Kuchnia
AutorWiadomość
Kuchnia
Drzwi zaraz na prawo od wejścia do holu prowadzą do przestronnej,
przytulnej kuchni. Wysokie okiennice, wychodzące na wschodnią część ogrodu do południa wpuszczają tu wiele dziennego światła, a dzięki dominującym jasnym barwom, głównie bieli i błękitom, kuchnia jest bardzo słoneczna. Niektóre meble pamiętają jeszcze poprzednich właścicieli domu, lecz wszystko jest zadbane i w dobrym stanie. Oprócz piecyka, biało-niebieskich kuchennych blatów i szafek pełnych naczyń, stoi tu oczywiście również stół - średniej wielkości, może u nim usiąść wygodnie sześć osób. Siostry Desmond nie przyjmują wielu gości, lecz jeśli już się zdarzy - są bardzo gościnne i w całej kuchni pachnie mocną herbatą i tradycyjnym, walijskim ciastem.
przytulnej kuchni. Wysokie okiennice, wychodzące na wschodnią część ogrodu do południa wpuszczają tu wiele dziennego światła, a dzięki dominującym jasnym barwom, głównie bieli i błękitom, kuchnia jest bardzo słoneczna. Niektóre meble pamiętają jeszcze poprzednich właścicieli domu, lecz wszystko jest zadbane i w dobrym stanie. Oprócz piecyka, biało-niebieskich kuchennych blatów i szafek pełnych naczyń, stoi tu oczywiście również stół - średniej wielkości, może u nim usiąść wygodnie sześć osób. Siostry Desmond nie przyjmują wielu gości, lecz jeśli już się zdarzy - są bardzo gościnne i w całej kuchni pachnie mocną herbatą i tradycyjnym, walijskim ciastem.
Słońce nie zdążyło jeszcze wstać, a Maxine była już na nogach. Całą noc dręczyły ją nieprzyjemne sny, których treść zatarła się w bladym świetle brzasku, lecz niepokój wciąż krążył po ciele wraz z krwią. Ubiegłego dnia wróciła do domu bardzo późno po treningu, wykończona i zmęczona jak mało kiedy, nie wzięła nawet kąpieli, od razu padając na łóżko, lecz sen nie przyniósł ukojenia. Przebudziwszy się wciąż leżała w szerokim łóżku, lecz bezczynność działała jej na nerwy, pomimo obolałego ciała; wymknęła się z sypialni na palcach, uważając, by nie trzasnąć drzwiami, nie chciała zbudzić Jean o tak wczesnej porze.
Gorąca kąpiel złagodziła ból mięśni, delikatnie rysujących się pod brzoskwiniową skórą, więc wzięła się do pracy, bo jej nigdy nie brakowało, kiedy jest się taką bałaganiarą jaką była ona. Odkąd tylko uwolniła się spod jarzma pedantycznej matki, najpewniej po części w ramach buntu, pozwoliła wyleźć na wierzch chaotycznej naturze. Wpojone za młodu do głowy zasady także nie dawały jednak o sobie zapomnieć, zbliżała się niedziela, a choć dawno już przestała dzień święty święcić, to posprzątać przecież wypadało. A ponieważ działanie nawet najbłahszych zaklęć magicznych mogło być zaburzone i skończyć się krwotokiem z nosa, to starała się magii używać w sposób ograniczony - dla własnego i siostry bezpieczeństwa; właśnie dlatego górę naczyń w zlewie pozmywała ręcznie, blaty, regały i kredensy przecierała sama mokrą szmatką, a podłogę wyszorowała na kolanach. Porządki w domu oderwały Max od myśli o sennych marach w nocy, a kiedy skończyła dochodziła już jedenasta. W kuchni otworzyła okna na oścież, a w nozdrza natychmiast wbił się słodki, intensywny zapach bzów. Przymknęła oczy i zatraciła się w nim na chwilę, czując ciepło promieni słonecznych na policzkach; słońce wzeszło już wysoko nad horyzontem, zwiastując gorący dzień. Pogoda zdawała się wracać do normalności, nikt nie zdawał sobie sprawy, że już za tydzień miał spaść śnieg - śnieg w czerwcu, olaboga! - pozornie nadchodziło lato, lecz czy wraz z nim beztroska? O niej dawno Max zdążyła już zapomnieć. Westchnęła ciężko nad kubkiem herbaty i już miała odejść od okiennicy, gdy dostrzegła ciemną plamę na niebie, powiększającą się z każdą chwilą. Zaraz dostrzegła zarys skrzydeł i sowiego tułowiu, zaczekała więc, aż ptaszysko wyląduje na parapecie: przyniosła Proroka Codziennego i odleciała dopiero wówczas, kiedy Max wrzuciła do skórzanego woreczka, przywiązanego do sowiej nóżki, jednego, brązowego knuta.
Usłyszała z kąta gniewne pohukiwanie. To Leopoldina wyraźnie manifestowała swoje niezadowolenie z obecności innej sowy, wpatrując się w Max tak gniewnie, jakby chciała wydziobać jej oko.
-Och, zamknij się - warknęła na wredne ptaszysko, rozkładając gazetę na stole.
Czytała z doskoku, zajmując się jednocześnie pięcioma rzeczami naraz; zapach bzów i niemal letniego poranka przywiódł na myśl wspomnienia z lat młodszych, zdecydowanie te słodsze i milsze, a z nich wyłonił się tradycyjny walijski gulasz z ziemniaków, mięsa i warzyw: matka często robiła go latem, kiedy w ich warzywniaku można było zebrać już plony.
Wybiła dwunasta, co obwieściła zaczarowana kukułka zegara, a Max wciąż na parterze domu pozostawała sama (nie licząc obrażonej Leopoldiny); zastanowiła się nawet, czy nie powinna iść siostry obudzić, lecz ostatecznie zrezygnowała z tego pomysłu, nie chcąc by gulasz się przypalił. Artykuł o ostatniej porażce Jastrzębi z Falmouth był jednak tak wciągający... i satysfakcjonujący, że zatraciła się w lekturze rubryki sportowej z triumfującym uśmiechem na ustach.
A potem poczuła swąd spalenizny i przez chwilę zastanawiała się: co jest nie tak? Rzuciła gazetę na stół i odwróciła na pięcie, by rzucić się potrawie na ratunek.
That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?
Śniła jej się Walia – wczesnowiosenna kraina wrzosowisk przeciętych połaciami zieleniejących przestrzeni, widoki nieba spięte klamrą chłodnego błękitu oraz gry promieni słonecznych, chłód wiatru wdzierającego się pod poły płaszczy, poszarzałe resztki śniegu topniejące po cichu pod drzewami. Śniła jej się rodzinna miejscowość ukryta pośród nieskończonych pól, krzywe dachy domowisk, zarysy pagórków majaczących gdzieś w tle. Śniła jej się cisza kolejnego poranka oraz dym, czarne kłęby rozmytych nici dryfujących w powietrzu, przypominające przedłużenie dłoni – sięgały wyżej i coraz bardziej w głąb, pozostawały pośród ścian domów niby resztki sadzy osiadłe bezładnie na ściankach pieca, przenikały powierzchnie, znikały przy szczelinach okien, a wszystko to pośród absolutnie wymarłego bezgłosu. Płomienie pojawiły się po dłuższej chwili – niespodziewane, ledwie dostrzegalne, opieszale liżąc fundamenty gruntowań, z cichym chrzęstem pęknięć pożerając wszystko wokół. Rosły powoli, z dziwną ostrożnością oraz skrupulatnością sięgając po kolejne fragmenty tynku oraz drewna, ram okiennych, firan oraz domowych przestrzeni.
Statyczność tej sceny zamykała ją w dziwnym uczuciu letargu, niewyjaśnionej obojętności – całą noc jednostajnie równa, miarowo spokojna, wyzbyta jakiegokolwiek dynamizmu, zakończona dopiero, gdy ogień zaczynał sięgać ku dachom.
Przypadkowo zresztą – zapewne dalej śniłaby ten absurdalny obraz domowego zacisza, biernie przyglądając się mu z każdej ze stron, nie zastanawiając, nie wątpiąc. Obudził ją, jak początkowo sądziła, Atlas usiłujący dostać się do pokoju; kiedy jednak powieki rozwarły się, wokół znów panowała niezmącona dźwiękiem ani obecnością cisza. Szybkie spojrzenie w stronę okna wystarczyło, aby upewnić się, że sowy nie było w pobliżu – ani teraz ani wcześniej – a następnie kilka kolejnych na tarczę zegara, przeciętą przez zatrważający kąt ruchomych wskazówek, aby błyskawicznie wygrzebać się spod pościeli. Myśl o późnej godzinie na moment przyćmiła wszystkie inne, stając największą motywacją ku temu, aby nałożyć lekko wyciągnięty sweter na szczupłe ramiona i pospiesznie zejść na dół w poszukiwaniu utraconych minut poranka.
Trzask drzwi zapewne stanowił zapowiedź jej przyjścia – wbrew wszystkiemu nie spodziewała się zobaczyć Maxine dzisiaj, w dodatku o tej porze, w kuchni, nad garnkiem, pośród ogólnej scenerii, która sugerowała szeroko pojęte porządki, jakie zapewne już się zakończyły. W pierwszej chwili spojrzała wprost na nią, nie kryjąc się z wyrazem zdziwienia, który na moment odcisnął pośród czoła małą zmarszczki utworzonej pomiędzy jasnymi brwiami. - Max – zaczęła, spoglądając na siostrę oraz garnek, który zapewne miał (oby jeszcze mógł!) stanowić wspólny, niedzielny obiad. Czuła charakterystyczny zapach spalenizny, która zdążyła już przesiąknąć przez wszelkie warstwy powietrza wiszącego w kuchni, na kilka krótkich chwil dominując woń bzów, jaka o tej porze zagnieżdżała się niemalże w każdym zakątku domu. - Pomogę ci – stwierdziła szybko, początkowo zmierzając w jej stronę z wyciągniętymi rękami. Po chwili namysłu ominęła jednak siostrę, a z wiszącej szafki tuż za nią, wyciągnęła półmiski oraz sztućce, które na razie położyła na blacie.
- Wcześnie wstałaś. – Kolejne spojrzenie, tym razem już o wiele cieplejsze, posłane zostało w stronę Maxine. – Wydawało mi się, że będziesz wolała odpocząć po treningu – dodała szybko, pamiętając, że ten wczorajszy faktycznie zakończył się wieczorową porą – sama siedziała do nocnych godzin, pracując nad kolejną mapą i śledząc siatkę gwiazd, nawet po tym gdy ciche kroki siostry rozbrzmiały w holu wejściowym.
Poniekąd szukała usprawiedliwienia dla samej siebie, była skłonna wierzyć, że mimo wszystko to starsza będzie miała dziś szansę wstać zdecydowanie później, ciesząc się chwilą wytchnienia dla ciała oraz umysłu. Tymczasem nie dość, że obudziła się wcześniej, zdążyła posprzątać, a dodatkowo zadbać o posiłek, podczas gdy Jean, która cały wczorajszy dzień spędziła w domu, spokojnie spała, niczego nieświadoma.
- Mogłaś mnie obudzić – powiedziała w końcu z delikatną nutką wyrzutu, która zawirowała na końcu języka. Westchnęła, usiłując zdusić ją w sobie jak najszybciej, ale nie było to wcale takie proste.
Statyczność tej sceny zamykała ją w dziwnym uczuciu letargu, niewyjaśnionej obojętności – całą noc jednostajnie równa, miarowo spokojna, wyzbyta jakiegokolwiek dynamizmu, zakończona dopiero, gdy ogień zaczynał sięgać ku dachom.
Przypadkowo zresztą – zapewne dalej śniłaby ten absurdalny obraz domowego zacisza, biernie przyglądając się mu z każdej ze stron, nie zastanawiając, nie wątpiąc. Obudził ją, jak początkowo sądziła, Atlas usiłujący dostać się do pokoju; kiedy jednak powieki rozwarły się, wokół znów panowała niezmącona dźwiękiem ani obecnością cisza. Szybkie spojrzenie w stronę okna wystarczyło, aby upewnić się, że sowy nie było w pobliżu – ani teraz ani wcześniej – a następnie kilka kolejnych na tarczę zegara, przeciętą przez zatrważający kąt ruchomych wskazówek, aby błyskawicznie wygrzebać się spod pościeli. Myśl o późnej godzinie na moment przyćmiła wszystkie inne, stając największą motywacją ku temu, aby nałożyć lekko wyciągnięty sweter na szczupłe ramiona i pospiesznie zejść na dół w poszukiwaniu utraconych minut poranka.
Trzask drzwi zapewne stanowił zapowiedź jej przyjścia – wbrew wszystkiemu nie spodziewała się zobaczyć Maxine dzisiaj, w dodatku o tej porze, w kuchni, nad garnkiem, pośród ogólnej scenerii, która sugerowała szeroko pojęte porządki, jakie zapewne już się zakończyły. W pierwszej chwili spojrzała wprost na nią, nie kryjąc się z wyrazem zdziwienia, który na moment odcisnął pośród czoła małą zmarszczki utworzonej pomiędzy jasnymi brwiami. - Max – zaczęła, spoglądając na siostrę oraz garnek, który zapewne miał (oby jeszcze mógł!) stanowić wspólny, niedzielny obiad. Czuła charakterystyczny zapach spalenizny, która zdążyła już przesiąknąć przez wszelkie warstwy powietrza wiszącego w kuchni, na kilka krótkich chwil dominując woń bzów, jaka o tej porze zagnieżdżała się niemalże w każdym zakątku domu. - Pomogę ci – stwierdziła szybko, początkowo zmierzając w jej stronę z wyciągniętymi rękami. Po chwili namysłu ominęła jednak siostrę, a z wiszącej szafki tuż za nią, wyciągnęła półmiski oraz sztućce, które na razie położyła na blacie.
- Wcześnie wstałaś. – Kolejne spojrzenie, tym razem już o wiele cieplejsze, posłane zostało w stronę Maxine. – Wydawało mi się, że będziesz wolała odpocząć po treningu – dodała szybko, pamiętając, że ten wczorajszy faktycznie zakończył się wieczorową porą – sama siedziała do nocnych godzin, pracując nad kolejną mapą i śledząc siatkę gwiazd, nawet po tym gdy ciche kroki siostry rozbrzmiały w holu wejściowym.
Poniekąd szukała usprawiedliwienia dla samej siebie, była skłonna wierzyć, że mimo wszystko to starsza będzie miała dziś szansę wstać zdecydowanie później, ciesząc się chwilą wytchnienia dla ciała oraz umysłu. Tymczasem nie dość, że obudziła się wcześniej, zdążyła posprzątać, a dodatkowo zadbać o posiłek, podczas gdy Jean, która cały wczorajszy dzień spędziła w domu, spokojnie spała, niczego nieświadoma.
- Mogłaś mnie obudzić – powiedziała w końcu z delikatną nutką wyrzutu, która zawirowała na końcu języka. Westchnęła, usiłując zdusić ją w sobie jak najszybciej, ale nie było to wcale takie proste.
Jean Desmond
Zawód : twórczyni magicznych map nieba, przyszły-niedoszły auror
Wiek : 20 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
i'm pretty sure you have
s t a r d u s t
running through those
v e i n s
s t a r d u s t
running through those
v e i n s
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie podskoczyła w miejscu, kiedy usłyszała za plecami głos Jean, usłyszała trzask drzwi. Kiedy młodsza z sióstr znalazła się w kuchni, starsza przekładała część gulaszu do innego garnka, tę przypaloną pozostawiając na dnie; zdążyła nauczyć się już, że wymieszanie potrawy jedynie pogorszy sprawę i wówczas całość trącić będzie spalenizną.
- Nie trze... A, dobra - chciała zaprotestować, nie potrzebowała przecież pomocy z przelewaniem potrawy do innego naczynia, lecz Jean zdecydowała się wyciągnąć jednak talerze - na tyle mogła przystać. - Źle spałam, a potem nie mogłam już zasnąć - odpowiedziała zgodnie z prawdą; nie widziała powodu do mówienia siostrze nieprawdy, nawet jeśli nie była przyjemna. Kłamać musiała wszędzie indziej, przy niej nie chciała - i nie potrafiłaby tego zrobić.
- A po co? - spytała, a twarz przybrała zdziwionego wyrazu przejawiającego się w uniesionych brwiach. - Kto by myślał, że tak ci śpieszno do porządków - zaśmiała się jednak po chwili, krótkim gestem dłoni mówiąc daj spokój. Nie sugerowała siostrze wcale, że jest bałaganiarą, co to, to nie, w głosie Max próżno było szukać wyrzutu, czy żalu. Domowe obowiązki nigdy nie były czymś przyjemnym, ani dla jednej, ani dla drugiej; Maxine naprawdę dziwiła się tym kobietom, które zapewniały, że to ich relaksuje. - Ostatnio ty sprzątałaś - przypomniała siostrze, by tam nie miała dłużej wyrzutów sumienia. - Ale nie martw się, kiedyś będziemy obrzydliwie bogate, a wtedy kupimy sobie skrzata domowego i będzie robił wszystko za nas. Pomyśl tylko o tych wszystkich śniadaniach do łóżka! - rozmarzyła się na chwilę. Wiedziała już, że te dziwne stworzenia służyły w domach bogatych czarodziejów, nie tylko tych, którym jasność umysłu mąciła ideologia czystości krwi, lecz także tych normalnych (którzy swoją drogą i tak niewiele z mugolami chcieli mieć wspólnego); dlatego też skojarzyła posiadanie skrzata z bogactwem, luksusem, pozycją - a postawiła sobie za cel, by to osiągnąć. Nie była zepsuta, to nie to, po prostu w jej życiu zawsze pieniędzy brakowało, dlatego goniła za brzękiem monet i czuła potrzebę posiadania, aby nakarmić poczucie własnej wartości. Jean także aż za dobrze posmakowała ubogiego stanu majątkowego, lecz zdawała się zawsze zdecydowanie mniej pożądać dóbr materialnych, niż starsza siostra.
- Wyspałaś się chociaż? - spytała zaraz z troską, spojrzeniem modrych oczu uważnie badając młodziutką twarz Jean, próbując się na niej doszukać oznak niewyspania, czy koszmarów, które mogłyby ją dręczyć - przemęczonej miny, cieni pod oczyma. Życie żadnej z nich nie oszczędzało, od zawsze dzieliły parszywy los, odrzucone zarówno przez rodzinę, jak i czarodziejskie społeczeństwo; straszone najpierw piekłem i wiecznym potępieniem, a później wymordowaniem za sam fakt urodzenia się w mugolskiej rodzinie. Trudno im było spać spokojnie. Zwłaszcza teraz, gdy cała Wielka Brytania pogrążyła się w chaosie, nikt nie był bezpieczny, a ciemne moce stawały się coraz silniejsze.
Wstawiła drugi garnek znowu na piec, gulasz potrzebował jeszcze trochę czasu, tym razem jednak zamierzała przypilnować go lepiej. - Zrobić ci herbaty? - zagadnęła, sięgając po chwili po czajnik, do którego nalała wody. Przystawiła doń kraniec różdżki i po chwili zaczął gwizdać, obwieszczając, ze woda zaczęła wrzeć.
- Nie trze... A, dobra - chciała zaprotestować, nie potrzebowała przecież pomocy z przelewaniem potrawy do innego naczynia, lecz Jean zdecydowała się wyciągnąć jednak talerze - na tyle mogła przystać. - Źle spałam, a potem nie mogłam już zasnąć - odpowiedziała zgodnie z prawdą; nie widziała powodu do mówienia siostrze nieprawdy, nawet jeśli nie była przyjemna. Kłamać musiała wszędzie indziej, przy niej nie chciała - i nie potrafiłaby tego zrobić.
- A po co? - spytała, a twarz przybrała zdziwionego wyrazu przejawiającego się w uniesionych brwiach. - Kto by myślał, że tak ci śpieszno do porządków - zaśmiała się jednak po chwili, krótkim gestem dłoni mówiąc daj spokój. Nie sugerowała siostrze wcale, że jest bałaganiarą, co to, to nie, w głosie Max próżno było szukać wyrzutu, czy żalu. Domowe obowiązki nigdy nie były czymś przyjemnym, ani dla jednej, ani dla drugiej; Maxine naprawdę dziwiła się tym kobietom, które zapewniały, że to ich relaksuje. - Ostatnio ty sprzątałaś - przypomniała siostrze, by tam nie miała dłużej wyrzutów sumienia. - Ale nie martw się, kiedyś będziemy obrzydliwie bogate, a wtedy kupimy sobie skrzata domowego i będzie robił wszystko za nas. Pomyśl tylko o tych wszystkich śniadaniach do łóżka! - rozmarzyła się na chwilę. Wiedziała już, że te dziwne stworzenia służyły w domach bogatych czarodziejów, nie tylko tych, którym jasność umysłu mąciła ideologia czystości krwi, lecz także tych normalnych (którzy swoją drogą i tak niewiele z mugolami chcieli mieć wspólnego); dlatego też skojarzyła posiadanie skrzata z bogactwem, luksusem, pozycją - a postawiła sobie za cel, by to osiągnąć. Nie była zepsuta, to nie to, po prostu w jej życiu zawsze pieniędzy brakowało, dlatego goniła za brzękiem monet i czuła potrzebę posiadania, aby nakarmić poczucie własnej wartości. Jean także aż za dobrze posmakowała ubogiego stanu majątkowego, lecz zdawała się zawsze zdecydowanie mniej pożądać dóbr materialnych, niż starsza siostra.
- Wyspałaś się chociaż? - spytała zaraz z troską, spojrzeniem modrych oczu uważnie badając młodziutką twarz Jean, próbując się na niej doszukać oznak niewyspania, czy koszmarów, które mogłyby ją dręczyć - przemęczonej miny, cieni pod oczyma. Życie żadnej z nich nie oszczędzało, od zawsze dzieliły parszywy los, odrzucone zarówno przez rodzinę, jak i czarodziejskie społeczeństwo; straszone najpierw piekłem i wiecznym potępieniem, a później wymordowaniem za sam fakt urodzenia się w mugolskiej rodzinie. Trudno im było spać spokojnie. Zwłaszcza teraz, gdy cała Wielka Brytania pogrążyła się w chaosie, nikt nie był bezpieczny, a ciemne moce stawały się coraz silniejsze.
Wstawiła drugi garnek znowu na piec, gulasz potrzebował jeszcze trochę czasu, tym razem jednak zamierzała przypilnować go lepiej. - Zrobić ci herbaty? - zagadnęła, sięgając po chwili po czajnik, do którego nalała wody. Przystawiła doń kraniec różdżki i po chwili zaczął gwizdać, obwieszczając, ze woda zaczęła wrzeć.
That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?
Gdy ogromna powierzchnia domu dzielona była przez zaledwie dwie osoby, cisza niekiedy jawiła się na kształt trzeciego domownika, który pojawiał się bez ostrzeżenia, zagnieżdżając w kątach bez uprzedzenia, stopniowo i ledwie dostrzegalnie wypełniając swoją osobą każdą możliwą przestrzeń. Jean nie przepadała za nią, nie lubiła, gdy przywłaszczała sobie terytorium należne Maxine czy jej samej, próbując przy tym naśladować brakującą część siostrzanego duetu - nic więc dziwnego, że zazwyczaj starała się unikać chwil, gdy razem z siostrą zaledwie mijały się w progu, wciąż gnając według własnego tempa. Jeśli starsza akurat przebywała w Swansea, starała się dotrzymać jej kroku, nawet gdyby miało to oznaczać drobną modyfikację własnych planów.
Rozumiała konieczność nieustających treningów oraz chęć gonitwy za karierą, tym bardziej, że bez tego w najskrytszych snach nie mogłyby pozwolić sobie na życie na takim poziomie jak obecnie. Nie wymagała więc, aby wobec ilości wolnego czasu, który ostatnimi czasy mimowolnie w większości składał się na jej własne życie, Max musiała jeszcze dodatkowo dopasowywać się, żeby poświęcić kolejne okruchy cennych minut odpoczynku na młodszą siostrę.
Choć znając Max oraz biorąc pod uwagę, jak wiele poświęciła dla nich, zapewne byłaby w stanie zrobić i to.
- O, dobrze… wygląda – stwierdziła, ostrożnie zaglądając przez ramię siostry do garnka. Nie musiała mówić nic o zapachu, w końcu danie zostało uratowane, skutecznie pozbywając obie wizji pustych żołądków. – I pewnie świetnie smakuje. Z którego przepisu korzystałaś? – Czy miała przed sobą właśnie prawdziwy, walijski gulasz? A może tym razem Maxine postanowiła eksperymentować i zaskoczy ją czymś nowym?
Gdy siostra wyznała, że nie spała najlepiej, Jean troskliwie przyjrzała się jej twarzy. Wciąż pozostawała młoda, zmarszczki czasu nie znajdowały swojego odbicia w jasnej twarzy. Wiedziała jednak że zmęczenie oraz nadmiar trosk nie sprzyjały zachowaniu wiecznej młodości, nawet jeśli miało się niewiele ponad dwadzieścia pięć lat. – Koszmary? – zapytała jedynie, pozornie pobieżnie, próbując skupić się na ruchach starszej. Mimo wszystko miała nadzieję, że to zaledwie bezznaczeniowe wizje , puste obrazy, które od czasu do czasu nawiedzają każdego, że nie mają związku z trwającymi anomaliami czy niechęcią wobec statusu ich krwi. Chciałaby usłyszeć, że to tylko tymczasowe strapienie spowodowane nadchodzącymi meczami, choć doskonale wiedziała, że spięcia związane z quidditchem stanowiły rodzaj przykrości, który obie najchętniej postawiłyby na początku listy codziennych problemów, a jaki wciąż pozostawał w tyle, ustępując miejsca poważniejszym kwestiom.
Oddałaby wiele, aby zdjąć tych kilka zgryzot z siostrzanych ramion, choć przecież dźwigała dokładnie ten sam ciężar.
Ostrożnie przewróciła oczami, uśmiechając się lekko. – O tobie mogłabym powiedzieć dokładnie to samo – przypomniała jej lekkim tonem, zaraz jednak poważniejąc. – Nie chodzi o to, kto sprząta. Po prostu chciałam ci pomóc. – Przez wzgląd na wszystkie lata, które Maxine poświęciła, aby zadbać o ich przyszłość, Jean czuła, że ma wobec niej dług, którego prawdopodobnie nigdy nie zdoła spłacić. Nie wyobrażała sobie, że kiedykolwiek uda jej się odwdzięczyć siostrze za wszystko, co dla nich zrobiła, starała się więc na co dzień pomagać, a jeśli nie to przynajmniej nie stanowić kolejnego ciężaru. I choć sprzątanie bynajmniej nie należało do najcięższych prac, czuła się winna, że poniekąd skazała siostrę na radzenie sobie z nim w pojedynkę. – Cudowna wizja. Bez większych wyrzutów sumienia zapomnę o myciu naczyń. Chociaż będzie mi trochę brakowało walijskiego gulaszu sióstr Desmond. – Wiadomym było, że nikt na całym świecie nie robił lepszego gulaszu.
- Tak, poproszę – odpowiedziała na pytanie siostry, odsuwając sobie krzesło stojące przy stole. – Chyba tak. Pracowałam do późna – dodała jeszcze, nawiązując ponownie do snu. Znów przyglądała się naturalnej krzątaninie panującej w kuchni, odnajdując w niej znajomy spokój. Powoli powracał do niej sen, wizja rodzinnej wioski, którą powoli trawiły języki ognia. Nigdy nie wierzyła w szczególne znaczenie nocnych wizji – według jej wychowania, nie należało przypisać im szczególnego znaczenia, traktując jedynie jako obszar własnych wspomnień oraz wyobrażeń. Z drugiej strony, to samo wychowanie nakazywało również nie wierzyć w magię. – Śnił mi się dom – powiedziała w końcu, uważnie zerkając na Maxine.
Rozumiała konieczność nieustających treningów oraz chęć gonitwy za karierą, tym bardziej, że bez tego w najskrytszych snach nie mogłyby pozwolić sobie na życie na takim poziomie jak obecnie. Nie wymagała więc, aby wobec ilości wolnego czasu, który ostatnimi czasy mimowolnie w większości składał się na jej własne życie, Max musiała jeszcze dodatkowo dopasowywać się, żeby poświęcić kolejne okruchy cennych minut odpoczynku na młodszą siostrę.
Choć znając Max oraz biorąc pod uwagę, jak wiele poświęciła dla nich, zapewne byłaby w stanie zrobić i to.
- O, dobrze… wygląda – stwierdziła, ostrożnie zaglądając przez ramię siostry do garnka. Nie musiała mówić nic o zapachu, w końcu danie zostało uratowane, skutecznie pozbywając obie wizji pustych żołądków. – I pewnie świetnie smakuje. Z którego przepisu korzystałaś? – Czy miała przed sobą właśnie prawdziwy, walijski gulasz? A może tym razem Maxine postanowiła eksperymentować i zaskoczy ją czymś nowym?
Gdy siostra wyznała, że nie spała najlepiej, Jean troskliwie przyjrzała się jej twarzy. Wciąż pozostawała młoda, zmarszczki czasu nie znajdowały swojego odbicia w jasnej twarzy. Wiedziała jednak że zmęczenie oraz nadmiar trosk nie sprzyjały zachowaniu wiecznej młodości, nawet jeśli miało się niewiele ponad dwadzieścia pięć lat. – Koszmary? – zapytała jedynie, pozornie pobieżnie, próbując skupić się na ruchach starszej. Mimo wszystko miała nadzieję, że to zaledwie bezznaczeniowe wizje , puste obrazy, które od czasu do czasu nawiedzają każdego, że nie mają związku z trwającymi anomaliami czy niechęcią wobec statusu ich krwi. Chciałaby usłyszeć, że to tylko tymczasowe strapienie spowodowane nadchodzącymi meczami, choć doskonale wiedziała, że spięcia związane z quidditchem stanowiły rodzaj przykrości, który obie najchętniej postawiłyby na początku listy codziennych problemów, a jaki wciąż pozostawał w tyle, ustępując miejsca poważniejszym kwestiom.
Oddałaby wiele, aby zdjąć tych kilka zgryzot z siostrzanych ramion, choć przecież dźwigała dokładnie ten sam ciężar.
Ostrożnie przewróciła oczami, uśmiechając się lekko. – O tobie mogłabym powiedzieć dokładnie to samo – przypomniała jej lekkim tonem, zaraz jednak poważniejąc. – Nie chodzi o to, kto sprząta. Po prostu chciałam ci pomóc. – Przez wzgląd na wszystkie lata, które Maxine poświęciła, aby zadbać o ich przyszłość, Jean czuła, że ma wobec niej dług, którego prawdopodobnie nigdy nie zdoła spłacić. Nie wyobrażała sobie, że kiedykolwiek uda jej się odwdzięczyć siostrze za wszystko, co dla nich zrobiła, starała się więc na co dzień pomagać, a jeśli nie to przynajmniej nie stanowić kolejnego ciężaru. I choć sprzątanie bynajmniej nie należało do najcięższych prac, czuła się winna, że poniekąd skazała siostrę na radzenie sobie z nim w pojedynkę. – Cudowna wizja. Bez większych wyrzutów sumienia zapomnę o myciu naczyń. Chociaż będzie mi trochę brakowało walijskiego gulaszu sióstr Desmond. – Wiadomym było, że nikt na całym świecie nie robił lepszego gulaszu.
- Tak, poproszę – odpowiedziała na pytanie siostry, odsuwając sobie krzesło stojące przy stole. – Chyba tak. Pracowałam do późna – dodała jeszcze, nawiązując ponownie do snu. Znów przyglądała się naturalnej krzątaninie panującej w kuchni, odnajdując w niej znajomy spokój. Powoli powracał do niej sen, wizja rodzinnej wioski, którą powoli trawiły języki ognia. Nigdy nie wierzyła w szczególne znaczenie nocnych wizji – według jej wychowania, nie należało przypisać im szczególnego znaczenia, traktując jedynie jako obszar własnych wspomnień oraz wyobrażeń. Z drugiej strony, to samo wychowanie nakazywało również nie wierzyć w magię. – Śnił mi się dom – powiedziała w końcu, uważnie zerkając na Maxine.
Jean Desmond
Zawód : twórczyni magicznych map nieba, przyszły-niedoszły auror
Wiek : 20 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
i'm pretty sure you have
s t a r d u s t
running through those
v e i n s
s t a r d u s t
running through those
v e i n s
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Dzięki - ucieszyła się szczerze Maxine, z nutką dumy w głosie. - Jeszcze lepiej smakuje - dodała z niezachwianą pewnością, choć w rzeczywistości nieco wątpiła w swoje umiejętności kulinarne. Całe dzieciństwo pomagała (a raczej musiała pomagać) matce w kuchni, bo podobno takie są obowiązki każdej dziewczynki, zapamiętała nieco tego i owego, nauczyła się kilku rzeczy. Największą szkołą kulinarną było jednak dla Maxine mieszkanie w pojedynkę, kiedy opuściła Hogwart; nie stać jej było na stołowanie się na mieście, nauczyła się więc z niczego zrobić sobie posiłek - i nigdy nie oduczyła się biadolenia nad prawem (nie pamiętała którym) magii, które mówiło o niemożliwości wyczarowania jedzenia - co za bezsens. - Z przepisu matki - odpowiedziała krótko, a ton głosu stał się beznamiętny i pozbawiony choćby nuty radości. Wyraźnie sugerował, że nie ma ochoty kontynuować tego tematu i rozmawiać o ani o matce, ani o ojcu. Nie chodziło o to, że nie chce rozmawiać o tym z Jean, bo młodsza siostra była jedyną osobą, przez którą Maxine otwierała swoje serce i obnażała wszystkie swe troski i lęki, lecz nie miała ochoty rozmawiać o tym w ogóle. Nie teraz. Nie, gdy tak często ostatnio o rodzicach myślała.
Anomalie nie oszczędzały przecież nikogo, ich oddziaływanie nie tyczyło się tylko czarodziejskiego świata i miejsc, w których obecna była magia; objęły swym zasięgiem calusieńką Anglię, Walię, Szkocję i Irlandię - w tym także i mugoli, a więc i państwa Desmond. Z niemagicznymi ludźmi i dziećmi działy się naprawdę bardzo dziwne rzeczy, nierzadko zagrażające zdrowiu ich i otoczenia.
Czy pan i pani Desmond wciąż żyli? Czy byli zdrowi?
Czy zastanawiali się choć przez chwilę, czy ich córki były bezpieczne?
Zacisnęła usta w wąską kreskę, przypominając sobie, że w jednym koszmarów, które dręczyły ją tej nocy, byli właśnie rodzice - raz płonęli w pożarze wywołanym anomalią, a w jeszcze innym strącali samą Maxine w otchłań tego ognia, by pozbyć się i jej, i magii raz na zawsze.
- Tak, ale nie pamiętam dokładnie.
Nie skłamała przecież, jedynie odrobinę mijała się z prawdą; senne mary zatarły się niewyraźnie w bladym świetle poranka, większość przykrych obrazów odeszła w niepamięć, pozostawiając po sobie jedynie niepokój i cień w modrych oczach.
- Nie chcem, ale muszem - powiedziała Maxine, siląc się na komediancki ton i robiąc przy tym teatralnie smutną minę, wyginając usta w podkówkę jak mała dziewczynka. Chciała przekierować rozmowę na inne, przyjemniejsze tory, dość miały obie zmartwień i trosk na karku; choć niewątpliwie miał nadejść moment, w którym będą musiały porozmawiać o rodzicach.
W przeciwieństwie do nich Maxine nie miała serca wykutego z kamienia.
- Daj spokój, to tylko sprzątanie - zaśmiała się z przejęcia siostry, wymierzając w chude ramię Jean delikatną, niebolesną sójkę. - Bardziej mi pomożesz jak odpoczniesz, przynajmniej nie będę się martwić - wyznała zgodnie z prawdą, mając nadzieję, że przegna wyrzuty sumienia z głowy Jean - bo były niepotrzebne i spowodowane błahostką. Nigdy nie postrzegała jej jako ciężar, nie wymagała od niej żadnej spłaty długu, bo takowego nigdy nie miała i mieć nie będzie. Maxine czuła, że troska o młdszą siostrę to jej obowiązek - skoro nie uczynili tego rodzice, zrobiła to ona. Zrobiła to z powodu bezwarunkowej, czystej miłości, którą darzyła siostrę, a także po to, aby czuć się dobrze z własnym sumieniem - i to w pełni rekompensowało jej wszelkie trudy z przeszłości.
- Czasami możemy pogotować z nudów - powiedziała rozmarzona, wyobrażając sobie drobnego skrzata, który wykonuje za nie wszystkie obowiązki domowe i podaje im obu śniadania do łóżka - cóż, naprawdę cudowna wizja. Mogłaby się nawet pochwalić innym, że stać ją na skrzata.
Kiedyś na pewno będzie.
- Nad czym pracowałaś? - podpytała zaciekawiona. Wyjęła z szafki dwa kubki, ulubiony Jean i swój, każdy inny. Jej był ogromny, zielony i miał namalowane złote znicze, których skrzydełka nieustannie łopotały, dzięki urokom rzucanym na naczynie. Złapała czajnik przez czystą ścierkę i zalała im herbaty. Znieruchomiała na moment, gdy Jean wyznała, ze śnił się jej dom.
- Który dom masz na myśli? - spytała spokojnie Maxine.
Wątpiła, aby siostra miała na myśl ten, w którym obecnie mieszkały.
Anomalie nie oszczędzały przecież nikogo, ich oddziaływanie nie tyczyło się tylko czarodziejskiego świata i miejsc, w których obecna była magia; objęły swym zasięgiem calusieńką Anglię, Walię, Szkocję i Irlandię - w tym także i mugoli, a więc i państwa Desmond. Z niemagicznymi ludźmi i dziećmi działy się naprawdę bardzo dziwne rzeczy, nierzadko zagrażające zdrowiu ich i otoczenia.
Czy pan i pani Desmond wciąż żyli? Czy byli zdrowi?
Czy zastanawiali się choć przez chwilę, czy ich córki były bezpieczne?
Zacisnęła usta w wąską kreskę, przypominając sobie, że w jednym koszmarów, które dręczyły ją tej nocy, byli właśnie rodzice - raz płonęli w pożarze wywołanym anomalią, a w jeszcze innym strącali samą Maxine w otchłań tego ognia, by pozbyć się i jej, i magii raz na zawsze.
- Tak, ale nie pamiętam dokładnie.
Nie skłamała przecież, jedynie odrobinę mijała się z prawdą; senne mary zatarły się niewyraźnie w bladym świetle poranka, większość przykrych obrazów odeszła w niepamięć, pozostawiając po sobie jedynie niepokój i cień w modrych oczach.
- Nie chcem, ale muszem - powiedziała Maxine, siląc się na komediancki ton i robiąc przy tym teatralnie smutną minę, wyginając usta w podkówkę jak mała dziewczynka. Chciała przekierować rozmowę na inne, przyjemniejsze tory, dość miały obie zmartwień i trosk na karku; choć niewątpliwie miał nadejść moment, w którym będą musiały porozmawiać o rodzicach.
W przeciwieństwie do nich Maxine nie miała serca wykutego z kamienia.
- Daj spokój, to tylko sprzątanie - zaśmiała się z przejęcia siostry, wymierzając w chude ramię Jean delikatną, niebolesną sójkę. - Bardziej mi pomożesz jak odpoczniesz, przynajmniej nie będę się martwić - wyznała zgodnie z prawdą, mając nadzieję, że przegna wyrzuty sumienia z głowy Jean - bo były niepotrzebne i spowodowane błahostką. Nigdy nie postrzegała jej jako ciężar, nie wymagała od niej żadnej spłaty długu, bo takowego nigdy nie miała i mieć nie będzie. Maxine czuła, że troska o młdszą siostrę to jej obowiązek - skoro nie uczynili tego rodzice, zrobiła to ona. Zrobiła to z powodu bezwarunkowej, czystej miłości, którą darzyła siostrę, a także po to, aby czuć się dobrze z własnym sumieniem - i to w pełni rekompensowało jej wszelkie trudy z przeszłości.
- Czasami możemy pogotować z nudów - powiedziała rozmarzona, wyobrażając sobie drobnego skrzata, który wykonuje za nie wszystkie obowiązki domowe i podaje im obu śniadania do łóżka - cóż, naprawdę cudowna wizja. Mogłaby się nawet pochwalić innym, że stać ją na skrzata.
Kiedyś na pewno będzie.
- Nad czym pracowałaś? - podpytała zaciekawiona. Wyjęła z szafki dwa kubki, ulubiony Jean i swój, każdy inny. Jej był ogromny, zielony i miał namalowane złote znicze, których skrzydełka nieustannie łopotały, dzięki urokom rzucanym na naczynie. Złapała czajnik przez czystą ścierkę i zalała im herbaty. Znieruchomiała na moment, gdy Jean wyznała, ze śnił się jej dom.
- Który dom masz na myśli? - spytała spokojnie Maxine.
Wątpiła, aby siostra miała na myśl ten, w którym obecnie mieszkały.
That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?
Zapachy splatały się w wspomnienia, ulotne obrazy przeszłości, której nie powinna chcieć pamiętać. Częściowo naprawdę nie chciała – dzieciństwo wciąż poprzecinane było przez linie zwątpienia, jednak w żaden sposób nie potrafiła pozbyć się myśli, że banalna woń gulaszu przenikająca przez cząsteczki walijskiego powietrza, kojarzyła jej się z domem, wizją wspólnego posiłku, aromatem, ciepłem bycia blisko siebie. Nieustannie zapominała, że choć pośród ścian rodzinnego domostwa pozbawiona została prawa do uczestniczenia w życiu matki i ojca, istniało jeszcze kilka jasnych śladów, z których kiedyś zbudowana było jej niemalże całe życie. Mogła próbować o nich zapomnieć, wymazać spomiędzy ciągów pozostałych, ciemniejszych widm, jednak te trwały niezmiennie, obecne, żywe, dopominając się o uwagę w takich chwilach jak ta.
Powinny próbować budować z nich wspólne wspomnienia.
Powinny, lecz słowa związane z przeszłością wciąż stawały w gardle, pozostając milczeniem, ciszą, która oblepiała na krótki moment kuchnię, gdy ledwie wspomniano osobę matki, a kiedy jednocześnie atmosfera napięła się niczym struna, zupełnie tak jakby ta materialnie pojawiła się gdzieś w pobliżu. Jean wyczuwała to nieoczywiste spięcie, które, choć nie znalazło żadnego ujścia w postaci Maxine czy nawet słowach, wydawało się niemalże namacalne. Odruchowo cofnęła się o krok, pozostawiając siostrze odrobinę więcej przestrzeni, samej ganiąc się w myślach, że zadała tak naiwne pytanie.
- Może być bardziej na ostro, jeśli chcemy – stwierdziła w końcu, całkowicie neutralnie, zerkając przy tym w stronę szafki z przyprawami. Nie do końca chodziło o smak, choć oczywiście nie przeszkadzała jej odmienna nuta w daniach; być może zamierzała wykraść przepis z objęć wspomnień, przesycenia pewnymi stereotypami, nadając mu odrobiny własnego charakteru, takiego, który będzie należał tylko do nich.
Chciała rozpogodzić chociaż odrobinę atmosferę, lecz jednocześnie szczerze wątpiła, że powierzchowne traktowanie tego tematu mogłoby cokolwiek zdziałać. I choć mówienie o nocnych koszmarach również tego nie ułatwiało, nie potrafiła nie zapytać. Odrobinę zbita z tropu przez Max, która wyraźnie nie chciała ciągnąć kolejnego tematu, zdecydowała się odpuścić . Wierzyła, że jeśli sen zaniepokoiłby ją bardziej niż zwykle, podzieliłaby się z nią, a skoro nie pamiętała lub twierdziła, że nie pamięta, nie mogło być to nic ważnego. Zdecydowała się nie dodawać też, że w razie czego, może się do niej zwrócić – oczywistości wolała pozostawiać niewypowiedzianymi, podtrzymując niewidzialną nić porozumienia, która trwała między nimi. Mogły na siebie liczyć i fakt ten nie potrzebował ani krzty pustych udowodnień.
Na widok miny wspartej przez zabawny ton, rozchmurzyła się ostrożnie, śmiejąc cicho. – Nie rozumiem czemu z tą miną nie zrobiłaś kariery jako aktorka – westchnęła, równie teatralnie zdziwionym głosem. – Ewentualnie sprawdziłaby się na akcjach charytatywnych, zbierałabyś na skrzaty dla biednych mugolaków – zaproponowała, podchodząc nawet do siostry i delikatnie mierzwiąc jasne włosy. W ten sposób zapewne znacznie szybciej zebrałyby pieniądze na własnego skrzata!
- No tak, tylko sprzątanie kuchni, tylko robienie obiadu. Niedługo zaczniesz sprzątać i w moim pokoju. – Drgania żartu zawirowały w jej głosie, coraz intensywniej ustępując miejsca dotychczasowej poważności. Choć kwestia sprawiedliwego podziału obowiązków należała do istotnych, w tej chwili stanowiła tylko i wyłącznie sferę błahych wygłupów. W obliczu dzielonej niechęci do sprzątania, wątpiła, aby Maxine kiedykolwiek odważyła się zapuścić do jej pokoju z miotłą inną niż ta do latania.
Przyjęła uderzenie, kręcąc głową, choć utrzymanie rzeczowej miny stanowiło wyzwanie, które w tej chwili przerastało jej możliwości. – Ostatnio sporo odpoczywam, w przeciwieństwie do co niektórych – odparła gładko, choć w stwierdzeniu tym czaiła się odrobina prawdy. Mogłaby w tym miejscu niemalże zacytować siostrzane słowa odnoszące się do chęci zdjęcia choćby odrobiny trosk przez pozwolenie sobie na chwilę wytchnienia, lecz nie zrobiła tego. Jej spojrzenie, choć jasne i żywo przeskakujące pośród otoczenia, nadal pozostawało uważne, próbując wychwytywać wszelkie oznaki zmęczenia, które mogłyby odbić się na twarzy starszej panny Desmond.
W obliczu tej rozmowy być może zakup skrzata wcale nie należał do najbardziej szalonych pomysłów. Kwestie sprzątania oraz gotowania stałyby się choćby odrobinę mniej uciążliwe, prawdopodobnie zarazem pozwalając przeznaczyć większą ilość wolnego czasu na wspólne popołudnia czy wieczory. – Mógłby wypuszczać Kudłacza rano – dodała, na kilka chwil będąc szczerze pochłoniętą tymi błahymi zbitkami myśli. Nie przepadała za porankami, koniecznością zerwania się z ciepłego łóżka i wystawiania gołych ramion na smaganięcia walijskiego wiatru. – O ile by go nie zjadł, oczywiście – dodała, nieco ciszej, prawdziwie zastanawiając się nad prawdopodobieństwem tego zdarzenia. Posłała Max pytające spojrzenie, licząc, że upewni ją w braku zasadności podobnych stwierdzeń.
- Nad mapą, oczywiście, choć przy tej w dużej mierze korzystam z już przygotowanych – odpowiedziała bez zbędnego wdawania się w szczegóły. Choć tym razem projekt nie był zarezerwowany do pracy i wymagał nieco mniej, starała się podchodzić do niego równie ambitnie, a to kosztowało ją kilka nie do końca przespanych nocy lub takich, pośród których zakrzywione obrazy rzeczywistości stawały się normą.
- Dom rodziców – odpowiedziała, odruchowo wyciągając dłonie do swojego kubka. Delikatny dreszcz przeskoczył pośród płytkich warstw naskórka, aż w końcu ponownie oderwała palce od gorącej powierzchni. – Czasem chyba trochę się martwię – wyznała nieskładnie, nie wiedząc, jak ubrać w słowa myśli zasiedlające umysł.
Powinny próbować budować z nich wspólne wspomnienia.
Powinny, lecz słowa związane z przeszłością wciąż stawały w gardle, pozostając milczeniem, ciszą, która oblepiała na krótki moment kuchnię, gdy ledwie wspomniano osobę matki, a kiedy jednocześnie atmosfera napięła się niczym struna, zupełnie tak jakby ta materialnie pojawiła się gdzieś w pobliżu. Jean wyczuwała to nieoczywiste spięcie, które, choć nie znalazło żadnego ujścia w postaci Maxine czy nawet słowach, wydawało się niemalże namacalne. Odruchowo cofnęła się o krok, pozostawiając siostrze odrobinę więcej przestrzeni, samej ganiąc się w myślach, że zadała tak naiwne pytanie.
- Może być bardziej na ostro, jeśli chcemy – stwierdziła w końcu, całkowicie neutralnie, zerkając przy tym w stronę szafki z przyprawami. Nie do końca chodziło o smak, choć oczywiście nie przeszkadzała jej odmienna nuta w daniach; być może zamierzała wykraść przepis z objęć wspomnień, przesycenia pewnymi stereotypami, nadając mu odrobiny własnego charakteru, takiego, który będzie należał tylko do nich.
Chciała rozpogodzić chociaż odrobinę atmosferę, lecz jednocześnie szczerze wątpiła, że powierzchowne traktowanie tego tematu mogłoby cokolwiek zdziałać. I choć mówienie o nocnych koszmarach również tego nie ułatwiało, nie potrafiła nie zapytać. Odrobinę zbita z tropu przez Max, która wyraźnie nie chciała ciągnąć kolejnego tematu, zdecydowała się odpuścić . Wierzyła, że jeśli sen zaniepokoiłby ją bardziej niż zwykle, podzieliłaby się z nią, a skoro nie pamiętała lub twierdziła, że nie pamięta, nie mogło być to nic ważnego. Zdecydowała się nie dodawać też, że w razie czego, może się do niej zwrócić – oczywistości wolała pozostawiać niewypowiedzianymi, podtrzymując niewidzialną nić porozumienia, która trwała między nimi. Mogły na siebie liczyć i fakt ten nie potrzebował ani krzty pustych udowodnień.
Na widok miny wspartej przez zabawny ton, rozchmurzyła się ostrożnie, śmiejąc cicho. – Nie rozumiem czemu z tą miną nie zrobiłaś kariery jako aktorka – westchnęła, równie teatralnie zdziwionym głosem. – Ewentualnie sprawdziłaby się na akcjach charytatywnych, zbierałabyś na skrzaty dla biednych mugolaków – zaproponowała, podchodząc nawet do siostry i delikatnie mierzwiąc jasne włosy. W ten sposób zapewne znacznie szybciej zebrałyby pieniądze na własnego skrzata!
- No tak, tylko sprzątanie kuchni, tylko robienie obiadu. Niedługo zaczniesz sprzątać i w moim pokoju. – Drgania żartu zawirowały w jej głosie, coraz intensywniej ustępując miejsca dotychczasowej poważności. Choć kwestia sprawiedliwego podziału obowiązków należała do istotnych, w tej chwili stanowiła tylko i wyłącznie sferę błahych wygłupów. W obliczu dzielonej niechęci do sprzątania, wątpiła, aby Maxine kiedykolwiek odważyła się zapuścić do jej pokoju z miotłą inną niż ta do latania.
Przyjęła uderzenie, kręcąc głową, choć utrzymanie rzeczowej miny stanowiło wyzwanie, które w tej chwili przerastało jej możliwości. – Ostatnio sporo odpoczywam, w przeciwieństwie do co niektórych – odparła gładko, choć w stwierdzeniu tym czaiła się odrobina prawdy. Mogłaby w tym miejscu niemalże zacytować siostrzane słowa odnoszące się do chęci zdjęcia choćby odrobiny trosk przez pozwolenie sobie na chwilę wytchnienia, lecz nie zrobiła tego. Jej spojrzenie, choć jasne i żywo przeskakujące pośród otoczenia, nadal pozostawało uważne, próbując wychwytywać wszelkie oznaki zmęczenia, które mogłyby odbić się na twarzy starszej panny Desmond.
W obliczu tej rozmowy być może zakup skrzata wcale nie należał do najbardziej szalonych pomysłów. Kwestie sprzątania oraz gotowania stałyby się choćby odrobinę mniej uciążliwe, prawdopodobnie zarazem pozwalając przeznaczyć większą ilość wolnego czasu na wspólne popołudnia czy wieczory. – Mógłby wypuszczać Kudłacza rano – dodała, na kilka chwil będąc szczerze pochłoniętą tymi błahymi zbitkami myśli. Nie przepadała za porankami, koniecznością zerwania się z ciepłego łóżka i wystawiania gołych ramion na smaganięcia walijskiego wiatru. – O ile by go nie zjadł, oczywiście – dodała, nieco ciszej, prawdziwie zastanawiając się nad prawdopodobieństwem tego zdarzenia. Posłała Max pytające spojrzenie, licząc, że upewni ją w braku zasadności podobnych stwierdzeń.
- Nad mapą, oczywiście, choć przy tej w dużej mierze korzystam z już przygotowanych – odpowiedziała bez zbędnego wdawania się w szczegóły. Choć tym razem projekt nie był zarezerwowany do pracy i wymagał nieco mniej, starała się podchodzić do niego równie ambitnie, a to kosztowało ją kilka nie do końca przespanych nocy lub takich, pośród których zakrzywione obrazy rzeczywistości stawały się normą.
- Dom rodziców – odpowiedziała, odruchowo wyciągając dłonie do swojego kubka. Delikatny dreszcz przeskoczył pośród płytkich warstw naskórka, aż w końcu ponownie oderwała palce od gorącej powierzchni. – Czasem chyba trochę się martwię – wyznała nieskładnie, nie wiedząc, jak ubrać w słowa myśli zasiedlające umysł.
Jean Desmond
Zawód : twórczyni magicznych map nieba, przyszły-niedoszły auror
Wiek : 20 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
i'm pretty sure you have
s t a r d u s t
running through those
v e i n s
s t a r d u s t
running through those
v e i n s
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pokiwała głową na znak zgody, kiedy Jean zaczęła szperać za przyprawami. Pozwoliła dodać siostrze tego, czego tylko chciała, jednocześnie próbując łyżką i minami dając jej znak, czy ma przestać już sypać. Nie chciałaby się do tego przyznać, lecz tak naprawdę - najbardziej lubiła ten gulasz takim, jakim gotowała go matka. Kropka w kropkę. Nie potrafiła go jednak odtworzyć i tęskniła za tym - a jednocześnie czuła się zła na samą siebie za podobne odczucia.
Maxine zrobiła taką minę, jakby głęboko zastanawiała się nad żartobliwą sugestią siostry. - Sama nie wiem. Pewnie dlatego, że aktorkom teatralnym za mało płacą a jakby rodzice zobaczyli mnie nie ekranie kina... Mogliby tego nie przeżyć - rzuciła z przekąsem. Wyobraziła sobie ich miny na wieść, że ich córka, którą pragnęli wymazać z pamięci stała się gwiazdą mugolskiej kinematografii. Najpewniej potępili by to tak jak wszystko co w życiu robiła. Nawet, gdyby wiedzieli ile osiągnęła w czarodziejskim świecie, jak wysoko się wspięła, zaczynając od absolutnego zera, ciężką pracą i harpiom pazurem wyrywając losowi wszystko, co teraz mała - i tak nie byliby z niej dumni. Ta świadomość sprawiała, że na języku pojawiał się dziwnie gorzki posmak. - Tak, a policja antymugolska aresztowałaby mnie za nagabywanie Bogu... Merlinowi ducha winnych czarodziejów - zażartowała, choć to nie był to powód do żartów. W połowie zdania urwała na chwilę, po twarzy przemknął dziwny cień, zesztywniała. Rodzice zawsze powtarzali, by nie wymawiać imienia Pana na daremno, dlatego robiła to z radością, widząc jak to ich denerwuje. Złościli się na nią jeszcze bardziej. Od czasu opuszczenia rodzinnego domu na dobre chciała wymazać ze swego życia Jego obecność. Zapomnieć o tym, o kościele, pastorze, modlitwach. Nie potrzebowała ich, a przynajmniej tak chciała sobie wmówić. Wciąż nie była pewna tego, czy wierzy, czy nie - istnienie magii i czarodziejskiego świata mocno wpłynęło na postrzeganie przez Maxine wiary, lecz czy odrzuciła całkiem Jego istnienie? Nie odpowiedziałaby na to pytanie, a przede wszystkim - nie chciałaby o tym rozmawiać. Czasami jedynie pewne słówka wtrącała w zdania mimowolnie, a kiedy orientowała się co właśnie powiedziała, wpadała w dziwną konsternację. Zerknęła na siostrę badawczo, chcąc sprawdzić, czy i w niej jego wspominanie wciąż budzi pewną reakcję, lecz nie spytała o to głośno. Pociągnęła jej żart dalej.
- O nie, co to, to nie. Nie ma mowy. Nie zbliżam się tam - powiedziała zdecydowanym i tonem tak poważnym, jakby Jean w swej sypialni kryła co najmniej kilka rozszalałych potwornych ksiąg potworów, kelpię pod łóżkiem i promieniujące anomaliami grzyby w kredensie. Uśmiechnęła się jednak prędko, nie chcąc, by siostra odebrała to naprawdę na poważnie. A nawet gdyby miała w swoim pokoju największy bałagan, to mimo wszystko - nie była jej matką i nie miała zamiaru jej zastępować, nie zamierzała truć Jean nad głową o zasadach i o tym, co powinna, a czego nie. Obie w życiu już się tego dość nasłuchały. Obie potrzebowały własnej przestrzeni i wolności - nawet w zakresie bałaganienia.
- Już o tym rozmawiałyśmy - westchnęła Maxine, łapiąc siostrę za dłoń i ściskając ją lekko. Wiedziała, co miała na myśli, domyślała się jak Jean się teraz czuje - widziała w jej oczach poczucie winy, choć niepotrzebne. - Chcę, abyś doszła do siebie. Możesz odpoczywać ile tylko zechcesz. Przecież nie zajeżdżam się w pracy robiąc coś, czego nienawidzę. Masz przestać myśleć, że jesteś dla mnie ciężarem, rozumiesz? I tak - wiem, że to robisz, nie musisz mówić tego na głos. Ale dzisiaj ci tego zakazuję, zrozumiano? To jest rozkaz, szeregowcu Desmond - na początku przemawiała do siostry łagodnie i czule, absolutnie szczerze zatroskana tym, że wciąż zadręcza się obecnym stanem rzeczy - absolutnie niepotrzebnie. Potrzebowała czasu, a los był obecnie na tyle dla nich łaskawy, że miała taką możliwość. - Zresztą pracujesz, więc o co chodzi - dodała prędko, machając ręką. Praca w sklepie podróżniczym może i była dorywcza, lecz liczył sie sam fakt, że coś robiła.
Ledwie Jean wyrzekła imię Kudłacz, a obie usłyszały drapanie pazurów i łap po drewnianym parkiecie. Wielkie cielsko dźwignęło się na nogi, bo dotychczas spało pod stołem, po czym pojwiło się w kuchni w całej swej okazałości. Kudłacz był ogromnym wilczarzem irlandzkim, gdy Max ujrzała go po raz pierwszy wrzasnęła z przerażenia, lecz kiedy tylko zbliżył się, wplewiając w nią swe łagodne spojrzenie machając ogonem i jakby kuląc się uległosci, ujął ją za serce. Jean nie musiała siosty długo namawiać, by pozwoliła mu zostać. Najwyraźniej był im przeznaczony.
- Zjadłbyś go, potworze? - pytanie skierowała do psa, który do nich podszedł i wyraźnie węszył, czując zapach gulaszu. - A to nie jest dla ciebie - chciała go pchnąć nogą, aby się odsunął, lecz tak był ciężki i do tego się zaparł że był nie do ruszenia. Musiała obejść stół z drugiej strony.
- Pokaż mi ją potem - poprosiła z uśmiechem; nie znała się na mapach nieba, ani astronomii, chyba zapomniała już wszystko ze szkolnych lekcji, lecz to nie miało znaczenia - lubiła, gdy Jean opowiadała jej o ciałach niebieskich. Robiła to z taką pasją i przejęciem, że aż przyjemnie było słuchać.
Usiadła przy stole, zamierzając zabrać się do jedzenia, lecz chwilowo straciła ochotę na ten gulasz. Żelazna pięść zacisnęła się na jej żołądku, gdy Jean wyznała, że martwi się o rodziców. W pewnym sensie - ona także się martwiła, lecz żal do nich i złość były zbyt silne, by się do tego przyznać. Zamiast tego powiedziała bardziej szorstko, niż by sobie tego życzyła: - Oni na pewno nie martwią się o Ciebie.
Maxine zrobiła taką minę, jakby głęboko zastanawiała się nad żartobliwą sugestią siostry. - Sama nie wiem. Pewnie dlatego, że aktorkom teatralnym za mało płacą a jakby rodzice zobaczyli mnie nie ekranie kina... Mogliby tego nie przeżyć - rzuciła z przekąsem. Wyobraziła sobie ich miny na wieść, że ich córka, którą pragnęli wymazać z pamięci stała się gwiazdą mugolskiej kinematografii. Najpewniej potępili by to tak jak wszystko co w życiu robiła. Nawet, gdyby wiedzieli ile osiągnęła w czarodziejskim świecie, jak wysoko się wspięła, zaczynając od absolutnego zera, ciężką pracą i harpiom pazurem wyrywając losowi wszystko, co teraz mała - i tak nie byliby z niej dumni. Ta świadomość sprawiała, że na języku pojawiał się dziwnie gorzki posmak. - Tak, a policja antymugolska aresztowałaby mnie za nagabywanie Bogu... Merlinowi ducha winnych czarodziejów - zażartowała, choć to nie był to powód do żartów. W połowie zdania urwała na chwilę, po twarzy przemknął dziwny cień, zesztywniała. Rodzice zawsze powtarzali, by nie wymawiać imienia Pana na daremno, dlatego robiła to z radością, widząc jak to ich denerwuje. Złościli się na nią jeszcze bardziej. Od czasu opuszczenia rodzinnego domu na dobre chciała wymazać ze swego życia Jego obecność. Zapomnieć o tym, o kościele, pastorze, modlitwach. Nie potrzebowała ich, a przynajmniej tak chciała sobie wmówić. Wciąż nie była pewna tego, czy wierzy, czy nie - istnienie magii i czarodziejskiego świata mocno wpłynęło na postrzeganie przez Maxine wiary, lecz czy odrzuciła całkiem Jego istnienie? Nie odpowiedziałaby na to pytanie, a przede wszystkim - nie chciałaby o tym rozmawiać. Czasami jedynie pewne słówka wtrącała w zdania mimowolnie, a kiedy orientowała się co właśnie powiedziała, wpadała w dziwną konsternację. Zerknęła na siostrę badawczo, chcąc sprawdzić, czy i w niej jego wspominanie wciąż budzi pewną reakcję, lecz nie spytała o to głośno. Pociągnęła jej żart dalej.
- O nie, co to, to nie. Nie ma mowy. Nie zbliżam się tam - powiedziała zdecydowanym i tonem tak poważnym, jakby Jean w swej sypialni kryła co najmniej kilka rozszalałych potwornych ksiąg potworów, kelpię pod łóżkiem i promieniujące anomaliami grzyby w kredensie. Uśmiechnęła się jednak prędko, nie chcąc, by siostra odebrała to naprawdę na poważnie. A nawet gdyby miała w swoim pokoju największy bałagan, to mimo wszystko - nie była jej matką i nie miała zamiaru jej zastępować, nie zamierzała truć Jean nad głową o zasadach i o tym, co powinna, a czego nie. Obie w życiu już się tego dość nasłuchały. Obie potrzebowały własnej przestrzeni i wolności - nawet w zakresie bałaganienia.
- Już o tym rozmawiałyśmy - westchnęła Maxine, łapiąc siostrę za dłoń i ściskając ją lekko. Wiedziała, co miała na myśli, domyślała się jak Jean się teraz czuje - widziała w jej oczach poczucie winy, choć niepotrzebne. - Chcę, abyś doszła do siebie. Możesz odpoczywać ile tylko zechcesz. Przecież nie zajeżdżam się w pracy robiąc coś, czego nienawidzę. Masz przestać myśleć, że jesteś dla mnie ciężarem, rozumiesz? I tak - wiem, że to robisz, nie musisz mówić tego na głos. Ale dzisiaj ci tego zakazuję, zrozumiano? To jest rozkaz, szeregowcu Desmond - na początku przemawiała do siostry łagodnie i czule, absolutnie szczerze zatroskana tym, że wciąż zadręcza się obecnym stanem rzeczy - absolutnie niepotrzebnie. Potrzebowała czasu, a los był obecnie na tyle dla nich łaskawy, że miała taką możliwość. - Zresztą pracujesz, więc o co chodzi - dodała prędko, machając ręką. Praca w sklepie podróżniczym może i była dorywcza, lecz liczył sie sam fakt, że coś robiła.
Ledwie Jean wyrzekła imię Kudłacz, a obie usłyszały drapanie pazurów i łap po drewnianym parkiecie. Wielkie cielsko dźwignęło się na nogi, bo dotychczas spało pod stołem, po czym pojwiło się w kuchni w całej swej okazałości. Kudłacz był ogromnym wilczarzem irlandzkim, gdy Max ujrzała go po raz pierwszy wrzasnęła z przerażenia, lecz kiedy tylko zbliżył się, wplewiając w nią swe łagodne spojrzenie machając ogonem i jakby kuląc się uległosci, ujął ją za serce. Jean nie musiała siosty długo namawiać, by pozwoliła mu zostać. Najwyraźniej był im przeznaczony.
- Zjadłbyś go, potworze? - pytanie skierowała do psa, który do nich podszedł i wyraźnie węszył, czując zapach gulaszu. - A to nie jest dla ciebie - chciała go pchnąć nogą, aby się odsunął, lecz tak był ciężki i do tego się zaparł że był nie do ruszenia. Musiała obejść stół z drugiej strony.
- Pokaż mi ją potem - poprosiła z uśmiechem; nie znała się na mapach nieba, ani astronomii, chyba zapomniała już wszystko ze szkolnych lekcji, lecz to nie miało znaczenia - lubiła, gdy Jean opowiadała jej o ciałach niebieskich. Robiła to z taką pasją i przejęciem, że aż przyjemnie było słuchać.
Usiadła przy stole, zamierzając zabrać się do jedzenia, lecz chwilowo straciła ochotę na ten gulasz. Żelazna pięść zacisnęła się na jej żołądku, gdy Jean wyznała, że martwi się o rodziców. W pewnym sensie - ona także się martwiła, lecz żal do nich i złość były zbyt silne, by się do tego przyznać. Zamiast tego powiedziała bardziej szorstko, niż by sobie tego życzyła: - Oni na pewno nie martwią się o Ciebie.
That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?
Wciąż do tego powracały – temat rodziców, choć odpychany w nieskończoność, powracał niczym natrętna mucha, powracał bezwolnie i bez pytania, uparcie drążąc kolejne dziury. W ich domu nie istniały słowa zakazane, lecz kwestia matki i ojca od zawsze spowita była przez gęstą, ogłuszającą ciszę, przez niewidzące spojrzenia oraz szorstkie ogólniki, a mimo to okazja do wspomnienia ich osób nadarzała się zaskakująco często, wprowadzając sztywny przerywnik w trwającej dotychczas wymianie zdań.
Tym razem zaskakująco szybki, zaznaczony zaledwie przez drgnięcie warg Jean, które próbowały przybrać kształt nonszalanckiego uśmiechu. Obydwie wiedziały, że satysfakcję ich opiekunów przyniosłoby wyłącznie pobożne, skromne życie, najlepiej jeszcze przez parę lat u ich boku, aby później założyć własne rodziny. Kariera aktorki mogła kojarzyć się z obłudą, materializmem, który przerażał ich niemalże na równi z wizjami piekielnych czeluści. Nie wiedziała, co takiego sądzą o karierze sportowej, co myślą o kartografii, astronomii (czy w ogóle zdają sobie sprawy z obecności innego nieba?), lecz podejrzewała, że każda z tych kwestii wykraczała poza rolę poprawnej opiekunki ogniska domowego.
Co pomyśleliby, gdyby usłyszeli, że jeszcze kilka miesięcy temu chciała stać na straży prawa? Chciała narażać się, walczyć ze złem? Czy nie było to gorsze nawet od kariery gwiazdy filmowej, skoro wpisywało się w męski kanon zawodów?
Na słowo Bogu zareagowała jakby z lekkim opóźnieniem, nie od razu wyłapując je z sekwencji innych. Dopiero po chwili, gdy uświadomiła sobie jego obecność, zdała sobie sprawę, jak dawno nie słyszała go w swoim otoczeniu, jak odmienne pozostawało tuż obok innych, tych bardziej magicznych, jak obco brzmiało w ustach Max. Starała się jednak nie zdradzać szczególnie, że zauważyła jego obecność, uznając pomyłkę siostry za zwykłe przejęzyczenie. – Myślę, że z twoją sławą oraz pieniędzmi nie byłoby problemu, aby wpłacić kaucję. Harpie chyba nie oddałyby cię tak łatwo? – zapytał, choć przecież obie doskonale wiedziały, jak cennym nabytkiem okazała się Maxine dla swojej drużyny, a tym bardziej, że zżyły się ze sobą na tyle, aby walczyć jedna o drugą, a zarazem o dobrą reputację Harpii z Holyhead.
- Cieszę się, że istnieją pewne granice Twojej niechęci do sprzątania – odparła z tym samym rozbawieniem iskrzącym w tonie głosu. – Teraz przynajmniej mam pewność, że nikt mi nie podmienił mojej Maxine na – matkę – taką, która lubi sprzątanie? – stwierdziła zaskakująco szybko, udając, że pierwsze skojarzenie nie dotarło do niej w ogóle. Szczęśliwie w porę ugryzła się w język, choć dobry nastrój zdawał się powoli wyparowywać z ich otoczenia, bo mimo że ton rozmowy nadal pozostawał kojąco-ciepły, nawarstwiało się w nim coraz więcej niepewności oraz niedomówień. Niektórych były świadome mniej, innych bardziej, jak chociażby kwestii ciągłego poczucia bycia ciężarem, które, wraz z momentem wypadku, towarzyszyło Jean coraz częściej.
Pozwoliła, aby siostra ścisnęła jej dłoń i ten jeden, pojedynczy gest dodał młodszej Desmond odrobinę otuchy. Słuchała siostry uważnie, twardo spoglądając w modre tęczówki, a jej rzeczowe argumenty brzmiały naprawdę dobrze i bardzo chciała się do nich zastosować. Początkowo jedynie skinęła głową, na znak, że rozumie, odezwała się kilka sekund później. – Wiesz, że doszłam do siebie, to wszystko, to tylko stan zawieszenia, oczekiwanie, sama nie wiem na co, ale doprowadza mnie to do absurdalnych myśli. Chciałabym, żeby ktoś jasno powiedział: Jean idź i zrób to, Jean jeśli pójdziesz tam, będzie dobrze. Nikt tego nie mówi, ale myślę sobie, że nawet jeśli by to zrobił, to nie byłoby takie proste – tłumaczyła, niespodziewanie wylewając z siebie coraz więcej. – Powinnam sama zrobić krok do przodu, myślałam o klubie pojedynków – wyznała w końcu, uważniej spoglądając na siostrę i oczekując reakcji. Jej zdanie liczyło się dla niej najbardziej ze wszystkich, oczekiwała na jasny sygnał lub radę.
Na wspomnienie pracy, uśmiechnęła się jedynie pobłażliwie, lekko kręcąc głowy. – Sama wiesz, jaka to praca. Czasem chyba bardziej zabawa niż praca.
Może to było właśnie szczęście – móc robić to, co żywnie ci się podobało, dobrze się przy tym bawić i otrzymywać wynagrodzenie. Jeśli tak, obydwie miały tę przyjemność, z tą różnicą, że starsza zapewne wiązała się z karierą szukającej na całe lata, Jean wciąż myślała o pracy w sklepie jako tymczasowej. Z drugiej strony nie było dla niej innego miejsca, w którym aktualnie mogłaby widzieć samą siebie. Innego poza Swansea, u boku siostry oraz Kudłacza, który odnalazł się wraz z chwilą, gdy padło jego imię. Obserwowała przez chwilę jego przepychankę z siostrą, która ostatecznie odpuściła.
- Pokażę – obiecała, zajmując miejsce przy stole, z nadzieją na pyszny posiłek, jednak pewne kwestie sprawiły, że i jej przestał doskwierać głód. Niepotrzebnie się odezwała, niepotrzebnie po raz kolejny zaczynała rozkopywać temat, po którym obydwie ślizgały się kilka długich lat. Wzdrygnęła się słysząc głos Maxine, nie spodziewając się tak ostrej reakcji. Może naprawdę tym razem przekroczyła granicę?
Przez chwilę nie mówiła nic, zmrożona przez panującą między nimi atmosferę. Rezon odzyskała moment później, tym razem krzyżując ramiona na wysokości piersi. – Nie możemy tego wiedzieć do końca. – Odpowiedziała, bardzo pilnując, aby jej ton nie przypominał tego, którego użyła siostra. – Wiesz, że teraz nie jest najbezpieczniej – kontynuowała, nie wyjaśniając, co takiego ma na myśli, choć przecież obydwie doskonale wiedziały.
Tym razem zaskakująco szybki, zaznaczony zaledwie przez drgnięcie warg Jean, które próbowały przybrać kształt nonszalanckiego uśmiechu. Obydwie wiedziały, że satysfakcję ich opiekunów przyniosłoby wyłącznie pobożne, skromne życie, najlepiej jeszcze przez parę lat u ich boku, aby później założyć własne rodziny. Kariera aktorki mogła kojarzyć się z obłudą, materializmem, który przerażał ich niemalże na równi z wizjami piekielnych czeluści. Nie wiedziała, co takiego sądzą o karierze sportowej, co myślą o kartografii, astronomii (czy w ogóle zdają sobie sprawy z obecności innego nieba?), lecz podejrzewała, że każda z tych kwestii wykraczała poza rolę poprawnej opiekunki ogniska domowego.
Co pomyśleliby, gdyby usłyszeli, że jeszcze kilka miesięcy temu chciała stać na straży prawa? Chciała narażać się, walczyć ze złem? Czy nie było to gorsze nawet od kariery gwiazdy filmowej, skoro wpisywało się w męski kanon zawodów?
Na słowo Bogu zareagowała jakby z lekkim opóźnieniem, nie od razu wyłapując je z sekwencji innych. Dopiero po chwili, gdy uświadomiła sobie jego obecność, zdała sobie sprawę, jak dawno nie słyszała go w swoim otoczeniu, jak odmienne pozostawało tuż obok innych, tych bardziej magicznych, jak obco brzmiało w ustach Max. Starała się jednak nie zdradzać szczególnie, że zauważyła jego obecność, uznając pomyłkę siostry za zwykłe przejęzyczenie. – Myślę, że z twoją sławą oraz pieniędzmi nie byłoby problemu, aby wpłacić kaucję. Harpie chyba nie oddałyby cię tak łatwo? – zapytał, choć przecież obie doskonale wiedziały, jak cennym nabytkiem okazała się Maxine dla swojej drużyny, a tym bardziej, że zżyły się ze sobą na tyle, aby walczyć jedna o drugą, a zarazem o dobrą reputację Harpii z Holyhead.
- Cieszę się, że istnieją pewne granice Twojej niechęci do sprzątania – odparła z tym samym rozbawieniem iskrzącym w tonie głosu. – Teraz przynajmniej mam pewność, że nikt mi nie podmienił mojej Maxine na – matkę – taką, która lubi sprzątanie? – stwierdziła zaskakująco szybko, udając, że pierwsze skojarzenie nie dotarło do niej w ogóle. Szczęśliwie w porę ugryzła się w język, choć dobry nastrój zdawał się powoli wyparowywać z ich otoczenia, bo mimo że ton rozmowy nadal pozostawał kojąco-ciepły, nawarstwiało się w nim coraz więcej niepewności oraz niedomówień. Niektórych były świadome mniej, innych bardziej, jak chociażby kwestii ciągłego poczucia bycia ciężarem, które, wraz z momentem wypadku, towarzyszyło Jean coraz częściej.
Pozwoliła, aby siostra ścisnęła jej dłoń i ten jeden, pojedynczy gest dodał młodszej Desmond odrobinę otuchy. Słuchała siostry uważnie, twardo spoglądając w modre tęczówki, a jej rzeczowe argumenty brzmiały naprawdę dobrze i bardzo chciała się do nich zastosować. Początkowo jedynie skinęła głową, na znak, że rozumie, odezwała się kilka sekund później. – Wiesz, że doszłam do siebie, to wszystko, to tylko stan zawieszenia, oczekiwanie, sama nie wiem na co, ale doprowadza mnie to do absurdalnych myśli. Chciałabym, żeby ktoś jasno powiedział: Jean idź i zrób to, Jean jeśli pójdziesz tam, będzie dobrze. Nikt tego nie mówi, ale myślę sobie, że nawet jeśli by to zrobił, to nie byłoby takie proste – tłumaczyła, niespodziewanie wylewając z siebie coraz więcej. – Powinnam sama zrobić krok do przodu, myślałam o klubie pojedynków – wyznała w końcu, uważniej spoglądając na siostrę i oczekując reakcji. Jej zdanie liczyło się dla niej najbardziej ze wszystkich, oczekiwała na jasny sygnał lub radę.
Na wspomnienie pracy, uśmiechnęła się jedynie pobłażliwie, lekko kręcąc głowy. – Sama wiesz, jaka to praca. Czasem chyba bardziej zabawa niż praca.
Może to było właśnie szczęście – móc robić to, co żywnie ci się podobało, dobrze się przy tym bawić i otrzymywać wynagrodzenie. Jeśli tak, obydwie miały tę przyjemność, z tą różnicą, że starsza zapewne wiązała się z karierą szukającej na całe lata, Jean wciąż myślała o pracy w sklepie jako tymczasowej. Z drugiej strony nie było dla niej innego miejsca, w którym aktualnie mogłaby widzieć samą siebie. Innego poza Swansea, u boku siostry oraz Kudłacza, który odnalazł się wraz z chwilą, gdy padło jego imię. Obserwowała przez chwilę jego przepychankę z siostrą, która ostatecznie odpuściła.
- Pokażę – obiecała, zajmując miejsce przy stole, z nadzieją na pyszny posiłek, jednak pewne kwestie sprawiły, że i jej przestał doskwierać głód. Niepotrzebnie się odezwała, niepotrzebnie po raz kolejny zaczynała rozkopywać temat, po którym obydwie ślizgały się kilka długich lat. Wzdrygnęła się słysząc głos Maxine, nie spodziewając się tak ostrej reakcji. Może naprawdę tym razem przekroczyła granicę?
Przez chwilę nie mówiła nic, zmrożona przez panującą między nimi atmosferę. Rezon odzyskała moment później, tym razem krzyżując ramiona na wysokości piersi. – Nie możemy tego wiedzieć do końca. – Odpowiedziała, bardzo pilnując, aby jej ton nie przypominał tego, którego użyła siostra. – Wiesz, że teraz nie jest najbezpieczniej – kontynuowała, nie wyjaśniając, co takiego ma na myśli, choć przecież obydwie doskonale wiedziały.
Jean Desmond
Zawód : twórczyni magicznych map nieba, przyszły-niedoszły auror
Wiek : 20 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
i'm pretty sure you have
s t a r d u s t
running through those
v e i n s
s t a r d u s t
running through those
v e i n s
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Chyba, że o kaucji decydowałby gorliwy fan innej drużyny. Wtedy nie wypuściłby mnie z celi za żadne skarby tego świata, nawet gdyby nasz trener przyniósł mu kamień filozoficzny w podarku, bo wtedy na pewno tamci nie złapaliby znicza - żartowała dalej, snując nierealną wizję własnego aresztowania, co w jej wyobraźni było chwilowo nawet zabawne; chociaż nie wiedziała nawet, czy czarodziejski areszt można było opuścić za odpowiednio wysoką kaucją - nigdy jej nie zatrzymano. Na całe szczęście. Policji Antymugolskiej unikała jak ognia.
- To granica nie do przekroczenia. A jak nie posprzątasz, to masz szlaban do końca tygodnia - ostatnie zdanie wypowiedziała teatralnie poważnym, grożącym tonem, dalej dla żartu wchodząc w rolę surowego rodzica, nieświadomie wpychając je w obie w lepkie ramiona niedomówień i zdecydowanie mniej przyjemnych tematów.
Ucieszyła ją reakcja Jean, skinięcie głową, miała nadzieję, że jej słowa naprawdę do niej dotarły i przestanie się niepotrzebnie zadręczać; choć dopiero po chwili zrozumiała, że niektóre rzeczy zrozumiała opacznie.
- Sama musisz odnaleźć swoją drogę - odparła Maxine bez cienia zawahanie, dopiero po chwili uświadamiając sobie jak banalnie to zabrzmiało, jakby przeczytała oczywistą oczywistość z artykułu Czarownicy. - Dość się już w życiu nasłuchałyśmy poleceń i rozkazów - dodała po chwili zastanowienia; czyż nie o to tak długo walczyła? Aby każda z nich mogła robić dokładnie to, czego pragnie? - Próbuj różnych rzeczy, szukaj - mówiła łagodnie; miała nadzieję, ze nie powiedziała nic nieodpowiedniego, lecz w tamtym momencie - nie wiedziała co naprawdę powinna była powiedzieć. - Klub pojedynków to bardzo dobry pomysł. Poważnej krzywdy tam ci nie zrobią - przytaknęła Maxine. Co prawda słyszała, że niektóre zaklęcia były bolesne - lecz w pogotowiu zawsze trwali magomedycy. Na drodze aurora przytrafiłyby się Jean dużo poważniejsze krzywdy, a i w tym Maxine była zdecydowana by ja wspierać. - Szlifowanie obrony nie zaszkodzi. Może zapiszę się razem z tobą, co? W szkole uczestniczyłam w spotkaniach klubu - zaproponowała z uśmiechem. Nie musiała już od dawna pracować w Dziurawym Kotle, miała więc więcej czasu wolnego; a ponieważ nie lubiła siedzieć bezczynnie - kolejna sportowa rozrywka brzmiała bardzo kusząco.
Dopóki zarabiała tyle, co obecnie, a była dopiero u progu kariery sportowej, która nabierała rozpędu i Maxine nieskromnie przypuszczała, że niebawem (o ile świat się nie skończy w międzyczasie, oczywiście) zdoła podwoić, albo i potroić własne zarobki, to nie miała nic przeciwko, aby Jean nie pracowała. Pieniędzy miały już dość. Wiedziała jednak, że bezczynność i pozostawanie na utrzymaniu starszej siostry były jak ostry kamień w bucie dla ambicji młodszej Desmondówny i w końcu ten bezruch ją pogrąży; dlatego miała nadzieję, że uczyni krok do przodu - ale sama.
No, jeśli zajdzie taka potrzeba, to bez wątpienia lekko ją do niego wypchnie. Taka już rola starszej siostry.
Grzebała widelcem zawzięcie w gulaszu, który choć pachniał znakomicie, przestał ją już tak kusić; za to Kudłacza nęcił okropnie. Usiadł obok Maxine i podawał jej łapę w błagalnym geście, jakby pragnął nagrody za wykonanie nigdy niewypowiedzianej komendy. Zaskomlał cicho, ale nie spojrzała na niego.
- A ja jestem tego pewna - odparła Maxine, jak zawsze uparta jak osioł, wpatrując się w gulasz tak, jakby uczynił jej dotkliwą krzywdę. - Dali ci kiedyś powód, by posądzać ich o troskę o nas? - spytała napastliwie, może zbyt napastliwie; w jej głowie pojawiła się paniczna myśl, że Jean może ich bronić. - Nie jest. Nigdy nie było - bąknęła, mając na myśli drugą wojnę światową, którą tak po prawdzie ich rodzice przeżyli na bezpiecznej, walijskiej wsi. - Co masz na myśli, Jean? Co chciałabyś z tym zrobić?
- To granica nie do przekroczenia. A jak nie posprzątasz, to masz szlaban do końca tygodnia - ostatnie zdanie wypowiedziała teatralnie poważnym, grożącym tonem, dalej dla żartu wchodząc w rolę surowego rodzica, nieświadomie wpychając je w obie w lepkie ramiona niedomówień i zdecydowanie mniej przyjemnych tematów.
Ucieszyła ją reakcja Jean, skinięcie głową, miała nadzieję, że jej słowa naprawdę do niej dotarły i przestanie się niepotrzebnie zadręczać; choć dopiero po chwili zrozumiała, że niektóre rzeczy zrozumiała opacznie.
- Sama musisz odnaleźć swoją drogę - odparła Maxine bez cienia zawahanie, dopiero po chwili uświadamiając sobie jak banalnie to zabrzmiało, jakby przeczytała oczywistą oczywistość z artykułu Czarownicy. - Dość się już w życiu nasłuchałyśmy poleceń i rozkazów - dodała po chwili zastanowienia; czyż nie o to tak długo walczyła? Aby każda z nich mogła robić dokładnie to, czego pragnie? - Próbuj różnych rzeczy, szukaj - mówiła łagodnie; miała nadzieję, ze nie powiedziała nic nieodpowiedniego, lecz w tamtym momencie - nie wiedziała co naprawdę powinna była powiedzieć. - Klub pojedynków to bardzo dobry pomysł. Poważnej krzywdy tam ci nie zrobią - przytaknęła Maxine. Co prawda słyszała, że niektóre zaklęcia były bolesne - lecz w pogotowiu zawsze trwali magomedycy. Na drodze aurora przytrafiłyby się Jean dużo poważniejsze krzywdy, a i w tym Maxine była zdecydowana by ja wspierać. - Szlifowanie obrony nie zaszkodzi. Może zapiszę się razem z tobą, co? W szkole uczestniczyłam w spotkaniach klubu - zaproponowała z uśmiechem. Nie musiała już od dawna pracować w Dziurawym Kotle, miała więc więcej czasu wolnego; a ponieważ nie lubiła siedzieć bezczynnie - kolejna sportowa rozrywka brzmiała bardzo kusząco.
Dopóki zarabiała tyle, co obecnie, a była dopiero u progu kariery sportowej, która nabierała rozpędu i Maxine nieskromnie przypuszczała, że niebawem (o ile świat się nie skończy w międzyczasie, oczywiście) zdoła podwoić, albo i potroić własne zarobki, to nie miała nic przeciwko, aby Jean nie pracowała. Pieniędzy miały już dość. Wiedziała jednak, że bezczynność i pozostawanie na utrzymaniu starszej siostry były jak ostry kamień w bucie dla ambicji młodszej Desmondówny i w końcu ten bezruch ją pogrąży; dlatego miała nadzieję, że uczyni krok do przodu - ale sama.
No, jeśli zajdzie taka potrzeba, to bez wątpienia lekko ją do niego wypchnie. Taka już rola starszej siostry.
Grzebała widelcem zawzięcie w gulaszu, który choć pachniał znakomicie, przestał ją już tak kusić; za to Kudłacza nęcił okropnie. Usiadł obok Maxine i podawał jej łapę w błagalnym geście, jakby pragnął nagrody za wykonanie nigdy niewypowiedzianej komendy. Zaskomlał cicho, ale nie spojrzała na niego.
- A ja jestem tego pewna - odparła Maxine, jak zawsze uparta jak osioł, wpatrując się w gulasz tak, jakby uczynił jej dotkliwą krzywdę. - Dali ci kiedyś powód, by posądzać ich o troskę o nas? - spytała napastliwie, może zbyt napastliwie; w jej głowie pojawiła się paniczna myśl, że Jean może ich bronić. - Nie jest. Nigdy nie było - bąknęła, mając na myśli drugą wojnę światową, którą tak po prawdzie ich rodzice przeżyli na bezpiecznej, walijskiej wsi. - Co masz na myśli, Jean? Co chciałabyś z tym zrobić?
That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?
Lubiła fakt, że nawet jeśli w swoich rozmowach z Max, sięgały po tematy trudne, dość szybko potrafiły wymazać zmieszanie czy narastające niezadowolenie, kierując się w zupełnie inną, o wiele przyjemniejszą oraz weselszą stronę. Większość sporów czy drobnych spięć mijała samoistnie, wyparta przez kolejny bieg myśli, zwykle zahaczający o mniejsze lub większe absurdy, poważne i wręcz przeciwnie, oscylujące w granicach żartów. Dywagacje na temat sposobów uwalniania Max z więzienia, mogły więc świadczyć wyłącznie o tym, że temat rodziców chwilowo pozostawał zażegnany, znów przywracając równowagę pośród ich otoczenia. Na to właśnie czekała Jean – na możliwość wyłapania i pochwycenia komedianckiego tonu, charakterystycznej iskry w spojrzeniu siostry, świadczącej o tym, że wszystko wracało na właściwą drogę.
- Być może kibice Jastrzębi, gdybyś obiecała, że przejdziesz do ich drużyny… – dumała, spoglądając uważnie na siostrę, bo przecież doskonale wiedziała, że nawet za wszystkie pieniądze z Banku Gringotta nie zdecydowałaby się opuścić swojej ulubionej drużyny, tym bardziej dla głównego przeciwnika.
Droczyła się jednak, tak samo jak Maxine z nią, udając ich własną matkę. Na jej słowa, przewróciła oczami, teatralnie wzdychając, aby chwilę później zaśmiać się po raz kolejny, doszczętnie niszcząc dotychczasową powagę. Objęła siostrę na krótki moment, lekko ściskając szczupłe, lecz zarazem silne ramiona, aby zaraz potem znów ominąć ją i finalnie umożliwić dokończenie gulaszu.
- Wiem, wiem – odpowiedziała jedynie, nieco nerwowo uderzając palcami o kuchenny blat. Miała świadomość, że starsza Desmond ma rację, doskonale zdawała sobie sprawę, że jeśli nie spróbuje nigdy się nie przekona, lecz mimo to wciąż miała obawy. Być może gdyby miała pewność, że krok w jakimkolwiek kierunku będzie właściwy, o wiele łatwiej byłoby podjąć decyzje. Tymczasem wszystko wokół wydawało się jedną, wielką niewiadomą, niepewną, nierozważną, aby ryzykować.
- Skąd ty wiedziałaś, że to jest to? Że to quidditch? – zapytała niespodziewanie i choć wiedziała, że poszukiwania analogii przez podobne banały było naiwne, nie potrafiła nie spytać. Czy od początku przeczuwała, że jeśli zwiąże się ze sportem, najszybciej uda jej się wybić pośród magicznego świata? Czy początkowo działa też pod wpływem pewnego rodzaju przymusu?
Postanowiła dać chwilę Maxine na odpowiedź, samej podążając już o krok dalej. Uśmiechnęła się, słysząc, że i ona zamierza skusić się na klub pojedynków. – A co jeśli nas sparują? – Bawiła ją ta wizja: gdy wchodzą na arenę, po drugiej stronie widząc tę drugą. Sama w życiu nie stanęłaby do pojedynku z własną siostrą, nawet jeśli miałaby to być tylko zabawa.
Kwestie przyszłości jednak wciąż okazywały się prostsze niż przeszłość, która po raz kolejny zdawała się sięgać zbyt głęboko, aby w spokoju rozdrapywać dawne rany. Jean zastanawiało, czy od zawsze tak było: czy zawsze spoglądały na nią w odrobinę inny sposób, dostrzegając i intepretując pewne zachowania inaczej. Jak wiele niejasności kryło się w tym wszystkim, skoro potrafiło obudzić tak skrajne emocje.
- Maxine. – Ostrzegawczy ton zawibrował lekko na końcu języka. Brakowało jej argumentów, więc usiłowała sprowadzić siostrę z powrotem na ziemię. Westchnęła, spuszczając wzrok i ze złością wysłuchując dalszych pytań siostry. – Ja nie wiem – odpowiedziała jedynie, a niepewność oraz irytacja przebijały najbardziej pośród innych emocji. Lekko odchyliła się w krześle, bo przez myśl przemknęło jej, że być może powinna zjeść dzisiaj na zewnątrz. – Nie chcę być taka jak oni.
- Być może kibice Jastrzębi, gdybyś obiecała, że przejdziesz do ich drużyny… – dumała, spoglądając uważnie na siostrę, bo przecież doskonale wiedziała, że nawet za wszystkie pieniądze z Banku Gringotta nie zdecydowałaby się opuścić swojej ulubionej drużyny, tym bardziej dla głównego przeciwnika.
Droczyła się jednak, tak samo jak Maxine z nią, udając ich własną matkę. Na jej słowa, przewróciła oczami, teatralnie wzdychając, aby chwilę później zaśmiać się po raz kolejny, doszczętnie niszcząc dotychczasową powagę. Objęła siostrę na krótki moment, lekko ściskając szczupłe, lecz zarazem silne ramiona, aby zaraz potem znów ominąć ją i finalnie umożliwić dokończenie gulaszu.
- Wiem, wiem – odpowiedziała jedynie, nieco nerwowo uderzając palcami o kuchenny blat. Miała świadomość, że starsza Desmond ma rację, doskonale zdawała sobie sprawę, że jeśli nie spróbuje nigdy się nie przekona, lecz mimo to wciąż miała obawy. Być może gdyby miała pewność, że krok w jakimkolwiek kierunku będzie właściwy, o wiele łatwiej byłoby podjąć decyzje. Tymczasem wszystko wokół wydawało się jedną, wielką niewiadomą, niepewną, nierozważną, aby ryzykować.
- Skąd ty wiedziałaś, że to jest to? Że to quidditch? – zapytała niespodziewanie i choć wiedziała, że poszukiwania analogii przez podobne banały było naiwne, nie potrafiła nie spytać. Czy od początku przeczuwała, że jeśli zwiąże się ze sportem, najszybciej uda jej się wybić pośród magicznego świata? Czy początkowo działa też pod wpływem pewnego rodzaju przymusu?
Postanowiła dać chwilę Maxine na odpowiedź, samej podążając już o krok dalej. Uśmiechnęła się, słysząc, że i ona zamierza skusić się na klub pojedynków. – A co jeśli nas sparują? – Bawiła ją ta wizja: gdy wchodzą na arenę, po drugiej stronie widząc tę drugą. Sama w życiu nie stanęłaby do pojedynku z własną siostrą, nawet jeśli miałaby to być tylko zabawa.
Kwestie przyszłości jednak wciąż okazywały się prostsze niż przeszłość, która po raz kolejny zdawała się sięgać zbyt głęboko, aby w spokoju rozdrapywać dawne rany. Jean zastanawiało, czy od zawsze tak było: czy zawsze spoglądały na nią w odrobinę inny sposób, dostrzegając i intepretując pewne zachowania inaczej. Jak wiele niejasności kryło się w tym wszystkim, skoro potrafiło obudzić tak skrajne emocje.
- Maxine. – Ostrzegawczy ton zawibrował lekko na końcu języka. Brakowało jej argumentów, więc usiłowała sprowadzić siostrę z powrotem na ziemię. Westchnęła, spuszczając wzrok i ze złością wysłuchując dalszych pytań siostry. – Ja nie wiem – odpowiedziała jedynie, a niepewność oraz irytacja przebijały najbardziej pośród innych emocji. Lekko odchyliła się w krześle, bo przez myśl przemknęło jej, że być może powinna zjeść dzisiaj na zewnątrz. – Nie chcę być taka jak oni.
Jean Desmond
Zawód : twórczyni magicznych map nieba, przyszły-niedoszły auror
Wiek : 20 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
i'm pretty sure you have
s t a r d u s t
running through those
v e i n s
s t a r d u s t
running through those
v e i n s
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zaśmała się szczerze, gdy Jean wspomniała o kibicach Jastrzębii.
- Pewnie już na to zbierają, tylko nie powiedzą o tym głośno, by Moorowi nie sprwdzić przykrości - wyrzekła z mściwą satysfakcją. - Ale niedoczekanie. Nigdy nie zagrabam w barwach tak kiepskiej drużyny - oświadczyła pełnym godności tonem, zadzierając swój zadarty nos.
Zastanowiła się dłużej nad pytaniem siostry. Nie chciała wygłaszać tu banałów, czy ckliwych historyjek, lecz odpowiedź była dla niej zaskakująco prosta. - Nie wiedziałam dopóki nie spróbowałam. Wahałam się, czy w ogóle startować do drużyny Gryffindoru. Pierwszy raz latałm na miotle podczas lekcji, a większość tych dzieciaków latało na zabawkowych miotłach, zanim nauczyło się chodzić, a jednak to do mnie miotła przyleciała od razu. Wzniosłam się w powietrze i poczułam się pewnie jak nigdy wcześniej. Jakbym robiła to od zawsze - odpowiedziała z rozmarzonym uśmiechem; to było naprawdę wielkie szczęście, że swoje przeznaczenie - zawodowe - i największą pasję odkryła tak prędko. Wiedziała ile to w jej życiu ułatwiło i tego samego życzyła Jean. - A potem trochę skusiła mnie forsa - zachichotała Maxine. Siostrze mogła się szczerze do tego przyznać. Kiedy myślała o tych wszystkich galeonach, które wypełniały skarbce największych gwiazd sportu, to oczy lśniły się jej jak dwie złote monety.
Przez głowę Maxine także przemknęła myśl o możliwości połączenia ich dwóch w parę przeciwników, a raczej była to obawa. Zastanowiła się chwilę, choć przecież doskonale znała odpowiedź - tak jak i Jean. - Och, wyplujesz wtedy kilka ślimaków, a potem się poddam - zaśmiała się w końcu; tak po prawdzie poddanie się i tak było lepszym rozwiązaniem. Jean była w czarach lepsza od starszej siostry, zwłaszcza w obronie przed czarną magią. To ona dostała się przecież na kurs aurorski! Maxine poświęcała czas na szlifowanie innych umiejętności, czary zaniedbała. Tak, czy owak - gdyby stanęła naprzeciwko Jean na klubowej arenie, na pewno by się poddała. Nie byłaby w stanie podnieść różdżki na siostrę, nawet w sztucznych warunkach Klubu, nawet dla zabawy. Kilka złośliwych, niegroźnych uroków - owszem. Przecież nie raz i nie dwa oberwała w tym domu Upiorogackiem, ale w życiu nie uczyniłaby Jean krzywdy.
Przecież robiła wszystko, aby ustrzec młodą siostrę przed całym złem tego świata.
Dotychczas największym złem wydawali się właśnie ich rodzice, których wspomnienia wychynęły z niepamięci.
- Nie jesteś taka jak oni - odrzekła Maxine, zdecydowanie łagodniej. - To ty w tej rodzinie zawsze miałaś najczystsze serce - i nigdy nie pozwoliłabym rodzicom wmówić ci, ze jest inaczej, bo urodziłaś się czarownicą. Niewinność i dobroć Jean, jej łagodność i delikatność były przecież najpiękniejszą magią. - Po prostu myślę, że będą dużo bardziej nieszczęśliwi i poczują się zagrożeni, jeśli dwie znienawidzone wiedźmy znów staną u ich progu - wyznała w końcu, z wyraźną goryczą i żalem. Nie do Jean, do nich.
- Pewnie już na to zbierają, tylko nie powiedzą o tym głośno, by Moorowi nie sprwdzić przykrości - wyrzekła z mściwą satysfakcją. - Ale niedoczekanie. Nigdy nie zagrabam w barwach tak kiepskiej drużyny - oświadczyła pełnym godności tonem, zadzierając swój zadarty nos.
Zastanowiła się dłużej nad pytaniem siostry. Nie chciała wygłaszać tu banałów, czy ckliwych historyjek, lecz odpowiedź była dla niej zaskakująco prosta. - Nie wiedziałam dopóki nie spróbowałam. Wahałam się, czy w ogóle startować do drużyny Gryffindoru. Pierwszy raz latałm na miotle podczas lekcji, a większość tych dzieciaków latało na zabawkowych miotłach, zanim nauczyło się chodzić, a jednak to do mnie miotła przyleciała od razu. Wzniosłam się w powietrze i poczułam się pewnie jak nigdy wcześniej. Jakbym robiła to od zawsze - odpowiedziała z rozmarzonym uśmiechem; to było naprawdę wielkie szczęście, że swoje przeznaczenie - zawodowe - i największą pasję odkryła tak prędko. Wiedziała ile to w jej życiu ułatwiło i tego samego życzyła Jean. - A potem trochę skusiła mnie forsa - zachichotała Maxine. Siostrze mogła się szczerze do tego przyznać. Kiedy myślała o tych wszystkich galeonach, które wypełniały skarbce największych gwiazd sportu, to oczy lśniły się jej jak dwie złote monety.
Przez głowę Maxine także przemknęła myśl o możliwości połączenia ich dwóch w parę przeciwników, a raczej była to obawa. Zastanowiła się chwilę, choć przecież doskonale znała odpowiedź - tak jak i Jean. - Och, wyplujesz wtedy kilka ślimaków, a potem się poddam - zaśmiała się w końcu; tak po prawdzie poddanie się i tak było lepszym rozwiązaniem. Jean była w czarach lepsza od starszej siostry, zwłaszcza w obronie przed czarną magią. To ona dostała się przecież na kurs aurorski! Maxine poświęcała czas na szlifowanie innych umiejętności, czary zaniedbała. Tak, czy owak - gdyby stanęła naprzeciwko Jean na klubowej arenie, na pewno by się poddała. Nie byłaby w stanie podnieść różdżki na siostrę, nawet w sztucznych warunkach Klubu, nawet dla zabawy. Kilka złośliwych, niegroźnych uroków - owszem. Przecież nie raz i nie dwa oberwała w tym domu Upiorogackiem, ale w życiu nie uczyniłaby Jean krzywdy.
Przecież robiła wszystko, aby ustrzec młodą siostrę przed całym złem tego świata.
Dotychczas największym złem wydawali się właśnie ich rodzice, których wspomnienia wychynęły z niepamięci.
- Nie jesteś taka jak oni - odrzekła Maxine, zdecydowanie łagodniej. - To ty w tej rodzinie zawsze miałaś najczystsze serce - i nigdy nie pozwoliłabym rodzicom wmówić ci, ze jest inaczej, bo urodziłaś się czarownicą. Niewinność i dobroć Jean, jej łagodność i delikatność były przecież najpiękniejszą magią. - Po prostu myślę, że będą dużo bardziej nieszczęśliwi i poczują się zagrożeni, jeśli dwie znienawidzone wiedźmy znów staną u ich progu - wyznała w końcu, z wyraźną goryczą i żalem. Nie do Jean, do nich.
That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?
Gdyby nie Maxine, zapewne miałaby dość niewielkie pojęcie o quidditchu: sama nieszczególnie angażowała się podczas lekcji latania, stroniła od miotły, która długi czas przywodziła na myśl wyłącznie smutny obowiązek zamiatania podłogi. Nieszczególnie też odnajdywała się pośród graczy oraz drużyn, a na szkolnych meczach zazwyczaj wyglądała końca. Lub przynajmniej było tak, dopóki nie miała okazji oglądać swojej siostry, która w powietrzu, z łopoczącą szatą oraz pogoni za zniczem, odnajdywała się wręcz świetnie, już wtedy wzbudzając pośród kibiców różne emocje. Nic dziwnego, że dzisiaj mogła wybierać między drużynami, lecz gdyby kwestia ta zależała również od Jean, widziałaby ją wyłącznie w barwach Harpii; nie tylko dlatego, że szmaragdowa barwa strojów świetnie komponowala się z modrymi tęczówkami Desmond, ale ponieważ wiedziała, że tylko z Harpiami była w stanie współtworzyć tak świetną i zdolną drużynę.
Zaśmiała się na wspomnienie odwiecznego wroga, lecz nie odpowiedziała już nic. Nie podważała słów siostry, tym razem brała je za pewne – wierzyła, że nawet za wszystkie galeony tego świata, nie zostawi swojej drużyny dla Jastrzębi. Jej pewność oraz wierność zbudowane były przecież na ciężkiej pracy, wielu latach ćwiczeń, które pozwoliły dostać się na szczyt. Jean poniekąd podziwiała ją za to, za upór, chęci, niezłomną wiarę, dlatego z wielką chęcią wysłuchała tej krótkiej historii. Nie był to pierwszy raz, pewnie również nie ostatni, ale zabarwienie znanej opowieści motywem materialistycznym, rozbawiło ją. Zgadywała, że kryła się w tym choćby nutka prawdy; zbyt wiele lat pozostawały zależne od rodziców oraz ich niewielkich pieniędzy, nic więc dziwnego, że Maxine poszukiwała sposobów, aby móc wieść takie życie, jakie tylko chciała. Tym bardziej miała do tego prawo, skoro utrzymywała się z tego, co kochała. – Forsa i pierwsze okładki gazet – poprawiła ją, choć zaraz potem uśmiechnęła się. Wierzyła, że sława musi mieć swoje blaski i cienie i o ile wywiady zapewne mogły pozostawać jeszcze całkiem przyjemne, o tyle plotkarskie pisemka zdecydowanie nie były.
- Kto wie, może będę szybsza i zostaniesz dorodną gęsią? – zapytała, zręcznie odbijając piłeczkę. Slugus erecto było naprawdę podłym zaklęciem i naprawdę nie życzyłaby sobie pluć ślimakami przed pełną widownią. Słyszała za to o zjawiskowych przemianach w zwierzęta, choć szczerze mówiąc wątpiła nieco w swoje umiejętności w dziedzienie transmutacji, lecz kto wie, być może akurat tym razem los w końcu zacząłby jej sprzyjać?
W końcu zdawał się omijać ją przez wiele lat, a teraz widmo przeszłości wciąż nawracało, przybierając różne formy. Tym razem było to drobne spięcie niczym iskra przemykająca po kuchni. Obydwie usiłowały ją wyłapać i ugasić, zanim spowoduje pożar. Ton Maxine w końcu złagodniał, co Jean przyjęła z oczywistą ulgą. Wciąż pozostawała odrobinę zdenerwowana, mięśnie pozostawały lekko napięte, uwydatniając targające nią uczucia. Spokojnie wysłuchała siostry. Nie wierzyła w to, że ktokolwiek ma prawo dokonywać wyboru, wartościując – na tym wszak polegała bolączka magicznego świata, na tym opierała się niechęć rodziców, ciągłe i nieustanne ocenianie i klasyfikowanie, kto jest wart i kto nie jest. Nie chciała tego robić, uważała, że nie ma do tego prawa, jednak w tym świecie dobre chęci wysłane były drogą trudu.
Skinęła jedynie głową i w ciszy dokończyła swój posiłek. Kudłacz wciąż krzątał się po kuchni z nadzieją, że ostatecznie uda mu się coś ugrać, nie poddawał się nawet, gdy Jean zabrała swój talerz, aby posprzątać po sobie.
– Jeśli zdarzy się cokolwiek gorszego, nie będę się zastanawiać – odpowiedziała jedynie i opuściła kuchnię.
zt x2
Zaśmiała się na wspomnienie odwiecznego wroga, lecz nie odpowiedziała już nic. Nie podważała słów siostry, tym razem brała je za pewne – wierzyła, że nawet za wszystkie galeony tego świata, nie zostawi swojej drużyny dla Jastrzębi. Jej pewność oraz wierność zbudowane były przecież na ciężkiej pracy, wielu latach ćwiczeń, które pozwoliły dostać się na szczyt. Jean poniekąd podziwiała ją za to, za upór, chęci, niezłomną wiarę, dlatego z wielką chęcią wysłuchała tej krótkiej historii. Nie był to pierwszy raz, pewnie również nie ostatni, ale zabarwienie znanej opowieści motywem materialistycznym, rozbawiło ją. Zgadywała, że kryła się w tym choćby nutka prawdy; zbyt wiele lat pozostawały zależne od rodziców oraz ich niewielkich pieniędzy, nic więc dziwnego, że Maxine poszukiwała sposobów, aby móc wieść takie życie, jakie tylko chciała. Tym bardziej miała do tego prawo, skoro utrzymywała się z tego, co kochała. – Forsa i pierwsze okładki gazet – poprawiła ją, choć zaraz potem uśmiechnęła się. Wierzyła, że sława musi mieć swoje blaski i cienie i o ile wywiady zapewne mogły pozostawać jeszcze całkiem przyjemne, o tyle plotkarskie pisemka zdecydowanie nie były.
- Kto wie, może będę szybsza i zostaniesz dorodną gęsią? – zapytała, zręcznie odbijając piłeczkę. Slugus erecto było naprawdę podłym zaklęciem i naprawdę nie życzyłaby sobie pluć ślimakami przed pełną widownią. Słyszała za to o zjawiskowych przemianach w zwierzęta, choć szczerze mówiąc wątpiła nieco w swoje umiejętności w dziedzienie transmutacji, lecz kto wie, być może akurat tym razem los w końcu zacząłby jej sprzyjać?
W końcu zdawał się omijać ją przez wiele lat, a teraz widmo przeszłości wciąż nawracało, przybierając różne formy. Tym razem było to drobne spięcie niczym iskra przemykająca po kuchni. Obydwie usiłowały ją wyłapać i ugasić, zanim spowoduje pożar. Ton Maxine w końcu złagodniał, co Jean przyjęła z oczywistą ulgą. Wciąż pozostawała odrobinę zdenerwowana, mięśnie pozostawały lekko napięte, uwydatniając targające nią uczucia. Spokojnie wysłuchała siostry. Nie wierzyła w to, że ktokolwiek ma prawo dokonywać wyboru, wartościując – na tym wszak polegała bolączka magicznego świata, na tym opierała się niechęć rodziców, ciągłe i nieustanne ocenianie i klasyfikowanie, kto jest wart i kto nie jest. Nie chciała tego robić, uważała, że nie ma do tego prawa, jednak w tym świecie dobre chęci wysłane były drogą trudu.
Skinęła jedynie głową i w ciszy dokończyła swój posiłek. Kudłacz wciąż krzątał się po kuchni z nadzieją, że ostatecznie uda mu się coś ugrać, nie poddawał się nawet, gdy Jean zabrała swój talerz, aby posprzątać po sobie.
– Jeśli zdarzy się cokolwiek gorszego, nie będę się zastanawiać – odpowiedziała jedynie i opuściła kuchnię.
zt x2
Jean Desmond
Zawód : twórczyni magicznych map nieba, przyszły-niedoszły auror
Wiek : 20 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
i'm pretty sure you have
s t a r d u s t
running through those
v e i n s
s t a r d u s t
running through those
v e i n s
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kuchnia
Szybka odpowiedź