Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Surrey
Warsztat w Outwood
Strona 16 z 16 • 1 ... 9 ... 14, 15, 16
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Stary warsztat
Stary warsztat Roberta Andersona był dość znany w Outwood - wiosce położonej w hrabstwie Surrey, stosunkowo niedaleko od Londynu. Ponoć zapewniał elektryczne zaplecze całej okolicy, gwarantował prąd w każdym mugolskim domu. Niegdyś działał prężnie, wynalazca urzędujący w jego wnętrzu był znakomitym znawcą w swojej dziedzinie, dlatego ludzie często przychodzili do niego w sprawie drobniejszych i większych napraw. Sprzedawał również przeróżne, mugolskie cacka.
Czarodziejskie akta wskazywały, że wioska nie poddała się anomaliom, co było bardzo dziwne, ale z drugiej strony dawało ulgę - tutaj mugole byli jakby nieco odporniejsi na ataki magii. Wszystko zmieniło się w połowie września, kiedy w warsztacie zaczęło dziać się coś złego. Pod koniec miesiąca mugole stracili w wiosce prąd i wynieśli się jak najszybciej, bo bali się, że warsztat coś nawiedziło. Ile było w tym prawdy, a ile zmyślonych historii?
Czarodziejskie akta wskazywały, że wioska nie poddała się anomaliom, co było bardzo dziwne, ale z drugiej strony dawało ulgę - tutaj mugole byli jakby nieco odporniejsi na ataki magii. Wszystko zmieniło się w połowie września, kiedy w warsztacie zaczęło dziać się coś złego. Pod koniec miesiąca mugole stracili w wiosce prąd i wynieśli się jak najszybciej, bo bali się, że warsztat coś nawiedziło. Ile było w tym prawdy, a ile zmyślonych historii?
Uśmiechała się subtelnie, miękko, i z podobną łagodnością odgarniała włosy ze spoconego czoła mężczyzny, lecz pieszczota nie trwała długo. Nie zasłużył na nią, tak samo, jak nie zasługiwał na przerwanie działania potwornego zaklęcia. Naprawdę dawała mu szansę, wykazując się niebywałą wyrozumiałością - a raczej słabością. Gdyby natrafił na nią całkowicie trzeźwą, skupioną na wykonywaniu konkretnego zadania, profesjonalną w każdym calu morderczego obowiązku, składanego w ofierze Czarnemu Panu, już dawno padłby na brudną posadzkę bez życia, wielkimi, jasnymi oczami wiecznie wpatrzonymi w posklejany pajęczynami sufit chatki za warsztatem. Mericourt rzadko spuszczała się ze smyczy perfekcjonizmu, zachowawcza, wyniosła, lodowato chłodna - prawdziwą twarz znała garstka osób, a większość z nich nie przeżywała fascynującej obserwacji obnażenia najdzikszych pragnień. Zapach, smak i lepkość krwi budziły w niej najgorsze demony, drażniły nadwrażliwe zmysły, szarpały napiętymi niczym postronki nerwami, zupełnie wyciszając wytresowane opanowanie, z jakiego słynęła. Nieporuszona, wyrafinowana, prawie nudna w oziębłej perfekcji, wślizgująca się w nowe osobowości z giętkością węża zmieniającego skórę lub znikającego w czerni atłasów. Tego wieczoru Michael nie miał szans poznać tej wersji, niedorzecznej z punktu widzenia aktualnego rozpasania. Brudna od krwi, z rozczochranymi włosami, w poprzekręcanej od zabawy sukni, wściekła i zachwycona nowym towarzystwem jednocześnie, w prawie niczym nie przypominała madame Mericourt. Nie wyglądała też jak słodka Miu, władcza w ten zabawny sposób, który podobał się mężczyznom - ani tym bardziej jak spięta, wystraszona biurokratka, która stanęła przed drzwiami leśnej chatki Honkesa.
- Nie musisz kłamać, widzę to w twoich oczach - odparła z wibrującym na końcu głosek śmiechem, gdy otępiały bólem blondyn zaprzeczył. Nie kłamała, coś w tych rzadko spotykanych, jasnych oczach w kolorze horyzontu nad wzburzonym morzem skrzyło się pragnieniem. Zadowoleniem, które niezwykle ją zaskoczyło: źrenice ofiar Cruciatusa lśniły najwyżej od panicznego, prymitywnego lęku, nie od niepokojącej mieszanki wygłodniałych uczuć, pożądania natychmiastowej zemsty...bo czegóż innego mógł tak bardzo łaknąć? Dei nie była świadoma, z kim - z czym - ma do czynienia. I że w tym przedziwnym momencie są dla siebie tak podobni, śledząc krwawe ścieżki na ich twarzach z podobną ekscytacją. I...szaleństwem? Mężczyzna zagwarantował jej kolejny szok, zamiast łkania, bełkotania bez sensu lub wycia z ulgi, że czarnomagiczna klątwa się skończyła, uśmiechnął się. Szeroko, odsłaniając wielkie, białe zęby, tak, jakby postradał zmysły. Na postępujące szaleństwo wskazywała także wychrypiana werbalizacja dziwacznego marzenia. Znów wywołującego uśmiech na twarzy Deirdre, nie tak szeroki, dalej kpiąco-pogardliwy. - Na to musiałbyś sobie zasłużyć - wyjaśniła ociekającym śmiertelną słodyczą tonem, powstając akurat w chwili, w której leżący na ziemi mężczyzna spróbował szybko się poruszyć, chwytając ją za kostki. Zareagowała instynktownie, szybko, a szybkie werbalne Protego osłoniło ją przed drżącymi (z bólu? z pragnienia? z szaleństwa?) dłońmi blondyna. Gdy tarcza zgasła, skośnooka zrobiła krok w przód, kopiąc wyciągniętą rękę, a później przyciskając wysoką szpilką połączenie barku i ramienia ofiary. Ugięła kolano, by wzmocnić nacisk, a ostry obcas wbił się w skórę, tak, jak przed kwadransem przytrzymywała zamienioną w miazgę sylwetkę pierwszej tego wieczoru ofiary, leżącej nieopodal. Z góry wpatrywała się w oszołomioną, ale dziwnie napiętą twarz Michaela z pogardą, odrazą i - paradoksalnie - zadowoleniem. Nie chciał współpracować, ale dzięki temu mógł stać się ważnym elementem epilogu tego pięknego spektaklu.
- Sam tego chciałeś. Rozerwę jej klatkę piersiową, odetnę każdą kończynę osobno, by cierpiała gorzej od ciebie, a ty będziesz na to patrzył - i miał jej krew na rękach - wysyczała słowo po słowie, pochylając się lekko, tak, by do poszatkowanego Cruciatusem umysłu dodarło każde słowo. Ignorowała fakt, że przesunięty pas sukni obnaża głębokie wycięcie na długą, bladą, zakrwawioną nogę, a dekolt stał się przyciasny odkąd została matką i korzystała z luksusów życia w Białej Willi. - A w trakcie każę ci ją wziąć siłą - dodała z gniewem krystalizującym się w ostrym tonie, przerażającym, uderzającym w najniższe moralne rejestry - i jednocześnie barwnie odmalowującym okrucieństwo, jakiego Michael miał stać się przyczyną. To nie były żarty, czcze groźby, musiał widzieć to w jej przymrużonych, kocich oczach doprowadzonego do ostateczności drapieżnika, pragnącego intensywniejszej zabawy. Dalej się uśmiechała, ale nie tak pięknie, twarz o charakterystycznych rysach stężała w wręcz odrzucającym grymasie - nie musiał jednak dłużej na nią patrzeć, wyprostowała się, ciągle przytrzymując go pod sobą butem, z obcasem wbitym w bark i spiczastym przodem łaskoczącym w policzek, i wycelowała różdżką w odczołgującą się kobietę. - Sectusempra - wyartykułowała zdecydowanie, pewna sukcesu...który nie nadszedł, klątwa okazała się niecelna, uderzając w ścianę prowizorycznego ukrycia tuż nad głową ciągle szlochającej szlamy. O zadziwiającej woli przeżycia.
rzuty tutaj, protego udane, sectusempra nieudana
- Nie musisz kłamać, widzę to w twoich oczach - odparła z wibrującym na końcu głosek śmiechem, gdy otępiały bólem blondyn zaprzeczył. Nie kłamała, coś w tych rzadko spotykanych, jasnych oczach w kolorze horyzontu nad wzburzonym morzem skrzyło się pragnieniem. Zadowoleniem, które niezwykle ją zaskoczyło: źrenice ofiar Cruciatusa lśniły najwyżej od panicznego, prymitywnego lęku, nie od niepokojącej mieszanki wygłodniałych uczuć, pożądania natychmiastowej zemsty...bo czegóż innego mógł tak bardzo łaknąć? Dei nie była świadoma, z kim - z czym - ma do czynienia. I że w tym przedziwnym momencie są dla siebie tak podobni, śledząc krwawe ścieżki na ich twarzach z podobną ekscytacją. I...szaleństwem? Mężczyzna zagwarantował jej kolejny szok, zamiast łkania, bełkotania bez sensu lub wycia z ulgi, że czarnomagiczna klątwa się skończyła, uśmiechnął się. Szeroko, odsłaniając wielkie, białe zęby, tak, jakby postradał zmysły. Na postępujące szaleństwo wskazywała także wychrypiana werbalizacja dziwacznego marzenia. Znów wywołującego uśmiech na twarzy Deirdre, nie tak szeroki, dalej kpiąco-pogardliwy. - Na to musiałbyś sobie zasłużyć - wyjaśniła ociekającym śmiertelną słodyczą tonem, powstając akurat w chwili, w której leżący na ziemi mężczyzna spróbował szybko się poruszyć, chwytając ją za kostki. Zareagowała instynktownie, szybko, a szybkie werbalne Protego osłoniło ją przed drżącymi (z bólu? z pragnienia? z szaleństwa?) dłońmi blondyna. Gdy tarcza zgasła, skośnooka zrobiła krok w przód, kopiąc wyciągniętą rękę, a później przyciskając wysoką szpilką połączenie barku i ramienia ofiary. Ugięła kolano, by wzmocnić nacisk, a ostry obcas wbił się w skórę, tak, jak przed kwadransem przytrzymywała zamienioną w miazgę sylwetkę pierwszej tego wieczoru ofiary, leżącej nieopodal. Z góry wpatrywała się w oszołomioną, ale dziwnie napiętą twarz Michaela z pogardą, odrazą i - paradoksalnie - zadowoleniem. Nie chciał współpracować, ale dzięki temu mógł stać się ważnym elementem epilogu tego pięknego spektaklu.
- Sam tego chciałeś. Rozerwę jej klatkę piersiową, odetnę każdą kończynę osobno, by cierpiała gorzej od ciebie, a ty będziesz na to patrzył - i miał jej krew na rękach - wysyczała słowo po słowie, pochylając się lekko, tak, by do poszatkowanego Cruciatusem umysłu dodarło każde słowo. Ignorowała fakt, że przesunięty pas sukni obnaża głębokie wycięcie na długą, bladą, zakrwawioną nogę, a dekolt stał się przyciasny odkąd została matką i korzystała z luksusów życia w Białej Willi. - A w trakcie każę ci ją wziąć siłą - dodała z gniewem krystalizującym się w ostrym tonie, przerażającym, uderzającym w najniższe moralne rejestry - i jednocześnie barwnie odmalowującym okrucieństwo, jakiego Michael miał stać się przyczyną. To nie były żarty, czcze groźby, musiał widzieć to w jej przymrużonych, kocich oczach doprowadzonego do ostateczności drapieżnika, pragnącego intensywniejszej zabawy. Dalej się uśmiechała, ale nie tak pięknie, twarz o charakterystycznych rysach stężała w wręcz odrzucającym grymasie - nie musiał jednak dłużej na nią patrzeć, wyprostowała się, ciągle przytrzymując go pod sobą butem, z obcasem wbitym w bark i spiczastym przodem łaskoczącym w policzek, i wycelowała różdżką w odczołgującą się kobietę. - Sectusempra - wyartykułowała zdecydowanie, pewna sukcesu...który nie nadszedł, klątwa okazała się niecelna, uderzając w ścianę prowizorycznego ukrycia tuż nad głową ciągle szlochającej szlamy. O zadziwiającej woli przeżycia.
rzuty tutaj, protego udane, sectusempra nieudana
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Nigdy nie spuszczał swojego wewnętrznego wilka z niewidzialnej smyczy. Czasem co prawda luzował pęta, zwłaszcza tuż przed pełnią ciężko było trzymać emocje i instynkty na wodzy. Dopiero Cruciatus przerwało jednak zażartą walkę pomiędzy ludzką i wilkołaczą jaźnią, splatając je na moment w dziwaczną komitywę i wysuwając na przód zwierzęce odruchy. Jeśli Michael mógłby zanalizować dzisiejszy pęd wydarzeń na spokojnie, pojąłby jednak, że już od początku przedziwnego spotkania z Miu zaczął tracić zwyczajową kontrolę, a nieludzki ból jedynie bardziej przechylił szalę na korzyść wilkołaka. Nigdy jeszcze nie widział i nie wąchał tyle krwi tak blisko pełni. Nie spodziewał się też ujrzeć w centrum tej krwawej sceny wyjątkowej kobiety, przy której już raz stracił nad sobą kontrolę, jeszcze jako człowiek. Miu zdołała już raz całkowicie omotać Michaela, lecz - paradoksalnie! - najtrudniejsza i najpotężniejsza czarna magia dała teraz mniejsze owoce niż zwykła demonstracja kobiecych wdzięków przed laty. Te zaś, na jakimś atawistycznym poziomie, wciąż drażniły jego zmysły równie mocno jak wszechobecna woń krwi. Otępiający ból skutecznie zdołał zaś go osłabić, może nawet zdać na jej łaskę, ale nie wydobył z jego głowy natychmiastowej odpowiedzi na natarczywe pytania. Wydobył kogoś, coś innego, czego ani Deirdre ani Michael się nie spodziewali.
Wygłodniały uśmiech spełzł z jego ust, gdy kobieta oznajmiła, że musiał na cokolwiek zasłużyć. W odpowiedzi wyszczerzył groźniej zęby - nawet w tym słabym ciele nie był w końcu słabeuszem, był wilkiem, a nie tresowanym, grzecznym pieskiem. Nie miał zamiaru reagować na jej komendy, miał zamiar sięgnąć po to, co mu się należało. Jego łapa napotkała jednak opór - nienaturalny, niesprawiedliwy, magiczny. Z sykiem zaskoczenia odbił się od świetlistej tarczy, a kobieta wykorzystała moment by odkopać jego rękę, jakby był niegrzecznym szczenięciem. Zawył z bólu, w końcu żadna ludzka część jego natury nie kazała mu już zachowywać godności. Tą stracił pod działaniem zaklęcia albo kilka sekund wcześniej, nie umiejąc obronić się przed Cruciatusem.
-Jak zasłużyć? - warknął, uginając się na chwilkę pod dominacją brunetki. Przyszpilony do ziemi, mógł podjąć nowe negocjacje - szczerze zapomniawszy o poprzednich pytaniach Deirdre. Nie widział w końcu związku przyczynowo-skutkowego pomiędzy jej żądaniami a przyzwoleniem na spełnienie własnego pragnienia. Gdy brunetka się pochyliła, wlepił chciwe spojrzenie w jej ciało, a nozdrza aż zaczęły mu drżeć pod naporem zapachu krwi i jej zapachu. Woń zaschniętej posoki mieszała się z dźwiękiem gorącej krwi, krążącej w jej ciele. Pamiętał, że pragnął kiedyś tego ciała, choć był wtedy kimś innym. Samica w istocie była zjawiskowa, choć patrzył na nią teraz zupełnie inaczej. Nie tylko przez pryzmat oczu, które zresztą zignorowały rozczochraną fryzurę i lodowatą twarz, obejmując wzrokiem resztę jej fascynujących kształtów, smukłych i pełnych zarazem. Chłonął ją całą resztą zmysłów, wrażliwym węchem i słuchem wychwytującym melodię jej tonu i przykładającym mniejszą uwagę do słów. Była zupełnie inne od znanych mu samic, silna, zwinna i wygłodniała. Coś podpowiadało mu również, że była zdrowa i płodna.
Mieliby razem piękne i silne szczenięta.
Chciałby jej dotknąć. Jej, a nie tej drugiej, słabej samicy, o której mówiła!
-Jej nie chcę. Brać. - zamarudził w odpowiedzi na groźbę kruczowłosej, której sensu jego wilcza jaźń nie umiała do końca pojąć. Wszystko brało się siłą, a to Deirdre pachniała smakowicie.
Mógłby jej dotknąć, gdyby nie te magiczne sztuczki - to niesprawiedliwe! Ze złości i desperacji aż sięgnął myślami do nudnego Michaela, którego wystraszona przeżytymi torturami jaźń skuliła się gdzieś w ciemności w reakcji na kolejne szarpnięcie bólu. On znał się na tych sprawach, wymyśli coś!
Ocucony wilczym ponagleniem Michael zrozumiał (z sekundowym opóźnieniem) z wywodu Deirdre o wiele więcej, a krew zmroziła się mu w żyłach. Nie miał zamiaru oddawać kontroli kogokolwiek, ale na to było odrobinę za późno. A jeśli miał wybierać - to wolał wewnętrznego wilka niż spełnienie się strasznych gróźb Miu, niż zostanie jej bezmyślnym narzędziem. Ledwo kobieta oderwała od niego wzrok, wyciągnął wolną rękę po różdżkę. Z powietrzu rozbrzmiał krzyk bólu mugolki, a Michael równocześnie i desperacko pomyślał zaklęcie pola antymagicznego.
Poczuł, że się udało. Różdżka nie mrowiła już zachęcająco pod palcami, stała się bezużytecznym drewienkiem, a czarownica straciła swoją najpotężniejszą broń. Musiał zadziałać, ewakuować się, pomóc tamtej mugolce, miał mało czasu.
Moja kolej - zaprotestował wilk. Jeden Michael chciał się wyplątać spod buta Miu, a drugi bezceremonialnie rzucić na kobietę - w efekcie ciało szarpnęło się nieudolnie, niezdarnie i komicznie. Deirdre nawet nie musiała reagować - wystarczył jej instynkt, by szpilka obcasa momentalnie wbiła się w męskie ramię, do krwi, rozrywając mięsień. Michael Tonks wciąż walczył o kontrolę, ale ból nie dodawał jemu siły, będąc paliwem dla czegoś innego. Uśmiechnął się zatem upiornie, wdzięczny Deirdre za kolejną pomoc w odzyskaniu kontroli. Gorąca krew płynęła po ramieniu, zmysły wrzały.
-Teraz się pobawimy. - zapowiedział i poderwał się, nie przejmując się dalszym uszkodzeniem ramienia. Był wystarczająco silny, by usiłować strącić nogę kobiety ze swojego ciała, zachwiać jej równowagą. Ręce miał na razie zajęte, ale szarpiąc się - wierzgnął zdecydowanie głową i złapał zębami suknię kobiety. Śliski materiał wymykał się zębom i rozdzierał, ale to nic. Nie interesowała go tkanina, chciał sięgnąć językiem nagiej skóry.
136/202, -15 (obrażenia: psychiczne 56, kłute z powodu konsekwencji szarpania się: 10)
rzuty
Wygłodniały uśmiech spełzł z jego ust, gdy kobieta oznajmiła, że musiał na cokolwiek zasłużyć. W odpowiedzi wyszczerzył groźniej zęby - nawet w tym słabym ciele nie był w końcu słabeuszem, był wilkiem, a nie tresowanym, grzecznym pieskiem. Nie miał zamiaru reagować na jej komendy, miał zamiar sięgnąć po to, co mu się należało. Jego łapa napotkała jednak opór - nienaturalny, niesprawiedliwy, magiczny. Z sykiem zaskoczenia odbił się od świetlistej tarczy, a kobieta wykorzystała moment by odkopać jego rękę, jakby był niegrzecznym szczenięciem. Zawył z bólu, w końcu żadna ludzka część jego natury nie kazała mu już zachowywać godności. Tą stracił pod działaniem zaklęcia albo kilka sekund wcześniej, nie umiejąc obronić się przed Cruciatusem.
-Jak zasłużyć? - warknął, uginając się na chwilkę pod dominacją brunetki. Przyszpilony do ziemi, mógł podjąć nowe negocjacje - szczerze zapomniawszy o poprzednich pytaniach Deirdre. Nie widział w końcu związku przyczynowo-skutkowego pomiędzy jej żądaniami a przyzwoleniem na spełnienie własnego pragnienia. Gdy brunetka się pochyliła, wlepił chciwe spojrzenie w jej ciało, a nozdrza aż zaczęły mu drżeć pod naporem zapachu krwi i jej zapachu. Woń zaschniętej posoki mieszała się z dźwiękiem gorącej krwi, krążącej w jej ciele. Pamiętał, że pragnął kiedyś tego ciała, choć był wtedy kimś innym. Samica w istocie była zjawiskowa, choć patrzył na nią teraz zupełnie inaczej. Nie tylko przez pryzmat oczu, które zresztą zignorowały rozczochraną fryzurę i lodowatą twarz, obejmując wzrokiem resztę jej fascynujących kształtów, smukłych i pełnych zarazem. Chłonął ją całą resztą zmysłów, wrażliwym węchem i słuchem wychwytującym melodię jej tonu i przykładającym mniejszą uwagę do słów. Była zupełnie inne od znanych mu samic, silna, zwinna i wygłodniała. Coś podpowiadało mu również, że była zdrowa i płodna.
Mieliby razem piękne i silne szczenięta.
Chciałby jej dotknąć. Jej, a nie tej drugiej, słabej samicy, o której mówiła!
-Jej nie chcę. Brać. - zamarudził w odpowiedzi na groźbę kruczowłosej, której sensu jego wilcza jaźń nie umiała do końca pojąć. Wszystko brało się siłą, a to Deirdre pachniała smakowicie.
Mógłby jej dotknąć, gdyby nie te magiczne sztuczki - to niesprawiedliwe! Ze złości i desperacji aż sięgnął myślami do nudnego Michaela, którego wystraszona przeżytymi torturami jaźń skuliła się gdzieś w ciemności w reakcji na kolejne szarpnięcie bólu. On znał się na tych sprawach, wymyśli coś!
Ocucony wilczym ponagleniem Michael zrozumiał (z sekundowym opóźnieniem) z wywodu Deirdre o wiele więcej, a krew zmroziła się mu w żyłach. Nie miał zamiaru oddawać kontroli kogokolwiek, ale na to było odrobinę za późno. A jeśli miał wybierać - to wolał wewnętrznego wilka niż spełnienie się strasznych gróźb Miu, niż zostanie jej bezmyślnym narzędziem. Ledwo kobieta oderwała od niego wzrok, wyciągnął wolną rękę po różdżkę. Z powietrzu rozbrzmiał krzyk bólu mugolki, a Michael równocześnie i desperacko pomyślał zaklęcie pola antymagicznego.
Poczuł, że się udało. Różdżka nie mrowiła już zachęcająco pod palcami, stała się bezużytecznym drewienkiem, a czarownica straciła swoją najpotężniejszą broń. Musiał zadziałać, ewakuować się, pomóc tamtej mugolce, miał mało czasu.
Moja kolej - zaprotestował wilk. Jeden Michael chciał się wyplątać spod buta Miu, a drugi bezceremonialnie rzucić na kobietę - w efekcie ciało szarpnęło się nieudolnie, niezdarnie i komicznie. Deirdre nawet nie musiała reagować - wystarczył jej instynkt, by szpilka obcasa momentalnie wbiła się w męskie ramię, do krwi, rozrywając mięsień. Michael Tonks wciąż walczył o kontrolę, ale ból nie dodawał jemu siły, będąc paliwem dla czegoś innego. Uśmiechnął się zatem upiornie, wdzięczny Deirdre za kolejną pomoc w odzyskaniu kontroli. Gorąca krew płynęła po ramieniu, zmysły wrzały.
-Teraz się pobawimy. - zapowiedział i poderwał się, nie przejmując się dalszym uszkodzeniem ramienia. Był wystarczająco silny, by usiłować strącić nogę kobiety ze swojego ciała, zachwiać jej równowagą. Ręce miał na razie zajęte, ale szarpiąc się - wierzgnął zdecydowanie głową i złapał zębami suknię kobiety. Śliski materiał wymykał się zębom i rozdzierał, ale to nic. Nie interesowała go tkanina, chciał sięgnąć językiem nagiej skóry.
136/202, -15 (obrażenia: psychiczne 56, kłute z powodu konsekwencji szarpania się: 10)
rzuty
Can I not save one
from the pitiless wave?
Gdyby tylko wiedziała, co roi się w głowie leżącego na ziemi mężczyzny, szybko ukróciłaby jego cierpienia - prawie nic nie rozwścieczało jej szybciej i intensywniej niż sprowadzenie do podległej roli zwierzęcia. Nawet skuszenie długimi torturami nie powstrzymałoby Deirdre przed szybkim pozbawieniem ofiary życia: nie zasługiwał na to, by oddychać choć sekundę tym samym powietrzem, które wślizgiwało się z cichym świstem pomiędzy jej zaciśnięte usta. W myślach nie potrafiła jednak czytać, a silne upojenie zapachem krwi oraz rozsmakowanie się we władzy, jaką posiadła, utrudniały przejrzenie prawdziwych - prymitywnych? - intencji Michaela. Sądziła, że po prostu oszalał, że najgorsza, niewybaczalna klątwa przerwała ważne nerwy i roztrzaskała szkielet człowieczeństwa, zamieniając silnego aurora - ciągle nie wiedziała, z kim miała do czynienia, ale podejrzenie dotyczące dawnych służb mundurowych było najbardziej prawdopodobne - posiadającego ogromne zdolności do zaklęć ochronnych w wijący się na podłodze cień dawnego siebie. Słaby, z oszalałym spojrzeniem, z źrenicami tak rozszerzonymi, że szaroniebieska tęczówka przypominała cieniutką aureolę wokół bezkresnej czerni. Posiadającej wbrew pozorom swą głębię, niepokojącą intensywność - Deirdre wpatrywała się w twarz Michaela prawie bez mrugnięcia, zafascynowana tym nowym zjawiskiem. Zazwyczaj po zdjęciu Cruciatusa spojrzenie ofiar było puste, mdłe, jakby niewyobrażalne cierpienie wyssało z nich świadomość jestestwa. Warknięcia, nerwowe spięcia ramion i ten wygłodniały, oceniający wzrok, wbijający się w nią z intensywnością sztyletu sprawiały, że blondyn w niczym nie przypominał pozbawionej umysłu rośliny. Raczej okaz fauny - szkoda, że Mericourt nie wiedziała, jak blisko znajdowała się z tą konkretną metaforą.
- Już za późno, szlamo, miałeś swoją szansę - wycedziła w odpowiedzi, z jednej strony wściekła, że nie wyciągnęła z niego przydatnych informacji, z drugiej, głębszej i pozbawionej kontroli, zadowolona, że dzięki temu może zrobić z nim co zechce, zabawiając się rozrywanym na kawałki ciałem. Ileż można było bawić się z ledwie oddychającą kobietą? Nawet na nią nie zerknęła, zaintrygowana postępującą deterioracją ofiary. Nie spotkała się z taką reakcją; bez łez, wycia i błagania o łaskę, za to z lunatycznym wręcz uśmiechem, napinającym usta i nadającym mu wyglądu śliniącego się drapieżnika. Nacisnęła mocniej obcasem, unosząc różdżkę. - Ale to zrobisz. A potem skręcisz jej kark - zapowiedziała już znacznie słodszym i groźniejszym tonem, celując zitanowym drewnem w jego czoło, pewna triumfu oraz przekonana, że za ułamek sekundy, gdy wypowie kolejną niewybaczalną inkantację, przejmie zupełną kontrolę nad tym obłąkanym człowiekiem, rozpoczynając finalne widowisko, mające zaspokoić jej najbardziej chore fantazje. Zanim jednak pełne, wręcz niedorzecznie zmysłowo wykrojone usta, kontrastujące z ostrymi rysami egzotycznej twarzy, ułożyły się w pierwszą sylabę Imperiusa zauważyła, że męska dłoń zaciska się na różdżce. Miał na tyle siły i przytomności? Znów ją zaskoczył, ale nie miała czasu na głębsze rozmyślania, działała instynktownie - mężczyzna leżał dosłownie pod jej stopami, wolała więc zareagować, podnosząc szybko różdżkę i rzucając klątwę na odczołgującą się w stronę drzwi mugolkę. - Ictusosio - wyrzuciła z siebie z ostrym świstem, na granicy wściekłego syku, a wraz z dźwiękiem w stronę prawego ramienia szlamy pomknęło zaklęcie na tyle silne, by z jej ust wydarł się wrzask bólu a dalsze próby poruszania się po ziemi spełzły na niczym. Triumf trwał tylko ułamek sekundy, coś zmieniło się w pomieszczeniu, powietrze się rozrzedziło, wprost proporcjonalnie do gęstniejącego w szaleńczym spojrzeniu blondyna pragnieniu. Na sekundę zamienionemu w grymas bólu - tak, takiego go wolała, wykrzywionego, syczącego z cierpienia, zalanego krwią. Tym razem własną, czuła, jak ostry obcas szpilki rozrywa mu skórę - nacisnęła jeszcze mocniej, chcąc go całkowicie unieruchomić, lecz ta próba spełzła na niczym. Później czas zdawał się przyśpieszyć, zachwiany czymś nienaturalnym; zablokowany chwyt ręki, kolejna próba pochwycenia smukłej kostki i przewrócenia Deirdre na ziemię; reagowała instynktownie, odsuwając się w bok, zwinnie przenosząc ciężar ciała na drugą stronę, gibka, szybka, czujna, lecz wyraźnie zaskoczona żywotnością mężczyzny. Zakrwawiony but osunął się z jego ciała na ziemię, a pochwycona w zęby suknia rozdarła się z cichym trzaskiem; szew puścił i część czarnego, brudnego od krwi materiału odpadła od dołu ubrania, obnażając nagą łydkę. - Zwariowałeś - stwierdziła z mieszaniną obrzydzenia i satysfakcji, bo na razie nie była świadoma, w jak trudnej sytuacji się znalazła. Znów się uśmiechnęła, skierowała na niego różdżkę. - Crepito - wycedziła drżącym z podekscytowania głosem, pewna, że obłąkany mężczyzna nie zdoła się obronić, że wyłupie mu to piękne oko, ale...Coś było nie tak; na jej twarzy na moment wykwitł wyraz szoku. Z różdżki nie wymknął się nawet słaby promień, nie czuła też, by kumulująca się w jej ciele magia przeniosła się przyjemnym żarem do różdżki; zitanowe drewno nie współpracowało, nie działało, a Deirdre nie wiedziała dlaczego. Czy Michael użył zaklęcia niewerbalnego? Zrobiła kolejny, chwiejny krok do tyłu, umykając przed jego ręką, zdezorientowana, lecz nie dająca po sobie poznać przykrego zdziwienia - kocie spojrzenie nabrało jednak jeszcze na czujności, podejrzliwości i...gniewie. - Co zrobiłeś, psie? - warknęła z kolejną nieświadomością, że nazywa obłąkaną szlamę w dość akuratny sposob. Tylko tyle była w stanie z siebie wydusić, próbując nie dać przewrócić się na ziemię i zrozumieć, dlaczego jej różdżka przestała działać.
rzuty na dole strony; poniżejt ylko k10 na próbę crepito, nieudany docelowo przez pole antymagiczne
- Już za późno, szlamo, miałeś swoją szansę - wycedziła w odpowiedzi, z jednej strony wściekła, że nie wyciągnęła z niego przydatnych informacji, z drugiej, głębszej i pozbawionej kontroli, zadowolona, że dzięki temu może zrobić z nim co zechce, zabawiając się rozrywanym na kawałki ciałem. Ileż można było bawić się z ledwie oddychającą kobietą? Nawet na nią nie zerknęła, zaintrygowana postępującą deterioracją ofiary. Nie spotkała się z taką reakcją; bez łez, wycia i błagania o łaskę, za to z lunatycznym wręcz uśmiechem, napinającym usta i nadającym mu wyglądu śliniącego się drapieżnika. Nacisnęła mocniej obcasem, unosząc różdżkę. - Ale to zrobisz. A potem skręcisz jej kark - zapowiedziała już znacznie słodszym i groźniejszym tonem, celując zitanowym drewnem w jego czoło, pewna triumfu oraz przekonana, że za ułamek sekundy, gdy wypowie kolejną niewybaczalną inkantację, przejmie zupełną kontrolę nad tym obłąkanym człowiekiem, rozpoczynając finalne widowisko, mające zaspokoić jej najbardziej chore fantazje. Zanim jednak pełne, wręcz niedorzecznie zmysłowo wykrojone usta, kontrastujące z ostrymi rysami egzotycznej twarzy, ułożyły się w pierwszą sylabę Imperiusa zauważyła, że męska dłoń zaciska się na różdżce. Miał na tyle siły i przytomności? Znów ją zaskoczył, ale nie miała czasu na głębsze rozmyślania, działała instynktownie - mężczyzna leżał dosłownie pod jej stopami, wolała więc zareagować, podnosząc szybko różdżkę i rzucając klątwę na odczołgującą się w stronę drzwi mugolkę. - Ictusosio - wyrzuciła z siebie z ostrym świstem, na granicy wściekłego syku, a wraz z dźwiękiem w stronę prawego ramienia szlamy pomknęło zaklęcie na tyle silne, by z jej ust wydarł się wrzask bólu a dalsze próby poruszania się po ziemi spełzły na niczym. Triumf trwał tylko ułamek sekundy, coś zmieniło się w pomieszczeniu, powietrze się rozrzedziło, wprost proporcjonalnie do gęstniejącego w szaleńczym spojrzeniu blondyna pragnieniu. Na sekundę zamienionemu w grymas bólu - tak, takiego go wolała, wykrzywionego, syczącego z cierpienia, zalanego krwią. Tym razem własną, czuła, jak ostry obcas szpilki rozrywa mu skórę - nacisnęła jeszcze mocniej, chcąc go całkowicie unieruchomić, lecz ta próba spełzła na niczym. Później czas zdawał się przyśpieszyć, zachwiany czymś nienaturalnym; zablokowany chwyt ręki, kolejna próba pochwycenia smukłej kostki i przewrócenia Deirdre na ziemię; reagowała instynktownie, odsuwając się w bok, zwinnie przenosząc ciężar ciała na drugą stronę, gibka, szybka, czujna, lecz wyraźnie zaskoczona żywotnością mężczyzny. Zakrwawiony but osunął się z jego ciała na ziemię, a pochwycona w zęby suknia rozdarła się z cichym trzaskiem; szew puścił i część czarnego, brudnego od krwi materiału odpadła od dołu ubrania, obnażając nagą łydkę. - Zwariowałeś - stwierdziła z mieszaniną obrzydzenia i satysfakcji, bo na razie nie była świadoma, w jak trudnej sytuacji się znalazła. Znów się uśmiechnęła, skierowała na niego różdżkę. - Crepito - wycedziła drżącym z podekscytowania głosem, pewna, że obłąkany mężczyzna nie zdoła się obronić, że wyłupie mu to piękne oko, ale...Coś było nie tak; na jej twarzy na moment wykwitł wyraz szoku. Z różdżki nie wymknął się nawet słaby promień, nie czuła też, by kumulująca się w jej ciele magia przeniosła się przyjemnym żarem do różdżki; zitanowe drewno nie współpracowało, nie działało, a Deirdre nie wiedziała dlaczego. Czy Michael użył zaklęcia niewerbalnego? Zrobiła kolejny, chwiejny krok do tyłu, umykając przed jego ręką, zdezorientowana, lecz nie dająca po sobie poznać przykrego zdziwienia - kocie spojrzenie nabrało jednak jeszcze na czujności, podejrzliwości i...gniewie. - Co zrobiłeś, psie? - warknęła z kolejną nieświadomością, że nazywa obłąkaną szlamę w dość akuratny sposob. Tylko tyle była w stanie z siebie wydusić, próbując nie dać przewrócić się na ziemię i zrozumieć, dlaczego jej różdżka przestała działać.
rzuty na dole strony; poniżejt ylko k10 na próbę crepito, nieudany docelowo przez pole antymagiczne
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
The member 'Deirdre Mericourt' has done the following action : Rzut kością
'k10' : 4
'k10' : 4
Kobieta uparcie celowała w niego tym oszukańczym drewienkiem, które w lepszym ciele, w świetle księżyca w pełni, nie czyniło mu takiej krzywdy. Spoglądał na nią z prymitywną urazą w rozbieganym spojrzeniu, ale zarazem miał na tyle przytomności, by sięgnąć po pomoc do nudnego Michaela i skorzystać z jego doświadczenia. W rękach człowieka, drewienko okazało się całkiem użyteczne - i choć dla wilka o mało nie skończyło się to utratą kontroli, to było warto. Zrozumiał, że różdżka jest całkiem użyteczna i warto ją mieć pod łapą, więc nadal zaciskał na niej palce. Może to drewienko jeszcze się przyda? Nawet ze spychaniem nudziarza na dalszy plan powinien już sobie poradzić - choć ranione ciało słabło, to z każdą chwilą i z każdym ukłuciem bólu czuł się coraz mocniejszy, oszołomiony krwią i głodem. Gdy Deirdre wbiła obcas w jego mięsień jeszcze mocniej, zobaczyła cierpienie na twarzy mężczyzny, ale w rozszerzonych źrenicach migotała zimna, obca, nieludzka satysfakcja. O ile zwierzęta mogą czuć coś takiego. Dla samego wilkołaka dostęp do pamięci, doświadczenia i emocji swojego dawnego pana był zresztą czymś zupełnie nowym, upajającym i skomplikowanym zarazem.
Mugolka zawyła, gdy zaklęcie Deirdre ugodziło ją w rękę. Ustała w próbach czołgania się do drzwi, szlochając z bólu i poczucia bezradności. Jej krzyk nie zrobił już na Michaelu żadnego wrażenia. Upojony zapachem kobiety i smakiem jej sukienki oraz cudzej krwi, całkowicie stłumił niepotrzebną, ludzką empatię. Nie interesował się już tamtą dogorywającą padliną, liczyło się jego polowanie, jego zdobycz. Deirdre wyśliznęła się, a on znów miał wolne - choć zakrwawione, obolałe i nie do końca władne - ramię. Potrzebował obu łap. Z zaskakującą przytomnością (ludzkie instynkty bywały niewytłumaczalne) schował przydatne drewienko za pas spodni, a potem podparł się o ziemię i poderwał na równe nogi, stając naprzeciw Deirdre.
Zmierzył kobietę zachłannym spojrzeniem, była taka smukła. W innym życiu, w którym spotkał ją w Wenus, wydawała mu się drobna i bezbronna, a jego pożądanie było naznaczone czułością i litością. Scena, której był dziś świadkiem skutecznie wyprała wszelkie sentymenty z głowy człowieka, wilkołak mógł zaś pragnąć nieskrępowanie, brutalnie, instynktownie.
Była w końcu taka piękna.
I gadatliwa. Od kilku dobrych chwil mówiła i mówiła, albo go o coś pytała, a on wychwytywał w jej głosie jedynie dominację. Czas z tym skończyć, był w końcu od niej większy. Mógł podziwiać jej siłę, ale powinna pojąć, kto tu jest alfą.
-Wilku. - poprawił ją więc na dobry początek, w odpowiedzi na jej pytanie, na które nie miał zresztą zamiaru odpowiadać. Drugi Michael zrobił coś pożytecznego, na powrót uczynił świat normalnym. Brakowało mu jedynie potężniejszego ciała, ale i to powinno wystarczyć do pokazania, że nie jest żadnym psem. Psa chciał uczynić z niego nudziarz Michael, pętając wszystkie pragnienia, instynkty i emocje na niewidzialnym łańcuchu i łudząc się, że je oswoi. Dobre sobie. To, co tak długo było stłumione, jedynie wybuchło teraz ze zdwojoną siłą. Nie przedłużając, rzucił się do przodu aby chwycić kobietę za ramiona, ale ta wymknęła mu się jedynie o włos. Warknął ze złością, tracąc na moment impet. Gdy spróbował sięgnąć po nią ponownie - chybił, pozwalając jej cofnąć się jeszcze dalej... ale zagonił ją tym samym w róg pomieszczenia. Doskonale. Wyszczerzył zęby w obłąkańczym uśmiechu i znów rzucił się do przodu, tym razem jedną ręką chwytając ją w talii, a drugą - za włosy. Choć spodziewał się oporu, choć dzielnie się wiła, to pociągnął mocno za jedwabiste pasma, chcąc obnażyć jej szyję. Grawitacja pociągnęła ich zaś na ziemię, czyli tam, gdzie Michael chciał się znaleźć - bo znalazł się na Deirdre, na wymarzonej niegdyś Miu, na drapieżniczce, której imienia nie znał i nie pamiętał.
Próbował przygwoździć ją do ziemi zdrową łapą, z całej siły wbijając palce w jej ramię - chciał wreszcie posmakować jej krwi.
Ale palce nie działały tak, jak powinny. Nie miał już pazurów. Syknął z zaskoczeniem, gdy gorąca krew nie popłynęła. To niesprawiedliwe. Przelotnie zerknął na zmasakrowane zwłoki mężczyzny, leżące zaledwie kilkanaście centymetrów od nich. A potem wbił drapieżne i ciekawskie spojrzenie w czarne oczy Deirdre, w głowie szybko szukając odpowiednich słów. Te zaś przychodziły mu coraz łatwiej, coraz lepiej - gdyby nie brak kłów i pazurów, mógłby się przyzwyczaić do tego ciała!
-Jak to zrobiłaś, suko? - zapytał natarczywie, autentycznie chcąc wiedzieć. Była taka drobna i nie miała żadnych pazurów, tylko te dziwne kolce na stopach! Uśmiechnął się, smakując synonim słowa samica na języku - to (zrozumiale wściekły) nudny Michael podszepnął mu ten synonim, ale teraz nie znał go przecież jako obelgi i zdecydowanie nie kojarzył go z klientami burdelu. Sam, w innym życiu, dobrze się tam przecież zachowywał. Teraz zaś dostrzegał w niej swoje lustrzane odbicie - samicę, która potrafiła coś, co jemu nie do końca jeszcze wychodziło.
-Jesteś taka jak ja. - stwierdził radośnie, widząc jej rozczochrane włosy, pozostałości wygranej walki na jej ciele. -Tylko mniejsza. - przypomniał i nachylił się niżej, chcąc zlizać wreszcie krew z jej policzka. Ta jednak nie należała do niej, była zaschnięta i mniej kusząca niż żyły smakowicie pulsujące na jej szyi. Ranną rękę wciąż miał wplecioną w jej jedwabiste włosy, a krew z jego ramienia ściekała na jej dekolt. Spróbował pociągnąć ją za włosy jeszcze raz i zachłannie skosztować również jej ciała, ich krwi. Jej skóra była taka miękka, może te stępione kły nie będą całkiem bezużyteczne? Nie chciał jednak jej krzywdzić ani jeść, jeszcze nie.
Miał w planach bardzo długą zabawę.
rzuty tutaj, upadamy na moje 67 vs. 6 Dei
Mugolka zawyła, gdy zaklęcie Deirdre ugodziło ją w rękę. Ustała w próbach czołgania się do drzwi, szlochając z bólu i poczucia bezradności. Jej krzyk nie zrobił już na Michaelu żadnego wrażenia. Upojony zapachem kobiety i smakiem jej sukienki oraz cudzej krwi, całkowicie stłumił niepotrzebną, ludzką empatię. Nie interesował się już tamtą dogorywającą padliną, liczyło się jego polowanie, jego zdobycz. Deirdre wyśliznęła się, a on znów miał wolne - choć zakrwawione, obolałe i nie do końca władne - ramię. Potrzebował obu łap. Z zaskakującą przytomnością (ludzkie instynkty bywały niewytłumaczalne) schował przydatne drewienko za pas spodni, a potem podparł się o ziemię i poderwał na równe nogi, stając naprzeciw Deirdre.
Zmierzył kobietę zachłannym spojrzeniem, była taka smukła. W innym życiu, w którym spotkał ją w Wenus, wydawała mu się drobna i bezbronna, a jego pożądanie było naznaczone czułością i litością. Scena, której był dziś świadkiem skutecznie wyprała wszelkie sentymenty z głowy człowieka, wilkołak mógł zaś pragnąć nieskrępowanie, brutalnie, instynktownie.
Była w końcu taka piękna.
I gadatliwa. Od kilku dobrych chwil mówiła i mówiła, albo go o coś pytała, a on wychwytywał w jej głosie jedynie dominację. Czas z tym skończyć, był w końcu od niej większy. Mógł podziwiać jej siłę, ale powinna pojąć, kto tu jest alfą.
-Wilku. - poprawił ją więc na dobry początek, w odpowiedzi na jej pytanie, na które nie miał zresztą zamiaru odpowiadać. Drugi Michael zrobił coś pożytecznego, na powrót uczynił świat normalnym. Brakowało mu jedynie potężniejszego ciała, ale i to powinno wystarczyć do pokazania, że nie jest żadnym psem. Psa chciał uczynić z niego nudziarz Michael, pętając wszystkie pragnienia, instynkty i emocje na niewidzialnym łańcuchu i łudząc się, że je oswoi. Dobre sobie. To, co tak długo było stłumione, jedynie wybuchło teraz ze zdwojoną siłą. Nie przedłużając, rzucił się do przodu aby chwycić kobietę za ramiona, ale ta wymknęła mu się jedynie o włos. Warknął ze złością, tracąc na moment impet. Gdy spróbował sięgnąć po nią ponownie - chybił, pozwalając jej cofnąć się jeszcze dalej... ale zagonił ją tym samym w róg pomieszczenia. Doskonale. Wyszczerzył zęby w obłąkańczym uśmiechu i znów rzucił się do przodu, tym razem jedną ręką chwytając ją w talii, a drugą - za włosy. Choć spodziewał się oporu, choć dzielnie się wiła, to pociągnął mocno za jedwabiste pasma, chcąc obnażyć jej szyję. Grawitacja pociągnęła ich zaś na ziemię, czyli tam, gdzie Michael chciał się znaleźć - bo znalazł się na Deirdre, na wymarzonej niegdyś Miu, na drapieżniczce, której imienia nie znał i nie pamiętał.
Próbował przygwoździć ją do ziemi zdrową łapą, z całej siły wbijając palce w jej ramię - chciał wreszcie posmakować jej krwi.
Ale palce nie działały tak, jak powinny. Nie miał już pazurów. Syknął z zaskoczeniem, gdy gorąca krew nie popłynęła. To niesprawiedliwe. Przelotnie zerknął na zmasakrowane zwłoki mężczyzny, leżące zaledwie kilkanaście centymetrów od nich. A potem wbił drapieżne i ciekawskie spojrzenie w czarne oczy Deirdre, w głowie szybko szukając odpowiednich słów. Te zaś przychodziły mu coraz łatwiej, coraz lepiej - gdyby nie brak kłów i pazurów, mógłby się przyzwyczaić do tego ciała!
-Jak to zrobiłaś, suko? - zapytał natarczywie, autentycznie chcąc wiedzieć. Była taka drobna i nie miała żadnych pazurów, tylko te dziwne kolce na stopach! Uśmiechnął się, smakując synonim słowa samica na języku - to (zrozumiale wściekły) nudny Michael podszepnął mu ten synonim, ale teraz nie znał go przecież jako obelgi i zdecydowanie nie kojarzył go z klientami burdelu. Sam, w innym życiu, dobrze się tam przecież zachowywał. Teraz zaś dostrzegał w niej swoje lustrzane odbicie - samicę, która potrafiła coś, co jemu nie do końca jeszcze wychodziło.
-Jesteś taka jak ja. - stwierdził radośnie, widząc jej rozczochrane włosy, pozostałości wygranej walki na jej ciele. -Tylko mniejsza. - przypomniał i nachylił się niżej, chcąc zlizać wreszcie krew z jej policzka. Ta jednak nie należała do niej, była zaschnięta i mniej kusząca niż żyły smakowicie pulsujące na jej szyi. Ranną rękę wciąż miał wplecioną w jej jedwabiste włosy, a krew z jego ramienia ściekała na jej dekolt. Spróbował pociągnąć ją za włosy jeszcze raz i zachłannie skosztować również jej ciała, ich krwi. Jej skóra była taka miękka, może te stępione kły nie będą całkiem bezużyteczne? Nie chciał jednak jej krzywdzić ani jeść, jeszcze nie.
Miał w planach bardzo długą zabawę.
rzuty tutaj, upadamy na moje 67 vs. 6 Dei
Can I not save one
from the pitiless wave?
Gdy mężczyzna zaskakująco zwinnie poderwał się na równe nogi, rzucając niedorzeczne, brzmiące wręcz przypadkowo, słowo, na twarzy Deirdre znów wykwitł grymas niezadowolenia i zdziwienia. Wilku? Wszystko działo się zbyt szybko, by mogła spojrzeć na całą pokręconą sytuację z dystansu, budując pełny obraz, łącząc sugestie i logicznie destylując z mętnych wskazówek krystalicznie czystą esencję brutalnej prawdy - naprawdę miała do czynienia z zwierzęciem, z czymś, w czym wrzała prymitywna magia, podążająca w zgodzie z podobnym zewem. Mericourt kochała krew, syciła się nią; była gwarantem wybitnej rozrywki, napływu podniecenia, trwałości intensywnych wspomnień, pozwalała też na całkowite rozluźnienie, zrzucenie masek, podążenie za tłumionym przez długie lata instynktem. Nagromadzenie podobieństw pomiędzy nią a tą tracącą zmysły szlamą umykało jej uwadze. Nic dziwnego, znalazła się w sytuacji posiadającej zbyt wiele niewiadomych, by mogła dalej rozkoszować się upojnym wieczorem. Cieniutki jęk bólu kobiety, kulącej się gdzieś nieopodal drzwi, sprawił satysfakcję, lecz i nią nie mogła się cieszyć przesadnie długo, zmuszona do nierównej zabawy w kotka i myszkę.
Nie rozumiała dlaczego magia nie działa, błękitna tęczówka blondyna już dawno powinna spływać po przystojnej twarzy, a wyszczerzone zęby wbijać się w wargę, co i tak nie powstrzymywałoby obezwładniającego bólu spowodowanego wybuchnięciem gałki ocznej. Zamiast tego przeklęta szlama stała tuż przed nią, pewnie, wysoka, dobrze zbudowana. To nie dziwiło, skoro uzurpowała sobie prawo do magii, to musiała w swój brudny sposób stać się silna fizycznie. Dalsze rozważania na ten temat zakończyły się gwałtownie - Dei była przekonana, że mu umknie, że ten plugawy wariat jej nie dosięgnie, ale w ostatniej chwili, tuż przed tym, jak skuliła się, by zwinnie umknąć przed pochwyceniem, poczuła szarpnięcie. Tuż nad biodrem i tuż nad karkiem jednocześnie. Syknęła odruchowo, próbując się wyszarpać z uścisku, lecz ten ruch sprawił tylko, że mężczyzna łatwiej przewrócił ją na podłogę. Ich. Palce nie rozluźniły się nawet w chwili, gdy z głuchym tąpnięciem runęli na ziemię, a Deirdre na moment zabrakło tchu. Mocne zderzenie pleców z podłogą ogłuszyło ją, nie wypuściła jednak różdżki z dłoni, starając się zebrać myśli. Pokój zawirował przed oczami, ale wystarczyły dwa głębsze zaczerpnięcia powietrza do obitych płuc, by zogniskować spojrzenie na przygniatającym ją do ziemi mężczyźnie. O dziwnie obcej twarzy - tak, znała go, pamiętała go z Wenus, a później z pechowego spotkania w zagubionej w lesie leśniczówce, lecz wtedy uśmiechał się grzecznie niczym nudny uczniak, przygłupi, grający naiwnego chłoptaś w za dużym ciele, o poczciwym wzroku aż rażącym prostolinijną szczerością. Twarz tego człowieka, który ciągle kurczowo trzymał ją za włosy, miała ostrzejsze rysy, była wykrzywiona, napięta, a zmrużone czujne oczy przypominały szparki. Do tego te wyszczerzone zęby, już nie w teatralnie sarkastycznym uśmiechu a w mimice prawdziwego szaleńca.
Pierwszy raz tego wieczoru poczuła ukłucie lęku. Nienawidziła tej lodowatej szpilki, potrafiącej zepsuć odurzenie krwawą ucztą. Na razie ciągle ślepo wierzyła w to, że sobie poradzi, że jeśli ten wariat nie skręci jej karku w tych olbrzymich dłoniach, zdoła pozbawić go życia. A najpierw pokazać mu jego miejsce prostym, uniwersalnym językiem, mogącym dotrzeć nawet do pozbawionej jasności umysłu ofiary Cruciatusa. Nie powinien używać tego słowa. Splunęła mu w twarz, mocno, z tak bliska, że widziała, jak ślina przylepia się do policzka - a sekundę później przesuwała wolną dłoń pomiędzy ich ciałami, przyciskając kraniec różdżki do jego brzucha. - Vulnerario - wychrypiała, a lęk umknął zastąpiony ekscytacją, lśniącą nagle w jej rozszerzonych źrenicach. Nie widziała jeszcze działania zaklęcia z tak bliska. Spodziewała się wyraźnego dźwięku przebijanych wnętrzności, nagle uciekającego z oczu mężczyzny życia, szaleństwa zamieniającego się w zdziwienie, potworne cierpienie a potem martwą pustkę. Była ciekawa, czy czarnomagiczny, niewidzialny miecz zdoła przerwać jego kręgosłup - i czy krew zacznie płynąć z jego ust od razu, zalewając jej twarz świeżą posoką. Czekała na to, na parzącą magię przemykającą do różdżki i...znów nic się nie zadziało. Skośne oczy rozchyliły się szeroko w zdziwieniu, szybko zastąpionym odrazą, gdy poczuła prawie wrzący oddech mężczyzny na swojej szyi a później wilgoć języka, sunącego wzdłuż jej policzka. Wzdrygnęła się; czyżby przesadziła, czyżby Cruciatus zupełnie odebrał tej szlamie człowieczeństwo. Dodając niezwykłych sił, psujących jej różdżkę? Lęk powrócił, przeszywając ją kolejnym dreszczem. - Puszczaj mnie , sukinsynu- wycedziła, tylko na tyle było ją w tym momencie stać, wciśnięta w podłodze, czująca ciężar obcego ciała - kogoś, kto postradał zmysły. Nie bawiła się w dalsze dyskusje czy sprzeciwy, zaczęła się pod nim szarpać, próbując się spod niego wyślizgnąć, a gdy to nie zadziałało, skoncentrowała się na tym, by podczas szamotaniny kopnąć go kolanem w najwrażliwsze dla mężczyzny miejsce. Nawet jeśli umysł został zniszczony niewybaczalną klątwą, ciało powinno działać w znany jej sposób - nie miała jednak miejsca na rozmach, ale miała nadzieję, że wbite w krocze kolano nieco złagodzi jego uścisk, pozwalając jej wyczołgać się spod niego.
rzut na obrażenia od cm (brak), rzut na atak fizyczny
185/200 (15 tłuczone - od przewrócenia)
Nie rozumiała dlaczego magia nie działa, błękitna tęczówka blondyna już dawno powinna spływać po przystojnej twarzy, a wyszczerzone zęby wbijać się w wargę, co i tak nie powstrzymywałoby obezwładniającego bólu spowodowanego wybuchnięciem gałki ocznej. Zamiast tego przeklęta szlama stała tuż przed nią, pewnie, wysoka, dobrze zbudowana. To nie dziwiło, skoro uzurpowała sobie prawo do magii, to musiała w swój brudny sposób stać się silna fizycznie. Dalsze rozważania na ten temat zakończyły się gwałtownie - Dei była przekonana, że mu umknie, że ten plugawy wariat jej nie dosięgnie, ale w ostatniej chwili, tuż przed tym, jak skuliła się, by zwinnie umknąć przed pochwyceniem, poczuła szarpnięcie. Tuż nad biodrem i tuż nad karkiem jednocześnie. Syknęła odruchowo, próbując się wyszarpać z uścisku, lecz ten ruch sprawił tylko, że mężczyzna łatwiej przewrócił ją na podłogę. Ich. Palce nie rozluźniły się nawet w chwili, gdy z głuchym tąpnięciem runęli na ziemię, a Deirdre na moment zabrakło tchu. Mocne zderzenie pleców z podłogą ogłuszyło ją, nie wypuściła jednak różdżki z dłoni, starając się zebrać myśli. Pokój zawirował przed oczami, ale wystarczyły dwa głębsze zaczerpnięcia powietrza do obitych płuc, by zogniskować spojrzenie na przygniatającym ją do ziemi mężczyźnie. O dziwnie obcej twarzy - tak, znała go, pamiętała go z Wenus, a później z pechowego spotkania w zagubionej w lesie leśniczówce, lecz wtedy uśmiechał się grzecznie niczym nudny uczniak, przygłupi, grający naiwnego chłoptaś w za dużym ciele, o poczciwym wzroku aż rażącym prostolinijną szczerością. Twarz tego człowieka, który ciągle kurczowo trzymał ją za włosy, miała ostrzejsze rysy, była wykrzywiona, napięta, a zmrużone czujne oczy przypominały szparki. Do tego te wyszczerzone zęby, już nie w teatralnie sarkastycznym uśmiechu a w mimice prawdziwego szaleńca.
Pierwszy raz tego wieczoru poczuła ukłucie lęku. Nienawidziła tej lodowatej szpilki, potrafiącej zepsuć odurzenie krwawą ucztą. Na razie ciągle ślepo wierzyła w to, że sobie poradzi, że jeśli ten wariat nie skręci jej karku w tych olbrzymich dłoniach, zdoła pozbawić go życia. A najpierw pokazać mu jego miejsce prostym, uniwersalnym językiem, mogącym dotrzeć nawet do pozbawionej jasności umysłu ofiary Cruciatusa. Nie powinien używać tego słowa. Splunęła mu w twarz, mocno, z tak bliska, że widziała, jak ślina przylepia się do policzka - a sekundę później przesuwała wolną dłoń pomiędzy ich ciałami, przyciskając kraniec różdżki do jego brzucha. - Vulnerario - wychrypiała, a lęk umknął zastąpiony ekscytacją, lśniącą nagle w jej rozszerzonych źrenicach. Nie widziała jeszcze działania zaklęcia z tak bliska. Spodziewała się wyraźnego dźwięku przebijanych wnętrzności, nagle uciekającego z oczu mężczyzny życia, szaleństwa zamieniającego się w zdziwienie, potworne cierpienie a potem martwą pustkę. Była ciekawa, czy czarnomagiczny, niewidzialny miecz zdoła przerwać jego kręgosłup - i czy krew zacznie płynąć z jego ust od razu, zalewając jej twarz świeżą posoką. Czekała na to, na parzącą magię przemykającą do różdżki i...znów nic się nie zadziało. Skośne oczy rozchyliły się szeroko w zdziwieniu, szybko zastąpionym odrazą, gdy poczuła prawie wrzący oddech mężczyzny na swojej szyi a później wilgoć języka, sunącego wzdłuż jej policzka. Wzdrygnęła się; czyżby przesadziła, czyżby Cruciatus zupełnie odebrał tej szlamie człowieczeństwo. Dodając niezwykłych sił, psujących jej różdżkę? Lęk powrócił, przeszywając ją kolejnym dreszczem. - Puszczaj mnie , sukinsynu- wycedziła, tylko na tyle było ją w tym momencie stać, wciśnięta w podłodze, czująca ciężar obcego ciała - kogoś, kto postradał zmysły. Nie bawiła się w dalsze dyskusje czy sprzeciwy, zaczęła się pod nim szarpać, próbując się spod niego wyślizgnąć, a gdy to nie zadziałało, skoncentrowała się na tym, by podczas szamotaniny kopnąć go kolanem w najwrażliwsze dla mężczyzny miejsce. Nawet jeśli umysł został zniszczony niewybaczalną klątwą, ciało powinno działać w znany jej sposób - nie miała jednak miejsca na rozmach, ale miała nadzieję, że wbite w krocze kolano nieco złagodzi jego uścisk, pozwalając jej wyczołgać się spod niego.
rzut na obrażenia od cm (brak), rzut na atak fizyczny
185/200 (15 tłuczone - od przewrócenia)
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Choć szaleńczy, wilczy instynkt zupełnie przejął kontrolę nad Tonksem, to Deirdre nie miała do czynienia tylko ze zwierzęciem. Był wilkołakiem, z od dwóch lat egzystującym w cieniu swego pana, z nieograniczonym dostępem do jego głowy. Michael zepchnął go może do roli bezradnego obserwatora, ale uczył się szybko, a jego pragnienia nie były przecież zupełnie odrębne. Był przecież Michaelem, nie istniał przed nim ani bez niego i odzwierciedlał tym żądze i emocje samego ex-aurora: dotychczas ukryte w ciemności podświadomości razem z wilczym "ja", zbyt straszne aby być wypuszczone na światło dzienne. Dopiero Cruciatus, choć osłabiło ciało i charakter mężczyzny, zniszczyło w nim jeszcze wewnętrzne łańcuchy i mury.
Pragnął przecież Deirdre już w Wenus, depcząc dla niej świętość swojego zawodowego życia - ale i wtedy nie pozwalał sobie na wszystko, a później nie pozwalał sobie na wspominanie Miu, bo pamięć przywoływała zbyt wiele wyrzutów sumienia. Widok morderczyni powinien skutecznie ostudzić w nim dawne żądze, a maski w końcu opadły - ale Deirdre sama pchnęła go w odmęty (tymczasowego?) szaleństwa, podjudzonego zapachem krwi.
Wilkołak powinien zatopić zęby w jej gardle i skręcić jej kark, ale nie pozwalały mu na to jakiś ludzki sentyment i instynktowna, zwierzęca wdzięczność za zerwanie jego łańcucha. Zamiast tego wpatrywał się w twarz kobiety z mieszaniną triumfu i autentycznej ciekawości. Była zdolna rozszarpać tych ludzi w tym słabym ciele, jak, jak, jak?
Gdyby był tylko zwierzęciem, spoglądałby na nią z innego rodzaju podziwem, ale gdy na niego splunęła, przypomniał sobie jak ładnie wykrojone są jej usta. Zdawała się taka inna, wyjątkowa - i dla wilkołaka, który jeszcze nigdy nie przejął kontroli nad ludzkim ciałem przy ludzkiej kobiecie, i dla zwykłego Anglika, zahipnotyzowanego czarnymi oczyma i posągową urodą.
Uniósł brwi, gdy manewrowała ręką z tym głupim drewienkiem, nie spuszczając wzroku z jej warg - układających się w jakieś słowo. Gdy była zbita z tropu, wydawała się rozczarowująca, ale w jej czarnych oczach na powrót zalśniły pewność siebie i ekscytacja. To lubił. Zadrżała, a on uśmiechnął się szerzej, szukając w myślach odpowiedniej metafory.
Masz za krótkie pazury, a porwałaś się na niedźwiedzia - jak to przetłumaczyć na ludzkie zgłoski?
-Lubisz igrać z ogniem? - mruknął nisko, gardłowo, a ludzkie słowa przypomniały mu o pewnym ludzkim pragnieniu. Wiedział co zrobić, pamiętał to z innego życia, z Wenus, choć wtedy był delikatniejszy i ostrożniejszy. Teraz nachylił się i złożył na jej ładnych ustach drapieżny pocałunek, chcąc poznać ich kształt, zasmakować jej. Podobało mu się, ale nie tak bardzo jak pulsująca pod jej skórą krew - szczególnie, że mocno się wiła i trudno było przedłużyć pocałunek.
On zaś z zaaferowania nie uniknął w porę lekkiego ciosu w krocze, który na moment go osłabił. Nie przekręcił w porę bioder i jego twarz na moment wykrzywił grymas zaskoczenia i bólu, lędźwie instynktownie odsunęły się od bioder Deirdre, syknął cicho… ale nie zabolało go tak mocno, jak chciała i był zdeterminowany by nie wypuścić swojej zdobyczy. Chwycił ją mocniej łapami, zdrową ręką przygważdżając jej ramię do ziemi. Drugą, mniej władną dłonią, najpierw nacisnął na jej obojczyk, a potem chwycił jej suknię, rozrywając niecierpliwie materiał i odsłaniając porcelanową skórę. Chciałby zobaczyć i dotknąć jeszcze więcej, ale nieznośnie się wierciła, a śliski materiał wymykał mu się z mokrych od własnej krwi palców. Przejechał po skórze paznokciami, zostawiając krwawe pręgi - nie mógł i nie chciał ocenić, czy to jego własna krew czy nowe ślady na skórze Dei.
-Leż, przecież jeszcze cię nie zjem. - zmarszczył brew i wydał krótką i szczerą komendę, zniecierpliwiony tym, jak kobieta się szarpała.
Mógłby chwycić za kark i unieruchomić ją na zawsze, ale przecież tego nie chciał. Zamachnął się zatem głową, chcąc tylko nieco ogłuszyć kobietę, ale chybił - zamiast tego lądując twarzą na boku jej szyi.
Zwierzęcy instynkt wziął górę i Michael ugryzł miękkie ciało Dei, chcąc wreszcie posmakować jej krwi. Nie umiał jeszcze jednak posługiwać się ludzkimi zębami i nie wiedział, jaką siłę powinien w nie włożyć - wilkołak łatwo mógł wywołać upragnioną krew, człowiek musiałby zacisnąć zęby o wiele mocniej. Dlatego wciąż był nieusatysfakcjonowany - choć w nozdrzach czuł świeżą krew, to nie była to jej krew, jej słodki zapach.
Coś charknęło, a potem łupnęło w podłogę, a Michael cofnął lekko głowę i pobiegł spojrzeniem w bok, chcąc zlokalizować źródło dźwięku. To głowa mugolki łupnęła wreszcie o podłogę, niepodtrzymywana już desperacko przez jedno ramię, to z jej ciała wyczuwał świeżą krew - wykrwawiała się w końcu już od dawna, a otwarte złamanie zadane przez Dei tylko przyśpieszyło całą sprawę.
-Zabiłaś ją. - zrozumiał wilk instynktownie, kierując się samym zapachem, ale słowa powtórzył już człowiek, przebudzający się pod wpływem świadomości śmierci.
Spojrzał z powrotem na Deirdre, ale w jego oczach na moment zgasło pożądanie i pojawiło się innego rodzaju szaleństwo - z zimną, wykalkulowaną, ludzką żądzą zemsty, przesunął dłoń na jej szyję, chcąc zacisnąć na niej palce jak najmocniej... Gniew najpierw przywrócił mu na moment zmysły, a potem je zaćmił, a w gniewie wciąż manifestował się wilkołak.
Nie! - zaprotestował nagle wilk, rozumiejąc, że nudny Michael chce skończyć zabawę. A nie chodziło (choć nie umiałby ująć tego w słowa) tylko o zabawę - to dzięki tej samicy zyskał kontrolę, to ona wydawała się w przedziwny sposób pokrewną duszą.
A on był przecież tak strasznie samotny.
Obaj byli.
A ona była taka słaba, choć przecież dało się to naprawić, przecież mogłaby być silniejsza.
Wilcza świadomość spróbowała z furią i nagłą determinacją wysunąć się naprzód i odebrać ludzkiemu Michaelowi kontrolę nad ciałem, ale ludzka świadomość była zbyt pobudzona i gniewna, stawiając opór i nie cofając dłoni z szyi kobiety. Wilkołak nie poddawał się i walczył nadal, ale już nie tylko o kontrolę nad łapami. Skoro człowiek się mu sprzeciwiał, to w takim razie odbierze mu to nieposłuszne ciało.
Nie było to zresztą trudne - jeden z nich czuł desperację i pożądanie i furię, a drugi z nich gniew, żądzą mordu i dojmujące poczucie winy. Dwie jaźnie starły się na moment, sprawiając ból sobie nawzajem, a w błękitnych tęczówkach na moment zalśniło złoto.
126/202, -15 (obrażenia: psychiczne 56, kłute z powodu konsekwencji szarpania się: 10, cios w krocze: 10)
Michael z powrotem usiłuje przejąć kontrolę, wilkołak się na niego złości, obojgu jest smutno i leżą na Dei którą jeden chce zabić a drugi schrupać. Z powodu natłoku tych strasznych emocji rzucam na mechaniczną przemianę poza pełnią (+4) i w kolejnej turze dostanę 25 obrażeń psychicznych.
Dodatek czysto fabularny (umotywowany zamieszaniem w psychice po Crucio) - niezależnie od (nie)udanej przemiany (którą zinterpretuję w kolejnym poście) oczy zrobią mi się na chwilę żółte, co Dei może zauważyć od razu!
edit: tutaj rzuty na dzielne trzymanie Dei, atak z główki i dogorywanie npc
Pragnął przecież Deirdre już w Wenus, depcząc dla niej świętość swojego zawodowego życia - ale i wtedy nie pozwalał sobie na wszystko, a później nie pozwalał sobie na wspominanie Miu, bo pamięć przywoływała zbyt wiele wyrzutów sumienia. Widok morderczyni powinien skutecznie ostudzić w nim dawne żądze, a maski w końcu opadły - ale Deirdre sama pchnęła go w odmęty (tymczasowego?) szaleństwa, podjudzonego zapachem krwi.
Wilkołak powinien zatopić zęby w jej gardle i skręcić jej kark, ale nie pozwalały mu na to jakiś ludzki sentyment i instynktowna, zwierzęca wdzięczność za zerwanie jego łańcucha. Zamiast tego wpatrywał się w twarz kobiety z mieszaniną triumfu i autentycznej ciekawości. Była zdolna rozszarpać tych ludzi w tym słabym ciele, jak, jak, jak?
Gdyby był tylko zwierzęciem, spoglądałby na nią z innego rodzaju podziwem, ale gdy na niego splunęła, przypomniał sobie jak ładnie wykrojone są jej usta. Zdawała się taka inna, wyjątkowa - i dla wilkołaka, który jeszcze nigdy nie przejął kontroli nad ludzkim ciałem przy ludzkiej kobiecie, i dla zwykłego Anglika, zahipnotyzowanego czarnymi oczyma i posągową urodą.
Uniósł brwi, gdy manewrowała ręką z tym głupim drewienkiem, nie spuszczając wzroku z jej warg - układających się w jakieś słowo. Gdy była zbita z tropu, wydawała się rozczarowująca, ale w jej czarnych oczach na powrót zalśniły pewność siebie i ekscytacja. To lubił. Zadrżała, a on uśmiechnął się szerzej, szukając w myślach odpowiedniej metafory.
Masz za krótkie pazury, a porwałaś się na niedźwiedzia - jak to przetłumaczyć na ludzkie zgłoski?
-Lubisz igrać z ogniem? - mruknął nisko, gardłowo, a ludzkie słowa przypomniały mu o pewnym ludzkim pragnieniu. Wiedział co zrobić, pamiętał to z innego życia, z Wenus, choć wtedy był delikatniejszy i ostrożniejszy. Teraz nachylił się i złożył na jej ładnych ustach drapieżny pocałunek, chcąc poznać ich kształt, zasmakować jej. Podobało mu się, ale nie tak bardzo jak pulsująca pod jej skórą krew - szczególnie, że mocno się wiła i trudno było przedłużyć pocałunek.
On zaś z zaaferowania nie uniknął w porę lekkiego ciosu w krocze, który na moment go osłabił. Nie przekręcił w porę bioder i jego twarz na moment wykrzywił grymas zaskoczenia i bólu, lędźwie instynktownie odsunęły się od bioder Deirdre, syknął cicho… ale nie zabolało go tak mocno, jak chciała i był zdeterminowany by nie wypuścić swojej zdobyczy. Chwycił ją mocniej łapami, zdrową ręką przygważdżając jej ramię do ziemi. Drugą, mniej władną dłonią, najpierw nacisnął na jej obojczyk, a potem chwycił jej suknię, rozrywając niecierpliwie materiał i odsłaniając porcelanową skórę. Chciałby zobaczyć i dotknąć jeszcze więcej, ale nieznośnie się wierciła, a śliski materiał wymykał mu się z mokrych od własnej krwi palców. Przejechał po skórze paznokciami, zostawiając krwawe pręgi - nie mógł i nie chciał ocenić, czy to jego własna krew czy nowe ślady na skórze Dei.
-Leż, przecież jeszcze cię nie zjem. - zmarszczył brew i wydał krótką i szczerą komendę, zniecierpliwiony tym, jak kobieta się szarpała.
Mógłby chwycić za kark i unieruchomić ją na zawsze, ale przecież tego nie chciał. Zamachnął się zatem głową, chcąc tylko nieco ogłuszyć kobietę, ale chybił - zamiast tego lądując twarzą na boku jej szyi.
Zwierzęcy instynkt wziął górę i Michael ugryzł miękkie ciało Dei, chcąc wreszcie posmakować jej krwi. Nie umiał jeszcze jednak posługiwać się ludzkimi zębami i nie wiedział, jaką siłę powinien w nie włożyć - wilkołak łatwo mógł wywołać upragnioną krew, człowiek musiałby zacisnąć zęby o wiele mocniej. Dlatego wciąż był nieusatysfakcjonowany - choć w nozdrzach czuł świeżą krew, to nie była to jej krew, jej słodki zapach.
Coś charknęło, a potem łupnęło w podłogę, a Michael cofnął lekko głowę i pobiegł spojrzeniem w bok, chcąc zlokalizować źródło dźwięku. To głowa mugolki łupnęła wreszcie o podłogę, niepodtrzymywana już desperacko przez jedno ramię, to z jej ciała wyczuwał świeżą krew - wykrwawiała się w końcu już od dawna, a otwarte złamanie zadane przez Dei tylko przyśpieszyło całą sprawę.
-Zabiłaś ją. - zrozumiał wilk instynktownie, kierując się samym zapachem, ale słowa powtórzył już człowiek, przebudzający się pod wpływem świadomości śmierci.
Spojrzał z powrotem na Deirdre, ale w jego oczach na moment zgasło pożądanie i pojawiło się innego rodzaju szaleństwo - z zimną, wykalkulowaną, ludzką żądzą zemsty, przesunął dłoń na jej szyję, chcąc zacisnąć na niej palce jak najmocniej... Gniew najpierw przywrócił mu na moment zmysły, a potem je zaćmił, a w gniewie wciąż manifestował się wilkołak.
Nie! - zaprotestował nagle wilk, rozumiejąc, że nudny Michael chce skończyć zabawę. A nie chodziło (choć nie umiałby ująć tego w słowa) tylko o zabawę - to dzięki tej samicy zyskał kontrolę, to ona wydawała się w przedziwny sposób pokrewną duszą.
A on był przecież tak strasznie samotny.
Obaj byli.
A ona była taka słaba, choć przecież dało się to naprawić, przecież mogłaby być silniejsza.
Wilcza świadomość spróbowała z furią i nagłą determinacją wysunąć się naprzód i odebrać ludzkiemu Michaelowi kontrolę nad ciałem, ale ludzka świadomość była zbyt pobudzona i gniewna, stawiając opór i nie cofając dłoni z szyi kobiety. Wilkołak nie poddawał się i walczył nadal, ale już nie tylko o kontrolę nad łapami. Skoro człowiek się mu sprzeciwiał, to w takim razie odbierze mu to nieposłuszne ciało.
Nie było to zresztą trudne - jeden z nich czuł desperację i pożądanie i furię, a drugi z nich gniew, żądzą mordu i dojmujące poczucie winy. Dwie jaźnie starły się na moment, sprawiając ból sobie nawzajem, a w błękitnych tęczówkach na moment zalśniło złoto.
126/202, -15 (obrażenia: psychiczne 56, kłute z powodu konsekwencji szarpania się: 10, cios w krocze: 10)
Michael z powrotem usiłuje przejąć kontrolę, wilkołak się na niego złości, obojgu jest smutno i leżą na Dei którą jeden chce zabić a drugi schrupać. Z powodu natłoku tych strasznych emocji rzucam na mechaniczną przemianę poza pełnią (+4) i w kolejnej turze dostanę 25 obrażeń psychicznych.
Dodatek czysto fabularny (umotywowany zamieszaniem w psychice po Crucio) - niezależnie od (nie)udanej przemiany (którą zinterpretuję w kolejnym poście) oczy zrobią mi się na chwilę żółte, co Dei może zauważyć od razu!
edit: tutaj rzuty na dzielne trzymanie Dei, atak z główki i dogorywanie npc
Can I not save one
from the pitiless wave?
Ostatnio zmieniony przez Michael Tonks dnia 25.08.20 2:36, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Michael Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 42
'k100' : 42
Nikomu nie powiedziała o tej nocnej wycieczce, nie zostawiła w Białej Willi żadnego pergaminu informującego o tym, gdzie zamierzała spędzić ciepły letni wieczór - sądziła, że zabawi się bez żadnego problemu, rozkoszując się całkowitą wolnością i władzą nad czyimś życiem. Spełniłaby przy tym przyjemny obowiązek, czyszcząc miejsce z szlamu, by na te tereny znów mogli powrócić czarodzieje, odbierając rejony im należne. Spodziewała się oporu, oczywiście, że tak, na to właśnie liczyła, gdy mugolak stawał do walki, by ochronić trójkę dzieci i żonę, zawiodłaby się, gdyby nie czekało na nią wyzwanie, lecz to, co działo się po niespodziewanym wkroczeniu do kryjówki Michaela, zupełnie wymykało się definicjom rozkosznych trudności.
A wszystko to przez brak magii; gdyby nie zupełnie niedziałająca różdżka, Deirdre wręcz piałaby z zachwytu, natrafiając na wprawnego przeciwnika. Aurorzy mieli w sobie coś pociągającego; wyrywając ze stawów ich ręce, odcinając głowy i przebijając płuca niemalże dosłownie taplała się w metaforze niszczenia dobra i starego porządku, gdy ministerialne psy ścigały czarnoksiężników. Coś jednak wytrąciło dawną przybudówkę warsztatu z normalności, wyssało z powietrza cały czar, blokując kumulującą się w kobiecie - wraz z wściekłością, paniką i zaskoczeniem - magię, gotową wybuchnąć. Wsunęła różdżkę za pas pończoch, tylko to mogła zrobić, przygnieciona do podłogi. Był zaskakująco ciężki: przez ostatnie miesiące wymuszonego celibatu zdążyła zapomnieć, jak wiele ważą mięśnie i jak trudno wydostać się spod silnego ciała. Życiowa niesprawiedliwość, nierówność płci, w którą nie wierzyła, okazywała się boleśnie prawdziwa. Nacisk na bark prawie wydobył z jej smukłej ręki trzaśnięcie, ale jęk stłumił pierwszy bezpośredni atak - bo nie mogła nazwać tego pocałunkiem, jego usta były mokre od śliny i krwi, mocne; od razu szczęknęła zębami, o włos wgryzając się w jego język; zdołała pochwycić tylko dolną wargę, w którą z całych sił wbiła kły, by szarpnięciem głowy sprawić mu jak najwięcej bólu. Może się udało, a może to inne pragnienie spowodowało, że odsunął twarz. Coraz dzikszą, rozgorączkowaną; chciałaby widzieć ją spaloną żywcem. - Zabiję cię - wychrypiała tylko, zalana krwią, teraz w większości należącą do niego. Igrała z ogniem, ale zawsze wychodziła z tej zabawy cało. W tym przypadku też musiała; serce biło coraz szybciej, oblewał ją zimny pot; jak mogła znaleźć się w tak trudnej i niedorzecznej sytuacji? Bez magii była nikim: kobietą nie mającą szans w fizycznym starciu, do którego doprowadził, nie przebierając w środkach. Głuche uderzenie głową szczęśliwie okazało się niecelne; chciał ją ogłuszyć? To nie były kokieteryjne figle, a walka o przetrwanie. Budząca najpodlejsze, wywołujące największe obrzydzenie, wspomnienia z innego życia, gdy faktycznie była słaba, zależna od przygniatających ją do materaca mężczyzn. Szaleniec zachowywał się w podobny sposób, zerwał ramię sukni, obnażając nagą pierś; rozdarłby suknię dalej, gdyby się nie wywinęła, na tyle, na ile mogła, dekoncentrując go uderzeniem poniżej bioder. Miała nadzieję, że zrobi to na nim większe wrażenie, że skulił się z bólu, lecz w tej pozycji nie mogła włożyć w kopniaka pełni i tak ograniczonych sił. Stała się bezbronna - i ta świadomość bolała mocniej obite plecy i rozdarta jego zębami szyja. Syknęła, gdy poczuła ugryzienie, gwałtowne, głębokie, poprzedzone prawie niesłyszalnym, ale wyczuwalnym charkotem. Zachowywał się jak wariat, jak zwierzę, chaotycznie sunąc sztywnymi palcami po jej skórze, tak, jakby przywykł do zupełnie innej reakcji na ten dotyk, do innej dynamiki. Cały był inny - co w końcu z przerażeniem pojęła.
- Jesteś...jesteś... - wychrypiała, obnażając tylko zszokowanie, dopiero teraz czując pełnię ukrytego lęku, esencję napędzającą jej ciało do nadludzkiego wysiłku. Adrenalina przyśpieszyła nie tylko ruchy, pozwoliła też - w końcu - na połączenie się jasnych wskazówek. Na Merlina, leżała właśnie pod przemieniającym się wilkołakiem, pozbawiona możliwości korzystania z magii. Tak, jej mroczna moc dawała jej największą przewagę, ale postawiona pod ścianą, musiała radzić sobie inaczej, korzystając z innych talentów, mniej satysfakcjonujących, ale będących jedyną nadzieją na odzyskanie chwilowej przewagi. Myśl, Deirdre. W czym była najlepsza, co ją definiowało? Miała nad sobą zwierzę kierujące się męskimi pragnieniami lub zezwierzęconego mężczyznę; jedno i to samo, czyż nie tak postrzegała większość brzydszej płci? Fizycznie potężniejszej, mającej jednak słaby punkt. - Zabiłam. Pokażę ci, jak to się robi. Jak najlepiej rozerwać brzuch, by dobrać się do żeber - wysyczała drapieżnie, opierając się na konkretach, nie dając po sobie poznać przerażenia; czy do istoty w trakcie przemiany w ogóle docierał ludzki język? Michael wypowiadał jednak krótkie rozkazy, momentami wydawał się rozumny; musiała na to liczyć. Na zew krwi. - A potem... - zawiesiła głos, unosząc mocno biodra do góry w najbardziej prymitywnej sugestii. Tym właśnie ratowała się wiele razy w Wenus, gdy na szyi zaciskały się męskie dłonie; wiła się i dotykała tak, by obiecać największe rozkosze i dalszą zabawę. Wystarczyło tylko ją puścić, darować życie, przestać obezwładniać; wolna mogła przecież obdarować większą przyjemnością. Nie wiedziała, czy zadziała to na tego psa, na zwierzę, które coraz wyraźniej w nim widziała, zwłaszcza w chwili, gdy jego palce mocniej zacisnęły się na krtani a oczy rozbłysły prymitywną żółcią, niepokojącym złotem, które kojarzyło się jej tylko ze spojrzeniem psów lub koni. Przekonała go? Rozpaczliwie pochwyciła oddech, kiedy tylko poluźnił uścisk, a potem obiema dłońmi pchnęła go w bark, z całych sił, świadoma, że ustąpił tylko dlatego, że chciał; że udało się jej go na moment omamić i zwieść. Przekręcili się na bok, tarzając się we krwi i powoli zasychających już wnętrznościach zamordowanego mężczyzny; w końcu usiadła na jego biodrach, naciskając je sugestywnie własnym ciałem, a potem - z całych sił uderzyła go w twarz, nie płaską dłonią, a pięścią, mając nadzieję na choć sekundę ogłuszenia. Tylko tyle potrzebowała, by móc zerwać się z mężczyzny na równe nogi. Krew ciągle płynęła z rozgryzionej szyi wprost na nagą pierś, potłuczone ciało bolało, ale na razie instynkt kazał lekceważyć te niedogodności, skupiając się na ucieczce. A raczej, jak wolała to widzieć, taktycznym odwrocie. Pierwszych kilka kroków zrobiła tyłem, później zaś tak szybko, jak mogła, pomknęła ku drzwiom. Jeśli w tym miejscu zadziałały jakieś zaklęcia ochronne blokujące magię, powinny przestać działać za progiem, poza chatką; musiała tylko dotrzeć do drzwi, a potem - rozmyć się we mgle. Zanim zginie w najbardziej hańbiący sposób, rozszarpana przez oszalałe zwierzę. Poślizgnęła się na krwi wypływającej z kobiety, ale utrzymała równowagę, wyciągając zza pasa pończoch różdżkę: gdy już znajdzie się na wolności nie chciała marnować nawet chwili. Krwawiła coraz mocniej, mugolska kryjówka została zniszczona, nic jej tutaj nie trzymało, a zemsta na obłąkanym psie mogła zaczekać.
| kostka na siłę uderzenia w twarz; reszta rzutów tutaj
A wszystko to przez brak magii; gdyby nie zupełnie niedziałająca różdżka, Deirdre wręcz piałaby z zachwytu, natrafiając na wprawnego przeciwnika. Aurorzy mieli w sobie coś pociągającego; wyrywając ze stawów ich ręce, odcinając głowy i przebijając płuca niemalże dosłownie taplała się w metaforze niszczenia dobra i starego porządku, gdy ministerialne psy ścigały czarnoksiężników. Coś jednak wytrąciło dawną przybudówkę warsztatu z normalności, wyssało z powietrza cały czar, blokując kumulującą się w kobiecie - wraz z wściekłością, paniką i zaskoczeniem - magię, gotową wybuchnąć. Wsunęła różdżkę za pas pończoch, tylko to mogła zrobić, przygnieciona do podłogi. Był zaskakująco ciężki: przez ostatnie miesiące wymuszonego celibatu zdążyła zapomnieć, jak wiele ważą mięśnie i jak trudno wydostać się spod silnego ciała. Życiowa niesprawiedliwość, nierówność płci, w którą nie wierzyła, okazywała się boleśnie prawdziwa. Nacisk na bark prawie wydobył z jej smukłej ręki trzaśnięcie, ale jęk stłumił pierwszy bezpośredni atak - bo nie mogła nazwać tego pocałunkiem, jego usta były mokre od śliny i krwi, mocne; od razu szczęknęła zębami, o włos wgryzając się w jego język; zdołała pochwycić tylko dolną wargę, w którą z całych sił wbiła kły, by szarpnięciem głowy sprawić mu jak najwięcej bólu. Może się udało, a może to inne pragnienie spowodowało, że odsunął twarz. Coraz dzikszą, rozgorączkowaną; chciałaby widzieć ją spaloną żywcem. - Zabiję cię - wychrypiała tylko, zalana krwią, teraz w większości należącą do niego. Igrała z ogniem, ale zawsze wychodziła z tej zabawy cało. W tym przypadku też musiała; serce biło coraz szybciej, oblewał ją zimny pot; jak mogła znaleźć się w tak trudnej i niedorzecznej sytuacji? Bez magii była nikim: kobietą nie mającą szans w fizycznym starciu, do którego doprowadził, nie przebierając w środkach. Głuche uderzenie głową szczęśliwie okazało się niecelne; chciał ją ogłuszyć? To nie były kokieteryjne figle, a walka o przetrwanie. Budząca najpodlejsze, wywołujące największe obrzydzenie, wspomnienia z innego życia, gdy faktycznie była słaba, zależna od przygniatających ją do materaca mężczyzn. Szaleniec zachowywał się w podobny sposób, zerwał ramię sukni, obnażając nagą pierś; rozdarłby suknię dalej, gdyby się nie wywinęła, na tyle, na ile mogła, dekoncentrując go uderzeniem poniżej bioder. Miała nadzieję, że zrobi to na nim większe wrażenie, że skulił się z bólu, lecz w tej pozycji nie mogła włożyć w kopniaka pełni i tak ograniczonych sił. Stała się bezbronna - i ta świadomość bolała mocniej obite plecy i rozdarta jego zębami szyja. Syknęła, gdy poczuła ugryzienie, gwałtowne, głębokie, poprzedzone prawie niesłyszalnym, ale wyczuwalnym charkotem. Zachowywał się jak wariat, jak zwierzę, chaotycznie sunąc sztywnymi palcami po jej skórze, tak, jakby przywykł do zupełnie innej reakcji na ten dotyk, do innej dynamiki. Cały był inny - co w końcu z przerażeniem pojęła.
- Jesteś...jesteś... - wychrypiała, obnażając tylko zszokowanie, dopiero teraz czując pełnię ukrytego lęku, esencję napędzającą jej ciało do nadludzkiego wysiłku. Adrenalina przyśpieszyła nie tylko ruchy, pozwoliła też - w końcu - na połączenie się jasnych wskazówek. Na Merlina, leżała właśnie pod przemieniającym się wilkołakiem, pozbawiona możliwości korzystania z magii. Tak, jej mroczna moc dawała jej największą przewagę, ale postawiona pod ścianą, musiała radzić sobie inaczej, korzystając z innych talentów, mniej satysfakcjonujących, ale będących jedyną nadzieją na odzyskanie chwilowej przewagi. Myśl, Deirdre. W czym była najlepsza, co ją definiowało? Miała nad sobą zwierzę kierujące się męskimi pragnieniami lub zezwierzęconego mężczyznę; jedno i to samo, czyż nie tak postrzegała większość brzydszej płci? Fizycznie potężniejszej, mającej jednak słaby punkt. - Zabiłam. Pokażę ci, jak to się robi. Jak najlepiej rozerwać brzuch, by dobrać się do żeber - wysyczała drapieżnie, opierając się na konkretach, nie dając po sobie poznać przerażenia; czy do istoty w trakcie przemiany w ogóle docierał ludzki język? Michael wypowiadał jednak krótkie rozkazy, momentami wydawał się rozumny; musiała na to liczyć. Na zew krwi. - A potem... - zawiesiła głos, unosząc mocno biodra do góry w najbardziej prymitywnej sugestii. Tym właśnie ratowała się wiele razy w Wenus, gdy na szyi zaciskały się męskie dłonie; wiła się i dotykała tak, by obiecać największe rozkosze i dalszą zabawę. Wystarczyło tylko ją puścić, darować życie, przestać obezwładniać; wolna mogła przecież obdarować większą przyjemnością. Nie wiedziała, czy zadziała to na tego psa, na zwierzę, które coraz wyraźniej w nim widziała, zwłaszcza w chwili, gdy jego palce mocniej zacisnęły się na krtani a oczy rozbłysły prymitywną żółcią, niepokojącym złotem, które kojarzyło się jej tylko ze spojrzeniem psów lub koni. Przekonała go? Rozpaczliwie pochwyciła oddech, kiedy tylko poluźnił uścisk, a potem obiema dłońmi pchnęła go w bark, z całych sił, świadoma, że ustąpił tylko dlatego, że chciał; że udało się jej go na moment omamić i zwieść. Przekręcili się na bok, tarzając się we krwi i powoli zasychających już wnętrznościach zamordowanego mężczyzny; w końcu usiadła na jego biodrach, naciskając je sugestywnie własnym ciałem, a potem - z całych sił uderzyła go w twarz, nie płaską dłonią, a pięścią, mając nadzieję na choć sekundę ogłuszenia. Tylko tyle potrzebowała, by móc zerwać się z mężczyzny na równe nogi. Krew ciągle płynęła z rozgryzionej szyi wprost na nagą pierś, potłuczone ciało bolało, ale na razie instynkt kazał lekceważyć te niedogodności, skupiając się na ucieczce. A raczej, jak wolała to widzieć, taktycznym odwrocie. Pierwszych kilka kroków zrobiła tyłem, później zaś tak szybko, jak mogła, pomknęła ku drzwiom. Jeśli w tym miejscu zadziałały jakieś zaklęcia ochronne blokujące magię, powinny przestać działać za progiem, poza chatką; musiała tylko dotrzeć do drzwi, a potem - rozmyć się we mgle. Zanim zginie w najbardziej hańbiący sposób, rozszarpana przez oszalałe zwierzę. Poślizgnęła się na krwi wypływającej z kobiety, ale utrzymała równowagę, wyciągając zza pasa pończoch różdżkę: gdy już znajdzie się na wolności nie chciała marnować nawet chwili. Krwawiła coraz mocniej, mugolska kryjówka została zniszczona, nic jej tutaj nie trzymało, a zemsta na obłąkanym psie mogła zaczekać.
| kostka na siłę uderzenia w twarz; reszta rzutów tutaj
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
The member 'Deirdre Mericourt' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 60
'k100' : 60
Elementy układanki wreszcie wskoczyły na swoje miejsce, a w oczach Deirdre po raz pierwszy tego wieczoru zalśnił lęk przed wilkołakiem. Ten nie zdążył jednak zauważyć ani wywęszyć jej strachu, na moment skupiony na próbie przemiany. Nieuwagą pominął również jej groźbę, której zresztą nie rozumiał. Nikt go nie zabije, był przecież niepokonany, a ona udowodniła już, że jest drapieżnikiem (tak jak on!), a nie myśliwym.
Twarz "mężczyzny" wykrzywiła się w bolesnym grymasie, czoło skroplił pot, mięśnie napięły się do granic możliwości, a na ramiona wpełzła gęsia skórka. Przez moment, groteskowo zesztywniały nad Dei, zdawał się wyglądać nieco podobnie jak pod działaniem Cruciatusa. Przejmowane przez instynkt i emocje ciało gotowało się na nadchodzącą torturę, Michael bezskutecznie starał się temu zaradzić, odpływając z bólu na granicę świadomości, a wilkołak upajał się tym wszystkim i czekał na zmianę formy na doskonalszą. W oczach nie rozbłysło jednak bezgraniczny cierpienie, tak jak wtedy. Do tego bólu zdążył, musiał się już przyzwyczaić. Zamiast tego tęczówki zalśniły na złoto, źrenice zwęziły się jak u wilka, a blondyn warknął gardłowo i...
... nic. Nadal był uwięziony w tym słabym, cudzym ciele. Czyżby okazało się za słabe, by zmienić postać na potężniejszą? Adrenalina i wilczy instynkt zagłuszały w nim w końcu ból, ale każda komórka ciała nadal pamiętała tortury sprzed chwili, a z przebitego ramienia i ugryzionej podczas pocałunku wargi ciekła świeża krew. Może zupełnie już nie miał siły, a może to Michael powstrzymał przemianę ostatkiem sił - nie rozumiał.
Próba przemiany wyczerpała ich obu, ale bardziej tamtego. Wilkołak znów odzyskał kontrolę, uśmiechnął się triumfalnie, rozluźnił uścisk palców i cofnął rękę z szyi kobiety.
Deirdre wreszcie odczuła słuszny lęk, ale nie przed tym, którego powinna się bać. To Michael, oszołomiony gniewem i żądzą zemsty za cierpienie własne i mugoli, udusiłby ją z zimną krwią. Wilk nie rozumiał jeszcze ani zemsty ani solidarności z tymi słabymi trupami. Rozumiał za to, że w przedziwny sposób to właśnie dzięki niej jest teraz na wolności. Nie chciał jej zabijać, choć w wilkołaczej formie chciałby ją dalej gryźć i pewnie by to zrobił - ale niechcący. Odetchnął z ulgą, wiedząc, że rządzący się w jego ciele człowiek nie zdążył zepsuć jego nowej zabawki.
-Moja. - zadecydował, obwieszczając nowy stan rzeczy kobiecie i nudnemu Michaelowi.
-Jesteś - dodał, powtarzając za Dei nowe dla siebie słowo -moja. - spoglądał na nią z zachłanną niecierpliwością, słysząc jej zapewnienia o nauce przydatnych rzeczy i z zachwytem czując jej biodra pod swoimi lędźwiami. Jeszcze nie wiedział, jak obchodzić się z tym swoim słabym ciałem i jak obchodzić się z nią, ale nauczą się razem. Była drapieżniczką, była cudowna - myślał, nieświadom, że połowa z tych wrażeń i słów i emocji też jest dla niego zupełnie nowych. Zaborczość, którą odczuwał wobec tej istoty była w końcu zwierzęca, ale fascynacja i czułość - niepokojąco ludzkie.
Radośnie polizał ją po policzku, chcąc zaklepać ją dla siebie już na zawsze, a potem wtulił głowę w jej włosy, chcąc zapamiętać i posiąść jej zapach. Wygrał walkę z nudnym Michaelem, wziął ją pod swoją protekcję, mogli się bawić i świętować. Teraz była w końcu jego, pozwolił jej więc przeturlać ich na bok i pokazać mu nowy, wspaniały świat. Gdy znalazł się na plecach, spojrzał na kobietę niecierpliwie i pożądliwie, wyginając usta w uśmiechu i rozdymając nozdrza, ufny i bezbronny, aż...
Zarejestrował cios kątem oka, za późno by go uniknąć. Instynktownie uniósł jednak ramię, próbując złapać Dei za rękaw i zablokować część siły ciosu. Udało się spowolnić jej ramię, ale nie zatrzymał uderzenia. Zaciśnięta pięść łupnęła go w czoło, przecinając łuk brwiowy. Dzięki szybkiej reakcji uniknął zupełnego oszołomienia, choć pewnie wyrośnie mu tam siniec albo guz. Zdumiony, bardziej jej reakcją niż bólem, zawył cichutko i wstrzymał na moment oddech, spoglądając na nią szeroko otwartymi i nierozumiejącymi oczyma. Wyglądał smutno, jak zbity pies.
Deirdre zyskała sekundę bezczynności, której tak bardzo potrzebowała. Zrozumiał dopiero, gdy zerwała kontakt wzrokowy i odwróciła się w stronę wyjścia.
Ignorując zawroty głowy, zerwał się na równe nogi i rzucił za nią. W przeciwieństwie do Dei, działał jednak chaotycznie i poślizgnął się na świeżej kałuży krwi, lądując na czworakach.
-Nie! - warknął, wytrwale posuwając się w stronę brunetki - zdesperowany, blady, zbroczony krwią jej, swoją i mugoli, z roziskrzonymi oczyma. Wyciągnął ranną rękę, chcąc złapać Dei chociaż za nogę i przyciągnąć z całej siły do siebie - ale to głupie ciało odmawiało mu posłuszeństwa, a drętwiejąca dłoń nie trafiła tam, gdzie chciał. Zdołał jedynie zacisnąć palce na poszarpanej sukni Dei. Pamiętał jak łatwo ją rozedrzeć, więc instynktownie pojął, że wystarczy stanowczy krok i jego samica znajdzie się poza jego zasięgiem, zostawiając go ze strzępkiem materiału.
Całkiem samego, samotnego, porzuconego. Nawet krew tylu ludzi nie przyniesie mu pociechy - był głodny, ale nie umiał się przemienić i bardziej pragnął jej. Podświadomie przeczuwał, że wraz z nią zniknie przedziwny popęd, która pozwalał mu kontrolować to ciało, że nudny Michael znów nałoży mu kaganiec i zamknie w zupełnej ciemności aż do kolejnej pełni.
-Nie zostawiaj mnie! - zawył, z łatwością znajdując odpowiednie słowa i spoglądając w górę, w oczy kobiety, z mieszanką wściekłości i rozpaczy.
Nie rozumiał, dlaczego go objęła, a potem odtrąciła. Po raz pierwszy w swoim krótkim, wilkołaczym życiu, poczuł gorycz odrzucenia i zdrady, smutek nie wilka, a odtrąconego psa.
94/202, -30. Obrażenia: psychiczne Michaela 81 (wilk nie rozumie co to psychiczne, ale ma złamane serce bo Dei nie wzięła go za dobrego pieska), kłute na lewym przedramieniu: 10, cios w krocze: 10, cios w łuk brwiowy:8
rzuty - krytyczny sukces na blok i zbyt mało na zwinność
Twarz "mężczyzny" wykrzywiła się w bolesnym grymasie, czoło skroplił pot, mięśnie napięły się do granic możliwości, a na ramiona wpełzła gęsia skórka. Przez moment, groteskowo zesztywniały nad Dei, zdawał się wyglądać nieco podobnie jak pod działaniem Cruciatusa. Przejmowane przez instynkt i emocje ciało gotowało się na nadchodzącą torturę, Michael bezskutecznie starał się temu zaradzić, odpływając z bólu na granicę świadomości, a wilkołak upajał się tym wszystkim i czekał na zmianę formy na doskonalszą. W oczach nie rozbłysło jednak bezgraniczny cierpienie, tak jak wtedy. Do tego bólu zdążył, musiał się już przyzwyczaić. Zamiast tego tęczówki zalśniły na złoto, źrenice zwęziły się jak u wilka, a blondyn warknął gardłowo i...
... nic. Nadal był uwięziony w tym słabym, cudzym ciele. Czyżby okazało się za słabe, by zmienić postać na potężniejszą? Adrenalina i wilczy instynkt zagłuszały w nim w końcu ból, ale każda komórka ciała nadal pamiętała tortury sprzed chwili, a z przebitego ramienia i ugryzionej podczas pocałunku wargi ciekła świeża krew. Może zupełnie już nie miał siły, a może to Michael powstrzymał przemianę ostatkiem sił - nie rozumiał.
Próba przemiany wyczerpała ich obu, ale bardziej tamtego. Wilkołak znów odzyskał kontrolę, uśmiechnął się triumfalnie, rozluźnił uścisk palców i cofnął rękę z szyi kobiety.
Deirdre wreszcie odczuła słuszny lęk, ale nie przed tym, którego powinna się bać. To Michael, oszołomiony gniewem i żądzą zemsty za cierpienie własne i mugoli, udusiłby ją z zimną krwią. Wilk nie rozumiał jeszcze ani zemsty ani solidarności z tymi słabymi trupami. Rozumiał za to, że w przedziwny sposób to właśnie dzięki niej jest teraz na wolności. Nie chciał jej zabijać, choć w wilkołaczej formie chciałby ją dalej gryźć i pewnie by to zrobił - ale niechcący. Odetchnął z ulgą, wiedząc, że rządzący się w jego ciele człowiek nie zdążył zepsuć jego nowej zabawki.
-Moja. - zadecydował, obwieszczając nowy stan rzeczy kobiecie i nudnemu Michaelowi.
-Jesteś - dodał, powtarzając za Dei nowe dla siebie słowo -moja. - spoglądał na nią z zachłanną niecierpliwością, słysząc jej zapewnienia o nauce przydatnych rzeczy i z zachwytem czując jej biodra pod swoimi lędźwiami. Jeszcze nie wiedział, jak obchodzić się z tym swoim słabym ciałem i jak obchodzić się z nią, ale nauczą się razem. Była drapieżniczką, była cudowna - myślał, nieświadom, że połowa z tych wrażeń i słów i emocji też jest dla niego zupełnie nowych. Zaborczość, którą odczuwał wobec tej istoty była w końcu zwierzęca, ale fascynacja i czułość - niepokojąco ludzkie.
Radośnie polizał ją po policzku, chcąc zaklepać ją dla siebie już na zawsze, a potem wtulił głowę w jej włosy, chcąc zapamiętać i posiąść jej zapach. Wygrał walkę z nudnym Michaelem, wziął ją pod swoją protekcję, mogli się bawić i świętować. Teraz była w końcu jego, pozwolił jej więc przeturlać ich na bok i pokazać mu nowy, wspaniały świat. Gdy znalazł się na plecach, spojrzał na kobietę niecierpliwie i pożądliwie, wyginając usta w uśmiechu i rozdymając nozdrza, ufny i bezbronny, aż...
Zarejestrował cios kątem oka, za późno by go uniknąć. Instynktownie uniósł jednak ramię, próbując złapać Dei za rękaw i zablokować część siły ciosu. Udało się spowolnić jej ramię, ale nie zatrzymał uderzenia. Zaciśnięta pięść łupnęła go w czoło, przecinając łuk brwiowy. Dzięki szybkiej reakcji uniknął zupełnego oszołomienia, choć pewnie wyrośnie mu tam siniec albo guz. Zdumiony, bardziej jej reakcją niż bólem, zawył cichutko i wstrzymał na moment oddech, spoglądając na nią szeroko otwartymi i nierozumiejącymi oczyma. Wyglądał smutno, jak zbity pies.
Deirdre zyskała sekundę bezczynności, której tak bardzo potrzebowała. Zrozumiał dopiero, gdy zerwała kontakt wzrokowy i odwróciła się w stronę wyjścia.
Ignorując zawroty głowy, zerwał się na równe nogi i rzucił za nią. W przeciwieństwie do Dei, działał jednak chaotycznie i poślizgnął się na świeżej kałuży krwi, lądując na czworakach.
-Nie! - warknął, wytrwale posuwając się w stronę brunetki - zdesperowany, blady, zbroczony krwią jej, swoją i mugoli, z roziskrzonymi oczyma. Wyciągnął ranną rękę, chcąc złapać Dei chociaż za nogę i przyciągnąć z całej siły do siebie - ale to głupie ciało odmawiało mu posłuszeństwa, a drętwiejąca dłoń nie trafiła tam, gdzie chciał. Zdołał jedynie zacisnąć palce na poszarpanej sukni Dei. Pamiętał jak łatwo ją rozedrzeć, więc instynktownie pojął, że wystarczy stanowczy krok i jego samica znajdzie się poza jego zasięgiem, zostawiając go ze strzępkiem materiału.
Całkiem samego, samotnego, porzuconego. Nawet krew tylu ludzi nie przyniesie mu pociechy - był głodny, ale nie umiał się przemienić i bardziej pragnął jej. Podświadomie przeczuwał, że wraz z nią zniknie przedziwny popęd, która pozwalał mu kontrolować to ciało, że nudny Michael znów nałoży mu kaganiec i zamknie w zupełnej ciemności aż do kolejnej pełni.
-Nie zostawiaj mnie! - zawył, z łatwością znajdując odpowiednie słowa i spoglądając w górę, w oczy kobiety, z mieszanką wściekłości i rozpaczy.
Nie rozumiał, dlaczego go objęła, a potem odtrąciła. Po raz pierwszy w swoim krótkim, wilkołaczym życiu, poczuł gorycz odrzucenia i zdrady, smutek nie wilka, a odtrąconego psa.
94/202, -30. Obrażenia: psychiczne Michaela 81 (wilk nie rozumie co to psychiczne, ale ma złamane serce bo Dei nie wzięła go za dobrego pieska), kłute na lewym przedramieniu: 10, cios w krocze: 10, cios w łuk brwiowy:8
rzuty - krytyczny sukces na blok i zbyt mało na zwinność
Can I not save one
from the pitiless wave?
Doprawdy, mężczyźni mieli dziwną fiksację na punkcie posiadania. Wiedziała o tym nie od dziś, w Wenus wielu gości rościło sobie wyłączne prawa do serca Miu, a ona z udawanym uśmiechem (bądź grymasem lęku, zależnie od preferencji czarodzieja) zapewniała, że tak właśnie jest, że należy wyłącznie do niego. Kreowała fikcję na każdym poziomie wenusjańskiego doświadczenia, tylko początkowo zdziwiona, jak niewiele trzeba, by taką podległością ugłaskać wysoko postawionego dyrektora departamentu w Ministerstwie albo znerwicowanego arystokratę, który odreagowywał życiowe niepowodzenia w alkowie kapłanek miłości. Tylko raz starła się z kimś, kto prawdziwie zaznaczył swoją dominację, stłamsił ją, a potem zbudował na nowo – ale nawet ta nowa wersja spotykała się z próbami zawłaszczenia. W tym przypadku arogancki marszand nie różnił się w niczym od prymitywnego, oszalałego wilkołaka. Najchętniej znów splunęłaby mu w twarz, ale przecież o to chodziło, by złagodniał, by przestał przygniatać ją do podłogi, szarpać i dusić, walcząc nie tylko z nią, ale i z samym sobą. Widziała w jego oczach cierpienie, chaos, gniew, lecz nie miała czasu na dalszą analizę psychologiczną. Musiała grać, znów, wykorzystując całe kłamliwe doświadczenie oraz zdolności perswazji, również niewerbalnej, cedzonej napięciami mięśni, ruchem bioder, fizycznością najniższych odruchów, sprowadzających ją do roli zwierzęcia. Pozornej roli; powstrzymała grymas obrzydzenia, gdy znów poczuła gorący język na policzku. Później wszystko potoczyło się szybko, męska twarz w jej włosach, chwilowe posłuszeństwo jej woli, trzask spowolnionego uderzenia. Cała spływała krwią, jego, swoją, wymordowanych mugoli; nie znała się na wilkołakach, nie wiedziała, jak dokładnie przebiega przemiana i ile zostało czasu, zanim umięśnione barki Michaela pokryją się sierścią a zęby wydłużą – w ferworze i szoku nie myślała logicznie, wiedząc tylko, że zbliża się pełnia, a ona została pozbawiona magicznej mocy.
Drzwi były coraz bliżej, biegła ku nim, zwinnie uskakując przed ostatnimi zakusami blondyna – poczuła paznokcie na skórze łydki, na moment szybkość kroku zahamowało szarpnięcie za brzeg sukni, ale nie zatrzymała się. Drogi materiał rozerwał się z głośnym trzaskiem a ona znów, uwolniona, mogła pokonać ostatnie dzielące ją od wyjścia metry. Za sobą słyszała nieludzkie wycie, zrozpaczoną negację – i znów, pomimo natłoku myśli skupionych na wyjściu z tej obcej sytuacji całą, przez umysł Deirdre przemknął promień wspomnień. Obraz twarzy wykrzywionych w tęsknocie i pragnieniu, dźwięk łamiącego się, prawie chłopięcego głosu, proszącego o więcej, obiecującego, że powróci z workiem złota, że zrobi wszystko, by nie odcinała go od możliwości obnażenia prawdziwego siebie. To przy Miu zrzucano maski, pozwalano pragnieniom wychynąć na zewnątrz, zrzucano z barków ciężar konwenansów, przyzwoitości i moralnych zasad – i czasem spod tych brudnych płaszczy społecznych oczekiwań wydostawała się bestia. W przenośni potrafiła sobie z nią poradzić, ale dosłownie, gdy rozpaczliwy warkot obłąkanego zwierzęcia dobiegał do jej uszu, musiała ustąpić mu pola. Szarpnęła klamkę drzwi i wybiegła na zewnątrz, ściskając różdżkę tak mocno, że aż zbielały jej knykcie. Odwróciła się przez ramię ostatni raz, przeszywając ostrym spojrzeniem goniącego ją…człowieka, o wygłodniałym spojrzeniu i zakrwawionych zębach, po czym skupiła się na tym, by w czasie biegu zamienić się w mgłę; by rozmyć się w zbawiennej czerni, pozbawiającej ją bólu i fizycznej postaci, którą mógłby zaatakować wilkołak. Udało się, w końcu, zitanowe drewno rozgrzało się pod wpływem nagromadzonej magii, a buchające w niej emocje sprawiły, że przemieniła się szybko, niknąc w srebrzystym, księżycowym półmroku, zostawiając za sobą strzępy ubrania, krew szybko wsiąkającą w wilgotny mech oraz wybudzonego z letargu wilka, wypełnionego tęsknotą.
| ztx2 , rzut na przemianę
Drzwi były coraz bliżej, biegła ku nim, zwinnie uskakując przed ostatnimi zakusami blondyna – poczuła paznokcie na skórze łydki, na moment szybkość kroku zahamowało szarpnięcie za brzeg sukni, ale nie zatrzymała się. Drogi materiał rozerwał się z głośnym trzaskiem a ona znów, uwolniona, mogła pokonać ostatnie dzielące ją od wyjścia metry. Za sobą słyszała nieludzkie wycie, zrozpaczoną negację – i znów, pomimo natłoku myśli skupionych na wyjściu z tej obcej sytuacji całą, przez umysł Deirdre przemknął promień wspomnień. Obraz twarzy wykrzywionych w tęsknocie i pragnieniu, dźwięk łamiącego się, prawie chłopięcego głosu, proszącego o więcej, obiecującego, że powróci z workiem złota, że zrobi wszystko, by nie odcinała go od możliwości obnażenia prawdziwego siebie. To przy Miu zrzucano maski, pozwalano pragnieniom wychynąć na zewnątrz, zrzucano z barków ciężar konwenansów, przyzwoitości i moralnych zasad – i czasem spod tych brudnych płaszczy społecznych oczekiwań wydostawała się bestia. W przenośni potrafiła sobie z nią poradzić, ale dosłownie, gdy rozpaczliwy warkot obłąkanego zwierzęcia dobiegał do jej uszu, musiała ustąpić mu pola. Szarpnęła klamkę drzwi i wybiegła na zewnątrz, ściskając różdżkę tak mocno, że aż zbielały jej knykcie. Odwróciła się przez ramię ostatni raz, przeszywając ostrym spojrzeniem goniącego ją…człowieka, o wygłodniałym spojrzeniu i zakrwawionych zębach, po czym skupiła się na tym, by w czasie biegu zamienić się w mgłę; by rozmyć się w zbawiennej czerni, pozbawiającej ją bólu i fizycznej postaci, którą mógłby zaatakować wilkołak. Udało się, w końcu, zitanowe drewno rozgrzało się pod wpływem nagromadzonej magii, a buchające w niej emocje sprawiły, że przemieniła się szybko, niknąc w srebrzystym, księżycowym półmroku, zostawiając za sobą strzępy ubrania, krew szybko wsiąkającą w wilgotny mech oraz wybudzonego z letargu wilka, wypełnionego tęsknotą.
| ztx2 , rzut na przemianę
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Strona 16 z 16 • 1 ... 9 ... 14, 15, 16
Warsztat w Outwood
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Surrey