W Malinowym Chruśniaku
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
W Malinowym Chruśniaku
W Malinowym Chruśniaku to restauracja plenerowa ukryta wewnątrz gęstych zarośli, kwiecistych krzewów i znacznie niższych krzaczków jagodowych; wokół drewnianych stolików rosną truskawki, poziomki, borówki, jeżyny czy maliny, w powietrzu unosi się słodki zapach kwiatów, który u alergików wywoła kichanie. Posiłki podaje pyzata, wiecznie uśmiechnięta czarownica imieniem Betty; trudno stwierdzić, jak właściwie Betty odnajduje zajęte stoliki, wszystkie bowiem wydają się być od siebie mocno odizolowane i odgrodzone gęstym wysokim chruśniakiem. Drewniane stoliki zakrywa elegancka zastawa, a drewniane krzesełka osłonięte są miękkimi aksamitnymi poduszkami. Ceny są może nieco wyższe, niż w pubach w okolicy, ale ponoć jedzenie zawsze smaczne - sama restauracja roztacza też przyjemny urok, który uczynił to miejsce popularnym miejscem na randki. Nie każdy zresztą wie, że zjedzenie tutejszych malin sprzyja amorom - jednak jego magia aktywuje się wyłącznie wówczas, gdy owoc zje inna osoba niż ta, która go zerwie. Równie często co kochankowie pojawiają się tutaj jednak również rodziny, przyjaciele lub współpracownicy, którzy po prostu cenią sobie dyskrecję, wygodę i dobry posiłek za przyzwoitą cenę.
Zjedz podaną przez kogoś malinkę i rzuć kością - z pasją wypowiadasz słowa, którym nie potrafisz się przeciwstawić (po zjedzeniu maliny należy rzucać kością już do końca wątku, w przypadku uzyskania tego samego efektu należy przeczytać wynik następujący po wylosowanym rzucie lub kolejny, jeśli ten również został już wylosowany).
1: W malinowym chruśniaku, przed ciekawych wzrokiem, zapodziani po głowy, przez długie godziny zrywaliśmy przybyłe tej nocy maliny. Palce miałaś na oślep skrwawione ich sokiem.
2: Duszno było od malin, któreś, szepcząc, rwała, a szept nasz tylko wówczas nacichał w ich woni, gdym wargami wygarniał z podanej mi dłoni owoce, przepojone wonią twego ciała.
3: I stały się maliny narzędziem pieszczoty tej pierwszej, tej zdziwionej, która w całym niebie nie zna innych upojeń, oprócz samej siebie i chce się wciąż powtarzać dla własnej dziwoty.
4: I nie wiem, jak się stało, w którym okamgnieniu, żeś dotknęła mi wargą spoconego czoła, porwałem twoje dłonie — oddałaś w skupieniu, a chruśniak malinowy trwał wciąż dookoła.
5: Chwytasz owoc, zanurzasz w nim zęby na zwiady i podajesz mym ustom z miłosnym pośpiechem, a ja gryzę i chłonę twoich zębów ślady, zębów, które niezwłocznie odsłaniasz ze śmiechem.
6: Zazdrość moja bezsilnie po łożu się miota: kto całował twe piersi, jak ja, po kryjomu? Czy jest wśród twoich pieszczot choć jedna pieszczota, której, prócz mnie, nie dałaś nigdy i nikomu?
7: Jeszcze płaczu niesytą do piersi cię tulę a ty goisz się we mnie, niby lgnąca rana, a ja płacz twój całuję, biodra i kolanai ramię i zsuniętą z ramienia koszulę.
8: I raduję się, śledząc tę wargę, jak zmierza do mej piersi kosmatej, widnej w niedomroczu, w której marzę pierś w lesie ryczącego zwierza i staram się, gdy pieścisz, nie tracić go z oczu.
9: Kto w chwili pocałunków nie zagrzał swej dłoni na twych bioder nawrzałej żądzą przegięcinie, nie potrafi określić upojeń tej woni, co z ciebie, jako z róży, snem potartej, płynie.
10: Kto ustami w nóg twoich nie wdumał się dreszcze, nigdy dość nie wysłowi twych oczu omdlenia, a choćby je dzień cały badał bez wytchnienia, nie wypatrzy z nich tego, co ja z nich wypieszczę!
Lokacja zawiera kości.Zjedz podaną przez kogoś malinkę i rzuć kością - z pasją wypowiadasz słowa, którym nie potrafisz się przeciwstawić (po zjedzeniu maliny należy rzucać kością już do końca wątku, w przypadku uzyskania tego samego efektu należy przeczytać wynik następujący po wylosowanym rzucie lub kolejny, jeśli ten również został już wylosowany).
1: W malinowym chruśniaku, przed ciekawych wzrokiem, zapodziani po głowy, przez długie godziny zrywaliśmy przybyłe tej nocy maliny. Palce miałaś na oślep skrwawione ich sokiem.
2: Duszno było od malin, któreś, szepcząc, rwała, a szept nasz tylko wówczas nacichał w ich woni, gdym wargami wygarniał z podanej mi dłoni owoce, przepojone wonią twego ciała.
3: I stały się maliny narzędziem pieszczoty tej pierwszej, tej zdziwionej, która w całym niebie nie zna innych upojeń, oprócz samej siebie i chce się wciąż powtarzać dla własnej dziwoty.
4: I nie wiem, jak się stało, w którym okamgnieniu, żeś dotknęła mi wargą spoconego czoła, porwałem twoje dłonie — oddałaś w skupieniu, a chruśniak malinowy trwał wciąż dookoła.
5: Chwytasz owoc, zanurzasz w nim zęby na zwiady i podajesz mym ustom z miłosnym pośpiechem, a ja gryzę i chłonę twoich zębów ślady, zębów, które niezwłocznie odsłaniasz ze śmiechem.
6: Zazdrość moja bezsilnie po łożu się miota: kto całował twe piersi, jak ja, po kryjomu? Czy jest wśród twoich pieszczot choć jedna pieszczota, której, prócz mnie, nie dałaś nigdy i nikomu?
7: Jeszcze płaczu niesytą do piersi cię tulę a ty goisz się we mnie, niby lgnąca rana, a ja płacz twój całuję, biodra i kolanai ramię i zsuniętą z ramienia koszulę.
8: I raduję się, śledząc tę wargę, jak zmierza do mej piersi kosmatej, widnej w niedomroczu, w której marzę pierś w lesie ryczącego zwierza i staram się, gdy pieścisz, nie tracić go z oczu.
9: Kto w chwili pocałunków nie zagrzał swej dłoni na twych bioder nawrzałej żądzą przegięcinie, nie potrafi określić upojeń tej woni, co z ciebie, jako z róży, snem potartej, płynie.
10: Kto ustami w nóg twoich nie wdumał się dreszcze, nigdy dość nie wysłowi twych oczu omdlenia, a choćby je dzień cały badał bez wytchnienia, nie wypatrzy z nich tego, co ja z nich wypieszczę!
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:53, w całości zmieniany 1 raz
Z Ministerstwa Magii
Szaroniebieskie spojrzenie z zaciekawieniem rozglądało się po wnętrzu restauracji, próbując wyrobić sobie zdanie na jej temat. Panna Burroughs nie miała okazji odwiedzić wielu restauracji, zwykle jadając w domu bądź stołując się u mamy, nikt również nie zapraszał jej do restauracji… Przynajmniej do lutego tego roku, gdy w skutek dziwnych okoliczności przyszło jej poznać Sheridana. Dopiero z nim miała okazję odwiedzić kilka miejsc, a W malinowym chruśniaku nie przypominało ani jednego z nich. Stoliki porozstawianie pod gołym niebem, oddzielone zieloną roślinnością oraz zastawione elegancką zastawą zrobiły na eterycznej alchemiczce wrażenie. Lubiła miejsca spokojne, powiązane z naturą dające poczucie przytulności oraz zapewniające spokój, a ta restauracja wyglądała na właśnie takie miejsce. Frances przestała się rozglądać dopiero, kiedy zasiadły za przydzielonym im stolikiem.
- Całkiem tu ładnie, podoba mi się nietypowość tej restauracji. - Oznajmiła, przenosząc zaciekawione spojrzenie na swoją towarzyszkę. Może to jednak lepiej, że nie doszło do większej ilości niespodziewanych spotkań? W tej sposób panna Burroughs miała okazję trochę lepiej poznać jednego ze swoich dostawców. A ta współpraca mogła zaprowadzić je w naprawdę ciekawe rejony. Alchemiczka coraz bardziej ośmielała się w kwestii badań naukowych nie wahając się przed testowaniem specyfików na czarodziejach. Bo czego nie robi się w imię nauki? W tej kwestii moralność panny Burroughs była dość… elastyczna.
Niemal od razu dziewczę sięgnęło po kartę dań. Temat częściowo zaczęty w Ministerstwie cisnął się jej na język, nim jednak go poruszy chciała mieć z głowy konieczność rozmowy z kelnerką. Mugole byli tematem dość delikatnym, a chyba zarówno jej, jaki pannie Chang zależało na dyskrecji.
- Jak wcześniej wspomniałam, istnieje możliwość, że będę mogła Ci pomóc. - Zaczęła, gdy już obie złożyły zamówienia. Rozpoczęcie tematu zdawało się więc jej czymś odpowiednim, zwłaszcza, że przyjdzie im chwilę poczekać za daniami. - Z racji ostatniego włamania poszperałam ostatnio w książkach, w poszukiwaniu jakiegoś środka bezpieczeństwa. Jestem w stanie spreparować sadzonki roślin tak, by wydzielały środek nasenny, gdy w ich otoczeniu pojawi się nieproszony gość. - Rozpoczęła od tej, prostszej kwestii, nie wymagającej długich planów. Frances przerwała na chwilę, by unieść do ust kieliszek skrzaciego wina i upić z niego niewielki łyk. - Po za tym, jestem alchemikiem. I tak się składa że, jak wiesz, jestem w stanie stworzyć nową recepturę, jeśli byłoby to potrzebne. Co chodzi mi po głowie to przeprowadzenie… testów, na tych, którzy są teraz niechciani. - Nieświadomie dziewczę nachyliło się nad stołem, chcąc aby jej słowa doleciały tylko i wyłącznie do uszu Wren. - W takich okolicznościach moglibyśmy sprawdzić, jak eliksiry wpływają na ich organizm. Ile są w stanie znieść oraz czy w ogóle są przydatne w wypadku ich kłopotów... Jeśli wszystko poszłoby sprawnie, na bazie tych wyników byłabym w stanie odpowiednio zmanipulować recepturą, aby służyły Ci w wypadku problemów. - Blondynka wzruszyła ramionami, jakby rozmawiały o pogodzie a nie testach, które wielu zapewne uznałoby co najmniej za nie etyczne. Panna Burroughs posiadała wielką wiedzę. Co ważniejsze umiała tę wiedzę wykorzystać w praktyce, zwłaszcza gdy potrzebował jej ktoś, kto już kiedyś wyciągnął w jej kierunku pomocną dłoń.
Szaroniebieskie spojrzenie z zaciekawieniem rozglądało się po wnętrzu restauracji, próbując wyrobić sobie zdanie na jej temat. Panna Burroughs nie miała okazji odwiedzić wielu restauracji, zwykle jadając w domu bądź stołując się u mamy, nikt również nie zapraszał jej do restauracji… Przynajmniej do lutego tego roku, gdy w skutek dziwnych okoliczności przyszło jej poznać Sheridana. Dopiero z nim miała okazję odwiedzić kilka miejsc, a W malinowym chruśniaku nie przypominało ani jednego z nich. Stoliki porozstawianie pod gołym niebem, oddzielone zieloną roślinnością oraz zastawione elegancką zastawą zrobiły na eterycznej alchemiczce wrażenie. Lubiła miejsca spokojne, powiązane z naturą dające poczucie przytulności oraz zapewniające spokój, a ta restauracja wyglądała na właśnie takie miejsce. Frances przestała się rozglądać dopiero, kiedy zasiadły za przydzielonym im stolikiem.
- Całkiem tu ładnie, podoba mi się nietypowość tej restauracji. - Oznajmiła, przenosząc zaciekawione spojrzenie na swoją towarzyszkę. Może to jednak lepiej, że nie doszło do większej ilości niespodziewanych spotkań? W tej sposób panna Burroughs miała okazję trochę lepiej poznać jednego ze swoich dostawców. A ta współpraca mogła zaprowadzić je w naprawdę ciekawe rejony. Alchemiczka coraz bardziej ośmielała się w kwestii badań naukowych nie wahając się przed testowaniem specyfików na czarodziejach. Bo czego nie robi się w imię nauki? W tej kwestii moralność panny Burroughs była dość… elastyczna.
Niemal od razu dziewczę sięgnęło po kartę dań. Temat częściowo zaczęty w Ministerstwie cisnął się jej na język, nim jednak go poruszy chciała mieć z głowy konieczność rozmowy z kelnerką. Mugole byli tematem dość delikatnym, a chyba zarówno jej, jaki pannie Chang zależało na dyskrecji.
- Jak wcześniej wspomniałam, istnieje możliwość, że będę mogła Ci pomóc. - Zaczęła, gdy już obie złożyły zamówienia. Rozpoczęcie tematu zdawało się więc jej czymś odpowiednim, zwłaszcza, że przyjdzie im chwilę poczekać za daniami. - Z racji ostatniego włamania poszperałam ostatnio w książkach, w poszukiwaniu jakiegoś środka bezpieczeństwa. Jestem w stanie spreparować sadzonki roślin tak, by wydzielały środek nasenny, gdy w ich otoczeniu pojawi się nieproszony gość. - Rozpoczęła od tej, prostszej kwestii, nie wymagającej długich planów. Frances przerwała na chwilę, by unieść do ust kieliszek skrzaciego wina i upić z niego niewielki łyk. - Po za tym, jestem alchemikiem. I tak się składa że, jak wiesz, jestem w stanie stworzyć nową recepturę, jeśli byłoby to potrzebne. Co chodzi mi po głowie to przeprowadzenie… testów, na tych, którzy są teraz niechciani. - Nieświadomie dziewczę nachyliło się nad stołem, chcąc aby jej słowa doleciały tylko i wyłącznie do uszu Wren. - W takich okolicznościach moglibyśmy sprawdzić, jak eliksiry wpływają na ich organizm. Ile są w stanie znieść oraz czy w ogóle są przydatne w wypadku ich kłopotów... Jeśli wszystko poszłoby sprawnie, na bazie tych wyników byłabym w stanie odpowiednio zmanipulować recepturą, aby służyły Ci w wypadku problemów. - Blondynka wzruszyła ramionami, jakby rozmawiały o pogodzie a nie testach, które wielu zapewne uznałoby co najmniej za nie etyczne. Panna Burroughs posiadała wielką wiedzę. Co ważniejsze umiała tę wiedzę wykorzystać w praktyce, zwłaszcza gdy potrzebował jej ktoś, kto już kiedyś wyciągnął w jej kierunku pomocną dłoń.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie były zakochanymi, nie zamierzały z palców zlizywać sobie wzajemnie soku malin, zjadać rozkosznie podsuwanych pod usta owoców; gęste zarośla skrywające podobne widoki miały im jedynie zapewnić prywatność potrzebną do rozmów na rozpoczęty przez Frances temat jeszcze w Ministerstwie. Natura stanowiła przyjazną oazę przed podsłuchem, przecież chyba nikt o zdrowych zmysłach nie zdecydowałby się rozsiać szpiegów, tajnych agentów wśród okraszonych zielenią stolików goszczących zakochanych. A przynajmniej taką nadzieję żywiła czarownica. Z początku interesowała ją renoma restauracji, jej niebanalny wystrój i sowite menu stworzone przez rzekomo wyjątkowo utalentowaną kulinarnie czarownicę - a że z nikim dotychczas nie miała okazji zweryfikować tych pogłosek, padło na pannę Burroughs. Po ostatniej kawie wieńczącej poszukiwania jej własności w dokach Wren czuła się zobowiązana prędzej czy później odwdzięczyć się zaproszeniem.
Och, Merlinie. Ile? Czy Malinowy Chruśniak dysponował innym przelicznikiem walutowym galeonów? Na widok cen uwzględnionych w menu na moment zakwestionowała trzeźwość swojego osądu, ale towarzystwo Frances było przyjemne - na tyle, by szybko pohamowała przeklinanie w myślach, złożyła swe zamówienie przyjęte przez pyzatą czarownicę i skoncentrowała się na sensie wypowiedzi towarzyszki.
Im argument stawał się bardziej rozwinięty, tym większą ciekawością błyszczało spojrzenie. Sadzonki kwiatów mogące położyć kres węszeniu ministerialnych fanatyków, czarodziejów wypowiadających wojnę głupiutkim dziewczętom o nieskalanej czystości, źródle jej zarobku? Wren skinęła na znak zrozumienia, pozwoliła sobie jednak na chwilę dłuższej ciszy, trawiąc przedstawiona propozycję. Frances nie musiała wykładać jej łopatologicznie; powiedziała wystarczająco dużo, by Chang pojęła sens jej słów i pochyliła się nad nim logistycznie, rozpoczęła proces rozważania wszelkich za i przeciw.
- Wyniki eksperymentów na mugolach nie będą miarodajne jeżeli chodzi o czarodziejów - zauważyła głosem ściszonym na wzór samej Frances. Ich konspiracyjne nachylenie się nad stołem przed nieświadomym obserwatorem mogło wyglądać dwojako, szczególnie, że co rusz każda z nich sięgała po wino, lecz Wren nie zawracała sobie tym głowy. Urok restauracji wymagał pewnych poświęceń by zdobyć kameralną poufność. - Ich ciała są bardziej wątłe, mniej odporne na magię. Taką recepturę musiałabyś dostosować do magicznego odpowiednika, nie na odwrót. Chyba że... - Czy Frances miała na myśli dostarczenie jej obiektu do badań z czarodziejskiej społeczności? Nie było to tak łatwe, a już na pewno nie tak bezpieczne jak zabawy wszelkiego rodzaju na ciałach mugoli. Nawet mugolaki, choć w minimalnym stopniu, byli wciąż członkami ich świata, a to naraziłoby ją na potencjalnie dużo sroższe konsekwencje w razie przyłapania niż przy znęcaniu się nad mugolami.
Wren odchyliła się w końcu na krześle, skrzyżowała ręce na piersiach, wciąż zamyślona. Pomysł był dobry, na pewno ułatwiłby protekcję jej dziewcząt w razie nalotu, dał odpowiednio dużo czasu do przeszmuglowania owieczki w następne bezpieczne miejsce. W jej głowie kłębiło się sporo myśli, lecz nie wypowiedziała już żadnej z nich na głos - ciekawa odpowiedzi Frances.
Och, Merlinie. Ile? Czy Malinowy Chruśniak dysponował innym przelicznikiem walutowym galeonów? Na widok cen uwzględnionych w menu na moment zakwestionowała trzeźwość swojego osądu, ale towarzystwo Frances było przyjemne - na tyle, by szybko pohamowała przeklinanie w myślach, złożyła swe zamówienie przyjęte przez pyzatą czarownicę i skoncentrowała się na sensie wypowiedzi towarzyszki.
Im argument stawał się bardziej rozwinięty, tym większą ciekawością błyszczało spojrzenie. Sadzonki kwiatów mogące położyć kres węszeniu ministerialnych fanatyków, czarodziejów wypowiadających wojnę głupiutkim dziewczętom o nieskalanej czystości, źródle jej zarobku? Wren skinęła na znak zrozumienia, pozwoliła sobie jednak na chwilę dłuższej ciszy, trawiąc przedstawiona propozycję. Frances nie musiała wykładać jej łopatologicznie; powiedziała wystarczająco dużo, by Chang pojęła sens jej słów i pochyliła się nad nim logistycznie, rozpoczęła proces rozważania wszelkich za i przeciw.
- Wyniki eksperymentów na mugolach nie będą miarodajne jeżeli chodzi o czarodziejów - zauważyła głosem ściszonym na wzór samej Frances. Ich konspiracyjne nachylenie się nad stołem przed nieświadomym obserwatorem mogło wyglądać dwojako, szczególnie, że co rusz każda z nich sięgała po wino, lecz Wren nie zawracała sobie tym głowy. Urok restauracji wymagał pewnych poświęceń by zdobyć kameralną poufność. - Ich ciała są bardziej wątłe, mniej odporne na magię. Taką recepturę musiałabyś dostosować do magicznego odpowiednika, nie na odwrót. Chyba że... - Czy Frances miała na myśli dostarczenie jej obiektu do badań z czarodziejskiej społeczności? Nie było to tak łatwe, a już na pewno nie tak bezpieczne jak zabawy wszelkiego rodzaju na ciałach mugoli. Nawet mugolaki, choć w minimalnym stopniu, byli wciąż członkami ich świata, a to naraziłoby ją na potencjalnie dużo sroższe konsekwencje w razie przyłapania niż przy znęcaniu się nad mugolami.
Wren odchyliła się w końcu na krześle, skrzyżowała ręce na piersiach, wciąż zamyślona. Pomysł był dobry, na pewno ułatwiłby protekcję jej dziewcząt w razie nalotu, dał odpowiednio dużo czasu do przeszmuglowania owieczki w następne bezpieczne miejsce. W jej głowie kłębiło się sporo myśli, lecz nie wypowiedziała już żadnej z nich na głos - ciekawa odpowiedzi Frances.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Panna Burroughs uważnie lustrowała twarz towarzyszki, gdy ta rozmyślała nad odpowiedzią. Do delikatnego serca dziewczęcia wdała się niepewność. Bo co, jeśli Wren ją wyśmieje bądź podda w wątpliwość jej poczytalność? Słowa jakie wypowiedziała zdawały się być dość śmiałe, może jednak była odważna, tak jak sądziła jej bratnia dusza? Nie wiedziała. Mięśnie alchemiczki spięły się w nieprzyjemnym poddenerwowaniu wywołanym oczekiwaniem na odpowiedź. I dopiero gdy z ust Wren nie uleciał już żaden, kolejny dźwięk ciało dziewczęcia rozluźniło się. Ona nie widziała w drobnych testach z udziałem innych czarodziejów nic złego. Sama była winna podania specyfików kilku czarodziejom, z czego ledwie niewielki ich procent posiadał świadomość spożywanej mikstury. Uważała to za tę szarą część moralności badań naukowych, która zapewne z czasem zacznie się poszerzać… Lecz nie w tym przypadku.
- Wren, moja droga, działanie mikstur na organizmy czarodziejów jest mi doskonale znane, pracuję z tym każdego dnia, a i przy okazji badań nad nowymi miksturami miałam okazję to przetestować. - Zaczęła, a na malinowych ustach pojawił się delikatny, niemal anielski uśmiech. Wiedziała, że jej prezencja zaprzecza ogromowi wiedzy jaką posiadała oraz mniej etycznym skłonnością, jakie wykazywała w kwestii magicznych mikstur. Nie raz było to zaletą, nie raz wadą, gdyż często nie bywała odbierana w pełni na poważnie. - Aby mieć dane do jakiejkolwiek dalszej pracy musimy sprawdzić wpływ magicznych mikstur na organizmy mugoli. Tylko wtedy otrzymamy wiarygodne wyniki, na których mogłybyśmy dalej pracować. - Frances ponownie umoczyła usta w kieliszku, robiąc małą pauzę, aby jej towarzyszka mogła przyswoić przekazane informacje. - Oczywiście nie mówię, aby przeprowadzać testy na Twoich podopiecznych. Wiesz jednak, gdzie można ich znaleźć. Tak samo jak wiesz, w jaki sposób wzbudzić ich zaufanie oraz gdzie ich ukryć, aby przez jakiś czas nikt ich nie znalazł. Jeśli byłabyś w stanie znaleźć mugolski obiekt do testów, mogłybyśmy podać mu kilka eliksirów oraz sprawdzić, jak na nie zareaguje. Spisać odpowiednie dane i zobaczyć, co uzyskamy. Kto wie, może na tej podstawie uda mi się dostosować nasze eliksiry do Twoich podopiecznych? Może to nie byłaby wielka pomoc, naze eliksiry jednak często ratują życie, a to mogłoby zmniejszyć odsetek ubytku pośród Twoich owieczek. - Panna Burroughs z niezwykłą dbałością poprawiła materiał spódnicy, marszczący się na jej udach. Plan, przynajmniej na razie bez dokładniejszego rozpisania, wydawał jej się ciekawy oraz… dobry. Jeśli ustalą, czy mugolki są podatne na eliksiry, będą w stanie wpaść na pomysł, jak lepiej je zabezpieczyć.
Nie wątpiła, ze faktycznie opracują dobrą metodę - obie były mądre, specjalizowały się jednak w odrobinę innych dziedzinach, co potrafiło pomóc przy znalezieniu odpowiedzi… O ile Wren wyrazi chęci, do podobnych prób.
- Wren, moja droga, działanie mikstur na organizmy czarodziejów jest mi doskonale znane, pracuję z tym każdego dnia, a i przy okazji badań nad nowymi miksturami miałam okazję to przetestować. - Zaczęła, a na malinowych ustach pojawił się delikatny, niemal anielski uśmiech. Wiedziała, że jej prezencja zaprzecza ogromowi wiedzy jaką posiadała oraz mniej etycznym skłonnością, jakie wykazywała w kwestii magicznych mikstur. Nie raz było to zaletą, nie raz wadą, gdyż często nie bywała odbierana w pełni na poważnie. - Aby mieć dane do jakiejkolwiek dalszej pracy musimy sprawdzić wpływ magicznych mikstur na organizmy mugoli. Tylko wtedy otrzymamy wiarygodne wyniki, na których mogłybyśmy dalej pracować. - Frances ponownie umoczyła usta w kieliszku, robiąc małą pauzę, aby jej towarzyszka mogła przyswoić przekazane informacje. - Oczywiście nie mówię, aby przeprowadzać testy na Twoich podopiecznych. Wiesz jednak, gdzie można ich znaleźć. Tak samo jak wiesz, w jaki sposób wzbudzić ich zaufanie oraz gdzie ich ukryć, aby przez jakiś czas nikt ich nie znalazł. Jeśli byłabyś w stanie znaleźć mugolski obiekt do testów, mogłybyśmy podać mu kilka eliksirów oraz sprawdzić, jak na nie zareaguje. Spisać odpowiednie dane i zobaczyć, co uzyskamy. Kto wie, może na tej podstawie uda mi się dostosować nasze eliksiry do Twoich podopiecznych? Może to nie byłaby wielka pomoc, naze eliksiry jednak często ratują życie, a to mogłoby zmniejszyć odsetek ubytku pośród Twoich owieczek. - Panna Burroughs z niezwykłą dbałością poprawiła materiał spódnicy, marszczący się na jej udach. Plan, przynajmniej na razie bez dokładniejszego rozpisania, wydawał jej się ciekawy oraz… dobry. Jeśli ustalą, czy mugolki są podatne na eliksiry, będą w stanie wpaść na pomysł, jak lepiej je zabezpieczyć.
Nie wątpiła, ze faktycznie opracują dobrą metodę - obie były mądre, specjalizowały się jednak w odrobinę innych dziedzinach, co potrafiło pomóc przy znalezieniu odpowiedzi… O ile Wren wyrazi chęci, do podobnych prób.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie śmiałaby wątpić w brak wiedzy czy doświadczeń panny Burroughs. Wielokrotnie realizowane transakcje świadczyły o biegłym użytkowaniu wszelkiego rodzaju ingrediencji, wywary w pracowni widziane przez własne oczy czarownicy w niczym nie przypominały złożoną naturą szkolnych eksperymentów z alchemią; była to sztuka wyższej wagi, o wiele bardziej skomplikowana, taka, do której Wren podświadomie żywiła spory szacunek. Każdy bogaty umysł na niego zasługiwał. Niezależnie od dziedziny, od metod bardziej lub mniej awangardowych, wiedza wszelkiego rodzaju była tym, co imponowało czarownicy; nie wdała się zatem w dyskusję na temat specjalizacji Frances. Nie to miała zresztą na myśli - spodziewałaby się raczej, że badania nad eliksirami w pierwszej kolejności testowane są na jednostkach władających magią niż na tych owej umiejętności pozbawionych. Czy łatwiej było wzmocnić nasilenie ingrediencji i dostosować je do bardziej odpornych organizmów czarodziejów, niż osłabiać dawki? Czy mugole klasyfikowali się po prostu jako następny szczebel po zwierzętach, nie byli już fauną, jeszcze nie ludźmi? Wybrakowana wiedza nie pozwalała jej na swobodne poruszanie się po ścieżce myśli Frances. Musiała bazować jedynie na własnej szczątkowej informacji na temat przygotowywania zupełnie nowych receptur.
- Czy jesteś w stanie stworzyć eliksir wymazujący pamięć na zasadzie równej obliviate? - spytała nagle. Zaklęcie, o ile wprawnie dopracowane względem mogolskiej anatomii, wciąż niosło za sobą ryzyko trwałego uszkodzenia psychiki owieczki, w najgorszym przypadku ukrócenia całokształtu świadomości, odebrania życia. Było to wówczas dziurą w budżecie: dziewczęta miały dla niej wartość tylko za życia, przed utratą dziewictwa, ich niezaplanowane odejście marnotrawiło długie miesiące przygotowań i inwestycji. Myślami powróciła potem do omawianego problemu, wszak nie mogła pozostawić panny Burroughs bez jakiejkolwiek odpowiedzi.
- To co mówisz, Frances, mnie interesuje. Prewencji nigdy dość. Szczególnie teraz - odparła ostrożnie dobierając słowa, wciąż zamyślona, ze wzrokiem utkwionym gdzieś pomiędzy towarzyszącą im zielenią. Nie musiała tłumaczyć na jak wielkim celowniku znajdowali się mugole, jak kilkakrotnie docierała do kryjówek tylko po to, by znaleźć w nich pozbawione życia ciała swoich inwestycji. Niektóre z nich skończyły w naprawdę brutalny sposób, lecz bardziej od cierpienia w ostatnich tchnieniach smuciła ją utrata naiwnego, potulnego źródełka. - Ile obiektów do badań potrzebujesz, mniej więcej? Kiedy chciałabyś zacząć? - Słowa zniekształcało odrobinę szkło przyciśnięte do ust po ostatnim łyku wina, Wren wciąż wydawała się nieobecna. W rzeczywistości kalkulowała intensywnie; czy poświęcić któreś z pewnych relacji, czy rozpocząć nowe?
- Będę potrzebowała czasu, by je dla ciebie przygotować - oznajmiła w końcu, choć doskonale wiedziała, że Frances zdaje sobie z tego sprawę. - Dziewczęta mające chorych bliskich lub same zmagające się z chorobą będą łatwe do przekonania, że twoje wywary to nowatorskie lekarstwa w trakcie testów. - Chciała dodać coś więcej, ale w tym samym momencie na horyzoncie pojawiła się drepcząca w ich kierunku czarownica zaklęciem lewitacji niosąca do stolika talerze z zamówionymi potrawami. Pachniały bosko - i tak też wyglądały. Betty pokrótce opowiedziała im radosnym głosem co dokładnie znajdowało się w każdym daniu, życzyła potem smacznego i podreptała z powrotem do środka.
- Czy jesteś w stanie stworzyć eliksir wymazujący pamięć na zasadzie równej obliviate? - spytała nagle. Zaklęcie, o ile wprawnie dopracowane względem mogolskiej anatomii, wciąż niosło za sobą ryzyko trwałego uszkodzenia psychiki owieczki, w najgorszym przypadku ukrócenia całokształtu świadomości, odebrania życia. Było to wówczas dziurą w budżecie: dziewczęta miały dla niej wartość tylko za życia, przed utratą dziewictwa, ich niezaplanowane odejście marnotrawiło długie miesiące przygotowań i inwestycji. Myślami powróciła potem do omawianego problemu, wszak nie mogła pozostawić panny Burroughs bez jakiejkolwiek odpowiedzi.
- To co mówisz, Frances, mnie interesuje. Prewencji nigdy dość. Szczególnie teraz - odparła ostrożnie dobierając słowa, wciąż zamyślona, ze wzrokiem utkwionym gdzieś pomiędzy towarzyszącą im zielenią. Nie musiała tłumaczyć na jak wielkim celowniku znajdowali się mugole, jak kilkakrotnie docierała do kryjówek tylko po to, by znaleźć w nich pozbawione życia ciała swoich inwestycji. Niektóre z nich skończyły w naprawdę brutalny sposób, lecz bardziej od cierpienia w ostatnich tchnieniach smuciła ją utrata naiwnego, potulnego źródełka. - Ile obiektów do badań potrzebujesz, mniej więcej? Kiedy chciałabyś zacząć? - Słowa zniekształcało odrobinę szkło przyciśnięte do ust po ostatnim łyku wina, Wren wciąż wydawała się nieobecna. W rzeczywistości kalkulowała intensywnie; czy poświęcić któreś z pewnych relacji, czy rozpocząć nowe?
- Będę potrzebowała czasu, by je dla ciebie przygotować - oznajmiła w końcu, choć doskonale wiedziała, że Frances zdaje sobie z tego sprawę. - Dziewczęta mające chorych bliskich lub same zmagające się z chorobą będą łatwe do przekonania, że twoje wywary to nowatorskie lekarstwa w trakcie testów. - Chciała dodać coś więcej, ale w tym samym momencie na horyzoncie pojawiła się drepcząca w ich kierunku czarownica zaklęciem lewitacji niosąca do stolika talerze z zamówionymi potrawami. Pachniały bosko - i tak też wyglądały. Betty pokrótce opowiedziała im radosnym głosem co dokładnie znajdowało się w każdym daniu, życzyła potem smacznego i podreptała z powrotem do środka.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Zamyślenie pojawiło się na delikatnej buzi panny Burroughs, gdy pierwsze pytanie opuściło usta jej towarzyszki. Manipulowanie umysłem, a zwłaszcza procesami które nie w pełni były odkryte bądź zrozumiałe, było zadaniem ciężkim, wiążącym się z wysokim ryzykiem skutków ubocznych.
- Nie jestem pewna, czy byłoby to w pełni możliwe. - Zaczęła z wyraźnym zamyśleniem w głosie. - Widzisz, udało mi się stworzyć miksturę która, po jej wypiciu, sprawia, że wspomnienia nie zapisują się w pamięci, wiąże się to jednak ze skutkami ubocznymi. Widzisz, jeśli chcesz w znacznym stopniu manipulować umysłem, zwykle równowaga odzywa się, upominając się o swoje. Maksymalny czas działania mojej mikstury to jakieś pół godziny, może trochę więcej, wiąże się to jednak z uciążliwymi, dla spożywającego, skutkami ubocznymi. Bezpieczny czas jej działania to jakieś dziesięć minut. - Wyjaśniła, chyba pierwszy raz w pełni chwaląc się tym, co udało jej się osiągnąć. Frances była dumna ze swoich osiągnięć, zwłaszcza, że dopiero zaczynała przygodę z tworzeniem nowych mikstur. Kto wie, co jeszcze uda jej się osiągnąć. - Jeśli takie działanie Ci wystarcza, mogę go dla Ciebie przygotować. Do tej pory jednak, testowałam go jedynie na czarodziejach. - Powstrzymała się przed kolejnym długim wywodem, dotyczącym ciekawości odbytych testów oraz niepokojem, jaki wywołało w niej zachowanie Sheridana po spożyciu mikstury, szybko jednak uznała, że nie jest to w tym momencie istotne.
Szaroniebieskie spojrzenie uważnie przyglądało się towarzyszącej jej czarownicy. Nie dziwiła ją ostrożność słów w jej wypowiedzi. Ona sama w kwestii swojej działalności naukowej wolała działać rozważnie, nie chcąc zwrócić na siebie niepożądanej uwagi.
- Dwie sztuki powinny wystarczyć, w razie niepowodzenia zawsze będziemy miały zapasowego… testara. - Zaczęła, ponownie oddając się zamyśleniu. Miała nadzieję, że nie będą musiały korzystać z drugiego testera, taki obiekt działań z pewnością byłby co najmniej niepomyślny. - Ciężko mi stwierdzić. Jeszcze się nie rozpakowałam, planuję niedługo rozpocząć pracę nad kolejnym eliksirem, nie mam jednak jeszcze konkretnej daty... Najlepiej będzie, gdy wszystko na spokojnie zaplanujesz oraz zorganizujesz, napisz mi wtedy list i umówimy się na najbliższy termin. Co Ty na to? - Zaproponowała, unosząc brew ku górze. Przeprowadzka, kolejne badania naukowe oraz przeczucie, że kilka osób przyszło jej nieprzyjemnie zaniedbać przez skupienie się na swojej działalności naukowej sprawiało, że Frances nie była w stanie podać dokładnej daty. Wiedziała jednak, że gdy propozycja stanie na jej drodze z pewnością znajdzie kilka dni, by pochylić się nad tematem.
Rozmowę przerwała kelnerka przynosząca jedzenie która, jak na jej gust, odrobinę zbyt dużo mówiła podczas obsługi klienta. Jedzenie pachniało wspaniale, jeszcze wspanialej prezentując się na eleganckiej zastawie.
- Smacznego, Wren. - Ciepły uśmiech towarzyszył kurtuazyjnej wypowiedzi.
- Nie jestem pewna, czy byłoby to w pełni możliwe. - Zaczęła z wyraźnym zamyśleniem w głosie. - Widzisz, udało mi się stworzyć miksturę która, po jej wypiciu, sprawia, że wspomnienia nie zapisują się w pamięci, wiąże się to jednak ze skutkami ubocznymi. Widzisz, jeśli chcesz w znacznym stopniu manipulować umysłem, zwykle równowaga odzywa się, upominając się o swoje. Maksymalny czas działania mojej mikstury to jakieś pół godziny, może trochę więcej, wiąże się to jednak z uciążliwymi, dla spożywającego, skutkami ubocznymi. Bezpieczny czas jej działania to jakieś dziesięć minut. - Wyjaśniła, chyba pierwszy raz w pełni chwaląc się tym, co udało jej się osiągnąć. Frances była dumna ze swoich osiągnięć, zwłaszcza, że dopiero zaczynała przygodę z tworzeniem nowych mikstur. Kto wie, co jeszcze uda jej się osiągnąć. - Jeśli takie działanie Ci wystarcza, mogę go dla Ciebie przygotować. Do tej pory jednak, testowałam go jedynie na czarodziejach. - Powstrzymała się przed kolejnym długim wywodem, dotyczącym ciekawości odbytych testów oraz niepokojem, jaki wywołało w niej zachowanie Sheridana po spożyciu mikstury, szybko jednak uznała, że nie jest to w tym momencie istotne.
Szaroniebieskie spojrzenie uważnie przyglądało się towarzyszącej jej czarownicy. Nie dziwiła ją ostrożność słów w jej wypowiedzi. Ona sama w kwestii swojej działalności naukowej wolała działać rozważnie, nie chcąc zwrócić na siebie niepożądanej uwagi.
- Dwie sztuki powinny wystarczyć, w razie niepowodzenia zawsze będziemy miały zapasowego… testara. - Zaczęła, ponownie oddając się zamyśleniu. Miała nadzieję, że nie będą musiały korzystać z drugiego testera, taki obiekt działań z pewnością byłby co najmniej niepomyślny. - Ciężko mi stwierdzić. Jeszcze się nie rozpakowałam, planuję niedługo rozpocząć pracę nad kolejnym eliksirem, nie mam jednak jeszcze konkretnej daty... Najlepiej będzie, gdy wszystko na spokojnie zaplanujesz oraz zorganizujesz, napisz mi wtedy list i umówimy się na najbliższy termin. Co Ty na to? - Zaproponowała, unosząc brew ku górze. Przeprowadzka, kolejne badania naukowe oraz przeczucie, że kilka osób przyszło jej nieprzyjemnie zaniedbać przez skupienie się na swojej działalności naukowej sprawiało, że Frances nie była w stanie podać dokładnej daty. Wiedziała jednak, że gdy propozycja stanie na jej drodze z pewnością znajdzie kilka dni, by pochylić się nad tematem.
Rozmowę przerwała kelnerka przynosząca jedzenie która, jak na jej gust, odrobinę zbyt dużo mówiła podczas obsługi klienta. Jedzenie pachniało wspaniale, jeszcze wspanialej prezentując się na eleganckiej zastawie.
- Smacznego, Wren. - Ciepły uśmiech towarzyszył kurtuazyjnej wypowiedzi.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Eliksiry najwyraźniej nie były jej wyśnionym rozwiązaniem. Płomyk nadziei znikł w spojrzeniu czarownicy gdy z uwagą rejestrowała wyjaśnienia rozmówczyni, w myślach przeklinając skomplikowaną naturę ludzkiego umysłu. Mugole powinni być dużo mniej skomplikowani niż magowie, prawda? Tymczasem okazywało się, że posiadali w sobie niepożądaną złożoność towarzyszącą miałkim wytrzymałościom, niewielkiej staminie, łatwości wyłapywania bakterii i innych zarazków skutkujących chorobami. Dziesięć minut nie było wcale bardziej przydatne niż wypraktykowane przez Wren zaklęcie; często decydowała się wymazywać całe wspomnienie odbytego spotkania, przeprowadzenie go kilka razy było łatwiejsze, preteksty i słowa mniej wymagające, scenariusz pozostawał sprawdzony i skuteczny. Eliksir z kolei mógłby zapewnić jej spokój na sam moment pobierania krwi - nie na przygotowanie do niego, na odpowiednio ukierunkowaną rozmowę, późniejsze utulenie do snu w celu odzyskania witalnych sił. W innym niż ten wypadku musiałaby bardziej koncentrować się na rychłej rekonwalescencji mugolek, odpowiadać na pytania, znosić ich naiwne, młodziutkie jęczenie. Nic przyjemnego.
- Rozumiem. Z tego co mówisz, eliksir nie będzie dla mnie wystarczającym zastępstwem za obliviate. Niestety - przyznała z cichym pomrukiem zawodu, nim płynnie przeszły do tematu badań podsuniętego chwilę wcześniej przez Frances. Czarownica była pod wrażeniem kreatywności alchemiczki. Jej nieprzymuszone pragnienie eksperymentowania w imię rozwoju nauki ich świata było godne podziwu, Wren przepadała za myślą, że mogła być teraz jego częścią: ze znalezieniem wystarczająco naiwnych mugolów nie powinno być problemu. Niczym pelikany połykali zarzuconą przynętę osłodzoną ratunkiem przed zamieszkami, dobrym sercem i wrażliwością na ich krzywdę dnia codziennego. Musiała tylko upewnić się, że pretekst oddania krwi będzie wiarygodny. Niektóre z jej dziewcząt wierzyły, że uczestniczyły w nowatorskich badaniach mających powstrzymać rozwój skomplikowanych chorób swoich bliskich, a to sprawiało, że Wren mogła plastycznie formować ich entuzjazm w dłoniach. Nie wiedziały nawet, że większa część ich krewnych dawno leżała w ziemi.
- Dwie sztuki - powtórzyła ze zgodą, przystając na propozycję tej liczby. - Kobiety, mężczyźni? Młodzi czy w średnim wieku? Masz jakieś wymagania, wskazówki, jakie organizmy będą najbardziej miarodajne w wynikach twoich testów? - Spodziewała się, że dominującymi jednostkami będą te młode i zdrowe, wolała jednak dopytać. Potencjalna utrata czasu na łowieniu rybki tylko po to, by wyrzucić ją na najbliższą łąkę, bo okazała się trująca, byłaby jedynie zmarnotrawieniem ich wspólnego czasu. - Dobrze, tak się umówmy. Napiszę do ciebie jak tylko odpowiedni mugole wpadną mi w ręce - zapewniła, dodając później melodyjne wzajemnie by pochylić się nad swym posiłkiem, spróbować kilka pierwszych kęsów. Danie rzeczywiście było przepyszne, domowe, każdy kawałek rozpływał się na języku ciekawą gamą smaków; talent Betty potwierdził swoje istnienie, bez dwóch zdań. Musiała przychodzić tu częściej, pomimo odrobinę odstraszających dla skąpego serca cen.
- Wytłumacz mi jeszcze, proszę, - odezwała się po dłuższym momencie ciszy poświęconej konsumpcji, - jak zmodyfikowane sadzonki, o których wspominałaś, będą rozpoznawać intruzów. Za pomocą zaklęcia? Jakiego? - Sprawa wydawała się interesująca, Wren rozważała już zakup takiej rośliny od Frances gdy tylko ta opatentuje swój eksperyment. - Mogłyby zabezpieczyć także siedziby mugoli? W wiadomym celu. - Po tych słowach przechyliła głowę do boku, ocierając usta serwetką i znów spojrzała na Frances, ciekawa odpowiedzi.
- Rozumiem. Z tego co mówisz, eliksir nie będzie dla mnie wystarczającym zastępstwem za obliviate. Niestety - przyznała z cichym pomrukiem zawodu, nim płynnie przeszły do tematu badań podsuniętego chwilę wcześniej przez Frances. Czarownica była pod wrażeniem kreatywności alchemiczki. Jej nieprzymuszone pragnienie eksperymentowania w imię rozwoju nauki ich świata było godne podziwu, Wren przepadała za myślą, że mogła być teraz jego częścią: ze znalezieniem wystarczająco naiwnych mugolów nie powinno być problemu. Niczym pelikany połykali zarzuconą przynętę osłodzoną ratunkiem przed zamieszkami, dobrym sercem i wrażliwością na ich krzywdę dnia codziennego. Musiała tylko upewnić się, że pretekst oddania krwi będzie wiarygodny. Niektóre z jej dziewcząt wierzyły, że uczestniczyły w nowatorskich badaniach mających powstrzymać rozwój skomplikowanych chorób swoich bliskich, a to sprawiało, że Wren mogła plastycznie formować ich entuzjazm w dłoniach. Nie wiedziały nawet, że większa część ich krewnych dawno leżała w ziemi.
- Dwie sztuki - powtórzyła ze zgodą, przystając na propozycję tej liczby. - Kobiety, mężczyźni? Młodzi czy w średnim wieku? Masz jakieś wymagania, wskazówki, jakie organizmy będą najbardziej miarodajne w wynikach twoich testów? - Spodziewała się, że dominującymi jednostkami będą te młode i zdrowe, wolała jednak dopytać. Potencjalna utrata czasu na łowieniu rybki tylko po to, by wyrzucić ją na najbliższą łąkę, bo okazała się trująca, byłaby jedynie zmarnotrawieniem ich wspólnego czasu. - Dobrze, tak się umówmy. Napiszę do ciebie jak tylko odpowiedni mugole wpadną mi w ręce - zapewniła, dodając później melodyjne wzajemnie by pochylić się nad swym posiłkiem, spróbować kilka pierwszych kęsów. Danie rzeczywiście było przepyszne, domowe, każdy kawałek rozpływał się na języku ciekawą gamą smaków; talent Betty potwierdził swoje istnienie, bez dwóch zdań. Musiała przychodzić tu częściej, pomimo odrobinę odstraszających dla skąpego serca cen.
- Wytłumacz mi jeszcze, proszę, - odezwała się po dłuższym momencie ciszy poświęconej konsumpcji, - jak zmodyfikowane sadzonki, o których wspominałaś, będą rozpoznawać intruzów. Za pomocą zaklęcia? Jakiego? - Sprawa wydawała się interesująca, Wren rozważała już zakup takiej rośliny od Frances gdy tylko ta opatentuje swój eksperyment. - Mogłyby zabezpieczyć także siedziby mugoli? W wiadomym celu. - Po tych słowach przechyliła głowę do boku, ocierając usta serwetką i znów spojrzała na Frances, ciekawa odpowiedzi.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Alchemia czarodziejskiego organizmu była rzeczą skomplikowaną, zawiłą oraz nie łatwą do manipulacji. Panna Burroughs miała okazję się o tym przekonać podczas pracy nad miksturami, które stworzyła. I mimo iż chciała dalej brnąć w manipulowanie czarodziejskim umysłem, posiadała świadomość, że będzie to wiązało się ze skutkami ubocznymi, jakie mogą odczuwać osoby spożywające eliksir. Kto wie, może jednak uda jej się w końcu stworzyć miksturę która będzie w znacznym stopniu manipulowała umysłem, jednocześnie nie posiadając żadnych efektów ubocznych? Alchemiczka czuła, że największe odkrycia są jeszcze przed nią.
- Niestety obawiam się, że nawet jeśli spróbowałabym przygotować płynne obliviante również wiązałoby się to z poważnymi skutkami ubocznymi. - Odpowiedziała niepocieszona faktem, że nie może pomóc pannie Chang. Niektóre sprawy pozostawały jednak wyzwaniem nawet dla najzdolniejszych alchemików, a Frances jeszcze trochę do nich brakowało.
Naukowe eksperymenty zdawały jej się nieodzowną częścią. Bez eksperymentów nie dało się zgłębiać pewnych tajników ani sprawdzać działania mikstur. Co prawda domowe warunki nie zapewniały wielu możliwości, panna Burroughs płomiennie liczyła jednak, że gdy sytuacja w Londynie trochę się uspokoi będzie miała szansę, aby rozwijać się w naukowych dziedzinach. Marzyły jej się osiągnięcia wielkie, podniosłe które pozwoliłyby jej osiągnąć sukcesy podobne do jej idola, Nicolasa Flammela.
- Wolałabym poeksperymentować na kobietach, mężczyźni trochę mnie onieśmielają. - Wyznała, a na jej bladych policzkach pojawił się delikatny rumieniec. Istniała jedynie niewielka garstka mężczyzn, przy których czuła się swobodnie oraz pewnie. - Najlepiej gdyby były pomiędzy dwudziestym piątym a czterdziestym rokiem życia, nie chcemy sprawdzać działania mikstur w momencie, gdy ktoś zaczął się już starzeć, wtedy organizm zaczyna się zmieniać. Byłoby również cudownie, gdyby nie cierpiały na przewlekłe choroby. Po za tym, nie mam raczej żadnych wymogów. Chcemy sprawdzić działanie na przeciętnym mugolu, nie widzę więc sensu dokładniej ich dobierać. - Odpowiedziała z wyraźnym zamyśleniem w głosie. Nie potrzebowały doskonałych królików doświadczalnych lecz przeciętnych przedstawicieli mugolskiego społeczeństwa. Takie wyniki pozwoliłyby im zauważyć, jak mikstury wpłyną na większość mugolów a Frances miała nadzieję, że uda jej się zauważyć coś, co pozwoli jej opracować kolejną miksturę, którą mogłaby po cichu sprzedać Ministerstwu. Taki zarobek z pewnością ułatwiłby jej pracę nad innymi specyfikami, tak jak teraz ułatwił jej wyprowadzkę z podłych doków.
Jedzenie było całkiem smaczne, co prawda Frances zapewne doprawiłaby je w trochę inny sposób, nie narzekała jednak ani na wrażenie smakowe, ani konsystencję potraw. Sama często gotowała, zwłaszcza gdy przychodziło jej mieć gości, nie czuła się jednak w tej kwestii specjalistą i z pewnością doceniała smaczne potrawy. W zamyśleniu skupiła się na jedzeniu, w głowie rozmyślając nad planem, jaki powstał podczas tego spotkania sporządzając listę eliksirów, które mogłyby przetestować. Z zamyślenia wyrwał ją głos towarzyszki. Szaroniebieskie spojrzenie powędrowało do jej twarzy.
- Nie, zaklęcia nie mają z tym nic wspólnego. Widzisz, to połączenie biegłego zielarstwa z mistrzowską znajomością alchemii. Sadzonki trzeba odpowiednio przygotować poprzez podawanie im mieszanki specyfików, później trzeba je zasadzić, podać inne mieszanki i aktywować. - W bardzo krótkich, okrutnie prostych słowach wyjaśniła Wren na czym polega zakładanie alchemicznej pułapki. Frances nie sądziła jednak, żeby Wren była w stanie poprawnie ją założyć. - Mogłyby, wyglądają jak zwykłe kwiaty, tylko… Nie obraź się, lecz wątpię, że sama dałabyś sobie radę z aktywowaniem tego wszystkiego. Mogłabym Ci jednak pomóc, moja wiedza alchemiczna jest zdecydowanie większa. - Nie chciała urazić towarzyszki, nie chciała również przechwalać się swoimi zdolnościami, to stwierdzenie jednak nie wydawało jej się mieć negatywnego zabarwienia. Wren wyciągnęła ku niej pomocną dłoń i panna Burroughs nie widziała problemu, aby odwdzięczyć się tym samym.
- Niestety obawiam się, że nawet jeśli spróbowałabym przygotować płynne obliviante również wiązałoby się to z poważnymi skutkami ubocznymi. - Odpowiedziała niepocieszona faktem, że nie może pomóc pannie Chang. Niektóre sprawy pozostawały jednak wyzwaniem nawet dla najzdolniejszych alchemików, a Frances jeszcze trochę do nich brakowało.
Naukowe eksperymenty zdawały jej się nieodzowną częścią. Bez eksperymentów nie dało się zgłębiać pewnych tajników ani sprawdzać działania mikstur. Co prawda domowe warunki nie zapewniały wielu możliwości, panna Burroughs płomiennie liczyła jednak, że gdy sytuacja w Londynie trochę się uspokoi będzie miała szansę, aby rozwijać się w naukowych dziedzinach. Marzyły jej się osiągnięcia wielkie, podniosłe które pozwoliłyby jej osiągnąć sukcesy podobne do jej idola, Nicolasa Flammela.
- Wolałabym poeksperymentować na kobietach, mężczyźni trochę mnie onieśmielają. - Wyznała, a na jej bladych policzkach pojawił się delikatny rumieniec. Istniała jedynie niewielka garstka mężczyzn, przy których czuła się swobodnie oraz pewnie. - Najlepiej gdyby były pomiędzy dwudziestym piątym a czterdziestym rokiem życia, nie chcemy sprawdzać działania mikstur w momencie, gdy ktoś zaczął się już starzeć, wtedy organizm zaczyna się zmieniać. Byłoby również cudownie, gdyby nie cierpiały na przewlekłe choroby. Po za tym, nie mam raczej żadnych wymogów. Chcemy sprawdzić działanie na przeciętnym mugolu, nie widzę więc sensu dokładniej ich dobierać. - Odpowiedziała z wyraźnym zamyśleniem w głosie. Nie potrzebowały doskonałych królików doświadczalnych lecz przeciętnych przedstawicieli mugolskiego społeczeństwa. Takie wyniki pozwoliłyby im zauważyć, jak mikstury wpłyną na większość mugolów a Frances miała nadzieję, że uda jej się zauważyć coś, co pozwoli jej opracować kolejną miksturę, którą mogłaby po cichu sprzedać Ministerstwu. Taki zarobek z pewnością ułatwiłby jej pracę nad innymi specyfikami, tak jak teraz ułatwił jej wyprowadzkę z podłych doków.
Jedzenie było całkiem smaczne, co prawda Frances zapewne doprawiłaby je w trochę inny sposób, nie narzekała jednak ani na wrażenie smakowe, ani konsystencję potraw. Sama często gotowała, zwłaszcza gdy przychodziło jej mieć gości, nie czuła się jednak w tej kwestii specjalistą i z pewnością doceniała smaczne potrawy. W zamyśleniu skupiła się na jedzeniu, w głowie rozmyślając nad planem, jaki powstał podczas tego spotkania sporządzając listę eliksirów, które mogłyby przetestować. Z zamyślenia wyrwał ją głos towarzyszki. Szaroniebieskie spojrzenie powędrowało do jej twarzy.
- Nie, zaklęcia nie mają z tym nic wspólnego. Widzisz, to połączenie biegłego zielarstwa z mistrzowską znajomością alchemii. Sadzonki trzeba odpowiednio przygotować poprzez podawanie im mieszanki specyfików, później trzeba je zasadzić, podać inne mieszanki i aktywować. - W bardzo krótkich, okrutnie prostych słowach wyjaśniła Wren na czym polega zakładanie alchemicznej pułapki. Frances nie sądziła jednak, żeby Wren była w stanie poprawnie ją założyć. - Mogłyby, wyglądają jak zwykłe kwiaty, tylko… Nie obraź się, lecz wątpię, że sama dałabyś sobie radę z aktywowaniem tego wszystkiego. Mogłabym Ci jednak pomóc, moja wiedza alchemiczna jest zdecydowanie większa. - Nie chciała urazić towarzyszki, nie chciała również przechwalać się swoimi zdolnościami, to stwierdzenie jednak nie wydawało jej się mieć negatywnego zabarwienia. Wren wyciągnęła ku niej pomocną dłoń i panna Burroughs nie widziała problemu, aby odwdzięczyć się tym samym.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
W jej doświadczeniu mugolskie kobiety były dużo bardziej łatwowierne od mężczyzn. Ci wciąż uznawali się za lepszych, za chodzące, dychające alfy i omegi swoją obecnością dodając światu waloru; Wren nie przepadała za ich pyszałkowatością. Gdyby tylko wiedzieli ile brakowało im do prawdziwej świetności... Mając do dyspozycji nic prócz własnej beznadziejności powinni pochylić karki przed magiczną społecznością i zrozumieć swą niższą pozycję na drabinie społecznej. Zamiast tego angażowali naturę w durne konflikty, skakali sobie do politycznych gardeł, zupełnie tak, jakby cokolwiek od nich zależało - śmieszne. Chang kiwnęła więc z głową, w duchu szczęśliwa z wyboru Frances. Przed wybuchem zamieszek rozpoczęła budowę kilku relacji, które musiała ukrócić ze względu na brak czasu: odnajdywanie kryjówek i zabezpieczanie jej źródełek pochłaniało obecnie zbyt wiele uwagi, by miała jej dodatek na kolejne, niepewne dziewczęta. W tym wypadku zamierzała spróbować ich odszukać. Objawić się jako bohaterkę odganiającą popiół i sadzę.
- Będą takie, jakie sobie życzysz - zapewniła z uśmiechem. Skoro świtające jej w pamięci nazwiska nie należały do stada jej owieczek, Wren nie będzie miała wiele do stracenia w przypadku skutków ubocznych biorących górę nad organizmem młodego dziewczęcia. I tak spisywała je na straty - jeżeli przeżyją, nie mogłaby zaryzykować zbrukaną testem eliksirów krwią we własnych transakcjach. Nieprzebadana i niebezpieczna, ciecz pochodząca z ich żył mogłaby wyrządzić więcej szkody niż pożytku, a własna głowa czarownicy udekorować któryś ze szlacheckich dworków.
Nadchodzące wyjaśnienia okazały się ciekawsze niż przypuszczała. Czyli jednak nie zaklęcie, a eliksiry i zielarstwo. Czy ta kombinacja była w stanie naruszyć oryginalną naturę sadzonek i spreparować je tak, by odpowiadały za stanie na straży spokoju i bezpieczeństwa czterech kątów? Wren nigdy wcześniej nie interesowała się magicznymi pułapkami, temat wydawał się jednak interesujący - może aż za bardzo, bo w jednej chwili czarownica zapragnęła wiedzieć o nim wszystko co tylko wynalazł magiczny świat.
- I tak przygotowane będą wiedziały kto jest intruzem, a kto przyjacielem? - Nuta zwątpienia zabłądziła się w głosie gdy zadawała pytanie. Nie przeczyła słowom Frances, nie była przecież ignorantką, ale perspektywa pewnej inteligencji w roślinach wydawała się zadziwiająca. Co gdyby do mieszkania wkroczył ktoś, z kim zioła nie miały styczności, ale kto intruzem wcale nie był? Czy miały w sobie umiejętność rozróżnienia takich osób? Nie mogła się powstrzymać, nim z ust popłynęło kolejne pytanie. - Czy w jakiś sposób odczytują zamiary takiej osoby? To obca, ale interesująca koncepcja - przyznała szczerze, ciekawa jeszcze, ile czasu zajmowało Frances stworzenie tych pułapek. Ale kwestia ta nie była nagląca, mogła poczekać. Tym bardziej, że niebawem Burroughs zaoferowała swoją pomoc i w myślach czarownica liczyła już ile kryjówek mogłoby przyjąć modyfikowane przez nią rośliny. - Nie miałam wątpliwości - odparła Wren, nieurażona, na zapewnienie, że sama nie podołałaby instalacji sadzonek. Instalacji, czy było to w ogóle dobre słowo? - I chętnie przyjmę każdą pomoc, Frances, dziękuję. - Uśmiechnęła się, by później w zamyśleniu przyłożyć palec do ust i odchylić głowę delikatnie do tyłu. - Zakładając, że potrzebuję około sześciu, siedmiu sadzonek na start, jaki byłby ich koszt? - Wszystko na świecie rozbijało się o pieniądze. Musiała mieć pewność, że inwestycja warta była zachodu.
- Będą takie, jakie sobie życzysz - zapewniła z uśmiechem. Skoro świtające jej w pamięci nazwiska nie należały do stada jej owieczek, Wren nie będzie miała wiele do stracenia w przypadku skutków ubocznych biorących górę nad organizmem młodego dziewczęcia. I tak spisywała je na straty - jeżeli przeżyją, nie mogłaby zaryzykować zbrukaną testem eliksirów krwią we własnych transakcjach. Nieprzebadana i niebezpieczna, ciecz pochodząca z ich żył mogłaby wyrządzić więcej szkody niż pożytku, a własna głowa czarownicy udekorować któryś ze szlacheckich dworków.
Nadchodzące wyjaśnienia okazały się ciekawsze niż przypuszczała. Czyli jednak nie zaklęcie, a eliksiry i zielarstwo. Czy ta kombinacja była w stanie naruszyć oryginalną naturę sadzonek i spreparować je tak, by odpowiadały za stanie na straży spokoju i bezpieczeństwa czterech kątów? Wren nigdy wcześniej nie interesowała się magicznymi pułapkami, temat wydawał się jednak interesujący - może aż za bardzo, bo w jednej chwili czarownica zapragnęła wiedzieć o nim wszystko co tylko wynalazł magiczny świat.
- I tak przygotowane będą wiedziały kto jest intruzem, a kto przyjacielem? - Nuta zwątpienia zabłądziła się w głosie gdy zadawała pytanie. Nie przeczyła słowom Frances, nie była przecież ignorantką, ale perspektywa pewnej inteligencji w roślinach wydawała się zadziwiająca. Co gdyby do mieszkania wkroczył ktoś, z kim zioła nie miały styczności, ale kto intruzem wcale nie był? Czy miały w sobie umiejętność rozróżnienia takich osób? Nie mogła się powstrzymać, nim z ust popłynęło kolejne pytanie. - Czy w jakiś sposób odczytują zamiary takiej osoby? To obca, ale interesująca koncepcja - przyznała szczerze, ciekawa jeszcze, ile czasu zajmowało Frances stworzenie tych pułapek. Ale kwestia ta nie była nagląca, mogła poczekać. Tym bardziej, że niebawem Burroughs zaoferowała swoją pomoc i w myślach czarownica liczyła już ile kryjówek mogłoby przyjąć modyfikowane przez nią rośliny. - Nie miałam wątpliwości - odparła Wren, nieurażona, na zapewnienie, że sama nie podołałaby instalacji sadzonek. Instalacji, czy było to w ogóle dobre słowo? - I chętnie przyjmę każdą pomoc, Frances, dziękuję. - Uśmiechnęła się, by później w zamyśleniu przyłożyć palec do ust i odchylić głowę delikatnie do tyłu. - Zakładając, że potrzebuję około sześciu, siedmiu sadzonek na start, jaki byłby ich koszt? - Wszystko na świecie rozbijało się o pieniądze. Musiała mieć pewność, że inwestycja warta była zachodu.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Ciepły uśmiech pojawił się na jej ustach, gdy Wren przystała na jej propozycję. W swej alchemicznej karierze panna Burroughs nigdy nie przypuściłaby, że przyjdzie jej prowadzić badania na mugolach. W zasadzie gdy zaczynała swoją przygodę z alchemicznym światem nie sądziła, że uda jej się tak sprawnie rozwinąć, by móc prowadzić badania na własny rachunek, w dodatku za niektóre z nich dostając spore sumy pieniędzy. Życie jednak potrafiło zaskakiwać, zwłaszcza, że wychodząc rano z domu nie mogła przewidzieć, że od załatwiania dokumentów przejdzie do planowania testów na mugolach.
Kolejne pytanie sprawiło, że Frances pogrążyła się w zamyśleniu. Bo i jak mogła wytłumaczyć coś, co wymagało bardzo fachowej wiedzy komuś, kto nie posiadał chociażby bazowych podstaw, z których można by było wyjść dalej. Ciężkie westchnienie wyrwało się z jej piersi, gdy przekopywała umysł w poszukiwaniu odpowiednich słów.
- To bardzo skomplikowany proces, Wren, ciężko go wytłumaczyć komuś, kto nie ma większego pojęcia o alchemii… - Zaczęła wyraźnie zamyślonym głosem. - Najłatwiej będzie powiedzieć, że rośliny zmodyfikowane miksturami, w późniejszych krokach dostraja się do właściciela posesji, odpowiednio manipulując czynnikiem magicznym podczas tworzenia ostatniej z mikstur. Widzisz, jeśli odpowiednio uplastycznisz roślinę możesz później nią odrobinę manipulować za pomocą innych składników aktywnych oraz czynnika magicznego… - Starała się dobierać odpowiednie słowa, by przedstawić sprawę tak, jak dało się najlepiej, nadal jednak nie będąc pewną, że jej towarzyszka zrozumie cały proces. Ona doskonale wiedziała jak manipulować czynnikiem magicznym gdyż w obu badaniach jakie prowadziła, było to podstawą działania mikstur. - One nie wyczuwają zamiarów, po prostu gdy na terenie pojawi się osoba, która nie jest upoważniona do wstępu przez właściciela, zaczną wydzielać substancję usypiającą. Wbrew pozorom to działanie jest pełne logiki, bazuje na dokładnych obliczeniach, sprawdzałam je ot tak, dla rozgrywki… - Dodała wzruszając delikatnie ramionami. Wykonywanie długich obliczeń alchemicznych przypominało dla niej rozwiązywanie krzyżówek w czasie wolnym, nic więc też dziwnego, że czasem lubiła rozerwać się w podobny sposób.
- To kwestia zakupu sadzonek oraz ingrediencji do mikstur, jak wrócę do domu mogę wszystko dokładnie wyliczyć i przesłać Ci dokładnie koszta listem. - Odpowiedziała, ponownie unosząc kąciki ust w delikatnym uśmiechu. Cieszył ją fakt, że panna Chang nie poczuła się urażona. Cieszyła się również, że będzie mogła chociaż odrobinę odwdzięczyć się za udzieloną wcześniej pomoc.
- Masz może ochotę na deser bądź kawę? - Zapytała unosząc z zaciekawieniem brew ku górze. Sama nie pogardziłaby filiżanką gorącej kawy, zwłaszcza po stałym niedoborze snu, jaki towarzyszył jej przez ostatni miesiąc. - Muszę przyznać, że miło jest trochę odpocząć. Chyba powinnam robić to częściej. - Kolejne westchnienie opuściło jej usta. Nie raz słyszała od Sheridana, że powinna bardziej dbać o swoje zdrowie, cały czas jednak brakowało jej na to czasu.
Kolejne pytanie sprawiło, że Frances pogrążyła się w zamyśleniu. Bo i jak mogła wytłumaczyć coś, co wymagało bardzo fachowej wiedzy komuś, kto nie posiadał chociażby bazowych podstaw, z których można by było wyjść dalej. Ciężkie westchnienie wyrwało się z jej piersi, gdy przekopywała umysł w poszukiwaniu odpowiednich słów.
- To bardzo skomplikowany proces, Wren, ciężko go wytłumaczyć komuś, kto nie ma większego pojęcia o alchemii… - Zaczęła wyraźnie zamyślonym głosem. - Najłatwiej będzie powiedzieć, że rośliny zmodyfikowane miksturami, w późniejszych krokach dostraja się do właściciela posesji, odpowiednio manipulując czynnikiem magicznym podczas tworzenia ostatniej z mikstur. Widzisz, jeśli odpowiednio uplastycznisz roślinę możesz później nią odrobinę manipulować za pomocą innych składników aktywnych oraz czynnika magicznego… - Starała się dobierać odpowiednie słowa, by przedstawić sprawę tak, jak dało się najlepiej, nadal jednak nie będąc pewną, że jej towarzyszka zrozumie cały proces. Ona doskonale wiedziała jak manipulować czynnikiem magicznym gdyż w obu badaniach jakie prowadziła, było to podstawą działania mikstur. - One nie wyczuwają zamiarów, po prostu gdy na terenie pojawi się osoba, która nie jest upoważniona do wstępu przez właściciela, zaczną wydzielać substancję usypiającą. Wbrew pozorom to działanie jest pełne logiki, bazuje na dokładnych obliczeniach, sprawdzałam je ot tak, dla rozgrywki… - Dodała wzruszając delikatnie ramionami. Wykonywanie długich obliczeń alchemicznych przypominało dla niej rozwiązywanie krzyżówek w czasie wolnym, nic więc też dziwnego, że czasem lubiła rozerwać się w podobny sposób.
- To kwestia zakupu sadzonek oraz ingrediencji do mikstur, jak wrócę do domu mogę wszystko dokładnie wyliczyć i przesłać Ci dokładnie koszta listem. - Odpowiedziała, ponownie unosząc kąciki ust w delikatnym uśmiechu. Cieszył ją fakt, że panna Chang nie poczuła się urażona. Cieszyła się również, że będzie mogła chociaż odrobinę odwdzięczyć się za udzieloną wcześniej pomoc.
- Masz może ochotę na deser bądź kawę? - Zapytała unosząc z zaciekawieniem brew ku górze. Sama nie pogardziłaby filiżanką gorącej kawy, zwłaszcza po stałym niedoborze snu, jaki towarzyszył jej przez ostatni miesiąc. - Muszę przyznać, że miło jest trochę odpocząć. Chyba powinnam robić to częściej. - Kolejne westchnienie opuściło jej usta. Nie raz słyszała od Sheridana, że powinna bardziej dbać o swoje zdrowie, cały czas jednak brakowało jej na to czasu.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
- A to i tak czyni je inteligentniejszymi niż wielu czarodziejów, nawet jeśli nie mają jako takiego rozumu - przyznała Wren z iskrą rozbawienia gdy Frances przełożyła konieczne do podjęcia kroki na bardziej zrozumiały, przyswajalny język. Instrukcja nie była co prawda na tyle otwierająca oczy jak liczyła czarownica, wiele elementów wciąż pozostawało niejasnych, nowych, obcych, brzmiących niemal onieśmielająco; manipulacja czynnikiem magicznym wydawała się w tym wszystkim górować. Chang nie potrafiła wyobrazić sobie w jaki sposób alchemiczka dopinała swego - pierwszym instynktem było złożenie prośby o możliwość podglądania jej pracy i słowa już cisnęły się na język palącym ogniem podekscytowania, ale koniec końców zdecydowała się tego zaniechać. Niewielu przepadało za posiadaniem widowni w trakcie wysokiego skupienia i o ile Frances nigdy wcześniej nie narzekała gdy handlarka spędzała czas w jej pracowni podczas warzenia mikstur, o tyle przy tak delikatnych kwestiach mogłaby zwyczajnie sobie tego nie życzyć. - Upoważnienie do wstępu będzie bardzo przydatne, większość z moich dziewcząt odwiedzam wyłącznie ja. I rewolucjoniści z propagandą na ustach. Ale wtedy jest już za późno, by myśleć o dodatkowym zabezpieczeniu. Nic nie przywróci do życia zwęglonego truchła. - Mieszkania zamieniają w ruinę, piękne, młode mugolki w smutne marzenia o bogactwie. Do tej pory wymagało to od czarownicy organizowania częstej zmiany miejsc, w których przebywały źródełka - a obecność magicznie spreparowanych kwiatów okroiłaby to do absolutnej konieczności, tylko wówczas, gdy zostałyby odkryte z większej odległości. Może z ogrodów, bocznych ulic. Wystarczyło wpoić im konieczność niewychylania nosa z bezpiecznych czterech ścian.
Niemym skinieniem zgodziła się na propozycję przesłania kosztów listem i sięgnęła później po spoczywającą nieopodal kartę dań Chruśniaka. Perspektywa deseru była kusząca. Talerz obiadu opustoszał dłuższą chwilę temu, jego zawartość układała się w żołądku, a Wren, zwodzona na pokuszenie, nagle zapragnęła dobić się słodkością.
- Chyba nie odmówię szarlotce z budyniem - zawyrokowała z rozmarzonym westchnieniem, wciąż wodząc wzrokiem po innych propozycjach, z każdą kolejną nazwą oczy rozświetlały się coraz to większym zachwytem. - Albo to, spójrz. Ciasto kruche z budyniem i malinami. Być w Malinowym Chruśniaku i nie spróbować niczego z malinami, to brzmi jak grzech, prawda? - Tym bardziej, że obecna przy ich stole chwilę temu Betty zachwalała tutejsze owoce, piała na ich temat niemalże wyszukaną poezją. Ponoć stanowiły prawdziwy hit zarówno wśród przyjaciół, jak i zakochanych. Czarownice nie miały nic do stracenia, poza późniejszym bólem brzucha. - Przyznam, że ostatnio też zapomniałam, czym jest odpoczynek - i nie zapowiada się, by uległo to zmianie przed końcem wojny. O ile go doczekamy. - Batalia rozwijała się prężnie, ale był to dopiero jej otwarty początek, gdzie każda ze stron wciąż miała w sobie ogrom werwy.
Niemym skinieniem zgodziła się na propozycję przesłania kosztów listem i sięgnęła później po spoczywającą nieopodal kartę dań Chruśniaka. Perspektywa deseru była kusząca. Talerz obiadu opustoszał dłuższą chwilę temu, jego zawartość układała się w żołądku, a Wren, zwodzona na pokuszenie, nagle zapragnęła dobić się słodkością.
- Chyba nie odmówię szarlotce z budyniem - zawyrokowała z rozmarzonym westchnieniem, wciąż wodząc wzrokiem po innych propozycjach, z każdą kolejną nazwą oczy rozświetlały się coraz to większym zachwytem. - Albo to, spójrz. Ciasto kruche z budyniem i malinami. Być w Malinowym Chruśniaku i nie spróbować niczego z malinami, to brzmi jak grzech, prawda? - Tym bardziej, że obecna przy ich stole chwilę temu Betty zachwalała tutejsze owoce, piała na ich temat niemalże wyszukaną poezją. Ponoć stanowiły prawdziwy hit zarówno wśród przyjaciół, jak i zakochanych. Czarownice nie miały nic do stracenia, poza późniejszym bólem brzucha. - Przyznam, że ostatnio też zapomniałam, czym jest odpoczynek - i nie zapowiada się, by uległo to zmianie przed końcem wojny. O ile go doczekamy. - Batalia rozwijała się prężnie, ale był to dopiero jej otwarty początek, gdzie każda ze stron wciąż miała w sobie ogrom werwy.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Panna Burroughs parsknęła cichym, wdzięcznym śmiechem na słowa, jakie opuściły usta Wren. Ach, sama zapewne nie potrafiłaby tego lepiej ująć! Sama była w stanie bez zastanowienia podać tuzin nazwisk, które po krótkiej rozmowie z pewnością potwierdziłyby tę teorię. Gdzieś w środku ta myśl sprawiła, że poczuła nieprzyjemne ukłucie - część nazwisk nosiłaby podobne nazwisko co ona, boleśnie przypominając o tym, że odstawała od rodziny nie potrafiąc odnaleźć z nią chociażby wątłej nici porozumienia.
Skupienie powróciło na jej twarz, gdy temat ponownie zaczął oscylować wokół pułapki, jaką może jej kiedyś przyjść założyć. Pierwsze praktyki we własnym ogrodzie dały zadowalające wyniki, które z pewnością będzie w stanie powtórzyć. Nieświadomie wzdrygnęła się, gdy Wren wspomniała o trupie. Frances należała do dziewcząt wrażliwych, uciekających od wszystkiego, co nie pasowało do utworzonej przez nią rzeczywistości jednocześnie ją przerażając. Trupy nie należały do rzeczy, które chciałaby kiedykolwiek oglądać.
- Nie powinno być z tym większego problemu. Jeśli odpowiednio zmanipuluję czynnik magiczny, kwiaty będą wydzielać środek nasenny gdy ktokolwiek, kto nie będzie Tobą wejdzie na dany teren. - Przytaknęła, chcąc zapewnić Wren o wysokiej szansie na powodzenie takiej misji. Gorszym aspektem wydawało jej się zapuszczanie do części Londynu, które jeszcze niedawno uchodziły za mugolskie. Najwyżej towarzyszka będzie musiała przeprowadzić ją przez ulicę w czasie, gdy Frances będzie mocno zasłaniać oczy przed wszystkim, co mogłoby się tam znajdować.
Jej myśli szybko jednak powróciły w kierunku możliwego deseru. Szaroniebieskie tęczówki uważnie przebiegły po karcie dań, gdy zastanawiała się na co ma ochotę.
- Tak, to z pewnością byłby grzech! - Czy w tej kwestii można było dyskutować? Raczej nie. - Mam tylko nadzieję, że maliny nie są zaczarowane w jakiś dziwny sposób. - Wiedziała, że byłoby to możliwe, posłała więc kelnerce znaczące spojrzenie. - Kruche ciasto z budyniem i malinami brzmi pysznie. - Zgodziła się, do ciasta domawiając filiżankę czarnej kawy z mlekiem.
Ciężkie westchnienie opuściło jej usta, doskonale znając stan permanentnego przemęczenia, w jakim funkcjonowała od dłuższego czasu.
- Powinnaś mnie odwiedzić, ponoć mój nowy dom sprzyja odpoczynkowi. - A Frances nie widziała problemu, aby podzielić się spokojnym otoczeniem. - Szczerze mówiąc, nie do końca rozumiem, o co chodzi z tą całą wojną. Widzisz, zawsze sądziłam, że polityczna nieświadomość jest bezpieczna…- … A teraz to przekonanie zdawało się zmieniać. Tego jednak chyba nie musiała mówić. Podczas wypowiedzi Frances nachyliła się nad stolikiem, chcąc aby jej słowa niepewności dotarły jedynie do Wren.
- Mam… - No właśnie, kogo? Przyjaciela, sympatię, dziwną znajomość? Nie była w stanie określić tej relacji. - Znam… - Delikatny rumieniec pojawił się na jej twarzy, gdy nie odnalazła odpowiedniego określenia. - … kogoś, kto pracuje w Ministerstwie. Mówił mi, że ponoć to wszystko po to, aby zapewnić bezpieczeństwo czarodziejskiemu społeczeństwu. Z początku było to przekonujące, lecz teraz, po tym włamaniu… Chyba nie jestem przekonana. - Wyznała z wyrazem zagubienia na jasnej buzi. Jeśli ktoś decydował się nacisnąć na odcisk jej wujowi rabując jego kamienicę z pewnością miasto nie było bezpieczne.
Skupienie powróciło na jej twarz, gdy temat ponownie zaczął oscylować wokół pułapki, jaką może jej kiedyś przyjść założyć. Pierwsze praktyki we własnym ogrodzie dały zadowalające wyniki, które z pewnością będzie w stanie powtórzyć. Nieświadomie wzdrygnęła się, gdy Wren wspomniała o trupie. Frances należała do dziewcząt wrażliwych, uciekających od wszystkiego, co nie pasowało do utworzonej przez nią rzeczywistości jednocześnie ją przerażając. Trupy nie należały do rzeczy, które chciałaby kiedykolwiek oglądać.
- Nie powinno być z tym większego problemu. Jeśli odpowiednio zmanipuluję czynnik magiczny, kwiaty będą wydzielać środek nasenny gdy ktokolwiek, kto nie będzie Tobą wejdzie na dany teren. - Przytaknęła, chcąc zapewnić Wren o wysokiej szansie na powodzenie takiej misji. Gorszym aspektem wydawało jej się zapuszczanie do części Londynu, które jeszcze niedawno uchodziły za mugolskie. Najwyżej towarzyszka będzie musiała przeprowadzić ją przez ulicę w czasie, gdy Frances będzie mocno zasłaniać oczy przed wszystkim, co mogłoby się tam znajdować.
Jej myśli szybko jednak powróciły w kierunku możliwego deseru. Szaroniebieskie tęczówki uważnie przebiegły po karcie dań, gdy zastanawiała się na co ma ochotę.
- Tak, to z pewnością byłby grzech! - Czy w tej kwestii można było dyskutować? Raczej nie. - Mam tylko nadzieję, że maliny nie są zaczarowane w jakiś dziwny sposób. - Wiedziała, że byłoby to możliwe, posłała więc kelnerce znaczące spojrzenie. - Kruche ciasto z budyniem i malinami brzmi pysznie. - Zgodziła się, do ciasta domawiając filiżankę czarnej kawy z mlekiem.
Ciężkie westchnienie opuściło jej usta, doskonale znając stan permanentnego przemęczenia, w jakim funkcjonowała od dłuższego czasu.
- Powinnaś mnie odwiedzić, ponoć mój nowy dom sprzyja odpoczynkowi. - A Frances nie widziała problemu, aby podzielić się spokojnym otoczeniem. - Szczerze mówiąc, nie do końca rozumiem, o co chodzi z tą całą wojną. Widzisz, zawsze sądziłam, że polityczna nieświadomość jest bezpieczna…- … A teraz to przekonanie zdawało się zmieniać. Tego jednak chyba nie musiała mówić. Podczas wypowiedzi Frances nachyliła się nad stolikiem, chcąc aby jej słowa niepewności dotarły jedynie do Wren.
- Mam… - No właśnie, kogo? Przyjaciela, sympatię, dziwną znajomość? Nie była w stanie określić tej relacji. - Znam… - Delikatny rumieniec pojawił się na jej twarzy, gdy nie odnalazła odpowiedniego określenia. - … kogoś, kto pracuje w Ministerstwie. Mówił mi, że ponoć to wszystko po to, aby zapewnić bezpieczeństwo czarodziejskiemu społeczeństwu. Z początku było to przekonujące, lecz teraz, po tym włamaniu… Chyba nie jestem przekonana. - Wyznała z wyrazem zagubienia na jasnej buzi. Jeśli ktoś decydował się nacisnąć na odcisk jej wujowi rabując jego kamienicę z pewnością miasto nie było bezpieczne.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Jeśli wszystko przebiegnie pomyślnie, już niedługo wzmianki o martwych dziewczętach przejdą do historii. Ciężka, szara mgła pożerająca Londyn w swym sercu chowała potwory raz po raz wypełzające z cienia, tropiące niewinność i czystość brutalnym pragnieniem, a sadzonki pochodzące z pracowni Frances miały położyć im kres. Czarownica do znudzenia powtarzała dziewczętom o konieczności niewychylania nosa z bezpiecznego gniazdka, czasem jednak okazywały się nieposłuszne, nierozważne, przypłacały to życiem.
- Myślisz, że mogłyby być? - podjęła temat Wren, gdy towarzyszka wspomniała o czarach rzuconych na owoce. Na język cisnęło się pytanie czy renoma idealnego miejsca na romantyczne schadzki nie brała się właśnie z ich działania; może miały w sobie coś mącącego zmysły i osąd, samoistnie nakłaniały do narodzenia się miłosnej więzi, niezależnie od rzeczywistych pragnień serca. - Obyśmy nie padły ich ofiarą. Nie chciałabym mierzyć się z twoim rycerzem na białym koniu, zazdrosnym i żądnym zemsty, jeśli istnieje. - Ogniki rozbawionej ciekawości znów pojawiły się w czarnych oczach. Spędzały razem popołudnie, zjadły obiad, zamierzały się na deser, a to sprawiało, że tego dnia nie były jedynie partnerkami w interesach. To rzadka okoliczność: z reguły Wren nie wdawała się w bliższe relacje ze swoimi kontrahentami, zleceniodawcami, współpracownikami, wręcz unikała ich jak ognia, obawiając się otępienia osądu przysłoniętego emocjami. Ludzka natura bywała zdradliwa najczęściej wówczas, gdy wymagane były chłodne kalkulacje. Co sprawiało, że tak swobodnie czuła się akurat przy Frances? Kobieta była młodsza, absolutnie odmienna usposobieniem, delikatna i krucha, jednocześnie dziwnie silna. Biada tym, którzy popełnili błąd zbagatelizowania jej osoby.
- Uważaj, nie opędzisz się od gości, jeśli to prawda. Miejsc spokojnych mamy coraz mniej, przemęczonych czarodziejów coraz więcej - rzuciła w odpowiedzi, z uśmiechem, beztrosko; widok węża niewyspanych, zbolałych dusz oczekujących na przyjęcie w nowym kącie Burroughs byłoby interesującym do obserwowania fenomenem, do którego nigdy, oczywiście, w praktyce miało nie dojść. Lecz sama myśl wydawała się przyjemnym preludium do następnego tematu. Wren nie przepadała za wojną. Za obieraniem stron, opowiadaniem się po jednej konkretnej, odcinaniu sobie drogi do każdej z możliwych ścieżek. Walczyli o poprawę dobrobytu czarodziejów a ona doceniała to na swój sposób, nie wtrącając się w linię frontu. O ile nie należało to do natury Changów, ba, stało z nią w kolosalnej sprzeczności, tak rozważnie brała siły na zamiary: gdyby dziś dołączyła do odważnych i zdeterminowanych rewolucjonistów, jej talenty nie były jeszcze na tyle oszlifowane, na tyle wszechstronne, by pomogła w wyklarowaniu się wyniku wojny.
- Nieświadomość - nigdy. Inaczej jest z neutralnością. Ale dzisiaj i to przestaje wystarczać - zamyśliła się, po raz kolejny wodząc spojrzeniem po otaczającej je zieleni. Musiały uważać na słowa; nie wiadomo ile par uszu łowiło oznaki zdrady nowego porządku w krzewach i drzewach. - Bezpieczeństwo pojawi się wtedy, dopiero i aż, gdy opadnie mgła i wyłoni zwycięzcę. Wtedy będziemy bezpieczni - mruknęła cicho, niekoniecznie nawet do Frances, a do własnych myśli. Jej poglądy były płynne, ewoluowały zależnie od częstotliwości otrzymywania nowych informacji od głów mądrzejszych niż jej własna, od tego, kto akurat dominował. Nie pałała jednak miłością do mugoli. Do mężczyzn, kobiet starych, dzieci. Jak długo miała w zasięgu dłoni swe owieczki, tak długo reszta mogła cierpieć katusze pod nożem oprawcy. - Ale spójrz na to z innej strony. Dzięki wojnie i włamaniu masz w końcu własny dom, z daleka od doków - podsunęła jeszcze, już mniej pochmurnie, nim kelnerka powróciła z tacką pełną pyszności i postawiła przed nimi niewielkie, zdobione talerzyki z zamówionym ciastem. Wyglądało przepysznie, domowo, tak pięknie jak wcześniejsze dania. - Smacznego, Frances. Oby maliny nie były zaklęte. - Wren uśmiechnęła się ponownie, biorąc pierwszy kęs.
- Myślisz, że mogłyby być? - podjęła temat Wren, gdy towarzyszka wspomniała o czarach rzuconych na owoce. Na język cisnęło się pytanie czy renoma idealnego miejsca na romantyczne schadzki nie brała się właśnie z ich działania; może miały w sobie coś mącącego zmysły i osąd, samoistnie nakłaniały do narodzenia się miłosnej więzi, niezależnie od rzeczywistych pragnień serca. - Obyśmy nie padły ich ofiarą. Nie chciałabym mierzyć się z twoim rycerzem na białym koniu, zazdrosnym i żądnym zemsty, jeśli istnieje. - Ogniki rozbawionej ciekawości znów pojawiły się w czarnych oczach. Spędzały razem popołudnie, zjadły obiad, zamierzały się na deser, a to sprawiało, że tego dnia nie były jedynie partnerkami w interesach. To rzadka okoliczność: z reguły Wren nie wdawała się w bliższe relacje ze swoimi kontrahentami, zleceniodawcami, współpracownikami, wręcz unikała ich jak ognia, obawiając się otępienia osądu przysłoniętego emocjami. Ludzka natura bywała zdradliwa najczęściej wówczas, gdy wymagane były chłodne kalkulacje. Co sprawiało, że tak swobodnie czuła się akurat przy Frances? Kobieta była młodsza, absolutnie odmienna usposobieniem, delikatna i krucha, jednocześnie dziwnie silna. Biada tym, którzy popełnili błąd zbagatelizowania jej osoby.
- Uważaj, nie opędzisz się od gości, jeśli to prawda. Miejsc spokojnych mamy coraz mniej, przemęczonych czarodziejów coraz więcej - rzuciła w odpowiedzi, z uśmiechem, beztrosko; widok węża niewyspanych, zbolałych dusz oczekujących na przyjęcie w nowym kącie Burroughs byłoby interesującym do obserwowania fenomenem, do którego nigdy, oczywiście, w praktyce miało nie dojść. Lecz sama myśl wydawała się przyjemnym preludium do następnego tematu. Wren nie przepadała za wojną. Za obieraniem stron, opowiadaniem się po jednej konkretnej, odcinaniu sobie drogi do każdej z możliwych ścieżek. Walczyli o poprawę dobrobytu czarodziejów a ona doceniała to na swój sposób, nie wtrącając się w linię frontu. O ile nie należało to do natury Changów, ba, stało z nią w kolosalnej sprzeczności, tak rozważnie brała siły na zamiary: gdyby dziś dołączyła do odważnych i zdeterminowanych rewolucjonistów, jej talenty nie były jeszcze na tyle oszlifowane, na tyle wszechstronne, by pomogła w wyklarowaniu się wyniku wojny.
- Nieświadomość - nigdy. Inaczej jest z neutralnością. Ale dzisiaj i to przestaje wystarczać - zamyśliła się, po raz kolejny wodząc spojrzeniem po otaczającej je zieleni. Musiały uważać na słowa; nie wiadomo ile par uszu łowiło oznaki zdrady nowego porządku w krzewach i drzewach. - Bezpieczeństwo pojawi się wtedy, dopiero i aż, gdy opadnie mgła i wyłoni zwycięzcę. Wtedy będziemy bezpieczni - mruknęła cicho, niekoniecznie nawet do Frances, a do własnych myśli. Jej poglądy były płynne, ewoluowały zależnie od częstotliwości otrzymywania nowych informacji od głów mądrzejszych niż jej własna, od tego, kto akurat dominował. Nie pałała jednak miłością do mugoli. Do mężczyzn, kobiet starych, dzieci. Jak długo miała w zasięgu dłoni swe owieczki, tak długo reszta mogła cierpieć katusze pod nożem oprawcy. - Ale spójrz na to z innej strony. Dzięki wojnie i włamaniu masz w końcu własny dom, z daleka od doków - podsunęła jeszcze, już mniej pochmurnie, nim kelnerka powróciła z tacką pełną pyszności i postawiła przed nimi niewielkie, zdobione talerzyki z zamówionym ciastem. Wyglądało przepysznie, domowo, tak pięknie jak wcześniejsze dania. - Smacznego, Frances. Oby maliny nie były zaklęte. - Wren uśmiechnęła się ponownie, biorąc pierwszy kęs.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Panna Burroughs zamrugała z wyraźnym niedowierzaniem, gdy pytanie dotarło do jej uszu. Ta wiedza zdawała jej się być prawdą ogólnie znaną.
- Och, naprawdę nie wiesz? - Brew dziewczęcia powędrowała ku górze, gdy retoryczne pytanie opuściło jej usta. - Jedzenie, tuż po napojach, jest najczęstszym nośnikiem mikstur, których podanie ma pozostać tajemnicą. Ich smak maskuje możliwy smak mikstury, przy okazji jedzenie to czynność, przy której większość niezwykła się zastanawiać. To wiedza statystyczna, teoretyczna… i praktyczna. - Delikatne wzruszenie ramion zwieńczone było przystawieniem kieliszka do ust. Nie zwykła chwalić się do testowania trucizn na podłych klientach Parszywego próbujących ją obłapiać podczas wstydliwego półtora roku, gdy zarabiała na kurs alchemiczny w tawernie wuja. Doskonale wiedziała do czego dolać miksturę aby ta zadziałała, a obiekt doświadczalny nie zorientował się, że spożywał eliksir. Inaczej z pewnością nie dokoczyłaby swoich mikstur.
Chwilę później blade policzki Frances pokryły się czerwonym rumieńcem. Mimo iż postawiła pierwsze kroki w świecie tych relacji z mężczyznami, nadal raczkowała w tym temacie. Nie była w stanie powiedzieć, czy ktoś jest nią zainteresowany , samej płonąc rumieńcem za każdym razem, gdy temat się pojawiał. - Och wiesz… Rycerze raczej nie interesują się mną w ten sposób. - Zaczęła, wbijając spojrzenie w blat stołu. Coś popychało ją do mówienia, coś co sprawiało, że czuła się swobodnie w towarzystwie Wren. - Na randce byłam tylko raz i tylko dlatego, że mama zgłosiła mnie do jakiegoś konkursu walentynkowego na randkę w ciemno… Co prawda poznałam tam bardzo uprzejmego czarodzieja i mamy ze sobą kontakt, nie wydaje mi się jednak, aby lubił mnie aż tak. Możesz spać spokojnie. - Końcówkę tej, dość żenującej wypowiedzi starała się powiedzieć z równym Wren rozbawieniem. Nie sądziła, aby było jej pisane szczęśliwe zakończenie u boku kochającego mężczyzny z którym mogłaby zawładnąć czarodziejskim światem. W końcu była jedynie nieśmiałą alchemiczką. Zdolną, potrafiącą tworzyć śmiałe mikstury oraz badania, nadal jednak nieśmiałą w kontaktach z tymi, których nie znała dobrze.
Dopiero po dłuższej chwili powróciła zawstydzonym spojrzeniem do twarzy swojej towarzyszki, będąc pewną, że podobne nieudolności w jej wieku były czymś, czego powinna się wstydzić. Z miesiąca na miesiąc mama coraz bardziej uświadamiała jej, że powinna nosić już pierścionek na palcu, bądź mieć na oku odpowiedniego kandydata, zamiast wieczne zaczytywać się w opasłe tomy oraz spędzać długie godziny w alchemicznych pracowniach.
W szaroniebieskich tęczówkach błyszczała niepewność. Im więcej opinii słyszała, im więcej nieprzyjaznych widoków napotykały jej wrażliwe oczy tym więcej obaw pojawiało się w jej sercu. Zagłuszała je skupiając się na tym, co było jej dobrze znane z wyjątkową skrupulatnością unikając ksiąg, traktujących o wszelkich wojennych konfliktach.
- Jesteś tego pewna? - Pozornie proste pytanie opuściło usta dziewczęcia, szukającego jakiegoś potwierdzenia. Frances zależało na spokoju oraz bezpieczeństwie, miała nadzieję, że działania Ministerstwa właśnie do tego doprowadzą.
- Och, to tylko niewielkie składniki. Gdyby nie pomoc oraz namowy mojego serdecznego przyjaciela, chyba bym się nie odważyła. - Frances machnęła ręką, jakby to nie było nic takiego. Tamte rozterki szczęśliwe pozostały w przeszłości, pozwalając jej iść do przodu. - Smacznego, Wren. - Odpowiedziała, omiatając wzrokiem desery.
Dziewczęta zjadły pyszne ciasto w towarzystwie już trochę lżejszych rozmów, po których zakończyły wizytę w restauracji.
/zt.
- Och, naprawdę nie wiesz? - Brew dziewczęcia powędrowała ku górze, gdy retoryczne pytanie opuściło jej usta. - Jedzenie, tuż po napojach, jest najczęstszym nośnikiem mikstur, których podanie ma pozostać tajemnicą. Ich smak maskuje możliwy smak mikstury, przy okazji jedzenie to czynność, przy której większość niezwykła się zastanawiać. To wiedza statystyczna, teoretyczna… i praktyczna. - Delikatne wzruszenie ramion zwieńczone było przystawieniem kieliszka do ust. Nie zwykła chwalić się do testowania trucizn na podłych klientach Parszywego próbujących ją obłapiać podczas wstydliwego półtora roku, gdy zarabiała na kurs alchemiczny w tawernie wuja. Doskonale wiedziała do czego dolać miksturę aby ta zadziałała, a obiekt doświadczalny nie zorientował się, że spożywał eliksir. Inaczej z pewnością nie dokoczyłaby swoich mikstur.
Chwilę później blade policzki Frances pokryły się czerwonym rumieńcem. Mimo iż postawiła pierwsze kroki w świecie tych relacji z mężczyznami, nadal raczkowała w tym temacie. Nie była w stanie powiedzieć, czy ktoś jest nią zainteresowany , samej płonąc rumieńcem za każdym razem, gdy temat się pojawiał. - Och wiesz… Rycerze raczej nie interesują się mną w ten sposób. - Zaczęła, wbijając spojrzenie w blat stołu. Coś popychało ją do mówienia, coś co sprawiało, że czuła się swobodnie w towarzystwie Wren. - Na randce byłam tylko raz i tylko dlatego, że mama zgłosiła mnie do jakiegoś konkursu walentynkowego na randkę w ciemno… Co prawda poznałam tam bardzo uprzejmego czarodzieja i mamy ze sobą kontakt, nie wydaje mi się jednak, aby lubił mnie aż tak. Możesz spać spokojnie. - Końcówkę tej, dość żenującej wypowiedzi starała się powiedzieć z równym Wren rozbawieniem. Nie sądziła, aby było jej pisane szczęśliwe zakończenie u boku kochającego mężczyzny z którym mogłaby zawładnąć czarodziejskim światem. W końcu była jedynie nieśmiałą alchemiczką. Zdolną, potrafiącą tworzyć śmiałe mikstury oraz badania, nadal jednak nieśmiałą w kontaktach z tymi, których nie znała dobrze.
Dopiero po dłuższej chwili powróciła zawstydzonym spojrzeniem do twarzy swojej towarzyszki, będąc pewną, że podobne nieudolności w jej wieku były czymś, czego powinna się wstydzić. Z miesiąca na miesiąc mama coraz bardziej uświadamiała jej, że powinna nosić już pierścionek na palcu, bądź mieć na oku odpowiedniego kandydata, zamiast wieczne zaczytywać się w opasłe tomy oraz spędzać długie godziny w alchemicznych pracowniach.
W szaroniebieskich tęczówkach błyszczała niepewność. Im więcej opinii słyszała, im więcej nieprzyjaznych widoków napotykały jej wrażliwe oczy tym więcej obaw pojawiało się w jej sercu. Zagłuszała je skupiając się na tym, co było jej dobrze znane z wyjątkową skrupulatnością unikając ksiąg, traktujących o wszelkich wojennych konfliktach.
- Jesteś tego pewna? - Pozornie proste pytanie opuściło usta dziewczęcia, szukającego jakiegoś potwierdzenia. Frances zależało na spokoju oraz bezpieczeństwie, miała nadzieję, że działania Ministerstwa właśnie do tego doprowadzą.
- Och, to tylko niewielkie składniki. Gdyby nie pomoc oraz namowy mojego serdecznego przyjaciela, chyba bym się nie odważyła. - Frances machnęła ręką, jakby to nie było nic takiego. Tamte rozterki szczęśliwe pozostały w przeszłości, pozwalając jej iść do przodu. - Smacznego, Wren. - Odpowiedziała, omiatając wzrokiem desery.
Dziewczęta zjadły pyszne ciasto w towarzystwie już trochę lżejszych rozmów, po których zakończyły wizytę w restauracji.
/zt.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Do Londynu zostało już ledwo kilka kroków, choć ten ostatni moment przed wejściem do stolicy, która z plotek to wcale nie taka przyjemna była, to Hagrid chciał na ostatni moment wykorzystać. Podobno to restauracja dobra była, porządnych czarodziejów przyjmowała, a, że do takich się nie zaliczał to wolał pośród krzewów malin spocząć. Słodkie owoce wisiały mu koło twarzy, a ten mógł niemal bezkarnie wziąć i je zerwać. Co chcieć więcej? Zasiadł pod jednym z krzewów koło knajpy i zrywał te maliny, tak jakby do jakiegoś prywatnego ogródka wpadł, niczym król jakiś. Czerwoniutkie i soczyste smakowały tak jak lato powinno smakować. Kątem oka Hagrid dostrzegł chłopca, dziecko ledwie takie. Jak to jego ostatni czas przed wojną miał być to ani myślał by być samolubem, z chłopaczkiem należało się podzielić tym co dobrego na krzewie urosło.
- Ma - wręczył mu kiść malin z pobliskiej roślinki. - Ty mnie wygląda na chucherko, to ma i je. Chociaż lepsze to by mięsko było, nie? - mrugnął porozumiewawczo i łokciem go w bok szturchnął.
Nie chciał uderzyć, ledwo tak przyjacielsko do innego chłopa co się pod Londynem siedział. Pewno wiedział co się pod Londynem dzieje, podobno wszyscy wiedzieli i krakali. Tylko jeden Hagrid się wziął na wsi uchował przed tym całym gadaniem o wojence, choć teraz to i tak machnąć ręką. Ledwo dzień przed wejściem w środek zadymy był.
- Co jes? - spojrzał na chłopaka. - Jedz to, dobre, słodkie, na oczy dobre na pewno. Ja to tam się na pannach nie znam, ale powiadali, że jak maliny zeżrysz i do panny podejdziesz to dobre podrywy będziesz miał, tak mnie gadali tu w okolicy - uśmiechnął się.
Jak dzieciak wyglądał ten chłopczyk, ale Hagridowi tego oceniać nie przyszło. Taki ostatni akt dobra to nawet ładnie by w papierach wyglądał, o ile oczywiście ktoś na te papiery spoglądał przychylnym okiem.
Dziwnie dzionek płynął jak się wiedziało, że raz szum i trach i bum i ten cały Londyn to w ogniu nawet może stać. Ani na moment się nie zawahał, trzeba było walczyć jak na porządnego półolbrzyma zresztą przystało. Co by tylko wszyscy w tym Londynku przychylni byli, co by roboty znalazł i co by za bardzo się w oczy nie rzucał. Tonks mówił żeby nie rzucać tylko listy słać.
No i idę z tym brzemieniem ku Golgocie
Co ja pieprzę idę przecież w
jasną dal
Strona 1 z 2 • 1, 2
W Malinowym Chruśniaku
Szybka odpowiedź