Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Durham
Purpurowa knieja
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Purpurowa knieja
Ponury las otaczający równie nieprzyjemnie wyrastające ze wzgórza ruiny obłożono specjalnymi zaklęciami, zmieniającymi kolor wyściełanych wysoką trawą ścieżek i dziko rosnących drzew. Korony mienią się ostrą purpurą, mech obrastający drogi razi w oczy przenikliwym różem, kwitnące dziko kwiaty przeplatają się rozmaitymi odcieniami fioletu.
Magnus roześmiał się dźwięcznie, nie wypadając jednak z narzuconego sobie, spokojnego rytmu. Krok w tył, krok w przód, ostrożne miarkowanie, taniec, w jakim naprawdę się sprawdzał. Na leśnym poszyciu dzierżąc floret w dłoni nie obawiał się o nastąpienie na cudzą stopą bądź, co gorzej, podeptanie sukni. Nie bili się też nawet do pierwszej krwi, końce broni pozostawało żałośnie tępe, ot, prosta i przyjemna sportowa rywalizacja. Która nabrała oczywiście cech braterskiego wyścigu - co prawda nie o względy rodziców, o jakie to nigdy przecież nie walczyli. Docinek Louvela nie wytrącił więc starszego Rowle'a z równowagi, a dodał animuszu. Skoro tak, musiał wykazać się każdym z przymiotów. Siłą, szybkością, zręcznością; oczywiście, iż były dziedziny, w jakich jego brat pobiłby go na głowę, mimo że młodszy. Najoczywistszy przykład, taniec. Darując sobie uprzedzenia całego rodu do balowych zabaw, Magnus wyraźnie wyróżniał się swoim upośledzeniem, także wśród krewniaków. Bardziej nobiltującą dyscypliną było jeździectwo, w jakim to również Louvel od zawsze wiódł prym. Rowle podarował sobie siodło odkąd opuścił kuratelę ojca, bardziej przykładając się do rozrywek posilających ducha niż ciało. Z jednym konkretnym wyjątkiem - oczywiście, małżeńskim.
-Sprawdźmy to zatem - odparł, uśmiechając się prowokująco i jednocześnie wykonując szermiercze sunięcie, usiłując dosięgnąć czubkiem floretu klatki piersiowej Louvela. Poprzedni cios sięgnął celu, mimo błyskawicznego kontrataku jego brata. Klinga nie zasłoniła go na czas - czy i tym razem Magnusowi się poszczęści?
-Sprawdźmy to zatem - odparł, uśmiechając się prowokująco i jednocześnie wykonując szermiercze sunięcie, usiłując dosięgnąć czubkiem floretu klatki piersiowej Louvela. Poprzedni cios sięgnął celu, mimo błyskawicznego kontrataku jego brata. Klinga nie zasłoniła go na czas - czy i tym razem Magnusowi się poszczęści?
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Magnus Rowle' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 9
'k100' : 9
Widział już, że to na nic, zadziałal zdecydowanie za wolno, za słabo. Może nieodpowiednią metodą było jednocześnie mówienie i atakowanie, lecz liczył, że tym sposobem nieco zdekoncetruje Louvela. Nadział się jednak na własny miecz i niedostatecznie skoncentrowany, położył sprawę, a brat z łatwością odbił nacierający nań floret. Niedoczekanie, by z taką prostotą radził sobie ze starannie zaplanowanymi atakami. Magnus wymamrotał pod nosem przekleństwo (Louvel znał jego temperament, aczkolwiek i tak nie powinien tego słyszeć, wyrósł już wszak z wieku młodzieńczego, kiedy to każde niepowodzenie kosztowało go wylaniem setki bluzg) i wyładował swoją złość w narzucenie morderczego rytmu. Znowu nieomal tańczył na ścieżce, zwodząc i kokietując. Markowanie ciosów, udawanie, oszukiwanie, wyprowadzanie w pole. Szermierka polegała właśnie na tym i... właściwie jedynie na tym. Spryt przede wszystkim, na drugim miejscu stała szybkość. Rowle znał nieco swego przeciwnika, ale i tak patrzył mu prosto w oczy, nigdy nie na broń, starając się przewidzieć jego kolejny ruch. Wyprzedzał oczekiwania, napierał na nie, by w końcu, po krótkiej serii zwodzeń, ponownie wypuścić się do przodu. Kolejne sunięcie szermiercze, prawe ramię maksymalnie wywindowane w przód, chciał ugodzić go tuż pod lewym barkiem, dokładnie opracowując miejsce trafienia.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Magnus Rowle' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 47
'k100' : 47
Starał się wyprowadzić skuteczny kontratak, odeprzeć atak klingi swoją własną, lecz nie udało się. Ostrze zsunęło się, zaś Magnus zdobył punkt. Snop czerwonych iskier wzbudził w Louvelu niechęć oraz pogłębił irytację. Dobrze, że nijak nie było tego widać. Niestety, ciche prychnięcie wyrwało się spomiędzy zaciśniętych w wąską linię warg, jednakże nic więcej się nie wydarzyło.
Rowle nie mógł długo roztrząsać utraty punktów oraz przewagi. Być może to jego brat posiadał więcej zdolności w dziedzinie szermierki, a może zwyczajnie mu się poszczęściło podczas dzisiejszego starcia. Nie zastanawiając się nad tym dłużej Lou szykował się do obrony. Odskoku, parowania lub kontrataku, lecz nic się nie wydarzyło. Oba ciosy okazały się nieskuteczne, chociaż ten drugi nosił znamiona celnego. Floret minął młodszego z mężczyzn o włos. Najważniejsze, że stworzył pewną okazję dla czarodzieja. Jeszcze miał szanse udowodnić, że nie był jedynie młodszym, słabszym braciszkiem jakiego nie należało brać na poważnie. Właśnie nie - kiedy chciał, mediator potrafił być naprawdę przekonujący, wszakże na tym polegała jego praca. Dodatkowo posiadając ogromne ambicje i upór oraz determinację był w stanie osiągać wiele - jak nie wszystko tak właściwie. Zatem pragnął udowodnić - tu i teraz - że naprawdę potrafił stać się groźnym przeciwnikiem, nawet w tak nieistotnej sprawie jak jakiś szermierczy pojedynek. Na uznaniu brata zależało Lou bardziej niż sztucznym poklasku od obcych lizusów. Mających gdzieś jego osobę.
Louvel spiął się, decydując na atak w postaci sunięcia szermierczego, pełen nadziei, że tym razem to on zdobędzie punkt. Krok w przód, ciężar odpowiednio rozłożony, machnięcie bronią w kierunku brata i całkowita koncentracja na tym, żeby się powiodło. Musiało, przecież nie mógł pokazywać swoich słabości do końca starcia. Niestety rozkładało się ono w ten sposób, że Magnus w mig rozgromi młodszego Rowle'a ścierając go niemalże na proch. Dużo lepiej władał floretem, wszystko na to wskazywało. Lecz Lou nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, dlatego zawziął się.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Rowle nie mógł długo roztrząsać utraty punktów oraz przewagi. Być może to jego brat posiadał więcej zdolności w dziedzinie szermierki, a może zwyczajnie mu się poszczęściło podczas dzisiejszego starcia. Nie zastanawiając się nad tym dłużej Lou szykował się do obrony. Odskoku, parowania lub kontrataku, lecz nic się nie wydarzyło. Oba ciosy okazały się nieskuteczne, chociaż ten drugi nosił znamiona celnego. Floret minął młodszego z mężczyzn o włos. Najważniejsze, że stworzył pewną okazję dla czarodzieja. Jeszcze miał szanse udowodnić, że nie był jedynie młodszym, słabszym braciszkiem jakiego nie należało brać na poważnie. Właśnie nie - kiedy chciał, mediator potrafił być naprawdę przekonujący, wszakże na tym polegała jego praca. Dodatkowo posiadając ogromne ambicje i upór oraz determinację był w stanie osiągać wiele - jak nie wszystko tak właściwie. Zatem pragnął udowodnić - tu i teraz - że naprawdę potrafił stać się groźnym przeciwnikiem, nawet w tak nieistotnej sprawie jak jakiś szermierczy pojedynek. Na uznaniu brata zależało Lou bardziej niż sztucznym poklasku od obcych lizusów. Mających gdzieś jego osobę.
Louvel spiął się, decydując na atak w postaci sunięcia szermierczego, pełen nadziei, że tym razem to on zdobędzie punkt. Krok w przód, ciężar odpowiednio rozłożony, machnięcie bronią w kierunku brata i całkowita koncentracja na tym, żeby się powiodło. Musiało, przecież nie mógł pokazywać swoich słabości do końca starcia. Niestety rozkładało się ono w ten sposób, że Magnus w mig rozgromi młodszego Rowle'a ścierając go niemalże na proch. Dużo lepiej władał floretem, wszystko na to wskazywało. Lecz Lou nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, dlatego zawziął się.
[bylobrzydkobedzieladnie]
When you're standing on the crossroads that you cannot comprehend - just remember that death is not the end
Ostatnio zmieniony przez Louvel Rowle dnia 19.10.18 17:35, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Louvel Rowle' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 13
'k100' : 13
Niestety, Louvel był dzisiaj wysoce nieskuteczny w swoich działaniach. Żachnął się pod nosem widząc jak floret mija sylwetkę brata na dość znaczną odległość. To niemożliwe, że miał problemy z widzeniem, przecież doskonale wypatrywał szczegółów w świecie dookoła. Był bacznym obserwatorem, musiał być. Co prawda znał się bardziej na ludzkiej naturze oraz ich mimice niż stricte środowisku, lecz po prostu wystarczyło przewidzieć ruch Magnusa. Nic więcej i nic mniej. Co zatem poszło nie tak? Lou zagryzł zęby ściskając mocno szczękę, po czym zaczął szybciej oddychać jakby w obawie, że za moment udusi się z powodu narastającej frustracji. Rowle nie był ani cierpliwy, ani powściągliwy w emocjach. Te buzowały w nim zawzięcie, rzadko mając okazję do ujścia. A już na pewno nie tutaj, nie w tych okolicznościach, nie podczas zawziętego starcia. Nic to, złość dawała dodatkowej motywacji, żeby powtórzyć nieudany atak. Nie mógł przegrać z kretesem, wszakże obiecał sobie, że przynajmniej zachowa honor przegranego. Porażka bowiem smakowała dostatecznie gorzko, żeby dokładać do niej jeszcze brak jakichkolwiek umiejętności, o punkcie nawet nie wspominając.
Rzucił się ponownie na Magnusa, nacierając kolejnym sunięciem, tym razem pełnym wiary, że staranie nie spełzną na niczym. Ponownie. To, czego Rowle nienawidził najbardziej na świecie, to była właśnie niemoc. Brak talentu, brak rozeznania czy inteligencji. Po prostu ułomność. Tak właśnie się czuł kiedy kolejne próby kończyły się fiaskiem, lecz nie mógł pozwolić, żeby taki stan trwał w nieskończoność. Jeszcze raz, musi się udać. Musi. Faktycznie udało się, klinga wypchnięta ruchem ciała natarła wprost na tors starszego z braci, lecz nie zdołała dotrzeć do celu. Nim Louvel się obejrzał, a przed nimi zjawiła się zjawa, która zaczęła krytykować ich styl potyczki. Mężczyzna uniósł brwi, całkowicie dekoncentrując się z pola walki. Wyprostował się opuszczając floret. Zamiast frustrować się dalej, odjął z twarzy maskę i uśmiechnął się lekko, wdając w rozmowę z duchem. Tamten z początku nie był chętny na tego typu konwersacje, jednakże Lou zdołał go wreszcie przekonać do swojej osoby.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Rzucił się ponownie na Magnusa, nacierając kolejnym sunięciem, tym razem pełnym wiary, że staranie nie spełzną na niczym. Ponownie. To, czego Rowle nienawidził najbardziej na świecie, to była właśnie niemoc. Brak talentu, brak rozeznania czy inteligencji. Po prostu ułomność. Tak właśnie się czuł kiedy kolejne próby kończyły się fiaskiem, lecz nie mógł pozwolić, żeby taki stan trwał w nieskończoność. Jeszcze raz, musi się udać. Musi. Faktycznie udało się, klinga wypchnięta ruchem ciała natarła wprost na tors starszego z braci, lecz nie zdołała dotrzeć do celu. Nim Louvel się obejrzał, a przed nimi zjawiła się zjawa, która zaczęła krytykować ich styl potyczki. Mężczyzna uniósł brwi, całkowicie dekoncentrując się z pola walki. Wyprostował się opuszczając floret. Zamiast frustrować się dalej, odjął z twarzy maskę i uśmiechnął się lekko, wdając w rozmowę z duchem. Tamten z początku nie był chętny na tego typu konwersacje, jednakże Lou zdołał go wreszcie przekonać do swojej osoby.
[bylobrzydkobedzieladnie]
When you're standing on the crossroads that you cannot comprehend - just remember that death is not the end
Ostatnio zmieniony przez Louvel Rowle dnia 19.10.18 18:09, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Louvel Rowle' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 52
'k100' : 52
Dalsze zmagania dwóch braci przerwało wychnięcie - dosłownie spod ziemi - ducha. Szlachic, co łatwo było stwierdzić po nieco staromodnym, ale bogatym i eleganckim stroju, podkręcił sumiastego wąsa i huknął zadziwiająco tubalnym głosem:
-I to ma być szermierka? Fora ze dwora łobuzy i bodaj was tu więcej nie widział! Za moich czasów, wtedy to było... Jeszcze tu jesteście? - pokrzykiwał, z uciechą przelatując przez lordów Cheshire i powodując u nich dreszcze nieprzyjemnego chłodu. Na nic zdały się tu nawet pertraktacje Louvela - duch staruszka był uparty i mężczyźni w końcu zrezygnowali z kłótni, jak niepyszni zmuszeni ujść z purpurowej kniei. Pojedynek pozostał nierozstrzygnięty.
zt dla wszystkich
-I to ma być szermierka? Fora ze dwora łobuzy i bodaj was tu więcej nie widział! Za moich czasów, wtedy to było... Jeszcze tu jesteście? - pokrzykiwał, z uciechą przelatując przez lordów Cheshire i powodując u nich dreszcze nieprzyjemnego chłodu. Na nic zdały się tu nawet pertraktacje Louvela - duch staruszka był uparty i mężczyźni w końcu zrezygnowali z kłótni, jak niepyszni zmuszeni ujść z purpurowej kniei. Pojedynek pozostał nierozstrzygnięty.
zt dla wszystkich
I show not your face but your heart's desire
1 listopada 1956
Letycja bardzo ucieszyła się na propozycję swego starszego brata, gdy tylko ten zasugerował wspólną przejażdżkę konno. Choć dziewczę niewątpliwie nie należało do panien, które swobodnie czułyby się w siodle, postanowiła podjąć trud i pokonać swą niechęć. Okazji do spotkań z Edgarem było o wiele więcej, od czasu gdy ukończyła edukację w Hogwarcie, jednak ostatnie, burzliwe tygodnie nie pozwoliły im na dłużej niż krótką chwilę zaznać swego towarzystwa. Nic więc dziwnego, że wręcz z nienaturalnym dlań entuzjazmem przyjęła jego propozycję.
Pogoda zachęcała, by zaczerpnąć świeżego, jesiennego powietrza, pozwalając by ich blade twarze musnęła odrobina listopadowego słońca. Pojedyncze, kłębiaste obłoki wędrujące leniwie po błękitnym niebie nie zwiastowały rychłego załamania pogody, a delikatny, chłodny wiatr umilał jedynie przebywanie wśród natury. Panienka Burke nie zamierzała przepuścić takiej okazji, szczególnie, że ostatnie dni spędzała z nosem w zakurzonych pergaminach, poszukując zapomnianych od wieków, magicznych ingrediencji.
Choć ciekawość na temat szczytu w Stonhenge paliła ją boleśnie pod skórą, wolała nie pytać. Jeśli tylko jej brat zechce, zapewne wyjawi jej niezbędne informacje na owy temat. Letycja, od czasu rozmowy z kuzynem, spędziła wiele czasu, zastanawiając się nad własnymi poglądami na temat istoty magicznego świata. Przeszło jej nawet przez myśl, że zbyt dużo czasu poświęca sztuce uzdrowicielskiej, zaniedbując politykę. Choć była kobietą, damą, szlachcianką, niemiłe uczucie pojawiało się na dnie jej żołądka, gdy uświadamiała sobie, jak niewiele wie o tym, co dzieje się na świecie. Słów ojca i braci słuchała zawsze z uwagą, jednak nigdy nie poświęcała temu głębszego zastanowienia. Jak wyglądała ich walka? I z jakimi niebezpieczeństwami musieli się zmagać? Czy może powinien obejmować ją strach za każdym razem, gdy któreś z jej rodziny opuszczało rodzinną posiadłość? Nie do końca wiedziała, co powinna o tym wszystkim myśleć, co z kolei przekładało się na niepokój czający się na dnie jej młodego serca. Skąd u licha miała to wszystko wiedzieć? Zastanawiałaby się pewnie nad tym dłużej, gdyby nie uważne spojrzenie starszego brata, skierowane w jej stronę. Podążali znajomą im ścieżką, intensywnie różowy mech porastający każdy wolny skrawek ziemi idealnie komponował się z fioletowymi koronami drzew, które wiatr pozbawił ostatnich liści. Panienka Burke bardzo lubiła to miejsce, choć stroniła od samotnych wypraw w owe strony. Jego enigmatyczna, nieco ponura aura sprawiała, że nie czułaby się tu bezpiecznie, będąc samą. Zupełnie inaczej miała się sprawa, gdy u jej boku znajdował się jej najstarszy brat. Odwzajemniła jego spojrzenie, a kącik jej bladych ust mimowolnie uniósł się ku górze.
— Wybacz mi tę chwilę zamyślenia, to miejsce chyba nigdy nie przestanie mnie zachwycać — przemówiła, poprawiając uchwyt na lejcach. Choć wciąż nie czuła się pewnie w siodle, wierzchowiec zdawał się zupełnie niewzruszony jej brakiem umiejętności. Stąpał nieśpiesznie, pozwalając Letycji na przyjemną przejażdżkę.
— Jak się czujesz w roli nestora, mój drogi bracie? — Zapytała, zerkając znacząco na pierścień zdobiący jego dłoń. Głównie jego nowe obowiązki były powodem, dla którego tak rzadko widywali się podczas ostatnich tygodni. Leta jednak doskonale rozumiała powinność brata względem rodu i nigdy nie przełożyłaby swojej własnej zachcianki ponad sprawy rodziny. Jej lojalność względem krewnych i nazwiska nie miała granic.
Laetitia Burke
Zawód : aspirująca magiuzdrowicielka od chorób genetycznych
Wiek : 19
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Fear not old prophecies. We defy them. We make our own heaven and our own hell.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Letycja była już dorosłą kobietą, lecz wciąż niezwykle młodą. Dobrze pamiętał dzień, w którym się urodziła: miał wówczas piętnaście lat i przygotowywał się do zdawania SUMów. Nie sądził, że przyjdzie mu jeszcze w tym wieku witać na świecie młodsze rodzeństwo, a jednak los pomyślał inaczej i teraz był mu za to wdzięczny. Zamek zdecydowanie dzięki niej ożył, a sam Edgar od razu zapałał do niej braterską miłością, choć nie miał wielu możliwości na jej okazanie. Kiedy była małym dzieckiem, większą część roku spędzał w Hogwarcie. Potem starsi Burke'owie wykorzystywali go w sklepie, przyuczając go do zawodu. Później bywał w Durham jeszcze rzadziej, praktycznie bez przerwy podróżując po świecie w poszukiwaniu ciekawych artefaktów. A Letycja rosła i na pewno się od niego oddalała, choć starał się z każdej podróży przywieść jej choćby niewielki upominek. Tak jak teraz robi to dla swoich córek, które podobno z wytęsknieniem oczekują jego powrotów w przestronnym holu przed głównym wejściem. A przynajmniej tak było jakiś czas temu, bo teraz nie miał czasu na żadne kilkutygodniowe wyprawy. Okazało się, że bycie nestorem oznacza przejęcie mnóstwa obowiązków, o których Edgar wcześniej nawet by nie pomyślał. Mimo wszystko całkiem dobrze sprawdzał się w nowej roli, choć od czasu do czasu czuł, że głowa mu pęka. Dzisiaj był jeden z tych momentów, dlatego postanowił wyciągnąć Letycję na konną przejażdżkę. Naprawdę się ucieszył, kiedy się zgodziła.
Pogoda na pierwszy rzut oka była ładna, choć chmury zdawały się trzymać w sobie deszcz. To pewnie tylko kwestia czasu aż zerwie się ulewa, ale może uda im się wcześniej wrócić do domu. Edgar nie chciał już rezygnować z przejażdżki, za bardzo miał na nią ochotę. Dosiadł swojego ulubionego konia i wraz z siostrą powędrował w kierunku purpurowych kniei. - Też lubię to miejsce - zgodził się, spoglądając na fioletowe korony drzew. Miało swój niepowtarzalny urok, chociaż Edgar nie potrafił powiedzieć kto zaczarował to miejsce. Dla niego tak było od zawsze.
Westchnął cicho, słysząc pytanie siostry. Jak się czuł? Prawdę mówiąc, sam nie do końca wiedział jak odpowiedzieć na to pytanie. Kłębiło się w nim zbyt wiele sprzecznych emocji, których nawet nie potrafił opisać. - Coraz lepiej - odpowiedział po chwili namysłu, ale szczerze. Z każdym dniem coraz bardziej przyzwyczajał się do nowych obowiązków, choć było ich o wiele więcej niż mógłby przypuszczać. - To też zasługa sir Alarica, dużo mi pomógł - skoro Letycja poruszyła ten temat, nie mógł zapomnieć o zasługach poprzedniego nestora, który nie zostawił go całkiem na lodzie i zawsze służył radą. Co prawda Edgar rzadko do niego przychodził, prawie w ogóle, ale był spokojniejszy, wiedząc, że jeżeli naprawdę zajdzie taka potrzeba to ma przy sobie osobę, która jak nikt inny rozumie jego położenie. - Lepiej ty coś opowiedz, Leti. Moje życie ostatnio kręci się tylko wokół jednego - odparł, uśmiechając się nieznacznie, kiedy spoglądał na siostrę. Źle czuła się w siodle, to było widać na kilometr, a jednak zgodziła się na tę przejażdżkę. Postanowił tego nie komentować, żeby przypadkiem jej nie zniechęcić.
Pogoda na pierwszy rzut oka była ładna, choć chmury zdawały się trzymać w sobie deszcz. To pewnie tylko kwestia czasu aż zerwie się ulewa, ale może uda im się wcześniej wrócić do domu. Edgar nie chciał już rezygnować z przejażdżki, za bardzo miał na nią ochotę. Dosiadł swojego ulubionego konia i wraz z siostrą powędrował w kierunku purpurowych kniei. - Też lubię to miejsce - zgodził się, spoglądając na fioletowe korony drzew. Miało swój niepowtarzalny urok, chociaż Edgar nie potrafił powiedzieć kto zaczarował to miejsce. Dla niego tak było od zawsze.
Westchnął cicho, słysząc pytanie siostry. Jak się czuł? Prawdę mówiąc, sam nie do końca wiedział jak odpowiedzieć na to pytanie. Kłębiło się w nim zbyt wiele sprzecznych emocji, których nawet nie potrafił opisać. - Coraz lepiej - odpowiedział po chwili namysłu, ale szczerze. Z każdym dniem coraz bardziej przyzwyczajał się do nowych obowiązków, choć było ich o wiele więcej niż mógłby przypuszczać. - To też zasługa sir Alarica, dużo mi pomógł - skoro Letycja poruszyła ten temat, nie mógł zapomnieć o zasługach poprzedniego nestora, który nie zostawił go całkiem na lodzie i zawsze służył radą. Co prawda Edgar rzadko do niego przychodził, prawie w ogóle, ale był spokojniejszy, wiedząc, że jeżeli naprawdę zajdzie taka potrzeba to ma przy sobie osobę, która jak nikt inny rozumie jego położenie. - Lepiej ty coś opowiedz, Leti. Moje życie ostatnio kręci się tylko wokół jednego - odparł, uśmiechając się nieznacznie, kiedy spoglądał na siostrę. Źle czuła się w siodle, to było widać na kilometr, a jednak zgodziła się na tę przejażdżkę. Postanowił tego nie komentować, żeby przypadkiem jej nie zniechęcić.
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czarne, bystre spojrzenie Letycji bacznie obserwowało zmiany w mimice starszego brata. Chciała się upewnić, czy aby nie próbuje jej uspokoić pogodnymi słowami; zamieść zmartwienia pod kosztowny, gobliński dywan, by ona nie musiała zaprzątać sobie głowy podobnymi sprawami. Leta, w istocie, coraz częściej zastanawiała się, jak członkowie jej rodziny radzą sobie ze zmianami, tak gwałtownie zachodzącymi w magicznym świecie. Sama przecież spędziła niejedną bezsenną noc, próbując ułożyć to wszystko w całość. Przeanalizować na wszystkie możliwe strony, zrozumieć, zastanowić się nad własną opinią. Jak to zatem musiał przeżywać jej brat, obecnie nestor, na którego ramiona spadła taj wielka odpowiedzialność? Nie miała zielonego pojęcia, ale wiedziała, że chce nieco ulżyć jego rozterkom.
— Cieszą mnie twoje słowa, drogi bracie — odrzekła, a jej bladą twarz rozjaśnił szczery uśmiech. Nie marna namiastka, ledwo zalążek, a pogodny grymas niewątpliwie dodający uroku jej aparycji. Jaka szkoda, że tak rzadko pojawiał się na jej licu — Mam nadzieję, że zdajesz sobie, że zawsze możesz na mnie liczyć — dodała nieco ciszej, pragnąc dodać mu otuchy. Burke'owie nie słynęli z największej wylewności emocjonalnej, jednak Letycja nie bała się rzucać podobnych słów w stronę swej rodziny, swoich najbliższych. Byli dlań absolutnie najważniejsi, toteż uważała za wręcz naturalne podobne zapewnienia. Poprawiła uchwyt na skórzanych lejcach, słysząc pytanie z ust brata.
— A moje nie? — zaśmiała się krótko, spoglądając nań z ukosa. Rzadko kiedy opuszczała swój gabinet, o ile oczywiście nie było to absolutnie konieczne — Im więcej czasu poświęcam nauce, tym mniej zdaje mi się, że wiem. Przeklęty krąg, którego nie da się opuścić. I jak ja mam niby zbawić świat swoimi przełomowymi odkryciami? — parsknęła, jednak bez cienia złości. Choć cierpliwość niewątpliwie nie należała do jej cnót, walczyła ze sobą na każdym kroku. Nie mogła przecież zawieść rodziny w potrzebie. Ich nazwisko miało przecież przetrwać setki, jeśli nie tysiąclecia! Genetyczne schorzenia stanowiły jednak nie lada przeszkodę, a panienka Burke doskonale zdawała sobie z tego sprawę.
— Mam nadzieję, że świeże powietrze rozwieje nieco naszych zmartwień. Coraz ciężej skupić się na swojej właściwiej pracy, kiedy dookoła dzieją się tak ponure rzeczy — przyznała, wodząc wzrokiem po koronach fioletowych drzew. Pomiędzy gałęziami prześwitywały niewyraźne promienie słoneczne, głaszczące ich nienaturalnie blade twarze. Może chociaż odrobina słońca rozjaśni ich ponure myśli? Kto wie.
Laetitia Burke
Zawód : aspirująca magiuzdrowicielka od chorób genetycznych
Wiek : 19
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Fear not old prophecies. We defy them. We make our own heaven and our own hell.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Ściółka raziła w oczy swoją intensywną różową barwą. Mimo wszystko Edgar uwielbiał przyjeżdżać tutaj na konne przejażdżki; nienaturalny wygląd lasu pozwalał na chwilowe oderwanie się od rzeczywistości i oczyszczenie głowy. Ostatnio ciążyło na nim wiele obowiązków, dużo więcej niż zazwyczaj, dlatego na wizję przejażdżki zareagował wyjątkowo entuzjastycznie. Poszedł do stajni po swojego ulubionego konia, który co prawda był dość uparty, ale świetnie nadawał się na podobne wędrówki. Obawiał się, że zwierze już zapomniało o swoim jeźdźcu, jednak Edgar nie docenił rumaka – wciąż szybko reagował na jego ruchy i komendy. W tej sytuacji mógł rzec, że wszystko ułożyło się po jego myśli. Zarówno towarzystwo, jak i pogoda idealnie sprzyjały przejażdżce. Niby na niebie wisiało parę ciemnych chmur, ale Edgar sądził, że zdążą wrócić do zamku zanim zacznie z nich lać deszcz. Tymczasem mogli delektować się świeżym powietrzem. - Oczywiście, Letycjo - odparł, nigdy nie wątpiąc w jej chęć pomocy. Co prawda niewiele mogła zdziałać w świecie polityki i interesów, w przypadku Burke'ów przede wszystkim interesów, jednak słowa poparcia zawsze były miłe, szczególnie od tak bliskich osób.
- Nie wątpię, że kiedyś wymyślisz lekarstwo na którąś z tych nieszczęsnych chorób, które nas męczą - powiedział, chociaż o dziwo w ich rodzinie schorzenia zwykły dotykać mężczyzn. Rozrost albioni u Craiga, trauma krwi u Quentina, wreszcie transmutacyjne zaniki organowe u niego samego. Mógł mieć jedynie nadzieję, że wadliwe geny nie dotknęły jego syna, który na razie był zbyt mały na okazanie jakichkolwiek objaw. Marius ledwie skończył dwa lata, nawet nie pokazał jeszcze swoich magicznych zdolności. - Ale to na pewno musi zająć dużo czasu - dodał, nie chcąc jasno podkreślać, że dopiero dwa lata temu skończyła szkołę. Ciężko, żeby tak szybko dochodzić do tak przełomowych rezultatów, przynajmniej takie odnosił wrażenie, nigdy nie był badaczem. Pod tym względem Letycja upodobniła się do Quentina – Edgar, jako jedyny z pozostałej trójki rodzeństwa, preferował coś bardziej praktycznego. Tylko on podróżował po świecie, w międzyczasie zajmując się śmiercionośnymi klątwami, rodzinny sklep odwiedzając od wielkiego dzwonu. A jednak to właśnie on został nestorem całego rodu; czasem wciąż go to zaskakiwało. Zerknął na swój nestorski pierścień, który miał cały czas mu przypominać o nowej roli. - Swoją drogą, chyba potrzebuję nowych eliksirów - niechętnie rozpoczął temat, który raczej wolał omijać szerokim łukiem. Nie cierpiał swojej choroby, ale na szczęście miewał długie okresy uśpienia, tak jak teraz. - Niedawno miałem atak, a od ostatniego minęło naprawdę dużo czasu, chyba rok - pożalił się, ufając, że siostra znajdzie jakieś rozwiązanie. Była młoda i niezbyt doświadczona, ale i tak nie bałby jej się powierzyć swojego zdrowia. Znalazłaby rozwiązanie.
- Czy ja wiem czy takie ponure? - Zagadnął, bo choć pogoda faktycznie dawała im w kość, nastroje w polityce raczej pomału przeważały na ich stronę, szczególnie po szczycie w Stonehenge. - Mam nadzieję, że nie złapie nas deszcz - mruknął jeszcze po chwili, kiedy powiódł za wzrokiem siostry, znowu zauważając te nadciągające czarne chmury.
- Nie wątpię, że kiedyś wymyślisz lekarstwo na którąś z tych nieszczęsnych chorób, które nas męczą - powiedział, chociaż o dziwo w ich rodzinie schorzenia zwykły dotykać mężczyzn. Rozrost albioni u Craiga, trauma krwi u Quentina, wreszcie transmutacyjne zaniki organowe u niego samego. Mógł mieć jedynie nadzieję, że wadliwe geny nie dotknęły jego syna, który na razie był zbyt mały na okazanie jakichkolwiek objaw. Marius ledwie skończył dwa lata, nawet nie pokazał jeszcze swoich magicznych zdolności. - Ale to na pewno musi zająć dużo czasu - dodał, nie chcąc jasno podkreślać, że dopiero dwa lata temu skończyła szkołę. Ciężko, żeby tak szybko dochodzić do tak przełomowych rezultatów, przynajmniej takie odnosił wrażenie, nigdy nie był badaczem. Pod tym względem Letycja upodobniła się do Quentina – Edgar, jako jedyny z pozostałej trójki rodzeństwa, preferował coś bardziej praktycznego. Tylko on podróżował po świecie, w międzyczasie zajmując się śmiercionośnymi klątwami, rodzinny sklep odwiedzając od wielkiego dzwonu. A jednak to właśnie on został nestorem całego rodu; czasem wciąż go to zaskakiwało. Zerknął na swój nestorski pierścień, który miał cały czas mu przypominać o nowej roli. - Swoją drogą, chyba potrzebuję nowych eliksirów - niechętnie rozpoczął temat, który raczej wolał omijać szerokim łukiem. Nie cierpiał swojej choroby, ale na szczęście miewał długie okresy uśpienia, tak jak teraz. - Niedawno miałem atak, a od ostatniego minęło naprawdę dużo czasu, chyba rok - pożalił się, ufając, że siostra znajdzie jakieś rozwiązanie. Była młoda i niezbyt doświadczona, ale i tak nie bałby jej się powierzyć swojego zdrowia. Znalazłaby rozwiązanie.
- Czy ja wiem czy takie ponure? - Zagadnął, bo choć pogoda faktycznie dawała im w kość, nastroje w polityce raczej pomału przeważały na ich stronę, szczególnie po szczycie w Stonehenge. - Mam nadzieję, że nie złapie nas deszcz - mruknął jeszcze po chwili, kiedy powiódł za wzrokiem siostry, znowu zauważając te nadciągające czarne chmury.
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
21.07, pełnia księżyca
Kolor purpury był obrzydliwy - przynajmniej dziś. Czerwone, fioletowe i różowawe liście drażniły dziś przewrażliwiony wzrok zirytowanego Michaela, który - jak zwykle przed pełnią - był dziś marudny i poirytowany. Zdenerwowanie pomagało przynajmniej odciągnąć jego myśli od lęku, który towarzyszył mu przed każdą przemianą. Strach przed bólem i utratą kontroli stał się nieodłączną częścią jego życia od momentu ugryzienia. Choć z biegiem miesięcy i lat powinno mu być w teorii łatwiej, powinien się przyzwyczaić, to po dwu i pół roku życia z klątwą likantropii, dla Michaela stało się jasne, że już nigdy nie będzie normalnie. Może i przestał nienawidzić już samego siebie, może i na powrót zbliżył się do rodziny i dawał radę spotykać się z ludźmi bez nieustannej obawy czy wiedzą i co o nim pomyślą... ale pełnie księżyca nadal były tak samo trudne, a nawet trudniejsze. Pierwszego kwietnia stracił - być może na zawsze - stabilność, rutynę rejestracji, złudne poczucie kontroli, okazyjny dostęp do eliksiru tojadowego. Stracił swoje stałe i sprawdzone miejsca, silne drzewa i puste lasy. Dopiero teraz docierało do niego, jak łatwe było życie zarejestrowanego wilkołaka. Nie musiał się nawet wysilać i myśleć, wystarczyło wybrać i zgłosić jakikolwiek las z listy tych, zarejestrowanych przez Ministerstwo. Mógł nawet spędzać pełnie w pobliżu swojej dawnej chaty, teraz zapewne splądrowanej przez Lupina. Teraz zaś był skazany na nieustanną tułaczkę, szukanie wciąż nowych lasów, spędzanie dni i bezksiężycowych na odludziu aby przekonać się czy na pewno nikt nie zapuszcza się w upatrzone przez niego miejsca... W dodatku był poszukiwany, brygadziści mieli obowiązek polować na takich jak on, wilkołaki nieprzestrzegające warunków rejestracji uważano za niebezpieczne potwory, a ludzie Malfoya z pewnością chcieliby schwytać i przesłuchać byłego aurora.
Zazdrościł teraz niezarejestrowanym wilkołakom. Pilnowanie swojej tajemnicy z pewnością było męczące, ale nie aż tak, jak życie po wydaniu się owej tajemnicy. Norweskie służby od razu przekazały informacje o jego wypadku do angielskiego Ministerstwa, Michael nigdy - aż do kwietnia - nie miał więc okazji posmakować dzikiego życia.
Mrużąc oczy, rozejrzał się po drażniących wzrok jaskrawych drzewach, usiłując wybrać jakieś odpowiednie. Nie znał się na drzewach, szczególnie te tutejsze - purpurowe i dziwaczne - wydawały się jakieś inne niż w reszcie Anglii, ale drzewo to drzewo. Żadna filozofia. Wybrał na oko stabilny pień, rozebrał się, a potem starannie przywiązał się srebrnym łańcuchem. Do tej części lasu chyba nikt się nie zapuszczał, miała złą sławę (cokolwiek to znaczy), ale lepiej być przezornym. Może i nie przestrzegał już warunków rejestracji, ale nadal chciał stosować się do ich podstawowego założenia - aby nikogo nigdy nie skrzywdzić.
Poprawił węzeł, wziął głęboki wdech i czekał. Przynajmniej letnie noce były krótkie, niedługo będzie po wszystkim. Chociaż, gdy wszedł księżyc a jego ciało zalała fala bólu, jak zwykle zaczęło mu się wydawać, że rozciąganie kości potrwa wieczność. Wieczność w bólu, który zwykle prowadził do narastającej agresji, a w końcu do błogiej nieświadomości. Michael zdążył się już jednak zorientować, że czasem, choć bardzo rzadko, nie zatraca swojej świadomości całkowicie. Zależało mu, aby zachować z dzisiejszej nocy choć strzępki pamięci, więc zamiast osunąć się w ciemność i ból - próbował walczyć, próbował pozostać choć trochę sobą.
rzucam na świadomą (lub nie) przemianę (+4)
Kolor purpury był obrzydliwy - przynajmniej dziś. Czerwone, fioletowe i różowawe liście drażniły dziś przewrażliwiony wzrok zirytowanego Michaela, który - jak zwykle przed pełnią - był dziś marudny i poirytowany. Zdenerwowanie pomagało przynajmniej odciągnąć jego myśli od lęku, który towarzyszył mu przed każdą przemianą. Strach przed bólem i utratą kontroli stał się nieodłączną częścią jego życia od momentu ugryzienia. Choć z biegiem miesięcy i lat powinno mu być w teorii łatwiej, powinien się przyzwyczaić, to po dwu i pół roku życia z klątwą likantropii, dla Michaela stało się jasne, że już nigdy nie będzie normalnie. Może i przestał nienawidzić już samego siebie, może i na powrót zbliżył się do rodziny i dawał radę spotykać się z ludźmi bez nieustannej obawy czy wiedzą i co o nim pomyślą... ale pełnie księżyca nadal były tak samo trudne, a nawet trudniejsze. Pierwszego kwietnia stracił - być może na zawsze - stabilność, rutynę rejestracji, złudne poczucie kontroli, okazyjny dostęp do eliksiru tojadowego. Stracił swoje stałe i sprawdzone miejsca, silne drzewa i puste lasy. Dopiero teraz docierało do niego, jak łatwe było życie zarejestrowanego wilkołaka. Nie musiał się nawet wysilać i myśleć, wystarczyło wybrać i zgłosić jakikolwiek las z listy tych, zarejestrowanych przez Ministerstwo. Mógł nawet spędzać pełnie w pobliżu swojej dawnej chaty, teraz zapewne splądrowanej przez Lupina. Teraz zaś był skazany na nieustanną tułaczkę, szukanie wciąż nowych lasów, spędzanie dni i bezksiężycowych na odludziu aby przekonać się czy na pewno nikt nie zapuszcza się w upatrzone przez niego miejsca... W dodatku był poszukiwany, brygadziści mieli obowiązek polować na takich jak on, wilkołaki nieprzestrzegające warunków rejestracji uważano za niebezpieczne potwory, a ludzie Malfoya z pewnością chcieliby schwytać i przesłuchać byłego aurora.
Zazdrościł teraz niezarejestrowanym wilkołakom. Pilnowanie swojej tajemnicy z pewnością było męczące, ale nie aż tak, jak życie po wydaniu się owej tajemnicy. Norweskie służby od razu przekazały informacje o jego wypadku do angielskiego Ministerstwa, Michael nigdy - aż do kwietnia - nie miał więc okazji posmakować dzikiego życia.
Mrużąc oczy, rozejrzał się po drażniących wzrok jaskrawych drzewach, usiłując wybrać jakieś odpowiednie. Nie znał się na drzewach, szczególnie te tutejsze - purpurowe i dziwaczne - wydawały się jakieś inne niż w reszcie Anglii, ale drzewo to drzewo. Żadna filozofia. Wybrał na oko stabilny pień, rozebrał się, a potem starannie przywiązał się srebrnym łańcuchem. Do tej części lasu chyba nikt się nie zapuszczał, miała złą sławę (cokolwiek to znaczy), ale lepiej być przezornym. Może i nie przestrzegał już warunków rejestracji, ale nadal chciał stosować się do ich podstawowego założenia - aby nikogo nigdy nie skrzywdzić.
Poprawił węzeł, wziął głęboki wdech i czekał. Przynajmniej letnie noce były krótkie, niedługo będzie po wszystkim. Chociaż, gdy wszedł księżyc a jego ciało zalała fala bólu, jak zwykle zaczęło mu się wydawać, że rozciąganie kości potrwa wieczność. Wieczność w bólu, który zwykle prowadził do narastającej agresji, a w końcu do błogiej nieświadomości. Michael zdążył się już jednak zorientować, że czasem, choć bardzo rzadko, nie zatraca swojej świadomości całkowicie. Zależało mu, aby zachować z dzisiejszej nocy choć strzępki pamięci, więc zamiast osunąć się w ciemność i ból - próbował walczyć, próbował pozostać choć trochę sobą.
rzucam na świadomą (lub nie) przemianę (+4)
Can I not save one
from the pitiless wave?
The member 'Michael Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 35
'k100' : 35
Purpurowa knieja
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Durham