Wydarzenia


Ekipa forum
Rhysand Crouch
AutorWiadomość
Rhysand Crouch [odnośnik]23.08.17 16:48

Rhysand Ignotus Crouch

Data urodzenia: 31 października 1932
Nazwisko matki: Ollivander
Miejsce zamieszkania: Londyn, Waterloo Avenue
Czystość krwi: Szlachetna
Status majątkowy: Bogaty
Zawód: Pracownik służb administracyjnych Wizengamotu, znawca prawa
Wzrost: 187 cm
Waga: 86 kg
Kolor włosów: Srebrzysty blond
Kolor oczu: Szafirowe
Znaki szczególne: Bardzo wysoki, dobrze zbudowany, o bardzo jasnych włosach; Cienka, wąska blizna z tyłu szyi; Leworęczny


Było raz trzech braci, którzy wędrowali
opustoszałą, krętą drogą o zmierzchu.

Od zawsze było ich trzech - przynajmniej z jego punktu widzenia. Dokładnie tak jak w bajkach czytanych przez matkę na dobranoc: trzech braci, trzy osobowości, trzy odmienne losy. Spośród nich to on był najmłodszy - urodzony w Noc Duchów, ciemną i zimną, pod londyńskim niebem pozbawionym gwiazd. Może to dlatego był zawsze nieco inny, brakowało mu słonecznego uśmiechu starszego rodzeństwa, swoją bladą cerą przywodził na myśl raczej noc przyobleczoną w ludzką skórę. Może to dlatego zawsze szukał w górze towarzystwa gwiazd, oddając się w całości ramionom chłodnego mroku. Zawsze ostatni, zawsze najmniej ważny. Nawet dla rodziców, choć ponoć starali się kochać wszystkie swoje dzieci po równo, tak samo jak kochali siebie. Ojciec, o lodowatym spojrzeniu i wysokim czole doskonale wiedział czego pragnął od świata. Dumny jak lew i chytry jak lis, trzymał przeznaczenie w swoich rękach, niestrudzenie brnąc do przodu, nie patrząc na przeciwności losu. A tych na drodze spotykał wiele - ledwie kilka tygodni po narodzinach matka porzuciła go i jego bliźniaczą siostrę, Septimę. Prawdopodobnie to właśnie dlatego od początku widoczne stały się dla niego podziały na lepszych i gorszych, także wśród szlachty. Starannie pielęgnował dobre imię rodu Crouch, nie bacząc na nic poza własnymi celami. Po drodze zgubił jednak gdzieś trakt bezwzględności, gdy tuż przed nim stanęła piękna i młoda lady Alysane Ollivander. Zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia, robiąc wszystko by ją poślubićę. Salony wypełniły się śmiechem, jakoby strzała Amora nie potrafiła uniknąć nawet najtwardszego z kawalerów. I nagle wszystko inne wydawało się bez większego znaczenia. Nikt nawet specjalnie mu się nie dziwił, Alysane przekonywała do siebie niemal każdego kogo spotykała, nie tylko swoją urodą, ale i niezwykłą dobrocią. Nie minęło wiele czasu od niezwykle hucznego ślubu, gdy na świat przyszedł ich pierwszy syn, potem kolejny. Pragnąc by jej dzieci wkupiły się w łaski Szczęścia, jeszcze przed narodzinami zasięgnęła rady wróżbitki w kwestii ich imion. Jej mąż nie przystał jednak na tą propozycję, postanawiając nazwać wszystkich synów imionami dalekich, acz znaczących krewnych. Po jakimś czasie wyprowadzili się też z rodowej siedziby, do mniejszego dworku w Surrey, na którego budowę lord Crouch przeznaczył znaczną część swoich środków. Zrobił to głównie ze względu na swoją młodą żonę, której wyraźnie szkodził miejski gwar. W  o wiele spokojniejszej, zielonej okolicy odnajdywała się o wiele lepiej niż w ogromnej metropolii. Dni mijały, układając się w kolejne miesiące i lata.  Dzieci rosły pod czujnym okiem nauczycieli i guwernerów. Od najmłodszych lat uczono ich niezbędnego dla wzorcowych członków rodu obejścia politycznego i doskonałych manier. Każdy z nich był inny, choć początkowo różnice te nie były aż tak widoczne. Dwóch pierwszych braci było sobie o wiele bliższych, bo razem dorastali, a ich przywiązanie przerodziło się w mocną, nierozerwalną więź. Różniło ich co prawda niemal wszystko - najstarszy był odbiciem dawnego ojca, groźny i dumny, środkowy odziedziczył zaś po matce jej złote serce. A Rhysand sam do końca nie wiedział jeszcze kim jest i kim zostanie. Był Crouchem i ta świadomość mu wystarczała - świadomość wspaniałych imion i chwalebnych historii przodków spisanych w rodowych kronikach. Uparcie szukał autorytetu obu braci, szczególnie idealizując najstarszego. Zresztą nie był jedynym, który spoglądał w górę upatrując wciąż jego przychylnego spojrzenia - miał ogromny wpływ także na średniego, Azriela. Ten bowiem z początku cieszył się z możliwości posiadania młodszego brata, jednak zapatrzony w najstarszego za jego wzorem niezwykle szybko tą radość porzucił. Dla Viserysa najmłodszy był balastem u nóg, rzeką, przeszkodą nie do ominięcia. Irytował go pałętający się przy nim chłopiec, stanowiący na dodatek skazę w rzeczywistości postrzeganej przez niego w bardzo perfekcjonistyczny sposób. On zaś uwielbiał go pod każdym względem i pragnął z całych sił mu dorównać. I tak nadszedł czas, zupełnie jak w bajce, gdy bracia doszli w końcu do rzeki zbyt głębokiej, by przez nią przejść i zbyt groźnej, by przez nią przepłynąć. Przeszkodą na ich drodze był brak zrozumienia, kolizja jednocześnie skrajnie innych i skrajnie podobnych charakterów. Pierworodny był wyśmienitym mówcą, wyśmienitym uczniem, do tego jeszcze pasjonowała go sztuka. Tworzył obrazy, z roku na rok coraz lepsze, w oczach ostatniego będąc wręcz niemal perfekcyjnymi odwzorowaniami rzeczywistości. Widząc to Rhys porzucał natychmiast rzeczy, do których w jakiś sposób go ciągnęło, stare mapy i książki chował głęboko po kątach, przekładał lekcje jeździectwa czy szermierki, by poświęcać godziny nauce rzeczy, które w ogóle mu nie wychodziły. Siadał przed czystym płótnem i próbował coś osiągnąć. Był jednak kompletnym beztalenciem, budząc w swoim bracie jeszcze większą pogardę i pożałowanie. Wolne chwile spędzał z książkami, zupełnie ignorując większość rówieśników. Swoje myśli dzielił tylko z najbliższym mu kuzynem i najlepszym przyjacielem, poświęcając się w całości niemożliwemu celowi dorównania i zaimponowania bratu.
Gdy starsi przebywali w Hogwarcie, wszystko zdawało się prostsze - mały dworek rodziców w Surrey za dnia zdawał się niemal pusty, pozostawiając w nim jedynie Rhysanda i jego książki. Każdy dzień przynosił ze sobą jednak przede wszystkim naukę i więcej nauki - pozwalał stawiać pierwsze kroki w mętnym świecie polityki, starą heraldykę i historie bohaterów. W całości pochłaniały go dawne bitwy i ambitne strategie, opowieści o wielkich ludziach, spośród których najwięksi byli jego zaszczytni przodkowie. Śledził uważnie życie Brutusa, przemierzającego morza wzdłuż i wszerz w poszukiwaniu nowej ojczyzny. Wierzył, że kiedyś i on, tak jak i jego przodek, odnajdzie w końcu swoje Trinovantum, ziemię przykrytą przez stulecia chwałą. Gdy nikt nie patrzył studiował uważnie mapy, wodząc palcem po starożytnych krainach, z których się wywodził. Marzył o bezkresnych oceanach, zaczął nawet naukę pływania, choć ważniejsze priorytety ściągały go szybko na ląd. Całym sercem wierzył w przekazywane mu wartości, choć poza ostrzem ciętych słów sięgnął także po szpadę, a w końcu nawet i po smyczek. Widział w tym sposób na wyrażanie siebie, dodatek do wartościowych lekcji wiedzy o muzyce. Grał by dać upust biegnącym myślom, fechtował by choć przez chwilę uznać, że może odgonić wreszcie otaczające go demony. Po wielu latach na świat przyszła też nowa członkini rodziny, sprawiając, że powoli trafił zainteresowanie uwagą braci. Wydawało się, że zmierzali do czegoś na kształt porozumienia. Lecz gdy most nad nieprzebytą rzeką był już prawie ukończony, na ich drodze do zgody stanęła ciemna, zakapturzona postać.

I Śmierć przemówiła do nich.

A oblicze śmierci było ciemne i puste, gdy wyciągnęła swoje szponiaste dłonie po ich matkę. Od dziecka obarczoną chorobą genetyczną, która wydawała jej się wtedy niemal niegroźna, jej niebezpieczeństwo wyparte latami z dala od stresu. Ale ostatni poród był ciężki i w końcu przyniósł ten dzień gdy jej stara przyjaciółka, Klątwa Ondyny odezwała się ponownie. W pewną cichą, spokojną noc, zebrała krwawe żniwo, na zawsze wypełniając już rodzinny dwór jednym tylko dźwiękiem - nieustającym milczeniem. Milczeli wszyscy, poza Rhysandem. Z początku płakał, krzyczał, zadawał pytania. Był sam, a gdy jego wołania wywoływały z korytarzy jedynie tkwiące w nich echo, poddawał się, przeklinając największego destruktora wszechświata: czas. Nie było jednak odpowiedzi, nie było słów, poza milczeniem. Milczeniem, które musiało wystarczyć jako rozwiązanie każdego problemu.
Czytał chyba jeszcze więcej, jakby szukając sposobu by zmienić przeszłość. Nie przyjmował do wiadomości tego, że ten nie istniał - spoglądał za horyzont, widząc przed sobą niedostępny cel, Departament Tajemnic. Czas był złodziejem, kieszonkowcem, wydzierającym chwile, które nie należały do niego. Drwił z niego okrutnie, bo to właśnie on, oszust i krętacz objawił mu magiczne znajomości. Wciąż wspominał jak kilka lat temu na skutek wybuchu frustracji, zdobione wskazówki wielkiego zegara w bibliotece zaczęły obracać się do tyłu. Czas nie cofał się, cofały się jedynie dwie drewniane strzałki, ale wtedy wszystko wyglądało inaczej. Wtedy nikt nie płakał. Nikt nie pozwalał wiecznie trwać niczym niezmąconej ciszy.
Nie on jeden zatracał się w bezsensownych poszukiwaniach - zresztą był tylko dzieckiem, o zbyt dużej wyobraźni. W oczach ojca świtało jednak prawdziwe szaleństwo, kiedy każdą wolną godzinę spędzał odcięty od świata, szukając sposobów by przywrócić do życia zmarłą małżonkę. Bez niej był tylko cieniem dawnej wielkości, słabym, pozbawionym sensu życia. Zupełnie przestał poświęcać swojemu najmłodszemu synowi uwagę. Dla niego zaś wszystko stawało się obce i nieznajome, niekiedy nawet ciężko było rozpoznać mu zmieniające się wciąż twarze rodzeństwa. Towarzystwo zapewniali mu więc głównie guwernerzy, pilnując wciąż, by stawiał równe kroki w tańcu, by poznawał etykietę i zawsze wiedział jak się zachować. Trwał więc, zamknięty między marmurowymi ścianami dworku, pełnego służby i nauczycieli. Czuł się jakby był tam jedyną osobą, zbyt małą nawet by wyjrzeć poza ogromne, kryształowe okna.
Wciąż myślał o nowej szansie, nowej nadziei, czekającej za murami szkockiego zamku, Hogwratu. Najstarszy z braci w tym momencie był już bliski jego ukończenia: wdział go więc jedynie w wakacje, z daleka słuchając fascynujących opowieści. Wtedy po raz pierwszy usłyszał o Tomie Riddle’u, niezwykłym czarodzieju, wyróżniającym się wśród tłumu uczniów. Viserys z początku nie krył podziwu przed jego charyzmą i zdolnościami, ale z kolejnymi mijającymi latami uparcie twierdził, że należało trzymać się od niego z daleka. To tylko sprawiało, że Rhysand marzył o tym, by wreszcie go poznać.
Zmiany nadeszły szybko, już w momencie w którym na jego skroniach spoczęła Tiara Przydziału, obwieszczając wszystkim, że przydziela go do Slytherinu. Nie do Ravenclawu, pełnego innych dzieci z nosem w książkach, nie do Hufflepuffu, pełnego innych gorszych braci. Po raz pierwszy gdzieś z tyłu jego głowy rozkwitła dziwna, nieznana myśl o tym, że może zamiast być swoim bratem, mógłby być sobą. Wartościowy, ale niekoniecznie dokładnie taki sam. Była jednak zbyt cicha i niepewna by przynieść rezultat. Zaczął więc swoją bitwę, powolne kroczki na ścieżce ku obiecanej przez nazwisko wielkości. Nie walczył już mieczem, a własnymi słowami, powoli zawierając nowe znajomości, spoglądając na innych jak na zasoby, które można wykorzystać. Każdego z nich trzeba było przekonać do siebie w inny sposób, ale w końcu wykorzystał lekcje retoryki i obejścia w politycznym świecie. Uczył się dość dobrze, poświęcając nieraz nauce i całe noce - nie był może największym prymusem, lecz niektóre przedmioty bardzo szybko zdobyły jego serce. Pokochał Zaklęcia i Uroki, miał także być może przed sobą szansę na zrozumienie Eliksirów, lecz wciąż pozostając pod wpływem brata, odrzucił je jako zupełnie niepotrzebne. Wielkie problemy sprawiała mu Transmutacja, a niecierpliwość i chęć nauczenia się wszystkiego na raz zdecydowanie nie pomagała. Frustrował się i irytował, nie rozumiejąc, że nie da się pojąć wszystkiego. Nie potrafił też nigdy podejmować wyborów, łatwo wpadał w gniew, nie potrafiąc znaleźć jednej, konkretnej ścieżki, którą chciałby podążać. Wciąż z zazdrością spoglądał na brata, który w latach szkolnych był kapitanem drużyny Quidditcha, świetnie zdał egzaminy. On zaś spadał z miotły, specjalnie nie przykładał uwagi do wywarów bulgoczących w kociołkach, uparcie chcąc skupić się dokładnie na tym co wychodziło rodzeństwu. Zanim uświadomił sobie, że bycie wartościowym nie jest zawsze synonimem bycia Viserysem, minęły trzy długie lata. Trzy długie lata nim tupnął nogą, powiedział nie, wrzucił książki w kąt i wziął sprawy w swoje ręce. Skupił się na nauce Zaklęć, pozwalając sobie przy tym na rozwijanie się w przedmiotach w których może i wcale nie był najlepszy, ale które sprawiały mu przyjemność. Polubił Zielarstwo i Opiekę nad Magicznymi Stworzeniami, po zdanych SUMach stał się członkiem Klubu Ślimaka. Po części przyczyniło się do tego oczywiście nazwisko i dobrze znana Horacemu sylwetka starszego brata, po części duży talent do Zaklęć i Uroków. Slughorn miał talent do dostrzegania w młodych ludziach szczególnych cech, a w młodym Crouchu odnalazł zaskakujące pokłady uporu i niewykorzystany potencjał. Rhysand wreszcie zaczął żyć tak jak nakazywał mu los, odkrywając w sobie rzeczy o których nawet nie śnił. Trwał w zgodzie ze swoim nazwiskiem, które nakazywało mu ukrywać się, kłamać, brylować między niezliczonymi twarzami, które jednak szybko wymazywał z pamięci. Znalazł w sobie coś co przyciągało ludzi, lecz uparcie starał się powtarzać sobie, że nic dla niego nie znaczą. Bał się kolejnej straty podobnej do straty matki, chcąc uciec przed możliwą słabością. Gotowy by tak już zupełnie inny znany historii Brutus, zdradzić gdy przyjdzie odpowiedni moment. Być pionierem, buntownikiem, zdobywcą. Zgodnie z cechami swojego domu nie brakowało mu sprytu czy inteligencji, jednak wciąż miał w sobie wiele wad. Nie znajdywał  odwagi, nie potrafił poskromić ognistego temperamentu, mówiąc zbyt wiele, czując zbyt wiele. Żałował wyrzuconych już z siebie słów, a jego myśli wciąż prześladował pewien cichy głos. Głos mówiący mu, że nigdy nie będzie nim, że choć uczy się bycia osobą, którą tak bardzo chciałby być, to ta osoba bardzo przypomina brata, którego dumnych spojrzeń wciąż szukał.

Zaproponowała, aby każdy z nich poprosił ją o jedną rzecz, a ona im ją da.  I tak najstarszy brat, poprosił o różdżkę,
za pomocą której zwyciężyłby w każdym pojedynku – różdżkę godną czarodzieja, który pokonał Śmierć. Drugi w kolejności starszeństwa brat, poprosił o moc wzywania umarłych spoza grobu

W wakacje przed szóstym rokiem, ze zdziwieniem odnalazł w przyniesionej przez sowę kopercie plakietkę prefekta. Było to coś, co finalnie utwierdziło go w przekonaniu, że może być lepszy od wiernej kopii Viserysa, który tego zaszczytu nigdy nie dostąpił. Ustąpił w nim wszelki podziw, zastąpiony ognistą nienawiścią i chęcią pokazania światu czego jest wart. Z większą pewnością uczęszczał na spotkania Klubu Ślimaka, jakby jedna głupia złota plakietka wywróciła jego system wartości do góry nogami. Zupełnie wolny, nie ścigany już przez kreatury przeszłości, pozbawiony strachu, że za chwile go dogonią. Zaczął wreszcie żyć, jako on sam i nikt inny. Był to rok, w którym prawdopodobnie popełnił najwięcej błędów w swoim życiu, ale zupełnie mu to nie przeszkadzało. Czuł w końcu, że były to jego błędy, jego wybory, jego życie. Nie pogodził się jednak ze swoim dawnym nemezis - czasem, wciąż wykradającym wspomnienia i chwile, goniącym bezlitośnie do przodu. Ostatnie chwile w szkole minęły szybko, a opuszczając mury zamku czuł, że zostawia w nich trochę siebie. OWUTemy zdał przyzwoicie, na tyle dobrze, by pozwolić sobie na staż w Ministerstwie. Wolał wierzyć, że jego nazwisko nie miało w tej kwestii aż tyle do powiedzenia - reprezentował je z dumą, jednak wierzył, że należy zapracować na to by nosić je z godnością. By móc żyć zaszczytami przodków trzeba najpierw mieć zaszczytnych przodków, on zaś nie widział nic specjalnie zaszczytnego w przypadkach i znajomościach. Dobre imię rodu, już wtedy jego zdaniem bezczeszczone przez niektórych krewnych, musiało przetrwać, on zaś pragnął tego dopilnować. Wybór Departamentu Przestrzegania Praw Czarodziejów był tylko formalnością - widział już malującą się przed nim drabinę prowadzącą na sam szczyt.
Lecz by dotrzeć do wyżyn, trzeba niekiedy upaść - dorosłe życie nie okazało się tak proste na jakie wyglądało. Jego blaski i cienie dopadły nie tylko jego samego, ale także całe rodzeństwo. Poza siostrą nie widział ich już tak często, bo opuścili rodzinny dwór. W jego uszach dźwięczały plotki i pogłoski, a to co widział podczas tych nielicznych rodzinnych spotkań wprawiało go w swego rodzaju przerażenie. Viserys nie wyglądał już jak pan i władca świata, na jego jasnej skórze bardzo widocznie odbijały się nieprzespane noce. Spojrzenie jego niebieskich oczu było błądzące, niepewne, jakby sam nie wiedział już co się dzieje. Dawni znajomi wspominali, że od pewnego czasu miewał problemy z alkoholem, jednak nie była to cała prawda. Pogrążony w bezustannym poszukiwaniu nowej wiedzy i potęgi, zatracił w życiu wszystkie wartości o które niegdyś dbał. I tak powoli Śmierć zabrała pierwszego brata, choć przecież wcale nie umarł. To zdarzenie paradoksalnie połączyło dwóch młodszych braci, którzy nagle stali się dla siebie kimś bliskim. Azriel starał się odpokutować za stracone lata, Rhys zaś trwał w dawnej urazie, pozornie niczym się nie przejmując, w istocie jednak znajdując w sobie nieodkryte wcześniej uczucia względem brata. O ile w najstarszym widział teraz pewne odbicie samego siebie, może w nieco krzywym zwierciadle, średni nie przypominał żadnego z nich. Nie został pracownikiem Ministerstwa, choć trwał w rodzinnej tradycji intryg i knowań. Był zawsze pełen energii, pełen chęci, zakochany po uszy w pewnej damie. Lecz gdy ta zginęła podczas kwietniowej pełni, zabita przez wilkołaka, lśniący w jego oczach blask zgasł już na zawsze.  I tak śmierć zabrała drugiego brata, pozostawiając jedynie cień czarodzieja którym niegdyś był.
Rhysand odczuł z szokiem smutek i stratę, czuł, że w jego sercu pozostała wypalona dziura. Zapałał jeszcze większą nienawiścią do mieszańców i anomalii, myśląc w skrytości o świecie zupełnie pozbawionym skaz. Tymczasem żył naprzemiennie swoim stażem i szlacheckim życiem. Wielkim wydarzeniem związanym z wchodzeniem w dorosłość był oczywiście pierwszy Sabat. Czekał na niego ze zniecierpliwieniem, nie wyobrażając sobie istnienia bez luksusów i zaszczytów, bez widoku wyrazów twarzy zmienianych pod wpływem dźwięku jego nazwiska. Choć najbliżsi mu krewni byli mu niemal całkowicie obcy, wielkie dzieje przodków wciąż nie dawały mu o sobie zapomnieć. Czuł, że to właśnie on musi teraz sprostać oczekiwaniom poważnych postaci spoglądających na niego z rodzinnych portretów.
Wieczór przyjęcia wydawał się idealny w każdym calu. Nowe, wartościowe znajomości, towarzystwo nieskażone w żadnym stopniu brudną krwią. Od zawsze przejawiał pewną widoczną słabość do przedstawicielek płci przeciwnej. Nie umknęło mu więc mnóstwo czarujących dam w pięknych sukienkach, gotowych do niekończącego się tańca. Wszystkie stawiające kroki z gracją i lekkością, wszystkie z perfekcyjnymi uśmiechami i manierami. Wszystkie poza jedną: Morrigan Flint. Patrzącą na niego bezpretensjonalnie jakby był ósmym cudem świata, nie potrafiącą sklecić w jego obecności ani jednego poprawnego zdania. Damę, która wciąż deptała mu po stopach i dukała ciche przeprosiny pod nosem. Na codzień była mądra i ułożona, oczywistym wydawało się jednak, że urok osobisty młodego lorda wywarł na niej piorunujące wręcz wrażenie. Tańczył z nią, grając czarującego i uprzejmego jak na dżentelmena przystało - następnie zaś godzinami wyśmiewał się z tego z Perseuszem, zastawiając się czy w istocie wychowały ją centaury. Pragnął jednak w odpowiednim momencie pociągnąć za sznurki i wykorzystać każdą, choćby najmniej istotną znajomość. Nie wiedział wtedy jeszcze jak prędko przyjdzie mu do zrobić.

Potem Śmierć zapytała najmłodszego brata, co by chciał od niej dostać. A był on z nich trzech najmądrzejszy, nie ufał Śmierci. Poprosił o coś, co pozwoliłoby mu odejść z tego miejsca, nie będąc przez nią ściganym. I Śmierć, bardzo niechętnie, wręczyła mu swoją Pelerynę Niewidkę.

Porzucił rodzinny dworek na rzecz Londynu i Waterloo Avenue, bo miasto było całym jego życiem, a posiadłość rodowa dziedzictwem. Wstawał co ranka wsłuchany w smętną pieśń Tamizy, dostrzegając piękna i uroki metropolii należącej do jego rodziny, prawdziwego szafiru w złotej koronie rodu Crouch. Odnajdywał tam to czego szukał - a szukał mnóstwa rzeczy. Zadawał pytania, szarpał się bezustannie z przeznaczeniem, próbując wyrwać odpowiedzi. Fascynowała go istota magii, pierwotna i czysta, fascynowała go czarna magia, w murach Hogwartu pozostająca poza jego zasięgiem. Poza czujnym okiem nauczycieli, zajął się więc zupełnie inną nauką. Przewodnikiem w tym świecie okazał się jego dziadek. Podstarzały lord miał za sobą lata doświadczenia i lata nauki. Nie tylko wprowadził go w podstawy tej pierwotnej magii, lecz także obudził w nim ciekawość do zupełnie innej sztuki - legilimencji. Już w momencie w którym o niej usłyszał, poczuł, że byli dla siebie stworzeni. Poczuł chęć zgłębiania zakamarków cudzych umysłów, widział już swoje niewidzialne szpony zaciskające się na słabych i bezwolnych. Zapragnął być jak najmądrzejszy z trzech braci, choć może z pozorów najmniej groźny. Nic jednak nie przychodziło łatwo i bez poświęceń. Nauka była trudna i mozolna, on zaś niedoświadczony i młody, pełen gniewu i ambicji. Pragnął łamać innych, ale to on był tym, którego bardzo szybko złamać mógł ciężar nowej umiejętności. Chyba po raz pierwszy w życiu wykazał się cierpliwością. I czekał. Wcale nie dlatego, że był cierpliwy - bo nie był. Widział jednak co pośpiech zrobił z Viserysem, a zamiast stawać się takim jak on, zapragnął teraz robić na odwrót. Uciekał wciąż przed jego spojrzeniem we własnym lustrzanym odbiciu, jednocześnie wewnętrznie rozpadając się na kawałki. Był burzą ukrytą pod młodą twarzą, domagającą się zniszczenia i zemsty. Czuł jak płonie, czuł, że czas znów robi sobie z niego żarty. Nie potrafił być stały, nie potrafił zatrzymać się do końca - wciąż biegł, szukając zmian, dynamicznych i szybkich. Nabierał tendencji do narzekania na swoje decyzje, jednak tylko narzekał, nie żałując nigdy by nie dać się stłamsić niezmiennej przeszłości. Robił wszystko by wygrać, bo przecież nie umiał przegrywać.
W końcu się doczekał - po ponad roku mozolnej nauki, niezwykłe uczucie złamania barier pierwszego umysłu wynagrodziło mu wszystkie trudy. Zalały go emocje nie do opisania, czuł, że otrzymał wielki dar, że świat nagle zmienił się nie do poznania, choć tylko on to dostrzegł. Staż w Ministerstwie był ciężki, jednak znajdował w nim wiele przyjemności. Polityka była czymś znajomym, starym przyjacielem, z którym wreszcie spotkał się po latach. Majaczący wciąż na górze cel nie zniechęcał, lecz sprawiał, że brnął dalej. Naturalnie i on miał swoje chwile zwątpienia, wciąż nie do końca potrafiąc zapanować w pełni nad temperamentem. Wciąż była w nim też wielka ciemność, czająca się gdzieś z tyłu, czekająca jedynie by o sobie przypomnieć. Nocami nie sypiał, nie mogąc zapomnieć o swoim odwiecznym arcywrogu. Nie był naukowcem i nie miał czasu ani predyspozycji by się nim stać, zatem swój cel pragnął osiągnąć w inny sposób. Dostęp do kogokolwiek, kto mógłby posiadać większą wiedzę na temat czasu był bardzo ograniczony. W końcu z odmętów własnej pamięci wyłowił jednak wspomnienie irytującej szatynki depczącej mu stopy podczas walca. Jego wzrok sięgał jednak daleko poza Morrigan Flint, daleko poza wszystko czego jej brakowało. Zbyt niepozornej by mógł normalnie ją dostrzec. Skupiał się na jej biednym, schorowanym ojcu, którego jedynym promykiem słońca była średnia córka. Strawionym chorobą, lecz wciąż o niezwykle ostrym umyśle, który niegdyś przysłużył się Ministralnym Badaniom. Jego umiejętności zdawały się w tym wypadku na nic - by dotrzeć do upragnionego celu musiał stać się kimś innym, bliższym, niż kolejny chytry i ambitny młody Crouch. Przy następnej nadarzającej się okazji z czarującym uśmiechem na twarzy i bukietem kwiatów z ogrodu matki bez większego problemu odnalazł Mor. Wtedy dostrzegał w niej jedynie głupią i nawiną dziewczynkę, widzącą we wszystkich to co najlepsze. Nie musiał nawet starać się, by jej policzki spłonęły rumieńcem, a oczy wypełniły się niemym zachwytem. Z jej punktu widzenia wydarzył się jakiś magiczny cud, który sprawił, że błękitnooki chłopiec w którym kochała się od pierwszej klasy Hogwartu wreszcie zwrócił na nią uwagę. Przeżywał szok za szokiem, kiedy dowiadywał się kim jest tak naprawdę. Niezłomną i silną kobietą, rzucającą światu wyznanie, kobietą, która siłą woli mogłaby kłaść imperia na kolana. Nie dbającą tak bardzo o wygląd, a w rzeczywistości piękną, wcale nie głupiutką, a mądrzejszą niż on sam. Świat kruszył się na kawałki, zapadał. Była inteligentna, zawsze wiedziała o czym mówi, nie chichrała się głupkowato. Była zaskakująco pełna ciepła i dobroci, jakby zupełnie niezepsuta przez otaczający ich świat. Świat, który z niego zrobił manipulanta i szaleńca w jakiś sposób oszczędził ją. Całym sercem wierzyła w każde wypowiedziane słowo i sprawiała, że wszyscy dookoła niej także chcieli w nie wierzyć. Opiekowała się starym, schorowanym ojcem, mimo tego, że przeżyła w życiu więcej tragedii niż mogłoby się wydawać. Mimo tego, że wiele lat temu straciła matkę, że wcale nie tak dawno z żalu zabiła się jej siostra, a druga chcąc uciec od tego wszystkiego szybko wyszła za mąż, zupełnie odcinając się od rodziny. Była jedyną gwiazdą w morzu ciemności, rozjaśniała wszystkie mroki. Ale wmawiał sobie, że nie powinien widzieć w niej więcej niż tylko narzędzia, które miał wykorzystać.

Choć Śmierć szukała trzeciego brata
przez wiele lat, nigdzie nie mogła go znaleźć

Rozkochanie jej w sobie nie było żadnym problemem - prawdopodobnie i tak trwała w tym stanie od wielu lat. Spodziewał się, że ten proces będzie powolny i wymagający, że będzie musiał poświęcić bardzo wiele. W tym ostatnim nie mylił się wcale tak bardzo, bo powoli dostrzegał, że gdzieś po drodze zgubił własne serce. I, że to ona je miała - skradła serce złodzieja. Wmawiał sobie, że to tylko gra i pozory, że zmusza się do uczenia jej tańca - jak się okazało, wcale nie była w nim zła - że jej uśmiech nie sprawiał, że coś w nim pękało. Krzywił się pisząc do niej listy miłosne i wiersze, ale z każdym dniem znikała nieporadna lady Flint, wychowywana przez centuary, ustępując miejsca najpiękniejszej i najmądrzejszej kobiecie jaką spotkał, prawdziwej królowej w morzu zwykłych, szarych osób. Śmiał się sam z siebie, widząc to uczucie jako głupie i fałszywe, jako kolejny słaby punkt, przeszkadzający w drodze do sukcesu. Nie wierzył w miłość, nie w świecie intryg i szlachty. Nie uciekał już jednak przed ogarniającym go pożądaniem, przed przemożną chęcią nazywania jej swoją. A jednak gdy pewnego dnia napotkany w szafie bogin nieoczekiwanie zmienił swoją postać, kruszący się świat ostatecznie pękł. Nie dostrzegł już siostry zmagającej się z atakiem choroby, nie dostrzegał zawiedzionych krewnych, inferiusa o twarzy kuzyna. Widział rozłożoną na ziemi, bladą sylwetkę Morrigan, jej ciemne loki rozsypane na trawie i oczy pozbawione blasku. Od tego dnia obraz ten dręczył go w koszmarach nocnych, a cierpienia jakie wywoływał nie mógł przyrównać do żadnego innego. Wreszcie uświadomił sobie co oznacza nie znany dotąd, wyraz miłość, wcześniej zupełnie niezrozumiały nawet dla kogoś, kto słowami toczył każdą bitwę. Miłość płomienna i wyniszczająca, cicha obsesja, która sprawiała, że nie pragnął niczego poza nią. Chciał widzieć ją w białej, koronkowej sukni ślubnej i z pasmami siwych włosów, w jego rodzinnych błękitach i złotach. Ale powoli dostrzegał w niej też kogoś równego sobie, swoją królową i panią, nie wyobrażając sobie przy swoim boku nikogo innego. W snach jego dzieci miały już tylko jej oczy i pełen dobroci uśmiech. Pilnował starannie by nadawała się na idealną lady Crouch, nigdy bowiem nie porzucił swoich ambicji. Mor stała się tylko nieoczekiwanie ich częścią, choć gdzieś wewnątrz jakiś cichy głos twierdził, że dla niej i tak porzuciłby wszystko. Wciąż pracował ciężko by ukończyć pięcioletni staż i dostać się do służb administracyjnych Wizengamotu. Przed nim wciąż malowała się jeszcze długa droga, nie była to w końcu posada o której marzył, lecz wiedział, że ta pozostawała daleko poza jego zasięgiem. Wciąż romansował po cichu ze sztuką legilimencji, a był to dla niego związek wyniszczający i trudny. W skrytości szydził cicho ze ze słabości niektórych umysłów. Potrafił także dziękować za nie losowi, wiedząc, że był zdecydowanie zbyt młody by z dnia na dzień stać się w tej sztuce mistrzem. Szukał wciąż wśród innych zagubionych figur, ojca, brata, dostrzegając je w zupełnie nieznanych i pozornie zimnych twarzach. Wspólne wojny łączyły go z osobami o podobnych poglądach, odnajdywał sojuszników i przyjaciół w osobach, o których niegdyś myślał z wrogością.
Niespełna dwa lata temu w jego uszach zadźwięczało ponownie znajome nazwisko. Wywołało dawną falę fascynacji, jednak nieco bardziej stonowaną. Z początku wydawało mu się bowiem, że Riddle był tylko kolejnym Cezarem, on zaś pozostawał Brutusem. Jednak gdy na krótko po powrocie Toma do Anglii, wreszcie go spotkał, iluzja ta prysła szybko i skutecznie. Skusiła go wizja potęgi i nowego, pozbawionego brudu świata. Czuł, że ten wielki czarodziej może dać mu wszystko to o czym tak marzy. Nowe, lepsze życie dla prawdziwych czarodziejów. Dla niego, dla jego Morrigan, dla wszystkich na których mu zależało. Coś co z początku miało być tylko formą buntu wobec starszego brata przerodziło się w fascynację i oddanie. A gdy w końcu przekonał tego, który później zaczął nazywać się Czarnym Panem, że jestem czegoś wart, poczuł niewyobrażalną ulgę. Wierzył w ideę, którą głosił i popierałem ją całym sercem. Pragnął zmian, zmian na lepsze. Ponownie zainteresował się tematem czarnej magii, poznawał kolejne jej tajniki pod okiem Perseusa. Z każdym kolejnym dniem jego fascynacja tą sztuką rosła, choć nauka nie była prosta ani krótka - wciąż nie do końca zdawał sobie sprawę do czego może doprowadzić ta niebezpieczna strona czarodziejskiej mocy. Nie potrafił jej kontrolować, nie raz i nie dwa odczuwając na sobie skutki rzucanych uroków. Przez kolejne półtora roku nauczył się jednak dość, by być w stanie rzucać trudniejsze zaklęcia. Główną ambicją wciąż pozostawała jednak kariera polityczna, choć swoje myśli z radością poświęcał dobru sprawy. Chciał przede wszystkim jednak dobrego, wartościowego rozporządzenia chwilami, które mu podarowano. Bo być może czas potrafił także dawać, nie tylko zabierać. Pozwalał żyć w zgodzie ze sobą, wierząc, że każdy kolejny dzień będzie lepszy. By pewnego dnia, gdy przyjdzie na to czas, pozdrowić Śmierć bez żalu, niczym starego przyjaciela i razem z nią, jak równi sobie, odejść z tego świata.

Patronus: Patronus Rhysanda przyjmuje postać mglistej mgiełki. Gdy Rhysowi po raz pierwszy udało się poprawnie rzucić zaklęcie, z mgiełki wydobywały się sporej wielkości kocie łapy zakończone ostrymi pazurami. Gdyby wtedy udało mu się przyzwać cielesną postać patronusa jego obrońca pojawiłby się jako sporych rozmiarów ryś iberyjski. Symbolizował jego pragnienie niezależności, drapieżność i gotowość do dążenia po trupach do celu. Przedstawiał dumę, ognisty temperament, a także oddawał chęć wykazania się. Podczas rzucania zaklęcia wspominał szkolne lata, zwłaszcza szóstą i siódmą klasę.

Cielesna postać patronusa zmieniła się, gdy uświadomił sobie jak ważną osobą w jego życiu jest Mor. Pośród niebieskiej mgiełki udało mu się dostrzec jelenie poroże, dopasowując się do łani, broniącej lady Flint. To właśnie o niej najczęściej myśli, przywołując stworzenie, wspomina długie godziny spędzone na lekcjach tańca, złote światło sączące się z żyrandoli w rezydencji Flintów, słodką muzykę i powolne zatracanie się w kolejnych krokach menueta. Gdy wspomnienia ukochanej wydają mu się nieodpowiednie lub zbyt bolesne, myśli o dwójce swoich najlepszych przyjaciół z dzieciństwa, z którymi dorastał. O godzinach spędzonych na rozmowach pod gwiazdami, o chwilach wytchnień i beztroski, kiedy zewnętrzny świat nie miał żadnego znaczenia.


Statystyki i biegłości
StatystykaWartośćBonus
OPCM: 5 Brak
Zaklęcia i uroki: 25 + 5 (różdżka)
Czarna magia: 5 Brak
Magia lecznicza: 0 Brak
Transmutacja: 0 Brak
Eliksiry: 0 Brak
Sprawność: 7 + 6 (waga)
Zwinność: 5 Brak
JęzykWartośćWydane punkty
Język ojczysty: angielski II0
Język ojczysty: francuski I1
Biegłości podstawoweWartośćWydane punkty
RetorykaIII25
Historia MagiiII10
SpostrzegawczośćI2
KłamstwoI2
AstronomiaI2
ONMSI2
ZielarstwoI2
Biegłości specjalneWartośćWydane punkty
Szlachecka EtykietaI0
SzczęścieI5
Silna WolnaI2
Biegłości fabularneWartośćWydane punkty
Rycerze Walpurgii-0
Sztuka i rzemiosłoWartośćWydane punkty
Literatura (wiedza)I0,5
Literatura (tworzenie poezji)I0,5
Muzyka (wiedza)I0,5
Muzyka (gra na skrzypcach)I0,5
AktywnośćWartośćWydane punkty
Latanie na miotleI1
SzermierkaI1
JeździectwoI1
Taniec BalowyI1
GenetykaWartośćWydane punkty
Brak-0
Reszta: 13

Wyposażenie

Różdżka, sowa, pies



Ostatnio zmieniony przez Rhysand Crouch dnia 03.09.17 19:52, w całości zmieniany 3 razy
Rhysand Crouch
Rhysand Crouch
Zawód : Służby administracyjne Wizengamotu, znawca prawa
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Meet the time as it seeks us

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 aut vincere aut mori
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5204-rhysand-crouch https://www.morsmordre.net/t5250-lyonesse#117101 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t5251-skrytka-bankowa-nr-1307#117104 https://www.morsmordre.net/t5312-rhysand-crouch
Re: Rhysand Crouch [odnośnik]27.10.17 20:35

Witamy wśród Morsów

Twoja karta została zaakceptowana
INFORMACJE
Przed rozpoczęciem rozgrywki prosimy o uzupełnienie obowiązkowych pól w profilu. Zachęcamy także do przeczytania przewodnika, który znajduje się w twojej skrzynce pocztowej, szczególnie zwracając uwagę na opis lat 50., w których osadzona jest fabuła, charakterystykę świata magicznego, mechanikę rozgrywek, a także regulamin forum. Powyższe opisy pomogą Ci odnaleźć się na forum, jednakże w razie jakichkolwiek pytań, wątpliwości, a także propozycji nie obawiaj się wysłać nam pw lub skorzystać z działu przeznaczonego dla użytkownika. Jeszcze raz witamy na forum Morsmordre i mamy nadzieję, że zostaniesz z nami na dłużej!

Życie Rhysanda od najmłodszych lat opierało się na kontraście i rywalizacji z najstarszym bratem. Próby dorównania Viserysowi wzmogły perfekcjonizm chłopaka, czyniąc z niego odpowiedzialnego, skupionego na pracy i nauce młodego szlachcica. Gdy rodzeństwo, będące kiedyś wzorem, utraciło blask i przychylność losu, Crouch wszedł w dorosłość, odnajdując swoje miejsce w Ministerstwie Magii. Nauczony błędami braci, ostrożnie sięgał po wiedzę i władzę, ucząc się legilimencji, w końcu mogąc świecić własnym a nie odbitym blaskiem, po raz pierwszy poznając także smak prawdziwej miłości. Czy uda mu się sprostać wymaganiom – tym razem stawianym przez samego siebie? I czy uczucie, którym darzy lady Flint, przyniesie mu prawdziwe szczęście?  

OSIĄGNIĘCIA
siłacz umysłu
 STAN ZDROWIA
Fizyczne
Pełnia zdrowia.
Psychiczne
Pełnia zdrowia.
UMIEJĘTNOŚCI
legilimencja
Kartę sprawdzał: Ramsey Mulciber
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Rhysand Crouch Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Rhysand Crouch [odnośnik]27.10.17 20:35
WYPOSAŻENIE
Różdżka, sowa, pies

ELIKSIRY Eliksir Wężowe usta (1 porcja)
Eliksir niezłomności( 1 poracja, 15 stat) [od Yvette]
Eliksir kameleona( 1 poracja, 15 stat. bonus +10) [od Yvette]
Eliksir byka (1 porcja, stat. 21) [od Yvette]

INGREDIENCJEposiadane: Brak

[30.09.18] Otrzymane od Yvette: bahanocyd(1 porcja) eliskir niezłomności(1 porcja), eliksir kameleona(1 porcja), od Percivala: eliksir byka(1 porcja)
[01.12.18] Zużycie bahanocydu

BIEGŁOŚCI
[/url][02.11.17] +1 PB do puli (nagroda za szybką zmianę)

HISTORIA ROZWOJU[27.08.17] Karta postaci
[11.11.17] Zwrot za legilimencję, +100 PD
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Rhysand Crouch Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Rhysand Crouch
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach