Wydarzenia


Ekipa forum
Ogrody i polana
AutorWiadomość
Ogrody i polana [odnośnik]20.02.18 16:37
First topic message reminder :

Ogrody i polana

Posiadłość Macmillanów wydaje się dość skromna w stosunku do otaczającej ją wolnej przestrzeni. Dwór otoczony jest murem z blankami. Przed wejściem znajdują się ogrody z kwiatami w pastelowych kolorach i charakterystycznymi dla Puddlemere wrzosami. Tylna część wydaje się być pusta, z tego względu, że jest przeznaczona na różnego rodzaju aktywności (Quidditch, jeździectwo, szermierka).
Otoczenie jest tutaj najczęściej mgliste, ze względu na znajdujące się w pobliżu moczary. Z tego też powodu przedstawicielki rodu Macmillanów starają się przywiązywać szczególną wagę zagospodarowania terenu i przyrody, by miejsce wydawało się przyjemniejsze. W pobliżu lasu znajduje się stajnia.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
ogrody - Ogrody i polana  - Page 11 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Ogrody i polana [odnośnik]28.05.20 0:09
-Zaklęcie wykazało klątwę! Może gdybym rzucił je ponownie, mógłbym określić jaką... - odparł Steffen na słowa lady Prewett. Opisane przez nią efekty zaklęcia odpowiadały podstawowemu działaniu Salvio Hexia, ale niestety - zbyt ogólnie, by mógł powiedzieć coś więcej. Zwłaszcza, że nikt nie wiedział o ostatnich poczynaniach towarzyskich lorda nestora. Cattermole wiedział jednak, że Hexo Revelia mówi więcej profesjonalnym runistom i niezmiernie go korciło, aby powtórzyć zaklęcie - tym bardziej, że jaszczurka wypadła wreszcie z jego rękawa i zakończył swoje upokarzające zmagania z okrutnym gadem. Nie zrobił chyba na gościach najlepszego wrażenia, ale może to szczęście w nieszczęściu, że znalazł się na miejscu? Nigdzie nie widział Lucindy Selwyn i nie wiedział, czy na wesele byli zaproszeni jacykolwiek łamacze klątw poza nim.
Zaraz potem Isabella zaczęła przekonująco mówić zebranym o jego zaletach - zaletach, o których nie wiedział, że je posiadał! Zalał się jeszcze szkarłatniejszym rumieńcem i utkwił w blondynce zakochane spojrzenie - czy to możliwe, że widziała w nim... kogoś takiego? Kogoś, o którym właśnie opowiadała?
Z wrażenia zaniemówił, a zaraz potem skrzat domowy porwał gdzieś nestora i jego żonę, goście zaczęli się rozchodzić, a Alex przypomniał mu o sznurówkach.
-O..ch... no tak... - wybąkał i zasznurował je szybciutko, na podwójny węzeł. Potem pewnie nie będzie mógł go rozwiązać.
W końcu podniósł nieco zakłopotane spojrzenie na Isabellę, ale ona - po raz kolejny - okazała się dzielniejsza i bardziej wyrozumiała, niż się spodziewał. Ukąszenie jaszczurki faktycznie swędziało i pobolewało, ale jego dama serca rzuciła zaklęcie bezbłędnie. W Steffena od razu wstąpiły nowe siły - albo magia już zadziałała, albo to efekt placebo i wystarczył mu uśmiech pięknej niewiasty.
-Dziękuję, Isabello. I przepraszam, pewnie... nie tak chciałaś spędzić to wesele. Jeśli to klątwa, to muszę im pomóc, ale... czy chciałabyś mi towarzyszyć? Może mogłabyś uleczyć lorda nestora? -a na pewno dodać MNIE odwagi.
-Tylko przy samym zdejmowaniu klątwy trzymaj się z daleka, proszę - to niebezpieczne. - poprosił z bladym uśmiechem, a potem zaoferował towarzyszce ramię i podążyli za Alexandrem.

/zt x 2, ja i Isabella dołączamy spacerem do Alexandra, Lorraine i Archibalda


intellectual, journalist
little spy

Steffen Cattermole
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7358-steffen-cattermole https://www.morsmordre.net/t7438-szczury-nie-potrzebuja-sow#203253 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f127-dolina-godryka-szczurza-jama https://www.morsmordre.net/t7471-skrytka-bankowa-nr-1777#204954 https://www.morsmordre.net/t7439-steffen-cattermole?highlight=steffen
Re: Ogrody i polana [odnośnik]28.05.20 17:56
panny wright & jayden10 maja
Co jakiś czas lekki wiatr przelatywał żywiej przez spokojne ogrody, przynosząc pewne orzeźwienie bawiącym się już od paru, długich godzin gościom. Centralna uroczystość już dawno się skończyła, państwo młodzi przyrzekli sobie przywiązanie, a życzenia oraz prezenty spoczęły w wyznaczonym miejscu. Wszystko wydawało się tak cudownie sielańskie, wyciszone i wspaniałe. Spokojne, oddzielone od wszelkiego zła. I gdyby ktoś właśnie znalazł się w Puddlemere i chciał powiedzieć, że tak wyglądało szczęście, nie pomyliłby się. Dla wielu ze zgromadzonych ten dzień był ucieleśnieniem dobra, przeciwieństwem ciemności, która rozlewała się poza granicami domu Macmillanów, jednak nie miało to trwać długo. Państwo młodzi musieli następnego dnia stanąć twarzą w twarz z rzeczywistością. Posiadali mimo wszystko coś, czego nie mieli wcześniej - byli uzbrojeni w siebie nawzajem. A przynajmniej patrząc po dwójce czarodziejów Vane tego im właśnie życzył. Żeby nie był to kolejny pusty ślub szlacheckich potomków, a związek zrodzony z prawdziwego uczucia. Żeby nie skończył się tak, jak ten Ollivanderów. Gdzie też wszyscy gratulowali młodej parze, by nie świadkować wyniesieniu uczucia a obowiązkom. Właśnie z tego między innymi powodu Jayden szczerze nie planował pojawiać się na tej uroczystości. Inną sprawą było jego prywatne zdanie na temat odpowiedzialności za katastrofę w Stonehenge oraz tego, że samego Anthonyego znał dawno, a Rię wciąż miał za dziecko, które uczył w Hogwarcie. Wszystko więc mówiło, by nie pojawiał się. A tym bardziej jeśli miało przy nim brakować Pomony, która została w Killarney. Nie mógł jednak odmówić, gdy Roselyn poprosiła go o tę przysługę. Pomimo tego, co się między nimi wydarzyło, wciąż przebijała się silna więź oraz zrozumienie. Zresztą wizja spędzenia dnia na opiece nad Melanie wcale nie była straszna. Wręcz przeciwnie - uwielbiał spędzać z młodą wolne chwile, a ostatni raz tak naprawdę, gdy miał okazję porozmawiać z siostrzenicą, sięgał jeszcze listopadowych dni. Wtedy na Pokątnej, gdy mieszkali krótko we trójkę. Lubił opowiadać jej o gwiazdach, o Hogwarcie, o tym, co znajdowało się za murami antycznego zamczyska, o duchach kręcących się po lochach i o magicznym Hogsmeade. Tamte wspomnienia nie znajdowały się w dalekiej przeszłości, a jednak wydarzyło się w międzyczasie tyle, że ciężko było to objąć rozumem. Zupełnie jakby znalazł dla niej czas ostatni raz całe wieki temu. Nie chciał tego zaniedbywać i chociaż Melanie miała już jednego wujka, Jayden nie zamierzał odsuwać się w cień. Ciągle pamiętał ten moment, w którym wziął ją po raz pierwszy na ręce - mała istota, która wydawała się zbyt delikatna na jego dłonie. Pomarszczona, kilkudniowa zaledwie, ale pachnąca tak miło i roztaczająca dokoła siebie spokój wraz z radością. Ciężko było wyprzeć się tych uczuć, które go opanowały w tamtym momencie - a przecież nie było to nawet jego dziecko. Jeśli właśnie tak wyglądało każde narodzenie nowego życia, nie było nikogo szczęśliwszego nad matki i ojców. Nie dziwił się więc temu, co rodzice byli gotowi zrobić dla dobra swoich potomków. Na co sam był gotowy. I chociaż jeszcze nie było go na świecie, astronom był pewny, że zamierzał dokonać niemożliwego byle tylko nowy element rodziny Vane pozostawał bezpieczny. On i wszyscy jego bliscy. Łącznie z małą Melanie i jej mamą.
Wyjątkowo tego dnia ani Jayden, ani Melanie nie wydawali się specjalnie chętni do szukania towarzystwa między innym ludźmi, dlatego wcale nie smuciło ich, że byli skazani na swoje własne towarzystwo. Zresztą gdy Vane zerkał na dziewczynkę, dość łatwo było odczytać z jej twarzy, że przytłaczało ją to wszystko. Wcale się nie dziwił - jego również. Zapewne myśleli w innych kategoriach, ale odczuwali to samo. Jaydena nie przerażało już wszędobylskie bogactwo czy nieznane twarze. Kiedyś być może nie zwróciłby na to uwagi, ale starał się wierzyć, że nie był tym naiwnym chłopcem sprzed niecałego roku. Na szczęście miał obok siebie kogoś, kto skutecznie odciągał jego myśli od posępnego analizowania. Po praktycznie kilku godzinach jedzenia, wędrowania po nieznanym, odkrywania najdalszych krańców posiadłości, siedzieli razem na ławce i obserwowali bawiących się w oddali gości. Porozmawiali o ślubie - tym, który miał miejsce tego dnia i tym Jaydena. Nie zauważyli całego zamieszania, które rozegrało się po drugiej stronie polany - nawet jeśli byli zbyt zmęczeni, żeby wstać. Lub po prostu zbyt napełnieni weselnym poczęstunkiem, dlatego pozostawali w błogiej nieświadomości, co do zaistniałych zdarzeń. Przez dłuższą chwilę milczeli jedynie. Melanie oparła głowę o ramię astronoma, a on zerknął na pamiątkę, którą dostał na wejściu do posiadłości, a którą przekazał zaraz po tym dziewczynce. Przez cały dzień nosiła ją z dumą, a Vane'owi przemknęła przez głowę nieprzyjemna myśl. Czy to było takie trudne? Zapewnić dziecku odrobinę radości i sprawić, żeby się uśmiechnęło? Cóż... Najwyraźniej dla niektórych tak. Miało go kiedyś przestać denerwować to, co zrobił ojciec małej Wrightówny? Chyba nie, ale już nic nie mogło go zadziwić w jego zachowaniu. Wsiąknięty w swoje własne rozmyślania profesor nie zauważył znajomej sylwetki zbliżającej się do ławki.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Ogrody i polana [odnośnik]28.05.20 17:56
The member 'Jayden Vane' has done the following action : Rzut kością


'k6' : 6
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
ogrody - Ogrody i polana  - Page 11 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Ogrody i polana [odnośnik]30.05.20 11:55
Eunice i Ullysses natknęli się na Anthony'ego, który od razu poprowadził ich na ubocze, pod mury, gdzie cała trójka mogła rozmawiać spokojnie, z dala od wścibskich gości, którzy zwietrzywszy sensację, mimochodem rozglądali się za kontynuacją przedziwnej małżeńskiej awantury. Cała trójka mogła być pewna, że nikt ich nie usłyszy i nikt im nie przerwie.

Alexander po wszystkim zdecydował ruszyć się w kierunku dworku Macmillanów. Bez trudu mógł odnaleźć właściwą drogę. Poinstruowany przez służbę z łatwością trafił również do poszukiwanej jadalni.

Steffen posiadał rozległą wiedzę na temat klątw. Ze słów jego małżonki wiedział już, że nestor zachowywał się dziwnie, choć zmiana w jego zachowaniu była nagła i zupełnie nieoczekiwana, a przede wszystkim nastąpiła dopiero na ślubie, w trakcie tańca z małżonką. Istniały conajmniej dwa możliwe rozwiązania z dziedziny, w której miał wszak rozległą wiedzę. W świecie magii istniały zaklęcia tak potężne i okrutne, że potrafiły czynić czarodzieja niewolnikiem ślepo wykonującym cudze polecenia. Bywały też klątwy tak podłe, że potrafiły zmienić każdego nie do poznania. Cattermole nie miał informacji, czy ktoś wszedł w posiadanie krwi Prewetta, ale istniały też inne sposoby nałożenia takowej. Nestor mógł być w posiadaniu czegoś, co wpływało na jego zachowanie. Z pewnością, gdyby Steffen mógł się temu przyjrzeć, upewniłby się, co do swoich przypuszczeń.  
Steffen wraz z Isabellą udali się za Farleyem do dworu.

| Możecie kontynuować w jadalni. Mistrz Gry nie kontynuuje tu rozgrywki.

Mistrz Gry zignorował próbę wyleczenia Steffena - Isabella nie posiada żadnej wiedzy o jaszczurkach, o ich zachowaniach, a tym bardziej nie ma podstaw, by podejrzewać, że pod ubraniem Steffenowi cokolwiek się przytrafiło, bez wcześniejszego zdiagnozowania pacjenta. Tym samym Mistrz Gry zwraca uwagę na to, by gracze nie wykorzystywali swojej wiedzy, gdy postaci jej nie posiadają.

Magicus Extremos (wszyscy w wątku prócz Alexandra) 53/2 = 27 2/3
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
ogrody - Ogrody i polana  - Page 11 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Ogrody i polana [odnośnik]31.05.20 21:13
Lawirowała wśród całej gęstwiny uczuć - od strachu, przez zmartwienie, aż po ulgę, gdy udało im się opuścić napiętą, gęstą atmosferę. To nie tak, że nie chciała pomóc, wręcz przeciwnie; pomimo wychowania na salonach Eunice czuła pewną niezręczność w kontaktach z obcymi ludźmi, szczególnie w tak osobliwej sytuacji. Jak gdyby nie umiała zapanować nad żadną z tych postaci, a przecież potrzebowali spokoju oraz zdrowego rozsądku. Zamiast tego dochodziło do niepotrzebnej wymiany zdań, jaka tylko przedłużała dyskomfort Prewettów oraz ściągała na siebie nieproszoną uwagę gości. Coraz więcej zdenerwowanie wraz z niepokojem wędrowało pod skórą - dziękowała w duchu Ulyssesowi, że był tuż obok, z ramieniem gotowym do wsparcia. W jego obecności czuła się zdecydowanie pewniej, bezpieczniej, także pomimo rosnących w głowie wątpliwościach. W istocie uzupełniali się tworząc pewnego rodzaju balans, niezwykle potrzebny do dzisiejszych nerwowych wydarzeń. Dzięki niemu Greengrass koncentrowała się na przekazaniu gospodarzowi uroczystości wszelkich informacji w możliwie najbardziej przejrzysty sposób: zamiast umierać z nerwów nad losem ukochanej Lorraine. Potrzebowała tego oderwania, także od spirali niezbyt optymistycznych myśli, które skazałyby kobietę na tworzenie w głowie licznych teorii spiskowych. W ciągu tych paru minut zdążyła stworzyć ich całkiem imponującą ilość, ale poświęcenie im całkowitej uwagi wytrąciłoby Nice ze spokojnej postawy jaką prezentowała na zewnątrz. Krótkie uściski bohatersko zaoferowanej ręki, nieznaczne spojrzenia zabarwione wątpliwościami - jedyne oznaki kotłującej się pod żebrami niemocy. Wdech i wydech, kilka oszczędnych uśmiechów i mogli już budować podwaliny postępującej opoki. Budować kolejne mosty ku zrozumieniu siebie nawzajem - niewerbalnie, ponieważ większość uwagi należało spożytkować na prawdziwie palące problemy dzisiejszego dnia. W założeniu mającego być piękną uroczystością łączącą dwie kochające się dusze, w rzeczywistości jednak ktoś spróbował zepsuć romantyczną aurę ceremonii.
Uśmiechnęła się równie powściągliwie, żyjąc w przekonaniu, że lord Ollivander raczył żartować tak jak ona z tym całym pojedynkiem oraz zamieszaną weń damą; cóż, może kiedyś Eunice zdoła dowiedzieć się prawdy na ten temat. - Jakże to szlachetne z twej strony - rzuciła ironicznie, choć z nutą rozbawienia. W takim stężeniu, w jakim pozwalały na to spięte mięśnie i rozedrgane serce, teraz dochodzące do pewnego rodzaju ładu. Musiała uspokoić zaniepokojonego lorda Macmillana, który zdążył już wykrzyczeć niecierpliwie swoje żądania wyjaśnień. Nie pozwoliła sobie na rozprężenie usiłując przekazać mężczyźnie jak najwięcej równowagi - potrzebował jej, jak oni wszyscy zresztą. Nie miała zbyt wielkiego doświadczenia w ugłaskiwaniu rozjuszonych czarodziejów, ale przecież nie mogło być to tak skrajnie różne od opieką nad smokami, prawda? Z tą różnicą, że gady z pewnością nie doceniłyby utrzymującego się kontaktu wzrokowego, gotowe na podjęcie rzuconej w ten sposób przez człowieka rękawicy. Greengrass nie planowała wyzywać pana młodego na żaden pojedynek, raczej szukała między nimi połączenia, zamierzała zapewnić także niewerbalnie, że sprawa jest poważniejsza niż sugerował arystokrata. - To nie kwestia pijaństwa - przyznała bez większych emocji, uważnie krocząc ku majaczącym w zasięgu wzroku murom. - Nie nazwałabym tego pobiciem… - dodała, kontrolnie zerkając na idącego obok Ulyssesa. - Jak już wspomniałam, to delikatna sprawa, musimy wszyscy zachować spokój - przypomniała, gdy dotarli już do miejsca pozostającego poza zasięgiem wścibskich uszu. Rozejrzała się po raz ostatni, uważnie; dopiero upewniając się, że nikt nie zamierzał do nich podejść, zwróciła tęczówki na twarz gospodarza. - To nie wina lorda Prewetta. Zaczął zachowywać się nieprzewidywalnie, ponieważ została rzucona na niego klątwa - wyjaśniła najprościej jak potrafiła, nie bawiąc się w owijanie w bawełnę. - Jeden z mężczyzn… - Tu ponownie zerknęła na swego towarzysza, tym razem w nadziei, że uzupełni luki w niewiedzy Nice co do tożsamości części z uczestników zdarzenia. - Musiał go spetryfikować, żeby lord nestor przestał być agresywny dla otoczenia. - Trochę unikała opowieści o rzuceniu się na Lorraine, nie chcąc wywoływać większej burzy. Ze złości nic im nie przyjdzie. - Twój skrzat, sir, zabrał małżeństwo do waszej posiadłości. Podejrzewam, że reszta poszła za nimi. Nie wiemy nic więcej, prawdopodobnie obecny na miejscu łamacz klątw mógłby rozszerzyć ekspertyzę - uzupełniła. Wiedziała, że to niewiele informacji, ale w końcu dopiero zaczęli pochylać się nad tą sprawą. Miała nadzieję, że mężczyźni zaproponują tym samym odnalezienie poszkodowanych - nawet jeśli Eunice miała świadomość, że jej kuzynka nie była sama, to nie chciała jej tam tak zostawiać. Martwiła się.


don't deny your fire my dear, just be who you are andburn

Eunice Greengrass
Eunice Greengrass
Zawód : smokolog
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
i need space
i need air
i need empty fields round me
and legs pounding along roads
and sleep
and animal existence
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7748-eunice-greengrass https://www.morsmordre.net/t7847-zmijozab https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f105-derby-grove-street-12-siedziba-greengrassow https://www.morsmordre.net/t7858-skrytka-nr-1856 https://www.morsmordre.net/t7857-eunice-greengrass
Re: Ogrody i polana [odnośnik]02.06.20 0:09
Musiała to przyznać. Słysząc śmiechy unoszące się nad mokradłami, przemykając między wesoło gaworzącymi uczestnikami poszukiwań, z daleka obserwując bawiących się czarodziejów. Dało się porwać tej chwili i na krótki moment pozwolić sobie na beztroskę. Chociaż początkowo czuła się tu jakoś nie na miejscu, po jakimś czasie to przeminęło. Dobrze było móc dzielić z gospodarzami ten dzień. Dać sobie zapomnieć. Celebrować to święto z nimi, żeby zapamiętać to w jak najlepszy sposób. W końcu jak wiele takich dni będą jeszcze mieli? Ciężko było żyć ciągłą mordęgą. Zbyt łatwo było zapomnieć, że przecież właśnie tak wyglądało kiedyś ich normalne życie. Świętowali wesela, bawili się, cieszyli, krótkimi chwilami. Dobrze było mieć te wspomnienie, porzucić horror i uśmiechnąć się, naturalnie, bez zmuszania się do radości.
Poszukiwania nie zakończyły się po ich myśli. Bearnard z pewnością nie przyjął tego najlepiej. Postanowiła dać mu chwilę wytchnienia od swojego towarzystwa. Wiedziała, że gdzieś w tłumie odnajdzie Melanie i Jaydena. Cieszyła się, że jednak przyszedł. Nie tylko dlatego, że dzięki jego pomocy mogła pozwolić sobie na chwilkę wytchnienia. Dobrze było widzieć roześmianą twarz małej Wright. Chciała, żeby mogła tak cieszyć się na co dzień. Poczuć beztroskę dzieciństwa. Mieć namiastkę tego co kiedyś miała Roselyn. Czuła, że ostatnio nie potrafi jej tego dać. Bywała przygnębiona, poddenerwowana, a czasami po prostu zmęczona. Z rzadka wychodziły na podwórko, bawiły się w berka, chowanego czy w cokolwiek w co chciała bawić się Melanie. Jednak wiedziała, że to za mało. Dzisiaj Melanie po prostu się cieszyła, obserwowała szeroko otwartymi oczami postępujące po sobie obrzędy i roztaczające się wokół niesamowitości. Po tym wszystkim dobrze było widzieć radość wypisaną na dziecięcej buzi.
Odnalazła ich na ławce. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że ominęła ją szekspirowska tragedia.
Usiadła obok Mel, dłonią przeczesując złote loczki. - Jesteś zmęczona?
Dziewczynka energicznie pokręciła głową. - Robimy sobie miejsce na tort.
Krótki śmiech wydostał się z ust Rose. Powstrzymała się przed upomnieniem jej, żeby się nie przejadła, bo będzie bolał ją brzuch czy żeby nie jadła tyle słodyczy. Dzisiaj nie chciała tego robić. - Mamo, a widziałaś jaki oni mają wielki dom? I mają pokój cały w kwiatach. Zrobimy taki w domu?
- Spróbujemy - odparła, nieznacznie marszcząc nos. Słowo dom zabrzmiało tak bardzo abstrakcyjnie. Wolała jej nie tłumaczyć, że miejsce, w którym mieszkały nie do końca było ich domem. Ściągnęła z szyi naszyjnik z ozdobną sówką. - Popatrz co znalazłam - podała biżuterię córce, zwracając wzrok w stronę ich towarzysza. - A ty jak się bawisz? Też robisz sobie miejsce na tort? - zapytała z uśmiechem, opierając się wygodnie o poręcz ławki. - Jak sobie radzicie? Jak się czuje Pomona? Chciałam was odwiedzić, ale przez to wszystko kompletnie straciłam głowę . Może to i dobrze. Przynajmniej trochę od nas odpoczęliście - dodała żartobliwie. Była im wdzięczna, że się nimi zaopiekowali. To pomogła jej stanąć na nogi. Poukładać sobie wszystko w głowie. Nie chciała go teraz pytać o to jak wyglądają sprawy w Hogwarcie czy o inne rzeczy, z którymi mogły wiązać się przykre odpowiedzi. Przez chwilę chciała poczuć się jak dawniej. Jak dwójka przyjaciół siedzących na ławce, rozprawiających o swoim życiu.
- Wiesz, że mają tu bijącą wierzbę? - zapytała z rozbawieniem. - Trochę mniejszą niż w Hogwarcie. Mniej zabójczą. Musieliśmy wejść pod nią i wyciągnąć skarb - mruknęła, wyciągając z torebki lusterko. Wygląda na to, że zabrała wszystkie fanty oprócz figurki syreny. Była jednak pewna, że dla Beara bardziej liczyła się wygrana niż zdobycze albo po prostu ograbiła swojego towarzysza z łupów. Musiał jej to wybaczyć.
Oczy Melanie na chwilę odwróciły się od ozdobnej sówki, odszukując spojrzenie Jaydena. - A co to bijąca wierzba? Pójdziemy później zobaczyć? W Hogwarcie też tam chowacie skarby?



what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts

my dearest friend


Roselyn Wright
Roselyn Wright
Zawód : Uzdrowiciel w leśnej lecznicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
the healer has the
b l o o d i e s t
hands.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
when will enough be enough?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6412-roselyn-wright https://www.morsmordre.net/t6516-furia#166169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f415-szkocja-highlands-knieja https://www.morsmordre.net/t6553-skrytka-bankowa-nr-1612#167244 https://www.morsmordre.net/t6551-r-wright#282514
Re: Ogrody i polana [odnośnik]03.06.20 19:26
Wtopieni w tłum bez dwóch zdań czuliby się lżej i pewniej niż w środku niespodziewanej afery, tak gładko przechodzącej z ust do ust. Właściwie mogliby odsunąć się od zamieszania, może nawet dołączyć do plotkujących, przecież na salonach była to standardowa praktyka, wyglądało jednak na to, że mieli w sobie zbyt wiele przyzwoitości - na szczęście zaangażowanych oraz nieszczęście własne. Ollivander nie czułby się w porządku, opuszczając towarzystwo i zostawiając sprawę samopas, w duchu myślenia "co ma być, to będzie". Nie stał może w pierwszym rzędzie altruistów, ale naturalny odruch podpowiadał raczej pomoc niż ucieczkę, zaś w towarzystwie Eunice każdy impuls docierał do mężczyzny wyraźniej, jaśniej. Nie próbował teraz dochodzić do przyczyn, zwyczajnie działał wedle tego, co wydawało się słuszne. Doznawał większych niewygód oraz stresów i mimo zmartwienia stanem Lorraine oraz jej męża, miał w sobie wiele spokoju, którym śmiało mógł dzielić się z lady Greengrass. Robili w końcu tyle, ile mogli, na szczęście odsunięci od samej klątwy, na którą niewiele mogli poradzić. Mimo wszystko, Ulysses miał nadzieję, że zdołają spędzić trochę czasu z dala od intryg.
- Najszybsze rozwiązanie, najwięcej korzyści - odparł, przewracając lekko oczami i kręcąc głową, jakby wspominał cierpliwość, na którą musiał się zdobyć przy tym wymagającym geście dobroci. On i Macmillan mieli wyraźnie inne priorytety i spojrzenia na świat, nawet jeśli niektóre z poglądów mogły ich łączyć.
Krótko skinął głową, gdy Eunice posłała mu spojrzenie tuż po jednej z pierwszych kwestii - zgadzał się, choć w istocie, trudno było nie nazwać tego zajścia napaścią, ale wolał nie wtrącać owej uwagi w rozmowę, leżała tak daleko od dyplomacji, jak tylko się dało. Zamiast odpowiedzieć na pytania pana młodego, słuchał wypowiedzi kobiety, nawet po dotarciu w ustronne miejsce nie mogąc przestać przeczesywać spojrzeniem najbliższej okolicy, choć nie sprawiało to wcale, że wyglądał na nieobecnego - może trochę posępnego, ale do tego chyba wszyscy zdążyli już przywyknąć. Przynajmniej miał pewność, że nikt ich nie podsłuchuje, podczas krótkiego spaceru zdążył też użyć Finite Incantatem na barierze, którą wcześniej wyczarował. Nie była już potrzebna. Odchrząknął, gdy lady Greengrass zawahała się przy kwestii petryfikacji. - Pan Farley - rozjaśnił krótko, zerkając na Anthony'ego z powagą i spokojem.
- Nie ma powodu do nadmiernego stresu. Sytuacja nie jest przyjemna, ale odpowiednie osoby są na swoim miejscu, pozwólmy im działać - poprosił, unosząc brwi w krótkiej sugestii - Anthony powinien tu zostać. - Lady Lorraine, pan Farley oraz pan Cattermole wraz z towarzyszką, wybrali się na miejsce, jest tam więc uzdrowiciel oraz łamacz klątw, dodatkowe towarzystwo bardziej ich rozproszy niż pomoże - zasugerował, mając nadzieję, że Macmillan poskłada wszystkie klocki i zauważy, że sprawą zajmują się ludzie, którym mógł zaufać. - Nie zauważyłem, by ktoś jeszcze zachowywał się podobnie, zaś Fluvius na pewno nie chciałby przysparzać lordowi nerwów - zapewnił, choć podejrzewał, że pan młody wie to nawet lepiej niż Ollivander.


psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty

and somehow
the solitude just found me there

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
ogrody - Ogrody i polana  - Page 11 Ez2Nklo
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4176-ulysses-francis-ollivander https://www.morsmordre.net/t4228-nebula#86429 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f240-lancashire-lancaster-castle https://www.morsmordre.net/t4227-skrytka-bankowa-nr-1059#86421 https://www.morsmordre.net/t4229-ulysses-francis-ollivander#86432
Re: Ogrody i polana [odnośnik]05.06.20 8:19
Oczywiście, że był zdenerwowany i miał ochotę wybuchnąć. Gdyby pobił się ktokolwiek inny, ale z Macmillanów, to uznałby to za normalne, ale kiedy chodziło o Archibalda – zwyczajnie się przejmował i bał. Nawet nie wiedział co dokładnie się stało. Właściwie nie wiedział kompletnie nic! A to tylko podkręcało negatywne emocje, które kotłowały się w Anthonym. Szczerze chciał wierzyć w to, że jego świadek zwyczajnie popił zbyt wiele zbyt mocnej ognistej... No bo jak inaczej mogło dojść do takiego zamieszania? Plotka, którą podrzucił mu dzieciak była niekompletna.
Lady Greengrass z kolei uświadomiła go, że był w błędzie. Kompletnie. Patrzył na nią zaskoczony, choć właściwie na jego twarzy pojawiła się cała gama emocji od niedowierzania do złości. Nie wiedział jak zareagować! Obraz trzeźwego i awanturującego się Archibalda był dla niego wyjątkowo absurdalny. Jak trzeźwy człowiek może zacząć awanturę? Szanowna dama dodawała Macmillanowi tym większego strachu o przyjaciela kolejnymi słowami. Wychodziło na to, że jednak do pobicia nie doszło, ale do czegoś bliskiego pobiciu tak. Ale do czego? Do czego?! Szanowna Eunice brzmiała obecnie bardziej jak jakaś wróżka niż jak osoba, która miała mu powiedzieć co się wydarzyło.
Jaka klątwa? Jak to zaczął się zachować nieprzewidywalnie? – Zaczął dopytywać, kiedy tylko usłyszał kolejne wyjaśnienia. Miał wrażenie, że dama owijała swoje słowa w grubą bawełnę i nie mówiła mu niemal niczego; że dopiero teraz podała jakiś konkret. – Co się stało, na Merlina?! I co on zrobił? – Wtrącił się jej w zdanie. Być może było to niekulturalne, ale nie potrafił zapanować nad swoim niepokojem.
Potem spojrzał na Ulyssesa, który dopowiedział, że to właściwie Alexander spetryfikował Archibalda. Anthony miał wrażenie, że opowiadają mu jakąś bajkę i to bez rozpoczęcia, ale z zakończeniem; że nie streszczają mu to, co się stało od a do z. Co się stało? Na co wyszło? Że Selwyn zaczął się kłócić z Archibaldem? Ale gdzie tu klątwa? Czy lady Greengrass miała na myśli urok czy prawdziwą klątwę?
Jak to agresywny? – dodał ni to oburzony, ni zaskoczony. Na drogą Helgę Hufflepuff co się w ogóle stało, tak miał ochotę zapytać dwójkę czarodziejów? Jego spojrzenie przeszło na lorda Ollivandera, który postanowił dokończyć te skromne wyjaśnienia za towarzyszkę.
Westchnął ciężko.
Jeszcze raz. Co zrobił Archibald, pod tą klątwą o której mówicie? Zaczął rzucać się na gości? Przeklinał czyjeś matki czy co? – Zapytał otwarcie, spoglądając to na jedno, to na drugie. – I o jakiej klątwie mowa? I kto niby chciałby rzucać na niego klątwę? – Pytał dalej, myśląc że może znają odpowiedzi na pozostałe pytania. Był zwyczajnie zły, bo wychodziło na to, że ktoś w końcu postanowił napaść na jego przyjaciół i na jego rodzinę, i to w tym wyjątkowym dla niego dniu.
Nie wątpił jednak w to, że Archibald nie postanowiłby rzucić się na kogoś tak po prostu i że chciałby to zrobić specjalnie, więc słowa Ulyssesa były tu zbędne. Zwyczajnie się o niego martwił.
Sir Sorphon wie o tym, co się stało? – Zapytał nagle. Przecież temu ruchliwemu staruszkowi nic nie umykało. Wyraźnie pobladł.


Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
ogrody - Ogrody i polana  - Page 11 4d6424bb796c4f2e713915b83cd7690217932357
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5779-anthony-macmillan https://www.morsmordre.net/t5786-bato https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f143-kornwalia-puddlemere-dwor-macmillanow https://www.morsmordre.net/t5790-skrytka-bankowa-nr-1421 https://www.morsmordre.net/t5806-anthony-macmillan
Re: Ogrody i polana [odnośnik]07.06.20 14:15
Zastanawiała się jak wiele rzeczy zmieni się wraz z informacją o klątwie pojawiającej się na weselu - czy to jednorazowy atak czy jednak preludium do dalszych działań? Czy będzie ciąg dalszy a jeśli tak, to czy osoby znajdujące się na terenie Puddlemere byli bezpieczni? Eunice starała się nie popadać w paranoję ani popłoch, choć nie mogła pozbyć się dalszych rozważań oraz analiz tego, czego byli świadkami. Jednak tak prawdziwie to martwiła się o Lorraine, nawet nie wyobrażając sobie co blondynka czuła w tej chwili. Prawdopodobnie właśnie dlatego rwała się do powrotu, do odszukania Prewettów w rezydencji gospodarzy. Chciała wesprzeć kuzynkę na duchu, nawet jeżeli nie istniały słowa ani gesty mające zdjąć ciężar strachu z kobiecych ramion. Wiedziała, że to nierozsądne, że rzeczywiście powinni pozwolić działać bardziej doświadczonym czarodziejom; może fakt, że Greengrass nie znała większości z nich działał na nią martwiąco. Nie potrafiła przestać rozmyślać nad tym, czy na pewno sobie poradzą, czy w ogóle powinni im ufać. Jedynie pewność bijąca ze słów oraz czynów Ulyssesa pozwoliła czarownicy na odseparowanie się od grupy - w przeciwnym razie zapewne poszłaby za nimi i uważnie patrzyła na ręce irytując towarzystwo swą podejrzliwością jeszcze bardziej niż dotąd. Pomimo chęci panowanie nad niektórymi instynktami pozostawało ciężką przeprawą dla emocjonalnej Nice, lubującej się raczej w tkaniu kokonu z opieki oraz troski niż podchodzeniu do sytuacji na trzeźwo, z chłodną kalkulacją. W tym przypadku myślała o tym, że to właśnie tego potrzebowali Lorri wraz z mężem - spokoju, dyskrecji i pomocy, nie wyrywania sobie włosów z głowy i przyciągania dodatkowej, niepotrzebnej uwagi osób postronnych. Biedne ramię lorda Ollivandera - w wyniku wewnętrznej batalii szlachcianki musiało zostać ściśnięte więcej niż jeden raz, jednak ten gest działał zadziwiająco kojąco na lęki szatynki, która zresztą przez większość czasu nie miała nawet o nim pojęcia. Poza tym, mężczyzna poradzi sobie z tą niedogodnością skoro zdołał przeżyć zapasy kornwalijskie z lordem Macmillanem. To nic, że ten pojedynek pozostał od początku do końca zmyślony.
- Najwięcej korzyści? Musisz mi o tym kiedyś opowiedzieć - poprosiła, mając niejasne wrażenie, że widocznie za nieprawdziwą historyjką kryło się jednak coś więcej. Nie mniej to nie czas ani miejsce na poruszanie podobnej kwestii, w końcu mieli nerwowego smoka do ujarzmienia. Początkowo szło dobrze, ale słowo klątwa zapaliło szkockiego ducha. Eunice starała się pauzować w odpowiednich miejscach, żeby dać czarodziejowi przestrzeń potrzebną do wyrzucenia zbędnych emocji, acz podobne akcje nie zdały się na wiele. Pomimo powagi sytuacji w oczach kobiety błysnęło rozbawienie - czasem zapominała jacy bywają tutejsi arystokraci. Jej siostra z pewnością nie nudziła się w Puddlemere. - Rozumiem twoje wzburzenie, sir, nikomu nie jest łatwo - zaczęła na nowo, gdy pan młody pozwolił im w końcu zabrać głos. - Prewettowie są bliscy także nam - podkreśliła, chcąc unaocznić rozmówcy, że nie był tutaj jedynym zmartwionym człowiekiem. Nie do końca myśląc w tamtym momencie o ich historii z samym Ulyssesem; tak czy inaczej Lorraine pozostawała jego bliską krewną. - Jednakże ani ja, ani lord Ollivander nie jesteśmy łamaczami klątw. Bardzo mi przykro, ale nie potrafimy powiedzieć nic więcej na ten temat ani odpowiedzieć na postawione pytania - dodała łagodnie, znów na chwilę dotykając macmillanowskiego ramienia. Chciała go uspokoić, choć nie było to łatwym zadaniem. - Szczególnie, że nie widzieliśmy początku zamieszania. Wiemy, jedynie, że zaatakował jednego z gości. - Cóż, nie kłamała, jak by nie patrzeć, Lorri pasowała do definicji weselnego gościa. Natomiast Nice wolała nie poruszać drażliwej kwestii napaści na kobietę, nie przyniosłoby to niczego dobrego; to ona sama powinna zdecydować czy i komu chce o tym opowiedzieć. - Wie o zamieszaniu, to lord nestor przysłał skrzata do pomocy - przytaknęła na ostatnie pytanie. - Jednak lord Ollivander ma rację, nie powinniśmy zakłócać przebiegu zdejmowania klątwy - przyznała, choć niechętnie, ponieważ emocjonalna część Greengrass rwała się do pomocy, nawet znikomej. Musiała jednak myśleć rozsądnie, o tym, co było najlepsze w całym tym nieprzyjemnym zdarzeniu. Nie przydałaby się tam do niczego, tak jak chyba nikt z ich trojga. Pan młody powinien raczej skoncentrować się na byciu gospodarzem oraz oderwania myśli uczestników wesela od niedawnego incydentu, tak byłoby najlepiej. Plotki były okropnym narzędziem w rękach człowieka, potrafiły uczynić wiele szkód.


don't deny your fire my dear, just be who you are andburn

Eunice Greengrass
Eunice Greengrass
Zawód : smokolog
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
i need space
i need air
i need empty fields round me
and legs pounding along roads
and sleep
and animal existence
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7748-eunice-greengrass https://www.morsmordre.net/t7847-zmijozab https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f105-derby-grove-street-12-siedziba-greengrassow https://www.morsmordre.net/t7858-skrytka-nr-1856 https://www.morsmordre.net/t7857-eunice-greengrass
Re: Ogrody i polana [odnośnik]10.06.20 17:35
Podczas krótkiego spaceru Ollivander walczył o ostatnie chwile względnego spokoju, nie łudząc się nawet, że porcję opanowania dostaną od pana młodego. Mężczyzna nie martwił się może na zapas, skutecznie koncentrując myśli na towarzyszce, której dłonie co rusz zaciskały się na jego ramieniu (nie miał nic przeciwko, przelotnie musnął nawet szczupłe palce własną dłonią, chcąc dodać Eunice otuchy) - mimo tego, gdzieś między wierszami widział możliwość większej akcji, co tylko wzmagało ostrożność i nieufność. Pragnął oddalić się od zbiorowiska na resztę wieczoru, zgarniając przy okazji całą najbliższą rodzinę - oraz lady Greengrass, naturalnie.
- Nie ma o czym. Zakończenie sprawy i zagwarantowanie spokoju - ot, całe korzyści - odpowiedział partnerce, posyłając jej subtelnie rozbawione spojrzenie, póki jakiekolwiek rozbawienie mogło się jeszcze przy nim utrzymać. Wkrótce bowiem podjęli się rozmowy z Anthonym, bez wytchnienia rzucającym pytaniami. Różdżkarz zmarszczył brwi z powagą, nie tracąc cierpliwości, choć nie lubił rozmawiać w ten sposób, w wielkim emocjonalnym chaosie, pogrążającym samym przez siebie. Utrzymał spokój także przy wspomnieniu o bliskości z Prewettami, nie pozwalając drgnąć żadnemu mięśniowi. Milczał, pozwalając Eunice mówić i uniósł delikatnie wolną dłoń, gdy skończyła - by dać znak lordowi Macmillanowi, by wstrzymał się z dalszymi wypowiedziami, nim i on nie zabierze głosu.
- Zdążyliśmy dostrzec tylko ułamek całości - lord Fluvius celował pięścią w nos pana Alexandra, który skutecznie go spetryfikował. Wtedy udało mi się zasłonić zajście od gości przy pomocy Salvio Hexia, po czym wszyscy próbowaliśmy znaleźć rozwiązanie, ustalić, co począć. Zaklęcia wykazały klątwę - zgodnie ze słowami lady Greengrass, nie mamy odpowiednich umiejętności by rozjaśnić lordowi dokładną naturę klątwy, zaś łamacz, który jest przy lordzie nestorze, najpewniej jest zajęty zdejmowaniem jej, dlatego lepiej nie przeszkadzać mu pytaniami - zwrócił uwagę, kolejny raz. - W każdym razie, tuż po odkryciu klątwy, pojawił się skrzat, wysłany przez szanownego lorda Sorphona i wszyscy, poza nami, udali się do posiadłości - zakończył, formułując odpowiedź w taki sposób, by Macmillan nie miał wątpliwości, co widzieli i robili. Nic więcej nie mogli mu powiedzieć - poza zawarciem ataku na Lorraine, lecz ta informacja nie dałaby mężczyźnie nic, jeśli nie liczyć dodatkowej frustracji.
Nie przedłużał spotkania, postarał się o eleganckie rozejście w dwie strony i wraz z Eunice obserwował dalszy rozwój sytuacji z dystansu, nie wtrącając się w decyzje gospodarza.

| zt[bylobrzydkobedzieladnie]


psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees


Ostatnio zmieniony przez Ulysses Ollivander dnia 20.08.20 20:24, w całości zmieniany 2 razy
Ulysses Ollivander
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty

and somehow
the solitude just found me there

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
ogrody - Ogrody i polana  - Page 11 Ez2Nklo
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4176-ulysses-francis-ollivander https://www.morsmordre.net/t4228-nebula#86429 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f240-lancashire-lancaster-castle https://www.morsmordre.net/t4227-skrytka-bankowa-nr-1059#86421 https://www.morsmordre.net/t4229-ulysses-francis-ollivander#86432
Re: Ogrody i polana [odnośnik]11.06.20 22:25
Nie potrafił cieszyć się tym dniem jak inni. Nie chciał nawet, bo wyglądało to... Przerażająco. Nagle wszyscy dostali zbiorowej amnezji, zapominając o wszystkim, co wydarzyło się w Stonehenge? Że pan młody odpowiadał za zniszczenie i śmierć? Jayden zdawał sobie sprawę, że nie był to czas i miejsce na wyciąganie takich spraw, ale... To trąciło mu cholerną hipokryzją i nie potrafił sobie z tym zwyczajnie poradzić. W końcu sam nie wiedział, kto postradał zmysły - on czy cała reszta? Obiecał coś jednak i starał się ze wszystkich sił wywiązać z danego słowa. Tylko dla Rose zacisnął zęby i pojawił się w tym miejscu, szukając dla siebie jakiejkolwiek wymówki dla pozostawienia pochmurnych myśli za sobą. Nie był jednak w stanie i tylko obecność Melanie chroniła go przed całkowitym popadnięciem w marazm. Czuł się jednak kompletnie sztucznie, nieszczerze i dziwnie... Będąc na dworze arystokratów, którzy chcieli złapać trochę szczęścia w żagle. I zrozumiałby to, gdyby nie budowali tego na zbrukanych podstawach - prezentowały się one w ten sposób w oczach Jaydena i zapewne inni nie widzieli tego w ten sam sposób, a jednak budziło to w profesorze niesmak. Pozostający na jego podniebieniu nawet po skosztowaniu sporej ilości słodkości wystawionych na uginających się od jedzenia stołach.
Początkowo nie zauważył zbliżającej się Roselyn, jednak tylko ona mogła przysiąść się do osamotnionej dwójki, dlatego jej pojawienie się nie wzbudziło w nim zaskoczenia. Przez krótką chwilę przyglądał się scenie matki z córką, pozwalając na to, by delikatny uśmiech rozczulenia pojawił się na jego twarzy. Zawsze lubił dostrzegać detale kreujące ów więź i chociaż towarzyszył jej od początku, za każdym razem wynajdywał zmiany, nowe elementy, rozwój i przechodzenie następnych etapów. Czy tak właśnie wyglądało dorastanie? Nie tylko dziecka, lecz i relacji z rodzicem? Czy właśnie w tym czaił się sekret nabierania doświadczenia? Nigdy nie podchodził do tego w podobny sposób, lecz nie musiał tego powtarzać, że wiele się u niego zmieniło w przeciągu ostatnich miesięcy. Żałował, że nie posiadał ów świadomości wcześniej, ale wtedy nie był dojrzały. Wciąż dorastał, ale zdecydowanie nie przypominał dziecka, którym był jeszcze do niedawna.
A ty jak się bawisz? Też robisz sobie miejsce na tort?
- Zdecydowanie - odparł, przeciągając się i klepiąc po brzuchu. Zaraz też parsknął krótko śmiechem, chociaż akurat Rose wiedziała dobrze o słabości astronoma do słodkości. Fakt, że czaił się na tort, był niepodważalny. I nieunikniony. Kto jak nie Vane zawsze sięgał jako jeden z pierwszych po cytrynowe babeczki, gdy chodzili jeszcze do Hogwartu jako uczniowie? Oczywiście najczęściej później oddawał je Wright, która twierdziła, że wcale nie była głodna, a później tylko marudziła, jakby to zjadła coś słodkiego. Szczególnie w określonej fazie księżyca Jayden dostrzegał szczególne umiłowania przyjaciółki do gwałtownych zmian apetytu. Dlatego zawsze brał o ciastko więcej, żeby później się nim z nią podzielić. Ostatnie przecież czego chciał to obrażona, głodna Roselyn. Ciekawe czy dalej jej się to zdarzało... Gdy padło pytanie o stan zdrowia Pomony, czarodziej nagle zmarkotniał, uciekając spojrzeniem w dalszą część ogrodów. - Ja... Ja nie wiem. Ostatnio mnie od siebie odpycha - powiedział cicho i westchnął. Zaraz jednak podniósł głowę. - Ale to kolejne stadium ciąży, nie? - dodał po chwili nieco żywiej, chociaż widać było, że sam chciał odpędzić od siebie negatywne myśli. Widać było, że wciąż czuł się zagubiony w tej całej sytuacji, nie mając żadnego doświadczenia ani zrozumienia. Bo mógł przeczytać wszystkie książki świata, ale nie oznaczało to, że miał dokładnie pojąć stan rzeczy. Był naukowcem i w ten sam sposób podchodził również i do ciąży swojej żony. Wszelkie zmiany, które następowały, działy się jednak aż zbyt chaotycznie i niezrozumiale nawet dla niego. Szybko jednak potrząsnął głową, nie chcąc psuć nastroju. Odwiedziny? Powinny były wpaść. - Nie przejmuj się. Zawsze jesteście widziane w naszym domu. - Jakby na potwierdzenie słów sięgnął dłonią do policzka przyjaciółki, przejeżdżając delikatnie po ciepłej skórze palcem i posyłając jej ciepły uśmiech. Dobrze znów było wrócić na spokojne tory znajomości, tak długiej i intensywnej. W końcu udało im się przetrwać kryzys, Vane doceniał również wartość obecności uzdrowicielki w swoim życiu i za nic w świecie by z niej nie zrezygnował. Potrzebował jej bardziej niż ona jego, chociaż w tym momencie wydawało się, że było na odwrót. Na pytanie Melanie o bijącą wierzbę, zdecydował nieco zmienić fortel. - Może przyniesiesz wujkowi znów to jagodowe ciastko z niespodzianką w środku? Ty też weź jedno na drogę. I wtedy opowiem ci wszystko - rzucił, przenosząc spojrzenie na dziewczynkę. Babeczki, o których mówił, sprawiły im tego dnia wiele radości, szczególnie gdy trafiło się na te, z których wnętrza wylatywały ptaki, dlatego nic dziwnego, że Melanie pokiwała ochoczo głową i popędziła w stronę stołów. To dało dorosłym odrobinę czasu dla siebie i jeszcze silniej mogli poczuć to przeniesienie się do dawnych dni, gdy oboje mieli po naście lat. Przez chwilę panowała cisza, którą przerywały jedynie melodie dochodzące z posiadłości - najwidoczniej powoli nadchodził czas tańców. Jayden jednak nie wstał, a ponownie przejechał dłonią po policzku towarzyszki, odgarniając kilka pukli za jej ucho. - Brakowało mi tego, wiesz? - mruknął, nie odrywając spojrzenia od Roselyn. - Ciebie, uśmiechniętej. Dawno cię takiej nie widziałem.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Ogrody i polana [odnośnik]12.06.20 12:44
Oczywiście, że był wzburzony! Chodziło o jego przyjaciela i świadka! I o to, że byli w środku dzikiej wojny, a ich przeciwnicy tylko czekali na jakiekolwiek potknięcie! Jeszcze był tam Cattermole! Anthony, choć chciał, nie potrafił w pełni zaufać Steffenowi. Być może dlatego, że uraz do plotkarskich gazet miał od momentu, kiedy prasa próbowała z niego zrobić mordercę prawie dwanaście lat temu. Co gorsza po tych kilkunastu latach w końcu im się udało (i tym razem jednak mieli rację)! Teraz czuł się w impasie! Steffen był chyba jedyną osobą, która mogła pomóc Archibaldowi, ale też jedyną, która mogła mu zaszkodzić ze względu na swoje obowiązki wobec pracy dorywczej. Ale chyba nie zrobiłby tego towarzyszowi broni, prawda? Macmillan naprawdę chciał wierzyć w to, że ten jeden czarodziej nie zamierzał złamać swojej obietnicy.
Westchnął ciężko, kiedy ani lady, ani lord nie potrafili odpowiedzieć mu na pytanie dotyczące jaka była to klątwa. Co prawda… nic by to nie zmieniło, bo przecież Anthony na klątwach się nie znał, ale może taka informacja choć trochę by go uspokoiła.
Nieprzyjemnie było słuchać o tym, że Archibald zaatakował kogoś z gości… ale kogo? Tu z odpowiedzią przyszedł lord Ollivander. Macmillan zaskoczony spojrzał na niego, nie dowierzając w to, że Prewett podniósł dłoń na (byłego) Selwyna. Tym bardziej zaskoczony był tym, że Alexander spetryfikował Archibalda (choć z drugiej strony było to całkiem sprytne posunięcie). Kiwnął głową, jak gdyby w podziękowaniu, że Ulysses spróbował choć trochę uchronić jego przyjaciół od złego głosu przy pomocy zaklęcia. Anthony ścisnął usta w ramach bezradności i złości. Przeklęci wrogowie. To na pewno był albo jakiś Malfoy, albo którykolwiek przedstawiciel jakiegokolwiek wrogiego Macmillanom i Prewettom rodu.
Czyli to pewnie ktoś z Blacków, Nottów, Averych, Selwynów, Malfoyów, Yaxleyów albo Traversów – zaczął powoli wyliczać na palcach. Tylu wrogów… – Albo ktokolwiek kto nienawidzi albo nas, albo Prewettów – przypuszczał cicho. Właściwie mógł to być każdy, kto nie dostał zaproszenia! Kto zwyczajnie stał po drugiej stronie barykady! Nie podobało mu się to. Kompletnie mu się nie podobało!
Na wiadomość o tym, że Sorphon wysłał skrzata, Anthony przymknął jedynie oczy wyraźnie załamany. Byleby tylko lord nestor zrozumiał co się stało. Na Merlina, katastrofa. Czysta katastrofa. Byleby tylko sama Ria się o tym nie dowiedziała. Przynajmniej nie teraz.
Niech to – westchnął. – Może to i lepiej – stwierdził niepewnie po chwili rozmyślania.
Wciąż nie wiedział jak reagować na te wieści. Stał wyraźnie załamany i zły, że do czegoś takiego doszło. Gdyby to była zwykła bójka, pal licho, choć Archibaldowi i tak by nie wypadało… ale klątwa?
Dziękuję – zwrócił się w ich stronę. Naprawdę był im wdzięczny. Choć właściwie nie wiedział czy szukać pozostałych w rezydencji, czy może jednak pozwolić im pracować w spokoju, czy może szukać samego nestora. – Mogę was prosić o dyskrecję?


Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
ogrody - Ogrody i polana  - Page 11 4d6424bb796c4f2e713915b83cd7690217932357
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5779-anthony-macmillan https://www.morsmordre.net/t5786-bato https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f143-kornwalia-puddlemere-dwor-macmillanow https://www.morsmordre.net/t5790-skrytka-bankowa-nr-1421 https://www.morsmordre.net/t5806-anthony-macmillan
Re: Ogrody i polana [odnośnik]25.06.20 23:50

Dzisiaj nie chciała myśleć o wszystkim co złe. Nic nie było idealne. Świat nie był już taki sam. Opuszczając dom, by stawić się na ślubie Macmilianów chciała to wszystko od siebi eodrzucić. Nawet jeśli wiedziała, że to nie do końca możliwe. Dzisiaj chciała wykrzesać z siebie uśmiech, odrobinę beztroski, nie wspominać w myślach, że wszystko być może zaraz się zawali. Dać sobie jeden dzień normalności. Wykraść go z czasów, gdy wszystko było zwykłe, nienaruszone cieniami wojny. Chociaż nic już nie było takie same. Nawet ona.
Łatwiej było to zrobić, widząc uśmiech zdobiący dziecięcą buzią, doprawiony żywym zainteresowaniem malującym się w oczach dziewczynki. Wśród strachów pozwolić sobie na rozrywkę, głębszy oddech. Dobrze było oglądać Melanie w tej nowej scenerii, nie sponiewieranej sprawami dorosłych. Kiedy miała na to szansę? Ostatnie miesiące były ciężkie nie tylko dla jej matki. Przed wydarzeniami Czystki ciągle odsyłała ją do Szkocji, by zajął się nią ojciec Rose, bo sama nie radziła sobie z obowiązkami i opieką nad córką. Teraz zabierała ją ze sobą do lecznicy, a gdy były już w domu, wciąż nakazywała, by nie oddalała się od niej, by wciąż była w zasięgu jej wzroku. Z pewnością musiała czuć napięcie, które towarzyszyło im od tak długiego czasu. Pobyt w Killarney musiał być dla niej jak wakacje. Nie chciała przenosić na córkę swoich trosk, a jednak nie dało się przed tym uciec. Dziś Melanie była roześmiana, pochłonięta całkiem nowym dla niej światem. Chciała dać jej te chwile bycia zwykłym dzieckiem. Dokładnie takie jakie kiedyś miała jej matka. Nienaruszone konfliktami dorosłych, pozbawione ich trosk. Być może idealizowała ten okres, ale w oczach Rose jej dzieciństwo było po prostu piękne, naznaczone tak wieloma dobrymi wspomnieniami, ciepłem, rodziną. Bardzo chciała podarować jej to samo.
- Prawdopodobnie - odparła - na początku denerwowało mnie wszystko i wszyscy, a potem było już tylko gorzej - uśmiechnęła się szeroko do przyjaciela. - Wiesz wbrew temu co się mówi, oczekiwanie na narodziny, to wcale nie taki piękny czas. Wszystko się zmienia. Nie możesz patrzeć na jedzenie, które lubiłeś wcześniej. Niektóre zapachy doprowadzają cię do mdłości. Zmienne nastroje. Wszystkie… czynniki fizyczne - zmarszczyła krótko nos, czując lekkie skrępowanie. Byli przyjaciółmi od dawien dawna, jednak wciąż pozostawały tematy, których nie poruszali, bo nie wypadało im rozmawiać o pewnych rzeczach. - Nie zrozum mnie źle. Noszenie pod sercem dziecka, to nie najstraszniejsza rzecz jaka może spotkać kobietę, ale pod wieloma względami to nieprzyjemne i stresujące. Szczególnie dla niej - powiedziała, poklepując go po dłoni. Próbowała wrócić pamięcią do czasów, gdy ona była w ciąży. Wtedy wszystko było inaczej. Była jeszcze w trakcie kursu, bała prosić o pomoc ojca, bo naciskał na ślub. Było jej ciężko i nigdy nie próbowała patrzeć na to oczami swojego partnera. Wydawało jej się, że musi przechodzić przez to wszystko sama, bo taki był los kobiet. Nie zastanawiała się nad tym co było po drugiej stronie rodzicielstwa. Dlatego trudno jej było wyobrazić sobie to co czuł teraz Jayden. Mogła mu jedynie opowiedzieć o tym jak ona to przeżywała.
- Cieszę się - odpowiedziała. Obserwowała jak Jayden sprytnie uniknął pytania i wysłał Melanie na poszukiwania jagodowych ciastek. Dobrze było patrzeć na tą dwójkę. Wiedziała, że zawsze będzie żałować, że w życiu Melanie nie ma jej ojca, jednak obecność Jaydena w pewien sposób przynosiła jej ulgę. Nie łączyły go z Melanie żadne więzy krwi, ale dawał jej znacznie więcej.
- Staram się jak mogę - mruknęła, odpowiadając na jego gest ciepłym uśmiechem. - Chciałabym mieć ten jeden wieczór. Melanie jest taka uśmiechnięta. I ja też. Dzisiaj nie potrzeba mi nic więcej.



what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts

my dearest friend


Roselyn Wright
Roselyn Wright
Zawód : Uzdrowiciel w leśnej lecznicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
the healer has the
b l o o d i e s t
hands.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
when will enough be enough?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6412-roselyn-wright https://www.morsmordre.net/t6516-furia#166169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f415-szkocja-highlands-knieja https://www.morsmordre.net/t6553-skrytka-bankowa-nr-1612#167244 https://www.morsmordre.net/t6551-r-wright#282514
Re: Ogrody i polana [odnośnik]26.06.20 20:59
Widział jeszcze przed pojawieniem się w Kornwalii, że Roselyn zależało na oderwaniu się od trudnej rzeczywistości i po prostu czerpaniu z chwili. Jej prośba mówiła sama za siebie, a Jayden nie zamierzał jej odmawiać. Lepiej niż ktokolwiek wiedział, że kobiecie należał się odpoczynek. I to nie tylko ze względu na to, by chociaż na moment zapomniała o ciążących na nich wszystkich problemach, ale tak naprawdę kiedy miała wolne? Kiedy wzięła urlop? Przez moment w Killarney mogła odetchnąć, jednak po paru dniach już ją nosiło i mówiła tylko o tym, żeby znaleźć miejsce pracy. Vane szczerze chciał po prostu usadzić ją na tyłku i powiedzieć, żeby się tym nie przejmowała i poświęciła ten czas sobie oraz swojej córce. Bo owszem - była matką Melanie, mieszkały razem, przebywały ze sobą każdego dnia, ale... Potrzebowały prawdziwego czasu dla siebie i astronom chciał im to zapewnić. Wiedział jednak, że z dawną Gryfonką ciężko się pertraktowało, szczególnie że nauczona przez życia twierdziła, że była zdana na siebie i jeśli ona czegoś nie zrobi, to nikt jej nie wyręczy. Myliła się, ale przecież nie mógł jej zmusić siłą. Ale mógł ją wspierać we wszystkim, co sobie postanowiła. I chociaż na chwilę odciążyć drobne ramiona spod ciężaru bagażu, który na nich niosła. A wystarczyło jedynie zrobić mały krok, by sylwetka strudzonej życiem uzdrowicielki nabrała tego kobiecego wysmuklenia, które ukrywała pod kolejnymi warstwami ubrań. Dobrze było patrzeć na Roselyn właśnie w ten sposób - dojrzały i pełen odświeżenia. Potrzebowała tego, bardziej niż sądziła.
Słuchając jej słów, Jayden nie przerywał. Słuchał wszystkiego, co miała do powiedzenia, równocześnie przypominając sobie książki, które czytał. I chociaż starał się jak mógł, kobiety w ciąży były chyba najbardziej skomplikowanym organizmem, jaki istniał na ziemi. - Hm... - mruknął pod nosem, gdy skończyła, nie zwracając uwagi na małe zażenowanie, które pojawiło się na twarzy czarownicy. - U niej to chyba się spotęgowało. Czasami zachowuje się faktycznie dziwnie. Raz na mnie krzyczy, żebym wyszedł, a później krzyczy, że czemu wychodzę i mam zostać. W nocy też się kręci i nie daje mi spać. Dobrze mieć dodatkową sypialnię, bo mam wrażenie, że łóżko jest za małe. - Przy ostatnim zdaniu parsknął krótkim śmiechem, wspominając te wszystkie razy, gdy praktycznie budził się z nosem przy ziemi, gdy Pomona spychała go na sam kraniec materaca. Albo gdy co moment zabierała mu kołdrę, żeby zaraz odrzucać ją na jego twarz. Niekiedy biadoliła, że powinien ją przytulić, a gdy to robił, poprawiała jego ręce godzinami, narzekając i próbując się ułożyć. Ciąża zdecydowanie nie była najprostszym stanem, jednak nie tylko dla kobiety. Chociaż Jayden nie czuł się w żadnym stopniu pokrzywdzony - wręcz przeciwnie. Cierpliwie znosił wszelkie zachcianki i dziwactwa, patrząc na swoją żonę z miłością i rozczuleniem.
Dlatego teraz tym bardziej nie potrafił zrozumieć decyzji Anthonyego. Nigdy nie mógłby odejść, zostawić matki swojego dziecka, udając, że to się nigdy nie zdarzyło. Nie interesować się, żyjąc po swojemu z daleka od odpowiedzialności... Jay kochał Melanie zupełnie jakby była jego, bo zwyczajnie nie dało się nie kochać tej uśmiechniętej buzi. Tak podobnej do tej należącej do Roselyn. Dlatego obserwował, jak dziewczynka oddalała się w kierunku stołów z jedzeniem, czując przyjemne ciepło rozchodzące się po jego wnętrzu na ów widok. - Jest uśmiechnięta, bo czuje, że ty masz się dobrze - odpowiedział, nie odrywając spojrzenia od podskakujących w powietrzu jasnych włosów Melanie. - Normalnie, by sobie nie pozwoliła, ale widzi i rozumie więcej niż można się spodziewać. - Urwał na moment. W oddali rozbrzmiewała muzyka, zachęcając do wstąpienia do sali przygotowanej do tańców, gdzieś słychać było śmiechy gości, a cichy wiatr poruszał liśćmi drzew. Sielankowe okoliczności w nieprzyjemnych czasach. Ile jeszcze mieli mieć takich chwil? Ułudnego bezpieczeństwa i oderwania od chaosu? A jednak Roselyn czuła ulgę, widział to. Już przez ten sam fakt, był jednak wdzięczny za ślub. Nieważne, co sam odczuwał w związku z organizowaniem ów zabawy. - Jest niesamowitym dzieckiem. - Jay przerwał ciszę, jednak nie patrzył już na przyjaciółkę. Zawiesił spojrzenie gdzieś w oddali, a brwi delikatnie się zmarszczyły, uwypuklając linię między nimi. - Patrzę na nią i się zastanawiam czasami czy i ja będę miał tyle szczęścia. Żeby stwierdzić, że moje dzieci będą dobre. Że i ja się postarałem. Dobrze się spisałaś. Dobrze ją wychowałaś, Rose. - I tuż po tym jak skończył mówić, wstał z ławki, żeby poprawić marynarkę, włosy i obrócił się ku wciąż siedzącej czarownicy. - Zatańczysz? - spytał, odnajdując jej oczy swoimi i wyciągając ku niej dłoń. Posłał jej zachęcający uśmiech, bo prawda była taka, że bardzo tego chciał. Robili to kiedykolwiek? Czy ostatnio w ogóle mogli po prostu być dla siebie? Tak zwyczajnie. Jak podczas wspólnej nauki na błoniach? Wyszukiwania odpowiednich książek w bibliotece? Prób odnalezienia jednorożca?


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Ogrody i polana [odnośnik]30.06.20 1:24
Zdawała sobie sprawę z tego, że bywała po prostu trudna. Czasami kompletnie głucha na słowa innych, uparta. Ludzie od zawsze wydawali się wiedzieć lepiej do dla niej najlepsze. Nie wątpiła w dobre zamiary najbliższych. Momentami miała jednak wrażenie, że chcieliby przeżyć jej życie za nią. Taki był jej ojciec, tak zachowywał się jej brat. Czasami nawet stosunkowo obcy jej ludzie, wyrokowali na temat tego jak powinna postępować; rzucając dobrymi radami, jednocześnie wiedząc o niej tak niewiele. Nie lubiła gdy ktoś próbował na nią wpływać, podważać jej decyzję. Te należały tylko do niej. I nauczyła się, że nie powinno się pozostawiać swojego losu w czyiś rękach. Przez to nie potrafiła słuchać o tym, że mogłoby być inaczej. Potrzebowała czuć chociaż najmniejszą kontrolę nad swoim życiem. Nie mogła nie myśleć o tym co będzie dalej, błądzić w ciemnościach. Musiała trzymać się tych doczesnych rzeczy. Mieć zadania do wykonania, perspektywę każdego kolejnego dnia. Czuła, że właśnie to jest dla niej najlepsze. Odrzucenie od siebie szaleństw własnych myśli, nie dopuszczenie ich do głosu. Dlatego czuła, że potrzebuje tej pracy, że potrzebuje stanąć na nogi o własnych siłach, nawet jeśli czas rekonwalescencji zawdzięczała Jaydenowi. Nie mogła zostać, nie mogła tak długo odpoczywać, szukać siebie, na to już nie było czasu. Znacznie łatwiej przychodziło jej wykradanie krótkich chwil, wyrwanie się z codzienności. Wtedy nie czuła się winna. Wtedy łatwiej było poczuć się tak jak kiedyś.
- Lepiej odpuść sobie pomysł oddzielnych sypialni - weszła mu w słowo, próbując zdusić rozbawienie. - To po prostu emocje, zmęczenie. Wszystko ustabilizuje się na jakiś czas po porodzie. Najważniejsze, że jesteście razem, wspierasz ją. Może wydaje ci się, że robisz niewiele, ale to naprawdę dużo. Trzeba to po prostu przetrwać. Później to będą dobre wspomnienia.
Echa tamtych dni chociaż wcale nie tak ponure, wydawały się być gorzkie. Czy już wtedy powinna przeczuwać jak potoczą się jej losy? Przecież nie powinna być zaskoczona. Pamiętała jednak, że wtedy oni przestali się już tak bardzo liczyć. Najważniejszym stało się dziecko, które nosiła. Sytuacja Jaydena była jednak inna. Starała się nie oceniać ich miarą własnych doświadczeń. Chociaż nie znała wybranki Vane’a tak dobrze, znała swojego przyjaciela. Jay przez te wszystkie lata stał się kimś znacznie bliższym niż przyjaciel. Teraz to dostrzegała. Był dla niej jak rodzina. Taka, którą sama wybrała. Nie mogła więc nie zauważyć zmian jakie w nim zaszły. Jayden nie był mężczyzną, który ulegał urokom, zakochiwał się na zawołanie czy uciekał w ramiona płytkich uczuć.
Zabawne. Nigdy wcześniej nie patrzyła na niego pod tym kątem. Znała go od dziecka; wciąż patrzyła przez pryzmat pyzatego krukona z rocznika wyżej. Bardzo dawno temu dorośli, ale Jayden wciąż nosił w sobie tego chłopca. Teraz znacznie trudniej było go dostrzec. Widziała to w oczach przyjaciela, ale to nie sprawiło, że przestał być jej bliski. Wciąż był lojalny, oddany, bezinteresowny, kochał słodycze i zapychał nimi jej córkę. I był zakochany. Chociaż nie znała go takiego, teraz nie miała co do tego wątpliwości. Wiedziała, że będzie dobrym ojcem, mężem, bo przez lata był wspaniałym przyjacielem dla niej i niezastąpioną częścią życia jej córki.
- Tak, mam się znacznie lepiej - mruknęła, śledząc wzrokiem sylwetkę córki. Nie było sensu ukrywać, że miesiąc temu zastał ją w złym stanie, że całkowicie już straciła swój spokój. Kilka tygodni później ich świat był równie nienormalny co wtedy; strach i niepokój były codziennością. Tego nie mogła się tak po prostu wyzbyć. Nie mogła nie tęsknić za swoim domem, za dniami spędzonymi w Mungu. Jednakże teraz czuła się silniejsza. - Wiem, czasami to mnie przeraża - odpowiedziała mu. Pragnęła ją chronić przed tym w światem w nadziei, że go takiego nie pozna. Pełnego głupich podziałów, okrucieństw i prześladowań. A przecież to nie było wszystko. Było w nim ciepło i tak wiele dobra. Melanie zasługiwała, aby poznać jego najlepsze strony.
Zaśmiała się, odrobinę zbyt perliście, próbując zdusić wzruszenie. Chociaż to były zwykłe słowa, znaczyły dla niej naprawdę wiele. Przecież właśnie dlatego tak bardzo się starała. By dobrze wychować Melanie, by zdusić pustkę po braku rodzica. Musiała być surowością ojca i ciepłe matki. Czasami było ciężko to rozgraniczyć, tak łatwo było ją rozpieścić, ulec egoistycznemu pragnieniu ulegania każdym jej zachciankom. Tak łatwo było to zepsuć. Rose starała się i naprawdę dobrze było słyszeć, że to wszystko nie szło na marne.
- Nie mogę ci teraz odmówić - uśmiechnęła się szeroko, przyjmując jego dłoń i podążając za nim na parkiet. Nie pamiętała kiedy ostatnio tańczyła. To musiało być bardzo dawno temu, bo obejmując go w sztywnym objęciu ramion, stanowczo nie pozwalała mu się prowadzić.



what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts

my dearest friend


Roselyn Wright
Roselyn Wright
Zawód : Uzdrowiciel w leśnej lecznicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
the healer has the
b l o o d i e s t
hands.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
when will enough be enough?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6412-roselyn-wright https://www.morsmordre.net/t6516-furia#166169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f415-szkocja-highlands-knieja https://www.morsmordre.net/t6553-skrytka-bankowa-nr-1612#167244 https://www.morsmordre.net/t6551-r-wright#282514

Strona 11 z 15 Previous  1 ... 7 ... 10, 11, 12, 13, 14, 15  Next

Ogrody i polana
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach