Oswald Abbott
Nazwisko matki: Greengrass
Miejsce zamieszkania: Dolina Godryka
Czystość krwi: czysta szlachetna
Zawód: pisarz i podróżnik
Wzrost: 180 cm
Waga: 74 kg
Kolor włosów: czarne
Kolor oczu: brązowe
Znaki szczególne: pięciocentymetrowa blizna, znajdująca się u dołu pleców
13 cali, cyprys, sierść psidwaka, dość giętka
Gryffindor
jastrząb
kostuchę
jak słodka wanilia wymieszana z cynamonem
siebie, odbierającego nagrodę literacką
podróżami, którym, jak dotąd, poświęciłem połowę swojego życia
Srokom z Montrose
lubię zagrać w quidditch lub szachy czarodziejów
bardzo często muzyki klasycznej, przy której dźwiękach lubię się zrelaksować, jednak specjalne miejsce w moim sercu zajmuje jazz
Adam Brody
Za każdym razem, gdy wracam pamięcią do swoich szczenięcych lat, widzę uśmiechniętą mamę, która nucąc nieznaną mi piosenkę, krząta się po kuchni oraz ojca, palącego fajkę i siedzącego w fotelu. Chwilę później tylnymi drzwiami wchodzi Sophie, nasza pomoc domowa, która zaczyna marudzić pod nosem, że moja mama po raz kolejny przekracza próg jej królestwa. Sophie nigdy nie lubiła, gdy ktoś z nas próbował robić coś w domu, ponieważ czuła się wtedy bezużyteczna i niedoceniona, miała wrażenie, że to co robi nie jest dostatecznie dobre. Dlatego zazwyczaj staraliśmy się nie wchodzić w jej drogę i pozwalaliśmy działać, choć przez cały ten czas zastanawiałem się, co ona tak naprawdę robi? Większość rzeczy w domu czyściła za pomocą magii, więc praca nie była tak ciężka i nie zajmowała wiele czasu. Pozostawało gotowanie, gdzie nie mogła już wyręczać się magią, ale i temu również nie musiała poświęcać całego dnia, który spędzała w naszym domu. Swoją drogą, byliśmy chyba jedną z niewielu rodzin, która zamiast skrzata zatrudniła czarownicę. To wszystko ze względu na mamę, którą skrzaty zawsze przerażały. Nie mogła znieść ich widoku, dlatego tata postanowił znaleźć inne rozwiązanie. Tak było w domu, a w szkole? W szkole nie zawsze byłem najszczęśliwszym dzieciakiem. Schody pojawiły się już na samym początku mojej drogi. Zaczęło się od problemów tiary z przydziałem do któregokolwiek z domów. Podobno miała ciężki orzech do zgryzienia, ale to ja, przez nią, jak ostatnia łamaga musiałem, siedzieć w centrum uwagi prawie pięć minut. Byłem tak zestresowany, że cały zacząłem się trząść, a gdy już było po wszystkim, z radości podskoczyłem i, niestety, upadłem tak niefortunnie, że nadepnąłem na swoją szatę, przez co kilka chwil leżałem na środku sali. Pierwszy dzień szkoły i już zrobiłem z siebie pośmiewisko, to nie mogło zwiastować niczego dobrego. Moje przeczucia się nie myliły. Kolejne dni w szkole nie były łatwe. Ślizgoni byli nie do zniesienia, w szczególności Malfoy'owie. Zapatrzeni w siebie idioci, którzy łechtali swojego ego, poniżając innych. Jedną z ich ofiar byłem ja - młodszy uczniak z rodu, do którego nie pałali sympatią. Byłem bezradny, ale jakoś to zniosłem. Raz bywało lepiej, raz gorzej, ale zawsze stawiałem czoła kolejnemu dniu z wysoko podniesioną głową. Nie miałem czego się wstydzić. Byłem dobrym uczniem. Może i byłem trochę egocentryczny, skupiałem się tylko na sobie, zapominając o problemach przyjaciół, których posiadałem liczne grono, a także rodziny. Przyznaję, nie byłem kumplem roku, ale starałem się i w lepsze dni potrafiłem zainteresować się problemami innych. Robiłem to również wtedy, gdy ktoś "dyskretnie" mi o tym przypomniał.
Dopiero na trzecim roku, moja sytuacja poprawiła się odrobinę. Starsi Ślizgoni, którzy obrali sobie mnie za cel do poniżania już odeszli, w dodatku ja trochę się też wyrobiłem. Nie dawałem już sobie w kaszę dmuchać. Wyraźnie zmężniałem, a wszystko to za sprawą wakacyjnej podróży, którą odbyłem z ojcem. Sami w głuszy. To dobre warunki do tego, by z chłopca przemienić się w mężczyznę. Był to również czas, w którym pokochałem podróże. Wcześniej nie wyobrażałem sobie, że mogą być tak fascynujące! A jednak i od tego czasu nie potrafiłem już wyobrazić sobie swojego życia bez nich. Z niecierpliwością wyczekiwałem kolejnych wakacji, byleby tylko wyjechać z ojcem na kolejną wycieczkę, a jeśli nie z nim to nawet samemu. Byłem bardzo niecierpliwy, ale dzięki temu, że miałem na co czekać czas płynął mi o wiele szybciej. Oczywiście to nie tak, że w szkole czułem się źle i chciałem czym prędzej się z niej wyrwać, nic z tych rzeczy. Odkąd moja sytuacja się poprawiła, polubiłem to miejsce. Hogwart w końcu mógł oczarować mnie swoją magią i czułem, że to mój drugi dom. Szczególnie przywiązałem się do niego, gdy bliżej poznałem Lorelay. Przyglądałem się jej, odkąd zjawiła się w Hogwarcie. Ułatwiał mi to fakt, że należeliśmy do tego samego domu. Niestety przez długi czas tylko się mijaliśmy. Bałem się odezwać do niej, a ona najwyraźniej nie zauważała mnie i nie dziwię się jej. Po co miałaby interesować się takim przeciętniakiem, kiedy kręciło się wokół niej wielu ciekawszych ode mnie? Na szczęście pewnego dnia w końcu przełamałem się i postawiłem wszystko na jedną kartę. Nie wywarłem na niej najlepszego wrażenia, co było do przewidzenia. Jąkałem się, nie potrafiłem ułożyć sensownych zdań, w dodatku dłonie zaczęły pocić mi się jak nigdy! Pomimo porażki, nie odpuściłem tak łatwo. Nie udało się za pierwszym, więc może za drugim? Albo za dwudziestym siódmym? Niezliczoną ilość razy próbowałem, aż w końcu udało mi się. Umówiliśmy się na błoniach. Przygotowałem wszystko tak, by było idealnie. Zaczarowałem nawet skrzypce Kevina, żebyśmy mieli muzykę na żywo! Cała randka przebiegła zgodnie z planem. Kto by pomyślał, że ja i Lorelay kiedyś będziemy razem... Jej rumiana twarz, uroczy uśmiech i ten błysk w oku był wszystkim, czego potrzebowałem każdego dnia. Denerwująco idealna para, tak można by było opisać nas w skrócie. Aż do końca szkoły byliśmy razem, choć wielu obstawiało, że da mi kosza po pierwszych kilku miesiącach. A jednak udało mi się zdobyć dziewczynę i uzyskać wybitne wyniki z owutemów.
Niestety skończyła się szkoła i sielanka. Stała przede mną poważna decyzja. Nie wiedziałem co chce robić w życiu, jednak wszyscy wokół naciskali na mnie, żebym zdecydował się na cokolwiek. Rodzina nalegała, żebym popracował nad sobą i spróbował sił w Ministerstwie, ale to nie było dla mnie. Nigdy nie potrafiłem wyobrazić sobie siebie, siedzącego za biurkiem. Z drugiej strony, tylko taka kariera mogła pozwolić mi na spokojne życie u boku Lorelay. Pomimo tego, że zawsze mnie wspierała i zachęcała do tego, żeby podróżować i skupić się na pisaniu, czyli dwóch rzeczach, które kocham, wiedziałem, że to wiąże się z rozstaniem. Oboje tego nie chcieliśmy, ale... Nie było wyjścia. Nie chciałem ciągnąć jej za sobą i niszczyć tego, co dla siebie zaplanowała, a ona nie chciała mnie zatrzymywać. Rozstaliśmy się w przyjaźni, jeśli w ogóle przyjaźń między nami była kiedykolwiek możliwa. Krótko po tym ruszyłem w pierwszą podróż. Zabrałem miotłę, trochę pieniędzy, stary notatnik i kilka ubrań, nic poza tym. Rodzina nie była z tego zadowolona, to oczywiste, ale musiałem to zrobić. Po dokładnym wyjaśnieniu im wszystkiego w pewnym stopniu zaakceptowali moją decyzję. Przynajmniej na tyle, żeby nie wydziedziczyć mnie i nie zaprzestać ze mną kontaktu. Wciąż byli zawiedzeni, ale jestem ich synem i najwyraźniej przez wzgląd na to pogodzili się z obecną sytuacją.
Zwiedzając najróżniejsze zakamarki świata, począwszy od Hiszpanii, a kończąc na krajach Afryki, przekonałem się, że nic nie jest czarne albo białe. I kto by pomyślał, że wiedza czarodziejów z innych części świata aż tak bardzo różni się od naszej? Zawsze wiedziałem, że są jakieś rozbieżności, ale aż do takiego stopnia?! Część ich wiedzy wchłonąłem jak gąbka. Ich tajniki magii wciąż pozostają mi obce, ale dowiedziałem się co nieco o ich kulturze. Pamiętam, że po dwóch latach podróży dotarło do mnie, iż nie mogę wiecznie pałętać się po świecie. Musiałem odpocząć, dlatego kolejnym przystankiem był dom. Pusty dom, warto zaznaczyć. Nie czekała na mnie nawet sowa. Kaszalot ma to do siebie, że lubi znikać i nie ma go wtedy, gdy jest mi najbardziej potrzebny. Najchętniej oskubałbym go z piór, gdybym nie miał do niego takiego sentymentu. ale ważniejsze jest to, że niedługo po powrocie dowiedziałem się od znajomych, iż Lorelay planuje ślub. Ta informacja podkopała mnie, nie wiedziałem co ze sobą zrobić, więc zaprzyjaźniłem się z ognistą whisky, ale szybko dotarło do mnie, że powinienem wziąć się w garść. Nie mogłem oczekiwać od Lorelay, że po naszym rozstaniu będzie żyła w celibacie, to był czas najwyższy, żeby zamknąć tamten rozdział w swoim życiu i rozpocząć nowy. I jeśli już o rozdziałach mowa, moim oderwaniem od rzeczywistości, którego potrzebowałem, była książka. Zacząłem opisywać przygody, które przeżyłem podczas podróży. Nie liczyłem na to, że będzie czymś wielkim, początkowo nawet nie miał nikt jej zobaczyć, ale znajomi przez cały czas powtarzali mi, że powinienem ją wydać. Nie byłem do tego pomysłu przekonany, ale spróbowałem. Spotkałem się z licznymi odmowami, aż w końcu znalazłem małe wydawnictwo, które zainteresowało się tą historią i postanowiło wydać moją książkę. Niewielki nakład, ale wystarczający, żeby zyskać małą popularność. Po swoim pierwszym sukcesie, zdecydowałem ruszyć w kolejną podróż, by mieć materiał na następną książkę. Tym razem nie wyruszyłem w nią sam, a z grupą znajomych, którzy jak ja lubili wyrwać się z dobrze znanych im stron, by poznawać inne zakątki świata. Między nami bywało różnie, ale pomimo kłótni, do których dochodziło i innych problemów, z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że cieszyłem się, mając ich obok. W szczególności wtedy, gdy odkryłem u siebie świniowstręt. Nigdy wcześniej nie miałem kontaktu ze świniami, dlatego nie wiedziałem, że spotkanie z jedną z nich może skończyć się w taki sposób. Myślę, że walka z chęcią podrapania się była najcięższą, jaką dotychczas stoczyłem. Ale to nie jedyna przykra rzecz, która spotkała mnie przez kontakt z tymi różowymi potworkami. Uciekając przed wściekłą świnią, którą nie mam pojęcia czym rozdrażniłem, wpadłem w jakiś krzew i nieźle się wtedy pokaleczyłem. Najgorzej było z raną na plecach, która non stop mi się otwierała i została mi po niej blizna. Przynajmniej było o czym pisać, ponieważ podróż zakończyła się wydaniem kolejnej książki. Niestety tym razem, przez wzgląd na jej promocję, nie mogłem już tak od razu ruszyć w trasę. Musiałem ciężko pracować nad tym, by zainteresować ludzi swoim dziełem. Nie mogłem też zaniedbywać osób, które zostały moimi fanami po przeczytaniu "Na miotle przez świat", dlatego zleciało mi trochę czasu nim w końcu mogłem złapać oddech.
11 | |
2 | |
10 | |
0 | |
0 | |
1 | |
3 |
różdżka, umiejętność teleportacji, miotła (przeciętnej jakości), sowa
Witamy wśród Morsów
Nie zatrzymuję Cię już dłużej, leć na fabułę - pisz swoje powieści, promuj je dzielnie, a może ponownie zwrócisz uwagę swojej ukochanej?