Ukryty pub
AutorWiadomość
Ukryty pub
Jest położony w jednej z wąskich, rzadko uczęszczanych uliczek w Enfield, gdzie ruch jest naprawdę niewielki i czasem można odnieść wrażenie, że miejsce to jest niemal wymarłe; przylegające kamienice wyglądają na opuszczone, mieszkający tu mugole wynieśli się po wybuchu anomalii. Jedna z nich, mieszcząca na parterze sklep, została niedawno zaadaptowana przez pewne czarodziejskie małżeństwo w średnim wieku. Jesienią 1956 roku w miejscu zrujnowanego sklepu stworzyli pub, co było reakcją na narastające represje wobec mugolaków. Czarodziej będący promugolskim mieszańcem, wraz ze swoją żoną mugolaczką są zwolennikami rządów Harolda Longbottoma, i zdawali sobie sprawę z tego, że czasy będą coraz trudniejsze szczególnie dla czarodziejów o mugolskiej krwi lub tych nie godzących się z aktualnym porządkiem. Podjęli trud starannego zaczarowania tego miejsca, które z zewnątrz nadal wygląda na opuszczony mugolski sklep, nie zachęcający do wejścia ani mugoli, ani czarodziejów którzy nie wiedzą, czego szukać. By tu wejść trzeba znać hasło, które ulega regularnym zmianom. Raz w tygodniu można je odnaleźć zaszyfrowane w egzemplarzach wydawanego w podziemiu Proroka codziennego, z którego redaktorem właściciele współpracują i niekiedy udzielają schronienia również pracownikom gazety.
Gdy już ktoś poda hasło, wypowiadając je w stronę stojącej na wystawie figurki przedstawiającej starszą kobietę, drzwi otwierają się, odsłaniając nie widoczny przez okna zrujnowany sklep, a dość skromny, ale schludny i czysty pub, w którym można posiedzieć nad kremowym piwem, ale też skarżyć się na aktualny rząd bez obaw o natychmiastowe aresztowanie. Często spotykają się tutaj młodzi członkowie prolongbottomowskich bojówek, z entuzjazmem snujący marzenia o lepszym świecie. Na piętrze mieści się mieszkanie właścicieli, ale też parę wolnych pokoi, które w razie konieczności są udostępniane osobom szukającym tymczasowej kryjówki.
Gdy już ktoś poda hasło, wypowiadając je w stronę stojącej na wystawie figurki przedstawiającej starszą kobietę, drzwi otwierają się, odsłaniając nie widoczny przez okna zrujnowany sklep, a dość skromny, ale schludny i czysty pub, w którym można posiedzieć nad kremowym piwem, ale też skarżyć się na aktualny rząd bez obaw o natychmiastowe aresztowanie. Często spotykają się tutaj młodzi członkowie prolongbottomowskich bojówek, z entuzjazmem snujący marzenia o lepszym świecie. Na piętrze mieści się mieszkanie właścicieli, ale też parę wolnych pokoi, które w razie konieczności są udostępniane osobom szukającym tymczasowej kryjówki.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:41, w całości zmieniany 1 raz
13 stycznia '57
Trzynaście nieszczęść, bo siedem to za mało - je właśnie będzie przypominać już zaraz, na razie jednak nic nie zwiastowało tego, co zdarzy się za chwilę nie tak długą. Został w tyle, przystając na moment, by zawiązać sznurówkę niedbałym machnięciem różdżką; zaszczękał zębami, kiedy silniejszy podmuch naszpikowanego śniegiem wiatru przeszył go na wskroś - sam pomysł, by teleportować się spod progu Parszywego do Ukrytego pubu jedynie w zmechaconym, zielonym swetrze, był czystym idiotyzmem, ale teraz nie bardzo mógł już z tym faktem cokolwiek zrobić; gdyby Caleb się nie spóźnił, nie musiałby na niego czekać przed wejściem i zamieniać się w sopel lodu.
Dwójka znajomych pogrążyła się w żywej dyskusji - wydłużył krok, by ich dogonić, lecz tuż przed wejściem wpadł na odzianego w jadeitowy płaszcz ekscentrycznego jegomościa, który błysnął na wpół bezzębnym uśmiechem, w pulchnych dłoniach prezentując mały flakonik perfum; natarczywy monolog nie byłby problemem, Keat zaczął go już wymijać, lecz w tym samym momencie mężczyzna uznał, że w ramach prezentacji najlepiej będzie skropić potencjalnego klienta perfumami.
- Co pan...? - odskoczył - lecz nie na tyle szybko, by cuchnące ciężką wonią piżma i nieznanego mu zapachu krople nie osiadły w oczkach jego swetra.
Na odchodne obrzucił go spojrzeniem, które mówiło więcej niż tysiąc słów, po czym ruszył za znajomymi, by zdążyć przejść przez otworzone aktualnym hasłem drzwi do pubu. Figurka starszej kobiety zdawała się odprowadzać ich wzrokiem, gdy wchodzili do środka.
Pamięć o niedawnym wydarzeniu ulotniła się tak szybko jak woń felernych perfum; stracił rachubę czasu, sącząc kremowe przy niewielkim stoliku, który otoczył z każdej strony tuzin znajomych Keata.
- Panowie, domówić coś też dla was? - dźwignął się do pionu, z trudem manewrując pomiędzy stłoczonymi ciałami; z uśmiechem podszedł do lady, by zamówić trzy piwa - zderzył się jednak z nieprzyjemnym spojrzeniem i pytająco uniesioną brwią, alkohol podano mu bez słowa, posuwistym ruchem przesuwając kufle po ladzie. Skąd to...?
Dopiero teraz dostrzegł, że paraduje niemalże półnago - materiał swetra i koszuli prześwitywał, jedynie rękawy i pojedyncze fragmenty odzienia pozostawały wciąż widoczne, zdecydowana większość odsłaniała wszystko to, co powinna była zakrywać.
- Na obwisłego... - kutasa Merlina, to wszystko musiała być wina tego cholernego kupczyka. Przysunął się do lady, wykorzystując element wystroju jako osłonę; niekoniecznie uśmiechało mu się paradowanie po pubie z odsłoniętym torsem. Zastanawiał się, czy jeśli ogrzeje ubranie, eliksir przestanie działać i wszystko wróci do normalności. Nic lepszego nie przyszło mu do głowy, więc skierował różdżkę na samego siebie, po czym wypowiedział inkantację.
Ostatnio zmieniony przez Keat Burroughs dnia 29.02.20 19:44, w całości zmieniany 1 raz
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ukryty pub był w ostatnich dniach oazą spokoju i normalności, a przede wszystkim bezpieczeństwa, które odebrano im doszczętnie wraz z ostrzeżeniem w konkurencyjnej gazecie. Nie było więc nic dziwnego w tym, że dużą część obecnych wewnątrz stanowili pracownicy redakcji, a miejsce to – w niedalekiej przyszłości – miało stać się jednym z kilku możliwych obiektów, w których dystrybuowano świeże wydania Proroka.
Spotkanie niedobitków z gazety dobiegało powoli końca, chociaż uwaga ciemnowłosej już od dłuższej chwili skupiała się na zupełnie innej rzeczy – rzeczy nie byle jakiej, bo chyba jako pierwsza dostrzegła przemarsz wstydu i stopniowo znikające z męskiego ciała ubrania. I nie była pewna co zastanawiało ją bardziej; czy to, że chłopak w ogóle nie przejął się swoją nagością, czy to, że dopiero po chwili zakrył się zakurzoną, nie pierwszej świeżości zasłoną. Nie ukrywała, sytuacja ta należała do zabawnych, najzabawniejszych jakie w przeciągu kilku minionych dni widziała, wyginając usta w lekkim uśmiechu, nie odnalazła jednak u siebie szczególnych pokładów współczucia dla nieszczęśnika, wiedząc, że w drugą stronę zadziałałoby to zapewne podobnie. Nie znajdowali się wszak w miejscu, w którym przebywali dżentelmeni, a przynajmniej tak do tej pory uważała.
Dopiero po chwili, gdy w ekshibicjoniście odkryła znajomą twarz, a nawet niewielką nutę sympatii, odchrząknęła i zadecydowała się wyruszyć na pomoc. Nie lubiła długów, za to lubiła, gdy ktoś zaciągał je u niej – więc i w tym przypadku pomoc nie była wcale bezinteresowna, wprost z głębi serca. Żegnając się najpierw ze współpracownikami, zabrała swoje rzeczy i przecisnąwszy się powoli pomiędzy tłumem, stanęła w bliskiej odległości od Keata. Dłonią z kolei, w ostatniej chwili, powstrzymała go przed rzuceniem inkantacji.
– Nigdy nie pomyślałabym, że drzemie w tobie gen ekshibicjonisty – przywitała się z ciut złośliwą nutą, swoim ciałem zasłaniając odsłonięty bok Burroughsa. – Masz szczęście, że są podpici – czyli weselsi, a ich zmysły i zdolność postrzegania świata w szybki sposób została stępiona – inaczej nie wiem co by zrobili – za to mogła się domyślać i miała nadzieję, że on również. Nikogo bowiem nie urządziłyby tłumaczenia, próby wyjaśniania i prostowania sytuacji; nikt nie zareagowałby w obronie. – Wygląda na to, że jestem twoim dobrym duchem – uśmiechnęła się i żeby więcej go nie krępować, odwróciła wzrok w drugą stronę.
Spotkanie niedobitków z gazety dobiegało powoli końca, chociaż uwaga ciemnowłosej już od dłuższej chwili skupiała się na zupełnie innej rzeczy – rzeczy nie byle jakiej, bo chyba jako pierwsza dostrzegła przemarsz wstydu i stopniowo znikające z męskiego ciała ubrania. I nie była pewna co zastanawiało ją bardziej; czy to, że chłopak w ogóle nie przejął się swoją nagością, czy to, że dopiero po chwili zakrył się zakurzoną, nie pierwszej świeżości zasłoną. Nie ukrywała, sytuacja ta należała do zabawnych, najzabawniejszych jakie w przeciągu kilku minionych dni widziała, wyginając usta w lekkim uśmiechu, nie odnalazła jednak u siebie szczególnych pokładów współczucia dla nieszczęśnika, wiedząc, że w drugą stronę zadziałałoby to zapewne podobnie. Nie znajdowali się wszak w miejscu, w którym przebywali dżentelmeni, a przynajmniej tak do tej pory uważała.
Dopiero po chwili, gdy w ekshibicjoniście odkryła znajomą twarz, a nawet niewielką nutę sympatii, odchrząknęła i zadecydowała się wyruszyć na pomoc. Nie lubiła długów, za to lubiła, gdy ktoś zaciągał je u niej – więc i w tym przypadku pomoc nie była wcale bezinteresowna, wprost z głębi serca. Żegnając się najpierw ze współpracownikami, zabrała swoje rzeczy i przecisnąwszy się powoli pomiędzy tłumem, stanęła w bliskiej odległości od Keata. Dłonią z kolei, w ostatniej chwili, powstrzymała go przed rzuceniem inkantacji.
– Nigdy nie pomyślałabym, że drzemie w tobie gen ekshibicjonisty – przywitała się z ciut złośliwą nutą, swoim ciałem zasłaniając odsłonięty bok Burroughsa. – Masz szczęście, że są podpici – czyli weselsi, a ich zmysły i zdolność postrzegania świata w szybki sposób została stępiona – inaczej nie wiem co by zrobili – za to mogła się domyślać i miała nadzieję, że on również. Nikogo bowiem nie urządziłyby tłumaczenia, próby wyjaśniania i prostowania sytuacji; nikt nie zareagowałby w obronie. – Wygląda na to, że jestem twoim dobrym duchem – uśmiechnęła się i żeby więcej go nie krępować, odwróciła wzrok w drugą stronę.
Gillian Tremaine
Zawód : nielegalna redaktorka Proroka Codziennego
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : n/d
Rzut oka na świat wykazuje, że okropności nie są niczym innym jak realizmem.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Wymamrotał ze cztery różne zaklęcia, lecz żadne z nich nie przyniosło oczekiwanego skutku. Ciepły podmuch osuszył sweter, tylko że to w jego włóknach musiała wciąż tkwić esencja problemu, zbyt upierdliwa, by po prostu wyparować.
Nie zamierzał co prawda spędzić następnych godzin skryty za przypadkowym materiałem, lecz korzystając z tego, że firankozasłona się tam znajdowała, uznał, iż przekoczuje w jej pobliżu jeszcze chwilę - aż dozna olśnienia, przypominając sobie, jakie inne zaklęcie nadałoby się do walki z przymusowym negliżem.
- Rad jestem niezmiernie, że teraz już znasz mnie i od tej strony, propaguję ekshibicjonizm emocjonalny od dawna, to zdrowe dla ciała i duszy - strugał idiotę, udając, że wcale nie powiązał jakże subtelnej aluzji z faktem, iż aktualnie na modłę seminudystów obnaża się w miejscu, które chyba można nazwać publicznym - choć zdecydowanie bliżej mu do prywatnej przestrzeni opozycjonistów.
Skrzyżował ręce na piersi, wykorzystując je jako kolejną osłonę. Aczkolwiek chyba niewiele to zmieniło w ogólnym rozrachunku. Cóż, próbował zadbać o to, by zapewnić względny komfort psychiczny swojej rozmówczyni.
- Jeśli czegoś szybko nie wymyślę, to nie zapomną mi tego przez najbliższe... nigdy? - skrzywił się nieznacznie, wędrując wzrokiem w stronę towarzystwa prorokowej adoracji. Takich rzeczy po prostu nie wymazuje się z czyjegoś życiorysu, to materiał na gnębienie przez co najmniej pół dekady. - Ale jakoś przeżyję tę karuzelę żenujących żartów - powłóczącą się na cholernie niskim poziomie, tego mógł być pewien już teraz.
Chyba że... chyba że jest w stanie mu pomóc - sugestia była jednoznaczna.
- Masz jakiś... szal albo... płaszcz, w którym mógłbym dostać się do wyjścia? - zwietrzył okazję i desperacko uczepił się nadziei na to, że Gillian okaże się wybawieniem. Dobrym duchem? - Oddałbym ci go, oczywiście, a potem teleportował się do domu - ostatecznie tym właśnie był dla niego Pasażer - chodzi tylko o to, żebym... bez wzbudzania sensacji się stąd wydostał - może i w innym miejscu miałby gdzieś, co pomyślą sobie o nim ludzie, ale chyba nie chciał zostać zapamiętanym w Ukrytym pubie jako ten, który nastręcza się w tak absurdalny sposób.
- To wszystko przez cholerny eliksir, który ktoś na mnie wylał... - dodał jeszcze, chcąc rozwiać wątpliwości, gdyby takowe się pojawiły. Wbrew sugestii - nie, nie drzemał w nim żaden gen ekshibicjonisty.
Nie zamierzał co prawda spędzić następnych godzin skryty za przypadkowym materiałem, lecz korzystając z tego, że firankozasłona się tam znajdowała, uznał, iż przekoczuje w jej pobliżu jeszcze chwilę - aż dozna olśnienia, przypominając sobie, jakie inne zaklęcie nadałoby się do walki z przymusowym negliżem.
- Rad jestem niezmiernie, że teraz już znasz mnie i od tej strony, propaguję ekshibicjonizm emocjonalny od dawna, to zdrowe dla ciała i duszy - strugał idiotę, udając, że wcale nie powiązał jakże subtelnej aluzji z faktem, iż aktualnie na modłę seminudystów obnaża się w miejscu, które chyba można nazwać publicznym - choć zdecydowanie bliżej mu do prywatnej przestrzeni opozycjonistów.
Skrzyżował ręce na piersi, wykorzystując je jako kolejną osłonę. Aczkolwiek chyba niewiele to zmieniło w ogólnym rozrachunku. Cóż, próbował zadbać o to, by zapewnić względny komfort psychiczny swojej rozmówczyni.
- Jeśli czegoś szybko nie wymyślę, to nie zapomną mi tego przez najbliższe... nigdy? - skrzywił się nieznacznie, wędrując wzrokiem w stronę towarzystwa prorokowej adoracji. Takich rzeczy po prostu nie wymazuje się z czyjegoś życiorysu, to materiał na gnębienie przez co najmniej pół dekady. - Ale jakoś przeżyję tę karuzelę żenujących żartów - powłóczącą się na cholernie niskim poziomie, tego mógł być pewien już teraz.
Chyba że... chyba że jest w stanie mu pomóc - sugestia była jednoznaczna.
- Masz jakiś... szal albo... płaszcz, w którym mógłbym dostać się do wyjścia? - zwietrzył okazję i desperacko uczepił się nadziei na to, że Gillian okaże się wybawieniem. Dobrym duchem? - Oddałbym ci go, oczywiście, a potem teleportował się do domu - ostatecznie tym właśnie był dla niego Pasażer - chodzi tylko o to, żebym... bez wzbudzania sensacji się stąd wydostał - może i w innym miejscu miałby gdzieś, co pomyślą sobie o nim ludzie, ale chyba nie chciał zostać zapamiętanym w Ukrytym pubie jako ten, który nastręcza się w tak absurdalny sposób.
- To wszystko przez cholerny eliksir, który ktoś na mnie wylał... - dodał jeszcze, chcąc rozwiać wątpliwości, gdyby takowe się pojawiły. Wbrew sugestii - nie, nie drzemał w nim żaden gen ekshibicjonisty.
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Cecilia Waffling podziwiała Celestynę Warbeck od niepamiętnych lat, odkąd tamta zaczęła karierę sceniczną. Ubierała się podobnie jak jej idolka, czesała tak samo i ku jej zachwytowi - sporo osób faktycznie myliło je ze sobą! Miała w końcu podobną cerę i wydatne usta, a odpowiedni strój i image potrafiły zdziałać cuda. Na Sylwestrze w Dolinie Godryka, Cecylia stała w pierwszym rzędzie, podpatrując manieryzmy wspaniałej gwiazdy. Z zazdrością obserwowała zwycięzcę loterii, a potem zapanował chaos. Osłabiona, nie straciła przytomności, ale słaniając się na nogach, pozostała pod sceną i czekała na rycerza na białym koniu. Ten faktycznie nadszedł, ale... dla Celestyny. Cecilia zapamiętała twarz wybawcy swojej idolki i ich namiętne sztuczne oddychanie i do dzisiaj zastanawiała się, kim był ten tajemniczy przystojniak.
Aż ujrzała go dzisiaj, w pubie, bez koszuli. Weszła tutaj z zamiarem niepłacenia za swojego drinka i oto dostrzegła kogoś, kto mógłby jej go postawić. A co tam, mogła nawet zapłacić sama za siebie! Nie codziennie pije się z chłopakiem Celestyny! Będzie miała co opowiadać wszystkim koleżankom! O jego nagim torsie oczywiście też wspomni. A może dałby się zaprosić do domu?
Wydęła pełne usta, zatrzepotała rzęsami nad czekoladowymi oczyma i zdecydowanie ruszyła w stronę przystojniaka. Kręciła się przy nim jakaś inna blachara, ale cóż to dla niej - najwyżej przedstawi się jako Celestyna, jak zawsze, gdy chciała zyskać trochę atencji! Ludzie naprawdę często się nabierali.
-To pan! Sylwestrowy bohater! - pisnęła, stając przed Keatonem i uważnie lustrując wzrokiem jego nagą klatę, no no.
-Czyżby potrzebował pan... krawcowej? - szepnęła, idealnie naśladując seksowny tembr Celestyny. Może i nie umiała śpiewać, ale jej gra aktorska była doskonała!
-I drinka? Wygląda pan na potrzebującego drinka. - dodała, uśmiechając się zachęcająco. Zaczęła okręcać na palcu pukiel kręconych włosów, mając nadzieję, że przystojny bohater nie odmówi tak pięknej damie. W końcu ona również była w potrzebie drinka.
Aż ujrzała go dzisiaj, w pubie, bez koszuli. Weszła tutaj z zamiarem niepłacenia za swojego drinka i oto dostrzegła kogoś, kto mógłby jej go postawić. A co tam, mogła nawet zapłacić sama za siebie! Nie codziennie pije się z chłopakiem Celestyny! Będzie miała co opowiadać wszystkim koleżankom! O jego nagim torsie oczywiście też wspomni. A może dałby się zaprosić do domu?
Wydęła pełne usta, zatrzepotała rzęsami nad czekoladowymi oczyma i zdecydowanie ruszyła w stronę przystojniaka. Kręciła się przy nim jakaś inna blachara, ale cóż to dla niej - najwyżej przedstawi się jako Celestyna, jak zawsze, gdy chciała zyskać trochę atencji! Ludzie naprawdę często się nabierali.
-To pan! Sylwestrowy bohater! - pisnęła, stając przed Keatonem i uważnie lustrując wzrokiem jego nagą klatę, no no.
-Czyżby potrzebował pan... krawcowej? - szepnęła, idealnie naśladując seksowny tembr Celestyny. Może i nie umiała śpiewać, ale jej gra aktorska była doskonała!
-I drinka? Wygląda pan na potrzebującego drinka. - dodała, uśmiechając się zachęcająco. Zaczęła okręcać na palcu pukiel kręconych włosów, mając nadzieję, że przystojny bohater nie odmówi tak pięknej damie. W końcu ona również była w potrzebie drinka.
I show not your face but your heart's desire
Tak się złożyło, że Gillian to w sumie w Ukrytym pomieszkiwała, więc nawet jakimś konkretnym ubraniem jest w stanie go poratować - ponoć mają pudło na rzeczy znalezione, a tam to - szaleństwo - jakaś marynarka albo sweter powinien się znaleźć. Ozłoci ją później. Albo jakieś dobre alko postawi. Odprowadził ją wzrokiem, samemu opierają się znowu o róg kontuaru, sącząc piwo i starając się zlewać z tłem. Nawet pewien był, że robił to tak dobrze, jakby niewidkę na siebie narzucił, ale chyba jednak nie.
Ktoś bardzo dobijał się o jego uwagę.
Z niezbyt zachęcającą do dalszych rozmów miną odwrócił się w stronę kobiety, która do niego podeszła, lustrując ją wzrokiem. Od czubków butów wsuniętych na zgrabne, co do tego nie mógł mieć wątpliwości, stopy - aż po burzę loków, charakterystyczną dla jednej, jedynej osoby, zerkającej na niego z tych wszystkich okładek kolekcjonowanych namiętnie przez Bojczuka (a jeśli się tego wyprze, to kłamie, łajdak jeden, całą kolekcję ma, i cholera wie, co on z nimi robi...). Aż go zatkało. Poważnie. Osłupiał, po prostu stercząc, patrząc na... Celestynę (to brzmi tak absurdalnie!!!!!!!!!!!!!!!) i tylko jego usta same się lekko otworzyły, jakby chciał coś powiedzieć, ale - historyczna chwila - nie mógł znaleźć słów.
Chyba oblał się rumieńcem nawet, soczyście szkarłatnym, jak dziewoja jakaś, bo niby patrzył się w te jej oczy (czy one czasem nie miały innego koloru? Może to tylko gra światła!), ale potem wzrok jakoś tak zsunął się trochę niżej, na jej usta, te same, które już przecież kiedyś całował.
Sylwestrowy bohater, nazwany tak szumnym mianem, tak się napuszył, jakby właśnie dostał Order Merlina, co najmniej. W sumie to na Orderze chyba nawet mniej by mu zależało niż na chwili z... samą Celestyną.
- Właściwie to... tak... nie... krawcowa to nie jest, hm - co on w sumie próbował z siebie wyartykułować? Chyba sam za bardzo nawet nie wie. Autentycznie, to była najbardziej żałosna rozmowa w całym jego życiu; aż musiał głębszy wdech wziąć, żeby się uspokoić. I wydech zrobił. I czynność tę powtórzył. I mentalnie przywalił sobie w twarz, a potem planował jeszcze szczypanie się po przedramieniu, ale... - Czy pani jest halucynacją? - zapytał, odkrywając nagle, co tu się właśnie wydarzyło. Ten cholerny eliksir - nie dość, że mu ubranie zniszczył, to jeszcze przedostał się jakoś podstępnie przez skórę i mieszać mu zaczął w głowie. No kur... - Tak, coś mocnego poproszę... - skapitulował, dopiero po chwili dotarło do niego, że w sumie to on właśnie kontynuował rozmowę z majakami, ale w gruncie rzeczy... co mu szkodzi! - Takich snów na jawie jeszcze nie miałem... - wymruczał pod nosem, z coraz większym zafascynowaniem przyglądając się temu, jak wiernie jego mózg odtworzył każdy z detali, cienie, pełnię jej ust i inne pełnie też.
Chyba trudno to było nazwać efektem ubocznym przedawkowania.
Ktoś bardzo dobijał się o jego uwagę.
Z niezbyt zachęcającą do dalszych rozmów miną odwrócił się w stronę kobiety, która do niego podeszła, lustrując ją wzrokiem. Od czubków butów wsuniętych na zgrabne, co do tego nie mógł mieć wątpliwości, stopy - aż po burzę loków, charakterystyczną dla jednej, jedynej osoby, zerkającej na niego z tych wszystkich okładek kolekcjonowanych namiętnie przez Bojczuka (a jeśli się tego wyprze, to kłamie, łajdak jeden, całą kolekcję ma, i cholera wie, co on z nimi robi...). Aż go zatkało. Poważnie. Osłupiał, po prostu stercząc, patrząc na... Celestynę (to brzmi tak absurdalnie!!!!!!!!!!!!!!!) i tylko jego usta same się lekko otworzyły, jakby chciał coś powiedzieć, ale - historyczna chwila - nie mógł znaleźć słów.
Chyba oblał się rumieńcem nawet, soczyście szkarłatnym, jak dziewoja jakaś, bo niby patrzył się w te jej oczy (czy one czasem nie miały innego koloru? Może to tylko gra światła!), ale potem wzrok jakoś tak zsunął się trochę niżej, na jej usta, te same, które już przecież kiedyś całował.
Sylwestrowy bohater, nazwany tak szumnym mianem, tak się napuszył, jakby właśnie dostał Order Merlina, co najmniej. W sumie to na Orderze chyba nawet mniej by mu zależało niż na chwili z... samą Celestyną.
- Właściwie to... tak... nie... krawcowa to nie jest, hm - co on w sumie próbował z siebie wyartykułować? Chyba sam za bardzo nawet nie wie. Autentycznie, to była najbardziej żałosna rozmowa w całym jego życiu; aż musiał głębszy wdech wziąć, żeby się uspokoić. I wydech zrobił. I czynność tę powtórzył. I mentalnie przywalił sobie w twarz, a potem planował jeszcze szczypanie się po przedramieniu, ale... - Czy pani jest halucynacją? - zapytał, odkrywając nagle, co tu się właśnie wydarzyło. Ten cholerny eliksir - nie dość, że mu ubranie zniszczył, to jeszcze przedostał się jakoś podstępnie przez skórę i mieszać mu zaczął w głowie. No kur... - Tak, coś mocnego poproszę... - skapitulował, dopiero po chwili dotarło do niego, że w sumie to on właśnie kontynuował rozmowę z majakami, ale w gruncie rzeczy... co mu szkodzi! - Takich snów na jawie jeszcze nie miałem... - wymruczał pod nosem, z coraz większym zafascynowaniem przyglądając się temu, jak wiernie jego mózg odtworzył każdy z detali, cienie, pełnię jej ust i inne pełnie też.
Chyba trudno to było nazwać efektem ubocznym przedawkowania.
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Cecilia, która sama wolała przedstawiać się jako C.W. albo najlepiej w ogóle nie przedstawiać, rozpromieniła się w reakcji na mimikę Sylwestrowego Bohatera. Jego opadnięta szczęka wystarczyła, by przekonać się, że wziął ją za Celestynę, jak wiele osób. Cudownie.
Wydęła kusząco wargi, z rosnącą ekscytacją napawając się rumieńcem młodzieńca. W głowie układała już historie do opowiedzenia swoim koleżankom i przyszłym dzieciom i wnukom - oto ona, zwykła dziewczyna z przedmieść Londynu, dostała drinka od chłopaka samej Celestyny. A może dostanie nawet buziaka, albo... coś więcej? O tak, nie zamierzała stąd odejść bez soczystych ploteczek do rozpuszczania dalej!
-Dla Ciebie mogę być nawet cudownym snem, mój bohaterze. - roześmiała się perliście w odpowiedzi na jego głupiutkie pytanko, och, mężczyźni są tacy uroczy! Niektórzy reagowali na nią całkiem zdumiewająco, ale Sylwestrowy Bohater był w czołówce najdziwniejszych tekstów na podryw. Chyba będzie musiała to sobie wpisać do pamiętniczka najcenniejszych wspomnień z przydrożnych barów!
-A może to pan jest halucynacją? - przechyliła lekko główkę, zakręciła sobie loczek na palcu i przygryzła dolną wargę. -Po tej tragedii na Sylwestrze ocknęłam się z bolącą głową i mroczkami przed oczyma... ale nade mną klęczał najprzystojniejszy mężczyzna w Londynie! - wymruczała, rozciągając usta w jeszcze szerszym uśmiechu, a potem wcale niedyskretnie przeniosła wzrok na klatę Keata. -Ale teraz widzę, że oczy mnie wtedy wcale nie myliły. - dodała filuternie, a potem zerknęła w stronę barmana. Była odrobinkę rozczarowana, że pan Bohater nie zamówił drinka za nią, ale cóż, zwali to na karb zaskoczenia.
-A dla mnie cabernet sauvignon, albo inne czerwone, jeśli nie macie. - poprosiła. Prawdę mówiąc, wolała czystą wódkę od czerwonego wina, ale dzisiaj wcielała się w rolę Celestyny i musiała odegrać ją wiarygodnie. Żaden z niej sommelier, ale na szczęście sama piosenkarka zdradziła kiedyś "Czarownicy" swoje preferencje alkoholowo-kulinarne!
-A zatem... nie zmarznie pan bez tej koszuli? - zatrzepotała rzęsami, znów wpatrując się w młodzieńca. Uśmiechnęła się zachęcająco, aby doszedł do własnych konkluzji. Dziewczyna, wino, ciepło...
Wydęła kusząco wargi, z rosnącą ekscytacją napawając się rumieńcem młodzieńca. W głowie układała już historie do opowiedzenia swoim koleżankom i przyszłym dzieciom i wnukom - oto ona, zwykła dziewczyna z przedmieść Londynu, dostała drinka od chłopaka samej Celestyny. A może dostanie nawet buziaka, albo... coś więcej? O tak, nie zamierzała stąd odejść bez soczystych ploteczek do rozpuszczania dalej!
-Dla Ciebie mogę być nawet cudownym snem, mój bohaterze. - roześmiała się perliście w odpowiedzi na jego głupiutkie pytanko, och, mężczyźni są tacy uroczy! Niektórzy reagowali na nią całkiem zdumiewająco, ale Sylwestrowy Bohater był w czołówce najdziwniejszych tekstów na podryw. Chyba będzie musiała to sobie wpisać do pamiętniczka najcenniejszych wspomnień z przydrożnych barów!
-A może to pan jest halucynacją? - przechyliła lekko główkę, zakręciła sobie loczek na palcu i przygryzła dolną wargę. -Po tej tragedii na Sylwestrze ocknęłam się z bolącą głową i mroczkami przed oczyma... ale nade mną klęczał najprzystojniejszy mężczyzna w Londynie! - wymruczała, rozciągając usta w jeszcze szerszym uśmiechu, a potem wcale niedyskretnie przeniosła wzrok na klatę Keata. -Ale teraz widzę, że oczy mnie wtedy wcale nie myliły. - dodała filuternie, a potem zerknęła w stronę barmana. Była odrobinkę rozczarowana, że pan Bohater nie zamówił drinka za nią, ale cóż, zwali to na karb zaskoczenia.
-A dla mnie cabernet sauvignon, albo inne czerwone, jeśli nie macie. - poprosiła. Prawdę mówiąc, wolała czystą wódkę od czerwonego wina, ale dzisiaj wcielała się w rolę Celestyny i musiała odegrać ją wiarygodnie. Żaden z niej sommelier, ale na szczęście sama piosenkarka zdradziła kiedyś "Czarownicy" swoje preferencje alkoholowo-kulinarne!
-A zatem... nie zmarznie pan bez tej koszuli? - zatrzepotała rzęsami, znów wpatrując się w młodzieńca. Uśmiechnęła się zachęcająco, aby doszedł do własnych konkluzji. Dziewczyna, wino, ciepło...
I show not your face but your heart's desire
On żadnych historii do opowiedzenia znajomym sobie w głowie nie układał, bo raczej nieszczególnie miał ochotę się chwalić, że coś z jego głową mocno nie tak jest i objawia mu się zalecająca się do niego Celestyna. Tylko że tak się złożyło, że część z tych znajomych (głównie ta, do której się nie przyznaje) siedziała kilka stolików dalej i jakże dojrzale zaczęła rzucać uroczymi komentarzami o dwójce przy barze, dopingując Burroughsa do działania. Wtedy uznał, że coś jest nie tak, skoro jego halucynacja zaczęła się materializować i widzą ją też inni. Na razie jednak bystry umysł zaprzestał na odkryciu tejże poszlaki, pogrążając się z powrotem w spojrzeniu piosenkarki.
Z całym szacunkiem dla niej i jej niepodważalnych wdzięków, ale nie był pewien, czy tej scenerii, w której się znalazł, czasem jednak bliżej nie było do koszmaru, gdyby się tak nad tym dłużej zastanowić, acz przemilczał to - może twór z jego głowy mimo wszystko nie jest w stanie słyszeć jego myśli? Przerosło go to pytanie, aż musiał się napić, żeby schłodzić zwoje mózgowe.
Łypnął na swoją iluzję wnikliwym wzrokiem, chłonąc intensywność, z jaką owijała sobie niesfornego loczka wokół palca, to rzucanie spojrzeń zalotnych i seksowny tembr głosu... niby przypadkiem przysunął się bliżej, również przypadkiem obrócił się w jej stronę, by miała już niczym nieosłonięty widok na wychwalaną przez nią klatę. Po prawdzie nie do końca nawet słuchał tej paplaniny, koncentrując się na niewerbalnych sygnałach, ale detaliczny opis zdarzenia na Sylwestrze sprawił, że poczuł się mocno skonfundowany. Poza tym, otaczające go osoby zdawały się ją widzieć. Zupełnie tak, jakby jakimś cudem była tu naprawdę. Co nawet niewypowiedziane w myślach brzmiało co najmniej absurdalnie, ale...
- Ależ - zreflektował się, używając najbardziej wyszukanego słowa, jakim w tym momencie dysponował i aż się prawie powietrzem udławił, kiedy - brawo, Ty! - dotarło do niego w końcu, że ta oto Celestyna nie jest jednak wytworem jego wyobraźni, a on zabrnął zdecydowanie za daleko w swoich wywodach. - Na mój koszt - zaoferował się, błagając w myślach, żeby było go stać na to, cokolwiek właśnie zamówiła, w Parszywym czymś takim nie dysponowali, a brzmiało kurewsko drogo - ten kabinet sufit gnom - uściślił jeszcze, robiąc się już co najmniej tak czerwony jak wino, które miała wypić. A niech go stado hipogryfów stratuje, znalazł się w barze z Celestyną, będzie z nią pić wino jak ze swoją dziewczyną... na dodatek jeszcze wysyłała mu wcześniej co najmniej dwuznaczne sygnały. - Musi się pani ukrywać, odkąd wystąpiła pani na Sylwestrze? - zniżył nieco głos, przy okazji starając się brzmieć ochryple męsko; naprawdę nie miał pojęcia, co innego miałaby robić w tym barze. - Tak właściwie wciąż mam ją na sobie, choć tego nie widać - widać za to wyraźnie co innego, niby przypadkiem napiął mięśnie akurat teraz - zupełnie nic już sobie nie robiąc z tego, że poza nią pół baru mogło też podziwiać jego muskulaturę, nagle jakoś przestało mu to przeszkadzać - ale ponoć na piętrze, w jednym z pokoi, jest pudło ze zgubionymi rzeczami, powinienem chyba coś tam dla siebie znaleźć - i to nawet nie miała być podstępna próba zaciągnięcia ją w pobliże ustronnego miejsca, po prostu uznał jednak, że może czas znaleźć coś do okrycia się, skoro Gillian zaginęła w akcji. - Może będzie tam też coś nadającego się na scenę - uśmiechnął się, nieco speszony (stan dotychczas praktycznie mu nieznany). Tak właściwie nie wiedział, o czym z nią rozmawiać, więc uczepił się tematu garderoby jak różdżki ratunkowej.
Może Celestyna pomoże mu w wyborze ubrania?
Albo w zdjęciu tego, które wciąż ma na sobie?
Z całym szacunkiem dla niej i jej niepodważalnych wdzięków, ale nie był pewien, czy tej scenerii, w której się znalazł, czasem jednak bliżej nie było do koszmaru, gdyby się tak nad tym dłużej zastanowić, acz przemilczał to - może twór z jego głowy mimo wszystko nie jest w stanie słyszeć jego myśli? Przerosło go to pytanie, aż musiał się napić, żeby schłodzić zwoje mózgowe.
Łypnął na swoją iluzję wnikliwym wzrokiem, chłonąc intensywność, z jaką owijała sobie niesfornego loczka wokół palca, to rzucanie spojrzeń zalotnych i seksowny tembr głosu... niby przypadkiem przysunął się bliżej, również przypadkiem obrócił się w jej stronę, by miała już niczym nieosłonięty widok na wychwalaną przez nią klatę. Po prawdzie nie do końca nawet słuchał tej paplaniny, koncentrując się na niewerbalnych sygnałach, ale detaliczny opis zdarzenia na Sylwestrze sprawił, że poczuł się mocno skonfundowany. Poza tym, otaczające go osoby zdawały się ją widzieć. Zupełnie tak, jakby jakimś cudem była tu naprawdę. Co nawet niewypowiedziane w myślach brzmiało co najmniej absurdalnie, ale...
- Ależ - zreflektował się, używając najbardziej wyszukanego słowa, jakim w tym momencie dysponował i aż się prawie powietrzem udławił, kiedy - brawo, Ty! - dotarło do niego w końcu, że ta oto Celestyna nie jest jednak wytworem jego wyobraźni, a on zabrnął zdecydowanie za daleko w swoich wywodach. - Na mój koszt - zaoferował się, błagając w myślach, żeby było go stać na to, cokolwiek właśnie zamówiła, w Parszywym czymś takim nie dysponowali, a brzmiało kurewsko drogo - ten kabinet sufit gnom - uściślił jeszcze, robiąc się już co najmniej tak czerwony jak wino, które miała wypić. A niech go stado hipogryfów stratuje, znalazł się w barze z Celestyną, będzie z nią pić wino jak ze swoją dziewczyną... na dodatek jeszcze wysyłała mu wcześniej co najmniej dwuznaczne sygnały. - Musi się pani ukrywać, odkąd wystąpiła pani na Sylwestrze? - zniżył nieco głos, przy okazji starając się brzmieć ochryple męsko; naprawdę nie miał pojęcia, co innego miałaby robić w tym barze. - Tak właściwie wciąż mam ją na sobie, choć tego nie widać - widać za to wyraźnie co innego, niby przypadkiem napiął mięśnie akurat teraz - zupełnie nic już sobie nie robiąc z tego, że poza nią pół baru mogło też podziwiać jego muskulaturę, nagle jakoś przestało mu to przeszkadzać - ale ponoć na piętrze, w jednym z pokoi, jest pudło ze zgubionymi rzeczami, powinienem chyba coś tam dla siebie znaleźć - i to nawet nie miała być podstępna próba zaciągnięcia ją w pobliże ustronnego miejsca, po prostu uznał jednak, że może czas znaleźć coś do okrycia się, skoro Gillian zaginęła w akcji. - Może będzie tam też coś nadającego się na scenę - uśmiechnął się, nieco speszony (stan dotychczas praktycznie mu nieznany). Tak właściwie nie wiedział, o czym z nią rozmawiać, więc uczepił się tematu garderoby jak różdżki ratunkowej.
Może Celestyna pomoże mu w wyborze ubrania?
Albo w zdjęciu tego, które wciąż ma na sobie?
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przysuwała się do niego bliżej, coraz bliżej, ciekawskim wzrokiem lustrując klatę Bohatera Celestyny, słuchając tembru jego głosu, wzdychając zapach mężczyzny. Czy Celestyna kiedyś dowie się, że substytut, wytrenowany sobowtór, kradnie jej wielbicieli? Cecilia uważała to za swego rodzaju sprawiedliwość. Nie była bogata ani utalentowana (niech tylko nikt nie każe jej śpiewać!), ale opanowała zdolności aktorskie na tyle, że otrzymywała darmowe drinki, trochę przyjemności z życia i fantastyczne historie do rozplotkowania.
Bohater ogarnął się wreszcie, a Cecille uśmiechnęła się z satysfakcją. Był całkiem uroczy, ona też musiała się przecież nauczyć, jak wymawia się cabernet sauvignon. Pochodziła z mało wyrafinowanego miejsca i nawet jej prawdziwe imię było mało wysublimowane - inicjały Celestyny przyjęła z konieczności.
Kto wie, może ten szorstki Bohater polubiłby prawdziwą ją? Ale nie, nie mogła tego ryzykować. Chłopak nigdy nie pozna jej prawdziwego imienia, a ona nie pozna jego. Nie miała śmiałości pytać, bo może spytała go już Celestyna, wtedy, na scenie?
Jak smakowały jego pocałunki, sztuczne oddychanie? Cecille nie zamierzała tracić przytomności, ale miała nadzieję się wkrótce przekonać.
-Ależ nie trzeba, ależ skoro pan nalega, to dziękuję! - zaświergotała, odrzucając włosy do tyłu. Uniosła do góry kieliszek. -Za nasze spotkanie! - upiła solidny łyk, nieco za duży jak na elegantkę, ale co tam!
Tylko hmm, o co mu chodziło z tym ukrywaniem? Nie orientowała się w posylwestrowej polityce, dla niej zamach był po prostu ale skoro go to podnieca...
-Oczywiście, dlatego przyszłam do tego pubu, tutaj wszyscy są... zupełnie incognito, nieprawdaż? - zapewniła z powagą, przyjmując zaniepokojony wyraz twarzy. -Bo jeśli nie, to pewnie powinnam pójść... na górę, czy coś... - szepnęła, wpatrując się w niego z napięciem.
-O tak, chodźmy na piętro! Pomogę panu i...lepiej zejdę ludziom z oczu. - westchnęła, chwytając go za rękę i kierując się w stronę schodów.
Gdy Keat nachylał się nad skrzynią, Celestyna-Cecille uważnie przyglądała się jego napiętym muskułom i smukłemu ciału. A gdy wyprostował się i spojrzał na nią pytająco, wspięła się na palce i złożyła na jego ustach delikatny pocałunek, wodząc palcami po nagim torsie.
-Ubrania mogą poczekać. Jeszcze panu nie podziękowałam za... bohaterstwo. - wymruczała.
Ta noc zawsze miała dwa scenariusze.
W pierwszym z nich, szlachetny wielbiciel tępiał z wrażenia i rezygnował z niepowtarzalnej okazji. Całowali się jeszcze trochę, albo więcej niż trochę, a potem męski honor brał górę nad chucią i niedoszły kochanek mógł żyć ze świadomością, że odrzucił samą Celestynę.
W drugim wariancie, mężczyzna wykazywał się mniejszą wytrzymałością, a Cecille ochoczo wskakiwała mu w ramiona.
Budziła się zawsze o świcie, zadowolona, ale dziwnie samotna. A potem pisała karteczkę, którą kładła przy poduszce sennego wielbiciela: Nie jestem Celestyną! Ale mam nadzieję, że miło mnie zapamiętasz. Całuski, C.
Platoniczne złudzenia czy namacalna rozkosz? Bajeczna iluzja, czy gorzka prawda?
To od Keata zależało, jak potoczy się to spotkanie.
Bohater ogarnął się wreszcie, a Cecille uśmiechnęła się z satysfakcją. Był całkiem uroczy, ona też musiała się przecież nauczyć, jak wymawia się cabernet sauvignon. Pochodziła z mało wyrafinowanego miejsca i nawet jej prawdziwe imię było mało wysublimowane - inicjały Celestyny przyjęła z konieczności.
Kto wie, może ten szorstki Bohater polubiłby prawdziwą ją? Ale nie, nie mogła tego ryzykować. Chłopak nigdy nie pozna jej prawdziwego imienia, a ona nie pozna jego. Nie miała śmiałości pytać, bo może spytała go już Celestyna, wtedy, na scenie?
Jak smakowały jego pocałunki, sztuczne oddychanie? Cecille nie zamierzała tracić przytomności, ale miała nadzieję się wkrótce przekonać.
-Ależ nie trzeba, ależ skoro pan nalega, to dziękuję! - zaświergotała, odrzucając włosy do tyłu. Uniosła do góry kieliszek. -Za nasze spotkanie! - upiła solidny łyk, nieco za duży jak na elegantkę, ale co tam!
Tylko hmm, o co mu chodziło z tym ukrywaniem? Nie orientowała się w posylwestrowej polityce, dla niej zamach był po prostu ale skoro go to podnieca...
-Oczywiście, dlatego przyszłam do tego pubu, tutaj wszyscy są... zupełnie incognito, nieprawdaż? - zapewniła z powagą, przyjmując zaniepokojony wyraz twarzy. -Bo jeśli nie, to pewnie powinnam pójść... na górę, czy coś... - szepnęła, wpatrując się w niego z napięciem.
-O tak, chodźmy na piętro! Pomogę panu i...lepiej zejdę ludziom z oczu. - westchnęła, chwytając go za rękę i kierując się w stronę schodów.
Gdy Keat nachylał się nad skrzynią, Celestyna-Cecille uważnie przyglądała się jego napiętym muskułom i smukłemu ciału. A gdy wyprostował się i spojrzał na nią pytająco, wspięła się na palce i złożyła na jego ustach delikatny pocałunek, wodząc palcami po nagim torsie.
-Ubrania mogą poczekać. Jeszcze panu nie podziękowałam za... bohaterstwo. - wymruczała.
Ta noc zawsze miała dwa scenariusze.
W pierwszym z nich, szlachetny wielbiciel tępiał z wrażenia i rezygnował z niepowtarzalnej okazji. Całowali się jeszcze trochę, albo więcej niż trochę, a potem męski honor brał górę nad chucią i niedoszły kochanek mógł żyć ze świadomością, że odrzucił samą Celestynę.
W drugim wariancie, mężczyzna wykazywał się mniejszą wytrzymałością, a Cecille ochoczo wskakiwała mu w ramiona.
Budziła się zawsze o świcie, zadowolona, ale dziwnie samotna. A potem pisała karteczkę, którą kładła przy poduszce sennego wielbiciela: Nie jestem Celestyną! Ale mam nadzieję, że miło mnie zapamiętasz. Całuski, C.
Platoniczne złudzenia czy namacalna rozkosz? Bajeczna iluzja, czy gorzka prawda?
To od Keata zależało, jak potoczy się to spotkanie.
I show not your face but your heart's desire
I bez zdolności aktorskich, bez scenicznej wirtuozerii wzroku intensywnego, spod jeszcze nieopuszczonej kurtyny rzęs rzucanego, bez monodramu wytrawnej zdobywczyni męskiego zainteresowania zrobiłby o krok za dużo w jej stronę. Zbyt długo już nie czuł na sobie dotyku kobiecego spojrzenia.
- Za spotkanie - powtórzył, wtórując jej w toaście, a uśmiech, którego nie można by nazwać niewinnym, pojawił się na jego twarzy, gdy otaksował ją, starając się zapamiętać z tej chwili jak najwięcej. Nie patrzył już na nią jak na iluzję, która rozpłynie się nad ranem (choć nie miał najmniejszych wątpliwości, że tak właśnie się stanie, a ona sama prawdziwa będzie tylko przez chwilę), miał ją przed sobą - z jakiegoś powodu tylko dla siebie; z początku myślał, że to tylko chwilowa gra, krótka rozmowa, uzupełniona kilkoma dwuznacznymi uśmiechami; że nie jest aż tak wyzwolona, by zasugerować więcej. Ale zrobiła to. Kim był, żeby zaoponować. Jutro pozostanie im wykląć się z pamięci, jak w tytule jej piosenki.
- Nie sądzę, by możliwe było, by pani obecność w tym miejscu pozostała bez echa, obawiam się, że bycie incognito w pani wykonaniu nie jest możliwe - ale za bardzo zajęty był wpatrywaniem się w jej usta, żeby zastanowić się, czemu jedna z największych gwiazd czarodziejskiej sceny muzycznej siedzi w obskurnym barze bez nikogo, kto wyglądałby na jej obstawę. Albo po prostu członka zespołu. Może chciał uwierzyć w to, co właśnie się działo. - Ale ze strony obecnych tu osób nic pani nie grozi - dodał jeszcze; musiała to wiedzieć, skoro się tu pojawiła. Z jakiegoś jednak powodu wyglądała teraz tak, jakby dopiero dotarło do niej, że nie jest niezauważalna.
Nie spodziewał się aż tak bezpośredniej reakcji - lecz jego dłoń znalazła się w tej należącej do niej, pozwolił się pokierować ku górze; nim jednak udał się tam, zdążył jeszcze zsunąć z dłoni zegarek, zastawiając go u barmana, wciąż łypiącego na niego nieprzychylnie - rachunek ureguluje później, ale teraz jej dłoń, zaskakująco silna, pociągnęła go ku wyjściu z sali. Szła przodem, na linii jego wzroku kokieteryjnie kołysząc biodrami, a on potrzebował całej siły woli, by nie obłapiać jej wzrokiem. Za bardzo.
Skrzynia była tylko pretekstem. Wiedzieli to oboje. Ale uparcie brnął w zaparte, nie czując się na tyle śmiało, by zrobić pierwszy krok w stronę kogoś takiego. Może naprawdę mylnie to wszystko zinterpretował?
Ubrania w istocie mogły poczekać. Jej czekać by nie pozwolił - kiedy tylko zbliżyła się w końcu, a ich oddechy ponownie się znalazły, przestał już dbać o jakiekolwiek pozory. Nie miał w sobie za knuta romantyzmu, ale nie tego szukali. Sprawnie poradził sobie z plątaniną wiążących ją materiałów, niemniej pospiesznie uwalniając siebie ze zbędnego balastu, na chwilę tylko odrywając usta od jej ciała, topionego karmelu rozpływającego się w żarze ciepła iskrzącej bliskości.
Kontrastującym z chłodem zimnej, porannej pościeli. Pustej. Może to wszystko jednak tylko mu się przyśniło. Liścik wsunął się w szczelinę między drewnianymi deskami.
|zt <33
- Za spotkanie - powtórzył, wtórując jej w toaście, a uśmiech, którego nie można by nazwać niewinnym, pojawił się na jego twarzy, gdy otaksował ją, starając się zapamiętać z tej chwili jak najwięcej. Nie patrzył już na nią jak na iluzję, która rozpłynie się nad ranem (choć nie miał najmniejszych wątpliwości, że tak właśnie się stanie, a ona sama prawdziwa będzie tylko przez chwilę), miał ją przed sobą - z jakiegoś powodu tylko dla siebie; z początku myślał, że to tylko chwilowa gra, krótka rozmowa, uzupełniona kilkoma dwuznacznymi uśmiechami; że nie jest aż tak wyzwolona, by zasugerować więcej. Ale zrobiła to. Kim był, żeby zaoponować. Jutro pozostanie im wykląć się z pamięci, jak w tytule jej piosenki.
- Nie sądzę, by możliwe było, by pani obecność w tym miejscu pozostała bez echa, obawiam się, że bycie incognito w pani wykonaniu nie jest możliwe - ale za bardzo zajęty był wpatrywaniem się w jej usta, żeby zastanowić się, czemu jedna z największych gwiazd czarodziejskiej sceny muzycznej siedzi w obskurnym barze bez nikogo, kto wyglądałby na jej obstawę. Albo po prostu członka zespołu. Może chciał uwierzyć w to, co właśnie się działo. - Ale ze strony obecnych tu osób nic pani nie grozi - dodał jeszcze; musiała to wiedzieć, skoro się tu pojawiła. Z jakiegoś jednak powodu wyglądała teraz tak, jakby dopiero dotarło do niej, że nie jest niezauważalna.
Nie spodziewał się aż tak bezpośredniej reakcji - lecz jego dłoń znalazła się w tej należącej do niej, pozwolił się pokierować ku górze; nim jednak udał się tam, zdążył jeszcze zsunąć z dłoni zegarek, zastawiając go u barmana, wciąż łypiącego na niego nieprzychylnie - rachunek ureguluje później, ale teraz jej dłoń, zaskakująco silna, pociągnęła go ku wyjściu z sali. Szła przodem, na linii jego wzroku kokieteryjnie kołysząc biodrami, a on potrzebował całej siły woli, by nie obłapiać jej wzrokiem. Za bardzo.
Skrzynia była tylko pretekstem. Wiedzieli to oboje. Ale uparcie brnął w zaparte, nie czując się na tyle śmiało, by zrobić pierwszy krok w stronę kogoś takiego. Może naprawdę mylnie to wszystko zinterpretował?
Ubrania w istocie mogły poczekać. Jej czekać by nie pozwolił - kiedy tylko zbliżyła się w końcu, a ich oddechy ponownie się znalazły, przestał już dbać o jakiekolwiek pozory. Nie miał w sobie za knuta romantyzmu, ale nie tego szukali. Sprawnie poradził sobie z plątaniną wiążących ją materiałów, niemniej pospiesznie uwalniając siebie ze zbędnego balastu, na chwilę tylko odrywając usta od jej ciała, topionego karmelu rozpływającego się w żarze ciepła iskrzącej bliskości.
Kontrastującym z chłodem zimnej, porannej pościeli. Pustej. Może to wszystko jednak tylko mu się przyśniło. Liścik wsunął się w szczelinę między drewnianymi deskami.
|zt <33
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
wpadamy stąd
Przyglądał się i wsłuchiwał w wymianę - w monolog? - słów między Keatem a antykwariuszem, gdy wzbierała się w nim niemoc wobec stoicyzmu sprzedawcy, zbyt wolny, zbyt niezdecydowany, powinien przejść do działania natychmiast - tymczasem dumał nad tym, jak gdyby Keat zadawał mu pytania na temat istoty wszechświata zamiast prosić o natychmiastową interwencję.
- Pełno tam kurzu - przytaknął słowom towarzysza, kiedy znaleźli się już na zewnątrz. Dość zmarnowali tu czasu - musieli biegnąć czym prędzej dalej. Musieli zdążyć, gdzie dalej? Zrozumiałe mu się wydawało, że nie czekał na odpowiedź - list pośpiesznie otrzymany przez Steffena mówił sam za siebie, na ten od Keata odpisywał właściwie już wychodząc, w biegu. - Musimy się upewnić, że dotarł na czas. Żartujesz? To drugi koniec miasta - mruknął, gdy rozbiegane spojrzenie przetoczyło się przez ulicę przed nimi. Błędny Rycerz? Jeśli nie zabili kierowcy, to pewnie jeździł - ale czy na pewno? Ministerialnych oficjeli ten środek transportu najprawdopodobniej nieszczególnie interesował, a innych...
- Patrz - zwrócił jego uwagę na pobliski sklep, ledwie kilka metrów stąd, przed którym klient zostawił właśnie miotłę, wchodząc do środka. Było w tym pewne ryzyko. Oprócz kradzieży, od której być może zdążą nawiać zanim dawny właściciel się zorientuje, to przez niezwrócenie na siebie uwagi patroli zbyt szybkim lotem. Ale w tym momencie wydawało się chyba najmniejszym złem. - Weźmy ją - Dopiero, gdy dostrzegł zgodę na twarzy Keata, razem pobiegli w jej kierunku - nie za szybko, lekko, by odgłosami kroków nie ściągnąć ku sobie uwagi - pochylając się, gdy mijali okno, niepostrzeżonym gestem chwytając drąg sprzed wejścia, wraz z nim momentalnie znikając za pobliskim zaułkiem:
- Do mnie! - podniesionym szeptem wywołał inkantację, nie zatrzymując się, w biegu łapiąc jej trzon - dawny właściciel mógł zorientować się, że zniknęła, zbyt prędko, a pogoń na samym początku tej drogi nie była im wcale potrzebna. Przecież ją oddamy, szeptał w jego głowie usprawiedliwiający głos nie do końca zadowolonego sumienia. Miotła wydawała się tania, nie była dobrej jakości. Szkoda, lepszą zjawiliby się na miejscu szybciej. - Poprowadzę - zaproponował, wskakując na miotłę. Odbił się od ziemi ledwie mrugnięcie później, dobrze wiedząc, że Keat zdąży zająć miejsce. Zacisnął dłonie wokół drewna mocno, ze świstem rozpędzając ją tak mocno, jak mocno był w stanie - może nawet zbyt mocno, biorąc pod uwagę jej możliwości. Nie wylatuj ponad budynki, klucz wciąż bocznymi ulicami - nie zwracaj zbędnej uwagi. Starał się przelatywać ponad ulicami, na których rzadko widywał patrole, trzymać się blisko ziemi, ścigając się z czasem w walce o ludzkie życie. Do Enfield było co prawda daleko, ale miotła pozwalała zaoszczędzić drogi, przelatując nad mostami i nie klucząc w zawiłych zaułkach, kilka szaleńczych uderzeń wiatru i parę gwałtownych zakrętów później znaleźli się nad ogrodem botanicznym.
- Którędy teraz? - zapytał Keata, w ukrytym pubie też nigdy nie był, kierując miotłę zgodnie ze wskazówkami jego towarzysza. Porzucili ją za rogiem (chyba jednak jej nie oddadzą) pozbywając się kradzionego balastu w odpowiedniej odległości dzielącej ich od kryjówki. - Wygląda jeszcze gorzej od tamtej ksiegarni - mruknął, poprowadzony przez druha znalazłszy się przed odpowiednim sklepem o niezbyt zachęcającej wystawie.
Przyglądał się i wsłuchiwał w wymianę - w monolog? - słów między Keatem a antykwariuszem, gdy wzbierała się w nim niemoc wobec stoicyzmu sprzedawcy, zbyt wolny, zbyt niezdecydowany, powinien przejść do działania natychmiast - tymczasem dumał nad tym, jak gdyby Keat zadawał mu pytania na temat istoty wszechświata zamiast prosić o natychmiastową interwencję.
- Pełno tam kurzu - przytaknął słowom towarzysza, kiedy znaleźli się już na zewnątrz. Dość zmarnowali tu czasu - musieli biegnąć czym prędzej dalej. Musieli zdążyć, gdzie dalej? Zrozumiałe mu się wydawało, że nie czekał na odpowiedź - list pośpiesznie otrzymany przez Steffena mówił sam za siebie, na ten od Keata odpisywał właściwie już wychodząc, w biegu. - Musimy się upewnić, że dotarł na czas. Żartujesz? To drugi koniec miasta - mruknął, gdy rozbiegane spojrzenie przetoczyło się przez ulicę przed nimi. Błędny Rycerz? Jeśli nie zabili kierowcy, to pewnie jeździł - ale czy na pewno? Ministerialnych oficjeli ten środek transportu najprawdopodobniej nieszczególnie interesował, a innych...
- Patrz - zwrócił jego uwagę na pobliski sklep, ledwie kilka metrów stąd, przed którym klient zostawił właśnie miotłę, wchodząc do środka. Było w tym pewne ryzyko. Oprócz kradzieży, od której być może zdążą nawiać zanim dawny właściciel się zorientuje, to przez niezwrócenie na siebie uwagi patroli zbyt szybkim lotem. Ale w tym momencie wydawało się chyba najmniejszym złem. - Weźmy ją - Dopiero, gdy dostrzegł zgodę na twarzy Keata, razem pobiegli w jej kierunku - nie za szybko, lekko, by odgłosami kroków nie ściągnąć ku sobie uwagi - pochylając się, gdy mijali okno, niepostrzeżonym gestem chwytając drąg sprzed wejścia, wraz z nim momentalnie znikając za pobliskim zaułkiem:
- Do mnie! - podniesionym szeptem wywołał inkantację, nie zatrzymując się, w biegu łapiąc jej trzon - dawny właściciel mógł zorientować się, że zniknęła, zbyt prędko, a pogoń na samym początku tej drogi nie była im wcale potrzebna. Przecież ją oddamy, szeptał w jego głowie usprawiedliwiający głos nie do końca zadowolonego sumienia. Miotła wydawała się tania, nie była dobrej jakości. Szkoda, lepszą zjawiliby się na miejscu szybciej. - Poprowadzę - zaproponował, wskakując na miotłę. Odbił się od ziemi ledwie mrugnięcie później, dobrze wiedząc, że Keat zdąży zająć miejsce. Zacisnął dłonie wokół drewna mocno, ze świstem rozpędzając ją tak mocno, jak mocno był w stanie - może nawet zbyt mocno, biorąc pod uwagę jej możliwości. Nie wylatuj ponad budynki, klucz wciąż bocznymi ulicami - nie zwracaj zbędnej uwagi. Starał się przelatywać ponad ulicami, na których rzadko widywał patrole, trzymać się blisko ziemi, ścigając się z czasem w walce o ludzkie życie. Do Enfield było co prawda daleko, ale miotła pozwalała zaoszczędzić drogi, przelatując nad mostami i nie klucząc w zawiłych zaułkach, kilka szaleńczych uderzeń wiatru i parę gwałtownych zakrętów później znaleźli się nad ogrodem botanicznym.
- Którędy teraz? - zapytał Keata, w ukrytym pubie też nigdy nie był, kierując miotłę zgodnie ze wskazówkami jego towarzysza. Porzucili ją za rogiem (chyba jednak jej nie oddadzą) pozbywając się kradzionego balastu w odpowiedniej odległości dzielącej ich od kryjówki. - Wygląda jeszcze gorzej od tamtej ksiegarni - mruknął, poprowadzony przez druha znalazłszy się przed odpowiednim sklepem o niezbyt zachęcającej wystawie.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Dopiero teraz to dostrzegł; miotła stała niedbale oparta o witrynę sklepową, a jej właściciel wydawał się całkowicie pochłonięty rozmową ze sklepikarzem. Skinął nieznacznie głową; to było najszybsze rozwiązanie, więc właściwe, choć moralnie wątpliwe. Dotarli tam w oka mgnieniu; wskoczył na przywołaną przez Marcela miotłę, zajmując miejsce tuż za nim i chwytając się mocno lewą dłonią za rączkę - tak, by prawą mieć wciąż do dyspozycji; by móc nią czarować, gdyby zaszła taka potrzeba. - Nie lećmy lepiej zbyt wysoko - rzucił jeszcze; nie miał pojęcia, jak wygląda kontrolowanie, kto przemieszcza się nad Londynem - on zazwyczaj poruszał się w trzewiach ziemi, jak najbliższej niej, twardo stąpając po gruncie. - Ta twoja... dziewczyna - przypomniało mu się nagle, gdzieś pomiędzy urywanymi wymianami zdań, dotyczącymi kolejnej uliczki, w którą muszą skręcić - wiesz... czemu wyszła za tamtego? - dokończył mało taktownie, atakując bezpośrednio. Najwyżej Marcel powie mu, że to nie jego sprawa. - Tam, w tę wąską uliczkę - która wygląda tak, jakby nikt już tu nie mieszkał.
Już czując grunt pod nogami podeszli do budynku, który przypominał opuszczony sklep, i zatrzymali się tuż przy wystawie. Keat spojrzał się na figurkę przestawiającą starszą kobietę, a potem kątem oka na Marcela. - Ukradłeś mój kociołek, ale nie możesz mieć mojego serca - kącik ust zadrżał w chwilowym rozbawieniu, gdy zorientował się, jak to musiało wyglądać z perspektywy sojusznika, lecz już chwilę później wszystko było jasne. Figurka zapraszająco wskazała na otwierające się przed nimi drzwi. Za nimi znajdował się schludny pub, skromnie urządzony. Niewiele osób było w środku. Poczuł na sobie spojrzenia zgromadzonych, rozpoznał jakieś dwie twarze, a zaraz potem... ktoś wyłonił się z lewej strony, zza szafy, z różdżką w ręku.
Caleb.
- To... - Marcel; urwał, zdając sobie sprawę, że przedstawianie ich sobie prawdziwymi imionami to kiepski pomysł - zaufany człowiek - rzucił pospiesznie, wyczuwając nerwowość w jego ruchach. To dobrze. Wbrew pozorom. To oznaczało, że przeczytał list.
- Dotarłem tu chwilę wcześniej, napisałem najpierw do kilku osób, skąd ta informacja? - blondyn, mniej więcej w ich wieku, obrzucił ich spojrzeniem, które domagało się jakichkolwiek wyjaśnień.
- Od naszego człowieka - powiedział tylko, nie decydując się na wyjawienie czegokolwiek więcej - zrobiliśmy maraton po mieście, ktoś musi się zająć egzemplarzami Proroka z Ukrytego, a my lecimy dalej, Pod Raptuśnikiem jeszcze chyba nie wiedzą, a to kawałek stąd - Caleb pokiwał tylko z niedowierzaniem głową, nie do końca przyjmując tak lakoniczną odpowiedź, ale chyba zrozumiał, że innej nie uzyska. Nie w tym momencie. Nie, zanim sam Keat nie będzie wiedział czegokolwiek więcej, co pozwoli mu spojrzeć na tę całą sytuację z dystansu. - Porozmawiam z właścicielami, a wy weźcie świstoklik, kapsel po piwie, który leży w pokoju mojej dziewczyny, na piętrze, pokój numer trzy, jej teraz tam nie ma, ale klucz do drzwi jest pod wycieraczką - konspiracja po całości - tylko nie pomylcie z zepsutym otwieraczem do wina, to inny świstoklik, kapsel zabierze was do Raptuśnika, uliczkę dalej, do zaułka, traficie stamtąd bez trudu, ale wisisz mi przysługę, no i po tej całej akcji liczę na jakieś wyjaśnienia... a teraz spadajcie już, zajmę się tu wszystkim - Keat rzucił mu jeszcze pospiesznie dziękuję, wbiegając po schodach na górę. Dopiero przed pokojem numer sześć zorientował się, że spędził tu już kiedyś jedną noc... odchrząknął, wchodząc do pomieszczenia, które pospiesznie przeskanował wzrokiem. Nikogo w środku. A drobiazgi, o którym wspomniał Caleb, leżały na miejscu. - Hasło, które trzeba powiedzieć figurce, zawsze ukryte jest na dwunastej stronie nowego Proroka, to tytuł artykułu, ale nie pytaj, czego dotyczył ten z dzisiejszego wydania, nie mam pojęcia - rzucił jeszcze, gdyby Marcel chciał tu kiedyś wrócić, szukając kontaktu albo bezpiecznego miejsca. - Dobra, to ten kapsel, na trzy... dwa... jeden... teraz - powiedział, w tym samym momencie, co Marcel, dotykając pozostałości po kremowym piwie.
Coś nimi szarpnęło, a świat rozmył się w wielu barwach.
Trafili do czerni. Do ciemnego zaułka, zagraconego wielogabarytowymi śmieciami, które bez wątpienia leżały już tu długo. W tym samym momencie z prawej strony dobiegł ich krzyk, przerażający, dźwięczący w uszach krzyk dziecka. - Sprawdzę to lepiej... - może to nie był najlepszy pomysł, ale nie mógł tak tego zostawić, nic się nie stanie, jeśli rozdzielą się na chwilę... chyba - to jest tam, na lewo, poproś o kartę duńskich alkoholi, zaraz tam do ciebie dojdę - rzucił, samemu skręcając w przeciwnym kierunku.
ztx2, dotarliśmy tu
Już czując grunt pod nogami podeszli do budynku, który przypominał opuszczony sklep, i zatrzymali się tuż przy wystawie. Keat spojrzał się na figurkę przestawiającą starszą kobietę, a potem kątem oka na Marcela. - Ukradłeś mój kociołek, ale nie możesz mieć mojego serca - kącik ust zadrżał w chwilowym rozbawieniu, gdy zorientował się, jak to musiało wyglądać z perspektywy sojusznika, lecz już chwilę później wszystko było jasne. Figurka zapraszająco wskazała na otwierające się przed nimi drzwi. Za nimi znajdował się schludny pub, skromnie urządzony. Niewiele osób było w środku. Poczuł na sobie spojrzenia zgromadzonych, rozpoznał jakieś dwie twarze, a zaraz potem... ktoś wyłonił się z lewej strony, zza szafy, z różdżką w ręku.
Caleb.
- To... - Marcel; urwał, zdając sobie sprawę, że przedstawianie ich sobie prawdziwymi imionami to kiepski pomysł - zaufany człowiek - rzucił pospiesznie, wyczuwając nerwowość w jego ruchach. To dobrze. Wbrew pozorom. To oznaczało, że przeczytał list.
- Dotarłem tu chwilę wcześniej, napisałem najpierw do kilku osób, skąd ta informacja? - blondyn, mniej więcej w ich wieku, obrzucił ich spojrzeniem, które domagało się jakichkolwiek wyjaśnień.
- Od naszego człowieka - powiedział tylko, nie decydując się na wyjawienie czegokolwiek więcej - zrobiliśmy maraton po mieście, ktoś musi się zająć egzemplarzami Proroka z Ukrytego, a my lecimy dalej, Pod Raptuśnikiem jeszcze chyba nie wiedzą, a to kawałek stąd - Caleb pokiwał tylko z niedowierzaniem głową, nie do końca przyjmując tak lakoniczną odpowiedź, ale chyba zrozumiał, że innej nie uzyska. Nie w tym momencie. Nie, zanim sam Keat nie będzie wiedział czegokolwiek więcej, co pozwoli mu spojrzeć na tę całą sytuację z dystansu. - Porozmawiam z właścicielami, a wy weźcie świstoklik, kapsel po piwie, który leży w pokoju mojej dziewczyny, na piętrze, pokój numer trzy, jej teraz tam nie ma, ale klucz do drzwi jest pod wycieraczką - konspiracja po całości - tylko nie pomylcie z zepsutym otwieraczem do wina, to inny świstoklik, kapsel zabierze was do Raptuśnika, uliczkę dalej, do zaułka, traficie stamtąd bez trudu, ale wisisz mi przysługę, no i po tej całej akcji liczę na jakieś wyjaśnienia... a teraz spadajcie już, zajmę się tu wszystkim - Keat rzucił mu jeszcze pospiesznie dziękuję, wbiegając po schodach na górę. Dopiero przed pokojem numer sześć zorientował się, że spędził tu już kiedyś jedną noc... odchrząknął, wchodząc do pomieszczenia, które pospiesznie przeskanował wzrokiem. Nikogo w środku. A drobiazgi, o którym wspomniał Caleb, leżały na miejscu. - Hasło, które trzeba powiedzieć figurce, zawsze ukryte jest na dwunastej stronie nowego Proroka, to tytuł artykułu, ale nie pytaj, czego dotyczył ten z dzisiejszego wydania, nie mam pojęcia - rzucił jeszcze, gdyby Marcel chciał tu kiedyś wrócić, szukając kontaktu albo bezpiecznego miejsca. - Dobra, to ten kapsel, na trzy... dwa... jeden... teraz - powiedział, w tym samym momencie, co Marcel, dotykając pozostałości po kremowym piwie.
Coś nimi szarpnęło, a świat rozmył się w wielu barwach.
Trafili do czerni. Do ciemnego zaułka, zagraconego wielogabarytowymi śmieciami, które bez wątpienia leżały już tu długo. W tym samym momencie z prawej strony dobiegł ich krzyk, przerażający, dźwięczący w uszach krzyk dziecka. - Sprawdzę to lepiej... - może to nie był najlepszy pomysł, ale nie mógł tak tego zostawić, nic się nie stanie, jeśli rozdzielą się na chwilę... chyba - to jest tam, na lewo, poproś o kartę duńskich alkoholi, zaraz tam do ciebie dojdę - rzucił, samemu skręcając w przeciwnym kierunku.
ztx2, dotarliśmy tu
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wyjątkowa sytuacja wymagała wyjątkowych działań. Nie wiadomo było, w czyje dokładnie ręce trafiło wysłane przez Steffena Cattermole wydanie Proroka Codziennego, w którym znajdowały się informacje dotyczące kryjówek — ani co znalazca postanowi z nią zrobić. Dzięki gazecie Zakon Feniksa mógł dotrzeć do ludzi poszukujących schronienia, ich pomocy lub potrzebujących szybkiej ucieczki z zagrożonych terenów, a teraz, kiedy informacja znalazła się w rękach rodzin otwarcie sympatyzujących z aktualną władzą i popierających działania Lorda Voldemorta, wszystkim, którzy gromadzili się w tych, a także innych znanym rebeliantom lokacjach, groziło potworne niebezpieczeństwo. Zaalarmowani przez samego sprawcę Zakonnicy, dowiedziawszy się o dramatycznej sytuacji od razu podjęli odpowiednie kroki i wyruszyli do jednego z takich miejsc.
W ukrytym pubie Marcel i Keaton spotkali znajomego Burroughsa, który odpowiadał za wciągnięcie go w kolportaż nielegalnej gazety. Przekazawszy mu informacje o spalonych kryjówkach zniknęli świstoklikiem. Zaniepokojony sytuacją Caleb zadbał o to, by wszystkie egzemplarze najnowszego wydania Proroka Codziennego zostały zniszczone. Komu tylko mógł przekazał też, by unikał dotychczasowych krówek.
W ukrytym pubie Marcel i Keaton spotkali znajomego Burroughsa, który odpowiadał za wciągnięcie go w kolportaż nielegalnej gazety. Przekazawszy mu informacje o spalonych kryjówkach zniknęli świstoklikiem. Zaniepokojony sytuacją Caleb zadbał o to, by wszystkie egzemplarze najnowszego wydania Proroka Codziennego zostały zniszczone. Komu tylko mógł przekazał też, by unikał dotychczasowych krówek.
Ukryty pub
Szybka odpowiedź