Sypialnia
AutorWiadomość
Sypialnia
Niewielkie i dość jasne pomieszczenie. Większą część przestrzeni zajmuje duże, drewniane łóżko oraz szafa z tego samego rodzaju drewna. W oknach zawsze wiszą delikatne firanki i zasłony, na parapecie stoi kilka doniczek z kwiatkami.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
|8 Września?
Dzień zleciał mi jakoś tak całkiem szybko. W sumie miałem co robić. Ciągle męczyłem tego nieszczęsnego garbusa Tonks. Wczoraj wraz z Bertim wynieśliśmy trochę rzeczy ze śmietniska. Również wczoraj cały złom rozkręciłem na części pierwsze, przetarłem drucianą szczotką tak z grubsza, a potem zanurzyłem w słoikach z octem by to odrdzewić. Zeszło mi na to wszystko trochę dłużej niż miało więc jak wracałem na chatę to już mi się nie chciało zalatywać do Wywerny na jakieś piwo więc nadrobiłem to dziś z rana. To znaczy o ile popołudnie mogło za takie uchodzić. Wsunąłem do tej ognistej równie ognistego szczura i powymieniałem się z chłopakami jakimiś nokturnowymi nowinkami z których wynikało, że prawdopodobnie Earl będzie miał mocno nasrane w biznesie. Może powinienem go jakoś odwiedzić to może posypie się trochę galeonów wdzięczności za wyciąganie go z tego gówna. Z myślą tą pofrunąłem na miotle do garażu Tonksów gdzie doczyszczałem części i sprawdzałem czy aby na pewno nie są uszkodzone. Pracowałem przy otwartym garażu bo pogoda była doskonała i wciąż się utrzymywała nawet jak pod wieczór kierowałem się na miotle w swoje mieszkalne strony. Ciepły wiatr ocierał się o twarz, targał włosy, łopotał szatą zachęcając do nieco bardziej lekkomyślnego lotu, a budząca się z tym adrenalina przekonywała mnie, że jednak nie chcę wracać do pustej kawalerki. Skierowałem miotłę w kierunku Fleet Street.
Obniżyłem lot nieco bezczelnie pozostając jednak na wysokości piętra na którym mieszkała Lily. Oblatywałem je powoli dookoła starając dopatrzeć się jej krzątającą się po oświetlonych pomieszczeniach osoby. Gdy zauważyłem ruch podfrunąłem bliżej odpowiedniego okna nie wyjawiając się jednak ze swoją obecnością. Obserwowałem co robi przez półprzezroczyste zasłonki. Jeżeli mnie dostrzegła pomachałem jej uśmiechając się wilczo, a jeśli nie uczyniłem to samo po tym, jak zapukałem w szybę. [bylobrzydkobedzieladnie]
Dzień zleciał mi jakoś tak całkiem szybko. W sumie miałem co robić. Ciągle męczyłem tego nieszczęsnego garbusa Tonks. Wczoraj wraz z Bertim wynieśliśmy trochę rzeczy ze śmietniska. Również wczoraj cały złom rozkręciłem na części pierwsze, przetarłem drucianą szczotką tak z grubsza, a potem zanurzyłem w słoikach z octem by to odrdzewić. Zeszło mi na to wszystko trochę dłużej niż miało więc jak wracałem na chatę to już mi się nie chciało zalatywać do Wywerny na jakieś piwo więc nadrobiłem to dziś z rana. To znaczy o ile popołudnie mogło za takie uchodzić. Wsunąłem do tej ognistej równie ognistego szczura i powymieniałem się z chłopakami jakimiś nokturnowymi nowinkami z których wynikało, że prawdopodobnie Earl będzie miał mocno nasrane w biznesie. Może powinienem go jakoś odwiedzić to może posypie się trochę galeonów wdzięczności za wyciąganie go z tego gówna. Z myślą tą pofrunąłem na miotle do garażu Tonksów gdzie doczyszczałem części i sprawdzałem czy aby na pewno nie są uszkodzone. Pracowałem przy otwartym garażu bo pogoda była doskonała i wciąż się utrzymywała nawet jak pod wieczór kierowałem się na miotle w swoje mieszkalne strony. Ciepły wiatr ocierał się o twarz, targał włosy, łopotał szatą zachęcając do nieco bardziej lekkomyślnego lotu, a budząca się z tym adrenalina przekonywała mnie, że jednak nie chcę wracać do pustej kawalerki. Skierowałem miotłę w kierunku Fleet Street.
Obniżyłem lot nieco bezczelnie pozostając jednak na wysokości piętra na którym mieszkała Lily. Oblatywałem je powoli dookoła starając dopatrzeć się jej krzątającą się po oświetlonych pomieszczeniach osoby. Gdy zauważyłem ruch podfrunąłem bliżej odpowiedniego okna nie wyjawiając się jednak ze swoją obecnością. Obserwowałem co robi przez półprzezroczyste zasłonki. Jeżeli mnie dostrzegła pomachałem jej uśmiechając się wilczo, a jeśli nie uczyniłem to samo po tym, jak zapukałem w szybę. [bylobrzydkobedzieladnie]
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Ostatnio zmieniony przez Matthew Bott dnia 29.08.19 0:31, w całości zmieniany 2 razy
Z radia leciała muzyka. Lil nie znała wykonawcy, średnio kojarzyła tekst, miała jednak na tyle dobry humor, że takie detale nie mogły stanowić problemu w śpiewaniu, kiedy przesuwała się z mopem po kolejnych pomieszczeniach, szorując podłogi. Włosy miała związane w wysoką kitkę, bo porządki były dziś solidne, a włosy lepiące się do lekko spoconego i zakurzonego ciała to koszmarne uczucie. Do tego stara, wymięta spódnica może nie jakaś wybitnie brudna, jednak naznaczona śladem gruntownych porządków, podobnie jak koszulka i oto idealny image na prywatny koncert w swoim mieszkaniu. Dobrze, że ściany są w miarę solidne i sąsiedzi nie słyszą jej braku talentu, a okna wychodzą na dziedziniec więc nikt jej piruetu w towarzystwie mopa nie widział. Fajna ta piosenka w sumie, aż milej się szoruje podłogę.
Wsadziła szmatę do kubła z wodą i mydlinami, wykręciła i wróciła do nucenia, bo piosenka się zmieniła, aż nawet trochę było jej szkoda, że już kończy i wszystko lśni, bo tak łazić po mieszkaniu i tańczyć bez mopa, albo śpiewać bez sprzątania to jakoś tak bez celu.
I podnosiła mopa znowu, obróciła się w stronę okna i w tej chwili mignęła jej w nim TWARZ. Serce na moment jej stanęło, podskoczyła z krzykiem, wypuszczając mopa z dłoni, a dopiero po krótkiej chwili załapała, że to Matt na miotle się do niej dobija. Odetchnęła, potrzebowała chwilki żeby lekko dojść do siebie, pokręciła głową, jak szok opadł to nawet zaczęło ją to bawić, choć palant prawie by ją o zawał przyprawił. No, ale podeszła żeby otworzyć mu to okno.
- Wiesz, ludzkość jakiś czas temu wynalazła takie coś jak drzwi i od tamtej pory w ogólno przyjętej normie jest, żeby jednak to przez nie wchodzić do mieszkań. - poinstruowała go tonem znawcy u naukowca i nawet dała mu buziaka, zawracając zaraz do swojego mopa, a kiedy go podnosiła, trochę poczerwieniała na twarzy.
- Od dawna wisiałeś w tym oknie?
Burknęła jeszcze, bo nie żeby Matt nie widział jej już w milionie żenujących sytuacji, ale to nie znaczy, że ona marzy o milion pierwszej.
Wsadziła szmatę do kubła z wodą i mydlinami, wykręciła i wróciła do nucenia, bo piosenka się zmieniła, aż nawet trochę było jej szkoda, że już kończy i wszystko lśni, bo tak łazić po mieszkaniu i tańczyć bez mopa, albo śpiewać bez sprzątania to jakoś tak bez celu.
I podnosiła mopa znowu, obróciła się w stronę okna i w tej chwili mignęła jej w nim TWARZ. Serce na moment jej stanęło, podskoczyła z krzykiem, wypuszczając mopa z dłoni, a dopiero po krótkiej chwili załapała, że to Matt na miotle się do niej dobija. Odetchnęła, potrzebowała chwilki żeby lekko dojść do siebie, pokręciła głową, jak szok opadł to nawet zaczęło ją to bawić, choć palant prawie by ją o zawał przyprawił. No, ale podeszła żeby otworzyć mu to okno.
- Wiesz, ludzkość jakiś czas temu wynalazła takie coś jak drzwi i od tamtej pory w ogólno przyjętej normie jest, żeby jednak to przez nie wchodzić do mieszkań. - poinstruowała go tonem znawcy u naukowca i nawet dała mu buziaka, zawracając zaraz do swojego mopa, a kiedy go podnosiła, trochę poczerwieniała na twarzy.
- Od dawna wisiałeś w tym oknie?
Burknęła jeszcze, bo nie żeby Matt nie widział jej już w milionie żenujących sytuacji, ale to nie znaczy, że ona marzy o milion pierwszej.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Patrzyłem jak nieświadoma mojej obecności swobodnie porusza się w jakimś porządkowym tańcu z mopem w ręce i nieco fałszującą melodią na ustach leci w tany przez kolejne metry parkietu. Związane w wysokim kucu włosy kołysały się rudą, grubą wstęgą, a czoło błyszczało od energicznej pracy. Może był to w zasadzie codzienny, zwykły wyrywek z życia jednej z wielu kobiet, które w tym momencie oddawały się w Londynie domowym obowiązkom to jednak ten był szczególny bo był mój. Moja kobieta, moja codzienność... Nie mogłem nie uśmiechać się w tym momencie do tego obrazka jak głupi do sera.
Nakryty na tym swoim małym podglądactwie uśmiechnąłem się szerzej nie kryjąc swojego rozbawienia jej reakcją, jak i tego, że jakaś niepokornie złośliwa część mnie była z tego tak całkiem-całkiem zadowolona.
- Po co ci jakieś normy, jak masz mnie - wzniosłem brwi znacząco kilkukrotnie to w górę to w dół, podleciałem też na miotle nieco bliżej tak by mogła mnie pocałować. Czując jednak, że mi się płocho wymyka przytrzymałem ją za podbródek tak by dłużej została ze mną twarzą w twarz - Następnym razem wlecę przez komin - wyznałem, a może bardziej obiecałem i pocałowałem raz jeszcze. Zadowolony patrzyłem jak czepia się mopa samemu w tym czasie ostrożnie odrywałem się od miotły. Stanąłem na parapecie na którym to zaraz przykucnąłem tak, że Sergiej niewątpliwie z uznaniem trzepnąłby mnie po plecach. Ostatecznie zsunąłem nogi tak, że te dyndały po mieszkalnej części parapetu na którym aktualnie siedziałem.
- Wystarczająco długo by widzieć jak obracasz się wokół mopa i zacząć się zastanawiać co on takiego ma, czego ja nie mam - żachnąłem się lekko - a jednak też trochę za krótko by cię tak tu z nim zostawić. Daj się mi porwać [/b]- wypaliłem i nie było widać bym żartował bo w sumie nie żartowałem - Chciałbym ci coś pokazać. Jeśli nie będziesz stawiać oporu to nawet w przeciągu godziny lub dwóch może byś nawet wróciła do domu. Chociaż szczerze mówiąc liczę na trochę oporu - zacząłem tajemniczo chcąc ją zaintrygować, zaciekawić.
Nakryty na tym swoim małym podglądactwie uśmiechnąłem się szerzej nie kryjąc swojego rozbawienia jej reakcją, jak i tego, że jakaś niepokornie złośliwa część mnie była z tego tak całkiem-całkiem zadowolona.
- Po co ci jakieś normy, jak masz mnie - wzniosłem brwi znacząco kilkukrotnie to w górę to w dół, podleciałem też na miotle nieco bliżej tak by mogła mnie pocałować. Czując jednak, że mi się płocho wymyka przytrzymałem ją za podbródek tak by dłużej została ze mną twarzą w twarz - Następnym razem wlecę przez komin - wyznałem, a może bardziej obiecałem i pocałowałem raz jeszcze. Zadowolony patrzyłem jak czepia się mopa samemu w tym czasie ostrożnie odrywałem się od miotły. Stanąłem na parapecie na którym to zaraz przykucnąłem tak, że Sergiej niewątpliwie z uznaniem trzepnąłby mnie po plecach. Ostatecznie zsunąłem nogi tak, że te dyndały po mieszkalnej części parapetu na którym aktualnie siedziałem.
- Wystarczająco długo by widzieć jak obracasz się wokół mopa i zacząć się zastanawiać co on takiego ma, czego ja nie mam - żachnąłem się lekko - a jednak też trochę za krótko by cię tak tu z nim zostawić. Daj się mi porwać [/b]- wypaliłem i nie było widać bym żartował bo w sumie nie żartowałem - Chciałbym ci coś pokazać. Jeśli nie będziesz stawiać oporu to nawet w przeciągu godziny lub dwóch może byś nawet wróciła do domu. Chociaż szczerze mówiąc liczę na trochę oporu - zacząłem tajemniczo chcąc ją zaintrygować, zaciekawić.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
- Wiesz, lubię normy. - oznajmiła, co w sumie to przez całe jej życie było prawdą, choć niektóre dziwactwa związane z obecnością Matta starannie łamały tę regułę. W jej głosie dało się wyczuć rozbawienie. Nie wierciła się kiedy ją przytrzymał żeby tak nie uciekała, choć poczuła że lekko znów się czerwieni, choć i to niczym nowym nie było.
- Kominki nie działają i oby się to nie zmieniło. - odpowiedziała na jego chyba-groźbę z satysfakcją, by dopiero po chwili uświadomić sobie, że nie użył słowa kominek tylko komin. W tym momencie uniosła brwi i zmierzyła oczami komin zastanawiając się jakie właściwie jest jego wnętrze i zerkając przy tym na barki Matta.
- Tylko nie nanieś mi sadzy na dywan. - wzruszyła w końcu własnymi ramionami. - A jak utkniesz, będziesz musiał mi śpiewać serenady żebym cię wyciągnęła. - już chciała zaznaczać, że ma Matt zdejmować buty zanim nogi na panelach postawi ale na szczęście sam był na tyle bystry lub na tyle się instynktu przetrwania trzymał czy coś. Uśmiechnęła się lekko, choć zdecydowanie poczuła ulgę jak siadł i nie musiała myśleć, że zaraz wywali się na plecy z tego okna.
Choć po chwili żałowała, że się nie wywalił bo to oznaczało że nie zabierze jej mrocznego sekretu do grobu tylko będzie go wyciągał i z niej żartował przez cały dzień, a może nawet i dwa. Czuła charakterystyczne ciepło na twarzy, jednak prócz tego starała się trzymać fason, bo w sumie to co innego jej zostało.
- Jest spokojny, nie straszy mnie, nigdy mi nie dokucza i sprząta mi w domu. - wymieniła zaraz wszystkie zalety mopa jakie tylko wpadły jej do głowy, znów trzymając za jego trzon. - Może w tańcu trochę nudny ale nie ma mopów idealnych.
Podsumowała kiedy on zaczął gadać dalej. W sumie to nawet całkiem była ciekawa o czym mówi, choć jednocześnie się obawiała - jak chyba wszystkich jego pomysłów.
- A... więcej szczegółów? - spytała, dmuchając w czoło żeby zdmuchnąć kosmyk włosów co na nie opadł. Dmuchnięcie niestety nie pomogło, bo się włosy do potu przykleiły. - I jeśli wyobrażasz sobie, że będę gotowa do wyjścia w pięć minut to jesteś w błędzie.
- Kominki nie działają i oby się to nie zmieniło. - odpowiedziała na jego chyba-groźbę z satysfakcją, by dopiero po chwili uświadomić sobie, że nie użył słowa kominek tylko komin. W tym momencie uniosła brwi i zmierzyła oczami komin zastanawiając się jakie właściwie jest jego wnętrze i zerkając przy tym na barki Matta.
- Tylko nie nanieś mi sadzy na dywan. - wzruszyła w końcu własnymi ramionami. - A jak utkniesz, będziesz musiał mi śpiewać serenady żebym cię wyciągnęła. - już chciała zaznaczać, że ma Matt zdejmować buty zanim nogi na panelach postawi ale na szczęście sam był na tyle bystry lub na tyle się instynktu przetrwania trzymał czy coś. Uśmiechnęła się lekko, choć zdecydowanie poczuła ulgę jak siadł i nie musiała myśleć, że zaraz wywali się na plecy z tego okna.
Choć po chwili żałowała, że się nie wywalił bo to oznaczało że nie zabierze jej mrocznego sekretu do grobu tylko będzie go wyciągał i z niej żartował przez cały dzień, a może nawet i dwa. Czuła charakterystyczne ciepło na twarzy, jednak prócz tego starała się trzymać fason, bo w sumie to co innego jej zostało.
- Jest spokojny, nie straszy mnie, nigdy mi nie dokucza i sprząta mi w domu. - wymieniła zaraz wszystkie zalety mopa jakie tylko wpadły jej do głowy, znów trzymając za jego trzon. - Może w tańcu trochę nudny ale nie ma mopów idealnych.
Podsumowała kiedy on zaczął gadać dalej. W sumie to nawet całkiem była ciekawa o czym mówi, choć jednocześnie się obawiała - jak chyba wszystkich jego pomysłów.
- A... więcej szczegółów? - spytała, dmuchając w czoło żeby zdmuchnąć kosmyk włosów co na nie opadł. Dmuchnięcie niestety nie pomogło, bo się włosy do potu przykleiły. - I jeśli wyobrażasz sobie, że będę gotowa do wyjścia w pięć minut to jesteś w błędzie.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
- Więc... wychodzi na to, że istnieję by wypełniać twoje normy na nie-normy - parsknąłem pod nosem, a jej rozbawienie tylko mnie do tego zachęciło. Rozciągnąłem usta szerzej, układając je w leniwym rozochoceniu, zadowoleniu kiedy ze spokojem lecz jednak z pląsem zawstydzenia przyjęła z mojej strony dokładkę czułości. Nie walczyłem z tym obłapiającym mnie z każdej strony sielankowym nastrojem i oczarowania jej urokiem. Kto by pomyślał, że to tak będzie wyglądało.
Uniosłem jedną z krzaczastych, a spojrzenia nie spuszczałem z jej napełnionego satysfakcją lica patrząc, jak ta powoli topnieje, gdy dochodzi do niej prawdziwy sens mojej zapowiedzi-groźby. Bo przecież nie chodziło mi o sieć fiu, co to to nie - Myślę, że w razie czego dam radę... Szybki pląs po obiedzie, to tylko chwila, a już koniec, a już konieeeec... ? - zanuciłem, bezwstydnie łamiąc swój głos, kiedy trzeba było podnieść głos wyżej. Przywoływałem oczywiście fragment tej śpiewanej przez nią piosenki bo może i z piętra na placu nie było słuchać jej nieplanowanego pokazu umiejętności wokalnych to jednak już zgoła inaczej było kiedy lewitowało się tuż przy szybie. Mi te wygłupy nie przeszkadzały, lecz spodziewałem się, że pewnie ona sama zaraz spali się mocniej, jak zda sobie sprawę z tego, że prócz tego, że widziałem to też słyszałem zew jej artystycznej duszy.
Siedząc na parapecie słuchałem zalet mopa, który z chwili na chwilę rósł w mych oczach na coraz większego konkurenta. Coś z tym należało zrobić. początkowa chęć ujrzenia jej przerodziła się w potrzebę porwania. Wszystko co jej mówiłem czy tez proponowałem było spontaniczną improwizacją snutą tu i teraz. Mi to wcale nie przeszkadzało. Niemal całe moje życie było posklejane z impulsów chwili.
- Wcale sobie nie wyobrażam, że będziesz gotowa do wyjścia w pięć minut - wygiąłem usta w wiszącą do dołu, karykaturalną podkówkę, pokiwałem przecząco głową oraz wzniosłem ręce snując nieco teatralny obrazek zapewnienia o niewinności i nie robieniu niczego o co mnie oskarżała. Przez chwilę - Widzę przecież, że już jesteś - zapewniłem ją - I więcej szczegółów... Pokażę ci pewne miejsce w którym poczujesz się jak piętnastolatka. To co ci może się nie spodobać to to, że jest trochę wysoko więc będziemy musieli też trochę podlecieć ALE jest otoczone zaklęciami ochronnymi i prawdopodobnie będziemy sami. Jeśli nie jadłaś kolacji to polecam wziąć kanapki. Będzie cudnie
Uniosłem jedną z krzaczastych, a spojrzenia nie spuszczałem z jej napełnionego satysfakcją lica patrząc, jak ta powoli topnieje, gdy dochodzi do niej prawdziwy sens mojej zapowiedzi-groźby. Bo przecież nie chodziło mi o sieć fiu, co to to nie - Myślę, że w razie czego dam radę... Szybki pląs po obiedzie, to tylko chwila, a już koniec, a już konieeeec... ? - zanuciłem, bezwstydnie łamiąc swój głos, kiedy trzeba było podnieść głos wyżej. Przywoływałem oczywiście fragment tej śpiewanej przez nią piosenki bo może i z piętra na placu nie było słuchać jej nieplanowanego pokazu umiejętności wokalnych to jednak już zgoła inaczej było kiedy lewitowało się tuż przy szybie. Mi te wygłupy nie przeszkadzały, lecz spodziewałem się, że pewnie ona sama zaraz spali się mocniej, jak zda sobie sprawę z tego, że prócz tego, że widziałem to też słyszałem zew jej artystycznej duszy.
Siedząc na parapecie słuchałem zalet mopa, który z chwili na chwilę rósł w mych oczach na coraz większego konkurenta. Coś z tym należało zrobić. początkowa chęć ujrzenia jej przerodziła się w potrzebę porwania. Wszystko co jej mówiłem czy tez proponowałem było spontaniczną improwizacją snutą tu i teraz. Mi to wcale nie przeszkadzało. Niemal całe moje życie było posklejane z impulsów chwili.
- Wcale sobie nie wyobrażam, że będziesz gotowa do wyjścia w pięć minut - wygiąłem usta w wiszącą do dołu, karykaturalną podkówkę, pokiwałem przecząco głową oraz wzniosłem ręce snując nieco teatralny obrazek zapewnienia o niewinności i nie robieniu niczego o co mnie oskarżała. Przez chwilę - Widzę przecież, że już jesteś - zapewniłem ją - I więcej szczegółów... Pokażę ci pewne miejsce w którym poczujesz się jak piętnastolatka. To co ci może się nie spodobać to to, że jest trochę wysoko więc będziemy musieli też trochę podlecieć ALE jest otoczone zaklęciami ochronnymi i prawdopodobnie będziemy sami. Jeśli nie jadłaś kolacji to polecam wziąć kanapki. Będzie cudnie
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Poczerwieniała jeszcze bardziej, kiedy zaczął ją przedrzeźniać, tym samym tracąc trzy punkty fajności względem mopa, który nigdy się z niej nie nabijał.
- Cofam, jak utkniesz, pozwolę ci tam paść z głosu. - zadecydowała brutalnie i pewnie, taka z niej okrutna kobieta jest. - Albo będę cię dokarmiać swoimi próbami kulinarnymi i będziesz musiał wybrać śmierć głodowa czy moja kuchnia.
Dodała jeszcze okrutniej. No, może i coś prostego jest w stanie zrobić dobrze, ale w takim wypadku zdecydowanie przerzuciłaby się na solidne kulinarne eksperymenty.
I chciała kończyć sprzątanie, w sumie to Matt trafił na końcówkę, kiedy ten zaczął kombinować. Uniosła brwi, zerkając wymownie na swoją pomiętą, brudnawą spódnicę, przydużą, pomiętą, brudnawą koszulę i nie mogąc spojrzeć, ale mając pewność że w sumie to cała się prezentuje jak pomięta i brudnawa.
- Rozumiem, że chcesz mieć pewność że nikt inny na mnie nie spojrzy ale bez przesady. - pokręciła głową, choć wyraz rozbawienia nie znikał z jej twarzy.
Dalej słuchała jego wywodu i uniosła brew. Brzmiałoby to bardzo romantycznie gdyby to nie był Matt. A jednak to był Matt więc patrzyła na niego nieufnie po części zaciekawiona, po części zaniepokojona.
- To zrób kanapki, a ja się umyję. - zaproponowała dość ostrożnie, przyglądając mu się i wciąż rozważając za i przeciw. Ostatecznie Matt ją znał i wiedział w jakie miejsca kompletnie nie ma sensu jej wyciągać i zdecydowanie nie miał ochoty na wieczór z chlebkiem. Przynajmniej taką miała nadzieję. - I zanim zgodzę się lecieć trochę wysoko, ocenię sytuację. - dodała, przyglądając mu się uważnie. Samej wysokości się w gruncie rzeczy nie bała, ale perspektywa latania na miotle? Nienawidziła tego. Szczerze i z całego serca, a miotły inne niż te do sprzątania nienawidziły ją tak samo.
Tak czy inaczej wzięła z szafy coś czystego i już po chwili uciekła do łazienki, żeby się jednak doprowadzić do jakotakiego porządku, a przy tym dać Mattowi trochę czasu na przygotowanie im romantycznej kolacji w postaci chleba z serem.
- Cofam, jak utkniesz, pozwolę ci tam paść z głosu. - zadecydowała brutalnie i pewnie, taka z niej okrutna kobieta jest. - Albo będę cię dokarmiać swoimi próbami kulinarnymi i będziesz musiał wybrać śmierć głodowa czy moja kuchnia.
Dodała jeszcze okrutniej. No, może i coś prostego jest w stanie zrobić dobrze, ale w takim wypadku zdecydowanie przerzuciłaby się na solidne kulinarne eksperymenty.
I chciała kończyć sprzątanie, w sumie to Matt trafił na końcówkę, kiedy ten zaczął kombinować. Uniosła brwi, zerkając wymownie na swoją pomiętą, brudnawą spódnicę, przydużą, pomiętą, brudnawą koszulę i nie mogąc spojrzeć, ale mając pewność że w sumie to cała się prezentuje jak pomięta i brudnawa.
- Rozumiem, że chcesz mieć pewność że nikt inny na mnie nie spojrzy ale bez przesady. - pokręciła głową, choć wyraz rozbawienia nie znikał z jej twarzy.
Dalej słuchała jego wywodu i uniosła brew. Brzmiałoby to bardzo romantycznie gdyby to nie był Matt. A jednak to był Matt więc patrzyła na niego nieufnie po części zaciekawiona, po części zaniepokojona.
- To zrób kanapki, a ja się umyję. - zaproponowała dość ostrożnie, przyglądając mu się i wciąż rozważając za i przeciw. Ostatecznie Matt ją znał i wiedział w jakie miejsca kompletnie nie ma sensu jej wyciągać i zdecydowanie nie miał ochoty na wieczór z chlebkiem. Przynajmniej taką miała nadzieję. - I zanim zgodzę się lecieć trochę wysoko, ocenię sytuację. - dodała, przyglądając mu się uważnie. Samej wysokości się w gruncie rzeczy nie bała, ale perspektywa latania na miotle? Nienawidziła tego. Szczerze i z całego serca, a miotły inne niż te do sprzątania nienawidziły ją tak samo.
Tak czy inaczej wzięła z szafy coś czystego i już po chwili uciekła do łazienki, żeby się jednak doprowadzić do jakotakiego porządku, a przy tym dać Mattowi trochę czasu na przygotowanie im romantycznej kolacji w postaci chleba z serem.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Czasami odnosiłem wrażenie, że robi to specjalnie. Podsuwa mi te swoje groźby tylko po to bym zrobił z nimi coś zabawnego. Nie było to dla mnie wyzwaniem. W zasadzie mógłbym tak cały dzień. Chociaż może dobrze dla nas obojga, ze nigdy nie próbowałem wcielać w życie planu uszczęśliwiania jej w ten sposób. na kolejne więc groźby (nieco poważniejsze) wywróciłem już oczami i wystawiłem głupkowato język. Oj tam - mignęło mi niewinnie przez myśl bo przecież co złego to nie ja.
W zasadzie nie pomyślałem o tym. Bardziej kierowała mną impulsywna popędliwość. Gdyby była bliżej być może w tym momencie przerzuciłbym ją najpierw przez parapet, a potem przez trzonek miotły by w kolejnej chwili pruć przez niebo w obranym przez siebie kierunku śmiejąc się z wykrzykiwanego w moją stronę niezadowolenia. W żadnym wypadku nie był to dobry pomysł. Dałem wiec zasiać w sobie nieco spokoju, sprawić by chęci i myśli zwolniły. W końcu nigdzie nam się nie śpieszyło.
- Leć - westchnąłem robiąc tą klasyczną minę faceta umęczonego wizją wyczekiwania na to, aż jego panna się wyszykuje choć nawet jeszcze nie zaczęła. Rozciągałem jednak pod nosem usta co ewidentnie świadczyło o tym, że się zgrywam. Zresztą chwile później podciągnąłem nogi by zdjąć buty i wmaszerować na wyczyszczony przestwór parkietu. Za dobrze w pamięci zadomowiły mi się groźby ciotki by nic sobie nie robić z ledwie co wysprzątanej powierzchni pokoju - Już tak nie łyp, wiem jak się robi kanapki. Kuchni ci nie spalę - dodałem puszczając jej oczko i udając, że nie mam pojęcia z jakiego innego powodu mogłaby spoglądać na mnie z taką ostrożnością - I daj spokój. To nie daleko. Możesz się mnie mocno trzymać. Nie będę oponować - no ja zaś mimo wszystko doskonale czułem się na miotle nie było to jednak coś o co musiałem walczyć. Miałem w końcu nogi i umiałem ich używać. Ostatecznie to nie daleko, zawsze można byłoby podejść, a potem podlecieć. Tak sobie myśląc pochlastałem tyle bochenka chleba na kromki ile udało mi się znaleźć. Poprzekładałem je serem. Przejrzałem kilka szuflad ale nie znalazłem niczego w co mógłbym je spakować więc ustawiłem je w słupku sięgając po pierwszą z wierzchu coby sobie wynagrodzić swoją pracę. Wyczekując popijałem sobie zakąskę resztką mleka. Nie potrwało to tak długo.
|zt x2 -> tam
W zasadzie nie pomyślałem o tym. Bardziej kierowała mną impulsywna popędliwość. Gdyby była bliżej być może w tym momencie przerzuciłbym ją najpierw przez parapet, a potem przez trzonek miotły by w kolejnej chwili pruć przez niebo w obranym przez siebie kierunku śmiejąc się z wykrzykiwanego w moją stronę niezadowolenia. W żadnym wypadku nie był to dobry pomysł. Dałem wiec zasiać w sobie nieco spokoju, sprawić by chęci i myśli zwolniły. W końcu nigdzie nam się nie śpieszyło.
- Leć - westchnąłem robiąc tą klasyczną minę faceta umęczonego wizją wyczekiwania na to, aż jego panna się wyszykuje choć nawet jeszcze nie zaczęła. Rozciągałem jednak pod nosem usta co ewidentnie świadczyło o tym, że się zgrywam. Zresztą chwile później podciągnąłem nogi by zdjąć buty i wmaszerować na wyczyszczony przestwór parkietu. Za dobrze w pamięci zadomowiły mi się groźby ciotki by nic sobie nie robić z ledwie co wysprzątanej powierzchni pokoju - Już tak nie łyp, wiem jak się robi kanapki. Kuchni ci nie spalę - dodałem puszczając jej oczko i udając, że nie mam pojęcia z jakiego innego powodu mogłaby spoglądać na mnie z taką ostrożnością - I daj spokój. To nie daleko. Możesz się mnie mocno trzymać. Nie będę oponować - no ja zaś mimo wszystko doskonale czułem się na miotle nie było to jednak coś o co musiałem walczyć. Miałem w końcu nogi i umiałem ich używać. Ostatecznie to nie daleko, zawsze można byłoby podejść, a potem podlecieć. Tak sobie myśląc pochlastałem tyle bochenka chleba na kromki ile udało mi się znaleźć. Poprzekładałem je serem. Przejrzałem kilka szuflad ale nie znalazłem niczego w co mógłbym je spakować więc ustawiłem je w słupku sięgając po pierwszą z wierzchu coby sobie wynagrodzić swoją pracę. Wyczekując popijałem sobie zakąskę resztką mleka. Nie potrwało to tak długo.
|zt x2 -> tam
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Sypialnia
Szybka odpowiedź