Lewitująca wieża Big Bena
Strona 1 z 24 • 1, 2, 3 ... 12 ... 24
AutorWiadomość
Lewitująca wieża Big Bena
Burza, jaka w Noc Duchów 1956 r. nawiedziła Anglię, przełamała Big Bena na pół. Wejście do środka zostało zagrodzone, jednak niektórzy wciąż przemykali się do środka. Do czasu - podczas wojny w Londynie wiosną 1957 r. wieża została doszczętnie zniszczona ogniem. Opowieści mówią, że gdy ogień ją strawił i przewalił, bohaterska czarownica zatrzymała zegar przed upadkiem i zawiesiła go w powietrzu potężnym zaklęciem. Jego szczątki niebezpiecznie wiszą w ten sposób do dnia dzisiejszego.
Wnętrze zegara jest to rozległe pomieszczenie w kształcie kwadratu, które pełniło niegdyś funkcję strychu, dziś zaś służy głównie za atrakcję turystyczną oraz jeden z najlepszych punktów widokowych w całym mieście. Na wieżę prowadzą spiralne zrujnowane schody liczące niegdyś dokładnie trzysta trzydzieści cztery stopnie, dziś rozsypane, w wielu miejscach przerwane, w połowie oderwane. O ile ktoś wykaże się determinacją i odwagą, a także nie lada zwinnością, by wspiąć się na szczyt, dostrzeże zapierający dech w piersiach widok na nieskrytą już za popękaną szybą ogromną londyńską panoramę: dziesiątki rozmaitych budynków poprzecinanych sznurem dróg, mostów oraz sunącą spokojnie swym torem Tamizę. Miejsce to mimo szalejącej w Anglii wojny nie utraciło na swej popularności, każdego dnia będąc tłumnie odwiedzanym przez mrowie ciekawskich i zakochanych, a także przez liczne wycieczki szkolne. Na samym środku umiejscowiono dwa długie rzędy drewnianych, niewygodnych ławek, jak zwykle obleganych przez zmęczonych wspinaczką turystów, a także przyozdobionych wyżłobionymi scyzorykami lub magią napisami pamiątkowymi.
Zaś na każdej z czterech tarczy zegarów umiejscowiono łacińską sentencję: Domine salvam fac reginam nostram Victoriam primam, którą tłumaczyć można jako Panie, zachowaj naszą królową Victorię I.
Wnętrze zegara jest to rozległe pomieszczenie w kształcie kwadratu, które pełniło niegdyś funkcję strychu, dziś zaś służy głównie za atrakcję turystyczną oraz jeden z najlepszych punktów widokowych w całym mieście. Na wieżę prowadzą spiralne zrujnowane schody liczące niegdyś dokładnie trzysta trzydzieści cztery stopnie, dziś rozsypane, w wielu miejscach przerwane, w połowie oderwane. O ile ktoś wykaże się determinacją i odwagą, a także nie lada zwinnością, by wspiąć się na szczyt, dostrzeże zapierający dech w piersiach widok na nieskrytą już za popękaną szybą ogromną londyńską panoramę: dziesiątki rozmaitych budynków poprzecinanych sznurem dróg, mostów oraz sunącą spokojnie swym torem Tamizę. Miejsce to mimo szalejącej w Anglii wojny nie utraciło na swej popularności, każdego dnia będąc tłumnie odwiedzanym przez mrowie ciekawskich i zakochanych, a także przez liczne wycieczki szkolne. Na samym środku umiejscowiono dwa długie rzędy drewnianych, niewygodnych ławek, jak zwykle obleganych przez zmęczonych wspinaczką turystów, a także przyozdobionych wyżłobionymi scyzorykami lub magią napisami pamiątkowymi.
Zaś na każdej z czterech tarczy zegarów umiejscowiono łacińską sentencję: Domine salvam fac reginam nostram Victoriam primam, którą tłumaczyć można jako Panie, zachowaj naszą królową Victorię I.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Dłoń swą obracam w każdy kierunku świata i pod każdym istniejącym kątem. Patrzę na nią, jak światło pada i jak cienie padają, patrzę na tę grę świateł i patrzę na to wszystko inne i patrzę na te migoczące kryształki, które pokrywają skórę mojej dłoni. Zajmuje mnie to tak, że ludzie przychodzą i odchodzą, a ja wciąż tu jestem, czasem rzucając oko na widok mi dobrze znany. Chciałabym tu przyjść z kimś kogo kocham i cieszyć się tym widokiem z kimś kogo kocham, ale nie mam takiego kogoś prócz kociołka. Może powinnam go wziąć pod pachę i robić buch i buch przy tych wszystkich mugolach? Tak się zastanawiam i na chwilę przestaję patrzeć się na swoją dłoń, bo widzę przyjaciela swojego najdroższego. Moje serduszko trochę przyspiesza rytmu, boję się, że ktoś ciebie tu zobaczy, ale potem sobie przypominam, że oni ciebie nie widzą. Smutne to bardzo, nie widzieć najdroższej osoby w moim życiu, ja bym tak nie mogła, ale może po prostu zbyt przywykłam do niego? Nie wyobrażam sobie, aby zabrakło tych rozmów o sztuce czy rozmów w ogóle, bo czasem to jest dobrze tak porozmawiać od serce, o wszystkim, co mam w środku.
- Franz! Franz! – krzyczę do ciebie, a niektórzy ludzie patrzą się na mnie z krytyką w oczach. Nie mówię zbyt głośno, chyba że po trunku zacnym, lecz gdy zacznę krzyczeć to uczy swe zasłaniajcie. Macham, więc do ciebie i krzyczę twoje imię, a potem idę na spotkanie z tobą. Chcę cię przytulić, ale później mi się przypomina, że przecież nie jesteśmy w stanie tego zrobić. Czy ciebie to zasmuca? Mnie bardzo. Marzę o dniu w którym będę mogła dotknąć twojej skóry i przejechać opuszkami palców po twoich plecach i mówić Franz, jak ty dobrze całujesz, jeśli całować dobrze będziesz. Albo jeśli nie będziesz chciał się ze mną nigdy całować, to chociaż bym mówiła Franz, wspaniały z ciebie powiernik sekretów. Tak jak teraz to mówię – że mam cię w swoim serduszku przez cały czas, a jeśli ktoś się pojawia w moim serduszku, to łatwo nie wypuszczam. - Ożywiłam dziś mysz na dwie sekundy, czy to nie cudowne? – mówię ci i krzyczę jednocześnie. Czy to nie cudowne, Franz, że może i ciebie mogę przywrócić do życia na dwie sekundy? Możesz uznać mnie trochę za marną w tych moich poczynaniach, wybuchach kociołków, w końcu odkąd cię poznałam, osiągnęłam tylko tyle. Może nawet czasem nie chcesz mnie słuchać w tym wszystkim. Przepraszam, że ci powiedziałam, iż nie żyjesz. Mamy gorzko-słodką historię i nie może skończyć się ona tak, że dowiesz się, co jest powodem twojego zatrzymania się w tym świecie, i naprawisz wszystko i wyruszysz dalej, beze mnie. Jesteś moim przyjacielem, nie rób tego nigdy, będę płakać dniami i nocami aż powódź zrobię na świecie. Będą budować arki jak Noe. Chcesz mieć świat na sumieniu?
- Franz! Franz! – krzyczę do ciebie, a niektórzy ludzie patrzą się na mnie z krytyką w oczach. Nie mówię zbyt głośno, chyba że po trunku zacnym, lecz gdy zacznę krzyczeć to uczy swe zasłaniajcie. Macham, więc do ciebie i krzyczę twoje imię, a potem idę na spotkanie z tobą. Chcę cię przytulić, ale później mi się przypomina, że przecież nie jesteśmy w stanie tego zrobić. Czy ciebie to zasmuca? Mnie bardzo. Marzę o dniu w którym będę mogła dotknąć twojej skóry i przejechać opuszkami palców po twoich plecach i mówić Franz, jak ty dobrze całujesz, jeśli całować dobrze będziesz. Albo jeśli nie będziesz chciał się ze mną nigdy całować, to chociaż bym mówiła Franz, wspaniały z ciebie powiernik sekretów. Tak jak teraz to mówię – że mam cię w swoim serduszku przez cały czas, a jeśli ktoś się pojawia w moim serduszku, to łatwo nie wypuszczam. - Ożywiłam dziś mysz na dwie sekundy, czy to nie cudowne? – mówię ci i krzyczę jednocześnie. Czy to nie cudowne, Franz, że może i ciebie mogę przywrócić do życia na dwie sekundy? Możesz uznać mnie trochę za marną w tych moich poczynaniach, wybuchach kociołków, w końcu odkąd cię poznałam, osiągnęłam tylko tyle. Może nawet czasem nie chcesz mnie słuchać w tym wszystkim. Przepraszam, że ci powiedziałam, iż nie żyjesz. Mamy gorzko-słodką historię i nie może skończyć się ona tak, że dowiesz się, co jest powodem twojego zatrzymania się w tym świecie, i naprawisz wszystko i wyruszysz dalej, beze mnie. Jesteś moim przyjacielem, nie rób tego nigdy, będę płakać dniami i nocami aż powódź zrobię na świecie. Będą budować arki jak Noe. Chcesz mieć świat na sumieniu?
Przebudziły mnie okrzyki, zaraz dobyłem miecza. Nie, to nie miecz, to pistolet. Rewolwer amerykański nabity jedną kulą, jakbym był w westernie. Nigdy nie patrzyłem co nowego w Ameryce, acz jednego roku, zaraz przed wojną pamiętam taką ulotkę rozwieszoną w oknie mego ulubionego sklepu z książkami. Znajdował się on bardzo blisko Baker Street. Na ulotce widniał rysunek akwarelą, technika rokoka w zabarwieniu impresjonistycznym. Tak pisali później na ścianach teatru modernistycznego. Dużo, dużo później. Indianin przedstawiony w oknie księgarni rozbudzał wyobraźnię mą, byłem młodym chłopcem, pragnąłem przygody. Najchętniej pomiędzy udami tłustych włoszek ze wsi oblanych słońcem Toskani.
Dziś wszyscy chadzają na filmy - ruchome obrazy, są one wyświetlane w kinie, a ceny biletów zatrważają. Mi nikt biletów nie sprawdza, bo nie miałbym ich jak kupić. A do kina nie chodzę. Znalazłem się tam tylko jeden raz. Przyjaciele moi wciąż ponawiali rozmowy nad ruchomymi obrazami. Przed wojną widziałem jeden z tych filmów. Byłem akurat w Paryzu a Melies był u szczytu popularności. Jego ruchome obrazy były kolorowe, a uda mej przyjaciółki, była jedynie Niemką - nie były ani trochę tłuste. Jak możecie skojarzyć, nie zapałałem miłością do tego wynalazku.
Sięgam jednak za pazuchę i wyjmuję rewolwer, mierzę nim w turystów. Żaden z nich nie słyszy, kiedy wykrzykuję hasła rewolucyjne. Żaden z nich nie zareaguje, a ja chowam rewolwer za pas i dobiega mnie wtedy dźwięk głosu pięknego. Tak wielka szkoda nam się zdarzyła, żeśmy się spotkali dopiero po półwieczu. Gotów jestem czekać kolejne pół, aż ma wielkooka dołączyć zechce do mnie. Jej życiowym celem jest przywrócić mi cielesność, chcę na to przystać. Kiedy umierałem surrealizmu początek dał mi nadzieję na to, że jednak, że może, że kiedyś. Stąd moja wiara w jej poczynania, chociaż nie postawię na nią złamanego grosza. Wrócić ducha do żywych? W co mnie ucieleśni, czy odnajdzie me ciało? Innego nie chcę poznawać, zajęłoby mi to kolejną dekadę. A na to czasu nie mamy, lepiej więc korzystajmy z tego, co dal nam los.
- A jesteś pewna, że najpierw była nieżywa? - akcentuję pytanie stosując akcent obcy, nie jestem z tych stron. Mój ród, Diggory, mieszkamy tam gdzie nie sięga wzrok. Przysuwam się do właścicielki czystego głosu. Gdyby zdołała mnie przywrócić do żywych na sam początek spróbowałbym tych ust. Brzmią soczyście.
Dziś wszyscy chadzają na filmy - ruchome obrazy, są one wyświetlane w kinie, a ceny biletów zatrważają. Mi nikt biletów nie sprawdza, bo nie miałbym ich jak kupić. A do kina nie chodzę. Znalazłem się tam tylko jeden raz. Przyjaciele moi wciąż ponawiali rozmowy nad ruchomymi obrazami. Przed wojną widziałem jeden z tych filmów. Byłem akurat w Paryzu a Melies był u szczytu popularności. Jego ruchome obrazy były kolorowe, a uda mej przyjaciółki, była jedynie Niemką - nie były ani trochę tłuste. Jak możecie skojarzyć, nie zapałałem miłością do tego wynalazku.
Sięgam jednak za pazuchę i wyjmuję rewolwer, mierzę nim w turystów. Żaden z nich nie słyszy, kiedy wykrzykuję hasła rewolucyjne. Żaden z nich nie zareaguje, a ja chowam rewolwer za pas i dobiega mnie wtedy dźwięk głosu pięknego. Tak wielka szkoda nam się zdarzyła, żeśmy się spotkali dopiero po półwieczu. Gotów jestem czekać kolejne pół, aż ma wielkooka dołączyć zechce do mnie. Jej życiowym celem jest przywrócić mi cielesność, chcę na to przystać. Kiedy umierałem surrealizmu początek dał mi nadzieję na to, że jednak, że może, że kiedyś. Stąd moja wiara w jej poczynania, chociaż nie postawię na nią złamanego grosza. Wrócić ducha do żywych? W co mnie ucieleśni, czy odnajdzie me ciało? Innego nie chcę poznawać, zajęłoby mi to kolejną dekadę. A na to czasu nie mamy, lepiej więc korzystajmy z tego, co dal nam los.
- A jesteś pewna, że najpierw była nieżywa? - akcentuję pytanie stosując akcent obcy, nie jestem z tych stron. Mój ród, Diggory, mieszkamy tam gdzie nie sięga wzrok. Przysuwam się do właścicielki czystego głosu. Gdyby zdołała mnie przywrócić do żywych na sam początek spróbowałbym tych ust. Brzmią soczyście.
Gość
Gość
Nigdy nie czułam potrzeby wychodzenia na ulicę z transparentami, które dzierżyłabym w dłoniach, wykrzykując różne hasła, nawołujące do zmian. Tak to teraz robimy, a nie rewolwerem wojujemy po zatłoczonych alejkach, choć zdarzają się zapewne też i takie przypadki wśród mugoli. Wiem, bo uczyłam się mugoloznawstwa w szkole i co nieco o tamtym świecie zostało w głowie wbrew temu, co mówią. Hej, to ta Linette, co zasiliła grono ciamajd, pośmiejmy się z niej trochę. Hej, to ta Linette, co nie potrafi nawet dostać się na kurs alchemii. Hej, to ta Linette, co pracy stałej znaleźć nie potrafi. Hej, to ta Linette, co z duchem się przyjaźni. Ja o sobie mówię inaczej – hej jestem Linette i mogę ci tak wpierdolić, że więcej nic nie powiesz. Czasem tylko się ukrywam i nie mówię nic lub mówię wszystko ładnym językiem, coby mama z tatą nie musieli się za mnie wstydzić. Na salonach zawsze mówię piękne słówka, tak piękne jak piękna jest moja przyjaciółka Venus, więc możesz sobie tylko wyobrazić to. Na pewno widziałeś ją nie raz, przychodzi do mnie często na herbatkę i plotki o wielkim świecie. Mnie do niego nie ciągnie, wolę spędzać czas z tobą, ale ona bywa w nim bardzo często i zna wszystkich z tego wielkiego świata. Od czasu do czasu mnie zabiera do niego, a mi wtedy smutno, że muszę zostawić ciebie samego, na pastwę świata żywych.
Mówisz do mnie, czy na pewno, a ja się zastanawiam nad tym, no bo chyba była nieżywa – nie ruszała się od dobrych pięciu minut jak jej podałam wywar żywej śmierci. Nie wydaje mi się, abym to jakoś źle uwarzyła zważywszy na fakt, że wiedzę na temat eliksirów mam w małym paluszku.
- Nooo – przeciągam wyraz, patrząc w niebo, patrz Franz, ile waty cukrowej jest nad nami - wydaje mi się, że raczej na pewno była martwa – zwracam swój wzrok ponownie na ciebie. Czemu mi nie chcesz powiedzieć jak umarłeś? Przecież widzę te twoje rany postrzałowe, trzy całe. Chociaż może to nieważne, w mojej głowie jesteś moim bohaterem. Mam nadzieję, że ci to odpowiada, no bo mi się nie wydaje ani troszeczkę, iż może w jakiś sposób ciebie idealizuję, przecież ty nie żyjesz, to chyba niemożliwe. Dlatego tak bardzo chcę móc ciebie już dotknąć i powiedzieć ci wszystko, co tak bardzo chcę i zobaczyć, czy dobrze nam razem będzie, kiedy nasze palce będę mogły się spleść, a moja głowa oprzeć się na twoim żołnierskim ramieniu. Pragnę też tego, byś mnie czule głaskał po głowie i powiedział, że całe to zło to wcale nie istnieje lub lepiej, że ty je pokonasz dla mnie, żebyśmy już zawsze byli szczęśliwi i nikt nam tej radości nie odebrał.
Mówisz do mnie, czy na pewno, a ja się zastanawiam nad tym, no bo chyba była nieżywa – nie ruszała się od dobrych pięciu minut jak jej podałam wywar żywej śmierci. Nie wydaje mi się, abym to jakoś źle uwarzyła zważywszy na fakt, że wiedzę na temat eliksirów mam w małym paluszku.
- Nooo – przeciągam wyraz, patrząc w niebo, patrz Franz, ile waty cukrowej jest nad nami - wydaje mi się, że raczej na pewno była martwa – zwracam swój wzrok ponownie na ciebie. Czemu mi nie chcesz powiedzieć jak umarłeś? Przecież widzę te twoje rany postrzałowe, trzy całe. Chociaż może to nieważne, w mojej głowie jesteś moim bohaterem. Mam nadzieję, że ci to odpowiada, no bo mi się nie wydaje ani troszeczkę, iż może w jakiś sposób ciebie idealizuję, przecież ty nie żyjesz, to chyba niemożliwe. Dlatego tak bardzo chcę móc ciebie już dotknąć i powiedzieć ci wszystko, co tak bardzo chcę i zobaczyć, czy dobrze nam razem będzie, kiedy nasze palce będę mogły się spleść, a moja głowa oprzeć się na twoim żołnierskim ramieniu. Pragnę też tego, byś mnie czule głaskał po głowie i powiedział, że całe to zło to wcale nie istnieje lub lepiej, że ty je pokonasz dla mnie, żebyśmy już zawsze byli szczęśliwi i nikt nam tej radości nie odebrał.
Wiem bardzo dużo o świecie Greengrass Linetty. Wiem, że śpi długo, ale czasami bardzo krótko. Wiem, że zna wszystkie metody ważenia eliksirów, a czasami umie wymyślać nawet od nowa własne przepisy. Wiem, że ma przyjaciółkę, która opowiada jej takie rzeczy, które mnie rozśmieszają kiedy je podsłuchuję. Później długo siedzę i bawi mnie mina Linette, kiedy jej opowiadam, że to co wyprawia jej Wenus, to nic w porównaniu z tym co robiliśmy w Paryżu, co robiliśmy w Szwajcarii. Dziś już nie żyję, nie ma potrzeby, by wciąż mówić "co się tam zdarzyło, tam zostaje".
-Nie znam sie na tym, to się wypowiem - patrzymy na siebie, ona pełna nadzieji a ja obłędu w oczach. Podfruwam blisko i odlatuję zaraz, wzburzam się myślami, którymi? Już przytaczam: - Niemożliwe! Być nie może być, że ożywić się da ciało samo bez duszy. Wydaje ci się to normalne, że ożywisz cielsko umarlaka, a jak wydaje ci się, czym ono będzie poruszane? Bo nie tymi mięśniami - tu łapię swe ramię i ono opada bezwładnie zaraz obok dalszej części zarysu mego ciała - Myślałaś już jak wtłoczyć do szkieletu życie? Powinnaś wybudować wielką pompę najlepiej na parę, do tego potrzebujesz stu koni... widziałem raz jak się unosił człowiek w specjalnej pompie na parę - teraz przelatuję przez Linetę, gdyż się zamyśliłem i zaczynam mamrotać pod nosem wspomnienie o latającym cyrku na przedmieściu Monachium. Czy wzdrygnęła się, czy jedynie mi się wydało, że znów ochłodziłem jej żyły. Ale trudno mi teraz zebrać jednoznaczną myśl. Zatrzymałem się przed drzwiami i zacząłem kręcić głową i uderzać w nie, ale nie było nic czuć. Już nawet nie mogę sprawić sobie bólu.
-Nie znam sie na tym, to się wypowiem - patrzymy na siebie, ona pełna nadzieji a ja obłędu w oczach. Podfruwam blisko i odlatuję zaraz, wzburzam się myślami, którymi? Już przytaczam: - Niemożliwe! Być nie może być, że ożywić się da ciało samo bez duszy. Wydaje ci się to normalne, że ożywisz cielsko umarlaka, a jak wydaje ci się, czym ono będzie poruszane? Bo nie tymi mięśniami - tu łapię swe ramię i ono opada bezwładnie zaraz obok dalszej części zarysu mego ciała - Myślałaś już jak wtłoczyć do szkieletu życie? Powinnaś wybudować wielką pompę najlepiej na parę, do tego potrzebujesz stu koni... widziałem raz jak się unosił człowiek w specjalnej pompie na parę - teraz przelatuję przez Linetę, gdyż się zamyśliłem i zaczynam mamrotać pod nosem wspomnienie o latającym cyrku na przedmieściu Monachium. Czy wzdrygnęła się, czy jedynie mi się wydało, że znów ochłodziłem jej żyły. Ale trudno mi teraz zebrać jednoznaczną myśl. Zatrzymałem się przed drzwiami i zacząłem kręcić głową i uderzać w nie, ale nie było nic czuć. Już nawet nie mogę sprawić sobie bólu.
Gość
Gość
Nie wierzę troszeczkę, że robiłeś rzeczy większe od tych rzeczy, co robi Wenus, bo takich rzeczy to po prostu nikt robić nie potrafi i tak wiele z nich. Mi czasem mówi jak mam się zachować w stosunku do ładnych twarzy, ale ja tylko rumienię się i mówię, że nie wiem, czy potrafię. Dawno, dawno temu próbowałam zachować się w pewien sposób, doradzony przez mą drogą przyjaciółkę, do Cezara, ale skończyło się tylko na tym, że spojrzałam na niego i nic wykrztusić z siebie nie byłam wstanie. Czy coś ze mną źle, Franzie? Nie umiem nawet uśmiechać się i trzepotać rzęsami; nie umiem też mówić ładnie, tak odpowiednio do wszystkiego i odpowiednio do rozmówcy, jak to czyni ma droga przyjaciółka. Popełniam wszędzie faux pas i robię też dużo wybuchów w kociołku. Czasem przez to chodzę we włosach w dziwnym kolorze albo dłoniach o skórze węża lub krokodyla. Ty jednak wciąż jesteś duchem i to mnie smuci niemało. Mogę ci oddać swoje wszystkie kolorowe włosy i mogę ci oddać te dłonie o skórze węża czy krokodyla, abyś ty był znowu człowiekiem i mógł mnie przytulić, kiedy mi smutno strasznie na serduszku jest.
- Wyleję to na ciebie, ciebie-ducha, i staniesz się człowiekiem – odpowiadam, przewracając oczami. Naprawdę myślisz, że jestem aż taka głupia, żeby nie wiedzieć, iż twoje ciało to tylko kości i chodzić będziesz jako kości jakieś? To już nawet nie inferiusem byś był, których się boję strasznie tak, że nawet nie wiesz jak bardzo to strasznie wzbudza we mnie strach. Je można ożywić za pomocą czarnej magii, wiem, bo jej się trochę przyuczam, mając nadzieję, iż może ona mi pomoże przywrócić ciebie do świata żywych. - Nie przelatuj przeze mnie – grożę ci, na pewno się przestraszyłeś. Minę mam taką jakby wylano na mnie kubeł zimnej wody i wcale mnie to nie orzeźwiło w ten upalny dzień, tylko miało by mi zafundować atak serca. Potem patrzę na ciebie z politowaniem. - No, co ty robisz, Franz – zwracam się do ciebie jak do dziecka małego, co jest krnąbrne bardzo. Przestać więc uderzać swoją niematerialną głową w drzwi.
- Wyleję to na ciebie, ciebie-ducha, i staniesz się człowiekiem – odpowiadam, przewracając oczami. Naprawdę myślisz, że jestem aż taka głupia, żeby nie wiedzieć, iż twoje ciało to tylko kości i chodzić będziesz jako kości jakieś? To już nawet nie inferiusem byś był, których się boję strasznie tak, że nawet nie wiesz jak bardzo to strasznie wzbudza we mnie strach. Je można ożywić za pomocą czarnej magii, wiem, bo jej się trochę przyuczam, mając nadzieję, iż może ona mi pomoże przywrócić ciebie do świata żywych. - Nie przelatuj przeze mnie – grożę ci, na pewno się przestraszyłeś. Minę mam taką jakby wylano na mnie kubeł zimnej wody i wcale mnie to nie orzeźwiło w ten upalny dzień, tylko miało by mi zafundować atak serca. Potem patrzę na ciebie z politowaniem. - No, co ty robisz, Franz – zwracam się do ciebie jak do dziecka małego, co jest krnąbrne bardzo. Przestać więc uderzać swoją niematerialną głową w drzwi.
Tak więc pozostaję w ukryciu: ja i moja historia, brawo ja. Gdybym się jednak zechciał odezwać i ujawnić co żem robił, gdzie żem spał, co jadłem i z kim miałem co - mógłbym spaść niżej w jej rankingu, niżej nawet od jakiś ludzi z arystokracji o których mi opowiada z przekąsem, z których śmieje się wieczorami. Dość mi przykro słuchać tych jej słów, chociaż podzielam jej uwagi: też nie przepadałem za burżuazją nigdy. Ale przykro mi, że nie przyprowadza do domu żadnego, słyszę o nich i zastawia mnie, czy na prawdę istnieją??
Przyjaciele Linetty, ci o których wiem i wierzę, że istnieją - to Wenus, to Polly, to Luno i Rudi. A każdy z nich ma przypadłość, która pozwala mi wysnuć jeden wniosek: Linette nie ma szans, niedługo pójdzie naszą drogą, drogą popsutych ludzi. Wolałbym, by zawsze pozostała tak czysta, że na jej widok chce się rozmawiać o czystej metodzie, chce się malować barwami niebrudnymi.
- Byłoby łatwiej zamienić mnie w głaz tym sposobem - denerwuje mnie to, że Linette tak proste widzi rozwiązania, ja bym przysiadł i zastanowić się chciał. Lecz jej przyszło żyć w świecie tak prędkim, tak popsutym, REWOLUCJA, REWOLUCJA jest niezbędna.
Zapomniałem się z tym przelatywaniem. Gdybym był chmurką z waty cukrowej, zostały by moje słodkie cząstki na ubraniu Linetki. Byłbym ulubionym duchem dzieci.
Przestaję się w mur bić głową, bo znikam w tym murze. Poszedłem szukać Edwarda Muchna, musiałem porozmawiać z nim przecież.
/zt
Przyjaciele Linetty, ci o których wiem i wierzę, że istnieją - to Wenus, to Polly, to Luno i Rudi. A każdy z nich ma przypadłość, która pozwala mi wysnuć jeden wniosek: Linette nie ma szans, niedługo pójdzie naszą drogą, drogą popsutych ludzi. Wolałbym, by zawsze pozostała tak czysta, że na jej widok chce się rozmawiać o czystej metodzie, chce się malować barwami niebrudnymi.
- Byłoby łatwiej zamienić mnie w głaz tym sposobem - denerwuje mnie to, że Linette tak proste widzi rozwiązania, ja bym przysiadł i zastanowić się chciał. Lecz jej przyszło żyć w świecie tak prędkim, tak popsutym, REWOLUCJA, REWOLUCJA jest niezbędna.
Zapomniałem się z tym przelatywaniem. Gdybym był chmurką z waty cukrowej, zostały by moje słodkie cząstki na ubraniu Linetki. Byłbym ulubionym duchem dzieci.
Przestaję się w mur bić głową, bo znikam w tym murze. Poszedłem szukać Edwarda Muchna, musiałem porozmawiać z nim przecież.
/zt
Gość
Gość
Wejście na najwyższy punkt wizytówki Londynu nie było łatwe, ale przyjemne zmęczenie ogarniającego jego ciało było wystarczającym zadośćuczynieniem za niecodzienne miejsce spotkania. Niecodzienne, bo Colin nie przywykł do jakichkolwiek wizyt, które nie odbywały się w kameralnych zakątkach restauracji czy gabinetów; z drugiej strony jednak cel spotkania niewiele miał wspólnego z jego dotychczasowymi doświadczeniami biznesowym. W końcu jak często się zdarza, by szlachcic zlecał śledzenie pewnej kobiety, zachowując się jak wyjątkowo zazdrosny typ amanta, który za nic nie chce się dzielić swoją zdobyczą? W przypadku Colina zdobyczą była Raven, a ostatnie doświadczenia pokazały, że wypuszczanie jej samopas na miasto było cokolwiek... ryzykowne. Potrzebował również szczegółowych informacji o jej życiu; znajomych, z którymi się spotykała i miejsc, w które chodziła, gdy chwilowo spuścił ją ze smyczy. Chciał wiedzieć wszystko, co ukrywała przed nim - a ukrywała na pewno, bo część jej historii nie trzymała się kupy - by móc to wykorzystać w przyszłości.
Obserwował nieliczne wchodzące osoby, wypatrując tej jednej, charakterystycznej; znał ją co prawda wyłącznie z sowiej korespondencji i krótkiego opisu, ale liczył, że widok zabójczo przystojnego mężczyzny z ozdobną laseczką będzie wystarczający, by to on został rozpoznany jako pierwszy. Nie chciał przebywać zbyt długo poza domem, już kilka minut po teleportacji zatęsknił za przytulnym gabinetem, gdzie nie rozpraszał go miejski zgiełk, przyprawiający o uporczywy ból głowy. Szybkie załatwienie sprawy, podanie wytycznych, ustalenie stawki bądź innej formy wynagrodzenia - może pannie Borgin wystarczy serdeczny uśmiech? - oraz terminu następnego spotkania nie powinno zająć wiele czasu.
Obserwował nieliczne wchodzące osoby, wypatrując tej jednej, charakterystycznej; znał ją co prawda wyłącznie z sowiej korespondencji i krótkiego opisu, ale liczył, że widok zabójczo przystojnego mężczyzny z ozdobną laseczką będzie wystarczający, by to on został rozpoznany jako pierwszy. Nie chciał przebywać zbyt długo poza domem, już kilka minut po teleportacji zatęsknił za przytulnym gabinetem, gdzie nie rozpraszał go miejski zgiełk, przyprawiający o uporczywy ból głowy. Szybkie załatwienie sprawy, podanie wytycznych, ustalenie stawki bądź innej formy wynagrodzenia - może pannie Borgin wystarczy serdeczny uśmiech? - oraz terminu następnego spotkania nie powinno zająć wiele czasu.
Jeden.
Schody prowadzące do wnętrza zegaru były na tyle upierdliwe, że mogłam spokojnie zająć się rozmyślaniami podczas tej szaleńczej wędrówki na ich szczyt. Miejsce spotkania jest dość nietypowe, gdyż kręci się tu niesamowita ilość osób, lecz, z drugiej strony... nie obracam się w zbyt szczęśliwym towarzystwie. Spotkanie klienta w odosobnionym miejscu nie wiedząc, czy to nie jakiś psychopata, mogłoby skończyć się nieszczególnie szczęśliwie. A ja lubię być szczęśliwa. Nawet, jeśli wymaga to poświęceń. Stąd też teraz popylam po schodach, zamiast oddawać się przyjemnym spacerkom po nieuczęszczanych leśnych dróżkach niczym czerwony kapturek. Choć osobiście uważam, że w czerwieni mi wybitnie do twarzy. W tym momencie nie wiem jeszcze, że za dni kilka znajdę się właśnie pośród drzew, w środku polany, podczas pełni i będę walczyć o życie w akopaniamencie wikołaczego wycia. Teraz jestem beztroską Milicentą, która pozwoliła sobie odpisać na list i iść na umówione spotkanie.
Sto sześćdziesiąt siedem.
Wcale nie jestem pewna, czy ja rozpoznam jego, mnie jednak rozpoznać nietrudno. Rzadko się widzi Mulatki chodzące po ulicach, które nie kradną i nie żebrzą gdziekolwiek ich noga postanie. Ja nie parałam się podobnymi rzeczami, wyglądałam nienagannie, choć do grzecznej damy było mi jak stąd na księżyc. Wolałam ograbiać z honoru i godności, brzmiało ciekawiej i zabawniej. Teraz jednak sprawiałam wrażenie poważnej osoby, która upięła niesforne, kręcone włosy, założyła jedną z najlepszych sukien, a także dobrała odpowiedni makijaż. Czy wzbudzałam zainteresowanie? Nie wiem, pewnie głównie negatywne.
Trzysta trzydzieści cztery.
Docieram wreszcie na górę, rozglądam się za mężczyzną znanym mi z listu i w końcu niepewna podchodzę do Colina, choć nie wiem, że to on i czy to on. Uśmiecham się lekko, chcąc dodać sobie odwagi. Alkoholu napiję się później, w interesy podobno nie wypada przyjść zawianym.
- Pan F.? - pytam zatem. Tuszę nadzieję, że nie podawaliśmy sobie swoich danych, chociaż mnie ciężko nie znać, o ile żyje się na Nokturnie.
Schody prowadzące do wnętrza zegaru były na tyle upierdliwe, że mogłam spokojnie zająć się rozmyślaniami podczas tej szaleńczej wędrówki na ich szczyt. Miejsce spotkania jest dość nietypowe, gdyż kręci się tu niesamowita ilość osób, lecz, z drugiej strony... nie obracam się w zbyt szczęśliwym towarzystwie. Spotkanie klienta w odosobnionym miejscu nie wiedząc, czy to nie jakiś psychopata, mogłoby skończyć się nieszczególnie szczęśliwie. A ja lubię być szczęśliwa. Nawet, jeśli wymaga to poświęceń. Stąd też teraz popylam po schodach, zamiast oddawać się przyjemnym spacerkom po nieuczęszczanych leśnych dróżkach niczym czerwony kapturek. Choć osobiście uważam, że w czerwieni mi wybitnie do twarzy. W tym momencie nie wiem jeszcze, że za dni kilka znajdę się właśnie pośród drzew, w środku polany, podczas pełni i będę walczyć o życie w akopaniamencie wikołaczego wycia. Teraz jestem beztroską Milicentą, która pozwoliła sobie odpisać na list i iść na umówione spotkanie.
Sto sześćdziesiąt siedem.
Wcale nie jestem pewna, czy ja rozpoznam jego, mnie jednak rozpoznać nietrudno. Rzadko się widzi Mulatki chodzące po ulicach, które nie kradną i nie żebrzą gdziekolwiek ich noga postanie. Ja nie parałam się podobnymi rzeczami, wyglądałam nienagannie, choć do grzecznej damy było mi jak stąd na księżyc. Wolałam ograbiać z honoru i godności, brzmiało ciekawiej i zabawniej. Teraz jednak sprawiałam wrażenie poważnej osoby, która upięła niesforne, kręcone włosy, założyła jedną z najlepszych sukien, a także dobrała odpowiedni makijaż. Czy wzbudzałam zainteresowanie? Nie wiem, pewnie głównie negatywne.
Trzysta trzydzieści cztery.
Docieram wreszcie na górę, rozglądam się za mężczyzną znanym mi z listu i w końcu niepewna podchodzę do Colina, choć nie wiem, że to on i czy to on. Uśmiecham się lekko, chcąc dodać sobie odwagi. Alkoholu napiję się później, w interesy podobno nie wypada przyjść zawianym.
- Pan F.? - pytam zatem. Tuszę nadzieję, że nie podawaliśmy sobie swoich danych, chociaż mnie ciężko nie znać, o ile żyje się na Nokturnie.
Gość
Gość
Jakim musiał być idiotą sądząc, że to on zostanie zauważony pierwszy - wszak takiej kobiety o specyficznej urodzie, kolorze skóry i oczach, które z pewnością niejednego już zbałamuciły, nie sposób było przegapić. Jakkolwiek starałaby się stać niepozorna i niewidoczna, Colin w pierwszym odruchu chciał się poderwać, mobilizując w jednej chwili całe pokłady dobrego wychowania i zapewne zwracając na siebie przez to większą uwagę. Siedział więc dalej, przez kilka kolejnych sekund obserwując, jak dziewczyna (młoda kobieta?) zbliża się do niego krokiem niepewnym, jakby jeszcze się wahała. Nad samym spotkaniem, czy nie była przekonana, że dobrze trafiła? Uśmiechnął się lekko, robiąc obok siebie miejsce na ławce, cokolwiek niewygodnej, ale nie taki brak komfortu musiał znosić.
- W rzeczy samej - potwierdził, skłaniając szarmancko głowę i zapominając na moment, że przecież nie przyszedł tu w celach towarzyskich, by roztaczać dookoła swój urok, ale cel wizyty był zgoła odmienny i znacznie mniej przyjemniejszy. Zastanawiał się, jak wyłuszczyć sprawę, nie wdając się przy tym w zbędne szczegóły; jakkolwiek jego znajomość z Raven nie była wielką tajemnicą, tak ewentualne narzeczeństwo powinno pozostać sekretem. Tu właśnie leżała największa bolączka Colina, który nie ufał Raven i choć prosił ją, by jeszcze oficjalnie nie oznajmiali swojego szczęśliwego stanu, wolał się upewnić, czy nie rozpowiada o tym na prawo i lewo za jego plecami.
- Przyznam, że byłem nieco zaskoczony, gdy dowiedziałem się, że tak delikatną profesją zajmuje się kobieta - odwrócił się lekko w jej stronę, osłaniając twarz przed słońcem wdzierającym się przez przeszkloną tarczę. - Niemniej wierzę, że usługa zostanie wykonana w całkowitej dyskrecji - dodał ciszej, gdy mijały ich pojedyncze osoby; turyści spragnieni pięknych widoków i pełni chęci zobaczenia urokliwej panoramy Londynu. Czarodzieje mieli pod tym względem zdecydowanie łatwiej, mogli po prostu skorzystać z miotły, podziwiając widoki o dowolnej porze dnia i nocy.
- W rzeczy samej - potwierdził, skłaniając szarmancko głowę i zapominając na moment, że przecież nie przyszedł tu w celach towarzyskich, by roztaczać dookoła swój urok, ale cel wizyty był zgoła odmienny i znacznie mniej przyjemniejszy. Zastanawiał się, jak wyłuszczyć sprawę, nie wdając się przy tym w zbędne szczegóły; jakkolwiek jego znajomość z Raven nie była wielką tajemnicą, tak ewentualne narzeczeństwo powinno pozostać sekretem. Tu właśnie leżała największa bolączka Colina, który nie ufał Raven i choć prosił ją, by jeszcze oficjalnie nie oznajmiali swojego szczęśliwego stanu, wolał się upewnić, czy nie rozpowiada o tym na prawo i lewo za jego plecami.
- Przyznam, że byłem nieco zaskoczony, gdy dowiedziałem się, że tak delikatną profesją zajmuje się kobieta - odwrócił się lekko w jej stronę, osłaniając twarz przed słońcem wdzierającym się przez przeszkloną tarczę. - Niemniej wierzę, że usługa zostanie wykonana w całkowitej dyskrecji - dodał ciszej, gdy mijały ich pojedyncze osoby; turyści spragnieni pięknych widoków i pełni chęci zobaczenia urokliwej panoramy Londynu. Czarodzieje mieli pod tym względem zdecydowanie łatwiej, mogli po prostu skorzystać z miotły, podziwiając widoki o dowolnej porze dnia i nocy.
Daleko mi było do wypacykowanych, chorobliwie bladych panien z parasolkami, jedno trzeba było mi jednak przyznać - postarałam się dziś wyglądać jak człowiek. Niestety, nie wpływało to dobrze na moje samopoczucie, czułam się trochę jak małpa w klatce, którą każdy ogląda dla swej własnej uciechy. Odnosiłam wrażenie, że wszystkie spojrzenia lądują na mojej sylwetce, a zaraz potem dłonie tych ludzi zaciskały się mocniej na torebkach, sakiewkach czy innym dobytku, jak gdybym samą swoją obecnością miała sprawić, że wszystkie kosztowności znikną w mgnieniu oka z miejsca im przeznaczonego. Starałam się to ignorować, dumnie zadzierając głowę do góry i po prostu uważać na schodach, a potem znaleźć odpowiednią osobę, bo wcale nie przyszłam tu się mizdrzyć do ludzi.
Wypatrzyłam zatem mężczyznę, który wydawał mi się najbardziej pasujący do rysopisu podanego w liście. Aczkolwiek zaczęłam podejrzewać, że całość zaczyna przypominać jakąś obławę na Merlina winnego kryminalistę, albo polowanie na zwierzynę.
Nie doceniałam uroku pana F. szumnie opisywanego w korespondencji, kiedy jednak się zbliżyłam, a mężczyzna się do mnie odezwał, uznałam, że to chyba nie były tylko słowa nad wyrost. Od razu można z całą stanowczością stwierdzić, że mam do czynienia z kolejnym członkiem arystokratycznego światka. Oni lubili się wzajemnie szczuć czy kontrolować, przeszło dziewięćdziesiąt pięć procent moich zleceń to właśnie ci wydumani szlachcice. Nic zatem nie mogło mnie zdziwić.
- Witam w takim razie - odparłam, dygnąwszy lekko, choć dosyć niechętnie, po czym spoczęłam na ławce obok. Rzecz jasna udawałam zainteresowanie to widokami, to turystami plączącymi się w zasięgu wzroku. Chyba nie wypadało bezczelnie się gapić na klienta.
- Mówi się, że kobiety są subtelniejsze i bardziej cierpliwe. Osobiście uważam, że pieniędzmi można wymusić wszystko u wszystkich - odpowiedziałam na wzmiankę odnośnie zależności płci od wykonywanej pracy. To chyba była stała śpiewka wśród mężczyzn, którzy mnie potem widzieli. - Naturalnie. Życzy pan sobie omówić szczegóły teraz? - spytałam. Może chciał mnie tylko sprawdzić, cholera wie.
Wypatrzyłam zatem mężczyznę, który wydawał mi się najbardziej pasujący do rysopisu podanego w liście. Aczkolwiek zaczęłam podejrzewać, że całość zaczyna przypominać jakąś obławę na Merlina winnego kryminalistę, albo polowanie na zwierzynę.
Nie doceniałam uroku pana F. szumnie opisywanego w korespondencji, kiedy jednak się zbliżyłam, a mężczyzna się do mnie odezwał, uznałam, że to chyba nie były tylko słowa nad wyrost. Od razu można z całą stanowczością stwierdzić, że mam do czynienia z kolejnym członkiem arystokratycznego światka. Oni lubili się wzajemnie szczuć czy kontrolować, przeszło dziewięćdziesiąt pięć procent moich zleceń to właśnie ci wydumani szlachcice. Nic zatem nie mogło mnie zdziwić.
- Witam w takim razie - odparłam, dygnąwszy lekko, choć dosyć niechętnie, po czym spoczęłam na ławce obok. Rzecz jasna udawałam zainteresowanie to widokami, to turystami plączącymi się w zasięgu wzroku. Chyba nie wypadało bezczelnie się gapić na klienta.
- Mówi się, że kobiety są subtelniejsze i bardziej cierpliwe. Osobiście uważam, że pieniędzmi można wymusić wszystko u wszystkich - odpowiedziałam na wzmiankę odnośnie zależności płci od wykonywanej pracy. To chyba była stała śpiewka wśród mężczyzn, którzy mnie potem widzieli. - Naturalnie. Życzy pan sobie omówić szczegóły teraz? - spytałam. Może chciał mnie tylko sprawdzić, cholera wie.
Gość
Gość
Chełpliwe spojrzenia rzucane mu podczas biznesowych spotkań czy nudnych niemożliwie arystokratycznych bankietów były zupełnie inne od stonowanego zainteresowania, jakie wyrażała jego osobą panna Borgin. I bardziej pochlebiało mu to niż nachalny wzrok wypindrzonej damulki stanu cokolwiek średniego, z równie wątpliwą reputacją i wiekiem bardziej pasującym jego matce niż żonie, wbity w jego twarz i pragnący pochwycić chwilowe spojrzenie. Zaczął żałować, że na miejsce spotkania nie wybrał mimo wszystko czegoś bardziej przytulnego. Nawet zwykła restauracja wydawała mu się teraz lepszym rozwiązaniem; nad filiżanką herbaty czy pyszną przekąską mógłby nawet pokusić się o prowadzenie rozmowy, a nie sztywnej konwersacji na poziomie klient-wykonawca. Teraz wszystko wydawało mu się puste i pozbawione emocji, bezpłciowe przekazywanie informacji, po którym się rozejdą, jakby do spotkania nigdy nie doszło.
- Nie ma ich za wiele - sięgnął do kieszeni, wyjmując zmiętą kopertę, z której wyciągnął niewielkie zdjęcie i zgiętą kartkę papieru. - To fotografia osoby, o której chciałbym wiedzieć wszystko. Z kim się spotyka, gdzie chodzi, ile czasu spędza w sklepie z tandetnymi ozdobami. Chcę wiedzieć, czy za moimi plecami nie spotyka się z kimś nieodpowiednim. Na kartce są zapisane jej dane. - Wsunął zawartość z powrotem do koperty, podając ją dziewczynie. Fotografia była zwyczajna, zdjęcie, które znajdowało się w aktach jego pracowników. Wystarczająco wyraźne i nowe, by nie było wątpliwości co do tego, kogo ma śledzić.
Nie miał jak oprzeć się na niewygodnej ławce, zablokował więc laskę stopą i położył na niej dłonie, przenosząc na nie część ciężaru ciała. Nie było to może komfortowe, ale nieco odciążyło zmęczony wspinaczką kręgosłup. Czuł się trochę niezręcznie, omawiając de facto dość intymną sprawę z zupełnie obcą osobą, zaraz jednak uznał, że miała ona do czynienia zapewne ze znacznie gorszymi przypadkami. Zazdrosny mężczyzna pragnący śledzić swoją wybrankę na pewno nie był jakimś wyjątkowym ewenementem.
- Nie ma ich za wiele - sięgnął do kieszeni, wyjmując zmiętą kopertę, z której wyciągnął niewielkie zdjęcie i zgiętą kartkę papieru. - To fotografia osoby, o której chciałbym wiedzieć wszystko. Z kim się spotyka, gdzie chodzi, ile czasu spędza w sklepie z tandetnymi ozdobami. Chcę wiedzieć, czy za moimi plecami nie spotyka się z kimś nieodpowiednim. Na kartce są zapisane jej dane. - Wsunął zawartość z powrotem do koperty, podając ją dziewczynie. Fotografia była zwyczajna, zdjęcie, które znajdowało się w aktach jego pracowników. Wystarczająco wyraźne i nowe, by nie było wątpliwości co do tego, kogo ma śledzić.
Nie miał jak oprzeć się na niewygodnej ławce, zablokował więc laskę stopą i położył na niej dłonie, przenosząc na nie część ciężaru ciała. Nie było to może komfortowe, ale nieco odciążyło zmęczony wspinaczką kręgosłup. Czuł się trochę niezręcznie, omawiając de facto dość intymną sprawę z zupełnie obcą osobą, zaraz jednak uznał, że miała ona do czynienia zapewne ze znacznie gorszymi przypadkami. Zazdrosny mężczyzna pragnący śledzić swoją wybrankę na pewno nie był jakimś wyjątkowym ewenementem.
Niby takich spotkań czy rozmów odbyłam wiele, ale za każdym razem gdzieś podświadomie się płoszyłam i uginałam pod naporem teoretycznych problemów, jakie mogłyby nastąpić. Kolejny nowy klient pogarszał moją sytuację jeśli chodzi o bezpieczeństwo, polepszał zaś w kwestii zasobu sakiewki. Równie dobrze to mogła być zorganizowana akcja, plotki idą w świat, a zatem mogły dostać się do nieodpowiedniego ucha. Nie chciałam problemów, a jedynie zarobić na życie. To na Nokturnie kosztuje, poza tym... nazwisko zobowiązywało. Nie zamierzałam nikogo wystawiać czy zawodzić. Tego samego oczekiwałam od drugiej strony. Co jednak mi pozostało, poza zaufaniem? Owszem, mogłam popytać tu i ówdzie, czy znają jegomościa, z którym mam się spotkać na omawianie interesów, lecz po raz kolejny - to również wiązało się z ryzykiem i z tym, że ktoś mógłby się z kolei zainteresować tym, dlaczego o niego pytam. To było błędne koło, nieustająca gra, podczas której należało uważnie stawiać kroki i ważyć słowa. To sprawiało, że przy tego typu okazjach byłam nieco spięta, czujna. Mój niebywały słuch był w ciągłym pogotowiu, lecz łatwiej byłoby mi wyczuć zagrożenie właśnie w przytulnej kawiarni niż tutaj. Gdzie stukot obcasów czy trzask desek rozlewał się po całej powierzchni wnętrzności zegara, skutecznie uniemożliwiając siedzenie w pogotowiu.
Czekałam, aż mężczyzna wyjmie co tam przygotował, po czym wystawiłam po to dłoń. Rzuciłam przelotnie na zdjęcie i dane, zaraz pakując je do torebki. Na dokładniejsze oględziny będzie jeszcze czas, najlepiej w domu, kiedy nikt nie będzie nade mną stał lub rzucał bacznych spojrzeń. Zdawało się, że nikogo nie interesujemy jakoś szczególnie, nie mniej jednak doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że rzucam się w oczy i co jakiś czas czułam czyjś wzrok na sobie. Dodatkowo sprawę potęgował fakt, że niektórzy czyhali na nasze miejsce na ławce.
- Oczywiście - odpowiedziałam oszczędnie i dość nerwowo poprawiłam włosy. Jeden kosmyk wyrwał się z upięcia, założyłam go za ucho, aby mi nie przeszkadzał. - Jak umawiamy się na płatności? Większość daje zadatek, resztę w miarę postępu prac, podczas przedstawiania relacji ze spotkań danej osoby. Naturalnie jednak jestem otwarta na inne propozycje, byle sensowne - powiedziałam po chwili, nachylając się lekko ku panu F. i ściszając głos. - Miejsce spotkań proponuję wybierać osobiście, na tym poprzednim, aby nie zostawiać śladów przy korespondencji - dodałam jeszcze, w podobnym tonie, po czym wyprostowałam się i uśmiechnęłam, jak gdybym opowiedziała memu towarzyszowi jakiś przedni żart. W końcu siedzimy tu i uroczo konwersujemy!
Czekałam, aż mężczyzna wyjmie co tam przygotował, po czym wystawiłam po to dłoń. Rzuciłam przelotnie na zdjęcie i dane, zaraz pakując je do torebki. Na dokładniejsze oględziny będzie jeszcze czas, najlepiej w domu, kiedy nikt nie będzie nade mną stał lub rzucał bacznych spojrzeń. Zdawało się, że nikogo nie interesujemy jakoś szczególnie, nie mniej jednak doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że rzucam się w oczy i co jakiś czas czułam czyjś wzrok na sobie. Dodatkowo sprawę potęgował fakt, że niektórzy czyhali na nasze miejsce na ławce.
- Oczywiście - odpowiedziałam oszczędnie i dość nerwowo poprawiłam włosy. Jeden kosmyk wyrwał się z upięcia, założyłam go za ucho, aby mi nie przeszkadzał. - Jak umawiamy się na płatności? Większość daje zadatek, resztę w miarę postępu prac, podczas przedstawiania relacji ze spotkań danej osoby. Naturalnie jednak jestem otwarta na inne propozycje, byle sensowne - powiedziałam po chwili, nachylając się lekko ku panu F. i ściszając głos. - Miejsce spotkań proponuję wybierać osobiście, na tym poprzednim, aby nie zostawiać śladów przy korespondencji - dodałam jeszcze, w podobnym tonie, po czym wyprostowałam się i uśmiechnęłam, jak gdybym opowiedziała memu towarzyszowi jakiś przedni żart. W końcu siedzimy tu i uroczo konwersujemy!
Gość
Gość
Przekonywało go jej konkretne podejście do sprawy - nie zadawała zbędnych pytań, od razu przechodziła do rzeczy i nie wydawała się zainteresowania rozmową o pogodzie - co wyraźnie świadczyło na jej korzyść. Jeśli do tej pory miał jakiekolwiek wątpliwości, że kobieta będzie odpowiednią osobą do wypełnienia tego zadania, wszak płeć piękna raczej pasuje do obrazka popołudniowej herbaty i strojenia się w kapelusze, a nie śledzenia ludzi - o tyle teraz nabrał przekonania, że dokonał właściwego wyboru. Szczególnie że sprawa była nad wyraz delikatna i prócz raczej oczywistej w tym wypadku dyskrecji, wymagała przede wszystkim zaangażowania. Colina nie interesowały półśrodki. Jeśli Raven weszła do sklepu, chciał wiedzieć nie tylko o tym, że przestąpiła jego próg, ale co kupiła, za ile, w co zapakowała zakupy i jakie uprzejmości wymieniła ze sprzedawcą. Wiedział, że jego żądza wiedzy mogła się wydawać niejako obsesją - jednakże z uwagi na swoje plany wobec dziewczyny wolał wyjść na szaleńczo opiekuńczego pracodawcę, niż dopuścić do tego, by Raven nieopacznie się wygadała.
- Nie będę zmieniał pani przyzwyczajeń - skłonił lekko głowę, sięgając do kieszeni i obejmując palcami woreczek z galeonami, który dyskretnie wyciągnął, kładąc go niepostrzeżenie na ławce między nimi. Cofnął dłoń, znów opierając ją na lasce. Ta dziwna konspiracja nieco go bawiła, czuł się znów jak mały chłopiec, który musi dochować niezwykle ważnej tajemnicy. - Czy tydzień to wystarczający okres, by poczyniła pani pierwsze kroki w naszej sprawie? Co w sytuacji, gdy będzie się chciała pani ze mną pilnie skontaktować? Czy sowa nie będzie zbyt oczywista? - zapytał z lekkim zainteresowaniem. W końcu pierwszy raz zlecał komuś śledzenie drugiej osoby i nie miał absolutnie żadnego świadczenia w przebiegu takich... procesów.
Kusiło go, by wypytać kobietę o jej pobudki, które skłoniły ją do podjęcia się takiej a nie innej pracy. Niewiasty, które do tej pory spotykał, zwykle dalekie były od podejmowania się zadań, które nie dotyczyły twórczego szydełkowania lub plotkowania o beznadziejności ludzkiego żywota. Z drugiej strony musiał pamiętać, że przecież nie miał do czynienia z arystokratką, której rodowa fortuna pozwoliłaby gnić w domu - zapewne jej wybór spowodowany był nie tylko pobudkami stricte osobistymi (może jakiś fetysz śledzenia innych?), ale przede wszystkim praktycznymi i finansowymi.
- Nie będę zmieniał pani przyzwyczajeń - skłonił lekko głowę, sięgając do kieszeni i obejmując palcami woreczek z galeonami, który dyskretnie wyciągnął, kładąc go niepostrzeżenie na ławce między nimi. Cofnął dłoń, znów opierając ją na lasce. Ta dziwna konspiracja nieco go bawiła, czuł się znów jak mały chłopiec, który musi dochować niezwykle ważnej tajemnicy. - Czy tydzień to wystarczający okres, by poczyniła pani pierwsze kroki w naszej sprawie? Co w sytuacji, gdy będzie się chciała pani ze mną pilnie skontaktować? Czy sowa nie będzie zbyt oczywista? - zapytał z lekkim zainteresowaniem. W końcu pierwszy raz zlecał komuś śledzenie drugiej osoby i nie miał absolutnie żadnego świadczenia w przebiegu takich... procesów.
Kusiło go, by wypytać kobietę o jej pobudki, które skłoniły ją do podjęcia się takiej a nie innej pracy. Niewiasty, które do tej pory spotykał, zwykle dalekie były od podejmowania się zadań, które nie dotyczyły twórczego szydełkowania lub plotkowania o beznadziejności ludzkiego żywota. Z drugiej strony musiał pamiętać, że przecież nie miał do czynienia z arystokratką, której rodowa fortuna pozwoliłaby gnić w domu - zapewne jej wybór spowodowany był nie tylko pobudkami stricte osobistymi (może jakiś fetysz śledzenia innych?), ale przede wszystkim praktycznymi i finansowymi.
Nie interesowało mnie to, kim ta osoba jest dla mojego zleceniodawcy, ani jakie ma pobudki do tego, abym ją śledziła. Dopóki mi płaci, nie zamierzam się w nic wtrącać. Być może to dość... przesadnie pragmatyczne, ale nie wydaje mi się, aby to był jakiś problem. Gdyby mężczyzna chciał opowiadać mi o sobie czy historii swojego życia, z pewnością by to zrobił. Sama się wtrącać nie zamierzałam, nawet, jeśli zawsze mnie to ciekawiło. Te wszystkie intrygi, tajemnice, które ktoś skrywa, zagmatwane wydarzenia z przeszłości... najzwyczajniej w świecie nie wypadało mi o to pytać. Zależało mi na zarobku, to bardzo ważny element życia na Nokturnie, kiedy to pieniądze były główną walutą przetargową. W końcu jedyne, czego mieszkańcom tego miejsca nieustannie brakowało, to właśnie kasy. Dla niej gotowi byli napadać i mordować. Za nią można zatem kupić sobie względny spokój i nietykalność. To akurat ważny aspekt dla samotnej kobiety, którą byłam. Musiałam sama dbać o swoje bezpieczeństwo, nikt tego za mnie nie zrobi. Chociaż ja i tak byłam w dobrej sytuacji życiowej, miałam wujka, który miał poważanie w tych podejrzanych kręgach, a także znałam arystokratę, który również zapewniał mi ochronę - inne kobiety nie miały i tego.
Nie miałam ogólnie dobrej opinii o szlachciankach, lecz nie oszukujmy się, nikt mnie o to nie pytał, zatem i ja nie mówiłam. Przyznałabym jednak, że mimo wszystko każda kobieta jest choć trochę próżna. Ja również uwielbiałam piękne suknie czy drogą biżuterię. Różnica między nami była taka, że one mogły sobie na nią pozwolić, względnie otrzymywały je od rodziców czy równie bogatych adratorów, moja osoba była biedna i nie miała skąd tego wziąć. Nie miałam ani rodziców, ani adoratorów, a już tym bardziej bogatych. Wychodzę jednak z założenia, że lepiej imać się nawet najpaskudniejszej pracy niż dopuścić się kradzieży. I oto właśnie jestem!
- Wspaniale - powiedziałam jedynie, po czym uśmiechnęłam się i pospiesznie schowałam woreczek do torebki. To było dość ryzykowne posunięcie zważywszy na to, że to najczęściej okradany przedmiot, ale nie miałam wyboru. Było tu za dużo ludzi, by próbować zapłatę zakitrać gdzieś indziej.
- Oczywiście. A gdzie chciałby się pan następnym razem spotkać? - spytałam, omiatając spojrzeniem widok przede mną. Kiedy zaś usłyszałam jego słowa, ponownie się uśmiechnęłam, tym razem jednak znacznie szerzej.
- Niech się pan nie martwi, znajdę pana - odpowiedziałam jedynie. Nie zdradzałam nikomu moich sekretów, bardzo niewiele osób wiedziało jak szpieguję ludzi. Że potrafię zamienić się w nietoperza. Gdybym miała więcej czasu i była bardziej ekscentryczna, być może sama dostarczałabym ludziom swoje listy. Tymczasem jednak wolałam zachować to w tajemnicy, dzięki czemu będę lepiej pracować.
Nie miałam ogólnie dobrej opinii o szlachciankach, lecz nie oszukujmy się, nikt mnie o to nie pytał, zatem i ja nie mówiłam. Przyznałabym jednak, że mimo wszystko każda kobieta jest choć trochę próżna. Ja również uwielbiałam piękne suknie czy drogą biżuterię. Różnica między nami była taka, że one mogły sobie na nią pozwolić, względnie otrzymywały je od rodziców czy równie bogatych adratorów, moja osoba była biedna i nie miała skąd tego wziąć. Nie miałam ani rodziców, ani adoratorów, a już tym bardziej bogatych. Wychodzę jednak z założenia, że lepiej imać się nawet najpaskudniejszej pracy niż dopuścić się kradzieży. I oto właśnie jestem!
- Wspaniale - powiedziałam jedynie, po czym uśmiechnęłam się i pospiesznie schowałam woreczek do torebki. To było dość ryzykowne posunięcie zważywszy na to, że to najczęściej okradany przedmiot, ale nie miałam wyboru. Było tu za dużo ludzi, by próbować zapłatę zakitrać gdzieś indziej.
- Oczywiście. A gdzie chciałby się pan następnym razem spotkać? - spytałam, omiatając spojrzeniem widok przede mną. Kiedy zaś usłyszałam jego słowa, ponownie się uśmiechnęłam, tym razem jednak znacznie szerzej.
- Niech się pan nie martwi, znajdę pana - odpowiedziałam jedynie. Nie zdradzałam nikomu moich sekretów, bardzo niewiele osób wiedziało jak szpieguję ludzi. Że potrafię zamienić się w nietoperza. Gdybym miała więcej czasu i była bardziej ekscentryczna, być może sama dostarczałabym ludziom swoje listy. Tymczasem jednak wolałam zachować to w tajemnicy, dzięki czemu będę lepiej pracować.
Gość
Gość
Strona 1 z 24 • 1, 2, 3 ... 12 ... 24
Lewitująca wieża Big Bena
Szybka odpowiedź