Tunele ewakuacyjne
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Tunele ewakuacyjne
Wiodły z licznych fabryk, przewidziane na wypadek konieczności szybkiej ucieczki. Obecnie stanowią istny labirynt, w którym orientują się nieliczni. Na wysoko-sklepionych skrzyżowaniach, które mogą zmieścić nawet setkę ludzi, odbywają się przyjęcia, o których istnieniu i dokładnej lokalizacji wiedzą tylko zaproszeni. Tematyka imprez jest przeróżna, od słuchania mugolskiej muzyki, po wiece poparcia dla idei czystości krwi. Czasem nawet takie spotkania potrafią odbywać się jednocześnie, w dwóch różnych częściach tuneli. Łączy je zwykle jedno - duża ilość alkoholu i dym papierosów, który snuje się pod sufitami. A także brak możliwości, by trafił na nie ktoś przypadkowy. A gdyby zjawiła się policja, uczestnicy do perfekcji opanowali znikanie w setce korytarzy, które prowadzą we wszystkich możliwych kierunkach.
The member 'Daniel Wroński' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 61
'k100' : 61
Oczy Gwen otwarły się szeroko, gdy policjant kazał drugiemu wezwać pomoc. Teraz albo nigdy: jeśli pojawi tu się więcej podobnych typów, na pewno nie uciekną, a po tym, co zrobili… ludzie Malfoy’a na pewno dopilnują, by wylądowali za kratkami.
Gwen uniosła różdżkę niemal w tej samej chwili, co Daniel:
– Confundus! – krzyknęła, chcąc opóźnić refleks mężczyzny. Dzięki temu może będą w stanie przebiec obok niego. Gdy do jej uszu dotarła inkantacja Wrońskiego, wydawało jej się, że te dwa czary pasują do siebie idealnie. Czarna opaska i zaklęcie powodujące utratę najświeższych wspomnień powinno wystarczająco wybić mężczyznę z walki.
Gwen uniosła różdżkę niemal w tej samej chwili, co Daniel:
– Confundus! – krzyknęła, chcąc opóźnić refleks mężczyzny. Dzięki temu może będą w stanie przebiec obok niego. Gdy do jej uszu dotarła inkantacja Wrońskiego, wydawało jej się, że te dwa czary pasują do siebie idealnie. Czarna opaska i zaklęcie powodujące utratę najświeższych wspomnień powinno wystarczająco wybić mężczyznę z walki.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
The member 'Gwendolyn Grey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 60
'k100' : 60
Posłał Gwen promienny uśmiech, spoglądając na dziewczynę (ku swojemu zdziwieniu) z sympatią (sic! kto by pomyślał!). Wcześniej złoiła mu trochę skórę i nadal czuł na sobie cięgi po jej urokach, ale w sytuacji zagrożenia wykazała się zaskakującym refleksem, sprytem i udanymi zaklęciami. Obscuro i Confundus były idealnym duetem, który mógł otworzyć im drogę ucieczki.
-Wiejemy! Za mną, znam trochę te tunele! - zarządził, wybiegając przed Gwen i mężczyznę i starając się wyminąć dowódcę. Nie czekał, czy obrona policjanta się powiedzie - oby nie, ale Dan co chwilę kontrolnie oglądał się przez ramię, biegnąc do przodu. Mgliście pamiętał drogę na powierzchnię i chyba spodziewał się, gdzie mogą być teraz żona i dzieci ich towarzysza - na ich miejscu zaczekałby na niego przy wyjściu, choć kto wie? Czarodzieje są nieprzewidywalni, jak dobitnie pokazał dzisiejszy dzień.
spostrzegawczość na drogę na powierzchnię i znalezienie matki z dziećmi plus ewentualny atak ze strony policjanta, jeśli można, zt?
-Wiejemy! Za mną, znam trochę te tunele! - zarządził, wybiegając przed Gwen i mężczyznę i starając się wyminąć dowódcę. Nie czekał, czy obrona policjanta się powiedzie - oby nie, ale Dan co chwilę kontrolnie oglądał się przez ramię, biegnąc do przodu. Mgliście pamiętał drogę na powierzchnię i chyba spodziewał się, gdzie mogą być teraz żona i dzieci ich towarzysza - na ich miejscu zaczekałby na niego przy wyjściu, choć kto wie? Czarodzieje są nieprzewidywalni, jak dobitnie pokazał dzisiejszy dzień.
spostrzegawczość na drogę na powierzchnię i znalezienie matki z dziećmi plus ewentualny atak ze strony policjanta, jeśli można, zt?
Self-made man
The member 'Daniel Wroński' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 84
'k100' : 84
Nie ufała Wrońskiemu. Wciąż uznawała go za strasznego łotra i złodzieja, z którym nie chciała mieć nic wspólnego. Nie ulegało jednak wątpliwości, że wpadli razem do bagna i razem musieli się z niego wydostać, szczególnie, że Daniel podjął całkiem zaskakującą decyzje. Nie sądziła, by w tym wszystkim chciał ją w cokolwiek wrobić. Sytuacja była zbyt nagła.
Na razie postanowiła więc po prostu o tym nie myśleć. Zaczynała mieć wątpliwości co do tego, kim naprawdę jest Wroński, ale na zastanawianie się po prostu nie było czasu. Nie czekając i nie odzywając się, po prostu ruszyła bez słowa za mężczyzną, Biegła ile sił w nogach, podążając za Wrońskim.
Uciekając, odwróciła się na ułamek sekundy, starając się w biegu rzucić zaklęcie na dowódcę:
– Colloshoo!
Na razie postanowiła więc po prostu o tym nie myśleć. Zaczynała mieć wątpliwości co do tego, kim naprawdę jest Wroński, ale na zastanawianie się po prostu nie było czasu. Nie czekając i nie odzywając się, po prostu ruszyła bez słowa za mężczyzną, Biegła ile sił w nogach, podążając za Wrońskim.
Uciekając, odwróciła się na ułamek sekundy, starając się w biegu rzucić zaklęcie na dowódcę:
– Colloshoo!
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
The member 'Gwendolyn Grey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 7
'k100' : 7
Nadarzająca się okazja do ucieczki zdawała się dodać Gwendolyn i Danielowi sił. Zaatakowali jednocześnie, a dwa celne promienie zaklęć pomknęły w kierunku dowódcy oddziału, zmuszając go do obrony. Zareagował natychmiast, rzucając Protego; jasna tarcza rozbłysnęła tuż przed nim, wchłaniając oba promienie - ale również odwracając uwagę funkcjonariusza na wystarczająco długo, by trójka czarodziejów zdołała obok niego przebiec. Bieg bez butów nie należał do rzeczy prostych ani przyjemnych, stopy Daniela raz po raz podjeżdżały niebezpiecznie na wyślizganej posadzce, ale udało mu się nie wywrócić; bieg utrudniał też celowanie - przekonała się o tym Gwendolyn, której zaklęcie - zamiast w dowódcę - poleciało w ścianę, odłupując od niej wierzchnią warstwę cegieł. - Do rana wszyscy będziecie gnić w Tower! Bombarda Maxima! - Głos dowódcy poniósł się echem, goniąc uciekinierów niczym podmuch wściekłego wiatru; ściany wokół nich zadrżały, z sufitu posypała się porcja pyłu - ale to był jedyny efekt wyprowadzonego przez funkcjonariusza ataku. Został w tyle, po chwili niknąc trójce czarodziejów z oczu.
Wydostanie się z tuneli było trudniejsze, niż mogłoby wam się wydawać. Mimo towarzystwa obeznanego w ich ułożeniu czarodzieja, i mimo orientacji w terenie Daniela, byliście zmuszeni unikać patroli - podziemne korytarze z każdą minutą coraz szczelniej wypełniały się ludźmi, funkcjonariuszami magicznej policji i zwykłymi mieszkańcami portu, a także innymi, ubranymi w ciemne płaszcze z głębokimi kapturami, którzy bez zawahania sięgali po czarną magię. A miało być jeszcze gorzej; kiedy wreszcie - po długiej wędrówce - wydostaliście się na zewnątrz, obraz, który roztoczył się przed waszymi oczami, przeszedł wasze najśmielsze oczekiwania. Ulice pogrążone były w chaosie, pole widzenia zasnuwały ciemności i dym z płonących budynków, odór spalenizny - przemieszany z czymś brudnym, paskudnym - wdzierał się do waszych płuc, powodując mdłości. Na chodnikach walały się ciała, powykręcane groteskowo na skutek klątw, a w bruk wsiąkała powoli lśniąca w światłach latarni krew. Promienie zaklęć od czasu do czasu przemykały ponad waszymi głowami. Teleportacja nie działała - jeżeli spróbowalibyście deportować się z ulicy, odkrylibyście, że coś was blokuje - jak wtedy, gdy nad krajem szalały anomalie. Gdyby nie towarzystwo czarodzieja, którego uratowaliście przed policjantami, mielibyście poważny problem z wydostaniem się z obławy - mężczyzna zaprowadził was jednak do kryjówki, małej i obskurnej, w której czekała już reszta jego rodziny - i w której mogliście przeczekać najgorszy czas, dzielący was od ranka.
Mistrz Gry dziękuje za wspólną grę i sprawne odpisy. Udało wam się uciec przed magiczną policją - znajdujecie się jednak wciąż w granicach Londynu, w jednej z bardziej zapuszczonych części Isle of Dogs. Żeby wydostać się z miasta, musicie napisać post w dowolnej lokacji w obrębie tego subforum i rzucić kością Londyn (możecie zrobić to razem lub osobno, w pierwszym wariancie rzucacie kością tylko raz) i odnieść się do wylosowanej sytuacji. Wątek nie musi być pełny.
Daniel - straciłeś buty, a za nocne wędrówki na bosaka zapłaciłeś przykrym zapaleniem pęcherza. Przez kolejne dwa tygodnie będziesz odczuwać piekący ból w dole brzucha, nasilający się zwłaszcza w trakcie wizyt do toalety. Objawów można pozbyć się wcześniej dzięki konsultacji z uzdrowicielem.
Rzuty na zaklęcia: raz, dwa
Obrażenia i kary do kości:
Gwendolyn - 153/206 (-10)
Daniel - 148/242 (-15)
Mężczyzna - 95/110 (-5) (15 - psychiczne)
Aktywne zaklęcia:
-
Wydostanie się z tuneli było trudniejsze, niż mogłoby wam się wydawać. Mimo towarzystwa obeznanego w ich ułożeniu czarodzieja, i mimo orientacji w terenie Daniela, byliście zmuszeni unikać patroli - podziemne korytarze z każdą minutą coraz szczelniej wypełniały się ludźmi, funkcjonariuszami magicznej policji i zwykłymi mieszkańcami portu, a także innymi, ubranymi w ciemne płaszcze z głębokimi kapturami, którzy bez zawahania sięgali po czarną magię. A miało być jeszcze gorzej; kiedy wreszcie - po długiej wędrówce - wydostaliście się na zewnątrz, obraz, który roztoczył się przed waszymi oczami, przeszedł wasze najśmielsze oczekiwania. Ulice pogrążone były w chaosie, pole widzenia zasnuwały ciemności i dym z płonących budynków, odór spalenizny - przemieszany z czymś brudnym, paskudnym - wdzierał się do waszych płuc, powodując mdłości. Na chodnikach walały się ciała, powykręcane groteskowo na skutek klątw, a w bruk wsiąkała powoli lśniąca w światłach latarni krew. Promienie zaklęć od czasu do czasu przemykały ponad waszymi głowami. Teleportacja nie działała - jeżeli spróbowalibyście deportować się z ulicy, odkrylibyście, że coś was blokuje - jak wtedy, gdy nad krajem szalały anomalie. Gdyby nie towarzystwo czarodzieja, którego uratowaliście przed policjantami, mielibyście poważny problem z wydostaniem się z obławy - mężczyzna zaprowadził was jednak do kryjówki, małej i obskurnej, w której czekała już reszta jego rodziny - i w której mogliście przeczekać najgorszy czas, dzielący was od ranka.
Mistrz Gry dziękuje za wspólną grę i sprawne odpisy. Udało wam się uciec przed magiczną policją - znajdujecie się jednak wciąż w granicach Londynu, w jednej z bardziej zapuszczonych części Isle of Dogs. Żeby wydostać się z miasta, musicie napisać post w dowolnej lokacji w obrębie tego subforum i rzucić kością Londyn (możecie zrobić to razem lub osobno, w pierwszym wariancie rzucacie kością tylko raz) i odnieść się do wylosowanej sytuacji. Wątek nie musi być pełny.
Daniel - straciłeś buty, a za nocne wędrówki na bosaka zapłaciłeś przykrym zapaleniem pęcherza. Przez kolejne dwa tygodnie będziesz odczuwać piekący ból w dole brzucha, nasilający się zwłaszcza w trakcie wizyt do toalety. Objawów można pozbyć się wcześniej dzięki konsultacji z uzdrowicielem.
Rzuty na zaklęcia: raz, dwa
Obrażenia i kary do kości:
Gwendolyn - 153/206 (-10)
Daniel - 148/242 (-15)
Mężczyzna - 95/110 (-5) (15 - psychiczne)
Aktywne zaklęcia:
-
Bombarda?!
Daniel zaklął pod nosem - czy ten policjant chciał ich pogrzebać żywcem, razem z sobą?! Na szczęście, zaklęcie chyba nie wyszło - nadal żyli i biegli ile tchu w płucach, zostawiając szalonego glinę za sobą. Wroński nie mógł się doczekać, aż zobaczy światełko na końcu tunelu, ale sprint nie okazał się tak prosty ani tak szybki, na jaki liczył. Co chwila musieli chować się za zakrętem i skręcać do ślepych zaułków, chcąc zgubić pościg i nie wpaść na innych bywalców tuneli. Zwykle te okolice tętniły życiem imprezowiczów, ale dziś zalęgły się tu chaos i zło.
Nie tak Wroński wyobrażał sobie dzisiejszą noc. Z każdą chwilą było mu coraz bardziej zimno, zaczynało go boleć podbrzusze, a w głowie mu łupało.
Gdy znaleźli się wreszcie na ulicy, a deportacja nie działała, nie miał pojęcia co ze sobą zrobić. Niespodziewanie, okazało się, że bezinteresowna pomoc popłaca - czarodziej, w którego obronie stanął, poprowadził ich do bezpiecznej, choć obskurnej kryjówki. Starannie unikając wzroku Gwen, Daniel przeczekał tam aż do świtu.
dziękujemy cudownemu MG za wspaniałą rozgrywkę! <3
idziemy tutaj
Daniel zaklął pod nosem - czy ten policjant chciał ich pogrzebać żywcem, razem z sobą?! Na szczęście, zaklęcie chyba nie wyszło - nadal żyli i biegli ile tchu w płucach, zostawiając szalonego glinę za sobą. Wroński nie mógł się doczekać, aż zobaczy światełko na końcu tunelu, ale sprint nie okazał się tak prosty ani tak szybki, na jaki liczył. Co chwila musieli chować się za zakrętem i skręcać do ślepych zaułków, chcąc zgubić pościg i nie wpaść na innych bywalców tuneli. Zwykle te okolice tętniły życiem imprezowiczów, ale dziś zalęgły się tu chaos i zło.
Nie tak Wroński wyobrażał sobie dzisiejszą noc. Z każdą chwilą było mu coraz bardziej zimno, zaczynało go boleć podbrzusze, a w głowie mu łupało.
Gdy znaleźli się wreszcie na ulicy, a deportacja nie działała, nie miał pojęcia co ze sobą zrobić. Niespodziewanie, okazało się, że bezinteresowna pomoc popłaca - czarodziej, w którego obronie stanął, poprowadził ich do bezpiecznej, choć obskurnej kryjówki. Starannie unikając wzroku Gwen, Daniel przeczekał tam aż do świtu.
dziękujemy cudownemu MG za wspaniałą rozgrywkę! <3
idziemy tutaj
Self-made man
Biała Wywerna była świadkiem zawiązania pewnego, odrobinę specyficznego paktu wybudowanego na fundamentach Ognistej oraz halucynogennego działania Tęgoskóra. Paktu, o którym Friedrich Schmidt z pewnością nie zapomniał, chcąc wycisnąć z niego tyle, ile tylko się dało. W jego fachu ewentualna pomoc uzdrowiciela była rzeczą niezwykle istotną. Nie raz, nie dwa oberwał mocniej, niż możnaby zakładać, a wystawiane na ogromny wysiłek mięśnie również czasem wymagały odpowiedniej opieki uzdrowiciela.
Plan chciał wprowadzić w życie już wcześniej. Sprawdzić, czy uzdrowicielka jest warta jego towarzystwa podczas odrobinę innych zabaw, niż wszyscy mogliby przypuszczać. Praca oraz pewne, życiowe zawirowania, jak głupio by to nie brzmiało, z pewnością utrudniły mu zaplanowanie całego wydarzenia.
Do dzisiaj.
Na miejscu zjawił się ledwie kilka minut, przed umówionym spotkaniem, doskonale wiedząc, że znajdzie tam to, czego oboje poszukiwali. Wiadomość zdobyta ledwie dzień wcześniej zdawała się być pewna. I na tyle świeża, aby nikt nie spłoszył jego obiektu zainteresowań.
Stał tak, przy wejściu do tunelu, oparty o zimną ścianę, przypominający paskudny zwiastun nieszczęścia. Odziany w czerń, z nieprzyjemnym spojrzeniem zielonych ślepi, tatuażami wystającymi spod rękawa oraz wiernym psem, siedzącym obok. Wiedział, że się zbliża. Oko Ślepego zdobiło jego dłoń, a Otto poderwał się ze swojego miejsca. A gdy czarownica wyłoniła się z zaułka, pies zjeżył krótką sierść, odsłaniając ostre kły. Z gardła zwierzęcia wydobył się nieprzyjemny charkot.
- Setz dich, Otto. - Mruknął do zwierzęcia w ojczystym języku, chcąc by zwierzę pozwoliło czarownicy do niego podejść. Otto usadził się koło nogi właściciela, nie spuszczając uwagi ciemnego spojrzenia z jasnowłosej czarownicy.
- Zanim zabiorę cię na prawdziwe polowanie, muszę wiedzieć, czy umiesz się bawić. - Rzucił do dziewczyny, wykrzywiając usta w paskudnym, odrobinę wilczym uśmiechu. Nie chciał zabierać ze sobą kogoś, z kim nie mógłby się zabawić. Tym bardziej nie chciał zabierać z sobą kogoś, kto popsułby mu zabawę wątpliwościami bądź jakimkolwiek zalążkiem moralności.
Schmidt sięgnął dłonią do kieszeni, po czym wyciągnął z niej niewielką fiolkę, z jeszcze mniejszym kawałkiem szmatki. Ostrożnie odkorkował zawartość, po czym podsunął ją pod psi nos. - Suche, Otto. - Kolejne polecenie powędrowało w kierunku psa, który chwilę później, z nosem przystawionym do podłoża, ruszył między korytarze. - Chodź. - Rzucił tonem, wskazującym na to iż nie przyjmie odmowy, by ruszyć w ślad za swoim pupilem. Musieli wpierw znaleźć nowego przyjaciela, gdyż zabawa we dwójkę z pewnością nie będzie aż tak przyjemna.
Getadelt wird wer schmerzen kennt Vom Feuer das die haut verbrennt Ich werf ein licht In mein Gesicht Ein heißer Schrei Feuer frei!.
Na niektóre listy czekało się dość długo, by zapomnieć, że w ogóle miało się je otrzymać - tak też było w przypadku wiadomości od Schmidta, mężczyzny, o którego istnieniu zdawała sobie sprawę już wcześniej, wyrobił sobie bowiem interesującą, krwawą renomę, lecz ich drogi splotły się na poważnie dopiero w jakże miłym otoczeniu nokturnowej knajpy. Nie zapamiętała w pełni wszystkiego, co się tamtej nocy wydarzyło, ale wiedziała na pewno, że nie przekroczyła granic, których przekraczać nie chciała. Dla odmiany. Być może była to wina alkoholowego upojenia podsyconego otumaniającym działaniem Tęgoskóra, ale te wspomnienia, które jej pozostały, wzbudzały głównie pozytywne odczucia. Interesujący facet, raczej zabawny, z szeregiem niekonwencjonalnych zainteresowań, mogących pięknie uzupełnić się z jej własną, że tak to ujmijmy, pasją do anatomii. Poza tym odstawił ją do domu i niczego nie oczekiwał w zamian, to się ceni.
Gdy list nareszcie nadszedł, okazał się więc przyjemnym zaskoczeniem, powrotem do planów, które pracowity sierpień zdążył już pomału zatrzeć. Odważną deklarację o pragnieniu ujrzenia na własne oczy pracy szmalcownika złożyła nie w pełni rozumnie, ale po przemyśleniu tego dokładniej, decyzja pozostawała stała. Widziała już nie jedną przelaną krew, minęły czasy, gdy kolana drżały jej na widok mugolaka podrzynającego sobie gardło pod Imperiusem. To była okazja do zawiązania więzi sojuszniczych, umocnienia własnej pozycji i też - nie mogła ukryć - zaspokojenia wariackiej ciekawości. Twierdził, że umie zabijać nawet i bez magii, bez zaklęć mordujących. Podobno był pionierem w swojej roli i niejedną poszukiwaną głowę dostarczył. Kimże więc była, by odmawiać takim ofertom, otrzymywanym praktycznie za darmo?
Kiedy przyszła, już na nią czekał. Mając świadomość, że robota może okazać się brudna, wzięła przykład z ostatniej przechadzki między magazynami doków i została przy spodniach, a zamiast koszuli wybrała sweter, bo materiał grubszy, bardziej wytrzymały. Włosy spięła wysoko, oczy tknęła makijażem właściwie tylko dla efektu, by wyglądać groźniej, może też mniej podobnie do siebie, na wypadek, gdyby ktoś ją w tak zaskakującej sytuacji rozpoznał. Liczyła jednak, że będą sami, od początku do końca, to nie było widowisko przeznaczone gapiom.
- Hmm? - wymruczała z nutą trudno skrywanej niepewności, bo nie miała wiedzy ani dlaczego ten kundel na nią warczy ani co dokładnie rozkazał mu Schmidt. Nie spodobało jej się to, w ogóle nie lubiła psów, a ten był jakiś wyjątkowo paskudny. Może się do niego jeszcze przekona, zależy, czy dalej będzie skupiał ślepia na niej, a nie na szlamach, które zasługiwały na wrogość po stokroć bardziej. - Ten twój język brzmi wyjątkowo... - urwała, zastanawiając się, jak ująć to w słowa, by zabrzmiało właściwie, nie przesadnie miło. - Nie wiem, groźnie po prostu. Podoba mi się. Ale nie rozumiem ani słowa, więc od czasu do czasu potłumacz, może przynajmniej się dowiem czegoś nowego. - Niemieckiego od podstaw uczyć się na pewno nie będzie, aż tyle wolnego czasu nie miała.
Powiodła spojrzeniem po jego masywnej sylwetce. W wieczornej scenerii wyglądał wyjątkowo morderczo, ale nie obawiała się go, przynajmniej jeszcze nie. Nie dał jej powodu, by uznawała go za wroga.
- Mmm, teraz we mnie wątpisz? - zapytała poniekąd ironicznie; może i była od niego drobniejsza, niepozorna, pewnie i mniej doświadczona w tej akurat kwestii, nie oznaczało to jednak, że kłamała, gdy rzekła, że się na tę akcję zgadza. - Wypróbuj mnie. Śmiało. - Wcisnęła ręce do kieszeni i poszła za nim bez zbędnego zawahania.
Jeżeli coś dziś będzie udowadniać, to pewnie bardziej sobie niż jemu.
Gdy list nareszcie nadszedł, okazał się więc przyjemnym zaskoczeniem, powrotem do planów, które pracowity sierpień zdążył już pomału zatrzeć. Odważną deklarację o pragnieniu ujrzenia na własne oczy pracy szmalcownika złożyła nie w pełni rozumnie, ale po przemyśleniu tego dokładniej, decyzja pozostawała stała. Widziała już nie jedną przelaną krew, minęły czasy, gdy kolana drżały jej na widok mugolaka podrzynającego sobie gardło pod Imperiusem. To była okazja do zawiązania więzi sojuszniczych, umocnienia własnej pozycji i też - nie mogła ukryć - zaspokojenia wariackiej ciekawości. Twierdził, że umie zabijać nawet i bez magii, bez zaklęć mordujących. Podobno był pionierem w swojej roli i niejedną poszukiwaną głowę dostarczył. Kimże więc była, by odmawiać takim ofertom, otrzymywanym praktycznie za darmo?
Kiedy przyszła, już na nią czekał. Mając świadomość, że robota może okazać się brudna, wzięła przykład z ostatniej przechadzki między magazynami doków i została przy spodniach, a zamiast koszuli wybrała sweter, bo materiał grubszy, bardziej wytrzymały. Włosy spięła wysoko, oczy tknęła makijażem właściwie tylko dla efektu, by wyglądać groźniej, może też mniej podobnie do siebie, na wypadek, gdyby ktoś ją w tak zaskakującej sytuacji rozpoznał. Liczyła jednak, że będą sami, od początku do końca, to nie było widowisko przeznaczone gapiom.
- Hmm? - wymruczała z nutą trudno skrywanej niepewności, bo nie miała wiedzy ani dlaczego ten kundel na nią warczy ani co dokładnie rozkazał mu Schmidt. Nie spodobało jej się to, w ogóle nie lubiła psów, a ten był jakiś wyjątkowo paskudny. Może się do niego jeszcze przekona, zależy, czy dalej będzie skupiał ślepia na niej, a nie na szlamach, które zasługiwały na wrogość po stokroć bardziej. - Ten twój język brzmi wyjątkowo... - urwała, zastanawiając się, jak ująć to w słowa, by zabrzmiało właściwie, nie przesadnie miło. - Nie wiem, groźnie po prostu. Podoba mi się. Ale nie rozumiem ani słowa, więc od czasu do czasu potłumacz, może przynajmniej się dowiem czegoś nowego. - Niemieckiego od podstaw uczyć się na pewno nie będzie, aż tyle wolnego czasu nie miała.
Powiodła spojrzeniem po jego masywnej sylwetce. W wieczornej scenerii wyglądał wyjątkowo morderczo, ale nie obawiała się go, przynajmniej jeszcze nie. Nie dał jej powodu, by uznawała go za wroga.
- Mmm, teraz we mnie wątpisz? - zapytała poniekąd ironicznie; może i była od niego drobniejsza, niepozorna, pewnie i mniej doświadczona w tej akurat kwestii, nie oznaczało to jednak, że kłamała, gdy rzekła, że się na tę akcję zgadza. - Wypróbuj mnie. Śmiało. - Wcisnęła ręce do kieszeni i poszła za nim bez zbędnego zawahania.
Jeżeli coś dziś będzie udowadniać, to pewnie bardziej sobie niż jemu.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Zielone ślepia uważniej powiodły po sylwetce dziewczyny, wyglądającej dość… W pewien sposób uroczo. Jakby próbowała wejść w buty, w które zupełnie nie pasowała. I może nie winno oceniać się po pozorach, w tym jednak momencie właśnie to robił Friedrich Schmidt. Oceniał. I doskonale wiedział, że dzisiejsza noc może być ciekawa. Niekoniecznie jednak w sposób, w jaki sobie życzył.
- Otto to pies myśliwski. Reaguje tylko i wyłącznie na moje komendy… - O tym, jak pies łasił się do narzeczonej wspominać nie zamierzał. Prywatność była czymś, czego zwykł strzec. Zwłaszcza od czasu, gdy ktoś mógł uderzyć w pewną żmiję, zalęgłą w jego łóżku oraz umyśle. - Tresowałem go w Austrii. Nie reaguje na Angielski… I nie lubi obcych. - Mruknął, wzruszając szerokim ramieniem. Łaskawie wyjaśnił dziewczynie, skąd nieprzyjemna postawa psa, jednocześnie chcąc upewnić ją, iż ten nie zaatakuje. Przynajmniej dopóki nie dostanie odpowiedniego polecenia. Zaufanie Austriaka przychodziło niezwykle ciężko.
Zielone ślepia błysnęły wyzywająco, gdy kolejne słowa uleciały z jej ust. W tym wyzwaniu nie było jednak nic przyjemnego. Zupełnie tak, jakby mogło być zapowiedzią przyszłej groźby.
- Wątpię w każdego. - Mruknął jedynie basowym głosem. Nie wiedział, jakie dokładnie są jej umiejętności… I był niezmiernie ciekawy, czy zwróci śniadanie gdy już przyjdzie mi rozpocząć właściwą zabawę. Ruszył za Otto, doskonale wiedząc, że dziewczyna podąża za nim. Jej kroki były głośne, mimo iż pewnie bez problemu byłby w stanie unieść ją ponad ziemię. Jedynie jedno określenie przychodziło mu na myśl - słoń. Taki, zamknięty w składnie porcelany. I dobrze, że nie zabrał ją w inne miejsce.
- Głośno chodzisz. - Mruknął, z odrobiną wyrzutu w głosie. Jego kroki były inne. Cichsze, mimo iż z pewnością przewyższał ją wagą. - Jeśli chcesz tropić, musisz nauczyć się chodzić. Cicho. Obserwuj otoczenie, patrz gdzie stawiasz nogi. Inaczej spłoszysz zwierzę. -Wyjaśnił, kątem oka zerkając na dziewczynę. I szlag trafił element zaskoczenia. Ten, który najbardziej uwielbiał podczas wszelkich polowań. Szli jeszcze przez chwilę, nim Otto stanął w wyuczonej pozie, wskazując miejsce, w którym znajdowała się jego ofiara. Podły, zimny uśmiech wykrzywił jego wargi, a czarodziej sprawnie wysunął z rękawa różdżkę, nawet jeśli to nie ona miała być obiektem dzisiejszych zabaw. Do niewielkiego zaułku w korytarzu wpadł sprawnie, ledwie w dwóch, szybkich krokach. - Expelliarmus! - Rzucił, wybijając szlamie różdżkę z dłoni. Ekscytacja powoli zaczynała nawiedzać jego ciało na myśl o zbliżających się godzinach, przepełnionych krzykami oraz zapachem krwi. Otto wpadł tuż za nim, z nieprzyjemnym warkotem wyrywającym się z psiej piersi. Wiedział, kto jest ofiarą. I wiedział, że ma jej pilnować. Jeden ruch mugolaka sprawił, że pies zacisnął swoje zęby na jego kostce, nie pozwalając uciec.
I nawet nie sprawdzał danych doskonale wiedząc, że ten tu był winny jak każdy inny.
Wyjął z torby kawałek porządnej liny, po czym wymierzył szlamie kopniaka wprost w brzuch. Ten zwinął się, a Schmidt sprawnie zawiązał odpowiedni węzeł, po czym przerzucił linę przez metalowy pręt u sklepienia tunelu.
- Zakładając, że ścierwo ma informacje. Jakbyś je wydobyła? - Spytał, napinając mięśnie by podciągnąć chłopaczka do góry, tak by pięknie zawisł w powietrzu. Szmalcownik zabezpieczył linę tak, by ptaszek nie runął ze swojej nowej klatki, po czym poklepał psa po łbie. - Silencio. - Rzucił na ich dzisiejszą zabawkę, nie chcąc aby jego krzyki przypadkiem przywołały jakichś padlinożerców. Otto przeciągnął się, po czym usiadł kilka kroków od właściciela. - Bez różdżki. Bez żadnej magii. Co byś zrobiła? - Ponowił pytanie, swoje spojrzenie lokując w torbie w poszukiwaniu odpowiedniego przyrządu. Jednego, lecz pięknego i odpowiedniego do dzisiejszej zabawy.
- Otto to pies myśliwski. Reaguje tylko i wyłącznie na moje komendy… - O tym, jak pies łasił się do narzeczonej wspominać nie zamierzał. Prywatność była czymś, czego zwykł strzec. Zwłaszcza od czasu, gdy ktoś mógł uderzyć w pewną żmiję, zalęgłą w jego łóżku oraz umyśle. - Tresowałem go w Austrii. Nie reaguje na Angielski… I nie lubi obcych. - Mruknął, wzruszając szerokim ramieniem. Łaskawie wyjaśnił dziewczynie, skąd nieprzyjemna postawa psa, jednocześnie chcąc upewnić ją, iż ten nie zaatakuje. Przynajmniej dopóki nie dostanie odpowiedniego polecenia. Zaufanie Austriaka przychodziło niezwykle ciężko.
Zielone ślepia błysnęły wyzywająco, gdy kolejne słowa uleciały z jej ust. W tym wyzwaniu nie było jednak nic przyjemnego. Zupełnie tak, jakby mogło być zapowiedzią przyszłej groźby.
- Wątpię w każdego. - Mruknął jedynie basowym głosem. Nie wiedział, jakie dokładnie są jej umiejętności… I był niezmiernie ciekawy, czy zwróci śniadanie gdy już przyjdzie mi rozpocząć właściwą zabawę. Ruszył za Otto, doskonale wiedząc, że dziewczyna podąża za nim. Jej kroki były głośne, mimo iż pewnie bez problemu byłby w stanie unieść ją ponad ziemię. Jedynie jedno określenie przychodziło mu na myśl - słoń. Taki, zamknięty w składnie porcelany. I dobrze, że nie zabrał ją w inne miejsce.
- Głośno chodzisz. - Mruknął, z odrobiną wyrzutu w głosie. Jego kroki były inne. Cichsze, mimo iż z pewnością przewyższał ją wagą. - Jeśli chcesz tropić, musisz nauczyć się chodzić. Cicho. Obserwuj otoczenie, patrz gdzie stawiasz nogi. Inaczej spłoszysz zwierzę. -Wyjaśnił, kątem oka zerkając na dziewczynę. I szlag trafił element zaskoczenia. Ten, który najbardziej uwielbiał podczas wszelkich polowań. Szli jeszcze przez chwilę, nim Otto stanął w wyuczonej pozie, wskazując miejsce, w którym znajdowała się jego ofiara. Podły, zimny uśmiech wykrzywił jego wargi, a czarodziej sprawnie wysunął z rękawa różdżkę, nawet jeśli to nie ona miała być obiektem dzisiejszych zabaw. Do niewielkiego zaułku w korytarzu wpadł sprawnie, ledwie w dwóch, szybkich krokach. - Expelliarmus! - Rzucił, wybijając szlamie różdżkę z dłoni. Ekscytacja powoli zaczynała nawiedzać jego ciało na myśl o zbliżających się godzinach, przepełnionych krzykami oraz zapachem krwi. Otto wpadł tuż za nim, z nieprzyjemnym warkotem wyrywającym się z psiej piersi. Wiedział, kto jest ofiarą. I wiedział, że ma jej pilnować. Jeden ruch mugolaka sprawił, że pies zacisnął swoje zęby na jego kostce, nie pozwalając uciec.
I nawet nie sprawdzał danych doskonale wiedząc, że ten tu był winny jak każdy inny.
Wyjął z torby kawałek porządnej liny, po czym wymierzył szlamie kopniaka wprost w brzuch. Ten zwinął się, a Schmidt sprawnie zawiązał odpowiedni węzeł, po czym przerzucił linę przez metalowy pręt u sklepienia tunelu.
- Zakładając, że ścierwo ma informacje. Jakbyś je wydobyła? - Spytał, napinając mięśnie by podciągnąć chłopaczka do góry, tak by pięknie zawisł w powietrzu. Szmalcownik zabezpieczył linę tak, by ptaszek nie runął ze swojej nowej klatki, po czym poklepał psa po łbie. - Silencio. - Rzucił na ich dzisiejszą zabawkę, nie chcąc aby jego krzyki przypadkiem przywołały jakichś padlinożerców. Otto przeciągnął się, po czym usiadł kilka kroków od właściciela. - Bez różdżki. Bez żadnej magii. Co byś zrobiła? - Ponowił pytanie, swoje spojrzenie lokując w torbie w poszukiwaniu odpowiedniego przyrządu. Jednego, lecz pięknego i odpowiedniego do dzisiejszej zabawy.
Getadelt wird wer schmerzen kennt Vom Feuer das die haut verbrennt Ich werf ein licht In mein Gesicht Ein heißer Schrei Feuer frei!.
Elvira nie cierpiała zwierząt, dopóki nie stawały się dla niej w każdym calu przydatne i do ostatka zwracały wysiłek, jaki należało włożyć w ich utrzymanie. Z tego powodu posiadała wyłącznie sowę Kim - żeby się komunikować, bo poza tym łączyło je co najwyżej wzajemne dokopywanie sobie złośliwościami. Nic nie wskazywało, by "Otto" sprawiał Schmidtowi więcej problemów niż korzyści, więc na upartego mogła dostrzec sens w tresowaniu tak wielkiego kundla - Friedrich był myśliwym, takie bydlę z czułym węchem pewnie nie raz mu się przydało i była jakaś pociągająca władza w fakcie, że słuchał się wyłącznie właściciela, a ten mógł posłać go do ataku. Zwierzę naprzeciw różdżki nie miało co prawda wielkiej szansy, ale skutecznie rozpraszało uwagę, mogło kupić czas.
- Rozumiem. Cóż, ja nie lubię psów - palnęła, wciskając kościste dłonie do obszernych kieszeni i odwracając obojętnie głowę, nieszczególnie przejęta powstrzymywaniem się przed wyrażeniem opinii. - Ale jakoś dziś ze sobą wytrzymamy. Ja go nie będę drażnić, ty go dalej powstrzymuj. - Jak dotąd szło mu nieźle, bo pies już znalazł sobie lepsze zajęcie i pierwszy pomknął do tunelu. Jeżeli nie będą na siebie zbyt często spoglądać, nie powinny wyniknąć problemy.
Dużo chętniej przyglądała się Schmidtowi, ciekawa, czego dokładnie od niej oczekiwał i jakie miał na jej temat wyobrażenia. Pojęcia nie miała, co do tej pory usłyszał o niej w ciemnych uliczkach, a ich spotkanie w Wywernie było dość zakrapiane, by uznać, że ów skojarzenia nie powinny być brane pod uwagę. Pamiętała mgliście, że czuła się mu wtedy bardzo bliska, irracjonalnie, ale to wrażenie zdążyło dawno wyparować - miała przed sobą obcego człowieka, któremu na słowo i wspólne kontakty zaufała wystarczająco, by wybrać się z nim wieczorem do opuszczonych tuneli.
Mimowolnie owinęła palce wokół różdżki, skrzętnie schowanej w kieszeni. Niechże się tylko, Merlinie, nie przeliczy, nie dzisiaj.
Starała się jak mogła milcząco dorównywać mu kroku, ani na moment nie zaprzestając ostrożnego rozglądania po zawilgłych ścianach, przerdzewiałych kratach i ciemnych zakrętach prowadzących w bliżej nieznane kierunki. Jedyna niepewność, jaką odczuwała, miała związek z towarzystwem Friedricha, które w miarę zamykania się nad nimi kamiennych sufitów nabierało bardziej ostatecznego wymiaru. Nie przeszkadzał jej chłód, nie przeszkadzał mrok, nawet do smrodu zdążyła się przyzwyczaić przy tym, ile razy w ciągu ostatnich tygodni wybierała się na Nokturn. Wydawało jej się, że stawia kroki cichutko, bo jak na siebie wyjątkowo przykładała wagę do unikania chroboczących odłamków kamieni, niestety i tak zarobiła przyganę. Z początku wyłącznie zacisnęła zęby i skinęła głową, przyjmując i analizując poradę, kiedy jednak Schmidt na powrót się odwrócił, nie zdołała powstrzymać brzydkiego, nienawistnego skrzywienia.
Niejednokrotnie spotkała się już z ludźmi oceniającymi ją za niezgrabny chód i toporny sposób poruszania się, pełen garbienia, zbyt dużych kroków, postukiwania obcasami, czy zaczepiania podeszwami o przeszkody, ale zazwyczaj nie było to tak... ważne. Znaczące. Potrafiła poruszać się niezwykle szybko, gdy wymagała tego sytuacja, ale może to najwyższa pora poćwiczyć również kontrolę. Tylko przy czym? W tańcu? Na samą myśl miała chęć się wzdrygnąć.
Nie, taniec odpadał. Czym innym byłaby jednak walka wręcz. Opuściła wzrok i spojrzała na swoje szczupłe przedramiona. Hmm.
Odetchnęła głęboko, gdy dotarli wreszcie do wspomnianej ofiary. Widok przerażonego na śmierć człowieka paradoksalnie uspokoił Elvirę, upewnił ją w tym, że plan wieczoru nie uległ niespodziewanej zmianie. Odszukała spojrzeniem jego oczy, utkwione - oczywiście - nie w tyczkowatej sylwetce czającej się w cieniu kobiety, tylko potężnego napastnika i widocznie rozdrażnionego psa. Źrenice rozszerzone strachem nie budziły w niej z początku żadnej emocji, ani pozytywnej ani negatywnej. Znała je. Widziała je wielokrotnie jeszcze zanim zaangażowała się w sojusznictwo Rycerzy i zrzuciła z siebie kitel bezpiecznego zbawcy. Niby oczy mówiły o człowieku najwięcej, ale gdy przychodziło co do czego, w obliczu śmierci każde wyglądały identycznie.
Wyciągnęła zmarznięte dłonie z kieszeni i zwinęła za plecami, podchodząc bliżej, gdy Fried bez chwili zawahania kopnął mężczyznę w brzuch oraz spętał. Nie była to forma przemocy, do jakiej Multon miałaby szansę się przyzwyczaić i z początku coś ją dusiło, coś gnębiło, coś zwijało okrutnie pod żebrami na dźwięk tłuczonych zderzeniem tkanek. Otrząsnęła się jednak szybciej niż Schmidt zdążyłby przerzucić linę przez pręt. Mugolak zawisł w powietrzu, oczekując na sprawiedliwość. A Elvira wreszcie zdobyła się na wątły uśmiech.
- Myślałam, że to ty mi masz coś do pokazania, a teraz zaczynasz przesłuchanie? - odparła przewrotnie, spoglądając na niego z uniesioną brwią, a potem bezwiednie kiwając głową, gdy rzucił Silencio. Tak, w tych tunelach krzyki niosłyby się paskudnym, ogłuszającym echem. - Bez różdżki. - powtórzyła cicho, wodząc wzrokiem po dygoczącym ciele i myśląc.
Bez żadnej magii? Z trudem przychodziło jej podjąć decyzję, bowiem w pierwszej kolejności przechodziły jej przez głowę pomocne zaklęcia. I te czarnomagiczne i transmutacyjne i zwykłe. Ignominia, żeby uśpić czujność. Betula, przechodząc do konkretów. Deserpes, żeby unieruchomić. Mortiodentio, żeby męczyć długo, acz stopniowo. Z nożem, czy skalpelem kojarzyła wyłącznie badania, pragmatyczne, choć często zwodniczo ekscytujące wyczyny, koniec końców mające konkretny cel, któremu do wyciągania informacji było daleko. Zwłaszcza odcinanie języków zapewne nie okazałoby się pomocne.
- Na początek bym zapytała - uznała wreszcie, z cichym, świszczącym parsknięciem. - Prostych rzeczy się nie komplikuje. Jeżeli stawiałby opór... - podałabym eliksir, chciała rzec, ale ugryzła się w język. Szlag, to również była magia. - Chodzi o ból, prawda? - zapytała retorycznie. - Tortury. Wykorzystanie strachu i cierpienia. To też musi być sztuka - domyśliła się. - Dawkować je tak, żeby miały sens. Za dużo bólu na raz, na początku, zepsuje ofiarę na tyle, że nic się już z niej nie wyciągnie. Trzeba być ostrożnym - Przez krótki moment przyglądała się obojętnie szlamie, zapłakanej i mamroczącej w szlochu słowa, których nie dało się już usłyszeć. I dobrze, jeszcze by zagłuszył jej spokojny, akademicki monolog.
Sięgnęła do drugiej kieszeni, a następnie wyciągnęła z niej eleganckie czarne etui, które po otwarciu i rozplątaniu wewnętrznej saszety okazało się skrywać zabezpieczone skalpele koronerskie. Jej własne, kupiła je jeszcze na stażu. Wysunęła jeden, płynnym, eleganckim ruchem odgięła osłonkę, a potem zbliżyła się do szlamy bez pytania i przesunęła zabójczo ostrym krańcem od dołu do góry wzdłuż koszuli nieszczęśnika. Próbował się odsunąć, nieudolnie i zresztą niepotrzebnie, bo jedyne, co chciała osiągnąć, to rozsunąć mu ubrania. Pokrytej gęsią skórką klatki piersiowej nawet nie zadrasnęła, była wszakże profesjonalistą. I tyle, włożyła skalpel z powrotem do saszety, na razie, a potem bez wahania wsunęła dłonie w pasek mężczyzny i jednym szarpnięciem zsunęła mu spodnie wraz z bielizną.
Teraz lepiej, teraz wisiał nagi, jeżeli nie liczyć strzępów materiału służących kiedyś za kilka warstw koszul. Na płaszcz zdrajców nie stać? Zapewne. A zimno też stanowiło czynnik zniechęcający do oporu.
- Chcę czegoś spróbować, tylko się ze mnie nie śmiej, dobra? - wymamrotała, znów opuszczając wzrok na własne dłonie. Strasznie miała szczupłe palce, szczupłe i długie, a gdy zwinęła je w pięść, kostki zdawały się sine. - Nie umiem robić takich rzeczy, ale kto nie próbuje, ten tkwi w stagnacji. - Oblizała usta, odetchnęła, odsunęła o krok.
A potem zamachnęła niezbyt zgrabnie, aby uderzyć mężczyznę pięścią w odsłonięty brzuch.
Wyważony w brzuch
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Rozumiem. Cóż, ja nie lubię psów - palnęła, wciskając kościste dłonie do obszernych kieszeni i odwracając obojętnie głowę, nieszczególnie przejęta powstrzymywaniem się przed wyrażeniem opinii. - Ale jakoś dziś ze sobą wytrzymamy. Ja go nie będę drażnić, ty go dalej powstrzymuj. - Jak dotąd szło mu nieźle, bo pies już znalazł sobie lepsze zajęcie i pierwszy pomknął do tunelu. Jeżeli nie będą na siebie zbyt często spoglądać, nie powinny wyniknąć problemy.
Dużo chętniej przyglądała się Schmidtowi, ciekawa, czego dokładnie od niej oczekiwał i jakie miał na jej temat wyobrażenia. Pojęcia nie miała, co do tej pory usłyszał o niej w ciemnych uliczkach, a ich spotkanie w Wywernie było dość zakrapiane, by uznać, że ów skojarzenia nie powinny być brane pod uwagę. Pamiętała mgliście, że czuła się mu wtedy bardzo bliska, irracjonalnie, ale to wrażenie zdążyło dawno wyparować - miała przed sobą obcego człowieka, któremu na słowo i wspólne kontakty zaufała wystarczająco, by wybrać się z nim wieczorem do opuszczonych tuneli.
Mimowolnie owinęła palce wokół różdżki, skrzętnie schowanej w kieszeni. Niechże się tylko, Merlinie, nie przeliczy, nie dzisiaj.
Starała się jak mogła milcząco dorównywać mu kroku, ani na moment nie zaprzestając ostrożnego rozglądania po zawilgłych ścianach, przerdzewiałych kratach i ciemnych zakrętach prowadzących w bliżej nieznane kierunki. Jedyna niepewność, jaką odczuwała, miała związek z towarzystwem Friedricha, które w miarę zamykania się nad nimi kamiennych sufitów nabierało bardziej ostatecznego wymiaru. Nie przeszkadzał jej chłód, nie przeszkadzał mrok, nawet do smrodu zdążyła się przyzwyczaić przy tym, ile razy w ciągu ostatnich tygodni wybierała się na Nokturn. Wydawało jej się, że stawia kroki cichutko, bo jak na siebie wyjątkowo przykładała wagę do unikania chroboczących odłamków kamieni, niestety i tak zarobiła przyganę. Z początku wyłącznie zacisnęła zęby i skinęła głową, przyjmując i analizując poradę, kiedy jednak Schmidt na powrót się odwrócił, nie zdołała powstrzymać brzydkiego, nienawistnego skrzywienia.
Niejednokrotnie spotkała się już z ludźmi oceniającymi ją za niezgrabny chód i toporny sposób poruszania się, pełen garbienia, zbyt dużych kroków, postukiwania obcasami, czy zaczepiania podeszwami o przeszkody, ale zazwyczaj nie było to tak... ważne. Znaczące. Potrafiła poruszać się niezwykle szybko, gdy wymagała tego sytuacja, ale może to najwyższa pora poćwiczyć również kontrolę. Tylko przy czym? W tańcu? Na samą myśl miała chęć się wzdrygnąć.
Nie, taniec odpadał. Czym innym byłaby jednak walka wręcz. Opuściła wzrok i spojrzała na swoje szczupłe przedramiona. Hmm.
Odetchnęła głęboko, gdy dotarli wreszcie do wspomnianej ofiary. Widok przerażonego na śmierć człowieka paradoksalnie uspokoił Elvirę, upewnił ją w tym, że plan wieczoru nie uległ niespodziewanej zmianie. Odszukała spojrzeniem jego oczy, utkwione - oczywiście - nie w tyczkowatej sylwetce czającej się w cieniu kobiety, tylko potężnego napastnika i widocznie rozdrażnionego psa. Źrenice rozszerzone strachem nie budziły w niej z początku żadnej emocji, ani pozytywnej ani negatywnej. Znała je. Widziała je wielokrotnie jeszcze zanim zaangażowała się w sojusznictwo Rycerzy i zrzuciła z siebie kitel bezpiecznego zbawcy. Niby oczy mówiły o człowieku najwięcej, ale gdy przychodziło co do czego, w obliczu śmierci każde wyglądały identycznie.
Wyciągnęła zmarznięte dłonie z kieszeni i zwinęła za plecami, podchodząc bliżej, gdy Fried bez chwili zawahania kopnął mężczyznę w brzuch oraz spętał. Nie była to forma przemocy, do jakiej Multon miałaby szansę się przyzwyczaić i z początku coś ją dusiło, coś gnębiło, coś zwijało okrutnie pod żebrami na dźwięk tłuczonych zderzeniem tkanek. Otrząsnęła się jednak szybciej niż Schmidt zdążyłby przerzucić linę przez pręt. Mugolak zawisł w powietrzu, oczekując na sprawiedliwość. A Elvira wreszcie zdobyła się na wątły uśmiech.
- Myślałam, że to ty mi masz coś do pokazania, a teraz zaczynasz przesłuchanie? - odparła przewrotnie, spoglądając na niego z uniesioną brwią, a potem bezwiednie kiwając głową, gdy rzucił Silencio. Tak, w tych tunelach krzyki niosłyby się paskudnym, ogłuszającym echem. - Bez różdżki. - powtórzyła cicho, wodząc wzrokiem po dygoczącym ciele i myśląc.
Bez żadnej magii? Z trudem przychodziło jej podjąć decyzję, bowiem w pierwszej kolejności przechodziły jej przez głowę pomocne zaklęcia. I te czarnomagiczne i transmutacyjne i zwykłe. Ignominia, żeby uśpić czujność. Betula, przechodząc do konkretów. Deserpes, żeby unieruchomić. Mortiodentio, żeby męczyć długo, acz stopniowo. Z nożem, czy skalpelem kojarzyła wyłącznie badania, pragmatyczne, choć często zwodniczo ekscytujące wyczyny, koniec końców mające konkretny cel, któremu do wyciągania informacji było daleko. Zwłaszcza odcinanie języków zapewne nie okazałoby się pomocne.
- Na początek bym zapytała - uznała wreszcie, z cichym, świszczącym parsknięciem. - Prostych rzeczy się nie komplikuje. Jeżeli stawiałby opór... - podałabym eliksir, chciała rzec, ale ugryzła się w język. Szlag, to również była magia. - Chodzi o ból, prawda? - zapytała retorycznie. - Tortury. Wykorzystanie strachu i cierpienia. To też musi być sztuka - domyśliła się. - Dawkować je tak, żeby miały sens. Za dużo bólu na raz, na początku, zepsuje ofiarę na tyle, że nic się już z niej nie wyciągnie. Trzeba być ostrożnym - Przez krótki moment przyglądała się obojętnie szlamie, zapłakanej i mamroczącej w szlochu słowa, których nie dało się już usłyszeć. I dobrze, jeszcze by zagłuszył jej spokojny, akademicki monolog.
Sięgnęła do drugiej kieszeni, a następnie wyciągnęła z niej eleganckie czarne etui, które po otwarciu i rozplątaniu wewnętrznej saszety okazało się skrywać zabezpieczone skalpele koronerskie. Jej własne, kupiła je jeszcze na stażu. Wysunęła jeden, płynnym, eleganckim ruchem odgięła osłonkę, a potem zbliżyła się do szlamy bez pytania i przesunęła zabójczo ostrym krańcem od dołu do góry wzdłuż koszuli nieszczęśnika. Próbował się odsunąć, nieudolnie i zresztą niepotrzebnie, bo jedyne, co chciała osiągnąć, to rozsunąć mu ubrania. Pokrytej gęsią skórką klatki piersiowej nawet nie zadrasnęła, była wszakże profesjonalistą. I tyle, włożyła skalpel z powrotem do saszety, na razie, a potem bez wahania wsunęła dłonie w pasek mężczyzny i jednym szarpnięciem zsunęła mu spodnie wraz z bielizną.
Teraz lepiej, teraz wisiał nagi, jeżeli nie liczyć strzępów materiału służących kiedyś za kilka warstw koszul. Na płaszcz zdrajców nie stać? Zapewne. A zimno też stanowiło czynnik zniechęcający do oporu.
- Chcę czegoś spróbować, tylko się ze mnie nie śmiej, dobra? - wymamrotała, znów opuszczając wzrok na własne dłonie. Strasznie miała szczupłe palce, szczupłe i długie, a gdy zwinęła je w pięść, kostki zdawały się sine. - Nie umiem robić takich rzeczy, ale kto nie próbuje, ten tkwi w stagnacji. - Oblizała usta, odetchnęła, odsunęła o krok.
A potem zamachnęła niezbyt zgrabnie, aby uderzyć mężczyznę pięścią w odsłonięty brzuch.
Wyważony w brzuch
[bylobrzydkobedzieladnie]
you cannot burn away what has always been
aflame
Ostatnio zmieniony przez Elvira Multon dnia 21.11.20 23:25, w całości zmieniany 1 raz
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
The member 'Elvira Multon' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 10
--------------------------------
#2 'k8' : 8
#1 'k100' : 10
--------------------------------
#2 'k8' : 8
Friedrich Schmidt rzucił dziewczynie dziwne spojrzenie na wspomnienie o jej niechęci do psów. Sam nie potrafił tego zrozumieć, choćby przez fakt, iż został z nimi wychowany. Nie skomentował również słów dotyczących powstrzymywania Otto, będąc pewnym, że ten nie zaatakuje bez jego wyraźnego polecenia… A nie był pewien, czy dziewczyna przypadkiem nie podziała mu na nerwy. Ich ostatnie spotkanie przepełnione było alkoholem, używkami oraz dziwnym, urojonym poczuciem dziwnej bliskości oraz braterstwa. Wtedy z pewnością nie zrobiłby jej nic złego, a teraz… Teraz takiego poczucia nie posiadał. I nie wiedział, jak zareaguje na jej towarzystwo bez odpowiednich środków znieczulających.
Dziewczyna z pewnością powinna popracować nad sposobem poruszania, jeśli kiedykolwiek chciała udać się z nim na polowanie; inne ot tego, przepełnione walką, krwią oraz bólem tych, którzy zaszli im za skórę… Albo zwyczajnie napatoczyli się pod nogi. W końcu dotarli do odpowiedniego pomieszczenia, a Schmidtowi udało się złapać małą szlamkę, która miała posłużyć im jako obiekt nauki.
Mężczyzna uniósł brew do góry, słysząc jej przewrotną odpowiedź. Pomruk niezadowolenia wyrwał się z jego piersi, a zielone ślepia wywróciły się teatralnie.
- Muszę wiedzieć co umiesz, żeby wiedzieć co ci pokazać. - Mruknął, uważając to za oczywistą oczywistość. Nie znał jej, nie wiedział co potrafi… Oraz ile jej żołądek jest w stanie wytrzymać. - I nie pyskuj, bo pokażę ci to na tobie. - Dodał, wykrzywiając usta w podłym uśmiechu. Był w stanie to zrobić, bez dwóch najmniejszych zdań. Podnosił rękę na narzeczoną, nie zawahałby się więc aby skrzywdzić inną kobietę, niezależnie od pochodzenia bądź czystości krwi.
Obserwował ją. Uważnie wodził spojrzeniem za jej każdym nawet najmniejszym ruchem jaki wykonywania, na chwilę przerywając poszukiwanie swojego myśliwskiego noża. Widział, że znalezienie odpowiedniego rozwiązania sprawia jej niewielki problem. I doskonale to rozumiał, samemu będąc czarodziejem, który ułatwiał sobie życie magią, gdy tylko miał ku temu sposobność. Nie zawsze jednak magia była przy nich. Ostrożne kiwnął głową, potwierdzając słowa, wypadające z jej ust.
- Tortury. Znasz jakieś? - Spytał, ciekaw czy posiada jakiekolwiek pojęcie w tym konkretnym temacie… Podejrzewał jednak, że nie posiadała w tej kwestii wielu informacji. Inaczej odpowiedź nie zajęłaby jej tak wiele czasu.
Prychnął basowym śmiechem pod nosem, widząc jak dziewczyna wyjmuje jakieś dziwne, fikuśne ostrza by pozbyć się odzienia szlamy. Na Merlina, czy nie mogła tego zwyczajnie rozerwać rękami? Czyżby trafił mu się dziwny, francuski piesek? Oby nie. Zielone ślepia na chwilę przeniosły się do torby, z której w końcu wygrzebał myśliwski nóż, by wsunąć go do jednej z kieszeni szaty.
Ponownie kiwnął głową, słysząc kolejne słowa jakie uleciały z ust jasnowłosej dziewczyny… Nie potrafił jednak powstrzymać krótkiego parsknięcia któremu towarzyszyło rozbawione pokręcenie łbem. Obrazek był dziwną wypadkową komizmu oraz czystej tragedii.
- Na Merlina dziewczyno, szlajasz się po Nokturnie i nie potrafisz dać w pysk? - Po raz kolejny pokręcił łbem, po czym swobodnie podszedł do dziewczyny, by przyjrzeć się jej postawie. Pomruk zastanowienia opuścił jego usta, gdy wyłapywał kolejne błędy jej postawy. - Pięści zaciskasz tak… - Pokazał jej, jak odpowiednio zaciska się pieść do walki. - Jeśli nie możesz tego utrzymać, zaciskasz dłonie na czymś. Kamień, klucze, cokolwiek… - Mruczał basowym głosem, po czym stanął za dziewczyną, by zamknąć ją w klatce swoich ramion. Silnymi dłońmi poprawił ustawienie jej dłoni. - Bijesz tylko przedramieniem, w ten sposób nie wybijesz nawet zęba. Wyprowadzając uderzenie musisz wyprowadzać siłę z biodra i barku, o tak… - Kontynuował. Ułożył dłonie na jej ramionach, by siłą wymóc na nich odpowiedni ruch. - Widzisz? Wyprowadzasz siłę całego ciała, nie tylko z przedramienia. Więcej siły. - Wyjaśnił, odsuwając się od niej o pół kroku. No, coś czuł, że czekają ich jeszcze inne lekcje. Mniej brutalne, z większym użyciem pięści. O ile dziewczyna ładnie go poprosi o pomoc, tej przyjemności nie mógł sobie odmówić.
- Wpierw być biła, tak? Co jeśli to by nie pomogło? - Wystosował kolejne pytanie, nim przejdzie do praktycznej zabawy.
| Cios Elviry połowicznie udany -3 PŻ dla ofiary
Nasz przyjaciel: 201/204 PŻ
Dziewczyna z pewnością powinna popracować nad sposobem poruszania, jeśli kiedykolwiek chciała udać się z nim na polowanie; inne ot tego, przepełnione walką, krwią oraz bólem tych, którzy zaszli im za skórę… Albo zwyczajnie napatoczyli się pod nogi. W końcu dotarli do odpowiedniego pomieszczenia, a Schmidtowi udało się złapać małą szlamkę, która miała posłużyć im jako obiekt nauki.
Mężczyzna uniósł brew do góry, słysząc jej przewrotną odpowiedź. Pomruk niezadowolenia wyrwał się z jego piersi, a zielone ślepia wywróciły się teatralnie.
- Muszę wiedzieć co umiesz, żeby wiedzieć co ci pokazać. - Mruknął, uważając to za oczywistą oczywistość. Nie znał jej, nie wiedział co potrafi… Oraz ile jej żołądek jest w stanie wytrzymać. - I nie pyskuj, bo pokażę ci to na tobie. - Dodał, wykrzywiając usta w podłym uśmiechu. Był w stanie to zrobić, bez dwóch najmniejszych zdań. Podnosił rękę na narzeczoną, nie zawahałby się więc aby skrzywdzić inną kobietę, niezależnie od pochodzenia bądź czystości krwi.
Obserwował ją. Uważnie wodził spojrzeniem za jej każdym nawet najmniejszym ruchem jaki wykonywania, na chwilę przerywając poszukiwanie swojego myśliwskiego noża. Widział, że znalezienie odpowiedniego rozwiązania sprawia jej niewielki problem. I doskonale to rozumiał, samemu będąc czarodziejem, który ułatwiał sobie życie magią, gdy tylko miał ku temu sposobność. Nie zawsze jednak magia była przy nich. Ostrożne kiwnął głową, potwierdzając słowa, wypadające z jej ust.
- Tortury. Znasz jakieś? - Spytał, ciekaw czy posiada jakiekolwiek pojęcie w tym konkretnym temacie… Podejrzewał jednak, że nie posiadała w tej kwestii wielu informacji. Inaczej odpowiedź nie zajęłaby jej tak wiele czasu.
Prychnął basowym śmiechem pod nosem, widząc jak dziewczyna wyjmuje jakieś dziwne, fikuśne ostrza by pozbyć się odzienia szlamy. Na Merlina, czy nie mogła tego zwyczajnie rozerwać rękami? Czyżby trafił mu się dziwny, francuski piesek? Oby nie. Zielone ślepia na chwilę przeniosły się do torby, z której w końcu wygrzebał myśliwski nóż, by wsunąć go do jednej z kieszeni szaty.
Ponownie kiwnął głową, słysząc kolejne słowa jakie uleciały z ust jasnowłosej dziewczyny… Nie potrafił jednak powstrzymać krótkiego parsknięcia któremu towarzyszyło rozbawione pokręcenie łbem. Obrazek był dziwną wypadkową komizmu oraz czystej tragedii.
- Na Merlina dziewczyno, szlajasz się po Nokturnie i nie potrafisz dać w pysk? - Po raz kolejny pokręcił łbem, po czym swobodnie podszedł do dziewczyny, by przyjrzeć się jej postawie. Pomruk zastanowienia opuścił jego usta, gdy wyłapywał kolejne błędy jej postawy. - Pięści zaciskasz tak… - Pokazał jej, jak odpowiednio zaciska się pieść do walki. - Jeśli nie możesz tego utrzymać, zaciskasz dłonie na czymś. Kamień, klucze, cokolwiek… - Mruczał basowym głosem, po czym stanął za dziewczyną, by zamknąć ją w klatce swoich ramion. Silnymi dłońmi poprawił ustawienie jej dłoni. - Bijesz tylko przedramieniem, w ten sposób nie wybijesz nawet zęba. Wyprowadzając uderzenie musisz wyprowadzać siłę z biodra i barku, o tak… - Kontynuował. Ułożył dłonie na jej ramionach, by siłą wymóc na nich odpowiedni ruch. - Widzisz? Wyprowadzasz siłę całego ciała, nie tylko z przedramienia. Więcej siły. - Wyjaśnił, odsuwając się od niej o pół kroku. No, coś czuł, że czekają ich jeszcze inne lekcje. Mniej brutalne, z większym użyciem pięści. O ile dziewczyna ładnie go poprosi o pomoc, tej przyjemności nie mógł sobie odmówić.
- Wpierw być biła, tak? Co jeśli to by nie pomogło? - Wystosował kolejne pytanie, nim przejdzie do praktycznej zabawy.
| Cios Elviry połowicznie udany -3 PŻ dla ofiary
Nasz przyjaciel: 201/204 PŻ
Getadelt wird wer schmerzen kennt Vom Feuer das die haut verbrennt Ich werf ein licht In mein Gesicht Ein heißer Schrei Feuer frei!.
Tunele ewakuacyjne
Szybka odpowiedź