Ogrody i polana
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ogrody i polana
Posiadłość Macmillanów wydaje się dość skromna w stosunku do otaczającej ją wolnej przestrzeni. Dwór otoczony jest murem z blankami. Przed wejściem znajdują się ogrody z kwiatami w pastelowych kolorach i charakterystycznymi dla Puddlemere wrzosami. Tylna część wydaje się być pusta, z tego względu, że jest przeznaczona na różnego rodzaju aktywności (Quidditch, jeździectwo, szermierka).
Otoczenie jest tutaj najczęściej mgliste, ze względu na znajdujące się w pobliżu moczary. Z tego też powodu przedstawicielki rodu Macmillanów starają się przywiązywać szczególną wagę zagospodarowania terenu i przyrody, by miejsce wydawało się przyjemniejsze. W pobliżu lasu znajduje się stajnia.
Otoczenie jest tutaj najczęściej mgliste, ze względu na znajdujące się w pobliżu moczary. Z tego też powodu przedstawicielki rodu Macmillanów starają się przywiązywać szczególną wagę zagospodarowania terenu i przyrody, by miejsce wydawało się przyjemniejsze. W pobliżu lasu znajduje się stajnia.
Steffen z satysfakcją zacisnął dłoń na jaszczurce, ale zaraz potem skrzywił się boleśnie, gdy gadzina ugryzła go w rękę. Od kiedy jaszczurki są ludzio-lubne?! Najchętniej krzyknąłby z bólu, ale miał przykrą świadomość, że obserwują go eleganccy arystokraci oraz kobieta jego życia, więc tylko mocno zacisnął usta i próbował nie dać poznać po sobie tego... kłopotliwego problemu. Najchętniej strzepnąłby jaszczurkę zamaszyście i zdecydowanie, ale pojął, że jego dopasowana marynarka to uniemożliwia. Może akceptowanie tego kiltu od Keata to był zły pomysł?
Mógłby zrzucić marynarkę albo cisnąć w zwierzątko jakimś usypiającym zaklęciem, ale jaszczurka siedziała mu na jednej ręce, a drugą ją przytrzymywał. Trzeciej ręki niestety nie miał, a prosić o pomoc się wstydził, zwłaszcza w tej sytuacji. Zacisnął więc dłoń na swoim ramieniu, usiłując stanowczo zepchnąć jaszczurkę w dół, w stronę mankietu rękawa. Zarazem chciał zacisnąć palce na górnej części rękawa na tyle ciasno, by gadzina nie pomknęła dalej do góry. Była malutka, powinna się przestraszyć i wylecieć rękawem... prawda? Prawda?!
Koncentracja na zadaniu wymagała od niego nie lada podzielności uwagi, bo o ile jego ciało cierpiało z powodu napadu gada, o tyle jego umysł rwał się do zgoła ciekawszych rzeczy - do klątw.
Ze wstydem umknął spojrzeniem od trzeźwo myślącej damy (Eunice), uparcie unikał troskliwego wzroku Isabelli (rumieniąc się coraz bardziej) i zatrzymał spojrzenie na Lorraine.
-Jestem łamaczem klątw. - choć nie wyglądam. Lady Prewett mogła go kojarzyć ze spotkania Zakonu, ale przedstawiało się tam multum osób, a teraz była jeszcze w wyraźnym stresie. -Co wykazało zaklęcie? Jeśli w pobliżu jest klątwa, wszyscy musimy zachować ostrożność, niezależnie od tego, czy to ona wywołała stan... lorda. Czy pani mąż odbierał ostatnio podarki od nieznajomych, spotykał albo kontaktował z... podejrzanymi osobami, albo... czy ktoś mógł wejść w posiadanie jego krwi? - zasypał Lorraine pytaniami, typowymi dla dociekliwego runicznego kujona. Nie znał się na savoir-vivre i miał nadzieję, że pytania nie są nie na miejscu, a jego ciekawość jest należycie uzasadniona tym całym zamieszaniem!
1. zwinność (?) na wypchanie jaszczurki z rękawa
2. efekt jaszczurki jeśli potrzeba
w poście zakładam, że mgłę widzi tylko Lorraine (ale jeśli widzimy ją wszyscy to nie pozostaję ślepy)
Mógłby zrzucić marynarkę albo cisnąć w zwierzątko jakimś usypiającym zaklęciem, ale jaszczurka siedziała mu na jednej ręce, a drugą ją przytrzymywał. Trzeciej ręki niestety nie miał, a prosić o pomoc się wstydził, zwłaszcza w tej sytuacji. Zacisnął więc dłoń na swoim ramieniu, usiłując stanowczo zepchnąć jaszczurkę w dół, w stronę mankietu rękawa. Zarazem chciał zacisnąć palce na górnej części rękawa na tyle ciasno, by gadzina nie pomknęła dalej do góry. Była malutka, powinna się przestraszyć i wylecieć rękawem... prawda? Prawda?!
Koncentracja na zadaniu wymagała od niego nie lada podzielności uwagi, bo o ile jego ciało cierpiało z powodu napadu gada, o tyle jego umysł rwał się do zgoła ciekawszych rzeczy - do klątw.
Ze wstydem umknął spojrzeniem od trzeźwo myślącej damy (Eunice), uparcie unikał troskliwego wzroku Isabelli (rumieniąc się coraz bardziej) i zatrzymał spojrzenie na Lorraine.
-Jestem łamaczem klątw. - choć nie wyglądam. Lady Prewett mogła go kojarzyć ze spotkania Zakonu, ale przedstawiało się tam multum osób, a teraz była jeszcze w wyraźnym stresie. -Co wykazało zaklęcie? Jeśli w pobliżu jest klątwa, wszyscy musimy zachować ostrożność, niezależnie od tego, czy to ona wywołała stan... lorda. Czy pani mąż odbierał ostatnio podarki od nieznajomych, spotykał albo kontaktował z... podejrzanymi osobami, albo... czy ktoś mógł wejść w posiadanie jego krwi? - zasypał Lorraine pytaniami, typowymi dla dociekliwego runicznego kujona. Nie znał się na savoir-vivre i miał nadzieję, że pytania nie są nie na miejscu, a jego ciekawość jest należycie uzasadniona tym całym zamieszaniem!
1. zwinność (?) na wypchanie jaszczurki z rękawa
2. efekt jaszczurki jeśli potrzeba
w poście zakładam, że mgłę widzi tylko Lorraine (ale jeśli widzimy ją wszyscy to nie pozostaję ślepy)
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 87
--------------------------------
#2 'k6' : 2
#1 'k100' : 87
--------------------------------
#2 'k6' : 2
Zaklęcie nie wyszło, czuł wyraźnie jak czar urywa się niespodziewanie, różdżka w jego dłoni zatrzymała się zbyt prędko, nie pozwalając wzmocnić towarzyszy. Nie przejął się tym zbytnio - kontynuował rozmowę.
- Istotnie - odpowiedział ze spokojem na słowa Isabelli, zgadzając się z nią całkowicie - bardzo łatwo było dolać coś ukradkiem w tych okolicznościach. Nie miał pojęcia, ile czasu i materiałów potrzeba zaś do nałożenia klątwy, czy ktokolwiek z weselnych gości mógłby podjąć się tego na bieżąco, ale jeśli jakimś cudem ktoś podsunął mężczyźnie przedmiot zaklęty wcześniej? Trzeba było brać pod uwagę każdą możliwość. Pytanie, jak złośliwe mogło być owe działanie, do czego finalnie mogło doprowadzić Prewetta i czy to, co widziała i czuła Lorraine było już najgorszą częścią całości. Ollivander raz jeszcze rozejrzał się czujnie po reszcie zebranych, dochodząc powoli do wniosku, że ich ilość musiała być wystarczająca do upilnowania jednego spetryfikowanego mężczyzny - miał też nadzieję, że odpowiednia do pomocy. Wyczarowana wcześniej bariera spełniała swoje zadanie, mogli to zaobserwować po reakcji tłumu, który wciąż był dla nich widoczny. Ulysses właśnie przypatrywał się gościom, próbując ocenić, czy ktoś jeszcze postanowi przyplątać się na miejsce zbrodni, ale znajomy trzask i niewielka postać natychmiastowo przyciągnęły jego uwagę. Spojrzał na skrzata, zastanawiając się, kto je, do licha, wychowywał w tym dworze? W przeciwieństwie do swojej towarzyszki, nie wzbraniał się przed odpowiedzią. Nie zdradzał sobą irytacji, pozostawał całkowicie spokojny, lecz chłodny.
- Jakiś lord nestor najprawdopodobniej padł ofiarą parszywego żartu - odpowiedział skrzatowi, zwracając wyraźnie uwagę na niefortunne tytułowanie Prewetta, choć nie sądził, by stworzenie przejęło się tym wytknięciem. - Miejmy nadzieję, że nie jest to wina żadnego z gości. Staramy się dotrzeć do źródła sytuacji - dodał sucho, skoro nikt specjalnie nie garnął się do opowieści, jednak nie ciągnął dialogu dłużej, jak zwykle zwięźle i konkretnie przestawiając sprawę. Tym bardziej, że w tle dało się usłyszeć okrzyk pana młodego. Tylko tego im brakowało.
- Nie zaszkodzi - odpowiedział Eunice, zerkając na nią z opanowaniem - miał ochotę zostawić towarzystwo i zaszyć się w jakimś spokojnym kącie, ale czy w Puddlemere w ogóle takie istniały? Miał wrażenie, że te miejsca krzyczały, ot, z natury. Przeniósł spojrzenie na Macmillana, rozglądającego się nieopodal, lecz z oczywistego powodu, nie mogącego dojrzeć zamieszania. - Najlepiej zanim dojdzie do pochopnych wniosków - dodał, raz jeszcze zatrzymując tęczówki na towarzyszce, lecz na moment, bowiem chwilę później poświęcał już uwagę Lorraine. - Jesteśmy niedaleko, gdybyście potrzebowali naszej pomocy. Zajmijcie się nim tutaj, porozmawiamy z Anthonym i postaramy się trzymać gości z daleka - chociaż tyle mogli zrobić. - Wróci do siebie - dodał poważnie, unosząc brwi, gdy skinął lekko głową do kuzynki; nie przyjmował do wiadomości innej opcji, lecz nadal martwił się o Lorraine, dlatego właśnie postarał się o skrzyżowanie spojrzeń z Isabellą, by bez słów poprosić ją o zajęcie się lady Prewett, gdy on i Eunice się oddalą - wymowne zerknięcie było chyba wystarczającym znakiem. Cattermole już wchodził w swój żywioł i Ulysses naprawdę wierzył, że z taką determinacją będzie w stanie rozpracować ewentualną klątwę. Słyszał jego słowa, ale skoncentrował się na tym, co postanowili zrobić.
- Chodźmy tędy - zaproponował lady Greengrass, otwartą dłonią lekko wskazując kierunek. Wolał nie wyskakiwać nagle zza bariery, dokładnie pamiętając, gdzie ją umieścił, dodatkowa uwaga przypadkowych osób była kompletnie niewskazana. Odczekał chwilę, nim dodał parę słów, które usłyszeć mogła tylko Eunice. - Lord Macmillan i ja to... uhm, dwa różne światy. Niewykluczone, że lepiej poradzisz sobie w tej rozmowie - przestrzegł, pozwalając sobie na cień uśmiechu, na ulotną chwilę barwiący kącik ust.
| idziemy z Eunice do Anthony'ego, ale staramy się nie pojawić nagle na horyzoncie, a wyjść dyskretnie zza bariery (zza drzewa, z tłumu, jakkolwiek pasuje do sytuacji - próbujemy nie robić zamieszania i nie zwracać niepotrzebnej uwagi)
- Istotnie - odpowiedział ze spokojem na słowa Isabelli, zgadzając się z nią całkowicie - bardzo łatwo było dolać coś ukradkiem w tych okolicznościach. Nie miał pojęcia, ile czasu i materiałów potrzeba zaś do nałożenia klątwy, czy ktokolwiek z weselnych gości mógłby podjąć się tego na bieżąco, ale jeśli jakimś cudem ktoś podsunął mężczyźnie przedmiot zaklęty wcześniej? Trzeba było brać pod uwagę każdą możliwość. Pytanie, jak złośliwe mogło być owe działanie, do czego finalnie mogło doprowadzić Prewetta i czy to, co widziała i czuła Lorraine było już najgorszą częścią całości. Ollivander raz jeszcze rozejrzał się czujnie po reszcie zebranych, dochodząc powoli do wniosku, że ich ilość musiała być wystarczająca do upilnowania jednego spetryfikowanego mężczyzny - miał też nadzieję, że odpowiednia do pomocy. Wyczarowana wcześniej bariera spełniała swoje zadanie, mogli to zaobserwować po reakcji tłumu, który wciąż był dla nich widoczny. Ulysses właśnie przypatrywał się gościom, próbując ocenić, czy ktoś jeszcze postanowi przyplątać się na miejsce zbrodni, ale znajomy trzask i niewielka postać natychmiastowo przyciągnęły jego uwagę. Spojrzał na skrzata, zastanawiając się, kto je, do licha, wychowywał w tym dworze? W przeciwieństwie do swojej towarzyszki, nie wzbraniał się przed odpowiedzią. Nie zdradzał sobą irytacji, pozostawał całkowicie spokojny, lecz chłodny.
- Jakiś lord nestor najprawdopodobniej padł ofiarą parszywego żartu - odpowiedział skrzatowi, zwracając wyraźnie uwagę na niefortunne tytułowanie Prewetta, choć nie sądził, by stworzenie przejęło się tym wytknięciem. - Miejmy nadzieję, że nie jest to wina żadnego z gości. Staramy się dotrzeć do źródła sytuacji - dodał sucho, skoro nikt specjalnie nie garnął się do opowieści, jednak nie ciągnął dialogu dłużej, jak zwykle zwięźle i konkretnie przestawiając sprawę. Tym bardziej, że w tle dało się usłyszeć okrzyk pana młodego. Tylko tego im brakowało.
- Nie zaszkodzi - odpowiedział Eunice, zerkając na nią z opanowaniem - miał ochotę zostawić towarzystwo i zaszyć się w jakimś spokojnym kącie, ale czy w Puddlemere w ogóle takie istniały? Miał wrażenie, że te miejsca krzyczały, ot, z natury. Przeniósł spojrzenie na Macmillana, rozglądającego się nieopodal, lecz z oczywistego powodu, nie mogącego dojrzeć zamieszania. - Najlepiej zanim dojdzie do pochopnych wniosków - dodał, raz jeszcze zatrzymując tęczówki na towarzyszce, lecz na moment, bowiem chwilę później poświęcał już uwagę Lorraine. - Jesteśmy niedaleko, gdybyście potrzebowali naszej pomocy. Zajmijcie się nim tutaj, porozmawiamy z Anthonym i postaramy się trzymać gości z daleka - chociaż tyle mogli zrobić. - Wróci do siebie - dodał poważnie, unosząc brwi, gdy skinął lekko głową do kuzynki; nie przyjmował do wiadomości innej opcji, lecz nadal martwił się o Lorraine, dlatego właśnie postarał się o skrzyżowanie spojrzeń z Isabellą, by bez słów poprosić ją o zajęcie się lady Prewett, gdy on i Eunice się oddalą - wymowne zerknięcie było chyba wystarczającym znakiem. Cattermole już wchodził w swój żywioł i Ulysses naprawdę wierzył, że z taką determinacją będzie w stanie rozpracować ewentualną klątwę. Słyszał jego słowa, ale skoncentrował się na tym, co postanowili zrobić.
- Chodźmy tędy - zaproponował lady Greengrass, otwartą dłonią lekko wskazując kierunek. Wolał nie wyskakiwać nagle zza bariery, dokładnie pamiętając, gdzie ją umieścił, dodatkowa uwaga przypadkowych osób była kompletnie niewskazana. Odczekał chwilę, nim dodał parę słów, które usłyszeć mogła tylko Eunice. - Lord Macmillan i ja to... uhm, dwa różne światy. Niewykluczone, że lepiej poradzisz sobie w tej rozmowie - przestrzegł, pozwalając sobie na cień uśmiechu, na ulotną chwilę barwiący kącik ust.
| idziemy z Eunice do Anthony'ego, ale staramy się nie pojawić nagle na horyzoncie, a wyjść dyskretnie zza bariery (zza drzewa, z tłumu, jakkolwiek pasuje do sytuacji - próbujemy nie robić zamieszania i nie zwracać niepotrzebnej uwagi)
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nieporządek, zbiegowisko nagłe, padające teorie, mrugające z niepokojem oczy. Byli grupą splecionych przypadków, powoli formułowali plan, próbowali wydostać Archibalda z pułapki nienaturalnych zachowań. Sugestie damy towarzyszącej lordowi Ollivanderowi zdawały się trafiać bezbłędnie w najistotniejsze kwestie, którymi powinni się zająć. Isabella trwała w rozproszeniu, uwagę dzieląc między pogrążonego w nerwowych ruchach Steffena, między padające co rusz pomysły, propozycje działania i nieruchome oblicze sprawcy całego zajścia. Jak należało postąpić, by nie zagubić się w chaosie tak wielu głosów? Nie była kimś, kto mógł poukładać powinności w idealną całość. Zwykle gnała zaczarowana przez nagłość emocji. Opamiętanie przychodziło wtedy zbyt późno – kiedy potykała się o własne pantofle. Nie jednak teraz, nie w tak nowej sytuacji, nie przy drogich jej osobach. Chciała słuchać tych, którzy wydawali się zorientowani. Wiedziała, że Steffen poradzi sobie z ewentualną klątwą, wiedziała, że Alex uleczy duszę opętaną przez niewiadome słabości. Że obydwaj są zdolni i uczynią wszystko, by wesprzeć przyjaciela. Nieokrzesany zwykle łamacz klątw, mimo nietypowego dyskomfortu, wpadł w rolę profesjonalisty, budząc podziw Isabelli, która być może zerkała w jego stronę zdecydowanie częściej, niż wypadało, ale już nie było przy niej żadne oka, którego powinna się wystrzegać (może poza Alexandrem). Gdyby jednak pan Cattermole podzielił się z Bellą wątpliwościami w kwestii owego wyglądu, z pewnością oburzyłaby się na te akty skromności. Młody wiek, rozwiany włos i płomień w oku nie mogły skazywać go na tak fałszywe osądy. Wierzyła w swego… towarzysza. Nie chciała przeszkadzać w wywiadzie łamacza, właściwie trochę czuła się zbędna w tak wyspecjalizowanej ekipie, choć pragnęła się przysłużyć kuzynom. Pojawienie się skrzata, zdołało w końcu odwrócić jej uwagę. Popatrzyła na posłuszne stworzenie i mimowolnie zgniotła kawałek materiału sukienki w palcach. Już wiedzieli. Któreś ciekawskie oko zdołało pochwycić więcej, niż powinno. Lord Ollivander złożył odpowiednie wyjaśnienie, nie powstrzymując się przed wytknięciem złego tytułu. Skrzat najwyraźniej nie był poinformowany dość… dobrze. Nie należało jednak dodawać nic więcej, choć musiała się ugryźć w język, by nie podpytać skrzata. Dama pozostawała damą, a to był szlachecki dwór, niektóre nawyki pozostaną z nią już na zawsze. Isabella wyczuła, że ostatnim, czego teraz potrzebowali, było jeszcze większe zbiegowisko i podejrzane spojrzenia służby. Ten dzień dla Prewetta i tak był już wystarczająco niefortunny, a przecież mieli świętować.
– Dziękujemy, lordzie Ollivander – odparła, kiwając lekko głową. O tak, spojrzenie Ulyssesa nie umknęło jej uwadze, ale i bez niego wiedziała, że w otoczeniu tych zdolnych kawalerów towarzystwo drugiej kobiety mogło się przysłużyć roztrzęsionej lady.
– Droga lady Lorraine – Isabella zaczęła ostrożnie, kiedy tylko dwójka arystokratów oddaliła się od nich. Zbliżyła się do zatroskanej damy. – Jestem pewna, że nieprzyjemna sprawa rozwiąże się szybko i zaraz wszyscy zapomnimy o tych niewygodach. Klątwy nie mają żadnych tajemnic przed Steffenem, jest dzielny i nieustępliwy, z pewnością pomoże twojemu mężowi – powiedziała pewnie, nie pozwalając sobie jednak na zbyt wylewny entuzjazm, na uśmiech przedwcześnie rozciągający wargi. Sprawa dalej pozostawała mroczna i niepewna. Miała jednak nadzieję, że pocieszenie zdoła wprowadzić namiastkę spokoju między jej myśli i będzie mogła opowiedzieć Steffenowi o istotnych szczegółach. W tej drobnej chwili zapewne lady Prewett marzyła jedynie o mężu powracającym do trzeźwej, ruchomej postaci, znów dobrym i kochającym, ale jeśli tylko miała jakąkolwiek potrzebę, mogła liczyć na przejętą całym zajściem Isabellę.
– Dziękujemy, lordzie Ollivander – odparła, kiwając lekko głową. O tak, spojrzenie Ulyssesa nie umknęło jej uwadze, ale i bez niego wiedziała, że w otoczeniu tych zdolnych kawalerów towarzystwo drugiej kobiety mogło się przysłużyć roztrzęsionej lady.
– Droga lady Lorraine – Isabella zaczęła ostrożnie, kiedy tylko dwójka arystokratów oddaliła się od nich. Zbliżyła się do zatroskanej damy. – Jestem pewna, że nieprzyjemna sprawa rozwiąże się szybko i zaraz wszyscy zapomnimy o tych niewygodach. Klątwy nie mają żadnych tajemnic przed Steffenem, jest dzielny i nieustępliwy, z pewnością pomoże twojemu mężowi – powiedziała pewnie, nie pozwalając sobie jednak na zbyt wylewny entuzjazm, na uśmiech przedwcześnie rozciągający wargi. Sprawa dalej pozostawała mroczna i niepewna. Miała jednak nadzieję, że pocieszenie zdoła wprowadzić namiastkę spokoju między jej myśli i będzie mogła opowiedzieć Steffenowi o istotnych szczegółach. W tej drobnej chwili zapewne lady Prewett marzyła jedynie o mężu powracającym do trzeźwej, ruchomej postaci, znów dobrym i kochającym, ale jeśli tylko miała jakąkolwiek potrzebę, mogła liczyć na przejętą całym zajściem Isabellę.
Szlachcianka zdawała sobie sprawę z tego, że właśnie stanowili niemałą sensację. Nie chciała tego. Wiedziała, że najlepszą opcją będzie zwyczajne oddalenie się od głównego miejsca wesela, ale jakoś nie mogła wystarczająco zebrać myśli by znaleźć wyjście z tej sytuacji. Najlepiej byłoby przenieść jej męża do posiadłości, ale martwiła się trochę stanem Archibalda. Już i tak został potraktowany dość silnymi zaklęciami. Nie wiedzieli tak naprawdę co się z nim dzieje i nie wiedzieli czy rzucanie kolejnych zaklęć nie pogorszy jego już i tak niepewnego stanu.
Blondynka przeniosła spojrzenie na stojącą zaraz obok nich Nice. Miała rację. Musieli chociaż trochę odsunąć od siebie uwagę gapiów. Była wdzięczna za jej troskę i to, że postanowiła pomóc. Wiadomo, że Lorraine zrobiłaby to samo, ale jednak dobrze było czuć, że jest obok ktoś kto wesprze, gdy przyjdzie taka potrzeba. Na pytania kuzynki pokręciła głową. – Jak to wszystko się wyjaśni to zajmę się sobą. Nie przejmujcie się mną. – i choć jej słowa nie zabrzmiały zbyt szczerze to naprawdę tak myślała. Teraz jedyne czego chciała to poznanie prawdy dotyczącej zachowań Prewetta. Tylko to mogło jej przynieść spokój.
Lorraine podziękowała również Ollivanderowi, który zadeklarował rozmowę z Thonym. Wciąż znajdowali się na jego weselu i mogła tylko podejrzewać jak bardzo przykro mu będzie przez farsę, która wyniknęła. Wszyscy powinni się bawić, świętować i cieszyć z tego dnia. Blondynka miała jedynie nadzieję, że Macmillan wybaczy jej rodzinie to co się wydarzyło. Kiedy uda im się poznać główną przyczynę zachowania męża będą mogli się jasno wytłumaczyć. Ten jako członek Zakonu Feniksa powinien zrozumieć, że czasami spotykają nas rzeczy, na które niekoniecznie mamy wpływ.
Słysząc pytanie Steffena skupiła się na gęstej mgle okalającej ich wszystkich. Nie znała się na klątwach. Nie wiedziała co ów mgła może oznaczać, ale była pewna, że nie była to oznaka normalności. – Po rzuceniu zaklęcia poczułam jakby powietrze wibrowało. Do tego wokół nas wszystkich gromadzi się bardzo gęsta mgła. Nie wiem czy mój mąż mógł w ostatnim czasie dostać od kogoś jakiś przedmiot, nie mówił mi także o tym by ktoś pozyskał jego krew. Nie jestem w stanie odnaleźć w głowie sytuacji, w której mógłby być narażony, ale z drugiej strony przecież to mógłby być każdy. – odparła. Blondynka nie znała się na eliksirach. Nie wiedziała czy istniał jakiś, który powodował takie zachowanie. To wszystko zaczynało naprawdę ją przerażać.
Pojawienie się skrzata jeszcze mocniej utwierdziło ją w przekonaniu, że nie powinni tego robić tutaj. Z drugiej strony czy byli w stanie przenieść jakoś Archibalda? Choć stali się niewidzialni dla oczu innych to nadal było nazbyt mało. Szlachcianka zmusiła się jednak do założenia odpowiedniej maski i uśmiechnęła się w odpowiedzi do skrzata. – Proszę przekazać, że kryzys został zażegnany, a jeśli ktoś się awanturował to jedynie ze szczęścia nad tą piękną uroczystością. – dodała chcąc rozładować sytuacje chociaż wiedziała, że skrzat na pewno w to nie uwierzy. Nie musiał. Miał tylko przekazać jej słowa.
Blondynka przeniosła spojrzenie na stojącą zaraz obok nich Nice. Miała rację. Musieli chociaż trochę odsunąć od siebie uwagę gapiów. Była wdzięczna za jej troskę i to, że postanowiła pomóc. Wiadomo, że Lorraine zrobiłaby to samo, ale jednak dobrze było czuć, że jest obok ktoś kto wesprze, gdy przyjdzie taka potrzeba. Na pytania kuzynki pokręciła głową. – Jak to wszystko się wyjaśni to zajmę się sobą. Nie przejmujcie się mną. – i choć jej słowa nie zabrzmiały zbyt szczerze to naprawdę tak myślała. Teraz jedyne czego chciała to poznanie prawdy dotyczącej zachowań Prewetta. Tylko to mogło jej przynieść spokój.
Lorraine podziękowała również Ollivanderowi, który zadeklarował rozmowę z Thonym. Wciąż znajdowali się na jego weselu i mogła tylko podejrzewać jak bardzo przykro mu będzie przez farsę, która wyniknęła. Wszyscy powinni się bawić, świętować i cieszyć z tego dnia. Blondynka miała jedynie nadzieję, że Macmillan wybaczy jej rodzinie to co się wydarzyło. Kiedy uda im się poznać główną przyczynę zachowania męża będą mogli się jasno wytłumaczyć. Ten jako członek Zakonu Feniksa powinien zrozumieć, że czasami spotykają nas rzeczy, na które niekoniecznie mamy wpływ.
Słysząc pytanie Steffena skupiła się na gęstej mgle okalającej ich wszystkich. Nie znała się na klątwach. Nie wiedziała co ów mgła może oznaczać, ale była pewna, że nie była to oznaka normalności. – Po rzuceniu zaklęcia poczułam jakby powietrze wibrowało. Do tego wokół nas wszystkich gromadzi się bardzo gęsta mgła. Nie wiem czy mój mąż mógł w ostatnim czasie dostać od kogoś jakiś przedmiot, nie mówił mi także o tym by ktoś pozyskał jego krew. Nie jestem w stanie odnaleźć w głowie sytuacji, w której mógłby być narażony, ale z drugiej strony przecież to mógłby być każdy. – odparła. Blondynka nie znała się na eliksirach. Nie wiedziała czy istniał jakiś, który powodował takie zachowanie. To wszystko zaczynało naprawdę ją przerażać.
Pojawienie się skrzata jeszcze mocniej utwierdziło ją w przekonaniu, że nie powinni tego robić tutaj. Z drugiej strony czy byli w stanie przenieść jakoś Archibalda? Choć stali się niewidzialni dla oczu innych to nadal było nazbyt mało. Szlachcianka zmusiła się jednak do założenia odpowiedniej maski i uśmiechnęła się w odpowiedzi do skrzata. – Proszę przekazać, że kryzys został zażegnany, a jeśli ktoś się awanturował to jedynie ze szczęścia nad tą piękną uroczystością. – dodała chcąc rozładować sytuacje chociaż wiedziała, że skrzat na pewno w to nie uwierzy. Nie musiał. Miał tylko przekazać jej słowa.
nie zgłębi umysł - dobrze wiemczemuż dobro w nas przeplata się ze złem? czemuż miast wiecznego dnia - noc między dniem a dniem?
Lorraine Prewett
Zawód : znawca prawa & działacz na rzecz magicznych zwierząt
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
"Każdy zabija kiedyś to, co kocha -
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Alexander spojrzał na Ulyssesa, przez bardzo krótką chwilę rozważając zadane mu przez różdżkarza pytanie.
– Niekoniecznie. Przy stanie w jakim był Archibald zaklęcie uspokajające mogłoby mieć za słaby efekt. Wolałem nie testować poszczególnych wariacji czaru na oczach wszystkich, petryfikacja dawała pewne pole do manewru – odparł, utrzymując równie neutralny ton dyskursu. Po tym raz jeszcze zerknął w stronę, z której szła do nich Ida. Panna Lupin zatrzymała się jednak, kiedy delikatnie pokręcił w jej stronę głową. Na płonący stos Wendeliny, oby posłuchała i nie zbliżała się bardziej do tego całego zamieszania.
Alexander nie był pewien, jak długo wytrzymają zaklęcia wiążące Prewetta i już zamierzał zwrócić na to uwagę – żeby szanowna rada co się wokół zebrała pospieszyła się w podejmowaniu decyzji – kiedy towarzysząca Ollivanderowi lady się odezwała. Farley nie do końca chciał zwracać się do niej gdy nie pamiętał jej personaliów, nie do końca miał też ochotę roztrząsać kwestię dlaczego nie pamiętał jej nazwiska, lecz mimo wszystko potrzebował się odezwać.
– Milady, w mojej intencji było aby zgodnie z życzeniem lady Prewett przenieść Archibalda w bardziej ustronne miejsce – odparł, korzystając z wpojonych mu manier, o których co prawda często lubił zapominać. Choć nie wzruszył ramionami to w jego głosie jasno można było wyczytać intencję, że równie dobrze wypowiedź mógłby okrasić tym niewielkim gestem – powstrzymał się jednak, już dostatecznie dając upust swojemu poglądowi na sytuację. – Pomysł z przemienieniem go w zwierzę jest naprawdę dobry – przyznał Ollivanderowi i towarzyszącej mu lady – i wydaje mi się, że faktycznie najprościej byłoby przemienić Archibalda w królika i zanieść do rezydencji, gdzie na spokojnie będziemy mogli działać dalej – powiedział, zerkając na pozostałych, na koniec zatrzymując spojrzenie na Lorraine, do której należała ostateczna decyzja. Jej wcześniejszą prośbę o skrycie się w murach dworku uważał za niezwykle sensowną, lecz sytuacja już dawno wymknęła się z jego rąk: przy tylu osobach i przynajmniej trzech różnych kierunkach dyskursu zaczynał powoli czuć się jak na spotkaniu Zakonu. Kiedy jeszcze pojawił się przy nich skrzat, w oddali zaczął krzyczeć pan młody, a w międzyczasie Lorraine przyznała, że w istocie była to klątwa, Alexander poczuł się już całkiem jak w Starej Chacie. No może poza tym, że w kwaterze nie mieli skrzatów, ale zamieszanie samo w sobie było pierwszorzędne.
Towarzysząca Ulyssesowi lady ponownie wykazała się prędkim umysłem, a kącik ust Farleya uniósł się nieznacznie, gdy zerknął na Ollivandera. Nie spodziewał się właściwie, że różdżkarz spędzałby czas w towarzystwie mało rozważnych dam – dlatego, choć bardzo kochał swoją kuzynkę to po cichu zastanawiał się, gdy ogłoszono zaręczyny Ollivandera z Julią. Ale nie, to teraz było całkowicie nieistotne.
– Byłoby wspaniale, jakbyście porozmawiali z Anthonym – stwierdził, po czym zerknął na skrzata, a zaraz później na lady Prewett, która nie wychodziła ze swojej roli nawet w tak stresującej sytuacji. Na końcu przeniósł wzrok na Steffena i Isabellę, na tę ostatnią spoglądając nieco przepraszająco. Jeszcze wczoraj przekonywał ją przecież, że na ślubie na pewno będzie mile widziana i zabawa pozwoli oderwać się jej od zmartwień. Cóż, chciał dobrze, wyszło jak zwykle – więc może teraz się zrehabilituje. – Magicus Extremos – wymamrotał, po nieudanej próbie Ulyssesa chcąc wzmocnić pozostałych stojących wokół Archibalda czarodziejów. Jeżeli mieli doczynienia z klątwą to przyda się każda forma wsparcia.
– Niekoniecznie. Przy stanie w jakim był Archibald zaklęcie uspokajające mogłoby mieć za słaby efekt. Wolałem nie testować poszczególnych wariacji czaru na oczach wszystkich, petryfikacja dawała pewne pole do manewru – odparł, utrzymując równie neutralny ton dyskursu. Po tym raz jeszcze zerknął w stronę, z której szła do nich Ida. Panna Lupin zatrzymała się jednak, kiedy delikatnie pokręcił w jej stronę głową. Na płonący stos Wendeliny, oby posłuchała i nie zbliżała się bardziej do tego całego zamieszania.
Alexander nie był pewien, jak długo wytrzymają zaklęcia wiążące Prewetta i już zamierzał zwrócić na to uwagę – żeby szanowna rada co się wokół zebrała pospieszyła się w podejmowaniu decyzji – kiedy towarzysząca Ollivanderowi lady się odezwała. Farley nie do końca chciał zwracać się do niej gdy nie pamiętał jej personaliów, nie do końca miał też ochotę roztrząsać kwestię dlaczego nie pamiętał jej nazwiska, lecz mimo wszystko potrzebował się odezwać.
– Milady, w mojej intencji było aby zgodnie z życzeniem lady Prewett przenieść Archibalda w bardziej ustronne miejsce – odparł, korzystając z wpojonych mu manier, o których co prawda często lubił zapominać. Choć nie wzruszył ramionami to w jego głosie jasno można było wyczytać intencję, że równie dobrze wypowiedź mógłby okrasić tym niewielkim gestem – powstrzymał się jednak, już dostatecznie dając upust swojemu poglądowi na sytuację. – Pomysł z przemienieniem go w zwierzę jest naprawdę dobry – przyznał Ollivanderowi i towarzyszącej mu lady – i wydaje mi się, że faktycznie najprościej byłoby przemienić Archibalda w królika i zanieść do rezydencji, gdzie na spokojnie będziemy mogli działać dalej – powiedział, zerkając na pozostałych, na koniec zatrzymując spojrzenie na Lorraine, do której należała ostateczna decyzja. Jej wcześniejszą prośbę o skrycie się w murach dworku uważał za niezwykle sensowną, lecz sytuacja już dawno wymknęła się z jego rąk: przy tylu osobach i przynajmniej trzech różnych kierunkach dyskursu zaczynał powoli czuć się jak na spotkaniu Zakonu. Kiedy jeszcze pojawił się przy nich skrzat, w oddali zaczął krzyczeć pan młody, a w międzyczasie Lorraine przyznała, że w istocie była to klątwa, Alexander poczuł się już całkiem jak w Starej Chacie. No może poza tym, że w kwaterze nie mieli skrzatów, ale zamieszanie samo w sobie było pierwszorzędne.
Towarzysząca Ulyssesowi lady ponownie wykazała się prędkim umysłem, a kącik ust Farleya uniósł się nieznacznie, gdy zerknął na Ollivandera. Nie spodziewał się właściwie, że różdżkarz spędzałby czas w towarzystwie mało rozważnych dam – dlatego, choć bardzo kochał swoją kuzynkę to po cichu zastanawiał się, gdy ogłoszono zaręczyny Ollivandera z Julią. Ale nie, to teraz było całkowicie nieistotne.
– Byłoby wspaniale, jakbyście porozmawiali z Anthonym – stwierdził, po czym zerknął na skrzata, a zaraz później na lady Prewett, która nie wychodziła ze swojej roli nawet w tak stresującej sytuacji. Na końcu przeniósł wzrok na Steffena i Isabellę, na tę ostatnią spoglądając nieco przepraszająco. Jeszcze wczoraj przekonywał ją przecież, że na ślubie na pewno będzie mile widziana i zabawa pozwoli oderwać się jej od zmartwień. Cóż, chciał dobrze, wyszło jak zwykle – więc może teraz się zrehabilituje. – Magicus Extremos – wymamrotał, po nieudanej próbie Ulyssesa chcąc wzmocnić pozostałych stojących wokół Archibalda czarodziejów. Jeżeli mieli doczynienia z klątwą to przyda się każda forma wsparcia.
The member 'Alexander Farley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 41
'k100' : 41
The member 'Alexander Farley' has done the following action : Rzut kością
'k10' : 4, 8, 4, 9, 3, 7, 9, 7, 2
'k10' : 4, 8, 4, 9, 3, 7, 9, 7, 2
Steffenowi bez problemu udało się wypchnąć jaszczurkę z rękawa, w którym się zatrzymała pod jego dłonią. Maleńkie stworzonko wysunęło się pod mankietem i zeskoczyło na trawę, w której od razu zniknęło czarodziejowi z oczu. Młody mężczyzna czuł lekkie swędzenie i pieczenie w okolicach ramienia. Nie minie ono z pewnością szybko, ale sprawę od ręki mógł załatwić uzdrowiciel. Steffen wciąż miał rozsznurowane buty, o które wcześniej się potknął.
Alexander zdecydował się wzmocnić swoich sojuszników. Kiedy machnął różdżką, wszyscy zgromadzeni wokół niego poczuli nagły przypływ sił.
Skrzat przeniósł leniwe, zmęczone spojrzenie na Ulyssesa i skinął mi grzecznie głową w podziękowaniu za wyjaśnienia.
— To on? — spytał jeszcze, spoglądając na Archibalda. — A pani jest jego małżonką? — Zerknął na Lorraine. — Pani potowarzyszy.— Ujął ją za rękę i delikatnie poprowadził w kierunku spetryfikowanego czarodzieja. — Zabieram Państwo na dwór, do wyłączonej z wesela jadalni. Z uszanowaniem — Skłonił się znów nisko, pstryknął palcami i cała trójka zniknęła.
Ulysses w towarzystwie Eunice zgrabnie i wyjątkowo umiejętnie obeszli barierę Salvio Hexa, wyglądając jak dwójka przypadkowych gości wyłaniających się zza drzew. Nikt nie zwrócił uwagi na ich nagłe pojawienie się.
| Na odpis macie 48h.
Archibald, Lorraine, znaleźliście się: tu.
Jeśli ktokolwiek zamierza się tam udać musi zrobić to piechotą.
Nie obowiązuje żadna kolejka, piszecie w dowolnej kolejności. Należy przyjąć, że wszystkie wasze ruchy dzieją się w tym samym czasie - reagujecie wyłącznie na zaklęcia, ruchy i zdarzenia ujęte w tym poście mistrza gry, nie na zdarzenia dziejące się podczas tej tury i nie na zaklęcia, które dopiero zostaną rzucone.
Zasady eksperymentalne: Za każdym razem, gdy w opisie zaklęcia (np. przy określeniu zadawanych obrażeń) pojawia się statystyka (U, OPCM, T, L, CM, E), nie liczymy całej statystyki postaci a jedną dodatkową kość k10 za każde rozpoczęte 5 punktów w danej statystyce.
Archibald, ST wybudzenia się z Petrificusa Alexandra wynosi (10+8+8+8+1+3+9+6+5) x2= 116. Do rzutu dolicza się biegłość odporności magicznej.
Archibald: 158/208; kara: -10
-50 (psychiczne).
Lorraine: 208/213;
-5 (podduszenie)
Alexander: 215/220
-5 (tłuczone)
Steffen: 211/216
-5 (kąsane)
Salvio Hexa
Magicus Extremos (wszyscy w wątku prócz Alexandra) 53/2 = 27 1/3
Alexander zdecydował się wzmocnić swoich sojuszników. Kiedy machnął różdżką, wszyscy zgromadzeni wokół niego poczuli nagły przypływ sił.
Skrzat przeniósł leniwe, zmęczone spojrzenie na Ulyssesa i skinął mi grzecznie głową w podziękowaniu za wyjaśnienia.
— To on? — spytał jeszcze, spoglądając na Archibalda. — A pani jest jego małżonką? — Zerknął na Lorraine. — Pani potowarzyszy.— Ujął ją za rękę i delikatnie poprowadził w kierunku spetryfikowanego czarodzieja. — Zabieram Państwo na dwór, do wyłączonej z wesela jadalni. Z uszanowaniem — Skłonił się znów nisko, pstryknął palcami i cała trójka zniknęła.
Ulysses w towarzystwie Eunice zgrabnie i wyjątkowo umiejętnie obeszli barierę Salvio Hexa, wyglądając jak dwójka przypadkowych gości wyłaniających się zza drzew. Nikt nie zwrócił uwagi na ich nagłe pojawienie się.
| Na odpis macie 48h.
Archibald, Lorraine, znaleźliście się: tu.
Jeśli ktokolwiek zamierza się tam udać musi zrobić to piechotą.
Nie obowiązuje żadna kolejka, piszecie w dowolnej kolejności. Należy przyjąć, że wszystkie wasze ruchy dzieją się w tym samym czasie - reagujecie wyłącznie na zaklęcia, ruchy i zdarzenia ujęte w tym poście mistrza gry, nie na zdarzenia dziejące się podczas tej tury i nie na zaklęcia, które dopiero zostaną rzucone.
Zasady eksperymentalne: Za każdym razem, gdy w opisie zaklęcia (np. przy określeniu zadawanych obrażeń) pojawia się statystyka (U, OPCM, T, L, CM, E), nie liczymy całej statystyki postaci a jedną dodatkową kość k10 za każde rozpoczęte 5 punktów w danej statystyce.
Archibald, ST wybudzenia się z Petrificusa Alexandra wynosi (10+8+8+8+1+3+9+6+5) x2= 116. Do rzutu dolicza się biegłość odporności magicznej.
Archibald: 158/208; kara: -10
-50 (psychiczne).
Lorraine: 208/213;
-5 (podduszenie)
Alexander: 215/220
-5 (tłuczone)
Steffen: 211/216
-5 (kąsane)
Salvio Hexa
Magicus Extremos (wszyscy w wątku prócz Alexandra) 53/2 = 27 1/3
Cała ta sprawa wydawała się być coraz mocniej podejrzana - choć gdyby Eunice posiadała szerszy obraz rzeczywistości, łatwiej byłoby połączyć wszystkie kropki. Nie zaczytywała się w gazetach, zwłaszcza tych stających się nielegalnymi, niewiele wiedziała o Zakonie Feniksa; a nawet jeśli, to nie spodziewałaby się, że była tu jedną z nielicznych osób do niego nienależących. Prawdopodobnie motywy zadania sobie trudu w celu skrzywdzenia Prewettów byłyby dla niej jaśniejsze. Teraz, gdy przysłuchiwała się rozmowom na temat trucizn oraz klątw, zastanawiała się jednocześnie dlaczego. To oczywiste, że od czasu Stonehenge większość arystokratycznych rodów obróciło się przeciwko sobie oraz ich konserwatywna część sukcesywnie wdrażała politykę usuwania niezgadzających się z nimi obywatelami; dowodu nie trzeba było szukać daleko, raptem ponad miesiąc temu stolica została od nich odcięta. Dostępna wyłącznie dla tych, którzy popierali rządy bezprawnego ministra. Jednak dlaczego mieliby atakować tylko rodzinę Archibalda? Zamierzali to robić stopniowo, z czasem poszerzając zasięg? Zaniepokoiła się, że to tragiczne wydarzenie miało zostać jedynie początkiem serii przerażających zdarzeń i nawet nieświadomie ścisnęła mocniej ramię Ulyssesa. Jakoś tak jej myśli zaczęły rozpierzchać się na różne strony, dotykając zdecydowanie zbyt wielu wątków jednocześnie. Strach, troska oraz determinacja do zachowania spokoju zlewały się w jedną, chaotyczną masę sprawiając, że jej uwaga stawała się niekompletna. Przeoczyła parę wątków, choć bardzo starała się przy tym wszystkim pomóc - wbrew własnej bezużyteczności. Najbardziej martwiła się o Lorraine, mężczyzna podający się za łamacza klątw z pewnością poradzi sobie z… jaszczurką. Z kolei czarodziej twierdzący, że właściwie zamierzał coś zrobić z przenosinami nestora, choć dotąd nie powziął ku temu kroków, mimo sprawiania wrażenia kogoś obojętnego (i zirytowanego jednocześnie?), wydawał się zaznajomiony z poszkodowanym małżeństwem. Nie wiedziała, czy powinna mu ufać, ale zdawało się, że ufali mu wszyscy inni, dlatego postanowiła odpuścić. Nie drążyła już niewygodnych tematów, nie sugerowała co powinni zrobić, oddając mu pierwszeństwo w podejmowaniu decyzji. Z dala od wątpliwości Nice. Zwłaszcza, że pomysł rozmowy z lordem Macmillanem uzyskał jego zadziwiająco szybką aprobatę. Nie dziwiła się - wokół spetryfikowanego zebrał się już sporych rozmiarów tłum, każdy chciał pomóc, choć niewielu wiedziało jak.
Greengrass wróciła więc stroskanym spojrzeniem do kuzynki, marszcząc przy tym nieznacznie czoło. - Oczywiście, że się tobą przejmujemy, jak mielibyśmy nie? - rzuciła, sądząc, że to nie był najlepszy moment na bycie dzielną; choć może wręcz przeciwnie? Westchnęła, kiwając głową na słowa lorda Ollivandera. - Nie wahajcie się dać znać jeśli będziemy potrzebni - przytaknęła, raz jeszcze ściskając ramię Lorri, jakby chcąc dodać jej otuchy. Niestety wiedziała, że dopóki Archibald naprawdę nie wróci do siebie, nic nie przyniesie jej ulgi. - Zobaczymy się później - obiecała, nie zamierzając mimo wszystko zostawić ich samym sobie.
Właściwie miała już mówić, że może spróbować pomóc z transmutacją pomimo, że nie była z niej jakaś wybitna, acz zjawienie się skrzata pokrzyżowało plany Eunice. Nie odezwała się, przyjmując do wiadomości, że to on przeniesie lorda Prewetta z dala od wścibskich oczu - dobrze, to ułatwiało wiele. Z jednym zmartwieniem mniej na sercu ostrożnie podążyła we wskazanym kierunku. Starała się przy tym wyglądać możliwie naturalnie, jak gdyby po prostu wraz z dzisiejszym towarzyszem przechadzali się we dwoje po weselnych terenach. - Naprawdę? Spodziewałam się raczej rzewnej opowieści o tym, jak po kilku rundach zapasów kornwalijskich o względy jakiejś damy postanowiliście jednak zostać najlepszymi przyjaciółmi. - Nie, wcale nie. Choć nie wiedziała nawet, że pewne elementy zmyślonej na poczekaniu historii były prawdziwe. Uśmiechnęła się przy tym nieznacznie. To byłoby coś, co mogłoby ją zaskoczyć.
Minęła raptem chwila, nim dotarli do pana młodego. - Lordzie Macmillan - powitała go zgodnie z obowiązującą etykietą, pozwalając sobie przy tym na krótkotrwałe, sympatyczne uniesienie kącików ust. - Na pewno wiesz już o minionym zamieszaniu, sir. Opowiemy ci o nim, ale nie tutaj. - Nadal pozostawali odsłonięci, pewnie także słyszalni. Powinni odejść przynajmniej parę kroków od epicentrum weselnej zabawy. - Potrzebuję jednak, żebyś zachował spokój. Sprawa jest delikatna, koniecznie musimy zachować dyskrecję. Na pewno nie chcemy też bardziej denerwować gości ani szanownej małżonki - dodała mocno sugestywnie. Ułożyła przy tym rękę na przedramieniu mężczyzny i spojrzała mu w oczy. Traktowała go trochę jak niespokojnego smoka, a trochę jak osobę, która mogłaby niepotrzebnie wybuchnąć. Na pewno martwił się zarówno o uroczystość jak i swojego świadka - mężczyzna musiał być dla niego bliski. Dlatego powzięła kroki zaradcze, przynajmniej próbując uspokoić go zawczasu. Sama nawet zaczerpnęła więcej powietrza w płuca, jakby prowadziła jakiś instruktaż. Miała nadzieję, że szlachcic dostosuje się do prośby kobiety, czy choćby postara się to zrobić, jeśli nie dla niej, to dla Archibalda i jego żony. Nie było sensu robić dalszych scen oraz podsycać zdenerwowanie panujące dookoła. Im szybciej przestaną napędzać wzbierające w uczestnikach przyjęcia emocje, tym szybciej one opadną i wszystko powróci do stanu poprzedniego.
Greengrass wróciła więc stroskanym spojrzeniem do kuzynki, marszcząc przy tym nieznacznie czoło. - Oczywiście, że się tobą przejmujemy, jak mielibyśmy nie? - rzuciła, sądząc, że to nie był najlepszy moment na bycie dzielną; choć może wręcz przeciwnie? Westchnęła, kiwając głową na słowa lorda Ollivandera. - Nie wahajcie się dać znać jeśli będziemy potrzebni - przytaknęła, raz jeszcze ściskając ramię Lorri, jakby chcąc dodać jej otuchy. Niestety wiedziała, że dopóki Archibald naprawdę nie wróci do siebie, nic nie przyniesie jej ulgi. - Zobaczymy się później - obiecała, nie zamierzając mimo wszystko zostawić ich samym sobie.
Właściwie miała już mówić, że może spróbować pomóc z transmutacją pomimo, że nie była z niej jakaś wybitna, acz zjawienie się skrzata pokrzyżowało plany Eunice. Nie odezwała się, przyjmując do wiadomości, że to on przeniesie lorda Prewetta z dala od wścibskich oczu - dobrze, to ułatwiało wiele. Z jednym zmartwieniem mniej na sercu ostrożnie podążyła we wskazanym kierunku. Starała się przy tym wyglądać możliwie naturalnie, jak gdyby po prostu wraz z dzisiejszym towarzyszem przechadzali się we dwoje po weselnych terenach. - Naprawdę? Spodziewałam się raczej rzewnej opowieści o tym, jak po kilku rundach zapasów kornwalijskich o względy jakiejś damy postanowiliście jednak zostać najlepszymi przyjaciółmi. - Nie, wcale nie. Choć nie wiedziała nawet, że pewne elementy zmyślonej na poczekaniu historii były prawdziwe. Uśmiechnęła się przy tym nieznacznie. To byłoby coś, co mogłoby ją zaskoczyć.
Minęła raptem chwila, nim dotarli do pana młodego. - Lordzie Macmillan - powitała go zgodnie z obowiązującą etykietą, pozwalając sobie przy tym na krótkotrwałe, sympatyczne uniesienie kącików ust. - Na pewno wiesz już o minionym zamieszaniu, sir. Opowiemy ci o nim, ale nie tutaj. - Nadal pozostawali odsłonięci, pewnie także słyszalni. Powinni odejść przynajmniej parę kroków od epicentrum weselnej zabawy. - Potrzebuję jednak, żebyś zachował spokój. Sprawa jest delikatna, koniecznie musimy zachować dyskrecję. Na pewno nie chcemy też bardziej denerwować gości ani szanownej małżonki - dodała mocno sugestywnie. Ułożyła przy tym rękę na przedramieniu mężczyzny i spojrzała mu w oczy. Traktowała go trochę jak niespokojnego smoka, a trochę jak osobę, która mogłaby niepotrzebnie wybuchnąć. Na pewno martwił się zarówno o uroczystość jak i swojego świadka - mężczyzna musiał być dla niego bliski. Dlatego powzięła kroki zaradcze, przynajmniej próbując uspokoić go zawczasu. Sama nawet zaczerpnęła więcej powietrza w płuca, jakby prowadziła jakiś instruktaż. Miała nadzieję, że szlachcic dostosuje się do prośby kobiety, czy choćby postara się to zrobić, jeśli nie dla niej, to dla Archibalda i jego żony. Nie było sensu robić dalszych scen oraz podsycać zdenerwowanie panujące dookoła. Im szybciej przestaną napędzać wzbierające w uczestnikach przyjęcia emocje, tym szybciej one opadną i wszystko powróci do stanu poprzedniego.
don't deny your fire my dear, just be who you are andburn
Eunice Greengrass
Zawód : smokolog
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
i need space
i need air
i need empty fields round me
and legs pounding along roads
and sleep
and animal existence
i need air
i need empty fields round me
and legs pounding along roads
and sleep
and animal existence
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Mężczyzna z niewyrażaną ulgą przyjmował słowa Eunice, kierowane do zaatakowanej wcześniej Lorraine. On sam nie był najlepszy w werbalizowaniu ani okazywaniu troski, nie czuł też potrzeby zgrywania bohatera, możliwie odsuwając się od przeżywania na rzecz czystego rozsądku - w towarzystwie ten odruch wydawał się jeszcze wyraźniejszy, mocniej zaostrzony niż podczas kameralnych spotkań. Zamykał esencję w spokojnych słowach, zaś lady Greengrass akcentowała wszystko ciepłym płomykiem empatii, przyjmującym się o wiele lepiej niż chłodne dystanse. Ollivander nie pozwolił co prawda stopnieć spojrzeniu na owe przemyślenia, ale nie zignorował ich, z nieadekwatnym do sytuacji zadowoleniem zauważając prosty fakt - odnajdywali się przy sobie, wzajemnie uzupełniali pomysły i rzucone naprędce myśli. Jakże egoistyczna i pocieszająca myśl w lawinie mrocznych sekretów oraz podejrzanych bijatyk! Również uwadze różdżkarza nie umknął fakt, że ma wokół siebie sporo twarzy zaangażowanych w sprawę Zakonu Feniksa - i to z organizacją, a raczej jej przeciwnikami, wiązał pierwsze podejrzenia. Byli tu, gdzieś w tłumie, poprzeplatani z niewinnymi gośćmi? Równocześnie miał przeczucie, że poplecznicy samozwańczego lorda nie uwikłaliby się w złośliwe klątwy, sięgając szybko po coś znacznie gorszego. A może nie? Może był to element ich gry? Dopuszczał oczywiście opcję, że to nie Rycerze Walpurgii namieszali Fluviusowi w głowie, jednak w obecnych okolicznościach ciężko było wykluczyć ich udział. Zdążył już skryć różdżkę w wewnętrznej kieszeni marynarki, nie praktykując więcej żadnych zaklęć - wolną dłonią musnął zaciśnięte na własnym ramieniu palce Eunice, doskonale wyczuwając jej zdenerwowanie - gest ledwo zauważalny, chwilowy, prawie przypadkowy, uzupełniony krótką wymianą spojrzeń - widział w znajomych oczach szczere zmartwienie i jedynym, co mógł zrobić, było przekazanie im trochę własnego spokoju. Po cichu liczył, że wieczór minie bez zbędnych niepokojów, lecz skoro już zaistniał, trzeba było sobie z nim radzić.
- Nie neguję petryfikacji, to bardzo dobre rozwiązanie - skinął w kierunku Alexandra, nie dziwiąc się wcale, że zdecydował się na ten krok, by prędko udaremnić niespokojnemu mężczyźnie sianie zamętu. Ollivander porzucił temat zaklęcia, nie wtrącając się w dziedzinę uzdrowiciela, nadal jednak pozostawał nieprzekonany do emocjonalnej teorii.
Skinął głową Isabelli, posyłając kobiecie subtelny, uprzejmy uśmiech. Prędko wyszło na jaw, że mieli do czynienia z klątwą - jednak. Szczęśliwie nie musieli więc przemierzać okolicy w poszukiwaniu łamacza, skoro jeden z nich sam zwęszył skandal i przybył na miejsce zawczasu, to oszczędzało wiele czasu i energii. Sprawa z przenosinami rozwiązała się równie szybko, gdy skrzat postanowił zaoszczędzić kłopotu - wspaniale, teraz mogli w spokoju udać się do pana młodego i uspokoić jego zszargane nerwy. Ulysses co prawda nie pałał entuzjazmem na myśl o tej rozmowie, ale nie wstrzymywał się, doskonale wiedząc coś o nerwach podczas własnego wesela. Zabawne, że było bardziej stresujące niż rozstanie z lady Prewett. Krótkie podchody przebiegły bez zakłóceń, nie zapowiadało się na to, by zwrócili czyjąś uwagę.
- Ach, to też - zażartował powściągliwie, odpowiadając na wizję Eunice z uniesieniem brwi. Zapasy kornwalijskie, jeszcze bardziej absurdalne niż szable - doceniał tę inwencję twórczą w pojedynek, o którym prawdopodobnie nie miała nawet pojęcia. - Pozwoliłem mu wygrać, średnio zależało mi na owej damie - stwierdził z przekąsem, prędko wracając do powagi, której wymagała sytuacja. Skinął lordowi na przywitanie, pozwalając lady Greengrass przejąć pałeczkę i wcale nie musiał żałować tego kroku, gdy zgrabnie manewrowała w spokojnej uprzejmości, którą Ollivander zapewne wykładałby tonem chłodnym i do bólu oficjalnym, barwionym ironią zawsze, gdy tylko wyczułby nutę buntu ze strony Anthony'ego. Nie dodawał nic więcej, nie czując potrzeby uzupełnienia kobiecych słów - oczekiwał jedynie na reakcję pana młodego.
- Nie neguję petryfikacji, to bardzo dobre rozwiązanie - skinął w kierunku Alexandra, nie dziwiąc się wcale, że zdecydował się na ten krok, by prędko udaremnić niespokojnemu mężczyźnie sianie zamętu. Ollivander porzucił temat zaklęcia, nie wtrącając się w dziedzinę uzdrowiciela, nadal jednak pozostawał nieprzekonany do emocjonalnej teorii.
Skinął głową Isabelli, posyłając kobiecie subtelny, uprzejmy uśmiech. Prędko wyszło na jaw, że mieli do czynienia z klątwą - jednak. Szczęśliwie nie musieli więc przemierzać okolicy w poszukiwaniu łamacza, skoro jeden z nich sam zwęszył skandal i przybył na miejsce zawczasu, to oszczędzało wiele czasu i energii. Sprawa z przenosinami rozwiązała się równie szybko, gdy skrzat postanowił zaoszczędzić kłopotu - wspaniale, teraz mogli w spokoju udać się do pana młodego i uspokoić jego zszargane nerwy. Ulysses co prawda nie pałał entuzjazmem na myśl o tej rozmowie, ale nie wstrzymywał się, doskonale wiedząc coś o nerwach podczas własnego wesela. Zabawne, że było bardziej stresujące niż rozstanie z lady Prewett. Krótkie podchody przebiegły bez zakłóceń, nie zapowiadało się na to, by zwrócili czyjąś uwagę.
- Ach, to też - zażartował powściągliwie, odpowiadając na wizję Eunice z uniesieniem brwi. Zapasy kornwalijskie, jeszcze bardziej absurdalne niż szable - doceniał tę inwencję twórczą w pojedynek, o którym prawdopodobnie nie miała nawet pojęcia. - Pozwoliłem mu wygrać, średnio zależało mi na owej damie - stwierdził z przekąsem, prędko wracając do powagi, której wymagała sytuacja. Skinął lordowi na przywitanie, pozwalając lady Greengrass przejąć pałeczkę i wcale nie musiał żałować tego kroku, gdy zgrabnie manewrowała w spokojnej uprzejmości, którą Ollivander zapewne wykładałby tonem chłodnym i do bólu oficjalnym, barwionym ironią zawsze, gdy tylko wyczułby nutę buntu ze strony Anthony'ego. Nie dodawał nic więcej, nie czując potrzeby uzupełnienia kobiecych słów - oczekiwał jedynie na reakcję pana młodego.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Rozglądał się uważnie za czymkolwiek, co przypominałoby mu niepotrzebne i raczej nienaturalne zgromadzenie. Szukał czegoś co bardziej przypominałoby mu typowy krąg, który tworzył się w trakcie pojedynków na pięści. Dziecko, które poinformowało go o zamieszaniu wcale nie wyjaśniło mu szczegółów poza tym, że jego świadek wdał się w jakąś bójkę. Kiedy już myślał, że odnalazł osobę, która przypominałaby mu bardzo dalekiego kuzyna – okazało się, że wcale nie był to on. Anthony poczuł się nieprzyjemnie. Naprawdę był przekonany, że widział Selwyna, ale najwyraźniej szaty go zmyliły. Zresztą, co by Alexander robił przy takim zamieszaniu. Gestem wskazał czarodziejowi, że przeprasza za ton i za przerwanie jego rozmowy. Nie chciał wyjść na nieprzyjemnego… ale… chwila.
– Widzieliście Państwo lorda Prewetta? – Zakrzyknął, chcąc otrzymać jakiekolwiek wskazówki, co do tego gdzie powinien szukać swojego awanturującego się przyjaciela. Archibald musiał naprawdę dużo popić, jeżeli doszło do takiego zamieszania… Wciąż jednak pytał się dlaczego miałby sięgać do takiej ilości alkoholu i coś zwyczajnie mu się nie zgrywało. Westchnął ciężko.
Miał już zaczepiać kolejnych gości, kiedy tuż przed nim pojawiła się lady Greengrass. Nie znał jej dobrze, ale miał o niej dość dobre zdanie, które wysnuwał jedynie na bazie plotek ciotek. Te przecież zawsze były szczególnie zainteresowany życiem innych dam. Skłonił jej się nisko. Widać było, że jego grzeczność przysłonięta była jednak przez zmartwienie i chęć odnalezienia swojego świadka. Wyglądał właściwie tak, jak gdyby nie znajdował się w swoim, a w cudzym domu i szukał jakiejkolwiek podpowiedzi gdzie odnaleźć jakieś nieznane pomieszczenie. Wciąż też był odrobinę zły – na siebie, na Archibalda i na to, że zapewne plotka już poszła w świat.
– Lady Greengrass – przywitał się korzystając z jej imienia. Widząc w jej towarzystwie sir Ulyssesa, przywitał się także z nim. – Lordzie Ollivander. – I zanim zdołał zapytać co było ich powodem zatrzymania go, lady Eunice zdołała wszystko wyjaśnić. Prawie wszystko. Nie było to objaśnienie, którego oczekiwał. Brakowało mu konkretów, ale te miał otrzymać wkrótce. Z kolei jej dłoń na ramieniu sprawiła, że zaczął się tym bardziej martwić. Kobiety zawsze tak robiły, kiedy sprawa była nieprzyjemna i próbowały kogoś uspokoić. – Chodźcie za mną – mruknął, podążając powoli w stronę murów, gdzie nie powinno być gości.
Szedł w ciszy, wciąż z wyjątkowo srogą miną, nieodpowiednią dla jego własnego ślubu.
– Co z Archibaldem? – Zapytał w końcu w drodze do miejsca. Nie chciał iść zbyt szybko, żeby nie sprawiać problemu lady Greengrass. – Mówiłem mu, żeby uważał na whisky, bo wybrałem starszy rocznik, który mocno kopie. Jak bardzo się upił?
Macmillan był szczerze przekonany, że jego przyjaciel zwyczajnie zbyt wiele i zbyt szybko popił. Ale co go doprowadziło do awantury? I co panna Greengrass miała na myśli mówiąc, że sprawa była delikatna?
– Pobił się z kimś? – Zapytał po kolejnej przerwie.
– Widzieliście Państwo lorda Prewetta? – Zakrzyknął, chcąc otrzymać jakiekolwiek wskazówki, co do tego gdzie powinien szukać swojego awanturującego się przyjaciela. Archibald musiał naprawdę dużo popić, jeżeli doszło do takiego zamieszania… Wciąż jednak pytał się dlaczego miałby sięgać do takiej ilości alkoholu i coś zwyczajnie mu się nie zgrywało. Westchnął ciężko.
Miał już zaczepiać kolejnych gości, kiedy tuż przed nim pojawiła się lady Greengrass. Nie znał jej dobrze, ale miał o niej dość dobre zdanie, które wysnuwał jedynie na bazie plotek ciotek. Te przecież zawsze były szczególnie zainteresowany życiem innych dam. Skłonił jej się nisko. Widać było, że jego grzeczność przysłonięta była jednak przez zmartwienie i chęć odnalezienia swojego świadka. Wyglądał właściwie tak, jak gdyby nie znajdował się w swoim, a w cudzym domu i szukał jakiejkolwiek podpowiedzi gdzie odnaleźć jakieś nieznane pomieszczenie. Wciąż też był odrobinę zły – na siebie, na Archibalda i na to, że zapewne plotka już poszła w świat.
– Lady Greengrass – przywitał się korzystając z jej imienia. Widząc w jej towarzystwie sir Ulyssesa, przywitał się także z nim. – Lordzie Ollivander. – I zanim zdołał zapytać co było ich powodem zatrzymania go, lady Eunice zdołała wszystko wyjaśnić. Prawie wszystko. Nie było to objaśnienie, którego oczekiwał. Brakowało mu konkretów, ale te miał otrzymać wkrótce. Z kolei jej dłoń na ramieniu sprawiła, że zaczął się tym bardziej martwić. Kobiety zawsze tak robiły, kiedy sprawa była nieprzyjemna i próbowały kogoś uspokoić. – Chodźcie za mną – mruknął, podążając powoli w stronę murów, gdzie nie powinno być gości.
Szedł w ciszy, wciąż z wyjątkowo srogą miną, nieodpowiednią dla jego własnego ślubu.
– Co z Archibaldem? – Zapytał w końcu w drodze do miejsca. Nie chciał iść zbyt szybko, żeby nie sprawiać problemu lady Greengrass. – Mówiłem mu, żeby uważał na whisky, bo wybrałem starszy rocznik, który mocno kopie. Jak bardzo się upił?
Macmillan był szczerze przekonany, że jego przyjaciel zwyczajnie zbyt wiele i zbyt szybko popił. Ale co go doprowadziło do awantury? I co panna Greengrass miała na myśli mówiąc, że sprawa była delikatna?
– Pobił się z kimś? – Zapytał po kolejnej przerwie.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Na odchodne Alexander skinął Ulyssesowi i towarzyszącej mu lady głową, pełnię uwagi przenosząc z opuszczających towarzystwo na tych, którzy w nim pozostali. Spojrzał na skrzata, gdy ten zaadresował Lorraine, a następnie uniósł lekko brwi, gdy istota złapała nestora i jego żonę i po prostu zniknęła. Cóż, przynajmniej kłopotliwe przenosiny spetryfikowanego Archibalda mieli z głowy.
— To wiele ułatwia — przyznał, zerkając na Steffena i Isabellę, ostatecznie odwracając się również do Idy. Posyłając jej nieśmiały uśmiech zachęcił czarownicę, aby podeszła bliżej. Widać jednak było, że głowa Farleya znajdowała się w zupełnie innym miejscu: przy kuzynie. Mówiła o tym niewielka pozioma zmarszczka na czole i nerwowy ruch dłonią, kiedy Alexander przeczesał włosy. Kiedy to zrobił to w popołudniowym słońcu kilka okruchów siwizny zalśniło pomiędzy brązem, co prawda całkowicie poza wiedzą chłopaka.
— Nie zamierzam tego tak zostawić. Steffen? Isabello? Udacie się ze mną do dworku? Skrzat wspominał coś o jadalni, a wychodzi na to, że twoje umiejętności przydadzą się bardziej niż moje — ostatnie słowa Gwardzista skierował już do Cattermole'a, odnosząc się do jego umiejętności jako łamacza klątw. Opis podany przez Lorraine bezwzględnie wskazywał na to, że Prewett padł ofiarą żartu tak okrutnego, jak tylko sięgała definicja najmniej przyjemnych sposobów na spłatanie komuś magicznego figla. — Tylko może zawiąż wpierw buty — mruknął jeszcze, uśmiechając się krzywo do Steffena gdy wzrok uzdrowiciela padł na rozwiązane sznurowadła: niewątpliwie właśnie to spowodowało spotkanie animaga z trawą.
Ten moment obrała Ida na znalezienie się przy boku Alexandra, a oczy miała pełne niewypowiedzianych na głos pytań. Oboje wiedzieli jednak, że nie był to najlepszy czas na wdawanie się w zawiłe szczegóły, a panna Lupin posiadała na tyle cierpliwości, żeby jeszcze chwilę pozwolić Farleyowi na niszczenie tego wieczoru. Przeważnie tak kończyło się kiedy usiłował na moment poudawać, że w życiu nie chodziło tylko o to, aby w ostatecznym punkcie rozciągłości swojego losu umrzeć. Fortuna lubiła upominać się o jego przeznaczenie i w weselnej zawierusze dopatrywał się kolejnego z ostrzeżeń o nieuchronności wojny. Wyjaśnił bardzo pobieżnie, dlaczego jego nos wygląda jakby od tygodnia co najmniej pił whisky, po czym udając się okrężną drogą tak, jak wcześniej Ulysses i Eunice ruszył wraz z Idą do dworku Macmillanów, za cel obierając jadalnię. Nie byłby w stanie teraz tak po prostu zostawić tej sytuacji samej sobie, zwłaszcza, że nie był pewien czego spodziewać się po lordzie Sorphonie. Niespecjalnie podejrzewałby mężczyznę o niecne zamiary, lecz przy tej całkowicie dziwnej sytuacji zaufanie ograniczał do niezbędnego minimum.
— To wiele ułatwia — przyznał, zerkając na Steffena i Isabellę, ostatecznie odwracając się również do Idy. Posyłając jej nieśmiały uśmiech zachęcił czarownicę, aby podeszła bliżej. Widać jednak było, że głowa Farleya znajdowała się w zupełnie innym miejscu: przy kuzynie. Mówiła o tym niewielka pozioma zmarszczka na czole i nerwowy ruch dłonią, kiedy Alexander przeczesał włosy. Kiedy to zrobił to w popołudniowym słońcu kilka okruchów siwizny zalśniło pomiędzy brązem, co prawda całkowicie poza wiedzą chłopaka.
— Nie zamierzam tego tak zostawić. Steffen? Isabello? Udacie się ze mną do dworku? Skrzat wspominał coś o jadalni, a wychodzi na to, że twoje umiejętności przydadzą się bardziej niż moje — ostatnie słowa Gwardzista skierował już do Cattermole'a, odnosząc się do jego umiejętności jako łamacza klątw. Opis podany przez Lorraine bezwzględnie wskazywał na to, że Prewett padł ofiarą żartu tak okrutnego, jak tylko sięgała definicja najmniej przyjemnych sposobów na spłatanie komuś magicznego figla. — Tylko może zawiąż wpierw buty — mruknął jeszcze, uśmiechając się krzywo do Steffena gdy wzrok uzdrowiciela padł na rozwiązane sznurowadła: niewątpliwie właśnie to spowodowało spotkanie animaga z trawą.
Ten moment obrała Ida na znalezienie się przy boku Alexandra, a oczy miała pełne niewypowiedzianych na głos pytań. Oboje wiedzieli jednak, że nie był to najlepszy czas na wdawanie się w zawiłe szczegóły, a panna Lupin posiadała na tyle cierpliwości, żeby jeszcze chwilę pozwolić Farleyowi na niszczenie tego wieczoru. Przeważnie tak kończyło się kiedy usiłował na moment poudawać, że w życiu nie chodziło tylko o to, aby w ostatecznym punkcie rozciągłości swojego losu umrzeć. Fortuna lubiła upominać się o jego przeznaczenie i w weselnej zawierusze dopatrywał się kolejnego z ostrzeżeń o nieuchronności wojny. Wyjaśnił bardzo pobieżnie, dlaczego jego nos wygląda jakby od tygodnia co najmniej pił whisky, po czym udając się okrężną drogą tak, jak wcześniej Ulysses i Eunice ruszył wraz z Idą do dworku Macmillanów, za cel obierając jadalnię. Nie byłby w stanie teraz tak po prostu zostawić tej sytuacji samej sobie, zwłaszcza, że nie był pewien czego spodziewać się po lordzie Sorphonie. Niespecjalnie podejrzewałby mężczyznę o niecne zamiary, lecz przy tej całkowicie dziwnej sytuacji zaufanie ograniczał do niezbędnego minimum.
W drobnym mignięciu lady Prewett wraz z nieruchomym małżonkiem i usłużnym skrzatem rozpłynęli się w powietrzu. Jedna z istotnych kwestii została rozwiązana, ogrody zdecydowanie mogły zaraz, mimo magii, przyciągnąć wiele ocząt, a szlachcice skandale kochali tak samo jak pieniądze i piękne stroje. Drogi kuzyn nestor był przecież dobrym człowiekiem i, cokolwiek mu się przytrafiło, z pewnością nie zasługiwał na fale zawistnych komentarzy. Stworzenie pozwoliło im zniknąć szybko, ale sprawa wciąż nie była rozwiązana. Niemniej pozostali w mniejszym gronie. Isa popatrzyła na towarzyszy. Ten niższy wyglądał, jakby opuściło go wreszcie to największe utrapienie. Czyżby jaszczurka odpuściła? Bella spostrzegła dziwne ruchy ramienia i postanowiła się zbliżyć do Steffena. Zatroskane spojrzenie przemknęło uważnie po tym eleganckim wcieleniu. Pamiętała jednak o dziwnie wykrzywionych ustach i nietypowych gestach. Biedaczek, ta mała salamandra na pewno zdołała go trochę pokąsać. Na pewno nie miał ochoty na niewdzięczne pieszczoty jaszczurzych zębów.
– Czy bardzo ci dokuczyła, Steffenie? Jak się czujesz? – zapytała najpierw, będąc niemal pewną, że chyba nie powinna w tych okolicznościach prosić, by się rozebrał i pozwolił jej obejrzeć pokąsane ramię. A może? Nie umiała powstrzymać potrzeby zaopiekowania się poszkodowanym młodzieńcem, który był jej bliski. Wolała jednak zapytać, widząc, że miał się jednak całkiem nieźle. – Steffenie, powinieneś ruszać za nimi, ale jeśli masz rozwiązać zagadkę tajemniczej klątwy, potrzebujesz pełni sił. Pozwól… - zakomunikowała, już wyciągając ukrytą w falbanach sukienki różdżkę. Mogła to zrobić, przynajmniej tak przysłużyć się tej niezwykłej sprawie. Wszyscy zapewne woleliby bawić się na parkiecie i zapijać w kącikach, ale kwestia zadbania o kuzyna nestora wydawała się wyjątkowo pilna. Ból jawiący się w oczach jego żony okazał się dla Isabelli pamiętnym widokiem nawet, gdy lady Prewett nie było już przy nich.
– I obiecaj, że po wszystkim będziemy tańczyć aż do świtu – odparła, unosząc magiczny atrybut. Chciała odrobinę rozmyć nastrój niepokoju. – Curatio Vulnera – oznajmiła, chcąc wspomóc poszkodowanego przyjaciela. Bella wierzyła, że potrafiła zmyć ślad po kapryśnej salamandrze (bo przecież to te były najbardziej psotne!). Za chwilę będzie mógł stać się prawdziwym bohaterem. Już nim był.
Podchodzę do Steffka i rzucam zaklęcie, jeśli mogę.
– Czy bardzo ci dokuczyła, Steffenie? Jak się czujesz? – zapytała najpierw, będąc niemal pewną, że chyba nie powinna w tych okolicznościach prosić, by się rozebrał i pozwolił jej obejrzeć pokąsane ramię. A może? Nie umiała powstrzymać potrzeby zaopiekowania się poszkodowanym młodzieńcem, który był jej bliski. Wolała jednak zapytać, widząc, że miał się jednak całkiem nieźle. – Steffenie, powinieneś ruszać za nimi, ale jeśli masz rozwiązać zagadkę tajemniczej klątwy, potrzebujesz pełni sił. Pozwól… - zakomunikowała, już wyciągając ukrytą w falbanach sukienki różdżkę. Mogła to zrobić, przynajmniej tak przysłużyć się tej niezwykłej sprawie. Wszyscy zapewne woleliby bawić się na parkiecie i zapijać w kącikach, ale kwestia zadbania o kuzyna nestora wydawała się wyjątkowo pilna. Ból jawiący się w oczach jego żony okazał się dla Isabelli pamiętnym widokiem nawet, gdy lady Prewett nie było już przy nich.
– I obiecaj, że po wszystkim będziemy tańczyć aż do świtu – odparła, unosząc magiczny atrybut. Chciała odrobinę rozmyć nastrój niepokoju. – Curatio Vulnera – oznajmiła, chcąc wspomóc poszkodowanego przyjaciela. Bella wierzyła, że potrafiła zmyć ślad po kapryśnej salamandrze (bo przecież to te były najbardziej psotne!). Za chwilę będzie mógł stać się prawdziwym bohaterem. Już nim był.
Podchodzę do Steffka i rzucam zaklęcie, jeśli mogę.
The member 'Isabella Presley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 88
--------------------------------
#2 'k10' : 1, 4, 9, 5
#1 'k100' : 88
--------------------------------
#2 'k10' : 1, 4, 9, 5
Ogrody i polana
Szybka odpowiedź