Margerita Temida Sheridan
Nazwisko matki: Slughorn.
Miejsce zamieszkania: Londyn, ulica śmiertelnego Nokturnu 13/3.
Czystość krwi: Czysta ze skazą.
Status majątkowy: Uboga.
Zawód: Lichwiarka, hazardzistka i krętaczka. Żadnego interesu się nie boi! Największe zyski czerpie jednak ze sprzedaży nielegalnych eliksirów własnej roboty.
Wzrost: 168 cm.
Waga: 62 kg.
Kolor włosów: Czarne, choć uważne oko wypatrzy już kilka siwych pasemek – prowadzi wszak stresujące życie.
Kolor oczu: Czarne.
Znaki szczególne: Zamiłowanie do czarnych ubrań; nieodłączny papieros, który dymi na zielono; mocno umalowane oczy; otacza ją zapach dymu, hiacyntów i piżmowych perfum; porusza się jak kot – cicho i ostrożnie. Na plecach ma starą bliznę ciągnącą się na ukos od lewej łopatki do wysokości prawego biodra – i to bynajmniej nie jedyna szrama na jej ciele, choć z pewnością najbardziej efektowna.
11 cali, rdzeń z błony druzgotka, drewno leszczynowe
Slytherin
-
Konającego ojca
Starym pergaminem, rumem, letnim deszczem na Nokturnie i miodem
Siebie samą – niekoronowaną Królową Nokturnu. Potężną, bogatą i na tyle silną, by zapewnić opiekę tym, których kocham.
Eliksirami, intrygami, hazardem i gotowaniem (choć pewnie trudno wam uwierzyć w to ostatnie)
Tym na których akurat postawiłam
Załatwiam kolejne interesy, warzę eliksiry, szukam kłopotów, piję za dużo rumu, oszukuję w karty.
Tego co grają w barach
Evy Green
The girl has always been half goddess, half hell.
Wiele razy zastanawiała się nad tym jak mogłoby wyglądać jej życie, gdyby jej rodzina nie była wynikiem jednej nastoletniej pomyłki. Czy gdyby jej rodzice się kochali – gdyby naprawdę chcieli ze sobą być, gdyby chcieli mieć j ą – to byłoby inaczej? Zostałaby wychowana na damę. Przyuczoną do tego wszystkiego co wypada i należy. Pewnie umiałaby grać na skrzypcach, tańczyć dworskie tańce i dygać na każde zawołanie. Byłaby kolejną śliczną dziewczyną w muślinowej sukience, która szuka dobrej partii powołując się na panieńskie nazwisko swojej matki. Czy to w ogóle możliwe? Życie o którym marzyła jako dziewczyna z każdym kolejnym rokiem wydaje się coraz większą abstrakcją. Nie ma przecież dla niej innego miejsca niż Nokturn. Był jej przeznaczony, tak samo jak eliksiry i trucizny. Należy do niego. A kiedyś on będzie należał do niej…
Jej matka, Estelle Slughorn była czwartym i (o zgrozo!) nie ostatnim dzieckiem swoich rodziców. Miała całą gromadę rodzeństwa, z którym musiała nieustanie konkurować o uwagę i przywileje. Jedynym czego nigdy jej nie brakowało były ambicje. Marzyła, że dzięki rodzinnym koneksjom i dobremu małżeństwu zostanie kimś znaczącym na salonach magicznej Anglii. Na swoje szczęście była nadzwyczaj urodziwa. Przedziwne połączenie kasztanowych włosów, nienagannej cery i oczu tak ciemnych, że niemal czarnych czyniło z niej potencjalną łamaczkę męskich serc. Niestety mimo całego tego uroku – idącego zresztą w parze ze ślizgońskim sprytem - nie była wcale dziewczyną mądrą. Nigdy nie znała w niczym umiaru i nie dostrzegała konsekwencji swoich działań. Kiedy wodziła za nos Cadana Sheridana, zupełnie nie przewidywała, że sprawy do tego stopnia wyrwą się spod jej kontroli. Miała zaledwie osiemnaście lat, dopiero co skończyła Hogwart i cieszyła się tygodniową wizytą w Irlandii, która poprzedzała przygotowania do jej pierwszego Sabatu. Najstarszy brat jej przyjaciółki Dalii, który zawsze wpatrywał się w nią jak w obrazek, tego lata adorował ją jeszcze mocniej. Ona traktowała to jak salonowe gierki – nieznaczące wiele zabawy mające jej umilić pobyt w posiadłości pod Dublinem. Dla niego, absolutnie nieobytego w arystokratycznym świecie, były to poważne zaloty i nadzieje na przyszłość. Gdyby ostatniej nocy nie wypili za dużo wina ta letnia przygoda zakończyłaby się zapewne radosnym powrotem Estelle do domu i jego złamanym sercem. (Nie)stety lato w Irlandii zakończyło się skandalem sezonu – mezaliansem, błyskawicznym ślubem i urodzonym w kwietniu dzieckiem. Margeritą Sheridan.
Największym bogactwem Sheridanów była zawsze ciężka praca. Byli dużą, rozsianą po świecie rodziną, która miała niebywałą żyłkę do interesów. Oczywiście daleko im było do szlacheckich nazwisk; nie mieli skarbców pełnych złota i nikt przed nimi nie padał na kolana. Od swoich dzieci nie wymagali zachowywania czystej krwi (choć zawsze gorąco przyklaskiwali słusznym wyborom), bo znacznie bardziej interesowała ich uczciwość i praktyczne umiejętności. W swoim rodzinnym Dublinie byli jednak rozpoznawalni oraz powszechnie szanowani. Cadan, najstarszy z trójki rodzeństwa, miał przejąć po ojcu zakład produkujący kufry, który w tamtych czasach składał się z dwóch sklepików i warsztatu zatrudniającego czterech rzemieślników. Jego młodszy brat miał wprawdzie większe zdolności w kwestiach biznesowych, ale tradycja Sheridanów nakazywała, by to najstarszy syn dziedziczył majątek.
Przez pierwsze trzy lata małżeństwa państwa Sheridan wszystko było we względnym porządku. Mieszkali w niedużym, ale pięknie urządzonym domu na przedmieściach Dublina i starali się o drugie dziecko, bo rodzina naciskała na pojawienie się syna, który kiedyś odziedziczy „Kufry Sheridanów”. Estelle udawała, że pogodziła się z utratą statusu i zajmowała się strojeniem córki w drogie sukienki obiecując sobie w duchu, że dzięki niej osiągnie wszystko o czym kiedyś marzyła. Cadan spędzał całe dnie w pracowni, tworząc kolejne magiczne kufry. Wracał do domu pachnąc drewnem, zawsze z wiórami we włosach. Szorstkimi dłońmi gładził pulchne policzki pierworodnej, która niecierpliwie wyczekiwała jego przybycia. Dziewczynka rosła jak na drożdżach. Szybko, bo już w wieku niespełna trzech lat ujawniła zdolności magiczne i zapowiadała się na wyjątkowo zdolne dziecko.
Niestety niedługo po czwartych urodzinach Margerity zmarł Cadmus Sheridan, jej dziadek i dotychczasowa głowa rodziny. Firma z potężnym hukiem spadła na barki Cadana, który nie poradził sobie najlepiej z nowymi obowiązkami. Był wybitnym rzemieślnikiem, ale zarządzanie? To nigdy nie była jego bajka. Nim minął kolejny rok zakład przestał przynosić zyski, a mało tego jego długi błyskawicznie rosły. Estelle była wściekła; Aidan (młodszy z braci Sheridan) notorycznie urządzał awantury domagając się władzy nad firmą; wszystko sypało się jak zamek z piasku. Zamiast podejmować decyzje Cadan uciekał – do baru, do alkoholu, a po paru miesiącach już bezpośrednio w ramiona kochanki, która w przeciwieństwie do żony i rodziny nie stawiała mu niemożliwych żądań. Wracał coraz później, pracował coraz mniej, a na rosnącą córkę patrzył po pewnym czasie równie niechętnie co na kapryśną połowicę. Sama Estelle też coraz częściej zaglądała do kieliszka. By utrzymać dom oddawała w zastaw kolejne srebra, swoje szaty, a z czasem nawet magiczne zabawki Margerity. Przestała udawać, że bawi ją zabawa w dom, gdzie to do niej należy gotowanie i sprzątanie, a praniem zajmuje się tylko jeden podstarzały skrzat domowy. Całe dnie spędzała w swoim pokoju, zajęta opróżnianiem kolejnych butelek. Pozostawionej samopas panienki doglądał jednie wspomniany wyżej skrzat i okazjonalnie wpadająca ciotka, Dalia.
Zamknięta w swoim pokoju Margerita nie umiała zrozumieć dziwnego zachowania rodziców. Zastanawiała się w czym zawiniła, że nie zasługuje już na ojcowskie pieszczoty i uwagę matki. Korytarze ich domu wypełniała cisza, pustka i chłód. Nie było nikogo kto mógłby się śmiać, pocieszać ani kochać. Dziewczynka spędzała więc czas szlifując umiejętność czytania i poświęcając się w pełni zdobywaniu wiedzy, która dość skutecznie odciągała jej uwagę od samotności.
Matka po raz pierwszy podniosła na nią rękę, gdy miała niespełna siedem lat. Zamyślona strąciła z parapetu wazon, który Estelle otrzymała w (skromnym) ślubnym posagu. I choć do naprawienia zakurzonego bibelotu wystarczyło jedno machnięcie różdżki, pierwszą reakcją pani Sheridan było wymierzenie córce siarczystego policzka. Trudno powiedzieć co sprawiło, że postanowiła swoją frustrację wyładować na niknącym w oczach, ciemnowłosym dziecku. Może za bardzo przypominała jej Cadana? Była chodzącym dowodem na błędy młodości? A może po prostu miło było choć przez chwilę znów poczuć, że ma się nad czymś władzę? Rita do dziś tego nie wie. Faktem jest to, że za pierwszym razem przyszły kolejne. Szturchnięcia, kopniaki i upokarzające uderzenia otwartą dłonią szybo stały się ich nową codziennością, która napawała dziewczynkę jednocześnie przerażeniem i niekończącymi się wyrzutami sumienia. Przecież ciągle robiła coś nie tak. Gdyby umiała zachowywać się jak należy, matka na pewno nie miałaby powodów by ją karać, prawda? Nie było ojca, ani innych krewnych, którzy mogliby zareagować. Dostrzec siniaki, zadrapania i coraz bardziej przerażone spojrzenie małej panny Sheridan, która w niczym nie przypominała już pulchnego i roześmianego brzdąca w kolorowych sukienkach.
Rita najgorzej wspomina dzień, gdy matka dowiedziała się o tym, że ojciec nie tylko ma romans z czarownicą znikąd, ale co więcej doczekał się z nią syna. Całą swoją wściekłość i gorycz przelała wtedy na nią – rzucając w gniewie paskudne zaklęcie. Jego efektem jest bliznę, którą ma na plecach po dziś dzień, i która mimo swoich pokaźnych rozmiarów nijak ma się do tego jak wielkie szkody ten moment wyrządził w jej psychice. W tamtej chwili przestała wierzyć w to, że matka wciąż ją kocha i cała miłość jaką jeszcze dla niej miała przerodziła się w gorącą i pełną bezsilności nienawiść. W przyszłości uczucia te miały zaowocować kolejną tragedią.
Podróż do Hogwartu była jednocześnie ucieczką i ogromnym wyzwaniem. Pełna lęków, podskakująca przy każdym krzyku czy gwałtownym ruchu – i bez swojego szemranego pochodzenia czy otaczających nazwisko plotek stanowiła dobry obiekt do drwin. W tłumie pierwszoroczniaków wyróżniała się swoją chorobliwie wychudzoną sylwetką i wytartymi szatami z drugiej (albo i trzeciej ręki). Kryła głowę w ramionach i zza burzy ciemnych włosów nieufnie obserwowała wszystko co działo się wokół. Wsunięta na jej głowę Tiara Przydziału po krótkim wahaniu krzyknęła „Slytherin”, odsyłając ją do stolika w barwach zieleni i srebra. Przez te kilka sekund stary kapelusz rozważał czy nie przydzielić jej do domu Roweny, który mógłby zaspokoić jej nieustający głód wiedzy, ale koniec końców ambicje i spryt okazały się cechami znacznie silniejszymi.
Przez kilka pierwszych tygodni była przytłoczona szkołą i otaczającymi ją tłumami, miała jednak wrodzoną wolę przetrwania i zaskakująco szybko zdołała znaleźć dla siebie niszę w zamkowym środowisku. Jako nieprawdopodobnie bystre dziecko doskonale radziła sobie z nauką. Pokochała szkolną bibliotekę, której była stałym gościem niemal od rana do wieczora. Wolała książki niż towarzystw swoich często bardzo bogatych i nieprzyjemnych kolegów z domu. Zawarła milczące przymierze z kilkoma innymi kujonami, a pod koniec roku była w stanie wkupywać się w łaski innych uczniów oferując im pomoc w nauce i odrabianiu zadań. Przed wyjazdem z Hogwartu jeden z jej nielicznych bliskich kolegów zaproponował, by latem spotkali się na Nokturnie. Przystała na propozycję bez większego zastanowienia, nie wiedząc do końca czym wspomniany Nokturn jest, ani czego się tam spodziewać. Uznawała jednak, że wszystko będzie lepsze niż spędzanie czasu w domu. Po roku w Hogwarcie zrozumiała już, że za nic w świecie nie chce tam wracać i choć nie wiedziała jeszcze jak to zrobi – zamierzała wyrwać się ze swojego prywatnego piekła jak najszybciej się da.
Pierwszą wizytę na Nokturnie pamięta doskonale do dziś. Ukradła trochę proszku Fiuu ze szkatułki matki, gdy ta spała głębokim, pijackim snem, i wymknęła się z domu. Wylądowała w kominku u Borgina i Burke’sa. Subiekt wygonił ją z krzykiem na ulicę, gdzie wpadła wprost na swojego towarzysza. Cholerny Graham Mulciber! Wtedy była bliska uduszenia go za to gdzie ją zabrał i jak bardzo nastraszył, pokazując mroczne alejki najgorszej magicznej dzielnicy w kraju. Dziś uważa, że była to najlepsza rzecz jak ją w życiu spotkała. Rozstali się na Pokątnej późnym popołudniem; Graham udał się do domu i zapewne spędził resztę wakacji z dala od niebezpieczeństw Nokturnu. Rita jednak wróciła tam kolejnego dnia, a potem kolejnego i kolejnego, i tak aż do końca wakacji. Dwa razy musiała ukraść pieniądze na dokupienie proszku Fiuu, by matka nie zauważyła jej wycieczek! Szybko adaptowała się do tego dziwnego i groźnego świata, który tak ogromnie ją zafascynował. Była chuda, więc łatwo przychodziło jej krycie się w cieniach i wąskich przejściach. Podpatrując inne dzieci uczyła się jak kraść, jak żebrać i dawać w nos złośnikom. Na drugi rok Hogwartu wróciła całkiem odmieniona – bardziej pewna siebie, nieco wyrachowana i zdecydowana na przetrwanie. Z przestraszonego pisklęcia, które kryło głowę w ramionach, przerodziła się w syczącego wściekle kota, który nie wahał się wyciągnąć pazurów na tych, którzy szukali z nim zwady. Zyskała miano wariatki i niechętny szacunek rówieśników. Omijano ją szerokim łukiem, póki nie okazywała się potrzebna – wciąż przecież chętnie pomagała przy nauce, choć teraz domagała się za to zapłaty w postaci błyszczących monet. Niewiele obchodziło ją skąd pochodzili Ci, którzy jej płacili. Nie brzydziła się galeona z ręki szlamy, był dla niej wart dokładnie tyle samo co ten z sakiewki szlachcica. Śmiała się cicho, gdy ktoś opowiadał jej o wyższości czystej krwi nad mugolską. Krew była tylko krwią, u każdego wyglądała tak samo. Była zbyt cyniczna, by zarazić się idealistyczną gorączką, która dotknęła jej rówieśników. Nie obchodził jej Grindelwald, nie dbała o rosnących w siłę młodych Rycerzy Walpurgii. Z kpiącym uśmieszkiem zerkała na swojego kolegę z roku – Toma Riddla - i trzymała się z daleka od niego i jego kółka adoracji. Tak długo jak nie miała interesu w byciu miłą, wszystkich zdawała się nienawidzić po równo.
Pieniądze odkładała, niecierpliwie wyczekując kolejnych wakacji, które rok w rok spędzała na Nokturnie – ucząc się coraz więcej i coraz więcej znacząc. Oczywiście nie wszystko przyszło jej łatwo. Często to ją oszukiwano. Kilka razy za swoją nieuwagę oberwała tak mocno, że dosłownie skuczała z bólu. Nokturn wszedł jej jednak w krew i nie umiała się od niego uwolnić. Był jak narkotyk, z którego nigdy nie chciała rezygnować.
W przeciwieństwie do ojca odziedziczyła typową dla Sheridanów zdolność do interesów. Wiedziała co i jak kupić (albo raczej ukraść), a potem jak to sprzedać ze sporym zyskiem. Nie bała się ubrudzić rąk, nie miała też wyrzutów sumienia, gdy przychodziło do krętactw i oszustw. Na Nokturnie przezwano ją panną Ritą, bo jej wyszukane imię nijak nie pasowało do zakurzonych kufli pełnych kiepskiej jakości piwa. Z ulgą porzucała nazwisko Sheridan. Nie chwaliła się nim i pracowała zaciekle nad pozbyciem się irlandzkiego akcentu, który w swoim czasie tak dosadnie zdradzał jej pochodzenie. Szkołę skończyła z doskonałymi wynikami, ale nigdy nie wybrała się na staż do Ministerstwa, choć opiekun domu przekonywał ją, że z łatwością dostałaby się na kurs alchemików. Rita jednak za nic miała ciepłe posadki i stabilizację. Miała swoje bardzo konkretne plany, nad którymi pracowała przez ostatnie lata nauki i nie zamierzała teraz z nich rezygnować. Za odłożone pieniądze wynajęła maleńką klitkę na Nokturnie i tam skryła się przed światem na kilka tygodni. Ślęczała nad kociołkiem produkując swoją najbardziej wyczekiwaną miksturę – truciznę tak silną jak nienawiść w jej sercu. Kiedy ta wreszcie była gotowa udała się do domu, w którym dorastała, by uwolnić się od tego co (jak myślała) najbardziej ją krzywdziło. Zaślepiona swoją złością, nie wahała się dolewając trucizny do butelki wina. Jej rodzice skonali przed zachodem słońca, a ona skutecznie tłumiła wyrzuty sumienia powtarzając sobie, że nie było innego wyjścia. Przecież to oni byli trucizną, której musiała się pozbyć ze swojego życia! Ich śmierć do dziś śni jej się po nocach, ale świadome wyznanie żalu zapewne nigdy nie przejdzie jej przez gardło.
Zaczęła nowe życie na Nokturnie, które od poprzednich dni jej dorosłości różniło się tylko tym, że była teraz sierotą. Świętowała wolność, a może zagłuszała pustkę, trudno powiedzieć... Piła jednak za dużo i pozwalała sobie na zbyt wiele. Jak bardzo była zdruzgotana, gdy okazało się, że popełniła ten sam błąd co niegdyś jej matka! Była w ciąży. Nie miała pieniędzy, rodziny ani nikogo zaufanego, do kogo mogłaby się zwrócić po pomoc. Ba, nie była nawet pewna kto jest ojcem jej dziecka! Rozpaczliwie szukała wyjścia z sytuacji, która była… bez wyjścia. Urodzenie dziecka nie wchodziło w grę, co więcej sama ciąża nastręczała ogromnych problemów, bo znacząco ograniczała jej sprawność i możliwości. Ratunek nadszedł niespodziewanie w postaci naskrobanego w starym notesie przepisu. Instrukcje wykonania eliksiru poronnego były pieczołowicie niszczone, a oto przez czysty przypadek dostała w swoje ręce jego kopię. Eliksir uwolnił ją od problemu, a także niemal od życia – bo okazało się, że zażyła go zbyt późno. Ritę jednak trudno zabić. Wylizała i z tego. Powoli wróciła do siebie i swoje porażki przekuła w sukcesy. Eliksir Rue stał się jej przepustką do nowego życia. Zaskakujące jak wiele kobiet potrzebowało tak specyficznej pomocy! Doprowadziła recepturę do perfekcji i zaczęła przyjmować zamówienia od istot równie zdesperowanych co niegdyś ona sama. Im większa potrzeba, tym wyższa cena – śmiała się w duchu, licząc kolejne złote monety.
Po dwóch latach miała już dość pieniędzy, by wykupić mieszkanie nad sklepem Borgin&Burke’s, gdzie mieszka zresztą po dziś dzień. Przestała kraść na ulicy, a zaczęła pożyczać, by lichwą w sposób znacznie prostszy ograbiać ludzi z ich oszczędności. Teraz wszyscy ją tutaj znają. Panna Rita, która poratuje w trudnej sytuacji; da złoto albo eliksir, który rozwiąże problemy. Od kiedy zaczęła robić interesy z arystokratami, sama zaczęła udawać wielką panią – nosi piękne ubrania, używa drogich perfum i uśmiecha się zagadkowo znad szklaneczki rumu. Co z tego, że nie zawsze ma za co jeść? Ważne jak Cię widzą! Trochę nieświadomie naśladuje ruchy własnej matki, którą tak niepokojąco przypomina o świcie po kilku głębszych… Zaciekle udaje, że nie ma w niej krztyny litości ani ludzkich odruchów, choć nie jest to prawda. Czasem, gdy widzi znękaną kobietę, którą mąż skatuje na wieść o kolejnej ciąży podsuwa jej fiolkę eliksiru za darmo. Swojego przyrodniego brata wydostała z kłopotów, choć przecież wcześniej wcale nie znał jej imienia! Przez wiele lat wstydziła się tych porywów serca. Uczucia: oto co przeraża ją bardziej niż wszystko inne na świecie! Jej wnętrze otaczają wysokie mury, które mają ukrywać to jak bardzo jest wrażliwa i jak łatwo można ją zniszczyć, jeśli tylko wie się gdzie uderzać. Ostrożnie dobiera tych, którym pozwala wejść do środka. Tych kilku szczęśliwców może liczyć na jej oddanie – jest z natury egoistyczna i tego co kocha (uznając tym samym za niezbędne do swojego szczęścia) broni zaciekle i do ostatniej kropli krwi. Niech więc Morgana chroni tych, którzy spróbują zagrozić jej bliskim. Rita bowiem nie umie wybaczać.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 1 | Brak |
Zaklęcia i uroki: | 2 | +2 (różdżka) |
Czarna Magia: | 1 | Brak |
Magia lecznicza: | 3 | Brak |
Transmutacja: | 0 | Brak |
Eliksiry: | 16 | +3 (różdżka), +3 (fioletowy kryształ) |
Sprawność: | 1 | Brak |
Biegłość | Wartość | Wydane punkty |
Język ojczysty: angielski | II | 0 |
Język obcy: iryjski | I | 2 |
Zielarstwo | III | 7 |
Taniec | I | 1 |
Gotowanie | II | 3 |
Instynkt przetrwania | II | 3 |
Kłamstwo | IV | 13 |
Kradzież | II | 3 |
Mocna głowa | III | 7 |
Retoryka | II | 3 |
Spostrzegawczość | IV | 13 |
Ukrywanie się | IV | 13 |
Zastraszanie | III | 7 |
0 |
różdżka, kociołek miedziany, teleportacja, statystyki(5)
The girl has always been half goddess, half hell.
With kisses on my mouth
There's poison in the water
The words are falling out
Witamy wśród Morsów
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ocalałeś, bo byłeś
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.