Duża sala
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Duża sala
Specjalnie przygotowana sala, w której zmieścić może się wiele osób. Oprócz łóżek, w równych rzędach, ułożone są także materace, na których leżą ci mniej dotkliwie zranieni wybuchem. Uzdrowiciele w żółtych kitlach uwijają się jak w ukropie między pacjentami lecząc wszystkich z najgroźniejszych obrażeń. Co jakiś czas usłyszeć można podniesione głosy medyków kategorycznie zabraniające odwiedzin i chodzenia między łóżkami. W całym pomieszczeniu panuje hałas i zamieszanie, w którym zdają odnajdywać się jedynie pracownicy Munga. Nikt, kto się pojawia w szpitalu nie będzie pozostawiony bowiem bez pomocy.
Żeby wyleczyć się z obrażeń, których postaci nabawiły się w wyniku Do odważnych świat należy, trzeba napisać przynajmniej jednego posta w niniejszym wątku.
Żeby wyleczyć się z obrażeń, których postaci nabawiły się w wyniku Do odważnych świat należy, trzeba napisać przynajmniej jednego posta w niniejszym wątku.
Nie miała pojęcia o Zaharym. Poznała go przecież, postanowił być uzdrowicielem, co dzień przychodziło mu spotykać czarodziejów o różnej czystości krwi. Pomagał pod palącym się Ministerstwem Magii. Pochodził co prawda z rodu arystokratycznego - a im wszystkim ufała teraz mniej. Ale trudno było stwierdzić, czy informacja to by zdziwiła ją, czy jedynie potwierdziła wcześniej uformowane myśli.
Na pytanie wydobywające się z jego ust zmrużyła lekko oczy.
- Myślałam, że wy - dzieci Nokturnu - wszyscy się znacie. A nocami urządzacie voodo, wbijając szpile w niewielkie laleczki. - odpowiedziała, usta ubierając w uśmiech. Dłoń napięta niezmiennie zaciskała się pod kołdrą. Druga, lewa, trzymała książkę. Jak nie lubiła gości, tak teraz nie pogardziłaby odwiedzinami Skamandera czy Weasleya, jednak prawdopodobieństwo by któryś z nich miał się tu zjawić było prawie zerowe. Mocniej martwiła się o to, że może zjawić się tutaj Wilde, albo Poppy. A one, mogły nie mieć szans z Macnairem.
Ironia, to za nią skrywał się od lat - prawdopodobnie zapominając już kim tak jest naprawdę. To za nią krył wszystko to, co uważał że czyniło go słabym. To, co wcześniej była jeszcze w stanie dostrzec. Teraz nie widziała już niczego.
- Zdefiniuj ładna. - odcięła się krótko, nie odpuszczając od niego spojrzenia jasnych tęczówek. Czy to możliwe, że kiedyś była w stanie go kochać? Teraz kompletnie nie potrafiła zrozumieć dlaczego. Może pociągało ją w nim ten typ straceńca. Może widziała coś, co on postanowił pogrzebać już dawno temu.
- Potrafisz być zazdrosny? - zapytała unosząc ku górze jedną z brwi, kompletnie niewzruszona jego słowami, choć wiedziała, że powiedziała za dużo. Jednak, czy to naprawdę miało jeszcze znaczenie? Jego obecność w szeregach wroga została potwierdzona. I była pewna, że Mulciber wie o jej obecności w Zakonie, a jeśli on wiedział musiała wiedzieć też reszta z nich. Siedziała napięta, czuła każdy mięsień, ale nie zmieniała pozycji.
- Trochę na to za późno. - odpowiedziała na kolejne jego słowa. Nie wierzyła w żadne jedno zdanie wypadające z jego ust. Nie, nie chciał naprawiać swoich błędów. Miał inny cel w pojawieniu się tutaj, choć nie była jednoznacznie stwierdzić jaki. - Nie chcę ci zrobić krzywdy. O ile pamiętam, prosiłam cię, byś więcej mnie nie prowokował. - odpowiedziała mu obserwując jak układa kwiaty na stojącej obok szafce.
Pieprzony drań
Na pytanie wydobywające się z jego ust zmrużyła lekko oczy.
- Myślałam, że wy - dzieci Nokturnu - wszyscy się znacie. A nocami urządzacie voodo, wbijając szpile w niewielkie laleczki. - odpowiedziała, usta ubierając w uśmiech. Dłoń napięta niezmiennie zaciskała się pod kołdrą. Druga, lewa, trzymała książkę. Jak nie lubiła gości, tak teraz nie pogardziłaby odwiedzinami Skamandera czy Weasleya, jednak prawdopodobieństwo by któryś z nich miał się tu zjawić było prawie zerowe. Mocniej martwiła się o to, że może zjawić się tutaj Wilde, albo Poppy. A one, mogły nie mieć szans z Macnairem.
Ironia, to za nią skrywał się od lat - prawdopodobnie zapominając już kim tak jest naprawdę. To za nią krył wszystko to, co uważał że czyniło go słabym. To, co wcześniej była jeszcze w stanie dostrzec. Teraz nie widziała już niczego.
- Zdefiniuj ładna. - odcięła się krótko, nie odpuszczając od niego spojrzenia jasnych tęczówek. Czy to możliwe, że kiedyś była w stanie go kochać? Teraz kompletnie nie potrafiła zrozumieć dlaczego. Może pociągało ją w nim ten typ straceńca. Może widziała coś, co on postanowił pogrzebać już dawno temu.
- Potrafisz być zazdrosny? - zapytała unosząc ku górze jedną z brwi, kompletnie niewzruszona jego słowami, choć wiedziała, że powiedziała za dużo. Jednak, czy to naprawdę miało jeszcze znaczenie? Jego obecność w szeregach wroga została potwierdzona. I była pewna, że Mulciber wie o jej obecności w Zakonie, a jeśli on wiedział musiała wiedzieć też reszta z nich. Siedziała napięta, czuła każdy mięsień, ale nie zmieniała pozycji.
- Trochę na to za późno. - odpowiedziała na kolejne jego słowa. Nie wierzyła w żadne jedno zdanie wypadające z jego ust. Nie, nie chciał naprawiać swoich błędów. Miał inny cel w pojawieniu się tutaj, choć nie była jednoznacznie stwierdzić jaki. - Nie chcę ci zrobić krzywdy. O ile pamiętam, prosiłam cię, byś więcej mnie nie prowokował. - odpowiedziała mu obserwując jak układa kwiaty na stojącej obok szafce.
Pieprzony drań
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Jeśli dotąd Zachary swą postawą nie ściągnął na siebie zbędnej uwagi to dobrze świadczyło o jego postępowaniu. Był rozważnym, niesamowicie inteligentnym gościem, a celowe pokazywanie swojej pozycji było po prostu irracjonalnym krokiem prowadzącym do rychłych problemów. Szaleńcy z Zakonu Feniksa byli wszędzie, dlatego rozsądnym było zachować pewne fakty dla siebie i przyodziać maskę, która czasami musiała wyjść poza ramy własnego „widzimisię” tudzież sfery komfortu. Nie bez powodu Drew przyodziewał „twarze” innych ludzi byle tylko prawdziwą tożsamość pozostawić pod znakiem zapytania – w końcu do pojedynku mogło dojść wszędzie i zawsze, a jako że Tonks uraczyła swych towarzyszy informacją o szatynie, to z pewnością mieli go na oku. Parszywa szlama.
Na jej słowa zaśmiał się w głos – znał ją, wiedział, iż jej słowa opierały się wyłącznie o kpinę, jednak nie mógł zrozumieć skąd w ogóle wzięła ten pomysł. Z autopsji? Może dlatego nieraz tak cholernie bolały go plecy? -Dzieci Nokturnu, no proszę. Czyżby w twej głowie zrodziły się podziały, aby tak bezczelnie nas kategoryzować, Justine?- uniósł brew akcentując ostatnie słowo, a jego wargi wygięły się w perfidnym wyrazie. Jak głupi musiał być, aby w przeszłości cokolwiek do niej żywić – wówczas jedyne co go wypełniało to czysta, nieskazitelna obojętność. Kompletnie nie obchodził go jej los, mogła nawet zdechnąć z rąk Rookwood. -Raz już Ci wbiłem szpilę, nie pamiętasz?- zaśmiał się po raz kolejny, po czym westchnął przeciągle kręcąc głową. Ironia nie była jego murem, kpina nie zakrywała jego prawdziwego oblicza – to co czyniło go słabym już dawno umarło, a upewniło go w tym morderstwo własnych rodziców. Lubił to wspominać przy wieczornym drinku.
-No taka jak Ty.- bezczelnie wskazał ją palcem, po czym przyłożył obie dłonie do twarzy, by dać jej do zrozumienia co miał na myśli. Nigdy nie odbierał jej świadomość, iż mogła pochwalić się swą urodą; duże oczy, pełne usta i szpiczasty nosek nadawały jej charakteru. Gdyby nie szlamiasta krew i zbzikowany sposób myślenia, to byłaby naprawdę seksowną partią.
Prychnął na jej kolejne słowa w wyraźnym niezadowoleniu. On nie potrafił być zazdrosny? Oczywiście, że nie potrafił, lecz nie musiała o tym wiedzieć. -Zawsze o Ciebie byłem kiedy wspominałaś o tych wszystkich draniach. Dalej jestem, że nie chcesz już spędzać ze mną czasu.- wzruszył ramionami przybierając teatralno-smutny wyraz twarzy, po czym łupnął z piersiówki porządnego łyka. Całe szczęście, że nie zapomniał o tym małym cacuszku, bo na trzeźwo już dawno ściąłby jej głowę za tą paplaninę. Zrobiła się jeszcze bardziej wyszczekana, choć myślał, że to niemożliwe.
-Dlaczego za późno? Zawsze byłaś zadania, że każdy zasługuje na szansę.- uniósł brew pytająco wpatrując się w jej duże, niebieskie oczy. -Zrobiłaś mi już krzywdę nie raz, więc co mam do stracenia Justine?- przesunął dłoń na pościel, pod którą zapewne skrywała się jej noga, a następnie poklepał ją lekko. -Czasem drogi się rozchodzą i nic nie jesteśmy w stanie na to poradzić, pogodziłaś się już z tym? Szybko wybrałaś powrót na tarczy, to nie w twoim stylu.- dodał i zacisnął drugą rękę na wężowym drewnie, które aż prosiło się, by w końcu przejść do ataku – ile można było rozmawiać? I tak oszczędził jej już nader dużo, pozwolił na nader wiele. Sugerowała, iż posiadała różdżkę, więc nie atakował bezbronnej – a nawet gdyby, cóż życie. -Vulnerario.- wypowiedział w końcu skierowawszy kraniec na „całą” nogę. Chciał popatrzeć jak cierpi, lubił ten widok.
Na jej słowa zaśmiał się w głos – znał ją, wiedział, iż jej słowa opierały się wyłącznie o kpinę, jednak nie mógł zrozumieć skąd w ogóle wzięła ten pomysł. Z autopsji? Może dlatego nieraz tak cholernie bolały go plecy? -Dzieci Nokturnu, no proszę. Czyżby w twej głowie zrodziły się podziały, aby tak bezczelnie nas kategoryzować, Justine?- uniósł brew akcentując ostatnie słowo, a jego wargi wygięły się w perfidnym wyrazie. Jak głupi musiał być, aby w przeszłości cokolwiek do niej żywić – wówczas jedyne co go wypełniało to czysta, nieskazitelna obojętność. Kompletnie nie obchodził go jej los, mogła nawet zdechnąć z rąk Rookwood. -Raz już Ci wbiłem szpilę, nie pamiętasz?- zaśmiał się po raz kolejny, po czym westchnął przeciągle kręcąc głową. Ironia nie była jego murem, kpina nie zakrywała jego prawdziwego oblicza – to co czyniło go słabym już dawno umarło, a upewniło go w tym morderstwo własnych rodziców. Lubił to wspominać przy wieczornym drinku.
-No taka jak Ty.- bezczelnie wskazał ją palcem, po czym przyłożył obie dłonie do twarzy, by dać jej do zrozumienia co miał na myśli. Nigdy nie odbierał jej świadomość, iż mogła pochwalić się swą urodą; duże oczy, pełne usta i szpiczasty nosek nadawały jej charakteru. Gdyby nie szlamiasta krew i zbzikowany sposób myślenia, to byłaby naprawdę seksowną partią.
Prychnął na jej kolejne słowa w wyraźnym niezadowoleniu. On nie potrafił być zazdrosny? Oczywiście, że nie potrafił, lecz nie musiała o tym wiedzieć. -Zawsze o Ciebie byłem kiedy wspominałaś o tych wszystkich draniach. Dalej jestem, że nie chcesz już spędzać ze mną czasu.- wzruszył ramionami przybierając teatralno-smutny wyraz twarzy, po czym łupnął z piersiówki porządnego łyka. Całe szczęście, że nie zapomniał o tym małym cacuszku, bo na trzeźwo już dawno ściąłby jej głowę za tą paplaninę. Zrobiła się jeszcze bardziej wyszczekana, choć myślał, że to niemożliwe.
-Dlaczego za późno? Zawsze byłaś zadania, że każdy zasługuje na szansę.- uniósł brew pytająco wpatrując się w jej duże, niebieskie oczy. -Zrobiłaś mi już krzywdę nie raz, więc co mam do stracenia Justine?- przesunął dłoń na pościel, pod którą zapewne skrywała się jej noga, a następnie poklepał ją lekko. -Czasem drogi się rozchodzą i nic nie jesteśmy w stanie na to poradzić, pogodziłaś się już z tym? Szybko wybrałaś powrót na tarczy, to nie w twoim stylu.- dodał i zacisnął drugą rękę na wężowym drewnie, które aż prosiło się, by w końcu przejść do ataku – ile można było rozmawiać? I tak oszczędził jej już nader dużo, pozwolił na nader wiele. Sugerowała, iż posiadała różdżkę, więc nie atakował bezbronnej – a nawet gdyby, cóż życie. -Vulnerario.- wypowiedział w końcu skierowawszy kraniec na „całą” nogę. Chciał popatrzeć jak cierpi, lubił ten widok.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 71
--------------------------------
#2 'k10' : 8
#1 'k100' : 71
--------------------------------
#2 'k10' : 8
Thomas Wilkes był mężczyzną w kwiecie wieku, silnym i bystrym – nic dziwnego, wszak od kilkunastu lat pracował jako magiczny sanitariusz. Był w Świętym Mungu znany, pracował na okrągło, nie miał rodziny i poświęcał cały swój wolny czas potrzebującym, niezależnie od pory dnia. Tego konkretnego, listopadowego, także znajdował się w szpitalu, wychodząc z niego po długim dyżurze. Szedł korytarzem zmęczony, rozpinając fartuch, pamiętając, by przed wyjściem zajrzeć do dużej sali. Leżała tam jedna z bardziej poturbowanych anomaliami pacjentek, którą zamierzano przenieść na oddział magipsychiatrii, chciał więc upewnić się, że czarownica trafiła już pod specjalistyczną opiekę.
Pchnął drzwi gwałtownie i pewnie, akurat w momencie, w którym stojący mężczyzna celował różdżką w kobietę. Thomas zatrzymał się gwałtownie, jakby spetryfikowany – znajdowali się, na Merlina, w samym środku szpitala pełnego ludzi. Sanitariusz rozpoznał czarno magiczną inkantację, przeszedł podstawowy kurs obrony przed nią, jak każdy, kto pracował w terenie anomalii. – Protego Maxima! Co ty robisz, człowieku? Opuść różdżkę – rzucił zaklęcie i warknął, wpatrując się w mężczyznę. Pijanego? Trzymał w ręce piersiówkę? Postawny brunet w rozchełstanym fartuchu szybko analizował sytuację. Wariat. Nie pacjent, wydawał się całkiem zdrowy, choć nie na umyśle. – Ochrona! Szybko, do dużej sali! – krzyknął na cały głos, pewien, że zaalarmuje uzdrowicieli z dyżurki na końcu piętra i innych przebywających w szpitalu, roztaczających szczególną opiekę nad tym oddziałem w związku z szalejącymi anomaliami, nierzadko stawiającymi w płomieniach część mebli czy nawet personelu. Wilkes szybko ruszył do przodu, w końcu rozpoznając w atakowanej kobiecie Tonks, kojarzoną niegdyś ze szpitala. – Kto to jest? Łapmy go – zawołał, próbując jak najszybciej przedostać się przez rzędy łóżek do szaleńca, który miotał okrutnymi zaklęciami. Thomas zdołał też przyjrzeć się twarzy Drew i dokładnie ją zapamiętać.
| Justine została ochroniona zaklęciem NPC (Thomasa). Drew ma jedną turę na podjęcie natychmiastowej ucieczki, może odpisać przed Justine.
MG przypomina, że w wątkach z poprzednich okresów nie mogą znajdować się sytuacje zagrażające aktualnemu życiu lub zdrowiu. Uczula też, by zwracać uwagę na okoliczności, w jakich używa się czarnej magii.
Pchnął drzwi gwałtownie i pewnie, akurat w momencie, w którym stojący mężczyzna celował różdżką w kobietę. Thomas zatrzymał się gwałtownie, jakby spetryfikowany – znajdowali się, na Merlina, w samym środku szpitala pełnego ludzi. Sanitariusz rozpoznał czarno magiczną inkantację, przeszedł podstawowy kurs obrony przed nią, jak każdy, kto pracował w terenie anomalii. – Protego Maxima! Co ty robisz, człowieku? Opuść różdżkę – rzucił zaklęcie i warknął, wpatrując się w mężczyznę. Pijanego? Trzymał w ręce piersiówkę? Postawny brunet w rozchełstanym fartuchu szybko analizował sytuację. Wariat. Nie pacjent, wydawał się całkiem zdrowy, choć nie na umyśle. – Ochrona! Szybko, do dużej sali! – krzyknął na cały głos, pewien, że zaalarmuje uzdrowicieli z dyżurki na końcu piętra i innych przebywających w szpitalu, roztaczających szczególną opiekę nad tym oddziałem w związku z szalejącymi anomaliami, nierzadko stawiającymi w płomieniach część mebli czy nawet personelu. Wilkes szybko ruszył do przodu, w końcu rozpoznając w atakowanej kobiecie Tonks, kojarzoną niegdyś ze szpitala. – Kto to jest? Łapmy go – zawołał, próbując jak najszybciej przedostać się przez rzędy łóżek do szaleńca, który miotał okrutnymi zaklęciami. Thomas zdołał też przyjrzeć się twarzy Drew i dokładnie ją zapamiętać.
| Justine została ochroniona zaklęciem NPC (Thomasa). Drew ma jedną turę na podjęcie natychmiastowej ucieczki, może odpisać przed Justine.
MG przypomina, że w wątkach z poprzednich okresów nie mogą znajdować się sytuacje zagrażające aktualnemu życiu lub zdrowiu. Uczula też, by zwracać uwagę na okoliczności, w jakich używa się czarnej magii.
Przyzwyczajenie sprawiło, iż głośne krzyki, a finalnie towarzystwo uzdrowicieli, którzy uratowali szlamę przed silnym zaklęciem, nie zdziwiło go nader bardzo. Tonks zawsze miewała parszywe szczęście wyciągające ją z opałów mimo piekielnie niewyparzonej gęby oraz bez względu – jak widać – na stan w jakim się znajdowała. Powiadano, że sprzyjało ono zwycięzcom, jednak owa sytuacja była tego kompletnym zaprzeczeniem.
W chwili, gdy tarcza rozciągnęła się tuż przed Justine, a następnie wchłonęła zaklęcie, zrozumiał iż należało czym prędzej wynosić się poza mury Munga. Przyszedł tutaj w jednym, prostym celu i był niesamowicie blisko jego osiągnięcia, lecz ponownie coś – lub ktoś – stanęło mu na drodze. Wyraz jego twarzy nie zmienił się; wciąż wyginał wargi w kpiącym wyrazie, choć w środku gotował się ze złości. Rzekomo co się odwlecze to nie uciecze, ale liczył, że tym razem to był właśnie ten moment, ta chwila i to miejsce, bowiem nawet gdyby miał zostać przyłapany na gorącym uczynku to byłby dumny ze swego czynu. Pozbyłby się ów szlamy na zawsze i tym samym pochował nie tylko wspólną historię, ale i wroga, który nie był godzien stąpać po londyńskich ziemiach.
Rzucił krótkie spojrzenie uzdrowicielowi i uniósł nieznacznie brew kierując w jego stronę różdżkę. Mógł atakować, mógł postawić całe to umierające miejsce na nogi, jednakże nie był głupi – skoro ona żyła szatyna pojmanie nie przyniosło by żadnych korzyści ani jemu samemu, ani tym bardziej Rycerzom Walpurgii i Czarnemu Panu. -Do rychłego zobaczenia, kwiatuszku.- mruknął na odchodne nie ściągając wzroku z mężczyzny, parszywego rycerza na białym koniu. Zapamiętanie „obecnej twarzy” szatyna miało przynieść mu całe nic, bowiem w końcu przybrane rysy były jedynie wytworem wyobraźni Macnaira. Dmuchał na zimne i jak widać dziś przyniosło to zakładane korzyści i choć szlama mogła bez trudu opisać jego wygląd, to chociaż on dał się nabrać.
Nie zwlekając dłużej skupił się na przemianie w czarny kłąb dymu i pod takową postacią chciał czym prędzej przedostać się na zewnątrz przez jedno z okien.
/zt
W chwili, gdy tarcza rozciągnęła się tuż przed Justine, a następnie wchłonęła zaklęcie, zrozumiał iż należało czym prędzej wynosić się poza mury Munga. Przyszedł tutaj w jednym, prostym celu i był niesamowicie blisko jego osiągnięcia, lecz ponownie coś – lub ktoś – stanęło mu na drodze. Wyraz jego twarzy nie zmienił się; wciąż wyginał wargi w kpiącym wyrazie, choć w środku gotował się ze złości. Rzekomo co się odwlecze to nie uciecze, ale liczył, że tym razem to był właśnie ten moment, ta chwila i to miejsce, bowiem nawet gdyby miał zostać przyłapany na gorącym uczynku to byłby dumny ze swego czynu. Pozbyłby się ów szlamy na zawsze i tym samym pochował nie tylko wspólną historię, ale i wroga, który nie był godzien stąpać po londyńskich ziemiach.
Rzucił krótkie spojrzenie uzdrowicielowi i uniósł nieznacznie brew kierując w jego stronę różdżkę. Mógł atakować, mógł postawić całe to umierające miejsce na nogi, jednakże nie był głupi – skoro ona żyła szatyna pojmanie nie przyniosło by żadnych korzyści ani jemu samemu, ani tym bardziej Rycerzom Walpurgii i Czarnemu Panu. -Do rychłego zobaczenia, kwiatuszku.- mruknął na odchodne nie ściągając wzroku z mężczyzny, parszywego rycerza na białym koniu. Zapamiętanie „obecnej twarzy” szatyna miało przynieść mu całe nic, bowiem w końcu przybrane rysy były jedynie wytworem wyobraźni Macnaira. Dmuchał na zimne i jak widać dziś przyniosło to zakładane korzyści i choć szlama mogła bez trudu opisać jego wygląd, to chociaż on dał się nabrać.
Nie zwlekając dłużej skupił się na przemianie w czarny kłąb dymu i pod takową postacią chciał czym prędzej przedostać się na zewnątrz przez jedno z okien.
/zt
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 100
'k100' : 100
Duża sala
Szybka odpowiedź