Piwnica
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Piwnica
Ważnym elementem dworku jest podzielona na dwie części piwnica, do której dostać się można tylko za pomocą bocznej klatki schodowej. Pierwsza część jest mniejsza i skromniejsza, ponieważ znajdują się tam jedynie tzw. „rupiecie”. Są to głównie stare i niepotrzebne przedmioty, w tym i niepotrzebne już miotły. Druga część jest znacznie większa, ponieważ przeznaczona została do przechowywania beczek z różnego rodzaju alkoholami. Największe zasoby stanowi Ognista Whisky.
Przekazanie naszyjnika Sorphonowi wydawało się najbardziej rozumnym, a przez to najlepszym pomysłem! Ale Anthony był pijany, a co za tym idzie pomysł ten natychmiast zaczął komplikować w swojej głowie! Przecież lord nestor miał całą masę ważniejszych spraw na głowie! Byłoby to bezsensowne przeszkadzać mu w sprawach ważniejszych z powodu jednego naszyjnika jakiejś tam ciotki! O nie, nie, musiał to szybko wybić z głowy panny Grey, ale na taki sposób, żeby nie poczuła się urażona!
– T-to dobry pomysł – zaczął, machając sobie palcem przed nosem, jak gdyby chciał coś dodatkowo zaznaczyć – ale mam lepszy! Zanieśmy go do s-salonu i zapytajmy na głos ciotki czy poznają naszyjnik! – Jak udało mu się utrzymać dość czystą mowę – nie miał pojęcia.
Plan ten wydawał mu się prostszy i lepszy od tego zaproponowanego przez pannę Grey. W końcu nie zawierał on sir Sorphona, a i pozwalał na szybkie załatwienie sprawy! Wiedział poza tym, że kobiety w jego domu znały wszystko! Od pikanterii z przeszłości, po to który służący z kim się zadaje! Nie mówiąc o tym, że to one były pierwsze w plotkach o jego życiu prywatnym, kiedy zakochał się w pewnej mugolaczce kilka, a właściwie kilkanaście lat temu. Ta myśl nawet przeszła mu przez głowę i sprawiła, że na moment spochmurniał i zapatrzył się w jeden punkt. Głos panny Grey sprawił jednak, że bardzo szybko się ocknął i uśmiechnął się w jej stronę. Starał się ukrywać wszelkie swoje bolączki.
– Nic mi nie będzie. Kiedyś zdarzało mi się schlać jak świnia – odpowiedział, a dopiero po chwili zrozumiał, że nie wypadało rozmawiać tak z kobietą. – Za przeproszeniem – dodał natychmiast, mając nadzieję, że to złagodzi jego słowa. – Ale ma pani rację, whisky na świeżym to zdecydowanie dobra kombinacja! – Wyraźnie źle zrozumiał jej słowa. Nie robił tego jednak specjalnie.
Gdzieś w pobliżu dostrzegł błysk jednej z butelek ognistej. Nie była to ta, której szukał, ale w sumie teraz wszystko mu było jedno. W końcu na polanie wszystko będzie pięć razy lepsze. A potem ruszył w stronę panny Grey, jak gdyby uciekał przed ciemnością piwnicy. Znowu jednak potknął się albo o swoje stopy, albo o nierówną posadzkę. Udało mu się jednak zapanować nad równowagą.
– Mam nadzieję, że pani nie ma nic przeciwko szklaneczce whisky! – Zawołał radośnie. Gdyby dołączyła do picia, to nie wyszedłby na alkoholika! Był bardziej sprytny niż niejeden Ślizgon! Za tym zaczął nucić jakąś przyśpiewkę o Zjednoczonych, która wcale nie brzmiała tak dobrze, jak mu się wydawało. – A-a-ale najpierw odwiedzimy salon w poszukiwaniu właścicielki naszyjnika.
– T-to dobry pomysł – zaczął, machając sobie palcem przed nosem, jak gdyby chciał coś dodatkowo zaznaczyć – ale mam lepszy! Zanieśmy go do s-salonu i zapytajmy na głos ciotki czy poznają naszyjnik! – Jak udało mu się utrzymać dość czystą mowę – nie miał pojęcia.
Plan ten wydawał mu się prostszy i lepszy od tego zaproponowanego przez pannę Grey. W końcu nie zawierał on sir Sorphona, a i pozwalał na szybkie załatwienie sprawy! Wiedział poza tym, że kobiety w jego domu znały wszystko! Od pikanterii z przeszłości, po to który służący z kim się zadaje! Nie mówiąc o tym, że to one były pierwsze w plotkach o jego życiu prywatnym, kiedy zakochał się w pewnej mugolaczce kilka, a właściwie kilkanaście lat temu. Ta myśl nawet przeszła mu przez głowę i sprawiła, że na moment spochmurniał i zapatrzył się w jeden punkt. Głos panny Grey sprawił jednak, że bardzo szybko się ocknął i uśmiechnął się w jej stronę. Starał się ukrywać wszelkie swoje bolączki.
– Nic mi nie będzie. Kiedyś zdarzało mi się schlać jak świnia – odpowiedział, a dopiero po chwili zrozumiał, że nie wypadało rozmawiać tak z kobietą. – Za przeproszeniem – dodał natychmiast, mając nadzieję, że to złagodzi jego słowa. – Ale ma pani rację, whisky na świeżym to zdecydowanie dobra kombinacja! – Wyraźnie źle zrozumiał jej słowa. Nie robił tego jednak specjalnie.
Gdzieś w pobliżu dostrzegł błysk jednej z butelek ognistej. Nie była to ta, której szukał, ale w sumie teraz wszystko mu było jedno. W końcu na polanie wszystko będzie pięć razy lepsze. A potem ruszył w stronę panny Grey, jak gdyby uciekał przed ciemnością piwnicy. Znowu jednak potknął się albo o swoje stopy, albo o nierówną posadzkę. Udało mu się jednak zapanować nad równowagą.
– Mam nadzieję, że pani nie ma nic przeciwko szklaneczce whisky! – Zawołał radośnie. Gdyby dołączyła do picia, to nie wyszedłby na alkoholika! Był bardziej sprytny niż niejeden Ślizgon! Za tym zaczął nucić jakąś przyśpiewkę o Zjednoczonych, która wcale nie brzmiała tak dobrze, jak mu się wydawało. – A-a-ale najpierw odwiedzimy salon w poszukiwaniu właścicielki naszyjnika.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lord Sorphon na pewno był człowiekiem zapracowanym, ale choć Gwen mieszkała w posiadłości już chwilę to jakoś wolała trzymać dystans od ciotek Anthony’ego. Miały często w sobie cos… onieśmielającego. Z resztą, gdy nie spędzała czasu z Heathem zwykle spała, pracowała lub była poza dworem. Nie miała wiele czasu na poznawaniu ich rodziny. Wojna zdecydowanie temu nie sprzyjała.
Mimo tego poznała obyczaje dworu na tyle, aby wiedzieć, że w salonie raczej niestety nikogo nie znajdą. Zmarszczyła brwi, nie wiedząc, czy powinna wyprowadzać pijanego arystokratę z błędu, ale w końcu zdecydowała, że chyba jednak powinna.
– Panie Anthony, ale ciotki są dziś chyba w teatrze. Jest tam ta… jakaś premiera – mówiła ostrożne. – Nawet mi proponowały, bym z nimi poszła, ale rozumie pan, miałam w harmonogramie zajęcia z Heathem… no i Zakon… miałam dziś dużo na głowie – wyjaśniła.
Jako artystka ceniła wszelaką sztukę i obecnie niezwykle tęskniła za odwiedzinami w galeriach, ale obawiała się, że brakowało jej nastroju, aby spędzić miły wieczór w towarzystwie starszych od siebie kobiet. Pewnie nie miałaby najlepszego humoru i lady próbowałby ją pocieszać, co jedynie obydwie strony doprowadziłoby do wspólnych smutków. Nie chciała psuć kobietom wspólnie spędzanego czasu, chociaż naprawdę doceniała ich propozycje. Nie wiedziała jednak na ile orientuje się w tym lord Macmillan.
Kolejne wyznanie mężczyzny wprowadziło Gwen po raz kolejny w zakłopotanie. Poczerwieniała.
– Eeee… jak… jak świnia, tak… – wymruczała, nie potrafiąc znaleźć jakichkolwiek mądrych słów: – Skoro pan tak uważa… może być i whisky – dodała przyciszonym tonem, powoli przestać mieć siły na sprzeczki z mężczyzną. – Ja może lepiej go zaniosę do swojego pokoju i zaczekam, aż wrócą ciotki – zaproponowała, po chwili wpadając na drobny pomysł.
Odwróciła się, sięgając po zabawkę Heatha. Chwile zajęło jej wytarmoszenie jej z natłoku przedmiotów, ale koniec końców i ona znalazła się w ręce Gwen.
– Może mogły pan odnieść to do pokoju Heatha? – spytała. – Chłopiec na pewno się ucieszy. A ja odłożę naszyjnik w bezpieczne miejsce – obiecała. Teoretycznie powinno być na odwrót: to Anthony powinien zając się rodzinną pamiątką. Ale w tym stanie wcale mu nie ufała.
Ponadto po drodze do pokoju Heatha znajdował się barek… wokół którego zawsze kręciło się kilka bardzo podejrzliwych i pilnujących porządku w dworze skrzatów. One powinny powiadomić kogo trzeba o zachowaniu Anthony’ego i być może ten ktoś, kto trzeba będzie w stanie położyć go do łózka czy tam coś. Niestety, Gwen nie była w stanie mu bardziej pomóc.
Mimo tego poznała obyczaje dworu na tyle, aby wiedzieć, że w salonie raczej niestety nikogo nie znajdą. Zmarszczyła brwi, nie wiedząc, czy powinna wyprowadzać pijanego arystokratę z błędu, ale w końcu zdecydowała, że chyba jednak powinna.
– Panie Anthony, ale ciotki są dziś chyba w teatrze. Jest tam ta… jakaś premiera – mówiła ostrożne. – Nawet mi proponowały, bym z nimi poszła, ale rozumie pan, miałam w harmonogramie zajęcia z Heathem… no i Zakon… miałam dziś dużo na głowie – wyjaśniła.
Jako artystka ceniła wszelaką sztukę i obecnie niezwykle tęskniła za odwiedzinami w galeriach, ale obawiała się, że brakowało jej nastroju, aby spędzić miły wieczór w towarzystwie starszych od siebie kobiet. Pewnie nie miałaby najlepszego humoru i lady próbowałby ją pocieszać, co jedynie obydwie strony doprowadziłoby do wspólnych smutków. Nie chciała psuć kobietom wspólnie spędzanego czasu, chociaż naprawdę doceniała ich propozycje. Nie wiedziała jednak na ile orientuje się w tym lord Macmillan.
Kolejne wyznanie mężczyzny wprowadziło Gwen po raz kolejny w zakłopotanie. Poczerwieniała.
– Eeee… jak… jak świnia, tak… – wymruczała, nie potrafiąc znaleźć jakichkolwiek mądrych słów: – Skoro pan tak uważa… może być i whisky – dodała przyciszonym tonem, powoli przestać mieć siły na sprzeczki z mężczyzną. – Ja może lepiej go zaniosę do swojego pokoju i zaczekam, aż wrócą ciotki – zaproponowała, po chwili wpadając na drobny pomysł.
Odwróciła się, sięgając po zabawkę Heatha. Chwile zajęło jej wytarmoszenie jej z natłoku przedmiotów, ale koniec końców i ona znalazła się w ręce Gwen.
– Może mogły pan odnieść to do pokoju Heatha? – spytała. – Chłopiec na pewno się ucieszy. A ja odłożę naszyjnik w bezpieczne miejsce – obiecała. Teoretycznie powinno być na odwrót: to Anthony powinien zając się rodzinną pamiątką. Ale w tym stanie wcale mu nie ufała.
Ponadto po drodze do pokoju Heatha znajdował się barek… wokół którego zawsze kręciło się kilka bardzo podejrzliwych i pilnujących porządku w dworze skrzatów. One powinny powiadomić kogo trzeba o zachowaniu Anthony’ego i być może ten ktoś, kto trzeba będzie w stanie położyć go do łózka czy tam coś. Niestety, Gwen nie była w stanie mu bardziej pomóc.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Takiego zwrotu akcji w ogóle nie oczekiwał! Nawet nie miał pojęcia o tym, że ciotki wybrały się do teatru! A wojna? A one tak po prostu wybrały się do teatru? A gdzie? Przecież Puddlemere było zupełnie malutkim miasteczkiem! Oby nie były tak głupie, żeby iść na przedstawienie na terytorium wroga! Macmillan na chwilę zblednął. Martwił się o swoje krewne, ale i czuł się głupio, że nie potrafił pomóc czarownicy ze znalezionym naszyjnikiem. Stan upicia zwyczajnie zwiększał jego emocje i sprawiał, że czuł się jeszcze bardziej bezradnie.
– One chcą zabić albo siebie same, albo mnie i wszystkich mężczyzn w tym domu – wymsknęło mu się z ust. Bo co innego miał powiedzieć? Naprawdę był bardzo wrażliwy na punkcie bezpieczeństwa jego rodziny, szczególnie kiedy to on był winny za to, że całe domostwo było ciągle w stanie zagrożenia. – Matko kochana! – Zakrzyknął, a zaraz za tym zaczął czkać jak najgorszy alkoholik na świecie. – Dobrze, że pani nie p-p-poszła. To zupełnie nieodpo…wiedzialne! – Dodał wyraźnie zaniepokojony. – Typowe dla nich! Umalować się, wystroić i mieć cały świat gdzieś! A mężczyznom pozostawić martwienie się!
Wydawało się jednak, że zmartwienie zniknęło z jego twarzy dość szybko, szczególnie kiedy zaczął spoglądać na butelkę whisky, którą znalazł na półce. Było rzecz jasna inaczej. Teraz w planie miał zamiar upić się jeszcze bardziej, rozmyślając czy z jego krewnymi wszystko było w porządku. Szczególnie kiedy wychodziło na to, że mógł upić się tak mocno jak tylko była w stanie zapewnić mu to ognista.
– To… dobry pomysł, panno Grey. Zawsze twierdziłem, że jest Pani bardzo odpowiedzialną czarownicą! – Dodał, próbując udawać, że wszystko z nim w porządku, no i że wcale nic go nie martwi. Stwierdził, że rzucanie komplementami uśpi czujność panny Grey. Gdzieś o tym czytał w jakimś mugolskim tygodniku dotyczącym relacji międzyludzkich! Albo była to jakaś zwykła gazeta, która kiedyś wpadła mu w ręce? Nie pamiętał! – Jasne! – Odpowiedział radośnie na jej prośbę. Nie widział problemu, żeby zwrócić zabawkę swojemu ulubionego maluchowi. Oby tylko po drodze nie wpadł na swoją żonę… ona by go zabiła za bycie pijanym! – Chodźmy!
I zaczął wspinać się po schodach, mając nadzieję, że z nich nie spadnie, bo to oznaczałoby, że stłukłby swoją ukochaną butelkę!
|ztx2
– One chcą zabić albo siebie same, albo mnie i wszystkich mężczyzn w tym domu – wymsknęło mu się z ust. Bo co innego miał powiedzieć? Naprawdę był bardzo wrażliwy na punkcie bezpieczeństwa jego rodziny, szczególnie kiedy to on był winny za to, że całe domostwo było ciągle w stanie zagrożenia. – Matko kochana! – Zakrzyknął, a zaraz za tym zaczął czkać jak najgorszy alkoholik na świecie. – Dobrze, że pani nie p-p-poszła. To zupełnie nieodpo…wiedzialne! – Dodał wyraźnie zaniepokojony. – Typowe dla nich! Umalować się, wystroić i mieć cały świat gdzieś! A mężczyznom pozostawić martwienie się!
Wydawało się jednak, że zmartwienie zniknęło z jego twarzy dość szybko, szczególnie kiedy zaczął spoglądać na butelkę whisky, którą znalazł na półce. Było rzecz jasna inaczej. Teraz w planie miał zamiar upić się jeszcze bardziej, rozmyślając czy z jego krewnymi wszystko było w porządku. Szczególnie kiedy wychodziło na to, że mógł upić się tak mocno jak tylko była w stanie zapewnić mu to ognista.
– To… dobry pomysł, panno Grey. Zawsze twierdziłem, że jest Pani bardzo odpowiedzialną czarownicą! – Dodał, próbując udawać, że wszystko z nim w porządku, no i że wcale nic go nie martwi. Stwierdził, że rzucanie komplementami uśpi czujność panny Grey. Gdzieś o tym czytał w jakimś mugolskim tygodniku dotyczącym relacji międzyludzkich! Albo była to jakaś zwykła gazeta, która kiedyś wpadła mu w ręce? Nie pamiętał! – Jasne! – Odpowiedział radośnie na jej prośbę. Nie widział problemu, żeby zwrócić zabawkę swojemu ulubionego maluchowi. Oby tylko po drodze nie wpadł na swoją żonę… ona by go zabiła za bycie pijanym! – Chodźmy!
I zaczął wspinać się po schodach, mając nadzieję, że z nich nie spadnie, bo to oznaczałoby, że stłukłby swoją ukochaną butelkę!
|ztx2
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
07-08-1957 r.
To był dobry dzień na odrobinę porządków! Z tym, że nie mógł ich zaprowadzić domowy skrzat. Niestety musiał to zrobić czarodziej, ale na całe szczęście Anthony miał ku temu chęci i siły. Krążył po ogromnej piwnicy i sprawdzał każdą możliwą beczkę, butelkę whisky i każdą etykietę. Musiał upewnić się, że wszystkie znajdowały się w odpowiednim miejscu i były odpowiednio oznakowane. Ich sposób przechowywania był ważny dla jakości alkoholu i jego smaku! Musiał wiedzieć czy któraś z ognistych lub innych alkoholi powinna zostać przelana do nowej beczki lub mogła jeszcze leżakować. Inna sprawa, że w rezydencji coraz częstsze zdarzały się kradzieże mieczy za które odpowiedzialni byli młodzi Macmillanowie. Wolał upewnić się, że żadne z nich ponownie nie zabłąkało się z bronią do piwnicy, żeby ćwiczyć swoje umiejętności, a przy tym nie przebiło którejś z beczek. Miał już dosyć rzucania zaklęć, które byłyby w stanie ochronić płynne złoto Macmillanów. Tym bardziej miał już dosyć przelewania alkoholu.
Właśnie oceniał stan kolejnych whisky, gdy w pobliżu niespodziewanie pojawił się skrzat. Gość, tak brzmiała krótka informacja, a zaraz za tym poszło imię, które słyszał niemal codziennie z ust swojej żony. Dawno jednak tej osoby nie widział na własne oczy. Urien, a właściwie Reginald. Weasley. Brat Rii. Ten, którego brakowało na ślubie. Anthony nie wiedział jak zareagować. Nie spodziewał się go zobaczyć tak nagle. Z drugiej strony cieszył się na jego odwiedziny. Minęło przecież tyle lat od ich ostatniego spotkania! To była idealna okazja, żeby się napić i uczcić jego powrót! Ale dlaczego nie dał znaku życia? No i dlaczego skrzat informowałby akurat jego o przybyciu Weasleya a nie Rię? Macmillan szybko otrząsnął się z dodatkowych myśli. Pewnie żona zaprosiła go do rezydencji, ale znikła na trening! Chociaż… chyba nie miała żadnego treningu… sam już nie wiedział, ale niezbyt przejmował się tym jak wyglądała procedura przybycia Reginalda do ich domostwa!
– Przyprowadź go tu szybko – nakazał. Skrzat posłusznie zniknął. Anthony ponownie spojrzał na beczki. Później się nimi zajmie, a teraz powinien wybrać najlepszy alkohol na takie spotkanie. Nie widział rudzielca tyle lat! Chociaż… czy dobrze było, że zapraszał go do piwnicy? Czy wypadało zapraszać szwagra do piwnicy? Ech, przecież zaraz mógł zaprowadzić go do salonu, żeby tam mogli sobie na spokojnie wypić. Reginald miał za to szansę wybrać sobie alkohol, a to był przywilej, którego wielu gości nie posiadało.
Rozglądał się jeszcze chwilę po beczkach i butelkach, jak gdyby próbując ocenić, które mógłby zaproponować do wyboru. Nie mógł poczęstować szwagra byle czym! Czym jednak usłyszał skrzypienie drzwi, natychmiast rzucił głośno i radośnie:
– Tutaj! – A za tym wychylił się tak, żeby Weasley mógł go dostrzec w tak wielki pomieszczeniu jakim była piwnica.
Nie potrafił zapanować nad swoim uśmiechem, gdy tylko dostrzegł rudą grzywę. Widać było, że się zmienił! Choć… może i nie za bardzo!
– Gdzie byłeś na Merlina? – rzucił na powitanie. – Tyle lat! – Zbliżył się w jego stronę z otwartymi ramionami.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Ostatnio zmieniony przez Anthony Macmillan dnia 13.07.21 21:31, w całości zmieniany 2 razy
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Po spotkaniu z Lizzie zdecydowanie miał co nieco do przemyślenia, a że nie był typem myśliciela tylko sprawnie i rzetelnie działającego jegomościa, na kolejny dzień zawitał w Kornwalii. Nękające go wizje próbowały głęboko zakorzenić niepewność, która nawet powierzchownie była bardzo rzeczywista i realna. Wiedział, jakie były za i przeciw jednak możliwość spotkania się z siostrą był ponad wszelakie podziały i przydziały argumentów, które mogły mu przemówić do rozsądku. Nie miał ochoty na ponowne przechodzenie przez piekło racjonalizacji swoich czynów, dlatego też, kiedy tylko nadarzyła się pierwsza lepsza okazja na wyjście Londyńskimi kanałami, zrobił to. Niejednokrotnie już przemykał się niedozwolonymi przejściami, w pełni świadom tego, że coraz bardziej zaczyna przypominać tego portowego szczura, a nie tylko próbę jego imitacji.
Nawigowany wspomnieniami znalazł się w Puddlemere. Dobrze wiedział, gdzie należy szukać dworku Macmillanów, ciemna plama, która z każdym krokiem ujawniała rysy mokradeł, była wystarczająco mocnym zapewnieniem. Wraz z pojawieniem się charakterystycznego elementu krajobrazu Regi momentalnie zasięgnął do obrazów z chwil spędzanych wraz z Anthonym, czasem pojawiającą się Virginią i oczywiście Rią.
Przystanął na chwilę przed drzwiami, obserwując ryciny, które w pewien sposób przyprawiały go niezrozumiałym poczuciem bezwładności. Tak niewiele dzieliło go od zobaczenia twarzy siostry, której nie był w stanie nawet dobrze wyjaśnić powodu swojego wyjazdu, a teraz? Nie była już więcej panną Weasley, miała na nazwisko Macmillan i nie była już panienką. Świadomość tych prostych słów uderzyła go ze zdwojoną mocą. Dotychczas brał to z pewnym przymrużeniem oka, jakby nie wierząc, że faktycznie jego młodsza siostrzyczka... mogła za kogoś wyjść? Dlaczego w jego głowie był to tak absurdalny pomysł?
Z takim rozkrokiem myśli spotkał go skrzat, który otworzył drzwi, kiedy Weasley w nie nieświadomie zapukał. Przeklęte odruchy.
Potem był już tylko korytarz, salon, jadalnia i schody w dół? Wtedy właśnie Regi zorientował się, że coś było nie tak, bo po co skrzat prowadził go do dumy Macmillanów? W widoku dobrobytu piwniczanego niemalże w trymiga wyłapał postać wysokiego blondyna, który zamiast przywitać go jak człowiek, otworzył ramiona i zaczął podchodzić w kierunku rudzielca i co on biedny mógł zrobić? Tylko się bronić!
Bez ostrzeżenia dynamicznie wysunął półotwartą prawą rękę w kierunku twarzy jasnowłosego. Jakimś dziwnym, wręcz można nawet powiedzieć wyćwiczonym, ruchem śródręcze poleciało prosto w kierunku nosa idącego na niego Macmillana, co nie mogło się zbyt dobrze skończyć!
| Silny cios na jego nos!
Nawigowany wspomnieniami znalazł się w Puddlemere. Dobrze wiedział, gdzie należy szukać dworku Macmillanów, ciemna plama, która z każdym krokiem ujawniała rysy mokradeł, była wystarczająco mocnym zapewnieniem. Wraz z pojawieniem się charakterystycznego elementu krajobrazu Regi momentalnie zasięgnął do obrazów z chwil spędzanych wraz z Anthonym, czasem pojawiającą się Virginią i oczywiście Rią.
Przystanął na chwilę przed drzwiami, obserwując ryciny, które w pewien sposób przyprawiały go niezrozumiałym poczuciem bezwładności. Tak niewiele dzieliło go od zobaczenia twarzy siostry, której nie był w stanie nawet dobrze wyjaśnić powodu swojego wyjazdu, a teraz? Nie była już więcej panną Weasley, miała na nazwisko Macmillan i nie była już panienką. Świadomość tych prostych słów uderzyła go ze zdwojoną mocą. Dotychczas brał to z pewnym przymrużeniem oka, jakby nie wierząc, że faktycznie jego młodsza siostrzyczka... mogła za kogoś wyjść? Dlaczego w jego głowie był to tak absurdalny pomysł?
Z takim rozkrokiem myśli spotkał go skrzat, który otworzył drzwi, kiedy Weasley w nie nieświadomie zapukał. Przeklęte odruchy.
Potem był już tylko korytarz, salon, jadalnia i schody w dół? Wtedy właśnie Regi zorientował się, że coś było nie tak, bo po co skrzat prowadził go do dumy Macmillanów? W widoku dobrobytu piwniczanego niemalże w trymiga wyłapał postać wysokiego blondyna, który zamiast przywitać go jak człowiek, otworzył ramiona i zaczął podchodzić w kierunku rudzielca i co on biedny mógł zrobić? Tylko się bronić!
Bez ostrzeżenia dynamicznie wysunął półotwartą prawą rękę w kierunku twarzy jasnowłosego. Jakimś dziwnym, wręcz można nawet powiedzieć wyćwiczonym, ruchem śródręcze poleciało prosto w kierunku nosa idącego na niego Macmillana, co nie mogło się zbyt dobrze skończyć!
| Silny cios na jego nos!
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
The member 'Regi Weasley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 47
'k100' : 47
Nie mógł doczekać się spotkania z Reginaldem, nawet jeżeli było ono zupełnie spontaniczne. Nie miał nic przeciwko temu! Nie widzieli się przecież wiele lat, więc był w stanie przyjąć go w każdym momencie! Właściwie, Weasley wybrał idealną okazję na odwiedziny! Tyle się zmieniło! Mogli uczcić niedawny ślub! Mogli też porozmawiać o wielu rzeczach, o tym co się wydarzyło, kiedy nie mieli okazji rozmawiać!
Reginald miał szczęście, bo miał możliwość wybrania jakiegokolwiek alkoholu z piwnicy! Anthony z kolei miał dobrą wymówkę, żeby spić się do granic możliwości i zapomnieć o całym świecie… albo… Albo chociaż trochę bardziej się napić. Życie w małżeństwie sprawiało, że musiał uważać na swoją ukochaną żonę. A Weasleyówna miała adekwatny do swojego koloru włosów temperament!
Był przekonany, że Ria zapewne także radowała się na to spotkanie. Na pewno o nim wiedziała – tak myślał Anthony. No bo jak siostra mogłaby nie wiedzieć, że jej brat postanowić zawitać do Puddlemere? Szkoda tylko, że gdzieś zniknęła i skrzat nie był jej w stanie złapać! A może przepędziła go? Kto wie! Na pewno razem będą mieli okazję porozmawiać o wszystkim! I o minionym ślubie, na którym Reginald nie miał okazji się pojawić.
Macmillan stał po środku wielkiej piwnicy. Rozpostarł swoje ręce w nadziei, że Reginald zrobi dokładnie to samo. Blondyn nie mógł oczekiwać nic innego poza niedźwiedzim uściskiem. Jakie było jego zaskoczenie, kiedy rudzielec zbliżył się do niego bez słowa i wysunął nagle w jego stronę pięść. Macmillan, odruchowo, cofnął się o krok. Natychmiast postanowił wykonać unik.
– Na Merlina, Regi, to ja, Anthony – odezwał się natychmiast.
Czy zrobił coś złego? Ale co? Przecież tylko chciał się z nim przywitać! A może to piwnica? Może Weasley czuł się obrażony tym, że skrzat zaprowadził go akurat tu, a nie do pokoju dziennego? Albo do siostry? A co jeżeli, rudzielec był zły za Stonehenge, plakaty gończe? To jest, że swoimi akcjami mógł przysporzyć Rii tylko kłopotów?
– Wszystko w porządku? – postanowił upewnić się. Może coś mu się przywidziało? Ale co?
| Atak Regiego połowicznie udany (61), zadałby mi 7 pkt obrażeń
| próbuję wykonać unik
Reginald miał szczęście, bo miał możliwość wybrania jakiegokolwiek alkoholu z piwnicy! Anthony z kolei miał dobrą wymówkę, żeby spić się do granic możliwości i zapomnieć o całym świecie… albo… Albo chociaż trochę bardziej się napić. Życie w małżeństwie sprawiało, że musiał uważać na swoją ukochaną żonę. A Weasleyówna miała adekwatny do swojego koloru włosów temperament!
Był przekonany, że Ria zapewne także radowała się na to spotkanie. Na pewno o nim wiedziała – tak myślał Anthony. No bo jak siostra mogłaby nie wiedzieć, że jej brat postanowić zawitać do Puddlemere? Szkoda tylko, że gdzieś zniknęła i skrzat nie był jej w stanie złapać! A może przepędziła go? Kto wie! Na pewno razem będą mieli okazję porozmawiać o wszystkim! I o minionym ślubie, na którym Reginald nie miał okazji się pojawić.
Macmillan stał po środku wielkiej piwnicy. Rozpostarł swoje ręce w nadziei, że Reginald zrobi dokładnie to samo. Blondyn nie mógł oczekiwać nic innego poza niedźwiedzim uściskiem. Jakie było jego zaskoczenie, kiedy rudzielec zbliżył się do niego bez słowa i wysunął nagle w jego stronę pięść. Macmillan, odruchowo, cofnął się o krok. Natychmiast postanowił wykonać unik.
– Na Merlina, Regi, to ja, Anthony – odezwał się natychmiast.
Czy zrobił coś złego? Ale co? Przecież tylko chciał się z nim przywitać! A może to piwnica? Może Weasley czuł się obrażony tym, że skrzat zaprowadził go akurat tu, a nie do pokoju dziennego? Albo do siostry? A co jeżeli, rudzielec był zły za Stonehenge, plakaty gończe? To jest, że swoimi akcjami mógł przysporzyć Rii tylko kłopotów?
– Wszystko w porządku? – postanowił upewnić się. Może coś mu się przywidziało? Ale co?
| Atak Regiego połowicznie udany (61), zadałby mi 7 pkt obrażeń
| próbuję wykonać unik
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Anthony Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'k10' : 4
'k10' : 4
Problematyczne społeczeństwo męskiego grona Londyńskich zakątków portowych posiadało swoje uroki, jednocześnie uwydatniając czasem pewne wady, spośród których Anthony miał okazję testować na własnej skórze, a raczej nosie. Nikt nie był bezpieczny, szczególnie kiedy w twoim kierunku idzie nieco wyższy gość z rękoma przed sobą, instynkty biorą górę.
Rudzielec niemalże bez wahania wystawił rękę, bardziej działając pod wpływem chwili niż jakickhkolwiek złych intencji i może właśnie ten nagły przebłysk świadomości, a może nieco niepewny unik ze strony blondyna spowodował, że uderzenie straciło nieco na swojej dynamice. Zamiast przełamać barierę komfortu twarzy, ledwo drasnął twarz Macmillana. Strach pomyśleć, co by powiedziała jego siostra! Plusem całej sytuacji był brak jej obecności przy całym tym felernym zajściu.
Reflektując się niemalże od razu, wycofał rękę, prostując ją niczym strunę, choć bardziej było to spowodowane nagłym stresem odczuwalnym na całym ciele. Jakby ponownie stał się nastolatkiem i coś niesamowicie przeskrobał i w rzeczywistości nie leżało to daleko od prawdy, bo przecież przed chwilą mógł złamać nos Anthonemu! Jedyne co Weasley był w stanie zrobić, to dziękować Merlinowi za częściowe zaćmienie swojej wojowniczej strony.
- Cześć, Anthony, ja...przepraszam! - wyrecytował w niemałym szoku z własnych występków, spuszczając wzrok na swoje dłonie, jakby starając się zrozumieć własne poczynania, które były jakby ponad jego zdolności do kontroli. - Nie wiem, co we mnie wstąpiło...entuzjazm? - bardziej spytał, niż rzeczywiście udzielił odpowiedzi, zaraz się reflektując, że to był jego szwagier, SZWAGIER! Kiedy to się stało? Dlaczego tak dużo minęło Weasleya? Może jego dłonie wcale się nie myliły co do intencji? Skąd rudzielec miał wiedzieć, czy blondyn ma dobre zamiary wobec jego siostry?
Cofnął się o krok, przenosząc na niego wzrok. Zlustrował go od góry do dołu, zatrzymując podejrzliwe spojrzenie na twarzy Macmillana. Momentalnie przypomniał mu się plakat i zatonął w swojej sekundowej złości.
- Ty przebrzydły gumochłonie...czy Ciebie Merlin kompletnie opuścił? Masz Ty mózg? - zarzucił mu obcesowo, nawet nie przejmując się faktem, że z pewnością sam przekonywałby Rię do jakichś głupot, ale halo! To nie on był na plakatach porozwieszanych po całym Londynie z plakietką poszukiwanego żywego lub martwego! Żaden dziki zachód nie równał się potężnej chęci mordu, która wybiła w żyłach ognistowłosego bitewny rytm. Wyciągnął serdeczny palec na wysokość piersi blondyna i oskarżycielsko wskazał na niego. - Żywy lub martwy? ŻYWY LUB MARTWY! FAENS BALLEKUK! - zaklął siarczyście, nawet nie starając się przetłumaczyć brzydkiego zwrotu z norweskiego, już wystarczyło, że brzmiał, jakby się krztusił. Wciąż brakowało mu nieco polotu w wymowie, jednakże to nie to było najważniejsze z tego wszystkiego. Tym razem chodziło o odpowiedzi i to bardzo poważne odpowiedzi, gdyby tylko Weasley wiedział, czym jest spowiedź, z pewnością nakazałby szwagrowi padać na klęczki.
Rudzielec niemalże bez wahania wystawił rękę, bardziej działając pod wpływem chwili niż jakickhkolwiek złych intencji i może właśnie ten nagły przebłysk świadomości, a może nieco niepewny unik ze strony blondyna spowodował, że uderzenie straciło nieco na swojej dynamice. Zamiast przełamać barierę komfortu twarzy, ledwo drasnął twarz Macmillana. Strach pomyśleć, co by powiedziała jego siostra! Plusem całej sytuacji był brak jej obecności przy całym tym felernym zajściu.
Reflektując się niemalże od razu, wycofał rękę, prostując ją niczym strunę, choć bardziej było to spowodowane nagłym stresem odczuwalnym na całym ciele. Jakby ponownie stał się nastolatkiem i coś niesamowicie przeskrobał i w rzeczywistości nie leżało to daleko od prawdy, bo przecież przed chwilą mógł złamać nos Anthonemu! Jedyne co Weasley był w stanie zrobić, to dziękować Merlinowi za częściowe zaćmienie swojej wojowniczej strony.
- Cześć, Anthony, ja...przepraszam! - wyrecytował w niemałym szoku z własnych występków, spuszczając wzrok na swoje dłonie, jakby starając się zrozumieć własne poczynania, które były jakby ponad jego zdolności do kontroli. - Nie wiem, co we mnie wstąpiło...entuzjazm? - bardziej spytał, niż rzeczywiście udzielił odpowiedzi, zaraz się reflektując, że to był jego szwagier, SZWAGIER! Kiedy to się stało? Dlaczego tak dużo minęło Weasleya? Może jego dłonie wcale się nie myliły co do intencji? Skąd rudzielec miał wiedzieć, czy blondyn ma dobre zamiary wobec jego siostry?
Cofnął się o krok, przenosząc na niego wzrok. Zlustrował go od góry do dołu, zatrzymując podejrzliwe spojrzenie na twarzy Macmillana. Momentalnie przypomniał mu się plakat i zatonął w swojej sekundowej złości.
- Ty przebrzydły gumochłonie...czy Ciebie Merlin kompletnie opuścił? Masz Ty mózg? - zarzucił mu obcesowo, nawet nie przejmując się faktem, że z pewnością sam przekonywałby Rię do jakichś głupot, ale halo! To nie on był na plakatach porozwieszanych po całym Londynie z plakietką poszukiwanego żywego lub martwego! Żaden dziki zachód nie równał się potężnej chęci mordu, która wybiła w żyłach ognistowłosego bitewny rytm. Wyciągnął serdeczny palec na wysokość piersi blondyna i oskarżycielsko wskazał na niego. - Żywy lub martwy? ŻYWY LUB MARTWY! FAENS BALLEKUK! - zaklął siarczyście, nawet nie starając się przetłumaczyć brzydkiego zwrotu z norweskiego, już wystarczyło, że brzmiał, jakby się krztusił. Wciąż brakowało mu nieco polotu w wymowie, jednakże to nie to było najważniejsze z tego wszystkiego. Tym razem chodziło o odpowiedzi i to bardzo poważne odpowiedzi, gdyby tylko Weasley wiedział, czym jest spowiedź, z pewnością nakazałby szwagrowi padać na klęczki.
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
PŻ: 219/222
Nie wiedział czy być złym na samego siebie, że zbyt wolno odsunął się od pięści Reginalda, czy może powinien być szczęśliwy z tego powodu, że w ogóle to zrobił. Zaciśnięta dłoń Weasleya pomknęła w jego kierunku nader szybko, ale zdawało się, że tylko musnęła jego twarz. Nie mniej, poczuł silny, ale krótkotrwały ból w swoim nosie. W żadnym wypadku nie wydobył z siebie żadnego dźwięku. Ścisnął mocno zęby. Mogło być gorzej, był tego pewien. Znacznie gorzej, biorąc pod uwagę to, że Weasley był wściekły niczym byk. Gdyby tylko wiedział co go tak rozwścieczyło, na Merlina. Przecież nigdy się tak nie zachowywał. Złość przeszkadzała we wszystkim, ale kto jak kto, Anthony wiedział jak ciężko było nad nią zapanować. Gdyby tylko byli w stanie wyjaśnić sobie wszystko na spokojnie. Anthony złapał za swój nos, jak gdyby mając nadzieję, że to pomoże zmniejszyć ból. Dopiero po chwili zauważył kilka kropel krwi na swojej dłoni.
Zerknął w stronę przepraszającego go Reginalda. Co się z nim działo? Chochliki zakradły mu się przez ucho do czaski i odebrały normalne spojrzenie na świat? Wypił jakiś zły alkohol, który namieszał mu w głowie? Kto od nich dwóch był bardziej zszokowany – chyba ciężko było ocenić. Macmillan stał wryty i nie wiedział co powiedzieć. Wszystko tak szybko się stało, że zwyczajnie ciężko mu było odnaleźć odpowiednie słowa. Właściwie mógłby mu oddać… ale chyba nie potrafił tego zrobić, ze względu na Rię. Zdecydował się puścić to drobne nieporozumienie w niepamięć. Przecież byli teraz rodziną.
– Ciebie też… miło widzieć – wybąkał wciąż zaskoczony reakcją rudzielca. Czy oni wszyscy tacy byli? Tacy… bardziej wybuchowi niż sami Macmillanowie?
To nie był koniec upustu złości Weasleya, czego w ogóle się nie spodziewał. Po chwili spokoju znowu nadciągnęła kolejna gniewna chmura. Macmillan odruchowo cofnął się. Drugi raz nie da sobie dać w mordę. O nie, nie! Nie ma o tym mowy! Choć z początku nie wiedział o co chodzi Reginaldowi… to końcówka wydała mu się całkiem jasna. A więc znowu te piekelne plakaty.
Czy wszyscy bliscy musieli na niego napadać z tego powodu? Najpierw matka, potem Jade, teraz i on… przecież nie on je wymyślił! No i nic nie mógł poradzić na to, że fałszywy Minister, ta gnida, Malfoy! Gdyby mógł to już dawno ściąłby temu blondynowi łeb i zawiesił na bramie wejściowej! Nie miał pojęcia w jakim języku krzyczał Weasley, ale miał wrażenie, że właśnie wyzwał go od jakiś tępych idiotów.
– Uspokój się – postanowił ponownie odezwać się po chwili ciszy. Trochę niepewnie, bojąc się, że czarodziej znowu mu przyfasoli. – Ria jest bezpieczna – zaczął, stwierdzając że może bardziej martwił się o dobro swojej siostry niż jego. – Mnie też nic złego, póty co, się nie stało. Nikomu w tym domu – zapewniał dalej. W Puddlemere każdy był bezpieczny, a przynajmniej tak uważał Macmillan. – Może jednak lepiej będzie jak pójdziemy na górę i się napijemy – zaproponował. Alkohol często pomagał rozwiązać problemy i uspokajał zszargane nerwy, prawda?
Był nawet zaskoczony swoimi zdolnościami zachowania spokoju. Może towarzystwo Archibalda mu sprzyjało?
Nie wiedział czy być złym na samego siebie, że zbyt wolno odsunął się od pięści Reginalda, czy może powinien być szczęśliwy z tego powodu, że w ogóle to zrobił. Zaciśnięta dłoń Weasleya pomknęła w jego kierunku nader szybko, ale zdawało się, że tylko musnęła jego twarz. Nie mniej, poczuł silny, ale krótkotrwały ból w swoim nosie. W żadnym wypadku nie wydobył z siebie żadnego dźwięku. Ścisnął mocno zęby. Mogło być gorzej, był tego pewien. Znacznie gorzej, biorąc pod uwagę to, że Weasley był wściekły niczym byk. Gdyby tylko wiedział co go tak rozwścieczyło, na Merlina. Przecież nigdy się tak nie zachowywał. Złość przeszkadzała we wszystkim, ale kto jak kto, Anthony wiedział jak ciężko było nad nią zapanować. Gdyby tylko byli w stanie wyjaśnić sobie wszystko na spokojnie. Anthony złapał za swój nos, jak gdyby mając nadzieję, że to pomoże zmniejszyć ból. Dopiero po chwili zauważył kilka kropel krwi na swojej dłoni.
Zerknął w stronę przepraszającego go Reginalda. Co się z nim działo? Chochliki zakradły mu się przez ucho do czaski i odebrały normalne spojrzenie na świat? Wypił jakiś zły alkohol, który namieszał mu w głowie? Kto od nich dwóch był bardziej zszokowany – chyba ciężko było ocenić. Macmillan stał wryty i nie wiedział co powiedzieć. Wszystko tak szybko się stało, że zwyczajnie ciężko mu było odnaleźć odpowiednie słowa. Właściwie mógłby mu oddać… ale chyba nie potrafił tego zrobić, ze względu na Rię. Zdecydował się puścić to drobne nieporozumienie w niepamięć. Przecież byli teraz rodziną.
– Ciebie też… miło widzieć – wybąkał wciąż zaskoczony reakcją rudzielca. Czy oni wszyscy tacy byli? Tacy… bardziej wybuchowi niż sami Macmillanowie?
To nie był koniec upustu złości Weasleya, czego w ogóle się nie spodziewał. Po chwili spokoju znowu nadciągnęła kolejna gniewna chmura. Macmillan odruchowo cofnął się. Drugi raz nie da sobie dać w mordę. O nie, nie! Nie ma o tym mowy! Choć z początku nie wiedział o co chodzi Reginaldowi… to końcówka wydała mu się całkiem jasna. A więc znowu te piekelne plakaty.
Czy wszyscy bliscy musieli na niego napadać z tego powodu? Najpierw matka, potem Jade, teraz i on… przecież nie on je wymyślił! No i nic nie mógł poradzić na to, że fałszywy Minister, ta gnida, Malfoy! Gdyby mógł to już dawno ściąłby temu blondynowi łeb i zawiesił na bramie wejściowej! Nie miał pojęcia w jakim języku krzyczał Weasley, ale miał wrażenie, że właśnie wyzwał go od jakiś tępych idiotów.
– Uspokój się – postanowił ponownie odezwać się po chwili ciszy. Trochę niepewnie, bojąc się, że czarodziej znowu mu przyfasoli. – Ria jest bezpieczna – zaczął, stwierdzając że może bardziej martwił się o dobro swojej siostry niż jego. – Mnie też nic złego, póty co, się nie stało. Nikomu w tym domu – zapewniał dalej. W Puddlemere każdy był bezpieczny, a przynajmniej tak uważał Macmillan. – Może jednak lepiej będzie jak pójdziemy na górę i się napijemy – zaproponował. Alkohol często pomagał rozwiązać problemy i uspokajał zszargane nerwy, prawda?
Był nawet zaskoczony swoimi zdolnościami zachowania spokoju. Może towarzystwo Archibalda mu sprzyjało?
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dobrze rozumiał, cóż na myśli miał jego dobry kolega, a raczej miałby, gdyby amok nie przysłoniłby mu swobodnej możliwości percepcji sytuacji takiej, jaką była. W jego umyśle wszystko zdawało się działać jakby na opak, co sprawiało nie lada problem w przyjmowaniu słów szwagra w sposób neutralny i naturalny. Wzburzony i przyzwyczajony do intensywności wszelakich spotkań dobrze wiedział, jak musiało się to skończyć, a warto wspomnieć, że jednym z najczęściej występujących elementów była krew, dużo krwi. Niecałe pół roku spędzone w nieprzyjaznej okolicy pozostawiło widoczny ślad, z którym najczęściej mieli do czynienia panowie, choć kto wie, czy przypadkiem nie była to już prawdziwa i naturalna twarz lekko podłamanego rudzielca?
- Bezpieczna? BEZPIECZNA? - powtórzył głośno, w razie jakby Macmillan miał problem ze słuchem, choć faktycznie bardziej przemawiały przez niego emocje niż troska o zdolności słuchowe blondyna. - Nigdzie nie będziemy iść do czasu, aż mi nie wytłumaczysz, dlaczego skoro jest tak BEZPIECZNIE, to mogłem tutaj przyjść bez żadnego zaproszenia, co? Poza tym, jakie do cholery BEZPIECZEŃSTWO oznacza bycie poszukiwanym. Gdzie jest Twój mózg! Ja wiem, że moja siostra jest świetną partią, ale to nie upoważnia do braku czujności! - zasugerował rozwścieczony, pozwalając swoim ramionom unieść się do góry i w dół w geście bezradności. - Anthony na Merlina w coś Ty się wpakował, chłopie? - rzucił o wiele ciszej, bardziej do siebie niż niego. - I to jeszcze moją siostrę. - przymknął na chwilę oczy, pozwalając sobie na sekundę refleksji, aby nagle otworzyć je jakby w przebłysku chwilowego geniuszu.
- Chwila moment. - poruszony skupił się na twarzy jasnowłosego gospodarza, badając jego twarz czujnym wzrokiem. - Jakoś nie pamiętam, żebyś kiedykolwiek coś mówił o mojej siostrze. - groźne nutki wkradły się do jego nieco zachrypniętego już od tych krzyków głosu. Prawa dłoń z wyciągniętym palcem wskazującym powędrowała na wysokość piersi gospodarza, jakby oskarżając go o pewną nieprawość względem ich znajomości. Potrzebował natychmiastowej odpowiedzi, choć jego wyciągnięta ręka i tak świerzbiła do wykorzystania potencjału, jakim był prawy sierpowy. - Ty sukinkocie... - skomentował swoje szaleńczo rozpędzone myśli, które stawiały Anthonego w okropnym świetle zwyczajnego oportunisty. Nawet nie dając mu chwili na odpowiedź, zbił lewą rękę w pięść i wycelował prosto w prawą kość jarzmową Macmillana.
| Nowa mechanika walki (k8 obrażeń za każde 5 w sprawności)
| Edit. +4 do obrażeń, bo zapomniałam o jeszcze jednej kostce
- Bezpieczna? BEZPIECZNA? - powtórzył głośno, w razie jakby Macmillan miał problem ze słuchem, choć faktycznie bardziej przemawiały przez niego emocje niż troska o zdolności słuchowe blondyna. - Nigdzie nie będziemy iść do czasu, aż mi nie wytłumaczysz, dlaczego skoro jest tak BEZPIECZNIE, to mogłem tutaj przyjść bez żadnego zaproszenia, co? Poza tym, jakie do cholery BEZPIECZEŃSTWO oznacza bycie poszukiwanym. Gdzie jest Twój mózg! Ja wiem, że moja siostra jest świetną partią, ale to nie upoważnia do braku czujności! - zasugerował rozwścieczony, pozwalając swoim ramionom unieść się do góry i w dół w geście bezradności. - Anthony na Merlina w coś Ty się wpakował, chłopie? - rzucił o wiele ciszej, bardziej do siebie niż niego. - I to jeszcze moją siostrę. - przymknął na chwilę oczy, pozwalając sobie na sekundę refleksji, aby nagle otworzyć je jakby w przebłysku chwilowego geniuszu.
- Chwila moment. - poruszony skupił się na twarzy jasnowłosego gospodarza, badając jego twarz czujnym wzrokiem. - Jakoś nie pamiętam, żebyś kiedykolwiek coś mówił o mojej siostrze. - groźne nutki wkradły się do jego nieco zachrypniętego już od tych krzyków głosu. Prawa dłoń z wyciągniętym palcem wskazującym powędrowała na wysokość piersi gospodarza, jakby oskarżając go o pewną nieprawość względem ich znajomości. Potrzebował natychmiastowej odpowiedzi, choć jego wyciągnięta ręka i tak świerzbiła do wykorzystania potencjału, jakim był prawy sierpowy. - Ty sukinkocie... - skomentował swoje szaleńczo rozpędzone myśli, które stawiały Anthonego w okropnym świetle zwyczajnego oportunisty. Nawet nie dając mu chwili na odpowiedź, zbił lewą rękę w pięść i wycelował prosto w prawą kość jarzmową Macmillana.
| Nowa mechanika walki (k8 obrażeń za każde 5 w sprawności)
| Edit. +4 do obrażeń, bo zapomniałam o jeszcze jednej kostce
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Ostatnio zmieniony przez Regi Weasley dnia 03.01.21 16:24, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Regi Weasley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 66
--------------------------------
#2 'k8' : 5
#1 'k100' : 66
--------------------------------
#2 'k8' : 5
PŻ: 212/222
Nie miał problemów ze słuchem. Chyba. Tak mu się zdawało. Właściwie, dzięki tonowi Reginalda czuł lepiej. Zbyt dobrze jak na siebie, na tyle, że odrobinę zabolały go bębenki. Pierwsze co zrozumiał to, to że rudzielec martwił się o swoją równie rudą siostrę. Miał ku temu powód, Anthony doskonale rozumiał, dlaczego był zły. Wciąż jednak uważał, że wszystko było w należytym porządku. Chciał zrozumieć szwagra, ale miał ku temu drobne opory.
Macmillan westchnął ciężko. Regi wypominał mu tę samą kwestię, którą wypomniała mu niedawno Jade. Nie wiedział co powinien odpowiedzieć czarodziejowi. Do rezydencji nie mógł wpaść byle kto, co jak co, ale wszędzie byli Macmillanowie, no i skrzat też rozpoznawał starych gości, choć nie pamiętał ich imion. Nie mniej jego znajomi w ostatnim czasie wpadali nagle i niezapowiedzianie, co burzyło spokój kilku osób tutaj mieszkających.
Myślał też, że kwestia listów gończych została zażegnana. W domu nikt sobie z nich nic nie robił, uznając że to dobry materiał na podpałkę, ale za to wśród znajomych wciąż napotykał się ze wściekłością lub zbyt wielkim zmartwieniem. I pomyśleć, że przecież chodziło tylko o przeklęty papierek Ministerstwa z jego podobizną na kilkudziesięciu tysiącach kopii.
Anthony spoglądał uważnie na rudzielca, zbierając w międzyczasie jakieś słowa w głowie. Był w stanie przyjąć każdą obrazę z jego strony. Zdawał się być nawet spokojny, pomimo śladu krwi pod nosem. Wszystko tak, do momentu aż Weasley nie zaczął wspominać o siostrze. Wtedy coś zmieniło się w wyrazie jego twarzy. Po pierwsze nie mógł pozwolić na to, żeby nazywać rodzoną żonę „dobrą partią” nawet w celu otrzeźwienia go w obecnej sytuacji. Po drugie – w nic jej nie wpakował. Martwił się o nią jeszcze bardziej, ale i ona sama wybrała niebezpieczne życie… i to wcześniej od niego samego. Nie wiedział o tym nic?
– Naprawdę jest tutaj bezpieczna, nie martw się – zapewnił po raz kolejny, mając nadzieję, że tym razem uda mu się uspokoić słowami zdenerwowanego mężczyznę. Zachował jeszcze odrobinę zimnej krwi. Wykorzystał ten moment na sprawdzenie swojego nosa, który wciąż trochę bolał. – A listy gończe to nic, zwykła zagrywka tej podłej żmii – dodał, mając na myśli Malfoya.
Zamiast uspokojenia, spowodował zupełnie inną reakcję u Reginalda. Nie rozumiał o co mu chodziło. Jak to nigdy nie wspominał o siostrze? W jakim kontekście? O cholerę mu chodziło? Zanim jednak zdołał zrozumieć, Reginald zareagował pierwszy. Macmillan ledwie zdołał zablokować jego uderzenie, nie mniej – wciąż odczuł mocny ból.
– Uspokój się, do cholery – zawołał, decydując się na lekkie uderzenie w jego nos. Oby to go ostudziło. – O co ci w ogóle chodzi, Weasley?!
Było widać, że Anthony był zaskoczony i właściwie nie wiedział jak się zachować. Z drugiej strony dostrzec można było także to, że się zezłościł.
| rzut na blok
| lekki cios w nos Regiego
Nie miał problemów ze słuchem. Chyba. Tak mu się zdawało. Właściwie, dzięki tonowi Reginalda czuł lepiej. Zbyt dobrze jak na siebie, na tyle, że odrobinę zabolały go bębenki. Pierwsze co zrozumiał to, to że rudzielec martwił się o swoją równie rudą siostrę. Miał ku temu powód, Anthony doskonale rozumiał, dlaczego był zły. Wciąż jednak uważał, że wszystko było w należytym porządku. Chciał zrozumieć szwagra, ale miał ku temu drobne opory.
Macmillan westchnął ciężko. Regi wypominał mu tę samą kwestię, którą wypomniała mu niedawno Jade. Nie wiedział co powinien odpowiedzieć czarodziejowi. Do rezydencji nie mógł wpaść byle kto, co jak co, ale wszędzie byli Macmillanowie, no i skrzat też rozpoznawał starych gości, choć nie pamiętał ich imion. Nie mniej jego znajomi w ostatnim czasie wpadali nagle i niezapowiedzianie, co burzyło spokój kilku osób tutaj mieszkających.
Myślał też, że kwestia listów gończych została zażegnana. W domu nikt sobie z nich nic nie robił, uznając że to dobry materiał na podpałkę, ale za to wśród znajomych wciąż napotykał się ze wściekłością lub zbyt wielkim zmartwieniem. I pomyśleć, że przecież chodziło tylko o przeklęty papierek Ministerstwa z jego podobizną na kilkudziesięciu tysiącach kopii.
Anthony spoglądał uważnie na rudzielca, zbierając w międzyczasie jakieś słowa w głowie. Był w stanie przyjąć każdą obrazę z jego strony. Zdawał się być nawet spokojny, pomimo śladu krwi pod nosem. Wszystko tak, do momentu aż Weasley nie zaczął wspominać o siostrze. Wtedy coś zmieniło się w wyrazie jego twarzy. Po pierwsze nie mógł pozwolić na to, żeby nazywać rodzoną żonę „dobrą partią” nawet w celu otrzeźwienia go w obecnej sytuacji. Po drugie – w nic jej nie wpakował. Martwił się o nią jeszcze bardziej, ale i ona sama wybrała niebezpieczne życie… i to wcześniej od niego samego. Nie wiedział o tym nic?
– Naprawdę jest tutaj bezpieczna, nie martw się – zapewnił po raz kolejny, mając nadzieję, że tym razem uda mu się uspokoić słowami zdenerwowanego mężczyznę. Zachował jeszcze odrobinę zimnej krwi. Wykorzystał ten moment na sprawdzenie swojego nosa, który wciąż trochę bolał. – A listy gończe to nic, zwykła zagrywka tej podłej żmii – dodał, mając na myśli Malfoya.
Zamiast uspokojenia, spowodował zupełnie inną reakcję u Reginalda. Nie rozumiał o co mu chodziło. Jak to nigdy nie wspominał o siostrze? W jakim kontekście? O cholerę mu chodziło? Zanim jednak zdołał zrozumieć, Reginald zareagował pierwszy. Macmillan ledwie zdołał zablokować jego uderzenie, nie mniej – wciąż odczuł mocny ból.
– Uspokój się, do cholery – zawołał, decydując się na lekkie uderzenie w jego nos. Oby to go ostudziło. – O co ci w ogóle chodzi, Weasley?!
Było widać, że Anthony był zaskoczony i właściwie nie wiedział jak się zachować. Z drugiej strony dostrzec można było także to, że się zezłościł.
| rzut na blok
| lekki cios w nos Regiego
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Anthony Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 27
'k100' : 27
Niby dobrze wiedział, że Macmillan nie był jego wrogiem, czy też źle życzącym czarodziejem, który tylko czekał, aż rudzielec się obróci, żeby wbić mu szpilę w plecy. Niestety cała ta sytuacja źle rzutowała w połączeniu z jego emocjonalnym roztrzęsieniem, które raz przeciągane było do puszystej krainy przyjaźni, żeby zaraz potem wpaść do drugiej, bardziej kanciastej, kłującej, ułożonej z kolców róż, nie samych płatków. Nietypowy dualizm nie pozwalał mu swobodnie lawirować pomiędzy osobowościami, które wcześniej były dosyć proste do odróżnienia i wcielenia się, teraz nawet nie potrafił odróżnić, gdzie kryła się jego prawdziwa, niewzbudzona przyspieszonym biciem serca, złość.
Obserwował swojego rozmówcę z należytą uwagą, przecież miał już doświadczenie w podobnych starciach, choć patrząc na reakcję jasnowłosego, trafił na konkretnego zawodnika. Niestety, zamiast zatrzymać swoją gonitwę myśli, działał pod wpływem emocji, czyli ponownie wkraczał na swoją genetycznie uwarunkowaną ścieżkę, którą latami starał się wyplenić, pracując jako Strażnik. Widocznie izolacja od przymusu zmiany swojego zachowania robiła swoje. Dziwne, że jeszcze się nie wydał w porcie, a może po prostu nie przykuwał tak dużej uwagi i to pozwalało mu wciąż oddychać świeżym, nie kabaniącym powietrzem.
- Jakie uspokój? PRZECIEŻ JESTEM SPOKOJNY! - odwarknął mu, ponownie testując bębenki Anthonego. Płynnie odskoczył od pięści, która leciała w kierunku jego piegowatego nosa. Rude włosy jakby nabrały bardziej krwawego odcienia, pokazując, na jak bardzo emocjonalnym skraju był chłopak, który jeszcze przed chwilą był w stanie normalnie rozmawiać. Niestety w umyśle Weasley'a tego było zbyt wiele, bo przecież proste, że on mógł wyprowadzać ciosy, ale ktoś inny, to już nie! Bitwa na 101!
- Już ja Cię nauczę... - mówiąc to, złapał za pierwszą lepszą butelkę składowaną na pobliskiej półce. Nie widział potężnego napisu rocznika, bardzo znamienitego wieku, który był esencją historii rodziny Macmillanów. Ta półka, czy inna, co to za różnica? Bardzo sprawnym ruchem podniósł obleczoną w opatuloną kurzem butelkę, ewidentnie zamachując się nią na jasnowłosego jegomościa z piekielną wściekłością w oczach. Pierdolił już zasady, niekoniecznie nawet był świadom tego, że rozmawiał... a raczej próbował skrzywdzić własną rodzinę. Czy to możliwe, żeby czas tak złamał w nim ducha?
| Rzut na odskok
Obserwował swojego rozmówcę z należytą uwagą, przecież miał już doświadczenie w podobnych starciach, choć patrząc na reakcję jasnowłosego, trafił na konkretnego zawodnika. Niestety, zamiast zatrzymać swoją gonitwę myśli, działał pod wpływem emocji, czyli ponownie wkraczał na swoją genetycznie uwarunkowaną ścieżkę, którą latami starał się wyplenić, pracując jako Strażnik. Widocznie izolacja od przymusu zmiany swojego zachowania robiła swoje. Dziwne, że jeszcze się nie wydał w porcie, a może po prostu nie przykuwał tak dużej uwagi i to pozwalało mu wciąż oddychać świeżym, nie kabaniącym powietrzem.
- Jakie uspokój? PRZECIEŻ JESTEM SPOKOJNY! - odwarknął mu, ponownie testując bębenki Anthonego. Płynnie odskoczył od pięści, która leciała w kierunku jego piegowatego nosa. Rude włosy jakby nabrały bardziej krwawego odcienia, pokazując, na jak bardzo emocjonalnym skraju był chłopak, który jeszcze przed chwilą był w stanie normalnie rozmawiać. Niestety w umyśle Weasley'a tego było zbyt wiele, bo przecież proste, że on mógł wyprowadzać ciosy, ale ktoś inny, to już nie! Bitwa na 101!
- Już ja Cię nauczę... - mówiąc to, złapał za pierwszą lepszą butelkę składowaną na pobliskiej półce. Nie widział potężnego napisu rocznika, bardzo znamienitego wieku, który był esencją historii rodziny Macmillanów. Ta półka, czy inna, co to za różnica? Bardzo sprawnym ruchem podniósł obleczoną w opatuloną kurzem butelkę, ewidentnie zamachując się nią na jasnowłosego jegomościa z piekielną wściekłością w oczach. Pierdolił już zasady, niekoniecznie nawet był świadom tego, że rozmawiał... a raczej próbował skrzywdzić własną rodzinę. Czy to możliwe, żeby czas tak złamał w nim ducha?
| Rzut na odskok
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
Piwnica
Szybka odpowiedź