Jadalnia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Jadalnia
Ciemne pomieszczenie z boazerią. Nad drzwiami wejściowymi znajduje się dewiza rodu (Per aspera ad astra). Wielki drewniany stół „ugina się” pod ciężarem kwiatów, którym jest ozdobiony. W samym pomieszczeniu znajdują się rozmaite rośliny, przede wszystkim wrzosy z ogrodu. Na półkach znajduje się pełno świec, które najczęściej przyjmują motyw kwiatowy. Na podłodze znajduje się przyjemny w dotyku ciemnoniebieski dywan. Na suficie znajduje się herb rodowy Macmillanów. Naprzeciw okna znajduje się szary kominek z kamienia. Drzwi do kuchni ukryte są poprzez upodobnienie ich do ciemnych, drewnianych ścian. Z okien można dostrzec bramę wejściową.
Macmillan od zawsze lubiła się uczyć. Przyjemność sprawiało jej słuchanie, o dziedzinach o których nie miała najmniejszego pojęcia. Uważała, że zawsze warto poszerzać swoje horyzonty, w końcu nigdy nie wiadomo, kiedy taka wiedza może się przydać. Nie wstydziła się również mówić o tym, że dany temat jest jej obcy, uznawała, że nie ma takich, którzy wiedzą wszystko, nie było to żadną ujmą.
Dobrze było obserwować takiego młodego człowieka pewnego swojego fachu. Prudence ceniła pasjonatów, uważała, że istotne jest poznać w miarę wcześnie tematy, które nas interesują. Dzięki temu, szybko ukierunkowani mogli w całkiem młodym wieku stać się specjalistami w swoich dziedzinach.
Kobieta nie była do końca dumna z tego, w jaki sposób zgubiła zęby, wolała też o tym nie wspominać. Wystarczyło, że w domu przez tą sytuację patrzyli na nią spode łba. Ciągle była oceniana, próbowała być wystarczająca dla swojej rodziny, co nie zawsze jej się udawało.
- Nie planuję ponownego podawania eliksiru.- rzekła z uśmiechem. -- Aczkolwiek to miłe, że myślisz o przyszłości.- kto wie, co jeszcze ją spotka podczas tej wojny. Starała się trzymać z dala od kłopotów, jak widać nie do końca zawsze jej to wychodziło. - Zapamiętam te rady, a jak już jesteśmy przy temacie ewentualnych dawek w przyszłości, czy miałbyś coś przeciwko, jeśli zgłosiłabym się ponownie do Ciebie?- wolała się upewnić. Prudence wolałaby mieć jedną, zaufaną osobę, która zajmowałaby się jej uszczerbkami, Castor wydawał się być odpowiedni, także chciała zapytać, czy będzie mogła liczyć na kolejną usługę.
- Nie obawiam się, wydaje mi się, że odpowiedziałeś na wszystkie nurtujące mnie pytania, nie pozostaje nic innego, jak poczekać na eliksir i go wypić.- uspokoił ją trochę. To nie powinno być takie straszne, jeśli miała mu wierzyć, a dlaczego miałby kłamać?
- Cieszy mnie to, że rozumiesz moje intencje.- Anthony miał szczęście w dobieraniu współpracowników, sama chciałaby mieć kogoś takiego przy swoim boku.
- Wspaniale, jak szybko poszło!- odparła z entuzjazmem, zresztą nie spodziewała się, że mogłoby być inaczej. - W takim wypadku nie pozostaje nic innego, jak wypić miksturę i czekać na efekty.- obserwowała jak Sprout odmierza dawkę wywaru. Obejrzała jeszcze dokładnie zawartość fioki, którą wręczył w jej dłonie. - W takim wypadku, Twoje zdrowie.- jednym haustem wypiła eliksir, żeby mieć już z głowy. Nieco się skrzywiła, faktycznie poczuła drapanie w gardle. Zakaszlała kilka razy, teraz pozostało czekać na efekty.
Dobrze było obserwować takiego młodego człowieka pewnego swojego fachu. Prudence ceniła pasjonatów, uważała, że istotne jest poznać w miarę wcześnie tematy, które nas interesują. Dzięki temu, szybko ukierunkowani mogli w całkiem młodym wieku stać się specjalistami w swoich dziedzinach.
Kobieta nie była do końca dumna z tego, w jaki sposób zgubiła zęby, wolała też o tym nie wspominać. Wystarczyło, że w domu przez tą sytuację patrzyli na nią spode łba. Ciągle była oceniana, próbowała być wystarczająca dla swojej rodziny, co nie zawsze jej się udawało.
- Nie planuję ponownego podawania eliksiru.- rzekła z uśmiechem. -- Aczkolwiek to miłe, że myślisz o przyszłości.- kto wie, co jeszcze ją spotka podczas tej wojny. Starała się trzymać z dala od kłopotów, jak widać nie do końca zawsze jej to wychodziło. - Zapamiętam te rady, a jak już jesteśmy przy temacie ewentualnych dawek w przyszłości, czy miałbyś coś przeciwko, jeśli zgłosiłabym się ponownie do Ciebie?- wolała się upewnić. Prudence wolałaby mieć jedną, zaufaną osobę, która zajmowałaby się jej uszczerbkami, Castor wydawał się być odpowiedni, także chciała zapytać, czy będzie mogła liczyć na kolejną usługę.
- Nie obawiam się, wydaje mi się, że odpowiedziałeś na wszystkie nurtujące mnie pytania, nie pozostaje nic innego, jak poczekać na eliksir i go wypić.- uspokoił ją trochę. To nie powinno być takie straszne, jeśli miała mu wierzyć, a dlaczego miałby kłamać?
- Cieszy mnie to, że rozumiesz moje intencje.- Anthony miał szczęście w dobieraniu współpracowników, sama chciałaby mieć kogoś takiego przy swoim boku.
- Wspaniale, jak szybko poszło!- odparła z entuzjazmem, zresztą nie spodziewała się, że mogłoby być inaczej. - W takim wypadku nie pozostaje nic innego, jak wypić miksturę i czekać na efekty.- obserwowała jak Sprout odmierza dawkę wywaru. Obejrzała jeszcze dokładnie zawartość fioki, którą wręczył w jej dłonie. - W takim wypadku, Twoje zdrowie.- jednym haustem wypiła eliksir, żeby mieć już z głowy. Nieco się skrzywiła, faktycznie poczuła drapanie w gardle. Zakaszlała kilka razy, teraz pozostało czekać na efekty.
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Uśmiechnął się łagodnie, słysząc słowa lady o chęci uniknięcia podobnego przypadku w przyszłości. To dobrze, że chciała o siebie zadbać w sposób, jaki nie udało jej się tego zrobić wcześniej i że z trudnej, jak przypuszczał lekcji, wyciągnęła odpowiednie wnioski. Wierzył, że przy odpowiedniej determinacji i trzymaniu się wyznaczonych celów, lady Prudence już nigdy więcej nie przydarzy się podobny przypadek. I choć z miłą chęcią udostępniłby jej ponownie swój kociołek, ingrediencje i umiejętności, uznał ostatecznie, że chyba ponad to wszystko cenił właśnie dobrobyt, zdrowie i przede wszystkim życie lady Macmillan. I choć swój zawód wybrał między innymi po to, żeby pomagać ludziom, wierzył gorąco w to, że żadna okazja zarobkowa nie była ważniejsza od ochrony ludzkiego zdrowia.
— Odpowiedź na ponowne wezwanie byłaby dla mnie zaszczytem — odpowiedział, naprawdę szczęśliwy z szansy, którą mu podarowano. Warzenie eliksirów było przecież jego drugą naturą, a nawet takie nietypowe okoliczności, jakie oferowała mu jadalnia w dworze Puddlemere, nie mogły zdusić jego talentu w okowach przestrachu czy nawet pospolitego skrępowania. — Nie wiem tylko, co na to lady prywatny uzdrowiciel. Widzi lady, nie chciałbym sobie narobić wrogów, gdy Puddlemere powitało mnie tak przyjemnie.
Założył, może nieco na wyrost, a może właśnie w sam raz, że Prudence przebywała pod opieką jakiegoś utalentowanego uzdrowiciela. Osoby takiego pokroju potrafiły brać do siebie wszelkie ingerencje w zdrowie swych pacjentów, bez uprzedniego poinformowania o ich zdanie i pozbawieniu możliwości brania udziału w diagnozie i leczeniu. Castor naoglądał się podobnych osobistości dość sporo w trakcie swego alchemicznego stażu. Niektórzy uzdrowiciele potrafili mieć ego większe od nowobogackich przedsiębiorców, a to już coś!
Raz jeszcze zerknął na postawione przed nim ciasto. Nie był głodny — właściwie przyzwyczaił się do tego stanu tak bardzo, że samo pojęcie głodu rozumiał już inaczej niż przeciętny człowiek, lecz nie wypadało mu odmawiać poczęstunku. Zwłaszcza, gdy lady była naprawdę przemiłą osobą. Pamiętał jednak, że w domu miał dochodzącą do siebie po odsiadce w Azkabanie Justine, Michaela o wilczym apetycie, Gabriela, który pewnie też spojrzałby łakomie na ciasto, kończąc na Kerstin, której radość mogłoby sprawić odwzorowanie tego przepisu. Spojrzał więc ostrożnie w kierunku lady i najłagodniejszym, najbardziej proszącym tonem, który posiadał, spytał:
— Mógłbym ciasto zabrać ze sobą? Chciałbym podzielić się z rodziną, jeżeli lady nie miałaby nic przeciwko... — jeszcze raz chwycił w dłonie gorącą filiżankę, posilając się kolejnym łykiem herbaty. — Herbata jest przepyszna. Mają rację ci, co mówią, że w Kornwalii wszystko smakuje lepiej — z własnych przygód przy boku lorda Anthony'ego wiedział, że mawiali to przede wszystkim o alkoholu, ale lady Prudence nie musiała przecież znać całej prawdy!
Gdy lady Prudence przechyliła fiolkę z eliksirem i poradziła sobie z pierwszym atakiem kaszlu, Sprout uśmiechnął się do niej, absolutnie dumny z tego, jak poradziła sobie z tym przecież nieprzyjemnym doświadczeniem.
— Jest lady bardzo dzielna. Pozwoli mi lady na jedno zaklęcie... — pozwolił sobie zbliżyć się do Prudence, na tyle blisko, by końcówka różdżki zatrzymała się o około dwa centymetry od linii szczęki czarownicy. — Ignominia. Nie zniweluje bólu zupełnie, ale trochę złagodzi przebieg odrastania zębów. Niestety, poboleć musi, zęby rosną nienaturalnie szybko, sama lady rozumie... Ale już jutrzejszego poranka powinna lady uśmiechać się tak szeroko, jak tylko dusza zapragnie!
— Odpowiedź na ponowne wezwanie byłaby dla mnie zaszczytem — odpowiedział, naprawdę szczęśliwy z szansy, którą mu podarowano. Warzenie eliksirów było przecież jego drugą naturą, a nawet takie nietypowe okoliczności, jakie oferowała mu jadalnia w dworze Puddlemere, nie mogły zdusić jego talentu w okowach przestrachu czy nawet pospolitego skrępowania. — Nie wiem tylko, co na to lady prywatny uzdrowiciel. Widzi lady, nie chciałbym sobie narobić wrogów, gdy Puddlemere powitało mnie tak przyjemnie.
Założył, może nieco na wyrost, a może właśnie w sam raz, że Prudence przebywała pod opieką jakiegoś utalentowanego uzdrowiciela. Osoby takiego pokroju potrafiły brać do siebie wszelkie ingerencje w zdrowie swych pacjentów, bez uprzedniego poinformowania o ich zdanie i pozbawieniu możliwości brania udziału w diagnozie i leczeniu. Castor naoglądał się podobnych osobistości dość sporo w trakcie swego alchemicznego stażu. Niektórzy uzdrowiciele potrafili mieć ego większe od nowobogackich przedsiębiorców, a to już coś!
Raz jeszcze zerknął na postawione przed nim ciasto. Nie był głodny — właściwie przyzwyczaił się do tego stanu tak bardzo, że samo pojęcie głodu rozumiał już inaczej niż przeciętny człowiek, lecz nie wypadało mu odmawiać poczęstunku. Zwłaszcza, gdy lady była naprawdę przemiłą osobą. Pamiętał jednak, że w domu miał dochodzącą do siebie po odsiadce w Azkabanie Justine, Michaela o wilczym apetycie, Gabriela, który pewnie też spojrzałby łakomie na ciasto, kończąc na Kerstin, której radość mogłoby sprawić odwzorowanie tego przepisu. Spojrzał więc ostrożnie w kierunku lady i najłagodniejszym, najbardziej proszącym tonem, który posiadał, spytał:
— Mógłbym ciasto zabrać ze sobą? Chciałbym podzielić się z rodziną, jeżeli lady nie miałaby nic przeciwko... — jeszcze raz chwycił w dłonie gorącą filiżankę, posilając się kolejnym łykiem herbaty. — Herbata jest przepyszna. Mają rację ci, co mówią, że w Kornwalii wszystko smakuje lepiej — z własnych przygód przy boku lorda Anthony'ego wiedział, że mawiali to przede wszystkim o alkoholu, ale lady Prudence nie musiała przecież znać całej prawdy!
Gdy lady Prudence przechyliła fiolkę z eliksirem i poradziła sobie z pierwszym atakiem kaszlu, Sprout uśmiechnął się do niej, absolutnie dumny z tego, jak poradziła sobie z tym przecież nieprzyjemnym doświadczeniem.
— Jest lady bardzo dzielna. Pozwoli mi lady na jedno zaklęcie... — pozwolił sobie zbliżyć się do Prudence, na tyle blisko, by końcówka różdżki zatrzymała się o około dwa centymetry od linii szczęki czarownicy. — Ignominia. Nie zniweluje bólu zupełnie, ale trochę złagodzi przebieg odrastania zębów. Niestety, poboleć musi, zęby rosną nienaturalnie szybko, sama lady rozumie... Ale już jutrzejszego poranka powinna lady uśmiechać się tak szeroko, jak tylko dusza zapragnie!
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
Macmillan w zasadzie nie lubiła pakować się w kłopoty, dosyć często po prostu znajdowała się w złym miejscu, o nieodpowiednim czasem, a że nie potrafiła ignorować potrzebujących i odmówić pomocy.. to różnie bywało. Często nie do końca tak, jakby chciała. Miała jednak czyste sumienie, a to w tym wypadku było dla niej dużo ważniejsze od zdrowego ciała, które zawsze można uleczyć, no prawie zawsze.
- Tak właściwie, to myślę, że jest to już odpowiedni czas, abym miała swojego własnego uzdrowiciela. Z tego, co mówiłeś potrafisz warzyć eliksiry, a przy okazji znasz się na leczeniu. Wydaje mi się, że trudno jest znaleźć takich specjalistów Castorze. Byłabym ogromnie rada, gdybyś zechciał od czasu do czasu mi pomóc. Oczywiście sowicie Cię wynagrodzę.- nigdy nie wiadomo, co spotka ją w najbliższym czasie. Wolała się zabezpieczyć, aby nie prosić się swojej rodziny o ewentualnych medyków. Tak to może nawet, gdyby coś, nie będą musieli się dowiedzieć o tym, że znowu coś się jej przydarzyło. Wydawało jej się to być dobrym rozwiązaniem, oby ten młody mężczyzna, który stał tutaj przed nią myślał podobnie.
- Ależ oczywiście! Poproszę Polly, aby zapakowała więcej, Ty się nie krępuj i zjedz chociaż trochę, w końcu się napracowałeś!- chwyciło ją to za serce. Nie myślał tylko o sobie, a również o tych, którzy czekali na niego w domu. Coraz bardziej jej imponował ten mężczyzna, dobrze wiedzieć, że w tych trudnych czasach są jeszcze osoby, które troszczą się o innych.
- Herbata chyba nie jest trunkiem, z którego słyną nasze rejony, chociaż taka z wkładką..- zamyśliła się na moment. - Przepraszam, powinnam zapytać! Czy chciałbyś, żeby dolać tam czegoś rozgrzewającego? Pogoda nie jest najciekawsza, może dobrze by Ci zrobiło coś mocniejszego?- postanowiła się upewnić, czy może nie miałby ochoty skosztować ich rodzinnych specjałów.
- Oczywiście, nie krępuj się.- rzekła słysząc słowa Castora na temat zaklęcia. Wywar nie należał do specjalnie smacznych, jednak czego się nie robi dla piękności.
- Niesamowicie mnie cieszy, że wreszcie nie będę się musiała wstydzić stanu swojego uzębienia, a wszystko to Twoja zasługa! Nie będę Cię już tutaj dłużej zatrzymywać, dziękuję za pomoc, naprawdę nie wiem, jak się odwdzięczyć.- wręczyła Castorowi sakiewkę z pieniędzmi. Po chwili pojawiła się również Polly z zapakowanym wielkim kawałkiem ciasta. Prudence odprowadziła Sprouta do drzwi i go pożegnała. Następnie udała się do swojej sypialni, aby nikt nie był świadkiem tego kilkugodzinnego upokorzenia, jakim były wyrastające zęby. Zaklęcie, które rzucił na nią Castor spowodowało, że ból wcale nie był taki najgorszy do zniesienia.
// zt
- Tak właściwie, to myślę, że jest to już odpowiedni czas, abym miała swojego własnego uzdrowiciela. Z tego, co mówiłeś potrafisz warzyć eliksiry, a przy okazji znasz się na leczeniu. Wydaje mi się, że trudno jest znaleźć takich specjalistów Castorze. Byłabym ogromnie rada, gdybyś zechciał od czasu do czasu mi pomóc. Oczywiście sowicie Cię wynagrodzę.- nigdy nie wiadomo, co spotka ją w najbliższym czasie. Wolała się zabezpieczyć, aby nie prosić się swojej rodziny o ewentualnych medyków. Tak to może nawet, gdyby coś, nie będą musieli się dowiedzieć o tym, że znowu coś się jej przydarzyło. Wydawało jej się to być dobrym rozwiązaniem, oby ten młody mężczyzna, który stał tutaj przed nią myślał podobnie.
- Ależ oczywiście! Poproszę Polly, aby zapakowała więcej, Ty się nie krępuj i zjedz chociaż trochę, w końcu się napracowałeś!- chwyciło ją to za serce. Nie myślał tylko o sobie, a również o tych, którzy czekali na niego w domu. Coraz bardziej jej imponował ten mężczyzna, dobrze wiedzieć, że w tych trudnych czasach są jeszcze osoby, które troszczą się o innych.
- Herbata chyba nie jest trunkiem, z którego słyną nasze rejony, chociaż taka z wkładką..- zamyśliła się na moment. - Przepraszam, powinnam zapytać! Czy chciałbyś, żeby dolać tam czegoś rozgrzewającego? Pogoda nie jest najciekawsza, może dobrze by Ci zrobiło coś mocniejszego?- postanowiła się upewnić, czy może nie miałby ochoty skosztować ich rodzinnych specjałów.
- Oczywiście, nie krępuj się.- rzekła słysząc słowa Castora na temat zaklęcia. Wywar nie należał do specjalnie smacznych, jednak czego się nie robi dla piękności.
- Niesamowicie mnie cieszy, że wreszcie nie będę się musiała wstydzić stanu swojego uzębienia, a wszystko to Twoja zasługa! Nie będę Cię już tutaj dłużej zatrzymywać, dziękuję za pomoc, naprawdę nie wiem, jak się odwdzięczyć.- wręczyła Castorowi sakiewkę z pieniędzmi. Po chwili pojawiła się również Polly z zapakowanym wielkim kawałkiem ciasta. Prudence odprowadziła Sprouta do drzwi i go pożegnała. Następnie udała się do swojej sypialni, aby nikt nie był świadkiem tego kilkugodzinnego upokorzenia, jakim były wyrastające zęby. Zaklęcie, które rzucił na nią Castor spowodowało, że ból wcale nie był taki najgorszy do zniesienia.
// zt
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Słuchając kolejnych słów lady Macmillan, wydawało mu się, że śni. Bo przecież nie mogła to być prawda... Prawda?! Lady Prudence, pomimo tego obrzydliwego w smaku i zapachu eliksiru z uznaniem wypowiadała się o jego umiejętnościach, czego nie spodziewał się prawie wcale. W swoim umyśle postrzegał wszystkie szlachcianki, wszystkie damy jako stworzenia delikatne, eteryczne, niemal nie z tego świata, dla których spotkanie z czymś nieprzyjemnym — czy to w smaku, czy w zapachu — byłoby najbliższym do życiowej tragedii, co mogłyby poczuć. Ale nie uważał tego za coś złego. Każdy czarodziej miał swój krzyż do niesienia, a cierpienia nigdy nie należało wartościować. Mimo to lady Prudence zachowywała się bardzo dzielnie wobec nieprzyjemności, które stały się jej udziałem. I z tej postawy Castor, jako jej dzisiejsza asysta medyczna, był dumny.
Ale żeby od razu w takie pochlebstwa? Przecież jeszcze nie zasłużył!
— Na leczeniu znam się znacznie gorzej niż na eliksirach, lady Prudence... — wymamrotał, szukając wzrokiem czegoś, na czym mógłby się skupić. Zapadnięte policzki poczerwieniały lekko, może to od herbaty, a może od pochlebstw, którymi Pru dzieliła się niezwykle wręcz chętnie. Wolał jednak uprzedzić ją, że to w eliksirach i szeroko pojętej alchemii tkwiła jego siła, nie zaś w medycznych zaklęciach. Opanował je co prawda całkiem nieźle, na poziomie nawet przyzwoitym, lecz do osiągnięcia poziomu dyplomowanego uzdrowiciela dzieliła go naprawdę długa droga.
— Bardzo dziękuję — wyszeptał chwilę później, gdy wydawało się, że powoli odzyskiwał rezon. — Będę na lady wezwanie, jeżeli będzie taka potrzeba.
W dzisiejszych czasach każdy knut był na wagę złota (gobliny mogłyby się z nim nie zgodzić, podstawowe prawa ekonomii również, ale dziś, w zachwycie, używał uproszczeń, bowiem myśli jego w wyniku radości z pozytywnego przebiegu akcji dentystycznej miały trudność zebrania się w konkretny przekaz). Szansa, którą po raz kolejny ofiarowywał mu ród Macmillan była nie do przegapienia.
Gdy Polly przyniosła mu pakunek, odebrał go, dziękując dziewczynie dość wylewnie, w typowej dla siebie manierze. Na prośbę Prudence o spróbowanie ciasta uśmiechnął się współczująco.
— Nie mógłbym nic przełknąć, gdy lady tkwi w bolączkach — przyznał, bowiem uważał to za wysoce niestosowne. Może kiedyś, za kilka miesięcy, może pod koniec wojny, gdy wszystko będzie wyglądać lepiej, a Michael zacznie wpychać w niego jedzenie siłą, otrzyma zaproszenie do Puddlemere z przyjemniejszej okazji niż zębowe ubytki. Wtedy z pewnością skosztuje ciasta, jakiekolwiek by ono nie było! Dla lady Prudence mógłby zjeść nawet brukselki, których szczerze nie cierpiał.
Próbował jeszcze wydusić coś, że zaszczyt, że duma nie pozwala mu przyjąć pieniędzy, bo jakże brać je od lady, gdy ta już podarowała mu tyle ciasta, ale Prudence i jej szlachecka obecność była znacznie silniejsza od wszystkich mocy Castora. Gdzieś z tyłu głowy odezwał mu się głos, że za takie pieniądze zdolny byłby stworzyć talizman, może nawet dwa... Na pewno nie wyda ich na głupoty!
— Praca dla lady była czystą przyjemnością. Proszę tylko na siebie uważać. Puddlemere nie byłoby takie samo bez swego słońca — bo naprawdę tak było; lady Macmillan dała mu się poznać jako osoba niezwykle ciepła, miła i energiczna. Nie skarżyła się na bóle, przyjmowała konsekwencje medyczne z pokorą, w dodatku nie szczędziła słodkości i dobrych słów...
Skłonił się przed nią raz jeszcze, po czym przystąpił do pakowania swych tobołków. I nim ktokolwiek zdążył wejść do jadalni, jego już nie było.
| z/t
Ale żeby od razu w takie pochlebstwa? Przecież jeszcze nie zasłużył!
— Na leczeniu znam się znacznie gorzej niż na eliksirach, lady Prudence... — wymamrotał, szukając wzrokiem czegoś, na czym mógłby się skupić. Zapadnięte policzki poczerwieniały lekko, może to od herbaty, a może od pochlebstw, którymi Pru dzieliła się niezwykle wręcz chętnie. Wolał jednak uprzedzić ją, że to w eliksirach i szeroko pojętej alchemii tkwiła jego siła, nie zaś w medycznych zaklęciach. Opanował je co prawda całkiem nieźle, na poziomie nawet przyzwoitym, lecz do osiągnięcia poziomu dyplomowanego uzdrowiciela dzieliła go naprawdę długa droga.
— Bardzo dziękuję — wyszeptał chwilę później, gdy wydawało się, że powoli odzyskiwał rezon. — Będę na lady wezwanie, jeżeli będzie taka potrzeba.
W dzisiejszych czasach każdy knut był na wagę złota (gobliny mogłyby się z nim nie zgodzić, podstawowe prawa ekonomii również, ale dziś, w zachwycie, używał uproszczeń, bowiem myśli jego w wyniku radości z pozytywnego przebiegu akcji dentystycznej miały trudność zebrania się w konkretny przekaz). Szansa, którą po raz kolejny ofiarowywał mu ród Macmillan była nie do przegapienia.
Gdy Polly przyniosła mu pakunek, odebrał go, dziękując dziewczynie dość wylewnie, w typowej dla siebie manierze. Na prośbę Prudence o spróbowanie ciasta uśmiechnął się współczująco.
— Nie mógłbym nic przełknąć, gdy lady tkwi w bolączkach — przyznał, bowiem uważał to za wysoce niestosowne. Może kiedyś, za kilka miesięcy, może pod koniec wojny, gdy wszystko będzie wyglądać lepiej, a Michael zacznie wpychać w niego jedzenie siłą, otrzyma zaproszenie do Puddlemere z przyjemniejszej okazji niż zębowe ubytki. Wtedy z pewnością skosztuje ciasta, jakiekolwiek by ono nie było! Dla lady Prudence mógłby zjeść nawet brukselki, których szczerze nie cierpiał.
Próbował jeszcze wydusić coś, że zaszczyt, że duma nie pozwala mu przyjąć pieniędzy, bo jakże brać je od lady, gdy ta już podarowała mu tyle ciasta, ale Prudence i jej szlachecka obecność była znacznie silniejsza od wszystkich mocy Castora. Gdzieś z tyłu głowy odezwał mu się głos, że za takie pieniądze zdolny byłby stworzyć talizman, może nawet dwa... Na pewno nie wyda ich na głupoty!
— Praca dla lady była czystą przyjemnością. Proszę tylko na siebie uważać. Puddlemere nie byłoby takie samo bez swego słońca — bo naprawdę tak było; lady Macmillan dała mu się poznać jako osoba niezwykle ciepła, miła i energiczna. Nie skarżyła się na bóle, przyjmowała konsekwencje medyczne z pokorą, w dodatku nie szczędziła słodkości i dobrych słów...
Skłonił się przed nią raz jeszcze, po czym przystąpił do pakowania swych tobołków. I nim ktokolwiek zdążył wejść do jadalni, jego już nie było.
| z/t
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
[data]
– Nie, nie możemy tak sobie podróżować po Anglii – powtórzył spokojnie Anthony, zwracając się przy tym do Heatha. Na rękach trzymał jedno z trójki swoich dzieci i próbował je uspokoić, bo te wyraźnie czkało i Anthony w swoim strachu miał wrażenie, że być może się deportuje Merlin–wie–gdzie. Czkawka nie odpuszczała i właściwie nie wiadomo było czy bardziej uporny był Heath ze swoim „chcę się bawić i jeździć po Anglii”, czy właśnie to przeklęte zjawisko, które nie chciało zostawić jego dziecka w spokoi. Zdawało się, że prędzej to właśnie Anthony zaśnie lub zacznie powtarzać jedne i te same słowa niż mały zaśnie, a Heath odpuści.
Macmillan właśnie ze względu na syna i małego Macmillana porzucił swoje trudy przygotowania do pracy. Tego pierwszego w końcu mu się uda jakoś położyć do spania (a zawsze będzie mógł ceremonialnie wręczyć dziecko opiekunce, która tylko na to czekała), pytanie tylko co z tym drugim, który ciągle chciał się czegoś uczyć lub gdzieś wychodzić. Prawdziwy był z niego włóczykij… i Macmillan. Szkoda tylko, że czasy nie pozwalały na to, żeby pozwolić mu być tym, kim był.
Anthony’ego zresztą przez jakiś czas nie było go w rezydencji i prawdę powiedziawszy nie wiedział co się przez ten czas działo (dopiero od kilku dni zbierał wiadomości). Miał wrażenie, że stracił kontrolę nad tym jak zmieniły się upodobania syna od kuzyna… choć wszystkie znaki na niebie mówiły, że były mniej–więcej te same. Chyba.
– Pamiętasz co ci mówiłem wczoraj i kilka miesięcy temu? Lepiej gdybyś się bawił tutaj lub z Prewettami albo Weasleyami. Możecie latać wokół rezydencji, tylko poproście kogoś, żeby z wami był – wyjaśnił raz jeszcze, całkiem cierpliwie jak na siebie. – Jak tylko załatwię kilka spraw, mogę i ja was przypilnować. I na Merlina nie straszcie guwernantek – dodał, przypominając sobie, że kilka dni temu kilka z nich wyraziło niezadowolenie i przerażenie związane z przygotowaną przez dzieci „niespodzianką”. – Rzucanie w nich tłuczkiem nie sprawi, że was polubią. Tak samo jak wkładanie żab do ich torebek nie sprawi, że się uśmiechną.
Łatwo mu było tak mówić, a przecież sam za młodu robił podobnie… jak zresztą niemal każdy Macmillan. Jednak teraz, mając już swoje lata całkiem rozumiał słowa swoich rodziców, żeby się uspokoić i czasami odpuścić.
– Nie, nie możemy tak sobie podróżować po Anglii – powtórzył spokojnie Anthony, zwracając się przy tym do Heatha. Na rękach trzymał jedno z trójki swoich dzieci i próbował je uspokoić, bo te wyraźnie czkało i Anthony w swoim strachu miał wrażenie, że być może się deportuje Merlin–wie–gdzie. Czkawka nie odpuszczała i właściwie nie wiadomo było czy bardziej uporny był Heath ze swoim „chcę się bawić i jeździć po Anglii”, czy właśnie to przeklęte zjawisko, które nie chciało zostawić jego dziecka w spokoi. Zdawało się, że prędzej to właśnie Anthony zaśnie lub zacznie powtarzać jedne i te same słowa niż mały zaśnie, a Heath odpuści.
Macmillan właśnie ze względu na syna i małego Macmillana porzucił swoje trudy przygotowania do pracy. Tego pierwszego w końcu mu się uda jakoś położyć do spania (a zawsze będzie mógł ceremonialnie wręczyć dziecko opiekunce, która tylko na to czekała), pytanie tylko co z tym drugim, który ciągle chciał się czegoś uczyć lub gdzieś wychodzić. Prawdziwy był z niego włóczykij… i Macmillan. Szkoda tylko, że czasy nie pozwalały na to, żeby pozwolić mu być tym, kim był.
Anthony’ego zresztą przez jakiś czas nie było go w rezydencji i prawdę powiedziawszy nie wiedział co się przez ten czas działo (dopiero od kilku dni zbierał wiadomości). Miał wrażenie, że stracił kontrolę nad tym jak zmieniły się upodobania syna od kuzyna… choć wszystkie znaki na niebie mówiły, że były mniej–więcej te same. Chyba.
– Pamiętasz co ci mówiłem wczoraj i kilka miesięcy temu? Lepiej gdybyś się bawił tutaj lub z Prewettami albo Weasleyami. Możecie latać wokół rezydencji, tylko poproście kogoś, żeby z wami był – wyjaśnił raz jeszcze, całkiem cierpliwie jak na siebie. – Jak tylko załatwię kilka spraw, mogę i ja was przypilnować. I na Merlina nie straszcie guwernantek – dodał, przypominając sobie, że kilka dni temu kilka z nich wyraziło niezadowolenie i przerażenie związane z przygotowaną przez dzieci „niespodzianką”. – Rzucanie w nich tłuczkiem nie sprawi, że was polubią. Tak samo jak wkładanie żab do ich torebek nie sprawi, że się uśmiechną.
Łatwo mu było tak mówić, a przecież sam za młodu robił podobnie… jak zresztą niemal każdy Macmillan. Jednak teraz, mając już swoje lata całkiem rozumiał słowa swoich rodziców, żeby się uspokoić i czasami odpuścić.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
No wiadomo, że jak Heath w końcu zdybał wujka Anthony’ego to nie było opcji, żeby zostawił go w spokoju.
{b]-No ale ja nie mówię, że tak sobie… tylko gdzieś. Nawet nie musi być daleko-[/b] nie przestał przekonywać. Już zdążył się dowiedzieć, że o wycieczce do Londynu nie miał co marzyć, ale przecież to nie było jedyne miejsce w które można było się udać, prawda? Dalsze słowa wujka nie spotkały się z aprobatą małego Macmillana, bo ten tylko wydął policzki i skrzyżował ręce na piersi.
-Ciąglę się bawię tutaj i latam wokół rezydencji!- chyba tylko obecność mini Tonika powstrzymała go przed tupnięciem nogą, tak dla podkreślenia powagi problemu. -Tu jest nuuuuudno! Wszyscy są zajęci, nigdzie nie można wyjść. Bez sensu. – dodał jeszcze jakby z jego wcześniejszej wypowiedzi nie wynikło, że pewna monotonia mu doskwiera. Tym bardziej, że był starszy, bardziej ciekawy świata, a miał miej wolności niż wtedy kiedy miał 5 lat.
-W ogóle to mam nadzieję, że złapię znowu czkawkę- oznajmił. Dawniej ta przypadłość była dla małego Heatha nieco straszna, szczególnie po tym jak przez anomalię wylądował w ciemnym lesie, ale chwilowo miał tak dość Dworku Macmillanów, że chętnie by się przeniósł i do lasu, czemu nie. Przynajmniej miałby jakąś przygodę.
-Wcale ich nie straszymy.- oznajmił. - A przynajmniej nie specjalnie. To nie nasza wina, że one w ogóle są jakieś takie bojaźliwe. Poza tym te żaby były bardzo ładne. Takie jasnozielone, a nie takie brzydkie ropuchy- sprostował. No on to by taką żabę chętnie dostał. Za to wcale nie odniósł się do oskarżeń odnośnie tłuczka. On w nie specjalnie tłuczkami nie rzucał, ale jak się grało przy domu to chyba można było się spodziewać, że raz na jakiś czas jedna z piłek wyrwie im się spod kontroli. Zresztą, taką samą linię obrony miał gdy od czasu do czasu stłukli jakąś szybę.
-Weź mnie chociaż ze sobą do pracy, o. – zażądał. Kto wie, może akurat Antoś się zgodzi?
{b]-No ale ja nie mówię, że tak sobie… tylko gdzieś. Nawet nie musi być daleko-[/b] nie przestał przekonywać. Już zdążył się dowiedzieć, że o wycieczce do Londynu nie miał co marzyć, ale przecież to nie było jedyne miejsce w które można było się udać, prawda? Dalsze słowa wujka nie spotkały się z aprobatą małego Macmillana, bo ten tylko wydął policzki i skrzyżował ręce na piersi.
-Ciąglę się bawię tutaj i latam wokół rezydencji!- chyba tylko obecność mini Tonika powstrzymała go przed tupnięciem nogą, tak dla podkreślenia powagi problemu. -Tu jest nuuuuudno! Wszyscy są zajęci, nigdzie nie można wyjść. Bez sensu. – dodał jeszcze jakby z jego wcześniejszej wypowiedzi nie wynikło, że pewna monotonia mu doskwiera. Tym bardziej, że był starszy, bardziej ciekawy świata, a miał miej wolności niż wtedy kiedy miał 5 lat.
-W ogóle to mam nadzieję, że złapię znowu czkawkę- oznajmił. Dawniej ta przypadłość była dla małego Heatha nieco straszna, szczególnie po tym jak przez anomalię wylądował w ciemnym lesie, ale chwilowo miał tak dość Dworku Macmillanów, że chętnie by się przeniósł i do lasu, czemu nie. Przynajmniej miałby jakąś przygodę.
-Wcale ich nie straszymy.- oznajmił. - A przynajmniej nie specjalnie. To nie nasza wina, że one w ogóle są jakieś takie bojaźliwe. Poza tym te żaby były bardzo ładne. Takie jasnozielone, a nie takie brzydkie ropuchy- sprostował. No on to by taką żabę chętnie dostał. Za to wcale nie odniósł się do oskarżeń odnośnie tłuczka. On w nie specjalnie tłuczkami nie rzucał, ale jak się grało przy domu to chyba można było się spodziewać, że raz na jakiś czas jedna z piłek wyrwie im się spod kontroli. Zresztą, taką samą linię obrony miał gdy od czasu do czasu stłukli jakąś szybę.
-Weź mnie chociaż ze sobą do pracy, o. – zażądał. Kto wie, może akurat Antoś się zgodzi?
Anthony westchnął głośno, słysząc odpowiedź Heatha. Oczekiwał takich słów z jego strony. Gdyby nie wojna, nie byłoby problemu, żeby razem z guwernantką pojechali gdziekolwiek tylko chciał. Problem był w tym, że blondyn wyczekiwał zagrożenia z każdej strony, w każdym hrabstwie, nawet tym przyjaznym Macmillanom… musiał naprawdę uważać. Licho nie spało. Bez kogoś zaufanego w pobliżu małego Macmillana nie był gotów pozwolić na jakiekolwiek jego wycieczki. A brakowało mu zaufanych osób.
– Heath, rozmawialiśmy o tym – ponowił, głęboko przy tym wzdychając. Nawiązywał rzecz jasna do rozmowy o zagrożeniu i o wojnie, którą odbyli kilka miesięcy. Pytanie tylko ile z niej pamiętał blondynek. – Musisz trochę wytrzymać. Im szybciej wygramy, tym szybciej wszystko wróci do normy, przejdzie i będziemy mogli znowu normalnie się bawić. Wiem, że jest nudno i wszyscy są zajęci, ale to dlatego, że musimy pomagać innym – dodał, próbując poprawić Heathowi grzywkę, żeby ta nie padała na oczy. – Och, jeżeli masz jakieś stare zabawki, które ci się znudziły możesz je w wolnej chwili oddzielić od pozostałych i przekazać cioci Virginii, ona będzie wiedziała co z nimi zrobić – przypomniał sobie, że i tak można było pomóc biedniejszym dzieciom.
Faktem było to, że wszyscy byli zajęci bardziej niż zwykle, ale tak się działo właśnie przez wojnę. Kobiety jak mogły udzielały się charytatywnie, mężczyźni na inne sposoby. Każdy jak znał i umiał. Dzieci z całą pewnością przeżywały to wszystko najciężej, ale zwyczajnie musiały przebrnąć przez ten czas niepokoju. Nie miał pojęcia co siedziało w głowach zwolennika Malfoya i do czego byli zdolni się posunąć, dlatego Macmillanowie (mężczyźni, rzecz jasna) każdego dnia wyznaczali sobie osoby do warty). Anthony uważał, że trzeba było założyć to najgorsze, czyli w tym przypadku nawet chęć skrzywdzenia bezbronnych dzieci, takich jak Heath i kobiet.
Syn z kolei czkał dalej, a Anthony nieprzerwanie kołysał niemowlę na rękach, oczekując najgorszego – czyli pyknięcia, które mogłoby ich obu przenieść Merlin–wie–gdzie. Te na szczęście w ogóle się nie pojawiało.
– Lepiej, żebyś jej nie złapał – skomentował, uśmiechając się niemrawo na wypowiedziane przez Heatha marzenie. Nie chciał sobie wyobrażać poszukiwań młodego Macmillana po całej Wielkiej Brytanii. – Każdy byłby zaskoczony, gdyby zobaczył żabę w torebce. Kobiety takie są, musimy je szanować – wytłumaczył spokojnie. – Żaby owszem są ładne, ale myślę, że chyba nie myślą o tym kiedy guwernantki widzą je tam, gdzie nie jest ich miejsce i nie są na to przygotowane.
Na kolejne życzenie westchnął ciężko. Wykrzywił usta, jak gdyby zastanawiał się nad prośbą młodszego Macmillana. Co powinien odpowiedzieć?
– A będziesz grzeczny?
– Heath, rozmawialiśmy o tym – ponowił, głęboko przy tym wzdychając. Nawiązywał rzecz jasna do rozmowy o zagrożeniu i o wojnie, którą odbyli kilka miesięcy. Pytanie tylko ile z niej pamiętał blondynek. – Musisz trochę wytrzymać. Im szybciej wygramy, tym szybciej wszystko wróci do normy, przejdzie i będziemy mogli znowu normalnie się bawić. Wiem, że jest nudno i wszyscy są zajęci, ale to dlatego, że musimy pomagać innym – dodał, próbując poprawić Heathowi grzywkę, żeby ta nie padała na oczy. – Och, jeżeli masz jakieś stare zabawki, które ci się znudziły możesz je w wolnej chwili oddzielić od pozostałych i przekazać cioci Virginii, ona będzie wiedziała co z nimi zrobić – przypomniał sobie, że i tak można było pomóc biedniejszym dzieciom.
Faktem było to, że wszyscy byli zajęci bardziej niż zwykle, ale tak się działo właśnie przez wojnę. Kobiety jak mogły udzielały się charytatywnie, mężczyźni na inne sposoby. Każdy jak znał i umiał. Dzieci z całą pewnością przeżywały to wszystko najciężej, ale zwyczajnie musiały przebrnąć przez ten czas niepokoju. Nie miał pojęcia co siedziało w głowach zwolennika Malfoya i do czego byli zdolni się posunąć, dlatego Macmillanowie (mężczyźni, rzecz jasna) każdego dnia wyznaczali sobie osoby do warty). Anthony uważał, że trzeba było założyć to najgorsze, czyli w tym przypadku nawet chęć skrzywdzenia bezbronnych dzieci, takich jak Heath i kobiet.
Syn z kolei czkał dalej, a Anthony nieprzerwanie kołysał niemowlę na rękach, oczekując najgorszego – czyli pyknięcia, które mogłoby ich obu przenieść Merlin–wie–gdzie. Te na szczęście w ogóle się nie pojawiało.
– Lepiej, żebyś jej nie złapał – skomentował, uśmiechając się niemrawo na wypowiedziane przez Heatha marzenie. Nie chciał sobie wyobrażać poszukiwań młodego Macmillana po całej Wielkiej Brytanii. – Każdy byłby zaskoczony, gdyby zobaczył żabę w torebce. Kobiety takie są, musimy je szanować – wytłumaczył spokojnie. – Żaby owszem są ładne, ale myślę, że chyba nie myślą o tym kiedy guwernantki widzą je tam, gdzie nie jest ich miejsce i nie są na to przygotowane.
Na kolejne życzenie westchnął ciężko. Wykrzywił usta, jak gdyby zastanawiał się nad prośbą młodszego Macmillana. Co powinien odpowiedzieć?
– A będziesz grzeczny?
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Heath łypnął spode łba na swojego starszego krewniaka. Pamiętał co prawda o czym rozmawiali jakiś czas temu, ale mały Macmillan nie podzielał obaw Anthony’ego. W sumie ciężko, żeby taki głupio odważny parolatek widział zagrożenie na każdym kroku. Poza tym dla niego wojna była gdzieś tam, a on był tutaj. Tu się nic nie działo!
-Szybciej czyli kiedy? Jutro? Za tydzień?- zaczął dopytywać. Chyba najbardziej z tego wszystkiego Heathowi doskwierało to, że nikt nie był w stanie powiedzieć kiedy wszystko wróci do normy. A już był uziemiony w Puddlemere od roku! Kiedy w ogóle będzie mógł pójść na lody na Pokątnej? Te domowe nie były takie super.
Heath, który aktualnie był niezadowolony z życia puścił mimo uszu uwagę o zabawkach. Może jak będzie miał lepszy humor to spełni prośbę wujka, na razie jednak nie zanosiło się na to.
Tak samo już nic nie powiedział na temat czkawki teleportacyjnej. W końcu kiedy szalały anomalie nie raz go przeniosło w jakieś miejsce. No i wszystko kończyło się dobrze. Chociaż najwięcej strachu się najadł kiedy wieczorem trafił do jakiegoś ciemnego lasu. No ale szybko natrafił na czarodzieja, który odstawił go do Puddlemere. Super też było jak wylądował w rezerwacie smoków. To była przygoda!
-No… niech będzie- ostatecznie zgodził się na zostawienie żab w spokoju. Chociaż pytanie brzmiało czy to będzie już koniec podrzucania żyjątek do torebek guwernantek czy może żaby zamienią na przykład myszy. W sumie… to myszy na niektórych opiekunkach mogłyby zrobić piorunujące wręcz wrażenie. Będzie musiał nad tym pomyśleć.
-No wiadomo, że będę! Zawsze jestem- powiedział ochoczo widząc, że wujek Tonik przynajmniej rozważa zabranie go ze sobą. Skoro tak, to Młody Lord nie zamierzał odpuszczać. Krewniak mógł być pewien, że teraz Heath będzie mu wiercić dziurę w brzuchu dopóki ten się nie zgodzi. A co do bycia grzecznym, Heath naprawdę wierzył w to, że był zawsze grzeczny, chociaż dorośli zdawali się mieć nieco inne zdanie na ten temat.
-Szybciej czyli kiedy? Jutro? Za tydzień?- zaczął dopytywać. Chyba najbardziej z tego wszystkiego Heathowi doskwierało to, że nikt nie był w stanie powiedzieć kiedy wszystko wróci do normy. A już był uziemiony w Puddlemere od roku! Kiedy w ogóle będzie mógł pójść na lody na Pokątnej? Te domowe nie były takie super.
Heath, który aktualnie był niezadowolony z życia puścił mimo uszu uwagę o zabawkach. Może jak będzie miał lepszy humor to spełni prośbę wujka, na razie jednak nie zanosiło się na to.
Tak samo już nic nie powiedział na temat czkawki teleportacyjnej. W końcu kiedy szalały anomalie nie raz go przeniosło w jakieś miejsce. No i wszystko kończyło się dobrze. Chociaż najwięcej strachu się najadł kiedy wieczorem trafił do jakiegoś ciemnego lasu. No ale szybko natrafił na czarodzieja, który odstawił go do Puddlemere. Super też było jak wylądował w rezerwacie smoków. To była przygoda!
-No… niech będzie- ostatecznie zgodził się na zostawienie żab w spokoju. Chociaż pytanie brzmiało czy to będzie już koniec podrzucania żyjątek do torebek guwernantek czy może żaby zamienią na przykład myszy. W sumie… to myszy na niektórych opiekunkach mogłyby zrobić piorunujące wręcz wrażenie. Będzie musiał nad tym pomyśleć.
-No wiadomo, że będę! Zawsze jestem- powiedział ochoczo widząc, że wujek Tonik przynajmniej rozważa zabranie go ze sobą. Skoro tak, to Młody Lord nie zamierzał odpuszczać. Krewniak mógł być pewien, że teraz Heath będzie mu wiercić dziurę w brzuchu dopóki ten się nie zgodzi. A co do bycia grzecznym, Heath naprawdę wierzył w to, że był zawsze grzeczny, chociaż dorośli zdawali się mieć nieco inne zdanie na ten temat.
Słysząc pytanie, westchnął ciężko. Chciałby odpowiedzieć, że za tydzień, za miesiąc lub po prostu podać konkretną datę, ale nie potrafił. Nie miał pojęcia kiedy to wszystko miało się skończyć. Cuda się nie zdarzały, przynajmniej nie kiedy tego chciał, więc podejrzewał, że wojna miała trwać długo. Zbyt długo, ale tak to już bywało. I co miał odpowiedzieć Heathowi? Doskonale rozumiał, że ten czuł się źle będąc „zamkniętym” w rezydencji. Był przecież małym chłopcem pełnym energii, który chciał się jedynie bawić i korzystać z życia, póty mógł, a tu wszystko mu przeszkadzało w tym jednym prostym marzeniu.
– Nie wiem, niestety – przyznał z bólem. – Oby jak najszybciej. Wujek postara się coś zrobić – dodał, próbując poprawić mu nastrój taką obietnicą… ale czy mógł ją spełnić?
Zauważył brak reakcji, kiedy wspomniał o zabawkach. Uniósł jedynie brwi w geście zrezygnowania i małego zdziwienia. Najwyraźniej to była jedyna możliwość aby Heath mu się „odwdzięczył” za te wszystkie zakazy i nakazy bezpieczeństwa. Zamiast jednak komentować jego brak odpowiedzi, postanowił że zostawi go z tą myślą. Chłopak na pewno usłyszał jego prośbę, więc kiedy ochłonie, zrobi z nią co będzie tylko chciał.
Ku szczęściu, czkawka małego bobasa minęła, a Anthony mógł go w spokoju wręczyć opiekunce. Odetchnął z ulgą, że nic się nie wydarzyło… i oby nie miało za pięć minut. Teraz mógł się w zupełności skupić na rozmowie z Heathem.
Uśmiechnął się, kiedy otrzymał zgodę na to, żeby nie żartować z guwernantek. Poczochrał młodemu Macmillanowi włosy w geście zadowolenia i poklepał po ramieniu.
– Cieszę się. Kiedy ja byłem mały, razem z kuzynami droczyliśmy się z guwernantkami wypuszczając znicze lub chochliki – dodał, próbując zdobyć zainteresowanie Heatha i stać się przez to partnerem w zbrodni, która wydawała mu się łagodniejsza. Lepsze to niż żeby chłopak wymyślił coś bardziej przerażającego… albo ohydnego. – Zawsze skutkowało. Piszczały i potrzebne im było pół godziny, żeby unieszkodliwić te szkodniki lub żeby wezwać kogoś dorosłego kto by złapał znicze. Czasami nawet dało się ich tak zająć na godzinkę. Jedynie pannie McAddams nic nie robiliśmy, bo wszyscy ją lubiliśmy. – Ale panny McAddams już nie było na tym świecie, bo kiedy był dzieckiem miała ponad pięćdziesiątkę.
Czy zabranie Heatha do destylarni było dobrym rozwiązaniem? Być może nie. W końcu od samego początku powinien się skupić na sporcie, a nie na alkoholach… ale widział, że chłopak męczył się z nudą i zamknięciem z czterech ścianach.
– Nie będziesz dotykać niczego bez pozwolenia? – Pytał dalej, bo przecież lepiej było zrobić mu test posłuszności teraz, a nie na miejscu. – I wiesz, że kiedy dzieci piją alkohol to rośnie im świński ogon i uszy, i zaczynają chrumkać? I tylko magimedyk może wtedy pomóc. Pamiętasz wuja Keira? Tego z właśnie świńskim nosem? No właśnie… – Wujka Keira wymyślił, mając nadzieję, że Heath skojarzy go z byle jakim wujkiem. Wszystko po to, żeby go przestraszyć i sprawić, żeby nawet nie myślał o dotykaniu butelek z alkoholem, jeżeli miał z nim iść do destylarni. W końcu każdy szlachcic brzydził się świni, prawda?
– Nie wiem, niestety – przyznał z bólem. – Oby jak najszybciej. Wujek postara się coś zrobić – dodał, próbując poprawić mu nastrój taką obietnicą… ale czy mógł ją spełnić?
Zauważył brak reakcji, kiedy wspomniał o zabawkach. Uniósł jedynie brwi w geście zrezygnowania i małego zdziwienia. Najwyraźniej to była jedyna możliwość aby Heath mu się „odwdzięczył” za te wszystkie zakazy i nakazy bezpieczeństwa. Zamiast jednak komentować jego brak odpowiedzi, postanowił że zostawi go z tą myślą. Chłopak na pewno usłyszał jego prośbę, więc kiedy ochłonie, zrobi z nią co będzie tylko chciał.
Ku szczęściu, czkawka małego bobasa minęła, a Anthony mógł go w spokoju wręczyć opiekunce. Odetchnął z ulgą, że nic się nie wydarzyło… i oby nie miało za pięć minut. Teraz mógł się w zupełności skupić na rozmowie z Heathem.
Uśmiechnął się, kiedy otrzymał zgodę na to, żeby nie żartować z guwernantek. Poczochrał młodemu Macmillanowi włosy w geście zadowolenia i poklepał po ramieniu.
– Cieszę się. Kiedy ja byłem mały, razem z kuzynami droczyliśmy się z guwernantkami wypuszczając znicze lub chochliki – dodał, próbując zdobyć zainteresowanie Heatha i stać się przez to partnerem w zbrodni, która wydawała mu się łagodniejsza. Lepsze to niż żeby chłopak wymyślił coś bardziej przerażającego… albo ohydnego. – Zawsze skutkowało. Piszczały i potrzebne im było pół godziny, żeby unieszkodliwić te szkodniki lub żeby wezwać kogoś dorosłego kto by złapał znicze. Czasami nawet dało się ich tak zająć na godzinkę. Jedynie pannie McAddams nic nie robiliśmy, bo wszyscy ją lubiliśmy. – Ale panny McAddams już nie było na tym świecie, bo kiedy był dzieckiem miała ponad pięćdziesiątkę.
Czy zabranie Heatha do destylarni było dobrym rozwiązaniem? Być może nie. W końcu od samego początku powinien się skupić na sporcie, a nie na alkoholach… ale widział, że chłopak męczył się z nudą i zamknięciem z czterech ścianach.
– Nie będziesz dotykać niczego bez pozwolenia? – Pytał dalej, bo przecież lepiej było zrobić mu test posłuszności teraz, a nie na miejscu. – I wiesz, że kiedy dzieci piją alkohol to rośnie im świński ogon i uszy, i zaczynają chrumkać? I tylko magimedyk może wtedy pomóc. Pamiętasz wuja Keira? Tego z właśnie świńskim nosem? No właśnie… – Wujka Keira wymyślił, mając nadzieję, że Heath skojarzy go z byle jakim wujkiem. Wszystko po to, żeby go przestraszyć i sprawić, żeby nawet nie myślał o dotykaniu butelek z alkoholem, jeżeli miał z nim iść do destylarni. W końcu każdy szlachcic brzydził się świni, prawda?
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
-Naprawdę?- obietnica wujka nieco go zaskoczyła. –Jak to spróbujesz zrobić?- zapytał zaciekawiony. -Mogę jakoś pomóc?- no bo jeśli dzięki temu mógłby znowu się wybrać na lody na Pokątną i do sklepu z miotłami i na mecz quidditcha, to zrobiłby wszystko! Miał dość siedzenia w Dworku.
-Chochliki? Gdzie można znaleźć chochliki?- widać pomysł Anthony’ego spodobał się małemu Macmillanowi. Sama wizja stworzenia absolutnego chaosu na całe pół godziny była kusząca. Ba, mógłby wtedy zrobić wszystko to na co normalnie mu nie pozwalano, bo nikt nawet by się nie zorientował w całym tym zamieszaniu. Oby tylko Tonik nie pożałował tej rady. Może i guwernantki będą mniej cierpieć ale… czy to aby dobry pomysł? Swego czasu Heath słynął z tego, że lubił znikać z oczu swoim opiekunom.
-No nie będę- obiecał, bo co innego miał zrobić. Przecież nie powie, że go nie posłucha bo wtedy w ogóle nigdzie by nie poszedł. Tyle jeszcze ogarniał. Co do skupienia się na sporcie… każdy raz na czas potrzebował odskoczni. O ile Heath uwielbiał latać, tak brak innych ciekawych rzeczy do robienia dawał mu się we znaki. Poza tym kto wie, może taka wycieczka sprawi, że się nieco uspokoi i nie będzie taki męczący dla mieszkańców Dworku?
-To nieprawda!- naburmuszył się na wzmiankę o świńskich uszach. Głównym powodem było to, że Heath kilkukrotnie stał się właścicielem gustownego świńskiego ryjka wtedy kiedy szalały anomalie i kapryśna magia nie dawała mu spokoju. No chyba kilka razy miał ten ryjek. Na szczęście sam znikał. Poza tym na pewno ciocia Ria by go tak ze świńskim ogonkiem i uszami nie zostawiła. Tak czy siak Antoś częściowo swój cel spełnił, bo Heath wydawał się trochę poruszony wieścią o częściowej przemianie w prosiaczka. Pytanie tylko czy przypadkiem ciekawość jednak nie weźmie nad małym Macmillanem góry. Tak czy siak było bardzo prawdopodobne, że whisky mu nie zasmakuje. W końcu do alkoholu trzeba było dojrzeć.
-Chochliki? Gdzie można znaleźć chochliki?- widać pomysł Anthony’ego spodobał się małemu Macmillanowi. Sama wizja stworzenia absolutnego chaosu na całe pół godziny była kusząca. Ba, mógłby wtedy zrobić wszystko to na co normalnie mu nie pozwalano, bo nikt nawet by się nie zorientował w całym tym zamieszaniu. Oby tylko Tonik nie pożałował tej rady. Może i guwernantki będą mniej cierpieć ale… czy to aby dobry pomysł? Swego czasu Heath słynął z tego, że lubił znikać z oczu swoim opiekunom.
-No nie będę- obiecał, bo co innego miał zrobić. Przecież nie powie, że go nie posłucha bo wtedy w ogóle nigdzie by nie poszedł. Tyle jeszcze ogarniał. Co do skupienia się na sporcie… każdy raz na czas potrzebował odskoczni. O ile Heath uwielbiał latać, tak brak innych ciekawych rzeczy do robienia dawał mu się we znaki. Poza tym kto wie, może taka wycieczka sprawi, że się nieco uspokoi i nie będzie taki męczący dla mieszkańców Dworku?
-To nieprawda!- naburmuszył się na wzmiankę o świńskich uszach. Głównym powodem było to, że Heath kilkukrotnie stał się właścicielem gustownego świńskiego ryjka wtedy kiedy szalały anomalie i kapryśna magia nie dawała mu spokoju. No chyba kilka razy miał ten ryjek. Na szczęście sam znikał. Poza tym na pewno ciocia Ria by go tak ze świńskim ogonkiem i uszami nie zostawiła. Tak czy siak Antoś częściowo swój cel spełnił, bo Heath wydawał się trochę poruszony wieścią o częściowej przemianie w prosiaczka. Pytanie tylko czy przypadkiem ciekawość jednak nie weźmie nad małym Macmillanem góry. Tak czy siak było bardzo prawdopodobne, że whisky mu nie zasmakuje. W końcu do alkoholu trzeba było dojrzeć.
Uśmiechnął się słysząc pytania Heatha. Jak mały, niewinny siedmiolatek miał pomóc przy zakończeniu wojny? Doceniał chęci młodego Macmillana, ale oczywistym było, że nie mógł tu wiele, właściwie prawie nic. A i dobrym pytaniem było to jak on, Anthony, miałby niby zakończyć wojnę. Jeszcze do niedawna w gniewie mówił o ścięciu łba Malfoyowi, ale zapewne to i tak by nic nie pomogło. Na jego miejscu pojawiłaby się kolejna żmija. Skończenie wojny udałoby się jedynie wtedy, kiedy wszyscy dobrzy ludzie złączyliby siły. Ponownie poczochrał Heatha, w geście dodania otuchy.
– Naprawdę, ale sam nie będę w stanie. Na całe szczęście jest wiele dobrych ludzi chcących pomóc – odpowiedział, ciągnąc go za polik, jak gdyby w ten sposób próbował odciągnąć go od dodatkowych pytań. – Nie mogę też zaangażować ciebie, chyba że chcesz namalować karykatury Malfoya… albo nasłać na niego chochliki kornwalijskie – zaśmiał się. Wizja tego zdrajcy uciekającego przed stadem małych fioletowych potworków przyprawiających każdego o ból głowy była zabawna.
A skoro już o nich była mowa – westchnął ciężko. Może nie powinien bawić się w aż tak dobrego wujka, żeby podstawiać mu pod nos sposoby dręczenia guwernantek. Podrapał się po czole.
– Spróbuj znaleźć je na wzgórzach wrzosowych w pobliżu naszej rezydencji – zaproponował, wiedząc że Heath raczej ich tam nie znajdzie. W ten sposób osiągał dwie rzeczy: młody Macmillan będzie zajęty szukaniem chochlików cały dzień lub dwa, a guwernantki na chwilę będą miały spokój. Gorzej, jeżeli któryś ze starszych Macmillanów nie zrozumie żartu i podpowie mu gdzie naprawdę mógłby znaleźć chochliki.
Ponownie się uśmiechnął, kiedy usłyszał obietnicę Heatha, że nie będzie niczego dotykać. Reakcja młodego sprawiła, że Anthony miał wrażenie, że choć trochę osiągnął swój cel, którym było powstrzymanie młodszego Macmillana od tykania alkoholu.
– Nieprawda? Merlin mi świadkiem, że naprawdę tak było – oburzył się tak, jak gdyby Heath posądzał go o kłamstwo. – Nos mu został taki jaki jest na zawsze i nikt nie zdołał wrócić go do stanu sprzed próbowania alkoholu – podniósł przy tych słowach dłoń, jak gdyby zaklinał się na nie–wiadomo–co, że to co mówił było prawdą. Był co prawda kiepskim kłamcą, ale kiedy chodziło o bezpieczeństwo najmłodszych musiał próbować i chwytać się różnych taktyk. – Jesteś gotowy do wyjścia? – Zapytał, zerkając na ubranie Heatha. – Potrzebujesz czegoś w czym będziesz mógł spokojnie się pobrudzić – wyjaśnił.
– Naprawdę, ale sam nie będę w stanie. Na całe szczęście jest wiele dobrych ludzi chcących pomóc – odpowiedział, ciągnąc go za polik, jak gdyby w ten sposób próbował odciągnąć go od dodatkowych pytań. – Nie mogę też zaangażować ciebie, chyba że chcesz namalować karykatury Malfoya… albo nasłać na niego chochliki kornwalijskie – zaśmiał się. Wizja tego zdrajcy uciekającego przed stadem małych fioletowych potworków przyprawiających każdego o ból głowy była zabawna.
A skoro już o nich była mowa – westchnął ciężko. Może nie powinien bawić się w aż tak dobrego wujka, żeby podstawiać mu pod nos sposoby dręczenia guwernantek. Podrapał się po czole.
– Spróbuj znaleźć je na wzgórzach wrzosowych w pobliżu naszej rezydencji – zaproponował, wiedząc że Heath raczej ich tam nie znajdzie. W ten sposób osiągał dwie rzeczy: młody Macmillan będzie zajęty szukaniem chochlików cały dzień lub dwa, a guwernantki na chwilę będą miały spokój. Gorzej, jeżeli któryś ze starszych Macmillanów nie zrozumie żartu i podpowie mu gdzie naprawdę mógłby znaleźć chochliki.
Ponownie się uśmiechnął, kiedy usłyszał obietnicę Heatha, że nie będzie niczego dotykać. Reakcja młodego sprawiła, że Anthony miał wrażenie, że choć trochę osiągnął swój cel, którym było powstrzymanie młodszego Macmillana od tykania alkoholu.
– Nieprawda? Merlin mi świadkiem, że naprawdę tak było – oburzył się tak, jak gdyby Heath posądzał go o kłamstwo. – Nos mu został taki jaki jest na zawsze i nikt nie zdołał wrócić go do stanu sprzed próbowania alkoholu – podniósł przy tych słowach dłoń, jak gdyby zaklinał się na nie–wiadomo–co, że to co mówił było prawdą. Był co prawda kiepskim kłamcą, ale kiedy chodziło o bezpieczeństwo najmłodszych musiał próbować i chwytać się różnych taktyk. – Jesteś gotowy do wyjścia? – Zapytał, zerkając na ubranie Heatha. – Potrzebujesz czegoś w czym będziesz mógł spokojnie się pobrudzić – wyjaśnił.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Trzeba przyznać, że taktyka Tonika przyniosła oczekiwany skutek. Ciągnięcie za polik skutecznie oderwało Małego Macmillana od zadawania kolejnych pytań.
-No weeeeź- zaprotestował gwałtownie próbując odepchnąć nieco namolnego krewniaka i uratować swój policzek przed nieodwracalnym rozciągnięciem.
-Nie będę go rysować- mruknął starając się rozmasować nieszczęsny policzek. -Ale takie chochliki w skrzyni. Wysłać i powiedzieć, że to… nie wiem… zapas pergaminu- rozmarzył się na moment. Widać pomysł wujka mu się spodobał.
-Naprawdę? Nigdy tam żadnego nie widziałem- zafrasował się na moment. Nie wiedział czy wychodzą o jakiejś konkretnej porze czy może trzeba je zwabić jakimś smakołykiem. No nic dowie się później o co chodzi z tymi chochlikami. Jedno było pewne, skoro wujek Anthony straszył nimi guwernantki to musiały być gdzieś niedaleko. Nie ma innej opcji.
Chłopiec spojrzał na wujka podejrzliwie kiedy ten się zaklinał, że faktycznie jakiś tam wujek zamienił się częściowo w prosiaka.
-Wcześniej mówiłeś, że rosną uszy i ogon i zaczyna się chrumkać… to czemu nos?- zapytał całkiem przytomnie. To wszystko jednak stało się nieważne w momencie kiedy Tonik zapytał czy Heath jest gotowy do wyjścia. Co jak co, ale blondynek nie spodziewał się, że jego prośba o pójście z wujkiem do pracy spełni się tak szybko.
-Jestem!- zapewnił szybko jakby w obawie, że wujek się rozmyśli. Nawet pozwolił sobie na parę podskoków w miejscu z radości. Wyrwie się w końcu na chwilę z Dworku no i zobaczy jak pracuje wujek Tonik. Słyszał gdzieś kiedyś w rozmowie starszych wujków, że Tonik był wynalazcą. To było coś! Słysząc zaś dalsze wytyczne co do stroju, chłopiec popatrzył po sobie. -No… to chyba będzie w porządku? Miałem iść później polatać- to nie był jego najlepszy strój, chociaż chyba nie był też taki najgorszy do zniszczenia. Poza tym, halo, byli czarodziejami. Parę zaklęć na krzyż i wszystko będzie czyste, chyba. Na pewno nie chciał teraz jeszcze się przebierać. Chciał pójść z wujkiem już teraz zaraz, jakby ta cała wyprawa miała mu przejść koło nosa.
-No weeeeź- zaprotestował gwałtownie próbując odepchnąć nieco namolnego krewniaka i uratować swój policzek przed nieodwracalnym rozciągnięciem.
-Nie będę go rysować- mruknął starając się rozmasować nieszczęsny policzek. -Ale takie chochliki w skrzyni. Wysłać i powiedzieć, że to… nie wiem… zapas pergaminu- rozmarzył się na moment. Widać pomysł wujka mu się spodobał.
-Naprawdę? Nigdy tam żadnego nie widziałem- zafrasował się na moment. Nie wiedział czy wychodzą o jakiejś konkretnej porze czy może trzeba je zwabić jakimś smakołykiem. No nic dowie się później o co chodzi z tymi chochlikami. Jedno było pewne, skoro wujek Anthony straszył nimi guwernantki to musiały być gdzieś niedaleko. Nie ma innej opcji.
Chłopiec spojrzał na wujka podejrzliwie kiedy ten się zaklinał, że faktycznie jakiś tam wujek zamienił się częściowo w prosiaka.
-Wcześniej mówiłeś, że rosną uszy i ogon i zaczyna się chrumkać… to czemu nos?- zapytał całkiem przytomnie. To wszystko jednak stało się nieważne w momencie kiedy Tonik zapytał czy Heath jest gotowy do wyjścia. Co jak co, ale blondynek nie spodziewał się, że jego prośba o pójście z wujkiem do pracy spełni się tak szybko.
-Jestem!- zapewnił szybko jakby w obawie, że wujek się rozmyśli. Nawet pozwolił sobie na parę podskoków w miejscu z radości. Wyrwie się w końcu na chwilę z Dworku no i zobaczy jak pracuje wujek Tonik. Słyszał gdzieś kiedyś w rozmowie starszych wujków, że Tonik był wynalazcą. To było coś! Słysząc zaś dalsze wytyczne co do stroju, chłopiec popatrzył po sobie. -No… to chyba będzie w porządku? Miałem iść później polatać- to nie był jego najlepszy strój, chociaż chyba nie był też taki najgorszy do zniszczenia. Poza tym, halo, byli czarodziejami. Parę zaklęć na krzyż i wszystko będzie czyste, chyba. Na pewno nie chciał teraz jeszcze się przebierać. Chciał pójść z wujkiem już teraz zaraz, jakby ta cała wyprawa miała mu przejść koło nosa.
Zaśmiał się widząc reakcję Heatha na ciągnięcie polika. Przynajmniej udało mu się zapanować nad kolejnymi pytaniami, zapewne na chwilę, ale to i tak był wielki sukces. To nie tak, że nie chciał na nie odpowiadać, ale nie chciał zamęczać młodej głowy problemami wojny. Nie w zbyt wielkim stopniu, bo niektórych rozmów powiązanych z obecną sytuacją zwyczajnie nie dało się uniknąć i przemilczeć. Lepiej było ograniczyć kłopotliwe tematy do minimum.
– Pomyślimy nad tymi chochlikami – odpowiedział mu równie rozbawiony. Owszem, miało to na celu zbycie małego Macmillana… ale jednocześnie nie mógł powstrzymać się przed wyobrażeniem przeklętego Malfoya, którego chochliki podnoszą za uszy i prawią chaos na przykład w jego gabinecie było całkiem przyjemne i śmieszne.
Tu jednak pozostawała jeszcze kwestia tych złośliwych stworzeń… i tego, że próbował ocalić guwernantki wysyłając Heatha w nieodpowiednie miejsce. Pytanie tylko na jak długo? Ku zaskoczeniu Anthony’ego – Heath bardzo szybko zrozumiał, że przecież dotychczas ich tam nie było. Musiał wytężyć swój umysł, żeby jakoś wybrnąć ze swojego małego, a przy tym nieudolnego kłamstewka.
– Pojawiają się tam wczesnym rankiem – wymyślił szybko, mając nadzieję, że uniknie kolejnych pytań. O mało co nie powiedział „w nocy”, ale ugryzł się na czas w język. Podejrzewał, że gdyby powiedział coś takiego, to Heath zrobiłby wszystko, żeby wymknąć się z rezydencji późną porą… a na to przecież nie mógł pozwolić, ze względu na jego bezpieczeństwo. Biorąc pod uwagę także to jak bystre było stojące przed nim dziecko, istniała również szansa, że guwernantki nie miały zostać ocalone od żartów.
Zresztą, także jego historyjka o alkoholu wypijanym przez dzieci i świńskiej twarzy prawie została obalona. I tu musiał zastanowić się chwilę jak wybrnąć z sytuacji, a przy tym i tak obrzydzić alkohol Heathowi przynajmniej na kilka lat (albo chociaż spróbować).
– To wszystko dzieje się stopniowo. Kiedy spotkamy lorda Prewetta, on ci wszystko wytłumaczy – zmyślił szybko jakąś odpowiedź… i zrzucił odpowiedzialność wytłumaczenia na Archibalda, którego i tak nie było w pobliżu. Liczył przecież na to, że do czasu spotkania go minie sporo czasu, a młody zapomni o wszystkim. – Nos to ostatni etap przemiany.
Kiwnął głową, kiedy Heath stwierdził, że był gotowy. Nie miał nic przeciwko jego strojowi, martwił się jedynie o to, żeby damy tego dworu nie zaczęły się buntować, gdyby wrócił pobrudzony.
– Będzie w porządku – odpowiedział jeszcze twierdząco.
– Pomyślimy nad tymi chochlikami – odpowiedział mu równie rozbawiony. Owszem, miało to na celu zbycie małego Macmillana… ale jednocześnie nie mógł powstrzymać się przed wyobrażeniem przeklętego Malfoya, którego chochliki podnoszą za uszy i prawią chaos na przykład w jego gabinecie było całkiem przyjemne i śmieszne.
Tu jednak pozostawała jeszcze kwestia tych złośliwych stworzeń… i tego, że próbował ocalić guwernantki wysyłając Heatha w nieodpowiednie miejsce. Pytanie tylko na jak długo? Ku zaskoczeniu Anthony’ego – Heath bardzo szybko zrozumiał, że przecież dotychczas ich tam nie było. Musiał wytężyć swój umysł, żeby jakoś wybrnąć ze swojego małego, a przy tym nieudolnego kłamstewka.
– Pojawiają się tam wczesnym rankiem – wymyślił szybko, mając nadzieję, że uniknie kolejnych pytań. O mało co nie powiedział „w nocy”, ale ugryzł się na czas w język. Podejrzewał, że gdyby powiedział coś takiego, to Heath zrobiłby wszystko, żeby wymknąć się z rezydencji późną porą… a na to przecież nie mógł pozwolić, ze względu na jego bezpieczeństwo. Biorąc pod uwagę także to jak bystre było stojące przed nim dziecko, istniała również szansa, że guwernantki nie miały zostać ocalone od żartów.
Zresztą, także jego historyjka o alkoholu wypijanym przez dzieci i świńskiej twarzy prawie została obalona. I tu musiał zastanowić się chwilę jak wybrnąć z sytuacji, a przy tym i tak obrzydzić alkohol Heathowi przynajmniej na kilka lat (albo chociaż spróbować).
– To wszystko dzieje się stopniowo. Kiedy spotkamy lorda Prewetta, on ci wszystko wytłumaczy – zmyślił szybko jakąś odpowiedź… i zrzucił odpowiedzialność wytłumaczenia na Archibalda, którego i tak nie było w pobliżu. Liczył przecież na to, że do czasu spotkania go minie sporo czasu, a młody zapomni o wszystkim. – Nos to ostatni etap przemiany.
Kiwnął głową, kiedy Heath stwierdził, że był gotowy. Nie miał nic przeciwko jego strojowi, martwił się jedynie o to, żeby damy tego dworu nie zaczęły się buntować, gdyby wrócił pobrudzony.
– Będzie w porządku – odpowiedział jeszcze twierdząco.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jadalnia
Szybka odpowiedź