Wydarzenia


Ekipa forum
Pod Raptuśnikiem
AutorWiadomość
Pod Raptuśnikiem [odnośnik]16.07.19 21:28
First topic message reminder :

Pod Raptuśnikiem

★★
Czarodziejski pub, zlokalizowany na obrzeżach Londynu, swoją nazwę zawdzięcza porastającym prowadzącą do niego drogę drzewom raptuśnika (obwieszonym ostrzeżeniami, przestrzegającymi przed zjadaniem charakterystycznych, kropkowanych listków); schowany za ścianą zieleni tak dokładnie, że z głównej ulicy jest niemal niewidoczny, mimo to od lat przyciąga do siebie liczną, stałą klientelę, lubującą się w serwowanych tutaj, tradycyjnych czarodziejskich trunkach – głównie piwie. Wnętrze budynku składa się z kilku kameralnych pomieszczeń, w których porozstawiano okrągłe, drewniane stoliki o wypolerowanych blatach, otoczone krzesłami i stołkami pochodzącymi z różnych kompletów. W każdej z sal znajduje się niewielki kominek (niepodłączony do sieci Fiuu), a kamienne ściany przyozdobione są fotografiami i portretami sławnych czarodziejów i czarownic, którzy odwiedzili pub.
Niewielu z odwiedzających wie, że właściciele Raptuśnika (starsze małżeństwo, które na skutek działań obecnego rządu utraciło obu dorosłych już synów – aurorów) zajmują się w tajemnicy dystrybucją nielegalnego już Proroka Codziennego. Najnowsze wydanie gazety można przeczytać na miejscu: wystarczy, że przy składaniu zamówienia użyje się tajnego hasła, prosząc o podanie karty duńskich alkoholi. Wszystkie egzemplarze w istocie wyglądają dla postronnego obserwatora jak piwne menu, ale gdy czytający weźmie je do rąk, ujawnia się ukryty pod zaklęciami tekst artykułów. Otrzymanej gazety nie wolno wynieść poza lokal, a po przeczytaniu powinno się zwrócić ją właścicielom – lub spalić, wrzucając do jednego z zawsze płonących kominków.

W lokacji można przeczytać najnowszego Proroka Codziennego.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:33, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
pod raptuśnikiem - Pod Raptuśnikiem - Page 5 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Pod Raptuśnikiem [odnośnik]27.08.24 16:00
Odkąd przeniósł się do Londynu nie uśmiechał się tak, jak teraz. Cwany wyraz twarzy nie schodził z ust, gdy przyglądał się uważnie Cecilowi. W Dolinie Godryka miał go na wyciągnięcie ręki, mogąc dręczyć w każdy wieczór, który nie spędzał w Londynie u Marcela, a teraz sytuacja uległa zmianie, a on jeszcze nie zdążył się przyzwyczaić. Cieszył się z tego spotkania jak zawsze, gdy spotykał przyjaciół po wydarzeniach dręczących duszę i myśli. Przyglądał mu się uważnie, błądząc ciemnym spojrzeniem po jego twarzy. Trudno mu było realnie osądzić jego aparycję, nigdy się nad tym nie zastanawiał, nigdy nie patrzył na przyjaciół w ten sposób, ale miał podobnie jak Marcel jasne oczy, przenikliwe, mądre i czujne. Włosy miał mniej imponujące, całkiem zwyczajne, przez co on sam nie wyróżniał się raczej z tłumu, ale zawsze wierzył, że poezja chwytała kobiece serca tak bardzo, że tchnięty darem Caradog musiał mieć swoje fanki, nawet jeśli nie był tego świadom — nie był, to oczywiste. Każdy rumieniec i każdy niemrawy uśmiech to sugerował.
— Dlaczego ty nie masz dziewczyny? — spytał w końcu z dziecinną szczerością, unosząc brew. Wiedział, dlaczego nie radził mu by sobie ją znalazł, Jego serce naigrywało się z niego, a los drwił nieustannie, nic nie układało się po jego myśli. I choć zadał mu to kluczowe pytanie, znał przecież odpowiedź. Nawet jeśli otaczały go kobiety zainteresowane, żadna nie była wystarczająco nowoczesna i otwarta, by wziąć sprawy we własne ręce. — Ona poradziłaby sobie z tobą — odparł od razu. Imogen była inna niż arystokratki, które pamiętał ze szkoły. Nigdy nie wydawała się wycofana, była pewna siebie, parła do przodu. Nawet jeśli tamtej nocy postanowiła się zabawić jego kosztem sam był w miejscu, w którym mógł odpowiedzieć jej tym samym. Nie miał żadnych nadziei i oczekiwań, pragnął jedynie zabawy i miło spędzonego wieczoru. Nie spuścił z niego wzroku też wtedy, gdy temat przeoczył się na rebelię. Wzruszył tylko ramionami lekko, poważniejąc, trochę posępniejąc. — Ja też nie wiem, Cecil — wyznał cicho, prawie szeptem i z nie mniejszym wstydem niż on. Patrzył jednak na niego z bezradnością, tak jak młodszy kolega patrzył na starszego, licząc, że jeśli on mu nie wskaże drogi to może odnajdą ją razem. Był ostrożniejszy, bardziej zdystansowany niż Caradog. Ten chłonął idee i pomysły jak twórca wenę, pozwalał by napełniały go wiarą i niezłomnością. On sam się chronił przed nimi, powoli opuszczał mury. Zaśmiał się, słysząc jego pytanie, nie do końca zrozumiał jego obawy. Nigdy nie pomyślałby, że Marcel mógłby kogoś za cokolwiek skarcić, choć dzieliła ich przepaść w zaangażowaniu w rebelię byli przyjaciółmi, nie uczniem i mistrzem.— Pewnie, że tak. Dlaczego miałby to przed tobą ukrywać? — Nie miał w sobie na tyle samokrytyki, by w ogóle brać pod uwagę, że mogli zrobić coś niewłaściwego, a Marcel z jakiegokolwiek powodu byłby w pozycji, by zwrócić im uwagę. Zawsze robili głupoty razem, czemu tym razem miałoby być inaczej? Cecil był od nich starszy, ale nigdy im nie psioczył nad uchem. Dlatego się przyjaźnili. — Och! — Jęknął, gdy wyjaśnił mu kwestię ody. Otworzył usta i oczy szeroko, na chwilę się zapowietrzając, po czym wybuchnął śmiechem, doceniając kwestię żartu dopiero, gdy został wyjaśniony. — Czyli jak zagram ci pieśń, nazywając ją "ku chwale poety Cecila" to będzie to oda? Oda do Cecila? — zaśmiał się, patrząc na niego z błyskiem w oczach. Chciałby umieć pisać. — Stworzę kiedyś taką dla ciebie. Szkoda, że nie przetrwa próby czasu i umrze razem ze mną — dodał zaraz z nostalgią w głosie. — Twoje wiersze mogą być nieśmiertelne. Kiedy umrzesz właśnie to po sobie zostawisz innym. Swoją twórczość. Dowody na to, że istniałeś i to wszystko, co opiszesz się wydarzyło. — Po nim zostanie być może echo i to tylko niosące się krótki czas. Musiał pisać. Musiał tworzyć. Żeby udokumentować to wszystko co miało miejsce, co się działo. Mówiono, że historia się rozgrywa na ich oczach, byli częścią wielkich zmian, wojna wszystko wywracała do góry nogami. Mogli pozwolić by pisali tylko o niej ci wpływowi, fałszując rzeczywistość. A mogli pisać prawdę. Wyszczerzył się szeroko, widząc jego dłoń. Napluł w swoją i uścisnął jego w geście pieczętującym obietnicę. Ważniejszą niż wszystko inne. Byli w tym razem, mieli być w tym razem już zawsze. — Zgoda — odparł dziarsko z szerokim uśmiechem. Patrzył na niego z wdzięcznością. Wątpił, by Cecil zdawał sobie sprawę z tego, jak wiele jego towarzystwo bezpieczeństwa i stałości wprowadzało w jego zmienne i pełne niespodzianek życie. — Czasem, jako ktoś obcy nie porwiesz tłumu, może twój wiersz nie trafi do każdego. Ale umiesz trafić do konkretnych ludzi. Tak jak wiem, że przyjdzie dzień, w którym każesz komuś się nie poddawać w taki sposób, że uwierzy w każde jedno twoje słowo. Na skraju, w chwili całkowitej rezygnacji, uczucia porażki, zniechęcenia. Przyjdzie taki dzień, Cecil i to właśnie ty i to co mówisz i jak mówisz trafi tam gdzie trzeba. I to będzie warte więcej niż sto obcych osób, które jednym uchem to wpuszczą, a drugim wypuszczą. — Potrafił to sobie wyobrazić bez trudu i był święcie przekonany o słuszności własnych słów. Nie wiedział, czy zwątpienie Cecila w to, co robił było czymś poważnym, czy tylko zepchnięciem poezji na dalsze tory, bo rozsądek brał górę, ale wiedział, że nie mógł mu pozwolić zwątpić w siłę własnych słów. — Jeśli umrę to na moim grobie musisz wyrecytować jakiś wesoły wiersz. A potem zgodnie z cygańską tradycją napić się i podzielić napitkiem z ziemią, w której mnie pochowanie. Zgoda? — spytał rozbawiony, nie do końca poważnie myśląc o własnej śmierci w ten sposób. — To nieprawda. A nawet jeśli trochę to bez poezji żaden z nich nigdy sobie tego nie uświadomi. To jak z piosenkami. Nucisz je czy jesteś smutny, czy szczęśliwy, zły, czy rozdarty. One po prostu wyrażają to lepiej, łatwiej. Świat bez poetów byłby nudny, smutny i byle jaki. Każdy potrzebuje wyjątkowości. Nie wiem, jak się umiera, ale gdybym miał umrzeć, chciałbym słyszeć fanfary i pieść bojową lub słowa jakiegoś przywódcy, który by mnie przekonał, że warto. Temu też może służyć poezja. potwierdzaniu tego, co wszyscy powinni wiedzieć. Po prostu, każdy tego potrzebuje jakoś. Z melodia, czy bez. To wszystko chyba może być poezją. Pięknem samym w sobie. Kwiatem rosnącym na zgliszczach. — Spuścił w końcu wzrok na kufel piwa i upił łyk. Pokiwał głową powoli. Zgadzał się z nim też, nie umiałby temu zaprzeczyć. I wiedział, co miał na myśli. Cecil był odważny, że się na to decydował. Miał nienajgorzej życie, pracę, niezły rodowód, który w tym świecie coś znaczył. A jednak decydował się na walkę. Nic o niej nie wiedząc. Spojrzał mu w oczy z lekkim uśmiechem. — Już jesteś przykładem — wyznał cicho. Imponował mu. Zawstydzał go. Piwo wystarczyło, by pozwolić sobie na tak subtelne wyznanie, przyznanie się do czegoś wstydliwego. — Wynieśliśmy się z Doliny — powiedział w końcu smętnie, opuszczając wzrok na blat. — Właściwie... wyrzucono nas. Dwóch aurorów pojawiło się w domu, w którym mieszkaliśmy. Powiedzieli, że... zajęliśmy go bezprawnie — co było prawdą, nigdy się tego nie wypierał; każdy wiedział, że nie było ich stać na dom, ale sądził, że w trakcie wojny, był jednym z wielu i nikomu to nie robiło różnicy. — Powiedzieli, że należał do jakiejś mentorki zakonu i bezcześcimy to miejsce. Wyrzucili nas. Tuż przed godziną policyjną. Wyrzucili dziewczyny na bruk, na noc. — Jego siostrę, żonę i małą córeczkę. Gilly była maleńka, bez zmrużenia okiem kazali im się wynieść. Wstyd mieszkał się z gniewem, gdy to mówił. Wcześniej nie chciał mu tego mówić, było mu głupio, ale przyjaźnili się. Powinien to usłyszeć od niego.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe

Strona 5 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5

Pod Raptuśnikiem
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach