Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Surrey
Warsztat w Outwood
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Stary warsztat
Stary warsztat Roberta Andersona był dość znany w Outwood - wiosce położonej w hrabstwie Surrey, stosunkowo niedaleko od Londynu. Ponoć zapewniał elektryczne zaplecze całej okolicy, gwarantował prąd w każdym mugolskim domu. Niegdyś działał prężnie, wynalazca urzędujący w jego wnętrzu był znakomitym znawcą w swojej dziedzinie, dlatego ludzie często przychodzili do niego w sprawie drobniejszych i większych napraw. Sprzedawał również przeróżne, mugolskie cacka.
Czarodziejskie akta wskazywały, że wioska nie poddała się anomaliom, co było bardzo dziwne, ale z drugiej strony dawało ulgę - tutaj mugole byli jakby nieco odporniejsi na ataki magii. Wszystko zmieniło się w połowie września, kiedy w warsztacie zaczęło dziać się coś złego. Pod koniec miesiąca mugole stracili w wiosce prąd i wynieśli się jak najszybciej, bo bali się, że warsztat coś nawiedziło. Ile było w tym prawdy, a ile zmyślonych historii?
Czarodziejskie akta wskazywały, że wioska nie poddała się anomaliom, co było bardzo dziwne, ale z drugiej strony dawało ulgę - tutaj mugole byli jakby nieco odporniejsi na ataki magii. Wszystko zmieniło się w połowie września, kiedy w warsztacie zaczęło dziać się coś złego. Pod koniec miesiąca mugole stracili w wiosce prąd i wynieśli się jak najszybciej, bo bali się, że warsztat coś nawiedziło. Ile było w tym prawdy, a ile zmyślonych historii?
The member 'Rufus Longbottom' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 71
'k100' : 71
Mężczyźnie, obok którego ukucnął Alex, udało się otworzyć oczy. Pierwsze spojrzenie na jego twarz przyniosło już kilka odpowiedzi – skóra miała ziemisty odcień, policzki były zapadnięte jak u bardzo starego człowieka, oczy zamglone, wodniste, usta ściągnięte nienaturalnie mocno w dół. Postura jednak wskazywała na zgoła młodszego człowieka. Selwyn nie zdążył zareagować, kiedy mężczyzna wyciągnął rękę i zakleszczył jego nadgarstek w żelaznym uścisku skurczonych palców. Odsłonił w ten sposób rozszarpaną klatkę piersiową – na jego koszuli widać było cztery podłużne rozdarcia.
– Szczęście. Piętro. Potwór. – po niewyraźnym wychrypieniu tych słów w jego oczach coś zgasło, niewidzialny płomyk nadziei, który jeszcze chwilę temu błyszczał na białku, zaraz potem odszedł ostatni oddech, a cała sylwetka człowieka zaczęła opadać bezwładnie na bok.
Louis, kiedy podszedł bliżej, mógł go rozpoznać. Jasne włosy i zawieszone na szyi nieśmiertelniki wskazywały wyraźnie na Winstona Killana, pomocnika Roberta – nie przychodził do warsztatu zbyt często. Najwyraźniej przyszedł w niewłaściwym momencie.
Kasety były niemalże takie same, jedna z nich jednak – ta, którą Winston miał w dłoni – posiadała zachlapaną krwią naklejkę z liczbą 6 na stronie A.
Do osób zgromadzonych w głównej sali dotarły odgłosy dochodzące zza drzwi w północnej części budynku. Usłyszeliście męski głos krzyczący „ALEX?!”.
Zaklęcie Very podziałało natychmiastowo – mgła opadła powoli najpierw na podłogę, a dopiero chwilę później zaczęła kumulować się w odpowiednich miejscach. Zagęściła się nad płytą w podłodze i wpełzła pod nią, niknąc w ciemnościach. Wspięła się po ścianie z niepełnym diagramem runicznym i przepłynęła nieco w bok, ku drzwiom po zachodniej stronie budynku, okryła sobą klamkę. Na samym końcu zaczęła dążyć ku schodom i kiedy tylko mleczna poświata dotknęła czubka buta dziecka, to uciekło w popłochu na piętro i trzasnęło drzwiami. Vera w tym samym momencie poczuła, jak zaczyna brakować jej w płucach powietrza, przytłoczona tym, co wyczuło jej zaklęcie – charakter klątwy był złożony, jakby ciało więziło w sobie wiele istnień, wiele przeplatających się ze sobą energii, wiele magii. Poczuła się słabo i źle, jakby ktoś powoli zaczynał wysysać z niej dobre wspomnienia, wszystkie najlepsze uczucia, jakie w sobie miała. Wrażenie trwało tylko krótką chwilę, aż w końcu puściło, ale czarownica mogła odnieść zupełnie odmienne wrażenie.
Z piętra dobiegł do was wszystkich olbrzymi ryk, a zaraz za nim huk, który wstrząsnął budynkiem w posadach, jakby ktoś uderzył z ogromną siłą o ściany. Z sufitu znów skruszył się tynk, jego drobiny opadły po cichu na podłogę.
Sophia, rozglądając się po pomieszczeniu, dostrzegła dwa włączniki światła, ale kiedy zerknęła w stronę dwóch żyrandoli, jej bystry wzrok uchwycił pęknięte szkło żarówek. Mogła więc wyciągnąć z tego prosty wniosek. Znała twarze, które ze swojej perspektywy mogła objąć wzrokiem wyraźnie byli to znajomi z jej pracy, młoda Loena leżała przy klapie, starszy łamacz klątw Hendrick leżał tuż przy drzwiach, na schodach widziała ciało młodego chłopaka (leżał głową w dół), dziwnie znajome, ale twarz nie była na tyle widoczna, by mogła go dobrze rozpoznać. Ciało pod zachodnią ścianą znajdowało się zbyt daleko od niej.
Fachowe spojrzenie Cecily dostrzegło kilka charakterystycznych ran, które zdawały się powtarzać we wszystkich ciałach, które miała w zasięgu wzroku – poparzenia klatki piersiowej, dziwnie wychudzone twarze, ziemista skóra. Mężczyzna, przy którym Cecily znajdowała się najbliżej, posiadał na całej szyi zwęglone smugi od czarnomagicznych obrażeń, które w ostatnim czasie dziewczyna mogła widzieć częściej niż zazwyczaj. Na lewej nodze widoczne było trzy bardzo głębokie rozdarcia. Najprawdopodobniej zbyt skupiła się na ciałach, by móc poprawnie wypowiedzieć zaklęcie. Z jej różdżki wydobył się tylko snop jasnych iskier.
Rufus rozpoznał twarze ludzi dokładnie jak Sophia – znał ich, jeśli nie z imienia i nazwiska, to chociaż i z widzenia, kojarzył twarze, ubiór. Rozglądając się dalej, skupiając się na wszystkich ciałach, które widział w zasięgu wzroku, dostrzegł poszarpane, nadpalone szaty, różdżki leżące od nich w pewnych odległościach, dwie z nich złamane, reszta wyglądała na sprawne. W pewnym momencie usłyszał z góry dziwny dźwięk. Jakby ktoś bardzo szybko dzwonił dzwonkiem, jakby chciał ostrzec, zawiadomić kogoś o niebezpieczeństwie. Usłyszała go również Sophia, ale ona w przeciwieństwie do Rufusa, nieco lepiej znała się na mugolskich wynalazkach. Mogła domyślić się, że na piętrze znajduje się telefon.
Cecily i Alex poczuli w jednym momencie nagły chłód rozlewający się po ich trzewiach, chwytający za żołądek, zmuszający ich do przypomnienia sobie o wszystkich najgorszych chwilach, o najsmutniejszych momentach w życiu.
„Zabierz to ode mnie, błagam, ja już tak nie wytrzymam! Nie chcę być taka! Nie chcę! Zabierz to ode mnie, proszę!”
Głos zabrzmiał w ich głowach razem z kobiecym szlochem pełnym desperacji i błagania o pomoc. Głos zamilkł, szloch nie ustawał, niósł się cały czas po waszych głowach.
| Na odpis macie 48h.
Mistrz Gry naprawdę bardzo przeprasza za swoją nieobecność i obiecuje poprawę. W nagrodę w tej kolejce możecie wykonać po dwie akcje.
– Szczęście. Piętro. Potwór. – po niewyraźnym wychrypieniu tych słów w jego oczach coś zgasło, niewidzialny płomyk nadziei, który jeszcze chwilę temu błyszczał na białku, zaraz potem odszedł ostatni oddech, a cała sylwetka człowieka zaczęła opadać bezwładnie na bok.
Louis, kiedy podszedł bliżej, mógł go rozpoznać. Jasne włosy i zawieszone na szyi nieśmiertelniki wskazywały wyraźnie na Winstona Killana, pomocnika Roberta – nie przychodził do warsztatu zbyt często. Najwyraźniej przyszedł w niewłaściwym momencie.
Kasety były niemalże takie same, jedna z nich jednak – ta, którą Winston miał w dłoni – posiadała zachlapaną krwią naklejkę z liczbą 6 na stronie A.
Do osób zgromadzonych w głównej sali dotarły odgłosy dochodzące zza drzwi w północnej części budynku. Usłyszeliście męski głos krzyczący „ALEX?!”.
Zaklęcie Very podziałało natychmiastowo – mgła opadła powoli najpierw na podłogę, a dopiero chwilę później zaczęła kumulować się w odpowiednich miejscach. Zagęściła się nad płytą w podłodze i wpełzła pod nią, niknąc w ciemnościach. Wspięła się po ścianie z niepełnym diagramem runicznym i przepłynęła nieco w bok, ku drzwiom po zachodniej stronie budynku, okryła sobą klamkę. Na samym końcu zaczęła dążyć ku schodom i kiedy tylko mleczna poświata dotknęła czubka buta dziecka, to uciekło w popłochu na piętro i trzasnęło drzwiami. Vera w tym samym momencie poczuła, jak zaczyna brakować jej w płucach powietrza, przytłoczona tym, co wyczuło jej zaklęcie – charakter klątwy był złożony, jakby ciało więziło w sobie wiele istnień, wiele przeplatających się ze sobą energii, wiele magii. Poczuła się słabo i źle, jakby ktoś powoli zaczynał wysysać z niej dobre wspomnienia, wszystkie najlepsze uczucia, jakie w sobie miała. Wrażenie trwało tylko krótką chwilę, aż w końcu puściło, ale czarownica mogła odnieść zupełnie odmienne wrażenie.
Z piętra dobiegł do was wszystkich olbrzymi ryk, a zaraz za nim huk, który wstrząsnął budynkiem w posadach, jakby ktoś uderzył z ogromną siłą o ściany. Z sufitu znów skruszył się tynk, jego drobiny opadły po cichu na podłogę.
Sophia, rozglądając się po pomieszczeniu, dostrzegła dwa włączniki światła, ale kiedy zerknęła w stronę dwóch żyrandoli, jej bystry wzrok uchwycił pęknięte szkło żarówek. Mogła więc wyciągnąć z tego prosty wniosek. Znała twarze, które ze swojej perspektywy mogła objąć wzrokiem wyraźnie byli to znajomi z jej pracy, młoda Loena leżała przy klapie, starszy łamacz klątw Hendrick leżał tuż przy drzwiach, na schodach widziała ciało młodego chłopaka (leżał głową w dół), dziwnie znajome, ale twarz nie była na tyle widoczna, by mogła go dobrze rozpoznać. Ciało pod zachodnią ścianą znajdowało się zbyt daleko od niej.
Fachowe spojrzenie Cecily dostrzegło kilka charakterystycznych ran, które zdawały się powtarzać we wszystkich ciałach, które miała w zasięgu wzroku – poparzenia klatki piersiowej, dziwnie wychudzone twarze, ziemista skóra. Mężczyzna, przy którym Cecily znajdowała się najbliżej, posiadał na całej szyi zwęglone smugi od czarnomagicznych obrażeń, które w ostatnim czasie dziewczyna mogła widzieć częściej niż zazwyczaj. Na lewej nodze widoczne było trzy bardzo głębokie rozdarcia. Najprawdopodobniej zbyt skupiła się na ciałach, by móc poprawnie wypowiedzieć zaklęcie. Z jej różdżki wydobył się tylko snop jasnych iskier.
Rufus rozpoznał twarze ludzi dokładnie jak Sophia – znał ich, jeśli nie z imienia i nazwiska, to chociaż i z widzenia, kojarzył twarze, ubiór. Rozglądając się dalej, skupiając się na wszystkich ciałach, które widział w zasięgu wzroku, dostrzegł poszarpane, nadpalone szaty, różdżki leżące od nich w pewnych odległościach, dwie z nich złamane, reszta wyglądała na sprawne. W pewnym momencie usłyszał z góry dziwny dźwięk. Jakby ktoś bardzo szybko dzwonił dzwonkiem, jakby chciał ostrzec, zawiadomić kogoś o niebezpieczeństwie. Usłyszała go również Sophia, ale ona w przeciwieństwie do Rufusa, nieco lepiej znała się na mugolskich wynalazkach. Mogła domyślić się, że na piętrze znajduje się telefon.
Cecily i Alex poczuli w jednym momencie nagły chłód rozlewający się po ich trzewiach, chwytający za żołądek, zmuszający ich do przypomnienia sobie o wszystkich najgorszych chwilach, o najsmutniejszych momentach w życiu.
„Zabierz to ode mnie, błagam, ja już tak nie wytrzymam! Nie chcę być taka! Nie chcę! Zabierz to ode mnie, proszę!”
Głos zabrzmiał w ich głowach razem z kobiecym szlochem pełnym desperacji i błagania o pomoc. Głos zamilkł, szloch nie ustawał, niósł się cały czas po waszych głowach.
| Na odpis macie 48h.
Mistrz Gry naprawdę bardzo przeprasza za swoją nieobecność i obiecuje poprawę. W nagrodę w tej kolejce możecie wykonać po dwie akcje.
- Informacje:
- Żywotność:
• Louis - 170/170
• Cecily - 207/207
• Alexander - 220/220
• Sophia - 240/240
• Rufus - 242/242
• Vera - 200/200
Ekwipunek:
• Louis - skórzana, zniszczona torba-listonoszka, a w niej: prądnica, scyzoryk, paczka papierosów, paczka zapałek, portfel z dokumentami i drobniakami, notes i ołówek;
• Cecily - różdżka, metalowy przedmiot, eliksir wiggenowy (1 porcja, stat. 8 ),
• Alexander - różdżka, czerwony kryształ i fluoryt (zawieszone na szyi pod swetrem), bransoleta z włosów syreny (prawy nadgarstek pod rękawami), antidotum podstawowe (1 porcja) i czyścioszek (1 porcja, stat. 29).
• Sophia - przy sobie różdżka, metalowy przedmiot, zawieszone na rzemieniu schowanym pod ubraniem fluoryt, onyks czarny i amulet z jeleniego poroża, broszka z alabastrowym jednorożcem, w torbie kanapka z serem, eliksiry: maść z gwiazdy wodnej (1 porcja, stat. 10), kameleon (1 porcja, stat. 29), eliksir lodowego płaszcza (1 porcja, stat. 29), czyścioszek (1 porcja, stat. 29)
• Rufus - różdżka i metalowy przedmiot
• Vera - różdżka, metalowy przedmiot, oko ślepego, tabliczka czekolady z Miodowego Królestwa, zabezpieczone przed stłuczeniem eliksiry od Charlene: znieczulający (2 porcje, stat. 20), czuwający strażnik (1 porcja, stat. 20), antidotum podstawowe (1 porcja, stat. 5)
- Mapa:
Sposób poruszania się:
W jednej kolejce możecie podjąć się przejścia z jednego pokoju do drugiego (przekroczenie drzwi) oraz dokonać jednej akcji. W zamian możecie przejść przez dwa pokoje, ale bez możliwości dokonywania akcji. Jeśli nie przemieszczacie się, wciąż obowiązuje tylko jedna akcja (zaklęcie lub rzut na biegłość, itp.).
Legenda:
Literki na mapie odpowiadają waszym imionom.
Dodałam cyfry do ciał - jeśli chcecie zainteresować się którymś (wszystkimi jednocześnie nie możecie), to mam nadzieję, że to pomoże!
Białe maziaje przy odpowiednich miejscach to wynik działania Hexa Revelio Very.
- Ściana i pergamin zdobyty przez Verę:
Ściana z runami
Pergamin Very
Po raz wtóry zlustrowałem chłopaka spojrzeniem, ostatecznie kiwając głową.
- Mogło tak być, faktycznie. Jednak straciłem pamięć w połowie czerwca i niestety, nie posiadam tego wspomnienia. Jeśli później będziesz chciał się nim ze mną podzielić to bardzo chętnie bym je - i Ciebie - poznał. Ale to może w bardziej sprzyjających okolicznościach - powiedziałem, poświęcając po tym swoją uwagę mężczyźnie na podłodze, bowiem zdecydowanie nie był to czas na nadrabianie zaległości i odnajdywanie zagubionych wspomnień. A z rzeczonym człowiekiem zdecydowanie nie było dobrze.
Cholera.
Nic więcej nie przychodziło mi do głowy kiedy ujrzałem, jak rozległe są obrażenia mężczyzny. Nim zdążyłem zrobić cokolwiek, wybąkał tylko trzy słowa i umarł. Tak po prostu umarł. Spuściłem głowę, nie próbując już nawet przywracać go do życia żadnymi z technik znanych czy to czarodziejom, czy też mugolom. Zacisnąłem szczękę i westchnąłem, podnosząc się z kolan, a na mojej twarzy gościł wyraz zaniepokojenia. To wszystko nie brzmiało dobrze, zwłaszcza jeżeli miałem przy sobie mugola, który miał fobię przed magią. Wyciągnąłem do niego rękę, różdżkę nadal chowając w rękawie.
- Alex - powiedziałem, mimo że już to wiedział. Chciałem jednak mu się przedstawić. No i przy okazji go odrobinę... oczarować. - Nie wiem, czy powinieneś się tu znajdować. Wydarzyło się tu coś zdecydowanie nie z twojego świata, coś niezwykle niebezpiecznego - powiedziałem i wtem, nagle, jednocześnie jakby na potwierdzenie moich słów cały warsztat zadrżał w posadach, a ściany zawibrowały od potężnego ryku. - Nie wiem, czy nie lepiej byłoby, jakbyś stąd uciekł - i zostawił to nam, nieomal nie dodałem. Powstrzymałem się jednak - w końcu nie wracali stąd aurorzy, jakie szanse na powrót mieliśmy my, przypadkowa zbieranina czarodziejów?
Jak tylko Louis puścił moją dłoń przesunąłem różdżkę trochę w dół rękawa i ruszyłem do drzwi, które - jak mi się wydawało - prowadziły do drugiej części warsztatu. Wtedy jednak poczułem coś okropnego. Coś, co znałem aż zbyt dobrze, by była mi do tego potrzebna pamięć.
- Expecto patronum!
| używam jako zwykły patronus
- Mogło tak być, faktycznie. Jednak straciłem pamięć w połowie czerwca i niestety, nie posiadam tego wspomnienia. Jeśli później będziesz chciał się nim ze mną podzielić to bardzo chętnie bym je - i Ciebie - poznał. Ale to może w bardziej sprzyjających okolicznościach - powiedziałem, poświęcając po tym swoją uwagę mężczyźnie na podłodze, bowiem zdecydowanie nie był to czas na nadrabianie zaległości i odnajdywanie zagubionych wspomnień. A z rzeczonym człowiekiem zdecydowanie nie było dobrze.
Cholera.
Nic więcej nie przychodziło mi do głowy kiedy ujrzałem, jak rozległe są obrażenia mężczyzny. Nim zdążyłem zrobić cokolwiek, wybąkał tylko trzy słowa i umarł. Tak po prostu umarł. Spuściłem głowę, nie próbując już nawet przywracać go do życia żadnymi z technik znanych czy to czarodziejom, czy też mugolom. Zacisnąłem szczękę i westchnąłem, podnosząc się z kolan, a na mojej twarzy gościł wyraz zaniepokojenia. To wszystko nie brzmiało dobrze, zwłaszcza jeżeli miałem przy sobie mugola, który miał fobię przed magią. Wyciągnąłem do niego rękę, różdżkę nadal chowając w rękawie.
- Alex - powiedziałem, mimo że już to wiedział. Chciałem jednak mu się przedstawić. No i przy okazji go odrobinę... oczarować. - Nie wiem, czy powinieneś się tu znajdować. Wydarzyło się tu coś zdecydowanie nie z twojego świata, coś niezwykle niebezpiecznego - powiedziałem i wtem, nagle, jednocześnie jakby na potwierdzenie moich słów cały warsztat zadrżał w posadach, a ściany zawibrowały od potężnego ryku. - Nie wiem, czy nie lepiej byłoby, jakbyś stąd uciekł - i zostawił to nam, nieomal nie dodałem. Powstrzymałem się jednak - w końcu nie wracali stąd aurorzy, jakie szanse na powrót mieliśmy my, przypadkowa zbieranina czarodziejów?
Jak tylko Louis puścił moją dłoń przesunąłem różdżkę trochę w dół rękawa i ruszyłem do drzwi, które - jak mi się wydawało - prowadziły do drugiej części warsztatu. Wtedy jednak poczułem coś okropnego. Coś, co znałem aż zbyt dobrze, by była mi do tego potrzebna pamięć.
- Expecto patronum!
| używam jako zwykły patronus
The member 'Alexander Selwyn' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 95
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 95
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Nie poruszyła się nawet o krok. Wyczekująco wpatrywała się, jak powietrze gęstnieje, przemienia się w białą mgiełkę, pełznącą powoli w kierunku piwnicy, później diagramu - który ta powoli minęła, by osiąść na klamce drzwi - i w końcu schodów prowadzących na półpiętro. Zaklęcie działało tak, jak powinno. Wskazywało na obecność klątwy. A później sięgnęło ku dziecięcym bucikom. Spojrzenie zielonych oczu rejestrowało, jak dziecko podrywa się z miejsca i ucieka na piętro, ale ciało trwało w bezruchu, niezdolne do zaczerpnięcia powietrza. Poczucie, jakby coś wyciągało z niej najlepsze wspomnienia, wszystkie pozytywne uczucia, połączone z nagłym osłabieniem, nałożyło się na odczyt charakteru klątwy. Złożonej, nieznanej, wykraczającej poza skalę tego, z czym Leighton miała do czynienia w krótkiej karierze łamacza klątw. Przymknęła oczy, nie potrafiła ocenić upływu czasu. Podświadomie spodziewała się, że gdy je otworzy, zobaczy jak oddech zamienia się w parę, to jednak nie nastąpiło. Zamiast tego rozległ się huk, poprzedzony donośnym rykiem, a z sufitu posypały się kawałki tynku. Paskudne wrażenie minęło, pozostawiło po sobie równie nieprzyjemną świadomość, że tam u góry znajduje się najpewniej coś więcej. Być może za chwilę dowiedzą się, co.
- Dziecko nosi w sobie klątwę, potężną, zupełnie jakby w jednym ciele znajdowało się na raz wiele różnych istnień, przeplecionych ze sobą. Wiele różnych energii, magii - spróbowała ubrać wrażenie w słowa, zupełnie jakby wypowiedzenie ich na głos mogło przybliżyć ją choć trochę do zrozumienia z czym mają do czynienia. Niestety, nie przybliżyło. Wiedziała w tej chwili zbyt mało, by pozwolić sobie na przypuszczenia, błądziła w ciemności. - Zaklęcie zareagowało również na piwnicę i klamkę w drzwiach - wskazała na te w zachodniej ścianie, przy których leżało jedno z ciał. Ich rozmieszczenie było przypadkowe - kolejne znajdowało się tuż przy klapie w podłodze prowadzącej do piwnicy - czy może raczej związane z przekleństwem? Potrzebowali światła. Liczyła się z możliwością wywołania dodatkowych, niechcianych efektów, anomalie nadal stanowiły zagrożenie, ale przed przejściem do jakichkolwiek dalszych działań uznała za stosowne podjąć próbę przywołania kuli światła oraz rzucenia zaklęcia wspomagającego.
- Lumos maxima - wypowiedziała - Magicus extremos - kolejny ruch różdżką, kolejna spływająca z ust inkantacja.
| Pierwszy rzut k100 na lumos, drugi na magicus
- Dziecko nosi w sobie klątwę, potężną, zupełnie jakby w jednym ciele znajdowało się na raz wiele różnych istnień, przeplecionych ze sobą. Wiele różnych energii, magii - spróbowała ubrać wrażenie w słowa, zupełnie jakby wypowiedzenie ich na głos mogło przybliżyć ją choć trochę do zrozumienia z czym mają do czynienia. Niestety, nie przybliżyło. Wiedziała w tej chwili zbyt mało, by pozwolić sobie na przypuszczenia, błądziła w ciemności. - Zaklęcie zareagowało również na piwnicę i klamkę w drzwiach - wskazała na te w zachodniej ścianie, przy których leżało jedno z ciał. Ich rozmieszczenie było przypadkowe - kolejne znajdowało się tuż przy klapie w podłodze prowadzącej do piwnicy - czy może raczej związane z przekleństwem? Potrzebowali światła. Liczyła się z możliwością wywołania dodatkowych, niechcianych efektów, anomalie nadal stanowiły zagrożenie, ale przed przejściem do jakichkolwiek dalszych działań uznała za stosowne podjąć próbę przywołania kuli światła oraz rzucenia zaklęcia wspomagającego.
- Lumos maxima - wypowiedziała - Magicus extremos - kolejny ruch różdżką, kolejna spływająca z ust inkantacja.
| Pierwszy rzut k100 na lumos, drugi na magicus
The member 'Vera Leighton' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 17
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
--------------------------------
#3 'k100' : 68
--------------------------------
#4 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 17
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
--------------------------------
#3 'k100' : 68
--------------------------------
#4 'Anomalie - CZ' :
Sophia pozostawała niezwykle uważna i czujna. Bystre spojrzenie próbowało dopatrzeć się nieprawidłowości i potencjalnych wskazówek. Choć runy i identyfikowanie ewentualnych klątw wolała pozostawić Verze, samej nie mając o nich zielonego pojęcia, skupiła się zwłaszcza na ciałach. Jej początkowe przeczucie było słuszne – znała ludzi, których zobaczyła, znała ich ze swojej pracy. Najbliżej niej leżała młoda kobieta, w której rozpoznała Loenę, przy drzwiach znajdował się starszy łamacz klątw, Hendrick. Leżące na schodach ciało młodego mężczyzny również wyglądało znajomo, choć twarzy nie dostrzegała. Czwarte ciało znajdowało się zbyt daleko. Cały czas towarzyszył jej jakiś nieprzyjemny ucisk w środku – choć widok śmierci nie był dla niej nowy ani obcy, patrzenie na ciała zmarłych towarzyszy zawsze było czymś wyjątkowo przykrym. Mogli teraz zrobić tylko jedno – starać się rozwikłać zagadkę tego miejsca i dowiedzieć się, co tu się stało, by śmierć tych ludzi nie poszła na marne.
Próbowała odezwać się do dziecka siedzącego na schodach, ale nie dało się ukryć, że w kontaktach z dziećmi była dość nieporadna. Może zbyt mało w niej było kobiecości oraz odpowiednich instynktów, stąd jej głos brzmiał raczej rzeczowo, jakby zwracała się do osoby dorosłej. Nieznajome dziecko uciekło jednak na górę ledwie czubka jego buta dotknęła poświata zaklęcia Very. Stało się to tak szybko, że Sophia nie do końca rozumiała, co właściwie miało miejsce, ani tym bardziej kim było to dziwne dziecko, żywa istota wśród martwych ciał.
Z góry nagle dobiegł olbrzymi ryk. Coś huknęło, budynek zatrząsł się, a z sufitu posypały się fragmenty tynku. Co znajdowało się na górze oprócz dziecka, które tam uciekło? Czym była istota z taką furią rzucająca się po nieznanych pomieszczeniach? A może nie była to żadna istota, tylko anomalia lub zmutowana anomaliami osoba lub zwierzę? Widziała już niejedno miejsce skażone anomalią i w wielu z nich znajdowały się rzeczy mogące wykraczać nawet poza pojęcie czarodziejów.
Zwalczyła jednak impuls podpuszczający ją, by pobiegła na górę. Byłoby to nierozsądne, zwłaszcza jeśli w domu znajdowały się klątwy i niezidentyfikowane istoty lub anomalie. Nie pomoże innym ani nie dokończy misji zmarłych, jeśli sama da się tak głupio zabić. Zdrowy rozsądek kazał jej póki co pozostać na dole. Jeśli mieli wybierać się na górę, to większą grupą, która umożliwi skuteczniejsze zmierzenie się z nieznanym. Potrzebowali też Very i jej runicznej wiedzy, a póki co wciąż wiele niezbadanych kwestii znajdowało się tutaj. Dzięki łamaczce klątw dowiedzieli się przynajmniej, że dziecko również było przeklęte, musieli uważać też na klapę w podłodze i klamkę od drzwi.
Mugolskie oświetlenie było zepsute, żarówki popękały; zanim jednak zdążyła rzucić lumos maxima, zrobiła to Vera. Zdecydowała się więc na inne zaklęcie:
- Carpiene – rzuciła, próbując zobaczyć zwłaszcza to, co może kryć się na górze, w piwnicy i w nieznanych pomieszczeniach. Może to zaklęcie powie jej, w którym miejscu znajdowała się istota na górze oraz dziecko?
- Jak myślisz, co to za klątwy? Mogłabyś spróbować zidentyfikować przynajmniej tą na klapie do piwnicy? – zapytała, zwracając się do Very. Jeśli klapa była zaklęta, z pewnością coś chroniła. Tylko co? Mogli to zbadać zanim pójdą na górę. – Spotkałaś się kiedyś z czymś, co przypominało klątwę nałożoną na to dziecko? – To, co usłyszała, było zdecydowanie niepokojące, ale niestety musiała polegać na wiedzy Very i mieć nadzieję, że będzie potrafiła złamać te klątwy. Pozostawała też kwestia, kto w ogóle zadał sobie trud, by nakładać klątwy i rysować runiczne diagramy w mugolskim warsztacie i w jakim celu to zrobił. Z pozoru wydawało się to bez sensu, a jednak ktoś to zrobił, i kilkoro jej współpracowników zapłaciło najwyższą cenę za wejście tutaj.
- Można też spróbować rzucić zaklęcie Abspectus, by podejrzeć, co jest pod podłogą - podsunęła; sama skupiła się póki co na swojej próbie wykrycia obecności istot oraz pułapek.
Następnie jej uszu dobiegł dźwięk dzwonka, również dobiegający z góry. Po chwili przypomniała sobie, co wydawało podobne dźwięki – ojciec opowiadał jej kiedyś o urządzeniu zwanym telefonem, pokazał jej go oraz pobieżnie wyjaśnił jego przeznaczenie.
- To telefon – wyjaśniła szybko, podejrzewając że inni mogą mieć problem ze zidentyfikowaniem dźwięku. – To takie urządzenie, którego mugole używają do rozmawiania ze sobą na odległość. – Tak działało to w najprostszym możliwym skrócie. Być może jakiś inny mugol próbował zatelefonować właśnie do właściciela warsztatu? Większość czarodziejów nie wiedziała, czym jest telefon, nie mówiąc o umiejętności używania go. – Mugolskie oświetlenie jest uszkodzone, żarówki popękały, ale najwyraźniej telefon działa – dodała po chwili, po czym zwróciła się w stronę młodej kobiety ze swojego niedawnego snu.
- Jakie odniósł obrażenia? – zapytała Cecily, widząc że pochylała się nad jednym z ciał; może fachowe oko ratowniczki łatwiej wychwyci anatomiczne nieprawidłowości. – Widziałaś kiedyś coś podobnego?
Sama podeszła bliżej do ciała swojej współpracownicy leżącego przy klapie, uważając, by nie dotknąć potencjalnie przeklętej powierzchni żadnym fragmentem swojego ciała, i próbowała dokonać jej oględzin. Może kobieta zginęła od klątwy? Może ona mogła dopatrzeć się w obrażeniach oznak czegoś czarnomagicznego? Ostrożnie ją przeszukała; może w chwili śmierci Loena miała przy sobie coś ważnego. Cały czas zachowywała ostrożność, znajdując się w sąsiedztwie miejsca, na którym może ciążyć klątwa. Nie zamierzała dotykać tej klapy bezpośrednio, dopóki Vera nie powie, co jest na nią nałożone, ale obrzuciła ją spojrzeniem, uważnie oglądając jej powierzchnię.
| rzucam Carpiene jako pierwszą akcję (plus anomalia do zaklęcia), jako drugą próbuję obejrzeć i przeszukać ciało nr 4, na wszelki wypadek rzucam kością
Próbowała odezwać się do dziecka siedzącego na schodach, ale nie dało się ukryć, że w kontaktach z dziećmi była dość nieporadna. Może zbyt mało w niej było kobiecości oraz odpowiednich instynktów, stąd jej głos brzmiał raczej rzeczowo, jakby zwracała się do osoby dorosłej. Nieznajome dziecko uciekło jednak na górę ledwie czubka jego buta dotknęła poświata zaklęcia Very. Stało się to tak szybko, że Sophia nie do końca rozumiała, co właściwie miało miejsce, ani tym bardziej kim było to dziwne dziecko, żywa istota wśród martwych ciał.
Z góry nagle dobiegł olbrzymi ryk. Coś huknęło, budynek zatrząsł się, a z sufitu posypały się fragmenty tynku. Co znajdowało się na górze oprócz dziecka, które tam uciekło? Czym była istota z taką furią rzucająca się po nieznanych pomieszczeniach? A może nie była to żadna istota, tylko anomalia lub zmutowana anomaliami osoba lub zwierzę? Widziała już niejedno miejsce skażone anomalią i w wielu z nich znajdowały się rzeczy mogące wykraczać nawet poza pojęcie czarodziejów.
Zwalczyła jednak impuls podpuszczający ją, by pobiegła na górę. Byłoby to nierozsądne, zwłaszcza jeśli w domu znajdowały się klątwy i niezidentyfikowane istoty lub anomalie. Nie pomoże innym ani nie dokończy misji zmarłych, jeśli sama da się tak głupio zabić. Zdrowy rozsądek kazał jej póki co pozostać na dole. Jeśli mieli wybierać się na górę, to większą grupą, która umożliwi skuteczniejsze zmierzenie się z nieznanym. Potrzebowali też Very i jej runicznej wiedzy, a póki co wciąż wiele niezbadanych kwestii znajdowało się tutaj. Dzięki łamaczce klątw dowiedzieli się przynajmniej, że dziecko również było przeklęte, musieli uważać też na klapę w podłodze i klamkę od drzwi.
Mugolskie oświetlenie było zepsute, żarówki popękały; zanim jednak zdążyła rzucić lumos maxima, zrobiła to Vera. Zdecydowała się więc na inne zaklęcie:
- Carpiene – rzuciła, próbując zobaczyć zwłaszcza to, co może kryć się na górze, w piwnicy i w nieznanych pomieszczeniach. Może to zaklęcie powie jej, w którym miejscu znajdowała się istota na górze oraz dziecko?
- Jak myślisz, co to za klątwy? Mogłabyś spróbować zidentyfikować przynajmniej tą na klapie do piwnicy? – zapytała, zwracając się do Very. Jeśli klapa była zaklęta, z pewnością coś chroniła. Tylko co? Mogli to zbadać zanim pójdą na górę. – Spotkałaś się kiedyś z czymś, co przypominało klątwę nałożoną na to dziecko? – To, co usłyszała, było zdecydowanie niepokojące, ale niestety musiała polegać na wiedzy Very i mieć nadzieję, że będzie potrafiła złamać te klątwy. Pozostawała też kwestia, kto w ogóle zadał sobie trud, by nakładać klątwy i rysować runiczne diagramy w mugolskim warsztacie i w jakim celu to zrobił. Z pozoru wydawało się to bez sensu, a jednak ktoś to zrobił, i kilkoro jej współpracowników zapłaciło najwyższą cenę za wejście tutaj.
- Można też spróbować rzucić zaklęcie Abspectus, by podejrzeć, co jest pod podłogą - podsunęła; sama skupiła się póki co na swojej próbie wykrycia obecności istot oraz pułapek.
Następnie jej uszu dobiegł dźwięk dzwonka, również dobiegający z góry. Po chwili przypomniała sobie, co wydawało podobne dźwięki – ojciec opowiadał jej kiedyś o urządzeniu zwanym telefonem, pokazał jej go oraz pobieżnie wyjaśnił jego przeznaczenie.
- To telefon – wyjaśniła szybko, podejrzewając że inni mogą mieć problem ze zidentyfikowaniem dźwięku. – To takie urządzenie, którego mugole używają do rozmawiania ze sobą na odległość. – Tak działało to w najprostszym możliwym skrócie. Być może jakiś inny mugol próbował zatelefonować właśnie do właściciela warsztatu? Większość czarodziejów nie wiedziała, czym jest telefon, nie mówiąc o umiejętności używania go. – Mugolskie oświetlenie jest uszkodzone, żarówki popękały, ale najwyraźniej telefon działa – dodała po chwili, po czym zwróciła się w stronę młodej kobiety ze swojego niedawnego snu.
- Jakie odniósł obrażenia? – zapytała Cecily, widząc że pochylała się nad jednym z ciał; może fachowe oko ratowniczki łatwiej wychwyci anatomiczne nieprawidłowości. – Widziałaś kiedyś coś podobnego?
Sama podeszła bliżej do ciała swojej współpracownicy leżącego przy klapie, uważając, by nie dotknąć potencjalnie przeklętej powierzchni żadnym fragmentem swojego ciała, i próbowała dokonać jej oględzin. Może kobieta zginęła od klątwy? Może ona mogła dopatrzeć się w obrażeniach oznak czegoś czarnomagicznego? Ostrożnie ją przeszukała; może w chwili śmierci Loena miała przy sobie coś ważnego. Cały czas zachowywała ostrożność, znajdując się w sąsiedztwie miejsca, na którym może ciążyć klątwa. Nie zamierzała dotykać tej klapy bezpośrednio, dopóki Vera nie powie, co jest na nią nałożone, ale obrzuciła ją spojrzeniem, uważnie oglądając jej powierzchnię.
| rzucam Carpiene jako pierwszą akcję (plus anomalia do zaklęcia), jako drugą próbuję obejrzeć i przeszukać ciało nr 4, na wszelki wypadek rzucam kością
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
The member 'Sophia Carter' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 20
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
--------------------------------
#3 'k100' : 92
#1 'k100' : 20
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
--------------------------------
#3 'k100' : 92
Stracił... pamięć? Po plecach przebiegł mi nieprzyjemny dreszcz. Co musiałoby się stać, żeby stracić pamięć? Nie znałem się na tym, ale z pewnością nic dobrego - jakiś upadek, uderzenie w głowę albo jakaś solidna trauma. Jak ta, kiedy biegałem... kiedy znalazł mnie Benjamin w lesie. Niewiele z tego pamiętam, ale to akurat może lepiej. Jakoś nie brakuje mi tych wspomnień. Ani trochę.
Przyjąłem jednak do wiadomości wyjaśnienia Alexa i kiwnąłem głową. Tak, tak, opowieści można by zostawić na inny czas. Taki, w którym akurat nie będziemy stać nad rannym...
- Winston... - wyjąkałem, kiedy rozpoznałem w mężczyźnie pomocnika Andersona. Może nie znałem go za bardzo, ale... kiedy chwycił Alexa za rękę i zobaczyłem jago ranę... zaniemówiłem przerażony. W głowie jak raz pojawił mi się obraz ojca przebitego jakimś metalowym ustrojstwem. Mnóstwo krwi i te gasnące oczy... tak teraz podobne do oczu moich rodziców, kiedy widziałem ich po raz ostatni. Wiedziałem co oznaczają, ale... ale przecież to nie możliwe, że...
- Nie, nie, nie... Winston... Winston - odruchowo chciałem go przywołać, powiedzieć, żeby nie odpływał, że to jeszcze nie czas. Że przecież zaraz mu pomożemy; wytrzyma, da radę...
Ale nie dał. I tak po prostu osunął się na podłogę zostawiając nas z tymi trzema niewyraźnymi słowami, na których w tej chwili nawet gdybym chciał, to nie potrafiłem się skupić. Wciąż odrętwiały, przestraszony i bezradny wpatrywałem się w ciało mężczyzny, którego już z nami nie było. Zrobiło mi się słabo i na bank pobladłem lekko... i chyba gdzieś w międzyczasie zapomniałem jak się oddycha. Dobrze więc, że Alex wstał i coś zaczął mówić. Do mnie. Zaraz... co on mówi?
Odetchnąłem głęboko i znów zacząłem oddychać, co w tej chwili było sporym sukcesem. Byłem już świadkiem śmierci - najpierw mamy, potem ojca, skoro sobie z nimi poradziłem, to i tym razem dam radę, prawda?
- ...Louis - odwróciwszy spojrzenie od martwego Winstona, skupiłem się na Alexie. To pomagało. Nawet nie wiem kiedy uścisnąłem jego dłoń, zrobiłem to wciąż bezwiednie.
- Louis Bott - przedstawiłem się całkiem, bo skoro mnie nie pamiętał, to wypadało, prawda?
I nie powinienem tu być, tak? Faktycznie, po tym, co zobaczyłem też zacząłem mieć wątpliwości czy to miejsce dla mnie. Zanim jednak otworzyłem choćby usta, żeby coś odpowiedzieć, po całym budynku poniósł się mrożący krew w żyłach, głośny ryk.
- Potwór - mruknąłem przypominając sobie słowa Winstona. Tak, to zdecydowanie musiało być to.
- Potwór jest na piętrze - powtórzyłem składając dukanie umierającego do kupy. Tylko to "szczęście"? Szczęście, że tu przyszliśmy? To miał na myśli?
Słowa Alexa dotarły do mnie jakby z oddali. Uciec. Tak, zapewne powinienem to właśnie zrobić. Ale wtedy spojrzałem na trzymane w dłoniach kasety i nieszczęsny ołówek.
- Nie mogę - powiedziałem sam zaskoczony swoim zdecydowaniem. Tak, tak, bałem się jak szalony i nie miałem najmniejszej ochoty spotkać tego potwora, który zabił Winstona, ale...
- Robert Anderson, właściciel tego warsztatu... wciąż może tu być - dodałem. Więcej: sądziłem, że to właśnie chciał powiedzieć Winston tym swoim "szczęściem". Całe szczęście, że przyszliśmy i znajdziemy Andersona, tak?
Znów zerknąłem na kasety trzymane w dłoniach. Jedna była zniszczona, drugą upuścił pomocnik Boba... miałem przeczucie, że wcale nie były przypadkowe i że mogły mieć jakieś znaczenie. Nie wiedziałem jakie, ale... jakieś. Kiedy więc Alex ruszył do drzwi na główną salę warsztatu, ja bez słowa doskoczyłem do małego radia i wsadziłem do niego kasetę Winstona - łatwo było ją poznać po zabrudzeniach z krwi. Nie czekając też na nic, wcisnąłem PLAY.
Przyjąłem jednak do wiadomości wyjaśnienia Alexa i kiwnąłem głową. Tak, tak, opowieści można by zostawić na inny czas. Taki, w którym akurat nie będziemy stać nad rannym...
- Winston... - wyjąkałem, kiedy rozpoznałem w mężczyźnie pomocnika Andersona. Może nie znałem go za bardzo, ale... kiedy chwycił Alexa za rękę i zobaczyłem jago ranę... zaniemówiłem przerażony. W głowie jak raz pojawił mi się obraz ojca przebitego jakimś metalowym ustrojstwem. Mnóstwo krwi i te gasnące oczy... tak teraz podobne do oczu moich rodziców, kiedy widziałem ich po raz ostatni. Wiedziałem co oznaczają, ale... ale przecież to nie możliwe, że...
- Nie, nie, nie... Winston... Winston - odruchowo chciałem go przywołać, powiedzieć, żeby nie odpływał, że to jeszcze nie czas. Że przecież zaraz mu pomożemy; wytrzyma, da radę...
Ale nie dał. I tak po prostu osunął się na podłogę zostawiając nas z tymi trzema niewyraźnymi słowami, na których w tej chwili nawet gdybym chciał, to nie potrafiłem się skupić. Wciąż odrętwiały, przestraszony i bezradny wpatrywałem się w ciało mężczyzny, którego już z nami nie było. Zrobiło mi się słabo i na bank pobladłem lekko... i chyba gdzieś w międzyczasie zapomniałem jak się oddycha. Dobrze więc, że Alex wstał i coś zaczął mówić. Do mnie. Zaraz... co on mówi?
Odetchnąłem głęboko i znów zacząłem oddychać, co w tej chwili było sporym sukcesem. Byłem już świadkiem śmierci - najpierw mamy, potem ojca, skoro sobie z nimi poradziłem, to i tym razem dam radę, prawda?
- ...Louis - odwróciwszy spojrzenie od martwego Winstona, skupiłem się na Alexie. To pomagało. Nawet nie wiem kiedy uścisnąłem jego dłoń, zrobiłem to wciąż bezwiednie.
- Louis Bott - przedstawiłem się całkiem, bo skoro mnie nie pamiętał, to wypadało, prawda?
I nie powinienem tu być, tak? Faktycznie, po tym, co zobaczyłem też zacząłem mieć wątpliwości czy to miejsce dla mnie. Zanim jednak otworzyłem choćby usta, żeby coś odpowiedzieć, po całym budynku poniósł się mrożący krew w żyłach, głośny ryk.
- Potwór - mruknąłem przypominając sobie słowa Winstona. Tak, to zdecydowanie musiało być to.
- Potwór jest na piętrze - powtórzyłem składając dukanie umierającego do kupy. Tylko to "szczęście"? Szczęście, że tu przyszliśmy? To miał na myśli?
Słowa Alexa dotarły do mnie jakby z oddali. Uciec. Tak, zapewne powinienem to właśnie zrobić. Ale wtedy spojrzałem na trzymane w dłoniach kasety i nieszczęsny ołówek.
- Nie mogę - powiedziałem sam zaskoczony swoim zdecydowaniem. Tak, tak, bałem się jak szalony i nie miałem najmniejszej ochoty spotkać tego potwora, który zabił Winstona, ale...
- Robert Anderson, właściciel tego warsztatu... wciąż może tu być - dodałem. Więcej: sądziłem, że to właśnie chciał powiedzieć Winston tym swoim "szczęściem". Całe szczęście, że przyszliśmy i znajdziemy Andersona, tak?
Znów zerknąłem na kasety trzymane w dłoniach. Jedna była zniszczona, drugą upuścił pomocnik Boba... miałem przeczucie, że wcale nie były przypadkowe i że mogły mieć jakieś znaczenie. Nie wiedziałem jakie, ale... jakieś. Kiedy więc Alex ruszył do drzwi na główną salę warsztatu, ja bez słowa doskoczyłem do małego radia i wsadziłem do niego kasetę Winstona - łatwo było ją poznać po zabrudzeniach z krwi. Nie czekając też na nic, wcisnąłem PLAY.
Make love music
Not war.
Not war.
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
Nieaktywni
Nie był to przyjemny widok, ale nie odbiegał od rutynowych inspekcji, jakie przyszło jej oglądać ostatnimi czasy. Cecily od razu połączyła charakterystyczne ślady na ciele ze swoimi wspomnieniami miejsc wypadku. Czarna magia. Chwilę jeszcze inspekcjonowała zwłoki po czym podniosła się z kucek i odwróciła w stronę reszty towarzystwa.
- Wiedziałam, że z tym bachorem jest coś nie tak. – Wymruczała na dźwięk słów przyjaciółki. Zatroskana obserwowała jak Vera przymyka oczy, najwyraźniej przytłoczona efektem własnego zaklęcia. – Zaraz zajmiemy się tamtym przejściem, ale najpierw... – Hagrid zmarszczyła brwi, kiedy usłyszała wykrzykiwane imię Alexa zza drzwi do północnej części budynku. Wygląda na to, że obcy nie jest tak nieznajomy jak im się wydawało. Powoli ruszyła w tamtą stronę, mijając Rufusa i Sophię, ale jednocześnie zachowując bezpieczną odległość między drzwiami do piwnicy. – Wszystkie ciała uległy poparzeniu w okolicach klatki piersiowej. Ten znajdujący się przy drzwiach z pewnością miał do czynienia z zaklęciami czarnomagicznymi. Na lewej nodze trzy głębokie rozdarcia. Może uciekając o coś zahaczył, albo zaatakowała go jakaś istota? Możemy spróbować ruszyć śladami krwi, chociaż to trudne zadanie, biorąc pod uwagę ich ilość. – Nagle do jej uszu dotarł donośny ryk, poprzedzający huk, a następnie potężny wstrząs. Rudera zadrżała u podstaw, a jej włosy przyprószył kurz i opadający tynk. Nie dano jej zbyt wiele czasu na reakcję, z piętra dochodził irytujący, powtarzalny dźwięk – coś na kształt nieprzerywalnego dzwonienia dzwonków na kolację w Hogwarcie.
- Te - le - fon. – Powtórzyła starannie słowo wypowiedziane przez Sophię. Rudowłosa zdawała się dużo wiedzieć na temat mugolskiego świata, czyżby miała z nim jakąś większą styczność? Cily będzie musiała o to spytać przy okazji, ale póki co mieli ważniejsze sprawy do zbadania. – Dobry pomysł z Abspectus, mogę spróbować je wywołać, ale potem pokuszę się sprawdzić co z Alexem. Wydawało mi się, że słyszałam czyjś krzyk zza tamtej ściany. – Wskazała na jedyne drzwi, które zdawały się nieobarczone klątwą. Wyciągnęła różdżkę przed siebie i skierowała ją na przestrzeń sąsiadującą z zamgloną klapą w podłodze. Wolała nie ryzykować używania magii wprost na przeklętym obiekcie, a jeśli znajdowało się tam jakieś pomieszczenie istniała szansa, że było na tyle duże żeby móc je zobaczyć. – Abspectus – Wypowiedziała zaklęcie stanowczo, wyraźnie artykułując głoski. Będąc bliżej następnego pokoju, coraz wyraźniej słyszała szmery rozmowy. A więc Selwyn wdał się w dyskusję z obcym, którego miał wytropić? Czy to możliwe, by na miejscu pojawił się jeszcze jeden przybysz, ale dziwnym trafem zaczął „zwiedzanie” z innego punktu niż oni? Cecily nie marnowała ani sekundy dłużej i pozostawiając resztę towarzystwa z efektami swojego zaklęcia, skierowała swoje kroki w stronę dalszej części warsztatu. Przycisnęła klamkę drzwi i w tym samym momencie poczuła się zupełnie jakby ktoś zaserwował jej potężnego kopniaka w środek brzucha. Przyłożyła drugą dłoń do skroni, chcąc uciszyć pulsujący w mózgu ból. Nagle poczęła mimowolnie wizualizować przed oczami najgorsze wspomnienia ze swojego życia. Kiedy w drugiej klasie kilkoro ślizgonów i krukonów goniło ją przez cały dziedziniec i krzyczało obelgi, moment pierwszej kary za niewłaściwe zachowanie na lekcjach, sowę od swojej matki informującą jak bardzo się zawiodła zachowaniem córki, dzień wykrycia choroby ojca Tangwystl, bal na zakończenie szkoły, na który nikt ją nie zaprosił... Wspomnienia przyspieszały i przyspieszały, lecąc na łeb i na szyję po jej umyśle. Zanim się zorientowała z jej oczu poleciało kilka łez, a sama Cecily upadła na kolana w otwartych drzwiach, starając się zahamować nadciągający zewsząd ból.
- O cholibka... – Wykrztusiła zszokowana, podczas gdy w głowie Hagrid dźwięczał krzyk nieznanej kobiety.
|Rzucam na Abspectus i przechodzę do pomieszczenia gdzie znajdują się Alex i Louis
- Wiedziałam, że z tym bachorem jest coś nie tak. – Wymruczała na dźwięk słów przyjaciółki. Zatroskana obserwowała jak Vera przymyka oczy, najwyraźniej przytłoczona efektem własnego zaklęcia. – Zaraz zajmiemy się tamtym przejściem, ale najpierw... – Hagrid zmarszczyła brwi, kiedy usłyszała wykrzykiwane imię Alexa zza drzwi do północnej części budynku. Wygląda na to, że obcy nie jest tak nieznajomy jak im się wydawało. Powoli ruszyła w tamtą stronę, mijając Rufusa i Sophię, ale jednocześnie zachowując bezpieczną odległość między drzwiami do piwnicy. – Wszystkie ciała uległy poparzeniu w okolicach klatki piersiowej. Ten znajdujący się przy drzwiach z pewnością miał do czynienia z zaklęciami czarnomagicznymi. Na lewej nodze trzy głębokie rozdarcia. Może uciekając o coś zahaczył, albo zaatakowała go jakaś istota? Możemy spróbować ruszyć śladami krwi, chociaż to trudne zadanie, biorąc pod uwagę ich ilość. – Nagle do jej uszu dotarł donośny ryk, poprzedzający huk, a następnie potężny wstrząs. Rudera zadrżała u podstaw, a jej włosy przyprószył kurz i opadający tynk. Nie dano jej zbyt wiele czasu na reakcję, z piętra dochodził irytujący, powtarzalny dźwięk – coś na kształt nieprzerywalnego dzwonienia dzwonków na kolację w Hogwarcie.
- Te - le - fon. – Powtórzyła starannie słowo wypowiedziane przez Sophię. Rudowłosa zdawała się dużo wiedzieć na temat mugolskiego świata, czyżby miała z nim jakąś większą styczność? Cily będzie musiała o to spytać przy okazji, ale póki co mieli ważniejsze sprawy do zbadania. – Dobry pomysł z Abspectus, mogę spróbować je wywołać, ale potem pokuszę się sprawdzić co z Alexem. Wydawało mi się, że słyszałam czyjś krzyk zza tamtej ściany. – Wskazała na jedyne drzwi, które zdawały się nieobarczone klątwą. Wyciągnęła różdżkę przed siebie i skierowała ją na przestrzeń sąsiadującą z zamgloną klapą w podłodze. Wolała nie ryzykować używania magii wprost na przeklętym obiekcie, a jeśli znajdowało się tam jakieś pomieszczenie istniała szansa, że było na tyle duże żeby móc je zobaczyć. – Abspectus – Wypowiedziała zaklęcie stanowczo, wyraźnie artykułując głoski. Będąc bliżej następnego pokoju, coraz wyraźniej słyszała szmery rozmowy. A więc Selwyn wdał się w dyskusję z obcym, którego miał wytropić? Czy to możliwe, by na miejscu pojawił się jeszcze jeden przybysz, ale dziwnym trafem zaczął „zwiedzanie” z innego punktu niż oni? Cecily nie marnowała ani sekundy dłużej i pozostawiając resztę towarzystwa z efektami swojego zaklęcia, skierowała swoje kroki w stronę dalszej części warsztatu. Przycisnęła klamkę drzwi i w tym samym momencie poczuła się zupełnie jakby ktoś zaserwował jej potężnego kopniaka w środek brzucha. Przyłożyła drugą dłoń do skroni, chcąc uciszyć pulsujący w mózgu ból. Nagle poczęła mimowolnie wizualizować przed oczami najgorsze wspomnienia ze swojego życia. Kiedy w drugiej klasie kilkoro ślizgonów i krukonów goniło ją przez cały dziedziniec i krzyczało obelgi, moment pierwszej kary za niewłaściwe zachowanie na lekcjach, sowę od swojej matki informującą jak bardzo się zawiodła zachowaniem córki, dzień wykrycia choroby ojca Tangwystl, bal na zakończenie szkoły, na który nikt ją nie zaprosił... Wspomnienia przyspieszały i przyspieszały, lecąc na łeb i na szyję po jej umyśle. Zanim się zorientowała z jej oczu poleciało kilka łez, a sama Cecily upadła na kolana w otwartych drzwiach, starając się zahamować nadciągający zewsząd ból.
- O cholibka... – Wykrztusiła zszokowana, podczas gdy w głowie Hagrid dźwięczał krzyk nieznanej kobiety.
|Rzucam na Abspectus i przechodzę do pomieszczenia gdzie znajdują się Alex i Louis
Our hearts
become hearts of flesh when we learn where the outcast weeps
Cecily Hagrid
Zawód : Ratownik w Czarodziejskim Pogotowiu Ratunkowym
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You have not lived today until you have done something for someone who can never repay you
♪
♪
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Cecily Hagrid' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 1
--------------------------------
#2 'Anomalie - DN' :
#1 'k100' : 1
--------------------------------
#2 'Anomalie - DN' :
Alex, Louis:
Ciało Winstona opadło bezwładnie na podłogę, bezsprzecznie martwe, pozbawione życia w bardzo osobliwy sposób. Uczucie smutku przeminęło szybko razem z wypuszczonym na wolność patronusem – świetlisty kruk rozłożył w jasnym blasku skrzydła, chroniąc zarówno Alexandra, jak i Louisa przed… właściwie niczym. Nie pojawił się żaden dementor, ale smutek i obawy odpłynęły. Bott również poczuł się lepiej, uspokojony dobrą magią, jasną poświatą patronusa, poczuł, jak opuszczają go obawy i stres, jak odzyskuje stabilny oddech i trzeźwość umysłu. Kruk przysiadł swobodnie na krawędzi szafki, by po chwili rozpłynąć się w powietrzu. Słyszany szloch ustał momentalnie.
Louis, gdy dopadł do radia, miał wystarczająco dużo czasu, żeby odsłuchać obie strony kasety. Alexander również. Głos burczał, skrzypiał między wnętrznościami radia.
Strona A: (głos Roberta jest zwyczajny, ale jakby niepewnie wypowiada głoski, zastanawia się nad czymś)
„Kazał mi je wyłączyć, tak po prostu. Musiałem rzucić wszystko i biegać po całym warsztacie, żeby je wszystkie powyłączać. To tylko cztery agregaty, ale odłączył nie tylko mój zakład, ale i całą okolicę od prądu. Co prawda, nie było tam wiele domów, ale i tak musiałem się gęsto tłumaczyć przed McKeylem. Może nie trzeba było go słuchać.”
Strona B: (głos Roberta jest roztrzęsiony, wyraźnie przestraszony, głośno oddychał)
„On tam siedzi. SIEDZI. TAM. Na górze. ON. Wielka… Wielka… nie pamiętam, jak na niego mówimy. Siedzę w tej klitce od czterech dni. Laura próbuje mnie do siebie wołać, ale… a jeśli powinienem jej posłuchać? Moja mała dziewczynka. Muszę uważać. Jedno tąpnięcie i zapadłby się na mnie.”
Cecily, Sophia, Vera, Rufus:
Usłyszeliście zza drzwi przy północnej stronie, jak ktoś wyraźnie wypowiada zaklęcie, a za chwilę coś buczy, zamienia się w coś na kształt syczenia i burczenia.
Lumos Maxima, którego wyczarowania podjęła się Vera, wypłynęła z jej różdżki z pewnym trudem, wyczuwalnym przez kobietę, po czym w formie kuli zawisła w pobliżu schodów, rozjaśniając całą przestrzeń głównej sali jasnym, mlecznym światłem. Kula pojawiła się w idealnym momencie, kilka chwil później z sali umknęły ostatnie promienie zachodzącego słońca. Wzmocnienie jej sojuszników, czyli osób stojących najbliżej niej, również zakończyło się sukcesem. Niedługo po machnięciu przez Verę różdżką Cecily, Rufus i Sophia poczuli napływ sił i energii.
Sophia stała bardzo blisko klapy i kiedy rzucała zaklęcie, musiała poczuć, jak jej różdżka nagle zamiera, robi się niezwykle zimna, a zaraz potem… niespokojnie poruszyła się mosiężna obręcz na klapie. Wrażenie szybko minęło, Sophia mogła wiedzieć jedno – to na pewno nie była anomalia. Gdy podeszła do ciała, od razu poczuła emanujące od niego zimno – a może raczej od klapy, której sąsiadowało ciało. Znalazła przy niej złamaną w pół różdżkę i zwiniętą, nadpaloną kartkę z krótkim „nie słuchaj kobiety w czerwieni”.
Różdżka Cecily zupełnie się zbuntowała, jakby również i ją przytłoczyła wszechobecna atmosfera całego budynku i kiedy kobieta chciała wypowiedzieć zaklęcie, to cofnęła się po jej dłoni piorunującym bólem i zatrzymało się na jej oczach, zasnuwając je białą błoną. W skroniach piekło, w głowie zakręciło jej się od nagłej utraty równowagi. Ból wyraźnie jednak słabł. Zmusiło ją to do zatrzymania się tuż przed drzwiami.
| Na odpis macie 48h.
Efekt zaklęcia ciążącego na Cecily będzie trwało jedną turę. Cecily ma utrudnione celowanie zaklęć - +30 do ST, niwelowane przez bonus przysługujący ze spostrzegawczości.
Słuchanie jednej strony kasety to jedna akcja, Louis przesłuchał w tej turze dwie, ponieważ można było wykonać dwie akcje.
Magicus Extremos dla Sophii, Rufusa i Cecily: +18 1/3
Ciało Winstona opadło bezwładnie na podłogę, bezsprzecznie martwe, pozbawione życia w bardzo osobliwy sposób. Uczucie smutku przeminęło szybko razem z wypuszczonym na wolność patronusem – świetlisty kruk rozłożył w jasnym blasku skrzydła, chroniąc zarówno Alexandra, jak i Louisa przed… właściwie niczym. Nie pojawił się żaden dementor, ale smutek i obawy odpłynęły. Bott również poczuł się lepiej, uspokojony dobrą magią, jasną poświatą patronusa, poczuł, jak opuszczają go obawy i stres, jak odzyskuje stabilny oddech i trzeźwość umysłu. Kruk przysiadł swobodnie na krawędzi szafki, by po chwili rozpłynąć się w powietrzu. Słyszany szloch ustał momentalnie.
Louis, gdy dopadł do radia, miał wystarczająco dużo czasu, żeby odsłuchać obie strony kasety. Alexander również. Głos burczał, skrzypiał między wnętrznościami radia.
Strona A: (głos Roberta jest zwyczajny, ale jakby niepewnie wypowiada głoski, zastanawia się nad czymś)
„Kazał mi je wyłączyć, tak po prostu. Musiałem rzucić wszystko i biegać po całym warsztacie, żeby je wszystkie powyłączać. To tylko cztery agregaty, ale odłączył nie tylko mój zakład, ale i całą okolicę od prądu. Co prawda, nie było tam wiele domów, ale i tak musiałem się gęsto tłumaczyć przed McKeylem. Może nie trzeba było go słuchać.”
Strona B: (głos Roberta jest roztrzęsiony, wyraźnie przestraszony, głośno oddychał)
„On tam siedzi. SIEDZI. TAM. Na górze. ON. Wielka… Wielka… nie pamiętam, jak na niego mówimy. Siedzę w tej klitce od czterech dni. Laura próbuje mnie do siebie wołać, ale… a jeśli powinienem jej posłuchać? Moja mała dziewczynka. Muszę uważać. Jedno tąpnięcie i zapadłby się na mnie.”
Cecily, Sophia, Vera, Rufus:
Usłyszeliście zza drzwi przy północnej stronie, jak ktoś wyraźnie wypowiada zaklęcie, a za chwilę coś buczy, zamienia się w coś na kształt syczenia i burczenia.
Lumos Maxima, którego wyczarowania podjęła się Vera, wypłynęła z jej różdżki z pewnym trudem, wyczuwalnym przez kobietę, po czym w formie kuli zawisła w pobliżu schodów, rozjaśniając całą przestrzeń głównej sali jasnym, mlecznym światłem. Kula pojawiła się w idealnym momencie, kilka chwil później z sali umknęły ostatnie promienie zachodzącego słońca. Wzmocnienie jej sojuszników, czyli osób stojących najbliżej niej, również zakończyło się sukcesem. Niedługo po machnięciu przez Verę różdżką Cecily, Rufus i Sophia poczuli napływ sił i energii.
Sophia stała bardzo blisko klapy i kiedy rzucała zaklęcie, musiała poczuć, jak jej różdżka nagle zamiera, robi się niezwykle zimna, a zaraz potem… niespokojnie poruszyła się mosiężna obręcz na klapie. Wrażenie szybko minęło, Sophia mogła wiedzieć jedno – to na pewno nie była anomalia. Gdy podeszła do ciała, od razu poczuła emanujące od niego zimno – a może raczej od klapy, której sąsiadowało ciało. Znalazła przy niej złamaną w pół różdżkę i zwiniętą, nadpaloną kartkę z krótkim „nie słuchaj kobiety w czerwieni”.
Różdżka Cecily zupełnie się zbuntowała, jakby również i ją przytłoczyła wszechobecna atmosfera całego budynku i kiedy kobieta chciała wypowiedzieć zaklęcie, to cofnęła się po jej dłoni piorunującym bólem i zatrzymało się na jej oczach, zasnuwając je białą błoną. W skroniach piekło, w głowie zakręciło jej się od nagłej utraty równowagi. Ból wyraźnie jednak słabł. Zmusiło ją to do zatrzymania się tuż przed drzwiami.
| Na odpis macie 48h.
Efekt zaklęcia ciążącego na Cecily będzie trwało jedną turę. Cecily ma utrudnione celowanie zaklęć - +30 do ST, niwelowane przez bonus przysługujący ze spostrzegawczości.
Słuchanie jednej strony kasety to jedna akcja, Louis przesłuchał w tej turze dwie, ponieważ można było wykonać dwie akcje.
Magicus Extremos dla Sophii, Rufusa i Cecily: +18 1/3
- Informacje:
- Żywotność:
• Louis - 170/170
• Cecily - 207/207
• Alexander - 220/220
• Sophia - 240/240
• Rufus - 242/242
• Vera - 200/200
Ekwipunek:
• Louis - skórzana, zniszczona torba-listonoszka, a w niej: prądnica, scyzoryk, paczka papierosów, paczka zapałek, portfel z dokumentami i drobniakami, notes i ołówek;
• Cecily - różdżka, metalowy przedmiot, eliksir wiggenowy (1 porcja, stat. 8 ),
• Alexander - różdżka, czerwony kryształ i fluoryt (zawieszone na szyi pod swetrem), bransoleta z włosów syreny (prawy nadgarstek pod rękawami), antidotum podstawowe (1 porcja) i czyścioszek (1 porcja, stat. 29).
• Sophia - przy sobie różdżka, metalowy przedmiot, zawieszone na rzemieniu schowanym pod ubraniem fluoryt, onyks czarny i amulet z jeleniego poroża, broszka z alabastrowym jednorożcem, w torbie kanapka z serem, eliksiry: maść z gwiazdy wodnej (1 porcja, stat. 10), kameleon (1 porcja, stat. 29), eliksir lodowego płaszcza (1 porcja, stat. 29), czyścioszek (1 porcja, stat. 29)
• Rufus - różdżka i metalowy przedmiot
• Vera - różdżka, metalowy przedmiot, oko ślepego, tabliczka czekolady z Miodowego Królestwa, zabezpieczone przed stłuczeniem eliksiry od Charlene: znieczulający (2 porcje, stat. 20), czuwający strażnik (1 porcja, stat. 20), antidotum podstawowe (1 porcja, stat. 5)
- Mapa:
Sposób poruszania się:
W jednej kolejce możecie podjąć się przejścia z jednego pokoju do drugiego (przekroczenie drzwi) oraz dokonać jednej akcji. W zamian możecie przejść przez dwa pokoje, ale bez możliwości dokonywania akcji. Jeśli nie przemieszczacie się, wciąż obowiązuje tylko jedna akcja (zaklęcie lub rzut na biegłość, itp.).
Legenda:
Literki na mapie odpowiadają waszym imionom.
Dodałam cyfry do ciał - jeśli chcecie zainteresować się którymś (wszystkimi jednocześnie nie możecie), to mam nadzieję, że to pomoże!
Białe maziaje przy odpowiednich miejscach to wynik działania Hexa Revelio Very.
- Ściana i pergamin zdobyty przez Verę:
Ściana z runami
Pergamin Very
W miejsca całkowicie bezpieczne - nie wierzyła. Nie oczekiwała, że takie będą. Z braku oczekiwań brał się brak rozczarowań, zawiedzionych nadziei, poczucia krzywdy nieodłącznie związanego z przekonaniem, że w danej chwili powinno być inaczej, lepiej. Paradoksalnie, pesymistyczne podejście znacznie upraszczało sprawę. Pozwalało sprowadzić rzecz do oceny prawdopodobieństwa, odsunąć emocje, przyjąć do wiadomości możliwe następstwa podejmowanych działań, wliczając w to perspektywę śmierci. Leighton rzadko bała się o siebie, dopiero cierpienie mniej lub bardziej bliskich osób wywoływało w niej realny dyskomfort. Zastanowiła się, czy fakt, że dziecko miało do czynienia z magią mógł dorzucić trzy knuty do ucieczki na piętro, podążyła za tą myślą. Znajdowali się w mugolskim warsztacie, dziewczynka nie musiała być czarownicą, a skoro tu była, mogła być w jakiś sposób powiązana z właścicielem lub pracownikami. Komentarz Cecily dotyczący tematu przyjęła do wiadomości, łącznie ze wcześniejszą przestrogą, choć nie uważała, by to z dzieckiem było coś nie tak. Z całym tym miejscem, z klątwami, z aurą budynku. Pisklę po prostu miało pecha.
- Nie, nie spotkałam się - odpowiedziała na pytanie Sophii, spokojnie i zgodnie z prawdą, choć prawdopodobnie nie w sposób, na który liczyła aurorka; zaskakująco łatwo przychodziło jej przyznanie się do niewiedzy - spotykam się teraz - dodała po chwili, robiąc kilka kroków w kierunku drzwi. Zamierzała przyjrzeć się tej klamce. Sophia ją znała, na ile to było możliwe, więc siłą rzeczy nie zobowiązywała do fałszywych zapewnień o kontroli nad sytuacją. Co było sprzyjające. Vera była przecież beznadziejnym kłamcą, nieszczególnie nadawała się do podnoszenia ludzi na duchu.
- Wolałabym, żeby ktoś zajrzał do drugiego pomieszczenia, rozejrzał się - kontynuowała - może dowiemy się czegoś więcej. Piwnicy na razie dajmy spokój, przynajmniej na chwilę. Nie mamy żadnej gwarancji, że używanie przy niej magii nie skończy się czymś paskudnym - ot, taka klątwa pożogi aktywowała się, lub nie, przy próbach użycia czarów, w losowy sposób. Na kategoryczne wykluczenie podobnych efektów było jeszcze wcześnie. Po co dodatkowo kusić los? Klątw nie łamało się ot tak, a kiedy coś szło źle, nie lubiła mieć wokół siebie innych, bo nigdy nie dało się przewidzieć, w kogo uderzy kapryśna magia. Wystarczyło, że wtrąci się w to anomalia, co nie byłoby wcale czymś nieprawdopodobnym. Normalną, książkową procedurą byłoby wyproszenie postronnych z pomieszczenia, a przy odrobinie szczęścia z całego budynku. Na tak komfortowe warunki nie miała co liczyć, czas też raczej nie działał na ich korzyść.
Widząc reakcję Cecily niemal zawróciła, w szczątkowym ludzkim odruchu, nakazującym zadać to jedno irracjonalne pytanie - czy wszystko jest w porządku - nie opuściło jednak ust, wyrażone szybkim, kontrolnym spojrzeniem zielonych oczu.
Zamierzała wykorzystać obecność wyczarowanego (opornie, czuła, że niewiele zabrakło, by magia odmówiła jej na tym polu współpracy) światła, poszukać ukrytych run, czegoś co kotwiczyło klątwę na klamce. Kierowała się impulsem nakazującym przyjąć, że cokolwiek zostało zabezpieczone w ten sposób, może być w jakimś sensie istotne. Piwnica i diagram musiały poczekać. Nie była nieomylna, wybór mógł być błędny, ale nad tym zastanowi się dopiero, gdy już na własne oczy zobaczy jego następstwa.
| Podchodzę do drzwi w zachodniej ścianie, przyglądam się obłożonej klątwą klamce, szukam ukrytych run. Spostrzegawczość II, +30.
- Nie, nie spotkałam się - odpowiedziała na pytanie Sophii, spokojnie i zgodnie z prawdą, choć prawdopodobnie nie w sposób, na który liczyła aurorka; zaskakująco łatwo przychodziło jej przyznanie się do niewiedzy - spotykam się teraz - dodała po chwili, robiąc kilka kroków w kierunku drzwi. Zamierzała przyjrzeć się tej klamce. Sophia ją znała, na ile to było możliwe, więc siłą rzeczy nie zobowiązywała do fałszywych zapewnień o kontroli nad sytuacją. Co było sprzyjające. Vera była przecież beznadziejnym kłamcą, nieszczególnie nadawała się do podnoszenia ludzi na duchu.
- Wolałabym, żeby ktoś zajrzał do drugiego pomieszczenia, rozejrzał się - kontynuowała - może dowiemy się czegoś więcej. Piwnicy na razie dajmy spokój, przynajmniej na chwilę. Nie mamy żadnej gwarancji, że używanie przy niej magii nie skończy się czymś paskudnym - ot, taka klątwa pożogi aktywowała się, lub nie, przy próbach użycia czarów, w losowy sposób. Na kategoryczne wykluczenie podobnych efektów było jeszcze wcześnie. Po co dodatkowo kusić los? Klątw nie łamało się ot tak, a kiedy coś szło źle, nie lubiła mieć wokół siebie innych, bo nigdy nie dało się przewidzieć, w kogo uderzy kapryśna magia. Wystarczyło, że wtrąci się w to anomalia, co nie byłoby wcale czymś nieprawdopodobnym. Normalną, książkową procedurą byłoby wyproszenie postronnych z pomieszczenia, a przy odrobinie szczęścia z całego budynku. Na tak komfortowe warunki nie miała co liczyć, czas też raczej nie działał na ich korzyść.
Widząc reakcję Cecily niemal zawróciła, w szczątkowym ludzkim odruchu, nakazującym zadać to jedno irracjonalne pytanie - czy wszystko jest w porządku - nie opuściło jednak ust, wyrażone szybkim, kontrolnym spojrzeniem zielonych oczu.
Zamierzała wykorzystać obecność wyczarowanego (opornie, czuła, że niewiele zabrakło, by magia odmówiła jej na tym polu współpracy) światła, poszukać ukrytych run, czegoś co kotwiczyło klątwę na klamce. Kierowała się impulsem nakazującym przyjąć, że cokolwiek zostało zabezpieczone w ten sposób, może być w jakimś sensie istotne. Piwnica i diagram musiały poczekać. Nie była nieomylna, wybór mógł być błędny, ale nad tym zastanowi się dopiero, gdy już na własne oczy zobaczy jego następstwa.
| Podchodzę do drzwi w zachodniej ścianie, przyglądam się obłożonej klątwą klamce, szukam ukrytych run. Spostrzegawczość II, +30.
The member 'Vera Leighton' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 50
'k100' : 50
Sophia przyjęła do wiadomości wyjaśnienia Cecily. Niestety nie wiadomym było, jaka konkretnie czarna magia spowodowała te obrażenia – typowe zaklęcia czarnomagiczne, czy może anomalie? W obecnych czasach przez natłok obrażeń spowodowanych anomaliami identyfikacja niektórych była utrudniona i niejednoznaczna. Nadal nie wiedzieli więc, z czym mieli do czynienia i co zabiło tych ludzi. I mogło zagrażać także im.
Zza ściany dobiegały odgłosy rozmowy i jakieś dziwne dźwięki, ale skoro Alexander nie wzywał pomocy ani nie ostrzegał ich przed niebezpieczeństwem, to znaczyło, że wszystko było w porządku i mogli się skupić na poszukiwaniu wskazówek w tym pomieszczeniu – uzdrowiciel pewnie niedługo do nich dołączy i podzieli się swoimi odkryciami, na to przynajmniej liczyła. Rzeczy do sprawdzenia było bardzo wiele, a ich tylko czwórka, z Alexandrem piątka – z czego zaledwie jedna osoba znająca się na starożytnych runach i zdejmowaniu klątw. Wiedziała, że Vera nie mogła się rozdwoić, więc otwarcie klapy do piwnicy musiało chwilę poczekać. Sophia bardzo chciała ją sprawdzić, ale zdawała sobie sprawę, że dotykanie potencjalnie przeklętej powierzchni bez sprawdzenia jej przez łamacza mogło być przepisem na kłopoty. Zdrowy rozsądek pohamowywał pokusę i chęć konkretnego działania, na kursie uczyli ją, że nadmiar brawury i lekkomyślności najczęściej prowadzą do śmierci lub przynajmniej poważnych obrażeń. Stała czujność, słyszała każdego dnia. Jej zaklęcie się nie udało, ale mosiężna obręcz niespokojnie się poruszyła – czy to oznaczało, że było to ostrzeżenie przed czyhającą tam pułapką, gotową zranić kogoś mniej ostrożnego? Leżące przy klapie martwe ciało Loeny było wystarczającym ostrzeżeniem, podobnie jak ten dziwny, bijący od niej chłód. Również jej różdżka w momencie rzucania zaklęcia zrobiła się niezwykle zimna. Przy zwłokach znajomej z pracy znalazła tylko złamaną różdżkę i nadpalony świstek pergaminu. Czy kobieta umarła, próbując wejść do piwnicy, czy zabiło ją coś innego?
- Nie słuchaj kobiety w czerwieni... – przeczytała na głos, ale nie miała pojęcia, co to znaczy.
Usłuchała słów Very, która doradzała, że na chwilę powinni dać spokój piwnicy. Sophia ufała ocenie przyjaciółki, widziała zresztą, że ta zajmowała się innym przeklętym miejscem, które chwilowo absorbowało jej uwagę. Piwnica mogła zaczekać, tak przynajmniej jej się wydawało. Mogły sprawdzić ją za chwilę. Vera zdecydowanie powinna rzucić okiem na klapę, zanim ktokolwiek zacznie przy niej majstrować.
Zamiast dalej próbować badać okolice klapy, zdecydowała się rzucić ponownie zaklęcie Carpiene, choć zanim to zrobiła, odsunęła się kilka kroków od miejsca, w którym stała, i ustawiła się bardziej w centrum pomieszczenia, w okolicy początku schodów, by działanie zaklęcia objęło okręgiem większy obszar budynku. Potrzebowali więcej wskazówek co do zagrożeń, które mogły ich tu czekać, i w piwnicy i na górze, a to zaklęcie było najprostszym sposobem ich uzyskania z miejsca, w którym się znajdowali.
- Carpiene – rzuciła.
Zauważyła też dziwny problem Cecily.
- Wszystko dobrze? – zapytała ją, podejrzewając, że to jakaś anomalia mogła zadziałać w chwili rzucania zaklęcia. Oby to nie było nic groźnego.
Zwróciła się w stronę Very.
- Zróbmy na razie jak mówisz, zajrzyjmy tam, a potem zajmiemy się piwnicą. Razem – zgodziła się z jej sugestią, idąc w stronę pomieszczenia, które wskazała Vera. Tego, do którego wejście nie było przeklęte; zaklętymi drzwiami miała zająć się łamaczka, i biorąc pod uwagę te zabezpieczenia, miała szansę znaleźć tam coś ważnego. Ale w pokoju, do którego zmierzała Sophia, również mogło znajdować się coś ważnego. Ostrożnie nacisnęła na klamkę, próbując otworzyć drzwi pomieszczenia i zajrzeć do środka.
| rzucam zaklęcie i jeśli się da, próbuję wejść do pustego pokoju, na górze mapki z lewej strony
Zza ściany dobiegały odgłosy rozmowy i jakieś dziwne dźwięki, ale skoro Alexander nie wzywał pomocy ani nie ostrzegał ich przed niebezpieczeństwem, to znaczyło, że wszystko było w porządku i mogli się skupić na poszukiwaniu wskazówek w tym pomieszczeniu – uzdrowiciel pewnie niedługo do nich dołączy i podzieli się swoimi odkryciami, na to przynajmniej liczyła. Rzeczy do sprawdzenia było bardzo wiele, a ich tylko czwórka, z Alexandrem piątka – z czego zaledwie jedna osoba znająca się na starożytnych runach i zdejmowaniu klątw. Wiedziała, że Vera nie mogła się rozdwoić, więc otwarcie klapy do piwnicy musiało chwilę poczekać. Sophia bardzo chciała ją sprawdzić, ale zdawała sobie sprawę, że dotykanie potencjalnie przeklętej powierzchni bez sprawdzenia jej przez łamacza mogło być przepisem na kłopoty. Zdrowy rozsądek pohamowywał pokusę i chęć konkretnego działania, na kursie uczyli ją, że nadmiar brawury i lekkomyślności najczęściej prowadzą do śmierci lub przynajmniej poważnych obrażeń. Stała czujność, słyszała każdego dnia. Jej zaklęcie się nie udało, ale mosiężna obręcz niespokojnie się poruszyła – czy to oznaczało, że było to ostrzeżenie przed czyhającą tam pułapką, gotową zranić kogoś mniej ostrożnego? Leżące przy klapie martwe ciało Loeny było wystarczającym ostrzeżeniem, podobnie jak ten dziwny, bijący od niej chłód. Również jej różdżka w momencie rzucania zaklęcia zrobiła się niezwykle zimna. Przy zwłokach znajomej z pracy znalazła tylko złamaną różdżkę i nadpalony świstek pergaminu. Czy kobieta umarła, próbując wejść do piwnicy, czy zabiło ją coś innego?
- Nie słuchaj kobiety w czerwieni... – przeczytała na głos, ale nie miała pojęcia, co to znaczy.
Usłuchała słów Very, która doradzała, że na chwilę powinni dać spokój piwnicy. Sophia ufała ocenie przyjaciółki, widziała zresztą, że ta zajmowała się innym przeklętym miejscem, które chwilowo absorbowało jej uwagę. Piwnica mogła zaczekać, tak przynajmniej jej się wydawało. Mogły sprawdzić ją za chwilę. Vera zdecydowanie powinna rzucić okiem na klapę, zanim ktokolwiek zacznie przy niej majstrować.
Zamiast dalej próbować badać okolice klapy, zdecydowała się rzucić ponownie zaklęcie Carpiene, choć zanim to zrobiła, odsunęła się kilka kroków od miejsca, w którym stała, i ustawiła się bardziej w centrum pomieszczenia, w okolicy początku schodów, by działanie zaklęcia objęło okręgiem większy obszar budynku. Potrzebowali więcej wskazówek co do zagrożeń, które mogły ich tu czekać, i w piwnicy i na górze, a to zaklęcie było najprostszym sposobem ich uzyskania z miejsca, w którym się znajdowali.
- Carpiene – rzuciła.
Zauważyła też dziwny problem Cecily.
- Wszystko dobrze? – zapytała ją, podejrzewając, że to jakaś anomalia mogła zadziałać w chwili rzucania zaklęcia. Oby to nie było nic groźnego.
Zwróciła się w stronę Very.
- Zróbmy na razie jak mówisz, zajrzyjmy tam, a potem zajmiemy się piwnicą. Razem – zgodziła się z jej sugestią, idąc w stronę pomieszczenia, które wskazała Vera. Tego, do którego wejście nie było przeklęte; zaklętymi drzwiami miała zająć się łamaczka, i biorąc pod uwagę te zabezpieczenia, miała szansę znaleźć tam coś ważnego. Ale w pokoju, do którego zmierzała Sophia, również mogło znajdować się coś ważnego. Ostrożnie nacisnęła na klamkę, próbując otworzyć drzwi pomieszczenia i zajrzeć do środka.
| rzucam zaklęcie i jeśli się da, próbuję wejść do pustego pokoju, na górze mapki z lewej strony
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Warsztat w Outwood
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Surrey