Opuszczona fabryka konserw
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Opuszczona fabryka konserw
Po mugolach w pomieszczeniach zostały liczne puszki i niedziałające maszyny, które obecnie stanowią jedynie ciekawy element wystroju. W fabryce utworzono noclegownię, w której można wynająć hamak i szafkę. Albo samą szafkę, jeśli chce się coś w niej przechować. Można zapłacić też za miejsce w sejfie. Zwykle na miejscu nocują ci, którzy z różnych powodów, najczęściej związanych z ich nieprzesadnie trzeźwym stanem, nie mogą wrócić do domu. To dobre miejsce na pozostanie anonimowym, właściciele gwarantują pełną dyskrecję, a choć hamaki nie są najwygodniejsze, są za to czyste i odgrodzone zasłonami, za którymi można schować się przed wzrokiem obcych. Kolejną zaletą są niewygórowane ceny i możliwość dokupienia śniadania składającego się z suchej bułki i ciepłej herbaty. Za drobną opłatą doprawionej eliksirem wzmacniającym, który, jak wieść gminna głosi, jest świetny na kaca.
rzuty
>łagodny cios w stopę - siła ataku: 54+8=62
obrona: 39+20=59
a>o; trafiony! -5pż
>lekki cios w brzuch - siła ataku: 44+8=52
obrona: 23+20=43
a>o; trafionyx2 -10pż
231/246 pż
Akurat teraz, kiedy właściwie wszystko zależy od tego, czy ten typ (typ, zdecydowanie, koniuszek różdżki przesuwa się po grdyce, zarysowując ją cienkim zaczerwieniem) zdecyduje się na to, by zaalarmować kogoś, kto pewnie snuje się w pobliżu sejfów, zabezpieczając je przed zakusami tych śpiących dwa piętra wyżej... akurat teraz magia zawodzi, różdżka odmawia mu posłuszeństwa, cholera wie - efekt jest jeden, doskonale widoczny. A właściwie niewidoczny. I w tym największy problem.
Silencio okazało się nieudane, więc Burroughs uznał, że czas na uciszenie towarzysza z przypadku nieco bardziej standardowymi metodami, to jest siłą własnych dłoni. I właściwie pewnie spróbowałby to zrobić, ale zaatakowany nie był na tyle uprzejmy, by poczekać, aż Keat przestanie partolić robotę, nim w ogóle się za nią zabierze (to starcie chyba kiepsko wróżyło, z włamywaniem pójdzie równie gładko?).
Najpierw poczuł na swoim trampku ucisk obcasa jakiegoś ciężkiego buciora (a przynajmniej nieco solidniejszego niż to szmatławe, dziurawe, zdezelowane coś, co sam nosił), no i spróbował co prawda odsunąć pospiesznie lewą nogę, ale szybszy okazał się ten typor.
- Skurw - ysyn. Tak w ramach bonusu oberwał jeszcze w brzuch, z łokcia; i tym razem próbował uskoczyć, szarpiąc się w tył, lecz na niewiele się to zdało. Sam cios nie był co prawda silny, ale to wystarczyło, żeby porządnie pogruchotać ego Burroughsa. Który gdzieś w międzyczasie chyba zapomniał o tym, że wciąż przecież ma różdżkę; zbyt wiele czasu spędził w porcie, pięściami zdobywając tam swoją pozycję, żeby instynkt odwetu nie zmusił go do odpowiedzenia atakiem. Zamachnął się lewą dłonią, celując w głowę, wyłaniającą się spod spadającego kaptura.
- Bojczuk - sapnął, mniej więcej w tym momencie, w którym jego pięść już prawie witała się z twarzą dawno niewidzianą; i w sumie jakoś tak wyszło, że poniewczasie zorientował się, że nie przerwał ataku, zmuszając Johny'ego do uchylenia się przed ciosem. - Co ty tu... - trybiki w głowie wskoczyły na odpowiednie miejsce, a Burroughs w końcu zajarzył. To trochę jak początek jakiegoś kiepskiego dowcipu; spotyka złodziej złodzieja w miejscu, które chce okraść, i zastanawia się, co robi tam ten drugi. W ciemnej pelerynie i z zakrytą twarzą, zakradając się w stronę sejfów. - To co, wspólna akcja? - jak za starych, dobrych czasów, Bojczi? Jedna brew zawadiacko wędruje ku górze, zaczepnie, zaraz potem na twarzy Burroughsa pojawia się szeroki uśmiech. - Homenum Revelio - przydałoby się sprawdzić, kto jeszcze kręci się w pobliżu. - W trójkę - a co dopiero w liczniejszym gronie - zrobiłoby się chyba już zbyt tłoczno - może nie od tego powinien zacząć, może pasowałoby najpierw dowiedzieć się, co u Bojczuka w ogóle słychać, ale rozeznanie w terenie to priorytet.
lekki cios w żuchwę
>łagodny cios w stopę - siła ataku: 54+8=62
obrona: 39+20=59
a>o; trafiony! -5pż
>lekki cios w brzuch - siła ataku: 44+8=52
obrona: 23+20=43
a>o; trafionyx2 -10pż
231/246 pż
Akurat teraz, kiedy właściwie wszystko zależy od tego, czy ten typ (typ, zdecydowanie, koniuszek różdżki przesuwa się po grdyce, zarysowując ją cienkim zaczerwieniem) zdecyduje się na to, by zaalarmować kogoś, kto pewnie snuje się w pobliżu sejfów, zabezpieczając je przed zakusami tych śpiących dwa piętra wyżej... akurat teraz magia zawodzi, różdżka odmawia mu posłuszeństwa, cholera wie - efekt jest jeden, doskonale widoczny. A właściwie niewidoczny. I w tym największy problem.
Silencio okazało się nieudane, więc Burroughs uznał, że czas na uciszenie towarzysza z przypadku nieco bardziej standardowymi metodami, to jest siłą własnych dłoni. I właściwie pewnie spróbowałby to zrobić, ale zaatakowany nie był na tyle uprzejmy, by poczekać, aż Keat przestanie partolić robotę, nim w ogóle się za nią zabierze (to starcie chyba kiepsko wróżyło, z włamywaniem pójdzie równie gładko?).
Najpierw poczuł na swoim trampku ucisk obcasa jakiegoś ciężkiego buciora (a przynajmniej nieco solidniejszego niż to szmatławe, dziurawe, zdezelowane coś, co sam nosił), no i spróbował co prawda odsunąć pospiesznie lewą nogę, ale szybszy okazał się ten typor.
- Skurw - ysyn. Tak w ramach bonusu oberwał jeszcze w brzuch, z łokcia; i tym razem próbował uskoczyć, szarpiąc się w tył, lecz na niewiele się to zdało. Sam cios nie był co prawda silny, ale to wystarczyło, żeby porządnie pogruchotać ego Burroughsa. Który gdzieś w międzyczasie chyba zapomniał o tym, że wciąż przecież ma różdżkę; zbyt wiele czasu spędził w porcie, pięściami zdobywając tam swoją pozycję, żeby instynkt odwetu nie zmusił go do odpowiedzenia atakiem. Zamachnął się lewą dłonią, celując w głowę, wyłaniającą się spod spadającego kaptura.
- Bojczuk - sapnął, mniej więcej w tym momencie, w którym jego pięść już prawie witała się z twarzą dawno niewidzianą; i w sumie jakoś tak wyszło, że poniewczasie zorientował się, że nie przerwał ataku, zmuszając Johny'ego do uchylenia się przed ciosem. - Co ty tu... - trybiki w głowie wskoczyły na odpowiednie miejsce, a Burroughs w końcu zajarzył. To trochę jak początek jakiegoś kiepskiego dowcipu; spotyka złodziej złodzieja w miejscu, które chce okraść, i zastanawia się, co robi tam ten drugi. W ciemnej pelerynie i z zakrytą twarzą, zakradając się w stronę sejfów. - To co, wspólna akcja? - jak za starych, dobrych czasów, Bojczi? Jedna brew zawadiacko wędruje ku górze, zaczepnie, zaraz potem na twarzy Burroughsa pojawia się szeroki uśmiech. - Homenum Revelio - przydałoby się sprawdzić, kto jeszcze kręci się w pobliżu. - W trójkę - a co dopiero w liczniejszym gronie - zrobiłoby się chyba już zbyt tłoczno - może nie od tego powinien zacząć, może pasowałoby najpierw dowiedzieć się, co u Bojczuka w ogóle słychać, ale rozeznanie w terenie to priorytet.
lekki cios w żuchwę
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Keat Burroughs' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 41
'k100' : 41
Do moich uszu dociera pierwsze przekleństwo i mam dziwne wrażenie, że znam ten głos; co więcej nie jest to jakiś przypadkowy głos, który słyszałem w którejś z podrzędnych, portowych spelun i nie wiedzieć czemu zapamiętałem - to był naprawdę bliski głos. I równie bliska twarz, na której widok unoszę wysoko obie brwi, zaś z gardła wydobywa się głupawe hęęęę???!!! Nie mam czasu na myślenie, to czas na działanie, bo oto jego pięść podąża w kierunku mojej mordy, ale że jestem szybki jak błyskawica, zwinny jak małpa i ostry jak Diffindo to zdążę się uchylić zanim mi pokiereszuje tą piękną buźkę. Na farcie, nie chciałbym chodzić z podbitym okiem albo co gorsza wybitym zębem, a kto jak kto, ale Keaton Burroughs miał parę w łapach i potrafił nieźle przyfasolić - Szszszszsz!!... - uciszam go, żeby moich danych osobowych nie zdradzał, bo będzie przypał - Co ja tu? Co ty tu! Orzeł wrócił do gniazda, co? - śmieję się - Moss cię zajebie - kręcę delikatnie łepetyną; ale ja nie zamierzałem, ja właściwie cieszyłem się na widok przyjaciela, jakby nagle rozluźniła się stalowa obręcz, która od jego nieoczekiwanego zniknięcia, zacisnęła mi się na żołądku - Jak zawsze - wzruszam ramionami, po czym wyciągam do niego rękę by zbić piątala, a jak tylko to robimy, zaciskam palce na dłoni Keata, by go do siebie przyciągnąć i krótko uściskać. Kurwa, nie wiedzieliśmy się tak dawno, że jeśli uda nam się tutaj coś znaleźć to chyba musimy przewalić wszystko na wspólny melanż - Zdecydowanie zbyt tłoczno - przytakuję - I co? Widzisz coś? - pytam, rozglądając się dookoła, jakby jego zaklęcie miało zadziałać także na mnie, milczę dosłownie ułamki sekund, by ostatecznie ponownie rozewrzeć japę i pytać dalej - Co się z tobą działo? Gdzie byłeś? - mnie mógł powiedzieć, ja nie będę go oceniać, szczególnie, że sam przecież niejednokrotnie zapadałem się pod ziemię. Jak nikt rozumiałem, że człowiek po prostu potrzebował czasem odrobiny samotności, albo atmosfery bardziej sprzyjającej rozmyślaniom. Kim jesteśmy i dokąd zmierzamy? Pytania, na które wciąż szukamy odpowiedzi i nie potrafimy jej znaleźć, Keat zapewne też sobie je zadawał - Rozejrzysz się za potencjalnymi zabezpieczeniami? W torbie mam coś, co pomoże nam się ich pozbyć - kiwam głową. Ja byłem słaby w magii, właściwie zawsze gdy szedłem na włam, to ktoś mi towarzyszył, samotnie sięgałem po portfele ukryte w kieszeniach przechodniów, albo wynosiłem drobiazgi z miejsc, do których mnie wpuszczono. Taka sytuacja.
rzut na unik
rzut na unik
Może i miał parę w rękach, ale trafić takiego skurczysyna, to jak próbować wiatr uchwycić, tyle że wiatr na odchodne, nim nie pomknie gdzieś dalej, nie da rady pokazać środkowego palca, a ten tutaj zrobiłby to pewnie z perfidnym uśmiechem błąkającym się na ustach, które wszystkie smaki życia znały. Uszyszany Burroughs swoje własne usta zamknął o chwilę za późno, tożsamość Bojczuka została zdradzona, choć świadkiem tego był tylko kurz i kilka pająków przemykających po wilgotnych ścianach.
- A wrócił, wylądował - wyszczerzył się do Bojcza; głos już kontrolował, zniżył go do szeptu - ale gniazdo jakieś takie obce, zasyfione, z trudem je poznaję - wojenne szambo cuchnęło coraz mocniej, port został zalany rycerską kloaką. - Moss próbowała mnie już zajebać, ale muszę najpierw nauczyć ją, jak się bić, bo kiepsko jej to wyszło... właściwie to ona - sprowadziła go na ziemię? Znalazła go? - szukała mnie, z tym psidwakiem... Nochalem? - miał dziwne wrażenie, że nieprzypadkowo tak się nazywa, choć twardych dowodów mu brakowało. - Widziałeś się z nią ostatnio? - pojęcia nie miał, jak się to wszystko potoczyło; że teraz to Bojczuk u Moss na waleta pomieszkuje.
Zaklęcie nie wyszło, być może to przypadkowe spotkanie wyzwoliło w nim zbyt wiele emocji, by tak szybko przejść z tym do porządku dziennego; wypowiedział więc inkantację raz jeszcze, wzrok wbijając w rozciągający się za rogiem korytarz. - Dwie podświetlone sylwetki, w pokoju po lewej stronie, tym z otwartymi na oścież drzwiami... to wygląda tak, jakby miarowo oddychali, oni chyba po prostu śpią - narobili tyle zamieszania z Bojczukiem, że aż dziw, iż nikogo nie obudzili, ale najwidoczniej głupi to ma szczęście, a dwóch głupich... szczęście do kwadratu? - Słuchaj, nie ma chyba sensu ich petryfikować, w sensie, jak nam coś nie pójdzie, to po drugiej stronie korytarza też są schody, spierdolimy tamtędy, ja bym po prostu się przemknął obok nich, do tego pomieszczenia, w którym trzymają sejfy, co ty na to? - są w stanie zrobić to na tyle cicho i sprawnie, żeby kulturalnie nie przeszkadzać nikomu we śnie - zwiedziłem trochę świata, krążyłem na statkach między Anglią a Francją - to właściwie nawet nie było kłamstwo, z tym że transportowali ludzi, a konkretniej, mugoli, a on do Londynu powracał często, przemykał kanałami jak szczur - co się w porcie działo? Jak się trzymasz? - rzucił jeszcze, a potem skinął na Bojczuka głową; zamilknął, z różdżką w gotowości stawiając ostrożnie kolejne kroki, gdy ruszył w stronę umiejscowionego gdzieś w połowie korytarza wejścia do sporego pomieszczenia; wstrzymał oddech, przechodząc w pobliżu kanciapy - najpewniej - strażników, i zatrzymał się dopiero u progu pokoju z sejfami. - Carpiene - objął różdżką obszar, który mógł być zabezpieczony pułapkami; i był, jak mogli się spodziewać. - Tu, na progu, jest nałożone bubonem - Bojczuk mógł dostrzec wskazaną przez Keata energię, zgromadzoną w jednym miejscu; skoncentrowana magia zawsze zostawiała jakiś ślad. - A na każdy z sejfów Nierusz - tym jednak będą musieli zająć się później, gdy pozbędą się pierwszego zabezpieczenia.
ukrywanie II
- A wrócił, wylądował - wyszczerzył się do Bojcza; głos już kontrolował, zniżył go do szeptu - ale gniazdo jakieś takie obce, zasyfione, z trudem je poznaję - wojenne szambo cuchnęło coraz mocniej, port został zalany rycerską kloaką. - Moss próbowała mnie już zajebać, ale muszę najpierw nauczyć ją, jak się bić, bo kiepsko jej to wyszło... właściwie to ona - sprowadziła go na ziemię? Znalazła go? - szukała mnie, z tym psidwakiem... Nochalem? - miał dziwne wrażenie, że nieprzypadkowo tak się nazywa, choć twardych dowodów mu brakowało. - Widziałeś się z nią ostatnio? - pojęcia nie miał, jak się to wszystko potoczyło; że teraz to Bojczuk u Moss na waleta pomieszkuje.
Zaklęcie nie wyszło, być może to przypadkowe spotkanie wyzwoliło w nim zbyt wiele emocji, by tak szybko przejść z tym do porządku dziennego; wypowiedział więc inkantację raz jeszcze, wzrok wbijając w rozciągający się za rogiem korytarz. - Dwie podświetlone sylwetki, w pokoju po lewej stronie, tym z otwartymi na oścież drzwiami... to wygląda tak, jakby miarowo oddychali, oni chyba po prostu śpią - narobili tyle zamieszania z Bojczukiem, że aż dziw, iż nikogo nie obudzili, ale najwidoczniej głupi to ma szczęście, a dwóch głupich... szczęście do kwadratu? - Słuchaj, nie ma chyba sensu ich petryfikować, w sensie, jak nam coś nie pójdzie, to po drugiej stronie korytarza też są schody, spierdolimy tamtędy, ja bym po prostu się przemknął obok nich, do tego pomieszczenia, w którym trzymają sejfy, co ty na to? - są w stanie zrobić to na tyle cicho i sprawnie, żeby kulturalnie nie przeszkadzać nikomu we śnie - zwiedziłem trochę świata, krążyłem na statkach między Anglią a Francją - to właściwie nawet nie było kłamstwo, z tym że transportowali ludzi, a konkretniej, mugoli, a on do Londynu powracał często, przemykał kanałami jak szczur - co się w porcie działo? Jak się trzymasz? - rzucił jeszcze, a potem skinął na Bojczuka głową; zamilknął, z różdżką w gotowości stawiając ostrożnie kolejne kroki, gdy ruszył w stronę umiejscowionego gdzieś w połowie korytarza wejścia do sporego pomieszczenia; wstrzymał oddech, przechodząc w pobliżu kanciapy - najpewniej - strażników, i zatrzymał się dopiero u progu pokoju z sejfami. - Carpiene - objął różdżką obszar, który mógł być zabezpieczony pułapkami; i był, jak mogli się spodziewać. - Tu, na progu, jest nałożone bubonem - Bojczuk mógł dostrzec wskazaną przez Keata energię, zgromadzoną w jednym miejscu; skoncentrowana magia zawsze zostawiała jakiś ślad. - A na każdy z sejfów Nierusz - tym jednak będą musieli zająć się później, gdy pozbędą się pierwszego zabezpieczenia.
ukrywanie II
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Keat Burroughs' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 77
'k100' : 77
- Lepiej jej tego nie ucz, bo obydwoje będziemy mieli przesrane - kiwam głową, już wystarczyło, że była wyjątkowo biegła w urokach, do tej pory pamiętałem jak ciskała we mnie zaklęciami, co było właściwie jeszcze gorsze niż ten przeklęty wyjec. Cóż, nie powiem, należało mi się, ale jakby jeszcze miała mi dokopać to ja podziękuję. Z drugiej strony czasy takie kiepskie, że warto było umieć się bronić, także siłowo. Kiwam głową - niezawodny Nochal, jeszcze trochę a oprócz ludzi zacznie wywąchiwać też skarby - Właściwie to - waham się przez kilka krótkich sekund, nie spuszczając spojrzenia z Burroughsa - Właściwie to widzę się z nią codziennie, mieszkamy razem - wzruszam ramionami, nie wdając się w szczegóły, chyba nie chcę mu opowiadać jak do tego doszło, jak włóczyłem się bez celu po porcie walając po śmierdzących kałużach, dopóki panna Moss nie wyciągnęła do mnie ręki. Znowu. Czekam, aż ponownie pomacha różdżką i kiwam głową, spoglądając gdzieś w przestrzeń, w odległe kąty o których mówi - Dobra, niech będzie, nie ma co im przeszkadzać - zgadzam się, szczególnie, że ja byłem raczej kiepski w czarach i dam se rękę uciąć, że by mi nie wyszło, Keat musiałby się rozprawić z obydwoma, tylko byśmy narobili niepotrzebnego rabanu, a na co to komu? Mieliśmy tu ważniejsze sprawy do zrobienia, niż konfrontacje ze śpiącymi ludźmi - Ooo, zazdroszczę - wzdycham - W porcie jak to w porcie, bród, smród i ubóstwo - wzruszam delikatnie ramionami - A ja? Jest lepiej - może chciałbym powiedzieć coś więcej, ale nie teraz, kiedy przemykamy niepostrzeżenie pod nosem strażników i zatrzymujemy się dopiero tuż przy progu kolejnego pomieszczenia. Daję mu działać, w międzyczasie szperając w swojej magicznej torbie w poszukiwaniu zestawu wytrychów; te były zawinięte w materiałowy pokrowiec, więc kiedy Burroughs zdradza co też nas czeka tutaj i przy każdym z sejfów, ponownie macham łbem, rozwiązując sznurek więżący narzędzia - Piękne, co? - na pewno wie do czego służą, tego nie muszę mu tłumaczyć - Dobra, spróbuję rozbroić próg - przez chwilę wybieram odpowiedni wytrych, aż w końcu wyjmuję jeden, mrucząc pod nosem coś w rodzaju ten będzie dobry, resztę podaję Keatonowi, żeby też sobie jakiś wybrał, po czym pochylam się nieznacznie i wykonuję sekwencję dziwacznych machnięć, mając nadzieję, że uda mi się zetrzeć z desek resztki magii i nie uaktywnić przy tym pułapki, a co więcej - sprawić, że przestanie być dla nas zagrożeniem.
rozbrajam pułapkę, zręczne ręce III, ST70
rozbrajam pułapkę, zręczne ręce III, ST70
The member 'Johnatan Bojczuk' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 92
'k100' : 92
Chyba mieli podobne doświadczenia; pierwsze dokowe przykazanie - jeśli życie ci miłe, a bombardy niekoniecznie, nie będziesz wkurwiał Filipki naszej portowej nadaremno. Gdyby nie potężne tarcze, które wyczarował w ostatniej chwili, to zrobiłoby się... niezręcznie, albo równie niekomfortowo, właściwie nie testował jeszcze dostania bombardą prosto w twarz i nie był świadomy wszystkich skutków ubocznych. Jak kiedyś się to zmieni, to dam znać.
- W sensie... - u niej na pewno mieszkali; kiedy rozmawiał z nią przez dwukierunkowe lusterko, w tle widać było znajomo odrapane ściany - wy coś... ten? - niekoniecznie teges; bardziej chodziło o to, czy w ogóle coś ze sobą kręcą, czy o co tak właściwie chodziło? Tymczasowo tylko u niej pomieszkiwał, czy na dłużej planował zostać? Co z jego komuną i artystycznym kołem? A może naprawdę się zeszli? Przez ten miesiąc? Właściwie odkąd tylko pamięta łączyło ich coś więcej niż tylko przyjaźń, a przynajmniej tak to wyglądało z boku, nie dopytywał jednak. Ale dzisiaj jakoś tak mu się wyrwało; trochę go Bojczuk zaskoczył.
Brud. Smród. Ubóstwo. Sterta trupów. Powieszonych zdrajców krwi. Patrole policji. Brudna krew na ulicach albo ulice brudne od krwi, w gruncie rzeczy sprowadzało się to do tego samego. Nie było jak zawsze; ale nie drążył tego tematu, może to był sposób Bojczuka na to, żeby jakoś przetrwać w szaleństwie Malfoya. Nie dostrzegać.
- Ty, właśnie, ja do ciebie interes mógłbym mieć, nie miałbyś kiedyś czasu, żeby mi pokazać trochę, jak się żegluje? Całe życie w porcie, a ja tylko sprzątać łajby umiem, marzy mi się stanąć kiedyś za sterem, no po prostu poczuć to wszystko - wiedział przecież, o co mu chodzi; właściwie ta myśl naszła go teraz, spontanicznie, choć wcześniej zastanawiał się wielokrotnie, jakby to było, kołysać się wśród fal, gdy szumi, szumi morze. I w głowie szumi, na ustach resztki rumu, rumowy uśmiech, śmiech, zamaskowany, od szkorbutu pewnie jakiś ząb by wypadł po dłuższym czasie z dala od lądu, nawet tona cytryny by nie pomogła. Kiedyś zbierał marynarskie zęby, te ułamujące się, gdy wgryzali się w pieczywo, te, które wypluwali wraz z rozmemłaną papką, przyozdabiając parszywe talerze. Jak się skończy ta cała wojna, to mógłby sam ruszyć gdzieś daleko, stracić dla kogoś głowę, stracić tego nieszczęsnego zęba... Albo nawet niech będzie, że nie, że w komplecie je będzie miał. Ale żegluga to mu się jednak marzy.
Przemykają dalej, niepostrzeżenie; tuż przy progu Bojczuk majstruje wytrychami, Burroughs tylko kciuk unosi do góry, gdy ta ledwie widoczna magiczna smuga jakby przygasa; pułapka musi być rozbrojona, Johny poradził sobie z tym w tak zawrotnym tempie, jakby od urodzenia nie robił niczego innego.
Niepewnie przestępuje próg, testując zabezpieczenie, nic się jednak nie dzieje; żadnego pisku, alarmującego wszystkich wokół. Podchodzi więc do pierwszego lepszego sejfu, robiąc przy okazji wyliczankę, palec zatrzymuje się dwa sejfy na prawo; unosi tylko pytająco jedną brew, zachęcając Bojczuka do tego, by podziałał coś i przy tym.
- Ty spróbujesz z tym, a potem ja z jednym i jeśli coś nam się trafi, to zwijamy się stąd? - wyszeptał cicho; po co być zachłannym, wystarczy im drobny łup, coś na tyle niepozornego, by nikt nie wpadł na to, aby w przyszłości zwiększyć liczbę zabezpieczeń w tym miejscu.
Które mogli przecież odwiedzić ponownie.
- W sensie... - u niej na pewno mieszkali; kiedy rozmawiał z nią przez dwukierunkowe lusterko, w tle widać było znajomo odrapane ściany - wy coś... ten? - niekoniecznie teges; bardziej chodziło o to, czy w ogóle coś ze sobą kręcą, czy o co tak właściwie chodziło? Tymczasowo tylko u niej pomieszkiwał, czy na dłużej planował zostać? Co z jego komuną i artystycznym kołem? A może naprawdę się zeszli? Przez ten miesiąc? Właściwie odkąd tylko pamięta łączyło ich coś więcej niż tylko przyjaźń, a przynajmniej tak to wyglądało z boku, nie dopytywał jednak. Ale dzisiaj jakoś tak mu się wyrwało; trochę go Bojczuk zaskoczył.
Brud. Smród. Ubóstwo. Sterta trupów. Powieszonych zdrajców krwi. Patrole policji. Brudna krew na ulicach albo ulice brudne od krwi, w gruncie rzeczy sprowadzało się to do tego samego. Nie było jak zawsze; ale nie drążył tego tematu, może to był sposób Bojczuka na to, żeby jakoś przetrwać w szaleństwie Malfoya. Nie dostrzegać.
- Ty, właśnie, ja do ciebie interes mógłbym mieć, nie miałbyś kiedyś czasu, żeby mi pokazać trochę, jak się żegluje? Całe życie w porcie, a ja tylko sprzątać łajby umiem, marzy mi się stanąć kiedyś za sterem, no po prostu poczuć to wszystko - wiedział przecież, o co mu chodzi; właściwie ta myśl naszła go teraz, spontanicznie, choć wcześniej zastanawiał się wielokrotnie, jakby to było, kołysać się wśród fal, gdy szumi, szumi morze. I w głowie szumi, na ustach resztki rumu, rumowy uśmiech, śmiech, zamaskowany, od szkorbutu pewnie jakiś ząb by wypadł po dłuższym czasie z dala od lądu, nawet tona cytryny by nie pomogła. Kiedyś zbierał marynarskie zęby, te ułamujące się, gdy wgryzali się w pieczywo, te, które wypluwali wraz z rozmemłaną papką, przyozdabiając parszywe talerze. Jak się skończy ta cała wojna, to mógłby sam ruszyć gdzieś daleko, stracić dla kogoś głowę, stracić tego nieszczęsnego zęba... Albo nawet niech będzie, że nie, że w komplecie je będzie miał. Ale żegluga to mu się jednak marzy.
Przemykają dalej, niepostrzeżenie; tuż przy progu Bojczuk majstruje wytrychami, Burroughs tylko kciuk unosi do góry, gdy ta ledwie widoczna magiczna smuga jakby przygasa; pułapka musi być rozbrojona, Johny poradził sobie z tym w tak zawrotnym tempie, jakby od urodzenia nie robił niczego innego.
Niepewnie przestępuje próg, testując zabezpieczenie, nic się jednak nie dzieje; żadnego pisku, alarmującego wszystkich wokół. Podchodzi więc do pierwszego lepszego sejfu, robiąc przy okazji wyliczankę, palec zatrzymuje się dwa sejfy na prawo; unosi tylko pytająco jedną brew, zachęcając Bojczuka do tego, by podziałał coś i przy tym.
- Ty spróbujesz z tym, a potem ja z jednym i jeśli coś nam się trafi, to zwijamy się stąd? - wyszeptał cicho; po co być zachłannym, wystarczy im drobny łup, coś na tyle niepozornego, by nikt nie wpadł na to, aby w przyszłości zwiększyć liczbę zabezpieczeń w tym miejscu.
Które mogli przecież odwiedzić ponownie.
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Rozchylam wargi bo w pierwszej chwili chcę zaprzeczyć, że my nic ten; moja relacja z Phillie była... specyficzna, ale nie wyobrażałem sobie byśmy kiedykolwiek mogli się... no, związać i to na poważnie. Tak jak było teraz, było dobrze. Ale nie mówię tego głośno, w zamian mrużąc lekko oczy i wbijając spojrzenie w twarz Burroughsa - A miałbyś coś przeciwko? - w sumie to ciekawe; byliśmy kumplami, znał mnie i może właśnie dlatego by miał, wiedział przecież, że jestem kochliwy. No i że od lat puszczam się w porcie pewnie bardziej niż niejedna kurwa i nawet nie biorę za to pieniędzy, co więcej! Czasem nawet sam muszę płacić - Żeglować? - oczy mi błyszczą na samo wspomnienie - Jeśli przekminisz jakąś łajbę, którą moglibyśmy popływać to nie ma problemu - kiwam głową. Ha, jasne, że mu pokażę jak łapać wiatr w żagle i obchodzić się ze sterem, cała przyjemność po mojej stronie. Obawiam się jednak, że to będzie musiało poczekać na lepsze czasy.
Nic się nie dzieje, to znaczy, magia jakby gaśnie, ale nic na nas nie wyskakuje, ani w uszach nie rozlega się przeraźliwy pisk. Jest dobrze, więc prostuję się i unoszę wytrych, zdmuchując jego koniec, jak kowboj, który właśnie wykończył swojego nemezis i studzi rozgrzaną lufę broni na innych. Wchodzę wgłąb pomieszczenia razem z Keatem i czekam cierpliwie aż skończy swoją wyliczankę; wzruszam ramionami - Niech będzie - zbliżam się do wskazanego przez Burroughsa sejfu i znowu mocniej zaciskam palce na rękojeści wytrychu - Zamierzasz zostać w porcie na dłużej czy znowu wypływasz? - zagaduję. Inne pytanie formuje się gdzieś w mojej głowie, więc dorzucam - Widziałeś się już z Frances? - przez chwilę przyglądam się Keatowi, a ostatecznie zaczynam ściągać kolejne pułapki; tym razem wygląda to trochę inaczej, jakbym próbował rozbroić niemagiczny zamek - co prawda w pierwszej chwili odczyniam jakieś gusła nad sejfem, ale ostatecznie wciskam w niego końcówkę wytrychu i majstruję chwilę. Oby i teraz się udało, ostatecznie nie robiłem tego pierwszy raz, pewnie także nie ostatni, skoro zarabiałem całkiem niezły hajsik, a i tak ciągnęło mnie do kradzieży. Cóż, takie życie.
rozbrajam pułapkę, zręczne ręce III, ST70
jeśli uda mi się rozbroić pułapkę to sprawdzam co mogę znaleźć w sejfie:
1 - śmierdzące skarpety
2 - spleśniałe żarcie, które ktoś tam pewnie zostawił na czarną godzinę, ale najwidoczniej o tym zapomniał
3 - dwie butelki drogiego rumu
4 - nigdy niewysłane listy do ukochanej
5 - sakiewka z pieniędzmi
6 - perłowy komplet (kolczyki oraz naszyjnik)
Nic się nie dzieje, to znaczy, magia jakby gaśnie, ale nic na nas nie wyskakuje, ani w uszach nie rozlega się przeraźliwy pisk. Jest dobrze, więc prostuję się i unoszę wytrych, zdmuchując jego koniec, jak kowboj, który właśnie wykończył swojego nemezis i studzi rozgrzaną lufę broni na innych. Wchodzę wgłąb pomieszczenia razem z Keatem i czekam cierpliwie aż skończy swoją wyliczankę; wzruszam ramionami - Niech będzie - zbliżam się do wskazanego przez Burroughsa sejfu i znowu mocniej zaciskam palce na rękojeści wytrychu - Zamierzasz zostać w porcie na dłużej czy znowu wypływasz? - zagaduję. Inne pytanie formuje się gdzieś w mojej głowie, więc dorzucam - Widziałeś się już z Frances? - przez chwilę przyglądam się Keatowi, a ostatecznie zaczynam ściągać kolejne pułapki; tym razem wygląda to trochę inaczej, jakbym próbował rozbroić niemagiczny zamek - co prawda w pierwszej chwili odczyniam jakieś gusła nad sejfem, ale ostatecznie wciskam w niego końcówkę wytrychu i majstruję chwilę. Oby i teraz się udało, ostatecznie nie robiłem tego pierwszy raz, pewnie także nie ostatni, skoro zarabiałem całkiem niezły hajsik, a i tak ciągnęło mnie do kradzieży. Cóż, takie życie.
rozbrajam pułapkę, zręczne ręce III, ST70
jeśli uda mi się rozbroić pułapkę to sprawdzam co mogę znaleźć w sejfie:
1 - śmierdzące skarpety
2 - spleśniałe żarcie, które ktoś tam pewnie zostawił na czarną godzinę, ale najwidoczniej o tym zapomniał
3 - dwie butelki drogiego rumu
4 - nigdy niewysłane listy do ukochanej
5 - sakiewka z pieniędzmi
6 - perłowy komplet (kolczyki oraz naszyjnik)
The member 'Johnatan Bojczuk' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 76
--------------------------------
#2 'k6' : 2
#1 'k100' : 76
--------------------------------
#2 'k6' : 2
Zajęło mu to chwilę; zanim odpowiedział na w gruncie rzeczy proste pytanie. Było coś między nimi, czy nie było? Keat nie odwrócił od niego wzroku, obserwując to, w jaki sposób zmienia się mimika twarzy Bojczuka, czy w ogóle któryś z jego mięśni drgnie zdradziecko. Johny zaniemówił, na chwilę, lecz to wystarczyło, by Keaton poczuł szpilkę niepokoju, wbijającą się w niego dotkliwie. Czemu milczał? Chodziło tylko o to, że Phils była dla Keata jak siostra...? - To nie jest odpowiedź na moje pytanie - choć była to odpowiedź, z której mógł sporo wywnioskować; albo wyolbrzymić w swojej głowie nieistniejący nawet problem. - Wiesz, że nie, mogłaby być z tobą naprawdę szczęśliwa, kiedy uznasz, że czas na... związek - stabilizację? Czy taka myśl mogłaby kiedykolwiek wpaść Bojczukowi do głowy? Miał do niego od zawsze ogromną słabość, łatwo było przy nim o uśmiech, o oderwanie się od szorstkiej codzienności; i wiedział, że w tym chucherkowatym ciele kryje się serce ze szczerego złota. - A ty z nią - bo na jego szczęściu też przecież mu zależało. I choć ich związek, istniejący bądź nie, musiałby się wymykać wszelkim konwenansom, to trudno o coś innego w przypadku tak nietuzinkowych osób. Ale w tym szaleństwie mogła być metoda.
- Nie wiem, czy w tym porcie, jeśli nie w tym, to w innym, znam takiego jednego rybaka, który wisi mi przysługę; łajbę ma starą, ale porządną, sam bałbym się nią kierować, jeszcze bym mu ją o coś rozpierdolił, jedyne źródło utrzymania... w każdym razie, na początek chyba jest niezła, taka, no, nie za duża - nie za mała; król precyzji, nie ma co.
Kuca tuż obok Bojczuka, przyglądając się temu, jak sprawne palce wykorzystują wytrychy do rozplątania supła magicznej pułapki. I znowu, kilka chwil ledwie, nie więcej - pułapka jest rozbrojona.
- Czyń honory - to w końcu Bojczuk pozbył się wszystkich zabezpieczeń, torując sobie drogę do zawartości sejfu, która co prawda okazuje się nieco rozczarowująca, ale... - Ja pierdolę - wyrawa się tylko Burroughsowi, kiedy marszczy nos, przypatrując się znalezisku. - Jedzie starym serem, i jeszcze ta zielona narośl na chlebie... chyba wyhodowali sobie nowe życie, może to cenniejsze znalezisko, niż nam się wydaje? - trochę się podśmiechuje jeszcze przez chwilę, ale zaraz to jego będzie czekał moment próby. - Nie mieszkam już na stałe w Londynie, ale bywam tu często, tu najłatwiej mi o robotę - sporo portowych znajomości przydawało się w kryzysowej sytuacji, odkąd nie zarabiał już w Peak - dzisiaj... się do niej wybieram - rzucił tylko, tym razem to on powstrzymał cisnące się na usta słowa; po pierwsze dlatego, że pytanie zabrzmiało tak, jakby Bojczuk doskonale wiedział, że nie miał z siostrą kontaktu. A po drugie - jakby wiedział, gdzie jej szukać, i to z jej wyboru. Keat, natomiast, zdobył tę informację okrężną drogą, z pominięciem samej zainteresowanej. Nie miał najmniejszego pojęcia, jak Frances zareaguje, gdy pojawi się u jej progu. Nagle jakoś bardzo zainteresowało go to zabezpieczenie w sejfie tuż obok, z pożyczonymi wytrychami pochylił się więc nad nim pospiesznie, kombinując w podobny sposób, jak Bojczuk; dłoń zadrżała jednak w nieodpowiednim momencie, to wystarczyło, by wszystko się spartoliło. Ciche przekleństwo osiadło na jego ustach, kiedy pułapka została aktywowana. - Protego - rzucił, tak na wszelki wypadek; nie do końca wiedział, czego się może spodziewać; wprawdzie Nierusz działało wyłącznie wtedy, gdy dotknęło się zabezpieczonego przedmiotu, ale wolał nie ryzykować; sięgnął po tarczę niemal instynktownie.
| tu nie wychodzi mi rzut na zręczne dłonie; mam 10 w zwinności, więc korzystam z możliwości obrony
- Nie wiem, czy w tym porcie, jeśli nie w tym, to w innym, znam takiego jednego rybaka, który wisi mi przysługę; łajbę ma starą, ale porządną, sam bałbym się nią kierować, jeszcze bym mu ją o coś rozpierdolił, jedyne źródło utrzymania... w każdym razie, na początek chyba jest niezła, taka, no, nie za duża - nie za mała; król precyzji, nie ma co.
Kuca tuż obok Bojczuka, przyglądając się temu, jak sprawne palce wykorzystują wytrychy do rozplątania supła magicznej pułapki. I znowu, kilka chwil ledwie, nie więcej - pułapka jest rozbrojona.
- Czyń honory - to w końcu Bojczuk pozbył się wszystkich zabezpieczeń, torując sobie drogę do zawartości sejfu, która co prawda okazuje się nieco rozczarowująca, ale... - Ja pierdolę - wyrawa się tylko Burroughsowi, kiedy marszczy nos, przypatrując się znalezisku. - Jedzie starym serem, i jeszcze ta zielona narośl na chlebie... chyba wyhodowali sobie nowe życie, może to cenniejsze znalezisko, niż nam się wydaje? - trochę się podśmiechuje jeszcze przez chwilę, ale zaraz to jego będzie czekał moment próby. - Nie mieszkam już na stałe w Londynie, ale bywam tu często, tu najłatwiej mi o robotę - sporo portowych znajomości przydawało się w kryzysowej sytuacji, odkąd nie zarabiał już w Peak - dzisiaj... się do niej wybieram - rzucił tylko, tym razem to on powstrzymał cisnące się na usta słowa; po pierwsze dlatego, że pytanie zabrzmiało tak, jakby Bojczuk doskonale wiedział, że nie miał z siostrą kontaktu. A po drugie - jakby wiedział, gdzie jej szukać, i to z jej wyboru. Keat, natomiast, zdobył tę informację okrężną drogą, z pominięciem samej zainteresowanej. Nie miał najmniejszego pojęcia, jak Frances zareaguje, gdy pojawi się u jej progu. Nagle jakoś bardzo zainteresowało go to zabezpieczenie w sejfie tuż obok, z pożyczonymi wytrychami pochylił się więc nad nim pospiesznie, kombinując w podobny sposób, jak Bojczuk; dłoń zadrżała jednak w nieodpowiednim momencie, to wystarczyło, by wszystko się spartoliło. Ciche przekleństwo osiadło na jego ustach, kiedy pułapka została aktywowana. - Protego - rzucił, tak na wszelki wypadek; nie do końca wiedział, czego się może spodziewać; wprawdzie Nierusz działało wyłącznie wtedy, gdy dotknęło się zabezpieczonego przedmiotu, ale wolał nie ryzykować; sięgnął po tarczę niemal instynktownie.
| tu nie wychodzi mi rzut na zręczne dłonie; mam 10 w zwinności, więc korzystam z możliwości obrony
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Keat Burroughs' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 10
'k100' : 10
rzuty
Uśmiecham się słysząc jego słowa, chociaż sam raczej wątpię, że faktycznie moglibyśmy być szczęśliwi; obydwoje byliśmy zbyt wolnymi duchami, a każde zobowiązanie było jak kolejna kula u nogi, kurczowo trzymająca nas podłoża. Myślę, że byśmy się zniszczyli - powoli i boleśnie burząc łączące nas więzi budowane na przestrzeni tylu lat. Teraz było dobrze, taki układ pasował chyba nam obydwojgu. Wzruszam ramionami - Nic między nami nie ma, po prostu nie miałem się gdzie - podziać - zatrzymać - nawet nie wiem czy Keat wie o upadku Rudery, to co działo się później wolałbym wymazać ze swojego życiorysu. I nagle pomocna dłoń wyciągnęła mnie z bagna - dosłownie oraz w przenośni, nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz. Teraz było lepiej - No to kurwa, Keat, mów tylko kiedy, a rzucam wszystko i płyniemy - kiwam energicznie głową; byłbym w stanie to zrobić, byle postawić stopy na deskach pokładu - jakiegokolwiek, czy to potężnego galeona, malutkiej pinki czy starego, rybackiego kutra. Brakowało mi ciągłego bujania, podobnych, morskich pejzaży i naprawdę ciężkiej pracy, a później nagród w postaci odkrywania kolejnych lądów i poznawania odmiennych kultur.
Pułapka i tym razem ustępuje, ale to co znajduję w środku sprawia, że szeroki uśmiech szybko spełza z mojej twarzy ustępując miejsca krzywemu zniesmaczeniu - Fuj, kto kurwa chowa kanapki w sejfie? - wywracam oczami, zatrzaskując go, bo nie znałem się na biologii i nawet jeśli był to jakiś fikuśny eksperyment - mnie się nie przyda - To gdzie teraz siedzisz? - pytam, spoglądając na Keatona z nieznacznie uniesionymi brwiami - Jeśli potrzebujesz roboty to w Ognisku szukamy modeli - śmieję się, szturchając Burroughsa jedną ręką, puszczam mu przy tym oczko, ale w gruncie rzeczy wcale bym go nie wygonił gdyby chciał skorzystać z mojej propozycji, rzuconej pośrednio dla żartu, jednak wciąż. Wiem jak ciężko teraz z pracą i jeśli potrzebował pieniędzy byłem skłonny mu je dać, wiadomo, żadne krocie, ale lepsze to niż pusta sakiewka, szczególnie, że nasz szaber to był dzisiaj trochę marny - Mhm - kiwam głową. Chciałbym dodać coś więcej, ale w porę gryzę się w język. Wzroku nie spuszczam z Keata, więc gdy nagle aktywuje pułapkę odskakuję wręcz instynktownie, spodziewając się... sam nie wiem czego, chyba najgorszego. Wyrzucam z siebie głośne - O CHUJ - ale na szczęście nie pierdolło jakoś wybitnie - Wszystko ok? - pytam się przyjaciela, bo słabo by było jakby sobie poparzył te zwinne rączki (wpadki zdarzały się każdemu, nawet zawodowcom) - Dobra, spróbuję jeszcze z tamtym - kiwam łbem, bo co? Nic żeśmy przecież nie upolowali, to jak to tak? Wyjść z pustymi rękami? Niedoczekanie! Cykumryk i rozbrajam kolejną pułapkę, choć tym razem nie idzie wcale tak gładko jak poprzednim - niemniej magia gaśnie, a zamek ustępuje ukazując naszym oczom dwie zawinięte w szary papier butelki; sięgam po jedną, obierając ją z opakowania, które gniotę w dłoni wpychając gdzieś w odmęty obszernych kieszeni - Uuuu, rumik, to już bardziej mi się podoba - kiwam głową, jedną z flaszek wciskając w dłonie Burroughsa, drugą kitram w magicznej torbie. Gdzieś z oddali dochodzi nas niepokojący trzask, więc zerkam w tamtym kierunku i znowu na Keata - Dobra, spadajmy stąd zanim ktoś się napatoczy - no cóż, musieliśmy zadowolić się alkoholem, nie byle jakim, takim z górnej półki. Dla mnie w sumie spoko.
Uśmiecham się słysząc jego słowa, chociaż sam raczej wątpię, że faktycznie moglibyśmy być szczęśliwi; obydwoje byliśmy zbyt wolnymi duchami, a każde zobowiązanie było jak kolejna kula u nogi, kurczowo trzymająca nas podłoża. Myślę, że byśmy się zniszczyli - powoli i boleśnie burząc łączące nas więzi budowane na przestrzeni tylu lat. Teraz było dobrze, taki układ pasował chyba nam obydwojgu. Wzruszam ramionami - Nic między nami nie ma, po prostu nie miałem się gdzie - podziać - zatrzymać - nawet nie wiem czy Keat wie o upadku Rudery, to co działo się później wolałbym wymazać ze swojego życiorysu. I nagle pomocna dłoń wyciągnęła mnie z bagna - dosłownie oraz w przenośni, nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz. Teraz było lepiej - No to kurwa, Keat, mów tylko kiedy, a rzucam wszystko i płyniemy - kiwam energicznie głową; byłbym w stanie to zrobić, byle postawić stopy na deskach pokładu - jakiegokolwiek, czy to potężnego galeona, malutkiej pinki czy starego, rybackiego kutra. Brakowało mi ciągłego bujania, podobnych, morskich pejzaży i naprawdę ciężkiej pracy, a później nagród w postaci odkrywania kolejnych lądów i poznawania odmiennych kultur.
Pułapka i tym razem ustępuje, ale to co znajduję w środku sprawia, że szeroki uśmiech szybko spełza z mojej twarzy ustępując miejsca krzywemu zniesmaczeniu - Fuj, kto kurwa chowa kanapki w sejfie? - wywracam oczami, zatrzaskując go, bo nie znałem się na biologii i nawet jeśli był to jakiś fikuśny eksperyment - mnie się nie przyda - To gdzie teraz siedzisz? - pytam, spoglądając na Keatona z nieznacznie uniesionymi brwiami - Jeśli potrzebujesz roboty to w Ognisku szukamy modeli - śmieję się, szturchając Burroughsa jedną ręką, puszczam mu przy tym oczko, ale w gruncie rzeczy wcale bym go nie wygonił gdyby chciał skorzystać z mojej propozycji, rzuconej pośrednio dla żartu, jednak wciąż. Wiem jak ciężko teraz z pracą i jeśli potrzebował pieniędzy byłem skłonny mu je dać, wiadomo, żadne krocie, ale lepsze to niż pusta sakiewka, szczególnie, że nasz szaber to był dzisiaj trochę marny - Mhm - kiwam głową. Chciałbym dodać coś więcej, ale w porę gryzę się w język. Wzroku nie spuszczam z Keata, więc gdy nagle aktywuje pułapkę odskakuję wręcz instynktownie, spodziewając się... sam nie wiem czego, chyba najgorszego. Wyrzucam z siebie głośne - O CHUJ - ale na szczęście nie pierdolło jakoś wybitnie - Wszystko ok? - pytam się przyjaciela, bo słabo by było jakby sobie poparzył te zwinne rączki (wpadki zdarzały się każdemu, nawet zawodowcom) - Dobra, spróbuję jeszcze z tamtym - kiwam łbem, bo co? Nic żeśmy przecież nie upolowali, to jak to tak? Wyjść z pustymi rękami? Niedoczekanie! Cykumryk i rozbrajam kolejną pułapkę, choć tym razem nie idzie wcale tak gładko jak poprzednim - niemniej magia gaśnie, a zamek ustępuje ukazując naszym oczom dwie zawinięte w szary papier butelki; sięgam po jedną, obierając ją z opakowania, które gniotę w dłoni wpychając gdzieś w odmęty obszernych kieszeni - Uuuu, rumik, to już bardziej mi się podoba - kiwam głową, jedną z flaszek wciskając w dłonie Burroughsa, drugą kitram w magicznej torbie. Gdzieś z oddali dochodzi nas niepokojący trzask, więc zerkam w tamtym kierunku i znowu na Keata - Dobra, spadajmy stąd zanim ktoś się napatoczy - no cóż, musieliśmy zadowolić się alkoholem, nie byle jakim, takim z górnej półki. Dla mnie w sumie spoko.
Właściwie to oni ustalaliby, czym to zobowiązanie dla nich jest, i tylko od nich zależałby jego ostateczny kształt; nie zamierzał jednak ciągnąć tego tematu, jeśli tylko każdemu z nich pasuje obecny układ, to może właśnie on jest najlepszy, i wcale nie potrzebują żadnych zmian. Ani tej mitycznej stabilizacji, do której niemalże wszyscy zdają się dążyć. Mogli być dwiema połówkami różnych owoców, które przypadkiem leżą obok siebie, i tworzą razem, choć w jakimś sensie też osobno, spójną całość. Ja wiem, to wyjątkowo kiepskie porównanie.
- Jak wy się tam mieścicie w... piątkę...? A nie, w szóstkę przecież nawet - Łapserdak jeszcze - Ty się tam z tym skrzatem wpakowałeś? To w ogóle brzmi jak jakiś początek słabego dowcipu, w sensie, w jednym z dokowych mieszkań skrzat domowy akurat tego dnia... - roześmiał się cicho, ledwie słyszalnie, kontrolując się na tyle, by nie narobić hałasu.
Potem sobie przy sejfach dłubią, Bojczuk to w sumie się z pierwszym w trymiga rozprawia, ale te kanapki pozostają zagadką nierozwikłaną, Burroughs uruchamia więc swoje szare komórki, szukając jakiegoś wyjaśniania. Jakiegokolwiek.
- No nie wiem, może to jakieś zaklęte kanapki, albo inaczej, włamujesz się do sejfu i jego prawdziwa zawartość się ukrywa, a pokazują się tylko te kanapki zgniłe, to taki test, czy masz w ogóle resztki godności, czy nie, bo jak nie, to po te kanapki zgniłe też sięgniesz, a one są właśnie przeklęte, wystarczy, że je dotkniesz, a na głowie pojawi ci się, eee, rana jakby ci ktoś czoło nożem przeorał, rysując na nim coś, z czym nikomu się nie pokażesz - męskie przyrodzenie, najpewniej. Dobra, trochę chyba był w stanie uwierzyć w to, że cała ta bezsensowna paplanina mogła mieć coś wspólnego z prawdą, i aż tak podejrzliwie łypnął na tę śmierdzącą, zieloną breję, ale w sumie na tym się skończyło dochodzenie.
- Nad morzem teraz, w takiej chatce małej - nienawidził tego, że nie może się pochwalić swoim domem nikomu spoza Zakonu i Oazowiczów, bo dumny był piekielnie z tej chatynki, w której gnietli się w kilka osób. Sam w końcu przyłożył różdżkę do jej powstania. - Modeli... znaczy, że co? Co bym tam miał robić? Na czym to modelowanie polega? - właściwie - czemu nie? Garścią monet nie pogardzi. A to pewnie nie była męcząca fucha. - Daj mi znać, jak będziecie kogoś szukali.
Trochę mu nie wyszło to rozbrajanie, potem na czas nie udało mu się też wyczarować tarczy, ale właściwie nie było przed czym się osłaniać; nic nie wybuchło, nic... się nie stało. Przynajmniej na pierwszy rzut oka.
- Tak, ale lepiej nie macajmy teraz tego sejfu, jak nie chcemy z roztopionymi rękami skończyć - uśmiechnął się niemrawo, łypiąc jeszcze kontrolnie w stronę sejfu, i wypatrując właściwie czegokolwiek, co mogłoby zwiastować wybuch z opóźnionym zapłonem, czy coś w ten deseń. No ale nie tym razem.
Bojczuk zaraz przechodzi do kolejnego ataku, tym razem łup jest konkretny. Znaczy, tygodnia za to nie przeżyje, ale taką butelkę rumu to dobrze mieć na czarną godzinę.
- Myślisz, że to czyjś dorobek życia? Dwie butelki rumu? Kim mogłaby być ta osoba? - zabawę wymyślił przednią, ale chyba trochę się zapomnieli w ferworze tych wszystkich zdarzeń; no nie da się powiedzieć, że zadbali o to, żeby nikt ich nie usłyszał. Nie czekał już na odpowiedź Bojczuka, kiwnął tylko głową i zgarnął, co jego (gdyby się Bojczi nie podzielił, to z pustymi rękoma by wracał).
Spierdalamy.
| ztx2
- Jak wy się tam mieścicie w... piątkę...? A nie, w szóstkę przecież nawet - Łapserdak jeszcze - Ty się tam z tym skrzatem wpakowałeś? To w ogóle brzmi jak jakiś początek słabego dowcipu, w sensie, w jednym z dokowych mieszkań skrzat domowy akurat tego dnia... - roześmiał się cicho, ledwie słyszalnie, kontrolując się na tyle, by nie narobić hałasu.
Potem sobie przy sejfach dłubią, Bojczuk to w sumie się z pierwszym w trymiga rozprawia, ale te kanapki pozostają zagadką nierozwikłaną, Burroughs uruchamia więc swoje szare komórki, szukając jakiegoś wyjaśniania. Jakiegokolwiek.
- No nie wiem, może to jakieś zaklęte kanapki, albo inaczej, włamujesz się do sejfu i jego prawdziwa zawartość się ukrywa, a pokazują się tylko te kanapki zgniłe, to taki test, czy masz w ogóle resztki godności, czy nie, bo jak nie, to po te kanapki zgniłe też sięgniesz, a one są właśnie przeklęte, wystarczy, że je dotkniesz, a na głowie pojawi ci się, eee, rana jakby ci ktoś czoło nożem przeorał, rysując na nim coś, z czym nikomu się nie pokażesz - męskie przyrodzenie, najpewniej. Dobra, trochę chyba był w stanie uwierzyć w to, że cała ta bezsensowna paplanina mogła mieć coś wspólnego z prawdą, i aż tak podejrzliwie łypnął na tę śmierdzącą, zieloną breję, ale w sumie na tym się skończyło dochodzenie.
- Nad morzem teraz, w takiej chatce małej - nienawidził tego, że nie może się pochwalić swoim domem nikomu spoza Zakonu i Oazowiczów, bo dumny był piekielnie z tej chatynki, w której gnietli się w kilka osób. Sam w końcu przyłożył różdżkę do jej powstania. - Modeli... znaczy, że co? Co bym tam miał robić? Na czym to modelowanie polega? - właściwie - czemu nie? Garścią monet nie pogardzi. A to pewnie nie była męcząca fucha. - Daj mi znać, jak będziecie kogoś szukali.
Trochę mu nie wyszło to rozbrajanie, potem na czas nie udało mu się też wyczarować tarczy, ale właściwie nie było przed czym się osłaniać; nic nie wybuchło, nic... się nie stało. Przynajmniej na pierwszy rzut oka.
- Tak, ale lepiej nie macajmy teraz tego sejfu, jak nie chcemy z roztopionymi rękami skończyć - uśmiechnął się niemrawo, łypiąc jeszcze kontrolnie w stronę sejfu, i wypatrując właściwie czegokolwiek, co mogłoby zwiastować wybuch z opóźnionym zapłonem, czy coś w ten deseń. No ale nie tym razem.
Bojczuk zaraz przechodzi do kolejnego ataku, tym razem łup jest konkretny. Znaczy, tygodnia za to nie przeżyje, ale taką butelkę rumu to dobrze mieć na czarną godzinę.
- Myślisz, że to czyjś dorobek życia? Dwie butelki rumu? Kim mogłaby być ta osoba? - zabawę wymyślił przednią, ale chyba trochę się zapomnieli w ferworze tych wszystkich zdarzeń; no nie da się powiedzieć, że zadbali o to, żeby nikt ich nie usłyszał. Nie czekał już na odpowiedź Bojczuka, kiwnął tylko głową i zgarnął, co jego (gdyby się Bojczi nie podzielił, to z pustymi rękoma by wracał).
Spierdalamy.
| ztx2
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
stąd
Nie tak daleko od Ponuraka znajdowała się stara fabryka, gdzie zamierzał odwiedzić dawno nie widzianych znajomych; lekkim skokiem, wspierając się dłonią o wierzch cegieł, pokonał murek oddzielający go od tych terenów, wrócił dłonie do kieszeni, kryjąc je przed siąpiącym mrozem, ponownie chowając też brodę za kołnierz - przemierzył ziemię pokrytą śniegiem zmieszanym z błotem aż do wejścia, gdzie otrzepał podeszwy i pchnął drzwi, pewnie wchodząc do środka; nigdy tutaj nie spał, ale spotykał się przecież z ludźmi z okolicy, tymi bezdomnymi, rzuconymi samym sobie - tymi głodnymi jak on. Tymi, których serca próbowała sobie zjednać Aquila Black - próbowała, choć nie mówiła ich językiem, nie znała ich problemów i po prawdzie wcale jej oni nie obchodzili. Co właściwie próbowała osiągnąć? Rzucić im okruchy ze stołu i patrzeć, jak wzajemnie wyszarpują sobie jedzenie, wdzięczni za ofiarowaną dobroć? Może było w tym coś dobrego - w końcu zamiast rozdać im jedzenia mogła ich wszystkich rzeczywiście przerobić na żarcie. Dla siebie, dla psów, dla skrzatów. Co za różnica, znaczyło to tyle samo. Przemknął przez korytarz lekkim krokiem, zmierzając w kierunku schodów, przeskakując po parę na raz, gdy znalazł się na czwartym, ostatnim piętrze. Dalej na prawo, trzecie drzwi po lewej stronie, otwarte.
- Cześć, chłopaki - Zawsze tu byli, dostrzegł kątem oka przemykającą między dłońmi butelkę; kiedy mijał próg, jeden z nich akurat dawał popis umiejętności gry na harmonijcie - z uśmiechem, w ciszy, nie przerywając koncertu zasiadł między nimi. Ktoś podał mu butelkę, przytknął ją do ust, udając, że pije, choć nie upił ani łyku, przełknięcie powietrza nie powinno wzbudzić podejrzeń. Bieg po mieście rozgrzewał go wystarczająco mocno, a on potrzebował bystrego umysłu jeszcze przez jakiś czas. Przesiedział z nimi jakiś czas, aż dźwięki harmonijki nie ucichły, a między nimi rozpoczęły się leniwe rozmowy o dziewczętach, ciche burczenie w brzuchu Paula wywołało salwę śmiechu i przekomarzania o głodzie i parszywych czasach.
- Niedługo mają rozdawać żarcie. Słyszeliście o tym? - zaczął, tym samym lekkim tonem, w zamkniętym pomieszczeniu nikt nie mógł ich przecież usłyszeć, a znajome twarze dawały pewność dyskrecji. - Na placu egzekucyjnym. Na Connaught Square. Odjechali do reszty - to robi ta paniusia, która ostatnio nasłała za mną psy, Aquila Black. Pewnie chce się wyrwać pod kurateli bogatego taty i zabłysnąć wśród ludu. Może będzie miała dla nas jakieś rady? W stylu, jak nie macie chleba to zjedźcie marcepan? - Uniósł butelkę, która wpadła mu w rękę jeszcze raz, w toaście, udając, że pije łyk - nim przekazał ją dalej. - Wszystkich nas tu trzymają w szachu, ale nie udawajmy, że nasza obroża jest z aksamitu. Ma kolce. Które coraz mocniej wbijają się w skórę. - I chyba wszyscy tu zdawali sobie z tego sprawę, nawet jeśli nie wszyscy mieli chęć lub ochotę cokolwiek z tym zrobić. Chodziło o tylko nastroje. O nienawiść, tylko tyle ta szlachciura mogła od nich dostać. - Bojczuk siedzi. Pewnie nie wyjdzie, minęło dużo czasu - Kojarzyli go? Na pewno, ta powsinoga była wszędzie znana. - Celine też siedzi - zatrzymał wzrok na Benie, który przystawał zawsze, kiedy tańczyła na rogu st Mary. - Chociaż nic nie zrobiła, nie spodobała się tej suce. Wiedzieliście, że u niej pracowała? - Przemknął wzrokiem po pozostałych, jakby dopiero uzmysławiając sobie, że przynajmniej dla części z nich była obca, tak naprawdę o tym przecież wiedział. - Była piękna - Spojrzał jeszcze raz na Bena, szukając w jego stęsknionych oczach potwierdzenia. Znalazł. - Ruszała się jak wiatr, jak sen, jak marzenie, sennie i ulotnie. Twierdzą, że pobiła gościa, który był dwa razy większy od niej - Pokręcił głową, ktoś pusto parsknął, jemu nie było do śmiechu. - Córka Blacków myśli, że wystarczy nam rzucić parę ochłapów starego mięsa, żeby zdobyć naszą wdzięczność - mimo wszystkiego, co robi. Pluje nam otwarcie w twarz i myśli, że pomylimy to z deszczem. Traktuje nas jak psy - którym starczy rzucić kiełbasę, żeby podniosły ją z wdzięcznością. Niech ją sobie sama zeżre, ja wolę głodować - Wzruszył lekko ramieniem. - Leżało na ławce przed wejściem, widzieliście? - Podał im ulotkę przygotowaną przez Thomasa. - Zupa z trupa, cholera wie, może naprawdę będą tam próbować karmić ludźmi trupami. Może testują, czy się zatrujemy albo serio chcą nas zatruć, żeby się nie przemęczać oczyszczaniem tego miasta do końca. - Wzruszył ramieniem, spędzając z nimi jeszcze trochę czasu, by po parunastu minutach zwinąć się i opuścić towarzystwo, żegnając się z każdym z osobna.
płynne srebro +36 2/5
zostawiam ulotkę i spadam tutaj
Do każdego, komu życie miłe
-->Connaught Square jest miejscem, w którym każdy z nas może stracić życie - i miejscem, w którym wielu z nas straciło bliskich.
Aquila Black drwi z naszych żyć, przychodząc w najbardziej uciążliwy miesiąc roku i dla własnej uciechy rozdawać jedzenie nam, którzy nie mamy go pod dostatkiem. Rozdaje jedzenie w miejscu, w którym morduje nas i z uciechą chce patrzeć jak zniżamy się i upadlamy tylko po to, aby dostać kawałek chleba - coś, czego osoby pozbawione życia nie doświadczą, a do których możemy dołączyć.
Szlachta nie ma szlachetnych serc - szuka sposobu, aby wyplenić i zabawić się kosztem tych pod nimi. Musimy zadbać o swoje bezpieczeństwo i nie pozwolić, aby drwiono w taki sposób z miejsca, w którym każdy z nas może stracić życie za niewinność.
Fałszywa dobroczynność może być zasadzką do masowej egzekucji i rzeźni. Ostrzeżcie rodziny i przyjaciół - nie ufajcie zupie z trupa.
Nie tak daleko od Ponuraka znajdowała się stara fabryka, gdzie zamierzał odwiedzić dawno nie widzianych znajomych; lekkim skokiem, wspierając się dłonią o wierzch cegieł, pokonał murek oddzielający go od tych terenów, wrócił dłonie do kieszeni, kryjąc je przed siąpiącym mrozem, ponownie chowając też brodę za kołnierz - przemierzył ziemię pokrytą śniegiem zmieszanym z błotem aż do wejścia, gdzie otrzepał podeszwy i pchnął drzwi, pewnie wchodząc do środka; nigdy tutaj nie spał, ale spotykał się przecież z ludźmi z okolicy, tymi bezdomnymi, rzuconymi samym sobie - tymi głodnymi jak on. Tymi, których serca próbowała sobie zjednać Aquila Black - próbowała, choć nie mówiła ich językiem, nie znała ich problemów i po prawdzie wcale jej oni nie obchodzili. Co właściwie próbowała osiągnąć? Rzucić im okruchy ze stołu i patrzeć, jak wzajemnie wyszarpują sobie jedzenie, wdzięczni za ofiarowaną dobroć? Może było w tym coś dobrego - w końcu zamiast rozdać im jedzenia mogła ich wszystkich rzeczywiście przerobić na żarcie. Dla siebie, dla psów, dla skrzatów. Co za różnica, znaczyło to tyle samo. Przemknął przez korytarz lekkim krokiem, zmierzając w kierunku schodów, przeskakując po parę na raz, gdy znalazł się na czwartym, ostatnim piętrze. Dalej na prawo, trzecie drzwi po lewej stronie, otwarte.
- Cześć, chłopaki - Zawsze tu byli, dostrzegł kątem oka przemykającą między dłońmi butelkę; kiedy mijał próg, jeden z nich akurat dawał popis umiejętności gry na harmonijcie - z uśmiechem, w ciszy, nie przerywając koncertu zasiadł między nimi. Ktoś podał mu butelkę, przytknął ją do ust, udając, że pije, choć nie upił ani łyku, przełknięcie powietrza nie powinno wzbudzić podejrzeń. Bieg po mieście rozgrzewał go wystarczająco mocno, a on potrzebował bystrego umysłu jeszcze przez jakiś czas. Przesiedział z nimi jakiś czas, aż dźwięki harmonijki nie ucichły, a między nimi rozpoczęły się leniwe rozmowy o dziewczętach, ciche burczenie w brzuchu Paula wywołało salwę śmiechu i przekomarzania o głodzie i parszywych czasach.
- Niedługo mają rozdawać żarcie. Słyszeliście o tym? - zaczął, tym samym lekkim tonem, w zamkniętym pomieszczeniu nikt nie mógł ich przecież usłyszeć, a znajome twarze dawały pewność dyskrecji. - Na placu egzekucyjnym. Na Connaught Square. Odjechali do reszty - to robi ta paniusia, która ostatnio nasłała za mną psy, Aquila Black. Pewnie chce się wyrwać pod kurateli bogatego taty i zabłysnąć wśród ludu. Może będzie miała dla nas jakieś rady? W stylu, jak nie macie chleba to zjedźcie marcepan? - Uniósł butelkę, która wpadła mu w rękę jeszcze raz, w toaście, udając, że pije łyk - nim przekazał ją dalej. - Wszystkich nas tu trzymają w szachu, ale nie udawajmy, że nasza obroża jest z aksamitu. Ma kolce. Które coraz mocniej wbijają się w skórę. - I chyba wszyscy tu zdawali sobie z tego sprawę, nawet jeśli nie wszyscy mieli chęć lub ochotę cokolwiek z tym zrobić. Chodziło o tylko nastroje. O nienawiść, tylko tyle ta szlachciura mogła od nich dostać. - Bojczuk siedzi. Pewnie nie wyjdzie, minęło dużo czasu - Kojarzyli go? Na pewno, ta powsinoga była wszędzie znana. - Celine też siedzi - zatrzymał wzrok na Benie, który przystawał zawsze, kiedy tańczyła na rogu st Mary. - Chociaż nic nie zrobiła, nie spodobała się tej suce. Wiedzieliście, że u niej pracowała? - Przemknął wzrokiem po pozostałych, jakby dopiero uzmysławiając sobie, że przynajmniej dla części z nich była obca, tak naprawdę o tym przecież wiedział. - Była piękna - Spojrzał jeszcze raz na Bena, szukając w jego stęsknionych oczach potwierdzenia. Znalazł. - Ruszała się jak wiatr, jak sen, jak marzenie, sennie i ulotnie. Twierdzą, że pobiła gościa, który był dwa razy większy od niej - Pokręcił głową, ktoś pusto parsknął, jemu nie było do śmiechu. - Córka Blacków myśli, że wystarczy nam rzucić parę ochłapów starego mięsa, żeby zdobyć naszą wdzięczność - mimo wszystkiego, co robi. Pluje nam otwarcie w twarz i myśli, że pomylimy to z deszczem. Traktuje nas jak psy - którym starczy rzucić kiełbasę, żeby podniosły ją z wdzięcznością. Niech ją sobie sama zeżre, ja wolę głodować - Wzruszył lekko ramieniem. - Leżało na ławce przed wejściem, widzieliście? - Podał im ulotkę przygotowaną przez Thomasa. - Zupa z trupa, cholera wie, może naprawdę będą tam próbować karmić ludźmi trupami. Może testują, czy się zatrujemy albo serio chcą nas zatruć, żeby się nie przemęczać oczyszczaniem tego miasta do końca. - Wzruszył ramieniem, spędzając z nimi jeszcze trochę czasu, by po parunastu minutach zwinąć się i opuścić towarzystwo, żegnając się z każdym z osobna.
płynne srebro +36 2/5
zostawiam ulotkę i spadam tutaj
Do każdego, komu życie miłe
-->Connaught Square jest miejscem, w którym każdy z nas może stracić życie - i miejscem, w którym wielu z nas straciło bliskich.
Aquila Black drwi z naszych żyć, przychodząc w najbardziej uciążliwy miesiąc roku i dla własnej uciechy rozdawać jedzenie nam, którzy nie mamy go pod dostatkiem. Rozdaje jedzenie w miejscu, w którym morduje nas i z uciechą chce patrzeć jak zniżamy się i upadlamy tylko po to, aby dostać kawałek chleba - coś, czego osoby pozbawione życia nie doświadczą, a do których możemy dołączyć.
Szlachta nie ma szlachetnych serc - szuka sposobu, aby wyplenić i zabawić się kosztem tych pod nimi. Musimy zadbać o swoje bezpieczeństwo i nie pozwolić, aby drwiono w taki sposób z miejsca, w którym każdy z nas może stracić życie za niewinność.
Fałszywa dobroczynność może być zasadzką do masowej egzekucji i rzeźni. Ostrzeżcie rodziny i przyjaciół - nie ufajcie zupie z trupa.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Opuszczona fabryka konserw
Szybka odpowiedź