Samantha Darlene Bott, née Ross
Nazwisko matki: Brinley
Miejsce zamieszkania: Londyn
Czystość krwi: półkrwi
Status majątkowy: średniozamożny
Zawód: amnezjator
Wzrost: 170cm
Waga: 67kg
Kolor włosów: brązowy lub rudy
Kolor oczu: piwny
Znaki szczególne: pieprzyk na lewym nadgarstku
11,5 cali, dość giętka, dziki bez, włos yeti
Ravenclaw
jamnik
chochliki kornwalijskie
pergaminem, czarną herbatą, dymem
siebie jako dyrektora Departamentu Magicznych Wypadków i Katastrof
numerologią, gotowaniem, pieszymi wędrówkami, kartami z czekoladowych żab
Harpiom z Holyhead
liczę, badam, czytam, spędzam czas z rodziną
muzyki popularnej
Susan Sarandon
Dorastanie w mugolskiej rodzinie jest piekielnie trudne dla czarodziejskiego dziecka.
Bez przerwy przydarzają mu się niewytłumaczalne sytuacje, a mugole nie wiedzą jak na nie reagować. Wszystkie zjawiska paranormalne wzbudzają w nich niepokój – cierpią na manię dotykania, patrzenia, słuchania. Magii nie da się zbadać, a więc niezwykle ciężko w nią uwierzyć. Niby przestali palić nas na stosach, jednak ten pierwiastek w nich pozostał. Po prostu przejawia się w inny sposób, mniej drastyczny, ale wciąż nieprzyjemny.
Tak było w moim przypadku. Urodziłam się w przeciętnej rodzinie na przedmieściach Birmingham. To szare i smutne miasto, za którym nigdy nie przepadałam. Moja matka była rozchwytywaną krawcową, wręcz czarodziejką w swoich fachu, która potrafiła uszyć dosłownie wszystko. To właśnie ona nauczyła mnie podstaw tej niezwykłej umiejętności, co zresztą przydało mi się później w dorosłym życiu, kiedy nie wiedziałam jak zarobić na chleb. Ojciec natomiast uczył teleportacji. Tak, był czarodziejem, ale zmarł kiedy byłam dzieckiem. Nawet nie doświadczył dnia, w którym pierwszy raz obudziła się we mnie magia. A miało to miejsce w przydomowym warsztacie matki, kiedy miałam sześć lat. Wbiegłam rozbawiona do jej świątyni, co niezwykle ją rozgniewało. Nie cierpiała kiedy ktoś jej przeszkadzał w pracy, poza tym musiała mieć wtedy dzień, więc zaczęła na mnie krzyczeć, a mój strach w przedziwny sposób udzielił się wszystkim igłom, które nagle zaczęły skakać po wszystkich półkach. Wówczas nie potrafiłam zrozumieć miny swojej matki, która zdawała się nawet nie zwrócić na ten incydent uwagi, ale teraz dobrze wiem co przeszło jej przez myśl. Chciała, żebym nie odziedziczyła magicznych zdolności swojego ojca – byłoby jej łatwiej mnie wychować. Na pewno zdawała sobie sprawę, że nigdy nie będzie w stanie zrozumieć czym tak naprawdę jest magia. Przez następne dni chodziłam cicho po domu i próbowałam to powtórzyć, ale bezskutecznie.
Magia jednak mnie nie opuściła i dawała o sobie znać w najmniej odpowiednich momentach. Zamknęłam się w sobie i unikałam ludzi – bałam się, że zaczną mnie uważać za dziwoląga, a i tak się ze mnie śmiali przez tę nieśmiałość i dziwaczną aurę jaką wokół siebie nieświadomie roztaczałam. Mama bez przerwy powtarzała, żebym wzięła się w garść. A ja nie potrafiłam, bo za każdym razem, kiedy wychodziłam do ludzi, działo się coś dziwnego. Raz wybuchł kosz z jabłkami, innym razem moje włosy nabrały koloru soczystej rudości. Nie tylko czułam się inna, ale naprawdę taka byłam. Ojca pamiętałam jak przez mgłę, pewnie dlatego wysłano do nas nauczyciela z Hogwartu. Wiadomość o magii przyjęłam ze spokojem, już wcześniej domyślając się, że coś takiego faktycznie istnieje. Matka podczas spotkania była dziwnie cicha i niewiele mówiła. Może już wtedy wiedziała, że nasze drogi się rozejdą.
Magiczny świat mnie zachwycił. Okazał się o wiele ciekawszy niż w bajkach, które mama opowiadała mi do snu. Nie mogłam uwierzyć w to co się działo dookoła! Mocno ściskałam swoją nową różdżkę, bojąc się, że jeżeli zwolnię uścisk to od razu zniknie. Z fascynacją przyglądałam się sowie pocztowej, która grzecznie siedziała w klatce. Nie mogłam się doczekać aż przeczytam wszystkie zakupione podręczniki. Wszystko mnie fascynowało, natomiast moja matka zdawała się chodzić przygarbiona, jakby ten magiczny świat ją przytłaczał. Zresztą już nigdy więcej do niego nie wróciła.
Nie zapomnę dnia, kiedy pierwszy raz zobaczyłam Hogwart. Nigdy nie widziałam równie pięknego i majestatycznego zamku. Od razu go pokochałam, choć jednocześnie miałam ochotę szybko stamtąd uciec. Przestraszył mnie jego ogrom i rozgardiasz jaki w nim panował. Większość moich rówieśników dobrze wiedziała jak się zachować, natomiast ja czułam się jak dziecko we mgle. Trzymałam się z boku, bawiąc się przydługim rękawem szkolnej szaty. Unikałam ich spojrzeń. Bałam się, że będą się ze mnie śmiać przez to skąd pochodzę. Zachowywałam się tak przez cały pierwszy rok nauki – na szczęście w Ravenclaw to nie było aż takie trudne, wiele osób spędzało tam dni na samotnym czytaniu książek. Ucieszyłam się, kiedy Tiara Przydziału wybrała dla mnie ten dom. Gryfoni wydawali mi się zbyt głośni i zadufani, Puchoni za często się śmiali i przytulali, natomiast Ślizgoni sprawiali wrażenie nieszczerych i dwulicowych. Krukoni co prawda bywali chłodni w obyciu, może niepotrzebnie wszystko analizowali i rozkładali na czynniki pierwsze, ale pomagało mi to w poznaniu magicznego świata. Cały pierwszy rok poświęciłam na aklimatyzację: obserwowałam innych czarodziejów, czytałam mnóstwo książek, rozmawiałam z kilkoma zaufanymi znajomymi. Potem wróciłam na wakacje do domu i myślałam, że te dwa miesiące na starych śmieciach będą dla mnie wytchnieniem. Okazało się, że już nie mogłam się nazwać mugolem i spokojnie żyć w niemagicznym świecie – rodzina zdawała się doskonale radzić beze mnie, niejako traktując mnie jak intruza. To właśnie wtedy często myślałam o ojcu i jak jego obecność wpłynęłaby na moje życie. Bo przez to, że tylko ja byłam inna, przez jakiś czas żyłam w zawieszeniu: nie czułam się już do końca częścią mugolskiej rzeczywistości, ale też nie potrafiłam się odnaleźć w tej czarodziejskiej. Byłam takim bytem pośrednim i wtedy czułam się najgorzej. Nie wiedziałam czy chcę wrócić do szkoły czy może rzucić ją i zostać w domu. Mimo wszystko wróciłam, za bardzo ciekawił mnie ten nowy świat.
Wróciłam i z każdym kolejnym rokiem czułam się coraz lepiej. Magiczny świat przestawał mieć przede mną tajemnice. Pogodziłam się z faktem, że jestem czarownicą i po raz pierwszy od dawna poczułam się dobrze w swoim ciele. Tak na miejscu, po prostu. Stałam się dużo bardziej towarzyska i uśmiechnięta, zaczęłam brać udział w kołach zainteresowań. Przez chwilę śpiewałam w chórze, ale mój głos jednak nie zachwycił dyrygenta. Próbowałam też się dostać do krukońskiej drużyny Quidditcha, ale zrezygnowałam zanim nadeszła moja kolej. Za to odnalazłam się w Klubie Pojedynków, bo to właśnie zaklęcia, jako podstawa całej magii, zawładnęły moim sercem. Biegałam na te spotkania jak szalona, czerpiąc radość z każdego pojedynku, nawet tego przegranego. Pilnie studiowałam numerologię, szybko odnajdując w niej swoją pasję, choć z pozostałych przedmiotów też miałam dobre wyniki. Po prostu większość uczniów brała magię za pewnik, a dla mnie to wszystko było tak nowe i interesujące, że pochłaniałam szkolne podręczniki jak dzika i nawet przez myśl mi nie przeszło, że ktoś może to uważać za nudę. Na piątym roku, ku mojemu zdziwieniu, zostałam nawet wybrana prefektem. Odpowiadała mi ta rola: zawsze byłam bardzo dobrze zorganizowana i obiektywna, nawet przebiegły Ślizgon nie był w stanie mnie omamić. Cieszyłam się z tego wyróżnienia, nosiłam odznakę z dumą. Bardzo dobrze zdałam SUM-y, całkiem nieźle poszły mi również OWUTEM-y. Pamiętam ten dzień, kiedy stanęłam w progu wielkich drzwi do Hogwartu i uświadomiłam sobie, że już tutaj nie wrócę. Przeraziła mnie ta myśl, choć dorosłe życie też wydawało mi się ekscytujące. Oczywiście wyprowadziłam się z rodzinnego domu i wynajęłam wraz z przyjaciółką niewielkie mieszkanko na Pokątnej, w którym żyło mnóstwo bahanek i za żadne skarby świata nie dało się ich wszystkich wyplenić. Nie wspominając już o chochlikach kornwalijskich, do których wciąż mam poważny uraz. Większość mojego pokoju stanowiły książki porozwalane po wszystkich kątach, bo marzyła mi się praca naukowa. Chciałam być numerologiem na miarę Wakefielda albo Carnerio. Nawet wysłałam parę artykułów do Horyzontu Zaklęć, ale żadnego nie wydrukowali, co jednak nie podkopało mojej samooceny. Już nie byłam tą zagubioną dziewczynką sprzed kilkunastu lat. Mimo wszystko uświadomiłam sobie, że czas pomyśleć o innej pracy – na moją karierę naukową przyjdzie jeszcze czas, chociaż nie porzuciłam tej dziedziny i wciąż starałam się w niej szkolić. W wolnych chwilach szyłam wszystkim sąsiadkom i ich koleżankom kolorowe suknie, aż któregoś dnia jedna z nich opowiedziała mi o pracy swojego męża. Amnezjator. To brzmiało niezwykle ciekawie, więc już następnego dnia zgłosiłam się do ministerstwa na szkolenie. Znałam mugolski świat od podszewki, znałam też nieprzychylnych magii mugoli. Likwidowanie i modyfikowanie wspomnień brzmiało niesamowicie – to była tak zaawansowana magia, że od razu przemówiła do mojej ambicji. Postanowiłam zostać najlepszym amnezjatorem jakiego kiedykolwiek widział ten stary gmach.
To właśnie tam poznałam Malcolma. Kucał w windzie i robił zdjęcia ptasim piórom – nie tak powinna się zaczynać historia miłosna, ale cóż, w końcu to nie bajka. Stanęłam w przeciwległym kącie blisko drzwi, gotowa szybko stamtąd uciec. To był ważny dzień, miałam dostać uprawnienia do samodzielnego wykonywania zawodu. Malcolm zaczął rozmawiać z sowami pocztowymi, a ja coraz bardziej miałam ochotę uciec z tej przeklętej windy. I tak zrobiłam, szybko wyszłam na swoim piętrze i pognałam na rozmowę. Potem wpadałam na niego niemalże każdego dnia przez najbliższe dwa tygodnie aż w końcu zapytał się mnie czy nie mógłby mi zrobić zdjęcia. Wytłumaczył, że fascynuje się fotografią i stara się w ten sposób zachowywać wspomnienia. A że ja niechcący ciągle pojawiałam się w jego życiu, musiał dodać moją skromną osobę do swojej kolekcji. Rozbawiła mnie wtedy ta ironia – przecież codziennie przekraczałam próg ministerstwa, żeby pozbawić kogoś wspomnień. Pomyślałam wtedy, że chciałabym go bliżej poznać.
Rok później wyszłam za niego za mąż. Zakochałam się w nim, choć byliśmy jak ogień i woda, ale właśnie to tak mi się w nim podobało. Odbierał świat całkiem inaczej niż ja; miał w sobie luz, którego zawsze mi brakowało. Poczułam się przy nim swobodnie, tak jak nigdy wcześniej. O dziwo, byłam wierną kompanką jego niestworzonych pomysłów. Potrafił się zagalopować, ale wtedy wkraczałam ja ze swoją chłodną kalkulacją i ratowałam go przed nieuchronną śmiercią. Bo Bottowie mają dar do wpadania w tarapaty, one wręcz na nich czekają i rzucają się na kark bez ostrzeżenia. Na szczęście mają również talent do wydostawania się z opałów, choć do tej pory nie jestem pewna czy to na pewno talent czy przypadkiem nie głupota i szczęście. Tak czy siak paradoksalnie odnalazłam przy Malcolmie spokój i żyło mi się lepiej niż kiedykolwiek. Tego porządku nie zakłóciły nawet narodziny naszego pierwszego dziecka, kochanej Anastazji. Wydawało mi się, że nie nadaję się na matkę, lecz wystarczyło raz ją przytulić, żebym zmieniła zdanie. Od tamtej pory nasze życie uległo znacznym zmianom, przynajmniej tak mi się wydawało, dopóki kilka lat później do Anastazji nie dołączył Bertie. Dwójka dzieci naprawdę potrafiła wejść na głowę, ale dopiero kiedy przygarnęliśmy Matta, w naszym domu zapanował istny chaos. To właśnie wtedy poprosiłam znajomą uzdrowicielkę, żeby nauczyła mnie podstaw magii leczniczej, żebym chociaż potrafiła zatamować krwotok zanim nie dowiozę dzieci do szpitala. Nie było dnia, żeby któreś z nich czegoś nie zbroiło. Nie było również dnia, żebym ja nie podniosła głosu i nie zrobiła się z nerwów czerwona jak burak. I choć czasem kładłam się do łóżka z myślą, że wyjechałabym na bezludną wyspę, szybko dochodziłam do wniosku, że tak naprawdę nie wytrzymałabym na niej ani jednego dnia.
Kryzys w moim życiu nastąpił dopiero wiele lat później. Wszystko wydawało się układać - dzieci urosły i z powodzeniem ukończyły szkołę, ja jeszcze intensywniej zajęłam się pracą naukową, aż do dnia kiedy Anastazja zniknęła. Tak po prostu rozpłynęła się w powietrzu, a ja w tym samym momencie straciłam cząstkę siebie. Szukałam jej wszędzie, tak samo jak Malcolm, Bertie i Matt. Prosiłam o pomoc znajomych aurorów, absolutnie każdego, kto mógłby coś wiedzieć. Wyczekiwałam sowy z jakimś listem wyjaśnienia, ale nigdy takiego nie dostałam. Myślałam, że oszaleję. Minął pierwszy tydzień, miesiąc, pół roku. Nie mogę powiedzieć, że pogodziłam się z jej zniknięciem, ale nauczyłam się jakoś żyć z tą okropną pustką. Niby żyliśmy normalnie, jednak razem z Malcolmem wiedzieliśmy, że nic nie wróci do normy dopóki nie zobaczymy Anastazji. Wróciła po roku. Nigdy nie poczułam się taka szczęśliwa jak w dniu, w którym ujrzałam ją całą i zdrową. Wtedy już nic się nie liczyło, żadne nieszczęście nie wydawało mi się na tyle poważne, by zaprzątać nim sobie głowę.
Aż do ostatnich wydarzeń. Już od jakiegoś czasu czuło się napięcie w powietrzu, ale i tak nikt nie spodziewał się wybuchu anomalii. W Departamencie Magicznych Wypadków i Katastrof zapanował chaos, jakiego jeszcze nigdy nie widziałam, a zdążyłam już wiele doświadczyć. Wszyscy amnezjatorzy ruszyli do pracy, ale wkrótce się okazało, że skala problemu jest zbyt wielka, byśmy mogli jej zaradzić. Mugole dowiedzieli się o istnieniu magii, a my nie byliśmy przygotowani na taki scenariusz. Rozpoczęliśmy desperacką rekrutację, szybkie przyuczenie do zawodu, ale i tego było za mało. Obecnie siedzimy całymi dniami w biurze, zastanawiając się jak poradzić sobie z tą niewyobrażalną katastrofą. Czasem pojedziemy na jakąś akcję, ale chyba każdy z nas zastanawia się kiedy rozwiążą nasz oddział.
Mimo wszystko wierzę, że wszystko się ułoży.
Statystyki i biegłości | |||
Statystyka | Wartość | Bonus | |
OPCM: | 10 | 3 | |
Zaklęcia i uroki: | 24 | 2 | |
Czarna magia: | 0 | 0 | |
Magia lecznicza: | 1 | 1 | |
Transmutacja: | 0 | 0 | |
Eliksiry: | 0 | 0 | |
Sprawność: | 3 | Brak | |
Zwinność: | 4 | Brak | |
Język | Wartość | Wydane punkty | |
język angielski | II | 0 | |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty | |
Anatomia | I | 2 | |
Astronomia | I | 2 | |
Historia Magii | I | 2 | |
Numerologia | II | 10 | |
ONMS | I | 2 | |
Perswazja | I | 2 | |
Spostrzegawczość | I | 2 | |
Zielarstwo | I | 2 | |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty | |
Odporność magiczna | I | 5 | |
Mugoloznawstwo | II | 20 | |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty | |
Neutralny | Neutralny | ||
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty | |
Literatura (wiedza) | I | 0.5 | |
Krawiectwo | II | 7 | |
Gotowanie | II | 7 | |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty | |
Latanie na miotle | I | 0.5 | |
Pływanie | I | 0.5 | |
Taniec współczesny | I | 0.5 | |
Łyżwiarstwo | I | 0.5 | |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty | |
Brak | - | (+0) | |
Reszta: 4.5 |
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Samantha Bott dnia 06.09.19 9:11, w całości zmieniany 13 razy
Witamy wśród Morsów
Kartę sprawdzał: Percival Blake
[17.03.20] Rejestracja różdżki