Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Norfolk
Morska grota
Piętno dziecka konserwatywnej rodziny, wychowanka domu Węża i nokturnowego zbira było wszak wyraźniejsze (nawet dla niego samego) niż inne, subtelniejsze wyrzeczenia jakich podejmował się z powodu Maeve Clearwater, bez głębszego namysłu: złamanie na balu umowy ze złośliwymi kolegami, ucieczka od aranżowanego przez ojca związku, a wreszcie związanie się z eks-wiedźmią strażniczką przysięgą, przez którą mógł w przyszłości zdradzić swoich znajomych z Nokturnu. Już raz zdradził przecież dla niej Ślizgonów, ale o tym nigdy nie mogła się dowiedzieć.
Choć był mgliście świadomy, że jutro spojrzy na wszystko trzeźwiej, to tej nocy widział obok siebie tylko zagubioną, wygnaną z własnego domu i bardzo samotną dziewczynę. Kobietę, która przynajmniej dzisiaj nie miała przy sobie nikogo innego. Czy uwierzyłaby, gdyby opowiedział jej o wróżbie w Dolinie Godryka, o tym, że sam bywa przesądny, i o tym, że nie zapomniał o tych dobrych chwilach w Hogwarcie? Może i Clearwater zawsze zdawała się dusić jego próby flirtu w zarodku, ale pomijając szczenięce zauroczenie, nie miał w końcu w szkole zbyt wielu prawdziwych przyjaciół. Listy od Maeve potrafiły zaś rozjaśnić każdy posępny dzień w rodzinnym domu, zagłuszyć nieco tęsknotę za Hogwartem, wyczekiwać czegoś innego, niż kolejnych niepowodzeń na kursie w Ministerstwie. Chętnie zapytałby ją, czy sama jeszcze o tym wszystkim pamięta. Na taką otwartość nie mógł się jednak zdobyć, nawet nie po alkoholu.
Zamiast tego, jego szczere, acz impulsywne słowa o rodzinnym domu były nasycone goryczą. Spuścił głowę, nagle zażenowany tym, jak alkohol i emocje rozwiązały mu język. Tylko pogorszył sytuację, odbierając Maeve resztki poczucia bezpieczeństwa, a sobie samemu nikłą nadzieję, że dziewczyna da się pocałować jeszcze raz tej nocy.
Chociaż Maeve z początku nic nie powiedziała, to krótkie Festivo wystarczyło za tysiąc słów. Wstrzymał oddech, podążając za jej wzrokiem do swojej różdżki. Wbrew sobie, docenił doskonale udawaną swobodę w jej głosie, zdolna z niej aktorka. A z niego nie był zupełnie nieudolny kursant, pamiętał przecież jak działało zaklęcie, leżące u podstaw pracy aurorów. Nie pamiętał za to, co trochę go niepokoiło, kiedy ostatnio użył czarnej magii. Na pewno nie od początku kwietnia, ale na pewno niedawno. Chyba podczas odbierania długów dla Borgina? A może podczas powrotu do domu po pewnej marcowej imprezie, gdy jacyś chłystkowie próbowali go okraść w ciemnym zaułku? Ebulbio przydawało się na takie sytuacje.
-Moja. - potwierdził krótko, głosem wypranym z emocji. Nie kłamałeś - i jak na tym wyszedł? Chwilę ważył w głowie za i przeciw, zanim, wbrew logice, dodał ciszej: -Wiem, jak działa Festivo. Jeśli... chcesz coś jeszcze wiedzieć, odpowiem szczerze. - na Sylwestrze zdecydował za niego dziwaczny wpływ szampana, ale teraz nie przemawiała przez niego wódka. Nie chciał przy niej kłamać, choć z każdą chwilą coraz bardziej żałował podtrzymywanej przez siebie decyzji. Co prawda, przedstawił się za to jako użyteczny przewodnik po Nokturnie, może i skłonił ją aby nie pakowała się w przyszłości w niebezpieczeństwo i nie szukała odpowiedzi całkiem sama, ale czy ceną za udowodnienie jego przydatności miała być pogarda?
Gdy zaczęła kpić, odruchowo przymknął oczy i spiął mięśnie, jakby spodziewał się jeszcze dotkliwszego ciosu. Jeszcze w dzieciństwie opanował sztukę całkowitego zamykania się w sobie, gdy słowa sprawiały zbyt wielki ból; sztukę bardzo przydatną wśród mroków Nokturnu. Zbył większość jej uwag milczeniem, co było niepodobne do “mam ripostę na wszystko” Wrońskiego, którego znała, ale - ku własnemu zaskoczeniu - nie był w stanie całkowicie zignorować jej słów i otworzył gwałtownie oczy na wzmiankę o łapaniu szlam.
-Tak, w takich rodzinach jak moja, w Slytherinie, nie używa się innego słowa niż szlama. - przerwał jej, nie mogąc poskromić emocji. Naprawdę, zamierzała mu wytykać coś, o czym doskonale wiedziała? -I nawet moja kuzynka mugolaczka nie łapie mnie tak za słówka. - warknął, wypowiadając "poprawny" synonim z przesadną starannością. Po tym krótkim wybuchu, milczał dłuższą chwilę, szukanie kolejnej odpowiedzi zdawało się być poniżej jego godności. Naprawdę, powinien werbalizować, że nie zamierza polować na mugoli, że nie tym zajmuje się na Nokturnie? Jeszcze przed chwilą zawarł z Maeve kruchy sojusz przeciwko mordercom Caleba, jeszcze przed chwilą oboje z nietłumionym oburzeniem wspominali gliniarzy mordujących mugoli podczas Bezksiężycowej Nocy, a teraz wrzucała go z nimi do jednego worka?
Jestem przerażona.
Czy teraz też się bała? Tego domu? Albo jego? Nie wiedział, ale widział. Dlatego głos uwiązł mu w gardle, gdy pomyślał sobie, że tak naprawdę Maeve jest bardzo odważna; a gdy wreszcie się odezwał, poruszył zgoła praktyczniejszą kwestię.
-W sypialni matki na drugim piętrze nigdy nie było... nic, przy czym nie chciałabyś spać. Sprawdzę tylko najpierw, czy nie zalęgły się tam żadne boginy. - ani czy jego własne Festivo nie wykaże, czy ojciec nie zamienił pokoju po zmarłej (jak wzorowe małżeństwo, mieli osobne sypialnie) w kolejny czarnomagiczny magazyn. -Jest zamykana na klucz. - dodał niby bez związku i na wszelki wypadek, uparcie patrząc w kominek. Wcześniej łudził się, że jej komfort i bezpieczeństwo pod jego opieką nie wymagają komentarza ani wyjaśnienia, ale skoro tak lękała się, że na Nokturnie są stręczyciele…
Powiedział, co miał powiedzieć i wyprostował się wreszcie, uświadomiwszy sobie, że już na słowa o szlamach zgarbił się odruchowo. To pewnie z powodu złej postawy ciała albo ewentualnego nadwyrężenia mięśni na miotle, coś kłuło go teraz w okolicach mostka albo serca. Innej przyczyny dla tego dziwnego, tępego bólu jakoś nie znajdował, był w końcu zdrowy jak ryba.
Uśmiechnął się łagodnie, gdy Maeve przyjęła prezent. Przytaknął - kwiat był piękny - ale nie patrzył na kwiat, tylko na smukłe dłonie dziewczyny, a potem podniósł wzrok na jej posągową buzię i...
Nie wiedział, czy był po prostu naiwny i niedomyślny, czy też łudził się, że róża na chwilę załagodziła atmosferę, ale słowa Clearwater i tak go zdumiały. Chyba nigdy w życiu nie dostał kosza dwa razy od tej samej kobiety i to w tak błahych sprawach jak taniec na powitanie Nowego Roku i podarowanie kwiatka, ale był dorosły i wiedział, jak wygląda kosz, powinien przyjąć to z dojrzałą godnością i...
-Nie wiem. - wypalił ze szczerym, dalekim od godności zaskoczeniem. -To tylko róża. - dodał defensywnie (czy to przez wódkę te słowa brzmiały w jego głowie logiczniej?). -Po prostu... weź ją ze sobą, przecież nie obchodzi mnie co zrobisz z nią później, to tylko upominek, który nie zwiędnie w podróży... - chyba każde jego słowo przyprawiłoby portrety przodków o zażenowanie honorem rodziny (dobrze, że ich odprawił), ale nawet na drwinę nie mógł się już zdobyć. Naprawdę, nie wiedział jak wyjaśnić Maeve, że nie przyjmie od niej z powrotem róży, ale za to chciałby wiedzieć, jak dokładnie działa jej krukoński, analityczny umysł. Dlaczego tak bardzo komplikowała nawet przyjęcie głupiego kwiatka?!
Zdziwiła się, kiedy przez jakiś czas milczał, nijak nie odpowiadając na wypowiadane przez nią słowa. Dzielnie znosił kolejne nerwowe komentarze, może dla ich wspólnego dobra, może tylko dla niej, by dać okazję do wyładowania się – a może raczej zamykał się w sobie, zniechęcony takim obrotem sytuacji. Wtedy jednak musiała dotknąć go do żywego, bo nie wytrzymał już dłużej, wszedł w słowo, nieoczekiwanie odnajdując ją wzrokiem, odzyskując charakterystyczną butę. Mimo to nie wycofała się, nie uciekła przed podszytym silnymi emocjami spojrzeniem zielonych oczu. – Nie jesteś swoją rodziną, nie jesteś też już w Slytherinie, sam decydujesz o tym, jak i o kim mówisz – odwarknęła, nie zamierzając walczyć ze wzbierającą złością, nie przyjmując pokornej, spolegliwej postawy. Bo przecież tylko o tym mówiła, o paskudnym określeniu, na które wciąż sobie pozwalał; nie podejrzewała go o polowanie na mugoli i mugolaków, już nie, nie w świetle tego, jak wspominał Bezksiężycową Noc. Domyślała się jednak, że Ministerstwo było teraz zbyt zajęte sprawą brudnokrwistych, by przejmować się interesami Wrońskiego czy jakiegokolwiek innego działającego na granicy legalności czarodzieja, a przynajmniej dopóty, dopóki nie wchodzili im oni w drogę. Nie bała się przemawiać do gospodarza w tak nieprzyjemny sposób, choć może powinna. Nie myślała wtedy trzeźwo, na krótką chwilę zapominając o wyrozumiałości; przecież takie właśnie podziały wpajano mu od maleńkości, wychowywano go w duchu wyższości czystej krwi… – Kuzynka? – powtórzyła, wyraźnie wybita z rytmu, bez choćby śladu zapalczywości, która jeszcze przed momentem tak wyraźnie pobrzmiewała w jej głosie. – Nie rozumiem. – Gwałtownie zamrugała, próbując wyczytać coś ze skąpanej w chybotliwym świetle kominka twarzy Wrońskiego. Żartował sobie? Tylko po co miałby żartować w takiej kwestii…?
Powstrzymała się przed wzniesieniem butelki do ust, kiedy już przyznała się do strachu, do paraliżującej obawy o to, co przyniesie kolejny dzień. Całe dotychczasowe życie waliło się jak domek z kart, chwiejny i pozbawiony solidnych podstaw, przy silniejszym podmuchu wiatru – nie uważała, by kierowała nią odwaga. Przyzwoitość, owszem, lecz odwaga? Nie była swoimi braćmi. – Nie trzeba – zaoponowała krótko; nie tylko dlatego, że proponował jej pokój zmarłej Matyldy, że musiałaby w tym celu udać się na drugie piętro, zagłębić w otchłaniach domu, który z każdą kolejną chwilą zdawał się coraz bardziej obcy, niebezpieczny, ale też z dużo prostszego powodu – nie chciała dokładać Wrońskiemu problemów. – Wolałabym zostać w sypialni gościnnej, w której zostawiłam swoje rzeczy – dodała, choć podejrzewała, że nie zmruży tej nocy oka, a jeśli, to że znów przyjdą koszmary, lepkie od potu i wyrywające z piersi krzyk. Zmarszczyła brwi w chwili, gdy wspominał o kluczu. – Czy jest jakiś powód, dla którego miałabym zamykać za sobą drzwi? Pomijając fakt, że z Alohomorą każdy, kto ukończył pierwszy rok nauki, powinien sobie poradzić bez większego problemu – zakończyła, zanim ugryzła się w język. Czuła, że znów nie rozumie, a kiedy nie rozumiała, przyjmowała postawę obronną. Dopiero wtedy dotarło do niej z pełną mocą, że powinna zachowywać się zgoła inaczej, ostrożniej i subtelniej, nie nadwyrężać gościny, nie odpowiadać za ratunek wyrzutami i kpiną. Może lepiej byłoby już zaszyć się w pokoju, a może całkiem zniknąć z posiadłości Wrońskich – ile godzin mogło dzielić ich od świtu?
Wahała się między przyjęciem róży a zwróceniem jej na ręce właściciela; była piękna, z pewnością osłodziłaby nadchodzące trudy, lecz również kazała zastanawiać się nad kierującymi mężczyzną motywami – dlaczego pomyślał akurat o niej? Czy gest ten był niewinny, miał poprawić jej humor, czy stało za tym coś więcej, coś innego, czego powinna się bać, a co mogło wszystko skomplikować, utrudnić? Otworzyła usta, jak gdyby chciała coś powiedzieć w reakcji na jego szczere zdziwienie, lecz przez krótką chwilę milczała, to spoglądając na błękitne płatki kwiatu, to na targanego emocjami Wrońskiego. – To tylko róża – powtórzyła za nim, choć sama nie była pewna, czy to w celu pokazania mu, że się z nim zgadza, czy uspokojenia własnej podejrzliwości. – I nie obchodzi cię, co zrobię z nią później – dodała; może i powinna odczuć ulgę, lecz zamiast tego była po prostu skołowana. Pokiwała krótko głową, powoli godząc się z powoli formującą się decyzją. Wierzchem wolnej dłoni odgarnęła opadające na twarz włosy, wzrokiem uciekając w stronę kominka. – Dobrze. Dziękuję. Przepraszam – poddała się, wypowiadając kolejne słowa szybko, jedno zaraz po drugim; uparcie omijała rozmówcę spojrzeniem, nagle zaczynając zbierać się z zajmowanego do tej pory miejsca na dywanie, próbując się przy tym nie zachwiać. Złość gdzieś wyparowała, zamiast niej miała już tylko rezygnację, melancholię i wyrzuty sumienia. – Która jest godzina? – zapytała jeszcze, kiedy wstała już, poprawiła materiał spódnicy i wlepiła wzrok w różę.
-Słusznie zakładasz. - mruknął, spuszczając wzrok. Splótł palce na butelce wódki, w którą wpatrywał się uporczywie, bojąc się, co Maeve mogłaby wyczytać w jego spojrzeniu. To, że chłopiec, z którym poszła na Zimowy Bal, już wtedy potrafił obsługiwać krwawe pieczęci i jak bezpiecznie przenosić przeklęte przedmioty? Że nie radził sobie na kursie aurorskim, nie umiejąc znaleźć w sobie niezbędnej determinacji do zwalczania czarnej magii? Na szczęście sam nie znał się na parszywej, mugolskiej psychoanalizie - bo jeszcze nabrałby podejrzeń, że chęć walki z czarną magią wybrał z przekory, by zrobić na złość rodzinie, w której i tak nie wzbudził w nich oczekiwanej reakcji (stary Wroński wierzył przecież, że nawet aurorzy bywają przekupni). A może zrozumiałaby, że już na Nokturnie ostatecznie odrzucił od siebie lęk przed czarną magią, że ją polubił? Czy mogłaby się domyślić, czy mogłaby zrozumieć jakie to upajające, powalić człowieka na ziemię i zmusić do posłuszeństwa jednym zaklęciem? Choć nienawidził skutków ubocznych, gdy czarna magia obracała się przeciwko niemu samemu, to uwielbiał przecież to uczucie władzy i potęgi przy udanych czarach. Nie potrafiłby skłamać, że nie.
Rozluźnił napięte mięśnie, gdy ucięła temat.
-Ja też nie. - potwierdził ledwo słyszalnie. Też nie chciał o tym rozmawiać, nie z nią, nie teraz.
Teraz zasługiwała na spokój. Stąd cierpliwość, z jaką znosił jej kolejne słowa. Nic nie może jednak trwać wiecznie, a emocje wzburzyły Danielem, zanim zdążył się opanować. Tym razem nie zdążył ostudzić się sam - to sama Maeve nieświadomie dotknęła czułego punktu, zduszając targający Wrońskim ogień.
Nie był swoją rodziną, nigdy nie chciał przecież być jak ojciec. A jednak skończył nieco podobnie. Zastygł na moment, przypominając sobie obawy nastoletniego Daniela, który w Hogsmeade podjął decyzję, by nie wysyłać już do Clearwater żadnych listów. Już wtedy wiedziałeś, że tylko ją byś ją skrzywdził. Przynajmniej umiałeś spojrzeć prawdzie w oczy.
-Masz rację. - przyznał nagle, jakimś martwym głosem. Czy kiedykolwiek zgodził się z nią tak szybko? Nieważne - ambicja i złość uszły z niego niczym ze sflaczałego balonika. Skonfrontowany ze złudzeniami (przez nieświadomą Maeve i przez własne sumienie), odwrócił w końcu wzrok, bo Clearwater wciąż odważnie (i oskarżycielsko?) odwzajemniała jego spojrzenie.
Spuścił głowę, co utrudniało nieco Maeve czytanie jego mimiki twarzy, ale nie zamierzał zignorować jej dociekań. W końcu jakieś łatwe pytanie.
-Wystarczą tylko dwa pokolenia. - wzruszył ramionami, świadom jak krótkotrwały może być etos czystości krwi. Tyle wystarczyło, by jego kuzynka drugiego stopnia została mugolaczką. -Młodszy brat dziadka sprzeniewierzył swoją część majątku i wziął sobie żonę półkrwi, dla sporego posagu. - wyjaśnił obojętnym głosem, tak jakby recytował podręcznik magicznego dziedziczenia, bądź wodził palcem po nudnym drzewie genealogicznym. -Kuzynka ojca miała pewnie przygotowane jakieś aranżowane małżeństwo... - hipotetyzował, pamiętał ją tylko z dzieciństwa, dość mgliście. -...ale uciekła z jakimś mugolem i już nigdy o niej nie rozmawialiśmy. Jennifer, jej córkę, poznałem dopiero rok temu. - wzruszył ramionami. Prawdę mówiąc, jako mały chłopiec czuł ulgę, gdy uboga "ciotka" zniknęła, gdy jej imię zostało wymazane z rodzinnej pamięci. W końcu jedynym wyraźnym wspomnieniem, jakie o niej posiadał, był moment, gdy przepowiedziała śmierć jego mamie. Ale potem jej córka uratowała mu życie. Dziwne są koleje losu.
Zatopiony w przykrych wspomnieniach, miał nadzieję zobojętnieć na kolejne słowa i pomysły Maeve, ale Clearwater miała specjalny talent do zaskakiwania go. Spokojnym skinieniem głowy przyjął racjonalną prośbę o pokój gościnny, ale...
Czy jest jakiś powód?
...podniósł na Maeve zdziwiony wzrok, wyglądając - o zgrozo! - na speszonego. W sensie... o co ona go pytała? Znaczy, pamiętał ją jako niewinną szesnastolatkę, ale przecież... minęło już tyle lat... chyba wiedziała, po co zamyka się sypialnię? Chyba domyślała się, że chciał tylko ją uspokoić?
-Ja... ...a jeśli się nie domyślała? -...ehm... - a jeśli całkowicie błędnie zinterpretował jej obawy? Ale... jak ona sobie wyobraża kiedyś wejść na Nokturn, z taką (nie)świadomością? Jej naiwność wydawała się mu teraz bardziej jakoś prawdopodobna, niż hipoteza, że Maeve po prostu mu ufa. Nie po tym cholernym Festivo. -...nieważne. - wybrnął jakże elokwentnie. To raczej nie czas na wykład o tym, jak dobrze i efektownie potrafi działać Protego Kletva.
Czuł gorąco na policzkach, ale to na pewno przez wódkę. Odstawił butelkę.
-No... tak. - przytaknął, gdy (w sobie tylko znanym celu) Maeve dokładnie powtórzyła jego słowa o róży. Unikał jej wzrokiem równie uparcie, jak ona jego i dopiero gdy skinęła głową, co zauważył kątem oka, na jego ustach zaigrał wreszcie blady uśmiech.
-Nie ma za co. - (dziękować czy przepraszać?) zapewnił miękko, a potem zerwał się na równe nogi, gdy i Maeve wstała. Wyciągnął do niej rękę, gotów ją łapać gdyby wypiła za dużo, ale złapała równowagę. Zuch dziewczyna.
-Późna godzina. - uśmiechnął się szerzej, nieco rozczulony. -Odpocznij, Maeve. - dodał miękko. Jeszcze na początku wieczoru miał cichą nadzieję, że oboje będą pić przed kominkiem dopóki nie zmorzy ich sen. Teraz odesłanie Clearwater do pokoju gościnnego wydawało mu się najlepszym rozwiązaniem - musiała być wyczerpana
Gdy za Maeve zamknęły się drzwi, Wroński duszkiem opróżnił resztki wina z butelki i poprawił jeszcze łykiem wódki z piersiówki. Na uspokojenie albo na pobudzenie, sam nie potrafiłby określić. Był za to pewny, że dzisiaj nie zaśnie ani nie uda się do żadnej innej sypialni, to zresztą byłoby nierozsądne. Powinien zostać w salonie i... pilnować domu, na wypadek, gdyby kręciły się tu jeszcze jakieś boginy, ot co. O, i powinien też dorzucać drewna do kominka. No i salon nadal pachniał Maeve i czerwonym winem, a ogień żarzył się przyjaźnie.
Było wręcz gorąco.
Tak gorąco, że po kilku minutach Wroński włożył głowę do kuchennego zlewu, aby się obudzić, a potem przeniósł się z niedźwiedziej skóry na kanapę. Po namyśle zdjął również koszulę. Rano miał zamiar odprowadzić Maeve do Cliodny i nie chciał wyglądać jak jakiś niewychowany obwieś. Kulturalnie wziął ze sobą dwie koszule, ale pierwsza przemokła jeszcze podczas lotu na miotłach, nie miał zamiaru pognieść i przepocić drugiej. Ostrożnie odwiesił odzienie na fotel, a potem utkwił wzrok w szabli nad kominkiem.
Wyglądasz jak Helena - pomyślał do swojej nowej broni, bo to jasne, że ją stąd zabierze. Szkoda, żeby się tu marnowała. Ziewnął, ale nadal miał zamiar czuwać...
...aż zmógł go płytki sen, trudny do odróżnienia od jawy. Nadal był w nim w tym domu, pełnym wspomnień, duchów, stali i krwi, szyderczych portretów, smutnej rodziny i czarnej magii, przed którą uciekała na miotle pewna dama w opałach...
...obudził się dopiero, gdy jego dama w opałach zsiadła z miotły. Stąpała cicho po podłodze, ale najwyraźniej otrzeźwiło go skrzypnięcie drzwi. Było zimno, a w kominku dogasał powoli ogień. Świtało.
Uniosła wyżej brwi, gdy Wroński wyraźnie się zmieszał; odnalazła jego twarz wzrokiem, szukając na niej jakichś wskazówek, śladów emocji. O co mu tak naprawdę chodziło? – Nie mam już szesnastu lat – przypomniała powoli, sucho, trochę zdziwiona, a trochę skrępowana; niezręczność udzielała się i jej. Zdawała sobie sprawę z tego, co sugerował, przed czym niby miałoby uchronić zamknięcie drzwi na klucz, jednak ani nie wierzyła, nie chciała wierzyć, by mógł ją próbować do czegoś zmusić, ani nie łudziła się, że tak proste zabezpieczenie mogłoby go powstrzymać – gdyby jednak postanowił przekroczyć granicę. Nie był charłakiem, nie był też chuchrem, z dostaniem się do pokoju poradziłby sobie nawet i bez różdżki, lecz Maeve uparcie trzymała się myśli, że nigdy by się na to nie odważył. Dlaczego ją przed tym uspokajał? Czy miała powody do obaw...? – Nieważne – powtórzyła głucho, spojrzeniem uciekając gdzieś w bok, przelotnie skrywając twarz w dłoniach. Była zmęczona. Tak bardzo zmęczona, lecz przy tym wątpiła, by potrafiła zasnąć. Mimo to niewiele później, nie tylko z powodu braku sił, ale i narastającego skołowania, zebrała się z podłogi, ostrożnie trzymając w palcach otrzymaną różę. Jej uwadze nie umknął asekuracyjny gest Wrońskiego, jak gdyby chciał zaoferować oparcie, gdyby tylko go potrzebowała – a jednak stała o własnych siłach, znów wracając do znanych sobie schematów, chcąc już tylko uciec. – Ty też – odpowiedziała cicho, przelotnie spoglądając w górę, ku jego twarzy, po czym na tyle szybko, na ile była w stanie, ruszyła ku zajmowanej przez siebie sypialni.
Nie zmrużyła oka. Nie tylko dlatego, że dom Wrońskich wzbudzał w niej niepokój, którego nie potrafiła się pozbyć – zwłaszcza teraz, gdy wiedziała już o czarnomagicznych artefaktach przetrzymywanych w piwnicy – czy z powodu obawy przed koszmarami, które z pewnością miałyby nadejść, gdyby tylko przymknęła ciążące powieki, ale też po to, by nie przespać świtu. Jayden miał na nią czekać jedynie przez pół godziny i nie mogła zmarnować tej okazji, czekać na kolejne spotkanie do jutra; nie miała też jak poinformować go o ewentualnym opóźnieniu, wszak Artemizja powinna już przebywać u Vane’a właśnie, zaś uratowana z Londynu sowa nie nadawała się do przenoszenia listów. Dlatego też, kiedy tylko za przesłoniętym firaną oknem zaczęło się robić jaśniej, możliwie jak najciszej przelewitowała bagaże w kierunku głównego wejścia, którym dostali się do posiadłości, zastanawiając się przy tym, gdzie był teraz gospodarz. Na piętrze? Ile mogło być tutaj pokojów gościnnych? Nie przypominała sobie jednak, by słyszała jego kroki… Myślała, że stąpa wystarczająco ostrożnie, by zniknąć bez słowa pożegnania. Wtedy jednak drzwi do salonu zaskrzypiały potępieńczo, a przez jej bladą twarz przemknął grymas niezadowolenia; zamarła w bezruchu, rozglądając się po opuszczonym kilka godzin temu pomieszczeniu – była już tak blisko. Wzrok Maeve spoczął w końcu na kanapie, czy raczej na mężczyźnie, który na niej zalegał, a którego musiał rozbudzić nieoczekiwany hałas. – Nie chciałam cię obudzić – mruknęła cicho, kiedy zrozumiała już, że ją widział; nadal mogła próbować zniknąć, nim ten zdoła ją zatrzymać, to jednak byłoby niegrzeczne, jeszcze gorsze. A do tego bolała ją głowa. – Wierzę, że wiesz jak z tego korzystać – dodała siląc się na opanowanie, sięgając do przewieszonej przez ramię torby; wyciągnęła z niej niepozorne lusterko, po czym położyła je na blacie pobliskiego stołu, nie czekając aż Daniel podejdzie bliżej, skróci dzielącą ich odległość. Nie wiedziała, co innego mogłaby powiedzieć. Nie przyznała się do posiadania lusterek wczoraj, kiedy sam proponował ich zakup – nie miała jednak zamiaru przepraszać. Nie za to. Lecz skoro już zaoferował się z pomocą, musieli mieć jakiś kontakt. Lecz czy na pewno dawała mu zaczarowane zwierciadło tylko z tego powodu…? – Pójdę już. – Przygryzła wargę, próbując powstrzymać drżenie – z zimna, z niewyspania – i nie zwracać uwagi na nagi tors mężczyzny, nie czuć się jakby jednak znów była nastolatką. Bezzwłocznie ruszyła w stronę wyjścia, schyliła się po bagaże; coś odbierało jej swobodę ruchów, utrudniało okazywanie wdzięczności. Powinna zniknąć i to jak najszybciej, tak będzie lepiej.
Nie dziwię się, że uciekła.
Ja też uciekłem. - ale jego ciotka uciekła w ramiona jakiegoś mugola, jak szlachetnie i postępowo. A on znalazł się na Nokturnie, który kojarzył się Clearwater tylko z brudnymi interesami i ze śmiercią jej brata. Czyli nie mógł mieć jej za złe chłodu w jej głosie - ani na Sylwestrze, ani teraz. Obrócił w dłoniach butelkę, w duchu przeklinając alkohol za to, jak bardzo rozwiązywał mu język. Szczególnie przy niej, bo przy innych Daniel raczej się pilnował.
-Mhm. - wzruszył ramionami, nie potrafiąc albo nie chcąc opisać łączącej go z Jen relacji. Pierwszego kwietnia martwił się tylko o nią i o Maeve, to był fakt. Znajomość wciąż była jednak świeża, zaledwie roczna, paląca wspomnieniem rany po rozszczepieniu i zbyt pochopnie wypowiadanych słów. Nakrzyczał na Jen nawet ostatnio, a ona zapewne nie posłucha jego rad, jak zwykle. Ale za to dała mu różę. Może Clearwater chętniej przyjęłaby kwiat od mugolaczki niż od niego, ale nie przyzna się skąd go ma, nie będzie żebrał o przyjęcie prezentu.
Gdy zmieszał się na nieporozumienie z kluczem w sypialni, przestał już uciekać od Maeve wzrokiem, ale i tak mrugał częściej niż zwykle, zażenowany jej spojrzeniem i kolejnymi słowami. Wbrew sobie, uśmiechnął się blado na wspomnienie tego, że już w wieku szesnastu lat - zadziwiająco bezpośrednio - wytknęła mu, że nie jest "taką dziewczyną." Głupie myśli odeszły, Maeve wcale nie była nieświadomą i naiwną enigmą. Nadal pozostawała za to tajemnicą, a Wroński wolał zanadto nie analizować, co miała znaczyć jej uwaga. (Minęło już tyle lat, nie widział ani śladu obrączki, ani śladu kogoś, kto zamiast niego wyprowadziłby ją z miasta - ale co działo się przez te lata? Miała narzeczonego? Sympatię? Wielu adoratorów?)
-Nieważne. - potwierdził po raz kolejny. Dość tego wszystkiego, musieli odpocząć - również od siebie.
Zamrugał, przez sekundę nie potrafiąc sobie przypomnieć, gdzie jest ani określić, czy nadal śni. Znajome i obce zarazem mury wyglądały jak salon z jego dzieciństwa, obecne we śnie poczucie zagrożenia nie ustało i dopiero łagodny głos przywołał go rzeczywistości. Podniósł się na łokciach i skupił spojrzenie na Maeve, raptownie otrzeźwiony. Ubrana, spięta, z bagażem w rękach.
Nie pamiętał, czy i kiedy jakakolwiek dziewczyna wymykała się z jego domu (no, ten dom nie był tak do końca jego, ale Daniel poczuł się gospodarzem chociaż przez jedną noc) bez śniadania. Ucieczki o świcie były raczej jego specjalnością.
Uderzony ironią sytuacji, nie znalazł od razu słów powitania, nie wpadło mu też nawet do głowy, że powinien się ubrać. Naprawdę otrzeźwił go dopiero widok lusterka, zupełnie niespodziewany i wzbudzający w nim jakąś dziwaczną nadzieję. Od razu zerwał się na równe nogi, chcąc skrócić dzielący ich dystans i lepiej rzucić okiem na urządzenie. Upewnić się, że to naprawdę lusterko dwukierunkowe. Że dzisiejsze spotkanie to nie koniec, cokolwiek miało to zwiastować. Był zbyt dumny, by narzucać się komuś, kto nie chciał go znać, ale... dała mu lusterko dwukierunkowe (tak, to na pewno ono! - zrozumiał Daniel, postępując dwa kroki w stronę stołu), czyli chciała pozostać w kontakcie, tak? Nawet jeśli tylko z powodu Caleba, to nie problem, ani nie problem do roztrząsania teraz.
-Nie spałem. - skłamał, odzyskując język w gębie i podnosząc na Maeve poweselałe spojrzenie. -Dzięki. - mruknął, biorąc lusterko do ręki. -Odezwę się - zaczął tonem, którym zawsze obiecywał to dziewczynom, ale zreflektował się w połowie zdania ...jak się czegoś dowiem. - Clearwater nie była w końcu
Ugh. Aha.
Przeklinając w myśli swój zduszony kacem refleks oraz nadmierne upodobanie do spontanicznych reakcji (któż by myślał o ubraniu, dopóki nie zobaczy swojego prezentu!), Wroński szybko odwrócił się w stronę fotela (instynktowie pilnując, by odwrócić się do Maeve tym bokiem, który nie był rozorany blizną po anomaliach) i narzucił na siebie koszulę.
-Już? - powtórzył po niej nieco zdziwiony, przeczesując palcami swoje niesforne włosy (Dlaczego ona wyglądała tak dobrze po trzech godzinach snu?). Wspominała, że musi być rano w Cliodnie, ale nie sądził, że o świcie.
-Czekaj, zjedz chociaż, albo... weź chociaż... chleb. - zreflektował się jak na nieudolnego gospodarza przystało. Nie zdążył odstawić bochenka po kuchni po ich wczorajszej kolacji, więc szybko zabrał go ze stolika w salonie, a potem omiótł wzrokiem bagaże Maeve. Z połówką bochenka w ręce zaraz zacznie brakować mu rąk.
-Deportacja działa dopiero za bramą, odprowadzę cię. - zaproponował, nie będzie sama niosła przez podwórko całego dobytku życia. Instynktownie wyczuwał, że dziewczyna chce stąd uciec jak najprędzej, ale sam instynktownie szukał wymówki, by spędzić z nią jeszcze kilka minut. Na swoje szczęście, był na tyle niewyspany, by nie móc podjąć mądrzejszej szlachetniejszej decyzji by zostawić ją w spokoju - więc szarmancko chwycił za jedną z walizek.
| zt x2
Morska grota od wieków stanowi idealny punkt magazynowy dla przemytników. Co rusz zmienia swoje położenie, by nikt niepowołany nie był w stanie do niej dotrzeć i już sam ten fakt sprawia, że staje się niezwykle cenna. Dzięki jej przejęciu Wy i Wasi sojusznicy będziecie w stanie składować najcenniejsze dobytki, nie martwiąc się o ich wykradzenie. I kto wie? Być może przekonacie przemytników do swojej racji?
Postać rozpatruje wszelkie zabezpieczenia pozostawione przez poprzednią grupę (najpierw pułapki oraz klątwy, później ew. strażników pozostawionych przez przeciwną organizację). Jeżeli grupa jest pierwszą, która zdobywa dany teren, należy pominąć ten etap.
Ścieżka pokojowa jest niemożliwa.
Zakon Feniksa/Rycerze Walpurgii: Grotę można zdobyć tylko siłą. Nie będzie to takie proste. Zgodnie ze słowami Waszego kontaktu, spodziewaliście się zastać pustą grotę. Tymczasem pozostało w niej kilku przemytników - najwyraźniej czekających na nową dostawę. Gdy tylko się pojawiacie, dostrzegają obce twarze i atakują, o nic nie pytając.
Walka: Postać, która napisze w wątku jako pierwsza, rzuca kością za przemytnika A; postać, która napisze jako druga, wykonuje rzuty za przemytnika B.
Przemytnik A (OPCM 20, uroki 20, żywotność 80) będzie atakował kolejno zaklęciami: Caeruleusio, Deprimo, Everte Stati oraz bronił się zawsze wtedy, kiedy wymaga od niego tego sytuacja.
Przemytnik B (OPCM 15, transmutacja 25, żywotność 80) będzie atakował kolejno zaklęciami: Impedimenta, Concitus, Deserpes (chyba że wszystkie postacie w wątku znajdą się pod wpływem tych zaklęć) oraz bronił się zawsze wtedy, kiedy wymaga od niego tego sytuacja.
Gracz nie ma prawa zmienić woli postaci broniącej lokacji, jedyne, co robi, to rzuca za nią kością i opisuje jej działania w sposób fabularny.
Aby przejść do etapu III należy odczekać 48 godzin, w trakcie których para (grupa) może zostać zaatakowana przez przeciwną organizację.
Postaci mają 2 tury na nałożenie zabezpieczeń, pułapek lub klątw oraz wydanie dyspozycji strażnikom należącym do organizacji.
Była przerażona. Jakby tak naprawdę, czuła drżenie w ciele i przerażające zimno które wbijało się w jej skórę. Serce dudniło jej w piersi i nie była pewna, czy to doświadczenie nie było bardziej przerażające niż to, czego doświadczyła podczas sylwestra w Dolinie Godryka. Ale powtarzała sobie, jak mantrę. Strach da się oswoić, można do niego przywyknąć. Biorąc wdech w drżące płuca uniosła rękę z drżącą różdżką. Znała to zaklęcie, znała białą magię, tylko… Właśnie tylko czy w obliczu takiego zagrożenia, będzie ino w stanie wziąć i rzucić je poprawnie? Nie wiedziała. Wszystko miało się okazać w nadchodzących sekundach. Odetchnęła. Naprawdę odetchnęła, kiedy z jej różdżki wydobył się jastrząb. Do teraz nie rozumiała, czemu jej magiczny obrońca przybrał taką formę, zwłaszcza, skoro do tej pory nie oswoiła się lataniem. Ptaszysko utkane z białej magii pomknęło w kierunku dementora rozpędzając go od przerażonej kobiety. Nie ruszyła od razu, jeszcze walcząc z bazując adrenaliną i krótkowałą niemożliwością poruszenie się dalej. Potaknęła głową, bojąc się, że głos ją jeszcze zawiedzie w końcu ruszyła się w końcu za blondynką, podchodząc do kobiety, która zaczęła jej dziękować ściskając dłonie. Obserwowała ją mówiąc, że to nic, naprawdę. Ale ta nie chciała słuchać, wcisnęła jej w dłonie monety, ale Tangie spojrzała na nie w niezrozumieniu, zanim zdążyła odpowiedzieć, kobieta już odchodziła. Spojrzała za nią, a później na monety.
- Jakieś dziwnie. - stwierdziła, wrzucając większość do kieszeni, a jedną z nich pokazując blondynce. Ruszyła za nią, dostrzegając w jej słowach trochę racji. Włożyła na powrót dłoń z różdżką w kieszeń, naciągając na głowę mocniej kaptur.
- Właściwie, posłuchaj. Musisz mi mówić, dobra? - zastrzegła o razu, bo teraz, kiedy wychodziło na to, że mogą się częściej spotykać, lepiej było ustalić od razu, że Tangie, nie znała się na wszystkim. A właściwie o samym życiu, czy wojnie wiedziała niewiele. Potem już zamilkła, wędrując obok prowadzącej ją Lucindy. Z tego co rozumiała, grota mogła im zagwarantować naprawdę wiele. Dlatego dobrze byłoby ją zabezpieczyć odpowiednio. Kiedy znalazły się w pobliżu wtedy ich dostrzegła. - Nie zapowiada się dobrze. - szepnęła do kobiety. Zaciskając mocniej dłoń na różdżce. Czy powinny spróbować z nimi porozmawiać? Jakoś przekonać do swoich racji, może namówić do współpracy?
Wyglądało jednak na to, że nie, bo ci od razu wyciągnęli różdżki i skierowali je w ich strony. Przełknęła ślinę.
| idziemy do szafki - tu
Ostatnio zmieniony przez Tangwystl Hagrid dnia 20.02.21 17:43, w całości zmieniany 1 raz
for angels to fly
Choć informator zarzekał się, że w morskiej grocie nie spotkają żywej duszy, to Lucinda wolała dmuchać na zimne. Towarzysząca jej sojuszniczka też musiała to czuć, musiała wiedzieć, że w takich miejscach o wiele łatwiej o starcie i na wszystko należało być przygotowanym. Kiedy kobiety dotarły do groty przypuszczenia blondynki się sprawdziły, a w środku natknęły się na dwóch mężczyzn, prawdopodobnie przemytników. Ci nie czekali na wyjaśnienia, byli zaskoczeni obecnością intruzów i od razu przeszli do ataku. Skoro położenie groty było tajemnicą i wiedzieli o niej tylko nieliczni, to samo pojawienie się w środku dwóch obcych im kobiet było argumentem, który przemawiał za wyciągnięciem różdżki. Zakonniczki nie pozostały im dłużne, a pojedynek nie trwał długo. Przemytnicy starali się odpierać ataki kobiet, wiele razy udało im się skutecznie obronić przed siłą białej magii, ale finalnie to właśnie czarownicom udało się unieruchomić i rozbroić mężczyzn, a tym samym otworzyć sobie ścieżkę do przejęcia tej ważnej dla Zakonu Feniksa lokacji. Lucinda podniosła różdżki obu mężczyzn by później wrzucić je do morza.
Lucinda ostatni raz spojrzała na swoich przeciwników. – Nikogo się tutaj nie spodziewali, dlatego od razu zaatakowali. Wąska grupka osób wie o tym miejscu, a w większości to przemytnicy. Nawet jeśli miałybyśmy szansę by puścić w eter jakieś kłamstwo, to i tak skończyłoby się to w podobny sposób. – odparła przenosząc spojrzenie na swoją towarzyszkę. – Naprawdę bardzo dobrze się spisałaś. Magicus Extremos bardzo mi pomógł. – dodała unosząc kącik ust w uśmiechu. Może powinien ją ruszać widok unieruchomionych przemytników i ich ran. Może powinna ich uwolnić, dać im szansę na ucieczkę. Prawda była jednak inna, Lucinda przeżyła wystarczająco dużo by wiedzieć, że ludzie nie są dobrzy, a zadania jakie by nie były należało wykonać. Bez względu na koszty. Nie wiedziała co wpłynęło na jej obecne postrzeganie. Na pewno nie chodziło jedynie o ostatnie wydarzenia. Miała w głowie jednak myśl, że nad nią nikt by się nie zlitował. Nie spojrzałby nawet w jej stronę. To była wojna, a jakiekolwiek reguły straciły już prawo bytu. – Chodź, rozejrzymy się tu. Musimy się pośpieszyć zanim zjawią się kolejni. – dodała rozglądając się po pomieszczeniu.
koniec II etapu
- To ino mogłoby nie zadziałać do końca, bo ja kłamać nie umiem. - odpowiedziała kobiecie, zerkając na nią. Czując jak jeszcze chyba drży z tego wszystkiego, jak serce łomoce jej okrutnie w klatce piersiowej, jak łapczywie łapie powietrze, chociaż nie robiła jakiś wielkich wysiłków czy biegania. Rozszerzyła trochę oczy słuchając słów pochwały z jej ust, zmarszczyła lekko brwi. - Biała magia mi obca nie jest, ale bez twoich uroków mogłoby być raczej niezadobrze. - odpowiedziała jej, wzruszając lekko ramionami. Bo przecież właśnie taka - a nie inna - prawda była. Skinęła głową, rzucając jeszcze spojrzenie na mężczyzn, których zostawiały za sobą. - Dobrze. - zgodziła się nadal zaciskając dłoń na różdżce, może odrobinę zbyt mocno, może odrobinę za bardzo. Ale nadal się bała. - Nałożę Zawieruchę. - postanowiła w końcu, biorąc wdech w płuca. Zawsze to jakaś pomoc - jakieś zabezpieczanie. Musiała zacząć od wyznaczenia odpowiedniego miejsca, które będzie owinięte tym zabezpieczeniem. Powinno być dostatecznie duże, żeby nie dało się za szybko z owej iluzji wyjść. Żeby dwa kroki nie były dostateczne. Musiała się skupić. To zabezpieczenie zabierało jednak trochę czasu. Myśl, że nie miały go za wiele jednak wcale nie pomagała.
| nakładam Zawieruchę
for angels to fly
Nie próbowała się uspokoić. Wiedziała, że adrenalina nie opuści jej ciała jeszcze przez długi czas. Musiały pozostać ostrożne. Nie mogły być pewne, że nikt więcej ich nie zaatakuje. Nie mogły też być pewne, że mężczyźni byli tutaj sami i nikt ich nie będzie szukał. Informator jasno nakreślił kobietom ramy czasowe, a te zostały już nadwyrężone przez pojedynek z przemytnikami.
Blondynka uśmiechnęła się pod nosem delikatnie – To wada i zaleta jednocześnie – odparła spoglądając na sojuszniczkę. Prawdopodobnie kobiety bez trudu znalazłyby wspólny język. Miały podobne zainteresowania, trudziły się podobnym zawodem. Tak czy inaczej teraz nie było miejsca na takie dywagacje, a nawet myśli.
Liczył się rezultat. Obie mogły wesprzeć się i pomóc. Finalnie może nawet uratować życie. – Dobrze, ja nałożę Lignumo – odparła ze skupieniem podchodząc do wejścia groty. Chciała, aby próg był na tyle wysoki, by każdy intruz, który tutaj wkroczy musiał zmierzyć się z siłą drzewa. Czasami najlepsze rozwiązanie to rozwiązanie siłowe i nawet taki ktoś jak Lucinda miał tego świadomość. Starała się zrobić to bardzo powoli i dokładnie. To było trochę jak z klątwami. Jeden zły ruch i cała prawda idzie na marne, a przecież na to nie mogły sobie pozwolić. Na pewno nie teraz.
/nakładam Lignumo
- Mocniej wadą zdaje się ostatecznie. - mruknęła, wzruszając lekko ramionami. - Nauczyłam się, nie mówić całej prawdy, kiedy to konieczne. Ale strasznie się z tym namęczyć trzeba. - przyznała, a może bardziej wyjaśniła dokładniej, żeby jej ktoś znów nie zarzucił że od początku powinna była wziąć i to powiedzieć. Zaczęła więc zakładać zabezpieczenie skinając krótko głową, kiedy Lucinda powiedziała, co ona zamierza tutaj nałożyć. Przesuwała się po grocie, powoli, biorąc dokładnie tyle czasu ile potrzebowała. Uważając, żeby nie popełnić błędu. Różdżka przesuwała się w odpowiednich ruchach, robiła to już wcześniej, wiedziała dokładnie jak. - Oczobłysk jeszcze dam. - uprzedziła ją, kiedy wykonała ostatni gest różdżką. Uniosła rękę, żeby potrzeć nią nos, rozejrzała się po tym miejscu. - Sporo tutaj miejsca. - zawyrokowała ze spokojem, jeszcze zanim ponownie ku górze różdżkę uniosła. Przesunęła się bliżej wejścia. Ono będzie zdecydowanie najlepsze, jeśli szło o to konkretne zabezpieczenie. Uniosła ręce, biorąc wdech w płuca. Z anatomii mistrzem nie była, ale dzięki posiadaniu o niej wiedzy, była w stanie połączyć to z białą magią z której radziła sobie już na naprawdę wysokim poziomie, pomimo niewielkiego wieku. Coś za coś, jak to się mówiło, że innych magicznych dziedzin to naprawdę zachwycająca ani zadowalająca nie bardzo była.
| nakładam Oczobłysk
for angels to fly
- Może z czasem przejdą ci przez usta też kłamstwa, chociaż chyba tego raczej się nie powinno życzyć – odparła unosząc kącik ust w delikatnym uśmiechu. W jej rodzinie kłamało się od zawsze. Właściwie był to jedyny sposób funkcjonowania jej rodu. Właśnie przez to nie lubiła kłamać. Wiedziała jak bardzo komplikuje to życie. Jak bardzo zmienia postrzeganie świata. Ona starała się mówić wprost to co myśli i raczej nie kłamać, ale czym skorupka za młodu nasiąknie…
Blondynka skinęła głową. – To dobrze. Niech będą rozłożone po całej grocie. Jeśli komuś uda się przejść przez jedną z pułapek to będzie musiał zmierzyć się z kolejną. – dodała podchodząc do kolejnej części groty i skupiła się na kolejnym zabezpieczeniu chcąc tym razem odebrać intruzom słuch.
/ nakładam Cicho-sza
- To nie tyle ino kwestia tego, że one przez gardło przejść nie chcą. A tego, że po prostu widać, że coś inaczej jest niż normalnie. – wzruszyła łagodnie ramionami. Tak już miała, nagle jej nozdrza zaczynały wariować. Wyraziste brwi żyć własnym życiem, twarz jakoś dziennie czerwienić się. Nie umiała nad tym zapanować. Właściwie z czasem przestała próbować.
- Możemy już stąd pójść? – zapytała kobiety, kiedy skończyła nakładać drugą z pułapek. Jeszcze się chyba bała, jeszcze czekała na nieproszonych innych gości. Wolała odejść, zanim ktoś zobaczy jej twarz, choć ta nadal była otulona szalami tak, że niewiele ponad oczy wystawało. Może za dużo tego miała, ale wolała tak, niż wcale. Kiedy blondynka skończyła i zdecydowała, że to dobry czas na odejście ruszyła za nią, ostatni raz oglądać się do wnętrza groty. Wzięła w płuca wdech. Nie było to łatwe, ale mogło Zakonowi pomóc.
| zt x2
for angels to fly
Morska grota od wieków stanowi idealny punkt magazynowy dla przemytników. Co rusz zmienia swoje położenie, by nikt niepowołany nie był w stanie do niej dotrzeć i już sam ten fakt sprawia, że staje się niezwykle cenna. Dzięki jej przejęciu Wy i Wasi sojusznicy będziecie w stanie składować najcenniejsze dobytki, nie martwiąc się o ich wykradzenie. I kto wie? Być może przekonacie przemytników do swojej racji?
Lokacja pozostaje pod kontrolą Zakonu Feniksa.
Na lokację zostały nałożone zabezpieczenia.
Możliwe jest rzucenie carpiene w szafce zniknięć i ustosunkowanie się do rzutu już w pisanym poście (a zatem przekazanie informacji o wykrytych pułapkach drugiej postaci w tym samym poście, w którym carpiene zostało rzucone).
Udane carpiene z mocą 75 oczek pozwala dostrzec Oczobłysk, a udane carpiene z mocą 85 oczek pozwala dostrzec Lignumo, Cicho-szę i Zawieruchę. Po rozpoznaniu pułapek można przejść do ich przełamywania zgodnie z obowiązującą mechaniką. Jako ostatnią należy przełamać Zawieruchę.
Aktywacja Oczobłysku oślepia postaci wkraczające na teren na trzy tury. W przypadku czarowania w sytuacji pozbawionej widoczności (całkowite pozbawienie zmysłu wzroku, całkowita ciemność, niewidzialny przeciwnik, który w jakiś sposób zdradza się obecnością, np. dźwiękiem kroku lub promieniem rzuconego zaklęcia) postać otrzymuje karę -80 do rzutu. Karę tę niweluje bonus przysługujący z biegłości spostrzegawczości.
Aktywacja Zawieruchy wywołuje efekt jak w opisie zabezpieczenia.
Aktywacja Lignumo wywołuje efekt jak w opisie zabezpieczenia.
Aktywacja cicho-sza sprawia, że wszelkie zaklęcia rzucane przez przeciwników odczytywane są tak jak zaklęcia niewerbalne.
WYKLUCZONA
Rycerze Walpurgii: Grotę można zdobyć tylko siłą. Nie będzie to takie proste. Zgodnie ze słowami Waszego kontaktu, spodziewaliście się zastać pustą grotę. Tymczasem pozostało w niej kilku przemytników - najwyraźniej czekających na nową dostawę lub wręcz pozostawionych tutaj przez Zakon Feniksa, z którymi czarodzieje zdołali się wcześniej porozumieć i nawiązać sojusz. Gdy tylko się pojawiacie, dostrzegają obce twarze i atakują, o nic nie pytając.
Walka: Postać, która napisze w wątku jako pierwsza, rzuca kością za przemytnika A; postać, która napisze jako druga, wykonuje rzuty za przemytnika B.
Przemytnik A (OPCM 20, uroki 20, żywotność 80) będzie atakował kolejno zaklęciami: Caeruleusio, Deprimo, Everte Stati oraz bronił się zawsze wtedy, kiedy wymaga od niego tego sytuacja.
Przemytnik B (OPCM 15, transmutacja 25, żywotność 80) będzie atakował kolejno zaklęciami: Impedimenta, Concitus, Deserpes (chyba że wszystkie postacie w wątku znajdą się pod wpływem tych zaklęć) oraz bronił się zawsze wtedy, kiedy wymaga od niego tego sytuacja.
Rolę czarodziejów broniących tego terenu może przejąć również dowolny Zakonnik przy pomocy lusterka; wówczas walczy z Rycerzami bez udziału mistrza gry, zgodnie ze statystykami rozpisanymi powyżej, ale bez ograniczeń co do kolejności oraz wyboru rzucanych zaklęć.
Gracz nie ma prawa zmienić woli postaci broniącej lokacji, jedyne, co robi, to rzuca za nią kością i opisuje jej działania w sposób fabularny.
Aby przejść do etapu III, należy odczekać 48 godzin, w trakcie których para (grupa) może zostać zaatakowana przez przeciwną organizację.
Postaci mają 2 tury na nałożenie zabezpieczeń, pułapek lub klątw oraz wydanie dyspozycji strażnikom należącym do organizacji.
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Norfolk