Roratio Prewett
AutorWiadomość
Roratio Gideon Prewett
Data urodzenia: 8 II '36
Nazwisko matki: Selwyn
Miejsce zamieszkania: Weymouth
Czystość krwi: szlachetna
Status majątkowy: bogacz
Zawód: młodszy pracownik naukowy w Instytucie Ziołouzdrowicielstwa im. Beaumonta Marjoribanksa, działającym przy londyńskim ogrodzie botanicznym
Wzrost: 174 centymetry
Waga: 67 kilogramów
Kolor włosów: rdzawe
Kolor oczu: brudna zieleń
Znaki szczególne: niemaskowana iluzją szrama przecinająca lewy policzek aż po samą linię żuchwy (pamiątka z ostatniego tygodnia, następstwo próby poskromienia wyjątkowo energicznej roślinki); imponująca kolekcja paradnych nakryć głowy (inny kapelusz na każdy dzień miesiąca); piegi rozsiane po całym ciele; drobinki ziemi pod paznokciami
Nazwisko matki: Selwyn
Miejsce zamieszkania: Weymouth
Czystość krwi: szlachetna
Status majątkowy: bogacz
Zawód: młodszy pracownik naukowy w Instytucie Ziołouzdrowicielstwa im. Beaumonta Marjoribanksa, działającym przy londyńskim ogrodzie botanicznym
Wzrost: 174 centymetry
Waga: 67 kilogramów
Kolor włosów: rdzawe
Kolor oczu: brudna zieleń
Znaki szczególne: niemaskowana iluzją szrama przecinająca lewy policzek aż po samą linię żuchwy (pamiątka z ostatniego tygodnia, następstwo próby poskromienia wyjątkowo energicznej roślinki); imponująca kolekcja paradnych nakryć głowy (inny kapelusz na każdy dzień miesiąca); piegi rozsiane po całym ciele; drobinki ziemi pod paznokciami
10 i pół cala; orzech włoski; giętka; język kozłaga
Gryffindor
-
diabelskie sidła, wciągające moich bliskich, którzy szamoczą cię coraz zacieklej, desperacko próbując się uwolnić z objęć rośliny
morską solą; intensywną wonią zielarskiej kompozycji z dominującą nutą lawendy; rozgrzanym powietrzem
szczęśliwego Lacusa biegnącego w moją stronę
florystycznymi sekretami, ludźmi i ostatnimi czasy coraz bardziej tym, co przyniesie jutro
wymiatającym dziewczynom, Harpiom!
trenuję szermierkę i odkrywam smak herbacianych mieszanek w nieznanych mi jeszcze zakamarkach Wielkiej Brytanii
roślinnego szeptu
Ben Rees
Herbarium zapełnia się codziennością.
Próżno szukać w nim schludnej narracji, jakiejkolwiek systematyczności, czy też wiernie odwzorowanego kwiecistym szlakiem kalejdoskopu zdarzeń. Pierwsze łowy (wyschnięte niemalże na wiór - tak bardzo, że, zdawać by się mogło, wystarczyłoby przypadkiem objąć je oddechem, by ich budulec, efemeryczny pył, wzbił się po raz ostatni w powietrze, niknąc już na zawsze) chaotycznie przeplatają się z okazami uzbieranymi na przestrzeni już niemalże piętnastu lat - lecz Rory, choć nie jest w stanie bez chwili namysłu podać daty swoich narodzin, bez zająknięcia wymieniłby wszystkie rośliny schowane pomiędzy kartkami oszukanej wieczności - dokładnie w takiej kolejności, w jakiej zagościły w jego życiu.Żadna nie znalazła się tam przypadkowo.
Gdy najmłodszy z gromadki rudzielców buszował po rodowych włościach, sumiennie omijał pokraczną sylwetkę wiekowej ciotki, przytroczonej do samobujającego się fotela, który ustawiano specjalnie dla niej w cieniu - dopełniając obrazek magicznego kuriozum - lewitującego drzewa. Niczym strażniczka wrót do mistycznej cieplarni Prewettów strzegła jej przed szkodnikami pokroju Roratio (a przynajmniej do tej rangi urosła w jego wyobrażeniach, gdy zerkał z oddali na posępnie zadumaną krewną).Chyba nigdy nie był z siebie tak dumny, jak wtedy, gdy magia po raz pierwszy wyraźnie zabuzowała w jego żyłach (jakie znaczenie miało to, że nie było w tym ani krzty zasługi Rory'ego) - aż do wrzenia, czego kumulacja skończyła się teleportacją wprost do niedostępnej, szklanej fortecy - a chłopcu udało się dotychczas niemożliwe.
W pierwszej chwili jego uwagę przykuło coś, czego nie potrafił zignorować. Jednym, szybkim ruchem ukrócił męki pojękującej plangentinki, zrywając kwiat wydający z siebie niemal żałobne dźwięki - nie było w tym odruchu nic przemyślanego, zadziałał instynktownie, nie mogąc znieść roślinnego peanu, za bardzo przypominającego mu lament mamy (zdarzało jej się przychodzić do Tego Pokoju, oddzielonego od małego królestwa Roratio jedynie ścianą, i szlochać w poduszkę, kiedy myślała, że nikt nie ma prawa tego usłyszeć).
W środku znajdowało się coś jeszcze - coś, co sprawiło, że w jego głowie zakwitło całe naręcze pytań.
Drzewo genealogiczne zdawało się wypełniać całą przestrzeń.
Potężne, rozpościerające się aż po szklany sufit, majestatyczne – gałęzie wiły się w powietrzu, nie miały końca. Z duszą na ramieniu, jeszcze nie wiedząc, co to tak właściwie jest, podszedł jak najbliżej, a gdy położył rękę na chropowatej korze, jedna z gałęzi obniżyła się do poziomu, na którym Rory mógł dostrzec intrygujące go kwiaty - kolorowe, w niczym nie przypominające śnieżnej bieli pozostałego kwiecia. Każdy kwiat uwieczniał popiersie jednej osoby. Śliczne, uśmiechnięte twarze jego sióstr o delikatnych, sennych rysach. I dość poważnie wyglądający jak na swój młody wiek Archie. Rodzice - ojciec w uzdrowicielskiej szacie, mama z mizernym uśmiechem. A także... Prewett wyszczerzył się na widok swojej podobizny.
Jednej i... drugiej?
Choć ta druga zdawała się przedstawiać kogoś odrobinę starszego, poza tym detalem łudzące podobieństwo trudno było negować. Schroniony w płatkach bieli chłopiec łypał z zadziorską ciekawością na pochylonego nad nim Rory'ego.
Tak dowiedział się o swoim bracie.
Jednogłośna zmowa milczenia panowała aż do tamtego dnia - do chwili, w której przewrażliwiona na jego punkcie mama (gdy tylko znikał z zasięgu jej wzroku, zaczynała wpadać w panikę, bojąc się, że straci kolejne dziecko) pojawiła się u boku Roratio. Kilka dni później posadziła go na fotelu w salonie - a potem razem z tatą opowiedzieli rudzielcowi o Lacusie - tragiczną śmierć streścili w lakonicznych dwóch zdaniach, koncentrując się przede wszystkim na tym, kim był, gdy wesołe ogniki połyskiwały w jego oczach. Nagle wszystko nabrało sensu - niemalże wrogość, z jaką członkowie rodziny muskali wzrokiem Order Merlina przypominający o najboleśniejszych chwilach; czy też dziwaczne komentarze odległych krewnych, pojawiających się w dworku raz na rok i powtarzających w kółko - och, ależ jesteś podobny do brata (z Archiem trudno nazwać ich dwiema kroplami eliksiru). Śnieżnobiałe asfodelusy posadził na grobie Lacusa samodzielnie.
Gdy Julia uczyła się czytać, uroczo kalecząc skomplikowane słowa zdradliwie czyhające na nią w książkach, które podsuwał jej Rory, dowiedział się o tych kwiatach całkiem sporo. Mogły być Żywą Śmiercią, mogły też stać się od niej wybawieniem. Siostra snuła mu opowieść o czarodziejskim księciu, który właśnie dzięki tej magicznej roślinie obudził księżniczkę, upojoną Wywarem Żywej Śmierci. A Rory w tamtej chwili potrafił myśleć jedynie o tym, że jeśli w każdej opowieści kryje się choć ziarnko prawdy, to może asfodelusy zasadzone na grobie wydrą ze szpon wiecznego snu również Lacusa.
Nie rozumiał, dlaczego tata - wszystkowiedzący - nie zna tego jednego, najważniejszego zaklęcia, które sprawiłoby, że pierworodny znowu zagościłby w ich życiu (a mama uśmiechałaby się częściej - niewymuszenie).
Opustoszały dworek zamarzał w długie, jesienne wieczory.
Nienawidził tego, że urodził się ostatni - nie tylko nigdy nie poznał Lacusa, ale też musiał jakoś znieść wegetację w trakcie dłużących się miesięcy, które rodzeństwo spędzało w niedostępnej dla niego szkole. Zanim nauczył się odpisywać na ich listy, słał w odpowiedzi wyjce, przesadnie entuzjastycznie relacjonując wyimaginowane historie. W gruncie rzeczy czas poświęcał (z niewłasnej, przymuszonej woli) na czytanie śmiertelnie nudnych traktatów o czarodziejach z epoki różdżki łupanej. Ewentualnie, o zgrozo, na naukę manier, korygowanie postawy i wszystko to, co młody szlachcic rzekomo powinien mieć w małym, przeraźliwie sztywnym paluszku. Nienawidził katowania go teorią - zapamiętywał ją dopiero wtedy, gdy towarzyszyły jej ćwiczenia praktyczne. Może dlatego z taką łatwością przychodziła mu troska o rośliny - powielanie spokojnych ruchów dłoni opiekunów ich cieplarni działało na niego niemalże hipnotycznie.
O ile najczęściej energia go rozpierała, a on nie był w stanie wytrzymać kwadransa za biurkiem obwarowanym piętrzącą się do nieba stertą książek, o tyle podczas pielęgnowania ziół czas przestawał płynąć.
Był tylko Rory i jego kolejni podopieczni. Dłonie pachnące ziemią przesiąkniętą eliksirami zielarskimi. Buzia umorusana jej drobinkami.
Zaczął również zapełniać roślinami swój coraz bardziej kurczący się pod naporem zieleni pokój. Samodzielnie wyhodowanym przez niego rdestem ptasim dokarmiał kilka niezimujących za oceanem maluchów, a rodzeństwu przesyłał w kopertach mieszanki herbat ziołowych na każdą możliwą okazję, łudząc się, że robili z nich jakikolwiek użytek.
To podczas jednej z listopadowych nocy odnalazł pusty zeszyt i ukwiecił go zebranymi do tej pory okazami, z którymi wiązały się jego najważniejsze wspomnienia.
Wkrótce też zimne wieczory przestały być aż tak długie. Odkąd pojawiła się ona.
Nosiła z dumą najbrzydszy lawendowy wianek na świecie.
Sam go jej zaplótł, kiedy udało im się dostać do schowka z półkami uginającymi się pod ciężarem ingrediencji, podczas gdy ich rodzice trwali pogrążeni w ożywionej rozmowie w jednym z mniejszych saloników. Na dachu cieplarni kradli pierwsze promienie wiosennego słońca, zaplątującego się w jej włosy. W lodowatym, kwietniowym morzu uczyli się pływać (kurs przyspieszony - zintensyfikowane działania, żeby zmniejszyć szansę na zamarznięcie). Wreszcie miał kogoś, z kim mógł podzielić się całą gamą swoich dziecięcych zmartwień - tych mniej i bardziej wydumanych. Z czasem, gdy poznali się bliżej, nauczył się należycie doceniać ich relację, którą charakteryzowało wrażenie bezmiaru możliwości - jak gdyby mogli odejść razem, dokądkolwiek chcieli.
Pierwszym przystankiem był Hogwart.
Jedynie na Historii Magii nie potrafił wysiedzieć do końca zajęć - poza tym niechlubnym wyjątkiem w pozostałych dziedzinach wiedzy magicznej zawsze potrafił dostrzec refleksy czegoś niesamowitego, za czym bezwiednie podążał; nigdy nie wyzbył się zaszczepionej w dzieciństwie ciekawości świata i dorósł już do tego, żeby nie traktować edukacji jako zła koniecznego. Im stawał się starszy, tym bardziej ta ciekawość się zaostrzała. Trudno było mu jednak znaleźć wystarczającą dużo czasu, by z podobnym zaangażowaniem rozwijać się na różnych polach - poranki i wieczory spędzał pomagając nauczycielowi zielarstwa z roślinami, które wymagały intensywnej opieki; w przerwach pomiędzy zajęciami doczytywał informacje z botanicznych lektur (nadobowiązkowych).
Pobyt w szkole utwierdził go w przekonaniu, że jego dotychczasowe plany na przyszłość to nie żadna fanaberia ani efekt perswazji rodziców. Naprawdę chciał pójść w ślady starszego brata. I rozpocząć staż w Mungu, żeby kiedyś zostać toksykologiem.
Kiedy dotarła do niego sowa z listem skrytym w eleganckiej, schludnej papeterii, niemalże rzucił się na biedne zwierzę - a chwilę później, czytając raz za razem treść nowin, poczuł się tak, jakby duszkiem wypił butelkę Felix Felicis.
Herbata na najwyższym piętrze szpitala miała posmak jagód z jemioły.
Te z kolei charakteryzują się silnymi właściwościami leczniczymi oraz detoksykacyjnymi... wytwarza się z nich także eliksir zapomnienia. I to właśnie o zażyciu sporej dawki tej mikstury marzy za każdym razem, gdy przypomni sobie, w jaki sposób opuścił mury swoich marzeń. Poczuł się upokorzony. I paskudnie rozgoryczony, kiedy ktoś zarzucił mu, że jego miejsce na stażu powinna dostać zdolniejsza osoba, której jedyną wadą było to, iż nie miała pleców w postaci pracującego w szpitalu ojca-szlachcica.
Z początku uznał to za wierutne kłamstwo i przejaw czystej zawiści... w końcu ojciec nie posunąłby się do czegoś takiego, prawda? Ale kiedy jakiś czas później, wiedziony coraz większą niepewnością przeplatającą się z wyrzutami sumienia, zaskoczył go pytaniem o to, czy wykorzystał swoje znajomości, nie musiał czekać na odpowiedź. Z twarzy ojca nauczył się przecież czytać jak z otwartej księgi już dawno temu.
Ponoć zabrakło młodemu Prewettowi naprawdę niewiele - a że nie można było poszerzyć listy przyjętych na staż, papa skorzystał z koneksji w przejawie źle interpretowanej troski.
Rory jest piekielnie dumny. Nie był w stanie znieść myśli o tym, że taki proceder w ogóle miał miejsce. W herbaciarni w Mungu, w której spędził w trakcie niemalże rocznego stażu zdecydowanie zbyt dużo czasu, naskrobał naprędce epistolarną rezygnację.
Ukłucie żalu wbijające się w sam środek serca towarzyszyło mu aż do postawienia ostatniej kropki (a jego fantomowa pozostałość odzywała się jeszcze przez długi czas) - tak naprawdę nie chciał przecież opuszczać miejsca, z którym dotychczas wiązał swoją przyszłość, i w którym miał okazję nauczyć się wiele nie tylko o roślinach oraz eliksirach, lecz także o anatomii, a nawet o zaklęciach uzdrowicielskich. O zagadnieniach fascynujących młodego Prewetta od dawna.
Miał wtedy wrażenie, że kreśląc swój podpis, przekreśla również przyszłość. Ale nie potrafił inaczej.
Ostatni rok przyniósł bukiet zmian.
Pod fałszywym nazwiskiem zrekrutował się do formującej się jednostki badawczej w instytucie imienia Beaumonta Marjoribanksa - pod duchową pieczą mentora mają kontynuować jego dzieło i poświęcić się badaniu roślin o właściwościach uzdrowicielskich. Placówka mieści się przy londyńskim ogrodzie botanicznym, który stał się dla Prewetta drugim domem. Również w życiu prywatnym nie obeszło się bez małych rewolucji - podejrzewał, że ten dzień kiedyś nadejdzie, ale nie spodziewał się, że ich rodzice tak szybko porozumieją się w sprawie jego narzeczeństwa z młodziutką Weasleyówną. Oficjalne zaręczyny odbyły się pół roku temu (sponsorowane przez skromny bukiecik z waleriany w komplecie z pierścionkiem o szaleńczej wartości), a on wciąż nie zdążył się jeszcze oswoić z myślą o tym, że kolejnym etapem ma być ślub.
A wraz z nim dorosłość - zbliżająca się coraz większymi krokami. Majacząca na horyzoncie targanym burzliwymi zdarzeniami, obok których trudno już przejść obojętnie.
Patronus: bezkształtny; jedyna dotychczas próba wyczarowania Patronusa skończyła się całkowitą klęską.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 5 | Brak |
Zaklęcia i uroki: | 5 | Brak |
Czarna magia: | 0 | Brak |
Magia lecznicza: | 5 | Brak |
Transmutacja: | 5 | +3 |
Eliksiry: | 15 | +2 |
Sprawność: | 2 | Brak |
Zwinność: | 10 | Brak |
Język | Wartość | Wydane punkty |
Język ojczysty: angielski | II | 0 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Anatomia | II | 10 |
Astronomia | I | 2 |
Historia magii | I | 2 |
Numerologia | I | 2 |
Opieka nad magicznymi stworzeniami | I | 2 |
Retoryka | I | 2 |
Spostrzegawczość | I | 2 |
Zielarstwo | III | 25 |
Zręczne dłonie | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Szczęście | I | 5 |
Szlachecka etykieta | - | 0 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | 0 |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Literatura (wiedza) | I | 1 |
Malarstwo (wiedza) | I | 1 |
Muzyka (wiedza) | I | 1 |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Latanie na miotle | I | 1 |
Taniec balowy | I | 1 |
Jeździectwo | I | 1 |
Łyżwiarstwo | I | 1 |
Pływanie | I | 1 |
Szermierka | II | 7 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
- | - | 0 |
Reszta: 1 |
różdżka.
kołyszę się na nitce nieokreślonych pragnień, palce zaczepiam o rozszczepione na liściu słońce, chwytam umykający wszechświat
Ostatnio zmieniony przez Rory Prewett dnia 10.12.18 22:11, w całości zmieniany 2 razy
Rory Prewett
Zawód : botanik
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
and meet me there,
with bundles of flowers
we'll wait through
the hours of cold
with bundles of flowers
we'll wait through
the hours of cold
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Witamy wśród Morsów
Twoja karta została zaakceptowana
Najmłodszy z licznego rodzeństwa Prewettów Roratio od dziecka odznaczał się wyjątkowym zamiłowaniem do roślin. Dorastający w atmosferze kochającej się rodziny miał wszystko, czego mógł zapragnąć dorastający chłopiec, choć i jego dzieciństwo zostało naznaczone smutkiem w momencie, gdy poznał prawdę o zmarłym przed laty bracie, którego nigdy nie miał nawet szansy poznać. To nie przeszkodziło mu jednak w pełnym zapału poznawaniu świata, kiedy starsze rodzeństwo uczyło się w Hogwarcie. I choć zajęcia teoretyczne czy nauki etykiety nie stały się jego ulubionymi, wytrwale rozwijał w sobie pasję do roślin, która trwała również wtedy, gdy rozpoczął edukację w magicznej szkole i poznał smak innego świata niż ten w obrębie rodowego dworku. Wtedy narodziło się też marzenie o zostaniu uzdrowicielem wzorem brata - niestety rozstał się z nim przedwcześnie, gdy duma nie pozwoliła mu znieść świadomości, że dostał się na staż wyłącznie za sprawą koneksji ojca. Odważna, choć trudna decyzja o rezygnacji z marzeń ostatecznie doprowadziła go do ogrodu magibotanicznego, gdzie postanowił zostać badaczem magicznej flory, kontynuując rozwijanie się w pasji towarzyszącej mu od najwcześniejszych lat życia. Może z czasem okaże się, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło? Młody Prewett ma jeszcze wiele czasu, by udowodnić swoją wiedzę i dobroć dzielnego serca, które w nadciągających czasach mogą okazać się szczególnie cenne.
Kartę sprawdzał: Ramsey Mulciber
Różdżka, sowa
ELIKSIRY Eliksir przeciwbólowy (2 porcje, stat. 15)
INGREDIENCJE posiadane: płatki ciemiernika, piołun, figa abisyńska, mandragora, korzeń diabelskiego sidła, żądło mantykory, krew smoka, łuska smoka, popiół feniksa
[01.01.19] Ingrediencje (wrzesień/październik)
[14.01.19] Wykorzystano: płatki ciemiernika
BIEGŁOŚCI -
HISTORIA ROZWOJU [09.12.18] Karta postaci, 0 PD
[10.01.19] Klub pojedynków (październik), +10 PD
[12.01.19] Zdobycie osiągnięć: Nieugięty, Mały pędzibimber; +60 PD
[13.01.18] [G] Rozwój postaci: Zakup odbiornika czarodziejskiej rozgłośni
[18.01.19] Zakup: sowa, -50 PD
[01.01.19] Ingrediencje (wrzesień/październik)
[14.01.19] Wykorzystano: płatki ciemiernika
[10.01.19] Klub pojedynków (październik), +10 PD
[12.01.19] Zdobycie osiągnięć: Nieugięty, Mały pędzibimber; +60 PD
[13.01.18] [G] Rozwój postaci: Zakup odbiornika czarodziejskiej rozgłośni
[18.01.19] Zakup: sowa, -50 PD
Roratio Prewett
Szybka odpowiedź