Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Gloucestershire
Tajemnica Alisandry
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Tajemnica Alisandry
Jedno z wielu miejsc, które czas zagarnął pod swoje czarne skrzydła. Stary, zaniedbany już dziedziniec, ulokowany na obrzeżach miasta Gloucester, przyciągał najczęściej młodszą, najbardziej pogubioną część społeczności.
Pierwsze próby nietuzinkowej wymiany, zakroplone alkoholem i strachem spotkania. Zbuntowana młodzież obrała sobie zrujnowany plac za miejsce kryjówek. Pełno było tu przejść i ukrytych wejść, pozwalających na względnie szybką ewakuację. Nawet jeśli nie chodziło o szukających ich funkcjonariuszy.
W centrum stała nieużywana już studnia. Przysypana gruzem i ze stojącą, chociaż głęboko idącą wodą miała swoją własną nazwę - Tajemnica Alisandry.
Miano pochodziło oczywiście od ducha małej dziewczynki, którą można było bardzo rzadko spotkać, siedzącą na skraju studni. Mawiano, że kto spojrzał jej w oczy, mógł oczekiwać rychłej śmierci. Legenda niosła, że dziecko było wieszczką, której rodzice tak bardzo bali się posiadanego przez nią daru, że potajemnie utopili ją w studni. Ostatnie spojrzenie małej-widzącej doprowadziło do śmierci rodziców już w kilka tygodni po tragedii, ale w te legendy nikt nie wierzy.
Pierwsze próby nietuzinkowej wymiany, zakroplone alkoholem i strachem spotkania. Zbuntowana młodzież obrała sobie zrujnowany plac za miejsce kryjówek. Pełno było tu przejść i ukrytych wejść, pozwalających na względnie szybką ewakuację. Nawet jeśli nie chodziło o szukających ich funkcjonariuszy.
W centrum stała nieużywana już studnia. Przysypana gruzem i ze stojącą, chociaż głęboko idącą wodą miała swoją własną nazwę - Tajemnica Alisandry.
Miano pochodziło oczywiście od ducha małej dziewczynki, którą można było bardzo rzadko spotkać, siedzącą na skraju studni. Mawiano, że kto spojrzał jej w oczy, mógł oczekiwać rychłej śmierci. Legenda niosła, że dziecko było wieszczką, której rodzice tak bardzo bali się posiadanego przez nią daru, że potajemnie utopili ją w studni. Ostatnie spojrzenie małej-widzącej doprowadziło do śmierci rodziców już w kilka tygodni po tragedii, ale w te legendy nikt nie wierzy.
| wieczór 21 października '57 |
Jolene i Amy, dwie zagubione dusze, którym pomógł uciec z wujkiem Steviem powiedziały o wiele więcej z czasem, kiedy znalazły wikt i opierunek w Dolinie Godryka. Ze względu na obowiązki, które czekały go względem spotkań rodzinnych, a także zamartwiania się o najmłodszą kuzynkę, nie był w stanie wygospodarować wystarczająco dużo czasu dla panien, którymi zajął się mieszkaniec Somerset. W ciągu tych dni starał się co jakiś czas poświęcić nieco czasu na sprawdzenie poczty ze strony Justine, do której to wysłał dwa listy, spośród których jeden przekazywał wszystkie znane mu informacje z pierwszego dnia. Doby mijały, a żadnych informacji zwrotnych nie przybywało, dlatego po kilku dniach zdecydował się na własną inicjatywę, które mogłaby, chociaż przybliżyć ich do prawdy tego co spotkało dziewczęta. Pamiętał jak mówiły o jakimś Sauveterrze. Rudzielec nie miał niestety pojęcia, kim był ów mężczyzna, jednak analizując całe to niespotykane zajście, mógł powiedzieć jedno — w tym zamknięciu były jeszcze inne dziewczęta. Jego gorąca do działania głowa nie miała sobie równych, choć dobrze wiedział, że należało uzbroić się w bardzo dużo cierpliwości i opanowania. Nie był przecież żadnym aurorem w stylu Kierana, czy też jednej z jego prawych rąk! Nawet nie był swoim ojcem, który do czasu nabycia wykluczającej go z bitwy rany był nie lada przeciwnikiem w pojedynkach; metody Reggiego były całkowicie inne. Wyszkolony w Wiedźmiej Straży dobrze wiedział, że należy w pewnych kwestiach pozostać w ukryciu. Nie zamierzał ani na sekundę stawiać na to, z czym nie był szczególnie zapoznany, a mowa oczywiście o magii mocno ofensywnej, która miała na celu zrobić komuś krzywdę. Nigdy nie rozumiał, dlaczego zwyczajnie kogoś nie rozbroić i przekazać w odpowiednie ręce? Być może właśnie dlatego nigdy nie miał okazji zostać aurorem, miał zbyt miękkie serce, przynajmniej do czasu, aż adrenalina nie strzeliła do głowy na tyle, by zaślepić wszelkie moralne rozterki, które przebiegały przez jego głowę.
W tym przypadku chodziło jedynie o rozpoznanie w sytuacji, zebranie informacji i ewentualne wykorzystanie możliwości, o ile jakiekolwiek by wystąpiły. Znalazł się w okolicach Rękawa Praplatanów, tam, gdzie spotkali dziewczęta, które wskazały na kierunek, z jakiego przyszły. Bez szczególnego zastanowienia poszedł we wskazanym kierunku, starając się przez cały czas zachowywać odpowiednią czujność. Martwił się głównie o pułapki, dlatego bez zbędnych pytań co kilka mil rzucał Carpiene, finalnie trafiając na jakąś pułapkę. Na początku przystanął na chwilę, rozglądając się jeszcze dookoła, szukając co takiego nowego na niego poleci? Czy tym razem będzie ślepy, a może jego buty utkną piachu? O dziwo nie stało się nic. To znaczyło, że ktoś już wiedział, że tu jest. Musiał działać szybko, więc skupiając całą swoją energię, próbował zmienić twarz na jedną z tych dziewczyn, które spotkał z Wujkiem przy Rękawie Praplatanów. Chciał wyglądać jak Amy. A może to była Jolene? Bez znaczenia... Przemiana była trudna, ale nie niemożliwa, przy użyciu odpowiedniego skupienia musiało się udać i się udało. - EJ TY! - usłyszał nagle krzyk mężczyzny za sobą, a oddech mu przyspieszył. Potężny goryl zmierzał na niego, a wyglądał nieco jak Hagrid, tylko był o kilka głów niższy od osiłka z Parszywego Pasażera. - TY DZIWKO, WRACAJ TU! - krzyknął, ciągnąc go za ramię, aż zabolało. Pewnie zostanie tam siniak, na wątłej skórze takie pokazywały się znacznie szybciej. Nie musiał nawet odezwać się słowem, traktowany jak worek ziemniaków... Bardzo wychudzony worek ziemniaków. - Przepraszam - pisnął, w duchu śmiejąc się nawet jakim debilem był ochroniarz, który go napadł. Przekonany, że trafił na jedną z modelek, tak naprawdę złapał Wiedźmiego Strażnika i zaciągnął go tam siłą, zamykając drzwi. Piwnica wyglądała co najmniej obskurnie, ale przecież widział gorsze miejsca. Jednak dla takich modele czek, wyglądało to na najgorszą możliwą melinę. Brak puszystych poduszek na pewno przeszkadzał. - Amy! - krzyknęła jakaś, chudziutkimi palcami chwytając za jego dłoń. - Wróciłaś, Amy! - tuliła go, a on sterczące i zmarznięte sutki innej modelki na klacie. - Pakujcie manatki i spierdalamy - powiedział szybko, spoglądając ciągle w stronę drzwi. Powrót Amy musiał zaalarmować wszystkich tutaj, a pułapka, która została aktywowana zapewne nazywała się Cave Inimicum. Dziewczyny spojrzały przerażone, niepewne nawet jak zareagować. - No dawajcie, serio nie ma czasu - pospieszył je, a kobiety posłuchały, chociaż nie wydawało się, jakby miały ze sobą dużo rzeczy. Różdżkę, którą miał schowaną pomiędzy szatami, wyciągnął, wskazując na zamek. Debil... Nawet nie zabrał mu drewna. - No już - pogonił grupkę kilku trzpiotek, wskazując palcem na usta, aby się zamknęły. Sam otworzył drzwi zaklęciem, powoli wchodząc po schodach prowadzących na górę. Krok po kroku, sekunda po sekundzie, cisza po ciszy, szedł w górę, a gdy obok nie było nikogo, bo ochroniarz zapewne poszedł po właściciela. Wtedy mieli kilka minut dla siebie. Ręką wykonał gest, aby kobiety pobiegły za nim, a te, posłusznie i słusznie zrobiły to, zachowując o dziwo cisze. Modelki potrafiły się ruszać, tyle dobrego. Wtedy czas przyspieszył, poleciał na łeb, na szyję, a adrenalina skakała. O, prawie wywrócił się o próg, ale szedł dalej, przepuszczając je w progu. - Teraz biegnijcie do drzewa, o tam - pogonił je, samodzielnie wyciągając różdżkę do przodu, gotowy zaatakować ochroniarza, gdy ten tylko się pojawi. One biegły do przodu, on zresztą też, nieco tyłem, aż prawie potknął się o kamień. Nie do końca jeszcze wiedział co z nimi zrobić, ani jak im to wyjaśnić, ale przynajmniej uciekły, Wujek będzie dumny. Będąc już daleko, dostrzegł ochroniarza, któremu pokazał środkowy palec. - Protego - instynktownie wypalił na własne plecy, dalej biegnąc przed siebie...
Dopiero dwadzieścia minut dalej, gdy już oddech się uspokoił i wszystkie przystanęły na polanie w lesie, a on odmienił się z Amy, mogli porozmawiać. Z początku jedna pisnęła pod nosem przerażona. Przemienił się w rudego. - Dobra, dziewczyny. Amy i Jolene są już w bezpiecznym miejscu, a ja mam to - z kieszeni szaty wyciągnął świstoklik od Wujka. - Aktywuję go i przeniesiemy się w bezpieczne miejsce. No złapcie mnie - zaczął, w oczekiwaniu, aż dotkną jego ramion. - Czekaj! Co się dzieje? - pisnęła jedna, w przerażeniu, oczekując odpowiedzi. Właśnie zaryzykowały wszystko, uciekły od oprawcy i to z obcym facetem. - Spotkałem Amy, mówiła mi o was... Przyszedłem was uwolnić, możemy? - ponownie poruszył ramionami, aż za nie złapały, po czym uruchomił świstoklik prowadzący w bezpieczne miejsce. Dopiero tam mógł wyjaśnić wszystko i zapewnić im opiekę.
| zt.
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Mroczny Znak. Widok, który przerażał, wywoływał panikę i powodował, że wszystkie włosy Jackie stanęły dęba, gdy tylko zobaczyła go na niebie. Masakra, jaką zgotowano w Taunton była przerażająca. Trudno było uwierzyć, że coś podobnego zdarzyło się na terenach sojuszu, a jednak. Gorycz, jaką czuła Rineheart, spowodowana była świadomością, że jednak nie ma w tym kraju miejsca, które można by było uznać za bezpieczne. W którym można byłoby, choć na chwilę poczuć ulgę. Wojna docierała nawet tu. Nawet w miejsca najlepiej chronione, pełne poparcia dla zakonu. Bolało ją w duszy na samą myśl, że ludzie, którzy spowodowali ten koszmar, w dużej mierze uciekli. Dlatego niewiele się zastanawiając, zgłosiła się do grupy, która miała dopaść wrogów mogących spowodować kolejną katastrofę.
Gloucestershire nie należało do ziem sojuszu, przylegało jednak do nich, do tego żyło w nim wielu zwolenników Zakonu, choć nadal mniej, niż tych, którzy by zapewne radośnie zobaczyli upadek ruchu oporu. Nie mogli jednak zostawić tych pierwszych na pastwę losu. Każdy człowiek był ważny, szkoda, że Rycerze tego nie rozumieli.
Grupa oddelegowana do tego miejsca składała się z niej, Samuela i Maeve. Dwie Wiedźmie strażniczki i auror. Znali się, wiedzieli co nieco o swoich umiejętnościach i wiedziała, że powinni sobie poradzić z wytropieniem i eliminacją wroga.
Zatrzymali się na chwilę, chcąc jeszcze raz omówić plan, który podczas drogi obmyślili. Niestety tym razem musieli ruszyć bez możliwości wcześniejszego przygotowania, w końcu nie mogli pozwolić by mordercy, którzy czaili się na kolejne ofiary, im uciekli, albo co gorsza, zaatakowali, zanim w ogóle zdążą coś zrobić.
Spojrzała na studnię, o której brzeg się oparła. Jackie zastanawiała się, czy legenda o duchu, którą zasłyszała, miała w sobie ziarno prawdy. Ten jednak się jej nie ukazał, nie spojrzał na nią i nie oznajmił, że jej żywot ma się niedługo skończyć. W sumie dobrze. Nie wiedziała, czego ma spodziewać się po misji, ale równie dobrze mogła okazać się niezwykle niebezpieczna. Wolała zachować wszystkie kończyny i organy w miarę całe. Wiedziała, że inaczej wiele osób zapewne chciałoby ją później dobić. Nie, żeby ich winiła. Choć czasem przesadzali.
Spojrzała na swoich towarzyszy, których twarze skrywała ciemność nocy i wcisnęła rękę do kieszeni płaszcza, zaciskając ją na różdżce, zanim jej nie wyjęła.
- Homenum Revelio - rzuciła, zanim nie przeszli do rozmowy. Dla pewności. Rozejrzała się uważnie, potem jednak skinęła głową w stronę Sama i Maeve. - Czysto - potwierdziła, znów zaciskając rękę na różdżce.
|47/50 rzut tutaj
I survivedbecause fire inside me burned brighter than the fire around me
Jackie N. Rineheart
Zawód : Wiedźmia Strażniczka i najemniczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
And suddenly life wasn't about living. It was about surviving.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Mroczny Znak. Widział już to obrzydlistwo, które zatrutą zielenią brudziło nocne niebo. I za każdym razem czuł ten sam, rozlewający się przez pierś, zimny dreszcz. Prawdopodobnie kiedyś zalewałby go jeszcze gniew na tyle silny, by wyrwać się brawurowo, prawdopodobnie nawet bezmyślnie, narażając się zapalczywością na niepotrzebne kłopoty. Dzisiejszej nocy, patrzył jednak taktycznie. Oddelegowany do ruszenia w pościg za grupą szmalcowników i czarnoksiężników jednocześnie, którzy falą, zdobywszy zdradzieckie informacje, mieli dopaść i wymordować "przykładnie" mugoli, którzy kryli się jeszcze na granicach Gloucestershire. Te same koordynaty trafiły i w ręce aurora i wraz z Jackie i Maeve musieli dorwać te ścierwa, zanim sięgną po swój cel. A ciągnęła się za nimi krwawa łuna masakry, jaka dokonała się w Taunton i okolicach. Skamander był, że ścigali zbrodniarzy, chociaż nie sadził, żeby trafili na śmierciożerców, czy samego Voldemorta. Ci, musieli już zniknąć w swoich szlacheckich norach. Nieważne. Mieli tutaj wystarczająco zbrodniarzy do złapania i ukarania. A tak intensywne działania i przeprowadzone w takim tempie, dodatkowo ładowały krew drgająca pod skóra adrenaliną.
Kiwnął znacząco w stronę Jackie, która zdążył prześwietlić najbliższe otoczenie. Lepiej, by to oni zaskoczyli wrogów, a nie odwrotnie - Nie wiem czy ci, których ścigamy potrafią zmienić się w czarna mgłę - poruszają się wtedy bardzo szybko bez pomocy mioteł, czy teleportacji. W wiosce mówili, ze część poruszała się na miotłach, ale w dymie mogło im to umknąć - zaznaczył ochryple, gdy zatrzymali się, dookreślając swoje działania - pierwsza z kryjówek znajduje się w poszerzonych piwnicach tam w okolicy - wskazał gestem na niemal opuszczonej wejście na na podmiejski dziedziniec - są jeszcze dwie drogi i myślę, że warto sprawdzić je także. W centrum jest stara studnia i tam prowadzi ścieżka do kryjówki. Trzeba sprawdzić co tam się dzieje i tam możemy się spotkać - spojrzał na kobiety badawczo - mogę też od głównego wejścia zwrócić ich uwagę na siebie i zrobić zamieszanie. Jeśli wypełzną, zaatakujecie od tyłu i odetniemy ich od mugoli - mówił cicho wskazując końcówką różdżki prowizorycznie nakreślone punkty na pergaminie, o których mówił - ale jeśli macie obiekcje lub pomysły, śmiało - nie mieli wiele czasu na naradę. Tylko tyle, by spróbować możliwe skutecznie dorwać zwyrodnialców. Sam, wciąż miał na sobie płaszcz z głębokim kapturem, który teraz zsunął na ramiona. Ledwie zdążył wrócić z innej, aurorskiej misji, a już gnał tutaj. Miał doświadczone towarzystwo i wierzył, że odpowiedzialni za masakrę, nie ujdą ...z życiem. A na pewno, gorzko zapłacą. Uniósł różdżkę, by zgarnąć gestem obie czarownice - Magicus Extremos - wypowiedział inkiantację, czując jak magia pulsuje silnie najpierw pod palcami, potem rozlewa się na kobiety - Przyda wam się - dodał tylko, prostując się i spoglądając czujnie w kierunku, gdzie ciemność zdawała się niemal drgać. I czekać na ich ruch.
| Za magicusa od następnej tury będziecie miały +20 do rzutów
| em: 47/50
Ekwipunek: Różdżka, płaszcz z ogatej czarowcy; magiczna torba a w niej eliksiry: niezłomności, maść z wodnej gwiazdy, wieczny płomień i przedmioty, jak brosza
Kiwnął znacząco w stronę Jackie, która zdążył prześwietlić najbliższe otoczenie. Lepiej, by to oni zaskoczyli wrogów, a nie odwrotnie - Nie wiem czy ci, których ścigamy potrafią zmienić się w czarna mgłę - poruszają się wtedy bardzo szybko bez pomocy mioteł, czy teleportacji. W wiosce mówili, ze część poruszała się na miotłach, ale w dymie mogło im to umknąć - zaznaczył ochryple, gdy zatrzymali się, dookreślając swoje działania - pierwsza z kryjówek znajduje się w poszerzonych piwnicach tam w okolicy - wskazał gestem na niemal opuszczonej wejście na na podmiejski dziedziniec - są jeszcze dwie drogi i myślę, że warto sprawdzić je także. W centrum jest stara studnia i tam prowadzi ścieżka do kryjówki. Trzeba sprawdzić co tam się dzieje i tam możemy się spotkać - spojrzał na kobiety badawczo - mogę też od głównego wejścia zwrócić ich uwagę na siebie i zrobić zamieszanie. Jeśli wypełzną, zaatakujecie od tyłu i odetniemy ich od mugoli - mówił cicho wskazując końcówką różdżki prowizorycznie nakreślone punkty na pergaminie, o których mówił - ale jeśli macie obiekcje lub pomysły, śmiało - nie mieli wiele czasu na naradę. Tylko tyle, by spróbować możliwe skutecznie dorwać zwyrodnialców. Sam, wciąż miał na sobie płaszcz z głębokim kapturem, który teraz zsunął na ramiona. Ledwie zdążył wrócić z innej, aurorskiej misji, a już gnał tutaj. Miał doświadczone towarzystwo i wierzył, że odpowiedzialni za masakrę, nie ujdą ...z życiem. A na pewno, gorzko zapłacą. Uniósł różdżkę, by zgarnąć gestem obie czarownice - Magicus Extremos - wypowiedział inkiantację, czując jak magia pulsuje silnie najpierw pod palcami, potem rozlewa się na kobiety - Przyda wam się - dodał tylko, prostując się i spoglądając czujnie w kierunku, gdzie ciemność zdawała się niemal drgać. I czekać na ich ruch.
| Za magicusa od następnej tury będziecie miały +20 do rzutów
| em: 47/50
Ekwipunek: Różdżka, płaszcz z ogatej czarowcy; magiczna torba a w niej eliksiry: niezłomności, maść z wodnej gwiazdy, wieczny płomień i przedmioty, jak brosza
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Ostatnio zmieniony przez Samuel Skamander dnia 08.10.21 22:34, w całości zmieniany 2 razy
Nigdy wcześniej nie widziała go na własne oczy. Słyszała o nim, oczywiście, lecz – nie widziała. Tej upiornej czaszki, która zdawała się pożerać gwiazdy i rozświetlała nocne niebo niezdrową, przywodzącą na myśl zgniliznę zielenią. Wypełzającego spomiędzy jej ust węża. Zwiastuna kolejnej tragedii.
Kiedy odnalazł ją srebrzysty lis, momentalnie przyśpieszając bieg serca, wciąż przebywała na terenach Anglii; nie zdążyła jeszcze wrócić do Theach Fáel po zakończeniu patrolu, dzięki czemu znacznie szybciej mogła odpowiedzieć na wezwanie i przekonać się, czy dyktowane podskórnym lękiem obrazy oddają skalę i okrucieństwo dokonanej w Taunton masakry. I choć wojenna rzeczywistość nie była już przecież nowością, nie nadeszła ledwie wczoraj, to wciąż nie potrafiła przywyknąć do tego, z czym przychodziło im się mierzyć. Do umierających w samotności, przy akompaniamencie potępieńczych krzyków ludzi, których jedyną przewiną było to, że nie urodzili się z innym nazwiskiem, w innej rodzinie; do błądzących wśród nich dzieci, zapłakanych i umorusanych sądzą, krwią. Czy na tym właśnie chcieli zbudować swoje lepsze jutro? Na zbiorowej mogile?
Pozwoliła sobie na komfort wiary w bezpieczeństwo ziem sojuszu. Czym innym byli pojedynczy szmalcownicy, którzy chowali się po lasach, próbując wyłapywać pomieszkujących przy granicy mugoli – czym innym to. Łapy popleczników samozwańczego lorda Voldemorta sięgały daleko, zbyt daleko, oni zaś musieli upewnić się, że nie dojdzie tej nocy do kolejnej rzezi. Zapuszczali się na tereny wroga, próbując wytropić choć część odpowiedzialnych za cierpienie Taunton bestii. I choć wiele oddałaby za to, by móc spędzić te naznaczoną strachem i śmiercią chwile w towarzystwie Foxa, to wiedziała, że to nie czas na sentymenty, że musi kierować się rozsądkiem, nie sercem; miała tylko cichą nadzieję, że lusterko dwukierunkowe wciąż bezpiecznie spoczywa w jego kieszeni.
Słuchała towarzyszących jej Samuela i Jackie w ciszy, poprawiając ułożenie intensywnie czarnego, uszytego ze skóry wsiąkiewki odzienia i pasa, w którym ulokowała przed opuszczeniem Irlandii wszelkie najpotrzebniejsze eliksiry. – Czyli zamierzamy się rozdzielić i dokonać rozeznania w terenie, następnie spotkać przy studni i wywabić ich, w taki lub inny sposób, z kryjówek? – Spojrzała na aurora, próbując upewnić się, że dobrze rozumie zaproponowane przez niego rozwiązanie. Na pewno musieli poznać liczbę ewentualnych przeciwników nim jeszcze dojdzie do starcia. Nie pomagał fakt, że gdzieś tu, w tej okolicy, chowali się uchodźcy; sugerując się jedynie działaniem Homenum Revelio, łatwo mogli pomylić jednych z drugimi. Poza tym, nie mogli pozwolić, by walka rozegrała się w towarzystwie niemagicznych, a jakiekolwiek zbłąkane zaklęcie zagroziło ich bezpieczeństwu. – Najlepiej byłoby przekonać się na własne oczy, ilu przeciwników musimy wziąć pod uwagę. Dla pewności sprawdzić, czy w najbliższym otoczeniu ścieżek, przy wejściu do piwnic, nie ma żadnych pułapek. Może szmalcownicy próbowaliby jakieś nałożyć, by uwięzić w środku mugoli? – przemówiła ściszonym głosem, mimowolnie spoglądając w kierunku, w którym mieli zaraz ruszyć; czułaby się znacznie pewniej, gdyby mieli czas na porządny rekonesans, ustalenie dokładnego planu. Nie wiedziała nawet, z czym dokładnie się mierzą, nigdy wcześniej tu nie była. – Podejdźmy bliżej, spróbuję rzucić Carpiene – zaproponowała, nim jeszcze spłynęła na nią moc Magicusa. Pierwsza próba okazała się nieudana, magia odmówiła jej posłuszeństwa. Musiała wziąć się w garść.
| tutaj rzut na nieudane Carpiene
mam na sobie szatę ze skóry wsiąkiewki, w ekwipunku różdżkę, dwa kryształy: ten i ten, nakładkę na pas z sakwami, a w nich: kompas, świstoklik statek w butelce, eliksir niezłomności, kameleona, smoczą łzę, eliksir przeciwbólowy
EM: 47/50
Kiedy odnalazł ją srebrzysty lis, momentalnie przyśpieszając bieg serca, wciąż przebywała na terenach Anglii; nie zdążyła jeszcze wrócić do Theach Fáel po zakończeniu patrolu, dzięki czemu znacznie szybciej mogła odpowiedzieć na wezwanie i przekonać się, czy dyktowane podskórnym lękiem obrazy oddają skalę i okrucieństwo dokonanej w Taunton masakry. I choć wojenna rzeczywistość nie była już przecież nowością, nie nadeszła ledwie wczoraj, to wciąż nie potrafiła przywyknąć do tego, z czym przychodziło im się mierzyć. Do umierających w samotności, przy akompaniamencie potępieńczych krzyków ludzi, których jedyną przewiną było to, że nie urodzili się z innym nazwiskiem, w innej rodzinie; do błądzących wśród nich dzieci, zapłakanych i umorusanych sądzą, krwią. Czy na tym właśnie chcieli zbudować swoje lepsze jutro? Na zbiorowej mogile?
Pozwoliła sobie na komfort wiary w bezpieczeństwo ziem sojuszu. Czym innym byli pojedynczy szmalcownicy, którzy chowali się po lasach, próbując wyłapywać pomieszkujących przy granicy mugoli – czym innym to. Łapy popleczników samozwańczego lorda Voldemorta sięgały daleko, zbyt daleko, oni zaś musieli upewnić się, że nie dojdzie tej nocy do kolejnej rzezi. Zapuszczali się na tereny wroga, próbując wytropić choć część odpowiedzialnych za cierpienie Taunton bestii. I choć wiele oddałaby za to, by móc spędzić te naznaczoną strachem i śmiercią chwile w towarzystwie Foxa, to wiedziała, że to nie czas na sentymenty, że musi kierować się rozsądkiem, nie sercem; miała tylko cichą nadzieję, że lusterko dwukierunkowe wciąż bezpiecznie spoczywa w jego kieszeni.
Słuchała towarzyszących jej Samuela i Jackie w ciszy, poprawiając ułożenie intensywnie czarnego, uszytego ze skóry wsiąkiewki odzienia i pasa, w którym ulokowała przed opuszczeniem Irlandii wszelkie najpotrzebniejsze eliksiry. – Czyli zamierzamy się rozdzielić i dokonać rozeznania w terenie, następnie spotkać przy studni i wywabić ich, w taki lub inny sposób, z kryjówek? – Spojrzała na aurora, próbując upewnić się, że dobrze rozumie zaproponowane przez niego rozwiązanie. Na pewno musieli poznać liczbę ewentualnych przeciwników nim jeszcze dojdzie do starcia. Nie pomagał fakt, że gdzieś tu, w tej okolicy, chowali się uchodźcy; sugerując się jedynie działaniem Homenum Revelio, łatwo mogli pomylić jednych z drugimi. Poza tym, nie mogli pozwolić, by walka rozegrała się w towarzystwie niemagicznych, a jakiekolwiek zbłąkane zaklęcie zagroziło ich bezpieczeństwu. – Najlepiej byłoby przekonać się na własne oczy, ilu przeciwników musimy wziąć pod uwagę. Dla pewności sprawdzić, czy w najbliższym otoczeniu ścieżek, przy wejściu do piwnic, nie ma żadnych pułapek. Może szmalcownicy próbowaliby jakieś nałożyć, by uwięzić w środku mugoli? – przemówiła ściszonym głosem, mimowolnie spoglądając w kierunku, w którym mieli zaraz ruszyć; czułaby się znacznie pewniej, gdyby mieli czas na porządny rekonesans, ustalenie dokładnego planu. Nie wiedziała nawet, z czym dokładnie się mierzą, nigdy wcześniej tu nie była. – Podejdźmy bliżej, spróbuję rzucić Carpiene – zaproponowała, nim jeszcze spłynęła na nią moc Magicusa. Pierwsza próba okazała się nieudana, magia odmówiła jej posłuszeństwa. Musiała wziąć się w garść.
| tutaj rzut na nieudane Carpiene
mam na sobie szatę ze skóry wsiąkiewki, w ekwipunku różdżkę, dwa kryształy: ten i ten, nakładkę na pas z sakwami, a w nich: kompas, świstoklik statek w butelce, eliksir niezłomności, kameleona, smoczą łzę, eliksir przeciwbólowy
EM: 47/50
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Maeve Clearwater' has done the following action : Rzut kością
'Zdarzenia' :
'Zdarzenia' :
Miała nadzieję, że nie natrafili na śmierciożerców, miała też nadzieję, że nie użyli czarnej mgły, która spowoduje, że wróg wyskoczy im zaraz zza pleców. Jej myśli jednak mogły ni jak mieć się do rzeczywistości, musieli więc być przygotowani na wszystko. Denerwowała się, nie mogła zaprzeczyć, że czuła, jak jej krew niemal pędzi ścieżkami naznaczonymi przez żyły i tętnice, było to jednak dobre uczucie. Sprawiało, że czuła się żywa, gotowa do walki i działania. Dudniące serce wprawiało ją niemal w trans, w którym wyczulała wszystkie swoje zmysły i stawała się o wiele bardziej czujna niż normalnie. Jej wzrok błądził za każdym dźwiękiem, obserwując okolicę i spodziewając się niespodziewanego. Tak, by można było w potencjalne zagrożenie błyskawicznie wycelować trzymaną różdżkę i rzucić plączące się na końcu języka zaklęcie.
Słuchała planu, który na szybko powstał w ich głowach, pojmując jego już ostateczną koncepcję. Skinęła Samuelowi, szukając dla siebie najlepszej pozycji w całym tym rozstawieniu.
- Wezmę jedną z bocznych dróg, przejdziemy się nimi, zerkniemy co i jak i potem zadecydujemy, jak najlepiej się do nich dostać. Próba wywabienia ich może być niebezpieczna, ale niezwykle skuteczna, więc warto ją wykorzystać, uważaj jednak - rzuciła, choć wiedziała, że Sam wie, na co się pisze i nie podejmuje tego planu bez wiedzy, że da radę go zrealizować. W obecnych czasach takie słowa były jednak ważne. Pokazywały, że nie zawsze śmierć była warta świeczki, a ostrożności nigdy za wiele. Była też swoistym zaklęciem, choć nie prawdziwym to miało w sobie jakaś moc wspólnoty. Tym samym, choć bardziej namacalnym i skuteczniejszym było zaklęcie, które rzucił Samuel. Jackie uśmiechnęła się, czując, że może więcej i przede wszystkim, lepiej. Mocniej ścisnęła biedne drewno różdżki, które ciągle musiało znosić siłę rąk Rineheart i starając się jak najciszej stawiając kroki poszła za Maeve, która starała się wykryć pułapki. Nie wiedzieli, jakie paskudztwo szykowali dla nich przeciwnicy, lepiej jednak było być uprzedzonym. Skrzywiła się jednak, gdy zaklęcie nie wyszło, zrobiło jej się na chwilę zimno, na myśl, że mogliby iść w ciemno, dlatego zdecydowała się je powtórzyć.
- Carpiene - powiedziała nie za głośno, acz pewnie. Cóż, pułapki były, co oznaczało, że coś musiało tu być, coś, to należało chronić. - Mała Twierdza i Błyskotek, ciekawe połączenie - powiedziała do towarzyszy. - Trzeba się tego pozbyć - mrukęła, oddychając głęboko.
|rzut na Carpiene, 44/50
Słuchała planu, który na szybko powstał w ich głowach, pojmując jego już ostateczną koncepcję. Skinęła Samuelowi, szukając dla siebie najlepszej pozycji w całym tym rozstawieniu.
- Wezmę jedną z bocznych dróg, przejdziemy się nimi, zerkniemy co i jak i potem zadecydujemy, jak najlepiej się do nich dostać. Próba wywabienia ich może być niebezpieczna, ale niezwykle skuteczna, więc warto ją wykorzystać, uważaj jednak - rzuciła, choć wiedziała, że Sam wie, na co się pisze i nie podejmuje tego planu bez wiedzy, że da radę go zrealizować. W obecnych czasach takie słowa były jednak ważne. Pokazywały, że nie zawsze śmierć była warta świeczki, a ostrożności nigdy za wiele. Była też swoistym zaklęciem, choć nie prawdziwym to miało w sobie jakaś moc wspólnoty. Tym samym, choć bardziej namacalnym i skuteczniejszym było zaklęcie, które rzucił Samuel. Jackie uśmiechnęła się, czując, że może więcej i przede wszystkim, lepiej. Mocniej ścisnęła biedne drewno różdżki, które ciągle musiało znosić siłę rąk Rineheart i starając się jak najciszej stawiając kroki poszła za Maeve, która starała się wykryć pułapki. Nie wiedzieli, jakie paskudztwo szykowali dla nich przeciwnicy, lepiej jednak było być uprzedzonym. Skrzywiła się jednak, gdy zaklęcie nie wyszło, zrobiło jej się na chwilę zimno, na myśl, że mogliby iść w ciemno, dlatego zdecydowała się je powtórzyć.
- Carpiene - powiedziała nie za głośno, acz pewnie. Cóż, pułapki były, co oznaczało, że coś musiało tu być, coś, to należało chronić. - Mała Twierdza i Błyskotek, ciekawe połączenie - powiedziała do towarzyszy. - Trzeba się tego pozbyć - mrukęła, oddychając głęboko.
|rzut na Carpiene, 44/50
I survivedbecause fire inside me burned brighter than the fire around me
Jackie N. Rineheart
Zawód : Wiedźmia Strażniczka i najemniczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
And suddenly life wasn't about living. It was about surviving.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Patrząc pierwszy raz na zielonkawy znak śmierci, potrafił przerazić. Pamiętał nawet zbyt dobrze widok obrzydliwej czaszki i węża, które wisiały nad płonącym domem Potterów. Najgorszym była wtedy świadomość, że nie był w stanie zrobić nic, by uratować przyjaciół. Pożoga pochłaniająca budynek, przypominała sama z siebie zachłannego węża, który pożerał wszystko, co spotkał na swej drodze. Czarnomagiczne ognie zdawały się od tamtego czasu pochłaniać coraz więcej i śmielej. Wrogowie wykorzystywali je by siać przerażenie i wypalać miejsca, w których wciąż żyli mugole. Podobnie jak w miasteczku, które zdążyli opuścić w pogoni za katami, którzy dopuścili się dzisiejszej nocy masakry. I wyglądało na to, że nie zamierzali na jednej poprzestać.
Pogrążona w nocy okolica nie przeszkadzała w rozeznaniu tak bardzo, jakby mogła się wydawać. Łuna gdzieś z daleka zdawała się rozjaśniać niebo jeszcze długo po tym, jak zniknął z nieba znak. Oczy zdążyły przyzwyczaić się do mroku, pozwalając by z innymi zmysłami, odebrać odpowiednie do rzeczywistości wrażenia. Prawdę - Dokładnie - potwierdził wiedźmiej strażniczce słowem i skinieniem głowy. Rzucanie się na oślep byłoby głupotą, nawet jeśli zależało im na czasie - jeśli nie chcemy wpaść w pułapkę - dodał jeszcze podążając wzrokiem za szelestem, który zdawał się gdzieś w oddali wiązać z niewidocznym ruchem. Nic poza tym jednak nie dostrzegł, a wzrok przeniósł na Jackie - myślę, że to będzie warte ryzyka - zamknął i zacinał na krótka chwilę wargi. Wrócił uwagę na drugą z towarzyszek - Masz rację, musimy i to sprawdzić - potwierdził Maeve. Na czole wciąż rysował mu się głęboki mars skupienia - dlatego chciałbym ich wyciągnąć bliżej wyjścia. Pułapkami i potencjalnymi niedobitkami trzymającymi na uwięzi mugoli, zajęlibyśmy się po walce, bez wrogów wiszących nam nad karkiem - podobało mu się, jak szybko sytuację analizowała czarownica. Miała doświadczenie, to było widoczne na pierwszy rzut oka i mógł tylko żałować, że nie miał do tej pory szansy na pracę z nią. Aktualne okoliczności nie sprzyjały jednak zawieraniu znajomości.
Niemo skinął głową na propozycję rzuconą przez kobietę. W ciszy, zbliżyli się, mając coraz lepszy wgląd na to, co działo się w okolicy ich celu. Skutecznie rzucone zaklęcie przez drugą z czarownic, pozwoliło, przynajmniej na wstępie, rozeznać się w planie ich wrogów - Albo robili to w pospiechu - obie pułapki nie należały do najtrudniejszych - albo chcieli zyskać na czasie - zakończył myśl, prostując sylwetkę - Spróbujesz je zdjąć? Zastanawiam się jeszcze nad klątwami zazwyczaj są w nich biegli - zerknął na starsza stażem w wiedźmiej straży czarownicę. Ostatnimi czasy zbyt wiele takich "niespodzianek" trafiało jego przyjaciół, by mógł pozwolić sobie na podobna ignorancję. Odetchnął głębiej, koncentrując się na kiełkującym w myśli zaklęciu - Hexa Revelio - magia raz jeszcze zabuzowała mu pod palcami, by widocznym tylko dla niego promieniem, rozlać się po okolicy mgiełką magii. Ta rozrzedzała się jednak, znikając z miejsc, których plugawa magia nie zbezcześciła. Osiadła jednak w jednym miejscu, kłębiąc się nad czymś, co przypominało... ciało - Tam - wskazał końcem różdżki dostrzeżoną, bieląca się łunę - Mogę się mylić, ale to inferius - jeśli magia objęła go ciepłem, to bliskość takiej klątwy - przekłuła zimnem, celując aż w pierś. Ale - przynajmniej jeden wróg zlokalizowany. Co z pozostałymi?
| Rzut na Hexa revelio
| em: 46/50
Pogrążona w nocy okolica nie przeszkadzała w rozeznaniu tak bardzo, jakby mogła się wydawać. Łuna gdzieś z daleka zdawała się rozjaśniać niebo jeszcze długo po tym, jak zniknął z nieba znak. Oczy zdążyły przyzwyczaić się do mroku, pozwalając by z innymi zmysłami, odebrać odpowiednie do rzeczywistości wrażenia. Prawdę - Dokładnie - potwierdził wiedźmiej strażniczce słowem i skinieniem głowy. Rzucanie się na oślep byłoby głupotą, nawet jeśli zależało im na czasie - jeśli nie chcemy wpaść w pułapkę - dodał jeszcze podążając wzrokiem za szelestem, który zdawał się gdzieś w oddali wiązać z niewidocznym ruchem. Nic poza tym jednak nie dostrzegł, a wzrok przeniósł na Jackie - myślę, że to będzie warte ryzyka - zamknął i zacinał na krótka chwilę wargi. Wrócił uwagę na drugą z towarzyszek - Masz rację, musimy i to sprawdzić - potwierdził Maeve. Na czole wciąż rysował mu się głęboki mars skupienia - dlatego chciałbym ich wyciągnąć bliżej wyjścia. Pułapkami i potencjalnymi niedobitkami trzymającymi na uwięzi mugoli, zajęlibyśmy się po walce, bez wrogów wiszących nam nad karkiem - podobało mu się, jak szybko sytuację analizowała czarownica. Miała doświadczenie, to było widoczne na pierwszy rzut oka i mógł tylko żałować, że nie miał do tej pory szansy na pracę z nią. Aktualne okoliczności nie sprzyjały jednak zawieraniu znajomości.
Niemo skinął głową na propozycję rzuconą przez kobietę. W ciszy, zbliżyli się, mając coraz lepszy wgląd na to, co działo się w okolicy ich celu. Skutecznie rzucone zaklęcie przez drugą z czarownic, pozwoliło, przynajmniej na wstępie, rozeznać się w planie ich wrogów - Albo robili to w pospiechu - obie pułapki nie należały do najtrudniejszych - albo chcieli zyskać na czasie - zakończył myśl, prostując sylwetkę - Spróbujesz je zdjąć? Zastanawiam się jeszcze nad klątwami zazwyczaj są w nich biegli - zerknął na starsza stażem w wiedźmiej straży czarownicę. Ostatnimi czasy zbyt wiele takich "niespodzianek" trafiało jego przyjaciół, by mógł pozwolić sobie na podobna ignorancję. Odetchnął głębiej, koncentrując się na kiełkującym w myśli zaklęciu - Hexa Revelio - magia raz jeszcze zabuzowała mu pod palcami, by widocznym tylko dla niego promieniem, rozlać się po okolicy mgiełką magii. Ta rozrzedzała się jednak, znikając z miejsc, których plugawa magia nie zbezcześciła. Osiadła jednak w jednym miejscu, kłębiąc się nad czymś, co przypominało... ciało - Tam - wskazał końcem różdżki dostrzeżoną, bieląca się łunę - Mogę się mylić, ale to inferius - jeśli magia objęła go ciepłem, to bliskość takiej klątwy - przekłuła zimnem, celując aż w pierś. Ale - przynajmniej jeden wróg zlokalizowany. Co z pozostałymi?
| Rzut na Hexa revelio
| em: 46/50
Darkness brings evil things
the reckoning begins
– Możemy też spróbować wywabić ich iluzją – zaproponowała cicho, odnajdując twarz Skamandera uważnym, badawczym spojrzeniem; nie chciała podważać decyzji aurora, odczuwała jednak opory przed przesadnym ryzykiem. Czasem proste sztuczki były wszystkim, czego trzeba, by wprowadzić zamieszanie, zamęt, zasiać w sercach wrogów zwątpienie – lub obrócić przeciwko nim ich chciwość. Czy doszedł już do siebie po okropnościach Tower? Czy naprawdę wolał rzucać się w wir walki, gdy mogli postawić na jego miejscu bezwolną zjawę? Kiedy na niego patrzyła, próbowała nie myśleć o małym Samuelu, o Theach Fáel, o domu. – W porządku. Jeśli znajdziemy jakiekolwiek zabezpieczenia, nie musimy zajmować się nimi od razu. Dobrze jednak byłoby wiedzieć, czego unikać – przytaknęła, odruchowo spoglądając to za siebie, to w kierunku, gdzie powinni znaleźć dziedziniec. Każdy, choćby najcichszy trzask, urastał tej nocy do rangi zagrożenia. Nie mogli dłużej zwlekać, musieli podejść bliżej, by lepiej rozeznać się w sytuacji i nie pozwolić grasującym w okolicy bestiom – oby tylko szmalcownikom – skrzywdzić tej nocy nikogo więcej. Skrzywiła się w reakcji na porażkę, ściskając różdżkę mocno, mocniej, aż pobielały jej od tego knykcie; z wybranego zaklęcia korzystała często, sprawdzanie terenu pod kątem obecności pułapek było koniecznością, najwidoczniej jednak napięcie robiło swoje. Skinęła Rineheart głową, gdy druga ze strażniczek stanęła na wysokości zadania i poinformowała ich o istnieniu dwóch przeszkód. O ile Mała Twierdza nie była czymś, z czym nie mogliby sobie poradzić, choćby została aktywowana, o tyle Błyskotek potrafił wykluczyć z walki na przynajmniej na kilka chwil. – Gdzie dokładnie zostały nałożone? – dopytała, by wiedzieć, od których elementów placu powinna trzymać się z daleka. – Dasz radę zająć się i tym, i tym? – Podchwyciła spojrzenie Jackie. Zależało im na czasie, przede wszystkim jednak – na tym, by nie pozwalać sobie na błędy. Gdyby uruchomili pułapki zanim dokonają rekonesansu, zrobiłoby się gorąco.
– Inferius? – powtórzyła za aurorem, między jej brwiami pojawiła się niewielka zmarszczka. Nie była szkolona do radzenia sobie z czarnomagicznym plugastwem, nigdy jeszcze nie stanęła oko w oko z ożywionymi zwłokami; wzdłuż kręgosłupa przebiegł zimny dreszcz, starała się jednak nie rozpraszać. – Zrozumiano. Podejdę bliżej, będę uważać na pułapki, nikt nie powinien mnie zobaczyć. – A przynajmniej taką miała nadzieję, gdy raz, a później drugi sięgała po transmutacyjną inkantację, chcąc upodobnić swe oczy do tych kocich, lepiej przystosowanych do widzenia w rozświetlanych jedynie nielicznymi źródłami światła ciemnościach.
Trzymała się nisko, gdy powoli, ostrożnie przemykała od drzewa do drzewa, a później między kolejnymi budynkami, trzymając się prawej strony dziedzińca; naprędce zapoznawała się z terenem, próbując zapamiętać każdy detal, który mógł im zagwarantować przewagę, choćby i niewielką. Okolica zdawała się opustoszała, nie dała się jednak zwieść pozorom, wytężając nie tylko poprawiony magią wzrok, ale i słuch. W końcu zobaczyła go, pojedynczą sylwetkę, która kręciła się w okolicy budynku, gdzie podobno miała znajdować się kryjówka. Obserwowała ją przez chwilę, chcąc ustalić, którędy nieznajomy wróci do swoich. A może posłali go, by dokonał patrolu? Wtedy jednak mężczyzna skierował się wprost na ścianę, przez którą po prostu przeniknął. Zmarszczyła brwi. Prastigiatio? Kiedy minęła minuta, dwie, a nieznajomy nie wrócił, podjęła decyzję, by podejść bliżej, dzięki butom podszytym skórą wsiąkiewki beszelestnie stawiając kolejne kroki; wtedy też przez przybrudzone piwniczne okno ujrzała jeszcze dwójkę, mężczyznę i kobietę – na szatach mieli krew.
Ostrożnie zawróciła, chcąc zdać pozostałym raport z tego, co zobaczyła; informacja o bocznym wejściu mogła okazać się przydatna. Powinni je wykorzystać. Albo chociaż upewnić się, że wrogowie nie wykorzystają go w celu ucieczki lub zaatakowania ich od boku. Z drugiej strony – Veritas Claro nie należało do najprostszych zaklęć.
| pierwszy rzut i drugi, udany
EM: 45/50
– Inferius? – powtórzyła za aurorem, między jej brwiami pojawiła się niewielka zmarszczka. Nie była szkolona do radzenia sobie z czarnomagicznym plugastwem, nigdy jeszcze nie stanęła oko w oko z ożywionymi zwłokami; wzdłuż kręgosłupa przebiegł zimny dreszcz, starała się jednak nie rozpraszać. – Zrozumiano. Podejdę bliżej, będę uważać na pułapki, nikt nie powinien mnie zobaczyć. – A przynajmniej taką miała nadzieję, gdy raz, a później drugi sięgała po transmutacyjną inkantację, chcąc upodobnić swe oczy do tych kocich, lepiej przystosowanych do widzenia w rozświetlanych jedynie nielicznymi źródłami światła ciemnościach.
Trzymała się nisko, gdy powoli, ostrożnie przemykała od drzewa do drzewa, a później między kolejnymi budynkami, trzymając się prawej strony dziedzińca; naprędce zapoznawała się z terenem, próbując zapamiętać każdy detal, który mógł im zagwarantować przewagę, choćby i niewielką. Okolica zdawała się opustoszała, nie dała się jednak zwieść pozorom, wytężając nie tylko poprawiony magią wzrok, ale i słuch. W końcu zobaczyła go, pojedynczą sylwetkę, która kręciła się w okolicy budynku, gdzie podobno miała znajdować się kryjówka. Obserwowała ją przez chwilę, chcąc ustalić, którędy nieznajomy wróci do swoich. A może posłali go, by dokonał patrolu? Wtedy jednak mężczyzna skierował się wprost na ścianę, przez którą po prostu przeniknął. Zmarszczyła brwi. Prastigiatio? Kiedy minęła minuta, dwie, a nieznajomy nie wrócił, podjęła decyzję, by podejść bliżej, dzięki butom podszytym skórą wsiąkiewki beszelestnie stawiając kolejne kroki; wtedy też przez przybrudzone piwniczne okno ujrzała jeszcze dwójkę, mężczyznę i kobietę – na szatach mieli krew.
Ostrożnie zawróciła, chcąc zdać pozostałym raport z tego, co zobaczyła; informacja o bocznym wejściu mogła okazać się przydatna. Powinni je wykorzystać. Albo chociaż upewnić się, że wrogowie nie wykorzystają go w celu ucieczki lub zaatakowania ich od boku. Z drugiej strony – Veritas Claro nie należało do najprostszych zaklęć.
| pierwszy rzut i drugi, udany
EM: 45/50
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
- Iluzja brzmi lepiej, nawet nieprzekonująca sprawi, że ktoś będzie musiał sprawdzić, o co chodzi, a to zawsze przynajmniej jeden z nich mniej - machnęła głową w stronę, gdzie prawdopodobnie przebywali wrogowie. Ryzyko mniejsze, a i efekt podobny, miała nadzieję więc, że Samuel to przemyśli. Nie mieli medyka, a im byli bardziej w jednym kawałku - tym w sumie dla nich lepiej. Mogli więcej zdziałać.
Zabezpieczenia zostały wykryte, nie oznaczało to jednak, że mogli od razu zająć się ich zdjęciem. Szczególnie Jackie, która może i miała umiejętności, nie zaopatrzyła się jednak jeszcze w sprzęt to, co zarobiła, wydając jak na razie na przeżycie, niż na ewentualne wytrychy, które może i w tym momencie byłyby idealnym narzędziem, ale na które miała za mało oszczędności. Cóż, następnym razem się poprawi. Musiała więc jak na razie przełknąć ciężką pigułkę porażki już na wstępie, nie mogła jednak w takim momencie okłamać ludzi, którzy z nią współpracowali.
- Działają przy głównym wejściu, pewnie złożyli zabezpieczenia dla niepoznaki i czekają zaraz za drzwiami. Może da się dojść jakoś od tyłu? Bo w aktualnych warunkach nie dam rady zdjąć tych pułapek. Można więc zająć się tym później - westchnęła, lekko pocierając czoło. Szczególnie niepokojący był Błyskotek, wierzyła jednak, że będąc jak na razie po prostu ostrożnymi, uda im się nie aktywować tego paskudztwa.
Wzdrygnęła się, gdy usłyszała o Inferiusie. Zrobiło jej się nagle lekko niedobrze, zachowała jednak zimną krew jak i kamienną twarz. Skinęła Samuelowi i Maeve, dając znać, że rozumie i wzięła głęboki wdech.
- Ruszam w lewo - rzuciła, starając się jak najciszej poruszać po przeciwnej stronie, co druga Wiedźmia Strazniczka. Kroki stawiała ostrożnie, uważając na każdą potencjalnie zdradzającą jej pozycję gałązkę, która zawieruszyła się pod jej nogami, wyróżniając się na tle śniegu. Ukrywała się w cieniu, tak, by jej ubrana w ciemne barwy sylwetka nie wyróżniała się zbyt mocno. Przeszła, nasłuchując i wypatrując w ciemności. Nie dostrzegła jednak niczego, chciała jednak wykluczyć wszelkie ewentualności. Podeszła trochę bliżej, pilnując, by nadal krył ją cień, po czym wyciągnęła różdżkę.
- Dissendium - rzuciła, woląc wiedzieć, czy czegoś nie ominęła. Usłyszała ciche kliknięcie, gdy nagle wśród śniegu pojawiły się naziemne drzwiczki, zapewne prowadzące do piwnicy. Uśmiechnęła się lekko pod nosem, widząc to, po czym wróciła do Maeve i Samuela stając się być bezszelestną.
- Ktoś ukrył boczne przejście do piwnicy. Nie wiem, czy to ich dodatkowa droga ucieczki, czy może coś jeszcze tam ukrywają? Warto jednak mieć na uwadze, że istnieje. Choć podejrzewam, że najważniejsze są dla nich te drzwi, które odkryła Maeve - spojrzała na Clearwater. - Myślę, że można ich spróbować wykurzyć i zobaczyć, co zrobią. Ja z Maeve przygotujemy się do ataku.
|rzut po dodaniu bonusów udany
Zabezpieczenia zostały wykryte, nie oznaczało to jednak, że mogli od razu zająć się ich zdjęciem. Szczególnie Jackie, która może i miała umiejętności, nie zaopatrzyła się jednak jeszcze w sprzęt to, co zarobiła, wydając jak na razie na przeżycie, niż na ewentualne wytrychy, które może i w tym momencie byłyby idealnym narzędziem, ale na które miała za mało oszczędności. Cóż, następnym razem się poprawi. Musiała więc jak na razie przełknąć ciężką pigułkę porażki już na wstępie, nie mogła jednak w takim momencie okłamać ludzi, którzy z nią współpracowali.
- Działają przy głównym wejściu, pewnie złożyli zabezpieczenia dla niepoznaki i czekają zaraz za drzwiami. Może da się dojść jakoś od tyłu? Bo w aktualnych warunkach nie dam rady zdjąć tych pułapek. Można więc zająć się tym później - westchnęła, lekko pocierając czoło. Szczególnie niepokojący był Błyskotek, wierzyła jednak, że będąc jak na razie po prostu ostrożnymi, uda im się nie aktywować tego paskudztwa.
Wzdrygnęła się, gdy usłyszała o Inferiusie. Zrobiło jej się nagle lekko niedobrze, zachowała jednak zimną krew jak i kamienną twarz. Skinęła Samuelowi i Maeve, dając znać, że rozumie i wzięła głęboki wdech.
- Ruszam w lewo - rzuciła, starając się jak najciszej poruszać po przeciwnej stronie, co druga Wiedźmia Strazniczka. Kroki stawiała ostrożnie, uważając na każdą potencjalnie zdradzającą jej pozycję gałązkę, która zawieruszyła się pod jej nogami, wyróżniając się na tle śniegu. Ukrywała się w cieniu, tak, by jej ubrana w ciemne barwy sylwetka nie wyróżniała się zbyt mocno. Przeszła, nasłuchując i wypatrując w ciemności. Nie dostrzegła jednak niczego, chciała jednak wykluczyć wszelkie ewentualności. Podeszła trochę bliżej, pilnując, by nadal krył ją cień, po czym wyciągnęła różdżkę.
- Dissendium - rzuciła, woląc wiedzieć, czy czegoś nie ominęła. Usłyszała ciche kliknięcie, gdy nagle wśród śniegu pojawiły się naziemne drzwiczki, zapewne prowadzące do piwnicy. Uśmiechnęła się lekko pod nosem, widząc to, po czym wróciła do Maeve i Samuela stając się być bezszelestną.
- Ktoś ukrył boczne przejście do piwnicy. Nie wiem, czy to ich dodatkowa droga ucieczki, czy może coś jeszcze tam ukrywają? Warto jednak mieć na uwadze, że istnieje. Choć podejrzewam, że najważniejsze są dla nich te drzwi, które odkryła Maeve - spojrzała na Clearwater. - Myślę, że można ich spróbować wykurzyć i zobaczyć, co zrobią. Ja z Maeve przygotujemy się do ataku.
|rzut po dodaniu bonusów udany
I survivedbecause fire inside me burned brighter than the fire around me
Jackie N. Rineheart
Zawód : Wiedźmia Strażniczka i najemniczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
And suddenly life wasn't about living. It was about surviving.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie musiał zastanawiać się na odpowiedzią. Cel był prosty - Właściwie, możemy zrobić jedno i drugie - odpowiedział wciąż niskim szeptem, jednocześnie odpowiadając obu czarownicom. Zwracanie na siebie uwagi miało bardzo wiele wymiarów, a jeden z nich zamigotał mu w umyśle jaśniej, gdy zrozumiał kim był jeden z wrogów. Nie widział sensu wystawiania się bez potrzeby na niebezpieczeństwo, ale konieczność rządziła się swoimi prawami. Znał siebie wystarczająco dobrze, by wiedzieć - na ile mógł sobie pozwolić, gdzie i kiedy przekroczyć granice, by osiągnąć założony cel - ale chodziło mi o coś bardziej widocznego, coś, co wymusi na nim reakcję. Prosta iluzja musieliby chcieć się zainteresować - krótka wymiana zdań nie trwała długo, Kilka wymienianych uwag i dyspozycji, które na siebie nałożyli wystarczyło, by ruszyć do działania.
Skinął głową obu czarownicom, gdy zgodzili się co do pospiesznie konstruowanego planu, a właściwie kilka koniecznym elementom, jak podstawowy rekonesans. Zanim wpakują się w pułapkę, lepiej było poznać swojego wroga. A uzyskiwane informacje wskazywały, że ścigani przez nich wrogowie nie należeli do zwykłych maruderów, a kogoś bardziej zorganizowanego. Świadczyły o tym tak, zapewne w pospiechu nakładane pułapki, jak coś, co wyłaniała się bardziej mrocznego. Potwierdzało jednak jak bezwzględni byli i nie sadził, by poprzestali na jednej "akcji". Masakra w mieście przerażała, ale wiele razy spotkał morderców, którzy pochłonięci czarna magią, nabierali przerażającego rozpędu, sięgając dalej i dalej w mrok i możliwości, jakie im dawał - Tak - potwierdził, krótko, wciąż wiercąc spojrzeniem miejsce, które rozlało się śmiertelną bielą nad obiektem, który - miał coraz mniej wątpliwości, był inferiusem - Znam sposób, który pozwoli nam się go pozbyć... szybciej. I przy okazji wywoła nieco zamieszania. I dołoży nam światła - Zamrugał, wracając uwagą do kobiet, które już rozdzielały się, jak duchy ścigając cienie w bocznych ścieżkach. Tylko bystre, aurorskie oko dawało mu szansę śledzić je przez moment. Zniknęły mu jednak z pola widzenia, samemu, przesuwając się bliżej wejścia, wciąż uważając, by nie znaleźć się w zasięgu żadnej ze wskazanych przez Jackie pułapek. Bliżej cienia, które zdawało się w końcu poruszyć, jakby zaalarmowane. Zanim jednak cokolwiek innego się wydarzyło, obrócił różdżkę w palcach - Bądźcie w pogotowiu - rzucił tylko w kierunku czarownic, przyjmując do wiadomości informacje, jakie zdobyły - Expecto Patronum - wypowiedział formułę, jednocześnie sięgając po wspomnienia, które potrafiły wezbrać w nim siłę, które utrzymywały go w nadziei, że jeszcze jest szansa. Na śpiewie feniksa, który niezależnie od czasu, wciąż niemal bezbłędnie potrafił odtworzyć w pamięci. W końcu i na początku, na śnie i wierze, jaką pokładał w nim Profesor. Było tam nawet pióro, które wciąż wywoływało w nim drżenie ciepła. To samo ciepło, rozlało się po całym ciele, chociaż źródło miało najpierw w piersi. Świetlisty koziorożec zmaterializował się w powietrzu, zataczając nad nimi niewielki krąg, a potem z mocą pognało bliżej celu, by błysnąc jasnym światłem. Dla nich, dla niego, epatowało aurą spokoju, czegoś, co rzeczywiście niosło nadzieję, czymś dobry. Ale istota zrodzona z plugawej magii w jednej chwili buchnęła, spopielając się i rozsypując w pył, jakby nigdy nie miało go być. I dopiero wtedy, gdzieś w oddali pojawił się ruch.
| Udany rzut o tu
| Używam mocy zakonu 1/3
Umiejętność spopielenia zadała obrażenia dla Inferiusa równe opcm x4+100 =316
Skinął głową obu czarownicom, gdy zgodzili się co do pospiesznie konstruowanego planu, a właściwie kilka koniecznym elementom, jak podstawowy rekonesans. Zanim wpakują się w pułapkę, lepiej było poznać swojego wroga. A uzyskiwane informacje wskazywały, że ścigani przez nich wrogowie nie należeli do zwykłych maruderów, a kogoś bardziej zorganizowanego. Świadczyły o tym tak, zapewne w pospiechu nakładane pułapki, jak coś, co wyłaniała się bardziej mrocznego. Potwierdzało jednak jak bezwzględni byli i nie sadził, by poprzestali na jednej "akcji". Masakra w mieście przerażała, ale wiele razy spotkał morderców, którzy pochłonięci czarna magią, nabierali przerażającego rozpędu, sięgając dalej i dalej w mrok i możliwości, jakie im dawał - Tak - potwierdził, krótko, wciąż wiercąc spojrzeniem miejsce, które rozlało się śmiertelną bielą nad obiektem, który - miał coraz mniej wątpliwości, był inferiusem - Znam sposób, który pozwoli nam się go pozbyć... szybciej. I przy okazji wywoła nieco zamieszania. I dołoży nam światła - Zamrugał, wracając uwagą do kobiet, które już rozdzielały się, jak duchy ścigając cienie w bocznych ścieżkach. Tylko bystre, aurorskie oko dawało mu szansę śledzić je przez moment. Zniknęły mu jednak z pola widzenia, samemu, przesuwając się bliżej wejścia, wciąż uważając, by nie znaleźć się w zasięgu żadnej ze wskazanych przez Jackie pułapek. Bliżej cienia, które zdawało się w końcu poruszyć, jakby zaalarmowane. Zanim jednak cokolwiek innego się wydarzyło, obrócił różdżkę w palcach - Bądźcie w pogotowiu - rzucił tylko w kierunku czarownic, przyjmując do wiadomości informacje, jakie zdobyły - Expecto Patronum - wypowiedział formułę, jednocześnie sięgając po wspomnienia, które potrafiły wezbrać w nim siłę, które utrzymywały go w nadziei, że jeszcze jest szansa. Na śpiewie feniksa, który niezależnie od czasu, wciąż niemal bezbłędnie potrafił odtworzyć w pamięci. W końcu i na początku, na śnie i wierze, jaką pokładał w nim Profesor. Było tam nawet pióro, które wciąż wywoływało w nim drżenie ciepła. To samo ciepło, rozlało się po całym ciele, chociaż źródło miało najpierw w piersi. Świetlisty koziorożec zmaterializował się w powietrzu, zataczając nad nimi niewielki krąg, a potem z mocą pognało bliżej celu, by błysnąc jasnym światłem. Dla nich, dla niego, epatowało aurą spokoju, czegoś, co rzeczywiście niosło nadzieję, czymś dobry. Ale istota zrodzona z plugawej magii w jednej chwili buchnęła, spopielając się i rozsypując w pył, jakby nigdy nie miało go być. I dopiero wtedy, gdzieś w oddali pojawił się ruch.
| Udany rzut o tu
| Używam mocy zakonu 1/3
Umiejętność spopielenia zadała obrażenia dla Inferiusa równe opcm x4+100 =316
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Ostatnio zmieniony przez Samuel Skamander dnia 20.10.21 19:35, w całości zmieniany 2 razy
Pamiętała, na ile skuteczna okazała się prosta iluzja Anthony'ego, którą posłużyła się na ziemiach Abbotów – szmalcownicy nie przepuściliby okazji, nie wypuścili ze swych rąk buntownika, za którego głowę wyznaczono taką stertę galeonów. To jednak nie miało większego znaczenia; nie wiedziała, nie mogła wiedzieć, co tak naprawdę auror miał w zanadrzu, czym dokładnie, skoro nie sobą, chciał wywabić z kryjówki skrywających się opodal czarodziejów. Pozostawała jej wiara w to, że lata doświadczenia w terenie, a dokładniej w walce z czarnomagiczną zarazą, zrobiły swoje i Skamander miał pomysł, który pomoże im przechytrzyć przeciwników bez wystawiania się na zbędne niebezpieczeństwo. Uniosła wyżej brwi, a przez jej twarz przemknął cień zdziwienia, gdy w enigmatyczny sposób przedstawiał im swój plan działania. W jaki sposób chciał pozbyć się inferiusa, a przy tym wywołać zamieszanie i rozświetlić całą okolicę...? Nie było czasu na ciągnięcie go za język.
Po dokonaniu krótkiego zwiadu, a także podzieleniu się z towarzyszami wszystkimi informacjami, jakie zdobyła, skinęła Jackie i Samuelowi głową. Dobrze było wiedzieć o zamaskowanej, prowadzącej najpewniej wprost do piwnic klapie; również po to, by przewidzieć, skąd mogą nadciągnąć ewentualne posiłki – lub którędy mogą próbować uciekać zaalarmowani hałasami mugole.
Z wciąż przemienionymi oczami wróciła na prawą stronę dziedzińca, stale trzymając się cieni, spoglądając w kierunku studni i głównego wejścia do budynku. Stłumiła syknięcie, które niemalże wyrwało się spomiędzy jej warg, gdy okolica wybuchła jasnym, jaskrawym światłem, w tej sytuacji bolesnym i dla niej; z trudem rozpoznała zaklęcie patronusa, do tej pory nie wiedziała, że może wyglądać w ten sposób – czy to właśnie miał na myśli auror?
– Mico – mruknęła pod nosem, dbając o odpowiedni ruch nadgarstka. Gdyby tylko wiedziała, gdzie znajdują się pułapki, gdyby podołała Carpiene, mogłaby się nimi zająć choćby i teraz. Było jednak za późno, by spróbować raz jeszcze; zapoczątkowane przez koziorożca zamieszanie nie mogło umknąć uwadze przesiadujących w podziemiach czarodziejów. Piwnicze okna musiały przepuścić choćby część tego nienaturalnego blasku. Czy naprawdę nie musieli się już obawiać inferiusa...?
Czekała na nadejście wrogów, szykując się do zaatakowania ich, kiedy tylko opuszczą swe bezpieczne schronienie.
| z bonusem od Magicusa zaklęcie jest udane
Koniec drugiej tury Magicusa; EM: 44
idziemy do szafki
Po dokonaniu krótkiego zwiadu, a także podzieleniu się z towarzyszami wszystkimi informacjami, jakie zdobyła, skinęła Jackie i Samuelowi głową. Dobrze było wiedzieć o zamaskowanej, prowadzącej najpewniej wprost do piwnic klapie; również po to, by przewidzieć, skąd mogą nadciągnąć ewentualne posiłki – lub którędy mogą próbować uciekać zaalarmowani hałasami mugole.
Z wciąż przemienionymi oczami wróciła na prawą stronę dziedzińca, stale trzymając się cieni, spoglądając w kierunku studni i głównego wejścia do budynku. Stłumiła syknięcie, które niemalże wyrwało się spomiędzy jej warg, gdy okolica wybuchła jasnym, jaskrawym światłem, w tej sytuacji bolesnym i dla niej; z trudem rozpoznała zaklęcie patronusa, do tej pory nie wiedziała, że może wyglądać w ten sposób – czy to właśnie miał na myśli auror?
– Mico – mruknęła pod nosem, dbając o odpowiedni ruch nadgarstka. Gdyby tylko wiedziała, gdzie znajdują się pułapki, gdyby podołała Carpiene, mogłaby się nimi zająć choćby i teraz. Było jednak za późno, by spróbować raz jeszcze; zapoczątkowane przez koziorożca zamieszanie nie mogło umknąć uwadze przesiadujących w podziemiach czarodziejów. Piwnicze okna musiały przepuścić choćby część tego nienaturalnego blasku. Czy naprawdę nie musieli się już obawiać inferiusa...?
Czekała na nadejście wrogów, szykując się do zaatakowania ich, kiedy tylko opuszczą swe bezpieczne schronienie.
| z bonusem od Magicusa zaklęcie jest udane
Koniec drugiej tury Magicusa; EM: 44
idziemy do szafki
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
| Wracamy z szafki
Oba zaklęcia, które popłynęły z różdżki, sięgnęły celu, rozbrajając i unieruchamiając ostatniego ze szmalcowników. Nie opuszczał jednak gardy, szukając w drżących wciąż od czarów powietrzu ukrytego zagrożenia. Ale opadające napięcie po walce przerwał tylko zduszony, niewyraźny jęk rannego mężczyzny. Czujność kazała mu rozejrzeć się uważniej, szukając innych śladów i towarzyszek. Maeve, pospołu z nim walczyła ze szmlacownikami. Tymi, którzy wypełźli z kryjówek i zmierzyli się z nimi. Co z pozostałymi? Jeśli tacy byli? Nieobecność Jackie nie martwiła go. Była doświadczona, wiedziała na co się pisali i po co przybyli na miejsce. Gdzieś pomiędzy rzucanymi urokami widział jej postać i cień, który ścigała. Ktoś z maruderów, za którymi oni podążali, musiał zdecydować się na ucieczkę. Albo...wezwanie wsparcia. Wierzył, że Rineheart poradzi sobie świetnie. Jeśli nie uczestniczka bezpośrednio w starciu, musiała mierzyć się z innym zagrożeniem. A on i druga wiedźmia strażniczka, mogli dokończyć dokończyć dzieła.
Opuścił różdżkę, nie chowając jej w rękaw. Pokonał odległość, która dzieliła go od szmalcownika, którego powalił - Sprawdź tamtego - rzucił w stronę czarownic. Sam nachylił się nad mężczyzna, którego wzrok nawet w cieniu zdawał się być mętny. Przeszukał go ostrożnie, w pierwszej kolejności zgarniając do własnej torby odrzuconą różdżkę. Mogła się jeszcze przydać. Odsuwając poły płaszcza zorientował się, że miał na sobie wytarty, wciąż okrwawiony mundur magicznej policji. Woń szkarłatu uderzała silnie, a płynąca z pleców wilgoć, znaczyła ziemię coraz silniej. Nawet z pomocą uzdrowiciela, mieliby problem z jego uratowaniem. Ale - nie spędzało mu to snu z powiek. Brudne ślady popiołu na płaszczu, zaschnięte ślady krwi na rękawach i wciąż wyczuwalny zapach spalenizny pisał mu winę wyraźniej, niż cokolwiek. Kilka upchniętych wciąż w kieszeniach rzeczy - kilka par umazanych sadzą obrączek, zegarki, jakieś lusterko i kilka innych drobiazgów, których martwych właścicieli, musiał obrabować. Krew na rękach - Z niego nie wyciągniemy już nic - odezwał się do czarownicy ze wciąż ściszonym głosem. Wystarczająco jednak, by go usłyszała. Szmacownik, którego powaliła, należał do typu najbardziej nieprzyjemnego. Czarnoksiężnik. I potrafił sobie wyobrazić patrząc po zaklęciach, jakie kierował ku niemu, czego mógł dokonać na przerażonych mugolach - Ale ten wystarczy - skwitował, krótko, prostując się i przenosząc uwagę na towarzyszkę. Zanim sprawdzą kryjówkę, z której ich wrogowie wypełźli, potrzebowali co najmniej kilku odpowiedzi. Schwytanie sprawców masakry to jedno, ale z wielkim prawdopodobieństwem szykowały się, kolejne, podobne. A ty, za wszelka cenę musieli zapobiec. A jeśli Merlin pozwoli, nie tylko ukarać sprawców, ale też pokazać im, że dla zbrodniarzy nie mieli litości.
Oba zaklęcia, które popłynęły z różdżki, sięgnęły celu, rozbrajając i unieruchamiając ostatniego ze szmalcowników. Nie opuszczał jednak gardy, szukając w drżących wciąż od czarów powietrzu ukrytego zagrożenia. Ale opadające napięcie po walce przerwał tylko zduszony, niewyraźny jęk rannego mężczyzny. Czujność kazała mu rozejrzeć się uważniej, szukając innych śladów i towarzyszek. Maeve, pospołu z nim walczyła ze szmlacownikami. Tymi, którzy wypełźli z kryjówek i zmierzyli się z nimi. Co z pozostałymi? Jeśli tacy byli? Nieobecność Jackie nie martwiła go. Była doświadczona, wiedziała na co się pisali i po co przybyli na miejsce. Gdzieś pomiędzy rzucanymi urokami widział jej postać i cień, który ścigała. Ktoś z maruderów, za którymi oni podążali, musiał zdecydować się na ucieczkę. Albo...wezwanie wsparcia. Wierzył, że Rineheart poradzi sobie świetnie. Jeśli nie uczestniczka bezpośrednio w starciu, musiała mierzyć się z innym zagrożeniem. A on i druga wiedźmia strażniczka, mogli dokończyć dokończyć dzieła.
Opuścił różdżkę, nie chowając jej w rękaw. Pokonał odległość, która dzieliła go od szmalcownika, którego powalił - Sprawdź tamtego - rzucił w stronę czarownic. Sam nachylił się nad mężczyzna, którego wzrok nawet w cieniu zdawał się być mętny. Przeszukał go ostrożnie, w pierwszej kolejności zgarniając do własnej torby odrzuconą różdżkę. Mogła się jeszcze przydać. Odsuwając poły płaszcza zorientował się, że miał na sobie wytarty, wciąż okrwawiony mundur magicznej policji. Woń szkarłatu uderzała silnie, a płynąca z pleców wilgoć, znaczyła ziemię coraz silniej. Nawet z pomocą uzdrowiciela, mieliby problem z jego uratowaniem. Ale - nie spędzało mu to snu z powiek. Brudne ślady popiołu na płaszczu, zaschnięte ślady krwi na rękawach i wciąż wyczuwalny zapach spalenizny pisał mu winę wyraźniej, niż cokolwiek. Kilka upchniętych wciąż w kieszeniach rzeczy - kilka par umazanych sadzą obrączek, zegarki, jakieś lusterko i kilka innych drobiazgów, których martwych właścicieli, musiał obrabować. Krew na rękach - Z niego nie wyciągniemy już nic - odezwał się do czarownicy ze wciąż ściszonym głosem. Wystarczająco jednak, by go usłyszała. Szmacownik, którego powaliła, należał do typu najbardziej nieprzyjemnego. Czarnoksiężnik. I potrafił sobie wyobrazić patrząc po zaklęciach, jakie kierował ku niemu, czego mógł dokonać na przerażonych mugolach - Ale ten wystarczy - skwitował, krótko, prostując się i przenosząc uwagę na towarzyszkę. Zanim sprawdzą kryjówkę, z której ich wrogowie wypełźli, potrzebowali co najmniej kilku odpowiedzi. Schwytanie sprawców masakry to jedno, ale z wielkim prawdopodobieństwem szykowały się, kolejne, podobne. A ty, za wszelka cenę musieli zapobiec. A jeśli Merlin pozwoli, nie tylko ukarać sprawców, ale też pokazać im, że dla zbrodniarzy nie mieli litości.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Walka nie trwała długo, jednak męczyła swą intensywnością, gradem nadlatujących z różnych stron zaklęć; czy na pewno uporali się już ze wszystkimi szmalcownikami...? Kiedy na ziemię upadł trzeci z przeciwników, a jego nadgarstki spętały magiczne kajdany, odetchnęła z namiastką pozornej, naiwnej ulgi. Potrzebowała chwili spokoju, by spowolnić oddech, dokładnie rozejrzeć się po pobojowisku. Jeśli w pobliżu znajdował się ktokolwiek więcej, nie było szans, by ich pojedynek pozostał niezauważony. Musieli więc zachować czujność, mieć się na baczności. Zwłaszcza w obliczu świadomości istnienia dwóch innych wyjść z budynku i nałożonych na wejście zabezpieczeń. Na słowa Skamandera kiwnęła tylko głową, ostrożnie, bez ociągania skracając odległość, która oddzielała ją od mężczyzny, który okazał się być zaznajomiony z plugawą odmianą magii. Po drodze podniosła ze śniegu wytrącona z jego dłoni różdżkę. Westchnęła cicho, na krótką chwilę pochylając się nad bezwładnym, unieruchomionym Drętwotą ciałem, od razu dostrzegając zdobiącą odzienie krew, uparcie próbując ją jednak ignorować. Nie charczał, nie wyglądało również na to, by miał problemy z oddychaniem – na jego nieszczęście. Powinni go stąd zabrać, przesłuchać. A później uczynić z niego przykład, niezależnie od tego, co o takim planie myślała.
Skrzywiła się lekko, boleśnie, gdy postanowiła sprawdzić stan stającej przeciwko nim czarownicy; do tej pory nie była pewna, czy jej bezruch jest podyktowany wciąż działającym zaklęciem, spod którego nie zdołała się wyrwać, czy czymś znacznie gorszym. Wyglądało jednak na to, że przedzierające się przez jej nieudolnie nakreśloną tarczę uroki przyniosły jej szybki, bolesny koniec. – Rozumiem. – Tylko tyle i aż tyle. Każda kolejna śmierć, do której przykładała różdżkę, sprawiała, że coraz bardziej garbiła ramiona, uginała pod ciężarem niesionych na barkach win. Lecz czy w tej sytuacji mieli jakikolwiek wybór? – Kobieta jest martwa – dodała jeszcze pustym, informacyjnym tonem głosu, odbierając przy tym nieboszczce różdżkę, odsuwając na bok myśl, że zamienia się w hienę cmentarną. – Zostaje nam tylko on – przytaknęła, wskazując brodą na spętanego czarnoksiężnika. I oby miał im coś do powiedzenia, czy na temat niedawnej tragedii, czy potencjalnych planów na przyszłość. – Co teraz? Wchodzimy do środka? Gdzie jest Jackie? – Nie widziała jej w trakcie walki, nie widziała jej i teraz. Powinni ją znaleźć, rozdzielanie się na dłużej niż to niezbędne nie było rozsądne, zwłaszcza na ziemiach wroga. – Sprawdzisz to? Ja spróbuję wykryć i zdjąć pułapki – zaproponowała cicho; nie mogli mieć pewności, czy boczne wyjścia były bezpieczne, ani czy doprowadzą ich do uwięzionych gdzieś tutaj mugoli. – Carpiene. Carpiene – zażądała, dopiero za drugim razem podporządkowując magię swej woli, zmuszając ją do ukazania obejmujących drzwi zabezpieczeń. Musiała zachować spokój, jeśli nie chciała aktywować żadnego z wykrytych zaklęć. Błyskotek i Mała Twierdza. Ważniejszym wydawało jej się wyciszenie pierwszej pułapki; znała ją, znała jej naturę i wiedziała, że gdyby została uruchomiona, skutecznie utrudniłaby dalsze działanie – zaś każda minuta była na wagę złota. Odetchnęła głębiej, skupiając na ostrożnym, skrupulatnym przebadaniu splotów magii, a później zneutralizowaniu jej działania. Działała pod presją czasu, mimo to wyczuła, jak opór uroku słabnie. Następnie zrobiła to samo z Małą Twierdzą, mając nadzieję, że zarówno Rineheart, jak i Skamander wrócą do niej w przeciągu najbliższych minut.
| EM: 23/50, tutaj udane Carpiene, tutaj zdejmuję Błyskotka, a tutaj Małą Twierdzę
Skrzywiła się lekko, boleśnie, gdy postanowiła sprawdzić stan stającej przeciwko nim czarownicy; do tej pory nie była pewna, czy jej bezruch jest podyktowany wciąż działającym zaklęciem, spod którego nie zdołała się wyrwać, czy czymś znacznie gorszym. Wyglądało jednak na to, że przedzierające się przez jej nieudolnie nakreśloną tarczę uroki przyniosły jej szybki, bolesny koniec. – Rozumiem. – Tylko tyle i aż tyle. Każda kolejna śmierć, do której przykładała różdżkę, sprawiała, że coraz bardziej garbiła ramiona, uginała pod ciężarem niesionych na barkach win. Lecz czy w tej sytuacji mieli jakikolwiek wybór? – Kobieta jest martwa – dodała jeszcze pustym, informacyjnym tonem głosu, odbierając przy tym nieboszczce różdżkę, odsuwając na bok myśl, że zamienia się w hienę cmentarną. – Zostaje nam tylko on – przytaknęła, wskazując brodą na spętanego czarnoksiężnika. I oby miał im coś do powiedzenia, czy na temat niedawnej tragedii, czy potencjalnych planów na przyszłość. – Co teraz? Wchodzimy do środka? Gdzie jest Jackie? – Nie widziała jej w trakcie walki, nie widziała jej i teraz. Powinni ją znaleźć, rozdzielanie się na dłużej niż to niezbędne nie było rozsądne, zwłaszcza na ziemiach wroga. – Sprawdzisz to? Ja spróbuję wykryć i zdjąć pułapki – zaproponowała cicho; nie mogli mieć pewności, czy boczne wyjścia były bezpieczne, ani czy doprowadzą ich do uwięzionych gdzieś tutaj mugoli. – Carpiene. Carpiene – zażądała, dopiero za drugim razem podporządkowując magię swej woli, zmuszając ją do ukazania obejmujących drzwi zabezpieczeń. Musiała zachować spokój, jeśli nie chciała aktywować żadnego z wykrytych zaklęć. Błyskotek i Mała Twierdza. Ważniejszym wydawało jej się wyciszenie pierwszej pułapki; znała ją, znała jej naturę i wiedziała, że gdyby została uruchomiona, skutecznie utrudniłaby dalsze działanie – zaś każda minuta była na wagę złota. Odetchnęła głębiej, skupiając na ostrożnym, skrupulatnym przebadaniu splotów magii, a później zneutralizowaniu jej działania. Działała pod presją czasu, mimo to wyczuła, jak opór uroku słabnie. Następnie zrobiła to samo z Małą Twierdzą, mając nadzieję, że zarówno Rineheart, jak i Skamander wrócą do niej w przeciągu najbliższych minut.
| EM: 23/50, tutaj udane Carpiene, tutaj zdejmuję Błyskotka, a tutaj Małą Twierdzę
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Cisza jaka zapadłą po walce, na tych kilka chwila wprawiała w drżenie powietrze, niby echo rzucanych zaklęć z kilku stron. Wydawało się nawet przez chwilę, że zagrożenie wciąż czyha, obserwuje i czeka na odpowiedni moment, by zaatakować z cienia. Nic jednak poza przyspieszone oddechy i krótki, urwany jęk jednego z pokonanych, nie zakłóciło przestrzeni. To z czym się mierzyli, nie kończyło się na walce. Maruderzy rozpierzchli się jak szczury w poszukiwaniu żeru, po akcji, której świadkiem był Mroczny Znak na terenach, które Zakon uznawał za swoje. Naiwność. Pospiesznie zorganizowany odwet i odpowiedź na dokonane masakry, ruszyły w róże strony, gnając ich aż tutaj, na granicę Gloucestershire, gdzie skryli się szmalcownicy odpowiedzialni za zbrodnię. Zapewne, nie tylko tę, której wina znaczyła się krwawymi śladami na mundurach i zdobyczami, jakie chowali w kieszeniach. Bogactwo, które oparli na cudzej śmierci.
Skamander czuł podchodzącą na język żółć, ale nie splunął na ciało, które wciąż pętała magia kajdan. Krótko zmierzył tylko sylwetkę Maeve, która sprawdzała drugiego, jak się okazywało, wystarczająco żywego czarnoksiężnika, by poddać go przesłuchaniu. Czarownica,. która jako pierwsza rzuciła im wyzwanie, także poległa na początku. Zakładał, że jej butna, bezkarna postawa wynikała z faktu, że z mugolami, słabszymi, radziła sobie bez problemu. Pycha ją zgubiła. Przeceniła siły, gdy przyszło jej mierzyć się z kimś wprawionym w walkach - Chociaż chciałabym, musimy zostawić jego przesłuchanie na potem - nie zbliżył się do unieruchomionego, patrząc tylko na towarzyszącą mu kobietę - Tak, sprawdźmy, czy nie ma tu jeszcze kogoś i potem trzeba powiadomić naszą bazę, by przyprowadzili nam kogoś ze świstoklikiem - mieli już co najmniej jedną osobę do przetransportowania. Zależało im na czasie, a informacje od schwytanego, mogły doprowadzić do kolejnych kryjówek szmalcowników, albo mugoli. Cokolwiek, co pokrzyżowałoby plany wrogów, te jak już wiedzieli, sięgały daleko poza granice hrabstw konserwatywnych rodów i zwolenników Czarnego pana.
- Jej postać mignęła mi na początku walki - odpowiedział ostrożnie, skupiając myśli na urwanym obrazie czarownicy - kogoś goniła - dodał łącząc fakty. Odwrócił się w stronę, gdzie podpowiadało mu pamiętne spostrzeżenie. Przetarł skroń wierzchem dłoni - Tak - potwierdził tylko krótko. Przez moment z przyzwyczajenia, cisnęło mu się pytanie, czy kobieta poradzi sobie, ale zbyt wyraźnie pamiętał walkę i pewność z jaką posyłała złowieszcze w ofensywie zaklęcia, by mieć jakiekolwiek wątpliwości co do umiejętności czarownicy.
Skupił się na łowach. I na śladach, które tak często ostatnimi czasy ścigał w poszukiwaniu polowanej zwierzyny. Tutaj, opierał się na tropach, jakie odkrył w śniegu, szybko orientując jedne, które mogły należeć do kogoś większego niż Jackie, zapewne męskich. Drugie, lżejsze, bardziej wyważone, do czarownicy. Teren nie należał do zupełnie płaskich, a ściana drzew w oddali niepokoiła. Jeśli wiedźmia strażniczka się oddaliła mocniej, mógł mieć problem z jej odnalezieniem. Obecność obcego zdradził zniekształcony, zapewne drżeniem głos i cień pochylonej sylwetki za jednej z zasp. Zareagował instynktownie, w pierwszej kolejności, ryzykując rozbrojeniem - Expelliarmus - wskazał tę stojąca postać, a promień zaklęcia pognał jasną smugą w stronę celu, wybijając z ręki różdżkę - Stój, poddaj się - rzucił ostro stronę nieznajomego, który zrobił dwa kroki w tył i potknął się o coś, co leżało pod nogami - To nie ja! Ja tylko podniosłem jej różdżkę - ochrypły głos urwał się, a Skamander już był w pobliżu odnajdując ostatecznie i oszołomioną, ale żywą wiedźmią strażniczkę i mugolaka, który jak się okazało, próbował uciec z więzienia, wykorzystując zamieszanie, jakie zrobili. I to za nim pognała Jackie, obrywając po drodze rykoszetem cudzego zaklęcia.
Kiedy wrócił na miejsce, Maeve już poradziła sobie ze wszystkimi zabezpieczeniami - Tam dalej, powinna być jeszcze dwójka przetrzymywanych ludzi - zakomunikował informacyjnie. Przynajmniej z głowy mieli pospieszne przeszukiwania okolicy. Ale dla nich noc, zapowiadała się jeszcze długa.
| Obie akcje - spostrzegawczość i zaklęcie tutaj
Skamander czuł podchodzącą na język żółć, ale nie splunął na ciało, które wciąż pętała magia kajdan. Krótko zmierzył tylko sylwetkę Maeve, która sprawdzała drugiego, jak się okazywało, wystarczająco żywego czarnoksiężnika, by poddać go przesłuchaniu. Czarownica,. która jako pierwsza rzuciła im wyzwanie, także poległa na początku. Zakładał, że jej butna, bezkarna postawa wynikała z faktu, że z mugolami, słabszymi, radziła sobie bez problemu. Pycha ją zgubiła. Przeceniła siły, gdy przyszło jej mierzyć się z kimś wprawionym w walkach - Chociaż chciałabym, musimy zostawić jego przesłuchanie na potem - nie zbliżył się do unieruchomionego, patrząc tylko na towarzyszącą mu kobietę - Tak, sprawdźmy, czy nie ma tu jeszcze kogoś i potem trzeba powiadomić naszą bazę, by przyprowadzili nam kogoś ze świstoklikiem - mieli już co najmniej jedną osobę do przetransportowania. Zależało im na czasie, a informacje od schwytanego, mogły doprowadzić do kolejnych kryjówek szmalcowników, albo mugoli. Cokolwiek, co pokrzyżowałoby plany wrogów, te jak już wiedzieli, sięgały daleko poza granice hrabstw konserwatywnych rodów i zwolenników Czarnego pana.
- Jej postać mignęła mi na początku walki - odpowiedział ostrożnie, skupiając myśli na urwanym obrazie czarownicy - kogoś goniła - dodał łącząc fakty. Odwrócił się w stronę, gdzie podpowiadało mu pamiętne spostrzeżenie. Przetarł skroń wierzchem dłoni - Tak - potwierdził tylko krótko. Przez moment z przyzwyczajenia, cisnęło mu się pytanie, czy kobieta poradzi sobie, ale zbyt wyraźnie pamiętał walkę i pewność z jaką posyłała złowieszcze w ofensywie zaklęcia, by mieć jakiekolwiek wątpliwości co do umiejętności czarownicy.
Skupił się na łowach. I na śladach, które tak często ostatnimi czasy ścigał w poszukiwaniu polowanej zwierzyny. Tutaj, opierał się na tropach, jakie odkrył w śniegu, szybko orientując jedne, które mogły należeć do kogoś większego niż Jackie, zapewne męskich. Drugie, lżejsze, bardziej wyważone, do czarownicy. Teren nie należał do zupełnie płaskich, a ściana drzew w oddali niepokoiła. Jeśli wiedźmia strażniczka się oddaliła mocniej, mógł mieć problem z jej odnalezieniem. Obecność obcego zdradził zniekształcony, zapewne drżeniem głos i cień pochylonej sylwetki za jednej z zasp. Zareagował instynktownie, w pierwszej kolejności, ryzykując rozbrojeniem - Expelliarmus - wskazał tę stojąca postać, a promień zaklęcia pognał jasną smugą w stronę celu, wybijając z ręki różdżkę - Stój, poddaj się - rzucił ostro stronę nieznajomego, który zrobił dwa kroki w tył i potknął się o coś, co leżało pod nogami - To nie ja! Ja tylko podniosłem jej różdżkę - ochrypły głos urwał się, a Skamander już był w pobliżu odnajdując ostatecznie i oszołomioną, ale żywą wiedźmią strażniczkę i mugolaka, który jak się okazało, próbował uciec z więzienia, wykorzystując zamieszanie, jakie zrobili. I to za nim pognała Jackie, obrywając po drodze rykoszetem cudzego zaklęcia.
Kiedy wrócił na miejsce, Maeve już poradziła sobie ze wszystkimi zabezpieczeniami - Tam dalej, powinna być jeszcze dwójka przetrzymywanych ludzi - zakomunikował informacyjnie. Przynajmniej z głowy mieli pospieszne przeszukiwania okolicy. Ale dla nich noc, zapowiadała się jeszcze długa.
| Obie akcje - spostrzegawczość i zaklęcie tutaj
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Nie była pewna, ile czasu spędziła na cierpliwym, skrupulatnym badaniu natury wykrytych pułapek, a później neutralizowaniu ich działania – słabnący opór magii przyjęła z niemą satysfakcją. Nie chciała nawet myśleć o komplikacjach, które wiązałyby się z przypadkowym uruchomieniem obu zabezpieczeń. Ani o zalegających opodal trupach; ich bliska obecność nie pomagała, świadomość, że jeszcze chwilę temu oddychali, czuli, myśleli, teraz zaś nie byli już niczym więcej jak zakrwawionymi, pustymi skorupami, pozbawionym imion elementem wojennej statystyki. Wiedziała jednak, że musi skupić się na tu i teraz, by nie zawieść w trakcie wywiązywania się z kolejnych punktów kreślonego naprędce planu. – Wszystko w porządku? – odezwała się w kierunku powracających spomiędzy drzew Samuela i Jackie, wędrując wzrokiem po ich sylwetkach, zatrzymując go na dłużej na pozbawionym oręża nieznajomym. Sama ciągle trzymała różdżkę w pogotowiu, nie pozwalając sobie na komfort rozluźnienia. Wciąż znajdowali się na terytorium wroga.
Decyzję względem tego, jak postąpić z przyprowadzonym wraz z Rineheart mężczyzną, zostawiała w rękach aurora; nie wiedziała nawet, kim jest, czy stanowił jakiekolwiek zagrożenie. Skoro już uporała się z obejmującymi główne wejście pułapkami, budynek stanął przed nimi otworem. Wpierw jednak, nim ruszyli na poszukiwanie wspomnianych przez Samuela ludzi, odeszła kilka metrów dalej z zamiarem posłania patronusa, który mógłby ponieść wiadomość do znajdujących się w Somerset sojuszników. Nie bez trudu przywołała z pamięci wspomnienie dziecięcej beztroski, ulotnych chwil spędzonych w towarzystwie braci – to jednak wystarczyło, by uformować świetlistego, utkanego ze srebrzystej mgły łabędzia. Potrzebowali kogoś ze świstoklikiem i to takim, który pozwoliłby na przeniesienie kilku osób jednocześnie. Przydałby się również ktoś, kto posiadał chociażby blade pojęcie o magii leczniczej, anatomii, by wprawnie określić stan spętanego kajdanami szmalcownika – potrzebowali go żywego – a także ukrywających się gdzieś w ruderze niemagicznych; wiedziała jednak, że uzdrowiciele byli potrzebni w wielu innych miejscach, ofiar nie brakowało, toteż podkreśliła potrzebę otrzymania jak najszybszego wsparcia, niezależnie od jego przeszkolenia.
Nim jeszcze zagłębili się w labirynt podziemnych korytarzy, spróbowała skorzystać z zaklęcia, które pozwoliłoby na ustalenie dokładnej lokalizacji mugoli, a także ewentualnego zagrożenia – była coraz bardziej zmęczona, magia odmawiała współpracy, dopiero za trzecim razem posłusznie rozchodząc się we wszystkich kierunkach, rozświetlając sylwetki towarzyszy, więźniów i poszukiwanych ofiar jasnym światłem. Wraz z aurorem ruszyła przodem, oświetlając sobie drogę łagodnym blaskiem Lumos; nie chciała kusić losu, stawać oko w oko ze spanikowanymi mugolami w pojedynkę – bez trudu mogliby jej zagrozić siłą swych mięśni. Okazało się jednak, że to nie oni, nie ci, którzy pozostawali przy życiu, będą najgorszym, co tam spotkają. Z początku zdziwiło ją, że w środku – zgodnie ze słowami Samuela – znajdowała się jedynie dwójka osób. Myślała, że grupa będzie większa. Dopiero wtedy, krocząc zapuszczonymi tunelami budynku, zrozumiała, gdzie znajdowała się reszta. A raczej – co się z nimi stało.
Potknęła się o jedno z ciał, niemalże tracąc przez to równowagę; w ostatniej chwili wsparła się o zakurzoną, pokrytą pajęczynami ścianę więzienia, wybałuszając przy tym oczy. – Musimy ich pochować, wszystkich – powiedziała tylko cicho, gdy już odzyskała kontrolę nad swym głosem, przestała tłumić nerwowy kaszel rękawem płaszcza; i ich, i porzuconych na zewnątrz szmalcowników. Wciąż byli ludźmi, nie potworami; zbyt dobrze pamiętała makabryczny widok ogryzionych przez zwierzęta kości, nie miała zamiaru pozwolić, by i tutaj rozegrała się podobna scena. Szukający schronienia w najdalszym zakątku piwnic niemagiczni, kobieta z dzieckiem, próbowali uciekać. Niełatwo było zaufać pojawiającym się znikąd nieznajomym, do tego dzierżącym różdżki. W końcu jednak przekonali ich, że chcą tylko pomóc, zaopiekują się nimi, przetransportują gdzieś, gdzie będą bezpieczni. A przynajmniej bezpieczniejsi niż tutaj. Przemawiała cicho, miękko, unikając gwałtownych ruchów, tym razem badając nie tyle magię, co kreślone strachem granice.
Kiedy wrócili na zewnątrz, na dziedzińcu spotkali przybywających z Somerset sojuszników. Widzieli ich przed wyruszeniem w pościg, nie wątpiła więc w ich intencje, poza tym – wierzyła, że Rineheart wymieniła się z nimi ustalonym wcześniej hasłem, nim dopuściła do badania więźnia. W krótkich słowach przedstawili całą sytuację, wskazali, kto wymagał pilnego przetransportowania na ziemie sojuszu, a także co musiało jeszcze zostać zrobione, nim będą mogli opuścić miejsce niedawnej potyczki; zdecydowano, że wraz z pochwyconym więźniem, uratowanymi mugolami i właścicielem świstoklika wyruszy druga wiedźmia strażniczka, zadba w ten sposób o ich bezpieczeństwo, a także zda wstępny raport. Ich dwójka, w towarzystwie dwóch młodych mężczyzn, zostali tam jeszcze na kilka kolejnych godzin; w trakcie nich zajęli się dokładnym przeszukaniem budynku, a także złożeniem ciał w grupowej, stworzonej dzięki Orcumiano mogile. Dopiero wtedy mogli opuścili Gloucestershire, by dołączyć do pozostałych i poświęcić uwagę gotowemu do przesłuchania policjantowi.
| zt wszyscy; tutaj rzut na patronusa, tutaj rzuty na Homenum Revelio (raz, dwa, trzy), tutaj na Orcumiano; EM: 6/50
Decyzję względem tego, jak postąpić z przyprowadzonym wraz z Rineheart mężczyzną, zostawiała w rękach aurora; nie wiedziała nawet, kim jest, czy stanowił jakiekolwiek zagrożenie. Skoro już uporała się z obejmującymi główne wejście pułapkami, budynek stanął przed nimi otworem. Wpierw jednak, nim ruszyli na poszukiwanie wspomnianych przez Samuela ludzi, odeszła kilka metrów dalej z zamiarem posłania patronusa, który mógłby ponieść wiadomość do znajdujących się w Somerset sojuszników. Nie bez trudu przywołała z pamięci wspomnienie dziecięcej beztroski, ulotnych chwil spędzonych w towarzystwie braci – to jednak wystarczyło, by uformować świetlistego, utkanego ze srebrzystej mgły łabędzia. Potrzebowali kogoś ze świstoklikiem i to takim, który pozwoliłby na przeniesienie kilku osób jednocześnie. Przydałby się również ktoś, kto posiadał chociażby blade pojęcie o magii leczniczej, anatomii, by wprawnie określić stan spętanego kajdanami szmalcownika – potrzebowali go żywego – a także ukrywających się gdzieś w ruderze niemagicznych; wiedziała jednak, że uzdrowiciele byli potrzebni w wielu innych miejscach, ofiar nie brakowało, toteż podkreśliła potrzebę otrzymania jak najszybszego wsparcia, niezależnie od jego przeszkolenia.
Nim jeszcze zagłębili się w labirynt podziemnych korytarzy, spróbowała skorzystać z zaklęcia, które pozwoliłoby na ustalenie dokładnej lokalizacji mugoli, a także ewentualnego zagrożenia – była coraz bardziej zmęczona, magia odmawiała współpracy, dopiero za trzecim razem posłusznie rozchodząc się we wszystkich kierunkach, rozświetlając sylwetki towarzyszy, więźniów i poszukiwanych ofiar jasnym światłem. Wraz z aurorem ruszyła przodem, oświetlając sobie drogę łagodnym blaskiem Lumos; nie chciała kusić losu, stawać oko w oko ze spanikowanymi mugolami w pojedynkę – bez trudu mogliby jej zagrozić siłą swych mięśni. Okazało się jednak, że to nie oni, nie ci, którzy pozostawali przy życiu, będą najgorszym, co tam spotkają. Z początku zdziwiło ją, że w środku – zgodnie ze słowami Samuela – znajdowała się jedynie dwójka osób. Myślała, że grupa będzie większa. Dopiero wtedy, krocząc zapuszczonymi tunelami budynku, zrozumiała, gdzie znajdowała się reszta. A raczej – co się z nimi stało.
Potknęła się o jedno z ciał, niemalże tracąc przez to równowagę; w ostatniej chwili wsparła się o zakurzoną, pokrytą pajęczynami ścianę więzienia, wybałuszając przy tym oczy. – Musimy ich pochować, wszystkich – powiedziała tylko cicho, gdy już odzyskała kontrolę nad swym głosem, przestała tłumić nerwowy kaszel rękawem płaszcza; i ich, i porzuconych na zewnątrz szmalcowników. Wciąż byli ludźmi, nie potworami; zbyt dobrze pamiętała makabryczny widok ogryzionych przez zwierzęta kości, nie miała zamiaru pozwolić, by i tutaj rozegrała się podobna scena. Szukający schronienia w najdalszym zakątku piwnic niemagiczni, kobieta z dzieckiem, próbowali uciekać. Niełatwo było zaufać pojawiającym się znikąd nieznajomym, do tego dzierżącym różdżki. W końcu jednak przekonali ich, że chcą tylko pomóc, zaopiekują się nimi, przetransportują gdzieś, gdzie będą bezpieczni. A przynajmniej bezpieczniejsi niż tutaj. Przemawiała cicho, miękko, unikając gwałtownych ruchów, tym razem badając nie tyle magię, co kreślone strachem granice.
Kiedy wrócili na zewnątrz, na dziedzińcu spotkali przybywających z Somerset sojuszników. Widzieli ich przed wyruszeniem w pościg, nie wątpiła więc w ich intencje, poza tym – wierzyła, że Rineheart wymieniła się z nimi ustalonym wcześniej hasłem, nim dopuściła do badania więźnia. W krótkich słowach przedstawili całą sytuację, wskazali, kto wymagał pilnego przetransportowania na ziemie sojuszu, a także co musiało jeszcze zostać zrobione, nim będą mogli opuścić miejsce niedawnej potyczki; zdecydowano, że wraz z pochwyconym więźniem, uratowanymi mugolami i właścicielem świstoklika wyruszy druga wiedźmia strażniczka, zadba w ten sposób o ich bezpieczeństwo, a także zda wstępny raport. Ich dwójka, w towarzystwie dwóch młodych mężczyzn, zostali tam jeszcze na kilka kolejnych godzin; w trakcie nich zajęli się dokładnym przeszukaniem budynku, a także złożeniem ciał w grupowej, stworzonej dzięki Orcumiano mogile. Dopiero wtedy mogli opuścili Gloucestershire, by dołączyć do pozostałych i poświęcić uwagę gotowemu do przesłuchania policjantowi.
| zt wszyscy; tutaj rzut na patronusa, tutaj rzuty na Homenum Revelio (raz, dwa, trzy), tutaj na Orcumiano; EM: 6/50
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
Tajemnica Alisandry
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Gloucestershire