Jadalnia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Jadalnia
Ciemne pomieszczenie z boazerią. Nad drzwiami wejściowymi znajduje się dewiza rodu (Per aspera ad astra). Wielki drewniany stół „ugina się” pod ciężarem kwiatów, którym jest ozdobiony. W samym pomieszczeniu znajdują się rozmaite rośliny, przede wszystkim wrzosy z ogrodu. Na półkach znajduje się pełno świec, które najczęściej przyjmują motyw kwiatowy. Na podłodze znajduje się przyjemny w dotyku ciemnoniebieski dywan. Na suficie znajduje się herb rodowy Macmillanów. Naprzeciw okna znajduje się szary kominek z kamienia. Drzwi do kuchni ukryte są poprzez upodobnienie ich do ciemnych, drewnianych ścian. Z okien można dostrzec bramę wejściową.
The member 'Heath Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
- Och bo widzisz Kleopatra była królową Egiptu. Nie wiem czy znasz lordów Shafiq-ów, ale oni też pochodzą z Egiptu i podobno mogli mieć do czynienia z Kleopatrą. A wyobraź sobie, to było strasznie dawno temu, tak dawno, że wtedy pozwalano na ślub dziesięciolatków. I pierwszym mężem Kleopatry był jej dziesięcioletni brat. - Polly zrobiła wielkie oczy, bo to straszne! - Wyobraź sobie tylko bączku, gdybyś miał za 5 lat już wziąć ślub! Aż jej się zrobiło trochę niedobrze, jak teraz o tym tak pomyślała. Ona ma cztery razy więcej lat niż Heath, a jak nie ma męża to nie ma. Prawie wpadła w czarną rozpacz, a to niestosowne zachowanie w pobliżu małych chłopców, wiec zaraz energicznie pokręciła głową i zaśmiała się lekko. - Ale to niedorzeczne, cieszmy się, że nie żyjemy jak Kleopatra!
Jak Heath mógł się z kolei zorientować, ona nie miała absolutnie problemu z tym, żeby na te jego piętnaście tysięcy pytań odpowiadać. Czasami opowiadała niestworzone historie, czasami odpowiadała pytaniem na pytanie, a czasami po prostu dowiadywali się wszystkiego co najważniejsze.
- Och bo widzisz, ja nie znam się na trollińskim, a na francuskim się znam. Chodziłam nawet do francuskiej szkoły. I w Beauxboutons nie uczyli nas trollińskiego - też się zawsze nad tym zatanawiała! Trolliński był przynajmniej śmieszny. Przesuwa ołówkiem po zeszycie i nagle się ożywiła - Ale ostatnio dowiedziałam się jak mówią Wielkie Stopy jak chcą się przywitać! Ale to trzeba pokazać - wstała od stołu i ustawiła stopy tak jak w balecie z palcami na zewnątrz i łapie się za tył ud rękami a potem szybko wyrzuciła je do góry i klasnęła sobie nad głową .- Sas - qu- atch! - a potem ugieła kolana i uśmiecha się do chłopca - Tak się witają Wielkie Stopy!
To mogła być prawda. Ale nie musiała.
A potem się trochę pouczyli, a Heath bardzo się starał, chociaż czasami za bardzo pluł jak mówił, ale Polly wtedy patrzyła na niego jak na dorosłego mężczyznę, co na pewno sprawiało, że się przestawał tak zachowywać/wygłupiać i ładnie powtarzał huit. A potem pałaszował ciasteczka!
- 350 to dużo! - zachwyciła się Pola i pokazuje mu jak powiedzieć 350 po francusku a potem jak powiedzieć 500 - Bo tyle na pewno wygrają w przyszłym meczu!
Ona to wcale nie kibicowała nikomu w ostatnim czasie, bo Billy kochał bardzo Quiddicha i zawsze jej się brat przypominał, jak o nim myślała.
Jak Heath mógł się z kolei zorientować, ona nie miała absolutnie problemu z tym, żeby na te jego piętnaście tysięcy pytań odpowiadać. Czasami opowiadała niestworzone historie, czasami odpowiadała pytaniem na pytanie, a czasami po prostu dowiadywali się wszystkiego co najważniejsze.
- Och bo widzisz, ja nie znam się na trollińskim, a na francuskim się znam. Chodziłam nawet do francuskiej szkoły. I w Beauxboutons nie uczyli nas trollińskiego - też się zawsze nad tym zatanawiała! Trolliński był przynajmniej śmieszny. Przesuwa ołówkiem po zeszycie i nagle się ożywiła - Ale ostatnio dowiedziałam się jak mówią Wielkie Stopy jak chcą się przywitać! Ale to trzeba pokazać - wstała od stołu i ustawiła stopy tak jak w balecie z palcami na zewnątrz i łapie się za tył ud rękami a potem szybko wyrzuciła je do góry i klasnęła sobie nad głową .- Sas - qu- atch! - a potem ugieła kolana i uśmiecha się do chłopca - Tak się witają Wielkie Stopy!
To mogła być prawda. Ale nie musiała.
A potem się trochę pouczyli, a Heath bardzo się starał, chociaż czasami za bardzo pluł jak mówił, ale Polly wtedy patrzyła na niego jak na dorosłego mężczyznę, co na pewno sprawiało, że się przestawał tak zachowywać/wygłupiać i ładnie powtarzał huit. A potem pałaszował ciasteczka!
- 350 to dużo! - zachwyciła się Pola i pokazuje mu jak powiedzieć 350 po francusku a potem jak powiedzieć 500 - Bo tyle na pewno wygrają w przyszłym meczu!
Ona to wcale nie kibicowała nikomu w ostatnim czasie, bo Billy kochał bardzo Quiddicha i zawsze jej się brat przypominał, jak o nim myślała.
I get down to Beat poetry ◇ They say I'm too young to love you I don't know what I need They think I don't understand The freedom land of the seventies I think I'm too cool to know ya You say I'm like the ice I freeze I'm churning out novels like Beat poetry on Amphetamines endlesslove
Heath tylko pokręcił głową gdy Polly zapytała go czy kojarzy Shafiq'ów. Skąd miał wiedzieć, że już na jednego kiedyś trafił? W sumie mu się nie przedstawił, a i Heath wtedy był w nienajlepszej formie.
-Ale... dlaczego brat?- w sumie to go bardziej zdziwiło, niż wieść o tym, że za mąż wychodzili dziesięciolatkowie. -Uhm... - mruknął tylko. Trochę jeszcze nie ogarniał całej tej idei małżeństwa. Na razie rozkminił to na zasadzie, że takie pary spędzają czas głównie ze sobą. Stąd też wypalił -Jeśli z Miriam, to w sumie... chyba byłoby w porządku- mógłby się z nią bawić cały czas! Co z tego, że w zasadzie dopiero całkiem niedawno ją poznał. Zdążył już tę dziewczynkę całkiem polubić.
-Dlaczego akurat do francuskiej? To pewnie było daleko...- zdziwił się trochę gdy Polly go oświeciła, że chodziła do Beauxboutons. Gdzieś tam słyszał tę nazwę i kojarzył, że to taki Hogwart tylko gdzie indziej. No i mówią tam po francusku, więc to na pewno musi być straszna szkoła, nie? Chociaż w sumie... z Polly ten cały francuski nie był taki zły. Heath musiał przyznać, że cała ta "lekcja" mu się nawet podobała.
-Jak? Jak się witają Wielkie Stopy?- od razu podchwycił temat i z uwagą patrzył na to jakie ruchy wykonuje czarownica. Pewnie komuś sprzeda tę informację. O ile oczywiście wszystko zapamięta jak należy.
Mały Macmillan bardzo nie polubił tej francuskiej ósemki. Nawet jeśli i tak specjalnie się nie wygłupiał to i tak ciężko mu było ją wymówić.
-Uhm! - przytaknął gorliwie głową gdy Polly skomentowała, że 350 to wysoki wynik. No a kiedy powiedziała, że w następnym meczu wygrają z 500 wynikiem to Heath z wrażenia, aż chycnął na krzesło i stanął na nim. - Na pewno tyle wygrają!- oznajmił całkiem pewny siebie tak jakby to było na sto procent pewną rzeczą. -A jak będzie... tysiąc?- zapytał Polly tak sam z siebie. No bo kto wie? Może tyle też wygrają to akurat będzie wiedział. Już totalnie zapomniał, że wcześniej wcale nie uważał by znajomość francuskiego byłaby mu do czegokolwiek potrzebna.
-Ale... dlaczego brat?- w sumie to go bardziej zdziwiło, niż wieść o tym, że za mąż wychodzili dziesięciolatkowie. -Uhm... - mruknął tylko. Trochę jeszcze nie ogarniał całej tej idei małżeństwa. Na razie rozkminił to na zasadzie, że takie pary spędzają czas głównie ze sobą. Stąd też wypalił -Jeśli z Miriam, to w sumie... chyba byłoby w porządku- mógłby się z nią bawić cały czas! Co z tego, że w zasadzie dopiero całkiem niedawno ją poznał. Zdążył już tę dziewczynkę całkiem polubić.
-Dlaczego akurat do francuskiej? To pewnie było daleko...- zdziwił się trochę gdy Polly go oświeciła, że chodziła do Beauxboutons. Gdzieś tam słyszał tę nazwę i kojarzył, że to taki Hogwart tylko gdzie indziej. No i mówią tam po francusku, więc to na pewno musi być straszna szkoła, nie? Chociaż w sumie... z Polly ten cały francuski nie był taki zły. Heath musiał przyznać, że cała ta "lekcja" mu się nawet podobała.
-Jak? Jak się witają Wielkie Stopy?- od razu podchwycił temat i z uwagą patrzył na to jakie ruchy wykonuje czarownica. Pewnie komuś sprzeda tę informację. O ile oczywiście wszystko zapamięta jak należy.
Mały Macmillan bardzo nie polubił tej francuskiej ósemki. Nawet jeśli i tak specjalnie się nie wygłupiał to i tak ciężko mu było ją wymówić.
-Uhm! - przytaknął gorliwie głową gdy Polly skomentowała, że 350 to wysoki wynik. No a kiedy powiedziała, że w następnym meczu wygrają z 500 wynikiem to Heath z wrażenia, aż chycnął na krzesło i stanął na nim. - Na pewno tyle wygrają!- oznajmił całkiem pewny siebie tak jakby to było na sto procent pewną rzeczą. -A jak będzie... tysiąc?- zapytał Polly tak sam z siebie. No bo kto wie? Może tyle też wygrają to akurat będzie wiedział. Już totalnie zapomniał, że wcześniej wcale nie uważał by znajomość francuskiego byłaby mu do czegokolwiek potrzebna.
The member 'Heath Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
- Miriam? - powtórzyła Poleczka i coś układa na stole, czyżby była trochę zazdrosna, że jej mały uczeń już nie jest zakochany w niej najbardziej, tylko sobie znalazł jakąś Miriam? Nie, to też niedorzeczne, ale Polly musi sobie szybko to ułożyć w głowie. Czy Miriam to jakaś przypisana narzeczona dla małego panicza Macmilliana? Och, jeżeli tak, to bardzo się to małej Poleczce nie podoba. Kto by pomyślał, żeby w taki właśnie sposób małych ludzi zmuszać do uczucia. Ach ci szlachcice, jacyż oni są niereofmowalni! Nim jednak się obraziła na dobre na Macmillianów to spytała grzecznie: - A któż to taki ta Miriam?
Bo pewnie nie wpadła nawet na pomysł taki, że Miriam to może być piękna pomocnica kuchenna, albo jakaś pani domu, która utula małego Heatha co noc do snu.
- Rzeczywiście daleko - zasmuciła się wyraźnie, bo wracając do tamtych wspomnień, jakoś niewesoło jej się robiło, na pewno nie tak ciepło na serduszku, jak kolegom, którzy się przechwalali, że poszli do Hogwartu. - Moja matka urodziła mnie w Anglii, ale szybko przeprowadziliśmy się do Francji i tam właściwie się wychowałam. Dlatego też tam poszłam do szkoły. Wiesz, w Hogwarcie nie do końca mogłabym zostać dobrze przyjęta, szczególnie, że... no nie znałam za bardzo angielskiego. Ale zobacz, dziś jak ładnie mówie. Może kiedyś ty też nauczysz się tak francuskiego, żeby zmieniać co chwilkę jezyk? - zachęciła go i wpadła w jakiś melancholijny nastrój, bo sobie uświadomiła, że całe jej życie to jest pasmo nieszczęść.
No tak czy siak, później zrobiło się nieco przyjemniej i spędzili resztę lekcji na wymyślaniu ile by mogli wygrać w kolejnym meczu dzielni zawodnicy, Polly humor się poprawił a na sam koniec zabawy (lekcji) mały Heath umiał już ładnie policzyć do 10, a z pomocą swojej Polly to nawet umiał powiedzieć 1083!
- Tata będzie dumny jak mu się pochwalisz dziś, zobaczysz - pogładziła chłopca po włosach i wcisnęła mu ciastko.
Bo pewnie nie wpadła nawet na pomysł taki, że Miriam to może być piękna pomocnica kuchenna, albo jakaś pani domu, która utula małego Heatha co noc do snu.
- Rzeczywiście daleko - zasmuciła się wyraźnie, bo wracając do tamtych wspomnień, jakoś niewesoło jej się robiło, na pewno nie tak ciepło na serduszku, jak kolegom, którzy się przechwalali, że poszli do Hogwartu. - Moja matka urodziła mnie w Anglii, ale szybko przeprowadziliśmy się do Francji i tam właściwie się wychowałam. Dlatego też tam poszłam do szkoły. Wiesz, w Hogwarcie nie do końca mogłabym zostać dobrze przyjęta, szczególnie, że... no nie znałam za bardzo angielskiego. Ale zobacz, dziś jak ładnie mówie. Może kiedyś ty też nauczysz się tak francuskiego, żeby zmieniać co chwilkę jezyk? - zachęciła go i wpadła w jakiś melancholijny nastrój, bo sobie uświadomiła, że całe jej życie to jest pasmo nieszczęść.
No tak czy siak, później zrobiło się nieco przyjemniej i spędzili resztę lekcji na wymyślaniu ile by mogli wygrać w kolejnym meczu dzielni zawodnicy, Polly humor się poprawił a na sam koniec zabawy (lekcji) mały Heath umiał już ładnie policzyć do 10, a z pomocą swojej Polly to nawet umiał powiedzieć 1083!
- Tata będzie dumny jak mu się pochwalisz dziś, zobaczysz - pogładziła chłopca po włosach i wcisnęła mu ciastko.
I get down to Beat poetry ◇ They say I'm too young to love you I don't know what I need They think I don't understand The freedom land of the seventies I think I'm too cool to know ya You say I'm like the ice I freeze I'm churning out novels like Beat poetry on Amphetamines endlesslove
Heath całkowicie nieświadom przemyśleń Polly siedział sobie zadowolony na krześle machając w powietrzu nogami i bawiąc się jedną z ciasteczkowych miotełek.
-Uhm... Miriam- powtwierdził, a gdy Polly zaczęła dalej o nią dopytywać od razu pospieszył z odpowiedzią -Miriam Prewett, spotkałem ją na festiwalu lata, wiesz? I udało mi się wyłowić jej wianek!- potem co prawda Miriam kichnęła w niego kulą ognia, ale w sumie dzięki reakcji jej taty nic się nie stało. - Jest całkiem fajna!- dodał jeszcze. Jakby nie była to wcale nie próbowałby złowić jej wianka, co nie? W każdym razie po tym krótkim i nieco chaotycznym przedstawieniu osoby Miriam, Polly mogła wnioskować, że raczej Prewettówna nie jest żadną narzeczoną Heatha, tylko koleżanką. I to od niedawna.
-Fajnie by było jakby już była zima i spadł śnieg... może udałoby mi się zaprosić Miriam i Edwina na sanki!- podzielił się z Polly swoim planem. Oczywiście do czasu kiedy spadnie śnieg Heath mógłby zapomnieć o tym planie, ale może tak się nie stanie? Już mówił o tym swojemu wujkowi Anthony'emu i teraz Polly, może mu przypomną gdy na zewnątrz zrobi się wreszcie biało?
Chłopiec wysłuchał odpowiedzi Polly na temat francuskiej szkoły. Za to druga część wypowiedzi czarownicy nieco go zmieszała. Nie bardzo wiedział po co miałby móc zmieniać co chwila języki w których mówi? Angielski nie wystarczał? Nie wyraził jednak swoich wątpliwości na głos, za to do głowy wpadło mu jeszcze jedno pytanie dotyczące tej całej francuskiej szkoły.
-A tam gdzie chodziłaś do szkoły... można latać na miotle już od pierwszego roku? I mieć własną?- to była najważniejsza dla niego kwestia. Zresztą to właśnie przez tę zasadę mały Macmillan wcale nie chciał iść do Hogwartu.
Trzeba przyznać, że czarownica miała w pewnym sensie dar. Była w stanie zainteresować młodego tematem i to jeszcze na tyle, że się starał zapamiętać te wszystkie cyferki po francusku. Z jego poprzednią opiekunką nauka liczebników to byłaby co najmniej orka na ugorze.
-Mhm- mruknął tylko i zainteresował się kolejnym ciastkiem. -O właśnie! A jak jest wygrac po francusku?- zapytał jeszcze Polly.
W sumie to dłużej już nie czekał na odpowiedź, bo zainteresowało go to co działo się akuratnie za oknem. Jacyś młodsi Macmillanowie wyciągneli miotły i przygotowywali się do mini meczu. Nie mógł tego przegapić! Heath zerwał się z miejsca i biegiem ruszył do drzwi.
-Dokończymy kiedy indziej!- krzyknał jeszcze na odchodne i tyle go widzieli.
-Uhm... Miriam- powtwierdził, a gdy Polly zaczęła dalej o nią dopytywać od razu pospieszył z odpowiedzią -Miriam Prewett, spotkałem ją na festiwalu lata, wiesz? I udało mi się wyłowić jej wianek!- potem co prawda Miriam kichnęła w niego kulą ognia, ale w sumie dzięki reakcji jej taty nic się nie stało. - Jest całkiem fajna!- dodał jeszcze. Jakby nie była to wcale nie próbowałby złowić jej wianka, co nie? W każdym razie po tym krótkim i nieco chaotycznym przedstawieniu osoby Miriam, Polly mogła wnioskować, że raczej Prewettówna nie jest żadną narzeczoną Heatha, tylko koleżanką. I to od niedawna.
-Fajnie by było jakby już była zima i spadł śnieg... może udałoby mi się zaprosić Miriam i Edwina na sanki!- podzielił się z Polly swoim planem. Oczywiście do czasu kiedy spadnie śnieg Heath mógłby zapomnieć o tym planie, ale może tak się nie stanie? Już mówił o tym swojemu wujkowi Anthony'emu i teraz Polly, może mu przypomną gdy na zewnątrz zrobi się wreszcie biało?
Chłopiec wysłuchał odpowiedzi Polly na temat francuskiej szkoły. Za to druga część wypowiedzi czarownicy nieco go zmieszała. Nie bardzo wiedział po co miałby móc zmieniać co chwila języki w których mówi? Angielski nie wystarczał? Nie wyraził jednak swoich wątpliwości na głos, za to do głowy wpadło mu jeszcze jedno pytanie dotyczące tej całej francuskiej szkoły.
-A tam gdzie chodziłaś do szkoły... można latać na miotle już od pierwszego roku? I mieć własną?- to była najważniejsza dla niego kwestia. Zresztą to właśnie przez tę zasadę mały Macmillan wcale nie chciał iść do Hogwartu.
Trzeba przyznać, że czarownica miała w pewnym sensie dar. Była w stanie zainteresować młodego tematem i to jeszcze na tyle, że się starał zapamiętać te wszystkie cyferki po francusku. Z jego poprzednią opiekunką nauka liczebników to byłaby co najmniej orka na ugorze.
-Mhm- mruknął tylko i zainteresował się kolejnym ciastkiem. -O właśnie! A jak jest wygrac po francusku?- zapytał jeszcze Polly.
W sumie to dłużej już nie czekał na odpowiedź, bo zainteresowało go to co działo się akuratnie za oknem. Jacyś młodsi Macmillanowie wyciągneli miotły i przygotowywali się do mini meczu. Nie mógł tego przegapić! Heath zerwał się z miejsca i biegiem ruszył do drzwi.
-Dokończymy kiedy indziej!- krzyknał jeszcze na odchodne i tyle go widzieli.
Ostatnio zmieniony przez Heath Macmillan dnia 01.05.19 18:30, w całości zmieniany 2 razy
The member 'Heath Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Trochę się wpraszamy, ale nie przeszkadzajcie sobie
Przejmował się. Bał się reakcji zarówno swoich rodziców, jak i jej. Przecież nie był niewinnym mężczyzną, jakim był przed dziesiątym październikiem. Najbardziej bał się jednak o to jak będzie czuła się Ria. Nie chciał, żeby czuła się w jakikolwiek sposób niekomfortowo i nieprzyjemnie, szczególnie jeżeli wina za takie samopoczucie miała leżeć po jego stronie. Nerwowo spoglądał przez okno w holu i wyczekiwał gości. W przeciwieństwie do niego, matka była zupełnie spokojna, a ojciec w ogóle niczym się nie przejmował, jedynie popijał whisky i gawędził z innymi Macmillanami o Quidditchu. Choć kto wie, może po prostu dobrze ukrywali swoje emocje, tego nie był w stanie sprawdzić.
Tak czy inaczej, to właśnie starszy lord Macmillan najbardziej go martwił. Pomimo tego, że na karku miał już około siedemdziesiąt lat, znany był ze swojego dość niezrozumiałego humoru. Lubił kpić ze wszystkiego i wszystkich, nawet jeżeli kogoś lubił. Był zbyt otwarty i bezpośredni, ba, wielokrotnie zawstydzał wiele osób, w tym także samego Anthony’ego. Szkoda było mówić o jego słowniku, który czasem nie przypominał tego godnego lorda. Być może to wszystko sprawiało wrażenie, że wszyscy brali go za wyjątkowo szorstką osobę. Nawet on, Tony, miał teraz zbyt wielkie obawy. Wiedział, że można było wyczekiwać tylko i wyłącznie wyjątkowo peszącego zachowania. Miał nadzieję, że jeżeli coś takiego miało się przytrafił, to jego matka była w stanie zapanować nad jego zachowaniem. W końcu znana była z umiejętnego zamykania ust swojego małżonka.
Jego rozmyślania nad tym, co go czekało tego wieczoru, zostały rozwiane w momencie, kiedy dostrzegł za oknem znajomą czuprynę i to zgodnie z prośbą, w towarzystwie rodziców. Natychmiast się rozpromienił. Zawołał skrzata i kazał mu zawiadomić rodziców. Sam natomiast wziął kilka głębokich oddechów, zaczekał chwilę, w myślach próbując odliczyć ilość kroków, które wykonali państwo Weasley. Po kilkudziesięciu sekundach otworzył drzwi (choć ledwo wyprzedził przy tym skrzata). Wtedy nastąpił najbardziej pechowy moment, którego się nie spodziewał. Zdawało mu się, że nie był w stanie wydobyć żadnego dźwięku, choć rozdziawił gębę i próbował coś powiedzieć. Nie wiedział czy to wina tego, że stał przed dobrze znaną mu parą czarodziei, których znał od dzieciństwa, a teraz spotykał się z nimi w takiej sytuacji, czy może wina tego, co się stało podczas Stonehenge, a co za tym idzie – jednocześnie wstydził się i usprawiedliwiał samego siebie. Po chwili, gdy w oddali usłyszał głos matki, odwaga do niego wróciła i w końcu się odezwał w formie powitania:
– Lad… – zaraz jednak ugryzł się w język, przypominając sobie, że Weasleyowie nie lubili używania tytułów, na pomoc jednak przyszła matka, która wyprzedziła go całkiem zręcznie:
– Dai, Elaine, witajcie – brzmiała bardzo ciepło, a przy tym natychmiast przywitała się przy pomocy potrójnego cmoknięcia w policzek z każdym. Anthony nie był aż tak wylewny, ale dygnął nieśmiało. – Ria – dodała, ściskając rudowłosą czarownicę. Z kolei Tony uśmiechnął się nieśmiało, ale krótko, czując się wyjątkowo nieśmiało w towarzystwie rodziców. – Czujcie się jak u siebie, pójdę poprosić skrzaty o to, żeby przygotowały nam coś ciepłego, pewnie zmarzliście. Przyniosą wam też koce, jeżeli po drodze lał deszcz, żebyście trochę się zagrzali. Pogoda ostatnimi dniami jest okropna, nasze bagna, gdyby nie nasza interwencja, zamieniłyby się pewnie w jeziora. Zaopiekuj się gośćmi, Tony.
Nie czekając długo, lady Macmillan odeszła w stronę holu. Zaraz w pobliżu pojawił się skrzat, który domagał się ściągnięcia wierzchnich ubrań, w zamian za to podawał koce z tartanu w kolorach Macmillanów.
– Przygotowaliśmy podwieczorek, więc przejdziemy od razu do jadalni, jeżeli to nie problem – zaproponował. Bał się tego, że brzmiał trochę tak, jak gdyby ze stresu połknął kołek, który sprawił, że zachowywał się zbyt sztywno. Inny skrzat okazał się na tyle pomocny, że natychmiast zaproponował pomoc w zaprowadzeniu państwa Weasley do jadalni. Anthony natomiast zatrzymał Rię na chwilę w holu. – Stresuję się. Przecież twoi rodzice mnie nie zaakceptują. Gdyby nie to, co się wtedy stało… może by zaakceptowali, ale tak… to wychodzi na to, że jestem kiepską partią. – Chwycił ją przy tym za dłonie, jak gdyby szukał wsparcia. W oczach miał strach, choć nie przypominał on tego strachu, którego doznał podczas Stonehenge. – Umrę ze wstydu – stwierdził ostatecznie wzdychając głęboko.
[bylobrzydkobedzieladnie]
15 listopada 1956
Przejmował się. Bał się reakcji zarówno swoich rodziców, jak i jej. Przecież nie był niewinnym mężczyzną, jakim był przed dziesiątym październikiem. Najbardziej bał się jednak o to jak będzie czuła się Ria. Nie chciał, żeby czuła się w jakikolwiek sposób niekomfortowo i nieprzyjemnie, szczególnie jeżeli wina za takie samopoczucie miała leżeć po jego stronie. Nerwowo spoglądał przez okno w holu i wyczekiwał gości. W przeciwieństwie do niego, matka była zupełnie spokojna, a ojciec w ogóle niczym się nie przejmował, jedynie popijał whisky i gawędził z innymi Macmillanami o Quidditchu. Choć kto wie, może po prostu dobrze ukrywali swoje emocje, tego nie był w stanie sprawdzić.
Tak czy inaczej, to właśnie starszy lord Macmillan najbardziej go martwił. Pomimo tego, że na karku miał już około siedemdziesiąt lat, znany był ze swojego dość niezrozumiałego humoru. Lubił kpić ze wszystkiego i wszystkich, nawet jeżeli kogoś lubił. Był zbyt otwarty i bezpośredni, ba, wielokrotnie zawstydzał wiele osób, w tym także samego Anthony’ego. Szkoda było mówić o jego słowniku, który czasem nie przypominał tego godnego lorda. Być może to wszystko sprawiało wrażenie, że wszyscy brali go za wyjątkowo szorstką osobę. Nawet on, Tony, miał teraz zbyt wielkie obawy. Wiedział, że można było wyczekiwać tylko i wyłącznie wyjątkowo peszącego zachowania. Miał nadzieję, że jeżeli coś takiego miało się przytrafił, to jego matka była w stanie zapanować nad jego zachowaniem. W końcu znana była z umiejętnego zamykania ust swojego małżonka.
Jego rozmyślania nad tym, co go czekało tego wieczoru, zostały rozwiane w momencie, kiedy dostrzegł za oknem znajomą czuprynę i to zgodnie z prośbą, w towarzystwie rodziców. Natychmiast się rozpromienił. Zawołał skrzata i kazał mu zawiadomić rodziców. Sam natomiast wziął kilka głębokich oddechów, zaczekał chwilę, w myślach próbując odliczyć ilość kroków, które wykonali państwo Weasley. Po kilkudziesięciu sekundach otworzył drzwi (choć ledwo wyprzedził przy tym skrzata). Wtedy nastąpił najbardziej pechowy moment, którego się nie spodziewał. Zdawało mu się, że nie był w stanie wydobyć żadnego dźwięku, choć rozdziawił gębę i próbował coś powiedzieć. Nie wiedział czy to wina tego, że stał przed dobrze znaną mu parą czarodziei, których znał od dzieciństwa, a teraz spotykał się z nimi w takiej sytuacji, czy może wina tego, co się stało podczas Stonehenge, a co za tym idzie – jednocześnie wstydził się i usprawiedliwiał samego siebie. Po chwili, gdy w oddali usłyszał głos matki, odwaga do niego wróciła i w końcu się odezwał w formie powitania:
– Lad… – zaraz jednak ugryzł się w język, przypominając sobie, że Weasleyowie nie lubili używania tytułów, na pomoc jednak przyszła matka, która wyprzedziła go całkiem zręcznie:
– Dai, Elaine, witajcie – brzmiała bardzo ciepło, a przy tym natychmiast przywitała się przy pomocy potrójnego cmoknięcia w policzek z każdym. Anthony nie był aż tak wylewny, ale dygnął nieśmiało. – Ria – dodała, ściskając rudowłosą czarownicę. Z kolei Tony uśmiechnął się nieśmiało, ale krótko, czując się wyjątkowo nieśmiało w towarzystwie rodziców. – Czujcie się jak u siebie, pójdę poprosić skrzaty o to, żeby przygotowały nam coś ciepłego, pewnie zmarzliście. Przyniosą wam też koce, jeżeli po drodze lał deszcz, żebyście trochę się zagrzali. Pogoda ostatnimi dniami jest okropna, nasze bagna, gdyby nie nasza interwencja, zamieniłyby się pewnie w jeziora. Zaopiekuj się gośćmi, Tony.
Nie czekając długo, lady Macmillan odeszła w stronę holu. Zaraz w pobliżu pojawił się skrzat, który domagał się ściągnięcia wierzchnich ubrań, w zamian za to podawał koce z tartanu w kolorach Macmillanów.
– Przygotowaliśmy podwieczorek, więc przejdziemy od razu do jadalni, jeżeli to nie problem – zaproponował. Bał się tego, że brzmiał trochę tak, jak gdyby ze stresu połknął kołek, który sprawił, że zachowywał się zbyt sztywno. Inny skrzat okazał się na tyle pomocny, że natychmiast zaproponował pomoc w zaprowadzeniu państwa Weasley do jadalni. Anthony natomiast zatrzymał Rię na chwilę w holu. – Stresuję się. Przecież twoi rodzice mnie nie zaakceptują. Gdyby nie to, co się wtedy stało… może by zaakceptowali, ale tak… to wychodzi na to, że jestem kiepską partią. – Chwycił ją przy tym za dłonie, jak gdyby szukał wsparcia. W oczach miał strach, choć nie przypominał on tego strachu, którego doznał podczas Stonehenge. – Umrę ze wstydu – stwierdził ostatecznie wzdychając głęboko.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Ostatnio zmieniony przez Anthony Macmillan dnia 23.02.20 13:07, w całości zmieniany 1 raz
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przejmowała się, oczywiście, że tak. W końcu niecodziennie przedstawiała rodziców rodzicom narzeczonego, nawet jeśli zaręczyny były w dużym stopniu zbyt spontaniczne, żeby mówić o ostateczności podjętych działań. Matka od razu zauważyła nerwowość w gestach córki - zestresowana Ria zdecydowanie zbyt długo i przesadnie skrupulatnie gładziła włosy, ze wszech miar starając się zająć czymś ręce. Prawdopodobnie rudowłosa zaczęłaby miąć rękawy sukienki, ale stojąc w bieliźnie przed lustrem nie nałożyła na siebie żadnej kreacji. Jeszcze. Nie potrafiła wybrać tej jedynej spośród i tak skromnego asortymentu kobiecej garderoby. Westchnęła już chyba po raz tysięczny, nim Elaine wzięła sprawy w swoje ręce. Wspólnymi siłami wybrały najschludniejsze ubranie; soczysta zieleń podkreślała ognistość rudych kosmyków, dość luźno opadających na ramiona. Poza kilkoma pasmami zebranymi z tyłu i spiętymi prostą klamrą. Weasley prezentowała się skromnie, ale dość ładnie. Choć prawdopodobnie nie wpisywała się w żadne arystokratyczne standardy. Świadomość tego wpływała na Rhiannon negatywnie - w końcu jak ma zrobić dobre wrażenie, gdy wyglądała tak mocno przeciętnie? Co jeśli rodzice, a nawet nestor Macmillanów zobaczywszy tak ubraną Harpię uznają, że nie była dostatecznie dobra dla ich potomka? Nienawidziła tego. Tych schematów, szlacheckich praw, nakazów i zakazów, co za bzdury. Trochę wprost nie mogła uwierzyć, że ona, prosta dziewczyna z niezbyt bogatego domu miała żyć według tych wytycznych. Pozwalać sobą dyrygować, zgadzać się na wewnętrzne ustalenia rodu. Dla kogoś wychowanego z dala od blichtru oraz musztry roztaczana przed oczami rzeczywistość jawiła się jako coś nienaturalnego. Karykaturalny sen. Jedynym spoiwem między pragnieniem ucieczki, a pozostania w Puddlemere, był Tony. To wszystko dla niego, dla nich - Ria, być może naiwnie, wierzyła, że uczucie zwycięży wszystko. Każdą niedogodność, każdą przeszkodę, nowość i niepewność. Byli w tym razem, dlatego poradzą sobie choćby nie wiadomo co. Musieli, prawda? Dla ich własnego dobra.
Rodzice w ogóle nie byli przejęci. Oboje uśmiechali się delikatnie; matczyna ręka spoczęła na ramieniu zdenerwowanej latorośli. Rudzielec odetchnął z ulgą, dzielnie maszerując przez podwórze, aż dotarli do drzwi frontowych. Na zewnątrz panowała wichura, natomiast rzęsisty deszcz boleśnie przecinał materiały ubrań. Na szczęście goście nie zdążyli przesadnie zmoknąć, choć pierwsze wrażenie z pewnością oddaliło się od oczekiwanego.
Twarz Weasley rozpromieniła się, kiedy tylko zobaczyła narzeczonego w korytarzu - czekał na nich. Nagle, jakby w jednej sekundzie, kobieta zapomniała po co właściwie przybyli do dworku. Dopiero rozbawiony głos ojca wynurzającego się zza pleców Rhiannon zbudził ją do rzeczywistości.
- Lepiej zamknij tę buzię, Anthony, jeszcze nałapiesz wszystkie muchy - zażartował widząc paraliż jaki zawładnął ciałem mężczyzny. - To, co mój mąż chce powiedzieć, to miło cię widzieć - sprostowała od razu Elaine, która mijając Macmillana poklepała go przyjacielsko po ramieniu. Najpewniej usiłując dodać mu więcej otuchy. Na szczęście pojawienie się gospodyni odwróciło uwagę rodziców od zestresowanego lorda. Po wylewnym powitaniu podziękowali uprzejmie za koce oraz wymienili kilka niesamowicie istotnych uwag dotyczących panującej na zewnątrz aury. Absolutna konieczność podczas grzecznościowych rozmów.
Trzeba przyznać, że Ria przyjęła z nieskrywaną ulgą fakt, że rodzice zniknęli ze skrzatem w jadalni. Najpierw czarownica uważała, że ich obecność doda jej otuchy, aczkolwiek… widząc jak swobodnie poruszali się po obcym, niemalże pałacu, wprawiła rudowłosą w jeszcze większą nieśmiałość. Czuła się nie na miejscu, choć przecież była tu już kilka razy. Nadal nie mogła przyzwyczaić się do wszechobecnego przepychu oraz pewnego rodzaju surowości tego miejsca. Może jednak spędziła w posiadłości za mało czasu?
Weasley potrząsnęła głową, w mig poświęcając całą uwagę Tony’emu. Chyba jeszcze mocniej zestresowanemu niż ona. Szeroki uśmiech zatańczył na piegowatej twarzy, rozświetlając przerażone do tej pory oczy. - Daj spokój. Przecież to nie jest tak, że stałeś się nagle innym człowiekiem. Lubią cię. I szanują. Nie jesteś w żaden sposób kiepski. Jesteś wspaniały i tej myśli się trzymaj - zapewniła go entuzjastycznie, po czym ścisnęła jego dłonie. Starając się go pocieszyć, choć sama czuła jak nogi uginają się pod jej ciężarem. - Hej, nie możesz mi teraz umrzeć! Daj sobie na wstrzymanie, ja wiem, przez jeszcze jakieś sto lat? - obruszyła się nad bezsensownością macmillanowskiego pomysłu. - Jesteśmy w tym razem. Muszę wierzyć, że będzie dobrze, jeśli nie chcę zemdleć. Proponuję, żebyś wziął ze mnie przykład - rzuciła na zakończenie. Odetchnęła głęboko parę razy, pokręciła ramionami oraz przywdziała bojowniczą minę. Dadzą radę. Na pewno. Muszą.
Rodzice w ogóle nie byli przejęci. Oboje uśmiechali się delikatnie; matczyna ręka spoczęła na ramieniu zdenerwowanej latorośli. Rudzielec odetchnął z ulgą, dzielnie maszerując przez podwórze, aż dotarli do drzwi frontowych. Na zewnątrz panowała wichura, natomiast rzęsisty deszcz boleśnie przecinał materiały ubrań. Na szczęście goście nie zdążyli przesadnie zmoknąć, choć pierwsze wrażenie z pewnością oddaliło się od oczekiwanego.
Twarz Weasley rozpromieniła się, kiedy tylko zobaczyła narzeczonego w korytarzu - czekał na nich. Nagle, jakby w jednej sekundzie, kobieta zapomniała po co właściwie przybyli do dworku. Dopiero rozbawiony głos ojca wynurzającego się zza pleców Rhiannon zbudził ją do rzeczywistości.
- Lepiej zamknij tę buzię, Anthony, jeszcze nałapiesz wszystkie muchy - zażartował widząc paraliż jaki zawładnął ciałem mężczyzny. - To, co mój mąż chce powiedzieć, to miło cię widzieć - sprostowała od razu Elaine, która mijając Macmillana poklepała go przyjacielsko po ramieniu. Najpewniej usiłując dodać mu więcej otuchy. Na szczęście pojawienie się gospodyni odwróciło uwagę rodziców od zestresowanego lorda. Po wylewnym powitaniu podziękowali uprzejmie za koce oraz wymienili kilka niesamowicie istotnych uwag dotyczących panującej na zewnątrz aury. Absolutna konieczność podczas grzecznościowych rozmów.
Trzeba przyznać, że Ria przyjęła z nieskrywaną ulgą fakt, że rodzice zniknęli ze skrzatem w jadalni. Najpierw czarownica uważała, że ich obecność doda jej otuchy, aczkolwiek… widząc jak swobodnie poruszali się po obcym, niemalże pałacu, wprawiła rudowłosą w jeszcze większą nieśmiałość. Czuła się nie na miejscu, choć przecież była tu już kilka razy. Nadal nie mogła przyzwyczaić się do wszechobecnego przepychu oraz pewnego rodzaju surowości tego miejsca. Może jednak spędziła w posiadłości za mało czasu?
Weasley potrząsnęła głową, w mig poświęcając całą uwagę Tony’emu. Chyba jeszcze mocniej zestresowanemu niż ona. Szeroki uśmiech zatańczył na piegowatej twarzy, rozświetlając przerażone do tej pory oczy. - Daj spokój. Przecież to nie jest tak, że stałeś się nagle innym człowiekiem. Lubią cię. I szanują. Nie jesteś w żaden sposób kiepski. Jesteś wspaniały i tej myśli się trzymaj - zapewniła go entuzjastycznie, po czym ścisnęła jego dłonie. Starając się go pocieszyć, choć sama czuła jak nogi uginają się pod jej ciężarem. - Hej, nie możesz mi teraz umrzeć! Daj sobie na wstrzymanie, ja wiem, przez jeszcze jakieś sto lat? - obruszyła się nad bezsensownością macmillanowskiego pomysłu. - Jesteśmy w tym razem. Muszę wierzyć, że będzie dobrze, jeśli nie chcę zemdleć. Proponuję, żebyś wziął ze mnie przykład - rzuciła na zakończenie. Odetchnęła głęboko parę razy, pokręciła ramionami oraz przywdziała bojowniczą minę. Dadzą radę. Na pewno. Muszą.
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
Oddałby wszystko, żeby móc się zachowywać tak spokojnie jak rodzice jego i Rii. Naprawdę. Miał wrażenie, że to on komplikował całą sytuację, która teoretycznie nie była skomplikowana. Komentarz pana Weasleya wyraźnie sprawił, że na jeszcze dłużej rozdziawił swoją buzię, nie wiedząc co tak właściwie powinien mu odpowiedzieć. Chciał się zaśmiać, ale stres wyraźnie powstrzymał go przed tym odruchem. Dopiero przyjazny gest ze strony pani Weasley przywrócił go do względnej normy, na chwilę. Nerwy wciąż go trzymały. Spróbował się uśmiechnąć, ale nie udało mu się tego zrobić. Niemal z niecierpliwością czekał aż rodzice odejdą, żeby mógł zamienić kilka słów sam na sam ze swoją narzeczoną.
Narzeczoną. Właśnie to jedno słowo sprawiało, że wyjątkowo się stresował. Myślał, że po tych wszystkich wyznaniach będzie mu łatwiej z nią rozmawiać, a jednak, wciąż trzymała go dziwna niepewność. To pewnie wina tego, że doszukiwał się akceptacji także ze strony swoich, prawdopodobnych, przyszłych teściów; że był niepewny swojej wartości po tym, co się wydarzyło. Weasleyowie nie byli byle kim. Poznawał ich, oni jego. Może właśnie z tego powodu odczuwał tym większy stres i niepokój. Mogli być dla niego mili, ale nadal chodziło o ich córkę. On choć na „papierze” był szlachcicem, to mimo wszystko miał opinię pijaka i dość problematycznego czarodzieja.
Wpatrywał się w Rię, a w oczach dało się dostrzec jego niepokój ducha. Jej słowa brzmiały sensownie, ale Macmillan wciąż miał w sobie odrobinę niepewności, która zjadała go od środka. Zawsze istniał ten nikły procent, że Weasleyowie nie zgodzą się na ich związek; że powiedzą „a, widzisz, jesteś miłym chłopakiem, ale mimo wszystko nieodpowiednim dla naszej córki”. W oczach rudowłosej doszukiwał się czegoś nieokreślonego, co podniosłoby go na duchu. Jej obecność była dla niego i tak wielką pomocą.
– Więc raczej przystają na nasz związek? – Zapytał z odrobiną niedowierzania w głosie. Może nie powinien na to wszystko patrzeć tak pesymistycznie? Ria zdawała się być pewna tego, o czym mówiła. Może rzeczywiście niepotrzebnie panikował. Jak jakaś baba. Powinien się otrząsnąć. To dobry pomysł. – Nie zemdleć – powtórzył po niej, a za tym wziął głęboki wdech. W myślach powtarzał sobie te słowa, chcąc w ten sposób się uspokoić. Nie zemdlałby, ale mimo wszystko bał się, że palnie coś głupiego. – Będzie dobrze – dodał bardziej odważnym głosem. Jakby na to nie patrzeć, to oni byli zaręczeni, nie ich rodzice. Przez stres nie myślał normalnie, ale teraz miał wrażenie, że dochodził do swojej dawnej formy.
– Słuchaj, mój ojciec trochę… popił… przed waszym przyjściem. Zaczął robić zakłady wśród krewnych… szkoda gadać, więc jeżeli będzie prawił jakieś głupie komentarze, to się nie przejmuj. Znasz go zresztą. Przyjazny, ale… specyficzny. – Przypomniał sobie o tym, że powinien przecież ostrzec Rię przed możliwymi nieprzyjemnościami… a właściwie zbyt żartobliwym zachowaniem swojego ojca. I właśnie teraz zdał sobie sprawę z tego, że przecież wysłał swoich rodziców z rodzicami rudowłosej do jadalni. Z przerażeniem spojrzał w stronę narzeczonej. – Na Merlina, narobi mi wstydu albo upije wszystkich dookoła, albo ściągnie połowę krewnych. – Zerknął na Rię trochę przerażony tego, co mogło się wydarzyć w ciągu tych kilku minut. Natychmiast delikatnie pociągnął ją w stronę jadalni.
Narzeczoną. Właśnie to jedno słowo sprawiało, że wyjątkowo się stresował. Myślał, że po tych wszystkich wyznaniach będzie mu łatwiej z nią rozmawiać, a jednak, wciąż trzymała go dziwna niepewność. To pewnie wina tego, że doszukiwał się akceptacji także ze strony swoich, prawdopodobnych, przyszłych teściów; że był niepewny swojej wartości po tym, co się wydarzyło. Weasleyowie nie byli byle kim. Poznawał ich, oni jego. Może właśnie z tego powodu odczuwał tym większy stres i niepokój. Mogli być dla niego mili, ale nadal chodziło o ich córkę. On choć na „papierze” był szlachcicem, to mimo wszystko miał opinię pijaka i dość problematycznego czarodzieja.
Wpatrywał się w Rię, a w oczach dało się dostrzec jego niepokój ducha. Jej słowa brzmiały sensownie, ale Macmillan wciąż miał w sobie odrobinę niepewności, która zjadała go od środka. Zawsze istniał ten nikły procent, że Weasleyowie nie zgodzą się na ich związek; że powiedzą „a, widzisz, jesteś miłym chłopakiem, ale mimo wszystko nieodpowiednim dla naszej córki”. W oczach rudowłosej doszukiwał się czegoś nieokreślonego, co podniosłoby go na duchu. Jej obecność była dla niego i tak wielką pomocą.
– Więc raczej przystają na nasz związek? – Zapytał z odrobiną niedowierzania w głosie. Może nie powinien na to wszystko patrzeć tak pesymistycznie? Ria zdawała się być pewna tego, o czym mówiła. Może rzeczywiście niepotrzebnie panikował. Jak jakaś baba. Powinien się otrząsnąć. To dobry pomysł. – Nie zemdleć – powtórzył po niej, a za tym wziął głęboki wdech. W myślach powtarzał sobie te słowa, chcąc w ten sposób się uspokoić. Nie zemdlałby, ale mimo wszystko bał się, że palnie coś głupiego. – Będzie dobrze – dodał bardziej odważnym głosem. Jakby na to nie patrzeć, to oni byli zaręczeni, nie ich rodzice. Przez stres nie myślał normalnie, ale teraz miał wrażenie, że dochodził do swojej dawnej formy.
– Słuchaj, mój ojciec trochę… popił… przed waszym przyjściem. Zaczął robić zakłady wśród krewnych… szkoda gadać, więc jeżeli będzie prawił jakieś głupie komentarze, to się nie przejmuj. Znasz go zresztą. Przyjazny, ale… specyficzny. – Przypomniał sobie o tym, że powinien przecież ostrzec Rię przed możliwymi nieprzyjemnościami… a właściwie zbyt żartobliwym zachowaniem swojego ojca. I właśnie teraz zdał sobie sprawę z tego, że przecież wysłał swoich rodziców z rodzicami rudowłosej do jadalni. Z przerażeniem spojrzał w stronę narzeczonej. – Na Merlina, narobi mi wstydu albo upije wszystkich dookoła, albo ściągnie połowę krewnych. – Zerknął na Rię trochę przerażony tego, co mogło się wydarzyć w ciągu tych kilku minut. Natychmiast delikatnie pociągnął ją w stronę jadalni.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Może taki był przywilej dorosłych, doświadczonych ludzi z odchowanymi dziećmi? Nie przejmowali się niczym poza własnym komfortem? Pewnie z ich perspektywy problemy młodych wydawały się być banalną fraszką, nie czymś wartym zamartwiania się. Ria pragnęła wypaść jak najlepiej przed państwem Macmillan, natomiast Tony przed jej rodzicami i nie było w tym nic niewłaściwego ani niespotykanego. Jednak to, jak swobodnie zachowywały się obie strony, stanowiło wręcz dla rudowłosej zagwozdkę. Zazdrościła im, to pewne. Ona nie umiała wyzbyć się obaw o to, że na pewno stanie się coś złego - przecież szczęście nie może trwać wiecznie. Kiedyś musi się zepsuć, magiczny czar prysnąć, żeby cała budowla mogła malowniczo runąć na ziemię. Zniszczona, podkopana, z pogrzebaną w gruzach nadzieją. Nie, Weasley nie mogła pozwolić sobie na podobne katastroficzne wizje oraz najczarniejsze scenariusze. Musiała wziąć się w garść, utrzymać rozemocjonowane ciało w ryzach - tylko spokój mógł ich uratować. Dlaczego prościej było te słowa wypowiedzieć niż zrealizować zalążki planów? Usiłowała się tego dowiedzieć.
Będąc sam na sam z narzeczonym nie czuła się niepewnie. W momencie zamknięcia za sobą drzwi przez rodziców, większość napięcia w organizmie Rhiannon jakby wyparowała, choć najpewniej jedynie na krótką chwilę. Jeśli tkwiła w niej nieśmiałość, została ona zastąpiona zwyczajną radością, że go widzi. Może nie minęło zbyt wiele czasu od ich ostatniego spotkania, ale tęskniła; lubiła przebywać w towarzystwie Tony’ego, czuła się przy nim swobodnie - to nic, że czasem zachowywała się cudacznie lub pewne gesty sprawiały wrażenia pokracznych, nie przejmowała się tym, dopóki znajdowali się w danym miejscu sami. Ria dopiero uczyła się tego jak funkcjonował związek, nigdy wcześniej nie miała okazji bycia w żadnym; stąd wynikała niewiedza, aczkolwiek jak zawsze kobieta nadrabiała determinacją.
To właśnie ona pozwoliła wziąć się nieco w garść i spróbować ustabilizować równie, jeśli nie bardziej, rozchwianego arystokratę. Wdech i wydech, spokój oraz profesjonalizm, oto czego było im trzeba. Żadnego świrowania, żadnego przerażenia. Poradzą sobie z tym spotkaniem. Rudowłosa próbowała mu to przekazać, nie tylko spojrzeniem oraz słowami, również uściskiem dłoni. Znajdowali się w tym razem, nie osobno. Poza tym, na Merlina, to byli ich rodzice! Przecież nie chcą skrzywdzić swoich dzieci, prawda?
- Tak. Gdyby się nie zgodzili, nie byłoby ich tutaj. Mój ojciec ma napięty grafik, nie kłopotałby się z wizytą jakby uznał to za bezcelowe. Wolałby oszczędzić wszystkim czasu wysyłając list - odpowiedziała, starając się uargumentować swoje poprzednie słowa. Wierząc, że to one przekonają mężczyznę do uwierzenia w siebie. - Oczywiście, że się trochę martwią, jak to rodzice. Jestem ich małą córeczką, ale ufają nam. Bardziej to się martwię o twoich rodziców, w końcu nie jestem… - kontynuowała, wyraźnie urywając końcówkę wypowiedzi. Odwróciła przy tym wzrok, nie będąc pewną co powiedzieć. Nigdy nie miała kompleksów na punkcie swojego pochodzenia, kochała bycie Weasleyem będąc dumną ze swych korzeni - jednak nie wszyscy darzyli jej rodzinę szacunkiem, może nawet więcej osób traktowało ich pobłażliwie bądź z pogardą. Rhiannon posiadała świadomość, że dla arystokratów mogła być nie dość dobra, aczkolwiek wolała o tym nie myśleć ani nie mówić o tym na głos, stąd zdanie pozostało niedokończone. - Nieważne. Będzie co ma być, przetrwamy to - wyrzekła zamiast tego, forsując na piegowatej twarzy pokrzepiający uśmiech. - Podoba mi się to podejście - pochwaliła techniki motywacyjne narzeczonego, patrząc na niego z łagodnym zainteresowaniem. Z kolei kąciki ust zadrżały, słysząc możliwe scenariusze roztaczane przed nią przez Macmillana. Trudno było powstrzymać się przed szerokim uśmiechem. - Cudownie, uwielbiam dosadne poczucie humoru. Myślisz, że załapię się na kilka wstydliwych historyjek z twojego dzieciństwa? - Droczyła się, oczywiście, że tak. Czerpała z tego zbyt dużą przyjemność, żeby przestać, ale mimo to pozwoliła pociągnąć się w stronę jadalni, nie mówiąc już nic więcej. Przynajmniej na razie.
Tymczasem rodzice Rii podziwiali pięknie zdobiony kominek, zachwalając jego wykonanie gospodarzom. - To zadziwiające, że tata nie zaczął jeszcze opowiadać o jakiejś akcji - szepnęła konspiracyjnie do Tony’ego, w międzyczasie próbując rozeznać się w sytuacji panującej w pomieszczeniu.
Będąc sam na sam z narzeczonym nie czuła się niepewnie. W momencie zamknięcia za sobą drzwi przez rodziców, większość napięcia w organizmie Rhiannon jakby wyparowała, choć najpewniej jedynie na krótką chwilę. Jeśli tkwiła w niej nieśmiałość, została ona zastąpiona zwyczajną radością, że go widzi. Może nie minęło zbyt wiele czasu od ich ostatniego spotkania, ale tęskniła; lubiła przebywać w towarzystwie Tony’ego, czuła się przy nim swobodnie - to nic, że czasem zachowywała się cudacznie lub pewne gesty sprawiały wrażenia pokracznych, nie przejmowała się tym, dopóki znajdowali się w danym miejscu sami. Ria dopiero uczyła się tego jak funkcjonował związek, nigdy wcześniej nie miała okazji bycia w żadnym; stąd wynikała niewiedza, aczkolwiek jak zawsze kobieta nadrabiała determinacją.
To właśnie ona pozwoliła wziąć się nieco w garść i spróbować ustabilizować równie, jeśli nie bardziej, rozchwianego arystokratę. Wdech i wydech, spokój oraz profesjonalizm, oto czego było im trzeba. Żadnego świrowania, żadnego przerażenia. Poradzą sobie z tym spotkaniem. Rudowłosa próbowała mu to przekazać, nie tylko spojrzeniem oraz słowami, również uściskiem dłoni. Znajdowali się w tym razem, nie osobno. Poza tym, na Merlina, to byli ich rodzice! Przecież nie chcą skrzywdzić swoich dzieci, prawda?
- Tak. Gdyby się nie zgodzili, nie byłoby ich tutaj. Mój ojciec ma napięty grafik, nie kłopotałby się z wizytą jakby uznał to za bezcelowe. Wolałby oszczędzić wszystkim czasu wysyłając list - odpowiedziała, starając się uargumentować swoje poprzednie słowa. Wierząc, że to one przekonają mężczyznę do uwierzenia w siebie. - Oczywiście, że się trochę martwią, jak to rodzice. Jestem ich małą córeczką, ale ufają nam. Bardziej to się martwię o twoich rodziców, w końcu nie jestem… - kontynuowała, wyraźnie urywając końcówkę wypowiedzi. Odwróciła przy tym wzrok, nie będąc pewną co powiedzieć. Nigdy nie miała kompleksów na punkcie swojego pochodzenia, kochała bycie Weasleyem będąc dumną ze swych korzeni - jednak nie wszyscy darzyli jej rodzinę szacunkiem, może nawet więcej osób traktowało ich pobłażliwie bądź z pogardą. Rhiannon posiadała świadomość, że dla arystokratów mogła być nie dość dobra, aczkolwiek wolała o tym nie myśleć ani nie mówić o tym na głos, stąd zdanie pozostało niedokończone. - Nieważne. Będzie co ma być, przetrwamy to - wyrzekła zamiast tego, forsując na piegowatej twarzy pokrzepiający uśmiech. - Podoba mi się to podejście - pochwaliła techniki motywacyjne narzeczonego, patrząc na niego z łagodnym zainteresowaniem. Z kolei kąciki ust zadrżały, słysząc możliwe scenariusze roztaczane przed nią przez Macmillana. Trudno było powstrzymać się przed szerokim uśmiechem. - Cudownie, uwielbiam dosadne poczucie humoru. Myślisz, że załapię się na kilka wstydliwych historyjek z twojego dzieciństwa? - Droczyła się, oczywiście, że tak. Czerpała z tego zbyt dużą przyjemność, żeby przestać, ale mimo to pozwoliła pociągnąć się w stronę jadalni, nie mówiąc już nic więcej. Przynajmniej na razie.
Tymczasem rodzice Rii podziwiali pięknie zdobiony kominek, zachwalając jego wykonanie gospodarzom. - To zadziwiające, że tata nie zaczął jeszcze opowiadać o jakiejś akcji - szepnęła konspiracyjnie do Tony’ego, w międzyczasie próbując rozeznać się w sytuacji panującej w pomieszczeniu.
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
Ria miała rację. Gdyby pan Weasley nie miał czasu na tego typu rozmowy lub po prostu uznałby Anthony’ego za nieodpowiednią partię, to zapewne nie fatygowałby się, żeby zjawić się w Puddlemere. To go pocieszało i uspokajało, choć trochę. Z drugiej strony, Macmillan wciąż posiadał szczątki niepewności, co do tego, czy rzeczywiście mieli rację i czy może całe to przyjazne zachowanie nie było elementem gry, w której w ładny sposób należało zapobiec „tego szaleństwa”, tj. ich związku. Chciał jednak wierzyć w słowa swojej ukochanej, ta przecież nie mogła go kłamać. A sam nie wierzył w to, że jego matka, jako przykład prawdziwej złotej damy, byłaby zdolna do tego typu gry, nie mówiąc o ojcu, który był okazem nieskomplikowanego człowieka, który nienawidził kłamstwa. Ba, pan Macmillan przez swoją zbyt wielką szczerość narobił sobie w życiu wielu wrogów.
– Racja – przyznał w końcu Rii i odetchnął z ulgą. Stwierdzenie, że jego rodzice mieli by coś przeciwko wyraźnie zawstydziło i zaskoczyło Anthony’ego. Wcale tak nie było. – Ria – uchwycił na chwilę jej twarz w dłonie. Nie chciał, żeby odwracała wzrok od tego, co miał zamiar jej powiedzieć. On sam zresztą utkwił swoje spojrzenie w jej oczach. – Możesz mówić co chcesz, ale dla wszystkich tutaj jesteś odpowiednią osobą. Moja matka jest za. Kiedy jej powiedziałem, to bardzo się ucieszyła… i rozgadała wszystkim ciotkom. Ojciec wydaje się być za, ale nic nie mówi na ten temat. Od czasu kiedy dowiedział się o naszych zaręczynach to zaczął pić jak smok… no i to, co tobie mówiłem, zrobił zakłady wśród rodziny… przy czym nie wiem czego one dotyczą.
Stąd właśnie ojciec stanowił dla niego największą zagwozdkę, bo nie wiedział czego po nim oczekiwać. Podejrzewał, że ojciec każdego gracza Quidditcha przyjąłby z otwartymi rękoma (pomijając członków drużyny Jastrzębi). Ale co jeżeli zacząłby mówić o czymś głupim przy kieliszku? Nie potrafił zrozumieć wobec tego, dlaczego Ria tak spokojnie przyjęła informację o podpitym lordzie Macmillanie. Wstydliwe historyjki to najmniejsze zło, które mogło wypłynąć z ust staruszka. Lepiej było, żeby od razu poszli w stronę jadalni i przypilnowali swoich rodziców nim stanie się jakakolwiek katastrofa.
Anthony pierwsze co zauważył, to swojego ojca, który przechwalał się nad kominkiem co do swoich osiągnięć z czasów, kiedy jeszcze zajmował się Quidditchem. Matka jedynie surowo spoglądała na swojego męża i od czasu do czasu w grzeczny i dyplomatyczny sposób przypominała mu o powstrzymaniu się od głupich komentarzy. Widząc jednak, że w jadalni pojawili się i on, i Ria, natychmiast odwróciła uwagę wszystkich i czym prędzej zaprosiła do stołu, przywołując przy tym skrzaty do pomocy.
Kilka minut później wszystkie półmiski, znajdujące się na stole, zostały wypełnione wszelkiego rodzaju potrawami, których ilość zdawała się sugerować, że wieczór został przygotowany nie dla sześciu osób, a więcej. Prócz tego na stole pojawiły się różnego rodzaju alkohole, a skrzaty zaczęły oferować swoją pomoc przy zapełnianu kieliszków. Cisza ze strony lady Macmillan trwała dość długo (pomijając pytania dotyczące tego czy jedzenie wszystkim smakuje i objaśniania tego, z czego składały się kolejne potrawy). Dopiero przy końcu posiłku, matka Anthony’ego odważyła się poruszyć właściwy temat, co oznaczało przejście do rozmowy na temat ślubu.
– Cieszę się, że nasze dzieci idą ku sobie. Mam nadzieję, że uda nam się ustalić wszystkie szczegóły, żeby ich związek był prawnie uregulowany. Wypadałoby zaplanować datę… i to niezbyt daleką. W obecnych czasach nic nie jest pewne… szczególnie po tym, co się stało tego dnia… Codziennie martwię się o swojego syna – zaczęła. – Przyjęcie mogłoby odbyć się tutaj. Zajęlibyśmy się zaklęciami obronnymi, żeby nikt niepowołany nie mógł się zbliżyć do naszej rezydencji. Razem z mężem zgodziliśmy się, co do tego, że ślub ten może wywołać nieprzyjemne reakcje innych rodów. Stąd chcielibyśmy ograniczyć listę zaproszonych do Weasleyów, Macmillanów, Longbottomów, Prewettów, Ollivanderów, Greengrassów i Abbottów… oraz przyjaciół naszych dzieci.
– Abbottów nie. Chyba, że po moim trupie – przerwał natychmiast ojciec Anthony’ego i brzmiał śmiertelnie poważnie.
– Abbottowie są dobrym i szanującym się rodem, wypadałoby ich zaprosić. Poza tym są zaprzyjaźnieni z Weasleyami, skarbie – przy czym słowo „skarbie”, przy okazji tej rozmowy, z ust lady Macmillan wcale nie brzmiało czule, a bardziej jak gdyby było swego rodzaju groźbą. Być może dlatego, że lady była związana krwią z tym rodem, a taka reakcja jej małżonka zawsze wywoływała u niej zdenerwowanie.
Anthony natomiast przysłuchiwał się przez chwilę ich kłótni (choć bez krzyków) dotyczącej tego czy zapraszać Abbottów czy nie. Wytrzymał tak chwilę, ale po dłuższym czasie nie wytrzymał i wbił nóż w stół, chcąc zwrócić na siebie uwagę rodziców.
– Czy pomyśleliście o tym, że to my powinniśmy zająć się listą gości? To nasz ślub – Zapytał, mając na myśli siebie i Rię. Lady Macmillan zbladła i wbiła swoje spojrzenie w nóż, który utkwił w stole. Prawdopodobnie dlatego, że nie spodziewała się takich manierów ze strony swojego syna. Lord Macmillan z kolei umilkł i chwycił za kieliszek pełny whisky.
– Racja – przyznał w końcu Rii i odetchnął z ulgą. Stwierdzenie, że jego rodzice mieli by coś przeciwko wyraźnie zawstydziło i zaskoczyło Anthony’ego. Wcale tak nie było. – Ria – uchwycił na chwilę jej twarz w dłonie. Nie chciał, żeby odwracała wzrok od tego, co miał zamiar jej powiedzieć. On sam zresztą utkwił swoje spojrzenie w jej oczach. – Możesz mówić co chcesz, ale dla wszystkich tutaj jesteś odpowiednią osobą. Moja matka jest za. Kiedy jej powiedziałem, to bardzo się ucieszyła… i rozgadała wszystkim ciotkom. Ojciec wydaje się być za, ale nic nie mówi na ten temat. Od czasu kiedy dowiedział się o naszych zaręczynach to zaczął pić jak smok… no i to, co tobie mówiłem, zrobił zakłady wśród rodziny… przy czym nie wiem czego one dotyczą.
Stąd właśnie ojciec stanowił dla niego największą zagwozdkę, bo nie wiedział czego po nim oczekiwać. Podejrzewał, że ojciec każdego gracza Quidditcha przyjąłby z otwartymi rękoma (pomijając członków drużyny Jastrzębi). Ale co jeżeli zacząłby mówić o czymś głupim przy kieliszku? Nie potrafił zrozumieć wobec tego, dlaczego Ria tak spokojnie przyjęła informację o podpitym lordzie Macmillanie. Wstydliwe historyjki to najmniejsze zło, które mogło wypłynąć z ust staruszka. Lepiej było, żeby od razu poszli w stronę jadalni i przypilnowali swoich rodziców nim stanie się jakakolwiek katastrofa.
Anthony pierwsze co zauważył, to swojego ojca, który przechwalał się nad kominkiem co do swoich osiągnięć z czasów, kiedy jeszcze zajmował się Quidditchem. Matka jedynie surowo spoglądała na swojego męża i od czasu do czasu w grzeczny i dyplomatyczny sposób przypominała mu o powstrzymaniu się od głupich komentarzy. Widząc jednak, że w jadalni pojawili się i on, i Ria, natychmiast odwróciła uwagę wszystkich i czym prędzej zaprosiła do stołu, przywołując przy tym skrzaty do pomocy.
Kilka minut później wszystkie półmiski, znajdujące się na stole, zostały wypełnione wszelkiego rodzaju potrawami, których ilość zdawała się sugerować, że wieczór został przygotowany nie dla sześciu osób, a więcej. Prócz tego na stole pojawiły się różnego rodzaju alkohole, a skrzaty zaczęły oferować swoją pomoc przy zapełnianu kieliszków. Cisza ze strony lady Macmillan trwała dość długo (pomijając pytania dotyczące tego czy jedzenie wszystkim smakuje i objaśniania tego, z czego składały się kolejne potrawy). Dopiero przy końcu posiłku, matka Anthony’ego odważyła się poruszyć właściwy temat, co oznaczało przejście do rozmowy na temat ślubu.
– Cieszę się, że nasze dzieci idą ku sobie. Mam nadzieję, że uda nam się ustalić wszystkie szczegóły, żeby ich związek był prawnie uregulowany. Wypadałoby zaplanować datę… i to niezbyt daleką. W obecnych czasach nic nie jest pewne… szczególnie po tym, co się stało tego dnia… Codziennie martwię się o swojego syna – zaczęła. – Przyjęcie mogłoby odbyć się tutaj. Zajęlibyśmy się zaklęciami obronnymi, żeby nikt niepowołany nie mógł się zbliżyć do naszej rezydencji. Razem z mężem zgodziliśmy się, co do tego, że ślub ten może wywołać nieprzyjemne reakcje innych rodów. Stąd chcielibyśmy ograniczyć listę zaproszonych do Weasleyów, Macmillanów, Longbottomów, Prewettów, Ollivanderów, Greengrassów i Abbottów… oraz przyjaciół naszych dzieci.
– Abbottów nie. Chyba, że po moim trupie – przerwał natychmiast ojciec Anthony’ego i brzmiał śmiertelnie poważnie.
– Abbottowie są dobrym i szanującym się rodem, wypadałoby ich zaprosić. Poza tym są zaprzyjaźnieni z Weasleyami, skarbie – przy czym słowo „skarbie”, przy okazji tej rozmowy, z ust lady Macmillan wcale nie brzmiało czule, a bardziej jak gdyby było swego rodzaju groźbą. Być może dlatego, że lady była związana krwią z tym rodem, a taka reakcja jej małżonka zawsze wywoływała u niej zdenerwowanie.
Anthony natomiast przysłuchiwał się przez chwilę ich kłótni (choć bez krzyków) dotyczącej tego czy zapraszać Abbottów czy nie. Wytrzymał tak chwilę, ale po dłuższym czasie nie wytrzymał i wbił nóż w stół, chcąc zwrócić na siebie uwagę rodziców.
– Czy pomyśleliście o tym, że to my powinniśmy zająć się listą gości? To nasz ślub – Zapytał, mając na myśli siebie i Rię. Lady Macmillan zbladła i wbiła swoje spojrzenie w nóż, który utkwił w stole. Prawdopodobnie dlatego, że nie spodziewała się takich manierów ze strony swojego syna. Lord Macmillan z kolei umilkł i chwycił za kieliszek pełny whisky.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jeśli można było powiedzieć coś boleśnie prawdziwego o ojcu Rii, to był nim fakt nieprzejmowania się cudzą opinią. Może w salonowym życiu arystokracji nie wypadało odmawiać propozycjom spotkań, prawdopodobnie krótki list mógł zostać uznany za niegrzeczność, ale Dai z pewnością nie patrzyłby w tym przypadku na cudze odczucia. W obecnej chwili priorytetem był świat znajdujący się dookoła - codzienne zbrodnie, przekręty w Ministerstwie, rozpleniona wszędzie czarna magia. Ratunek nosił miano istotniejszego niż urażone uczucia innych, także tych lubianych bądź szanowanych i cenionych. Zresztą, nigdy nie patyczkował się w podobnych sprawach, z biegiem czasu przeistaczając się z krnąbrnego czarodzieja w poważnego człowieka, aurora o silnym poczuciu odpowiedzialności. Poza tym, odkąd na służbie zginął jego brat, ciężar na barkach tego drugiego znacząco wzrósł. Stąd Rhiannon tkwiła w uczuciu silnego podziwu, gdy rodzic znalazł czas na podobne spotkanie - tak naprawdę nie musiał tutaj być. Ich rodzina nie podpierała się żadnymi konwenansami, z kolei zadowalanie innych nie leżało w ich naturze. Z tego powodu rudowłosa cieszyła się, że jak dotąd całe to zapoznawanie się przebiegało pomyślnie. Musiała natomiast pamiętać, że to jedynie początek.
Uśmiechnęła się szeroko, gdy Tony przyznał czarownicy rację - powinien. Tak jak powinien w siebie uwierzyć. Rozumiała, że nie posiadał zbyt wielkiego poczucia własnej wartości, aczkolwiek ona, wojownicza Harpia, zamierzała to zmienić. Ostatecznie mieli spędzić ze sobą już całe życie; nawet jeśli miało ono trwać niezwykle krótko.
Zdziwiła się drobnym gestem mężczyzny oraz uczuciem dotyku jego dłoni na piegowatych policzkach. Zamrugała kilkakrotnie, ciemne oczy zdradzające zaskoczenie wlepiając w jego twarz. Nie spodziewała się odpowiedzi, sama przecież zbyła temat. Mimo wszystko kobieta słuchała go uważnie, analizując każde wypowiedziane na głos słowo. Drobny uśmiech zatańczył na ustach, a umysł podsunął kilka nietypowych, dość zabawnych wizji. - Pytanie co takiego rozgadała - zaśmiała się, ponieważ żartowała. Nie brała tego do siebie, choć opisana reakcja pana Macmillana rzeczywiście spowodowała delikatny skręt żołądka. - To brzmi… dość drastycznie - zauważyła w zamyśleniu. Nagle zaczęła się zastanawiać: czy tak wyglądało życie mieszkańców Puddlemere? Czy każda mieszkająca tu kobieta borykała się z problemem nieustannie pijącego męża? Czy tak miał wyglądać świat Rii? Nie chciała dla siebie takiego losu. Przełknęła ślinę. - Myślisz, że zapija smutki? - spytała cicho, chcąc za wszelką cenę zrozumieć. Zamierzała poznać powody takiego stanu rzeczy, ponieważ jeśli to ona była problemem… powinna przynajmniej o tym wiedzieć. Mieć świadomość problemów jakie czekały na drodze, po której kroczyła.
Nie znała go tak dobrze jak jego syn. Nie do końca wiedziała więc, czego mogła się spodziewać. Sądziła, że wszyscy pijani ludzie dzielili się ze światem śmiesznymi historyjkami; czasem mówiąc okropne głupoty, acz stosunkowo niegroźne. Cokolwiek miało się dziś wydarzyć, Weasley nie była na to gotowa. Nie była też świadoma. Przez to wtapiała się w sytuację z odwagą niewiedzy. Jak dotąd cała scenka rodzajowa mająca miejsce w jadalni wydawała się zupełnie zwyczajna. Normalna nawet. Pomijając bogatą zastawę, której przyglądała się dość długo nim wzięła do ręki pierwszy sztuciec. Jadła spokojnie, bez pośpiechu, zgodnie z etykietą, choć ta znacząco ją uwierała. Dawno nie widziała tylu kieliszków - każdy pełnił przy stole inną rolę. Stłumiła jednak westchnięcie, ze wszystkich sił starając się zrobić dobre wrażenie. Pomimo faktu, że nikt nie zwracał na nią większej uwagi, zajęci spożywaniem posiłku.
- Och, Abbottowie! Moja rodzina bardzo ich ceni, brak zaproszenia byłby mocnym nietaktem - wtrąciła się Elaine, będąca w końcu niegdyś Skamanderem. Nie przejmując się, że tymi słowami prawdopodobnie uraziła gospodarza; i tak rzadko chowała swoje myśli dla siebie. - Ja natomiast po prostu proponuję wznieść toast za tę uroczystość - wtrącił się Dai z uśmiechem na twarzy, od razu też unosząc kieliszek wina. Nie patrząc przy tym na karcące spojrzenie żony - prawdopodobnie próbował jakoś ugłaskać strofowanego pana domu. W tym samym czasie Rhiannon milczała w niemym podziwie dla groźnego piękna pani Macmillan, aż wykrzywiła twarz w półuśmiechu dołączając do mocno naciąganego toastu ojca. Szybko odwróciła spojrzenie z kieliszka na narzeczonego, tylko ukradkiem zerkając w stronę jego matki. Nóż wbity w blat wywołał raczej rozbawienie niż szok, ale zamaskowała je kolejnym łykiem wina. Odchrząknęła. - Uważam, że powinniśmy zacząć od przyjaciół - podkreśliła zdecydowanie. Szlachta czy nie, chciała widzieć na ślubie najbliższych, nie znane nazwiska. - Reszta jest drugorzędna - ciągnęła. Kątem oka zaobserwowała przytaknięcia rodziców. - Jeśli jednak jest to takie istotne, możemy oczywiście wystosować też zaproszenia do wymienionych rodzin - uznała ugodowo. Chciała kompromisu. Porozumienia. Uspokojenia napiętej atmosfery, choć nie wiedziała co na to Tony. Może ten pomysł w ogóle mu się nie podobał. I tak Ria podejrzewała, że przedstawiciele szlacheckich rodów nie pojawią się na uroczystości. Może przez strach, może przez niechęć do Macmillanów i/lub Weasleyów, powód wydawał się nieważny. - Co do Abbottów… przy odpowiedniej ilości whisky znikną w tłumie innych gości. - Pozwoliła sobie na żart, tym razem próbując uspokoić chyba jedynego przeciwnika tego pomysłu. Zresztą, nie rozminęła się z prawdą jakoś szczególnie; jeśli było tak, jak opowiadał o tym jego syn, to mężczyzna szybko znieczuli się odpowiednią ilością alkoholu i pewnie będzie mu już wszystko jedno. Albo zaproszeni w ogóle się nie zjawią. Rudowłosa nie zamierzała wróżyć z fusów, pragnęła jedynie zgody. Ostatnim, czego chciała, to ciężkich i grobowych nastrojów na ślubie.
Uśmiechnęła się szeroko, gdy Tony przyznał czarownicy rację - powinien. Tak jak powinien w siebie uwierzyć. Rozumiała, że nie posiadał zbyt wielkiego poczucia własnej wartości, aczkolwiek ona, wojownicza Harpia, zamierzała to zmienić. Ostatecznie mieli spędzić ze sobą już całe życie; nawet jeśli miało ono trwać niezwykle krótko.
Zdziwiła się drobnym gestem mężczyzny oraz uczuciem dotyku jego dłoni na piegowatych policzkach. Zamrugała kilkakrotnie, ciemne oczy zdradzające zaskoczenie wlepiając w jego twarz. Nie spodziewała się odpowiedzi, sama przecież zbyła temat. Mimo wszystko kobieta słuchała go uważnie, analizując każde wypowiedziane na głos słowo. Drobny uśmiech zatańczył na ustach, a umysł podsunął kilka nietypowych, dość zabawnych wizji. - Pytanie co takiego rozgadała - zaśmiała się, ponieważ żartowała. Nie brała tego do siebie, choć opisana reakcja pana Macmillana rzeczywiście spowodowała delikatny skręt żołądka. - To brzmi… dość drastycznie - zauważyła w zamyśleniu. Nagle zaczęła się zastanawiać: czy tak wyglądało życie mieszkańców Puddlemere? Czy każda mieszkająca tu kobieta borykała się z problemem nieustannie pijącego męża? Czy tak miał wyglądać świat Rii? Nie chciała dla siebie takiego losu. Przełknęła ślinę. - Myślisz, że zapija smutki? - spytała cicho, chcąc za wszelką cenę zrozumieć. Zamierzała poznać powody takiego stanu rzeczy, ponieważ jeśli to ona była problemem… powinna przynajmniej o tym wiedzieć. Mieć świadomość problemów jakie czekały na drodze, po której kroczyła.
Nie znała go tak dobrze jak jego syn. Nie do końca wiedziała więc, czego mogła się spodziewać. Sądziła, że wszyscy pijani ludzie dzielili się ze światem śmiesznymi historyjkami; czasem mówiąc okropne głupoty, acz stosunkowo niegroźne. Cokolwiek miało się dziś wydarzyć, Weasley nie była na to gotowa. Nie była też świadoma. Przez to wtapiała się w sytuację z odwagą niewiedzy. Jak dotąd cała scenka rodzajowa mająca miejsce w jadalni wydawała się zupełnie zwyczajna. Normalna nawet. Pomijając bogatą zastawę, której przyglądała się dość długo nim wzięła do ręki pierwszy sztuciec. Jadła spokojnie, bez pośpiechu, zgodnie z etykietą, choć ta znacząco ją uwierała. Dawno nie widziała tylu kieliszków - każdy pełnił przy stole inną rolę. Stłumiła jednak westchnięcie, ze wszystkich sił starając się zrobić dobre wrażenie. Pomimo faktu, że nikt nie zwracał na nią większej uwagi, zajęci spożywaniem posiłku.
- Och, Abbottowie! Moja rodzina bardzo ich ceni, brak zaproszenia byłby mocnym nietaktem - wtrąciła się Elaine, będąca w końcu niegdyś Skamanderem. Nie przejmując się, że tymi słowami prawdopodobnie uraziła gospodarza; i tak rzadko chowała swoje myśli dla siebie. - Ja natomiast po prostu proponuję wznieść toast za tę uroczystość - wtrącił się Dai z uśmiechem na twarzy, od razu też unosząc kieliszek wina. Nie patrząc przy tym na karcące spojrzenie żony - prawdopodobnie próbował jakoś ugłaskać strofowanego pana domu. W tym samym czasie Rhiannon milczała w niemym podziwie dla groźnego piękna pani Macmillan, aż wykrzywiła twarz w półuśmiechu dołączając do mocno naciąganego toastu ojca. Szybko odwróciła spojrzenie z kieliszka na narzeczonego, tylko ukradkiem zerkając w stronę jego matki. Nóż wbity w blat wywołał raczej rozbawienie niż szok, ale zamaskowała je kolejnym łykiem wina. Odchrząknęła. - Uważam, że powinniśmy zacząć od przyjaciół - podkreśliła zdecydowanie. Szlachta czy nie, chciała widzieć na ślubie najbliższych, nie znane nazwiska. - Reszta jest drugorzędna - ciągnęła. Kątem oka zaobserwowała przytaknięcia rodziców. - Jeśli jednak jest to takie istotne, możemy oczywiście wystosować też zaproszenia do wymienionych rodzin - uznała ugodowo. Chciała kompromisu. Porozumienia. Uspokojenia napiętej atmosfery, choć nie wiedziała co na to Tony. Może ten pomysł w ogóle mu się nie podobał. I tak Ria podejrzewała, że przedstawiciele szlacheckich rodów nie pojawią się na uroczystości. Może przez strach, może przez niechęć do Macmillanów i/lub Weasleyów, powód wydawał się nieważny. - Co do Abbottów… przy odpowiedniej ilości whisky znikną w tłumie innych gości. - Pozwoliła sobie na żart, tym razem próbując uspokoić chyba jedynego przeciwnika tego pomysłu. Zresztą, nie rozminęła się z prawdą jakoś szczególnie; jeśli było tak, jak opowiadał o tym jego syn, to mężczyzna szybko znieczuli się odpowiednią ilością alkoholu i pewnie będzie mu już wszystko jedno. Albo zaproszeni w ogóle się nie zjawią. Rudowłosa nie zamierzała wróżyć z fusów, pragnęła jedynie zgody. Ostatnim, czego chciała, to ciężkich i grobowych nastrojów na ślubie.
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
Wystarczył moment, drobne spojrzenie ze strony Rii, żeby Anthony wyraźnie się zawstydził. Na jego policzkach pojawiły się nieśmiałe czerwone plamy. Pomyśleć, że sam przecież chwycił jej twarz w dłonie i sam chciał patrzeć jej w oczy, a teraz wystarczył jeden gest, żeby się zaczerwienił. A miał przed sobą przecież swoją własną narzeczoną. Mimo wszystko natychmiast odwrócił wzrok, poprzez to, że podniósł głowę, żeby cmoknąć Rię w czoło. Nie wiedzieć dlaczego, ale nie chciał, żeby panna Weasley zobaczyła, że się zawstydził. Być może chciał zachować się jak „prawdziwy” mężczyzna… ale w ten sposób zapewne całe swoje dotychczasowe zachowanie było zaprzeczeniem. W końcu panikował od początku tego rodzinnego spotkania bardziej niż ona, zupełnie jak gdyby to on był w tym związku kobietą, a nie na odwrót. Odetchnął głęboko, musiał się przecież uspokoić.
– Nie mam, niestety, pojęcia – przyznał. Sam był zainteresowany treścią rozgadywanych przez jego matkę plotek. W przypadku jego ojca przypuszczał jedno: – Myślę, że zapija szczęście. – Co innego mogłoby znaczyć to całe to nieszczęsne upijanie się ze strony lorda Macmillana? Właściwie, mogło znaczyć wszystko: od przyzwyczajenia po jakieś skrajne emocje. Starszy Macmillan mimo wszystko długo czekał na ten moment, w którym jego syn miał się żenić, zupełnie tak samo jak jego ojciec (znaczy dziadek Anthony’ego) czekał na jego (tj. na ślub starszego Macmillana). Anthony mógł mieć jedynie cichą nadzieję, że akurat w tym przypadku całe to upijanie znaczyło szczęście.
Tak czy inaczej i tak przed stołem musiał się martwić o coś innego. Nie wiedział, że jego rodzice postanowili wszystko zaplanować na długo przed spotkaniem z rodzicami, a tak to dla niego wyglądało. Dlaczego jego rodzice poruszali ten temat i sami wychodzili z propozycjami? Nie rozumiał tym bardziej całego tego zamieszania związanego z listą gości. Denerwowało go to, że rodzice decydowali za nich samych. W trakcie kłótni między rodzicami o tym czy powinni zapraszać Abbottów zupełnie go rozzłościła. Nie chciał, żeby się kłócili, tym bardziej przed państwem Weasley, nie mówiąc o samej Rii. Sam nie lubił Abbottów, ale mimo wszystko myślał o tym, że część z nich była członkami Zakonu, a na członkach Zakonu zależało mu najbardziej. Druga sprawa, że chciał, aby Weasleyowie czuli się przyjemnie i tu niestety jego nienawiść musiała osłabnąć. Pani Elaine miała rację, Skamanderowie i Weasleyowie bardzo cenili sobie tę jedną rodzinę i doskonale o tym wiedział, więc nie było powodu aby ich nie zapraszać, nawet wbrew nieprzyjemności, które miały wyniknąć dla Macmillanów. Dlatego też (jeszcze przed wybuchem złości ze swojej strony) dołączył do toastu pana Weasleya, choć jedynie zmoczył usta w alkoholu. Potem jednak nie wytrzymał. Naprawdę nie chciał słuchać kłótni, a i nie chciał aby każdy dookoła kontrolował jak będzie wyglądać ich ślub. Stąd ten cały nóż w stole.
– Powinniśmy zacząć od świadków oraz przyjaciół i najbliższych lub znaczących członków rodziny, tak jak powiedziała to Ria. To jest rodzin. Myślałem o rodzinie w rozumieniu naszych... połączonych rodzin. A co do pozostałych członków rodzin... możemy wysłać ogólne zaproszenie. W ten sposób rozwiążemy kwestię państwa Abbott. Pojawią się na pewno ci najbliżej związani i ci, którym zależy na obecności... A pozostali... Kto będzie chciał się pojawić i nie będzie prawić problemów, to na pewno się pojawi. A ten kto się pojawi, to zapewne skupi się na zabawie, a nie dotychczasowych stosunkach. To ślub, a nie obrady rodów. – Stwierdził, chcąc podtrzymać decyzję swojej narzeczonej. Sam wątpił, żeby Abbottowie chcieli się pojawić w Puddlemere, ale jeżeliby się pojawili, to pewnie skupiliby się na rozmowie z każdym innym niż z jakimkolwiek Macmillanem. Postanowił więc przejść do następnego tematu, który mimowolnie zahaczał o poprzedni. – Myślałem nad tym, kogo powinienem wybrać na świadka i zastanawiam się nad Archibaldem, Arturem, Brendanem albo nad którymś z Wrightów, w szczególności nad Josephem lub Benjaminem – zwrócił się w stronę rodziców, bardziej w stronę matki, która swoje przerażone spojrzenie wciąż wbijała w nóż. Anthony postanowił więc wyciągnąć go ze stołu, co natychmiast odwróciło jej uwagę. Przytaknęła co do pierwszych trzech członków, szczególnie w przypadku Artura i Brendana, którzy byli jej najbliżsi. Lord Macmillan z kolei wzruszył ramionami i jedynie popił kolejny kieliszek whisky. Anthony z kolei spojrzał w stronę Rii, wyczekując od niej odpowiedzi, bo ta liczyła się dla niego najbardziej.
– Nie mam, niestety, pojęcia – przyznał. Sam był zainteresowany treścią rozgadywanych przez jego matkę plotek. W przypadku jego ojca przypuszczał jedno: – Myślę, że zapija szczęście. – Co innego mogłoby znaczyć to całe to nieszczęsne upijanie się ze strony lorda Macmillana? Właściwie, mogło znaczyć wszystko: od przyzwyczajenia po jakieś skrajne emocje. Starszy Macmillan mimo wszystko długo czekał na ten moment, w którym jego syn miał się żenić, zupełnie tak samo jak jego ojciec (znaczy dziadek Anthony’ego) czekał na jego (tj. na ślub starszego Macmillana). Anthony mógł mieć jedynie cichą nadzieję, że akurat w tym przypadku całe to upijanie znaczyło szczęście.
Tak czy inaczej i tak przed stołem musiał się martwić o coś innego. Nie wiedział, że jego rodzice postanowili wszystko zaplanować na długo przed spotkaniem z rodzicami, a tak to dla niego wyglądało. Dlaczego jego rodzice poruszali ten temat i sami wychodzili z propozycjami? Nie rozumiał tym bardziej całego tego zamieszania związanego z listą gości. Denerwowało go to, że rodzice decydowali za nich samych. W trakcie kłótni między rodzicami o tym czy powinni zapraszać Abbottów zupełnie go rozzłościła. Nie chciał, żeby się kłócili, tym bardziej przed państwem Weasley, nie mówiąc o samej Rii. Sam nie lubił Abbottów, ale mimo wszystko myślał o tym, że część z nich była członkami Zakonu, a na członkach Zakonu zależało mu najbardziej. Druga sprawa, że chciał, aby Weasleyowie czuli się przyjemnie i tu niestety jego nienawiść musiała osłabnąć. Pani Elaine miała rację, Skamanderowie i Weasleyowie bardzo cenili sobie tę jedną rodzinę i doskonale o tym wiedział, więc nie było powodu aby ich nie zapraszać, nawet wbrew nieprzyjemności, które miały wyniknąć dla Macmillanów. Dlatego też (jeszcze przed wybuchem złości ze swojej strony) dołączył do toastu pana Weasleya, choć jedynie zmoczył usta w alkoholu. Potem jednak nie wytrzymał. Naprawdę nie chciał słuchać kłótni, a i nie chciał aby każdy dookoła kontrolował jak będzie wyglądać ich ślub. Stąd ten cały nóż w stole.
– Powinniśmy zacząć od świadków oraz przyjaciół i najbliższych lub znaczących członków rodziny, tak jak powiedziała to Ria. To jest rodzin. Myślałem o rodzinie w rozumieniu naszych... połączonych rodzin. A co do pozostałych członków rodzin... możemy wysłać ogólne zaproszenie. W ten sposób rozwiążemy kwestię państwa Abbott. Pojawią się na pewno ci najbliżej związani i ci, którym zależy na obecności... A pozostali... Kto będzie chciał się pojawić i nie będzie prawić problemów, to na pewno się pojawi. A ten kto się pojawi, to zapewne skupi się na zabawie, a nie dotychczasowych stosunkach. To ślub, a nie obrady rodów. – Stwierdził, chcąc podtrzymać decyzję swojej narzeczonej. Sam wątpił, żeby Abbottowie chcieli się pojawić w Puddlemere, ale jeżeliby się pojawili, to pewnie skupiliby się na rozmowie z każdym innym niż z jakimkolwiek Macmillanem. Postanowił więc przejść do następnego tematu, który mimowolnie zahaczał o poprzedni. – Myślałem nad tym, kogo powinienem wybrać na świadka i zastanawiam się nad Archibaldem, Arturem, Brendanem albo nad którymś z Wrightów, w szczególności nad Josephem lub Benjaminem – zwrócił się w stronę rodziców, bardziej w stronę matki, która swoje przerażone spojrzenie wciąż wbijała w nóż. Anthony postanowił więc wyciągnąć go ze stołu, co natychmiast odwróciło jej uwagę. Przytaknęła co do pierwszych trzech członków, szczególnie w przypadku Artura i Brendana, którzy byli jej najbliżsi. Lord Macmillan z kolei wzruszył ramionami i jedynie popił kolejny kieliszek whisky. Anthony z kolei spojrzał w stronę Rii, wyczekując od niej odpowiedzi, bo ta liczyła się dla niego najbardziej.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lubiła obserwować te drobne momenty zawstydzenia na jego twarzy, rumiane policzki oraz spłoszony wzrok. Przeszli już tyle, że Ria spodziewała się, że te drobne gesty nie będą dla nich już niczym nadzwyczajnym, ale myliła się. Usta wygięła w szerokim uśmiechu, choć nie planowała wywołać w mężczyźnie podobnych emocji. Za to z ulgą przyjęła pocałunek na usianym piegami czole; na ułamek sekundy pozwoliła sobie na przymknięcie powiek, chłonąc spokój, którego między nimi przecież nie było. Tylko podenerwowanie, niepewność tego, co przyniesie wieczór. Jednak te pozornie maleńkie gesty składały się na drugiego człowieka, przypominały mu o korzeniach bądź marzeniach, stąd niedaleka droga do uzyskania potrzebnej dziś harmonii. Usta ułożyły się w udawany zawód, gdy treść niesionych plotek pozostała nieznana - wielka szkoda, jak zdążyła pomyśleć w duchu. W kontraście nadeszła zaskakująca odpowiedź. Taka, która wprawiła czarownicę w zdumienie. Ze szczęścia? Trwała tak kilka sekund w bezruchu nim zaśmiała się cicho. - Jakże mogłam o tym nie pomyśleć! Twój tata musiał dość długo czekać na tę chwilę - zauważyła. Wiek trzydziestu jeden lat, czyli wiek, w którym weźmie ślub, nie był standardowym wiekiem na małżeństwa dla szlachciców, tego była akurat świadoma. Możliwe nawet, że zdążyli w ostatniej chwili, nim nestor Macmillanów rzuciłby w swego krewnego odgórnie wybraną narzeczoną. Szczególnie po występie Tony’ego na Festiwalu Lata, skutkującym noszenia odznaki Pogromcy. Wielki tytuł, niezwykle trudny do zignorowania.
Mimo wszystko to nie o tym wtedy pomyślała. Krótko po tym, jak te dwa zdania opuściły usta Rhiannon, kobieta sama oblekła się rumieńcem zażenowania. Jak mogła coś takiego powiedzieć? - Przepraszam, nie chciałam… - wyrzekła zmieszana. Znów nie zapanowała nad językiem, powinna się mocno w niego ugryźć zanim podjęła ten temat. Śliski, zważywszy na historię stojącego przed nią mężczyzny. Chwilowo o niej zapomniała, tak jak o bólu, który wciąż musiał w sobie nosić; nie zachowała się ani taktownie, ani empatycznie. Jednak już za późno na powstrzymanie katastrofy. Przeklęła się w myślach. - Jak zwykle gadam głupoty, wybacz mi - poprosiła, chwytając mocno jego rękę, nim jeszcze skierowali kroki w kierunku jadalni oraz reszty rodziny. Nie wyobrażała sobie tego, co musiał czuć, aczkolwiek jedyne, co mogła w tej chwili zrobić, to udawać, że nic się nie stało. Przepłynąć gładko przez wodę, do jakiej Rię rzucono. Sprawić, żeby ta kolacja przebiegła najlepiej jak mogła.
Plany nie chciały się ziścić. Słyszała to w kłótniach, widziała w niezadowolonych twarzach obu rodzin, choć w swojej niekoniecznie tak mocno widocznej - Elaine siedziała z uprzejmym uśmiechem przyklejonym do twarzy, od czasu do czasu wtrącając się, żeby załagodzić konflikt; ojciec w ogóle sprawiał wrażenie, jakby brał udział w jakimś luźnym pikniku i nie przejmował się niczym. Nawet tym, że jego toast nie spotkał się ze szczególną uwagą. To podejrzane, Weasley dotąd nie widziała tak beztroskiego ojca od… dawien dawna. Obserwowała jego piegowatą twarz z uwagą, nie odrywając wzroku nawet podczas upijania kolejnych łyków wina. Jedyne, co otrzymała w zamian, to pokrzepiający uśmiech. On coś kombinował, na pewno - tylko co?
Z zamyślenia kobietę wyrwała nie tylko gwałtowna reakcja narzeczonego, także temat ślubu, na który przecież powinna się wypowiedzieć. Należał do nich. Nie znała się na tych wszystkich arystokratycznych zasadach dotyczących małżeństw, tak samo jak niezrozumiała wydała się sprawa zapraszania Abbottów, których w większości nie znała. Nie zmieniało to faktu, że wzmianka o nich wywoływała wiele sensacji oraz skrajnych uczuć; mimo to Harpia wierzyła w moc sprawczą kompromisu. Niestety sprawy nie ułatwiało milczenie pana Macmillana, być może już obrażonego z powodu bycia w mniejszości. Westchnęła, po czym zaczęła przeżuwać kolejną porcję jedzenia, w tym samym czasie uważnie słuchając odpowiedzi swojego partnera. Poczuła przyjemne ciepło na sercu, gdy zgodził się z nią w tej kwestii. Mimo wszystko obawiała się, że również i ich poglądy miały się ścierać dzisiejszego wieczoru, ale na szczęście myśleli bardzo podobnie.
Powinna spodziewać się przejścia do następnego punktu niezbędnego do wszelkich ustaleń, aczkolwiek na twarzy Weasley odmalowało się delikatne zdziwienie. Spojrzała na wypowiadającą się gospodynię, później nadal milczącego gospodarza, aż wreszcie zaczerpnęła powietrza w płuca. - Wydaje mi się, że każdy z nich będzie dobrym wyborem, obawiam się więc, że musisz sam podjąć tę decyzję - uznała przepraszająco. Naprawdę nie wiedziała, co mu w tym przypadku doradzić, każdego z wymienionych mężczyzn znała oraz lubiła. Dobrze, wyjątkiem był Benjamin, którego jedynie mgliście kojarzyła, głównie z gazet oraz tego, że tego lata grali w jednej drużynie podczas festiwalowego meczu Quidditcha. Skoro Tony go znał oraz lubił na tyle, żeby brać go pod uwagę - ufała mu. - Jeśli to ma w czymś pomóc, to ja wybrałam na świadka Nealę - powiedziała spokojnym, pewnym siebie tonem. Decyzja już zapadła, nie zamierzała jej zmieniać ani pytać nikogo o pozwolenie. Może to niegrzeczne, ale akurat ten jeden wybór miał być całkowicie jej, bez względu na wszystko. Potem umilkła, uznając, że najważniejsze elementy ceremonii zostały omówione - cała reszta nie była ani odrobinę istotna. Dla niej przynajmniej.
Mimo wszystko to nie o tym wtedy pomyślała. Krótko po tym, jak te dwa zdania opuściły usta Rhiannon, kobieta sama oblekła się rumieńcem zażenowania. Jak mogła coś takiego powiedzieć? - Przepraszam, nie chciałam… - wyrzekła zmieszana. Znów nie zapanowała nad językiem, powinna się mocno w niego ugryźć zanim podjęła ten temat. Śliski, zważywszy na historię stojącego przed nią mężczyzny. Chwilowo o niej zapomniała, tak jak o bólu, który wciąż musiał w sobie nosić; nie zachowała się ani taktownie, ani empatycznie. Jednak już za późno na powstrzymanie katastrofy. Przeklęła się w myślach. - Jak zwykle gadam głupoty, wybacz mi - poprosiła, chwytając mocno jego rękę, nim jeszcze skierowali kroki w kierunku jadalni oraz reszty rodziny. Nie wyobrażała sobie tego, co musiał czuć, aczkolwiek jedyne, co mogła w tej chwili zrobić, to udawać, że nic się nie stało. Przepłynąć gładko przez wodę, do jakiej Rię rzucono. Sprawić, żeby ta kolacja przebiegła najlepiej jak mogła.
Plany nie chciały się ziścić. Słyszała to w kłótniach, widziała w niezadowolonych twarzach obu rodzin, choć w swojej niekoniecznie tak mocno widocznej - Elaine siedziała z uprzejmym uśmiechem przyklejonym do twarzy, od czasu do czasu wtrącając się, żeby załagodzić konflikt; ojciec w ogóle sprawiał wrażenie, jakby brał udział w jakimś luźnym pikniku i nie przejmował się niczym. Nawet tym, że jego toast nie spotkał się ze szczególną uwagą. To podejrzane, Weasley dotąd nie widziała tak beztroskiego ojca od… dawien dawna. Obserwowała jego piegowatą twarz z uwagą, nie odrywając wzroku nawet podczas upijania kolejnych łyków wina. Jedyne, co otrzymała w zamian, to pokrzepiający uśmiech. On coś kombinował, na pewno - tylko co?
Z zamyślenia kobietę wyrwała nie tylko gwałtowna reakcja narzeczonego, także temat ślubu, na który przecież powinna się wypowiedzieć. Należał do nich. Nie znała się na tych wszystkich arystokratycznych zasadach dotyczących małżeństw, tak samo jak niezrozumiała wydała się sprawa zapraszania Abbottów, których w większości nie znała. Nie zmieniało to faktu, że wzmianka o nich wywoływała wiele sensacji oraz skrajnych uczuć; mimo to Harpia wierzyła w moc sprawczą kompromisu. Niestety sprawy nie ułatwiało milczenie pana Macmillana, być może już obrażonego z powodu bycia w mniejszości. Westchnęła, po czym zaczęła przeżuwać kolejną porcję jedzenia, w tym samym czasie uważnie słuchając odpowiedzi swojego partnera. Poczuła przyjemne ciepło na sercu, gdy zgodził się z nią w tej kwestii. Mimo wszystko obawiała się, że również i ich poglądy miały się ścierać dzisiejszego wieczoru, ale na szczęście myśleli bardzo podobnie.
Powinna spodziewać się przejścia do następnego punktu niezbędnego do wszelkich ustaleń, aczkolwiek na twarzy Weasley odmalowało się delikatne zdziwienie. Spojrzała na wypowiadającą się gospodynię, później nadal milczącego gospodarza, aż wreszcie zaczerpnęła powietrza w płuca. - Wydaje mi się, że każdy z nich będzie dobrym wyborem, obawiam się więc, że musisz sam podjąć tę decyzję - uznała przepraszająco. Naprawdę nie wiedziała, co mu w tym przypadku doradzić, każdego z wymienionych mężczyzn znała oraz lubiła. Dobrze, wyjątkiem był Benjamin, którego jedynie mgliście kojarzyła, głównie z gazet oraz tego, że tego lata grali w jednej drużynie podczas festiwalowego meczu Quidditcha. Skoro Tony go znał oraz lubił na tyle, żeby brać go pod uwagę - ufała mu. - Jeśli to ma w czymś pomóc, to ja wybrałam na świadka Nealę - powiedziała spokojnym, pewnym siebie tonem. Decyzja już zapadła, nie zamierzała jej zmieniać ani pytać nikogo o pozwolenie. Może to niegrzeczne, ale akurat ten jeden wybór miał być całkowicie jej, bez względu na wszystko. Potem umilkła, uznając, że najważniejsze elementy ceremonii zostały omówione - cała reszta nie była ani odrobinę istotna. Dla niej przynajmniej.
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
Jadalnia
Szybka odpowiedź