Salon
AutorWiadomość
Salon
To największe pomieszczenie w domu i na upartego można uznać je za przytulne, pomijając fakt, że i tu przeważają ciemne, stonowane barwy. Chłód i półmrok rozprasza jednak światło i ciepło kominka, który pali się dość często. Na ścianach wisi kilka obrazów, są też regały z książkami i innymi przedmiotami, ciężki stół oraz nieco wypłowiała kanapa i fotele. To pomieszczenie do wypoczynku oraz do niektórych towarzyskich spotkań.
| 07.04.1957
Niewiele osób określam tytułem bliskich.
Bliskość nie równa się więzom krwi buzującej w zawiłych niciach oplatających ciało, przenikających przez skórę niekiedy, jakby przez papier, kreśląc jasnoniebieskie meandry wewnętrznych ścieżek. Więzy krwi nie są zawsze więzami utworzonymi w duszy; poznałam tę prawdę szybko, brutalnie, dopadła mnie ciosem w twarz. Straciłam swoich rodziców.
Pojęłam, stanowczo zbyt szybko, że ojciec-wuj, matka-ciotka, nie, oni nie są mi bliscy.
Widnieją blisko, wczepiając się w kompozycję obrazu, ułudy dumnego szczęścia - pomimo tego znam prawdę. Od zawsze byłam im zbędna, byłam przymusem zesłanym niespodziewaną śmiercią. Byłam kęsem stającym im w gardle który najchętniej wypluliby i sprzątnęli, udając że mnie już nie ma. Nasze rozmowy stały się zawężone jedynie do uprzejmości. Witajcie. Wszystko. W porządku. Jest dobrze. Jest bardzo dobrze. Słyszę talerze oraz odgłosy sztućców szumiące jak kakofonia. Rodzinny obiad się kończy. Nabieram zbawiennej ulgi. Odchodzę, do następnego razu.
Ty jesteś bliska, Lyanno. Nie waham się ani chwili, wypuszczam śmiało tę myśl, pozwalam jej kwitnąć od naszych, wspólnie tworzonych wspomnień; naszych prób początkowo niezdarnych odnalezienia się w świecie tak nieprzychylnym dla kobiet. Większość wzgardzała tobą; sympatia i podobieństwa w moim przypadku były o wiele silniejsze niż status krwi. Przy tobie, zupełnie zrzucam kolejne atrapy, maski, odsuwam interesowność - jest niepotrzebna. W chwili kiedy mnie wzywasz nigdy nie szukam wymówek. Nie przypominam sobie, abym w rozmowach z tobą musiała dobierać kłamstwa. Jesteś mi bliska. Pewnie najbliższa, spośród wszystkich Zabinich, do których jak podejrzewam nie czujesz się przywiązana. Zbyt wcześnie cię ocenili.
W chwili, kiedy cię widzę, moją twarz instynktownie nawiedza łagodny uśmiech, niewymuszony, subtelnie rozciągający mi linię warg.
- Lyanno - zwracam się, miękko, z należną tobie sympatią. Witam się z tobą. Głowę mam pustą, nie mam ochoty przesadnie snuć scenariuszy, poddaję się w pełni pokornie pojęciu tu - teraz. Nie czuję się zagrożona.
Zakładam, że nie zapraszasz mnie bez przyczyny. Każdy ma jakiś powód.
Pisałaś, że chcesz się spotkać - dlatego jestem. Przychodzę, o ustalonej porze bez haniebnego spóźnienia; pojawiam się w twoim domu, niespiesznym krokiem zatapiam się, wewnątrz przestrzeni salonu, który tak doskonale znam.
Gość
Gość
W życiu Lyanny również trudno było mówić o bliskości, biorąc pod uwagę fakt, że była wyrzutkiem dla własnej rodziny. Nie pamiętała matki, która porzuciła ją nim skończyła rok, a ze strony ojca nigdy nie zaznała ciepłych uczuć takich jak miłość czy troska. Zawsze dawał jej odczuć, jak wielką łaską było to, że ją zatrzymał i że to już bardzo wiele, biorąc pod uwagę jej splugawiony status krwi. Przez lata robił wszystko, by odzyskać szacunek rodziny i przekonać każdego co do tego, że nienawidził Elaine Bellefleur, która podle go oszukała, by nikt nigdy nie oskarżył go o świadomą zdradę krwi. Dla Vincenta Zabiniego czystość krwi była niezwykle istotną wartością i hańbą było dla niego posiadanie córki, która nosiła mieszany status. Zagadką pozostawało dla niej to, dlaczego ją zatrzymał.
W rodzinie prawie każdy nią gardził i większość kuzynostwa jej unikała już od dzieciństwa. Ale były nieliczne wyjątki – w postaci jej brata, a także kuzynki Ophelii. Jej rówieśnicy, z którą przyszło jej uczyć się razem w Hogwarcie. Dzieliły dormitorium i na roku tylko ją mogła nazwać na swój sposób bliską, choć ich relacja zawsze była podszyta pewną zazdrością ze strony Lyanny – Ophelia bowiem była czystej krwi, co sprawiało, że mogła być pełnoprawną częścią rodziny i nie musiała tak bardzo dwoić się i troić, by zapracować na szacunek otoczenia. Obie miały matki z innych krajów, a jednak obie je traktowano inaczej, nawet jeśli wiedziała, że i życie Ophelii nie było pasmem samych sukcesów, straciła własnych rodziców wcześnie i wychował ją ich wspólny wuj, kolejny brat ich ojców. Gdyby to Lyanna została osierocona, zapewne trafiłaby na ulicę lub do domu dziecka.
Ale to wszystko było już przeszłością. Nie była już mieszańcem, a w związku z tym nie musiała czuć tej skrytej zazdrości ani do Ophelii, ani do żadnego innego czystokrwistego czarodzieja. Mogła zacząć żyć inaczej niż do tej pory, bez ciężaru podcinających skrzydła kompleksów na tle swojego statusu.
Właśnie dlatego poprosiła kuzynkę o wizytę – pragnęła przekazać jej wieści osobiście. Właśnie jej, bo to jej z rodziny Zabinich ufała najbardziej, odkąd jej brat wyjechał za granicę i od miesięcy go nie widziała, a ich dawna więź nieuchronnie więdła. Ona się zmieniała, a jego nie było i jeśli kiedyś wróci, z pewnością zastanie siostrę zupełnie inną niż była kiedy ją zostawiał.
- Dobrze cię widzieć – powitała ją. O ile większość Zabinich wzbudziłaby u niej chęć skrzywienia się jak po wypiciu soku z cytryny, na widok Ophelii na jej bladej, pięknej twarzy zawitał lekki, ale szczery uśmiech. Rzadko do kogo uśmiechała się w podobny sposób. Była samotnicą pozbawioną przyjaciół, jej relacje z ludźmi w większości przypadków polegały na transakcjach, nie szczerych więziach.
- Napijesz się? – zaproponowała, gdy przeszły do salonu ponurego jak i reszta domu. Otoczenie może niezbyt pasowało do młodej kobiety, ale Lyanna nie była typową młodą dziewczyną, zresztą wystrój nie był jej dziełem. I tak spędzała tu na tyle niewiele czasu w ciągu dnia, zresztą lubiła ten mrok i ponurość, przydawało jej to powagi.
- Jest coś, o czym chciałam ci powiedzieć osobiście, nie przez sowę – odezwała się nagle, gdy już przysiadła w fotelu po w wyjęciu wina i dwóch kieliszków. Ophelia mogła dostrzec, że Lyanna wyglądała inaczej, że jej plecy były bardziej wyprostowane, a wyraz twarzy zdradzał, że wieści, które miała do przekazania, były naprawdę dobre.
Spojrzała na nią uważnie, mimowolnie odnajdując w jej rysach pewne podobieństwa do siebie samej. Były tak podobne, pod względem charakteru też sporo je łączyło, a jednak ich życia potoczyły się inaczej, na co niewątpliwie wpływ miała czystość krwi. Ophelia mogła też być jedną z nielicznych osób, która pamiętała dawne dziecięce marzenie Lyanny o tym, by przyszedł do niej ktoś i powiedział jej, że doszło do okropnej pomyłki i jej krew jednak była czysta.
- Dowiedziałam się czegoś bardzo ważnego – zaczęła, najpierw pragnąc przyciągnąć jej uwagę, zanim podzieli się wspaniałymi wieściami. Choć Lyanna zwykle była osobą opanowaną i spokojną, spełnienie najskrytszego pragnienia nadal wprawiało jej serce w przyjemne drżenie.
W rodzinie prawie każdy nią gardził i większość kuzynostwa jej unikała już od dzieciństwa. Ale były nieliczne wyjątki – w postaci jej brata, a także kuzynki Ophelii. Jej rówieśnicy, z którą przyszło jej uczyć się razem w Hogwarcie. Dzieliły dormitorium i na roku tylko ją mogła nazwać na swój sposób bliską, choć ich relacja zawsze była podszyta pewną zazdrością ze strony Lyanny – Ophelia bowiem była czystej krwi, co sprawiało, że mogła być pełnoprawną częścią rodziny i nie musiała tak bardzo dwoić się i troić, by zapracować na szacunek otoczenia. Obie miały matki z innych krajów, a jednak obie je traktowano inaczej, nawet jeśli wiedziała, że i życie Ophelii nie było pasmem samych sukcesów, straciła własnych rodziców wcześnie i wychował ją ich wspólny wuj, kolejny brat ich ojców. Gdyby to Lyanna została osierocona, zapewne trafiłaby na ulicę lub do domu dziecka.
Ale to wszystko było już przeszłością. Nie była już mieszańcem, a w związku z tym nie musiała czuć tej skrytej zazdrości ani do Ophelii, ani do żadnego innego czystokrwistego czarodzieja. Mogła zacząć żyć inaczej niż do tej pory, bez ciężaru podcinających skrzydła kompleksów na tle swojego statusu.
Właśnie dlatego poprosiła kuzynkę o wizytę – pragnęła przekazać jej wieści osobiście. Właśnie jej, bo to jej z rodziny Zabinich ufała najbardziej, odkąd jej brat wyjechał za granicę i od miesięcy go nie widziała, a ich dawna więź nieuchronnie więdła. Ona się zmieniała, a jego nie było i jeśli kiedyś wróci, z pewnością zastanie siostrę zupełnie inną niż była kiedy ją zostawiał.
- Dobrze cię widzieć – powitała ją. O ile większość Zabinich wzbudziłaby u niej chęć skrzywienia się jak po wypiciu soku z cytryny, na widok Ophelii na jej bladej, pięknej twarzy zawitał lekki, ale szczery uśmiech. Rzadko do kogo uśmiechała się w podobny sposób. Była samotnicą pozbawioną przyjaciół, jej relacje z ludźmi w większości przypadków polegały na transakcjach, nie szczerych więziach.
- Napijesz się? – zaproponowała, gdy przeszły do salonu ponurego jak i reszta domu. Otoczenie może niezbyt pasowało do młodej kobiety, ale Lyanna nie była typową młodą dziewczyną, zresztą wystrój nie był jej dziełem. I tak spędzała tu na tyle niewiele czasu w ciągu dnia, zresztą lubiła ten mrok i ponurość, przydawało jej to powagi.
- Jest coś, o czym chciałam ci powiedzieć osobiście, nie przez sowę – odezwała się nagle, gdy już przysiadła w fotelu po w wyjęciu wina i dwóch kieliszków. Ophelia mogła dostrzec, że Lyanna wyglądała inaczej, że jej plecy były bardziej wyprostowane, a wyraz twarzy zdradzał, że wieści, które miała do przekazania, były naprawdę dobre.
Spojrzała na nią uważnie, mimowolnie odnajdując w jej rysach pewne podobieństwa do siebie samej. Były tak podobne, pod względem charakteru też sporo je łączyło, a jednak ich życia potoczyły się inaczej, na co niewątpliwie wpływ miała czystość krwi. Ophelia mogła też być jedną z nielicznych osób, która pamiętała dawne dziecięce marzenie Lyanny o tym, by przyszedł do niej ktoś i powiedział jej, że doszło do okropnej pomyłki i jej krew jednak była czysta.
- Dowiedziałam się czegoś bardzo ważnego – zaczęła, najpierw pragnąc przyciągnąć jej uwagę, zanim podzieli się wspaniałymi wieściami. Choć Lyanna zwykle była osobą opanowaną i spokojną, spełnienie najskrytszego pragnienia nadal wprawiało jej serce w przyjemne drżenie.
Salon
Szybka odpowiedź