Gabinet oficera więziennego
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Gabinet oficera więziennego
Oficer więzienny odpowiedzialny jest za nadzór i bezpieczeństwo więźniów znajdujących się pod jego pieczą. Zasłużony czarodziej, Stephen Vane pełni tę funkcję od dwudziestu lat. Zajmuje się zatrzymaniem i kontrolą każdego aresztowanego wprowadzanego do Tower of London. Po zamachu na Ministerstwo Magii użyczył swojego lokum dla przedstawicieli Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów, z którymi przyszło mu współpracować przez całą swoją karierę. Niewielkie pomieszczenie zostało magicznie powiększone, aby mogło pomieścić gromadzących się tu aurorów. Kiedy wszystko powróciło do normy znów został sam w czterech, pustych i zimnych ścianach.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 14.03.19 19:17, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do lochów londyńskiej twierdzy wcale nie był mu miły, jednak zostało mu sporo roboty papierkowej. Chciał jak najszybciej uporać się z papierami zalegającymi mu na biurku, zwłaszcza, że wszyscy tych papierów po coś potrzebowali, nawet jeśli nie było gdzie ich archiwizować, ponieważ ich obecne archiwum było jednym wielkim bajzlem. Niby rozwiązanie tymczasowe. Wcale się nie zdziwi, jeśli ta tymczasowość stanie się długimi miesiącami, jeśli nie latami. Anomalie wciąż szalały, więc pogorzelisko po Ministerstwu Magii ledwo zostało usunięte, więc nikt nawet nie podejmował się tematu odbudowy, gdy każdy ruch różdżką mógł być początkiem tragedii.
Wsłuchiwał się uważnie w słowa Carter, gdy ta precyzyjnie streszczała mu zawartość raportu, jednak i tak po przyjęciu raportu z jej rąk spojrzał w zawarte nim informacje, przede wszystkim analizując dodane do niego zdjęcia wszystkich obrażeń na ciele. Od razu rzuciło mu się w oczy to, że obrażenia obu ofiar, dwóch mężczyzn w podobnym wieku, mają zupełnie inny charakter. Obaj znalezieni martwi w rzece, ale tylko to tak właściwie ich łączyło. Denat, na którym skupili uwagę w tej chwili, został potraktowany w sposób o wiele bardziej brutalny, ale można by rzecz, że dość nieprzemyślany, jakby sprawca w większej mierze kierował się gwałtownymi emocjami, nakierowany przede wszystkim na to, aby zadać jak najwięcej bólu. Na dodatek zbrodnia została dokonana w okolicy znalezienia miejsca zwłok, ciała pozbyto się na szybko, niezbyt też umiejętnie.
– Dobra robota – pochwalił oszczędnie kobietę, nie odrywając spojrzenia od dokumentacji. Jednak w końcu przeniósł je na nią, aby przyjrzeć jej się z dużą uwagę w panującym wokół nich półmroku. Nawet w jej wyrazie twarzy, wyrażającym niewiele, dostrzegał niezadowolenie narastające przez przebywanie w tym zatęchłym miejscu. Tak dobrze to rozumiał. A może przez własne odczucia zbyt śmiało zarzucał podobną niechęć do zbiorowej sali Tower of London innym?
Pierwszy przypadek sprzed dwóch tygodni był inny, jakby ktoś wszystko po kolei zaplanował. Wcześniejsza ofiara również miała ślady po czarnomagicznych zaklęciach, ale zupełnie innych. Tamten czarodziej był torturowany przez jakiś czas i to w dość wysublimowany sposób, jakby sprawca brzydził się krwi. Nie uszkadzał ciała w sposób, aby było to widoczne gołym okiem. Ale o swoich przemyśleniach nie mówił, po prostu podał swojej współpracownicy teczkę podsumowującą jego sprawę, gdzie znajdował się pełny raport z sekcji. Dał jej trochę czasu, aby sama na początek się z nim zapoznała. W jego mniemaniu minuta to było wystarczająco czasu.
– Koroner stwierdził widoczne zmiany w sercu, co pozwala się domyślać, że ofiarę dość długo i wielokrotnie poddawano działaniu zaklęcia Cordcordis – zaczął swoją ponurą relację, odwdzięczając się za tę pierwszą. – Do tego lekko przemieszczone organy wewnętrzne. Na koniec rozerwane przez Implosio. Zerwane ścięgna od Nervuso, wyłamane kości ze stawów z pomocą Distorsio, zmiażdżone wszystkie paliczki palców u rąk i stóp, zapewne sprawka Ictusosio. I rzecz jasna uwielbiany przez zwyrodnialców Cruciatus.
Westchnął krótko nieco zmęczony i zniechęcony. Jego ostatnią nadzieją było to, że obie sprawy były ze sobą powiązane i przy tej drugiej znajdą więcej śladów, ponieważ zabójca popełnił błąd. Jego nadzieje rozwiały się i czekał już tylko na wyrok z ust Sophii brzmiący: to nie był ten sam sprawca.
Wsłuchiwał się uważnie w słowa Carter, gdy ta precyzyjnie streszczała mu zawartość raportu, jednak i tak po przyjęciu raportu z jej rąk spojrzał w zawarte nim informacje, przede wszystkim analizując dodane do niego zdjęcia wszystkich obrażeń na ciele. Od razu rzuciło mu się w oczy to, że obrażenia obu ofiar, dwóch mężczyzn w podobnym wieku, mają zupełnie inny charakter. Obaj znalezieni martwi w rzece, ale tylko to tak właściwie ich łączyło. Denat, na którym skupili uwagę w tej chwili, został potraktowany w sposób o wiele bardziej brutalny, ale można by rzecz, że dość nieprzemyślany, jakby sprawca w większej mierze kierował się gwałtownymi emocjami, nakierowany przede wszystkim na to, aby zadać jak najwięcej bólu. Na dodatek zbrodnia została dokonana w okolicy znalezienia miejsca zwłok, ciała pozbyto się na szybko, niezbyt też umiejętnie.
– Dobra robota – pochwalił oszczędnie kobietę, nie odrywając spojrzenia od dokumentacji. Jednak w końcu przeniósł je na nią, aby przyjrzeć jej się z dużą uwagę w panującym wokół nich półmroku. Nawet w jej wyrazie twarzy, wyrażającym niewiele, dostrzegał niezadowolenie narastające przez przebywanie w tym zatęchłym miejscu. Tak dobrze to rozumiał. A może przez własne odczucia zbyt śmiało zarzucał podobną niechęć do zbiorowej sali Tower of London innym?
Pierwszy przypadek sprzed dwóch tygodni był inny, jakby ktoś wszystko po kolei zaplanował. Wcześniejsza ofiara również miała ślady po czarnomagicznych zaklęciach, ale zupełnie innych. Tamten czarodziej był torturowany przez jakiś czas i to w dość wysublimowany sposób, jakby sprawca brzydził się krwi. Nie uszkadzał ciała w sposób, aby było to widoczne gołym okiem. Ale o swoich przemyśleniach nie mówił, po prostu podał swojej współpracownicy teczkę podsumowującą jego sprawę, gdzie znajdował się pełny raport z sekcji. Dał jej trochę czasu, aby sama na początek się z nim zapoznała. W jego mniemaniu minuta to było wystarczająco czasu.
– Koroner stwierdził widoczne zmiany w sercu, co pozwala się domyślać, że ofiarę dość długo i wielokrotnie poddawano działaniu zaklęcia Cordcordis – zaczął swoją ponurą relację, odwdzięczając się za tę pierwszą. – Do tego lekko przemieszczone organy wewnętrzne. Na koniec rozerwane przez Implosio. Zerwane ścięgna od Nervuso, wyłamane kości ze stawów z pomocą Distorsio, zmiażdżone wszystkie paliczki palców u rąk i stóp, zapewne sprawka Ictusosio. I rzecz jasna uwielbiany przez zwyrodnialców Cruciatus.
Westchnął krótko nieco zmęczony i zniechęcony. Jego ostatnią nadzieją było to, że obie sprawy były ze sobą powiązane i przy tej drugiej znajdą więcej śladów, ponieważ zabójca popełnił błąd. Jego nadzieje rozwiały się i czekał już tylko na wyrok z ust Sophii brzmiący: to nie był ten sam sprawca.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Ich praca w tym miejscu nie była łatwa ani przyjemna, zwłaszcza że wciąż panował spory chaos po tych nagłych przenosinach oraz zniszczeniu wielu ważnych dokumentów w pożarze. Ale żyli i wciąż mogli działać, choć wiele spraw zostało znacznie spowolnionych przez zniszczenie dokumentacji i materiału dowodowego. W dodatku oprócz starych spraw, których rozwiązanie utrudni się i wydłuży, bo wiele wątków musieli na bieżąco odtwarzać korzystając z pamięci aurorów prowadzących tamte śledztwa, ciągle dochodziły nowe, jak te ciała znalezione w rzece. Przestępcy pozwalali sobie na wiele, korzystając z rozsypki ministerstwa i Biura Aurorów. Czuli się bezkarnie, ale aurorzy musieli im udowodnić, że wcale tak nie było, że czarna magia wciąż była ścigana z całą stanowczością, a ci, którzy jej używali, zostaną odpowiednio ukarani.
Teraz też musiało tak być. Zbadają dowody, a potem wytropią tego, kto zabił mężczyznę z rzeki. Ale na razie sprawa była w powijakach, nie mieli nawet tożsamości zmarłego. Tą należało dopiero ustalić, ale na razie Sophia musiała upewnić się, czy sprawa nie ma związku z tą prowadzoną przez Rinehearta. W przypadku punktów wspólnych można by było wysnuć założenie, że obie ofiary zabiła ta sama osoba lub osoby mające jakieś powiązania.
Opowiedziała mu o wszystkim, czego się dowiedziała, pokazała też raport z sekcji zwłok, by auror mógł przejrzeć całą dokumentację łącznie ze zdjęciami obrażeń ofiary. Przyglądała mu się ukradkiem, spoglądając na doświadczonego aurora przy pracy. Od takich jak Rineheart można było się wiele nauczyć, miał za sobą całe lata prowadzenia różnych spraw, pracował w zawodzie prawdopodobnie zanim jeszcze ona pojawiła się na świecie. Przy nim rzeczywiście czuła się żółtodziobem; bo czymże był jej rok pracy przy jego stażu, który, jak podejrzewała, mógł sięgać jakichś trzydziestu lat. Nie była nawet pewna, ale w zawodzie, w którym wielu umierało młodo, długi staż budził tym większy respekt.
Przejrzała też raport dotyczący jego sprawy oraz wysłuchała słownej relacji, w myślach porównując obrażenia ofiary z wcześniejszej sprawy z ciałem znalezionym dzisiaj. Różnic było sporo, w zasadzie jedynym wspólnym mianownikiem był podobny wiek ofiar oraz znalezienie ich w rzece. Poza tym nic się nie zgadzało, nawet sposoby działania sprawców były zupełnie inne, mimo że obie ofiary miały na sobie ślady czarnej magii. Ale trudniących się nią plugawców nie brakowało. To mogły być dwie zupełnie różne osoby.
- Obawiam się, że możemy mieć do czynienia z różnymi sprawcami – podsumowała. – Oczywiście może być i tak, że jeden sprawca zmienił metody działania, mogą to być też dwie różne osoby, ale powiązane... Albo, co bardziej prawdopodobne, sprawy po prostu nie mają żadnego związku i to, że ofiary znaleziono w rzece, to tylko zbieg okoliczności, że akurat dwóch różnych zwyrodnialców wybrało ten sam sposób pozbycia się zwłok już po wszystkim. – Podejrzewała, że trzecia opcja może okazać się najbardziej prawdopodobną. Że sprawców było dwóch i mogli w ogóle nie być powiązani. – Wiadomo coś więcej o motywach? W przypadku dzisiejszego ciała spróbujemy je możliwie szybko ustalić, odkrycie tożsamości może okazać się pomocne, bo będzie można przejrzeć powiązania ofiary. Powód mógł być osobisty, nie możemy wykluczyć zemsty, dobrym motywem w tych czasach wydają się też uprzedzenia. – Jeśli okaże się, że denat był mugolakiem, to dla niektórych mógł być mocny powód, żeby go zaatakować. W obecnych czasach uprzedzenia na tle krwi stanowczo zbyt często przechodziły od słów do czynów. Ale na ten moment nie było jak tego sprawdzić, czysta bądź brudna krew była tylko przenośnią, każdy krwawił dokładnie tak samo.
Teraz też musiało tak być. Zbadają dowody, a potem wytropią tego, kto zabił mężczyznę z rzeki. Ale na razie sprawa była w powijakach, nie mieli nawet tożsamości zmarłego. Tą należało dopiero ustalić, ale na razie Sophia musiała upewnić się, czy sprawa nie ma związku z tą prowadzoną przez Rinehearta. W przypadku punktów wspólnych można by było wysnuć założenie, że obie ofiary zabiła ta sama osoba lub osoby mające jakieś powiązania.
Opowiedziała mu o wszystkim, czego się dowiedziała, pokazała też raport z sekcji zwłok, by auror mógł przejrzeć całą dokumentację łącznie ze zdjęciami obrażeń ofiary. Przyglądała mu się ukradkiem, spoglądając na doświadczonego aurora przy pracy. Od takich jak Rineheart można było się wiele nauczyć, miał za sobą całe lata prowadzenia różnych spraw, pracował w zawodzie prawdopodobnie zanim jeszcze ona pojawiła się na świecie. Przy nim rzeczywiście czuła się żółtodziobem; bo czymże był jej rok pracy przy jego stażu, który, jak podejrzewała, mógł sięgać jakichś trzydziestu lat. Nie była nawet pewna, ale w zawodzie, w którym wielu umierało młodo, długi staż budził tym większy respekt.
Przejrzała też raport dotyczący jego sprawy oraz wysłuchała słownej relacji, w myślach porównując obrażenia ofiary z wcześniejszej sprawy z ciałem znalezionym dzisiaj. Różnic było sporo, w zasadzie jedynym wspólnym mianownikiem był podobny wiek ofiar oraz znalezienie ich w rzece. Poza tym nic się nie zgadzało, nawet sposoby działania sprawców były zupełnie inne, mimo że obie ofiary miały na sobie ślady czarnej magii. Ale trudniących się nią plugawców nie brakowało. To mogły być dwie zupełnie różne osoby.
- Obawiam się, że możemy mieć do czynienia z różnymi sprawcami – podsumowała. – Oczywiście może być i tak, że jeden sprawca zmienił metody działania, mogą to być też dwie różne osoby, ale powiązane... Albo, co bardziej prawdopodobne, sprawy po prostu nie mają żadnego związku i to, że ofiary znaleziono w rzece, to tylko zbieg okoliczności, że akurat dwóch różnych zwyrodnialców wybrało ten sam sposób pozbycia się zwłok już po wszystkim. – Podejrzewała, że trzecia opcja może okazać się najbardziej prawdopodobną. Że sprawców było dwóch i mogli w ogóle nie być powiązani. – Wiadomo coś więcej o motywach? W przypadku dzisiejszego ciała spróbujemy je możliwie szybko ustalić, odkrycie tożsamości może okazać się pomocne, bo będzie można przejrzeć powiązania ofiary. Powód mógł być osobisty, nie możemy wykluczyć zemsty, dobrym motywem w tych czasach wydają się też uprzedzenia. – Jeśli okaże się, że denat był mugolakiem, to dla niektórych mógł być mocny powód, żeby go zaatakować. W obecnych czasach uprzedzenia na tle krwi stanowczo zbyt często przechodziły od słów do czynów. Ale na ten moment nie było jak tego sprawdzić, czysta bądź brudna krew była tylko przenośnią, każdy krwawił dokładnie tak samo.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Doskonale widział z jak wielką uwagą Sophia chłonęła jego słowa, aby nie przeoczyć żadnego szczegółu. Wszystko miało znaczenie, nawet najmniejsze detale. Na bieżąco musiała analizować kolejne podane podczas relacji elementy, ponieważ nie czekała długo, aby podjąć się wyzwania, jakim było danie odpowiedzi w postaci podsumowania. Zdecydowanie potrzebowali wypowiedzenia konkluzji na głos. Gdy tylko Carter zaczęła artykułować swoje wnioski, do czego zresztą od początku próbował ją zachęcić swoją własną małomównością, wcale nie tłamsząc przy tym i szorstkością, szybko zaczęła porządkować najistotniejsze fakty. Wysłuchał cierpliwie wszystkiego, co miała do powiedzenia, z pewną satysfakcją stwierdzając, że dedukowała podobnie jak on.
– Skłaniam się ku ostatniej opcji – wyznał bez wahania, śmiało wybierając najbardziej logiczną konkluzję. – Tak, jak już zauważyłaś, sprawy łączy tylko sposób, w jaki pozbyto się ciał. Za pierwszym morderstwem stoi inny sprawca, bardziej precyzyjny, działający z zimną krwią. Jedynym dowodem jest ciało denata, którego wciąż nie udało się zidentyfikować. Nie znamy miejsca zbrodni, nie znaleźliśmy miejsca, w którym morderca porzucił ciało. Nie mamy nic.
Poderwał się wreszcie na równe nogi z krzesła i spojrzał z góry na rozłożone na blacie biurka dokumenty. W jego sprawie było niewiele dowodów, a właściwie tylko jeden – martwe ciało wyłowione z rzeki i żaden biegły nie był w stanie dokładnie wydedukować, ile czasu znajdowało się w wodzie i jaki dystans mogło przepłynąć Tamizą, zanim zostało zauważone. Tak skąpy materiał dowodowy nie dawał żadnych poszlak, jakich Rineheart mógłby się chwycić, aby sprawę prowadzić dalej. Poczeka kilka tygodni, teczka z tą sprawą zostanie przykryta kilkoma innymi z materiałami z bardziej pilnych i rozwojowych śledztw, przez co w końcu oficjalnie zamknie jakże niewygodną sprawę jako nierozwiązaną. Za nic nie był zadowolony z takiego końca, ale tyle już razy musiał rezygnować z powodu braku materiału dowodowego, że aż przestał je zliczać. Nie chciał się tym zadręczać, własną bezradnością i nieuchwytnością tylu pokręconych zwyrodnialców.
– Przynajmniej w waszej sprawie można pójść w jakimś kierunku – próbował się tym sformułowaniem jakoś pocieszyć, jednak nie odniósł zamierzonego efektu. – Sądzę, że ktoś musiał niezbyt przepadać za denatem, skoro tak go urządził, zapewne pod wpływem ogromnych emocji. Dobrze będzie poszukać ludzi parających się czarną magią z jego otoczenia – wyrzucił z siebie tę oczywistość, może niepotrzebnie, jednak spojrzał na Carter z pewną łagodnością, chcąc zakomunikować, że wcale nie chce jej pouczać, niańczyć.
Zaczął zbierać dokumentację, aby wetknąć ją do teczki i nie przyglądać się dłużej swojej porażce. Jeszcze przez kilka dni będzie chodził przez to struty, ale niczego już nie zmieni, wszak wykorzystał wszystkie możliwości.
– Skłaniam się ku ostatniej opcji – wyznał bez wahania, śmiało wybierając najbardziej logiczną konkluzję. – Tak, jak już zauważyłaś, sprawy łączy tylko sposób, w jaki pozbyto się ciał. Za pierwszym morderstwem stoi inny sprawca, bardziej precyzyjny, działający z zimną krwią. Jedynym dowodem jest ciało denata, którego wciąż nie udało się zidentyfikować. Nie znamy miejsca zbrodni, nie znaleźliśmy miejsca, w którym morderca porzucił ciało. Nie mamy nic.
Poderwał się wreszcie na równe nogi z krzesła i spojrzał z góry na rozłożone na blacie biurka dokumenty. W jego sprawie było niewiele dowodów, a właściwie tylko jeden – martwe ciało wyłowione z rzeki i żaden biegły nie był w stanie dokładnie wydedukować, ile czasu znajdowało się w wodzie i jaki dystans mogło przepłynąć Tamizą, zanim zostało zauważone. Tak skąpy materiał dowodowy nie dawał żadnych poszlak, jakich Rineheart mógłby się chwycić, aby sprawę prowadzić dalej. Poczeka kilka tygodni, teczka z tą sprawą zostanie przykryta kilkoma innymi z materiałami z bardziej pilnych i rozwojowych śledztw, przez co w końcu oficjalnie zamknie jakże niewygodną sprawę jako nierozwiązaną. Za nic nie był zadowolony z takiego końca, ale tyle już razy musiał rezygnować z powodu braku materiału dowodowego, że aż przestał je zliczać. Nie chciał się tym zadręczać, własną bezradnością i nieuchwytnością tylu pokręconych zwyrodnialców.
– Przynajmniej w waszej sprawie można pójść w jakimś kierunku – próbował się tym sformułowaniem jakoś pocieszyć, jednak nie odniósł zamierzonego efektu. – Sądzę, że ktoś musiał niezbyt przepadać za denatem, skoro tak go urządził, zapewne pod wpływem ogromnych emocji. Dobrze będzie poszukać ludzi parających się czarną magią z jego otoczenia – wyrzucił z siebie tę oczywistość, może niepotrzebnie, jednak spojrzał na Carter z pewną łagodnością, chcąc zakomunikować, że wcale nie chce jej pouczać, niańczyć.
Zaczął zbierać dokumentację, aby wetknąć ją do teczki i nie przyglądać się dłużej swojej porażce. Jeszcze przez kilka dni będzie chodził przez to struty, ale niczego już nie zmieni, wszak wykorzystał wszystkie możliwości.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Była uważna. Nie chciała, żeby coś jej umknęło. Często musiała bardziej się starać, żeby udowodnić swoją wartość, niż jej koledzy płci męskiej, choć akurat Rineheart wydawał się dla wszystkich jednakowo surowy, nie traktował jej gorzej przez wzgląd na płeć, jak niekiedy lubili to robić niektórzy skostniali aurorzy starej daty. Choć odkąd szefową została kobieta, myślenie niektórych zaczęło się zmieniać i kobietom aurorkom było lżej. Jego staż budził respekt, więc tym bardziej zależało jej, żeby pokazać się przed nim z dobrej strony, jako inteligentna i spostrzegawcza aurorka potrafiąca umiejętnie łączyć fakty i nie bojąca się wypowiadać ich na głos. Nieśmiałość i zahukanie nie leżały w jej naturze; kiedy tylko Kieran skończył mówić i zastanowiła się chwilę nad jego słowami oraz nad własną sprawą, wypowiedziała swoje spostrzeżenia, które nasunęły jej się, kiedy porównywała w myślach obie sprawy. Obecnie wydawało jej się bardzo mało prawdopodobne, by to był jeden sprawca, o wiele bardziej prawdopodobna była wersja, że było ich dwóch i sprawy nie miały związku.
Zdawała sobie też sprawę, jak wiele spraw pozostawało nierozwiązanych. Mimo wszystkich możliwości które oferowała magia, czasem bez odpowiednich poszlak mogli już tylko szukać wiatru w polu i liczyć na łut szczęścia. Sporo spraw trafiało na półkę nierozwiązanych, a teraz przez pożar i utratę akt takich nierozwiązanych z braku poszlak dochodzeń będzie z pewnością więcej. Nie wszyscy przestępcy zostaną doprowadzeni przed wymiar sprawiedliwości, co na początku pracy budziło w niej frustrację, a z czasem zaczęła się godzić, że tak po prostu jest. Że nawet aurorzy z wieloletnim stażem mieli sprawy, które musieli zawiesić, bo nie udało się złapać winnego. Sprawa Rinehearta na ten moment brzmiała raczej kiepsko, skoro po dwóch tygodniach od znalezienia zwłok nadal nie zidentyfikowano ciała ani nie znano miejsca zbrodni ani dokładnego miejsca wrzucenia ciała do wody. Czasem mimo usilnych starań trudno było ustalić takie rzeczy, zwłaszcza gdy ofiarą padał ktoś żyjący samotnie, nie mający bliskich, którzy zgłosiliby zaginięcie i mogliby zidentyfikować ciało.
- Myślę, że w przypadku naszej sprawy są bardzo duże szanse na poszlaki, skoro mamy miejsce wrzucenie ciała do wody oraz miejsce zbrodni. Później pochylę się nad tym, co zostało znalezione, mogły zachować się tam jakieś ślady sprawcy, jeśli ofiara się broniła – powiedziała, spoglądając w stronę akt. – I kiedy tylko odkryjemy tożsamość denata, z pewnością zainteresujemy się jego otoczeniem, a potem będziemy zataczać coraz szersze kręgi – dodała. Bo czasem proste rozwiązania bywały najlepsze. Nie zawsze trzeba było szukać sprawcy daleko, czasem zbrodni dopuszczał się ktoś z otoczenia ofiary. Zdarzały się nawet takie incydenty w obrębie rodziny, nie wspominając o innych znajomościach i powiązaniach. Niektórzy ludzie byli naprawdę przegnili do szpiku kości. Dlatego wiedziała już, że trzeba będzie namierzyć i przesłuchać krewnych i znajomych zmarłego, kiedy już będą mieli takie dane; jeśli winnego nie było wśród nikogo z najbliższego otoczenia, może mogli oni wskazać podejrzanych o ten uczynek, pozwalając aurorom w końcu znaleźć konkretną osobę, mającą powód i umiejętności, by czegoś takiego dokonać. Większość czarodziejów nie znała czarnej magii, a ci, co znali, zwykle się z tym kryli. Zdawała sobie sprawę, że nawet w pracy na pewno nie raz minęła osobę, która potajemnie plugawiła się czarnoksięstwem, a nikt tego nie widział za maską wzorowego obywatela. Gorzej jednak, jeśli się okaże, że denat był przypadkową ofiarą jakiegoś agresora, który chciał się wyżyć i zabawić, bo kogoś niepowiązanego z ofiarą trudniej będzie namierzyć. Efekt zemsty brzmiał już jak coś łatwiejszego do rozwikłania, rokującego duże nadzieje na doprowadzenie sprawy do końca.
Także zaczęła zbierać dokumentację, zamierzając udać się do swojego stanowiska i pochylić się nad tym, co już mieli. Później może dostanie już raport z miejsca zbrodni, który uzupełni posiadane już zapiski z sekcji. Lakonicznie pożegnała Rinehearta, mając nadzieję, że mimo to znajdzie jakieś poszlaki. Niestety jak się okazało, nie mogła mu pomóc, bo ich sprawy się nie pokrywały, więc nie mogli połączyć sił w poszukiwaniu jednego drania, a musieli je prowadzić oddzielnie, szukając dwóch różnych zwyrodnialców.
| zt. dla Sophii
Zdawała sobie też sprawę, jak wiele spraw pozostawało nierozwiązanych. Mimo wszystkich możliwości które oferowała magia, czasem bez odpowiednich poszlak mogli już tylko szukać wiatru w polu i liczyć na łut szczęścia. Sporo spraw trafiało na półkę nierozwiązanych, a teraz przez pożar i utratę akt takich nierozwiązanych z braku poszlak dochodzeń będzie z pewnością więcej. Nie wszyscy przestępcy zostaną doprowadzeni przed wymiar sprawiedliwości, co na początku pracy budziło w niej frustrację, a z czasem zaczęła się godzić, że tak po prostu jest. Że nawet aurorzy z wieloletnim stażem mieli sprawy, które musieli zawiesić, bo nie udało się złapać winnego. Sprawa Rinehearta na ten moment brzmiała raczej kiepsko, skoro po dwóch tygodniach od znalezienia zwłok nadal nie zidentyfikowano ciała ani nie znano miejsca zbrodni ani dokładnego miejsca wrzucenia ciała do wody. Czasem mimo usilnych starań trudno było ustalić takie rzeczy, zwłaszcza gdy ofiarą padał ktoś żyjący samotnie, nie mający bliskich, którzy zgłosiliby zaginięcie i mogliby zidentyfikować ciało.
- Myślę, że w przypadku naszej sprawy są bardzo duże szanse na poszlaki, skoro mamy miejsce wrzucenie ciała do wody oraz miejsce zbrodni. Później pochylę się nad tym, co zostało znalezione, mogły zachować się tam jakieś ślady sprawcy, jeśli ofiara się broniła – powiedziała, spoglądając w stronę akt. – I kiedy tylko odkryjemy tożsamość denata, z pewnością zainteresujemy się jego otoczeniem, a potem będziemy zataczać coraz szersze kręgi – dodała. Bo czasem proste rozwiązania bywały najlepsze. Nie zawsze trzeba było szukać sprawcy daleko, czasem zbrodni dopuszczał się ktoś z otoczenia ofiary. Zdarzały się nawet takie incydenty w obrębie rodziny, nie wspominając o innych znajomościach i powiązaniach. Niektórzy ludzie byli naprawdę przegnili do szpiku kości. Dlatego wiedziała już, że trzeba będzie namierzyć i przesłuchać krewnych i znajomych zmarłego, kiedy już będą mieli takie dane; jeśli winnego nie było wśród nikogo z najbliższego otoczenia, może mogli oni wskazać podejrzanych o ten uczynek, pozwalając aurorom w końcu znaleźć konkretną osobę, mającą powód i umiejętności, by czegoś takiego dokonać. Większość czarodziejów nie znała czarnej magii, a ci, co znali, zwykle się z tym kryli. Zdawała sobie sprawę, że nawet w pracy na pewno nie raz minęła osobę, która potajemnie plugawiła się czarnoksięstwem, a nikt tego nie widział za maską wzorowego obywatela. Gorzej jednak, jeśli się okaże, że denat był przypadkową ofiarą jakiegoś agresora, który chciał się wyżyć i zabawić, bo kogoś niepowiązanego z ofiarą trudniej będzie namierzyć. Efekt zemsty brzmiał już jak coś łatwiejszego do rozwikłania, rokującego duże nadzieje na doprowadzenie sprawy do końca.
Także zaczęła zbierać dokumentację, zamierzając udać się do swojego stanowiska i pochylić się nad tym, co już mieli. Później może dostanie już raport z miejsca zbrodni, który uzupełni posiadane już zapiski z sekcji. Lakonicznie pożegnała Rinehearta, mając nadzieję, że mimo to znajdzie jakieś poszlaki. Niestety jak się okazało, nie mogła mu pomóc, bo ich sprawy się nie pokrywały, więc nie mogli połączyć sił w poszukiwaniu jednego drania, a musieli je prowadzić oddzielnie, szukając dwóch różnych zwyrodnialców.
| zt. dla Sophii
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Już ślady krwi znalezione na kamiennym murku nieopodal rzeki podpowiadały mu, że te sprawy niewiele mają ze sobą wspólnego, ale za wcześnie było na taki wniosek po dość powierzchownym zapoznaniu się z okolicą miejsca znalezienia zwłok. Nie zaangażował się zbytnio w te działania, oddając pole do popisu innym aurorom. Sprawę prowadziła Carter z Tonksem, jednak mężczyzna nie był obecny podczas ich wymiany spostrzeżeń. Może wynikało to z podziału obowiązków, może wolał trzymać się z dala od Rinehearta, a może zuchwale zrzucił cały ciężar prowadzenia tej sprawy na barki swojej współpracownicy, uznając śledztwo za mało ekscytujące, bo takich gagatków też już na swej drodze spotkał. Cóż, to wcale nie miało aż takiego znaczenia, dopóki Carter miała głowę na karku. Lecz w pamięci Kieran dokładnie odnotował nieobecność aurora, po czym mimowolnie wspomniał sumienność jego siostry. Chyba tylko ze względu na Justine powstrzymał się od jawnej krytyki innego Tonksa, choć na końcu języka miał już kilka kąśliwych uwag. Te jednak nie trafiłby do uszu głównego zainteresowanego, ale do osoby wywiązującej się ze swoich zadań. Po co miał zrywać zbudowaną nić porozumienia?
Przytaknął jej słowom, bo chyba nawet nie było innego wyjścia w tym przypadku. Pozostawało liczyć na to, że ofiara miała jakieś powiązania z mordercą i ten obracał się w kręgu innych znajomych denata, którzy będą w stanie coś powiedzieć na jego temat, a przynajmniej podać jego personalia. Oględziny miejsca zbrodni, gdzie odnaleziono wiele śladów, dawało szansę na powiększenie materiału dowodowego, w końcu sprawca zdążył już popełnić szereg błędów. W czasie przesłuchań, gdy tylko te odbędą się po ustaleniu tożsamości ofiary, może popełni kolejne. Ale to już nie było zmartwienie Kierana, musiał prowadzić swoje sprawy.
– Życzę powodzenia – odparł nieco mrukliwie, zwyczajowo marszcząc swoje brwi. Westchnął jeszcze cicho, płytko, nieco już zmęczony, odrobinę zniechęcony. Naprawdę miał nadzieję, że Carter doprowadzi tę sprawę do końca i dorwie mordercę.
Również pożegnał swą rozmówczynię i zaraz po jej odejściu skierował się do Hopkirka, aby powiadomić go, że dwie sprawy nie mają aż tak wiele punktów wspólnych, jak starszy auror przypuszczał. I nikogo nie zwiodła intuicja, co raczej nadzieje, że uda się pochwycić zabójcę, gdyby ten popełnił zarówno pierwszą zbrodnię, jak i tę drugą, ale już z wieloma błędami. A więc rozmowa z Hopkirkiem i do domu. Zasłużył na odpoczynek, nikt nie może temu zaprzeczyć.
| z tematu
Przytaknął jej słowom, bo chyba nawet nie było innego wyjścia w tym przypadku. Pozostawało liczyć na to, że ofiara miała jakieś powiązania z mordercą i ten obracał się w kręgu innych znajomych denata, którzy będą w stanie coś powiedzieć na jego temat, a przynajmniej podać jego personalia. Oględziny miejsca zbrodni, gdzie odnaleziono wiele śladów, dawało szansę na powiększenie materiału dowodowego, w końcu sprawca zdążył już popełnić szereg błędów. W czasie przesłuchań, gdy tylko te odbędą się po ustaleniu tożsamości ofiary, może popełni kolejne. Ale to już nie było zmartwienie Kierana, musiał prowadzić swoje sprawy.
– Życzę powodzenia – odparł nieco mrukliwie, zwyczajowo marszcząc swoje brwi. Westchnął jeszcze cicho, płytko, nieco już zmęczony, odrobinę zniechęcony. Naprawdę miał nadzieję, że Carter doprowadzi tę sprawę do końca i dorwie mordercę.
Również pożegnał swą rozmówczynię i zaraz po jej odejściu skierował się do Hopkirka, aby powiadomić go, że dwie sprawy nie mają aż tak wiele punktów wspólnych, jak starszy auror przypuszczał. I nikogo nie zwiodła intuicja, co raczej nadzieje, że uda się pochwycić zabójcę, gdyby ten popełnił zarówno pierwszą zbrodnię, jak i tę drugą, ale już z wieloma błędami. A więc rozmowa z Hopkirkiem i do domu. Zasłużył na odpoczynek, nikt nie może temu zaprzeczyć.
| z tematu
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Dzisiaj nie było inne od żadnego innego. Przespała większość nocy, a przed południem odwiedziła szpital Świętego Munga by odwiedzić ojca. Spędziła u niego trochę czasu, przejmując od znajomej już pielęgniarki maści i samej zajmując się wmasowywaniem jej w skostniałe palce, dłoni i ręce. Dzisiaj dokładnie tak jak za każdym razem, gdy siadała samotnie przy stole w kuchni wyciągnęła czarny, aksamitny woreczek w którym trzymała kwarcowe błękitne kamienie, dość płaskie i nieduże. Na każdym z nich sama wyryła jedną z run- choć, jak powiedziała jej mama, która właściwie nie znała się na tym wcale ale miała znajomą - sposób ten polegał mocniej na przeczuciach i odczuciach, niż rzeczywistym wróżeniu. Runy miały jakoby być podpowiedzią, bowiem ich właściwie i jedyne odpowiednie wykorzystanie znała dobrze. Używała ich w pracy. A jednak, trudno było zrezygnować z głupich nawyków, czy może choć częściowego przeczucia, że wie się trochę więcej na temat tego, co czeka na nas w przyszłości.
Przymknęła na chwilę powieki, by wziąć kilka głębszych wdechów i sięgnęła dłonią do woreczka - tylko na kilka chwil uchylając powieki, by zlokalizować jego położenie - zaczęła przesuwać palcami wśród gładkich kamieni. Znała dokładnie ich strukturę. Nie rozstawała się z woreczkiem, który został najbardziej namacalną pamiątką po matce. Gdy coś, przeczucie, a może potrzeba by wyjąć kamień zacisnęła jedną z dłoni na kamieniu. Położyła pierwszy z nich, sięgając do woreczka ponownie. Powtórzyła wszystko póki na stole nie znajdowały się trzy, niewielkie, błękitne kamienie z wyrytymi runami: pertho, hagalaz, gebo.
Wywróciła lekko oczami. Przejechała po wyrytych znakach skupiając się na środkowym. Coś dzisiaj mogło pójść całkowicie nie tak. Uniosła kamyk i obróciła go kilka razy w palcach marszcząc wyraźne brwi. Ale nie tak coś mogło pójść zawsze, nie zamierzała jednak ignorować żadnych, nawet najmniejszych znaków. Zgarnęła kwarcowe płytki i wrzuciła je do woreczka, który zawiązała. Złapała w zęby kawałek kanapki i ruszyła do drzwi, ciemne zawiniątko wrzucając do kieszeni płaszcza, zaraz obok różdżki.
Nuciła pod nosem gdy przemierzała londyńskie ulice w drodze do pracy. Dzisiaj musiała najpierw zawitać w Departamencie Przestrzegania Prawa, by uzupełnić jeden z raportów. Ledwie wczoraj dotarła do niej notka o ewidentnych brakach. Wywróciła wtedy lekko oczami. Niektóre rzeczy były zwyczajnie oczywiste, jednak, jak się okazywało, nie dla papierologii. Ale to nie psuło jej nastroju. Mimo wszystkich chmur nad głową i wszystkich ciężarów które los rzucał na jej barki, starała się nie tracić rodzinnego optymizmu. Zdarzały się gorsze dni, chwile. Jednak jej ojciec nadal żył, tak samo jak i brat, którego mogła minąć w Tower - o ile miał w podobnym czasie zmianę i nie wyszedł na akcję.
W końcu dotarła na miejsce. Szmer cichych rozmów zdawał jej się dość dziwny. Inny niż zwyczajowe zachowanie w spalonym Biurze Aurorów. Ruszyła jednak pewnie, zasiadając przy biurku z którego korzystała dzień wcześniej. Raport skreślony jej pismem leżał na stole. Przekartkowała go szybko, odnajdując wspomniane w notce luki. Skrzywiła się wyraźnie z niechęcią i westchnęła lekko uświadamiając sobie, że będzie musiała przepisać kilka stron od nowa, uzupełniając je o brakujące elementy. Nie było co odkładać roboty, bo ona nigdy sama się nie chciała robić.
Poprawiała drugą stronę, gdy w biurze pojawił się świetlisty patronus o kształcie wilka i skierował prosto w jej stronę. Prośba o interwencję rozbrzmiała w Tower na kilka chwil przerywając niektóre rozmowy.
Interwencja. Odetchnęła z ulgą, jednak kamyk z wyrytą haglaz mignął przed jej oczami niczym upomnienie. Przerzuciła przez ramię płócienną torbę i pognała na zewnątrz. Brak teleportacji i ledwo działające kominki zdecydowanie utrudniały szybkie poruszanie się po mieście. A jej dodatkowa niechęć do mioteł pozostawiała jej tylko jeden środek transportu. Błędny Rycerz. Kierowca za każdym razem ucinał z nią krótką pogawędkę na którą mruczała aha i [/i]mhm[/i], zajęta już własnymi rozmyślaniami dotyczącymi tego, co spotka na miejscu. W czasie krótkiej zazwyczaj drogi dłoń prawie automatycznie odnajdywała woreczek i wsuwała się w poły ciemnego aksamitu. Jakby garstka kamieni miała siłę by ją uspokoić i dodać pewności. Nie wyciąga z niego żadnej z runy, jej myśli były zbyt rozedrgane, by mogła skupić się odpowiednio na zadaniu pytania. W końcu dotarła, przeprosiła znów, jak zawsze i obiecała,, że bardziej rozmowa okaże się w drodze powrotnej. Wyskoczyła przecznicę od miejsca wezwania i biegiem rzuciła się w dokładnie określonym kierunku.
Ponura mina Jonsona nie zwiastowała niczego dobrego. Aurorzy - dokładnie dwóch, co oblało plecy Tangie dreszczem - przechadzają się w określonej odległości od jednorodzinnego domu, widocznie zapuszczonego, a oni widocznie nie zbliżają się do niego. Wzrok ponownie skupiła się na Jonsonie, który zaczął mówić.
- Tnagwyl..
- Tangwystl - poprawia go automatycznie. Jasona znała już jakiś czas, jednak mimo stażu znajomości ten nadal źle wymawiał jej pełne imię. Skinął jedynie głową, nie ponawiając próby.
- Musimy tam wejść. Ale na miejscu, albo jakimś przedmiocie który dotyka się wchodząc jest klątwa.
- Sprawdziliście? - zapytała zawieszając spojrzenie na domu. Zmrużyła lekko oczy.
- Tak, zaraz po tym jak Arnold wyleciał z domu mamro…
Nie zdążył skończyć. Zaraz po tym nie znaczyło nic dobrego. Zaraz po tym, znaczyło, że zdarzyło się więcej niż powinno. Wierzch jej dłoni pacnął w tył głowy Jonsona. Ten skrzywił się lekko i uniósł dłoń by ostentacyjnym masażem wyrazić swoje niezadowolenie. Nie powiedział jednak słowa.
- Cholibka. - mruknęła spoglądając najpierw na budynek, potem na niego z naganą - Można by pomyśleć, że jako ci mądrzy każdy z was pamięta, by najpierw sprawdzić. - mruknęła widocznie zła. Jason był od niej starszy i pracował jako auoror dłużej niźli ona jako łamacz. Jednak Tangie nigdy nie posiadała oporów, zwłaszcza w karceniu głupich zachowań. Nie powiedział, że rozchodziło się jedynie o rutynowe sprawdzenie. Nie tłumaczył ich, więc musiał być równie zły co ona. Odnalazła wzrokiem Arnolda, mężczyznę młodszego od niej, pewnie dopiero co skończył kurs. I ruszyła w jego kierunku. Stojąc z dłońmi ułożonymi na biodrach wysłuchiwała jego historii marszcząc pokaźne brwi.
Miała pewne podejrzenia ruszyła w kierunku domu uważnie lustrując każdy jego milimetr. Miała pewne podejrzenia, ale wolała mieć pewność. Sięgnęła po różdżkę. Hexa Revelio. Mruknęła formułę licząc, że nie przeszkodzi jej jedna z anomalii. Pomyliła się jednak, strużka krwi pociekła jej nosem. Uniosła rękę i starła ją zaciskając zęby. Mimo wszystko zaklęcie było udane, a ona wiedziała dokładnie co zrobić. Musiała jednak odnaleźć Runy, które prawdopodobnie ktoś wcześniej ukrył. Zmrużyła mocniej oczy, zaczynają powolne maszerowanie wokół budynku. Lustrowała każdy milimetr, by w końcu nad framugą jednego z okiem dostrzec nierówność. Uniosła lekko brwi dostrzegając obrócony hagalaz. Powstrzymała chęć włożenia dłoni do woreczka w kieszeni. Odwrócony, zwiastował szok i chłód, zgodnie zaś ze słowami które usłyszała od Arnolda wskazywało na Klątwę Krwi. Uniosła lekko różdżkę przymykając powieki, by zaraz je otworzyć skupiając całkowicie na obranym celu.
- Finite Incantatem. - wyartykułowała wyraźnie i pewnie licząc na to, że tym razem żadna z anomalii nie pokrzyżuje jej planów. Czuła moc mknąc przez jej palce do różdżki. Znajome uczucie, pewnego rodzaju świadomość, że klątwa została zdjęta. Zerknęła w stronę Runy dostrzegając jej zerwanie. Dopiero po jakimś czasie zaczęła to zauważać.
Po wszystkim. Ściąganie klątw składało się z kilku czynników. Każdy jeden aspekt mógł pójść nie tak, o czym przekonała się już wcześniej. Odpowiednie rozpoznanie, pozwalało uniknąć pomyłek. A ona nie lubiła runy, widziała je w miejscach i rzeczach, rozumiała język, którym do niej przemawiały. Spojrzenie zawisło na Jonsonie, skinęła krótko głową.
- Dzięki, Hagrid. - mruknął w jej kierunku, samemu kiwając głową na dwójkę aurorów. Zamarudziła jeszcze by posłał Arnolda prosto do Munga. A potem właściwie zaparła się, że sama go tam zaprowadzi i dopilnuje żeby został. Arnold miał zbolałą minę, ale Jonson się z nią nie kłócił - przeważnie. A Arnold będąc młodszym stażem, musiał go słuchać. Mówiła coś do niego, gdy wsiadali do Błędnego Rycerza, przedstawiła go nawet królowi szos i wysiadła z nim pod Mungiem. Wychodząc dopiero, gdy zajął się nim konkretny uzdrowiciel. Zerknęła na zegar wzdychając lekko. Zbliżał się koniec jej zmiany, jednak raport nadal pozostawał niepoprawiony, a ona musiała napisać kolejny.
Machnęła na Błędnego Rycerza raz jeszcze, postanawiając wypełnić papierkową robotę możliwie jak najszybciej. Nie mogła zabrać jej do domu. W domu usypiała nad nią momentalnie.
Tysiąc słów później, i kilka pokaźnych stron opuszczała Tower. Słońce powoli chowało się za horyzontem, jednak wiedziała, że zdąży jeszcze do szpitala, by choć na kilka chwil usiąść obok ojca.
Jutro znów miało nadejść zbyt szybko.
| zt
Tangwystl Hagrid
Zawód : Łamacz Klątw, tester nowych zaklęć
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
And it's to cold outside
for angels to fly
for angels to fly
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Czas na papiery zostawiła sobie na jutro rano, kiedy zazwyczaj ci źli wciąż spali, a Biuro Aurorów rozbrzmiewało tylko cichymi, szeptanymi rozmowami, leniwie siorbanymi kawami i delikatnym jękiem polerowanych różdżek. Wtedy pracowało jej się dobrze, bo wiedziała, że nikt nie wezwie jej nagle, już, teraz. Wtedy pracowało jej się dobrze, bo miała spokój, a umysł czuł się postawiony do właściwego pionu. Dopóki była na chodzie, a siła dedukcji rozgrzana była do czerwoności, wolała szukać wskazówek w napisanych już raportach albo swoim podręcznym notatniku spraw, wolała intensywnie myśleć nad problemami, które czekały na rozwiązanie.
Tak traf chciał, że ostatnio nie mogła przestać myśleć nad sprawą żony Doriana. Zabita jakby we śnie, choć wyraźne rozeznanie w scenie wskazywały na jej przytomność w momencie śmierci. Rozebrana, bez śladów szamotaniny, bez różdżki. Bez tożsamości. Kolejne ślady odnalezione w mieszkaniu wskazywały na trop, którego Jackie tym razem nie chciała sprawdzać sama. To nie była oznaka strachu, tylko pokory i zdrowego rozsądku – jeśli zabierze ze sobą kogoś z dobrym instynktem, a los uśmiechnie się do nich choć odrobinę, może uda im się to rozwiązać jeszcze dzisiaj.
Zacisnęła zęby, idąc dalej korytarzem, myśląc nad tym, kogo mogłaby wziąć.
I wtedy do jej uszu dotarł mocniejszy akcent znanego jej utworu. Czajkowski. Nogi same się zatrzymały, a umysł momentalnie opustoszał, uwolnił splątane ze sobą myśli, oczyścił grunt ze wszystkich śmieci, które się na nim nazbierały. Zamknęła oczy, nie uwalniając ich spod zmarszczonych brwi. Nie wiedziała dokładnie, dlaczego tak bardzo uwielbiała Czajkowskiego, ale zaczynała mieć już swoje podejrzenia, których niestety nikt nie mógł jej potwierdzić. Jedynie ojciec, ale to… nie był temat, który chciał poruszać.
Domyślała się, że to jakaś forma tęsknoty za matką, której nie pamiętała, której nie poznała w pełni świadomości. Że to ona może łagodnie układała płytę na pudle gramofonu, a potem igłą wyszukiwała znajome żłobienie, by za chwilę muzyka rozniosła się po mieszkaniu i zaległa miękkim, słodkim brzmieniem w każdym kącie. Uniosła powieki. Wstydziła się tych myśli. Tej ludzkiej tęsknoty, której już dawno chciała się wyrzec.
Pokręciła głową i ruszyła przed siebie, prosto do źródła dźwięków, na które jej ciało odpowiadało jak na kołysankę. Weszła do zajmowanej przez sprawcę całego jej wewnętrznego zamieszania celi pewnym krokiem. Kiedy się zatrzymała, wsunęła dłonie do bocznych pół szaty.
– Czajkowski w więzieniu brzmi jak komiczna oprawa dla pogrzebu – odezwała się tak charakterystycznym dla siebie, chłodnym głosem. Może to był znak? Czajkowski wskazał jej drogę? – Widzę, że chyba się nudzisz. Pomożesz mi rozwiązać zagadkę śmierci żony Doriana Wallace’a?
Tak traf chciał, że ostatnio nie mogła przestać myśleć nad sprawą żony Doriana. Zabita jakby we śnie, choć wyraźne rozeznanie w scenie wskazywały na jej przytomność w momencie śmierci. Rozebrana, bez śladów szamotaniny, bez różdżki. Bez tożsamości. Kolejne ślady odnalezione w mieszkaniu wskazywały na trop, którego Jackie tym razem nie chciała sprawdzać sama. To nie była oznaka strachu, tylko pokory i zdrowego rozsądku – jeśli zabierze ze sobą kogoś z dobrym instynktem, a los uśmiechnie się do nich choć odrobinę, może uda im się to rozwiązać jeszcze dzisiaj.
Zacisnęła zęby, idąc dalej korytarzem, myśląc nad tym, kogo mogłaby wziąć.
I wtedy do jej uszu dotarł mocniejszy akcent znanego jej utworu. Czajkowski. Nogi same się zatrzymały, a umysł momentalnie opustoszał, uwolnił splątane ze sobą myśli, oczyścił grunt ze wszystkich śmieci, które się na nim nazbierały. Zamknęła oczy, nie uwalniając ich spod zmarszczonych brwi. Nie wiedziała dokładnie, dlaczego tak bardzo uwielbiała Czajkowskiego, ale zaczynała mieć już swoje podejrzenia, których niestety nikt nie mógł jej potwierdzić. Jedynie ojciec, ale to… nie był temat, który chciał poruszać.
Domyślała się, że to jakaś forma tęsknoty za matką, której nie pamiętała, której nie poznała w pełni świadomości. Że to ona może łagodnie układała płytę na pudle gramofonu, a potem igłą wyszukiwała znajome żłobienie, by za chwilę muzyka rozniosła się po mieszkaniu i zaległa miękkim, słodkim brzmieniem w każdym kącie. Uniosła powieki. Wstydziła się tych myśli. Tej ludzkiej tęsknoty, której już dawno chciała się wyrzec.
Pokręciła głową i ruszyła przed siebie, prosto do źródła dźwięków, na które jej ciało odpowiadało jak na kołysankę. Weszła do zajmowanej przez sprawcę całego jej wewnętrznego zamieszania celi pewnym krokiem. Kiedy się zatrzymała, wsunęła dłonie do bocznych pół szaty.
– Czajkowski w więzieniu brzmi jak komiczna oprawa dla pogrzebu – odezwała się tak charakterystycznym dla siebie, chłodnym głosem. Może to był znak? Czajkowski wskazał jej drogę? – Widzę, że chyba się nudzisz. Pomożesz mi rozwiązać zagadkę śmierci żony Doriana Wallace’a?
pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali
Jackie Rineheart
Zawód : auror
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
only now do i see the big picture
but i swear that
these scars are
fine
but i swear that
these scars are
fine
OPCM : 25+3
UROKI : 10+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
nie przeszkadzajcie sobie
10 września
Dostała się. Po wszystkim co przeszła, po dniach spędzonych na treningach, ćwiczeniach i nauce, udało jej się dostać na kurs. Szła ścieżką, która sobie obrała za cel. Choć wiedziała, że to dopiero początek. Słowa te kołatały się w jej głowie niczym mantra, wypowiadane ustami przyjaciela, ale i o wiele bardziej doświadczonego człowieka.
Końcówka sierpnia należała do dni jednych z najmocniej wymagających w jej życiu. Przeszła egzamin na aurora, potem podołała Próbie i odwiedziła anomalie. Rozmówiła się z Leanne, pożegnała dom, napisała list ze skargą na Ramseya i otrzymała odpowiedź, która jasno wskazywała na to, że Fox miał rację, porozmawiała też z Samuelem. Ostatni weekend spędziła odsypiając i regenerując siły. Choć i to nie było proste, gdy powracały do niej koszmary i wspomnienia z tego, co przeżyła na Próbie. W końcu sięgnęła po eliksir nasenny, zmuszając się do przespania kilku godzin więcej. Wiedziała, że kurs nie będzie łatwy, potrzebowała sił.
Wstała rano, czując się bardziej wypoczęta niż dzień wcześniej, jednak humor brudziło jej sięganie po specyfiki. Wiedziała, że będzie musiała poradzić sobie w inny sposób z koszarami. Jednak na razie, nie wiedziała jak to zrobić. Możliwym było, że powinna zgłosić się do Alexandra. Może on posiadał wiedzę jak wyzbyć się nawracających co noc koszmarów. Może nawracające z taką częstotliwością sny, miały podłoże psychologiczne. A może zwyczajne powinna przywyknąć do nich i nauczyć się witać nowe, traumatyczne wspomnienia, które z pewnością jeszcze przyjdzie jej zebrać do swojej kolekcji.
Gdy obudziła się, za okna było jeszcze ciemno. W tym tygodniu zjawiali się w kwaterze aurorów jeszcze zanim nastawał świt. Zdawała sobie sprawę z tego, co miały na celu zmienne godziny zajęć, do których ich przydzielali. Zjadała suchego chleba z kawałkiem szynki, które popiła kawą z mlekiem i cukrem. Nałożyła nowe opatrunki na dłonie zamoczone w ziołowym naparze, a potem wyszła, kierując swoje kroki do Tower, dłonie wciskając w kieszenie jasnego płaszcza - w jednej z nich nadal nosiła fiolkę z eliksirem, który wręczył jej Cyrus, w drugiej zaciskała dłoń na różdżce.
W końcu dotarła na miejsce, czując jak jej nogi wiotczeją na widok wody. Cholerne odczucie nadal powracało do niej, pomimo tego, że było już przecież lepiej. Sądziła, że za wszystko odpowiedzialna musiała być Próba. Rany po niej właściwie zagajały się już, jednak niezmiennie nosiła opatrunki. Na razie wolała mieć je obleczone wokół całej dłoni, szorstkie tkaniny mogły na nowo otworzyć rany. Nie chciała też pokazywać blizn.
Zdążyła już trochę poznać swoje nowe miejsce pracy, jednak, mimo wszystko, nadal wracały do niej wspomnienia z pierwszego roku w Hogwarcie i pierwszych dni na pogotowiu. Wszystko było nowe, ludzie też byli jej obcy. Nie była dla nich nie miła, ale nie szukała na siłę znajomości. Lupin, mimo wszystko nadal stawał na zajęciach obok i zagadywał o rzeczy trywialne, na których większość nie odpowiadała, jedynie rzucając mu spojrzenie.Jedli razem posiłki, czasem pijąc też razem kawę, gdy wprowadzano ich powoli w arkany pracy aurora. Profilowanie, pisanie raportów, odnajdywanie powiązań, ćwiczenia uroków i obrony przed czarna magią i najgorszy - trening kondycyjny. Zdarzało się, że jakiś starszy auror zabierał ze sobą jakiegoś kursanta. Jej samej zdarzyło być się już na interwencji. Wiedziała, że po pożarze Ministerstwa Magii nadal brakowało rąk do pracy.
Zaczęli od ćwiczeń, nadzorowanych przez jednego z aurorów, samodzielnie musieli dobrać pary - Lupin stał obok niej, trącając ją lekko w ramię, skinęła głową na zgodę - dostali dokumenty, czasem zgłoszenia, dokładnie to samo co przed laty dostali aurorzy, którzy prowadzili sprawy przed lat. Wilson - auror, który ich kształcił - chciał poznać tory, jakimi poruszają się ich myśli i sposoby w jaki kształtują wnioski. Tygodniowe zadania, Flume był dostępny codziennie. Choć nie badali miejsca zbrodni, mieli z niego sprawozdanie. A gdy trop prowadził w konkretne miejsce szło się do niego, a ten mówił, co zostało znalezione na miejscu. Jeśli dochodziło do walki opisywał ją równie dokładnie. Zdawało się, że zna te sprawy na pamięć w niektórych z nich sam uczestniczył. Ostatnią którą dostali udało im się rozwiązać. Ta jednak zdawała się mocniej skomplikowana.
Potem przeszli do poprawiania raportów, które zapomniano od wieków i tych, które uratowano z Ministerstwa. Trzeba było je przepisać na nowo, nauczyć się form i kodeksów, przepisów które obowiązywały, a każdy raport musiał być w nie opatrzony. Godzina, którą na tym spędzili mijała długo, a kawa, którą można było dostać w biurze nie należała do najlepszych. Niezrażona jednak i nadal pewna własnej drogi zgarnęła dwa kubki z ciepłym napojem jeden z nich stawiając przed Lupinem. Podziękował jej uśmiechem i wrócił do pisania.
Dochodziła dopiero dziewiąta rano, czekało ich jeszcze kilka godzin ćwiczeń.
Ćwiczenia zaklęć nie sprawiał jej większych problemów, szybko okazało się, że jej znajomość zarówno uroków, jak i opcm była na poziomie zaawansowanym. Lupin zdawał się czasem ją wyprzedzać, by innym razem lekko siedzieć na ogonie. Reszta miała swoje słabe i mocne strony, Tonks też je miała. Był wśród nich mężczyzna, który zdecydowanie zachwycał swoimi umiejętnościami z transmutacji, jednak musiał podciągnąć zdecydowanie umiejętności obronne. Nie było tam nikogo bez wad, ale po to mieli ćwiczenia, by nadrabiać zaległości. Niektórzy jednak zaczynali je od momentu, który miała dawno za sobą. Wtedy Flum, który ich nadzorował zlecał jej trudniejsze zadania. Czasem zlecał pojedynki, głównie z Lupinem i mężczyzną, który walczył wraz z nimi podczas egzaminu - wiedziała już, że ma na imię Daniel. I te zajęcia nie należały do najłatwiejszych. Rzucali zaklęcie jedno po drugim, póki dłoń nie zapamiętała danego gestu, póki Flum nie był pewien, że zerwani w środku nocy, czy lecąc z wysokiego budynku nie byliby w stanie powtórzyć gestu i rzucić z powodzeniem uroku. Ćwiczyli celność i moc. Wszystko, co miało znaczenie i co musieli opanować. Gdy wychodzili z tych zajęć dochodziło południe. Usiedli razem z Randalem na jednej z ławek niedaleko Tower. Lupin zaczął jeść, a Tonks oparła się plecami o ławkę i spojrzała na niebo. Wysunął w jej kierunku jedną ze swoich kanapek mamrocząc, że musi jeść. Zerknęła najpierw na niego, a potem na jedzenie wiedząc doskonale, że ma rację. Z lekkim westchnieniem i podziękowaniem na ustach zajęła się jedzeniem.
Pamiętała pierwszy trening. Z początku jedynie zdawał jej się dziwny, znała Brendana dostatecznie długo, zdążyli ze sobą przejść wiele. Jednocześnie odnajdywała w jego jednostce przyjaciela, jak i musiała zacząć dostrzegać w nim nauczyciela. Sam jednak szybko jej to ułatwił. Był bezwzględny - dokładnie tak samo, jak podczas ćwiczeń za Starą Chatą z Pomoną. Ale to tylko przyniosło na jej usta lekki uśmiech i sprawiło, że starała się mocniej. Kiwnęła mu głową, gdy wszedł kończąc poprawianie wiązania na bandażach, zajmujących lewą rękę. Na ćwiczenia nakładała ich kolejną warstwę, chcąc dać z siebie możliwie jak najwięcej, ale i nie narazić ran, na ponowne otwarcie. Pamiętała spojrzenie Brendana, gdy weszła na salę w stroju treningowym z odsłoniętymi rękami, wiedziała że rozumiał znaczenie opatrunków. Nikt poza Lupinem o nie nie zapytał, a on nie otrzymał odpowiedzi.
- Zostajesz w tyle, Tonks. - usłyszała znajomy głos, który wyciągnął ją z rozmyślań. Przeklęła się w duchu, powinna pozostać skupiona, powtarzali im to tak wiele razy, że słowa wbijały się do głowy i w świadomość, jednak potrzebowały jeszcze czasu. Jej kondycja poprawiała się stopniowo, dostrzegła poprawy, jednak wiedziała, że to właśnie na tym polu, ma najwięcej do podciągnięcia i nie pozwalała sobie na odpuszczanie, czy robienie zadawanych ćwiczeń po łebkach. Czuła pot, który skapywał jej z czoła, lepki, słony świadczący o wysiłku. Docierała do ostatków własnych sił, napierała mocniej, odkrywając za którymś razem, ze gdy minie moment w którym wydaje jej się, że nie zrobi kroku więcej, a mięśnie palą żywym ogniem, jest w stanie dalej wykonywać zdania. Odkrycie tego zajęło jej prawie dwa tygodnie, ale krótki uśmiech - ledwie uniesie kącika ust ku górze - Brendana świadczyło, że posiadał tą wiedzę od dawna, a ona zaskoczona odkrywała to dopiero teraz. Jeden mały sukces jednak nic jeszcze nie znaczył, jej droga - a właściwie ich wszystkich - dopiero się zaczynała.
Jak wiele jeszcze nie wiedziała? Miała się przekonać w czasie nadchodzących miesięcy.
Dostała się. Po wszystkim co przeszła, po dniach spędzonych na treningach, ćwiczeniach i nauce, udało jej się dostać na kurs. Szła ścieżką, która sobie obrała za cel. Choć wiedziała, że to dopiero początek. Słowa te kołatały się w jej głowie niczym mantra, wypowiadane ustami przyjaciela, ale i o wiele bardziej doświadczonego człowieka.
Końcówka sierpnia należała do dni jednych z najmocniej wymagających w jej życiu. Przeszła egzamin na aurora, potem podołała Próbie i odwiedziła anomalie. Rozmówiła się z Leanne, pożegnała dom, napisała list ze skargą na Ramseya i otrzymała odpowiedź, która jasno wskazywała na to, że Fox miał rację, porozmawiała też z Samuelem. Ostatni weekend spędziła odsypiając i regenerując siły. Choć i to nie było proste, gdy powracały do niej koszmary i wspomnienia z tego, co przeżyła na Próbie. W końcu sięgnęła po eliksir nasenny, zmuszając się do przespania kilku godzin więcej. Wiedziała, że kurs nie będzie łatwy, potrzebowała sił.
Wstała rano, czując się bardziej wypoczęta niż dzień wcześniej, jednak humor brudziło jej sięganie po specyfiki. Wiedziała, że będzie musiała poradzić sobie w inny sposób z koszarami. Jednak na razie, nie wiedziała jak to zrobić. Możliwym było, że powinna zgłosić się do Alexandra. Może on posiadał wiedzę jak wyzbyć się nawracających co noc koszmarów. Może nawracające z taką częstotliwością sny, miały podłoże psychologiczne. A może zwyczajne powinna przywyknąć do nich i nauczyć się witać nowe, traumatyczne wspomnienia, które z pewnością jeszcze przyjdzie jej zebrać do swojej kolekcji.
Gdy obudziła się, za okna było jeszcze ciemno. W tym tygodniu zjawiali się w kwaterze aurorów jeszcze zanim nastawał świt. Zdawała sobie sprawę z tego, co miały na celu zmienne godziny zajęć, do których ich przydzielali. Zjadała suchego chleba z kawałkiem szynki, które popiła kawą z mlekiem i cukrem. Nałożyła nowe opatrunki na dłonie zamoczone w ziołowym naparze, a potem wyszła, kierując swoje kroki do Tower, dłonie wciskając w kieszenie jasnego płaszcza - w jednej z nich nadal nosiła fiolkę z eliksirem, który wręczył jej Cyrus, w drugiej zaciskała dłoń na różdżce.
W końcu dotarła na miejsce, czując jak jej nogi wiotczeją na widok wody. Cholerne odczucie nadal powracało do niej, pomimo tego, że było już przecież lepiej. Sądziła, że za wszystko odpowiedzialna musiała być Próba. Rany po niej właściwie zagajały się już, jednak niezmiennie nosiła opatrunki. Na razie wolała mieć je obleczone wokół całej dłoni, szorstkie tkaniny mogły na nowo otworzyć rany. Nie chciała też pokazywać blizn.
Zdążyła już trochę poznać swoje nowe miejsce pracy, jednak, mimo wszystko, nadal wracały do niej wspomnienia z pierwszego roku w Hogwarcie i pierwszych dni na pogotowiu. Wszystko było nowe, ludzie też byli jej obcy. Nie była dla nich nie miła, ale nie szukała na siłę znajomości. Lupin, mimo wszystko nadal stawał na zajęciach obok i zagadywał o rzeczy trywialne, na których większość nie odpowiadała, jedynie rzucając mu spojrzenie.Jedli razem posiłki, czasem pijąc też razem kawę, gdy wprowadzano ich powoli w arkany pracy aurora. Profilowanie, pisanie raportów, odnajdywanie powiązań, ćwiczenia uroków i obrony przed czarna magią i najgorszy - trening kondycyjny. Zdarzało się, że jakiś starszy auror zabierał ze sobą jakiegoś kursanta. Jej samej zdarzyło być się już na interwencji. Wiedziała, że po pożarze Ministerstwa Magii nadal brakowało rąk do pracy.
Zaczęli od ćwiczeń, nadzorowanych przez jednego z aurorów, samodzielnie musieli dobrać pary - Lupin stał obok niej, trącając ją lekko w ramię, skinęła głową na zgodę - dostali dokumenty, czasem zgłoszenia, dokładnie to samo co przed laty dostali aurorzy, którzy prowadzili sprawy przed lat. Wilson - auror, który ich kształcił - chciał poznać tory, jakimi poruszają się ich myśli i sposoby w jaki kształtują wnioski. Tygodniowe zadania, Flume był dostępny codziennie. Choć nie badali miejsca zbrodni, mieli z niego sprawozdanie. A gdy trop prowadził w konkretne miejsce szło się do niego, a ten mówił, co zostało znalezione na miejscu. Jeśli dochodziło do walki opisywał ją równie dokładnie. Zdawało się, że zna te sprawy na pamięć w niektórych z nich sam uczestniczył. Ostatnią którą dostali udało im się rozwiązać. Ta jednak zdawała się mocniej skomplikowana.
Potem przeszli do poprawiania raportów, które zapomniano od wieków i tych, które uratowano z Ministerstwa. Trzeba było je przepisać na nowo, nauczyć się form i kodeksów, przepisów które obowiązywały, a każdy raport musiał być w nie opatrzony. Godzina, którą na tym spędzili mijała długo, a kawa, którą można było dostać w biurze nie należała do najlepszych. Niezrażona jednak i nadal pewna własnej drogi zgarnęła dwa kubki z ciepłym napojem jeden z nich stawiając przed Lupinem. Podziękował jej uśmiechem i wrócił do pisania.
Dochodziła dopiero dziewiąta rano, czekało ich jeszcze kilka godzin ćwiczeń.
Ćwiczenia zaklęć nie sprawiał jej większych problemów, szybko okazało się, że jej znajomość zarówno uroków, jak i opcm była na poziomie zaawansowanym. Lupin zdawał się czasem ją wyprzedzać, by innym razem lekko siedzieć na ogonie. Reszta miała swoje słabe i mocne strony, Tonks też je miała. Był wśród nich mężczyzna, który zdecydowanie zachwycał swoimi umiejętnościami z transmutacji, jednak musiał podciągnąć zdecydowanie umiejętności obronne. Nie było tam nikogo bez wad, ale po to mieli ćwiczenia, by nadrabiać zaległości. Niektórzy jednak zaczynali je od momentu, który miała dawno za sobą. Wtedy Flum, który ich nadzorował zlecał jej trudniejsze zadania. Czasem zlecał pojedynki, głównie z Lupinem i mężczyzną, który walczył wraz z nimi podczas egzaminu - wiedziała już, że ma na imię Daniel. I te zajęcia nie należały do najłatwiejszych. Rzucali zaklęcie jedno po drugim, póki dłoń nie zapamiętała danego gestu, póki Flum nie był pewien, że zerwani w środku nocy, czy lecąc z wysokiego budynku nie byliby w stanie powtórzyć gestu i rzucić z powodzeniem uroku. Ćwiczyli celność i moc. Wszystko, co miało znaczenie i co musieli opanować. Gdy wychodzili z tych zajęć dochodziło południe. Usiedli razem z Randalem na jednej z ławek niedaleko Tower. Lupin zaczął jeść, a Tonks oparła się plecami o ławkę i spojrzała na niebo. Wysunął w jej kierunku jedną ze swoich kanapek mamrocząc, że musi jeść. Zerknęła najpierw na niego, a potem na jedzenie wiedząc doskonale, że ma rację. Z lekkim westchnieniem i podziękowaniem na ustach zajęła się jedzeniem.
Pamiętała pierwszy trening. Z początku jedynie zdawał jej się dziwny, znała Brendana dostatecznie długo, zdążyli ze sobą przejść wiele. Jednocześnie odnajdywała w jego jednostce przyjaciela, jak i musiała zacząć dostrzegać w nim nauczyciela. Sam jednak szybko jej to ułatwił. Był bezwzględny - dokładnie tak samo, jak podczas ćwiczeń za Starą Chatą z Pomoną. Ale to tylko przyniosło na jej usta lekki uśmiech i sprawiło, że starała się mocniej. Kiwnęła mu głową, gdy wszedł kończąc poprawianie wiązania na bandażach, zajmujących lewą rękę. Na ćwiczenia nakładała ich kolejną warstwę, chcąc dać z siebie możliwie jak najwięcej, ale i nie narazić ran, na ponowne otwarcie. Pamiętała spojrzenie Brendana, gdy weszła na salę w stroju treningowym z odsłoniętymi rękami, wiedziała że rozumiał znaczenie opatrunków. Nikt poza Lupinem o nie nie zapytał, a on nie otrzymał odpowiedzi.
- Zostajesz w tyle, Tonks. - usłyszała znajomy głos, który wyciągnął ją z rozmyślań. Przeklęła się w duchu, powinna pozostać skupiona, powtarzali im to tak wiele razy, że słowa wbijały się do głowy i w świadomość, jednak potrzebowały jeszcze czasu. Jej kondycja poprawiała się stopniowo, dostrzegła poprawy, jednak wiedziała, że to właśnie na tym polu, ma najwięcej do podciągnięcia i nie pozwalała sobie na odpuszczanie, czy robienie zadawanych ćwiczeń po łebkach. Czuła pot, który skapywał jej z czoła, lepki, słony świadczący o wysiłku. Docierała do ostatków własnych sił, napierała mocniej, odkrywając za którymś razem, ze gdy minie moment w którym wydaje jej się, że nie zrobi kroku więcej, a mięśnie palą żywym ogniem, jest w stanie dalej wykonywać zdania. Odkrycie tego zajęło jej prawie dwa tygodnie, ale krótki uśmiech - ledwie uniesie kącika ust ku górze - Brendana świadczyło, że posiadał tą wiedzę od dawna, a ona zaskoczona odkrywała to dopiero teraz. Jeden mały sukces jednak nic jeszcze nie znaczył, jej droga - a właściwie ich wszystkich - dopiero się zaczynała.
Jak wiele jeszcze nie wiedziała? Miała się przekonać w czasie nadchodzących miesięcy.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
14 lipca
Nie śpi jeszcze, kiedy patronus wpada do pokoju - srebrzysty bernardyn odzywa się głosem Morrisona, w kilku szorstkich słowach nakreślającego obraz sytuacji. Jest na nogach na długo, zanim wybrzmiewa ostatnie przekleństwo, w pośpiechu narzuca na siebie ubrania, na kawałku pergaminu kreśli kilka słów do siostry, zostawia ten świstek w widocznym, standardowym miejscu – na kuchennym stole – i po otuleniu się ciepłym płaszczem po cichu wymyka się z domu, zabierając ze sobą wyłącznie różdżkę i miotłę. Jest najbliżej, nie przychodzi jej do głowy kłócić się z logiką starego aurora, choć jeszcze nie do końca zdaje sobie sprawę z sensu otrzymanej wiadomości. Przyjęcie do wiadomości, że w bliskim sąsiedztwie wydarzyło się morderstwo odkłada na później, skutecznie odpycha tą myśl od siebie, skupia się na dotarciu do celu. Zna drogę, może pozwolić sobie na lot, zimno i mgła działają na jej korzyść. Ograniczają widoczność, kryją przed wzrokiem przypadkowych świadków, nie zachęcają do przebywania na dworze, szczególnie późną porą. Oddech zamienia się w parę. Na progu domu Jonesów pojawia się po kilku minutach, skinieniem głowy wita się z czarownicą zabezpieczającą teren przed wzrokiem postronnych, wymija się w drzwiach z pracownikiem magicznej policji, który przekazał już sprawę w ręce aurorów. Obecność przeklętego przedmiotu zmienia wszystko, wymusza zmianę jurysdykcji, skoro w sprawę wmieszana jest czarna magia. Leighton rejestruje jeszcze żelazisty zapach krwi, nienaturalny, niewłaściwy w tym domu, jednocześnie podobnym i nie do jej własnego, przytulniejszym i wypełnionym śladami rodzinnego życia, przechodząc mija porzuconą w korytarzu zabawkę, pluszowego hipogryfa, kątem oka widzi oprawione w ramki, koślawe rysunki – później jej uwaga skupia się na podniesionym, nieprzyjemnym głosie, bezbłędnie wskazującym na obecność Morrisona, właśnie strofującego jednego z zabezpieczających dowody magotechników. Nie wchodzi do pomieszczenia, zatrzymuje się w przejściu, trzyma ręce przy sobie i niczego nie dotyka. Zależy jej, by nie zatrzeć śladów. Zna tych ludzi, potrafi dopasować imiona do twarzy. Annie, żona Philipa, dwójka jego dzieci – siedmioletni Colin, czteroletnia Ruth. Słowa amnezjatora, z dumą opowiadającego o swojej rodzinie każdemu, kto w czasie pracy chciał słuchać, wracają do niej właśnie teraz, kontrastując z martwotą widoku, metodycznie utrwalaną przez fotografa. Ilość krwi, otwarte rany, wygląda to jak wielokrotnie rzucone lamino, ale jej uwaga szybko przenosi się na mężczyznę, który ją tu wezwał.
- Leighton – warczy, kiedy ją zauważa – przydasz się na górze, tu nie masz czego szukać. Psidwakosyn tego czegoś dotknął – niedowierzanie na poznaczonej bliznami twarzy miesza się z niesmakiem i nadaje jej dziwnego wyrazu, w ruchach aurora wyraźnie odznacza się zniecierpliwienie – zostawiłem tam kursantkę.
Machnięcie ręką musi jej wystarczyć za odprawę, uwaga aurora skupia się teraz na zabezpieczanych zwłokach. Łamaczka cofa się w głąb domu, po skrzypiących drewnianych schodach wchodzi na piętro. Mija otwarty dziecięcy pokój, kieruje się do ostatnich drzwi, prowadzących do gabinetu, i zastaje w środku dwójkę osób, pobladłego mężczyznę, który musi być jednym z funkcjonariuszy policji, siedzącego przy biurku i obejmującego rękami głowę, oraz młodą dziewczynę, przegrzebującą szuflady jednej z szaf.
- Vera Leighton – przestawia się, wchodząc do pomieszczenia.
- Czyli w końcu łamacz – słyszy w odpowiedzi – ja jestem Gillian, ten tutaj to Martin Fancourt. Słyszy szepty. Dotknął tej błyskotki – kursantka wskazuje na leżącą na biurku srebrną broszę, prostą, z grubsza przedstawiającą smoka.
Vera sięga po różdżkę, podchodzi bliżej. Widzi, że w oczach stworzenia osadzono dwa małe opale.
- Hexa revelio – wypowiada inkantację, a powietrze wokół przedmiotu gęstnieje, drga i przybiera mlecznobiałą barwę. To samo dzieje się wokół funkcjonariusza, choć znacznie słabiej. Tym razem nic więcej, nic niespodziewanego, anomalia nie zakłóca procesu. Wiedza z zakresu run pozwala Leighton na poznanie charakteru klątwy, wydrapana na powierzchni broszy runa zdaje się tylko potwierdzać wyciągnięte wnioski. To othala, odwrócona. W normalnym położeniu byłaby to runa o pozytywnych konotacjach, kojarzona zwykle z rodziną, rodowymi wartościami, wyniesionym z domu dziedzictwem. W tej pozycji nabiera innego znaczenia. Użyta do zakotwiczenia klątwy opętania – stopniowo skłaniającej dotkniętego nią człowieka do krzywdzenia, a nawet zamordowania swoich najbliższych – w pewien pokrętny sposób dobrze wpisuje się w obraz zastany na dole. Opale przynoszą pecha, przemyka jej przez myśl, choć wie, że to nie prawda. Paskudna reputacja kamienia, opinia jednego z najlepiej przyjmujących klątwy, zdołała przeniknąć również do mugolskiego świata. Jeszcze z kursu pamięta opowieści o biżuterii przechodzącej z rąk do rąk, zostawiającej za sobą trupy nieświadomych niebezpieczeństwa ludzi – a jednak ten element nie wydaje się być stary, prawdopodobnie nie ma za sobą tak bogatej historii.
- Masz rodzinę? – kieruje to pytanie do mężczyzny, który blednie jeszcze bardziej – choć jeszcze chwilę temu wydawało się jej to niemożliwe. Reakcja zdaje się to potwierdzać, jeszcze przed kiwnięciem głową. Szepty nie mogą być silne, minęło zbyt mało czasu, podejrzewa, że to wciąż zaledwie sugestie, które z biegiem czasu przybiorą na natarczywości. Czy gdyby ktoś tego nie zauważył, ten człowiek poszukałby pomocy?
- Przedmiot, z którym miałeś do czynienia obłożono klątwą opętania – mówi, przegania ciszę, bo czasem słowa uspokajają, choć rozmowy z poszkodowanymi są tą częścią pracy, z której bez żalu by zrezygnowała – szepty to pierwszy objaw, namawiają do ranienia najbliższych. Im dłużej działa klątwa, tym bardziej zyskują na sile. Za chwilę spróbuję ją z ciebie zdjąć, nie wystarczy do tego zająć się tylko przedmiotem. Gillian, mogę prosić cię o wyjście na korytarz i zamknięcie drzwi? – przenosi spojrzenie na przyszłą aurorkę, ponagla wzrokiem. Im mniej osób postronnych, tym lepiej, jeśli coś pójdzie źle, ucierpi pierwsza osoba, w stronę której zwróci się czarna magia. Przy łamaniu klątw zawsze coś mogło pójść źle, ale nie mówi tego na głos, nie chce dodatkowo denerwować poszkodowanego. Konsekwencje przy zdejmowaniu klątwy opętania zwykle nie okazywały się śmiertelne w skutkach, choć z pewnością bolesne. W tym przypadku nie daje poszkodowanemu czasu na roztrząsanie tego zagadnienia, chwyta go za dłoń – po jej wewnętrznej stronie zdążyła już uwidocznić się runa, dokładnie taka sama, jak na przedmiocie - i przywołuje w myślach inkantację Finite Incantatem. Już po chwili czuje, że zaklęcie jest udane, jednocześnie traci część sił i musi oprzeć się o biurko, by utrzymać się na nogach.
- Po wszystkim – stwierdza, zdobywa się nawet na cień uśmiechu. Mogło być znacznie gorzej. Kiedy Fancourt zrywa się z miejsca i opuszcza gabinet, zajmuje jego miejsce i końcem różdżki przesuwa bliżej broszę, by poddać ją dalszym oględzinom. Wszystkie wnioski będzie musiała zawrzeć w raporcie, Morrison też z pewnością zażąda szczegółowych wyjaśnień, na razie jednak po prostu korzysta z faktu, że została sama. Nie zawraca sobie głowy przenoszeniem przedmiotu do Tower, skoro ją tu wpuszczono, został już poddany wstępnym oględzinom – i podejmuje kolejną próbę przełamania klątwy, być może trochę wcześniej, niż powinna. Osłabienie nie uniemożliwia jej działania, tu również klątwa ustępuje przy pierwszej próbie, jednak tym razem anomalia jest dotkliwsza – ciemnieje jej w oczach, na chwilę traci wzrok, a jej tętno wyraźnie przyspiesza. Trwa w bezruchu, nie pozwala sobie na panikę: nie oślepła, to nie może być trwały efekt, powtarza sobie, że to minie – i kiedy kursantka puka do drzwi, a później wchodzi do gabinetu, zwraca się w kierunku dźwięku i kiwa głową na potwierdzenie, że tak, wszystko jest w porządku. Mija kilka minut, zanim wraca jej ostrość wzroku. Kiedy jest pewna, że wszystkie negatywne efekty ustąpiły, schodzi na dół, dopełnić dalszych formalności. Przez chwilę myśli nad zaczęciem tego na miejscu, po chwili porzuca ten pomysł. Czas nie stoi w miejscu, za oknami zdążyło zrobić się jaśniej. Która może być, czwarta nad ranem? Przy odrobinie szczęścia może nawet zdąży jeszcze złapać odrobinę snu. Nie ogląda się za siebie, zbyt zmęczona, by myśleć o ludzkim nieszczęściu. Wróci to do niej dopiero, gdy następnego dnia dowie się, że Philip Jones, amnezjator i kolega z korytarzy spalonego Ministerstwa, został znaleziony martwy, po posłuchaniu podszeptów klątwy po prostu się powiesił.
Nie śpi jeszcze, kiedy patronus wpada do pokoju - srebrzysty bernardyn odzywa się głosem Morrisona, w kilku szorstkich słowach nakreślającego obraz sytuacji. Jest na nogach na długo, zanim wybrzmiewa ostatnie przekleństwo, w pośpiechu narzuca na siebie ubrania, na kawałku pergaminu kreśli kilka słów do siostry, zostawia ten świstek w widocznym, standardowym miejscu – na kuchennym stole – i po otuleniu się ciepłym płaszczem po cichu wymyka się z domu, zabierając ze sobą wyłącznie różdżkę i miotłę. Jest najbliżej, nie przychodzi jej do głowy kłócić się z logiką starego aurora, choć jeszcze nie do końca zdaje sobie sprawę z sensu otrzymanej wiadomości. Przyjęcie do wiadomości, że w bliskim sąsiedztwie wydarzyło się morderstwo odkłada na później, skutecznie odpycha tą myśl od siebie, skupia się na dotarciu do celu. Zna drogę, może pozwolić sobie na lot, zimno i mgła działają na jej korzyść. Ograniczają widoczność, kryją przed wzrokiem przypadkowych świadków, nie zachęcają do przebywania na dworze, szczególnie późną porą. Oddech zamienia się w parę. Na progu domu Jonesów pojawia się po kilku minutach, skinieniem głowy wita się z czarownicą zabezpieczającą teren przed wzrokiem postronnych, wymija się w drzwiach z pracownikiem magicznej policji, który przekazał już sprawę w ręce aurorów. Obecność przeklętego przedmiotu zmienia wszystko, wymusza zmianę jurysdykcji, skoro w sprawę wmieszana jest czarna magia. Leighton rejestruje jeszcze żelazisty zapach krwi, nienaturalny, niewłaściwy w tym domu, jednocześnie podobnym i nie do jej własnego, przytulniejszym i wypełnionym śladami rodzinnego życia, przechodząc mija porzuconą w korytarzu zabawkę, pluszowego hipogryfa, kątem oka widzi oprawione w ramki, koślawe rysunki – później jej uwaga skupia się na podniesionym, nieprzyjemnym głosie, bezbłędnie wskazującym na obecność Morrisona, właśnie strofującego jednego z zabezpieczających dowody magotechników. Nie wchodzi do pomieszczenia, zatrzymuje się w przejściu, trzyma ręce przy sobie i niczego nie dotyka. Zależy jej, by nie zatrzeć śladów. Zna tych ludzi, potrafi dopasować imiona do twarzy. Annie, żona Philipa, dwójka jego dzieci – siedmioletni Colin, czteroletnia Ruth. Słowa amnezjatora, z dumą opowiadającego o swojej rodzinie każdemu, kto w czasie pracy chciał słuchać, wracają do niej właśnie teraz, kontrastując z martwotą widoku, metodycznie utrwalaną przez fotografa. Ilość krwi, otwarte rany, wygląda to jak wielokrotnie rzucone lamino, ale jej uwaga szybko przenosi się na mężczyznę, który ją tu wezwał.
- Leighton – warczy, kiedy ją zauważa – przydasz się na górze, tu nie masz czego szukać. Psidwakosyn tego czegoś dotknął – niedowierzanie na poznaczonej bliznami twarzy miesza się z niesmakiem i nadaje jej dziwnego wyrazu, w ruchach aurora wyraźnie odznacza się zniecierpliwienie – zostawiłem tam kursantkę.
Machnięcie ręką musi jej wystarczyć za odprawę, uwaga aurora skupia się teraz na zabezpieczanych zwłokach. Łamaczka cofa się w głąb domu, po skrzypiących drewnianych schodach wchodzi na piętro. Mija otwarty dziecięcy pokój, kieruje się do ostatnich drzwi, prowadzących do gabinetu, i zastaje w środku dwójkę osób, pobladłego mężczyznę, który musi być jednym z funkcjonariuszy policji, siedzącego przy biurku i obejmującego rękami głowę, oraz młodą dziewczynę, przegrzebującą szuflady jednej z szaf.
- Vera Leighton – przestawia się, wchodząc do pomieszczenia.
- Czyli w końcu łamacz – słyszy w odpowiedzi – ja jestem Gillian, ten tutaj to Martin Fancourt. Słyszy szepty. Dotknął tej błyskotki – kursantka wskazuje na leżącą na biurku srebrną broszę, prostą, z grubsza przedstawiającą smoka.
Vera sięga po różdżkę, podchodzi bliżej. Widzi, że w oczach stworzenia osadzono dwa małe opale.
- Hexa revelio – wypowiada inkantację, a powietrze wokół przedmiotu gęstnieje, drga i przybiera mlecznobiałą barwę. To samo dzieje się wokół funkcjonariusza, choć znacznie słabiej. Tym razem nic więcej, nic niespodziewanego, anomalia nie zakłóca procesu. Wiedza z zakresu run pozwala Leighton na poznanie charakteru klątwy, wydrapana na powierzchni broszy runa zdaje się tylko potwierdzać wyciągnięte wnioski. To othala, odwrócona. W normalnym położeniu byłaby to runa o pozytywnych konotacjach, kojarzona zwykle z rodziną, rodowymi wartościami, wyniesionym z domu dziedzictwem. W tej pozycji nabiera innego znaczenia. Użyta do zakotwiczenia klątwy opętania – stopniowo skłaniającej dotkniętego nią człowieka do krzywdzenia, a nawet zamordowania swoich najbliższych – w pewien pokrętny sposób dobrze wpisuje się w obraz zastany na dole. Opale przynoszą pecha, przemyka jej przez myśl, choć wie, że to nie prawda. Paskudna reputacja kamienia, opinia jednego z najlepiej przyjmujących klątwy, zdołała przeniknąć również do mugolskiego świata. Jeszcze z kursu pamięta opowieści o biżuterii przechodzącej z rąk do rąk, zostawiającej za sobą trupy nieświadomych niebezpieczeństwa ludzi – a jednak ten element nie wydaje się być stary, prawdopodobnie nie ma za sobą tak bogatej historii.
- Masz rodzinę? – kieruje to pytanie do mężczyzny, który blednie jeszcze bardziej – choć jeszcze chwilę temu wydawało się jej to niemożliwe. Reakcja zdaje się to potwierdzać, jeszcze przed kiwnięciem głową. Szepty nie mogą być silne, minęło zbyt mało czasu, podejrzewa, że to wciąż zaledwie sugestie, które z biegiem czasu przybiorą na natarczywości. Czy gdyby ktoś tego nie zauważył, ten człowiek poszukałby pomocy?
- Przedmiot, z którym miałeś do czynienia obłożono klątwą opętania – mówi, przegania ciszę, bo czasem słowa uspokajają, choć rozmowy z poszkodowanymi są tą częścią pracy, z której bez żalu by zrezygnowała – szepty to pierwszy objaw, namawiają do ranienia najbliższych. Im dłużej działa klątwa, tym bardziej zyskują na sile. Za chwilę spróbuję ją z ciebie zdjąć, nie wystarczy do tego zająć się tylko przedmiotem. Gillian, mogę prosić cię o wyjście na korytarz i zamknięcie drzwi? – przenosi spojrzenie na przyszłą aurorkę, ponagla wzrokiem. Im mniej osób postronnych, tym lepiej, jeśli coś pójdzie źle, ucierpi pierwsza osoba, w stronę której zwróci się czarna magia. Przy łamaniu klątw zawsze coś mogło pójść źle, ale nie mówi tego na głos, nie chce dodatkowo denerwować poszkodowanego. Konsekwencje przy zdejmowaniu klątwy opętania zwykle nie okazywały się śmiertelne w skutkach, choć z pewnością bolesne. W tym przypadku nie daje poszkodowanemu czasu na roztrząsanie tego zagadnienia, chwyta go za dłoń – po jej wewnętrznej stronie zdążyła już uwidocznić się runa, dokładnie taka sama, jak na przedmiocie - i przywołuje w myślach inkantację Finite Incantatem. Już po chwili czuje, że zaklęcie jest udane, jednocześnie traci część sił i musi oprzeć się o biurko, by utrzymać się na nogach.
- Po wszystkim – stwierdza, zdobywa się nawet na cień uśmiechu. Mogło być znacznie gorzej. Kiedy Fancourt zrywa się z miejsca i opuszcza gabinet, zajmuje jego miejsce i końcem różdżki przesuwa bliżej broszę, by poddać ją dalszym oględzinom. Wszystkie wnioski będzie musiała zawrzeć w raporcie, Morrison też z pewnością zażąda szczegółowych wyjaśnień, na razie jednak po prostu korzysta z faktu, że została sama. Nie zawraca sobie głowy przenoszeniem przedmiotu do Tower, skoro ją tu wpuszczono, został już poddany wstępnym oględzinom – i podejmuje kolejną próbę przełamania klątwy, być może trochę wcześniej, niż powinna. Osłabienie nie uniemożliwia jej działania, tu również klątwa ustępuje przy pierwszej próbie, jednak tym razem anomalia jest dotkliwsza – ciemnieje jej w oczach, na chwilę traci wzrok, a jej tętno wyraźnie przyspiesza. Trwa w bezruchu, nie pozwala sobie na panikę: nie oślepła, to nie może być trwały efekt, powtarza sobie, że to minie – i kiedy kursantka puka do drzwi, a później wchodzi do gabinetu, zwraca się w kierunku dźwięku i kiwa głową na potwierdzenie, że tak, wszystko jest w porządku. Mija kilka minut, zanim wraca jej ostrość wzroku. Kiedy jest pewna, że wszystkie negatywne efekty ustąpiły, schodzi na dół, dopełnić dalszych formalności. Przez chwilę myśli nad zaczęciem tego na miejscu, po chwili porzuca ten pomysł. Czas nie stoi w miejscu, za oknami zdążyło zrobić się jaśniej. Która może być, czwarta nad ranem? Przy odrobinie szczęścia może nawet zdąży jeszcze złapać odrobinę snu. Nie ogląda się za siebie, zbyt zmęczona, by myśleć o ludzkim nieszczęściu. Wróci to do niej dopiero, gdy następnego dnia dowie się, że Philip Jones, amnezjator i kolega z korytarzy spalonego Ministerstwa, został znaleziony martwy, po posłuchaniu podszeptów klątwy po prostu się powiesił.
Nie lubił chwil, których nie potrafił sensownie wyjaśnić. Oczywiście, Jackie Rineheart mogła po prostu akurat przechodzić obok, zdarza się. Pojedyncze zdarzenie, przypadek możliwy w ogromnej skali świata. Problem w tym, że tak zdarzało się zawsze. Chyba nawet tak się poznali w Hogwarcie, akurat słuchał w pokoju wspólnym jakiegoś utworu Czajkowskiego, gdy zjawiła się dziewczynka o stanowczym spojrzeniu. Tak przynajmniej mu się wydawało, zdawał sobie sprawę z zawodności pamięci.
Już sobie wyobrażał ucieczkę w głąb amazońskiej dżungli i odtworzenie w takich warunkach jakiejś perełki rosyjskiego kompozytora. Wtedy zapewne nurt rzeki przyniósłby ze sobą beczkę, w której dziwnym trafem skryta byłaby Jackie. Najgorsze jest to, iż ten absurdalny scenariusz z każdym kolejnym "przypadkiem" wydawał się mniej niemożliwy. Ciekawe co ona na ten temat sądzi...
Zaśmiał się nieznacznie, nie pewny czy z powodu komizmu sytuacji, czy może z ciekawej uwagi Jackie. Od zawsze potrafiła celnie podsumować różne sytuacje.
- Czajkowski na pogrzebie, ciekawa myśl - stwierdził z rozbawioną miną.
Zaraz jednak spoważniał na wspomnienie zuchwałej zbrodni. Zbrodni równie bezczelnej co zagadkowej, jej forma był wielce niecodzienna. Pozbawiona ubrań i różdżki, ktoś zacierał ślady czy może w swym okrucieństwie chciał upokorzyć ofiarę? Upiorna zagadka pod samym nosem aurorów. Miał zamiar pomóc w jej rozwiązaniu. Było to w końcu naturalne, Dorian Wallace i jego żona zasługiwali na lepszy los, ale ktoś tę szansę przekreślił. Co za nieszczęście, najpierw tajemnicza sprawa aurora, a teraz równie niejasny zgon małżonki. Jaki może czaić się między dwiema sprawami związek...
Tak, to drugi powód - tajemnica. Kryło się za tym coś niebezpiecznie fascynującego. Artur po prostu zbyt lubił zagadki, żeby zostawić taką bez odpowiedzi. Dobrze, że wybrał ścieżkę aurora, dzięki temu mógł połączyć swoje zainteresowania z czymś właściwym, słusznym. Czajkowski dobrze pokierował Jackie. Stanowili razem dobry duet śledczy, taka zbrodnia będzie dla Rineheart i Longbottoma odpowiednim wyzwaniem.
Już miał skomentować "nudzenie się", ale w ostatniej chwili się rozmyślił. Nie odpowiedział na zadane pytanie, tylko wstał i rzucił jedno słowo:
- Ruszajmy
(tutaj)
| zt.
Już sobie wyobrażał ucieczkę w głąb amazońskiej dżungli i odtworzenie w takich warunkach jakiejś perełki rosyjskiego kompozytora. Wtedy zapewne nurt rzeki przyniósłby ze sobą beczkę, w której dziwnym trafem skryta byłaby Jackie. Najgorsze jest to, iż ten absurdalny scenariusz z każdym kolejnym "przypadkiem" wydawał się mniej niemożliwy. Ciekawe co ona na ten temat sądzi...
Zaśmiał się nieznacznie, nie pewny czy z powodu komizmu sytuacji, czy może z ciekawej uwagi Jackie. Od zawsze potrafiła celnie podsumować różne sytuacje.
- Czajkowski na pogrzebie, ciekawa myśl - stwierdził z rozbawioną miną.
Zaraz jednak spoważniał na wspomnienie zuchwałej zbrodni. Zbrodni równie bezczelnej co zagadkowej, jej forma był wielce niecodzienna. Pozbawiona ubrań i różdżki, ktoś zacierał ślady czy może w swym okrucieństwie chciał upokorzyć ofiarę? Upiorna zagadka pod samym nosem aurorów. Miał zamiar pomóc w jej rozwiązaniu. Było to w końcu naturalne, Dorian Wallace i jego żona zasługiwali na lepszy los, ale ktoś tę szansę przekreślił. Co za nieszczęście, najpierw tajemnicza sprawa aurora, a teraz równie niejasny zgon małżonki. Jaki może czaić się między dwiema sprawami związek...
Tak, to drugi powód - tajemnica. Kryło się za tym coś niebezpiecznie fascynującego. Artur po prostu zbyt lubił zagadki, żeby zostawić taką bez odpowiedzi. Dobrze, że wybrał ścieżkę aurora, dzięki temu mógł połączyć swoje zainteresowania z czymś właściwym, słusznym. Czajkowski dobrze pokierował Jackie. Stanowili razem dobry duet śledczy, taka zbrodnia będzie dla Rineheart i Longbottoma odpowiednim wyzwaniem.
Już miał skomentować "nudzenie się", ale w ostatniej chwili się rozmyślił. Nie odpowiedział na zadane pytanie, tylko wstał i rzucił jedno słowo:
- Ruszajmy
(tutaj)
| zt.
Ostatnio zmieniony przez Artur Longbottom dnia 04.02.19 20:10, w całości zmieniany 1 raz
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
|2 września
Odpowiedź od Bones odczytał dopiero pod wieczór, kiedy to po akcji wrócił z terenu i przekroczył próg mieszkania. Wyczekiwał go ze skrywaną przez cały dzień niecierpliwością. Krążyła mu po głowie myśl, że sprawa może być mimo wszystko traktowana nadmiernie delikatnie przez co jako legilimenta może być w ogóle nie brany pod uwagę przez sam fakt posiadania podobnej umiejętności nawet jeżeli nie miałby zamiaru ich wykorzystywać. Głównodowodząca doskonale zdawała sobie sprawę z jego umiejętności - tych pożądanych u detektywa o których mówiło się głośno, lecz również tych mniej odpowiednich do wspominania. Jako przełożona musiała.
Jak się okazało prośba Anthonego została rozpatrzona pozytywnie. Ulga i lekkie zaskoczenie przepełniło aurora. Nie chciał rozbudzać swojego entuzjazmu, lecz decyzja ta poniekąd jawiła się w jego oczach jako zwiastun zmian. Czyżby Longbottom faktycznie zamierzał się zabrać za rzeczy bardziej szorstką reką...?
Wszystkiego miał się dowiedzieć z czasem.
Z samego rana udał się do Departamentu Przestrzegania Prawa, do Biura Aurorów w którym to po odprawie, a przed zabraniem się za swoje sprawy skierował swe kroki ku miejscu w którym zbierane były informacje dotyczące aktualnie prowadzonych spraw. Spojrzeniem odnalazł pracownika odpowiedzialnego za trzymanie pieczy nad dokumentami oraz informacjami.
- Anthony Skamander, za przyzwoleniem Bones chciałbym uzyskać informacje o sprawie numer 229182 - wyrecytował wyczekując reakcji. Nie zaprzątał sobie głowy ewentualnie potrzebną papierologia - skoro Bones powiedziała, że więcej informacji na temat sprawy dostanie właśnie tutaj to najpewniej wiedza która miała spłynąć na aurora była już przynajmniej względnie przyszykowana i czekała na przyswojenie. Skamandera ciekawiło jakie szczegóły postępowania zostały na chwilę obecna ustalone, jakie tropy posiadali, że Minister zdecydował się tak odważnie upublicznić w gazecie zamiar zbadania działalności rezerwatu. Miał nadzieję, że nie było to nic lichego, a sama zagrywka upublicznienia chęci powołania specjalnej grupy nie było polityczną zagrywką mająca wzbudzić strach i nieco potrząść ziemią po której stąpali podejrzani.
|zgodnie z instrukcją Bones przychodze po informacje
Odpowiedź od Bones odczytał dopiero pod wieczór, kiedy to po akcji wrócił z terenu i przekroczył próg mieszkania. Wyczekiwał go ze skrywaną przez cały dzień niecierpliwością. Krążyła mu po głowie myśl, że sprawa może być mimo wszystko traktowana nadmiernie delikatnie przez co jako legilimenta może być w ogóle nie brany pod uwagę przez sam fakt posiadania podobnej umiejętności nawet jeżeli nie miałby zamiaru ich wykorzystywać. Głównodowodząca doskonale zdawała sobie sprawę z jego umiejętności - tych pożądanych u detektywa o których mówiło się głośno, lecz również tych mniej odpowiednich do wspominania. Jako przełożona musiała.
Jak się okazało prośba Anthonego została rozpatrzona pozytywnie. Ulga i lekkie zaskoczenie przepełniło aurora. Nie chciał rozbudzać swojego entuzjazmu, lecz decyzja ta poniekąd jawiła się w jego oczach jako zwiastun zmian. Czyżby Longbottom faktycznie zamierzał się zabrać za rzeczy bardziej szorstką reką...?
Wszystkiego miał się dowiedzieć z czasem.
Z samego rana udał się do Departamentu Przestrzegania Prawa, do Biura Aurorów w którym to po odprawie, a przed zabraniem się za swoje sprawy skierował swe kroki ku miejscu w którym zbierane były informacje dotyczące aktualnie prowadzonych spraw. Spojrzeniem odnalazł pracownika odpowiedzialnego za trzymanie pieczy nad dokumentami oraz informacjami.
- Anthony Skamander, za przyzwoleniem Bones chciałbym uzyskać informacje o sprawie numer 229182 - wyrecytował wyczekując reakcji. Nie zaprzątał sobie głowy ewentualnie potrzebną papierologia - skoro Bones powiedziała, że więcej informacji na temat sprawy dostanie właśnie tutaj to najpewniej wiedza która miała spłynąć na aurora była już przynajmniej względnie przyszykowana i czekała na przyswojenie. Skamandera ciekawiło jakie szczegóły postępowania zostały na chwilę obecna ustalone, jakie tropy posiadali, że Minister zdecydował się tak odważnie upublicznić w gazecie zamiar zbadania działalności rezerwatu. Miał nadzieję, że nie było to nic lichego, a sama zagrywka upublicznienia chęci powołania specjalnej grupy nie było polityczną zagrywką mająca wzbudzić strach i nieco potrząść ziemią po której stąpali podejrzani.
|zgodnie z instrukcją Bones przychodze po informacje
Find your wings
Siedzący za biurkiem czarodziej uniósł wzrok na Skamandera, uważnie i podejrzliwie mu się przyjrzał, ale po chwili, uznając, że prawdopodobnie widział tę twarz już wcześniej pokiwał głową w milczeniu. Otworzył szufladę, w której Skamander mógł dostrzec równo poukładane pliki różnych kluczy, wydobył jeden z nich i wskazał drzwi po prawej stronie.
Pokój za drzwiami był wyjątkowo mały, bardziej przypominał wypełnioną regałami i krzesłami celę niż biuro, ale całkowicie oddany był w ręce aurorów - niewątpliwie. Na oparciach wisiały szaty, wszędzie było pełno dokumentów i pustych kubków po kawie. W popielniczce tkwiło kilka niedopalonych papierosów. W środku nie było nikogo.
Na jednej ze ścian wisiała notatka z Proroka codziennego, która opowiadała o śmierci asystenta Ministra Magii i tajemniczej sprzątaczce, w której obecności urzędnik dokonał samobójstwa. W pobliżu były również inne strony z późniejszych wydań. Można było na ścianie znaleźć ruchome fotografie poszczególnych członków rodziny Rosier: Darcy, Lorcana, Tristana, Melisande, Fantine, Corentina i innych - każde z nich było podpisane. Do każdego była też dołączona krótka adnotacja o tych, którzy są bezpośrednio powiązani z rezerwatem - m.in. Lorcan, Melisande, Tristan.
Na biurku w rozłożonych dokumentach Skamander mógł ujrzeć jakieś robocze dokumenty. Na jednym z pergaminów zapisano nieskładnie i nieprzejrzyście:
Raport Eleonore Sykes! - gdzie jest oryginał? Z raportu wynikało że KIEDY? członkini tajnych służb ministerstwa w osobie Eleonore Sykes towarzyszyła Arnoldowi Cleese w spotkaniu GDZIE? W KENT? z Tristanem Rosierem. Udali się tam w celu zdobycia smoczej wątroby?, która miała być jednym ze składników mikstury JAKIEJ? mającej wyleczyć Wilhelminę Tuft z obłędu. KLĄTWA IMPERIUSA? GRINDELWALD? ROSIEROWIE WSPÓŁPRACOWALI Z GRINDELWALDEM? Z TUFTAMI? W trakcie kolejnej wizyty jej syn Ignotius Tuft miał go jej podać. Było to nieoficjalne spotkanie. KTO O NIM WIEDZIAŁ? MINISTER? Tristan Rosier wywierał według jej słów bardzo dobre wrażenie. Arnold przedstawił mu, że miał przybyć tam dopełnić formalności, natomiast odbiorem wątroby miał zająć się ktoś inny, KTO? Cleese wyraził chęć zakupienia większej ilości ingrediencji. PO CO? Ktoś KTO? zaproponował, by poczekała w pokoju administracyjnym, by mogli przedyskutować sprawy, ale odmówiła przez wzgląd na odgórne? dyspozycje. KTO BYŁ JEJ SZEFEM? PO CO NAPRAWDĘ TAM POSZŁA? CO CHCIAŁ OSIĄGNĄĆ CLEESE? Cleese nakazał jej zostawić ich samych, co odnotowała bardzo dokładnie. Raport kończył się informacją o tym, że w rezerwacie nastąpił wybuch anomalii, w którym ucierpiał zarówno Rosier jak i Cleese. Rosier był ciężko ranny, stracił przytomność, Cleese był w dość dobrej formie. Nie wiadomo, czy ostatecznie doszło do wymiany. BRAK DOWODÓW. W raporcie padła jakaś kwota dotycząca ingrediencji. JAKA? KOMU ZALEŻAŁO NA INGREDIENCJACH?
Gdzieś blisko znajdowała się notatka napisana innym stylem pisma, informacją, że Cleese mógł znajdować się pod czyimś imperiusem. Prócz tego wypisane były imiona: Ignatius, Wilhelmina, Tristan, GELLERT i mnóstwo znaków zapytania.
Na biurku znajdowały się też inne notatki i dokumenty:
11 maja późnym popołudniem ciało odnaleziono w pokoju - dopisano do tego, że raport z sekcji zwłok i badań był przetrzymywany w archiwach, a nie w Mungu i spłonął w ministerstwie magii;
Informator sprzedał informacje prorokowi: asystent miał poderżnięte gardło - kto to był?
Bethany Boltimore (sprzątaczka) była świadkiem zdarzenia; na własne oczy widziała, że Cleese popełnił brutalne samobójstwo za pomocą noża - roztrzęsiona, zagubiona, pod opieką magomedyków tylko po całej akcji. "Świadek widział jak wystraszony Cleese miotał się po pokoju, gadając do siebie, a kiedy zrozumiał, że nie jest sam pochwycił nóż i poderżnął sobie gardło. Magomedycy wskazali zaburzenia paranoidalne, zaś aurorzy zasugerowali klątwę. Bethany została odwiedzona od razu po zdarzeniu, ale był problem z komunikacją. Nie wykazywała żadnych objawów bycia pod klątwą. Z Notatek na temat sprzątaczki Anthony mógł się dowiedzieć, że Bethany to w rzeczywistości bezdzietna dziewięćdziesięcioletnia czarownica półkrwi, która dbała o konserwację płaskich powierzchni Ministerstwa Magii od pół wieku, aż do feralnego zamachu, gdzie cudem uszła z życiem. Po śmierci Arnolda pracowała w suterenach, ponieważ źle znosiła towarzystwo innych - wykazywała oznaki zaburzeń psychicznych, lecz z jakiegoś powodu nie była pod opieką uzdrowiciela.
Między innymi dokumentami Skamander mógł znaleźć informację, że Eleonore Sykes nie istnieje i nigdy nie istniała. W rzeczywistości była to Philippa Francis Fancourt, która przed laty pracowała w wiedźmiej straży, ale w 1955 roku zwolniła się dobrowolnie. Jej wygięta teczka wskazywała jedynie na to, że kiedyś mogła mieścić w sobie wiele informacji, które ktoś spalił lub zniszczył, bądź ukradł. Po co i dlaczego - niewiadomo. Nie wiadomo wciąż czym się zajmowała pod koniec i na czyje zlecenie.
Philippa Francis Fancourt znajdowała się na liście zaginionych podanych przez Proroka Codziennego po zamachu na Ministerstwo. Nie odnaleziono jej ciała.
Na jednym z pergaminów znajdowały się zapisane daty:
-12 maja - Prorok Codzienny.
-15 maja pogrzeb Cleesa.
| Mistrz Gry nie kontynuuje z tobą tej rozgrywki. W razie potrzebnej ingerencji w tej sprawie kontaktuj się z Ramseyem.
Pokój za drzwiami był wyjątkowo mały, bardziej przypominał wypełnioną regałami i krzesłami celę niż biuro, ale całkowicie oddany był w ręce aurorów - niewątpliwie. Na oparciach wisiały szaty, wszędzie było pełno dokumentów i pustych kubków po kawie. W popielniczce tkwiło kilka niedopalonych papierosów. W środku nie było nikogo.
Na jednej ze ścian wisiała notatka z Proroka codziennego, która opowiadała o śmierci asystenta Ministra Magii i tajemniczej sprzątaczce, w której obecności urzędnik dokonał samobójstwa. W pobliżu były również inne strony z późniejszych wydań. Można było na ścianie znaleźć ruchome fotografie poszczególnych członków rodziny Rosier: Darcy, Lorcana, Tristana, Melisande, Fantine, Corentina i innych - każde z nich było podpisane. Do każdego była też dołączona krótka adnotacja o tych, którzy są bezpośrednio powiązani z rezerwatem - m.in. Lorcan, Melisande, Tristan.
Na biurku w rozłożonych dokumentach Skamander mógł ujrzeć jakieś robocze dokumenty. Na jednym z pergaminów zapisano nieskładnie i nieprzejrzyście:
Raport Eleonore Sykes! - gdzie jest oryginał? Z raportu wynikało że KIEDY? członkini tajnych służb ministerstwa w osobie Eleonore Sykes towarzyszyła Arnoldowi Cleese w spotkaniu GDZIE? W KENT? z Tristanem Rosierem. Udali się tam w celu zdobycia smoczej wątroby?, która miała być jednym ze składników mikstury JAKIEJ? mającej wyleczyć Wilhelminę Tuft z obłędu. KLĄTWA IMPERIUSA? GRINDELWALD? ROSIEROWIE WSPÓŁPRACOWALI Z GRINDELWALDEM? Z TUFTAMI? W trakcie kolejnej wizyty jej syn Ignotius Tuft miał go jej podać. Było to nieoficjalne spotkanie. KTO O NIM WIEDZIAŁ? MINISTER? Tristan Rosier wywierał według jej słów bardzo dobre wrażenie. Arnold przedstawił mu, że miał przybyć tam dopełnić formalności, natomiast odbiorem wątroby miał zająć się ktoś inny, KTO? Cleese wyraził chęć zakupienia większej ilości ingrediencji. PO CO? Ktoś KTO? zaproponował, by poczekała w pokoju administracyjnym, by mogli przedyskutować sprawy, ale odmówiła przez wzgląd na odgórne? dyspozycje. KTO BYŁ JEJ SZEFEM? PO CO NAPRAWDĘ TAM POSZŁA? CO CHCIAŁ OSIĄGNĄĆ CLEESE? Cleese nakazał jej zostawić ich samych, co odnotowała bardzo dokładnie. Raport kończył się informacją o tym, że w rezerwacie nastąpił wybuch anomalii, w którym ucierpiał zarówno Rosier jak i Cleese. Rosier był ciężko ranny, stracił przytomność, Cleese był w dość dobrej formie. Nie wiadomo, czy ostatecznie doszło do wymiany. BRAK DOWODÓW. W raporcie padła jakaś kwota dotycząca ingrediencji. JAKA? KOMU ZALEŻAŁO NA INGREDIENCJACH?
Gdzieś blisko znajdowała się notatka napisana innym stylem pisma, informacją, że Cleese mógł znajdować się pod czyimś imperiusem. Prócz tego wypisane były imiona: Ignatius, Wilhelmina, Tristan, GELLERT i mnóstwo znaków zapytania.
Na biurku znajdowały się też inne notatki i dokumenty:
11 maja późnym popołudniem ciało odnaleziono w pokoju - dopisano do tego, że raport z sekcji zwłok i badań był przetrzymywany w archiwach, a nie w Mungu i spłonął w ministerstwie magii;
Informator sprzedał informacje prorokowi: asystent miał poderżnięte gardło - kto to był?
Bethany Boltimore (sprzątaczka) była świadkiem zdarzenia; na własne oczy widziała, że Cleese popełnił brutalne samobójstwo za pomocą noża - roztrzęsiona, zagubiona, pod opieką magomedyków tylko po całej akcji. "Świadek widział jak wystraszony Cleese miotał się po pokoju, gadając do siebie, a kiedy zrozumiał, że nie jest sam pochwycił nóż i poderżnął sobie gardło. Magomedycy wskazali zaburzenia paranoidalne, zaś aurorzy zasugerowali klątwę. Bethany została odwiedzona od razu po zdarzeniu, ale był problem z komunikacją. Nie wykazywała żadnych objawów bycia pod klątwą. Z Notatek na temat sprzątaczki Anthony mógł się dowiedzieć, że Bethany to w rzeczywistości bezdzietna dziewięćdziesięcioletnia czarownica półkrwi, która dbała o konserwację płaskich powierzchni Ministerstwa Magii od pół wieku, aż do feralnego zamachu, gdzie cudem uszła z życiem. Po śmierci Arnolda pracowała w suterenach, ponieważ źle znosiła towarzystwo innych - wykazywała oznaki zaburzeń psychicznych, lecz z jakiegoś powodu nie była pod opieką uzdrowiciela.
Między innymi dokumentami Skamander mógł znaleźć informację, że Eleonore Sykes nie istnieje i nigdy nie istniała. W rzeczywistości była to Philippa Francis Fancourt, która przed laty pracowała w wiedźmiej straży, ale w 1955 roku zwolniła się dobrowolnie. Jej wygięta teczka wskazywała jedynie na to, że kiedyś mogła mieścić w sobie wiele informacji, które ktoś spalił lub zniszczył, bądź ukradł. Po co i dlaczego - niewiadomo. Nie wiadomo wciąż czym się zajmowała pod koniec i na czyje zlecenie.
Philippa Francis Fancourt znajdowała się na liście zaginionych podanych przez Proroka Codziennego po zamachu na Ministerstwo. Nie odnaleziono jej ciała.
Na jednym z pergaminów znajdowały się zapisane daty:
-12 maja - Prorok Codzienny.
-15 maja pogrzeb Cleesa.
| Mistrz Gry nie kontynuuje z tobą tej rozgrywki. W razie potrzebnej ingerencji w tej sprawie kontaktuj się z Ramseyem.
Niespeszony oceniającym spojrzeniem czarodzieja oczekiwał uzyskania dostępu do akt sprawy. Nie poganiał go ani nie niecierpliwił się. Wszystko miało swój rytm - często to powtarzał mając na myśli przede wszystkim pracę Departamentu Przestrzegania Prawa i nie inaczej było w tym momencie. Po otrzymaniu dokumentów zaczął je kartkować starając się ocenić pobieżnie wartość teczki. jeszcze nim zasiadł przy biurku w jego oczy rzuciło się lubiące się wychylać nazwisko Rosier. Coś mogło być na rzeczy. Ostudził jednak swój entuzjazm tak szybko, jak się ten tylko pojawił. Nie chciał pozwolić sobie na jakąś nadinterpretację informacji. Musiał podejść do wszystkiego na chłodno, spróbować zaplanować swoje kolejne kroki...
Położył akta na biurko pozwalając sobie na zagłębienie się w mniej lub bardziej pozszywane ze sobą strony, zdjęcia, luźne notatki. Rozłożył je tak by nie nachodziły na siebie specjalnie. Sięgnął po kawałek papieru i umoczył pióro w atramencie odnotowując sobie istotniejsze jego zdaniem kwestie, które mogą mieć jakieś znaczenie. przeszło mu przez myśl, że będzie musiał również sporządzić kopię posiadanych akt. Nie był w zwyczaju ufny, lecz prawdą było, że jego zaufanie w bezpieczeństwo wewnątrz organizacyjne Departamentu zostało mocno nadszarpnięte. Za dużo i za bardzo istotnych rzeczy znikało z archiwum, a dziwnie skąpa teczka Pannny Fancourt, aż piszczała.
Westchnął odchylając się nieco w krześle i tym samym wracając do biurowej rzeczywistości od której oderwał się na blisko dwie godziny. I wtedy własnie dostrzegł ją.
- Justine, nudzisz się? Zrób mi kawy. Jakąkolwiek byle bez mleka - bardziej zauważył niż się pytał, a potem pozwolił sobie wykorzystać przypadkowy czy też nie stan spoczynku stażystki na swoją korzyść. Rozbabrał bowiem te akta i tak średnio mu się uśmiechało wszystko chować by pójść po kawę, a potem znów rozbabrywać bo dopiero przecież zaczął, a nie miał w zwyczaju zostawiać dokumentów samych sobie - Nie powinnaś być w ogóle ze Stanem? Nie miał dziś przypadkiem zaznajamiać was z procedurami przesłuchań...? - podjął temat gdy Tonks była już blisko, a on kątem oka spostrzegł kolejnego pasącego się miedzy biurkami stażystę. Dzień dobroci dla zwierząt?
Położył akta na biurko pozwalając sobie na zagłębienie się w mniej lub bardziej pozszywane ze sobą strony, zdjęcia, luźne notatki. Rozłożył je tak by nie nachodziły na siebie specjalnie. Sięgnął po kawałek papieru i umoczył pióro w atramencie odnotowując sobie istotniejsze jego zdaniem kwestie, które mogą mieć jakieś znaczenie. przeszło mu przez myśl, że będzie musiał również sporządzić kopię posiadanych akt. Nie był w zwyczaju ufny, lecz prawdą było, że jego zaufanie w bezpieczeństwo wewnątrz organizacyjne Departamentu zostało mocno nadszarpnięte. Za dużo i za bardzo istotnych rzeczy znikało z archiwum, a dziwnie skąpa teczka Pannny Fancourt, aż piszczała.
Westchnął odchylając się nieco w krześle i tym samym wracając do biurowej rzeczywistości od której oderwał się na blisko dwie godziny. I wtedy własnie dostrzegł ją.
- Justine, nudzisz się? Zrób mi kawy. Jakąkolwiek byle bez mleka - bardziej zauważył niż się pytał, a potem pozwolił sobie wykorzystać przypadkowy czy też nie stan spoczynku stażystki na swoją korzyść. Rozbabrał bowiem te akta i tak średnio mu się uśmiechało wszystko chować by pójść po kawę, a potem znów rozbabrywać bo dopiero przecież zaczął, a nie miał w zwyczaju zostawiać dokumentów samych sobie - Nie powinnaś być w ogóle ze Stanem? Nie miał dziś przypadkiem zaznajamiać was z procedurami przesłuchań...? - podjął temat gdy Tonks była już blisko, a on kątem oka spostrzegł kolejnego pasącego się miedzy biurkami stażystę. Dzień dobroci dla zwierząt?
Find your wings
Ciężko. Naprawdę tak było. To określenie nie było nad wyrost, gdy padało z ust jej przyjaciół. Mówili całkowicie poważnie i choć wierzyła w te słowa, to i tak zdawało się ją to dziwić. Może dlatego, że było ciężej niż myślała, że będzie. Przeszła już jedno szkolenie w Mungu. Tam też ich nie oszczędzali, jednak to czego oczekiwano tutaj, zdecydowanie miało wyższy i wyraźniejszy pułap. Dopiero zaczęli, a Linda i Jacob zdążyli już zrezygnować. Czy może raczej Jacob zrezygnował, Lindę zaproszono na rozmowę z Flitwickiem, po której nie pojawiła się już na zajęciach. To był jasny sygnał - nadążaj.
I udawało jej się to. Miała przewagę, dzięki Pogotowiu i dzięki Zakonowi, ale wiedziała, że z biegiem czasu różnice zaczną się zacierać, dlatego nie zwalniała. Nie wychodziła od razu z ulgą, że zmierza do domu. Zmuszała się czasem by zostać dłużej, mimo, że każdy mięsień palił ją żywym ogniem tylko po to, by przeczytać raz jeszcze jedną ze spraw, którą omawiali na zajęciach, by coś sprawdzić do tej, którą dostali do rozpatrzenia. Gdy coś ją nurtowało i nie dawało spokoju pytała, zdecydowanie pytała najczęściej, ale miała głęboko gdzieś, że niektórzy patrzą się na nią jak na wariatkę. Musiała zrozumieć każdy jeden mechanizm, każde kolejne działanie i fakty, które pchnęły do odpowiednich wniosków, czy zachowań. Musiała być gotowa, bo nie zamierzała być Lindą ani Jacobem.
Siedziała na jakimś wolnym krześle zwyczajowo podciągając nogi na oparcie. Zagryzała dolną wargę i marszczyła brwi, czytając po raz kolejny jedne z notatek jakby chcąc wbić je do głowy możliwie jak najdokładniej. Jej imię rozbrzmiało gdzieś w przestrzeni nieopodal odciągając jej uwagę dopiero po chwili. Kończyła zdanie próbując je usilnie zrozumieć, jednocześnie słuchając słów padających w jej kierunku.
- Hę? - mruknęła, podnosząc spojrzenie i poszukując właściciela głosu. Chyba się przesłyszała, była już trochę zmęczona więc nie zdziwiło by jej to. Zawiesiła niebieskie spojrzenie na Anthonym w którym drgało niezrozumienie. Chodziło o coś z kawą, ale nie miała żadnej pod ręką, żadnej też nie rozlała ostatnio. Zamrugała. Podniosła się by ruszyć w jego kierunku i wstając potknęła się o nogę od krzesła na którym siedziała. To przesunęło się po podłodze ze skrzypieniem. Szczęśliwie dla siebie samej udało jej się zachować pion, zwracając w swoim kierunku kilka spojrzeń. - Ma. - odpowiedziała mu spoglądając na zegar. - Za jakieś pół godziny. - nadal trzymała w dłoni kartki. Stanęła obok niego. - Co mówiłeś wcześniej? Coś o kawie. Co z nią? - zapytała zerkając na rozłożone kartki na biurku przy którym był, jednak nie poświęciła im wiele uwagi podnosząc spojrzenie na jego twarz.
I udawało jej się to. Miała przewagę, dzięki Pogotowiu i dzięki Zakonowi, ale wiedziała, że z biegiem czasu różnice zaczną się zacierać, dlatego nie zwalniała. Nie wychodziła od razu z ulgą, że zmierza do domu. Zmuszała się czasem by zostać dłużej, mimo, że każdy mięsień palił ją żywym ogniem tylko po to, by przeczytać raz jeszcze jedną ze spraw, którą omawiali na zajęciach, by coś sprawdzić do tej, którą dostali do rozpatrzenia. Gdy coś ją nurtowało i nie dawało spokoju pytała, zdecydowanie pytała najczęściej, ale miała głęboko gdzieś, że niektórzy patrzą się na nią jak na wariatkę. Musiała zrozumieć każdy jeden mechanizm, każde kolejne działanie i fakty, które pchnęły do odpowiednich wniosków, czy zachowań. Musiała być gotowa, bo nie zamierzała być Lindą ani Jacobem.
Siedziała na jakimś wolnym krześle zwyczajowo podciągając nogi na oparcie. Zagryzała dolną wargę i marszczyła brwi, czytając po raz kolejny jedne z notatek jakby chcąc wbić je do głowy możliwie jak najdokładniej. Jej imię rozbrzmiało gdzieś w przestrzeni nieopodal odciągając jej uwagę dopiero po chwili. Kończyła zdanie próbując je usilnie zrozumieć, jednocześnie słuchając słów padających w jej kierunku.
- Hę? - mruknęła, podnosząc spojrzenie i poszukując właściciela głosu. Chyba się przesłyszała, była już trochę zmęczona więc nie zdziwiło by jej to. Zawiesiła niebieskie spojrzenie na Anthonym w którym drgało niezrozumienie. Chodziło o coś z kawą, ale nie miała żadnej pod ręką, żadnej też nie rozlała ostatnio. Zamrugała. Podniosła się by ruszyć w jego kierunku i wstając potknęła się o nogę od krzesła na którym siedziała. To przesunęło się po podłodze ze skrzypieniem. Szczęśliwie dla siebie samej udało jej się zachować pion, zwracając w swoim kierunku kilka spojrzeń. - Ma. - odpowiedziała mu spoglądając na zegar. - Za jakieś pół godziny. - nadal trzymała w dłoni kartki. Stanęła obok niego. - Co mówiłeś wcześniej? Coś o kawie. Co z nią? - zapytała zerkając na rozłożone kartki na biurku przy którym był, jednak nie poświęciła im wiele uwagi podnosząc spojrzenie na jego twarz.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Gdyby znał jakiś inny język od angielskiego prawdopodobnie zastanowiłby się w tym momencie czy zwrócił się do Justine w tymże, czy jednak jakoś nie bardzo. Nie miał jednak żadnych wątpliwości co do tego, że powinna go zrozumieć, a już na pewno usłyszeć. Trudno powiedzieć co powinno być prostsze, a jednak jej twarz w jakiejś dezorientacji oraz niezrozumieniu poruszała się próbując go szukać. Skrzyżowała z nim spojrzenia, lecz dalej promieniowała niezrozumieniem. No ładnie. Uniósł jasną brew wyżej w jakimś niezadowoleniu. Wlepił w nią spojrzenie, którego nie spuszczał z niej nawet gdy ta zachwiała się niezgrabnie ledwie ratując się przed zaryciem twarzą o podłogę. Nie drgnął w tamtej chwili z miejsca zastanawiając się czy wyrżnie, czy nie wyrżnie nie specjalnie zamierzając w przypadku pierwszej opcji pomagać się jej podnieść.
- Ma? - powtórzył, a w tym retorycznym pytaniu zakołysała się jakaś dezaprobata zwłaszcza, gdy zdradziła, że jest tu przed czasem - Więc co ty tu robisz, Justine? - złączył dłonie splatając ich palce w protekcjonalnym tonie. Jeżeli kobieta chciała odpowiedzieć otworzył usta z premedytacją przerywając jej nim cokolwiek zdążyła z siebie wydobyć - Przychodzisz wcześniej, zostajesz dłużej, jesteś przemęczona, przestajesz wyłapywać bodźce, nie słyszysz kto i co do ciebie mówi, mało nie zabijasz się na prostej podłodze i pewnie myślisz, że jak przyjdzie Stan to w takim stanie coś zyskasz z zajęć, co? - trochę ją beształ za postawę w jego głosie nie było jednak nic agresywnego. Wyliczał wszystkie przewinienia z typową dla siebie urzędniczą monotonną manierą. Uważał, że ma do tego prawo tym bardziej, że jako była ratowniczka posiadającą rozległą wiedzę na temat ludzkiego ciała powinna zdawać sobie sprawę z tego jak istotnym był odpoczynek, a jednak fakty te chyba wyparowały jej z głowy. Nie bez powodu staż również był rozłożony w godzinach by kursanci mieli możliwość z niego korzystać. A ona to odrzucała będąc nadgorliwą w najgorszy możliwy sposób. Jak na razie cierpieć z tego powodu miała sama, lecz jeżeli przejdzie kurs - ucierpieć mogli i inni. Zwracał jej uwagę bo chciał jej pomóc, chociaż prawdą też było, że trochę się zirytował tym pokazem skrajnej nieuwagi z jej strony i tym, że musiał w ogóle jej to wszystko tłumaczyć - Beztroska zaczyna ci się udzielać od Randala...Nie coś tylko kazałem ci zrobić mi kawy. Bez mleka. Zrób też sobie - podwójną by chociaż nie zmuszać Stana do powtarzania się. Jak wrócisz powiesz mi dlaczego akta spraw są spisywane na pergaminie.
- Ma? - powtórzył, a w tym retorycznym pytaniu zakołysała się jakaś dezaprobata zwłaszcza, gdy zdradziła, że jest tu przed czasem - Więc co ty tu robisz, Justine? - złączył dłonie splatając ich palce w protekcjonalnym tonie. Jeżeli kobieta chciała odpowiedzieć otworzył usta z premedytacją przerywając jej nim cokolwiek zdążyła z siebie wydobyć - Przychodzisz wcześniej, zostajesz dłużej, jesteś przemęczona, przestajesz wyłapywać bodźce, nie słyszysz kto i co do ciebie mówi, mało nie zabijasz się na prostej podłodze i pewnie myślisz, że jak przyjdzie Stan to w takim stanie coś zyskasz z zajęć, co? - trochę ją beształ za postawę w jego głosie nie było jednak nic agresywnego. Wyliczał wszystkie przewinienia z typową dla siebie urzędniczą monotonną manierą. Uważał, że ma do tego prawo tym bardziej, że jako była ratowniczka posiadającą rozległą wiedzę na temat ludzkiego ciała powinna zdawać sobie sprawę z tego jak istotnym był odpoczynek, a jednak fakty te chyba wyparowały jej z głowy. Nie bez powodu staż również był rozłożony w godzinach by kursanci mieli możliwość z niego korzystać. A ona to odrzucała będąc nadgorliwą w najgorszy możliwy sposób. Jak na razie cierpieć z tego powodu miała sama, lecz jeżeli przejdzie kurs - ucierpieć mogli i inni. Zwracał jej uwagę bo chciał jej pomóc, chociaż prawdą też było, że trochę się zirytował tym pokazem skrajnej nieuwagi z jej strony i tym, że musiał w ogóle jej to wszystko tłumaczyć - Beztroska zaczyna ci się udzielać od Randala...Nie coś tylko kazałem ci zrobić mi kawy. Bez mleka. Zrób też sobie - podwójną by chociaż nie zmuszać Stana do powtarzania się. Jak wrócisz powiesz mi dlaczego akta spraw są spisywane na pergaminie.
Find your wings
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Gabinet oficera więziennego
Szybka odpowiedź