Gabinet Lupusa Blacka
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Gabinet Lupusa Blacka
Gabinet Lupusa jest niewielkim pomieszczeniem usytuowanym na piątym piętrze, gdzie uzdrowiciel urzęduje. Podłoga wyłożona jest typowymi, szpitalnymi płytkami, a nierówne ściany pomalowane są białą farbą, lekko zszarzałą przez czas. Meble są solidne, z ciemnego drewna; ciężkie oraz toporne. W regałach ułożone są w równym rządku księgi traktujące głównie o anatomii i uzdrowicielstwie, jest też trochę o alchemii, ingrediencjach, lekach oraz zaklęciach. W gablotach o niespasowanych drzwiczkach i czystych, choć porysowanych szybach znajdują się fiolki z typowymi miksturami leczniczymi oraz ziołami wspomagającymi leczenie. Na samym końcu stoi ciemne, lakierowane biurko z niewielką lampką na blacie i szufladami; jedna z nich jest zamykana na klucz. Wszędzie znajdują się papiery, teczki pacjentów i puste pergaminy. Całości dopełnia wygodny, ale posiadający lata świetności za sobą fotel oraz zwykłe krzesło stojące po drugiej stronie biurka. Po prawej stronie od wejścia można zauważyć również kozetkę na nagłe przypadki.
/01.05
To był koszmar na jawie. Wybudzony w środku nocy, gnający na łeb, na szyję do Świętego Munga, byleby tylko zdążyć ratować rannych czarodziejów. Miałem serdecznie dość tych wszystkich pacjentów, wystających kości, oparzonych skór, ran, ślepot i wszystkich innych kataklizmów, które zrzuciły się na magiczny świat hurtowo, bez opamiętania. Nie miałem nawet czasu podrapać się po plecach, a co dopiero sprawdzić czy z moją rodziną wszystko dobrze. Całe szczęście, że przynajmniej Victorię udało mi się uleczyć, choć nie pocieszało mnie to w zbyt dużym stopniu, w końcu wolałbym, by siedziała w domu cała i zdrowa.
To nie był koniec napływających pacjentów. Szpital został nimi wręcz zalany, czasem nie wiadomo było za co się wziąć najpierw, bo wszystko miało priorytet. Zaczynało brakować miejsc w salach, część osób musiała leżeć na korytarzach (to cud, że mieliśmy tyle łóżek), co stanowiło dodatkowe utrudnienie.
Kiedy zjawiła się kolejna poszkodowana, od razu wiedziałem, że nie wypada jej trzymać razem z resztą pospólstwa w przejściu. Dlatego osobiście kazałem ją odprowadzić do mojego gabinetu; nigdy bym tego nie zrobił gdyby nie stan wyższej konieczności. Wiedziałem, że będzie mi się ciężej pracować mając kogoś w tym samym pomieszczeniu, ale łudziłem się jednocześnie, że szybko uda mi się zażegnać jej obrażenia. I wtedy zajmą się nią już w domu.
- Tylko ostrożnie – warknąłem w stronę ratowników, wyraźnie już zmęczonych ciągłym zbieraniem poszkodowanych z ulic całego kraju. Niestety to mi by się oberwało, gdyby kobiecie coś się stało. Teraz była już praktycznie pod moją opieką. – Jak się czujesz lady Yaxley? – spytałem, kiedy ułożono już arystokratkę na kozetce. Nie było to najwygodniejsze leże świata, ale powinna się cieszyć, że dostała ekskluzywną miejscówkę. Mogło być dużo gorzej.
- Widzę na skórze wiele obtłuczeń. Spadłaś skądś, lady? Uderzyłaś się w głowę, w brzuch, w plecy? – dopytywałem. Musiałem znać wszystkie okoliczności, nawet jeśli zaklęcia wyjawią mi wszystkie tajemnice jej organów wewnętrznych. – Diagno coro – rzuciłem najpierw, kierując różdżkę w klatkę piersiową. Serce było najważniejsze, cała reszta tuż za nim. – Zawroty głowy? Nudności? Kołatanie serca, poty? Problemy z widzeniem, trudności ze złapaniem oddechu? Czy posiadasz jakiekolwiek z wymienionych przeze mnie dolegliwości? – pytałem dalej. Dopóki była przytomna, musiałem uzyskać od niej jak najwięcej informacji. W oparciu o nie będę mógł wysłać stażystę po eliksiry.
To był koszmar na jawie. Wybudzony w środku nocy, gnający na łeb, na szyję do Świętego Munga, byleby tylko zdążyć ratować rannych czarodziejów. Miałem serdecznie dość tych wszystkich pacjentów, wystających kości, oparzonych skór, ran, ślepot i wszystkich innych kataklizmów, które zrzuciły się na magiczny świat hurtowo, bez opamiętania. Nie miałem nawet czasu podrapać się po plecach, a co dopiero sprawdzić czy z moją rodziną wszystko dobrze. Całe szczęście, że przynajmniej Victorię udało mi się uleczyć, choć nie pocieszało mnie to w zbyt dużym stopniu, w końcu wolałbym, by siedziała w domu cała i zdrowa.
To nie był koniec napływających pacjentów. Szpital został nimi wręcz zalany, czasem nie wiadomo było za co się wziąć najpierw, bo wszystko miało priorytet. Zaczynało brakować miejsc w salach, część osób musiała leżeć na korytarzach (to cud, że mieliśmy tyle łóżek), co stanowiło dodatkowe utrudnienie.
Kiedy zjawiła się kolejna poszkodowana, od razu wiedziałem, że nie wypada jej trzymać razem z resztą pospólstwa w przejściu. Dlatego osobiście kazałem ją odprowadzić do mojego gabinetu; nigdy bym tego nie zrobił gdyby nie stan wyższej konieczności. Wiedziałem, że będzie mi się ciężej pracować mając kogoś w tym samym pomieszczeniu, ale łudziłem się jednocześnie, że szybko uda mi się zażegnać jej obrażenia. I wtedy zajmą się nią już w domu.
- Tylko ostrożnie – warknąłem w stronę ratowników, wyraźnie już zmęczonych ciągłym zbieraniem poszkodowanych z ulic całego kraju. Niestety to mi by się oberwało, gdyby kobiecie coś się stało. Teraz była już praktycznie pod moją opieką. – Jak się czujesz lady Yaxley? – spytałem, kiedy ułożono już arystokratkę na kozetce. Nie było to najwygodniejsze leże świata, ale powinna się cieszyć, że dostała ekskluzywną miejscówkę. Mogło być dużo gorzej.
- Widzę na skórze wiele obtłuczeń. Spadłaś skądś, lady? Uderzyłaś się w głowę, w brzuch, w plecy? – dopytywałem. Musiałem znać wszystkie okoliczności, nawet jeśli zaklęcia wyjawią mi wszystkie tajemnice jej organów wewnętrznych. – Diagno coro – rzuciłem najpierw, kierując różdżkę w klatkę piersiową. Serce było najważniejsze, cała reszta tuż za nim. – Zawroty głowy? Nudności? Kołatanie serca, poty? Problemy z widzeniem, trudności ze złapaniem oddechu? Czy posiadasz jakiekolwiek z wymienionych przeze mnie dolegliwości? – pytałem dalej. Dopóki była przytomna, musiałem uzyskać od niej jak najwięcej informacji. W oparciu o nie będę mógł wysłać stażystę po eliksiry.
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W drodze do Munga musiałam zasnąć, albo musieli mnie jakoś uśpić albo z tych nerwów, najzwyczajniej w świecie, straciłam przytomność. Obudziłam się w momencie, gdy przejeżdżaliśmy przez korytarze pełne ludzi. Sale były przepełnione i nawet nie było miejsca, aby gdziekolwiek usiąść. Nie wiedziałam, że aż tyle osób ucierpiało, że to miało tak ogromny zasięg. Byłam przerażona. Ze strachem przyglądałam się mijającym ludziom modląc się w duchu, by nie natrafić na twarz siostry, kuzynów, ojca, narzeczonego. Wprowadzili mnie do jakiegoś pomieszczenia, który nie wyglądał na zwykłą salę szpitalną. Zaraz obok mnie pojawił się lord Black, jeden z uzdrowicieli gdy przenosili mnie na kozetkę. Może byłam w jego gabinecie? Patrzyłam na niego ze strachem ale i pewną ulgą wiedząc, że jestem już w dobrych rękach. Kaszlnąłam kilkakrotnie jakby w odpowiedzi na jego pytanie.
- Trochę mi duszno, lordzie - odpowiedziałam z trudem, przestając już kontrolować swój oddech. - I boli mnie głowa, całe ciało.
Odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Ufałam uzdrowicielom, miałam z nimi kontakt od najmłodszych lat dlatego nie bałam się ich, wiedziałam, że muszą wiedzieć wszystko, aby wyleczyć mnie w odpowiedni sposób. Chociaż nie często byłam pacjentką lorda Black, częściej przebywając na oddziale wewnętrznym zdawałam sobie sprawę z tego, że mieli na tyle przepełnione sale, że nie mieli innego miejsca, aby mnie położyć. I może nie mieli innego wolnego uzdrowiciela.
- Spadł na mnie sufit chyba… boli mnie głowa, gruz na mnie leżał jak się obudziłam, sir.
Posłusznie leżałam czekając, aż mnie zbada. Co jakiś czas trudniej było mi nabrać powietrza. Gdy większość emocji opadło, a ja przestałam starać się utrzymać swój oddech w ryzach, widocznie był to sposób, w jaki mój organizm zdecydował się odreagować. Słuchałam jego pytań starając się zapamiętać je dokładnie, aby móc mu potem odpowiedzieć.
- Duszno, cierpię na klątwę ondyny i… i kręci mi się trochę w głowie, sir - odpowiedziałam.
Nawet w takiej sytuacji starałam się zachowywać w odpowiedni sposób oraz pilnować zasad. Odpowiednie tytuły i zwroty grzecznościowe, byłam tego tak wyuczona, że nawet o tym nie myślałam. Było to dla mnie bardzo naturalne, dla uzdrowiciela chyba także. Czekałam na jego dalsze kroki, zapewne zaraz podadzą mi moją inhalacje, która od razu mi pomoże. Przyjmę wszystkie eliksiry, aby tylko poczuć się lepiej.
- Trochę mi duszno, lordzie - odpowiedziałam z trudem, przestając już kontrolować swój oddech. - I boli mnie głowa, całe ciało.
Odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Ufałam uzdrowicielom, miałam z nimi kontakt od najmłodszych lat dlatego nie bałam się ich, wiedziałam, że muszą wiedzieć wszystko, aby wyleczyć mnie w odpowiedni sposób. Chociaż nie często byłam pacjentką lorda Black, częściej przebywając na oddziale wewnętrznym zdawałam sobie sprawę z tego, że mieli na tyle przepełnione sale, że nie mieli innego miejsca, aby mnie położyć. I może nie mieli innego wolnego uzdrowiciela.
- Spadł na mnie sufit chyba… boli mnie głowa, gruz na mnie leżał jak się obudziłam, sir.
Posłusznie leżałam czekając, aż mnie zbada. Co jakiś czas trudniej było mi nabrać powietrza. Gdy większość emocji opadło, a ja przestałam starać się utrzymać swój oddech w ryzach, widocznie był to sposób, w jaki mój organizm zdecydował się odreagować. Słuchałam jego pytań starając się zapamiętać je dokładnie, aby móc mu potem odpowiedzieć.
- Duszno, cierpię na klątwę ondyny i… i kręci mi się trochę w głowie, sir - odpowiedziałam.
Nawet w takiej sytuacji starałam się zachowywać w odpowiedni sposób oraz pilnować zasad. Odpowiednie tytuły i zwroty grzecznościowe, byłam tego tak wyuczona, że nawet o tym nie myślałam. Było to dla mnie bardzo naturalne, dla uzdrowiciela chyba także. Czekałam na jego dalsze kroki, zapewne zaraz podadzą mi moją inhalacje, która od razu mi pomoże. Przyjmę wszystkie eliksiry, aby tylko poczuć się lepiej.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Zaklęcie nie wykazało żadnych nieprawidłowości w pracy serca, choć czułem wyraźnie, że jego bicie jest nienaturalnie przyspieszone. To na pewno z nerwów oraz strachu, nic, co wymagałoby pomocy medycznej innej niż zaklęcia uspokajające. Przyglądałem się uważnie kobiecie i faktycznie, stłuczeń na głowie było zdecydowanie więcej niż na innych częściach ciała. Na moment podszedłem do drzwi, by szybko wezwać jednego ze stażystów, bo sam nie podołam leczeniu Rosalie. Ktoś musi mi przynieść odpowiednie eliksiry; nie mogłem też zostawić pacjentki samej. Być może po ustabilizowaniu jej organizmu mógłbym, ale bez inhalacji na Klątwę Ondyny nie mogłem tego zrobić. Miałem w gabinecie kilka nic nieznaczących substancji, ale żadna w tym przypadku nie pomogłaby. Co najwyżej na drobne rany bądź stłuczenia, ale nie na chorobę genetyczną, którą to dziedziną zwykle się nie zajmuję. Dlatego potrzebowałem pilnie dodatkowej pary rąk i nóg, by szybko mogła dopchać się do alchemików.
Nie było mnie raptem kilka sekund. Zaraz przystąpiłem do dalszych czynności uzdrowicielskich, jednocześnie uważnie słuchając relacji poszkodowanej kobiety. Spadające sufity… skala tej anomalii przerażała mnie coraz bardziej z każdym jednym pacjentem.
- Zaraz temu zaradzimy – odparłem spokojnie. W tym samym czasie uniosłem dzierżoną w ręku różdżkę i skierowałem ją na półwilę. – Anapneo – powiedziałem najpierw, bo udrożnienie dróg oddechowych w tym przypadku było priorytetem. Usłyszawszy dźwięk gwałtownego nabrania powietrza sam odetchnąłem z ulgą, mogąc zajmować się dalej uzdrowieniem. – Diagno haemo – wypowiedziałem, chcąc odnaleźć wszystkie nieprawidłowości. Faktycznie uszkodzona była głównie głowa, trochę płuca, które jednak trochę musiały odzyskać zdrowia kiedy pomogłem im ponownie pracować. Choć na tym polu batalia nie była jeszcze skończona.
- Paxo horribilis – rzuciłem, chcąc pacjentkę uspokoić. – Subsisto dolorem maxima – dodałem krótko po tamtym zaklęciu. Zniwelować ból, zinterpretować odstępstwa od normy, udrożnić układ oddechowy. To wszystko wymagało natychmiastowej reakcji. Wydawało się, że uroki były dość silne, by spełnić swoją rolę. Niecierpliwiłem się tylko brakiem żadnego kursanta stojącego w drzwiach. Czyżby żaden nie mógł się oderwać od zajęcia?
- Czy czujesz się lady choć odrobinę lepiej? – spytałem, chcąc nieco podtrzymać rozmowę, bo utrata przytomności nigdy nie była dobrym objawem. – Zaraz zajmiemy się wszystkimi stłuczeniami, zrobimy też inhalację. Czy powiadomić kogoś o obecności lady w szpitalu? – dopytywałem, oczekując dźwięku skrzypnięcia drzwi.
Nie było mnie raptem kilka sekund. Zaraz przystąpiłem do dalszych czynności uzdrowicielskich, jednocześnie uważnie słuchając relacji poszkodowanej kobiety. Spadające sufity… skala tej anomalii przerażała mnie coraz bardziej z każdym jednym pacjentem.
- Zaraz temu zaradzimy – odparłem spokojnie. W tym samym czasie uniosłem dzierżoną w ręku różdżkę i skierowałem ją na półwilę. – Anapneo – powiedziałem najpierw, bo udrożnienie dróg oddechowych w tym przypadku było priorytetem. Usłyszawszy dźwięk gwałtownego nabrania powietrza sam odetchnąłem z ulgą, mogąc zajmować się dalej uzdrowieniem. – Diagno haemo – wypowiedziałem, chcąc odnaleźć wszystkie nieprawidłowości. Faktycznie uszkodzona była głównie głowa, trochę płuca, które jednak trochę musiały odzyskać zdrowia kiedy pomogłem im ponownie pracować. Choć na tym polu batalia nie była jeszcze skończona.
- Paxo horribilis – rzuciłem, chcąc pacjentkę uspokoić. – Subsisto dolorem maxima – dodałem krótko po tamtym zaklęciu. Zniwelować ból, zinterpretować odstępstwa od normy, udrożnić układ oddechowy. To wszystko wymagało natychmiastowej reakcji. Wydawało się, że uroki były dość silne, by spełnić swoją rolę. Niecierpliwiłem się tylko brakiem żadnego kursanta stojącego w drzwiach. Czyżby żaden nie mógł się oderwać od zajęcia?
- Czy czujesz się lady choć odrobinę lepiej? – spytałem, chcąc nieco podtrzymać rozmowę, bo utrata przytomności nigdy nie była dobrym objawem. – Zaraz zajmiemy się wszystkimi stłuczeniami, zrobimy też inhalację. Czy powiadomić kogoś o obecności lady w szpitalu? – dopytywałem, oczekując dźwięku skrzypnięcia drzwi.
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Obserwowałam go uważnie, każdy jego ruch nie chcąc stracić go z oczu. Bałam się, że zniknie i zostawi mnie samą z narastającymi dusznościami, że zostawi mnie samą i już nie wróci. Jednak ku mojej uldze jedynie podszedł do drzwi wołając do siebie stażystę. Wiedziałam, że jestem w dobrych rękach i nie martwiłam się o to, że zostanę wyleczona w nieodpowiedni sposób, bardziej bałam się, że coś stało się któremuś z członków mojej rodziny. Tylko ta myśl w tym momencie zaprzątała moją głowę. Chociaż patrzyłam na lorda Black, to nie skupiałam się na tym co robi i gwałtowniejszy wdech dopiero sprowadził mnie na ziemię. Łatwość z jaką mogłam oddychać po ataku zawsze mnie zaskakiwała, nigdy nie zwracałam na to uwagi, chociaż zawsze szanowałam każde zaczerpnięte powietrze wiedząc, że kiedyś może mi go zabraknąć. Spojrzałam na niego z ogromną wdzięcznością kontynuując swoją opowieść i relacjonując mu co mi dolega. Nie musiałam długo czekać, część z tych zaklęć, które na mnie używał kojarzyłam, chociaż oczywiście w żadnym stopniu nie potrafiłam wykorzystać. Przynajmniej nie te najbardziej skomplikowane. Ale wiedziałam kiedy rzucił na mnie zaklęcie uspokajające i to nie dlatego, że momentalnie poczułam jego efekty robiąc się trochę otępiała, zaraz potem poszło zaklęcie przeciwbólowe, które również przyjęłam z wdzięcznością. Na jego słowa otworzyłam tymczasowo przymknięte oczy i spojrzałam na niego starając się skupić myśli. Wraz z zaklęciem uspokajającym siła mojego zmartwienia dotycząca rodziny również przestała się tak wybijać. Czułam niepokój, ale zdecydowanie przytłumiony i póki zaklęcie będzie działać, tak długo miałam się nie stresować i nie denerwować.
- Tak, dziękuje lordzie. Już mnie nie boli głowa - zauważyłam z ulgą.
Na przedstawiony przez niego plan jedynie kiwnęłam głową skupiając się bardziej na zadanym przez niego pytaniu. Zacisnęłam usta, nie bardzo wiedząc do kogo powinna polecieć sowa. Do mojego ojca czy narzeczonego? Westchnęłam cicho, decydując, że póki co nadal należę do ojca więc to jego pierwszego powinno się poinformować.
- Tak, proszę poinformować mojego ojca - poprosiłam. - Czy wie lord może czy moja siostra albo kuzyni… czy ktoś z mojej rodziny znalazł się w Mungu?
Musiałam wiedzieć czy coś wie. Chciałam by powiedział, że wszyscy są bezpieczni w domu, chociaż zdawałam sobie również sprawę z tego, że mógł po prostu nie wiedzieć. Wpatrywałam się w niego uważnie usilnie starając się nie zamknąć oczu. Powieki bowiem same mi opadały. Byłam tak bardzo zmęczona, ale póki nie dowiem się co z siostrą, narzeczonym, ojcem i kuzynostwem, to nie chciałam spać.
- Tak, dziękuje lordzie. Już mnie nie boli głowa - zauważyłam z ulgą.
Na przedstawiony przez niego plan jedynie kiwnęłam głową skupiając się bardziej na zadanym przez niego pytaniu. Zacisnęłam usta, nie bardzo wiedząc do kogo powinna polecieć sowa. Do mojego ojca czy narzeczonego? Westchnęłam cicho, decydując, że póki co nadal należę do ojca więc to jego pierwszego powinno się poinformować.
- Tak, proszę poinformować mojego ojca - poprosiłam. - Czy wie lord może czy moja siostra albo kuzyni… czy ktoś z mojej rodziny znalazł się w Mungu?
Musiałam wiedzieć czy coś wie. Chciałam by powiedział, że wszyscy są bezpieczni w domu, chociaż zdawałam sobie również sprawę z tego, że mógł po prostu nie wiedzieć. Wpatrywałam się w niego uważnie usilnie starając się nie zamknąć oczu. Powieki bowiem same mi opadały. Byłam tak bardzo zmęczona, ale póki nie dowiem się co z siostrą, narzeczonym, ojcem i kuzynostwem, to nie chciałam spać.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Starałem się wszystko zrobić jak najlepiej. Niestety wrogiem dokładności był czas, a ten upływał nieubłaganie, z każdą chwilą mogąc pogorszyć stan poszkodowanej osoby. Mówi się, że czas leczy rany, ale nigdy nie rozumiałem tego przysłowia; wręcz im więcej czasu mija, tym trudniej jest wyleczyć chorą lub poranioną osobę. Dlatego trzeba działać szybko, jednocześnie starannie, by nie popełnić błędu. To trudna sztuka, czasem niestety trzeba wybierać między jednym, a drugim. Byłem mimo wszystko zwolennikiem dokładności niż pośpiechu. Najlepiej było połączyć te dwa media, zdarzało się jednak, że było to niezwykle trudne zadanie. W szczególności kiedy pracowałem sam. Musiałem nagle próbować się rozdwoić, spełnić dwie funkcje. To powodowało kolejny upływ cennych sekund oraz minut, często więc upływały one kosztem skrupulatności. Nie mogłem do tego dopuścić. Nie tylko dlatego, że lady Yaxley była ważnym pacjentem, nawet pomimo niesnasek między rodami sprzed kilku miesięcy; pamiętałem o jej nieudanym zamążpójściu z moim kuzynem, choć jego śmierć nie była od nas zależna. Czasem tak bywało, że choroba dopadała w najmniej oczekiwanych momentach. Tak naprawdę dobrze się stało, że miało to miejsce przed ślubem, a nie po. Osobiście nie czułem się obarczony winą za tę tragedię, ale domyślałem się, że kobiety podchodzą do takich spraw zbyt emocjonalnie. Nie próbowałem tego zmieniać. Zależało mi po prostu na fachowej opiece dla arystokratki. Gdyby było inaczej, pewnie wcisnąłbym ją gdzieś na korytarzu zamiast otaczać ją opieką we własnym gabinecie, gdzie nie powinno nikogo być na dobrą sprawę. Liczyła się skuteczność oraz komfort pacjentki.
Po rzuceniu serii zaklęć zauważyłem, że kobieta mogła już złapać oddech. Jej skóra powoli przybierała naturalnego odcieniu, dalekiego od lekkiego zasinienia spowodowanego utratą prawidłowego oddychania. Sam aż wypuściłem powietrze z nieskrywaną ulgą. Zdecydowanie wolałem medyczne sukcesy od porażek.
- To bardzo dobrze – przytaknąłem realnie zadowolony. Martwiłem się jednak nieobecnością stażysty, wiedziałem jedynie, że na pewno osób próbujących się dostać do alchemików jest na pewno zdecydowanie więcej. Musieliśmy cierpliwie czekać i działać po prostu doraźnie.
- Dobrze, jak tylko ustabilizuję lady stan, niezwłocznie poślę list do lorda Yaxleya – potwierdziłem już spokojniej. Póki co nie mogłem zajmować się ani sową, ani opuszczać pomieszczenia. Gdyby Rosalie była w trakcie inhalacji, sprawa wyglądałaby dużo prościej. Dopóki jednak nie otrzymałem odpowiednich ziół, atak mógł nastąpić w każdej chwili, dlatego musiałem być cały czas przy pacjentce, by w porę zareagować.
Zastanowiłem się chwilę, ale niestety obawiałem się, że to pytanie jest dla mnie zbyt trudne.
- Bardzo chciałbym lady pomóc, ale nie jestem w stanie – zacząłem. – Zerwano mnie w nocy z łóżka i od razu rzuciłem się w wir pracy. Nie miałem czasu się rozejrzeć. Sam nie wiem co z moją rodziną, pacjentów jest tak wielu, że nie nadążamy z ich leczeniem, a co dopiero interesować się ich personaliami – kontynuowałem zmartwiony. – Nie wiem czy to lady pocieszy, ale na pewno jesteś pierwszą nazwiska Yaxley, którą dziś leczę – dodałem trochę smętnie. Ta rozmowa przypomniała mi o tym, że równie dobrze w każdej chwili mogę zobaczyć kogoś z rodziny na jednym z łóżek. Swoją drogą sam się martwiłem o niektórych Yaxleyów, bo czy Morgoth zdołał uniknąć takiego losu?
- Episkey maxima – powiedziałem później, kierując różdżkę na pacjentkę. Powtórzyłem to kilkakrotnie, by usunąć wszelakie stłuczenia oraz sińce występujące na ciele, szczególnie dużo użyłem ich na głowie kobiety. Skoro uskarżała się na jej ból, to widocznie tam doszło do największych stłuczeń. Co zresztą pokazało mi badanie. Znów zerknąłem nerwowo na drzwi.
Po rzuceniu serii zaklęć zauważyłem, że kobieta mogła już złapać oddech. Jej skóra powoli przybierała naturalnego odcieniu, dalekiego od lekkiego zasinienia spowodowanego utratą prawidłowego oddychania. Sam aż wypuściłem powietrze z nieskrywaną ulgą. Zdecydowanie wolałem medyczne sukcesy od porażek.
- To bardzo dobrze – przytaknąłem realnie zadowolony. Martwiłem się jednak nieobecnością stażysty, wiedziałem jedynie, że na pewno osób próbujących się dostać do alchemików jest na pewno zdecydowanie więcej. Musieliśmy cierpliwie czekać i działać po prostu doraźnie.
- Dobrze, jak tylko ustabilizuję lady stan, niezwłocznie poślę list do lorda Yaxleya – potwierdziłem już spokojniej. Póki co nie mogłem zajmować się ani sową, ani opuszczać pomieszczenia. Gdyby Rosalie była w trakcie inhalacji, sprawa wyglądałaby dużo prościej. Dopóki jednak nie otrzymałem odpowiednich ziół, atak mógł nastąpić w każdej chwili, dlatego musiałem być cały czas przy pacjentce, by w porę zareagować.
Zastanowiłem się chwilę, ale niestety obawiałem się, że to pytanie jest dla mnie zbyt trudne.
- Bardzo chciałbym lady pomóc, ale nie jestem w stanie – zacząłem. – Zerwano mnie w nocy z łóżka i od razu rzuciłem się w wir pracy. Nie miałem czasu się rozejrzeć. Sam nie wiem co z moją rodziną, pacjentów jest tak wielu, że nie nadążamy z ich leczeniem, a co dopiero interesować się ich personaliami – kontynuowałem zmartwiony. – Nie wiem czy to lady pocieszy, ale na pewno jesteś pierwszą nazwiska Yaxley, którą dziś leczę – dodałem trochę smętnie. Ta rozmowa przypomniała mi o tym, że równie dobrze w każdej chwili mogę zobaczyć kogoś z rodziny na jednym z łóżek. Swoją drogą sam się martwiłem o niektórych Yaxleyów, bo czy Morgoth zdołał uniknąć takiego losu?
- Episkey maxima – powiedziałem później, kierując różdżkę na pacjentkę. Powtórzyłem to kilkakrotnie, by usunąć wszelakie stłuczenia oraz sińce występujące na ciele, szczególnie dużo użyłem ich na głowie kobiety. Skoro uskarżała się na jej ból, to widocznie tam doszło do największych stłuczeń. Co zresztą pokazało mi badanie. Znów zerknąłem nerwowo na drzwi.
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
To była dla mnie ogromna ulga usłyszeć, że lord Black nie słyszał, aby ktoś z mojej rodziny pojawił się w Mungu. W tym momencie nie mogłam wiedzieć, że to nie tylko moja sypialnia runęła i, że mój ojciec wcale się nie czuje najlepiej. Póki co byłam szczęśliwa, że jestem pierwszym i, jak miałam nadzieję, ostatnim Yaxley’em, który pojawi się tego wieczora, czy też raczej tej nocy, w szpitalu Świętego Munga. Leżałam spokojnie starając się miarowo oddychać, byłam w dobrych rękach i nic mi już nie groziło. Mogłam więc oddać się w ręce lorda Black, aby ten zajął się moimi obrażeniami. Lecznicze zaklęcia leciały w moją stronę, a ja z każdym czułam się lepiej. Przydałyby się jeszcze moje inhalacje, ale drzwi do gabinetu ciągle się nie otwierały, czyli stażysta nie zdobył odpowiedniej mieszanki ziół. Zmartwiłam się, czułabym się jeszcze spokojniej mając przy swojej twarzy miseczkę z moim eliksirem zmieszanym z wodą. No nic, musiałam poczekać. Rozumiałam, że jest bardzo dużo pacjentów i wszystkimi należy się zająć. Lord Black i tak potraktował mnie zdecydowanie lepiej, według tego jak wysoką pozycję w czarodziejskiej hierarchii zajmowałam, przyjmując mnie do swojego gabinetu. Nie zniosłabym leżenia na korytarzu albo wśród półkrwiaków lub mugolaków. Z dusznościami i ranami na głowie wyszłabym ze szpitala na własne życzenie byleby tylko nie musieć znosić ich obecności obok siebie. Za dużo już wycierpiałam, nie byłam masochistką by jeszcze dodatkowo dokładać sobie nieprzyjemności. Co to, to nie. Dlatego też spojrzałam wdzięcznie na mężczyznę, doceniając jego poświęcenie oraz to, że potrafił, nawet w takiej sytuacji, umieć odróżnić osoby, które należało traktować lepiej od innych. Ale czego innego można było spodziewać się po szanowanym członku rodu Black?
- Dziękuję, za pana profesjonalną pomoc, sir - powiedziałam w końcu.
Spodziewałam się tego, że gdy tylko wróci stażysta mężczyzna będzie musiał wrócić dalej do swojej pracy i leczyć kolejne osoby. A ja albo zostanę tutaj na obserwacji, na czym bardzo mi zresztą zależało, albo zostanę wypisana. W każdym razie wolałam mu podziękować póki mamy ku temu jeszcze sposobność, a nie gdy będzie wybiegał do kolejnego pacjenta. Na tę myśl skrzywiłam się nieznacznie, ponieważ przecież oprócz szlachty czy czarodziejów czystokrwistych leżał tam także, szeroko pojęty, szlam, chociaż nigdy nie odważyłabym się użyć tego słowa głośno. Ale tak właśnie było. I on, szlachcic, musiał zajmować się także takimi osobami. Było mi z tego powodu ogromnie go żal, z drugiej strony czułam pewnego rodzaju złość, że sobie na to pozwalał.
- Lordzie, brakuje w Mungu uzdrowicieli dzisiaj, prawda? Kto zajmuje się czarodziejami o krwi mniej czystej od naszej? - zapytałam.
Absolutnie nie miałam tutaj na myśli ich dobra, a raczej dobro samego lorda Black. Może nie powinnam o to pytać, najprawdopodobniej nie była to moja sprawa, ale bardzo mnie to interesowało. Czasami nie potrafiłam pohamować swojej ciekawości, ale to już od lorda Black będzie zależeć jak pociągnie tę rozmowę i czy zdecyduje się odpowiedzieć mi na pytanie oraz czy umożliwi mi dalsze drążenie tematu.
- Dziękuję, za pana profesjonalną pomoc, sir - powiedziałam w końcu.
Spodziewałam się tego, że gdy tylko wróci stażysta mężczyzna będzie musiał wrócić dalej do swojej pracy i leczyć kolejne osoby. A ja albo zostanę tutaj na obserwacji, na czym bardzo mi zresztą zależało, albo zostanę wypisana. W każdym razie wolałam mu podziękować póki mamy ku temu jeszcze sposobność, a nie gdy będzie wybiegał do kolejnego pacjenta. Na tę myśl skrzywiłam się nieznacznie, ponieważ przecież oprócz szlachty czy czarodziejów czystokrwistych leżał tam także, szeroko pojęty, szlam, chociaż nigdy nie odważyłabym się użyć tego słowa głośno. Ale tak właśnie było. I on, szlachcic, musiał zajmować się także takimi osobami. Było mi z tego powodu ogromnie go żal, z drugiej strony czułam pewnego rodzaju złość, że sobie na to pozwalał.
- Lordzie, brakuje w Mungu uzdrowicieli dzisiaj, prawda? Kto zajmuje się czarodziejami o krwi mniej czystej od naszej? - zapytałam.
Absolutnie nie miałam tutaj na myśli ich dobra, a raczej dobro samego lorda Black. Może nie powinnam o to pytać, najprawdopodobniej nie była to moja sprawa, ale bardzo mnie to interesowało. Czasami nie potrafiłam pohamować swojej ciekawości, ale to już od lorda Black będzie zależeć jak pociągnie tę rozmowę i czy zdecyduje się odpowiedzieć mi na pytanie oraz czy umożliwi mi dalsze drążenie tematu.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Nie wiedziałem, czy to dobra wiadomość dla kobiety, ale nie wyglądała już na tak zmartwioną, więc chyba moja odpowiedź ją usatysfakcjonowała. To wspaniale. Gorzej byłoby, gdyby musiał się jej tłumaczyć, lub co gorsza kłócić. Nie chciałem przyczyniać się do coraz chłodniejszych relacji między naszymi rodami, nawet jeśli śmierć kuzyna nie była naszą winą. Wypadki chodzą po ludziach, niestety. Lady Yaxley będzie mogła znaleźć nowego narzeczonego, my nie odzyskamy członka rodu już nigdy. Szczęście w nieszczęściu, że go nie znałem, nie myślałem o nim ani nie rozpaczałem nad jego stratą, choć kiedy widziałem władców Cambrigeshire, nie mogłem sobie o nim nie przypomnieć. Szkoda, zwłaszcza, że Morgoth był moim kuzynem. Nie widziałem go na swoim piętrze, ale to nie oznaczało, że nie było go w szpitalu. Nie schodziłem niżej, gdzie pierwotnie dostarczano poszkodowanych, przynajmniej dopóki były miejsca. Mogło się tam znajdować wiele znajomych osób, o czym żadne z nas nie miało pojęcia; ta myśl raziła mnie nagle, wzbudzając niepokój. Musiałem nad nim zapanować, by poprawnie rzucić wszystkie zaklęcia uzdrawiające nie robiąc przy tym Rosalie krzywdy. Radziłem sobie w wielu stresowych sytuacjach, dlaczego teraz miałbym nie podołać?
- To mój obowiązek, lady – odparłem uprzejmie na podziękowania, skłoniłem lekko głowę z uznaniem. Cieszyłem się, kiedy ktoś doceniał moją ciężką pracę oraz umiejętności. Tym bardziej, że była nią szlachcianka, takich pacjentów należało traktować ze szczególną ostrożnością oraz godnością, na jakie zasługiwali. Sam także chciałbym być podobnie potraktowany gdybym to ja miał zostać poszkodowanym.
Niestety pytania, które nastąpiły parę minut później, skutecznie rozmyły przyjemny nastrój. Twarz nabrała nieco na ostrości, jakby lady Yaxley poruszyła strunę, której nie należało dotykać. Najgorszy był moment, w którym zdałem sobie sprawę, że nie wiedziałem jaka odpowiedź będzie odpowiednia. Gdybym odpowiedział, nieprawdę zresztą, że zajmuję się także szlamami, ta informacja wpłynęłaby źle na wizerunek Blacków. Gdybym zaś zgodnie ze stanem rzeczywistym przyznał, że nie dotykam mugolaków, mogłaby z pewnością (może w ramach zemsty?) donieść dyrektorowi, że nie wywiązuję się należycie ze swoich obowiązków. W końcu różnie bywa.
- Uzdrowiciele – ucinam zatem temat, udzielając wymijającej odpowiedzi. Zaliczałem się do nich, dlatego nie będzie można mi niczego zarzucić. Dobrze, że chwilę później otworzyły się wreszcie drzwi, a w nich stanął stażysta z odpowiednimi specyfikami potrzebnymi do inhalacji. – Proszę się odrobinę unieść – poleciłem kobiecie, pomagając jej usiąść, podczas gdy kursant przygotowywał wszystko do rozpoczęcia leczenia wyziewowego.
- To mój obowiązek, lady – odparłem uprzejmie na podziękowania, skłoniłem lekko głowę z uznaniem. Cieszyłem się, kiedy ktoś doceniał moją ciężką pracę oraz umiejętności. Tym bardziej, że była nią szlachcianka, takich pacjentów należało traktować ze szczególną ostrożnością oraz godnością, na jakie zasługiwali. Sam także chciałbym być podobnie potraktowany gdybym to ja miał zostać poszkodowanym.
Niestety pytania, które nastąpiły parę minut później, skutecznie rozmyły przyjemny nastrój. Twarz nabrała nieco na ostrości, jakby lady Yaxley poruszyła strunę, której nie należało dotykać. Najgorszy był moment, w którym zdałem sobie sprawę, że nie wiedziałem jaka odpowiedź będzie odpowiednia. Gdybym odpowiedział, nieprawdę zresztą, że zajmuję się także szlamami, ta informacja wpłynęłaby źle na wizerunek Blacków. Gdybym zaś zgodnie ze stanem rzeczywistym przyznał, że nie dotykam mugolaków, mogłaby z pewnością (może w ramach zemsty?) donieść dyrektorowi, że nie wywiązuję się należycie ze swoich obowiązków. W końcu różnie bywa.
- Uzdrowiciele – ucinam zatem temat, udzielając wymijającej odpowiedzi. Zaliczałem się do nich, dlatego nie będzie można mi niczego zarzucić. Dobrze, że chwilę później otworzyły się wreszcie drzwi, a w nich stanął stażysta z odpowiednimi specyfikami potrzebnymi do inhalacji. – Proszę się odrobinę unieść – poleciłem kobiecie, pomagając jej usiąść, podczas gdy kursant przygotowywał wszystko do rozpoczęcia leczenia wyziewowego.
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie zdziwiłam się, że uciął rozmowę. Prawdę mówiąc, to właściwie mogłam się tego spodziewać. Było to logiczne, że nie chciał na ten temat rozmawiać, a ja nie powinnam na ten temat zagadywać. Ale byłam ciekawską osobą, zdawałam sobie z tego sprawę i czasami wychodziło to na jaw, jak bardzo bym się starała, by tak nie było. Patrzyłam na mężczyznę uważnie przez chwilę milcząc, zacisnęłam usta, bo jak bardzo odpowiedź mi się nie podobała, tak nie mogłam nic na to poradzić. Dopytywanie się nie wchodziło w grę, za kogo bym przecież została uznana. A jakoś niespecjalnie chciałam psuć sobie opinii, naprawdę. Zacisnęłam więc zęby i nie powiedziałam nic. Chociaż na języku miałam wiele. na przykład to, że nie powinien się do nich w ogóle zbliżać, albo, że uważałam, że marnował się pracując w Mungu. Mógł leczyć samych szlachciców, być ich prywatnym uzdrowicielem i zapewne zarabiałby zdecydowanie więcej, niż mógł zarobić tutaj. Chociaż wiedziałam, że to przecież nie o pieniądze chodziło. Rodzina Black na ich niedobór nie narzekała. Czyżby powołanie? Ale żeby leczyć mugoli? Mój umysł nie potrafił tego pojąć i na samą myśl, że te dłonie, które właśnie unosiły mnie lekko do góry, przed chwilą dotykały jakiegoś mugolaka, przyprawiało mnie o mdłości. Dlatego ucieszyłam się, gdy miała rozpocząć się moja inhalacja. Mogłam się czymś zająć i nie myśleć o tych okropieństwach.
- Dziękuje - powiedziałam.
Posłusznie poddałam się zabiegowi. Nie trzeba było długo czekać na reakcję mojego organizmu, minęła chwila, a ja już czułam się zdecydowanie lepiej. Oddychałam czując ogromną wdzięczność, że udało mu się doprowadzić mnie do porządku. Nie musiałam się już męczyć i bać, że pomoc nie dotrze do mnie na czas. Chociaż zdawało się, że jest już ze mną całkowicie w porządku i mogłabym wrócić do domu, to obawiałam się opuszczenia murów Świętego Munga. I o ile zawsze chciałam wyjść z niego jak najszybciej, często nawet wymuszając wypuszczenie mnie z niego wcześniej. Dzisiaj chciałam tutaj zostać.
- Czy zostanę poinformowana, jeśli ktoś z mojej rodziny pojawi się w Mungu? - dopytałam.
Było to dla mnie bardzo ważne. Chociaż póki co nikogo tu innego, oprócz mnie, z mojej rodziny nie było, to nie mogłam mieć pewności, że nie pojawią się później. Ze względu na te wydarzenia lub, na co bardziej liczyłam, ze względu na list wysłany do mojego ojca.
- Dziękuje - powiedziałam.
Posłusznie poddałam się zabiegowi. Nie trzeba było długo czekać na reakcję mojego organizmu, minęła chwila, a ja już czułam się zdecydowanie lepiej. Oddychałam czując ogromną wdzięczność, że udało mu się doprowadzić mnie do porządku. Nie musiałam się już męczyć i bać, że pomoc nie dotrze do mnie na czas. Chociaż zdawało się, że jest już ze mną całkowicie w porządku i mogłabym wrócić do domu, to obawiałam się opuszczenia murów Świętego Munga. I o ile zawsze chciałam wyjść z niego jak najszybciej, często nawet wymuszając wypuszczenie mnie z niego wcześniej. Dzisiaj chciałam tutaj zostać.
- Czy zostanę poinformowana, jeśli ktoś z mojej rodziny pojawi się w Mungu? - dopytałam.
Było to dla mnie bardzo ważne. Chociaż póki co nikogo tu innego, oprócz mnie, z mojej rodziny nie było, to nie mogłam mieć pewności, że nie pojawią się później. Ze względu na te wydarzenia lub, na co bardziej liczyłam, ze względu na list wysłany do mojego ojca.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Na stażu faktycznie było ciężko. I choć większość zabiegów robiłem wtedy w rękawicach i masce, specjalnie nie kojąc im bólu, to nie mogłem za bardzo wybrzydzać. Odkąd stałem się pełnoprawny uzdrowicielem sprawa stała się prostsza. Nie musiałem ich w ogóle przyjmować; to znaczy mugolaków, mugole nie mieli tu wstępu całkowicie. Od tej pory śpię więc spokojnie, choć trudno, bym był dumny ze swojej przeszłości. Dobrze, że odgrodziłem się od niej grubą kreską, wreszcie żyjąc zarówno ze zgodą z własnym sumieniem jak i mogąc robić to, co lubiłem. Być władcą życia i śmierci niemal jak sam Merlin, czy mogło być coś bardziej wspaniałego? Czy ktokolwiek mógłby pochwalić się równie odpowiedzialną pracą? Wątpiłem. Dlatego moje ego rosło tym bardziej.
Starałem się zapomnieć o poruszanym przed chwilą, nieprzyjemnym temacie. Z ulgą przyjąłem wchodzącego do gabinetu stażystę z ziołami do inhalacji. Szybko więc zmontowaliśmy sprawny zestaw do tego (był najprostszy na świecie, ale musiał być także wygodny do korzystania) i mogliśmy rozpocząć procedurę. Pomogłem pacjentce usiąść, by mogła się nachylić nad misą oraz wziąć wreszcie głębszy wdech. Przy Klątwie Ondyny właśnie tak prozaiczne czynności okazywały się być najskuteczniejsze z jej walką. Medycyna nie przestawała mnie zadziwiać.
Po skończonej inhalacji zabrałem zestaw układając go obok kozetki, na której leżała Rosalie. Kazałem stażyście przynieść czystą pościel, bo przynajmniej jedną noc będzie musiała tutaj zostać.
- Jeżeli ma lady takie życzenie, to oczywiście – przytaknąłem, po czym zasiadłem przy biurku, by wypełnić kartę pacjenta. Niestety praca uzdrowiciela to nie tylko praktyka, ale też papierkowa robota. Zresztą musiałem zostawić informacje w razie gdyby leczenie kobiety przejął ktoś inny.
- Chcę zostawić lady na obserwacji, na jedną noc. Jeśli jutro rano wszystko będzie w porządku, będzie mogła lady wrócić do domu. Ale nie sama, niech ktoś ją zabierze do Yaxleys Hall – zacząłem, nie odrywając się od pisania. – Ja teraz muszę iść, mamy dużo pacjentów. Wyślę list do lorda Fortinbrasa i odwiedzę lady później – zakończyłem. Zawiesiłem kartę w widocznym miejscu, akurat wtedy wszedł do środka kursant z pościelą, którą zostawiliśmy Rosalie. Skłoniłem się lekko, po czym opuściłem gabinet ze stażystą, by iść do kolejnych przypadków.
z/t
Starałem się zapomnieć o poruszanym przed chwilą, nieprzyjemnym temacie. Z ulgą przyjąłem wchodzącego do gabinetu stażystę z ziołami do inhalacji. Szybko więc zmontowaliśmy sprawny zestaw do tego (był najprostszy na świecie, ale musiał być także wygodny do korzystania) i mogliśmy rozpocząć procedurę. Pomogłem pacjentce usiąść, by mogła się nachylić nad misą oraz wziąć wreszcie głębszy wdech. Przy Klątwie Ondyny właśnie tak prozaiczne czynności okazywały się być najskuteczniejsze z jej walką. Medycyna nie przestawała mnie zadziwiać.
Po skończonej inhalacji zabrałem zestaw układając go obok kozetki, na której leżała Rosalie. Kazałem stażyście przynieść czystą pościel, bo przynajmniej jedną noc będzie musiała tutaj zostać.
- Jeżeli ma lady takie życzenie, to oczywiście – przytaknąłem, po czym zasiadłem przy biurku, by wypełnić kartę pacjenta. Niestety praca uzdrowiciela to nie tylko praktyka, ale też papierkowa robota. Zresztą musiałem zostawić informacje w razie gdyby leczenie kobiety przejął ktoś inny.
- Chcę zostawić lady na obserwacji, na jedną noc. Jeśli jutro rano wszystko będzie w porządku, będzie mogła lady wrócić do domu. Ale nie sama, niech ktoś ją zabierze do Yaxleys Hall – zacząłem, nie odrywając się od pisania. – Ja teraz muszę iść, mamy dużo pacjentów. Wyślę list do lorda Fortinbrasa i odwiedzę lady później – zakończyłem. Zawiesiłem kartę w widocznym miejscu, akurat wtedy wszedł do środka kursant z pościelą, którą zostawiliśmy Rosalie. Skłoniłem się lekko, po czym opuściłem gabinet ze stażystą, by iść do kolejnych przypadków.
z/t
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| 30.05
Trzynasta fiolka z eliksirem zachybotała się lekko na tacce. Jocelyn próbowała opanować drżenie dłoni, ale narastająca słabość coraz bardziej dawała jej się we znaki i coraz bardziej żałowała, że jednak nie wzięła dziś wolnego i nie spróbowała odespać stresującej i bezsennej nocy, podczas której nawet na chwilę nie zmrużyła oka. Jej matka doświadczyła niezwykle silnego ataku choroby, najsilniejszego jaki pamiętała Josie, na co prawdopodobnie nałożyła się także szkodliwa moc anomalii. Pod nieobecność ojca próbowała ustabilizować jej stan, korzystając z własnej wiedzy i doświadczeń z chorobą dręczącą jej matkę, ale kiedy zwykle podawane Thei eliksiry okazały się niewystarczające, musiała przetransportować ją z sypialni do kominka i zabrać do Munga. Miało to miejsce nad ranem; marudząca i narzekająca Thea, której choroba zaatakowała tej nocy wszystkie kończyny, szybko wylądowała na szóstym piętrze i trafiła w ręce uzdrowicieli chorób genetycznych. Josie wiedziała, jak bardzo jej matka nie cierpiała Munga ale niestety było to konieczne. Po co ci ten staż, skoro nawet nie potrafisz mnie uleczyć?, usłyszała tylko, kiedy razem znalazły się w murach szpitala. Gorzkie słowa matki zabolały, choć od dawna wiedziała że Thei nie podoba się jej wybór, i wiedziała też, że nawet najlepsi uzdrowiciele z wieloletnim stażem nie potrafili całkowicie uleczyć chorób genetycznych. Josie martwiło też to, że anomalie miały zły wpływ na chorobę matki, bo doznawała ataków częściej niż dotychczas, co mogło przyspieszyć rozwój choroby i skrócić czas, który jeszcze pozostał Thei Vane. Matka prawdopodobnie też już o tym wiedziała, dlatego była jeszcze bardziej nieprzyjemna dla wszystkich wokół, a zwłaszcza dla męża i córek.
Nie pozwolono jej asystować przy leczeniu matki, więc pozostała na korytarzu, czekając na wieści, które nadeszły dopiero po kilku godzinach: atak został zatrzymany, ale matka była bardzo osłabiona, miała duże trudności z poruszaniem się i powinna zostać na obserwacji na co najmniej trzy dni. Pozwolono jej do niej wejść na chwilę, ale urażona Thea nie chciała z nią rozmawiać, więc w końcu opuściła jej salę, czując palące pod powiekami łzy. Myślała nawet czy nie wziąć dziś zwolnienia by wrócić do domu i wypocząć po tej nocy, ale na piątym piętrze brakowało akurat rąk do pracy więc zgarnięto ją zanim dotarła do kominka. Przez cały dzień była jednak rozkojarzona i zmęczona, jej oczy były podkrążone, a myśli często krążyły wokół pogarszającego się stanu matki. Którą, mimo jej trudnego charakteru, kochała. Na szczęście nie musiała robić dziś niczego naprawdę odpowiedzialnego, ale podczas roznoszenia eliksirów dwa razy o mały włos by się pomyliła, na szczęście resztkami przytomności zreflektowała się i nie dopuściła do pomyłek.
Zdecydowanie przydałby jej się odpoczynek. A także śniadanie; ostatni raz miała coś w ustach wczoraj wieczorem, a teraz dochodziła trzynasta i przez to zamieszanie z atakiem Thei nie znalazła chwili, by zjeść cokolwiek. Może dlatego było jej teraz tak słabo i zaczynało jej się kręcić w głowie?
Ale musiała jeszcze spotkać się z Lupusem Blackiem, który wezwał ją do swojego gabinetu. Nie wiedziała, czego od niej oczekiwał, ale jeśli miał do niej jakąś sprawę lub polecenie, nie mogła tego zignorować i musiała jak najszybciej udać się na miejsce mimo doskwierającej jej słabości. Dotarła do drzwi jego gabinetu i zapukała grzecznie, mając nadzieję, że uzdrowiciel nie wymagał od niej dziś niczego wymagającego w pełni przytomnego myślenia. Mimo że w maju często niedosypiała, ta noc zmęczyła ją wyjątkowo, a zmęczenie z wcześniejszych dni tylko się nawarstwiło. Dopiero po potwierdzeniu zdecydowała się wejść do środka, odruchowo rozglądając się po wnętrzu, któremu najwyraźniej Black próbował nadać odrobinę własnego charakteru i dostosować je do swoich potrzeb. Ktoś taki jak on z pewnością cieszył się z możliwości posiadania własnego gabinetu.
- Dzień dobry, lordzie Black – powitała go, a jej głos zabrzmiał dość cicho i niemrawo. Odchrząknęła, podnosząc na niego wzrok.
Trzynasta fiolka z eliksirem zachybotała się lekko na tacce. Jocelyn próbowała opanować drżenie dłoni, ale narastająca słabość coraz bardziej dawała jej się we znaki i coraz bardziej żałowała, że jednak nie wzięła dziś wolnego i nie spróbowała odespać stresującej i bezsennej nocy, podczas której nawet na chwilę nie zmrużyła oka. Jej matka doświadczyła niezwykle silnego ataku choroby, najsilniejszego jaki pamiętała Josie, na co prawdopodobnie nałożyła się także szkodliwa moc anomalii. Pod nieobecność ojca próbowała ustabilizować jej stan, korzystając z własnej wiedzy i doświadczeń z chorobą dręczącą jej matkę, ale kiedy zwykle podawane Thei eliksiry okazały się niewystarczające, musiała przetransportować ją z sypialni do kominka i zabrać do Munga. Miało to miejsce nad ranem; marudząca i narzekająca Thea, której choroba zaatakowała tej nocy wszystkie kończyny, szybko wylądowała na szóstym piętrze i trafiła w ręce uzdrowicieli chorób genetycznych. Josie wiedziała, jak bardzo jej matka nie cierpiała Munga ale niestety było to konieczne. Po co ci ten staż, skoro nawet nie potrafisz mnie uleczyć?, usłyszała tylko, kiedy razem znalazły się w murach szpitala. Gorzkie słowa matki zabolały, choć od dawna wiedziała że Thei nie podoba się jej wybór, i wiedziała też, że nawet najlepsi uzdrowiciele z wieloletnim stażem nie potrafili całkowicie uleczyć chorób genetycznych. Josie martwiło też to, że anomalie miały zły wpływ na chorobę matki, bo doznawała ataków częściej niż dotychczas, co mogło przyspieszyć rozwój choroby i skrócić czas, który jeszcze pozostał Thei Vane. Matka prawdopodobnie też już o tym wiedziała, dlatego była jeszcze bardziej nieprzyjemna dla wszystkich wokół, a zwłaszcza dla męża i córek.
Nie pozwolono jej asystować przy leczeniu matki, więc pozostała na korytarzu, czekając na wieści, które nadeszły dopiero po kilku godzinach: atak został zatrzymany, ale matka była bardzo osłabiona, miała duże trudności z poruszaniem się i powinna zostać na obserwacji na co najmniej trzy dni. Pozwolono jej do niej wejść na chwilę, ale urażona Thea nie chciała z nią rozmawiać, więc w końcu opuściła jej salę, czując palące pod powiekami łzy. Myślała nawet czy nie wziąć dziś zwolnienia by wrócić do domu i wypocząć po tej nocy, ale na piątym piętrze brakowało akurat rąk do pracy więc zgarnięto ją zanim dotarła do kominka. Przez cały dzień była jednak rozkojarzona i zmęczona, jej oczy były podkrążone, a myśli często krążyły wokół pogarszającego się stanu matki. Którą, mimo jej trudnego charakteru, kochała. Na szczęście nie musiała robić dziś niczego naprawdę odpowiedzialnego, ale podczas roznoszenia eliksirów dwa razy o mały włos by się pomyliła, na szczęście resztkami przytomności zreflektowała się i nie dopuściła do pomyłek.
Zdecydowanie przydałby jej się odpoczynek. A także śniadanie; ostatni raz miała coś w ustach wczoraj wieczorem, a teraz dochodziła trzynasta i przez to zamieszanie z atakiem Thei nie znalazła chwili, by zjeść cokolwiek. Może dlatego było jej teraz tak słabo i zaczynało jej się kręcić w głowie?
Ale musiała jeszcze spotkać się z Lupusem Blackiem, który wezwał ją do swojego gabinetu. Nie wiedziała, czego od niej oczekiwał, ale jeśli miał do niej jakąś sprawę lub polecenie, nie mogła tego zignorować i musiała jak najszybciej udać się na miejsce mimo doskwierającej jej słabości. Dotarła do drzwi jego gabinetu i zapukała grzecznie, mając nadzieję, że uzdrowiciel nie wymagał od niej dziś niczego wymagającego w pełni przytomnego myślenia. Mimo że w maju często niedosypiała, ta noc zmęczyła ją wyjątkowo, a zmęczenie z wcześniejszych dni tylko się nawarstwiło. Dopiero po potwierdzeniu zdecydowała się wejść do środka, odruchowo rozglądając się po wnętrzu, któremu najwyraźniej Black próbował nadać odrobinę własnego charakteru i dostosować je do swoich potrzeb. Ktoś taki jak on z pewnością cieszył się z możliwości posiadania własnego gabinetu.
- Dzień dobry, lordzie Black – powitała go, a jej głos zabrzmiał dość cicho i niemrawo. Odchrząknęła, podnosząc na niego wzrok.
Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.
Trzynaście raportów leżało na moim biurku, aż prosząc się o ich szczegółową analizę. Długie godziny już nad nimi spędziłem, studiując każde słowo zapisane na pożółkłych pergaminach. Nawet nie wiedziałem, że ominąłem już porę śniadaniową oraz lunch i że niebawem miała rozpocząć się popołudniowa zmiana. Czas uciekał mi przez palce kiedy próbowałem rozgryźć wszystkie zapiski innych uzdrowicieli. Widocznie sztuka kaligrafii już dawno wyszła z mody i nikt się już nie przejmował starannością i czytelnością pisma. Świat pędził do przodu zdecydowanie zbyt szybko i zbyt gwałtownie, bym mógł to zaakceptować. Nie podobały mi się żadne kontrowersyjne zmiany, lubiłem swój konserwatyzm oraz umiłowanie do spokojnego trybu życia. I nigdy nie potrafiłem pojąć dlaczego niektórzy zmieniają na siłę coś, co było dobre.
Sporządzałem właśnie notatki z pewnego trudnego przypadku kiedy natknąłem się na poważny błąd w zapiskach. Nie zgadzały się one z przeprowadzanymi badaniami i miałem wrażenie, jakby ta kartoteka należała do innego pacjenta. Próbowałem sobie przypomnieć czyim zadaniem było złożenie całego raportu do jednego pliku, ale nie potrafiłem. Myśli zaczęły mi się plątać, aż wreszcie zaburczało mi w brzuchu. Zerknąłem na zegarek i wszystko stało się jasne. Westchnąłem, nie mając już czasu na udanie się w stronę kafeterii i zjedzenia czegoś zjadliwego. Zrobiłem więc sobie przerwę, przechadzając się po gabinecie. Uchyliłem okno, chcąc wpuścić do środka trochę orzeźwiająco chłodnego powietrza. Tereny za szybą pokrywała coraz grubsza warstwa śniegu. Ulice były odśnieżone, ale chodniki wyglądały jak wylęgarnia urazów. Mogłem się założyć, że na piętrze wypadków przedmiotowych znajdowała się cała chmara pacjentów wszelkiej maści. Westchnąłem, ponownie zerkając w stronę biurka. Nagle mnie olśniło.
Wyszedłem na korytarz, polecając jednemu ze stażystów zawołanie do mnie panny Vane. Wydawało mi się, że to właśnie ona miała za zadanie spiąć wszystkie pergaminy ze sobą w jedną kartę. Nie miałem co prawda pewności jeśli chodziło o moje podejrzenia, ale zamierzałem się dowiedzieć jak najwięcej. Zasiadłem ponownie na swoim miejscu, raz jeszcze wgłębiając się w lekturę papierów. Bez wątpliwości wiele szczegółów nie zgadzało się ze stanem faktycznym. A może to mój umysł płatał mi figle? Może źle pamiętałem dane pacjentów?
Właśnie podpierałem głowę na łokciach, spoglądając w dal, kiedy do środka weszła panna Jocelyn. Uniosłem się gwałtownie z miejsca, jak to wymagała etykieta. – Dzień dobry. Proszę usiąść – poleciłem kobiecie, wskazując na miejsce naprzeciwko. Kiedy stażystka usiadła, ja także usadowiłem się na krześle.
- Wezwałem cię tutaj panno Vane, bo nie zgadzają mi się pewne zapiski w karcie pacjenta. Nazywał się on Richard Waffling i mógłbym przysiąc, że dolegały mu rozległe oparzenia wywołane zaklęciem. Dodatkowo cierpiał na klątwę Ondyny i konsultacja miała wydźwięk międzyspecjalizacyjny. Tymczasem czytam, że ów mężczyzna został pogryziony przez wilkołaka i cierpiał na sinicę. Nie widzę tu żadnej spójności, może ty wiesz coś na ten temat panno Vane? – wyjaśniłem pokrótce sprawę, podsuwając jej zapiski medyczne. Dopiero wtedy dostrzegłem jej dziwny wygląd, ale to tak naprawdę nie było moją sprawą. Milczałem.
Sporządzałem właśnie notatki z pewnego trudnego przypadku kiedy natknąłem się na poważny błąd w zapiskach. Nie zgadzały się one z przeprowadzanymi badaniami i miałem wrażenie, jakby ta kartoteka należała do innego pacjenta. Próbowałem sobie przypomnieć czyim zadaniem było złożenie całego raportu do jednego pliku, ale nie potrafiłem. Myśli zaczęły mi się plątać, aż wreszcie zaburczało mi w brzuchu. Zerknąłem na zegarek i wszystko stało się jasne. Westchnąłem, nie mając już czasu na udanie się w stronę kafeterii i zjedzenia czegoś zjadliwego. Zrobiłem więc sobie przerwę, przechadzając się po gabinecie. Uchyliłem okno, chcąc wpuścić do środka trochę orzeźwiająco chłodnego powietrza. Tereny za szybą pokrywała coraz grubsza warstwa śniegu. Ulice były odśnieżone, ale chodniki wyglądały jak wylęgarnia urazów. Mogłem się założyć, że na piętrze wypadków przedmiotowych znajdowała się cała chmara pacjentów wszelkiej maści. Westchnąłem, ponownie zerkając w stronę biurka. Nagle mnie olśniło.
Wyszedłem na korytarz, polecając jednemu ze stażystów zawołanie do mnie panny Vane. Wydawało mi się, że to właśnie ona miała za zadanie spiąć wszystkie pergaminy ze sobą w jedną kartę. Nie miałem co prawda pewności jeśli chodziło o moje podejrzenia, ale zamierzałem się dowiedzieć jak najwięcej. Zasiadłem ponownie na swoim miejscu, raz jeszcze wgłębiając się w lekturę papierów. Bez wątpliwości wiele szczegółów nie zgadzało się ze stanem faktycznym. A może to mój umysł płatał mi figle? Może źle pamiętałem dane pacjentów?
Właśnie podpierałem głowę na łokciach, spoglądając w dal, kiedy do środka weszła panna Jocelyn. Uniosłem się gwałtownie z miejsca, jak to wymagała etykieta. – Dzień dobry. Proszę usiąść – poleciłem kobiecie, wskazując na miejsce naprzeciwko. Kiedy stażystka usiadła, ja także usadowiłem się na krześle.
- Wezwałem cię tutaj panno Vane, bo nie zgadzają mi się pewne zapiski w karcie pacjenta. Nazywał się on Richard Waffling i mógłbym przysiąc, że dolegały mu rozległe oparzenia wywołane zaklęciem. Dodatkowo cierpiał na klątwę Ondyny i konsultacja miała wydźwięk międzyspecjalizacyjny. Tymczasem czytam, że ów mężczyzna został pogryziony przez wilkołaka i cierpiał na sinicę. Nie widzę tu żadnej spójności, może ty wiesz coś na ten temat panno Vane? – wyjaśniłem pokrótce sprawę, podsuwając jej zapiski medyczne. Dopiero wtedy dostrzegłem jej dziwny wygląd, ale to tak naprawdę nie było moją sprawą. Milczałem.
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Praca stażysty nie zawsze była wdzięczna. Często były to właśnie zadania pokroju podawania eliksirów czy zajmowania się dokumentacją. Ktoś w końcu musiał to robić, a uzdrowiciele byli zbyt ważni by spędzać całe dnie w papierach, zwłaszcza teraz. Nic dziwnego że spadało to na barki stażystów. Od czasu, kiedy Lupus Black zgodził się przyjąć ją pod swoją „pieczę”, często zajmowała się jego papierkową robotą, pomagając mu w porządkowaniu i uzupełnianiu dokumentacji, kiedy on miał na głowie ważniejsze sprawy. Oczywiście nie robiła tego codziennie, w końcu nie spędzała każdego dnia na piątym piętrze. Wciąż przechodziła staż ogólny i kursowała po różnych oddziałach, ale znajdując się na pozaklęciowym często pracowała właśnie z Blackiem. Protekcja utalentowanego uzdrowiciela, i to pochodzącego z wyższych sfer bez wątpienia była czymś, co mogło jej pomóc i nie chciałaby utracić jego względów.
Choć o niczym tak nie marzyła jak o odpoczynku nie mogła zignorować wezwania, więc po chwili już znajdowała się w gabinecie Blacka. Kiedyś, jeśli przejdzie pełny kurs i specjalizację i pozostanie w Mungu być może też dostanie swój własny kąt. Oczywiście o ile do tego czasu Thea nie wyda jej za kogoś, kto zabroni jej takiej pracy.
Po grzecznej wymianie uprzejmości usiadła na wskazanym jej miejscu, splatając dłonie i przenosząc zmęczone spojrzenie na Blacka. Było po niej widać, że wyglądała blado i mizernie, jakby miała zaraz zasłabnąć i właściwie chyba była tego bliska. Niedosypianie, noc pełna stresu i niepokoju o chorą matkę oraz głód nie pozostawały obojętne na jej młody organizm. Miała problemy z koncentracją i musiała się bardzo skupić, by zrozumieć sens słów wypowiadanych przez mężczyznę. Mogła odnieść wrażenie, że docierało do niej może co drugie słowo, i dopiero gdy usłyszała szelest przesuwanej po blacie teczki drgnęła lekko i spojrzała na jej zawartość. Mimo lekkiego zamroczenia zdążyła jednak zauważyć, że teczka nie mogła być uzupełniana przez nią.
- Ja... To nie mój charakter pisma – odpowiedziała zgodnie z prawdą, bezwiednie przesuwając dłonią po kartach. Te bazgroły nie mogły wyjść spod jej ręki, Thea Vane przykładała dużą wagę do nauczenia swoich dzieci starannej kaligrafii. W dzieciństwie wrzucała do kominka pergaminy z jej piśmienniczymi ćwiczeniami tak długo, póki nie uznała że Josie pisze wystarczająco ładnie. Od tamtych nauk minęły lata, ale Jocelyn wciąż dbała o schludność swoich zapisków, nigdy też nie była tak roztargniona by źle uzupełnić dokumentacje i oddać je bez sprawdzenia. Była osobą która starała się zawsze trzeźwo myśleć i sprawdzać po kilka razy, zanim coś odda, zwłaszcza gdy chodziło o takie sprawy, które dotyczyły czyjegoś zdrowia. Była sumienna i staranna, rozumiała odpowiedzialność swojej pracy. Choć pewnie gdyby kazał jej uzupełniać to dzisiaj, taka pomyłka byłaby prawdopodobna, Josie w tym momencie już kurczowo trzymała się przytomności, znając ten stan, wiedząc, co może zaraz nastąpić, ale starając się z tym walczyć. Nie mogła teraz odpłynąć. Nie przy Lupusie Blacku, który najwyraźniej uznał, że to ona źle wypełniła dokumentację.
– Nie wiem, kto uzupełnił tę teczkę, ale nie byłam to ja. Nie pozwoliłabym sobie na tego typu niedbałość – powiedziała cicho. – Nawet nie pracowałam wczoraj na tym piętrze, lordzie Black. I chyba nawet nie miałam okazji uczestniczyć w leczeniu pana Wafflinga. – Przynajmniej nie przypominała sobie w ostatnich dniach ani konsultacji z oddziałem chorób wewnętrznych, ani pogryzienia przez wilkołaka. Choć może teraz coś zaczęło mienić się w jej pamięci? Och, była taka słaba, a przed oczami znów zamigotały ciemne plamy. Mimo otwartego okna nagle też zaczęło jej się robić duszno, więc jej oddech odruchowo przyspieszył, ale twarz pozostała kredowobiała. Niemal błagała o szybkie zakończenie sprawy; jeśli miałaby nagle odpłynąć, wolałaby żeby nie doszło do tego teraz, w obecności Lupusa Blacka.
Choć o niczym tak nie marzyła jak o odpoczynku nie mogła zignorować wezwania, więc po chwili już znajdowała się w gabinecie Blacka. Kiedyś, jeśli przejdzie pełny kurs i specjalizację i pozostanie w Mungu być może też dostanie swój własny kąt. Oczywiście o ile do tego czasu Thea nie wyda jej za kogoś, kto zabroni jej takiej pracy.
Po grzecznej wymianie uprzejmości usiadła na wskazanym jej miejscu, splatając dłonie i przenosząc zmęczone spojrzenie na Blacka. Było po niej widać, że wyglądała blado i mizernie, jakby miała zaraz zasłabnąć i właściwie chyba była tego bliska. Niedosypianie, noc pełna stresu i niepokoju o chorą matkę oraz głód nie pozostawały obojętne na jej młody organizm. Miała problemy z koncentracją i musiała się bardzo skupić, by zrozumieć sens słów wypowiadanych przez mężczyznę. Mogła odnieść wrażenie, że docierało do niej może co drugie słowo, i dopiero gdy usłyszała szelest przesuwanej po blacie teczki drgnęła lekko i spojrzała na jej zawartość. Mimo lekkiego zamroczenia zdążyła jednak zauważyć, że teczka nie mogła być uzupełniana przez nią.
- Ja... To nie mój charakter pisma – odpowiedziała zgodnie z prawdą, bezwiednie przesuwając dłonią po kartach. Te bazgroły nie mogły wyjść spod jej ręki, Thea Vane przykładała dużą wagę do nauczenia swoich dzieci starannej kaligrafii. W dzieciństwie wrzucała do kominka pergaminy z jej piśmienniczymi ćwiczeniami tak długo, póki nie uznała że Josie pisze wystarczająco ładnie. Od tamtych nauk minęły lata, ale Jocelyn wciąż dbała o schludność swoich zapisków, nigdy też nie była tak roztargniona by źle uzupełnić dokumentacje i oddać je bez sprawdzenia. Była osobą która starała się zawsze trzeźwo myśleć i sprawdzać po kilka razy, zanim coś odda, zwłaszcza gdy chodziło o takie sprawy, które dotyczyły czyjegoś zdrowia. Była sumienna i staranna, rozumiała odpowiedzialność swojej pracy. Choć pewnie gdyby kazał jej uzupełniać to dzisiaj, taka pomyłka byłaby prawdopodobna, Josie w tym momencie już kurczowo trzymała się przytomności, znając ten stan, wiedząc, co może zaraz nastąpić, ale starając się z tym walczyć. Nie mogła teraz odpłynąć. Nie przy Lupusie Blacku, który najwyraźniej uznał, że to ona źle wypełniła dokumentację.
– Nie wiem, kto uzupełnił tę teczkę, ale nie byłam to ja. Nie pozwoliłabym sobie na tego typu niedbałość – powiedziała cicho. – Nawet nie pracowałam wczoraj na tym piętrze, lordzie Black. I chyba nawet nie miałam okazji uczestniczyć w leczeniu pana Wafflinga. – Przynajmniej nie przypominała sobie w ostatnich dniach ani konsultacji z oddziałem chorób wewnętrznych, ani pogryzienia przez wilkołaka. Choć może teraz coś zaczęło mienić się w jej pamięci? Och, była taka słaba, a przed oczami znów zamigotały ciemne plamy. Mimo otwartego okna nagle też zaczęło jej się robić duszno, więc jej oddech odruchowo przyspieszył, ale twarz pozostała kredowobiała. Niemal błagała o szybkie zakończenie sprawy; jeśli miałaby nagle odpłynąć, wolałaby żeby nie doszło do tego teraz, w obecności Lupusa Blacka.
Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.
Sam także ciągle tonąłem w papierach; kiedy miałem więcej czasu, czyli nie musiałem pracować w szpitalu, wielokrotnie zabierałem dokumentację nawet do domu. Nie dlatego, że miałem taki kaprys, a po prostu się nie wyrabiałem. Stażyści krążyli po całym szpitalu, po różnych specjalizacjach i nie mogłem żadnego wypożyczyć na wyłączność, by to tylko oni zajmowali się niechcianą robotą. Nikt nie lubił wypełniania tony pergaminów, to była monotonna i czasochłonna praca, mało interesująca. Ja miałem większe doświadczenie w tej sprawie a i mnie to nużyło. Większość przypadków wertowania kartotek raczej opiewało w poszukiwanie ciekawych informacji w sprawach wyjątkowo fascynujących pod kątem medycznym, analiza danych oraz odnajdywanie nowych, światłych rozwiązań na temat postawionych problemów diagnostycznych; niekiedy wręcz niektóre aspekty pochłaniały mnie tak intensywnie, że zapominałem o nudnych raportach, a zatem zaległości zdawały się piętrzyć jeszcze mocniej. Co więcej, zlecałem wtedy piśmienne zadania różnym stażystom i przyznaję, że ci mi się czasem mylili lub zapominałem, kogo w danym dniu przydzielałem do jakiej sprawy.
Zauważyłem mizerny wygląd kursantki jak tylko weszła, ale to nie była moja sprawa. Skoro przyszła do pracy, to widocznie nie czuła się najgorzej. A skoro już się zjawiła, to powinna pracować tak jak my wszyscy. Zresztą, wszyscy tak często wyglądają po dyżurach, nierzadko wielogodzinnych, to nie była żadna nowość. Przede wszystkim byliśmy profesjonalistami dlatego tak zamierzałem traktować pannę Vane.
Wyjaśniwszy jej sprawę pokazałem teczkę z notatkami, ale kiedy zaprzeczyła, że o ona to napisała, zmarszczyłem niezadowolony brwi. Jak to? Wyraźnie pamiętałem, że to była Jocelyn, a przynajmniej tak teraz mi się wydawało. Może dlatego, że nie kojarzyłem za bardzo innych stażystek płci żeńskiej? Wszystkie zlewały mi się w jedno; gdyby nie spotkanie w Hogsmeade oraz śmiała prośba pomocy podczas kursu to pewnie i siedząca przede mną czarownica byłaby dla mnie jedną z wielkiego, szarego tłumu niewydarzonych żółtodziobów.
- Jak to? Przecież pamiętam, że to właśnie ciebie wtedy wezwałem panno Vane – obruszyłem się trochę, ale wziąłem kilka głębokich wdechów w celu uspokojenia dotkniętych nerwów. Nie powinienem tak szybko się niecierpliwić, to nieprofesjonalne.
- To było podczas tej straszliwej pogody sięgającej trzydziestu stopni w cieniu – dodałem już spokojniej, kręcąc jednak głową z dezaprobatą. Nienawidziłem upałów i właśnie kochałem angielski klimat za brak gorących lat rodem z odległych, południowych krajów, a tu takie rozczarowanie. Ledwie żyłem wtedy na kolejnych dyżurach; zaś w nocy wszyscy szczękaliśmy zębami, można było oszaleć.
- Komentowaliśmy nawet, że mężczyzna nabawił się oparzeń podczas takich ukropów, co było nie do uwierzenia – dopowiedziałem, chcąc bardziej nakreślić sprawę. Westchnąłem. – Także wczorajsza nieobecność nie ma nic do rzeczy. Proszę się na spokojnie zastanowić – rzuciłem niedbale, opierając głowę na dłoni. Wykazywałem się wręcz nadzwyczajnej cierpliwości, zwyczajowo raczej zwyzywałbym ją od nieudaczników i kazał się wynosić, ale dziś musiałem zostać świętym aniołem pobłażliwości. Czyż ta opinia krążąca po szpitalu jakbym był tyranem nie była przypadkiem na wyrost? Och tak, z pewnością.
Zauważyłem mizerny wygląd kursantki jak tylko weszła, ale to nie była moja sprawa. Skoro przyszła do pracy, to widocznie nie czuła się najgorzej. A skoro już się zjawiła, to powinna pracować tak jak my wszyscy. Zresztą, wszyscy tak często wyglądają po dyżurach, nierzadko wielogodzinnych, to nie była żadna nowość. Przede wszystkim byliśmy profesjonalistami dlatego tak zamierzałem traktować pannę Vane.
Wyjaśniwszy jej sprawę pokazałem teczkę z notatkami, ale kiedy zaprzeczyła, że o ona to napisała, zmarszczyłem niezadowolony brwi. Jak to? Wyraźnie pamiętałem, że to była Jocelyn, a przynajmniej tak teraz mi się wydawało. Może dlatego, że nie kojarzyłem za bardzo innych stażystek płci żeńskiej? Wszystkie zlewały mi się w jedno; gdyby nie spotkanie w Hogsmeade oraz śmiała prośba pomocy podczas kursu to pewnie i siedząca przede mną czarownica byłaby dla mnie jedną z wielkiego, szarego tłumu niewydarzonych żółtodziobów.
- Jak to? Przecież pamiętam, że to właśnie ciebie wtedy wezwałem panno Vane – obruszyłem się trochę, ale wziąłem kilka głębokich wdechów w celu uspokojenia dotkniętych nerwów. Nie powinienem tak szybko się niecierpliwić, to nieprofesjonalne.
- To było podczas tej straszliwej pogody sięgającej trzydziestu stopni w cieniu – dodałem już spokojniej, kręcąc jednak głową z dezaprobatą. Nienawidziłem upałów i właśnie kochałem angielski klimat za brak gorących lat rodem z odległych, południowych krajów, a tu takie rozczarowanie. Ledwie żyłem wtedy na kolejnych dyżurach; zaś w nocy wszyscy szczękaliśmy zębami, można było oszaleć.
- Komentowaliśmy nawet, że mężczyzna nabawił się oparzeń podczas takich ukropów, co było nie do uwierzenia – dopowiedziałem, chcąc bardziej nakreślić sprawę. Westchnąłem. – Także wczorajsza nieobecność nie ma nic do rzeczy. Proszę się na spokojnie zastanowić – rzuciłem niedbale, opierając głowę na dłoni. Wykazywałem się wręcz nadzwyczajnej cierpliwości, zwyczajowo raczej zwyzywałbym ją od nieudaczników i kazał się wynosić, ale dziś musiałem zostać świętym aniołem pobłażliwości. Czyż ta opinia krążąca po szpitalu jakbym był tyranem nie była przypadkiem na wyrost? Och tak, z pewnością.
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czasem zdarzały się momenty, gdy Josie zastanawiała się, czy na pewno wybrała dobrą ścieżkę i czy ma szansę odnaleźć w niej swoją pasję tak, jak jej ojciec. Wątpliwości najczęściej zdarzały się wtedy, kiedy musiała wykonywać jakieś wyjątkowo nieatrakcyjne zajęcie, przy którym nie było mowy o prestiżu, jaki ponoć miał nieść zawód uzdrowiciela, nie każde zajęcie dawało też wiedzę, którą chciała zdobyć, choć czytanie akt wbrew pozorom dostarczało pewnych informacji. Ale z kolei utkwienie w domu lub działalność artystyczna też chyba nie były dla niej. Pierwsze szybko by ją znudziło, co zaś tyczyło się sztuki, była zdolna, ale nie tak, żeby to miało stać się jej sposobem na życie, choć tego wolałaby matka. Córkę-artystkę łatwiej byłoby jej dobrze wydać niż uzdrowicielkę w świecie, w którym pracujące kobiety wciąż były postrzegane jako dziwactwo. Może stąd brała się ta niechęć Thei do wyboru córki, której często zarzucała to, że jeszcze jej nie uleczyła, choć dobrze wiedziała, że to tak nie działa i nawet najbardziej doświadczeni uzdrowiciele rozkładali ręce, więc tym bardziej nie mogła jej wyleczyć stażystka.
Bezsilność i frustracja miały swoje przełożenie na jej dzisiejszy stan, a organizm po nieprzespanej nocy był wyjątkowo podatny na osłabienie, zwłaszcza że przez cały maj pracowała ponad normę i było kwestią czasu, aż nie wytrzyma wytężonego wysiłku, na który nałożył się jeszcze stres.
Ale nawet w takim stanie rozpoznałaby swoje pismo, a problematyczny wpis ewidentnie nie został sporządzony jej ręką. Może Black, mający na głowie jeszcze więcej pracy, po prostu pomylił sobie dni? Nie było jej tu wczoraj, choć nie zaprzeczała, że może Black ją wezwał, choć przyjść nie mogła, skoro była wtedy na innym piętrze. Chyba że to jednak było w innym dniu? Ostatnio jej dni pracy były dość nieregularne, anomalie wpłynęły i na to, więc po prostu kierowano ją tam, gdzie była akurat większa potrzeba.
Próbowała sobie przypomnieć, czy nie zetknęła się z tą sprawą jeszcze wcześniej, ale jej umysł pracował dziś na zwolnionych obrotach. Pacjentów w maju było więcej niż zwykle, próbowała przypasować nazwisko do jakiejś konkretnej twarzy, za sprawą anomalii poparzonych nie brakowało. Pamiętała też, że w poprzednich dniach zdarzały się upały, nawet dziś czuć było zaduch na korytarzach Munga. Ciężko się oddychało, więc Josie próbowała niepostrzeżenie przesunąć się nieco bliżej okna w nadziei na zwabienie choć wątłego podmuchu świeżego powietrza. Było jej duszno.
- Nie dopuściłabym się takiej niedbałości, poza tym... pacjent pogryziony przez wilkołaka raczej nie wylądowałby na piętrze urazów pozaklęciowych, więc na pewno nawet nie przyszłoby mi do głowy napisanie czegoś takiego – zapewniła, pewna, że to nie ona wpisała taką charakterystykę choroby. Tylko kompletny jełop mógłby pomylić poparzenia z ugryzieniem wilkołaka... Chyba że po prostu ktoś pomieszał pergaminy i do teczki pana Wafflinga trafiła charakterystyka kogoś innego? – Może ktoś pomieszał dokumenty w teczkach? Nie wiem, kto ostatnio zajmował się tu papierkową robotą. Tej kartki nie napisałam ja. Może... jest gdzieś pacjent, do którego pasuje ten opis, i może przez pomyłkę to w jego teczce znalazł się prawidłowy zapis o panu Wafflingu? – Może więc to było roztargnienie jakiegoś stażysty? Bardzo możliwe, przecież Black sam nie popełniłby takiego błędu i nie pytał o niego jej.
Kiedy poruszyła się gwałtowniej, by znów sięgnąć po teczkę i zacząć ją przeszukiwać, zakręciło jej się w głowie mocniej i musiała się przytrzymać blatu biurka. Co się z nią działo? To było naprawdę dziwne uczucie. Wciąż było jej duszno, a wrażenia z zewnątrz docierały z coraz większym opóźnieniem, zupełnie, jakby otaczał ją swego rodzaju przejrzysty kokon. Sięgnęła dłonią do szyi, próbowała poluzować zapięcie szaty.
- Przepraszam... Nie najlepiej się czuję – wybąkała, podejmując decyzję, by wstać; potrzebowała chwili przerwy, żeby przemyć twarz zimną wodą i zaczerpnąć świeżego powietrza. Black zapewne będzie się wściekał i myślał, że się wykręcała, ale czuła, że jeszcze chwila i zemdleje, a bardzo nie chciała mdleć siedząc przed nim. Niestety raptowne wstanie tylko pogorszyło sytuację; ledwie podniosła się z krzesła, zachwiała się i zupełnie pociemniało jej w oczach, po czym osunęła się na podłogę, tracąc świadomość i nie czując już, że upadając uderzyła czołem o posadzkę.
Bezsilność i frustracja miały swoje przełożenie na jej dzisiejszy stan, a organizm po nieprzespanej nocy był wyjątkowo podatny na osłabienie, zwłaszcza że przez cały maj pracowała ponad normę i było kwestią czasu, aż nie wytrzyma wytężonego wysiłku, na który nałożył się jeszcze stres.
Ale nawet w takim stanie rozpoznałaby swoje pismo, a problematyczny wpis ewidentnie nie został sporządzony jej ręką. Może Black, mający na głowie jeszcze więcej pracy, po prostu pomylił sobie dni? Nie było jej tu wczoraj, choć nie zaprzeczała, że może Black ją wezwał, choć przyjść nie mogła, skoro była wtedy na innym piętrze. Chyba że to jednak było w innym dniu? Ostatnio jej dni pracy były dość nieregularne, anomalie wpłynęły i na to, więc po prostu kierowano ją tam, gdzie była akurat większa potrzeba.
Próbowała sobie przypomnieć, czy nie zetknęła się z tą sprawą jeszcze wcześniej, ale jej umysł pracował dziś na zwolnionych obrotach. Pacjentów w maju było więcej niż zwykle, próbowała przypasować nazwisko do jakiejś konkretnej twarzy, za sprawą anomalii poparzonych nie brakowało. Pamiętała też, że w poprzednich dniach zdarzały się upały, nawet dziś czuć było zaduch na korytarzach Munga. Ciężko się oddychało, więc Josie próbowała niepostrzeżenie przesunąć się nieco bliżej okna w nadziei na zwabienie choć wątłego podmuchu świeżego powietrza. Było jej duszno.
- Nie dopuściłabym się takiej niedbałości, poza tym... pacjent pogryziony przez wilkołaka raczej nie wylądowałby na piętrze urazów pozaklęciowych, więc na pewno nawet nie przyszłoby mi do głowy napisanie czegoś takiego – zapewniła, pewna, że to nie ona wpisała taką charakterystykę choroby. Tylko kompletny jełop mógłby pomylić poparzenia z ugryzieniem wilkołaka... Chyba że po prostu ktoś pomieszał pergaminy i do teczki pana Wafflinga trafiła charakterystyka kogoś innego? – Może ktoś pomieszał dokumenty w teczkach? Nie wiem, kto ostatnio zajmował się tu papierkową robotą. Tej kartki nie napisałam ja. Może... jest gdzieś pacjent, do którego pasuje ten opis, i może przez pomyłkę to w jego teczce znalazł się prawidłowy zapis o panu Wafflingu? – Może więc to było roztargnienie jakiegoś stażysty? Bardzo możliwe, przecież Black sam nie popełniłby takiego błędu i nie pytał o niego jej.
Kiedy poruszyła się gwałtowniej, by znów sięgnąć po teczkę i zacząć ją przeszukiwać, zakręciło jej się w głowie mocniej i musiała się przytrzymać blatu biurka. Co się z nią działo? To było naprawdę dziwne uczucie. Wciąż było jej duszno, a wrażenia z zewnątrz docierały z coraz większym opóźnieniem, zupełnie, jakby otaczał ją swego rodzaju przejrzysty kokon. Sięgnęła dłonią do szyi, próbowała poluzować zapięcie szaty.
- Przepraszam... Nie najlepiej się czuję – wybąkała, podejmując decyzję, by wstać; potrzebowała chwili przerwy, żeby przemyć twarz zimną wodą i zaczerpnąć świeżego powietrza. Black zapewne będzie się wściekał i myślał, że się wykręcała, ale czuła, że jeszcze chwila i zemdleje, a bardzo nie chciała mdleć siedząc przed nim. Niestety raptowne wstanie tylko pogorszyło sytuację; ledwie podniosła się z krzesła, zachwiała się i zupełnie pociemniało jej w oczach, po czym osunęła się na podłogę, tracąc świadomość i nie czując już, że upadając uderzyła czołem o posadzkę.
Zamknięci w ramach schematówPamiętajmy, by nie zgubić siebie.
Strona 1 z 2 • 1, 2
Gabinet Lupusa Blacka
Szybka odpowiedź