Salon
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
Salon
W odróżnieniu od pokoju dziennego, salon jest przeznaczony dla spotkań z gośćmi (przede wszystkim przedstawicielami rodów, z którymi Macmillanowie nie utrzymują szczególnie bliskich więzi) i z tego powodu ma chłodniejszą kolorystykę. Ma charakter reprezentacyjny.
Na ścianie, nad kominkiem, znajduje się obraz nestora rodu, Sorphona Macmillana, a nad nim herb rodu. Przy wejściu do salonu znajdują się jedynie dwie stare miotły, które należały do poprzednich nestorów. Nad drzwiami znajduje się dewiza: Per aspera ad astra. Na jednej ze ścian znajdują się szable, a pod nimi najwspanialsze puchary zdobyte przez Macmillanów w Quidditchu.
Na ścianie, nad kominkiem, znajduje się obraz nestora rodu, Sorphona Macmillana, a nad nim herb rodu. Przy wejściu do salonu znajdują się jedynie dwie stare miotły, które należały do poprzednich nestorów. Nad drzwiami znajduje się dewiza: Per aspera ad astra. Na jednej ze ścian znajdują się szable, a pod nimi najwspanialsze puchary zdobyte przez Macmillanów w Quidditchu.
| 10 września
Wrześniowa pogoda rozpieszczała swoim ciepłem. Archibald miał ochotę cały wolny czas przesiadywać na tyłach posiadłości wraz z kieliszkiem słodkiego wina albo gdzieś w okolicy rodzinnych szklarni, pielęgnując wciąż kwitnące kwiaty. Nigdy nie lubił zimy; był typowym typem "zmarzlucha", który oddałby wiele za odrobinę słonecznych promieni. Poza tym w czerwcu sypał śnieg, dlatego ciepły początek września naprawdę można było przyjąć z ulgą.
Dzisiaj miał jednak inne plany niż słodkie domowe lenistwo. Już parę tygodni temu obiecał przyjacielowi, że pojawi się w Puddlemere, i należało wreszcie wywiązać się z tej obietnicy. Archibald nie mógł uwierzyć, że minęło prawie siedem lat odkąd ostatnio postawił swą stopę w rodowej posiadłości Macmillanów. Przecież kiedyś był tam częstym gościem, a sam Anthony jawił się dla niego jako jeden z najlepszych przyjaciół. Potem ta wieloletnia bliska relacja musiała się zepsuć niemal tak łatwo jak mydlana bańka. Teraz, kiedy wszystko wskazywało na to, że uda im się pogodzić, cały ten konflikt wydawał się Archibaldowi po prostu głupi. Wciąż miał do Anthony'ego żal i wciąż uważał, że nie powinien był reagować w ten sposób, ale jego złość zaczęła przyjmować inną postać. Mniej wybuchową.
Tym razem przygotował sobie świstoklik. Teleportacja wciąż szwankowała, a do kominka wolał nie wchodzić. Co tu dopiero mówić o Błędnym Rycerzu - podobno teraz dużo więcej osób z niego korzystało, ale Archibald postanowił, że jego osoba absolutnie nigdy nie wsiądzie do tego pojazdu. Poprawił kołnierz koszuli, tym razem mniej oficjalnej, jasnej i z krótkim rękawem, po czym przedostał się do Puddlemere. Posiadłość wyglądała dokładnie tak jak ją zapamiętał - aż powróciło do niego mnóstwo pozornie zapomnianych wspomnień. Poszedł za skrzatem do pokaźnego salonu, upewniając się, że wciąż ma w kieszeni pomniejszony zestaw gargulków. Czuł w kościach, że przyda im się takie odmóżdżenie.
- Anthony - przywitał się, kiedy tylko zauważył znajomą sylwetkę, choć dało się po nim zauważyć upływ czasu. Archibald był świadomy, że po nim zapewne też - już nie mieli po dwadzieścia lat. - Widzę, że nic się tutaj nie zmieniło - zauważył, pochylając się nad idealnie wypolerowanymi złotymi pucharami.
Wrześniowa pogoda rozpieszczała swoim ciepłem. Archibald miał ochotę cały wolny czas przesiadywać na tyłach posiadłości wraz z kieliszkiem słodkiego wina albo gdzieś w okolicy rodzinnych szklarni, pielęgnując wciąż kwitnące kwiaty. Nigdy nie lubił zimy; był typowym typem "zmarzlucha", który oddałby wiele za odrobinę słonecznych promieni. Poza tym w czerwcu sypał śnieg, dlatego ciepły początek września naprawdę można było przyjąć z ulgą.
Dzisiaj miał jednak inne plany niż słodkie domowe lenistwo. Już parę tygodni temu obiecał przyjacielowi, że pojawi się w Puddlemere, i należało wreszcie wywiązać się z tej obietnicy. Archibald nie mógł uwierzyć, że minęło prawie siedem lat odkąd ostatnio postawił swą stopę w rodowej posiadłości Macmillanów. Przecież kiedyś był tam częstym gościem, a sam Anthony jawił się dla niego jako jeden z najlepszych przyjaciół. Potem ta wieloletnia bliska relacja musiała się zepsuć niemal tak łatwo jak mydlana bańka. Teraz, kiedy wszystko wskazywało na to, że uda im się pogodzić, cały ten konflikt wydawał się Archibaldowi po prostu głupi. Wciąż miał do Anthony'ego żal i wciąż uważał, że nie powinien był reagować w ten sposób, ale jego złość zaczęła przyjmować inną postać. Mniej wybuchową.
Tym razem przygotował sobie świstoklik. Teleportacja wciąż szwankowała, a do kominka wolał nie wchodzić. Co tu dopiero mówić o Błędnym Rycerzu - podobno teraz dużo więcej osób z niego korzystało, ale Archibald postanowił, że jego osoba absolutnie nigdy nie wsiądzie do tego pojazdu. Poprawił kołnierz koszuli, tym razem mniej oficjalnej, jasnej i z krótkim rękawem, po czym przedostał się do Puddlemere. Posiadłość wyglądała dokładnie tak jak ją zapamiętał - aż powróciło do niego mnóstwo pozornie zapomnianych wspomnień. Poszedł za skrzatem do pokaźnego salonu, upewniając się, że wciąż ma w kieszeni pomniejszony zestaw gargulków. Czuł w kościach, że przyda im się takie odmóżdżenie.
- Anthony - przywitał się, kiedy tylko zauważył znajomą sylwetkę, choć dało się po nim zauważyć upływ czasu. Archibald był świadomy, że po nim zapewne też - już nie mieli po dwadzieścia lat. - Widzę, że nic się tutaj nie zmieniło - zauważył, pochylając się nad idealnie wypolerowanymi złotymi pucharami.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
|1.9.56
Tego dnia biegał głównie za młodszymi Macmillanami, spełniając rolę „dobrego wujka”. Należało mimo wszystko pilnować sportowego ducha młodego pokolenia. Pogoda z kolei dopisywała, żeby młodsi czarodzieje poćwiczyli latanie na miotełkach i podstawowe elementy Quidditcha… lub jakiekolwiek inne sporty i umiejętności. Ciotki siedziały w ogrodzie i obgadywały każdego po kolei, bez wyjątku. Wujostwo popijało whisky rozprawiając nad kolejnymi gwiazdami Quidditcha, zagrywkami, chwytami, to nad znienawidzoną przez nich polityką i obecną sytuacją w kraju (choć ten temat wyjątkowo szybko pomijali, często przeklinając). Większość towarzystwa opierała się przede wszystkim na materiale z gazet, które piętrzyły się na niektórych stolikach.
Po skończonej porannej rozgrzewce Anthony natychmiast postanowił się przebrać. Nie spodziewał się, że wrzesień będzie tak upalny, a tym bardziej, że dzieci kuzynów i wujków aż tak go wykończą. Na dworze ostatnimi dniami zrobił się mały zjazd Macmillanów. Pogoda mimo wszystko dopisywała, na tyle, że na każdym kroku sprawdzał czy ma odpięty chociaż jeden górny guzik, który dawałby mu poczucie delikatnej ochłody. Dzieci z kolei przyczepiły się do innego wujka, w pewnym sensie torturując go i zmuszając go do zabawy.
Nie spodziewał się jednak ugościć dzisiaj Archibalda. Owszem, obiecywał że pojawi się w rezydencji od kilku tygodni… no, ale właśnie – minęło kilka niedziel, a go wciąż nie było. Gdy tylko skrzat pojawił się przed nim informując o przybyciu Prewetta, na twarzy Macmillana pojawiło się zdziwienie, a zaraz po tym uśmiech. W końcu! Długo czekał, ale się doczekał!
– Przekaż, że zaraz przyjdę i wprowadź go do jakiegoś wolnego pokoju, może być salon. Nie chcę, żeby ktokolwiek przysłuchiwał się naszym rozmowom – w odpowiedzi rzucił radośnie skrzatowi, natychmiast poprawiając włosy i sprawdzając czy widoczne na twarzy było to, że poprzedniego dnia trochę za dużo popił. Nie chciał, żeby Archibald przeprowadzał nad nim jakiekolwiek badania, chociaż w liście, który mu wysłał żartował, że coś go boli. Chodziło jednak o zachęcenie Prewetta do przybycia na ziemie Macmillanów.
Zaraz jednak chwycił za jedną z lepszych i starszych butelek whisky i dwa kieliszki. Na widok rudej czupryny natychmiast bardzo rozpromieniał. Chociaż trochę radości na tym całym świecie.
– Archibaldzie! – zawołał radośnie. Rozpostarł ręce, żeby przywitać się szczerym uściskiem. – W końcu odnalazłeś do nas drogę! Długo to tobie zajęło, muszę przyznać – żartował. Zachowywał się trochę jak nie on, zbyt wesoło. Nie chciał jednak zwracać uwagi na swoje depresyjne podejście, nie zgadzające się z duchem Macmillanów. – Wybacz, że przyjmuję cię tutaj, ale w drugim salonie plotkują i rozprawiają o taktykach, a nie chciałem, żeby wujostwo cię zadręczało. Wiesz jacy są. Zaraz zaczną wymyślać jakieś choroby, wyciągną jakieś dokumenty… rozumiesz. Siadaj, siadaj. Przyniosłem whisky, ma jakieś... piętnaście? – tu spojrzał na butelkę. – A nie, przepraszam dwadzieścia lat, myślę. Mój wujek robił. Spróbujemy, napijemy się… Siadaj, siadaj, opowiadaj co u ciebie. – Sam rozsiadł się w jednym z foteli przy kominku i natychmiast zaczął zapełniać kieliszki.
Tego dnia biegał głównie za młodszymi Macmillanami, spełniając rolę „dobrego wujka”. Należało mimo wszystko pilnować sportowego ducha młodego pokolenia. Pogoda z kolei dopisywała, żeby młodsi czarodzieje poćwiczyli latanie na miotełkach i podstawowe elementy Quidditcha… lub jakiekolwiek inne sporty i umiejętności. Ciotki siedziały w ogrodzie i obgadywały każdego po kolei, bez wyjątku. Wujostwo popijało whisky rozprawiając nad kolejnymi gwiazdami Quidditcha, zagrywkami, chwytami, to nad znienawidzoną przez nich polityką i obecną sytuacją w kraju (choć ten temat wyjątkowo szybko pomijali, często przeklinając). Większość towarzystwa opierała się przede wszystkim na materiale z gazet, które piętrzyły się na niektórych stolikach.
Po skończonej porannej rozgrzewce Anthony natychmiast postanowił się przebrać. Nie spodziewał się, że wrzesień będzie tak upalny, a tym bardziej, że dzieci kuzynów i wujków aż tak go wykończą. Na dworze ostatnimi dniami zrobił się mały zjazd Macmillanów. Pogoda mimo wszystko dopisywała, na tyle, że na każdym kroku sprawdzał czy ma odpięty chociaż jeden górny guzik, który dawałby mu poczucie delikatnej ochłody. Dzieci z kolei przyczepiły się do innego wujka, w pewnym sensie torturując go i zmuszając go do zabawy.
Nie spodziewał się jednak ugościć dzisiaj Archibalda. Owszem, obiecywał że pojawi się w rezydencji od kilku tygodni… no, ale właśnie – minęło kilka niedziel, a go wciąż nie było. Gdy tylko skrzat pojawił się przed nim informując o przybyciu Prewetta, na twarzy Macmillana pojawiło się zdziwienie, a zaraz po tym uśmiech. W końcu! Długo czekał, ale się doczekał!
– Przekaż, że zaraz przyjdę i wprowadź go do jakiegoś wolnego pokoju, może być salon. Nie chcę, żeby ktokolwiek przysłuchiwał się naszym rozmowom – w odpowiedzi rzucił radośnie skrzatowi, natychmiast poprawiając włosy i sprawdzając czy widoczne na twarzy było to, że poprzedniego dnia trochę za dużo popił. Nie chciał, żeby Archibald przeprowadzał nad nim jakiekolwiek badania, chociaż w liście, który mu wysłał żartował, że coś go boli. Chodziło jednak o zachęcenie Prewetta do przybycia na ziemie Macmillanów.
Zaraz jednak chwycił za jedną z lepszych i starszych butelek whisky i dwa kieliszki. Na widok rudej czupryny natychmiast bardzo rozpromieniał. Chociaż trochę radości na tym całym świecie.
– Archibaldzie! – zawołał radośnie. Rozpostarł ręce, żeby przywitać się szczerym uściskiem. – W końcu odnalazłeś do nas drogę! Długo to tobie zajęło, muszę przyznać – żartował. Zachowywał się trochę jak nie on, zbyt wesoło. Nie chciał jednak zwracać uwagi na swoje depresyjne podejście, nie zgadzające się z duchem Macmillanów. – Wybacz, że przyjmuję cię tutaj, ale w drugim salonie plotkują i rozprawiają o taktykach, a nie chciałem, żeby wujostwo cię zadręczało. Wiesz jacy są. Zaraz zaczną wymyślać jakieś choroby, wyciągną jakieś dokumenty… rozumiesz. Siadaj, siadaj. Przyniosłem whisky, ma jakieś... piętnaście? – tu spojrzał na butelkę. – A nie, przepraszam dwadzieścia lat, myślę. Mój wujek robił. Spróbujemy, napijemy się… Siadaj, siadaj, opowiadaj co u ciebie. – Sam rozsiadł się w jednym z foteli przy kominku i natychmiast zaczął zapełniać kieliszki.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie spodziewał się ze strony Macmillana tak wylewnego powitania, chociaż mężczyzna zawsze był dość emocjonalny, więc nie powinno go to szczególnie dziwić. W tym samym momencie poczuł jakby ich kilkuletni spór po prostu zniknął. Rozwiązał się. Nie sądził, że ta chwila przyniesie mu tak ogromną ulgę. Brakowało mu rozmów i wygłupów ze swoim przyjacielem, poza tym w tych niepewnych czasach każda bliska osoba była jak na wagę złota. W końcu się uśmiechnął, wzruszając ramionami. - Owszem, ale chyba liczy się fakt, że w końcu tutaj trafiłem - odpowiedział, już nie chcąc wypominać Anthomy'emu jak długo on nie postawił stopy na ziemiach Dorset, co tu dopiero mówić o posiadłości Prewettów. Zresztą winę za tę nieciekawą sytuację ponosili obaj i już nie było sensu tego wypominać. Było, minęło. Macmillan się opamiętał.
- Naprawdę nie musisz mnie przepraszać za takie rzeczy, nie jestem twoją ciotką - zaśmiał się, przecież równie dobrze mógł zostać przyjęty na schodach i w niczym by mu to nie przeszkadzało. Nie chciał być traktowany jak gość specjalny, raczej jako przyjaciel rodziny, którym zresztą był jeszcze nie tak dawno temu. - A wujkami mogę się później zająć, przepiszę każdemu eliksir wzmacniający - dodał pół żarem pół serio, w zasadzie przywykł do ciągłych medycznych rozmów i diagnoz na poczekaniu, szczególnie postarzałym wujkom i ciotkom.
Z przyjemnością rozsiadł się w wygodnym fotelu i odebrał od Macmillana kieliszek whisky. Przez moment nic nie mówił, napawając się tą dziwną aczkolwiek przyjemną chwilą. - Nie widzieliśmy się tyle lat, że nawet nie wiem od czego powinienem zacząć - odparł w końcu, upijając łyk najznakomitszej whisky jaka tylko istniała na brytyjskich ziemiach, co musiał skwitować cichym mmm. - Na festiwalu poznałeś moją córkę, Miriam. W tym roku skończyła sześć lat. Mam jeszcze syna Edwina, ma lat pięć - zaczął, bo chyba fakt posiadania dzieci był największą zmianą jaka zaszła w jego życiu i prawdopodobnie nigdy nic nie zrobi na nim aż takiego wrażenia. - Chyba nie miałeś okazji poznać Lorraine, ale na pewno wszystko nadrobisz jak do nas wpadniesz - posłał mu porozumiewawcze spojrzenie, bo choć znał jego dawny stosunek do ślubu Archibalda, to miał nadzieję, że pozostawili to już za sobą. - To chyba tyle z wielkich zmian. Chociaż nestor kazał mi w tym roku sędziować konkurs kulinarny na festiwalu, to też było nie lada wyzwanie - przecież znał się na gotowaniu tak samo dobrze jak na języku trolli czyli w ogóle. Najważniejsze to nikogo nie otruć - cała reszta to dla niego szczegół, ale to chyba podchodzi pod skrzywienie zawodowe. - Twoja kolej - czuł, że zanim nadrobią te wszystkie zaległości, zastanie ich noc i pusta butelka macmilanowej whisky.
- Naprawdę nie musisz mnie przepraszać za takie rzeczy, nie jestem twoją ciotką - zaśmiał się, przecież równie dobrze mógł zostać przyjęty na schodach i w niczym by mu to nie przeszkadzało. Nie chciał być traktowany jak gość specjalny, raczej jako przyjaciel rodziny, którym zresztą był jeszcze nie tak dawno temu. - A wujkami mogę się później zająć, przepiszę każdemu eliksir wzmacniający - dodał pół żarem pół serio, w zasadzie przywykł do ciągłych medycznych rozmów i diagnoz na poczekaniu, szczególnie postarzałym wujkom i ciotkom.
Z przyjemnością rozsiadł się w wygodnym fotelu i odebrał od Macmillana kieliszek whisky. Przez moment nic nie mówił, napawając się tą dziwną aczkolwiek przyjemną chwilą. - Nie widzieliśmy się tyle lat, że nawet nie wiem od czego powinienem zacząć - odparł w końcu, upijając łyk najznakomitszej whisky jaka tylko istniała na brytyjskich ziemiach, co musiał skwitować cichym mmm. - Na festiwalu poznałeś moją córkę, Miriam. W tym roku skończyła sześć lat. Mam jeszcze syna Edwina, ma lat pięć - zaczął, bo chyba fakt posiadania dzieci był największą zmianą jaka zaszła w jego życiu i prawdopodobnie nigdy nic nie zrobi na nim aż takiego wrażenia. - Chyba nie miałeś okazji poznać Lorraine, ale na pewno wszystko nadrobisz jak do nas wpadniesz - posłał mu porozumiewawcze spojrzenie, bo choć znał jego dawny stosunek do ślubu Archibalda, to miał nadzieję, że pozostawili to już za sobą. - To chyba tyle z wielkich zmian. Chociaż nestor kazał mi w tym roku sędziować konkurs kulinarny na festiwalu, to też było nie lada wyzwanie - przecież znał się na gotowaniu tak samo dobrze jak na języku trolli czyli w ogóle. Najważniejsze to nikogo nie otruć - cała reszta to dla niego szczegół, ale to chyba podchodzi pod skrzywienie zawodowe. - Twoja kolej - czuł, że zanim nadrobią te wszystkie zaległości, zastanie ich noc i pusta butelka macmilanowej whisky.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
To samo wrażenie odbiło się na Anthonym. Zupełnie tak, jak gdyby dawne waśnie odeszły w niepamięć. Możliwe, że spotkanie podczas Festiwalu Lata trochę dodało mu odwagi. Dawniej bałby się rozmowy z Archibaldem w cztery oczy. Teraz mógł się trochę opuścić, co prawda nie tak jak dawniej, ale wciąż czuł się pewniej niż przed festiwalem. Zaśmiał się na jego odpowiedź. Czarodziej miał rację. Równie dobrze Macmillan sam mógłby zmusić się do odwiedzenia posiadłości Prewettów. Zakładał jednak, że skoro odwiedził ich ziemie w sierpniu i obecny był podczas całego wydarzenia organizowanego przez zaprzyjaźniony ród, to liczyło się to w taki sam sposób jak wizyta.
– Nie masz po co. Wszyscy mają się w porządku. Próbują tylko udowodnić, że są starsi niż w rzeczywistości, czego nie jestem w stanie zrozumieć – wyjaśnił przyjacielowi w nawiązaniu do wujków i ciotek. – I tak, i tak każdy Macmillan pozostaje w formie – uśmiechnął się. – Po prostu lubią narzekać, bo to jakoś im poprawia nastrój. Nie chciałem zwyczajnie, żeby cię zanudzili.
Nie chciał zmuszać starego przyjaciela do pracy po godzinach. Oczywistym było to, że Anthony szanował czyiś czas wolny, tym bardziej Prewetta, który wciąż pozostawał mu bliski, pomimo dawnych niesnasek. Nie było więc sensu roztrząsać się nad czymś, co i tak było swego rodzaju symulowaniem. Wujostwo i tak doszukiwałoby się od magimedyka usprawiedliwienia dla picia większej ilości alkoholi, a ich żony z kolei szukałyby przymusu do ukrócenia pijaństwa, którego nie mogły wywalczyć własnymi dłońmi. To z kolei oznaczałoby tylko tyle, że Archibald zostałby pozostawiony w impasie, chyba że opowiedziałby się po którejś stronie. Zawsze jednak ta druga strona byłaby zawiedziona jego odpowiedzią.
– Poznałem, poznałem. Wyjątkowo urocza młoda czarownica – uśmiechnął się szczerze na wspomnienie małej lady Prewett. Jednocześnie się zasmucił, choć nie dał tego po sobie poznać.
Zazdrościł odrobinę tego, co miał jego przyjaciel. Archibald, w przeciwieństwie do niego, wydawał się być bardziej poważny. O tym świadczyło to, że miał rodzinę, żonę, dzieci. Jak się wydawało, perfekcyjne spełniał obowiązki swojego rodu. Z drugiej strony był Anthony, wolny duch, który nie znosił ciągłego siedzenia w jednym miejscu. To różniło go od przyjaciela, którego może nie poznawał może zupełnie dobrze, miał jednak swój obraz Archibalda.
– Heath, syn mojego kuzyna, Aydena, trochę o nich wspominał. To znaczy, więcej mówił o Miriam – stwierdził, próbując choć chwilę zatrzymać się na miłym wspomnieniu o festiwalu. – Ale nie poznałem twojej żony – tu znowu się zasmucił. Nie chciał denerwować Archibalda dawnym konfliktem, przez który wiele lat nie wymieniali się listami. – Nie chciałbym też… jakkolwiek jej niepokoić – dodał niepewnie, nie wiedząc jak wybrnąć ze swojej głupoty sprzed wielu lat. – Sam rozumiesz dlaczego. Nie sądzę, że byłaby w stanie jakkolwiek mnie polubić. Zresztą… nie dziwiłbym się jej – tu uśmiechnął się gorzko i popił whisky, by zaraz po tym rozlać kolejną jej porcję zarówno sobie, jak i Archibaldowi. Dobrze więc, że ten wspomniał ponownie o festiwalu. Policzki Macmillana natychmiast się zaśmiały. – Najważniejsze to, to że pokonałeś to wyzwanie – zauważył. – Szkoda, że takich festiwali nie ma więcej w ciągu roku. Może wtedy wszyscy bylibyśmy spokojniejsi i radośniejsi…
Znowu spoważniał. Stan wojenny brzmiał groźne. Ludzie ginęli. Ministerstwo było w swego rodzaju rozsypce. Lord Longbottom z kolei, w opinii Anthony’ego, robił wszystko, co tylko możliwe, ale jednocześnie nie mógł przebić muru głową. A tym murem była konserwatywna szlachta, która na każdym kroku pluła jadem. Macmillan z kolei miał poczucie winy, że w ogóle wrócił do Anglii, gdy przecież mógł podróżować po odległych krainach, w oddaleniu od całego tego chaosu i obrzydliwej polityki. Był przy tym rozdarty pomiędzy chęcią poznawania nieznanego oraz lojalnością wobec swojego nazwiska. Nie mógłby jednak zostawić rodziny w tak niebezpiecznym momencie. Wystarczyło, że raz nie był obecny, gdy doszło do wybuchu anomalii. Na całe szczęście, jego ojciec wyzdrowiał. Wszystko było w porządku, choć ciemne chmury wisiały nad krajem.
– Nie wiem co opowiedzieć – zawstydził się odrobinę. – Podróżowałem, zwiedzałem. Chciałbym znowu wyjechać, choćby na krótko… ale zobaczymy. Mam pomysł na pewien alkohol… ale najpierw musiałbym wrócić do pewnego kraju, podpatrzeć jak mugole prawią tam nalewki. Pech w tym, że wszyscy wujowie, którzy zajmują się alkoholami są zajęci… albo nie chcą słyszeć o mugolskich wynalazkach i przerabianiu ich, bo uznają, że jedyny dobry alkohol to ognista. A ja nie wiem co zrobić – zaśmiał się nerwowo. Głupio to brzmiało, ale sam Anthony był typem marzyciela, który chciałby przekroczyć barierę i jakoś zabłysnąć w nietypowej dziedzinie życia. Skoro nie mógł zostać gwiazdą Quidditcha, próbował rozwijać się destylacji alkoholi. – Rodzina z kolei naciska, że skoro wróciłem, to powinienem natychmiast się ożenić. A mi nie jest do tego śpieszno. Najpierw powinniśmy przeczekać niepewne czasy, a potem myśleć o zabawie – dodał po chwili, zwierzając się Archibaldowi także z domowego problemu. Szybko przypomniał sobie jednak o tym, że przecież jego siostra niedługo miała wyjść za mąż. – To znaczy, nie mam nic przeciwko ślubie z Ollivanderami – zaznaczył zaraz, energicznie broniąc się przed złymi myślami Prewetta wymachiwaniem rękoma. – To dobrze, że twoja siostra wychodzi za mąż. To co powiedziałem, myślałem o sobie i swojej sytuacji – wyjaśnił, choć nie wiedział czy Archibald dobrze zrozumiał jego intencje. – W ogóle… opowiadaj mi jak się poznali, twoja siostra i Ollivander.
– Nie masz po co. Wszyscy mają się w porządku. Próbują tylko udowodnić, że są starsi niż w rzeczywistości, czego nie jestem w stanie zrozumieć – wyjaśnił przyjacielowi w nawiązaniu do wujków i ciotek. – I tak, i tak każdy Macmillan pozostaje w formie – uśmiechnął się. – Po prostu lubią narzekać, bo to jakoś im poprawia nastrój. Nie chciałem zwyczajnie, żeby cię zanudzili.
Nie chciał zmuszać starego przyjaciela do pracy po godzinach. Oczywistym było to, że Anthony szanował czyiś czas wolny, tym bardziej Prewetta, który wciąż pozostawał mu bliski, pomimo dawnych niesnasek. Nie było więc sensu roztrząsać się nad czymś, co i tak było swego rodzaju symulowaniem. Wujostwo i tak doszukiwałoby się od magimedyka usprawiedliwienia dla picia większej ilości alkoholi, a ich żony z kolei szukałyby przymusu do ukrócenia pijaństwa, którego nie mogły wywalczyć własnymi dłońmi. To z kolei oznaczałoby tylko tyle, że Archibald zostałby pozostawiony w impasie, chyba że opowiedziałby się po którejś stronie. Zawsze jednak ta druga strona byłaby zawiedziona jego odpowiedzią.
– Poznałem, poznałem. Wyjątkowo urocza młoda czarownica – uśmiechnął się szczerze na wspomnienie małej lady Prewett. Jednocześnie się zasmucił, choć nie dał tego po sobie poznać.
Zazdrościł odrobinę tego, co miał jego przyjaciel. Archibald, w przeciwieństwie do niego, wydawał się być bardziej poważny. O tym świadczyło to, że miał rodzinę, żonę, dzieci. Jak się wydawało, perfekcyjne spełniał obowiązki swojego rodu. Z drugiej strony był Anthony, wolny duch, który nie znosił ciągłego siedzenia w jednym miejscu. To różniło go od przyjaciela, którego może nie poznawał może zupełnie dobrze, miał jednak swój obraz Archibalda.
– Heath, syn mojego kuzyna, Aydena, trochę o nich wspominał. To znaczy, więcej mówił o Miriam – stwierdził, próbując choć chwilę zatrzymać się na miłym wspomnieniu o festiwalu. – Ale nie poznałem twojej żony – tu znowu się zasmucił. Nie chciał denerwować Archibalda dawnym konfliktem, przez który wiele lat nie wymieniali się listami. – Nie chciałbym też… jakkolwiek jej niepokoić – dodał niepewnie, nie wiedząc jak wybrnąć ze swojej głupoty sprzed wielu lat. – Sam rozumiesz dlaczego. Nie sądzę, że byłaby w stanie jakkolwiek mnie polubić. Zresztą… nie dziwiłbym się jej – tu uśmiechnął się gorzko i popił whisky, by zaraz po tym rozlać kolejną jej porcję zarówno sobie, jak i Archibaldowi. Dobrze więc, że ten wspomniał ponownie o festiwalu. Policzki Macmillana natychmiast się zaśmiały. – Najważniejsze to, to że pokonałeś to wyzwanie – zauważył. – Szkoda, że takich festiwali nie ma więcej w ciągu roku. Może wtedy wszyscy bylibyśmy spokojniejsi i radośniejsi…
Znowu spoważniał. Stan wojenny brzmiał groźne. Ludzie ginęli. Ministerstwo było w swego rodzaju rozsypce. Lord Longbottom z kolei, w opinii Anthony’ego, robił wszystko, co tylko możliwe, ale jednocześnie nie mógł przebić muru głową. A tym murem była konserwatywna szlachta, która na każdym kroku pluła jadem. Macmillan z kolei miał poczucie winy, że w ogóle wrócił do Anglii, gdy przecież mógł podróżować po odległych krainach, w oddaleniu od całego tego chaosu i obrzydliwej polityki. Był przy tym rozdarty pomiędzy chęcią poznawania nieznanego oraz lojalnością wobec swojego nazwiska. Nie mógłby jednak zostawić rodziny w tak niebezpiecznym momencie. Wystarczyło, że raz nie był obecny, gdy doszło do wybuchu anomalii. Na całe szczęście, jego ojciec wyzdrowiał. Wszystko było w porządku, choć ciemne chmury wisiały nad krajem.
– Nie wiem co opowiedzieć – zawstydził się odrobinę. – Podróżowałem, zwiedzałem. Chciałbym znowu wyjechać, choćby na krótko… ale zobaczymy. Mam pomysł na pewien alkohol… ale najpierw musiałbym wrócić do pewnego kraju, podpatrzeć jak mugole prawią tam nalewki. Pech w tym, że wszyscy wujowie, którzy zajmują się alkoholami są zajęci… albo nie chcą słyszeć o mugolskich wynalazkach i przerabianiu ich, bo uznają, że jedyny dobry alkohol to ognista. A ja nie wiem co zrobić – zaśmiał się nerwowo. Głupio to brzmiało, ale sam Anthony był typem marzyciela, który chciałby przekroczyć barierę i jakoś zabłysnąć w nietypowej dziedzinie życia. Skoro nie mógł zostać gwiazdą Quidditcha, próbował rozwijać się destylacji alkoholi. – Rodzina z kolei naciska, że skoro wróciłem, to powinienem natychmiast się ożenić. A mi nie jest do tego śpieszno. Najpierw powinniśmy przeczekać niepewne czasy, a potem myśleć o zabawie – dodał po chwili, zwierzając się Archibaldowi także z domowego problemu. Szybko przypomniał sobie jednak o tym, że przecież jego siostra niedługo miała wyjść za mąż. – To znaczy, nie mam nic przeciwko ślubie z Ollivanderami – zaznaczył zaraz, energicznie broniąc się przed złymi myślami Prewetta wymachiwaniem rękoma. – To dobrze, że twoja siostra wychodzi za mąż. To co powiedziałem, myślałem o sobie i swojej sytuacji – wyjaśnił, choć nie wiedział czy Archibald dobrze zrozumiał jego intencje. – W ogóle… opowiadaj mi jak się poznali, twoja siostra i Ollivander.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Uwierz mi, że czasem lepiej w tę stronę. Na przykład mój wuj ostatnio ma się coraz gorzej, ale zapiera się rękami i nogami przed jakimkolwiek badaniem - uważając, że niewiele mu one pomogą. To prawda, że zbadało go już wielu uzdrowicieli i żaden z nich nie powiedział niczego nowego, ale Archibald i tak sądził, że nie powinien po prostu rezygnować z kolejnych diagnoz. Wuj nie był magomedykiem, może dlatego trudno mu było to zrozumieć.
Nie potrafił się nie uśmiechnąć przy komentarzu na temat Miriam. Nie dało się ukryć, że potrafi skraść serce i Archibald czuł, że ta umiejętność już z nią pozostanie. Na razie wolał się nie zastanawiać jak to wpłynie na jej przyszłe relacje, ale kiedy Anthony wspomniał Heatha to już nie miał wyboru. - Heath to syn Aydena? - Do tej pory Archibald nie dowiedział się w jaki sposób chłopiec jest spokrewniony z Macmillanami, a nie ulegało wątpliwości, że jakoś jest - spędził z nim może pół godziny, ale to wystarczyło, żeby odnalazł w nim wiele rodzinnych cech. - Poznałem go, wyłowił Miriam wianek - cóż, nie ulegało wątpliwości, że była to sytuacja niezwykle urocza. O późniejszej kuli ognia wolał nie wspominać - najważniejsze, że wszystko dobrze się skończyło.
- Nie, Anthony. Minęło już wystarczająco dużo czasu, poza tym wszyscy jesteśmy dorośli. Jestem pewny, że Lorraine nie rzuci na ciebie żadnego uroku kiedy pojawisz się w Weymouth - a przynajmniej nie zrobi tego, kiedy Archibald ją uprzedzi o niespodziewanym gościu. Lorraine doskonale rozumie, że w obecnych czasach nie należy robić sobie wrogów tylko przyjaciół.
- Taa, udawałem, że wiem co mówię. Oo, jakie ciekawe zastosowanie kuminu! Hmm, a tutaj to chyba ciasto zbyt długo piekło się w piekarniku - sparodiował samego siebie i zaśmiał się pod nosem, bo to musiało wyglądać komicznie, przynajmniej dla osób, które faktycznie znały się na gotowaniu. Może dlatego jurorzy tak dziwnie na niego patrzyli, bo faktycznie nieszczególnie pasował do ich grona.
Spojrzał na Anthony'ego, kiedy rozpoczął swoją opowieść. Naprawdę zżerała go ciekawość - bardzo chciał się dowiedzieć co się z nim działo przez ostatnie lata. A jednak nie dowiedział się zbyt wiele. - Podróżowałem, zwiedzałem? Nie chce mi się wierzyć, że przez tyle lat tego zwiedzania nic się nie wydarzyło - zaśmiał się, bo spodziewał się chociażby zabawnej opowieści o porwaniu wielbłąda albo o wizycie o starej jasnowidzki w jej fioletowym namiocie. - Pocieszę cię, nie przepadam za Ognistą - wzruszył ramionami, ale właśnie taka była prawda. Oczywiście pił ją kiedy wypadało, ale jakoś bez szału dla kubków smakowych. Jakby na potwierdzenie swoich słów upił łyk alkoholu podanego mu przez Tonika, ale coś mu poleciało nie do tej dziurki i zakaszlał (wcale nie na jego kolejne słowa). - Co mogę ci powiedzieć, Anthony... Chyba nikomu z nas nie było do tego spieszno, ale nie ominie cię to - wzruszył ramionami, nie mogąc go pocieszyć w żaden inny sposób, bo to po prostu byłoby kłamstwo. Każdy szlachcic prędzej czy później się żenił czy tego chciał czy nie. Taka była kolej rzeczy. - Rozumiem, nie przepraszaj. Ale z drugiej strony nie wiemy kiedy te czasy się skończą, a chyba powinniśmy mimo wszystko normalnie żyć - przynajmniej tak uważał, dlatego oprócz biegania na spotkania Zakonu biegał również do pracy i na taneczne pokazy swojej córki. - Znali się już w dzieciństwie, Ulysses czasem wpadał do nas ze swoimi rodzicami. Potem wkroczył nestor - chyba nie musiał mówić nic więcej, w ich świecie rzadko zdarzały się śluby takie jak jego własny. Resztę tego tematu wolał zostawić dla siebie - Julka nie była zachwycona nowym rozdziałem w życiu, ale to zbyt prywatne sprawy. - Mam nadzieję, że się tam pojawisz?
Nie potrafił się nie uśmiechnąć przy komentarzu na temat Miriam. Nie dało się ukryć, że potrafi skraść serce i Archibald czuł, że ta umiejętność już z nią pozostanie. Na razie wolał się nie zastanawiać jak to wpłynie na jej przyszłe relacje, ale kiedy Anthony wspomniał Heatha to już nie miał wyboru. - Heath to syn Aydena? - Do tej pory Archibald nie dowiedział się w jaki sposób chłopiec jest spokrewniony z Macmillanami, a nie ulegało wątpliwości, że jakoś jest - spędził z nim może pół godziny, ale to wystarczyło, żeby odnalazł w nim wiele rodzinnych cech. - Poznałem go, wyłowił Miriam wianek - cóż, nie ulegało wątpliwości, że była to sytuacja niezwykle urocza. O późniejszej kuli ognia wolał nie wspominać - najważniejsze, że wszystko dobrze się skończyło.
- Nie, Anthony. Minęło już wystarczająco dużo czasu, poza tym wszyscy jesteśmy dorośli. Jestem pewny, że Lorraine nie rzuci na ciebie żadnego uroku kiedy pojawisz się w Weymouth - a przynajmniej nie zrobi tego, kiedy Archibald ją uprzedzi o niespodziewanym gościu. Lorraine doskonale rozumie, że w obecnych czasach nie należy robić sobie wrogów tylko przyjaciół.
- Taa, udawałem, że wiem co mówię. Oo, jakie ciekawe zastosowanie kuminu! Hmm, a tutaj to chyba ciasto zbyt długo piekło się w piekarniku - sparodiował samego siebie i zaśmiał się pod nosem, bo to musiało wyglądać komicznie, przynajmniej dla osób, które faktycznie znały się na gotowaniu. Może dlatego jurorzy tak dziwnie na niego patrzyli, bo faktycznie nieszczególnie pasował do ich grona.
Spojrzał na Anthony'ego, kiedy rozpoczął swoją opowieść. Naprawdę zżerała go ciekawość - bardzo chciał się dowiedzieć co się z nim działo przez ostatnie lata. A jednak nie dowiedział się zbyt wiele. - Podróżowałem, zwiedzałem? Nie chce mi się wierzyć, że przez tyle lat tego zwiedzania nic się nie wydarzyło - zaśmiał się, bo spodziewał się chociażby zabawnej opowieści o porwaniu wielbłąda albo o wizycie o starej jasnowidzki w jej fioletowym namiocie. - Pocieszę cię, nie przepadam za Ognistą - wzruszył ramionami, ale właśnie taka była prawda. Oczywiście pił ją kiedy wypadało, ale jakoś bez szału dla kubków smakowych. Jakby na potwierdzenie swoich słów upił łyk alkoholu podanego mu przez Tonika, ale coś mu poleciało nie do tej dziurki i zakaszlał (wcale nie na jego kolejne słowa). - Co mogę ci powiedzieć, Anthony... Chyba nikomu z nas nie było do tego spieszno, ale nie ominie cię to - wzruszył ramionami, nie mogąc go pocieszyć w żaden inny sposób, bo to po prostu byłoby kłamstwo. Każdy szlachcic prędzej czy później się żenił czy tego chciał czy nie. Taka była kolej rzeczy. - Rozumiem, nie przepraszaj. Ale z drugiej strony nie wiemy kiedy te czasy się skończą, a chyba powinniśmy mimo wszystko normalnie żyć - przynajmniej tak uważał, dlatego oprócz biegania na spotkania Zakonu biegał również do pracy i na taneczne pokazy swojej córki. - Znali się już w dzieciństwie, Ulysses czasem wpadał do nas ze swoimi rodzicami. Potem wkroczył nestor - chyba nie musiał mówić nic więcej, w ich świecie rzadko zdarzały się śluby takie jak jego własny. Resztę tego tematu wolał zostawić dla siebie - Julka nie była zachwycona nowym rozdziałem w życiu, ale to zbyt prywatne sprawy. - Mam nadzieję, że się tam pojawisz?
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Uśmiechnął się na stwierdzenie Archibalda. Może rzeczywiście było lepiej, żeby wujostwo narzekało niż rzeczywiście znajdowało się w złym stanie. Kto wie, ten sposób mógł być całkiem przydatnym „zaklęciem” chroniącym przed jakimikolwiek chorobami. Być może taki sposób po prostu odganiał czyhające na każdym kroku zło.
– I tak źle, i tak niedobrze – odpowiedział mu rozkładając dłonie. – Każdy ma swoje uprzedzenia. W sumie, gdybym czuł się źle, pewnie zachowywałbym się tak samo jak twój wuj i udawał, że nic mi nie jest.
Na pytanie Prewetta nie wiedział początkowo jak odpowiedzieć, a właściwie – nie wiedział czego się spodziewał. Pierwsze co mu przeszło przez myśl, to fakt, że pewnie Heath zachował się jak typowy przedstawiciel swojej rodziny, to znaczy nie patrząc na tytuły. Kto wie, może poszedł w jego ślady i obraził kogoś. Biorąc pod uwagę fakt, że dalej Archibald nie mówił o małym łobuzie źle, tylko wspomniał jedynie o wianku, Anthony trochę się rozluźnił. Zupełnie tak, jak gdyby on był ojcem Heatha, a nie Ayden.
– Wiem, może dlatego zaczął tak dużo opowiadać o Miriam – uśmiechnął się szeroko. – Poczekaj aż zacznie się wdrapywać na mury waszej posiadłości za kilka lat – to był bardziej żart, sądził że zainteresowanie małą lady przez małego lorda było przejściowe i że pewnie skończy się w momencie, w którym Heath otrzyma miotłę, trafi do szkoły lub cokolwiek innego pojawi się na jego horyzoncie.
Myśli Macmillana szybko zresztą przeniosły się na dawne lata i… nieporozumienie, o ile można to tak w ogóle nazwać między nim a przyjacielem, którego głównym obiektem była dzisiejsza lady Prewett. Anthony natychmiast się delikatnie zawstydził i poczuł nieswojo. Nie sądził, żeby żona Archibalda tak szybko mu wybaczyła. Kobiety dość długo potrafiły trzymać w sobie złość.
– Kto wie – odpowiedział jedynie. – Obawiam się bardziej nieprzyjemnego uczucia niż uroków. Dorosłość nie ma tutaj zaczenia.
Dobrze więc, że znaleźli ten neutralny temat związany z Festiwalem. Parodia Prewetta całkiem go rozbawiła, a samo wspomnienia o tym, że tego samego dnia przypadkiem spróbował ciasta, (które przyprawiło go o depresję,) jedynie pogłębiło jego rozbawienie. Wspomnienie o tym jak znalazł się pod urokiem wili całkowicie pominął w swojej wyobraźni, próbując zakwalifikować je do wspomnień nadających się jedynie na zapomnienie. Lepiej było w ogóle to przemilczeć.
– Mam nadzieję, że to ciasto nie było z miodem trzminorka – zaśmiał się nawet, choć jego śmiech był trochę zbyt poważny.
Nie chciał się chwalić swoimi podróżami. Wystarczyło, że przez miesiąc od swojego powrotu codziennie musiał opowiadać jedno i to samo, każdemu wujkowi, krewnemu i tak dalej. Teraz wyraźnie go to męczyło, choć jeszcze z dwa miesiące temu zamierzał nawet napisać książkę. Co mu po tym? Nic.
– Wydarzyło się, wydarzyło – przyznał. – Ale co ja mogę tobie powiedzieć. Najlepiej by było jeżeli kiedyś pojedziesz ze mną. Nie wszystko da się opisać słowami. Naprawdę. Od ziemi po słońce, wszystko wydaje się być inne, jakby pełniejsze życia, a jednocześnie mniej skomplikowane.
Na kaszel kompana zareagował jedynie mocnym klepnięciem w plecy. Trochę się zawstydził, bo miał dziwne wrażenie, że Prewett zaczął się krztusić po tym jak wspomniał mu o swoich problemach natury rodzinnej. To nie tak, że nie chciał ślubu, ale obawiał się wybrania mu kandydatki bez żadnych konsultacji. Ta, której rodzice nie zaprotestują pewnie będą tymi „najlepszymi”. A on tak nie chciał. Słowa Archibalda brzmiały jak wyraźnie pesymistyczna zapowiedź.
– Może powinniśmy po prostu normalnie żyć – westchnął, specjalnie pomijając temat ożenku i własnej matki. Zupełnie tak, jak gdyby zignorował wypowiedź gościa. – Znaczy, całkiem dobrze im to wyszło, a nestor jedynie był formalnością? Pojawię się, pojawię się. Myślę zresztą nad prezentem dla nich. Wszystko, co mi się pojawia w głowie brzmi dość głupio, a nie chciałbym, żeby to był prezent, który można postawić w kącie i o nim zapomnieć.
– I tak źle, i tak niedobrze – odpowiedział mu rozkładając dłonie. – Każdy ma swoje uprzedzenia. W sumie, gdybym czuł się źle, pewnie zachowywałbym się tak samo jak twój wuj i udawał, że nic mi nie jest.
Na pytanie Prewetta nie wiedział początkowo jak odpowiedzieć, a właściwie – nie wiedział czego się spodziewał. Pierwsze co mu przeszło przez myśl, to fakt, że pewnie Heath zachował się jak typowy przedstawiciel swojej rodziny, to znaczy nie patrząc na tytuły. Kto wie, może poszedł w jego ślady i obraził kogoś. Biorąc pod uwagę fakt, że dalej Archibald nie mówił o małym łobuzie źle, tylko wspomniał jedynie o wianku, Anthony trochę się rozluźnił. Zupełnie tak, jak gdyby on był ojcem Heatha, a nie Ayden.
– Wiem, może dlatego zaczął tak dużo opowiadać o Miriam – uśmiechnął się szeroko. – Poczekaj aż zacznie się wdrapywać na mury waszej posiadłości za kilka lat – to był bardziej żart, sądził że zainteresowanie małą lady przez małego lorda było przejściowe i że pewnie skończy się w momencie, w którym Heath otrzyma miotłę, trafi do szkoły lub cokolwiek innego pojawi się na jego horyzoncie.
Myśli Macmillana szybko zresztą przeniosły się na dawne lata i… nieporozumienie, o ile można to tak w ogóle nazwać między nim a przyjacielem, którego głównym obiektem była dzisiejsza lady Prewett. Anthony natychmiast się delikatnie zawstydził i poczuł nieswojo. Nie sądził, żeby żona Archibalda tak szybko mu wybaczyła. Kobiety dość długo potrafiły trzymać w sobie złość.
– Kto wie – odpowiedział jedynie. – Obawiam się bardziej nieprzyjemnego uczucia niż uroków. Dorosłość nie ma tutaj zaczenia.
Dobrze więc, że znaleźli ten neutralny temat związany z Festiwalem. Parodia Prewetta całkiem go rozbawiła, a samo wspomnienia o tym, że tego samego dnia przypadkiem spróbował ciasta, (które przyprawiło go o depresję,) jedynie pogłębiło jego rozbawienie. Wspomnienie o tym jak znalazł się pod urokiem wili całkowicie pominął w swojej wyobraźni, próbując zakwalifikować je do wspomnień nadających się jedynie na zapomnienie. Lepiej było w ogóle to przemilczeć.
– Mam nadzieję, że to ciasto nie było z miodem trzminorka – zaśmiał się nawet, choć jego śmiech był trochę zbyt poważny.
Nie chciał się chwalić swoimi podróżami. Wystarczyło, że przez miesiąc od swojego powrotu codziennie musiał opowiadać jedno i to samo, każdemu wujkowi, krewnemu i tak dalej. Teraz wyraźnie go to męczyło, choć jeszcze z dwa miesiące temu zamierzał nawet napisać książkę. Co mu po tym? Nic.
– Wydarzyło się, wydarzyło – przyznał. – Ale co ja mogę tobie powiedzieć. Najlepiej by było jeżeli kiedyś pojedziesz ze mną. Nie wszystko da się opisać słowami. Naprawdę. Od ziemi po słońce, wszystko wydaje się być inne, jakby pełniejsze życia, a jednocześnie mniej skomplikowane.
Na kaszel kompana zareagował jedynie mocnym klepnięciem w plecy. Trochę się zawstydził, bo miał dziwne wrażenie, że Prewett zaczął się krztusić po tym jak wspomniał mu o swoich problemach natury rodzinnej. To nie tak, że nie chciał ślubu, ale obawiał się wybrania mu kandydatki bez żadnych konsultacji. Ta, której rodzice nie zaprotestują pewnie będą tymi „najlepszymi”. A on tak nie chciał. Słowa Archibalda brzmiały jak wyraźnie pesymistyczna zapowiedź.
– Może powinniśmy po prostu normalnie żyć – westchnął, specjalnie pomijając temat ożenku i własnej matki. Zupełnie tak, jak gdyby zignorował wypowiedź gościa. – Znaczy, całkiem dobrze im to wyszło, a nestor jedynie był formalnością? Pojawię się, pojawię się. Myślę zresztą nad prezentem dla nich. Wszystko, co mi się pojawia w głowie brzmi dość głupio, a nie chciałbym, żeby to był prezent, który można postawić w kącie i o nim zapomnieć.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie potrafił się nie zaśmiać na wspomnienie Heatha, wspinającego się po murach posiadłości w Weymouth. Na chwilę obecną ta wizja wydawała się Archibaldowi wielce nieprawdopodobna, chociaż kiedy pozwolił sobie na głębsze przemyślenia, ze strachem odkrył, że w zasadzie może się tak stać. Macmillanowie charakteryzowali się niezwykłą brawurą, a w połączeniu z ich umiejętnością latania na miotle naprawdę mogli dostać się wszędzie - również na dach cudzego pałacu, jeżeli tylko najdzie ich taka ochota. Mimo wszystko chciał wyrzucić z głowy tę myśl, nie był jeszcze gotowy na martwienie się adoratorami Miriam. Miała dopiero sześć lat, a on trochę czasu, żeby przywyknąć do tej wizji. Chociaż z dwojga złego wolałby w tej roli zobaczyć właśnie małego Macmillana niż jakiegoś konserwatywnego Rosiera. - Strzegą jej odpowiednie zaklęcia - odparł żartobliwie, chociaż faktycznie na posiadłość nałożono parę obronnych uroków; obecne czasy były zbyt niepewne, żeby zaniechać dbania o swoje bezpieczeństwo.
- Anthony - westchnął. - Dobrze ją znam. Naprawdę nie musisz się przejmować. Było, minęło - zmusił się na uśmiech, chcąc przekonać przyjaciela, że powinien zostawić przeszłość za sobą. Na szczęście udało im się przedyskutować kilka istotnych kwestii podczas festiwalu i Archibaldowi to wystarczyło - nie potrzebował więcej rozmów na ten temat, wybaczył Tonikowi to niedojrzałe zachowanie i w ogóle sam wolał o nim zapomnieć. Nie chciał tworzyć wrogów tam gdzie nie było to konieczne. Poza tym ciężko było zapomnieć te wszystkie lata łączącej ich przyjaźni - chciał do nich wrócić, jeżeli tylko jest to jeszcze możliwe.
- A, nie pamiętam już - zaśmiał się, bo może i w tym cieście był jakiś miód, kto wie. Szczerze mówiąc, wszystkie smaki mieszały mu się w jedno. Jego kubki smakowe nie pracują tak dobrze jak pozostałych jurorów - tamci potrafili naprawdę bezbłędnie opisać każdy smak i zapach. W pewnym stopniu Archibald ich za to podziwiał.
- Ja miałbym z tobą pojechać? - Zdziwił się, co tu kryć, ale w zasadzie potrafił na palcach jednej ręki policzyć jak często przekraczał granicę swojego kraju. Żaden z niego podróżnik, swoje korzenie zapuścił głęboko w angielskiej ziemi i nawet nie zastanawiał się nad wyjazdem. Może to był błąd? Może powinien raz pokusić się o taki wyjazd sam na sam z przyjacielem, z dala od rodziny i obowiązków. W zasadzie im dłużej o tym myślał, tym bardziej mu się ten pomysł podobał. - Pomyślimy - skwitował ostatecznie, ale był pozytywnej myśli. Sam zapewne nie odważy się podać propozycji, ale jeżeli tylko dostanie zaproszenie, wymyśli jakąś wymówkę i pobiegnie pakować walizkę. Tak, podróż, pojechałby w podróż.
- Powinniśmy, Tony - powiedział z pewnością w głosie, chociaż rozumiał rozterki przyjaciela, sam też kiedyś je posiadał. To dzieci pomogły mu podjąć ostateczną decyzję - nie potrafił zabierać im dzieciństwa przez wydarzenia, które nawet ich nie dotyczyły. Natomiast pytania o Julię uważał za niezwykle niewygodne, więc postanowił napić się podanego alkoholu, wzruszając ramionami. - Powiedzmy - odpowiedział dość enigmatycznie, ale nie chciał rozsiewać żadnych plotek. To oczywiste, że w ożenku maczał palce nestor, i to dosyć głęboko. Julia z własnej woli nie wyszłaby za mąż zapewne jeszcze przez następne dziesięć lat. To do niej nie pasowało. Archibald miał jednak nadzieję, że odnajdzie spokój u boku Ulyssesa.
- Anthony - westchnął. - Dobrze ją znam. Naprawdę nie musisz się przejmować. Było, minęło - zmusił się na uśmiech, chcąc przekonać przyjaciela, że powinien zostawić przeszłość za sobą. Na szczęście udało im się przedyskutować kilka istotnych kwestii podczas festiwalu i Archibaldowi to wystarczyło - nie potrzebował więcej rozmów na ten temat, wybaczył Tonikowi to niedojrzałe zachowanie i w ogóle sam wolał o nim zapomnieć. Nie chciał tworzyć wrogów tam gdzie nie było to konieczne. Poza tym ciężko było zapomnieć te wszystkie lata łączącej ich przyjaźni - chciał do nich wrócić, jeżeli tylko jest to jeszcze możliwe.
- A, nie pamiętam już - zaśmiał się, bo może i w tym cieście był jakiś miód, kto wie. Szczerze mówiąc, wszystkie smaki mieszały mu się w jedno. Jego kubki smakowe nie pracują tak dobrze jak pozostałych jurorów - tamci potrafili naprawdę bezbłędnie opisać każdy smak i zapach. W pewnym stopniu Archibald ich za to podziwiał.
- Ja miałbym z tobą pojechać? - Zdziwił się, co tu kryć, ale w zasadzie potrafił na palcach jednej ręki policzyć jak często przekraczał granicę swojego kraju. Żaden z niego podróżnik, swoje korzenie zapuścił głęboko w angielskiej ziemi i nawet nie zastanawiał się nad wyjazdem. Może to był błąd? Może powinien raz pokusić się o taki wyjazd sam na sam z przyjacielem, z dala od rodziny i obowiązków. W zasadzie im dłużej o tym myślał, tym bardziej mu się ten pomysł podobał. - Pomyślimy - skwitował ostatecznie, ale był pozytywnej myśli. Sam zapewne nie odważy się podać propozycji, ale jeżeli tylko dostanie zaproszenie, wymyśli jakąś wymówkę i pobiegnie pakować walizkę. Tak, podróż, pojechałby w podróż.
- Powinniśmy, Tony - powiedział z pewnością w głosie, chociaż rozumiał rozterki przyjaciela, sam też kiedyś je posiadał. To dzieci pomogły mu podjąć ostateczną decyzję - nie potrafił zabierać im dzieciństwa przez wydarzenia, które nawet ich nie dotyczyły. Natomiast pytania o Julię uważał za niezwykle niewygodne, więc postanowił napić się podanego alkoholu, wzruszając ramionami. - Powiedzmy - odpowiedział dość enigmatycznie, ale nie chciał rozsiewać żadnych plotek. To oczywiste, że w ożenku maczał palce nestor, i to dosyć głęboko. Julia z własnej woli nie wyszłaby za mąż zapewne jeszcze przez następne dziesięć lat. To do niej nie pasowało. Archibald miał jednak nadzieję, że odnajdzie spokój u boku Ulyssesa.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Zaśmiał się głośno, kiedy tylko usłyszał o obronnych zaklęciach. A to dopiero żart! Że niby zaklęcia miały powstrzymać zakochanego Macmillana, który upornie próbowałby zdobyć czyjeś serce? Nie żeby na siłę pchał Miriam w objęcia Heatha lub odwrotnie… nie był ani ojcem Heatha, nie mówiąc o tym, że syn Aydena był dzieckiem i o ile się nie mylił, młodszym, choć niewiele, od samej Miriam. Zapewne fascynacja małą lady z jego strony była chwilowa.
– Powiedziałbym, że zaklęcia mogą działać na innych szlachciców… Dla przykładu, gdyby mój ojciec się nimi przejmował, pewnie nigdy nie poślubił mojej matki, a ona na pewno nie musiałaby się za niego wstydzić przez tyle lat – zaśmiał się. Nie miał zamiaru straszyć lorda Prewetta swoimi słowami. W końcu jedynie żartował. Naprawdę, nie wyobrażał sobie wizji, w której Heath zostaje adoratorem Miriam.
Tak szybko jak się zawstydził, tak szybko jego nieprzyjemne uczucie przemieniło się w ulgę. Nie spodziewał się, żeby lady Prewett miała mu tak łatwo wybaczyć. W końcu, Lucan na przykład dotychczas tego nie zrobił i raczej nie zanosiło się na zmianę. Z drugiej strony, Anthony na myśl o tym, że jego nieprzyjemne słowa zostały „tak jakby” zapomniane, poczuł że przybywa mu nadziei. Nie na tyle, żeby spojrzeć oczy w oczy małżonce Archibalda, takie spotkanie z całą pewnością byłoby dla niego nieprzyjemne.
– Dlaczego by nie? – odpowiedział pytaniem na zdziwienie Archibalda, dotyczącego wspólnego podróżowania. Tak też miał nadzieję, że kwestia rozprawiania się między nim a lady Prewett została roztrzygnięta. Podróż, z początku, wydała mu się to być całkiem ciekawym pomysłem, choć spontanicznym. Ale co by mógł tutaj stracić jego dawny przyjaciel? Na pewno musiałby znaleźć odrobinę czasu wolnego, zostawić co najmniej na tydzień swoje dzieci, wytłumaczyć się swojej żonie, etc. Może właśnie krótkie podsumowanie tej myśli ze strony Prewetta sprowadziło go na ziemię. – To zależy od tego czy w ogóle byś chciał, czy mógłbyś, rozumiesz… Tak tylko rzuciłem pomysł. Na kiedyś. Może za kilka lat, nie wiem – zaczął się tłumaczyć. Brzmiało to tak, jak gdyby próbował zmniejszyć poziom nierealności swojej propozycji.
Kolejne przemyślenia jednak coraz bardziej pogrążały go w dziwnie pesymistycznym nastawieniu. Coraz częściej myślał o tym, co mogło nadejść. Może dlatego temat ślubu Julii i Ulyssesa był dla niego znacznie przyjemniejszy.
– Zazdroszczę im trochę… ale w tym pozytywnym znaczeniu. Znaleźć swoją drugą połówkę w tym naszym przeklętym, zamkniętym świecie i to taką, z którą jesteś w stanie porozmawiać o czymś sensowym to jak wygrać na magicznej loterii – uśmiechnął się nieśmiało. Nie myślał przy tym w ogóle, że „Powiedzmy” w ustach Archibalda znaczyło to, co on myślał, to znaczy, że pewnie do takiego ślubu doszłoby bardzo późno. Przy tym też okłamywał podwójne siebie. On przecież uwięziony był pomiędzy pewnymi uczuciami, które się w nim rodziły, a lojalnością wobec tragicznie zmarłej ukochanej.
– Powiedziałbym, że zaklęcia mogą działać na innych szlachciców… Dla przykładu, gdyby mój ojciec się nimi przejmował, pewnie nigdy nie poślubił mojej matki, a ona na pewno nie musiałaby się za niego wstydzić przez tyle lat – zaśmiał się. Nie miał zamiaru straszyć lorda Prewetta swoimi słowami. W końcu jedynie żartował. Naprawdę, nie wyobrażał sobie wizji, w której Heath zostaje adoratorem Miriam.
Tak szybko jak się zawstydził, tak szybko jego nieprzyjemne uczucie przemieniło się w ulgę. Nie spodziewał się, żeby lady Prewett miała mu tak łatwo wybaczyć. W końcu, Lucan na przykład dotychczas tego nie zrobił i raczej nie zanosiło się na zmianę. Z drugiej strony, Anthony na myśl o tym, że jego nieprzyjemne słowa zostały „tak jakby” zapomniane, poczuł że przybywa mu nadziei. Nie na tyle, żeby spojrzeć oczy w oczy małżonce Archibalda, takie spotkanie z całą pewnością byłoby dla niego nieprzyjemne.
– Dlaczego by nie? – odpowiedział pytaniem na zdziwienie Archibalda, dotyczącego wspólnego podróżowania. Tak też miał nadzieję, że kwestia rozprawiania się między nim a lady Prewett została roztrzygnięta. Podróż, z początku, wydała mu się to być całkiem ciekawym pomysłem, choć spontanicznym. Ale co by mógł tutaj stracić jego dawny przyjaciel? Na pewno musiałby znaleźć odrobinę czasu wolnego, zostawić co najmniej na tydzień swoje dzieci, wytłumaczyć się swojej żonie, etc. Może właśnie krótkie podsumowanie tej myśli ze strony Prewetta sprowadziło go na ziemię. – To zależy od tego czy w ogóle byś chciał, czy mógłbyś, rozumiesz… Tak tylko rzuciłem pomysł. Na kiedyś. Może za kilka lat, nie wiem – zaczął się tłumaczyć. Brzmiało to tak, jak gdyby próbował zmniejszyć poziom nierealności swojej propozycji.
Kolejne przemyślenia jednak coraz bardziej pogrążały go w dziwnie pesymistycznym nastawieniu. Coraz częściej myślał o tym, co mogło nadejść. Może dlatego temat ślubu Julii i Ulyssesa był dla niego znacznie przyjemniejszy.
– Zazdroszczę im trochę… ale w tym pozytywnym znaczeniu. Znaleźć swoją drugą połówkę w tym naszym przeklętym, zamkniętym świecie i to taką, z którą jesteś w stanie porozmawiać o czymś sensowym to jak wygrać na magicznej loterii – uśmiechnął się nieśmiało. Nie myślał przy tym w ogóle, że „Powiedzmy” w ustach Archibalda znaczyło to, co on myślał, to znaczy, że pewnie do takiego ślubu doszłoby bardzo późno. Przy tym też okłamywał podwójne siebie. On przecież uwięziony był pomiędzy pewnymi uczuciami, które się w nim rodziły, a lojalnością wobec tragicznie zmarłej ukochanej.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Na początku propozycja podróżowania wydała mu się nierealna. Gdzie on i podróże! Zaczął myśleć o wszystkich przeszkodach, chociażby o szpitalu, w którym miał mnóstwo pracy. Przecież nie mógł zostawić swoich pacjentów. Żaden inny uzdrowiciel nie zna tak dobrze ich historii choroby i mógłby popełnić poważny błąd podczas leczenia. Poza tym miał obowiązki w domu, np. dzieci widzą go tak rzadko przez wypity z mlekiem matki pracoholizm, a teraz miałby jeszcze wyjechać nie wiadomo gdzie i nie wiadomo na jak długo? Jednak z każdą przemijającą minutą zaczynał dochodzić do wniosku, że to ma sens. Nigdy nie podróżował - dlaczego miałby nie spróbować? Może poznałby miejscowych uzdrowicieli i dowiedziałby się czegoś nowego na temat magii leczniczej? Już nie wspominając o mile spędzonym czasie ze swoim dawnym przyjacielem; wypadałoby nadrobić te zgubione lata, a czy podróż nie byłaby na to najlepszym sposobem? - Nie wiem - wydukał zaskoczony, bo kiedy już Anthony zadał to ważne patynie: A dlaczego by nie? Archibald doszedł do wniosku: A dlaczego by nie! - Po prostu zaskoczyłeś mnie tą propozycją! Ale możemy się zastanowić, pewnie, jakoś niedługo - rzucił z coraz większym entuzjazmem, bo w zasadzie ten spontaniczny pomysł coraz bardziej mu się podobał. - Nie ma co czekać kilku lat, nawet nie wiemy czy dożyjemy - zaśmiał się, chociaż w ich sytuacji to niestety były całkiem realne rozterki. Tak czy inaczej nie pozostawało im nic innego jak umówić się któregoś dnia na wyjazd, może niekoniecznie do odległego Senegalu, ale chociażby Irlandii! Archibald zaczynał oswajać się z tą myślą aż wreszcie Anthony nie zszedł na ten znienawidzony przez niego temat. Westchnął głęboko, delikatnie mieszając zawartością kieliszka. - Nie wiem czy aż tak się rozumieją. To wciąż świeża sprawa - dodał, wzruszywszy przy tym ramionami, niechętnie kontynuując niechciany temat. - Ale mam nadzieję, że stworzą udane małżeństwo - uśmiechnął się lekko, naprawdę chcąc, żeby tak wyszło. Aż tu nagle w salonie rozbrzmiał się dźwięk zegara, wybijającego pełną godzinę. - Czas już na mnie. Dziękuję za zaproszenie, Tony. Teraz czekam na ciebie w Weymouth - pożegnał się z przyjacielem zanim ruszył w kierunku wyjścia.
zt
zt
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Pytanie dotyczące wspólnej podróży wciąż wisiało w powietrzu, a Anthony analizował jedynie swojego przyjaciela. Może źle zrobił, że potrzymał tę kwestię. Może nie powinien, może powinien odpuścić. Widział zresztą, że Archibald nie był zbytnio przychylny tak spontanicznej propozycji. A jednak, Macmillan zdawał się oczekiwać konkretnej, ale i prostej odpowiedzi – tak lub nie. Nie obraziłby się za „nie”. Nie byli przecież dziećmi. Rozumiał, że Prewett nie mógłby wyjechać na długi okres, że miał inne obowiązki na głowie; że przecież były poważniejsze sprawy niż „głupie” podróżowanie”. Nic jednak nie zabraniało mu choć krótkiego urlopu. Zobaczyłby przecież nowe miejsca, inne kultury.
Na pierwszą reakcję Archibalda, Anthony machnął ręką. Niepewność nie była mu potrzebna, bo oznaczała tak naprawdę nieśmiałe „nie”. Druga odpowiedź sprawiła, że wyprostował się i poprawił swoje położenie na fotelu. A jednak! Niech to na wszystkie gargulce! A jednak Prewett miał w sobie choć trochę wolnego ducha i nawet był przychylny temu pomysłowi! I jeszcze to podkreślenie, że może „niedługo”, że „nie ma co czekać kilku lat”, bo nie wiadomo czy dożyją do tego momentu.
– Zobaczymy, pożyjemy, dowiemy się co z twojego zapewnienia wyjdzie – odpowiedział mu Macmillan, śmiejąc się przy tym. Wciąż wątpił, żeby z tej propozycji cokolwiek wyniknęło… choć miał w sobie odrobinę tej nadziei, że może Archibald w ostateczności się zgodzi, choćby na nieszczęsne dwa dni. Właśnie dlatego stwierdził, że jego propozycja mogłaby zaczekać kilka lat. Nie musiało to być dzisiaj, jutro, pojutrze.
Kwestia ślubu siostry Archibalda wydawała się jednak poważniejsza i ważniejsza. Macmillana wyraźnie zaskoczyły słowa przyjaciela. A więc był to dogadany związek? Nie może być!… Znaczy, że ten pozwolił na to, żeby siostra miała zaaranżowane małżeństwo?
– Ty tak żartujesz czy mówisz na poważnie? Zaaranżowaliście związek Julii? – Zapytał z niedowierzaniem, ale bez złości w głosie. Jego pytania zabrzmiały jednak trochę nieprzyjemnie, z czego zdawał sobie sprawę i natychmiast przeprosił, że w ogóle je zadał. Miał nadzieję, że mimo wszystko Ollivanderowie nie zamierzali zachowywać się wobec niej nieprzyjemnie. Nie znał ich dobrze, ale liczył na choć odrobinę prawości ze strony kandydata, który miał poślubić lady Prewett. Zupełnie inaczej wyobrażał sobie to wszystko. Naprawdę myślał, że między wspominaną dwójką coś zaistniało.
Czas spotkania dobiegał jednak końca, a Anthony mimo wszystko zapewnił o swojej obecności podczas wesela. Zaznaczył przy tym, że rzecz jasna, życzy im wszystkiego najlepszego, tak samo jak swojemu przyjacielowi. Odprowadził Prewetta do wyjścia.
|zt
Na pierwszą reakcję Archibalda, Anthony machnął ręką. Niepewność nie była mu potrzebna, bo oznaczała tak naprawdę nieśmiałe „nie”. Druga odpowiedź sprawiła, że wyprostował się i poprawił swoje położenie na fotelu. A jednak! Niech to na wszystkie gargulce! A jednak Prewett miał w sobie choć trochę wolnego ducha i nawet był przychylny temu pomysłowi! I jeszcze to podkreślenie, że może „niedługo”, że „nie ma co czekać kilku lat”, bo nie wiadomo czy dożyją do tego momentu.
– Zobaczymy, pożyjemy, dowiemy się co z twojego zapewnienia wyjdzie – odpowiedział mu Macmillan, śmiejąc się przy tym. Wciąż wątpił, żeby z tej propozycji cokolwiek wyniknęło… choć miał w sobie odrobinę tej nadziei, że może Archibald w ostateczności się zgodzi, choćby na nieszczęsne dwa dni. Właśnie dlatego stwierdził, że jego propozycja mogłaby zaczekać kilka lat. Nie musiało to być dzisiaj, jutro, pojutrze.
Kwestia ślubu siostry Archibalda wydawała się jednak poważniejsza i ważniejsza. Macmillana wyraźnie zaskoczyły słowa przyjaciela. A więc był to dogadany związek? Nie może być!… Znaczy, że ten pozwolił na to, żeby siostra miała zaaranżowane małżeństwo?
– Ty tak żartujesz czy mówisz na poważnie? Zaaranżowaliście związek Julii? – Zapytał z niedowierzaniem, ale bez złości w głosie. Jego pytania zabrzmiały jednak trochę nieprzyjemnie, z czego zdawał sobie sprawę i natychmiast przeprosił, że w ogóle je zadał. Miał nadzieję, że mimo wszystko Ollivanderowie nie zamierzali zachowywać się wobec niej nieprzyjemnie. Nie znał ich dobrze, ale liczył na choć odrobinę prawości ze strony kandydata, który miał poślubić lady Prewett. Zupełnie inaczej wyobrażał sobie to wszystko. Naprawdę myślał, że między wspominaną dwójką coś zaistniało.
Czas spotkania dobiegał jednak końca, a Anthony mimo wszystko zapewnił o swojej obecności podczas wesela. Zaznaczył przy tym, że rzecz jasna, życzy im wszystkiego najlepszego, tak samo jak swojemu przyjacielowi. Odprowadził Prewetta do wyjścia.
|zt
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Temat zdecydowanie się odłożył w czasie. Najpierw wujek nie miał zbyt wiele czasu, potem był cóż… nieco niedysponowany. No ale co się odwlecze to nie uciecze. Heath obiecał wujkowi, że pouczy się z nim szermierki w zamian za odpuszczenie jakiś psot, a że jako przykład miał Coina, który gdy coś obiecał to nie wykręcał się sianem, to Mały Macmillan niechętnie, ale jednak przybył do salonu. Jakoś tak się złożyło, że nie było przy nim żadnej czujnej guwernantki. Pewnie dlatego, że akurat mały Macmillan miał spędzić czas z wujkiem, który całkiem nieźle sobie z nim radził. To w sumie wcale nie było takie ciężkie, wystarczyło młodemu wcisnąć odpowiednią bajerę i po sprawie.
Gdy wszedł do pomieszczenia okazało się, że był pierwszy. Przez chwilę krążył po salonie, ale ewidentnie jego uwagę ściągały stare nestorowe miotły przy wejściu i liczne Puchary Quidditcha porozstawiane w pomieszczeniu. Nic dziwnego, że akurat te przedmioty go interesowały. Nie było tajemnicą dla nikogo, że Heath był totalnie zakręcony na punkcie czarodziejskiego sportu i ta fascynacja raczej mu nie przejdzie. Zresztą, nikt od niego tego nie wymagał, był Macmillanem!
Heath pewnie dobrałby się od razu do mioteł, żeby sprawdzić czy te zabytki jeszcze działają, albo do pucharów, żeby sobie wyobrazić, że to on je pozdobywał, ale powstrzymywało go uważne spojrzenie Sorphona z obrazu. Może to była tylko jego narysowana podobizna, ale wolał jej nie wkurzać, tak na wszelki wypadek miał jeszcze jakieś resztki instynktu samozachowawczego. Na razie Heath ograniczył się jedynie do oglądania pucharów.
Z tego zajęcia wyrwało go przybycie Anthony’ego. Nareszcie.
-Wujek! Musimy dzisiaj akurat tę szermierkę? Nie możemy iść sobie polatać?- postanowił jeszcze spróbować namówić Tony’ego na zmianę planów. Jakoś ta cała szermierka go nie przekonywała. Tak jak widział innych ćwiczących Macmillanów to wydawała mu się strasznie nudna. Może kiedyś zmieni zdanie. Kto wie może wujek stanie na wysokości zadania i z nudnych powtarzalnych ćwiczeń zrobi całkiem fajną zabawę? Wszystko jest możliwe.
To nie tak, że unikał Heatha. Choć jednocześnie – to nie było tak, że wcale go nie unikał. Nie wiedział ile ten usłyszał o tym, co się stało i czy zdawał sobie sprawę z powagi zaistniałej w posiadłości Macmillanów sytuacji. Nie chciał zmagać się ze zbyt trudnymi pytaniami, które mogłoby się pojawić w trakcie rozmowy z małym „Wrzoskiem”. Jak miałby wyjaśnić tak młodemu młodzieńcu o tym, że tak właściwie był mordercą? Postanowił więc, że kontakt z nim będzie ograniczył do potrzebnego minimum. W ten sposób zawsze będzie w stanie uniknąć wspomnianych niewygodnych pytań.
Inna też sprawa, że przez ostatnie miesiące nie był w najlepszym stanie, a było to wywołane silną klątwą czarnomagiczną. Nawet teraz, kilka miesięcy po wiadomym wydarzeniu zdarzały mu się koszmary i przywidzenia. Zdarzało się to rzadziej, ale zaklęcie wciąż miało swoje skutki, z którymi Anthony musiał walczyć. Tym z czym zmagał się najbardziej było jednak poczucie ciągłego zagrożenia. Wciąż miał wrażenie, że ktoś go obserwował, nie tylko jego samego, ale i całą rodzinę, wszystkich Macmillanów; że ktoś w każdej chwili może zrobić krzywdę niewinnym dzieciom noszącym nazwisko Macmillan.
Dłużej jednak nie mógł odmawiać spotykania się z Heathem. Musiał choć trochę zmierzyć się z próbą kontaktu, bez względu na to jakie pytania mogły na niego czekać. Przecież nie mógł wiecznie chować się po kątach. Ktoś musiał dbać o zainteresowania młodzieńca. Postanowił więc zająć młodego Macmillana sportem, a ze względu na to, że pogoda nie dopisywała, lepiej było skupić się na innych aktywnościach niż latanie. Stąd właśnie pojawił się pomysł szermierki. Kto wie, może to akurat zainteresuje Małego. Przygotował więc drewniane kije.
Do salonu wszedł wyraźnie rozkojarzony, rozmyślając jeszcze nad możliwymi pytaniami, które mogły się pojawić w trakcie ich „treningu”. Szybko jednak zwrócił uwagę na Heatha wpatrującego się w portret szanownego lorda nestora. Chwilę obserwował młodzieńca, choć gdy tylko ten zwrócił swoją uwagę w jego stronę, uśmiechnął się tajemniczo. I on kiedyś wpatrywał się w ten sam portret. Pytanie młodego Macmillana trochę go zaskoczyło, choć postanowił jak najszybciej zapanować nad sytuacją.
– Heath, spójrz przez okno, widzisz jaka jest pogoda – odpowiedział mu jedynie. – Poza tym, szermierka nie jest taka nudna. – Wątpił jednak, żeby samymi słowami był w stanie przekonać go o tym stanie. Podał więc jeden z drewnianych kijów Małemu. – Zaraz tobie wszystko wytłumaczę. Powiedz mi tylko czy tata kiedyś tobie opowiadał o szermierce.
Inna też sprawa, że przez ostatnie miesiące nie był w najlepszym stanie, a było to wywołane silną klątwą czarnomagiczną. Nawet teraz, kilka miesięcy po wiadomym wydarzeniu zdarzały mu się koszmary i przywidzenia. Zdarzało się to rzadziej, ale zaklęcie wciąż miało swoje skutki, z którymi Anthony musiał walczyć. Tym z czym zmagał się najbardziej było jednak poczucie ciągłego zagrożenia. Wciąż miał wrażenie, że ktoś go obserwował, nie tylko jego samego, ale i całą rodzinę, wszystkich Macmillanów; że ktoś w każdej chwili może zrobić krzywdę niewinnym dzieciom noszącym nazwisko Macmillan.
Dłużej jednak nie mógł odmawiać spotykania się z Heathem. Musiał choć trochę zmierzyć się z próbą kontaktu, bez względu na to jakie pytania mogły na niego czekać. Przecież nie mógł wiecznie chować się po kątach. Ktoś musiał dbać o zainteresowania młodzieńca. Postanowił więc zająć młodego Macmillana sportem, a ze względu na to, że pogoda nie dopisywała, lepiej było skupić się na innych aktywnościach niż latanie. Stąd właśnie pojawił się pomysł szermierki. Kto wie, może to akurat zainteresuje Małego. Przygotował więc drewniane kije.
Do salonu wszedł wyraźnie rozkojarzony, rozmyślając jeszcze nad możliwymi pytaniami, które mogły się pojawić w trakcie ich „treningu”. Szybko jednak zwrócił uwagę na Heatha wpatrującego się w portret szanownego lorda nestora. Chwilę obserwował młodzieńca, choć gdy tylko ten zwrócił swoją uwagę w jego stronę, uśmiechnął się tajemniczo. I on kiedyś wpatrywał się w ten sam portret. Pytanie młodego Macmillana trochę go zaskoczyło, choć postanowił jak najszybciej zapanować nad sytuacją.
– Heath, spójrz przez okno, widzisz jaka jest pogoda – odpowiedział mu jedynie. – Poza tym, szermierka nie jest taka nudna. – Wątpił jednak, żeby samymi słowami był w stanie przekonać go o tym stanie. Podał więc jeden z drewnianych kijów Małemu. – Zaraz tobie wszystko wytłumaczę. Powiedz mi tylko czy tata kiedyś tobie opowiadał o szermierce.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie, zdecydowanie mu się nie podobało, że był pod czujnym okiem Nestora z obrazu. Niby ten nie był taki zły, ale jakoś tak głupio było psocić tuż pod jego nosem, choćby i tylko namalowanym. Na szczęście, gdy tylko Anthony wszedł do salonu, zapomniał całkiem o obserwującym go portrecie.
- No ja wiem… ale wcale nie jest tak najgorzej- nie dawał tak łatwo za wygraną, ale akurat w tym momencie oba Macmillany mogły usłyszeć wycie wichru jaki szalał za oknem. Nawet Heath zorientował się, że dzisiejszego dnia nie ma najmniejszych szans na jakiekolwiek loty, więc tylko westchnął ciężko jakby miał lat pięćdziesiąt, a nie pięć i zostawił temat w spokoju. Nawet on wiedział, że nic nie ugra. No trudno. W sumie to chyba i tak lepiej tutaj siedzieć z wujkiem niż nudzić się w towarzystwie jakiejś guwernantki czy ciotki.
-Uhm…- mruknął tylko w odpowiedzi na stwierdzenie, że szermierka nie jest nudna. Na razie nie był zbyt przekonany, ale kto wie? Może jak spróbuje to mu faktycznie się spodoba? Przecież to też była jakaś forma ruchu. - No, kiedyś coś tam opowiadał i pokazywał też- długo to nie trwało, bo Coin od razu dał się przekabacić do porzucenia tego machania badylem i spędzenia czasu w powietrzu. To nie było zbyt trudne.
Heath z zaciekawieniem wziął jeden z drewnianych kijów. Trochę był ciężki, ale nie na tyle, żeby nie mógł go unieść. Co najwyżej może się trochę szybciej zmęczyć, ale to chyba akurat dobrze, w końcu zmęczony Heath to spokojny Heath.
W każdym bądź razie wizja machania kijkiem chyba mu się spodobała, bo Antoś mógł zobaczyć jak młodziakowi trochę oczy rozbłysły, a do tego jak mocniej zaciska swoje łapki na rękojeści kijka. Oby to zauważył i od razu odsunął się na bezpieczną odległość, bo młody wydał z siebie ryk chyba w próbie naśladowania Coinneacha i zaczął machać zawzięcie drewnianym badylem, ciekawe, że bardziej przypominało to machanie pałką od quidditcha niż cokolwiek innego. Przy odrobinie szczęścia nie powinien nikomu zrobić krzywdy, a w szczególności sobie.
- No ja wiem… ale wcale nie jest tak najgorzej- nie dawał tak łatwo za wygraną, ale akurat w tym momencie oba Macmillany mogły usłyszeć wycie wichru jaki szalał za oknem. Nawet Heath zorientował się, że dzisiejszego dnia nie ma najmniejszych szans na jakiekolwiek loty, więc tylko westchnął ciężko jakby miał lat pięćdziesiąt, a nie pięć i zostawił temat w spokoju. Nawet on wiedział, że nic nie ugra. No trudno. W sumie to chyba i tak lepiej tutaj siedzieć z wujkiem niż nudzić się w towarzystwie jakiejś guwernantki czy ciotki.
-Uhm…- mruknął tylko w odpowiedzi na stwierdzenie, że szermierka nie jest nudna. Na razie nie był zbyt przekonany, ale kto wie? Może jak spróbuje to mu faktycznie się spodoba? Przecież to też była jakaś forma ruchu. - No, kiedyś coś tam opowiadał i pokazywał też- długo to nie trwało, bo Coin od razu dał się przekabacić do porzucenia tego machania badylem i spędzenia czasu w powietrzu. To nie było zbyt trudne.
Heath z zaciekawieniem wziął jeden z drewnianych kijów. Trochę był ciężki, ale nie na tyle, żeby nie mógł go unieść. Co najwyżej może się trochę szybciej zmęczyć, ale to chyba akurat dobrze, w końcu zmęczony Heath to spokojny Heath.
W każdym bądź razie wizja machania kijkiem chyba mu się spodobała, bo Antoś mógł zobaczyć jak młodziakowi trochę oczy rozbłysły, a do tego jak mocniej zaciska swoje łapki na rękojeści kijka. Oby to zauważył i od razu odsunął się na bezpieczną odległość, bo młody wydał z siebie ryk chyba w próbie naśladowania Coinneacha i zaczął machać zawzięcie drewnianym badylem, ciekawe, że bardziej przypominało to machanie pałką od quidditcha niż cokolwiek innego. Przy odrobinie szczęścia nie powinien nikomu zrobić krzywdy, a w szczególności sobie.
Być może dla Heatha i jego entuzjazmu związanego z lataniem: nie jest tak najgorzej pogoda była idealna, ale Anthony doskonale wiedział, a właściwie wyobraż sobie jak mogłoby skończyć się takie krótkie szaleństwo w taką pogodę. Czarodzieje może i byli odporni na pospolite choroby, ale nie byli kompletnie zabezpieczeni. Zresztą nie chodziło jedynie o kwestię przeziębienia czy zmarznięcia, która jako pierwsza pojawiła się w głowie czarodzieja. Taka pogoda mogła szybko się przekształcić w Merlin-wie-co, a to oznaczałoby kłopoty - dla Anthony'ego, rzecz jasna. Kto wie na jakim drzewie by wylądowali lub w ogóle jak boleśnie pospadaliby z mioteł. Musiałby potem tłumaczyć się przed ojcem małego Macmillana. Była też inna kwestia, której nie chciał poruszać: kwestia bezpieczeństwa. Niewiadomym było to czy czasem jacyś czarnoksiężnicy nie czaili się za rogiem, próbując uderzyć w najsłabszy punkt jakim były dzieci. Nie chciał ryzykować.
- Daj spokój, mówię tobie, szermierka nie jest nudna - powtórzył. - Gdzie chciałbyś polecieć w taką pogodę? - wskazał na okno. - Chyba, że marzy się tobie wlecenie w pierwsze lepsze drzewo albo bagno - zaśmiał się, próbując obrócić całą sytuację w żart. Nie było mowy o lataniu, bynajmniej dzisiaj. Może jutro, może pojutrze, gdyby pogoda się uspokoiła. - Co pokazywał tobie tata? - podpytał małego, próbując wymusić na nim choć trochę uwagi. Poza tym musiał wiedzieć na czym stał i od czego powinien zacząć, nawet jeżeli jego wiedza i umiejętności dotyczące szermierki nie były... powalające. Nadal jednak mógł się nadać na choćby początkowego nauczyciela, a kto wie może i sam wróciłby do dawnych sportów.
W końcu potrzebował choć trochę poprawić swoją kondycję. Przez dziesięć lat podróży wyraźnie się zapuścił i odebrał sobie tym samym możliwość do sprawnego poruszania się, jak kiedyś. Ech, kiedyś mógł wywijać różnego rodzaju wywijasy na miotle, a obecnie - szkoda mówić. Obecna sytuacja po wydarzeniach w Wiltshire tym bardziej zamykała go na wszelkiego rodzaju aktywności. Dobrze więc, że choć jeden Macmillan w postaci Heatha chciał się choć trochę rozruszać.
Nagły ryk młodzieńca natychmiast sprowadził jego myśli na ziemię. Anthony odskoczył w bok, byleby nie oberwać kijem. Nie spodziewał się, że Macmillan od razu przejdzie to czynów... choć powinien, w końcu ten nie mógł wytrzymać znajdowania się w jednym miejscu więcej od minuty.
- Spokojnie, spokojnie, spokojnie! - zaczął powtarzać, dość głośno, próbując przy tym zablokować jedno z zamachów i ponownie skupić uwagę Heatha na siebie. - Zatrzymaj się, bo obalisz puchar Sorphona, a wtedy oboje będziemy martwi - zawołał trochę głośniej.
- Daj spokój, mówię tobie, szermierka nie jest nudna - powtórzył. - Gdzie chciałbyś polecieć w taką pogodę? - wskazał na okno. - Chyba, że marzy się tobie wlecenie w pierwsze lepsze drzewo albo bagno - zaśmiał się, próbując obrócić całą sytuację w żart. Nie było mowy o lataniu, bynajmniej dzisiaj. Może jutro, może pojutrze, gdyby pogoda się uspokoiła. - Co pokazywał tobie tata? - podpytał małego, próbując wymusić na nim choć trochę uwagi. Poza tym musiał wiedzieć na czym stał i od czego powinien zacząć, nawet jeżeli jego wiedza i umiejętności dotyczące szermierki nie były... powalające. Nadal jednak mógł się nadać na choćby początkowego nauczyciela, a kto wie może i sam wróciłby do dawnych sportów.
W końcu potrzebował choć trochę poprawić swoją kondycję. Przez dziesięć lat podróży wyraźnie się zapuścił i odebrał sobie tym samym możliwość do sprawnego poruszania się, jak kiedyś. Ech, kiedyś mógł wywijać różnego rodzaju wywijasy na miotle, a obecnie - szkoda mówić. Obecna sytuacja po wydarzeniach w Wiltshire tym bardziej zamykała go na wszelkiego rodzaju aktywności. Dobrze więc, że choć jeden Macmillan w postaci Heatha chciał się choć trochę rozruszać.
Nagły ryk młodzieńca natychmiast sprowadził jego myśli na ziemię. Anthony odskoczył w bok, byleby nie oberwać kijem. Nie spodziewał się, że Macmillan od razu przejdzie to czynów... choć powinien, w końcu ten nie mógł wytrzymać znajdowania się w jednym miejscu więcej od minuty.
- Spokojnie, spokojnie, spokojnie! - zaczął powtarzać, dość głośno, próbując przy tym zablokować jedno z zamachów i ponownie skupić uwagę Heatha na siebie. - Zatrzymaj się, bo obalisz puchar Sorphona, a wtedy oboje będziemy martwi - zawołał trochę głośniej.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Salon
Szybka odpowiedź