Piwnica
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Piwnica
Ważnym elementem dworku jest podzielona na dwie części piwnica, do której dostać się można tylko za pomocą bocznej klatki schodowej. Pierwsza część jest mniejsza i skromniejsza, ponieważ znajdują się tam jedynie tzw. „rupiecie”. Są to głównie stare i niepotrzebne przedmioty, w tym i niepotrzebne już miotły. Druga część jest znacznie większa, ponieważ przeznaczona została do przechowywania beczek z różnego rodzaju alkoholami. Największe zasoby stanowi Ognista Whisky.
Już jakiś czas temu przestał się zastanawiać czy zasłużył na ten tytuł czy nie. Szanował swojego wuja, więc przyjął jego decyzję bez większego sprzeciwu. Sytuacja polityczna faktycznie była skomplikowana, dlatego jego rezygnacja nie bardzo wchodziła w grę – narobiłaby jeszcze większego chaosu. Zresztą faktycznie zaczął to widzieć w kategoriach zaszczytu, bo jednak nestorem rodu zazwyczaj nie zostaje byle kto. Zazwyczaj, bo ciotkę Morganę wciąż uważał za jedną wielką pomyłkę z dwoma mniejszymi pomyłkami po bokach. - Wiesz, że nawet mam swój własny portret? Musiałem codziennie na niego patrzeć, więc w końcu kazałem przewiesić go w inne miejsce - westchnął. Portret był udany, w końcu zatrudnił porządnego malarza-artystę, ale i tak nie miał ochoty patrzeć na swoją twarz za każdym razem jak korzystał ze schodów. Próbował poprosić swój wizerunek, żeby przynajmniej przechodził do innego obrazu, ale nie chciał się go posłuchać. Był jakiś taki... uparty, co strasznie Archibalda denerwowało. - Dzięki, Tony. Tak myślałem, dlatego tu jestem - zaśmiał się. Całe szczęście, że udało im się w końcu pogodzić, bo w przeciwnym wypadku musiałby dłużej pomyśleć nad tym gdzie może się schować. - Może masz rację, może nie powinienem się przed nim chować - dodał, myśląc o lordzie Sorphonie, który faktycznie zawsze sprawiał wrażenie człowieka nieszczególnie przejmującego się wszystkim dookoła. A przynajmniej podchodzącym do tego z odpowiednią dozą lekkości, na którą Archibald nie potrafił się zdobyć. Archibald na razie wszystkim się martwił.
- Widzisz, to nie takie proste! To jest w tym wszystkim najgorsze! Teoretycznie jesteś nestorem, więc możesz ustawiać ludzi po kątach, ale w rzeczywistości to nie do końca tak działa - zasmucił się, bo sam wyobrażał sobie rolę nestora trochę inaczej. Teraz jeszcze bardziej szanował swojego wuja, który wytrzymał na tym stanowisku tyle lat. Nic dziwnego, że w końcu miał tego dość i oddał sygnet komuś młodszemu. - Próbowałem się zamknąć w szklarni, ale skrzat i tak mnie tam znajdował, nawet jak wyraźnie kazałem mu, żeby mi nie zwracał głowy. Potem przez pół dnia walił głową w wazon, bo sam się pogubił kogo ma słuchać. Mnie, kiedy kazałem mu do mnie nie przychodzić, czy kogoś w potrzebie, kto kazał mnie znaleźć - wzniósł ręce do góry, bo samo wspomnienie tego dnia już go zdenerwowało. Zawsze był nerwowy, ale teraz to już w ogóle szybko tracił cierpliwość z przemęczenia. Wypił więc trochę whisky, którą przed chwilą dostał od Tonika. Faktycznie smaczna. - Próbowaliście robić kiedyś nalewkę z paproci? To w ogóle możliwe? - Zapytał, przyglądając się uważnie złotemu płynowi. Paprotkówka. Jak na jego zerową wiedzę o produkcji alkoholi, ale podstawową z zakresu alchemii, to miało sens.
- Ślub! - Tak, to był temat, na który mógł sobie pogadać. Ten temat wydawał się nieskażony przez mniej więcej minutę, aż Archibald przypomniał sobie o wielkim kryzysie pomiędzy Julką i Ulyssesem. Dopił jednym haustem zawartość swojego kieliszka, bo wciąż nie mógł się z tym pogodzić. Pierwsza i nie ostatnia porażka jego nestorowania. Ale tym razem chodziło o ślub jego przyjaciela, więc mógł wykrzesać z siebie szczery entuzjazm. - Nie, na twój ślub na pewno wszystko będzie w porządku. Tak podpowiada mi intuicja - odparł, szczególnie akcentując ostatnie słowo. Przynajmniej taką miał nadzieję, a nie chciał niepotrzebnie krakać. - No tak, Azkaban... Ale wiesz, Ria jest w Zakonie tak samo jak ty. Będzie się narażać tak samo jak ty. Wiem, że to cholernie trudne, ale musicie to sobie przepracować i jakoś się z tym pogodzić - wzruszył ramionami, bo dokładnie to samo przechodził z Lorraine i doskonale wiedział co Tonik czuje. Chociaż ich sytuacja była trochę inna, bo mieli już dzieci i starali się nie pchać do walki jako takiej.
- Widzisz, to nie takie proste! To jest w tym wszystkim najgorsze! Teoretycznie jesteś nestorem, więc możesz ustawiać ludzi po kątach, ale w rzeczywistości to nie do końca tak działa - zasmucił się, bo sam wyobrażał sobie rolę nestora trochę inaczej. Teraz jeszcze bardziej szanował swojego wuja, który wytrzymał na tym stanowisku tyle lat. Nic dziwnego, że w końcu miał tego dość i oddał sygnet komuś młodszemu. - Próbowałem się zamknąć w szklarni, ale skrzat i tak mnie tam znajdował, nawet jak wyraźnie kazałem mu, żeby mi nie zwracał głowy. Potem przez pół dnia walił głową w wazon, bo sam się pogubił kogo ma słuchać. Mnie, kiedy kazałem mu do mnie nie przychodzić, czy kogoś w potrzebie, kto kazał mnie znaleźć - wzniósł ręce do góry, bo samo wspomnienie tego dnia już go zdenerwowało. Zawsze był nerwowy, ale teraz to już w ogóle szybko tracił cierpliwość z przemęczenia. Wypił więc trochę whisky, którą przed chwilą dostał od Tonika. Faktycznie smaczna. - Próbowaliście robić kiedyś nalewkę z paproci? To w ogóle możliwe? - Zapytał, przyglądając się uważnie złotemu płynowi. Paprotkówka. Jak na jego zerową wiedzę o produkcji alkoholi, ale podstawową z zakresu alchemii, to miało sens.
- Ślub! - Tak, to był temat, na który mógł sobie pogadać. Ten temat wydawał się nieskażony przez mniej więcej minutę, aż Archibald przypomniał sobie o wielkim kryzysie pomiędzy Julką i Ulyssesem. Dopił jednym haustem zawartość swojego kieliszka, bo wciąż nie mógł się z tym pogodzić. Pierwsza i nie ostatnia porażka jego nestorowania. Ale tym razem chodziło o ślub jego przyjaciela, więc mógł wykrzesać z siebie szczery entuzjazm. - Nie, na twój ślub na pewno wszystko będzie w porządku. Tak podpowiada mi intuicja - odparł, szczególnie akcentując ostatnie słowo. Przynajmniej taką miał nadzieję, a nie chciał niepotrzebnie krakać. - No tak, Azkaban... Ale wiesz, Ria jest w Zakonie tak samo jak ty. Będzie się narażać tak samo jak ty. Wiem, że to cholernie trudne, ale musicie to sobie przepracować i jakoś się z tym pogodzić - wzruszył ramionami, bo dokładnie to samo przechodził z Lorraine i doskonale wiedział co Tonik czuje. Chociaż ich sytuacja była trochę inna, bo mieli już dzieci i starali się nie pchać do walki jako takiej.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Zdziwił się. O posiadaniu własnego portretu marzyło pewnie wiele czarodziei. Anthony o swoim nie marzył. Jednak nie wiedzieć dlaczego Prewett wyraźnie go oświecił. Macmillan od pewnego czasu rozmyślał jak zaskoczyć swoją narzeczoną po ślubie. Teraz dał mu super pomysł! Powinien wynająć artystę, który mógłby niepostrzeżenie namalować ukochaną. Pytanie tylko czy Ria chciałaby zaakceptować taki prezent. A może… Być może był to wyjątkowo zły pomysł. Musiał nad tym jeszcze pomyśleć. Weasleyowie nie przywiązywali zbyt wielkiej wagi do materialnych wartości, co całkowicie rozumiał. Nie potrafił jednak wyrazić swojej miłości w lepszy i bardziej dostojny sposób. Ria w swoim nie-szlacheckim zachowaniu była przecież większą damą od tych wszystkich sztywnych szlachcianek pokroju Malfoyów czy Burke’ów, czy Crouchów! Złotym sercem, którego nie dało się tak po prostu nie dostrzec i nie podziwiać!
– Portret? – ponowił za przyjacielem. Sytuacja była dla niego śmieszna, choć po minie Archibalda rozumiał, że nie była dla niego. – A kto malował portret? – Zapytał całkiem zainteresowany. Poważnie rozmyślał nad swoim ledwo co powstałym pomysłem na prezent dla panny Weasley. Jeszcze kilka miesięcy i miały odbyć się jej urodziny… to byłby odpowiedni moment, na pewno! A jeżeli nie chciałaby go przyjąć ze względu na honor… to zawsze mogła go sprzedać w celach charytatywnych! Sam już nie wiedział!
Uśmiechnął się, kiedy udało mu się (jak się mu wydawało) uspokoić szanownego lorda nestora… to jest przyjaciela (wciąż miał problem jak właściwie powinien z nim rozmawiać; niby nic się nie zmieniło, ale jednak urząd nestora powodował, że Anthony odczuwał tym większy szacunek). Przynajmniej przydał się w tej kwestii (on, Macmillan). Przynajmniej coś! Rozumiał przez jaki poziom stresu przechodził Archibald. Nie było jednak powodów, żeby kryć się przed dobrym i poczciwym nestorem Macmillanów. Gdziekolwiek pojawiał się lord senior, tam wszelkie złe nastroje mijały. Był prawdziwą podporą dla rodu i zapewne dla swoich przyjaciół, jeżeli ich miał (a zapewne miał!)
– To tylko znaczy, że rodzina tobie ufa – stwierdził po wysłuchaniu kolejnych zażaleń lorda Prewetta. Wierzył w to, co mówił, a i chciał podnieść go na duchu. On sam prosiłby o spotkanie w wielu kwestiach z przyjacielem, gdyby tylko przynależał do jego rodu.
Pytanie na odpowiedź rudego przyjaciela w kwestii alkoholu była z kolei tylko jedna, ale Anthony zaczął rozmyślać nad tym jak mógłby ją zastosować. Paprotówka (myślał nieświadomie tak samo o nazwie takiego alkoholu jak sam Archibald!)… Pytanie tylko czy byłaby ona z liści czy kwiatu? Cokolwiek by to nie było… musiałby wrzucić tę część do co najmniej czterdziestoprocentowego alkoholu na kilka tygodni… albo zmusić alkohol to szybszego wymieszania się z paprocią… Albo musiałby jakoś wyciągnąć sok z paproci… albo… Zaczął drapać się po czole i prawić dziwne grymasy, kiedy w myślach odrzucał kolejne pomysły.
– Nigdy nie robiliśmy alkoholu z paproci… Ale T-tak, dałoby się… – odpowiedział wahając się. – Zastanawiam się tylko jak. No i myślisz o alkoholu z liści czy tylko kwiat? Ciekawe czy działałby podobnie do Felix Felicis… Na Merlina, Archibaldzie! – zakrzyknął nagle, chwytając go nagle za ramiona. Najchętniej by go ucałował kilkukrotnie w policzki, ale nie wypadało (chyba!) – Jesteś genialny! – dodał zachwycony jego pomysłem. Musiał to później zapisać! – Możesz mi kiedyś w tym pomóc, oczywiście jeżeli znajdziesz trochę czasu!
Miał już tłumaczyć jak kwestie przygotowania do wesela i ślubu go pochłaniają… chciał nawet powiedzieć, że myślał, że nie będzie problemu przy ustawieniu liczby gości, że będzie ona ograniczona, że nie będzie to ślub z pompą… że rzeczywistość jak zwykle zrobiła go w konia! Ale wtedy przypomniał sobie, że sam Archibald jeszcze (zapewne) przeżywał nieudany ślub siostry z lordem Ollivanderem. Zastanawiał się chwilę czy zdradzić mu sekret…
– Mam nadzieję i ja – zaczął i wciąż rozmyślał czy powiedzieć mu, że wyzwał sir Ulyssesa na pojedynek. Gdy już miał to na końcu języka, nagle się powstrzymał i wrócił do tematu Rii, który wyjątkowo go martwił. – Wiem… Wiem… Ale i tak się martwię, choć całkowicie ją rozumiem. Damy radę, na pewno – dodał, uśmiechnął się, choć nie był to wyjątkowo szczęśliwy typ uśmiechu.
Ria na pewno nie chciała siedzieć w miejscu. Wiedział, że chciała walczyć i rozumiał jej potrzeby. Bał się jedynie tego, żeby nic jej się nie stało. A przecież (o ironio!) w zderzeniu z czarnoksiężnikami mogło stać się i to najgorsze… To, co ponowiłoby jego smutek na wiele lat raz jeszcze. Tym bardziej zależało mu na ślubie. Westchnął głęboko i popił whisky, by uspokoić swoje zmartwienia.
– Archibaldzie… – zaczął, ale nie zamierzał jeszcze wspominać o wyzwaniu lorda Ollivandera na pojedynek. Myślał o czymś zupełnie innym. – Wiesz, że pomimo naszych sprzeczek jesteś moim przyjacielem. Tym prawdziwym – który przecież miał prawo urazić się po tym, co Anthony powypisywał w listach dawno temu. – Chciałbyś być moim świadkiem? Na ślubie. Oczywiście, o ile będziesz chciał. Nie wymagam zupełnie nic od ciebie. Chciałbym tylko, żeby obok mnie stał ktoś, kto jednak jest mi bliski – wyjaśnił wpatrując się to w przyjaciela, to w swoją szklaneczkę.
– Portret? – ponowił za przyjacielem. Sytuacja była dla niego śmieszna, choć po minie Archibalda rozumiał, że nie była dla niego. – A kto malował portret? – Zapytał całkiem zainteresowany. Poważnie rozmyślał nad swoim ledwo co powstałym pomysłem na prezent dla panny Weasley. Jeszcze kilka miesięcy i miały odbyć się jej urodziny… to byłby odpowiedni moment, na pewno! A jeżeli nie chciałaby go przyjąć ze względu na honor… to zawsze mogła go sprzedać w celach charytatywnych! Sam już nie wiedział!
Uśmiechnął się, kiedy udało mu się (jak się mu wydawało) uspokoić szanownego lorda nestora… to jest przyjaciela (wciąż miał problem jak właściwie powinien z nim rozmawiać; niby nic się nie zmieniło, ale jednak urząd nestora powodował, że Anthony odczuwał tym większy szacunek). Przynajmniej przydał się w tej kwestii (on, Macmillan). Przynajmniej coś! Rozumiał przez jaki poziom stresu przechodził Archibald. Nie było jednak powodów, żeby kryć się przed dobrym i poczciwym nestorem Macmillanów. Gdziekolwiek pojawiał się lord senior, tam wszelkie złe nastroje mijały. Był prawdziwą podporą dla rodu i zapewne dla swoich przyjaciół, jeżeli ich miał (a zapewne miał!)
– To tylko znaczy, że rodzina tobie ufa – stwierdził po wysłuchaniu kolejnych zażaleń lorda Prewetta. Wierzył w to, co mówił, a i chciał podnieść go na duchu. On sam prosiłby o spotkanie w wielu kwestiach z przyjacielem, gdyby tylko przynależał do jego rodu.
Pytanie na odpowiedź rudego przyjaciela w kwestii alkoholu była z kolei tylko jedna, ale Anthony zaczął rozmyślać nad tym jak mógłby ją zastosować. Paprotówka (myślał nieświadomie tak samo o nazwie takiego alkoholu jak sam Archibald!)… Pytanie tylko czy byłaby ona z liści czy kwiatu? Cokolwiek by to nie było… musiałby wrzucić tę część do co najmniej czterdziestoprocentowego alkoholu na kilka tygodni… albo zmusić alkohol to szybszego wymieszania się z paprocią… Albo musiałby jakoś wyciągnąć sok z paproci… albo… Zaczął drapać się po czole i prawić dziwne grymasy, kiedy w myślach odrzucał kolejne pomysły.
– Nigdy nie robiliśmy alkoholu z paproci… Ale T-tak, dałoby się… – odpowiedział wahając się. – Zastanawiam się tylko jak. No i myślisz o alkoholu z liści czy tylko kwiat? Ciekawe czy działałby podobnie do Felix Felicis… Na Merlina, Archibaldzie! – zakrzyknął nagle, chwytając go nagle za ramiona. Najchętniej by go ucałował kilkukrotnie w policzki, ale nie wypadało (chyba!) – Jesteś genialny! – dodał zachwycony jego pomysłem. Musiał to później zapisać! – Możesz mi kiedyś w tym pomóc, oczywiście jeżeli znajdziesz trochę czasu!
Miał już tłumaczyć jak kwestie przygotowania do wesela i ślubu go pochłaniają… chciał nawet powiedzieć, że myślał, że nie będzie problemu przy ustawieniu liczby gości, że będzie ona ograniczona, że nie będzie to ślub z pompą… że rzeczywistość jak zwykle zrobiła go w konia! Ale wtedy przypomniał sobie, że sam Archibald jeszcze (zapewne) przeżywał nieudany ślub siostry z lordem Ollivanderem. Zastanawiał się chwilę czy zdradzić mu sekret…
– Mam nadzieję i ja – zaczął i wciąż rozmyślał czy powiedzieć mu, że wyzwał sir Ulyssesa na pojedynek. Gdy już miał to na końcu języka, nagle się powstrzymał i wrócił do tematu Rii, który wyjątkowo go martwił. – Wiem… Wiem… Ale i tak się martwię, choć całkowicie ją rozumiem. Damy radę, na pewno – dodał, uśmiechnął się, choć nie był to wyjątkowo szczęśliwy typ uśmiechu.
Ria na pewno nie chciała siedzieć w miejscu. Wiedział, że chciała walczyć i rozumiał jej potrzeby. Bał się jedynie tego, żeby nic jej się nie stało. A przecież (o ironio!) w zderzeniu z czarnoksiężnikami mogło stać się i to najgorsze… To, co ponowiłoby jego smutek na wiele lat raz jeszcze. Tym bardziej zależało mu na ślubie. Westchnął głęboko i popił whisky, by uspokoić swoje zmartwienia.
– Archibaldzie… – zaczął, ale nie zamierzał jeszcze wspominać o wyzwaniu lorda Ollivandera na pojedynek. Myślał o czymś zupełnie innym. – Wiesz, że pomimo naszych sprzeczek jesteś moim przyjacielem. Tym prawdziwym – który przecież miał prawo urazić się po tym, co Anthony powypisywał w listach dawno temu. – Chciałbyś być moim świadkiem? Na ślubie. Oczywiście, o ile będziesz chciał. Nie wymagam zupełnie nic od ciebie. Chciałbym tylko, żeby obok mnie stał ktoś, kto jednak jest mi bliski – wyjaśnił wpatrując się to w przyjaciela, to w swoją szklaneczkę.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie rozumiał skąd u Anthony'ego wzięło się to zdziwienie i rozbawienie. Przecież to normalne, że nestor miał swój portret – zresztą nie tylko nestor, inni członkowie rodziny też czasem takie dostawali. Chyba że Macmillanowie inaczej podchodzili do tej tradycji, co szczególnie Archibalda by nie zdziwiło, bo Macmillanowie generalnie byli dość niezależni. - Eugene Denouement - westchnął, masując sobie skronie. Nie miał nic do swojego malarza, bo bardzo dobrze się wywiązał ze swoich obowiązków. Sprawnie poszło mu odrestaurowanie fresku, a jego nestorski portret faktycznie świetnie się prezentował. Archibald kazał go powiesić w inne miejsce tylko dlatego, że nie chciało mu się codziennie patrzeć na siebie samego. - Mogę ci dać na niego namiary - był pewny, że artysta ucieszy się z dodatkowego zlecenia. Domyślał się, że takim malarzom nie było łatwo, przecież w dzisiejszych czasach nie zamawia się obrazów tak często.
- To dobrze, że mi ufają... - zastanowił się nad słowami przyjaciela, bo w zasadzie nie mógł się z nim nie zgodzić. To, że tak prosili go o pomoc w rozwiązaniu ich problemów musiało znaczyć, że wierzyli, że właśnie on sobie z nimi poradzi. W zasadzie kiedy spojrzało się na to z tej perspektywy, przestawało to być aż takie męczące. - ...ale wydaje mi się, że wujowi Eddardowi aż tak nie zawracano głowy. Musiał wypracować sobie jakiś system... - zastanowił się. Będzie musiał go o to podpytać jak już wróci do Weymouth. Całe szczęście, że stary wuj nie zostawił go samego na tym świecie, przynajmniej mógł go czasem o coś podpytać. Chociaż starał się tego nie robić za często, żeby mu pokazać, że wybrał odpowiednią osobę na to stanowisko. Sam wuj zdawał się wyglądać na bardziej wypoczętego, więc tym bardziej nie chciał mu zawracać głowy problemami, od których chciał się uwolnić.
Nie sądził, że jego luźna propozycja spotka się z taką reakcją! Dobrze, że zdążył opróżnić kieliszek, bo Anthony niechybnie by wszystko wylał przez ten nagły atak. - Dziękuję - odpowiedział niepewnie, wygładzając koszulę, kiedy Tonik już go puścił. Rozejrzał się za butelką tej smacznej whisky i napełnił sobie kieliszek, dopiero wtedy mógł włączyć się do tej rozmowy. - Smaczne - dodał, chociaż Macmillanowie na pewno słyszeli to na każdym kroku. A co do paprotówki... Archibald zamyślił się na chwilę. - Do felix felicis potrzeba więcej składników, nie tylko kwiatu paproci. W przeciwnym wypadku po prostu można by było je rzuć i dałyby podobny rezultat - wyjaśnił, chociaż tok myślenia przyjaciela jak najbardziej miał sens. - Ale to są kwiaty o bardzo silnym potencjale magicznym, więc bardzo możliwe, że nalewka na ich bazie będzie mieć dodatkowe działanie... - sam się ożywił na tę myśl. Zaraził się entuzjazmem Anthony'ego. - Ciężko mi tylko przewidzieć jakie dokładnie. Nie wiem nawet czy to byłoby pozytywne działanie, czy może zadziałałoby jak trucizna... Poza tym nie wiem czy nie lepiej byłoby zrobić jej z liści paproci, chyba lepiej nadawałyby się do takiego roztworu - poszło, teraz Archibald będzie się nad tym zastanawiał przez najbliższy tydzień. Upił łyk whisky, wyobrażając sobie przy tym, że taka paprotówka mogłaby nawet być zielona. Tak ładnie, szlachetnie zielona, jak szmaragd, nie jak smarki trolla. - Pomogę, oczywiście! - Jak mógłby zrezygnować z tak ciekawego projektu badawczego? W dodatku w tak doborowym towarzystwie? Tak naprawdę mógł zacząć te badania teraz zaraz, a przynajmniej jutro.
- To prawda, człowiek ciągle się martwi. Jak nie Ria, to ktoś inny... Myślisz, że to wszystko będzie jeszcze długo trwało? Czy to w ogóle kiedykolwiek się skończy czy już tak będziemy żyć? Nie myślałeś kiedyś nad tym, że... Chociaż nieważne, nie - zrezygnował z kontynuowania tego tematu, bo chciał powiedzieć, że tak naprawdę oni nie musieli brać udziału w tej walce. Byli na wygodnej pozycji, urodzili się w arystokratycznej rodzinie i tak naprawdę mogliby spokojnie żyć w nowym ustroju. Nie narażać swojej rodziny. Teoretycznie. Archibalda czasem atakowała ta myśl, chociaż wiedział, że i tak nie byłby w stanie biernie się przyglądać tej niesprawiedliwości. Musiał się napić, żeby przestać gadać głupoty.
Całe szczęście, że Anthony zmienił temat. Archibald z pewnym niepokojem czekał aż przyjaciel wreszcie powie to co zaplanował, bo dziwnie spoważniał. Uśmiechnął się jednak szeroko, kiedy temat sprowadził się do ślubu. - Żartujesz? Pewnie, że bym chciał! - Musiał wstać i zamknąć Tonika w przyjacielskim uścisku, może to whisky zaczęła sprawiać, że zrobił się bardziej wylewny. - I masz pełne prawo ode mnie wymagać, już kiedyś byłem świadkiem, posiadam odpowiednie doświadczenie - dodał, siadając z powrotem na ławce, ale tym razem już nie spojrzał gdzie jest kurz. To był naprawdę miły gest ze strony Anthony'ego. Archibald poczuł się zaszczycony, chociaż jednocześnie trochę zrobiło mu się przykro, że na jego własnym ślubie Macmillana zabrakło.
- To dobrze, że mi ufają... - zastanowił się nad słowami przyjaciela, bo w zasadzie nie mógł się z nim nie zgodzić. To, że tak prosili go o pomoc w rozwiązaniu ich problemów musiało znaczyć, że wierzyli, że właśnie on sobie z nimi poradzi. W zasadzie kiedy spojrzało się na to z tej perspektywy, przestawało to być aż takie męczące. - ...ale wydaje mi się, że wujowi Eddardowi aż tak nie zawracano głowy. Musiał wypracować sobie jakiś system... - zastanowił się. Będzie musiał go o to podpytać jak już wróci do Weymouth. Całe szczęście, że stary wuj nie zostawił go samego na tym świecie, przynajmniej mógł go czasem o coś podpytać. Chociaż starał się tego nie robić za często, żeby mu pokazać, że wybrał odpowiednią osobę na to stanowisko. Sam wuj zdawał się wyglądać na bardziej wypoczętego, więc tym bardziej nie chciał mu zawracać głowy problemami, od których chciał się uwolnić.
Nie sądził, że jego luźna propozycja spotka się z taką reakcją! Dobrze, że zdążył opróżnić kieliszek, bo Anthony niechybnie by wszystko wylał przez ten nagły atak. - Dziękuję - odpowiedział niepewnie, wygładzając koszulę, kiedy Tonik już go puścił. Rozejrzał się za butelką tej smacznej whisky i napełnił sobie kieliszek, dopiero wtedy mógł włączyć się do tej rozmowy. - Smaczne - dodał, chociaż Macmillanowie na pewno słyszeli to na każdym kroku. A co do paprotówki... Archibald zamyślił się na chwilę. - Do felix felicis potrzeba więcej składników, nie tylko kwiatu paproci. W przeciwnym wypadku po prostu można by było je rzuć i dałyby podobny rezultat - wyjaśnił, chociaż tok myślenia przyjaciela jak najbardziej miał sens. - Ale to są kwiaty o bardzo silnym potencjale magicznym, więc bardzo możliwe, że nalewka na ich bazie będzie mieć dodatkowe działanie... - sam się ożywił na tę myśl. Zaraził się entuzjazmem Anthony'ego. - Ciężko mi tylko przewidzieć jakie dokładnie. Nie wiem nawet czy to byłoby pozytywne działanie, czy może zadziałałoby jak trucizna... Poza tym nie wiem czy nie lepiej byłoby zrobić jej z liści paproci, chyba lepiej nadawałyby się do takiego roztworu - poszło, teraz Archibald będzie się nad tym zastanawiał przez najbliższy tydzień. Upił łyk whisky, wyobrażając sobie przy tym, że taka paprotówka mogłaby nawet być zielona. Tak ładnie, szlachetnie zielona, jak szmaragd, nie jak smarki trolla. - Pomogę, oczywiście! - Jak mógłby zrezygnować z tak ciekawego projektu badawczego? W dodatku w tak doborowym towarzystwie? Tak naprawdę mógł zacząć te badania teraz zaraz, a przynajmniej jutro.
- To prawda, człowiek ciągle się martwi. Jak nie Ria, to ktoś inny... Myślisz, że to wszystko będzie jeszcze długo trwało? Czy to w ogóle kiedykolwiek się skończy czy już tak będziemy żyć? Nie myślałeś kiedyś nad tym, że... Chociaż nieważne, nie - zrezygnował z kontynuowania tego tematu, bo chciał powiedzieć, że tak naprawdę oni nie musieli brać udziału w tej walce. Byli na wygodnej pozycji, urodzili się w arystokratycznej rodzinie i tak naprawdę mogliby spokojnie żyć w nowym ustroju. Nie narażać swojej rodziny. Teoretycznie. Archibalda czasem atakowała ta myśl, chociaż wiedział, że i tak nie byłby w stanie biernie się przyglądać tej niesprawiedliwości. Musiał się napić, żeby przestać gadać głupoty.
Całe szczęście, że Anthony zmienił temat. Archibald z pewnym niepokojem czekał aż przyjaciel wreszcie powie to co zaplanował, bo dziwnie spoważniał. Uśmiechnął się jednak szeroko, kiedy temat sprowadził się do ślubu. - Żartujesz? Pewnie, że bym chciał! - Musiał wstać i zamknąć Tonika w przyjacielskim uścisku, może to whisky zaczęła sprawiać, że zrobił się bardziej wylewny. - I masz pełne prawo ode mnie wymagać, już kiedyś byłem świadkiem, posiadam odpowiednie doświadczenie - dodał, siadając z powrotem na ławce, ale tym razem już nie spojrzał gdzie jest kurz. To był naprawdę miły gest ze strony Anthony'ego. Archibald poczuł się zaszczycony, chociaż jednocześnie trochę zrobiło mu się przykro, że na jego własnym ślubie Macmillana zabrakło.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
To nie sam portret był dla niego śmieszny, ale sytuacja o której opowiadał mu Archibald. Wyobrażenie przyjaciela, któremu przeszkadzał obraz z jego podobizną było zwyczajnie zabawne. Rozumiał jednak, że dla samego Prewetta sytuacja była zapewne trochę nieprzyjemna.
– Jak?! – zapytał nie potrafiąc powtórzyć nazwiska malarza. Kto wymyślał tak szalone imiona! Chyba tylko Francuzi! – Jak się to w ogóle pisze? – Dodał wyraźnie zaskoczony i zmieszany. Jeżeli to naprawdę był Francuz, to jego nazwisko było zbyt skomplikowane, żeby je zapamiętał. Z całym szacunkiem dla artysty i jego umiejętności, których jeszcze nie poznał. – Chętnie – odpowiedział, bo chciał jakiekolwiek namiary na kogokolwiek. – Chyba, że znasz kogoś z naszych stron. – Bo choć nie należał do biednych to obawiał się nienormalnie wysokiej ceny od jakiego Denumo…-kogoś.
Uśmiechnął się, kiedy udało mu się (jak się wydawało) pokazać Prewettowi drugą stronę medalu. Posiadanie tytułu nestora z całą pewnością wzbudzało szacunek. Sprawiało też jednak, że niektórzy nie kłopotali się ze swoimi problemami i zwyczajnie zwracali się do kogoś „odpowiedniego”, w tym przypadku właśnie nestora (w imię myśli „bo przecież on powinien wiedzieć, prawda?”).
– Może podpytaj go – zaproponował. Przecież to było najłatwiejsze rozwiązanie, dopóki starszy lord Prewett był żywy i choć trochę mógł wesprzeć Archibalda poradą. – Musisz pewnie też nauczyć się trochę asertywności – zastanowił się na głos. – Może problem jest w tym, że po prostu pokazałeś im, że mogą przychodzić z byle problemem i dlatego masz teraz tyle na głowie. – To na pewno nie była pocieszająca myśl, ale jako nie-Prewett miał odwagę to zasugerować. Miał nadzieję, że przyjaciel nie zamierzał się na niego obrażać z tego powodu.
Miło więc było pomyśleć o czymś innym niż sprawy rodzinne. Paprotówka była idealnym pretekstem do wygłupiania się, ale i całkiem poważnej burzy mózgów. Archibald miał rację. Sama paproć nie dawała tego samego efektu, co felix felicis. Musiałby przyjrzeć się metodzie wyrabiania eliksiru.
– Kto wie, warto byłoby to kiedyś sprawdzić – zaproponował. Kiedyś, po wojnie, kiedy będą mieć na to więcej czasu. Eksperymentowanie z alkoholami nie było teraz nikomu potrzebne. Szczególnie, że sam Macmillan obiecywał sobie, że rzuci się w wir walki jak tylko wyzdrowieje. – Musiałbym odświeżyć znajomość eliksirów – westchnął ciężko. Pomyśleć, że zdał je na bardzo dobrą ocenę… jak na przedstawiciela swojego rodu. Ucieszył się, kiedy Prewett sam zaproponował chęć pomocy, choć szybko zdał sobie sprawę, że może jednak lepiej odłożyć tego typu eksperymenty na lepsze czasy. – Może się tym zajmiemy, po wojnie.
A miał szczerą nadzieję, że miała się skończyć szybko. Trzeba było jak najszybciej powstrzymać Malfoya i tego całego Voldemorta, a także ich szalone pomysły.
– Mam nadzieję, że nie – przyznał otwarcie, choć powątpiewał we własne słowa. Ci szaleńcy mieli swoich popleczników i oddanych fanatyków, a to oznaczało, że wojna zapewne miała być długa i krwawa. Nie chciał jednak zasmucać Archibalda swoimi pesymistycznymi wizjami. – Wiem jedynie, że po wojnie, jeżeli los mi pozwoli, będę mieć całą gromadkę dzieci. Całą drużynę. – Nie miał pojęcia jak Prewett chciał zakończyć swoje gdybanie, więc dokończył je na swój sposób.
Na twarz Macmillana wkradł się szeroki, szczery, niemalże dziecinny uśmiech. Obawiał się, że Archibald się nie zgodzi, ze względu na to, że miał zbyt wiele obowiązków na swojej głowie. A jednak! Ścisnął go mocno.
– Wymagam jedynie, żebyś się dobrze bawił na ślubie – zaśmiał się i uniósł swój kieliszek w geście toastu.
– Jak?! – zapytał nie potrafiąc powtórzyć nazwiska malarza. Kto wymyślał tak szalone imiona! Chyba tylko Francuzi! – Jak się to w ogóle pisze? – Dodał wyraźnie zaskoczony i zmieszany. Jeżeli to naprawdę był Francuz, to jego nazwisko było zbyt skomplikowane, żeby je zapamiętał. Z całym szacunkiem dla artysty i jego umiejętności, których jeszcze nie poznał. – Chętnie – odpowiedział, bo chciał jakiekolwiek namiary na kogokolwiek. – Chyba, że znasz kogoś z naszych stron. – Bo choć nie należał do biednych to obawiał się nienormalnie wysokiej ceny od jakiego Denumo…-kogoś.
Uśmiechnął się, kiedy udało mu się (jak się wydawało) pokazać Prewettowi drugą stronę medalu. Posiadanie tytułu nestora z całą pewnością wzbudzało szacunek. Sprawiało też jednak, że niektórzy nie kłopotali się ze swoimi problemami i zwyczajnie zwracali się do kogoś „odpowiedniego”, w tym przypadku właśnie nestora (w imię myśli „bo przecież on powinien wiedzieć, prawda?”).
– Może podpytaj go – zaproponował. Przecież to było najłatwiejsze rozwiązanie, dopóki starszy lord Prewett był żywy i choć trochę mógł wesprzeć Archibalda poradą. – Musisz pewnie też nauczyć się trochę asertywności – zastanowił się na głos. – Może problem jest w tym, że po prostu pokazałeś im, że mogą przychodzić z byle problemem i dlatego masz teraz tyle na głowie. – To na pewno nie była pocieszająca myśl, ale jako nie-Prewett miał odwagę to zasugerować. Miał nadzieję, że przyjaciel nie zamierzał się na niego obrażać z tego powodu.
Miło więc było pomyśleć o czymś innym niż sprawy rodzinne. Paprotówka była idealnym pretekstem do wygłupiania się, ale i całkiem poważnej burzy mózgów. Archibald miał rację. Sama paproć nie dawała tego samego efektu, co felix felicis. Musiałby przyjrzeć się metodzie wyrabiania eliksiru.
– Kto wie, warto byłoby to kiedyś sprawdzić – zaproponował. Kiedyś, po wojnie, kiedy będą mieć na to więcej czasu. Eksperymentowanie z alkoholami nie było teraz nikomu potrzebne. Szczególnie, że sam Macmillan obiecywał sobie, że rzuci się w wir walki jak tylko wyzdrowieje. – Musiałbym odświeżyć znajomość eliksirów – westchnął ciężko. Pomyśleć, że zdał je na bardzo dobrą ocenę… jak na przedstawiciela swojego rodu. Ucieszył się, kiedy Prewett sam zaproponował chęć pomocy, choć szybko zdał sobie sprawę, że może jednak lepiej odłożyć tego typu eksperymenty na lepsze czasy. – Może się tym zajmiemy, po wojnie.
A miał szczerą nadzieję, że miała się skończyć szybko. Trzeba było jak najszybciej powstrzymać Malfoya i tego całego Voldemorta, a także ich szalone pomysły.
– Mam nadzieję, że nie – przyznał otwarcie, choć powątpiewał we własne słowa. Ci szaleńcy mieli swoich popleczników i oddanych fanatyków, a to oznaczało, że wojna zapewne miała być długa i krwawa. Nie chciał jednak zasmucać Archibalda swoimi pesymistycznymi wizjami. – Wiem jedynie, że po wojnie, jeżeli los mi pozwoli, będę mieć całą gromadkę dzieci. Całą drużynę. – Nie miał pojęcia jak Prewett chciał zakończyć swoje gdybanie, więc dokończył je na swój sposób.
Na twarz Macmillana wkradł się szeroki, szczery, niemalże dziecinny uśmiech. Obawiał się, że Archibald się nie zgodzi, ze względu na to, że miał zbyt wiele obowiązków na swojej głowie. A jednak! Ścisnął go mocno.
– Wymagam jedynie, żebyś się dobrze bawił na ślubie – zaśmiał się i uniósł swój kieliszek w geście toastu.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- E-u-g-e-n-e D-e-n-u-m-e-n-t - przeliterował przyjacielowi, chociaż nie był pewny, czy to zapamięta. - Nie, nie, nie. E-u-g-e-n-e D-e-n-o-u-e-m-e-n-t - poprawił się szybko, jeszcze raz sprawdzając w myślach, czy aby na pewno dobrze podał mu nazwisko malarza. Znał biegle język francuski, ale literowanie słów sprawiało mu lekkie trudności. Zresztą narodowość malarza nie miała tak wielkiego znaczenia jak jego talent i pracowitość – naprawdę dobrze wywiązał się ze swoich obowiązków. - Kojarzę parę nazwisk, ale z żadnym nie współpracowałem, więc nie umiem o nich nic powiedzieć - wzruszył ramionami, próbując sobie przypomnieć twarze artystów, którzy przekraczali próg Weymouth, ale nic nie przychodziło mu do głowy.
- Nie chcę go o wszytko pytać - oburzył się, chociaż prawda była taka, że odkąd objął stanowisko nestora, zapytał wuja o radę jedynie raz. Nie chciał go prosić o pomoc, żeby sobie przypadkiem nie pomyślał, że wybrał nieodpowiednią osobę na to stanowisko. - Chyba masz rację... Przemyślę to - zgodził się w końcu z przyjacielem. Jakież to ciężkie czasy nastały!
Kiwnął głową, choć bez przekonania. Nie chciało mu się wszystkiego odkładać na "po wojnie". Nie był pewny czy w ogóle dożyje tych czasów, choć oczywiście starał się jak mógł, żeby nic poważnego mu się nie stało. - Najwyżej poprosilibyśmy o pomoc jakiegoś alchemika. Na pewno jakiś u was pracuje! - zaproponował, bo sam też nie był mistrzem eliksirów. Posiadał jedynie podstawową wiedzę na ten temat, która była mu potrzebna do pracy z eliksirami. - Nie wiadomo kiedy ta wojna się skończy - zauważył, wzdychając cicho, choć może Anthony jednak miał rację. Przynajmniej mogli mieć cel, jakąś pociechę na lepsze czasy, której mogli oczekiwać. Może planowanie takich wydarzeń na przyszłość miało sens. - Ale możemy poczekać. Zastanowię się nad tym kwiatem paproci - uśmiechnął się lekko.
- Ty wygrałeś Wiklinowego Maga w zeszłym roku, prawda? - wyraźnie ożywił się na to wspomnienie. - W takim razie na pewno będziesz miał gromadkę dzieci, każdy zwycięzca z zeszłych lat tak miał - zapewnił przyjaciela, uśmiechając się przy tym szeroko, bo jednak wizja takiej rudej gromadki (geny Weasley'ów są silne) u Macmillanów rozczulała Archibalda.
- Na pewno będę się dobrze bawił - zapewnił Anthony'ego, również swój kieliszek unosząc w geście toastu. Wypił jego zawartość jednym haustem, po czym wstał z zakurzonej ławeczki. Trochę zakręciło mu się w głowie. - Dziękuję, potrzebowałem tego - cieszył się, że zawsze może wpaść do Puddlemere. - Powinienem już wracać do Weymouth. Będziemy w kontakcie - pożegnał się z przyjacielem i ruszył do wyjścia, będąc w o wiele lepszym humorze niż zaledwie parę godzin temu.
zt
- Nie chcę go o wszytko pytać - oburzył się, chociaż prawda była taka, że odkąd objął stanowisko nestora, zapytał wuja o radę jedynie raz. Nie chciał go prosić o pomoc, żeby sobie przypadkiem nie pomyślał, że wybrał nieodpowiednią osobę na to stanowisko. - Chyba masz rację... Przemyślę to - zgodził się w końcu z przyjacielem. Jakież to ciężkie czasy nastały!
Kiwnął głową, choć bez przekonania. Nie chciało mu się wszystkiego odkładać na "po wojnie". Nie był pewny czy w ogóle dożyje tych czasów, choć oczywiście starał się jak mógł, żeby nic poważnego mu się nie stało. - Najwyżej poprosilibyśmy o pomoc jakiegoś alchemika. Na pewno jakiś u was pracuje! - zaproponował, bo sam też nie był mistrzem eliksirów. Posiadał jedynie podstawową wiedzę na ten temat, która była mu potrzebna do pracy z eliksirami. - Nie wiadomo kiedy ta wojna się skończy - zauważył, wzdychając cicho, choć może Anthony jednak miał rację. Przynajmniej mogli mieć cel, jakąś pociechę na lepsze czasy, której mogli oczekiwać. Może planowanie takich wydarzeń na przyszłość miało sens. - Ale możemy poczekać. Zastanowię się nad tym kwiatem paproci - uśmiechnął się lekko.
- Ty wygrałeś Wiklinowego Maga w zeszłym roku, prawda? - wyraźnie ożywił się na to wspomnienie. - W takim razie na pewno będziesz miał gromadkę dzieci, każdy zwycięzca z zeszłych lat tak miał - zapewnił przyjaciela, uśmiechając się przy tym szeroko, bo jednak wizja takiej rudej gromadki (geny Weasley'ów są silne) u Macmillanów rozczulała Archibalda.
- Na pewno będę się dobrze bawił - zapewnił Anthony'ego, również swój kieliszek unosząc w geście toastu. Wypił jego zawartość jednym haustem, po czym wstał z zakurzonej ławeczki. Trochę zakręciło mu się w głowie. - Dziękuję, potrzebowałem tego - cieszył się, że zawsze może wpaść do Puddlemere. - Powinienem już wracać do Weymouth. Będziemy w kontakcie - pożegnał się z przyjacielem i ruszył do wyjścia, będąc w o wiele lepszym humorze niż zaledwie parę godzin temu.
zt
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Jedna z mniejszych beczek leżała rozbita na ziemi. Straciła życie w bardzo tajemniczych okolicznościach. Wszyscy przesłuchani domownicy twierdzili, że od dawna nie wchodzili do piwnic, w których leżakowała sobie grzecznie ta partia smakowitego alkoholu, którego ziemisty, głęboki zapach unosił się teraz w całym pomieszczeniu. Trochę aż drażnił nozdrza swoją intensywnością. W jaki sposób doszło do rozbicia wcale nie było wielką zagadką - beczułka musiała spaść ze szczytu piramidy z sobie podobnych naczyń, jednym spojrzeniem dostrzegła braki w składzie w miejscu, gdzie powinna znajdować się ona - teraz martwa, a kiedyś - szczęśliwa z całą resztą. Obraz łamiący serce. Jednak należałoby wyjaśnić, co właściwie doprowadziło Marcellę do tego miejsca. Przecież nie przyszła tutaj zupełnie bez powodu, nie na tym polegało przechowywanie beczek w piwnicach latami, żeby ktokolwiek do nich zaglądał co pół dnia, prawda?
Zaczęło się od zupełnie innego śledztwa. Dostała skargę od jednej z cioć Macmillan, konkretnie wdówki z rodu Prewett, że coś nieodpowiedniego dzieje się z jej niewielkim poletkiem mandragor. Marcella nie znała się na ziołach, jednak jedno wiedziała, a chodziło o fakt, że z pewnością mandragory rosną w szklarniach. Jedyna rzecz, którą zapamiętała z lekcji w Hogwarcie. Najwyraźniej uwagą na ten temat pokazała, że nie zna się zupełnie, ponieważ cioteczka szybko poprawiła ją, że owszem, jednak istnieje odmiana dzikich mandragor, które można posadzić na zewnątrz i dają radę. Co więcej - ich mocny, ostrawy posmak podobno jest absolutnie niezastąpiony przy produkcji bardzo pikantnej odmiany ognistej whisky, zwanej również Armią Czerwoną, ze względu na kolor twarzy, który dominował po wypiciu ów specyfiku. Zaczęło się od tego, że korzenie roślinek zaczęły pokrzykiwać będąc jeszcze wpuszczone w ziemię, co jest bardzo nietypowe. Zazwyczaj pisk był ich reakcją na światło. Doszło do tego, że wszyscy, którzy mieli okna w rezydencji wychodzące na to niewielkie bagienne poletko nie mogli spać w nocy, tak bardzo głośny i irytujący stał się krzyk tych roślin z piekła rodem. I słusznie należy zauważyć, że przede wszystkim nie powinna zostać wezwana do tego, żeby sprawdzać, co się stało z mandragorami, nie była nawet blisko magibotanika przecież. I rzeczywiście, najpierw poradzono się takiego jegomościa, który zbadał sprawę i okazało się, że mandragory były podgryzane przez jakieś tajemnicze stworzenie.
I wtedy wkraczała Marcella. Magizoolog stwierdził, że póki nie złapią gagatka to nie wie co ma zrobić, bo najwyraźniej był jakimś kretem, który podgryzał mandragory spod ziemi, ale żadne sposoby na krety na niego nie działały. Dostała więc zadanie, wytropienia i złapania zwierzątka, które zagrażało mandragorom.
Wydedukowała, że zwierzątko pojawia się głównie nocą, więc postanowiła przyjść dopiero późnym wieczorem. Tak, żeby poczekać na wycie mandragor.
Przyznać trzeba, że mokradła wokół domu Macmillanów nocą nabierały zupełnie innego wyrazu. Bagienna, wilgotna ściółka była domem dla ogromnej ilości magicznych zwierząt, które mogła w ciszy podsłuchiwać, pijąc kawę z magicznej piersiówki (wycwaniła się bardzo tym trikiem!) Gdzieś niedaleko grały świerszcze, obok nich ciche rozmowy chochlików kornwalijskich, najwyraźniej myślących, że nikt dzisiaj nie spędzał nocy na dworze. Już nie wspominając o tych wszystkich zwierzętach, których nie dało się tak po prostu usłyszeć. Może w pobliskich lasach żyły nieśmiałki? Nie miała pojęcia, nie była najbardziej biegła w wiedzy o zwierzętach. Zaczynała czuć, że powinna zacząć się więcej uczyć. Właściwie zawsze natrafiała na ścianę nieznajomości pewnych rzeczy, co znacznie utrudniało jej pracę nad… Właściwie czymkolwiek. W sumie ostatnia rozmowa z panią Bott była całkiem rozwijająca i w sumie naprawdę miła. Chociaż do umiejętności nauczania przez kobietę miałaby kilka sporych uwag.
W końcu usłyszała pierwsze piski mandragor. Najwyraźniej zwierzątko, które miała wytropić było niedaleko. Wyciągnęła z kieszeni w szerokich spodniach małą fiolkę, którą odkorkowała szybko i wypiła zawartość fiolki, w której znajdował się eliksir gacka.
Zaczął działać bardzo szybko, ale wcale nie polepszyło to jej sytuacji aż tak bardzo jak by chciała. Wręcz przeciwnie - zaczęła słyszeć krzyki zadenerwowanych roślin kilka razy mocniej, co doprowadziło do ekspresowej migreny. Musiała skorzystać z kolejnej fiolki - eliksiru usypiającego. Była pewna teraz, że powinna użyć ich w odwrotnej kolejności, to miałoby dużo więcej sensu. Jednak stało się co stało, krzywiąc się jak po zjedzeniu potężnego kawałka cytryny, rozlała na krzyczące roślinki eliksir, który z kolei po niemal jednej kropli uciszył na dobre krzyczącą roślinność. Za to dało się usłyszeć ciche kopanie, ledwie pół metra pod ziemią, ciężki oddech i skrobanie. Zapewne to ząbki zwierzęcia właśnie podgryzały sobie w najlepsze jakąś biedną mandragorę. Marcella wyprostowała się i mocnym ruchem różdżki przywołała zaklęcie Deprimo. To zaś w
stworzyło niemal metrową wyrwę w miękkiej ziemi, jednak nawet nie odsłoniło cielska poszukiwanego. Słyszała jego tupot, był tak szybki, że praktycznie od razu zaczął się oddalać, wydrążonym wcześniej tunelem. Jedyne co mogła teraz powiedzieć, to, że poruszał się w stronę rezydencji. Ruszyła biegiem za odgłosem małych łap, próbując ich nie zgubić. Była w tym skazana na porażkę od samego początku, odgłos poprowadził ją aż do ściany dworku, więc maluch musiał mieć tunele pod samym dworkiem!
Obudziła jednego ze specjalistów od umiejscowienia pomieszczeń w Puddlemere - stryja Anthony’ego. Zaspany pan w sile wieku, który krążył wokół tego miejsca w ścianie, przy którym Figg zgubiła trop w swojej kuriozalnej, białej piżamowej todze, wydawał się szybko wpaść na pomysł, gdzie szukać dalej. Piwniczki z whisky, w końcu mieściły się w piwnicach nieopodal.
I tak trafiła na trop niszczyciela beczek. Gdyby nie ewidentny rozwój wypadków, który doprowadził ją tutaj nie wpadłaby na to, że podgryzione mandragory i zniszczona beczka to mogą być powiązane ze sobą sprawy. A jednak - wystarczyło tylko spojrzeć nieco wyżej, na sam szczyt beczkowej piramidy. Coś utworzyło tunel, stworzyło wyrwę w ceglanej ścianie i prawdopodobnie wypchnęło beczkę, chcąc się wydostać z tunelu. Małego swoją drogą - miał może pół metra wysokości. Jednak poszukiwany musiał mieć z pewnością świetne pazury do kopania - tyle mogła wywnioskować nawet ze swoją ograniczoną wiedzą na temat zwierząt.
Co było już możliwie najciekawsze, widać było, że stworzenie pochodziło z ziem Macmillanów - bowiem najwyraźniej napiło się z kałuży whisky, którą rozlało na podłodze. Na kamiennej posadzce widać było ślady małych, koślawych stópek, prowadzących dalej, wgłąb piwniczki, w jej dużo ciemniejsze okolice.
Z różdżką w dłoni, z której skrzyło się zaklęcie Lumos ruszyła dalej, po śladach.
Całkiem ekscytujące. Prawie poczuła się tak jak kiedyś. Infiltracja, tropienie handlarzy czarnomagicznymi przedmiotami, poszukiwania w nocy po lesie ze smakiem kawy na końcu języka. Zaczynała dostrzegać, że naprawdę to lubiła. Może nie tak jak bujanie w obłokach na miotle, ale nadal… Bardzo. Żeby opisać tę ekscytację czasami brakowało słów.
Zrobiła kilka kroków w stronę ognistej z rocznika 1949 (bardzo dobry swoją drogą), gdy usłyszała podobne chrupanie co wcześniej, gdzieś dokładnie przed sobą, gdzie nie sięgało światło jej różdżki. Na końcu korytarza, pod ścianą, w końcu gagatka znalazła. I pewnie znowu poderwałby się do ucieczki, gdyby nie to, że skosztował wcześniej tej nieszczęsnej whisky. Odnalazła go zaraz obok kilku bibelotów, które zniknęły panienkom na ogrodach podczas spacerów, oraz kilku dzikich pietruszek. Zapewne zbierał tutaj zapasy, skoro było ciemno i cicho. Aż do dzisiaj. A jak wyglądał? Dziwnie. Jak skrzyżowanie kreta z żółwiem i Marcy nie umiała kompletnie powiedzieć, czym to coś jest. Potraktowała go zaklęciem oszałamiającym i to był koniec bajki dla niego. Wezwany następnego dnia magiwet był w szoku, że takie znalezisko znalazło się w tym domu, Marcy usłyszała tylko, że to zwierzę nie występuje naturalnie w Wielkiej Brytanii i nawet nie przepada za mokradłami. Ale nie zagłębiała się w temat… Czekała ją ciekawsza rozrywka. Tłumaczenie się czemu w ogródku z mandragorami jest wielka dziura.
| 1211 słów, zt
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
| 30 lipca
Choć w domostwie Macmillanów zdążyła się już na dobre zadomowić, budynek był tak duży, że nie zajrzała jeszcze w każdy jego kąt. Nie miała też ku temu powodu. Na przykład taka piwnica. To był prywatna przestrzeń lordów i ewentualnie – służby, która czasem tam sprzątała czy przynosiła przedmioty. Panna Grey, choć u Macmillanów pracowała, pełniła raczej rolę opiekunki i nauczycielki Heatha, ewentualnie nadwornego artysty, który pomagał we wszelakich manualnych pracach. Piwnica więc była rejonem, do której nie miała potrzeby schodzić.
Teraz jednak na skrzypiących schodach pojawiła się jedna stopa Gwen, a potem następna i następna. W dłoni trzymała rozpaloną różdżkę, choć chyba bez celu, bo już po kilku krokach lampy w piwnicy rozpaliły się mocnym blaskiem, a dziewczyna mogła schować przedmiot do kieszeni swojej beżowej sukienki. Włosy miała spięte na czubku głowy i jedynie pojedyncze kosmyki opadały jej na twarz.
– Gdzie to jest… – mruknęła do siebie, wchodząc do zawalonej rupieciami piwnicy.
Zaczęła uważnie rozglądać się po regałach. Podobno gdzieś tutaj miała znajdować się stara zabawka Heatha: model czarodzieja na niewielkiej miotełce, który przy odpowiednim zaklęciu latał jak szalony po pomieszczeniu. Skrzaty jednak wolały trzymać się od niej z daleka, jako że przedmiot nie był najlepiej wykonany i miał tendencje do tego, aby ich gonić. Gwen więc zaoferowała, że znajdzie ją sama, aby ucieszyć chłopca na kolejnej lekcji.
– Accio zabawka – mruknęła, machając różdżką.
Bezskutecznie. Albo nie potrafiła sobie jej wystarczająco wyobrazić, albo była czymś przygnieciona. Albo i jedno, i drugie.
Rozglądała się po pomieszczeniu w dalszym ciągu. Na razie ostrożnie, nie chcąc niczego zniszczyć czy dotykać. Nie mówiła nikomu, że tu schodzi, chociaż skrzaty obiecały jej, że to całkiem normalne i że nikt nie będzie miał nic przeciwko. I właściwie czemu miałby mieć? Niby nie widziała ku temu powodu, chociaż i tak było jej trochę głupio.
Pomieszczenie było pełne absolutnie wszystkiego. Starych, zakurzonych koszy. Pluszowych zabawek pokrytych pajęczynami. Zużytych kociołków i fiolek. Gwen dostrzegła nawet zepsute pochwy na szable i kilka ładnych, choć zepsutych malunków. Postacie, które się na nich znajdowały, poruszały się nienaturalnie. Tylko gdzie jest ten ludzik na miotle?
| spostrzegawczość:
1-40 – dostrzegam nienaturalnych rozmiarów szczura. Jego ruch jednak mnie zaskakuje, dlatego piszczę donośnie, cofając się i przewracając o własne stopy.
41-70 – przewracam się o skrzynkę na podłodze, zbyt usilnie próbując dostrzec zabawkę. Zauważam jednak złote kolczyki o misternych kształtach.
71-89 – zauważam na półce artefakt powiązany z mapami nieba i chcę go odruchowo chwycić, ale jednocześnie zrzucam stojącą tuż obok, metalową trąbkę.
90-100 – zauważam zabawkę pod hałdą przedmiotów.
Choć w domostwie Macmillanów zdążyła się już na dobre zadomowić, budynek był tak duży, że nie zajrzała jeszcze w każdy jego kąt. Nie miała też ku temu powodu. Na przykład taka piwnica. To był prywatna przestrzeń lordów i ewentualnie – służby, która czasem tam sprzątała czy przynosiła przedmioty. Panna Grey, choć u Macmillanów pracowała, pełniła raczej rolę opiekunki i nauczycielki Heatha, ewentualnie nadwornego artysty, który pomagał we wszelakich manualnych pracach. Piwnica więc była rejonem, do której nie miała potrzeby schodzić.
Teraz jednak na skrzypiących schodach pojawiła się jedna stopa Gwen, a potem następna i następna. W dłoni trzymała rozpaloną różdżkę, choć chyba bez celu, bo już po kilku krokach lampy w piwnicy rozpaliły się mocnym blaskiem, a dziewczyna mogła schować przedmiot do kieszeni swojej beżowej sukienki. Włosy miała spięte na czubku głowy i jedynie pojedyncze kosmyki opadały jej na twarz.
– Gdzie to jest… – mruknęła do siebie, wchodząc do zawalonej rupieciami piwnicy.
Zaczęła uważnie rozglądać się po regałach. Podobno gdzieś tutaj miała znajdować się stara zabawka Heatha: model czarodzieja na niewielkiej miotełce, który przy odpowiednim zaklęciu latał jak szalony po pomieszczeniu. Skrzaty jednak wolały trzymać się od niej z daleka, jako że przedmiot nie był najlepiej wykonany i miał tendencje do tego, aby ich gonić. Gwen więc zaoferowała, że znajdzie ją sama, aby ucieszyć chłopca na kolejnej lekcji.
– Accio zabawka – mruknęła, machając różdżką.
Bezskutecznie. Albo nie potrafiła sobie jej wystarczająco wyobrazić, albo była czymś przygnieciona. Albo i jedno, i drugie.
Rozglądała się po pomieszczeniu w dalszym ciągu. Na razie ostrożnie, nie chcąc niczego zniszczyć czy dotykać. Nie mówiła nikomu, że tu schodzi, chociaż skrzaty obiecały jej, że to całkiem normalne i że nikt nie będzie miał nic przeciwko. I właściwie czemu miałby mieć? Niby nie widziała ku temu powodu, chociaż i tak było jej trochę głupio.
Pomieszczenie było pełne absolutnie wszystkiego. Starych, zakurzonych koszy. Pluszowych zabawek pokrytych pajęczynami. Zużytych kociołków i fiolek. Gwen dostrzegła nawet zepsute pochwy na szable i kilka ładnych, choć zepsutych malunków. Postacie, które się na nich znajdowały, poruszały się nienaturalnie. Tylko gdzie jest ten ludzik na miotle?
| spostrzegawczość:
1-40 – dostrzegam nienaturalnych rozmiarów szczura. Jego ruch jednak mnie zaskakuje, dlatego piszczę donośnie, cofając się i przewracając o własne stopy.
41-70 – przewracam się o skrzynkę na podłodze, zbyt usilnie próbując dostrzec zabawkę. Zauważam jednak złote kolczyki o misternych kształtach.
71-89 – zauważam na półce artefakt powiązany z mapami nieba i chcę go odruchowo chwycić, ale jednocześnie zrzucam stojącą tuż obok, metalową trąbkę.
90-100 – zauważam zabawkę pod hałdą przedmiotów.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
The member 'Gwendolyn Grey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 100
'k100' : 100
Gwen zdołała dostrzec zabawkę przygniecioną hałdą przedmiotów, kilkoma pozostawionymi w nieładzie kocami, na których leżał też żeliwny kociołek. Bystre oko Grey dostrzegło coś pobłyskującego w jego wnętrzu - jeśli zdecydowała się po to sięgnąć, wyciągnęła z niego złoty naszyjnik o grubym splocie, ozdobiony diamentem ciosanym w kształcie niewielkiego ptaszka, pewnie znikacza powiązanego z rodowym dziedzictwem Macmillanów. Nietrudno było jej się domyślić, że znalazła rodzinną pamiątkę, być może porzuconą tutaj nierozważnie przez Heatha, a może skradzioną przez nielojalną służkę. Niezależnie od przyczyny zagubienia amuletu, rodzina z pewnością będzie wdzięczna za odnalezienie i zwrot cennej błyskotki.
Były te momenty, w których uzależnienie Macmillana wygrywało z rozsądkiem.
To nie tak, że był nieszczęśliwy. Właściwie od maja życie zdawało się być jakby łatwiejsze i przyjemniejsze. Tego dnia zwyczajnie nie potrafił powstrzymać się przed nalaniem sobie kilku szklaneczek whisky… albo i o kilka za dużo. Tak po prostu. Chyba mógł, prawda? Inna sprawa, że ognista była zbyt dobra, żeby jej nie dokończyć. Szybko znalazł się w nietrzeźwym stanie. Na pewno nie było to coś dobrego, ale co mógł na to poradzić? Nie potrafił myśleć racjonalnie. To znaczy, wiedział, że jeżeli Ria zastanie go w takim stanie to prawdopodobnie „skręci mu kark”… ale naprawdę nie bił winny tego, że jego kuzyn robił tak dobrą whisky!
Karafka nagle stała pusta. Skrzat domowy wyraźnie zajęty był czymś innym. Anthony poza tym nie potrzebował żadnych świadków swojego pijaństwa takich jak skrzaty. O nie, nie, wpadł na lepszy plan! W piwnicy było kilka dobrych roczników, które stały samotnie i nikt ich nie ruszał. Dlatego właśnie postanowił udać się w stronę piwnicy, gdzie kryły się wspaniałe beczki i ich zawartość!
Musiał jednak uważać na to, żeby w międzyczasie nie zrobić sobie krzywdy. Był mimo wszystko pijany! Kilka razy tracił równowagę i kilka razy stracił stopień pod nogą, ale jakoś udało mu się przebrnąć przez najgorsze!
I tak oto piwnica stała przed nim otworem! Chwycił za swoją różdżkę, żeby ta rozświetliła mu drogę. W drugiej dłoni dzielnie trzymał karafkę, którą planował napełnić. Przemieszczał się od beczki do beczki, próbując znaleźć whisky, która w danym momencie mu najbardziej odpowiadała. A wiedział doskonale o którą chodzi, ale zapomniał gdzie ta się znajdowała.
Wtedy też wydało mu się, że coś usłyszał. Coś lub kogoś. A to coś lub ktoś mogło być świadkiem jego pijaństwa i od razu przenieść wiadomości do jego żony. Otóż na to nie mógł pozwolić! Schował karafkę pod swoją marynarką i rozejrzał się dookoła próbując odnaleźć cokolwiek, co nie pasowało do tego miejsca. Próbował powoli iść w stronę dźwięku, który jak mu się zdawało słyszał… a może jednak był to efekt alkoholu w jego krwi? Nie, nie, był prawie pewien, że coś usłyszał!
To nie tak, że był nieszczęśliwy. Właściwie od maja życie zdawało się być jakby łatwiejsze i przyjemniejsze. Tego dnia zwyczajnie nie potrafił powstrzymać się przed nalaniem sobie kilku szklaneczek whisky… albo i o kilka za dużo. Tak po prostu. Chyba mógł, prawda? Inna sprawa, że ognista była zbyt dobra, żeby jej nie dokończyć. Szybko znalazł się w nietrzeźwym stanie. Na pewno nie było to coś dobrego, ale co mógł na to poradzić? Nie potrafił myśleć racjonalnie. To znaczy, wiedział, że jeżeli Ria zastanie go w takim stanie to prawdopodobnie „skręci mu kark”… ale naprawdę nie bił winny tego, że jego kuzyn robił tak dobrą whisky!
Karafka nagle stała pusta. Skrzat domowy wyraźnie zajęty był czymś innym. Anthony poza tym nie potrzebował żadnych świadków swojego pijaństwa takich jak skrzaty. O nie, nie, wpadł na lepszy plan! W piwnicy było kilka dobrych roczników, które stały samotnie i nikt ich nie ruszał. Dlatego właśnie postanowił udać się w stronę piwnicy, gdzie kryły się wspaniałe beczki i ich zawartość!
Musiał jednak uważać na to, żeby w międzyczasie nie zrobić sobie krzywdy. Był mimo wszystko pijany! Kilka razy tracił równowagę i kilka razy stracił stopień pod nogą, ale jakoś udało mu się przebrnąć przez najgorsze!
I tak oto piwnica stała przed nim otworem! Chwycił za swoją różdżkę, żeby ta rozświetliła mu drogę. W drugiej dłoni dzielnie trzymał karafkę, którą planował napełnić. Przemieszczał się od beczki do beczki, próbując znaleźć whisky, która w danym momencie mu najbardziej odpowiadała. A wiedział doskonale o którą chodzi, ale zapomniał gdzie ta się znajdowała.
Wtedy też wydało mu się, że coś usłyszał. Coś lub kogoś. A to coś lub ktoś mogło być świadkiem jego pijaństwa i od razu przenieść wiadomości do jego żony. Otóż na to nie mógł pozwolić! Schował karafkę pod swoją marynarką i rozejrzał się dookoła próbując odnaleźć cokolwiek, co nie pasowało do tego miejsca. Próbował powoli iść w stronę dźwięku, który jak mu się zdawało słyszał… a może jednak był to efekt alkoholu w jego krwi? Nie, nie, był prawie pewien, że coś usłyszał!
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Och, to chyba była ta zabawka! Dostrzegła ją niemal natychmiast, bez większego problemu. Odruchowo przybliżyła się do poszukiwanego przedmiotu, myśląc nad tym, jak najłatwiej go wyjąć. Wtedy zauważyła, że w kociołku leżącym nad zabawką znajduje się coś. Coś złotego i błyszczącego. Panna Grey zmarszczyła brwi i wyciągnęła rękę w stronę przedmiotu. Po chwili chwyciła złoty łańcuszek. Gdy zobaczyła diament, uchyliła usta. Co prawda Virginia pożyczała jej czasem swoje błyskotki, ale Gwen nawet nie śmiała prosić o prawdziwe diamenty, bojąc się, że zgubi coś zbyt cennego. Nie miała zaś pojęcia, że będzie stanie znaleźć taki przedmiot w piwnicy, wśród masy szpargałów.
Wyprostowała się, próbując obejrzeć naszyjnik. Łańcuszek był zbyt gruby, aby w ogolę miała ochotę założyć go na szyję, ale był wyraźnie dobrze wykonany. Na pewno ręcznie i Gwen zgadywała, że już jakiś czas temu. Nie znała się na złotnictwie, ale ogólna wiedza na temat sztuki pozwalała jej to do pewnego stopnia stwierdzić.
Gdy usłyszała, ze ktoś schodzi na dół, odwróciła się gwałtownie, ściskając mocniej łańcuszek. Poczuła się jak przyłapana na gorącym uczynku. Nic przecież nie kradła, ani… ani nawet nie myślała o takich rzeczach! To po prostu… tu leżało. Skąd miała wiedzieć, że w piwnicy znajdzie coś tak cennego?
Wtedy zorientowała się, kogo dojrzała. Lord Macmillan był wyraźnie pijany, co Gwen mogła rozpoznać zarówno po jego ruchach, jak i zapachu. Anthony często pachniał whisky, ale zwykle nie doprowadzali się aż do takiego stanu. Przynajmniej nie wtedy, gdy miała okazje go oglądać.
– Panie Anthony! Ostrożnie po tych schodach – zwróciła mu uwagę, wiedząc, że jeśli przypadkiem się przewróci, nie będzie w stanie ani go złapać nie robiąc sobie krzywdy, ani szybko zadziałać magią. Nie miała pojęcia o czarach leczniczych, a nie wzięła ze sobą żadnych eliksirów. W końcu szła tu tylko po to, aby znaleźć tę zabawkę.
Podrapała się nerwowo po głowie:
– I… i dzień dobry, chyba się jeszcze dzisiaj nie widzieliśmy. Ja… przyszłam tu tylko, by znaleźć coś dla Heatha i… i niech pan zobaczy co znalazłam! Był w kociołku! – Pokazała Anthony’emu łańcuszek z diamentowym wisiorkiem na wyciągniętej ręce, gestem wskazując kociołek znajdujący się za nią.
Wyprostowała się, próbując obejrzeć naszyjnik. Łańcuszek był zbyt gruby, aby w ogolę miała ochotę założyć go na szyję, ale był wyraźnie dobrze wykonany. Na pewno ręcznie i Gwen zgadywała, że już jakiś czas temu. Nie znała się na złotnictwie, ale ogólna wiedza na temat sztuki pozwalała jej to do pewnego stopnia stwierdzić.
Gdy usłyszała, ze ktoś schodzi na dół, odwróciła się gwałtownie, ściskając mocniej łańcuszek. Poczuła się jak przyłapana na gorącym uczynku. Nic przecież nie kradła, ani… ani nawet nie myślała o takich rzeczach! To po prostu… tu leżało. Skąd miała wiedzieć, że w piwnicy znajdzie coś tak cennego?
Wtedy zorientowała się, kogo dojrzała. Lord Macmillan był wyraźnie pijany, co Gwen mogła rozpoznać zarówno po jego ruchach, jak i zapachu. Anthony często pachniał whisky, ale zwykle nie doprowadzali się aż do takiego stanu. Przynajmniej nie wtedy, gdy miała okazje go oglądać.
– Panie Anthony! Ostrożnie po tych schodach – zwróciła mu uwagę, wiedząc, że jeśli przypadkiem się przewróci, nie będzie w stanie ani go złapać nie robiąc sobie krzywdy, ani szybko zadziałać magią. Nie miała pojęcia o czarach leczniczych, a nie wzięła ze sobą żadnych eliksirów. W końcu szła tu tylko po to, aby znaleźć tę zabawkę.
Podrapała się nerwowo po głowie:
– I… i dzień dobry, chyba się jeszcze dzisiaj nie widzieliśmy. Ja… przyszłam tu tylko, by znaleźć coś dla Heatha i… i niech pan zobaczy co znalazłam! Był w kociołku! – Pokazała Anthony’emu łańcuszek z diamentowym wisiorkiem na wyciągniętej ręce, gestem wskazując kociołek znajdujący się za nią.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Pod wpływem alkoholu był przekonany, że ktoś planował ukraść jego ukochany i drogocenny alkohol. Tylko kto? Ci zdrajcy Malfoyowie? Albo te bezpańskie psy Traversowie?! Tylko jak mogli się tutaj dostać? Nie wiedział co zrobić, ale planował rzucić jakieś efektowne zaklęcie, które przestraszyłoby psich synów niczym zwisająca głowa szanownego sir Nicholasa de Mimsy-Porpingtona mugolskich pierwszaków w Hogwarcie!
– Dep… – zaczął i już miał machnąć różdżką, kiedy usłyszał znajomy i ostatnio często słyszany damski głos. Na miliardy gumochłonów! Ale go przestraszyła! Biedny złapał się za serce, a następnie za jedną ze stojących w pobliżu beczek.
Nie mógł jednak od razu zabrać głosu. Wystraszyła go bardziej niż dementor podczas spotkania w Stonehenge, a przynajmniej tak mu się obecnie wydawało. I nie chodziło tu o urodę, bo panna Grey była bardzo urodziwą czarownicą, ale o element zaskoczenia! Zwyczajnie nie oczekiwał jej tutaj, w piwnicy, pomiędzy miotłami, alkoholami i zapomnianymi przez Macmillanów rzeczami.
– Matko kochana – zawołał oburzony, bo miał wrażenie, że momentalnie otrzeźwiał. – Dzień dobry, panno Grey – jego ton głosu złagodniał, a pijana mowa wróciła niczym bumerang.
Mrugał jeszcze kilkanaście sekund, próbując upewnić się, że stała przed nim panna Gwendolyn, a nie jakiś złodziej szlachetnego alkoholu. Nie miał pojęcia co tutaj robiła, właściwie… niby go to interesowało, ale zdołał potraktować dziewczynę jak część rodziny i nie zamierzał pytać. To by było po prostu nieuprzejme i nie na miejscu.
Odpowiedź zresztą przyszła natychmiast! Czarownica była szczera niczym rodowa Macmillanka. A on natomiast skupił się na rozmyślaniu jaką zabawkę miała znaleźć niż na tym, że trzymała w dłoni naszyjnik. W ogóle… co tu robił Heath, że ją tutaj zgubił?
I dopiero po chwili ocknął się z rozmyślań i przyjrzał się naszyjnikowi.
– Ładny – stwierdził krótko. – Ciekawe kto go zgubił – zamyślił się. Nie pamiętał, która dama mogłaby go nosić. A i sama obecność naszyjnika w piwnicy była wątpliwa. Czyżby któraś lady podpijała alkohol? Ale dlaczego tutaj? A co jeżeli któraś z kuzynek go podglądała i stąd jego matka wiedziała o jego alkoholizmie? A co jeżeli była to Gwendolyn?
Macmillan zaczął patrzeć na czarownicę jak gdyby próbował przeniknąć przez jej duszę. Nagle jednak stracił równowagę i gdyby nie przypadkowa beczka, to pewnie by się obalił.
– Nic mi nie jest! – Zawołał od razu, co miało zabrzmieć jak „Jestem trzeźwy!”
– Dep… – zaczął i już miał machnąć różdżką, kiedy usłyszał znajomy i ostatnio często słyszany damski głos. Na miliardy gumochłonów! Ale go przestraszyła! Biedny złapał się za serce, a następnie za jedną ze stojących w pobliżu beczek.
Nie mógł jednak od razu zabrać głosu. Wystraszyła go bardziej niż dementor podczas spotkania w Stonehenge, a przynajmniej tak mu się obecnie wydawało. I nie chodziło tu o urodę, bo panna Grey była bardzo urodziwą czarownicą, ale o element zaskoczenia! Zwyczajnie nie oczekiwał jej tutaj, w piwnicy, pomiędzy miotłami, alkoholami i zapomnianymi przez Macmillanów rzeczami.
– Matko kochana – zawołał oburzony, bo miał wrażenie, że momentalnie otrzeźwiał. – Dzień dobry, panno Grey – jego ton głosu złagodniał, a pijana mowa wróciła niczym bumerang.
Mrugał jeszcze kilkanaście sekund, próbując upewnić się, że stała przed nim panna Gwendolyn, a nie jakiś złodziej szlachetnego alkoholu. Nie miał pojęcia co tutaj robiła, właściwie… niby go to interesowało, ale zdołał potraktować dziewczynę jak część rodziny i nie zamierzał pytać. To by było po prostu nieuprzejme i nie na miejscu.
Odpowiedź zresztą przyszła natychmiast! Czarownica była szczera niczym rodowa Macmillanka. A on natomiast skupił się na rozmyślaniu jaką zabawkę miała znaleźć niż na tym, że trzymała w dłoni naszyjnik. W ogóle… co tu robił Heath, że ją tutaj zgubił?
I dopiero po chwili ocknął się z rozmyślań i przyjrzał się naszyjnikowi.
– Ładny – stwierdził krótko. – Ciekawe kto go zgubił – zamyślił się. Nie pamiętał, która dama mogłaby go nosić. A i sama obecność naszyjnika w piwnicy była wątpliwa. Czyżby któraś lady podpijała alkohol? Ale dlaczego tutaj? A co jeżeli któraś z kuzynek go podglądała i stąd jego matka wiedziała o jego alkoholizmie? A co jeżeli była to Gwendolyn?
Macmillan zaczął patrzeć na czarownicę jak gdyby próbował przeniknąć przez jej duszę. Nagle jednak stracił równowagę i gdyby nie przypadkowa beczka, to pewnie by się obalił.
– Nic mi nie jest! – Zawołał od razu, co miało zabrzmieć jak „Jestem trzeźwy!”
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Co jak co, ale alkohol był akurat ostatnią rzeczą, którą planowałaby kraść, mieszkając pod jednym dachem z Macmillanami. Tego akurat wcale jej nie brakowało, bo dostęp do trunków przynajmniej jej wydawał się nieograniczony. Piła z resztą rzadko, raczej do towarzystwa, niż przyjemności. Na te drugie po prostu brakowało jej czasu. Nie miała pojęcia, że komukolwiek mieszkającego w tym budynku mogłoby przyjść na myśl, że osoba znajdująca się w piwnicy zakradła się do niej akurat po to, by ukraść jakiś cenny trunek.
Właściwie Gwen na cenach trunków raczej się po prostu nie znała i nie miała pojęcia, czy te znajdujące się w piwnicy były cenne, czy nie. Może powinna się na ten temat dedukować, skoro mieszkała akurat tutaj?
– Oj! Jejku, przepraszam, panie Anthony, na pewno nic panu nie jest? – spytała, przerażona zachowaniem Macmillana, gdy ten stracił równowagę, a następnie zamarła w bezruchu, czekając, aż uda mu się przynajmniej do pewnego stopnia dojść do siebie.
Cóż się stało, że mężczyzna doprowadził się do takiego stanu? Nie wiedziała, o żadnej okoliczności, a nie było jeszcze wieczora. Może to lord nestor zaprosił pana Anthony’ego do siebie? Och, nie powinna nawet o tym myśleć. To nie była jej sprawa! Jeśli jednak mężczyzna będąc w tym stanie sobie coś zrobi to już pewnie będzie. Na Merlina, czy nie powinna zawołać jakiegoś skrzata, aby pomógł mu wejść na górę i położyć się do lóżka? Blondyn wyglądał tak, jakby to była jedyna rzecz, która byłaby w stanie mu teraz pomóc. Johny często był przy niej lekko podchmielony, ale na Boga, nigdy nie aż tak! Czy na weselu ona zachowywali się podobnie?
Anthony był chyba w odrobinę innej rzeczywistości. Co prawda Gwen nie sądziła, aby wiedział o każdej rodzinnej błyskotce, ale jasnym było raczej, że ta konkretna należała raczej do kogoś z jego rodziny, niż do niej bądź którejś z pracownic. Była zdecydowanie zbyt kosztowna.
– Eee… liczyłam właściwie, że pan byłby mi w stanie powiedzieć – odpowiedziała, nieco zmieszana całą tą sytuacją.
Speszyła się jeszcze bardziej, gdy Anthony zaczął się na nią po prostu gapić, dość rozmytym przez alkohol wzrokiem. Cofnęła się odruchowo, nie czując się zbyt komfortowo. Poczuła, że prawie na coś nadepnęła; zmieniła nieco ustawienie nogi. Wtem Anthony (stojący na płaskiej powierzchni!) po prostu stracił równowagę i jedynie cudem utrzymał się w pionie. Gwen odruchowo już ruszała, aby go złapać, ale na całe szczęście nie było to konieczne. Nie skończyłoby się to dobrze ani dla niej, ani dla niego.
– Proszę pana, chyba nie wszystko jest w porządku. – Zmarszczył brwi: – Czy nie powinnam zawołać jakiegoś skrzata? On pewnie będzie wiedział… jak sprawić, by poczuł się pan lepiej. Albo może powinien zawołać pana żonę? Ria pewnie się martwi. – Starła się być ostrożna i delikatna. Wiedziała, że ludzie po alkoholu czasem różnie reagują. Anthony wydawał się być w całkiem dobrym nastroju, ale obawiała się, że źle wypowiedziane słowo, albo zbyt dwuznaczny gest może zupełnie zmienić jego sposób patrzenia na świat. Mógł się wściec, albo… albo… pomyśleć sobie o niej cos zdrożnego. Och, nie powinna być sam na sam z pijanym, żonatym mężczyzną!
Właściwie Gwen na cenach trunków raczej się po prostu nie znała i nie miała pojęcia, czy te znajdujące się w piwnicy były cenne, czy nie. Może powinna się na ten temat dedukować, skoro mieszkała akurat tutaj?
– Oj! Jejku, przepraszam, panie Anthony, na pewno nic panu nie jest? – spytała, przerażona zachowaniem Macmillana, gdy ten stracił równowagę, a następnie zamarła w bezruchu, czekając, aż uda mu się przynajmniej do pewnego stopnia dojść do siebie.
Cóż się stało, że mężczyzna doprowadził się do takiego stanu? Nie wiedziała, o żadnej okoliczności, a nie było jeszcze wieczora. Może to lord nestor zaprosił pana Anthony’ego do siebie? Och, nie powinna nawet o tym myśleć. To nie była jej sprawa! Jeśli jednak mężczyzna będąc w tym stanie sobie coś zrobi to już pewnie będzie. Na Merlina, czy nie powinna zawołać jakiegoś skrzata, aby pomógł mu wejść na górę i położyć się do lóżka? Blondyn wyglądał tak, jakby to była jedyna rzecz, która byłaby w stanie mu teraz pomóc. Johny często był przy niej lekko podchmielony, ale na Boga, nigdy nie aż tak! Czy na weselu ona zachowywali się podobnie?
Anthony był chyba w odrobinę innej rzeczywistości. Co prawda Gwen nie sądziła, aby wiedział o każdej rodzinnej błyskotce, ale jasnym było raczej, że ta konkretna należała raczej do kogoś z jego rodziny, niż do niej bądź którejś z pracownic. Była zdecydowanie zbyt kosztowna.
– Eee… liczyłam właściwie, że pan byłby mi w stanie powiedzieć – odpowiedziała, nieco zmieszana całą tą sytuacją.
Speszyła się jeszcze bardziej, gdy Anthony zaczął się na nią po prostu gapić, dość rozmytym przez alkohol wzrokiem. Cofnęła się odruchowo, nie czując się zbyt komfortowo. Poczuła, że prawie na coś nadepnęła; zmieniła nieco ustawienie nogi. Wtem Anthony (stojący na płaskiej powierzchni!) po prostu stracił równowagę i jedynie cudem utrzymał się w pionie. Gwen odruchowo już ruszała, aby go złapać, ale na całe szczęście nie było to konieczne. Nie skończyłoby się to dobrze ani dla niej, ani dla niego.
– Proszę pana, chyba nie wszystko jest w porządku. – Zmarszczył brwi: – Czy nie powinnam zawołać jakiegoś skrzata? On pewnie będzie wiedział… jak sprawić, by poczuł się pan lepiej. Albo może powinien zawołać pana żonę? Ria pewnie się martwi. – Starła się być ostrożna i delikatna. Wiedziała, że ludzie po alkoholu czasem różnie reagują. Anthony wydawał się być w całkiem dobrym nastroju, ale obawiała się, że źle wypowiedziane słowo, albo zbyt dwuznaczny gest może zupełnie zmienić jego sposób patrzenia na świat. Mógł się wściec, albo… albo… pomyśleć sobie o niej cos zdrożnego. Och, nie powinna być sam na sam z pijanym, żonatym mężczyzną!
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Wydawało mu się, że nic mu nie było. Może i było? Nie, przecież czuł się świetnie, tylko nogi i język odmawiały mu posłuszeństwa. Nawet gdyby coś mu było to zapewne nie śmiałby to przyznać przed kobietą. Cała ta sytuacja mogła być niewinna, ale on nie miał prawa powiedzieć: "wystraszyłem się"... choć tak właściwie zrobił to (po części) przed chwilą rzucając hasłem: "Matko kochana"! Mógł więc liczyć na to, że czarownica nie zauważyła jego ogromnego zaskoczenia.
– Nie, nie! – potwierdził słownie jeszcze raz, że na pewno się nie wystraszył i na pewno serce nie podskoczyło mu zbyt wysoko. Po prostu był odrobinkę pijany i zaskoczony jej obecnością, to wszystko! Niewiele dam schodziło do piwnicy w poszukiwaniu zabawki. Najczęściej wysyłały skrzata, żeby wykonał takowe zadanie. A to sprawiło, że znowu wrócił do podejrzenia czy czasem panna Grey nie przychodzi tutaj, żeby upijać się w samotności.
Dlaczego? Bo on tak robił. Nawet jeżeli miał powody do radości. Miał w końcu przy swoim boku żonę, miał rodzinę... ale sumienie wciąż go piekło i nie dawało mu spokoju. Nie mówiąc o strachu o wszystkich Macmillanach. Sytuacja dla Kornwalii była zdecydowanie zbyt skomplikowana i to właśnie przez niego samego. A z drugiej strony powtarzał sobie, że nie miał przecież czego żałować. Jego najbliższym nic się nie stało. Pomijając kilka dobrych osób, które poświęciły się dla całej Anglii... a on wciąż był żywy i w dodatku się upijał. Macmillan prawił jedno wielkie błędne koło, którego nie potrafił zaustawić.
Skupił się na zgubie. Naprawdę nie miał pojęcia do kogo taki naszyjnik mógł należeć. Poczuł się głupio, kiedy Gwendolyn zwróciła uwagę na to, że to on powinien go rozpoznać. No bo jak mógł to wiedzieć? Tutaj każda ciotka miała kilka, jeżeli nie kilkanaście, a może nawet kilkadziesiąt naszyjników! Jedynie jego żona nie chciała ich nosić, bo były za drogie i najchętniej sprzedała by je, żeby kupić jedzenie biednym! Anthony zaczął więc gestykulować w bezradności, bo nie potrafił znaleźć żadnej sensownej odpowiedzi... no może poza:
– N-n-nie mam pojęcia! – A potem coś go oświeciło. – Może m-m-ma jakiś grawer na łańcuszku?
Jego ruchy nie były najpłynniejsze i przypominały zdecydowanie ruchy jakiegoś otumanionego olbrzyma. Ale nic mu nie było! Był pewien!
– N-nie, nie, nie, nie, n-n-n-n-nie, nie, nie-e-e-e – odpowiedział natychmiast na jej pytanie, a potem przysłonił sobie usta palcem w geście uciszenia dziewczyny. Zdecydowanie nie chciał, żeby małżonka dowiedziała się o jego stanie. – Chcę pożyć jeszcze trochę na tym świecie, więc n-n-nie – dodał, bo wiedział, że Ria ukręciłaby mu łeb za alkoholizm. – Wezmę sobie tylko whisky i idziemy odnaleźć damę, która zapomniała tego cuda – wskazał głową na naszyjnik.
Za tym zaczął gwizdać jakąś nieznaną melodię i pijanym krokiem ruszył w poszukiwaniu zagubionego rocznika.
– Nie, nie! – potwierdził słownie jeszcze raz, że na pewno się nie wystraszył i na pewno serce nie podskoczyło mu zbyt wysoko. Po prostu był odrobinkę pijany i zaskoczony jej obecnością, to wszystko! Niewiele dam schodziło do piwnicy w poszukiwaniu zabawki. Najczęściej wysyłały skrzata, żeby wykonał takowe zadanie. A to sprawiło, że znowu wrócił do podejrzenia czy czasem panna Grey nie przychodzi tutaj, żeby upijać się w samotności.
Dlaczego? Bo on tak robił. Nawet jeżeli miał powody do radości. Miał w końcu przy swoim boku żonę, miał rodzinę... ale sumienie wciąż go piekło i nie dawało mu spokoju. Nie mówiąc o strachu o wszystkich Macmillanach. Sytuacja dla Kornwalii była zdecydowanie zbyt skomplikowana i to właśnie przez niego samego. A z drugiej strony powtarzał sobie, że nie miał przecież czego żałować. Jego najbliższym nic się nie stało. Pomijając kilka dobrych osób, które poświęciły się dla całej Anglii... a on wciąż był żywy i w dodatku się upijał. Macmillan prawił jedno wielkie błędne koło, którego nie potrafił zaustawić.
Skupił się na zgubie. Naprawdę nie miał pojęcia do kogo taki naszyjnik mógł należeć. Poczuł się głupio, kiedy Gwendolyn zwróciła uwagę na to, że to on powinien go rozpoznać. No bo jak mógł to wiedzieć? Tutaj każda ciotka miała kilka, jeżeli nie kilkanaście, a może nawet kilkadziesiąt naszyjników! Jedynie jego żona nie chciała ich nosić, bo były za drogie i najchętniej sprzedała by je, żeby kupić jedzenie biednym! Anthony zaczął więc gestykulować w bezradności, bo nie potrafił znaleźć żadnej sensownej odpowiedzi... no może poza:
– N-n-nie mam pojęcia! – A potem coś go oświeciło. – Może m-m-ma jakiś grawer na łańcuszku?
Jego ruchy nie były najpłynniejsze i przypominały zdecydowanie ruchy jakiegoś otumanionego olbrzyma. Ale nic mu nie było! Był pewien!
– N-nie, nie, nie, nie, n-n-n-n-nie, nie, nie-e-e-e – odpowiedział natychmiast na jej pytanie, a potem przysłonił sobie usta palcem w geście uciszenia dziewczyny. Zdecydowanie nie chciał, żeby małżonka dowiedziała się o jego stanie. – Chcę pożyć jeszcze trochę na tym świecie, więc n-n-nie – dodał, bo wiedział, że Ria ukręciłaby mu łeb za alkoholizm. – Wezmę sobie tylko whisky i idziemy odnaleźć damę, która zapomniała tego cuda – wskazał głową na naszyjnik.
Za tym zaczął gwizdać jakąś nieznaną melodię i pijanym krokiem ruszył w poszukiwaniu zagubionego rocznika.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Gwen właściwie wcale nie uważała się za damę i jako mugolaczka, była nauczona robić wszystko samodzielnie. Ręcznie, często bez magii. W końcu tak naprawdę dopiero od początku roku mogła używać czarów swobodnie, nie martwiąc się o to, co pomyśli matka ani o anomalie. Niestety, wróciła do Anglii w najgorszym możliwym momencie. Chociaż chyba było w tym pewne szczęście w nieszczęściu: dzięki mugolskiemu pochodzeniu odruchowo robiła wszystko bez sięgania przez różdżkę przez co anomalie nie zdarzały się jej aż tak często.
Niby nic nie było, ale jednak było. Bycie pod wpływem nie było przecież takim zupełnym niczym i malarka była przekonana, że Anthony nie powinien już dziś nic więcej pić. Był wystarczająco pijany: jeszcze mogl zrobić sobie krzywdę! Ale jednocześnie nie była przecież nikim, kto mógłby wydawać mu rozkazy. Niezależnie od której strony nie spojrzeć, była mu podległa: jako młodsza, jako sojuszniczka, jako pracownik i gość.
Zmarszczyła brwi, przyglądając się biżuterii. Starała się być jak najbardziej dokładna, ale niestety, już po chwili przyszło jej po prostu pokręcić głową:
– Nie, nic tu nie widzę – powiedziała. Normalnie wręczyłaby naszyjnik z wisiorem Anthony’emu, aby też sprawdził, ale był w takim stanie, że dziewczyna obawiała się, że mężczyzna po prostu znów go zgubi: – Może powinna go przekazać lordowi Sorphonowi? On może będzie znal jego historię.
Poczuła, że naprawdę chciałaby się dowiedzieć, jaka tajemnica kryje się za tym naszyjnikiem. Dlaczego znalazł się właśnie tutaj? Kto go zgubił? No i na pewno nie chciała pozwolić, aby tak piękny wytwór ludzkich rąk ponownie gdzieś zniknął. Sztukę należało cenić i szanować.
– Do… dobrze, ale… panie Anthony, na pewno chce pan jeszcze teraz pić whisky? – spytała ostrożnie. – Może… może lepiej chodźmy na górę. Jest piękna pogoda, szkoda siedzieć w piwnicy… – zaproponowała bez szczególnego przekonania, podchodząc w stronę schodów i wciąż z niepokojem obserwując dalsze poczynania Macmillana. Na Merlina, przecież on się zaraz przewróci, potykając się o beczkę, papierek, linę czy nawet własną nogę! Kolejna dawka whisky to naprawdę nie wydawał się najlepszy pomysł.
Niby nic nie było, ale jednak było. Bycie pod wpływem nie było przecież takim zupełnym niczym i malarka była przekonana, że Anthony nie powinien już dziś nic więcej pić. Był wystarczająco pijany: jeszcze mogl zrobić sobie krzywdę! Ale jednocześnie nie była przecież nikim, kto mógłby wydawać mu rozkazy. Niezależnie od której strony nie spojrzeć, była mu podległa: jako młodsza, jako sojuszniczka, jako pracownik i gość.
Zmarszczyła brwi, przyglądając się biżuterii. Starała się być jak najbardziej dokładna, ale niestety, już po chwili przyszło jej po prostu pokręcić głową:
– Nie, nic tu nie widzę – powiedziała. Normalnie wręczyłaby naszyjnik z wisiorem Anthony’emu, aby też sprawdził, ale był w takim stanie, że dziewczyna obawiała się, że mężczyzna po prostu znów go zgubi: – Może powinna go przekazać lordowi Sorphonowi? On może będzie znal jego historię.
Poczuła, że naprawdę chciałaby się dowiedzieć, jaka tajemnica kryje się za tym naszyjnikiem. Dlaczego znalazł się właśnie tutaj? Kto go zgubił? No i na pewno nie chciała pozwolić, aby tak piękny wytwór ludzkich rąk ponownie gdzieś zniknął. Sztukę należało cenić i szanować.
– Do… dobrze, ale… panie Anthony, na pewno chce pan jeszcze teraz pić whisky? – spytała ostrożnie. – Może… może lepiej chodźmy na górę. Jest piękna pogoda, szkoda siedzieć w piwnicy… – zaproponowała bez szczególnego przekonania, podchodząc w stronę schodów i wciąż z niepokojem obserwując dalsze poczynania Macmillana. Na Merlina, przecież on się zaraz przewróci, potykając się o beczkę, papierek, linę czy nawet własną nogę! Kolejna dawka whisky to naprawdę nie wydawał się najlepszy pomysł.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Piwnica
Szybka odpowiedź