Aleja Lewitujących Drzew
Aleja Lewitujących Drzew została przystrojona oraz starannie przygotowana na przyjęcie gości - stanowiła bowiem centrum zaślubin. Drzewa uniosły się nieco wyżej, jakby wyczuwając nadchodzące wydarzenie, na ich korzeniach zawisły kwiaty oraz stosowne ozdoby, wśród nich lewitowały świece, zapalające się stopniowo wraz z wędrówką Słońca - im niżej było na niebie, tym więcej światła pojawiało się pod nietypowym sufitem, finalnie tworząc ciepłą, pomarańczową łunę, przy okazji utrzymującą temperaturę. Łuk weselny znajdował się przy końcu alei, wśród ostatnich lewitujących drzew. To z nich ku ziemi sięgało najwięcej kwiatów, przeplecionych z liśćmi paproci oraz laurowymi gałązkami, symbolizującymi rody Prewettów oraz Ollivanderów - kompozycja ta odcinała obszar od reszty lasu, za plecami nowożeńców tworząc ozdobną ścianę, układającą się w półokrąg. Sam łuk stanowiły splecione korzenie, ozdobione tylko subtelnie od dołu, w większości jednak nietknięte - ich piękny kolor odcinał się od jasnych kwiatów oraz zielonego podszycia. Dla gości przygotowano wygodne, miękko obite krzesła.
Bracia zmierzali aleją lewitujących drzew ramię w ramię, starając się nie wyłapywać z niewielkiego tłumu spojrzeń - lista gości pozostawała w umyśle Ulyssesa prawdziwą zagadką, bez żadnego ładu i składu. Potwierdzenia i dezaprobaty listowne przepływały na fali, z którą nie chciał (lecz musiał, kreśląc kolejne zdania eleganckim pismem) mieć nic wspólnego, wiele razy wpychając w powtórne analizy - nie miał zamiaru ulegać presji ani wycofywać się, bowiem decyzję podjął w drodze rozważenia całego szeregu konsekwencji i choć Julia mogła odnosić wrażenie, że poszedł jej na rękę, o co zresztą postarał się podczas kolejnej niełatwej rozmowy, główny powód leżał poza ich związkiem. Niemniej, w obecnej chwili wychodziła na tym znacznie lepiej od niego. Każda z obydwu opcji ciągnęła za sobą emocjonalne powikłania ze strony któregoś z narzeczonych - w tym wypadku, odchodząc od tradycyjnych zwyczajów, pozostawał głównym odpowiedzialnym i winnym. Zdania były podzielone według bardzo wyraźnej granicy, od dłuższego czasu dzielącej arystokratyczne rody, lecz w przeciwieństwie do swej przyszłej małżonki, rodzinę i bliskich miał po obydwu stronach - przeżywał ten fakt w absolutnym milczeniu, kryjąc urazę od początku do końca, tylko raz ukruszając ją podczas rozmowy z Frederickiem.
Constantine - zarówno teraz, gdy stawali razem naprzeciw gości, jak i w trakcie niełatwych chwil z całego tygodnia - służył mu milczącym wsparciem, równie potrzebnym, co złożenie wątpliwości w konkretne zdania. Czasem podejmowali próby, chcąc powiedzieć cokolwiek, lecz ciężar przytłaczał obydwu, rozkładając się równomiernie. Ulysses w tym układzie odczuwał ulgę, młodszy brat - niekoniecznie, choć szlachetne serce pchało go do pomocy złożonej w niestandardową formę ciszy. Był jedyną osobą, która zdecydowała się na trwanie - przetrwał początki, wypełnione wyraźną niechęcią i negatywnym nastawieniem różdżkarza, nie dając się spłoszyć. Był świadkiem słabości i trudnych chwil - widział, jak pióro na długie chwile zastyga nad pergaminem, jak gabinet przesiąka dymem kolejno wypalanych papierosów, a palce stykają się ze skronią znacznie częściej niż zazwyczaj. Nie uciekł, stając się drugim wyjątkiem tuż obok Foxa. Trwał również teraz, gdy zostało tylko oczekiwać na pannę młodą pod łukiem ze zjawiskowych korzeni lewitujących drzew.
the sound of rustling leaves or wind in the trees
and somehow
the solitude just found me there
Po burzy nastała jednak całkowita cisza. Cisza była jednak znacznie łatwiejsza. Głównie to Julia zajęła się organizacją. Odnajdywała się w tym do pewnego momentu, kiedy jednak przyszło jej decydować o kwiatkach i kolorach, zgłaszała się do Pomony z żalem i prośbami, tego typu sprawy od zawsze ją przerastały, wydawały się takie bez znaczenia i błahe, a jednocześnie przecież ona naprawdę chciała, żeby wszystko wyglądało jak należy. Chciała ugościć wszystkich którzy przyjdą, chciała ślubu na miarę Prewettów i Ollivanderów i nie bardzo obchodziło ją co myślą o tym ludzie których opinia już od wielu wielu lat jej nie obchodziła. W tej chwili olbrzymi spokój dawało jej poparcie ze strony rodziny.
Rozważania trzeba było jednak zostawić z boku, bo nadszedł ten dzień. Nadal była pełna wątpliwości. Tego czy się dogadają, czy naprawdę będą w stanie się odnaleźć w nowym, wspólnym świecie. Różnili się znacznie bardziej niż wydawało się na początku. A jednak nie można powiedzieć, że w jakiś sposób Ollivander nie stał się jej bliski. Coś się działo, choć pod rudą czupryną nadal pojawiały się wątpliwości, wciąż kłębiły się nieprzyjemne upomnienia o tym że myślą w całkowicie inny sposób, całkowicie inaczej podchodzą do wielu rzeczy. Oto jednak ubrana w białą suknię stała przed lustrem. Matka właśnie poprawiała jej włosy, robiła to już kolejny raz i Julia dochodziła do wniosku że niebawem zepsuje fryzurę tak prostą że doprawdy zepsuć się jej nie dało - włosy rozpuszczone, podkręcone odrobinę by ładnie falowały, z wiankiem z liści laurowych. Trzeba przyznać, Julia miała tak bardzo dość kolorów kwiatków jakie zostaną jej we włosy powtykane a jakie jeszcze mają zostać gdzie położone i nie chciała znowu o tym jakkolwiek myśleć. Uśmiechnęła się jednak łagodnie do matki, nic nie mówiąc. Rodzice zdawali się być nie mniej poddenerwowani niż ona sama, zapewne z resztą mieli podobne wahania - czy to odpowiednia osoba, czy dadzą radę do siebie dotrzeć, odnaleźć wspólny język?
Ojciec prowadził ją do ołtarza. Edwin, Miriam oraz Kyra rzucali kwiatki - byli w tym strasznie uroczy. A ona wypatrywała między zgromadzonymi kolejne znajome twarze. To było w tym dniu bardzo pokrzepiające. To ich chciała dziś widzieć, chciała się przy nich bawić, przy nich przeżywać. I choć sztuczność była wpisana w naturę szlacheckich wydarzeń, dziś miało być jej jak najmniej.
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
- Julio - głos miał spokojniejszy niż myśli, mniej od nich odległy, jak na siebie - wyjątkowo łagodny i ciepły. To w spojrzeniu, dostępnym teraz tylko dla panny młodej i na niej skupionym, kryła się szczypta obaw, żalu i melancholii. Mogła wyczytać je bardzo dokładnie, kiedy nie próbował nic ukrywać - mimo szczerych chęci dodania otuchy jej, jak i sobie, pod naciskiem ostatnich dni - nie potrafił. Jego wiara solidnie się zachwiała, nie czuł się pewnie wśród gości, z których duża część była mu zupełnie nieznajoma lub znajoma tylko pobieżnie. - Obydwoje wiemy, że nasza wspólna droga nie wyściele się kwiatami sama - może był to nietakt, jednak szczerość była im w tym momencie bardzo potrzebna. Spisanie przysięgi okazało się zadaniem bardzo trudnym - na tyle, że wygłoszenie jej przychodziło już całkiem gładko. - Dlatego świadomie, przy świadkach w postaci naszych rodzin oraz bliskich, którzy postanowili świętować ten dzień z nami, przysięgam być ci wiernym i strzec przed niebezpieczeństwem - w które, mam nadzieję, jednak postanowisz się nie plątać. - Obiecuję ci wsparcie w trudnych chwilach, szacunek, szczerość oraz zrozumienie, o które postaram się mimo różnic, jakie mogą nas dzielić. Przysięgam dbać o nasze szczęście, pracować na nie i stać na jego straży - jeśli tylko mi na to pozwolisz.
Subtelny szum zasugerował mu, że może odebrać obrączkę od Constanine'a - chwycił ją pewnie, by niedługo później uzupełnić przysięgę, wzrok na dłonie opuszczając dopiero po nich - Przyjmij proszę obrączkę, stanowiącą echo moich słów - zdobiona subtelnymi, dębowymi liśćmi, oplotła szczupły palec, wprowadzając ich w świat kolejnych początków.
the sound of rustling leaves or wind in the trees
and somehow
the solitude just found me there
Spojrzała w oczy Ulyssesa uważnie, kiedy usłyszała pierwsze słowa. Przysięga nie była długa, podobnie jak słowa które spisała ona, Prewett po części ciekawa była czy Ollivanderowi ułożenie odpowiednich słów zajęło równie wiele czasu co jej. Kolejne kartki opadały na podłogę - zbyt szczere, za mało szczere, zbyt napuszone, prostackie, nic nie wydawało się odpowiednie, kiedy miała powiedzieć coś o tym, co ich wiązało.
Po części spodziewała się jego przytyków, wiedziała że nie był w pełni zadowolony z podjętej przez nich decyzji, ona jednak była pewna najmocniej jak tylko mogła. W innym wypadku nie byłaby równie mocno uparta w tej kwestii - wbrew pozorom wcale nie walczyła o swoje wyłącznie z pasji do tegoż działania.
Wszystko szło jednak gładko, słyszała słowa o wierności i bezpieczeństwie jakich się spodziewała, które być może należały do czegoś ogólno przyjętego co należało powiedzieć, nie uważała jednak że są to słowa pozbawione znaczenia. Wierzyła w to, że Ulysses zadba o jej dobro, choć wiedziała też, że oboje mogą rozumieć przez to słowo coś całkowicie innego. Oczekiwała wierności i spodziewała się jej ze spokojem.
Patrzyła jak pierścionek powoli wsuwa się na jej palec. Jej dłoń delikatnie drżała po części z lęku, po części z dziwnej ekscytacji - ostatecznie ona także w jakiś sposób czekała na ten dzień i nie jest to do końca tak że Ulysses przez ten cały czas pozostawał jej obojętny. Nawet jeśli w dziedzinie okazywania uczuć zdecydowanie lepiej wpasowałaby się w stado trolli niż ludzi.
- Uważam, że czas jaki spędziliśmy wspólnie był bardzo cenny i wierzę że kolejne dni jakie dane nam będzie przeżyć razem będą jeszcze lepsze. - nie kłamała. Nawet jeśli pojawiły się między nimi spory, niektóre bardziej drastyczne niż przeciętnie, nawet jeśli oboje odkryli iż w tym związku będą musieli nauczyć się milczeć, chodzić na ugody, pisać się na kompromisy - nie żałowała czasu jaki wspólnie spędzili i nadal uważała że to dobra decyzja - najlepsza jaką mogła podjąć. Chyba dlatego jeszcze nie zrzuciła welonu i nie uciekła gdzieś tam, daleko. - Pełne wzajemnego zrozumienia oraz ciepła. Obiecuję ci więc wierność i dbałość o to by dom oznaczał dla ciebie miejsce dobre, wypełnione spokojem, stabilnością oraz uczuciem. Nawet jeśli cel ten wiąże się z długą drogą w którą oboje musimy się udać, wierzę że nie zgubimy się na niej oraz obiecuję dbać o to by twoje nerwy zanadto w jej trakcie nie ucierpiały.
Łagodny uśmiech. To silne postanowienie, choć zapewne niejedna z obecnych osób wie, że może być bardzo trudne do spełnienia. Zerknęła w kierunku Pomony by wziąć pierścionek. Dłonie nadal delikatnie jej drżały, no tak - prawie by wytrąciła przyjaciółce pudełko, jeszcze tego brakuje żeby wszystko wylądowało na ziemi. Nic złego się jednak nie wydarzyło, wzięła pierścionek i ponownie spojrzała na Ulyssesa.
- Przyjmij proszę tę obrączkę jako pamiątkę moich słów.
Zakończyła w podobny sposób, by w końcu wsunąć pierścionek na palec Ollivandera.
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
Wysłuchał przysięgi ze spokojem - jakże inaczej mógł postąpić? - aczkolwiek nie bez wątpliwości. Czas miał pokazać, jak bardzo potrafią skłonić się do kompromisów - ostatnie przejścia nie pozwoliły na wyciągnięcie żadnego. Czuł jej pewność, podświadomie czuł nawet własne zaufanie, ale w jego wypadku przekonanie co do słuszności nie było tak silne. Kącik ust drgnął zauważalnie, na moment powiększając uśmiech - jeśli chciała oszczędzić mu nerwów, przy okazji pozostawiając swój upór na miejscu, rwała się na zadanie prawie niemożliwe. W tej jednej chwili poczuł się, jakby rzucali sobie konkretne wyzwania.
Chłodna obrączka okazała się największym cięciem emocjonalnym - za jej sprawą wewnętrzny spokój podbił nieco do góry, zalewając ciało dziwną ulgą - żadne z nich nie mogło już opuścić tego miejsca, wypowiedziane słowa stały się ostateczne. Zastygł na chwilę, uważnie wpatrując się w zielone oczy, jakby ta sekunda miała powiedzieć mu, co czuły. Tylko na ten moment widocznie złagodniał, nie chcąc narażać ważnej chwili dla dystansu - pocałunek na miękkich ustach złożył - dla samej zainteresowanej być może zaskakująco - delikatnie i czule. Znacznie czulej niż słowa.
the sound of rustling leaves or wind in the trees
and somehow
the solitude just found me there
W okolicach ścieżki prowadzącej do łuku ślubnego ustawiono stoliki. Nad każdym można było dostrzec lampion w towarzystwie skromnych ozdób, oplecionych wokół korzeni lewitujących drzew. Wśród zastawy łatwo zauważalne okazywały się misternie rzeźbione, drewniane postaci przypominające elfy - sprawowały pieczę nad napojami oraz alkoholem, zastępując w tym zadaniu kelnerów. Żadna kropla nie wydostawała się poza szklane naczynia. Nieruchomiały, stanowiąc jedynie element wystroju, gdy nie były potrzebne.
Zadbano również o miejsca dla dzieci - ich krzesła dopasowywały się do wzrostu tychże, rosnąc, by bez problemu sięgały do swoich talerzy. Dodatkowo dla młodszych rozstawiono mniejsze stoliki, po których poruszały się świetliste leśne zwierzątka, zapamiętane z tegorocznego Festiwalu Lata, zawieszono również huśtawki.
Obsługa kelnerska jest dostępna w tym miejscu przez cały czas, podobnie jak stoły z przekąskami oraz napojami i alkoholem.
Dzieci mają obowiązek rzucić dwiema kośćmi k20 przy każdym poście - suma kości wskazuję anomalię lub jej brak - zastępuje to kość anomalie - DN.
- anomalie dzieci:
2. Na okres trzech kolejek grawitacja zaczyna działać dla Ciebie inaczej. Unosisz się i opadasz powoli i płynnie co kilkanaście sekund na wysokość metra i znów na ziemię.
3 .Nie przytrafiają Ci się żadne anomalie.
4. Zamieniasz się na głosy z osobą która stoi najbliżej Ciebie. Efekt utrzyma się dwie kolejki.
5. Nie przytrafiają Ci się żadne anomalie.
6. W Twojej ręce pojawia się waniliowa babeczka.
7. Nie przytafiają Ci się żadne anomalie.
8. Nie wiadomo skąd spada na Ciebie kolorowe konfetti.
9. Nie przytrafiają Ci się żadne anomalie.
10. Przyciągasz okoliczne ptactwo, dookoła pojawia się kilka ptaków, trzy najodważniejsze osiadają na Twoich ramionach/rękach.
11. Nie przytrafiają Ci się żadne anomalie.
12. Zaczynasz świecić delikatnym ale zauważalnym światłem. Efekt utrzyma się 5 kolejek.
13. Nie przytrafiają Ci się żadne anomalie.
14. Na Twojej głowie wyrastają kwiaty (stokrotki lub niezapominajki) które same układają się we wianek. Efekt utrzyma się do wieczora, kwiaty same opadną kiedy będziesz kłaść się spać.
15. Nie przytrafiają Ci się żadne anomalie.
16. Zaczynasz pachnieć jak amortencja Twojej matki. Efekt utrzyma się 5 kolejek.
17. Nie przytrafiają Ci się żadne anomalie
18. Na czas jednej fabuły rośniesz, wyglądasz jak dwudziestoletnia wersja siebie.
19. Nie przytrafiają Ci się żadne anomalie.
20. W Twojej dłoni pojawia się bukiet białych róż.
21. Nie przytrafiają Ci się żadne anomalie.
22. Znikąd pojawia się chmurka brokatowego pyłu która po chwili Cię obsypuje.
23. Nie przytrafiają Ci się żadne anomalie
24. Kichasz, wypuszczając przy tym chmurki pyłu w pastelowych kolorach, które unoszą się ku górze. Trwa jedną turę.
25. Nie przytrafiają Ci się żadne anomalie.
26. Nad Twoją głowę nadlatuje stadko biedronek które zaczynają latać w kółko kilka centymetrów nad Tobą.
27. Nie przytrafiają Ci się żadne anomalie.
28. Zaczynasz mówić wierszem, przez trzy kolejki nie jesteś w stanie wypowiedzieć się nie układając zdań w taki sposób by kończyły się rymami.
29. Nie przytrafiają Ci się żadne anomalie.
30. Twoje ręce zmieniają się w skrzydła ptaka. Mocno machając wywołujesz wiatr, ale możesz unieść się najwyżej na wysokość pół metra. Efekt utrzymuje się tylko jedną kolejkę.
31. Nie przytrafiają Ci się żadne anomalie.
32. Twoje włosy dzwonią jak delikatne dzwoneczki przy każdym ruchu. Efekt utrzyma się jedną fabułę.
33. Nie przytrafiają Ci się żadne anomalie.
34. Malejesz. Wszystkie proporcje zostają zachowane, jednak malejesz do wzrostu nie większego niż dwadzieścia centymetrów. Efekt utrzyma się dwie tury.
35. Nie przytrafiają Ci się żadne anomalie.
36. Z Twoich dłoni przez kilkanaście sekund tryskają zimne ognie. Nie parzą, nie robią nikomu krzywdy, nie pozostawiają po sobie śladu.
37. Nie przytrafiają Ci się żadne anomalie.
38. Na Twojej skórze pojawiają się linie układające się we wzory kwiatu paproci. Efekt zniknie po kolejce.
39. Nie przytrafiają Ci się żadne anomalie.
40. Masz coś na wzór krótkiej wizji jasnowidza - przez kilka sekund do Twojego umysłu przychodzi wyobrażenie, jesteś pewien że dokładnie wiesz z czego będzie się składała i jak będzie wyglądała Twoja różdżka.
Ostatnio zmieniony przez Ain Eingarp dnia 12.03.23 22:15, w całości zmieniany 2 razy
Gdy przenieśli się do Lancaster Castle, Vane chociaż na moment dał się porazić pięknej oprawie wesela i tego, że nie żałowano środków, by wszystko było dopięte na ostatni guzik. Jak to zawsze on czuł się zagubiony w zapełnionym ważnymi osobistościami miejscu. Podziwiał najmniejszy detal, odchodząc od Sprout i przynosząc jej tym kolejne utrapienie, bo ile można było go gonić? Na szczęście dotarli bez większych komplikacji do głównego miejsca ceremonii, by zająć miejsca pośrodku, dając rodzinie stać jak najbliżej. Z tego co Jayden słyszał, przechadzając się główną ścieżką, ślub nie został przyjęty zbyt przyjaźnie w gronie reszty arystokratycznych rodzin, jednak widział, że całkiem spora grupa szlachciców pojawiła się pomiędzy gośćmi z mieszanego stanu. Zanim jeszcze przysięgi małżeńskie zostały złożone, poczuł okropny ścisk w żołądku, który wykręcał mu wnętrzności jakby chcąc zadać jeszcze większy ból. Przysięgam dbać o nasze szczęście, pracować na nie i stać na jego straży. Czas, jaki spędziliśmy wspólnie był bardzo cenny. Kolejne dni będą jeszcze lepsze. Jego palce nieświadomie zaciskały się na materiale spodni, gdy powstrzymywał pragnienie ucieczki z tego miejsca. To cudowne uczestniczyć w połączeniu na zawsze dwójki ludzi, lecz mając w sercu dziurę, stawało się to katorgą. Na szczęście obrzęd nie trwał długo i po chwili wszyscy zaczęli się ustawiać w kolejce. Było to pół uderzenia serca, gdy Pomona wypchnęła go przed siebie, by złożył życzenia lady i lordowi Ollivander. - Gratuluję - powiedział w końcu, gdy nastał jego czas, wymuszając na ustach ciepły uśmiech, który nie wyglądał aż tak źle. Na sekundę chciał zapomnieć o własnych problemach i pozwolić, żeby część szczęścia nowożeńców spłynęła również i na niego. Wysiłki spełzły na niczym, lecz nie był dla nich nikim ważnym, by przejmowali się strapionym astronomem. Ten złożył na dłonie panny młodej przezroczystą okrągłą kulę, w której można było dostrzec śpiącego niedźwiedzia rozpostartego na szczytach górskich. Boki miniaturowego stworzenia ruszały się miarowo, gdy brał kolejny spokojny, senny oddech. - Ursa major - wytłumaczył Jay, dostrzegając ciekawe spojrzenie rudowłosej. - Symbolizuje opiekuńczość, stałość oraz rodzinną ochronę. Jako rodzic Małej Niedźwiedzicy wciąż nad nią czuwa i uważnie obserwuje, będąc na tyle blisko, by w razie zagrożenia popędzić swojemu dziecku na ratunek. Reprezentuje też osobę zakochaną, która zajmuje najważniejsze miejsce w naszych uczuciach, skąd bierze się cała struktura życia, przez którą z kolei czerpiemy naukę. Siedem gwiazd oznacza również siedem dni tygodnia - każdy z nich oddaje się bliskim, by nie stracić... By nie zmarnować czasu, który z nimi pozostał - urwał, dokańczając po chwili zawieszenia ochrypłym od emocji głosem. Zamrugał parę razy, by posłać blady uśmiech nowej lady Ollivander, a potem szybko umknął w bok, chcąc zniknąć. Zaszyć się gdzieś, gdzie nikt go nie znajdzie.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Gdy w końcu nadszedł właściwy dzień, młoda Ollivanderówna była wręcz wniebowzięta. Matka musiała ją niemal siłą trzymać z dala od dekoracji, gdyż dziewczynka miała wielką chęć by pokręcić się wśród służby, która je rozstawiała. Wszystko wyglądało dosłownie jak ze snu! Ona sama oraz starsza lady Ollivander miały naprawdę cudowne suknie, a Titus i tata wystroili się w piękne szaty wyjściowe. Jak z obrazka! No, ale oczywiście najwspanialej wyglądali państwo młodzi. Kyra przez chwilę zapatrzyła się na Julię i aż westchnęła z zachwytu. Poczuła też palącą potrzebę wyjaśnienia pewnej kwestii:
- Hej, Miriam... jesteś pewna, że to jest twoja ciocia, a nie księżniczka z bajki? - zapytała jeszcze cicho i stuprocentowo poważnie, tuż przed tym jak we trójkę mieli zacząć rzucać kwiatki. Zadanie zostało wypełnione, Kyra potraktowała je bardzo poważnie i sypała płatkami niezwykle hojnie. Potem jednak znów dopadły ją emocje. W momencie gdy państwo młodzi ślubowali sobie miłość oraz wymieniali się obrączkami, mała Ollivanderówna zaczęła cichutko pochlipywać. Zachwycało ją wszystko wokół, ozdoby, zgromadzeni ludzie, no i oczywiście widok kuzyna oraz jego świeżo poślubionej żony. To był prawdziwy ślub z bajki, a zatem ich szczęście miało odtąd trwać wiecznie, bo tak to właśnie się w bajkach dzieje. Naprawdę głęboko i szczerze w to wierzyła.
Gdy tylko ludzie ruszyli z miejsc, aby wręczyć państwu Ollivanderom prezenty oraz złożyć gratulacje, Kyra musiała się wyrwać niemal na sam początek. Oczywiście, że musiała im życzyć samych najlepszych rzeczy jako pierwsza (no prawie), co by z niej była za kuzynka, gdyby dłużej zwlekała? A kiedy już finalnie stanęła przed nowożeńcami - sama, bez mamy czy brata u boku - znów zaczęła chlipać z radości i kiedy próbowała coś powiedzieć, dość ciężko było ją zrozumieć: - Ojej, i wy... i wy... i wy tak ślicz-nie razem wyglą-ądacie... jak królewicz... i kró-królewna. I wam życzę, żebyście... żebyście byli szczę-szczęśliwi i żyli bardzo, bardzo, bardzo długo! - na sam koniec musiała pociągnąć noskiem. Wręczyła im też niewielkie pudełeczko. Uparła się, że ona również chce dać kuzynowi i jego wybrance coś od siebie, więc razem z mamą wybrały dwa dość skromne upominki. Dla Ulyssesa - pięknie wykonana zakładka do książki, stworzona z magicznej fotografii, dzięki czemu podczas czytania mógł co jakiś czas zerkać na uśmiechającą się do niego ze zdjęcia Julię! Tymczasem nowa pani Ollivander otrzymała drobny, srebrny wisior, który z jednej strony miał wygrawerowane jej imię, a z drugiej - imię jej męża. Kyra wręczała im je niemal z zapartym tchem, a na sam koniec mocno przytuliła się najpierw do Ulyssesa a następnie do Julii, potem ostatni raz chlipnęła - i już odeszła na boczek, robiąc miejsce kolejnym gościom.
'k20' : 3, 2
Calutki się dygotałem stojąc obok siostry i Kyry i czekając aż będziemy mogli ruszyć. I przyszedł dziadek i dał nam znać, że możemy iść, a ja nie mogłem się ruszyć z miejsca bo ciocia była taka piękna. Najpiękniejsza! I gdyby nie Miriam, to pewnie bym się nie ruszył. Ale ruszyłem i dzielnie rzucałem kwiatki. Nawet Oscar był na ślubie, gdzieś tam pomiędzy gośćmi. Kazałem mu mi nie przeszkadzać, bo musiałem dobrze rzucać kwiatki. Przecież to ślub cioci i musiało być idealnie.
A potem ciocia z wujkiem powiedzieli sobie tyle pięknych słów, chociaż jak dla mnie trochę za długo to trwało, bo już byłem trochę głodny. Nie zjadłem całego śniadania, a potem wszyscy mówili, że zjem dopiero na ślubie. Wierciłem się trochę na swoim krzesełku i próbowałem dowiedzieć się od mamy kiedy to się skończy. Ale tak krzywo na mnie patrzyli, jakbym robił coś złego. Na szczęście niedługo ciocia z wujkiem wymienili się pierścionkami.
- Miriam? Czy ciocia jest już panią Ollivander? - dopytałem.
Trochę mi było przykro z tego powodu bo myślę, że ciocia Julka lepiej brzmiała gdy była ciocią Julką Prewett. To oczywiste. Nawet Miriam brzmiała dobrze z tym imieniem!
W końcu goście zaczęli podchodzić do cioci i wujka z prezentami. Mama z tatą zabrali nas ze sobą, a ja całą drogę szukałem po kieszeniach prezentu od siebie. Nie możliwe, że go zgubiłem! Rozglądałem się panicznie, próbowałem się cofnąć, ale tłum ludzi tak na nas napierał! I gdy przyszła moja kolej by złożyć cioci i wujkowi życzenia, to się rozpłakałem.
- Bo… bo… bo ja m-miałem plezent dla c-cio-oci i wuujka, a-ale gdzieś - musiałem mocno pociągnąć nosem - gdzieś go za-zapodziałem. K-komuś dałem do pilnowania. T-tato?
Spojrzałem zapłakanym wzrokiem na tatę. Bo może to jemu dałem? Wiedział o co chodzi, przecież sam pomógł mi zrobić szkatułke drewnianą z wyskrobanym J+U i dwoma najpiękniejszymi kamykami z plaży. Tak na szczęście. Oby się znalazło, bo tyle pracy by poszło na marne!
Kiedy odeszliśmy od cioci i wujka nadal jeszcze pociągałem nosem, ale potem zobaczyłem huśtawki. HUŚTAWKI!
- Miriam, Miriam! - pociągnąłem ją za ramię. - Zobacz! Huśtawki!
Zobaczyłem Oscara. On chyba też miał ochotę na huśtawki!
Malutki Edwin mieszka w nim
I wiedzie wśród czarodziejów prym
'k20' : 11, 3
Kochał swoje rodzeństwo, ale nie ulegało wątpliwości, że to z Julią zawsze miał najlepszy kontakt. To ona stała się powierniczką jego sekretów, to on starał się wspierać jej życiowe wybory, co nigdy nie było szczególnie proste, ale ostatecznie nie potrafił jej niczego odmówić. Nie mógł uwierzyć, że ta niesforna ruda wiewióra wychodzi dzisiaj za mąż, w dodatku za Ulyssesa Ollivandera, zawsze poważnego i wycofanego, teoretycznie tak do niej nie pasującego. Mimo wszystko Archibald wierzył, że czeka na nią wspaniałe życie, a ślub nie przeszkodzi jej w osiągnięciu dawno postawionych celów. Usiadł wraz z Lorraine w pierwszym rzędzie obok swojej matki, patrząc z nieukrywaną radością jak jego dzieci sypią kwiatki, a za nimi piękna siostra kroczy z ojcem w kierunku ołtarza. Słuchał słów jej przysięgi, wciąż nie mogąc uwierzyć, że Procella wychodzi za mąż. Nic nie mógł poradzić na pojedyncze łzy, które spłynęły mu po policzku - sytuacja była zbyt wzruszająca, by się przed nimi powstrzymać. Otarł je mankietem białej koszuli, nawet na moment nie odrywając wzroku od ołtarza. Nie chciał niczego przegapić, wszak to wyjątkowe wydarzenie, które już nigdy się nie powtórzy.
Po ostatnich słowach miał ochotę wstać i głośno klaskać, jednak zachował powagę i wreszcie oderwał wzrok od siostry, spoglądając na Lorraine. Westchnął cicho - to musiało jej wystarczyć, ale na pewno zrozumiała co teraz przeżywał. Nawet nie chciał myśleć jak się będzie czuł, kiedy to Miriam będzie musiał oddać w ręce jakiegoś mężczyzny - wtedy dopiero się zapłacze.
Położył dłoń na plecach Winniego, kiedy podbiegł do niego po rozsypaniu kwiatków, i stanął w kolejce do życzeń. Poczekał aż rodzice ich wyściskają i wycałują, a kiedy nadeszła jego kolej, nawet nie wiedział co ma powiedzieć. Nie dlatego, że nie potrafił znaleźć słowa - wręcz przeciwnie, zbyt wiele mu się ich cisnęło na usta. - Julio, Ulyssesie - tak był skupiony na siostrze, że omal nie zapomniał o własnym dalekim kuzynie, teraz szwagrze, rodzinie jeszcze bliższej. - Nawet nie potrafię ubrać w słowa tego wszystkiego czego chciałbym wam życzyć, a nie zdarza mi się to często - zaśmiał się krótko zanim kontynuował. - Przede wszystkim szczęścia, pomyślności, zdrowia. Wszystkiego, wszystkiego co najlepsze - powiedział (bo gdyby miał zamiar powiedzieć coś dłuższego, znowu by się wzruszył) i ścisnął dłoń Ulyssesowi, by po chwili mocno objąć Julię. - Elu, dasz radę - szepnął jej do ucha, będąc przekonanym, że wciąż w pewnym stopniu targają nią wątpliwości. W końcu uwolnił ją z uścisku, choć niechętnie, posyłając jej spokojny uśmiech. Wierzył, że odnajdzie się w nowej roli, a Ulysses niczego nie będzie jej utrudniał.
- Hmm? - Słowa Winniego całkiem wybiły go z rytmu, przez te emocje zapomniał o otaczającym go świecie. - Ach, prezent - upomniał sam siebie, szybko cofając się do swojego krzesła, przy którym zostawił upominek od syna. - No, nie płacz, jest tutaj - podał mu go do ręki, z rozbawieniem obserwując jak nagle na jego głowie wyrasta kwietny wianek. Prewett pełną gębą. Zerknął na Lorraine, która cały czas trzymała upominki od nich. Nieduże, miały raczej przypominać o tym ważnym dniu, niźli zachwycać swoim bogactwem. Dla Ulyssesa butelka najlepszego skrzaciego wina z mrugnięciem oka od Archibalda na pamiątkę minionego dzieciństwa. Dla Julii obraz, przedstawiający rodzinne klify w Dorset, miejsce jej doskonale znane. Jeżeli tylko przytknie ucho do płótna, z pewnością usłyszy znajomy szum oceanu - na pewno nieraz za nim zatęskni wśród lasów Lancashire. A kto wie, może kiedy szepnie słówko, ktoś ją usłyszy w Weymouth?
and began again in the morning
Przygotowania do ślubu trwały już długo i w ich posiadłości nie mówiło się w ostatnich tygodniach o niczym innym. Lorraine miała tylko nadzieje, że to co dostaną państwo młodzi będzie dla nich wystarczające i uda im się znaleźć w tym wszystkim wspólny język. Miała nadzieje, że Julia będzie szczęśliwa. W końcu zasługiwała na to jak nikt inny. Kiedy w końcu nadszedł ten dzień Lorraine z dumą malującą się na twarzy patrzyła jak siostra jej męża, z którą przecież odnalazła tak dobry kontakt kroczy ołtarzem osypanym z kwiatów. Wyglądała zachwycająco i tylko ona mogła przyćmić swoim wyglądem wszystko to czego byli świadkiem. Śluby szlacheckie zachwycały w detalach, ukazywały prostotę i przepych jednocześnie. Sposób w jaki były ukazane rody także był niesamowicie piękny. Lorraine nie wyobrażała sobie lepiej dobranego smaku.
Ze skupieniem wsłuchała się w słowa wypowiadane przez małżonków. Przysięga zawsze niosła ze sobą obietnice i właśnie ta obietnica miała być wiodącym prawem w ich przyszłym życiu. Widząc wzruszenie na twarzy męża uśmiechnęła się tylko delikatnie. Jak to możliwe, że od ich ślubu minęło już tyle czasu? Jak to możliwe, że mieli już dwójkę dzieci i to wszystko o co teraz starać się będzie Julia z Ulyssesem.
Kiedy ceremonia się zakończyła i zebrali się by w końcu złożyć młodym życzenia Lorraine chwyciła ich skrupulatnie dobrane prezenty i ruszyła za Archibaldem. Nie chcieli dawać im czegoś co rzucą szybko w kąt bo będzie kolejnym szlacheckim podarunkiem. To był szczególny ślub i na szczególne traktowanie zasługiwał. Kiedy Archie skończył swoje życzenia Lorraine uśmiechnęła się szeroko i przytuliła Julię wystarczająco mocno by nie zniszczyć jej pięknego stroju. - A ja chcę wam życzyć wytrwałości w tym co już macie, poznawania się każdego dnia, okrywania swoich pięknych stron i spędzania najpiękniejszy wspólnych chwil. - odparła i odwróciła się do Ulyssesa także składając mu życzenia. Kiedy udało im się także podać parze prezenty odeszli aby inni mogli złożyć im życzenia.
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3