Sala balowa
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Sala balowa
Kurz nie zdołał osiąść na gładkiej posadzce, chociaż wydawałoby się, iż pomieszczenie pyszniące się subtelnym bogactwem materiałów, jak i tradycyjnego, zaskakująco przyjemnego wystroju utrzymanego w ciemnych barwach — będzie należało do mało używanych, a przy tym niewiele bardziej reprezentatywnych. Nic bardziej mylnego, bowiem choć pozorna skromność wyziera z sali balowej, tak szczegóły zdobień, szczególnie witraży okien potrafią zaprzeć dech w piersi. Co więcej, mrok, który otula Durham, nie jest tutaj aż tak przytłaczający za sprawą żyrandoli oraz licznych kandelabrów.
|3.10.1957
Miała nie rzucać się w oczy, miała grzecznie czekać na matulę kiedy ta załatwi sprawy z lordem Edgarem Burke. Sama nazwa sprawiała, że odruchowo chciała dygać. Nie często miała okazję znajdować się w takim miejscu jak to, a ilekroć Cassandra była wzywana przez kogoś z Durham zabierała córkę ze sobą. To było miejsce jak bajek, które opowiadały ciotki, tak właśnie sobie je wyobrażała. Wielkie zamczysko z duchami, tajemnymi przejściami, z sekretami, które tylko czekają na odkrycie.
Matula zostawiła ją w kuchni w towarzystwie skrzatów i służby, która dała dziecku mleka oraz coś słodkiego. Słodkiego! Widziała pełną spiżarnię jedzenia oraz czuła pyszne zapachy obiadu, który mieli zjeść domownicy. Była bardzo ciekawa tego jak się żyje w takim miejscu. Siedząc na krześle majtała nogami nad ziemią i popijała mleko ze szklanki. Wtedy też dojrzała kota, który kręcił się po kuchni niczym pan i władca tego miejsca. Lubiła zwierzęta, zawsze chętnie obserwując ich zachowania i reakcję, mogła to robić godzinami. Kot niespiesznie podszedł do dziewczynki i przez chwilę przyglądał się jej badawczo, po czym wskoczył na blat stołu mrucząc cicho. Lysa wyciągnęła ostrożnie dłoń aby pogłaskać zwierzę, które pozwoliło na tą nieśmiało pieszczotę. Końcówka ogona drgała jakby stworzenie do końca nie wiedziało czy jest zadowolone z całej sytuacji. Kot zeskoczył nagle na ziemię i obejrzał się na dziewczynkę żółtymi ślepiami. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem aż w końcu córka Cassandry zsunęła się z krzesła wiedziona odruchem i poczuciem, że powinna pójść za kotem. A ten ruszył od razu. Krok za krokiem, nie powstrzymywana przez nikogo wyszła z kuchni by podążać za zwierzęciem, które prowadziło ją zawiłymi, ciemnymi korytarzami zamczyska. Czy wyruszała na kolejną swoją przygodę? Czy miała odkryć jakieś tajemnice? Czy to zwykła dziecięca ciekawość pchała ją do tego zachowania? Nie patrzyła gdzie idzie, to kot był jej przewodnikiem po tym miejscu, musiał ją gdzieś prowadzić, koty tak miały. Nigdy nie włóczyły się bez celu. Lysandra była przekonana, że widzą inne światy, wtem zatrzymała się gwałtownie kiedy zobaczyła gdzie się znajduje. Przed chwilą prześlizgnęła się przez wysokie, ciężkie rzeźbione drzwi aby znaleźć się w prawdziwej Sali balowej. Wiedziała, że tak wyglądają, widziała na obrazkach i w bajkach też je tak opisywali. Wysokie, strzeliste okna, kandelabry, piękna posadzka, brakowało tylko gości i muzyki. Poderwała głowę do góry, a jej oczy spoczęły na zdobionym suficie. Kot otarł się o jej nogi i podreptał do jednego z okien, jakby chciał aby Lysandra zrobiła to samo. Usłuchała, nie mogła inaczej. Ostrożnie stawiając kroki podeszła do okna by wyjrzeć na rozległe wzgórza hrabstwa pokryte teraz cienką warstwą mgły. Zaczarowane Wzgórza – to była pierwsza myśl jaka pojawiła się w jej głowie, a może – Tajemnicze? Ciche? Szepczące? Śpiące?
W jej głowie zaczęły pojawiać się wspomnienia z bajek na dobranoc, których słuchała z taką przyjemnością. Czy właśnie znalazła się w swojej własnej bajce? Z rozmyślań oderwał ją odgłos kroków za plecami. Odwróciła się gwałtownie aby spotkać się ze wzrokiem ciemnowłosej dziewczynki, nie wiele starszej od niej samej.
Miała nie rzucać się w oczy, miała grzecznie czekać na matulę kiedy ta załatwi sprawy z lordem Edgarem Burke. Sama nazwa sprawiała, że odruchowo chciała dygać. Nie często miała okazję znajdować się w takim miejscu jak to, a ilekroć Cassandra była wzywana przez kogoś z Durham zabierała córkę ze sobą. To było miejsce jak bajek, które opowiadały ciotki, tak właśnie sobie je wyobrażała. Wielkie zamczysko z duchami, tajemnymi przejściami, z sekretami, które tylko czekają na odkrycie.
Matula zostawiła ją w kuchni w towarzystwie skrzatów i służby, która dała dziecku mleka oraz coś słodkiego. Słodkiego! Widziała pełną spiżarnię jedzenia oraz czuła pyszne zapachy obiadu, który mieli zjeść domownicy. Była bardzo ciekawa tego jak się żyje w takim miejscu. Siedząc na krześle majtała nogami nad ziemią i popijała mleko ze szklanki. Wtedy też dojrzała kota, który kręcił się po kuchni niczym pan i władca tego miejsca. Lubiła zwierzęta, zawsze chętnie obserwując ich zachowania i reakcję, mogła to robić godzinami. Kot niespiesznie podszedł do dziewczynki i przez chwilę przyglądał się jej badawczo, po czym wskoczył na blat stołu mrucząc cicho. Lysa wyciągnęła ostrożnie dłoń aby pogłaskać zwierzę, które pozwoliło na tą nieśmiało pieszczotę. Końcówka ogona drgała jakby stworzenie do końca nie wiedziało czy jest zadowolone z całej sytuacji. Kot zeskoczył nagle na ziemię i obejrzał się na dziewczynkę żółtymi ślepiami. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem aż w końcu córka Cassandry zsunęła się z krzesła wiedziona odruchem i poczuciem, że powinna pójść za kotem. A ten ruszył od razu. Krok za krokiem, nie powstrzymywana przez nikogo wyszła z kuchni by podążać za zwierzęciem, które prowadziło ją zawiłymi, ciemnymi korytarzami zamczyska. Czy wyruszała na kolejną swoją przygodę? Czy miała odkryć jakieś tajemnice? Czy to zwykła dziecięca ciekawość pchała ją do tego zachowania? Nie patrzyła gdzie idzie, to kot był jej przewodnikiem po tym miejscu, musiał ją gdzieś prowadzić, koty tak miały. Nigdy nie włóczyły się bez celu. Lysandra była przekonana, że widzą inne światy, wtem zatrzymała się gwałtownie kiedy zobaczyła gdzie się znajduje. Przed chwilą prześlizgnęła się przez wysokie, ciężkie rzeźbione drzwi aby znaleźć się w prawdziwej Sali balowej. Wiedziała, że tak wyglądają, widziała na obrazkach i w bajkach też je tak opisywali. Wysokie, strzeliste okna, kandelabry, piękna posadzka, brakowało tylko gości i muzyki. Poderwała głowę do góry, a jej oczy spoczęły na zdobionym suficie. Kot otarł się o jej nogi i podreptał do jednego z okien, jakby chciał aby Lysandra zrobiła to samo. Usłuchała, nie mogła inaczej. Ostrożnie stawiając kroki podeszła do okna by wyjrzeć na rozległe wzgórza hrabstwa pokryte teraz cienką warstwą mgły. Zaczarowane Wzgórza – to była pierwsza myśl jaka pojawiła się w jej głowie, a może – Tajemnicze? Ciche? Szepczące? Śpiące?
W jej głowie zaczęły pojawiać się wspomnienia z bajek na dobranoc, których słuchała z taką przyjemnością. Czy właśnie znalazła się w swojej własnej bajce? Z rozmyślań oderwał ją odgłos kroków za plecami. Odwróciła się gwałtownie aby spotkać się ze wzrokiem ciemnowłosej dziewczynki, nie wiele starszej od niej samej.
The girl...
... who lost things
Wizyty pani Vablatsky w Durham malowane były w dziecięcej pamięci przy użyciu całej palety raczej nieprzyjemnych — nieładnych — emocji, przynajmniej na początku. Kojarzyły się z bólem, poplamionymi od cieknącej z nosa krwi kołnierzyków białych koszul, siniejącymi wargami i paznokciami, piekącym gorącem tuż pod skórą klatki piersiowej. Nieprzespanymi przez ciągnące się godzinami męczarnie nocami, zmartwionym tonem głosu matki, strachem wgryzającym się uparcie w świadomość, bo przecież skoro przyszło raz, przyjdzie następnym razem. Kwestią czasu było tylko, kiedy.
Każda zatem zapowiedź gościny Cassandry w murach zamku powodowała niezdolne do przezwyciężenia mrowienie niepokoju. Skoro nie przychodziła do niej, powodem jej wizyty musiał być stan innego z Burke'ów. Najprawdopodobniej ojca, choć nie on jeden nosił na swych barkach wyrok genetycznej choroby. Chcąca wiedzieć wszystko, co tylko można Oriana snuła się więc po korytarzach Durham Castle, jakby w nadziei, że jakaś krople informacji spadnie jej z sufitu, rozbije się o czoło z mokrym plaskiem, a może nawet ukoi szalejące pod kaskadą ciemnoczekoladowych włosów wątpliwości?
Podczas jednej z podobnych wycieczek usłyszała od Maczka, że pani Vablatsky nie przybywa do zamku sama. Jej córka, dziewczynka niewiele młodsza od Oriany i jej siostry, miała przesiadywać wtedy w zamkowej kuchni i nie ruszać się z miejsca. Taka wizja nie mieściła się jednak w głowie ciekawskiej z natury, małej lady Burke. W końcu ich siedziba kryła w sobie tak wiele miejsc do odkrycia! Stanowiła źródło niezbadanego, nawet pomimo szczerych i gorących chęci, które przysporzyły jej miana obecnego niemalże wszędzie duszka Durham. Nie wierzyła, że na świecie mogło istnieć dziecko, które było w stanie oprzeć się urokom tego miejsca, zwłaszcza jeżeli pochodziło z rodziny niemającej wiele wspólnego ze szlachectwem, zatem będące nieprzyzwyczajone do podobnych scenerii.
Niespodziewanie, w sercu Oriany pojawił się malutki płomyk. Zechciała poznać córkę uzdrowicielki, ciekawa tego, jakie są dzieci nieszczęśliwe na tyle, by nie nosić nazwiska Burke. Szczęśliwie dla samej córy Edgara, krewni jej ojca postarali się odpowiednio, by miała z kim spędzać wolny czas. Była więc jej siostra, był mały Marius, byli Cornel i Melody, całkiem spora gromadka, a wciąż stanowiąca raczej wąski horyzont. Najwyższa pora na zmianę.
Kroki z własnej komnaty skierowała, oczywiście, do kuchni. Może dotarłaby tam całkiem szybko, gdyby nie dwie okoliczności. Po pierwsze — dźwięcząca w umyśle mantra głosząca, że damy nie biegają. Damy chodzą, pewnie i lekko jednocześnie, wyprostowane, łopatki ściągnięte, ramiona prosto, głowa ułożona tak, by stworzyć kąt prosty między linią podbródka a resztą ciała. Po drugie — do przyzwyczajonych do względnej ciszy panującej na korytarzu uszu dotarł dźwięk. Kroków, w dodatku tych drobnych. Wiedziała, w jaki sposób poruszają się mieszkańcy zamku. Ten nie należał do żadnego z krewnych, tego była pewna.
Zupełnie tak samo jak pewna była, że prowadziły do sali balowej.
Trop, który podjęła okazał się być trafiony. Oto przed oczami miała dziewczynkę, której szukała. Przez dzielącą je odległość trudno było ocenić, czy była wyższa lub niższa; z pewnością jednak przyciągnęła spojrzenie lady Burke swym kocim towarzyszem.
I zielenią spojrzenia, które spotkało się z jej własnym. Podobnym burzowemu niebu.
— Jak się nazywasz? — pytanie odbiło się echem od ścian prawie pustej sali, lecz nie niosło w sobie nawet cienia złości, irytacji czy przestrachu. Może kilka kropel nieufności potrzebnej przy pierwszym spotkaniu.
Każda zatem zapowiedź gościny Cassandry w murach zamku powodowała niezdolne do przezwyciężenia mrowienie niepokoju. Skoro nie przychodziła do niej, powodem jej wizyty musiał być stan innego z Burke'ów. Najprawdopodobniej ojca, choć nie on jeden nosił na swych barkach wyrok genetycznej choroby. Chcąca wiedzieć wszystko, co tylko można Oriana snuła się więc po korytarzach Durham Castle, jakby w nadziei, że jakaś krople informacji spadnie jej z sufitu, rozbije się o czoło z mokrym plaskiem, a może nawet ukoi szalejące pod kaskadą ciemnoczekoladowych włosów wątpliwości?
Podczas jednej z podobnych wycieczek usłyszała od Maczka, że pani Vablatsky nie przybywa do zamku sama. Jej córka, dziewczynka niewiele młodsza od Oriany i jej siostry, miała przesiadywać wtedy w zamkowej kuchni i nie ruszać się z miejsca. Taka wizja nie mieściła się jednak w głowie ciekawskiej z natury, małej lady Burke. W końcu ich siedziba kryła w sobie tak wiele miejsc do odkrycia! Stanowiła źródło niezbadanego, nawet pomimo szczerych i gorących chęci, które przysporzyły jej miana obecnego niemalże wszędzie duszka Durham. Nie wierzyła, że na świecie mogło istnieć dziecko, które było w stanie oprzeć się urokom tego miejsca, zwłaszcza jeżeli pochodziło z rodziny niemającej wiele wspólnego ze szlachectwem, zatem będące nieprzyzwyczajone do podobnych scenerii.
Niespodziewanie, w sercu Oriany pojawił się malutki płomyk. Zechciała poznać córkę uzdrowicielki, ciekawa tego, jakie są dzieci nieszczęśliwe na tyle, by nie nosić nazwiska Burke. Szczęśliwie dla samej córy Edgara, krewni jej ojca postarali się odpowiednio, by miała z kim spędzać wolny czas. Była więc jej siostra, był mały Marius, byli Cornel i Melody, całkiem spora gromadka, a wciąż stanowiąca raczej wąski horyzont. Najwyższa pora na zmianę.
Kroki z własnej komnaty skierowała, oczywiście, do kuchni. Może dotarłaby tam całkiem szybko, gdyby nie dwie okoliczności. Po pierwsze — dźwięcząca w umyśle mantra głosząca, że damy nie biegają. Damy chodzą, pewnie i lekko jednocześnie, wyprostowane, łopatki ściągnięte, ramiona prosto, głowa ułożona tak, by stworzyć kąt prosty między linią podbródka a resztą ciała. Po drugie — do przyzwyczajonych do względnej ciszy panującej na korytarzu uszu dotarł dźwięk. Kroków, w dodatku tych drobnych. Wiedziała, w jaki sposób poruszają się mieszkańcy zamku. Ten nie należał do żadnego z krewnych, tego była pewna.
Zupełnie tak samo jak pewna była, że prowadziły do sali balowej.
Trop, który podjęła okazał się być trafiony. Oto przed oczami miała dziewczynkę, której szukała. Przez dzielącą je odległość trudno było ocenić, czy była wyższa lub niższa; z pewnością jednak przyciągnęła spojrzenie lady Burke swym kocim towarzyszem.
I zielenią spojrzenia, które spotkało się z jej własnym. Podobnym burzowemu niebu.
— Jak się nazywasz? — pytanie odbiło się echem od ścian prawie pustej sali, lecz nie niosło w sobie nawet cienia złości, irytacji czy przestrachu. Może kilka kropel nieufności potrzebnej przy pierwszym spotkaniu.
my daddy's got a wand
you better run
you better run
Oriana Burke
Zawód : lady Durham, córka nestora Burke
Wiek : 8 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I'll clean my room. In exchange for your immortal soul.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Powinna siedzieć grzecznie w kuchni jak matula przykazała. Jednak zbyt wiele snów widziała, w których zwierzęta prowadziły w miejsca konieczne do odkrycia. Bez zwierzęcego przewodnika nie były jednak możliwe do odnalezienia. Czarny kot był właśnie kimś takim. Musiał zapewne należeć do kogoś ze służby lub domowników i uznał, że mała szeptucha jest osobą godną poznania tego miejsca, a przynajmniej jego części.
Teraz jednak patrzyła w oczy koloru deszczowego nieba, należące do dziewczynki równej jej wzrostem, a jednak z jej twarzy, ubrania i postawy biła powaga rodziny, z której się wywodziła. Tego była pewna, miała do czynienia z jednym z dzieci jakie zamieszkiwały ten zamek. Matula opowiadała o tym, że lord nestor oraz jego kuzyn doczekali się pociech, które teraz mieszkały w Durham.
Czy miały wstęp wszędzie? Czy nie gubiły się? Czy potrzebowali mapę aby móc się odnaleźć w tak ogromnym miejscu.
-Lysandra Vablatsky – odpowiedziała na zadane jej pytanie. – A ty jesteś panienką Burke.
Mogło być pytaniem, ale brzmiało jak stwierdzenie faktu. Mała Lysa splotła dłonie za plecami i ukłoniła się dziewczynce. Była szlachcianką i jako takiej należał się jej szacunek z racji urodzenia. Poza tym matula by się pogniewała gdyby nie zachowała się odpowiednio. Wystarczy, że opuściła kuchnię bez pozwolenia. Powinna już pójść i nie zakłócać spokoju mieszkańcom swoim nagłym wtargnięciem. Podążanie za kotem jednak nie zawsze było dobrym posunięciem. Zwierzęta te niechętnie zdradzały swoje tajemnice, ale kiedy już to robiły należało wykorzystać okazje. Tak właśnie postąpiła, podążyła za kotem. Przekrzywiła lekko głowę na bok niczym ciekawska sroka. Czy właśnie to mała lady była tym co miała odkryć? Czy to dziewczynka była skarbem na końcu poszukiwań? Matula mówiła, że los bywał przewrotny, a Lysa zawsze uważnie słuchała słów matki, która była jej przewodnikiem oraz opoką. Zwłaszcza wtedy kiedy krew zakrywała całą widoczność, a ślady na śniegu bladły.
-Podążałam za kotem. – Wyjaśniła powód swojego zjawienia się w pomieszczeniach przeznaczonych dla rodziny Burke, a nie córki uzdrowicielki.
Teraz jednak patrzyła w oczy koloru deszczowego nieba, należące do dziewczynki równej jej wzrostem, a jednak z jej twarzy, ubrania i postawy biła powaga rodziny, z której się wywodziła. Tego była pewna, miała do czynienia z jednym z dzieci jakie zamieszkiwały ten zamek. Matula opowiadała o tym, że lord nestor oraz jego kuzyn doczekali się pociech, które teraz mieszkały w Durham.
Czy miały wstęp wszędzie? Czy nie gubiły się? Czy potrzebowali mapę aby móc się odnaleźć w tak ogromnym miejscu.
-Lysandra Vablatsky – odpowiedziała na zadane jej pytanie. – A ty jesteś panienką Burke.
Mogło być pytaniem, ale brzmiało jak stwierdzenie faktu. Mała Lysa splotła dłonie za plecami i ukłoniła się dziewczynce. Była szlachcianką i jako takiej należał się jej szacunek z racji urodzenia. Poza tym matula by się pogniewała gdyby nie zachowała się odpowiednio. Wystarczy, że opuściła kuchnię bez pozwolenia. Powinna już pójść i nie zakłócać spokoju mieszkańcom swoim nagłym wtargnięciem. Podążanie za kotem jednak nie zawsze było dobrym posunięciem. Zwierzęta te niechętnie zdradzały swoje tajemnice, ale kiedy już to robiły należało wykorzystać okazje. Tak właśnie postąpiła, podążyła za kotem. Przekrzywiła lekko głowę na bok niczym ciekawska sroka. Czy właśnie to mała lady była tym co miała odkryć? Czy to dziewczynka była skarbem na końcu poszukiwań? Matula mówiła, że los bywał przewrotny, a Lysa zawsze uważnie słuchała słów matki, która była jej przewodnikiem oraz opoką. Zwłaszcza wtedy kiedy krew zakrywała całą widoczność, a ślady na śniegu bladły.
-Podążałam za kotem. – Wyjaśniła powód swojego zjawienia się w pomieszczeniach przeznaczonych dla rodziny Burke, a nie córki uzdrowicielki.
The girl...
... who lost things
Każdy, kto krytykował dzieci za zachowania dla nich typowe, zdążył po prostu zapomnieć czasy, gdy sam miał te kilka lat i walczył z nieustępliwym gilem. Jedną rzeczą było oczywiście słuchanie się mamy — nieistotne, czy mama była szlachcianką, damą przez duże "d", czy mieszkała w zamku podobnym do Durham, a może spacerowała uliczkami Nokturnu — zupełnie inną drobne akty niesubordynacji, które na dłuższą metę nikomu nie szkodziły.
Oriana starała się trzymać wytycznych rodziców z jednego prostego powodu: nie chciała ich rozczarować. Widziała, że w ich zamku nie dzieje się najlepiej. Długie zniknięcia ojca nie były niczym wyjątkowym, jednak napięcie, które towarzyszyło lady Adelinie w takich momentach, nie pozostawało poza zakresem kognicji przynajmniej jednej z jej córek. I choć wszyscy dorośli mieszkańcy zamku dwoili się i troili, by dzieci żyły jak najbardziej beztrosko (jak beztrosko tylko mogły, patrząc na ich status), lustro zaczynało powoli pękać.
— Lady Oriana Burke — doprecyzowała, chwytając rąbki własnej sukienki w palce, by następnie podarować Lysandrze wyuczone dygnięcie. Nie ważne, skąd była, co przywiodło ją do Durham (już nie miała wątpliwości, że jej matka). Gości należało traktować z szacunkiem, by później mogli opowiedzieć, jak dobrze zostali przyjęci. — Pani Cassandra to twoja mama?
Dopytanie miało za zadanie rozwiać wszelkie wątpliwości, upewnienie się w poprawności wyrysowanych w myślach powiązań. Bo kto wie, może Cassandra była jej ciotką? Tak jak cioteczka Primrose nie była matką Oriany, choć były do siebie zaskakująco podobne?
Lekki uśmiech zatańczył w kącikach ust małej lady, gdy ta przesunęła skupienie podobnych burzowemu niebu tęczówek z postaci małej sroki (och, jak ślicznie przechylała główkę! I jak ślicznie jej włosy opalizowało w ponurej, listopadowej aurze!), kierując je ku sprawcy całego zamieszania, kotu.
— I co chciałeś pokazać panience Lysandrze, uparciuchu? — słowa skierowane do kota zlały się w pewnym momencie z cichym stukotem kroków, gdy Oriana zdecydowała się ruszyć z miejsca. Przestąpiła prawie całą drogę dzielącą ją od wejścia do sali aż do okna, zatrzymując się wreszcie o dwa kroki od drugiej z dziewczynek. Przykucnęła momentalnie, wysuwając jasną dłoń w kierunku kota, zachęcając do podejścia do siebie.
Chociaż wciąż, jak na złość, nie mogła sobie odmówić sposobności na posłanie kilku krótkich zerknięć w kierunku panienki Vablatsky.
— Masz może przyjaciółkę?
Prostota dziecięcych pytań potrafiła chwycić za serce. Dorośli powinni przyjrzeć się łatwości, z jaką dzieci zawierają nowe znajomości i wyciągnąć wnioski na przyszłość.
Oriana starała się trzymać wytycznych rodziców z jednego prostego powodu: nie chciała ich rozczarować. Widziała, że w ich zamku nie dzieje się najlepiej. Długie zniknięcia ojca nie były niczym wyjątkowym, jednak napięcie, które towarzyszyło lady Adelinie w takich momentach, nie pozostawało poza zakresem kognicji przynajmniej jednej z jej córek. I choć wszyscy dorośli mieszkańcy zamku dwoili się i troili, by dzieci żyły jak najbardziej beztrosko (jak beztrosko tylko mogły, patrząc na ich status), lustro zaczynało powoli pękać.
— Lady Oriana Burke — doprecyzowała, chwytając rąbki własnej sukienki w palce, by następnie podarować Lysandrze wyuczone dygnięcie. Nie ważne, skąd była, co przywiodło ją do Durham (już nie miała wątpliwości, że jej matka). Gości należało traktować z szacunkiem, by później mogli opowiedzieć, jak dobrze zostali przyjęci. — Pani Cassandra to twoja mama?
Dopytanie miało za zadanie rozwiać wszelkie wątpliwości, upewnienie się w poprawności wyrysowanych w myślach powiązań. Bo kto wie, może Cassandra była jej ciotką? Tak jak cioteczka Primrose nie była matką Oriany, choć były do siebie zaskakująco podobne?
Lekki uśmiech zatańczył w kącikach ust małej lady, gdy ta przesunęła skupienie podobnych burzowemu niebu tęczówek z postaci małej sroki (och, jak ślicznie przechylała główkę! I jak ślicznie jej włosy opalizowało w ponurej, listopadowej aurze!), kierując je ku sprawcy całego zamieszania, kotu.
— I co chciałeś pokazać panience Lysandrze, uparciuchu? — słowa skierowane do kota zlały się w pewnym momencie z cichym stukotem kroków, gdy Oriana zdecydowała się ruszyć z miejsca. Przestąpiła prawie całą drogę dzielącą ją od wejścia do sali aż do okna, zatrzymując się wreszcie o dwa kroki od drugiej z dziewczynek. Przykucnęła momentalnie, wysuwając jasną dłoń w kierunku kota, zachęcając do podejścia do siebie.
Chociaż wciąż, jak na złość, nie mogła sobie odmówić sposobności na posłanie kilku krótkich zerknięć w kierunku panienki Vablatsky.
— Masz może przyjaciółkę?
Prostota dziecięcych pytań potrafiła chwycić za serce. Dorośli powinni przyjrzeć się łatwości, z jaką dzieci zawierają nowe znajomości i wyciągnąć wnioski na przyszłość.
my daddy's got a wand
you better run
you better run
Oriana Burke
Zawód : lady Durham, córka nestora Burke
Wiek : 8 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I'll clean my room. In exchange for your immortal soul.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Lady Oriana Burke - słowa dziewczynki wybrzmiały w pustej sali balowej powodując, że Lysandra złapała gwałtownie powietrze. Znała to imię, które padało czasami z ust matuli - córka… nestora? Tak chyba brzmiał ten tytuł, najważniejszego człowieka w rodzinie szlacheckiej. Lysadnra miała ledwie siedem lat, ale już wiele słyszała o tych wielkich rodach, które zamieszkiwały wysokie mury swych zamków i pałaców. Podobnie jak nagła, niespodziewana towarzyszka ujęła w palce swoją spódnicę i dygnęła niezgrabnie, zbyt szybko i nieporadnie. Miała przed sobą prawdziwą damę, nawet jak była mała, to pozostawała damą, której musiała okazać szacunek.
-Tak - kiwnęła głową patrząc uważnie na małą lady. Miała w sobie wiele gracji, jak te płatki śniegu wirujące na wietrze, które uwielbiała oglądać przez okna zimową porą. - Pani Cassandra to moja mama. - Przytaknęła aby rozwiać wszelkie wątpliwości, gdyby tylko dorośli rozmawiali tak otwarcie, bez gierek słownych istniała szansa, że świat byłby lepszym miejscem niż jest teraz. -Panienka jest córką… lorda Edgara Burke?
To na jego prośbę matula została wezwana do Durham nagle i niespodziewanie. Lysandra wiedziała, że jest ich rodzinnym uzdrowicielem, czy możliwe, że pewnego dnia to właśnie Lysa będzie leczyć kolejne pokolenie rodziny Burke i ich dzieci? Czy kiedyś stanie tak jak jej matka przed dorosłą Orianą z zestawem medykamentów? Czy może iść ścieżki przetną się w Hogwarcie? Trafią do tego samego domu, a może rodzina wyśle ją do innej szkoły?
-Koty to przewodnicy - Odezwała się w końcu wskazując na zwierzaka, który podchodził teraz do wyciągniętej dłoni Oriany. -Warto za nimi iść.
Nie chciała nikogo nachodzić, a teraz czuła się jak intruz i już chciała przeprosić po czym uciec, ale słowa dziewczynki ją powstrzymały. Zielone oczy znów spotkały te granatowe, pokręciła głową.
-Nie - Odparła otwarcie cichym głosem niczym szmer wiatru.- Mam tylko Umhrę, ale bardziej jest strażnikiem. - Nie miała okazji zbyt często rozmawiać z innymi dziećmi. Nokturn jednak nie był najlepszym placem zabaw, choć dla niej był niezwykłą krainą. Każdego dnia odkrywała kolejne jego tajemnice. -Masz wielu przyjaciół?
Teraz to ona zapytała, zdawało się, że dzieci z wielkich rodów mają wielu towarzyszy zabaw.
-Tak - kiwnęła głową patrząc uważnie na małą lady. Miała w sobie wiele gracji, jak te płatki śniegu wirujące na wietrze, które uwielbiała oglądać przez okna zimową porą. - Pani Cassandra to moja mama. - Przytaknęła aby rozwiać wszelkie wątpliwości, gdyby tylko dorośli rozmawiali tak otwarcie, bez gierek słownych istniała szansa, że świat byłby lepszym miejscem niż jest teraz. -Panienka jest córką… lorda Edgara Burke?
To na jego prośbę matula została wezwana do Durham nagle i niespodziewanie. Lysandra wiedziała, że jest ich rodzinnym uzdrowicielem, czy możliwe, że pewnego dnia to właśnie Lysa będzie leczyć kolejne pokolenie rodziny Burke i ich dzieci? Czy kiedyś stanie tak jak jej matka przed dorosłą Orianą z zestawem medykamentów? Czy może iść ścieżki przetną się w Hogwarcie? Trafią do tego samego domu, a może rodzina wyśle ją do innej szkoły?
-Koty to przewodnicy - Odezwała się w końcu wskazując na zwierzaka, który podchodził teraz do wyciągniętej dłoni Oriany. -Warto za nimi iść.
Nie chciała nikogo nachodzić, a teraz czuła się jak intruz i już chciała przeprosić po czym uciec, ale słowa dziewczynki ją powstrzymały. Zielone oczy znów spotkały te granatowe, pokręciła głową.
-Nie - Odparła otwarcie cichym głosem niczym szmer wiatru.- Mam tylko Umhrę, ale bardziej jest strażnikiem. - Nie miała okazji zbyt często rozmawiać z innymi dziećmi. Nokturn jednak nie był najlepszym placem zabaw, choć dla niej był niezwykłą krainą. Każdego dnia odkrywała kolejne jego tajemnice. -Masz wielu przyjaciół?
Teraz to ona zapytała, zdawało się, że dzieci z wielkich rodów mają wielu towarzyszy zabaw.
The girl...
... who lost things
Przyjemne mrowienie mające źródło w samym centrum klatki piersiowej, a rozpływające się po całym torsie było uczuciem wyjątkowo dobrze znanym; można nawet powiedzieć, że pierwszą z jaskółek, która nawiedzała jasne niebo umysłu małej lady Burke. Jaskółek ciekawości, bowiem właśnie takie mrowienie często było pierwszym sygnałem wskazującym Orianie, iż coś złapało jej świadomość w sidła, z których ciężko będzie jej się wyplątać.
Ale któż o zdrowych zmysłach i świadomości tego, jaką osóbką była, mógł się jej dziwić? Dzisiejsze spotkanie, odbywane w pięknych okolicznościach sali balowej, już przez samo wystąpienie mogło obudzić drzemiącą ciekawość. Fakt, iż napotkaną nieznajomą okazała się być inna mała dziewczynka, w dodatku nie—szlachcianka, podbijał tylko stawkę.
Stawkę, która odbijała się w skrzących z zainteresowaniem oczach koloru burzowego nieba.
Kiwnęła głową w odpowiedzi na słowa Lysandry. Było to jedno z wielu kiwnięć, które nadejdą; w tej rozmowie, w następnych, bo puszczona luzem wyobraźnia pozwoliła Orianie na snucie scenariuszy o przyszłości w bardzo szybkim czasie. Krótki, przepełniony zadowoleniem uśmiech rozchylił wargi makowej córki. Oczywiście, że pani Cassandra jest jej mamą. Obie wydają się tak samo mądre.
— Tak... Mój pan ojciec to lord nestor Edgar Burke — powiedziała po chwili, dla kontrastu dość głośno i wyraźnie. Sztuka wysławiania się, którą starały się przekazać jej guwernantki, nie polegała tylko na doborze odpowiednich do okazji i intencji słów, lecz także dbaniu o odpowiednią wymowę. Dorosłym podobne próby wyjątkowo wyraźnego akcentowania niektórych głosek mogły wydawać się zabawne, dzieciom zaś dodawały poczucia dorosłości, dziwnego rodzaju spełnienia i przybliżenia do starszych krewnych.
Gdy kot podszedł wreszcie do jej wysuniętej dłoni, pozwoliła sobie na krótkie przemknięcie otwartą dłonią najpierw po jego głowie, następnie zaś po grzbiecie. Zrobiła to co prawda powoli, by nie wystraszyć zwierzęcia, lecz cała interakcja zamknęła się w przeciągu kilku bić serca, zaś gdy w sali ponownie rozległ się cichy głos panienki Vablatsky, spojrzenie Oriany znów skupiło się na niej.
— Umhrę? — powtórzyła za nią, niczym echo. Jej wyraz twarzy, zwłaszcza lekko rozchylone wargi i uniesione w górę brwi sugerował, że nigdy wcześniej nie słyszała o podobnej istocie. — Czy Umhra jest czymś jeszcze? Czy tylko strażnikiem?
Przekrzywiona w zamyśleniu głowa sprawiła, że policzek Oriany dotknął momentalnie materiału, z którego uszyty był rękaw jej sukienki. Nadęte lekko usta i nieco nieobecny wzrok świadczyć mogły, że pod ciemnobrązową czupryną mają miejsce intensywne procesy myślowe i tak właśnie było. Ori starała się przeszukać całą swą pamięć, by tylko upewnić się, że nigdy wcześniej ów słowo nie padło w jej obecności, nie prześlizgnęło się pod czujnym wzrokiem składającym litery w słowa, a słowa w zdania. Jednak nic podobnego nie mogła sobie przypomnieć.
Na ziemię znów sprowadziła ją Mała Sroka. Pytanie, zadane raczej prostodusznie, uderzyło w delikatne struny raczej towarzyskiej Oriany.
— Mam siostrę, bliźniaczkę — odpowiedziała niemal od razu. W istocie siostra była jej najbliższą istotą i chyba najpełniej ze wszystkich osób w jej życiu wypełniała definicję przyjaciela. — I młodszego brata, ale on ma tylko cztery latka. W zamku są jeszcze nasi kuzyni, też bliźnięta, ale teraz ich nie ma. Ciocia Charlotte zabrała ich do Ludlow.
A bez nich zamek był... dziwnie pusty.
Ciche westchnienie przerwało wreszcie zapadłą ciszę. Choć wcześniej nie sądziła, że przyjdzie jej żałować obecności (lub nieobecności) innych dzieci w zamku, to przypadkowe spotkanie doprowadziło ją do takiego wniosku.
— Inne dzieci rzadko tutaj bywają... I pan ojciec rzadko pozwala nam wyjeżdżać z Durham...
rzut na ciekawość: 1
Ale któż o zdrowych zmysłach i świadomości tego, jaką osóbką była, mógł się jej dziwić? Dzisiejsze spotkanie, odbywane w pięknych okolicznościach sali balowej, już przez samo wystąpienie mogło obudzić drzemiącą ciekawość. Fakt, iż napotkaną nieznajomą okazała się być inna mała dziewczynka, w dodatku nie—szlachcianka, podbijał tylko stawkę.
Stawkę, która odbijała się w skrzących z zainteresowaniem oczach koloru burzowego nieba.
Kiwnęła głową w odpowiedzi na słowa Lysandry. Było to jedno z wielu kiwnięć, które nadejdą; w tej rozmowie, w następnych, bo puszczona luzem wyobraźnia pozwoliła Orianie na snucie scenariuszy o przyszłości w bardzo szybkim czasie. Krótki, przepełniony zadowoleniem uśmiech rozchylił wargi makowej córki. Oczywiście, że pani Cassandra jest jej mamą. Obie wydają się tak samo mądre.
— Tak... Mój pan ojciec to lord nestor Edgar Burke — powiedziała po chwili, dla kontrastu dość głośno i wyraźnie. Sztuka wysławiania się, którą starały się przekazać jej guwernantki, nie polegała tylko na doborze odpowiednich do okazji i intencji słów, lecz także dbaniu o odpowiednią wymowę. Dorosłym podobne próby wyjątkowo wyraźnego akcentowania niektórych głosek mogły wydawać się zabawne, dzieciom zaś dodawały poczucia dorosłości, dziwnego rodzaju spełnienia i przybliżenia do starszych krewnych.
Gdy kot podszedł wreszcie do jej wysuniętej dłoni, pozwoliła sobie na krótkie przemknięcie otwartą dłonią najpierw po jego głowie, następnie zaś po grzbiecie. Zrobiła to co prawda powoli, by nie wystraszyć zwierzęcia, lecz cała interakcja zamknęła się w przeciągu kilku bić serca, zaś gdy w sali ponownie rozległ się cichy głos panienki Vablatsky, spojrzenie Oriany znów skupiło się na niej.
— Umhrę? — powtórzyła za nią, niczym echo. Jej wyraz twarzy, zwłaszcza lekko rozchylone wargi i uniesione w górę brwi sugerował, że nigdy wcześniej nie słyszała o podobnej istocie. — Czy Umhra jest czymś jeszcze? Czy tylko strażnikiem?
Przekrzywiona w zamyśleniu głowa sprawiła, że policzek Oriany dotknął momentalnie materiału, z którego uszyty był rękaw jej sukienki. Nadęte lekko usta i nieco nieobecny wzrok świadczyć mogły, że pod ciemnobrązową czupryną mają miejsce intensywne procesy myślowe i tak właśnie było. Ori starała się przeszukać całą swą pamięć, by tylko upewnić się, że nigdy wcześniej ów słowo nie padło w jej obecności, nie prześlizgnęło się pod czujnym wzrokiem składającym litery w słowa, a słowa w zdania. Jednak nic podobnego nie mogła sobie przypomnieć.
Na ziemię znów sprowadziła ją Mała Sroka. Pytanie, zadane raczej prostodusznie, uderzyło w delikatne struny raczej towarzyskiej Oriany.
— Mam siostrę, bliźniaczkę — odpowiedziała niemal od razu. W istocie siostra była jej najbliższą istotą i chyba najpełniej ze wszystkich osób w jej życiu wypełniała definicję przyjaciela. — I młodszego brata, ale on ma tylko cztery latka. W zamku są jeszcze nasi kuzyni, też bliźnięta, ale teraz ich nie ma. Ciocia Charlotte zabrała ich do Ludlow.
A bez nich zamek był... dziwnie pusty.
Ciche westchnienie przerwało wreszcie zapadłą ciszę. Choć wcześniej nie sądziła, że przyjdzie jej żałować obecności (lub nieobecności) innych dzieci w zamku, to przypadkowe spotkanie doprowadziło ją do takiego wniosku.
— Inne dzieci rzadko tutaj bywają... I pan ojciec rzadko pozwala nam wyjeżdżać z Durham...
rzut na ciekawość: 1
my daddy's got a wand
you better run
you better run
Oriana Burke
Zawód : lady Durham, córka nestora Burke
Wiek : 8 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I'll clean my room. In exchange for your immortal soul.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Kiedyś chyba napisano o tym książkę. Spotkanie dzieci, z dwóch światów. On był księciem, a ten drugi żebrakiem. Zamienili się na miejsca, a potem powstają różne opowieści. Jedna mówiła, że po tygodniu wrócili do swych ról, ale żebrak stał się przyjacielem księcia i nigdy już nie zaznał głodu oraz biedy. Inna opowiadała, że książe w stroju żebraka nigdy nie powrócił, ponieważ nie mógł dostać się do pałacu, a żebrak przebrany za księcia krzycząc, że jest biedakiem został uznany za szaleńca i strącony z tronu, a na jego miejsce wkroczył jakiś lord, który od dawna patrzył łakomym wzrokiem na możliwość przejęcia władzy. Lysandra skłaniała się, że ziarno prawdy kryło się w tej drugiej wersji. Było bliższe jej snom i doświadczeniom jak na młody wiek. Nie chciała jednak stać się lady Burke, nawet widząc w jakich wnętrzach mieszkała i do jakich luksusów przywykła. Ich spotkanie jednak przypominało trochę to z książki i choć nie były identyczne to łączyło je wiele. Dziecięca ciekawość, magiczne pochodzenie oraz patrzenie na świat. Lysandra wyczuwała, że gdyby tylko pozwolić to mała lady puściła by włosy na wiatr chcąc zawojować świat. Mała Sroka przekręciła lekko głowę na bok wyobrażając sobie tą przyszłą scenę. Czy możliwe, że właśnie taka mogła być przyszłość Oriany Burke? Czy mogłaby stać się tą, która burzy światy, obala mury? Patrzyła jak dłoń makowej panienki gładzi ciemny grzbiet kota, który poddawał się tej pieszczocie z wyraźnym zadowoleniem. Dziwne stworzenia te koty, a też tak fascynujące.
“i zgodzisz się by czasem
porządził trochę w domu,
to zauważysz potem
(to zresztą przyjdzie z wiekiem),
że będąc bliżej z kotem,
jesteś bardziej człowiekiem.”
Tak brzmiał fragment jednego wiersza. Ciocia Rita często czytała, a nawet raz wujek Ramsey dał się przekonać do przeczytania na głos również. Ten jeden raz, a teraz nie bywał już u nich. Był jak ten kot. Pojawiał się i znikał. Był też jak niedźwiedź, a jednak ostatnio bardziej przypominał ostatnio Lysie kota.
-Umhra to troll - Odpowiedziała od razu, bo nie było czego tu unikać. -Jest też przyjacielem. Pije ze mną herbatę. - I to dość regularnie nigdy nie narzekając, że jest mu wciskana w wielkie łapy. Przestąpiła z nogi na nogę kiedy mała lady wymieniała inne dzieci, które zamieszkiwały zamek, ale po prawdzie to nie odpowiedziała na pytanie córki Cassandry. A to zaciekawiło Lysandrę i to bardzo.
-Czy są twoimi przyjaciółmi? - Może przekracza granice, chyba nie powinna tak zwracać się do lady. Była lepiej urodzona, a jej ojciec pewnie rządził połową Anglii.
“i zgodzisz się by czasem
porządził trochę w domu,
to zauważysz potem
(to zresztą przyjdzie z wiekiem),
że będąc bliżej z kotem,
jesteś bardziej człowiekiem.”
Tak brzmiał fragment jednego wiersza. Ciocia Rita często czytała, a nawet raz wujek Ramsey dał się przekonać do przeczytania na głos również. Ten jeden raz, a teraz nie bywał już u nich. Był jak ten kot. Pojawiał się i znikał. Był też jak niedźwiedź, a jednak ostatnio bardziej przypominał ostatnio Lysie kota.
-Umhra to troll - Odpowiedziała od razu, bo nie było czego tu unikać. -Jest też przyjacielem. Pije ze mną herbatę. - I to dość regularnie nigdy nie narzekając, że jest mu wciskana w wielkie łapy. Przestąpiła z nogi na nogę kiedy mała lady wymieniała inne dzieci, które zamieszkiwały zamek, ale po prawdzie to nie odpowiedziała na pytanie córki Cassandry. A to zaciekawiło Lysandrę i to bardzo.
-Czy są twoimi przyjaciółmi? - Może przekracza granice, chyba nie powinna tak zwracać się do lady. Była lepiej urodzona, a jej ojciec pewnie rządził połową Anglii.
The girl...
... who lost things
Oczyma wyobraźni widziała Lysandrę w balowej sukni; pod innym nazwiskiem, takim, którego brzmienie ucieszyłoby ojca, uspokoiło matkę, że oto ich córka obraca się w towarzystwie dobrym i przystającym do ich statusu. Ale wciąż Lysandrę. Nie znały się wcale, toteż podobne wizje stanowiły swego rodzaju płótno, które pokryć mogły — przy odrobinie chęci — wedle własnego uznania. I choć Oriana wiedziała, wiedzała bardzo dobrze, że Lysandrze daleko jest do dziewczynek jej pokroju, Mała Sroka wyróżniała się na ich tle w sposób zdecydowanie pozytywny.
— Troll? — powtórzyła cicho, choć gdzieś na końcach głosek rezonował... strach? Trolle nie były odpowiednim towarzystwem dla ośmio—, siedmiolatek. Ba! Nie były odpowiednim towarzystwem dla dziewczynek w ogóle, stąd twarz Oriany pobladła jakby, choć delikatnie sine usta zacisnęły się mocniej, w wyrazie powziętego dopiero co postanowienia, że przecież powinna zachowywać się, jak na panią włości przystało. W Durham nie było trollów. Ani innych okropieństw, które mogłyby czyhać na zdrowie i dobro okolicznych dzieci. A nawet jeżeli były, dorośli domownicy wykonywali naprawdę wspaniałą pracę, ukrywając ten fakt przed spragnionymi informacji umysłami najmłodszego pokolenia.
— Nigdy nie widziałam trolla pijącego herbatę... — burknięcie (cóż za typowo rodowa cecha!) w połączeniu z lekkim ściągnięciem brwi do środka sugerować mogło, że Oriana zaczynała nieco powątpiewać w przekazy drugiej z dziewczynek. Szybko jednak uświadomiła sobie, że na dobrą sprawę nie widziała ani jednego trolla, więc kto wie — może w istocie spędzają jesienno—zimowe popołudnia przy filiżance herbaty? Może istnieją nawet czarodzieje, których zajęciem jest produkcja specjalnych filiżanek dla trolli? Takich, żeby pasowały do ich nieporęcznych raczej dłoni? — Ale pewnie lubią herbatniki z dżemem? Kiedyś jedliśmy je caaały czas.
Albo z konfiturą malinową! Chociaż tytuł ulubionych ciasteczek Oriany z całą pewnością należał do kruchych szkockich ciastek, której nazwy nigdy nie pamiętała, ale zasłyszała kiedyś, że do ich zrobienia potrzebna jest "jedna część cukru, dwie części masła i trzy części mąki". Z równie niewyjaśnionych powodów uznała, że informacja ta jest niesłychanie istotna, więc była w stanie odtworzyć ją nawet teraz.
Gdyby nie kolejne pytanie Lysandry; mądre, bo dotykające istoty problemu. Zmuszające do zastanowienia się nad sensem relacji, które istniały właściwie od zawsze, które dzieciaki przyjmowały po prostu za pewnik.
— Chyba tak? — spytała właściwie samą siebie, spojrzenie burzowych oczu (już spokojniejszych, wizja trolla pijącego popołudniową herbatę przy suto zastawionym słodkościami stole wystarczyła do zaleczenia nagłego przestrachu) przesunęło się na sufit sali balowej. Znacznie łatwiej przychodziło jej skupienie, gdy nie musiała utrzymywać kontaktu wzrokowego. Ale i tego się kiedyś nauczy. — Siostrze na przykład mogę powiedzieć wszystko. I bawimy się razem codziennie. Jest miła, nie robi min i nie skarży pani. To chyba robią przyjaciółki?
Oriana wreszcie dotknęła źródła problemu; czym właściwie był przyjaciel? Tym, kto pijał czasem z tobą herbatę, czy może kimś, kto brał udział we wspólnych psotach?
— Troll? — powtórzyła cicho, choć gdzieś na końcach głosek rezonował... strach? Trolle nie były odpowiednim towarzystwem dla ośmio—, siedmiolatek. Ba! Nie były odpowiednim towarzystwem dla dziewczynek w ogóle, stąd twarz Oriany pobladła jakby, choć delikatnie sine usta zacisnęły się mocniej, w wyrazie powziętego dopiero co postanowienia, że przecież powinna zachowywać się, jak na panią włości przystało. W Durham nie było trollów. Ani innych okropieństw, które mogłyby czyhać na zdrowie i dobro okolicznych dzieci. A nawet jeżeli były, dorośli domownicy wykonywali naprawdę wspaniałą pracę, ukrywając ten fakt przed spragnionymi informacji umysłami najmłodszego pokolenia.
— Nigdy nie widziałam trolla pijącego herbatę... — burknięcie (cóż za typowo rodowa cecha!) w połączeniu z lekkim ściągnięciem brwi do środka sugerować mogło, że Oriana zaczynała nieco powątpiewać w przekazy drugiej z dziewczynek. Szybko jednak uświadomiła sobie, że na dobrą sprawę nie widziała ani jednego trolla, więc kto wie — może w istocie spędzają jesienno—zimowe popołudnia przy filiżance herbaty? Może istnieją nawet czarodzieje, których zajęciem jest produkcja specjalnych filiżanek dla trolli? Takich, żeby pasowały do ich nieporęcznych raczej dłoni? — Ale pewnie lubią herbatniki z dżemem? Kiedyś jedliśmy je caaały czas.
Albo z konfiturą malinową! Chociaż tytuł ulubionych ciasteczek Oriany z całą pewnością należał do kruchych szkockich ciastek, której nazwy nigdy nie pamiętała, ale zasłyszała kiedyś, że do ich zrobienia potrzebna jest "jedna część cukru, dwie części masła i trzy części mąki". Z równie niewyjaśnionych powodów uznała, że informacja ta jest niesłychanie istotna, więc była w stanie odtworzyć ją nawet teraz.
Gdyby nie kolejne pytanie Lysandry; mądre, bo dotykające istoty problemu. Zmuszające do zastanowienia się nad sensem relacji, które istniały właściwie od zawsze, które dzieciaki przyjmowały po prostu za pewnik.
— Chyba tak? — spytała właściwie samą siebie, spojrzenie burzowych oczu (już spokojniejszych, wizja trolla pijącego popołudniową herbatę przy suto zastawionym słodkościami stole wystarczyła do zaleczenia nagłego przestrachu) przesunęło się na sufit sali balowej. Znacznie łatwiej przychodziło jej skupienie, gdy nie musiała utrzymywać kontaktu wzrokowego. Ale i tego się kiedyś nauczy. — Siostrze na przykład mogę powiedzieć wszystko. I bawimy się razem codziennie. Jest miła, nie robi min i nie skarży pani. To chyba robią przyjaciółki?
Oriana wreszcie dotknęła źródła problemu; czym właściwie był przyjaciel? Tym, kto pijał czasem z tobą herbatę, czy może kimś, kto brał udział we wspólnych psotach?
my daddy's got a wand
you better run
you better run
Oriana Burke
Zawód : lady Durham, córka nestora Burke
Wiek : 8 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I'll clean my room. In exchange for your immortal soul.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
To nie był jej świat. Czuła się jak bohaterka wyrwana z kart swojej powieści i umiejscowoniona w tej niewłaściwiej, jakby ktoś pomieszał kartki w drukarni. Była dzieckiem ulic Nokturnu, szeptuchą, która widuje tych już nieżyjących. Rozmawia ze zwierzętami, z przeszłością ale również przyszłością. Nie dla niej sale Durham, nie dla niej wystawne bale, gdzie na pewno by się nie odnalazła.
-Z matulą przygotowałyśmy mu specjalny kubek, który może objąć - wyjaśniła ze spokojem rozumiejąc to, że mała lady może nie wiedzieć jak wygląda troll, ale według Lysandry powinna, ponieważ świat wcale nie miał stać się bardziej przyjazny. Kto wie, może wielki lord Burke będzie musiał zatrudnić parę trolli do pilnowania wejścia głównego jego wielkiego zamczyska? -Umhra woli kamienie, ale ja lubię ciastka
Od kiedy przyszła wojna nie miała aż tylu łakoci, ale ciocia E oraz ciotuchna Rita i ciotka Sigrun starały się dostarczać jej łakocie. Czasami była to czekolada, innym razem fasolki wszystkich smaków, a na każde urodziny dostawała czekoladową żabę.
Przyjaciele byli ważni w życiu, na pewno do nich zaliczał się troll w Lecznicy oraz sroki, które przylatywały aby zasiadać na budynku dachu. Był nim jeleń o trzech oczach oraz… Nie, to wszyscy. Nie miała więcej przyjaciół. Czy jak pójdzie do Hogwartu to będzie miała ich więcej? Czy nigdy nie uda się jej nawiązać z nimi relacji? -Przyjaciele tak robią. - Zgodziła się z małą lady wyobrażają sobie siebie w murach potężnego zamczyska takiego jak Durham. A w nim pełno uczniów, którzy korzystają ze swojej magii i uczą się jej siły oraz potęgi. Chciała już być w Hogwarcie, ale wtedy by musiała zostawić matulę i ciotki, nie widywał aby ich często. Czy potrafiłaby żyć bez nich?
Poczuła mrowienie na czubkach palców, o nie… nie teraz, nie chciała sprawiać kłopotów, ale mrowienie się nasilało i wiedziała co ono oznacza. Przymknęła oczy starając się odgonić istotę, która zmierzała w ich stronę swoimi myślami, ale było już za późno. Podniosła szmaragdowe spojrzenie na makową pannę.
-Przepraszam… - Wyszeptała. -Idzie tu…
Zrobiło się chłodno, ale nie przenikliwie i nieprzyjemnie, ale na tyle, że przez całe ciało przebiegały dreszcze. Z daleka do uszu dziewczynek doszedł dziewczęcy ale już lekko kobiecy głos.
-Pierwsze, drugie – zapnij mi obuwie;
Trzecie, czwarte – zamknij drzwi otwarte;
Piąte, szóste – dobierz patyczki proste;
Siódme, ósme – ułóż je prosto;
Dziewiąte, dziesiąte – kura tłusta na zachętę;
Jedenaste, dwunaste – pułapki przepastne;
Trzynaste, czternaste – dziewczyny zalecają się;
Piętnaste, szesnaste – kucharki ciekawskie;
Siedemnaste, osiemnaste – dziewczyny przyjazne;
Dziewiętnaste, dwudzieste – moje talerze są puste.
Przed Orianą i Lysandrą pojawiła się młoda kobieta, bardzo młoda, mogła mieć nie więcej niż osiemnaście lat. Patrzyła spode łba na dziewczynki, jak na intruzów.
-Kucharki ciekawskie - wskazała na nie.
|Magia dziecięca, k5, rzut udany
-Z matulą przygotowałyśmy mu specjalny kubek, który może objąć - wyjaśniła ze spokojem rozumiejąc to, że mała lady może nie wiedzieć jak wygląda troll, ale według Lysandry powinna, ponieważ świat wcale nie miał stać się bardziej przyjazny. Kto wie, może wielki lord Burke będzie musiał zatrudnić parę trolli do pilnowania wejścia głównego jego wielkiego zamczyska? -Umhra woli kamienie, ale ja lubię ciastka
Od kiedy przyszła wojna nie miała aż tylu łakoci, ale ciocia E oraz ciotuchna Rita i ciotka Sigrun starały się dostarczać jej łakocie. Czasami była to czekolada, innym razem fasolki wszystkich smaków, a na każde urodziny dostawała czekoladową żabę.
Przyjaciele byli ważni w życiu, na pewno do nich zaliczał się troll w Lecznicy oraz sroki, które przylatywały aby zasiadać na budynku dachu. Był nim jeleń o trzech oczach oraz… Nie, to wszyscy. Nie miała więcej przyjaciół. Czy jak pójdzie do Hogwartu to będzie miała ich więcej? Czy nigdy nie uda się jej nawiązać z nimi relacji? -Przyjaciele tak robią. - Zgodziła się z małą lady wyobrażają sobie siebie w murach potężnego zamczyska takiego jak Durham. A w nim pełno uczniów, którzy korzystają ze swojej magii i uczą się jej siły oraz potęgi. Chciała już być w Hogwarcie, ale wtedy by musiała zostawić matulę i ciotki, nie widywał aby ich często. Czy potrafiłaby żyć bez nich?
Poczuła mrowienie na czubkach palców, o nie… nie teraz, nie chciała sprawiać kłopotów, ale mrowienie się nasilało i wiedziała co ono oznacza. Przymknęła oczy starając się odgonić istotę, która zmierzała w ich stronę swoimi myślami, ale było już za późno. Podniosła szmaragdowe spojrzenie na makową pannę.
-Przepraszam… - Wyszeptała. -Idzie tu…
Zrobiło się chłodno, ale nie przenikliwie i nieprzyjemnie, ale na tyle, że przez całe ciało przebiegały dreszcze. Z daleka do uszu dziewczynek doszedł dziewczęcy ale już lekko kobiecy głos.
-Pierwsze, drugie – zapnij mi obuwie;
Trzecie, czwarte – zamknij drzwi otwarte;
Piąte, szóste – dobierz patyczki proste;
Siódme, ósme – ułóż je prosto;
Dziewiąte, dziesiąte – kura tłusta na zachętę;
Jedenaste, dwunaste – pułapki przepastne;
Trzynaste, czternaste – dziewczyny zalecają się;
Piętnaste, szesnaste – kucharki ciekawskie;
Siedemnaste, osiemnaste – dziewczyny przyjazne;
Dziewiętnaste, dwudzieste – moje talerze są puste.
Przed Orianą i Lysandrą pojawiła się młoda kobieta, bardzo młoda, mogła mieć nie więcej niż osiemnaście lat. Patrzyła spode łba na dziewczynki, jak na intruzów.
-Kucharki ciekawskie - wskazała na nie.
|Magia dziecięca, k5, rzut udany
The girl...
... who lost things
Możliwość skupienia myśli na czymś innym niż sam troll — na przykład na kubku, który Lysandra przygotowała dla niego razem z matulą (na dźwięk tego słowa cień zwątpienia przemknął raz jeszcze po bladej twarzy, jakby było to jej pierwsze spotkanie z takim słowem) — okazała się być niemalże zbawienna. Strach należał bowiem do grupy emocji, z którymi Oriana niekoniecznie potrafiła się obchodzić. Był brzydki, lepki, przywierał do każdego skrawka skóry, unosząc lekkie włoski w górę, przechodził przez ciało w postaci gęsiej skórki. Nie był przyjemny, ale też nigdy nie można było pozbyć się go w stu procentach. Czaił się w ciemnych kątach, jak drapieżnik gotowy do skoku.
Ale Umhra przedstawiona przez Lysandrę tak barwnie i niespodziewanie, ma kubek do picia herbaty. I zagryza sobie kamienie zamiast ciastek. Bardzo dobrze robi, myśl przemyka w głowie Oriany zaskakująco szybko i pewnie, bo więcej ciasteczek zostanie dla Lysandry. Może właśnie na tym polegała przyjaźń? Na znalezieniu wspólnego gruntu, jakiejś aktywności, którą można było wykonywać, bez względu na narastające między dwoma jednostkami różnice?
Bo czymże było zawiązanie nowej znajomości? Niczym skomplikowanym w obliczu podwieczorku z trollem!
— Będziesz nas częściej odwiedzać? — pytanie wypadło z lady chyba szybciej, niż zdążyłaby o tym pomyśleć. Lysa wydawała jej się naprawdę ciekawą osobą, w dodatku była chyba w jej wieku. Możliwości swobodnego kontaktu z innymi dziećmi zostały mocno ograniczone przez wojnę, ale nic nie zapowiadało tego, by ród Burke miał w najbliższej przyszłości zrezygnować z usług świadczonych przez panią Vablatsky. Taka wizja dawała... nadzieję? — Jeżeli tak, to możesz kiedyś zabrać ze sobą Umhrę. Jeżeli będzie chciała. Przygotujemy z siostrą herbatę i podwieczorek. Możemy też zjeść ciastka same. Ty i ja.
Oj, widać było, że Oriana spędzała zdecydowanie za dużo czasu w miejscu, gdzie relacje, ich dynamika i rozwój były ustalane przez więzi krwi, przychodziły troszkę same z siebie, a ponadto nie trzeba było wysilać się szczególnie, by utrzymać je na odpowiednim poziomie. Jednakże... pewien wysiłek został zadany. Nieśmiało, nieporadnie, lecz bez cienia wątpliwości Oriana chciała poczynić kroki, by ich znajomość, zawiązana w balowej sali zamku, nie została zamknięta w niej na wieki.
Bo może spotkają się — na pewno spotkają się w Hogwarcie, o ile lord i lady Burke nie zdecydują się na nauczanie domowe lub w innej szkole, na co się chyba nie zanosiło — za kilka lat. Ale czy wtedy będą tymi samymi dziewczynkami, z tymi samymi marzeniami, doświadczeniami i ambicjami?
Przekrzywiona głowa Oriany była pierwszą reakcją na "przepraszam".
— Nie masz za co przepraszać, Lysandr... o. — nagłe zaciśnięcie ścianek gardła mogło zwiastować tylko jedno. Oczy lady otworzyły się znacznie szerzej, ukazując całemu światu pełen rozmiar burzowych tęczówek. Chłód, który nagle ogarnął salę balową, nie był co prawda nieprzyjemny, ale szybko nakazał Orianie skupienie.
Dziewczynka przesunęła się bliżej Małej Sroki, ostatecznie nawet stykając się z nią ramionami. A później... nie było już czasu na nic, tylko na słuchanie.
Słuchanie z zaciśniętym żołądkiem, przemożną chęcią wczepienia się w równie dziecięce ramię, bez szans na szybkie poukładanie sobie w głowie, co właściwie tutaj zachodzi. Pojawienie się młodej dziewczyny mówiącej wierszem, w dodatku nieznanej Orianie, wzbudziło chyba uzasadniony niepokój.
— Nie jesteśmy kucharkami... — powiedziała wreszcie Ori, może trochę za cicho, może z lekkim wyrzutem. Gotowa była bowiem na zrobienie straszliwego rabanu w zamku, lecz póki nie było to potrzebne, póki kłopoty można było rozwiązywać, jak nieporozumienie, którego niewątpliwie stały się ofiarami dziewczynki...
Póty można było tylko porozmawiać?
Ale Umhra przedstawiona przez Lysandrę tak barwnie i niespodziewanie, ma kubek do picia herbaty. I zagryza sobie kamienie zamiast ciastek. Bardzo dobrze robi, myśl przemyka w głowie Oriany zaskakująco szybko i pewnie, bo więcej ciasteczek zostanie dla Lysandry. Może właśnie na tym polegała przyjaźń? Na znalezieniu wspólnego gruntu, jakiejś aktywności, którą można było wykonywać, bez względu na narastające między dwoma jednostkami różnice?
Bo czymże było zawiązanie nowej znajomości? Niczym skomplikowanym w obliczu podwieczorku z trollem!
— Będziesz nas częściej odwiedzać? — pytanie wypadło z lady chyba szybciej, niż zdążyłaby o tym pomyśleć. Lysa wydawała jej się naprawdę ciekawą osobą, w dodatku była chyba w jej wieku. Możliwości swobodnego kontaktu z innymi dziećmi zostały mocno ograniczone przez wojnę, ale nic nie zapowiadało tego, by ród Burke miał w najbliższej przyszłości zrezygnować z usług świadczonych przez panią Vablatsky. Taka wizja dawała... nadzieję? — Jeżeli tak, to możesz kiedyś zabrać ze sobą Umhrę. Jeżeli będzie chciała. Przygotujemy z siostrą herbatę i podwieczorek. Możemy też zjeść ciastka same. Ty i ja.
Oj, widać było, że Oriana spędzała zdecydowanie za dużo czasu w miejscu, gdzie relacje, ich dynamika i rozwój były ustalane przez więzi krwi, przychodziły troszkę same z siebie, a ponadto nie trzeba było wysilać się szczególnie, by utrzymać je na odpowiednim poziomie. Jednakże... pewien wysiłek został zadany. Nieśmiało, nieporadnie, lecz bez cienia wątpliwości Oriana chciała poczynić kroki, by ich znajomość, zawiązana w balowej sali zamku, nie została zamknięta w niej na wieki.
Bo może spotkają się — na pewno spotkają się w Hogwarcie, o ile lord i lady Burke nie zdecydują się na nauczanie domowe lub w innej szkole, na co się chyba nie zanosiło — za kilka lat. Ale czy wtedy będą tymi samymi dziewczynkami, z tymi samymi marzeniami, doświadczeniami i ambicjami?
Przekrzywiona głowa Oriany była pierwszą reakcją na "przepraszam".
— Nie masz za co przepraszać, Lysandr... o. — nagłe zaciśnięcie ścianek gardła mogło zwiastować tylko jedno. Oczy lady otworzyły się znacznie szerzej, ukazując całemu światu pełen rozmiar burzowych tęczówek. Chłód, który nagle ogarnął salę balową, nie był co prawda nieprzyjemny, ale szybko nakazał Orianie skupienie.
Dziewczynka przesunęła się bliżej Małej Sroki, ostatecznie nawet stykając się z nią ramionami. A później... nie było już czasu na nic, tylko na słuchanie.
Słuchanie z zaciśniętym żołądkiem, przemożną chęcią wczepienia się w równie dziecięce ramię, bez szans na szybkie poukładanie sobie w głowie, co właściwie tutaj zachodzi. Pojawienie się młodej dziewczyny mówiącej wierszem, w dodatku nieznanej Orianie, wzbudziło chyba uzasadniony niepokój.
— Nie jesteśmy kucharkami... — powiedziała wreszcie Ori, może trochę za cicho, może z lekkim wyrzutem. Gotowa była bowiem na zrobienie straszliwego rabanu w zamku, lecz póki nie było to potrzebne, póki kłopoty można było rozwiązywać, jak nieporozumienie, którego niewątpliwie stały się ofiarami dziewczynki...
Póty można było tylko porozmawiać?
my daddy's got a wand
you better run
you better run
Oriana Burke
Zawód : lady Durham, córka nestora Burke
Wiek : 8 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I'll clean my room. In exchange for your immortal soul.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Spojrzała zaskoczona na małą lady kiedy padło tak śmiałe pytanie.
-Jak tylko będe mogła. - Odpowiedziała i uśmiechnęła się nieśmiało do Oriany. Czy właśnie zyskała przyjaciółkę z innego świata? Czy będą mogły spędzać razem czas? Była córką lorda, więc mogła oczekiwać, że tak się stanie, a czy matula nie będzie miała nic przeciwko? Z tego co mówiła Lysie to szanowała i ceniła ojca Oriany. Dziewczynki mogły liczyć, że żaden dorosły nie stanie im na drodze do prawdziwej przyjaźni. Może zostaną bratnimi duszami, które rozumieją się bez słów? -Umhra nie będzie chciał przyjść, ale dziękuję za zaproszenie w jego imieniu. - Widziała oczami wyobraźni jak górski troll siedzi w zamkowych wnętrzach z tym swoim specyficznym zapachem, który z matulą zabijały kadzidłami. Służba w Durham nic innego by nie robiła tylko wietrzyła wnętrza od tego smrodu. Lepiej aby troll został na Nokturnie i spędzał czas z tymi, którzy już przywykli do jego odoru. Wizja spędzenia herbatki z Orianą jednak bardzo się jej spodobała i rozjaśniła spokojną twarz dziewczynki. Jednak zaraz została zaburzona pojawieniem się zjawy, która wdarła się w ich rozmowę. Gwałtownie i z oskarżycielsko wyciągniętym palcem w ich stronę. Zamarła i mimowolnie skierowała kroki bliżej lady Burke. Nie mogła uciekać, to była jej wina, że zjawa się pojawiła. Tak jak wtedy w czasie nocy duchów, gdy za dużo marzyła i za dużo sobie wyobrażała. Powinna powstrzymać swoje myśli kłębiące się pod głową, które sprawiały, że zjawy przychodziły nieproszone ale ściągane jej magią. Nie potrafiła nad tym zapanować, a powinna. Czuła, że mogła narazić małą lady na niebezpieczeństwo i wtedy matula miałaby problemy, a tego Lysa by sobie nie wybaczyła.
Słysząc wierszyk zmarszczyła lekko brwi i nagle przyszło olśnienie, które jawnie wymalowało się na dziecięcej twarzy, bowiem dzieci mimikę twarzy miały dość ekspresyjną nawet jeżeli należały do tych spokojnych i wycofanych.
-To klasy - powiedziała uradowana, że rozpoznała wierszyk i zabawę, która się z nią wiązała. Zjawa zamarła chyba nie spodziewając się takiej reakcji. Po chwili kiwnęła głową, ale nie oddalała się patrząc wyczekująco na dziewczynki. Lysandra nachyliła się w stronę Oriany. -Chyba musimy z nią zagrać w klasy. Masz kredę?
Gdyby tylko miała kredę narysowałby klasy na podłodze sali balowej. Potem przecież może zmyć za pomocą wody. Sama to zrobi z wielką ochotą. Liczyła na to, że Makowa Panna ma gdzieś jakąś kredę, którą używała jej. Lysa miała u siebie taką, ale czy małe arystokratki brudziły sobie dłonie kredą?
-Jak tylko będe mogła. - Odpowiedziała i uśmiechnęła się nieśmiało do Oriany. Czy właśnie zyskała przyjaciółkę z innego świata? Czy będą mogły spędzać razem czas? Była córką lorda, więc mogła oczekiwać, że tak się stanie, a czy matula nie będzie miała nic przeciwko? Z tego co mówiła Lysie to szanowała i ceniła ojca Oriany. Dziewczynki mogły liczyć, że żaden dorosły nie stanie im na drodze do prawdziwej przyjaźni. Może zostaną bratnimi duszami, które rozumieją się bez słów? -Umhra nie będzie chciał przyjść, ale dziękuję za zaproszenie w jego imieniu. - Widziała oczami wyobraźni jak górski troll siedzi w zamkowych wnętrzach z tym swoim specyficznym zapachem, który z matulą zabijały kadzidłami. Służba w Durham nic innego by nie robiła tylko wietrzyła wnętrza od tego smrodu. Lepiej aby troll został na Nokturnie i spędzał czas z tymi, którzy już przywykli do jego odoru. Wizja spędzenia herbatki z Orianą jednak bardzo się jej spodobała i rozjaśniła spokojną twarz dziewczynki. Jednak zaraz została zaburzona pojawieniem się zjawy, która wdarła się w ich rozmowę. Gwałtownie i z oskarżycielsko wyciągniętym palcem w ich stronę. Zamarła i mimowolnie skierowała kroki bliżej lady Burke. Nie mogła uciekać, to była jej wina, że zjawa się pojawiła. Tak jak wtedy w czasie nocy duchów, gdy za dużo marzyła i za dużo sobie wyobrażała. Powinna powstrzymać swoje myśli kłębiące się pod głową, które sprawiały, że zjawy przychodziły nieproszone ale ściągane jej magią. Nie potrafiła nad tym zapanować, a powinna. Czuła, że mogła narazić małą lady na niebezpieczeństwo i wtedy matula miałaby problemy, a tego Lysa by sobie nie wybaczyła.
Słysząc wierszyk zmarszczyła lekko brwi i nagle przyszło olśnienie, które jawnie wymalowało się na dziecięcej twarzy, bowiem dzieci mimikę twarzy miały dość ekspresyjną nawet jeżeli należały do tych spokojnych i wycofanych.
-To klasy - powiedziała uradowana, że rozpoznała wierszyk i zabawę, która się z nią wiązała. Zjawa zamarła chyba nie spodziewając się takiej reakcji. Po chwili kiwnęła głową, ale nie oddalała się patrząc wyczekująco na dziewczynki. Lysandra nachyliła się w stronę Oriany. -Chyba musimy z nią zagrać w klasy. Masz kredę?
Gdyby tylko miała kredę narysowałby klasy na podłodze sali balowej. Potem przecież może zmyć za pomocą wody. Sama to zrobi z wielką ochotą. Liczyła na to, że Makowa Panna ma gdzieś jakąś kredę, którą używała jej. Lysa miała u siebie taką, ale czy małe arystokratki brudziły sobie dłonie kredą?
The girl...
... who lost things
Zaskoczenie powinno być zrozumiałe. Zrozumiałe i co ważniejsze zauważone, jednak zaaferowana Oriana zdawała się przegapić ten bardzo ważny moment. Do tej pory w sercu małej arystokratki liczyło się tylko to, by uzyskać zgodę, lub chociaż nieśmiałą obietnicę próby. Nie znały się z Lysandrą dłużej niż kilkanaście minut, lecz Mała Sroka zdążyła zaciekawić Makową Panienkę na tyle, że spragnione towarzystwa dzieci z zewnątrz serce dziewczynki zaczęło bić szybciej i jakby... bardziej ochoczo.
— Ojej — blada dłoń przylgnęła do ust dziewczynki, gdy zorientowała się, że właśnie popełniła błąd. Katastrofalny, powiedziałaby pewnie któraś z jej guwernantek. Nie do zapomnienia, wtórowałaby jej kolejna, gdyby tylko były świadkami tej rozmowy. Na szczęście nie były, a to dawało Orianie możliwość prędkiego poprawienia się i wiary, że Lysandra, ani tym bardziej Umhra nie będą żywić do niej urazy za nieświadomą pomyłkę. — Myślałam, że Umhra jest dziewczynką. Przeprosisz go ode mnie?
Tym razem to ona zabrzmiała dziwnie nieśmiało. Nie zauważyła nawet kiedy zgięła lewą nogę w kolanie, by następnie unieść ją tak, aby ziemi dotykała wyłącznie palcami. Ciężar ciała przeniesiony został na drugą z nóg, natomiast pierwszą rysowała niewielkie okręgi na posadzce sali balowej, jakby taka czynność miała przynieść jej klarowność myśli i odsunąć od roztrząsania niefortunnej porażki towarzyskiej.
Podziałało dość prędko, choć można byłoby mieć wątpliwości co do faktycznych zasług. Oskarżycielska zjawa z wyciągniętym paluchem stała się nagle centrum wszechświata małej lady, która znalazłszy się w nagłej potrzebie, odruchowo sięgnęła do dłoni Lysandry, chwytając ją mocno i pewnie, dla dodania odwagi. Sobie i jej.
Wiedziała, że w takich chwilach należało być spokojnym, dumnym i odważnym. Choć w duchu drżała z przerażenia, był to przecież jej dom, jej zamek i co ważniejsze, nie była żadną kucharką! Była Burke z krwi i kości; nie ma mowy, że pozwoli sobą rozporządzać!
Starała się przybrać jedną ze swoich najgroźniejszych min, pielęgnując tlący się w duszy płomień nadziei, że może zjawa dojrzy wreszcie z kim ma do czynienia, przestraszy się i odejdzie w spokoju. Ściągnięte brwi rozprostowały się jednak prędko, gdy ciszę znów przerwały słowa Lysandry.
— Kredę? — powtórzyła zamyślona. Oczywiście, że mieli kredę! Nie tylko taką do dziecięcych zabaw, ale także do tablic, na których kreślono różne mniej lub bardziej znane symbole. Te znajdowały się zazwyczaj w komnatach przylegających bezpośrednio do biblioteki, Oriana wiedziała, jak je znaleźć...
— Mamy!
Po chwilowym wybuchu radości nastąpiło jednak nagłe ściszenie głosu.
— Ale... nie boisz się zostać z nią sama? — spytała szeptem, szczerze przejęta bezpieczeństwem nowej przyjaciółki. Nie chciała przecież tracić jej w pierwszym dniu od poznania! Chwilę później jednak odchrząknęła cicho, by zwrócić się tym razem do zjawy. — Proszę pani, niech pani nie robi nic złego z Lysandrą, za chwilkę wrócę!
— Ojej — blada dłoń przylgnęła do ust dziewczynki, gdy zorientowała się, że właśnie popełniła błąd. Katastrofalny, powiedziałaby pewnie któraś z jej guwernantek. Nie do zapomnienia, wtórowałaby jej kolejna, gdyby tylko były świadkami tej rozmowy. Na szczęście nie były, a to dawało Orianie możliwość prędkiego poprawienia się i wiary, że Lysandra, ani tym bardziej Umhra nie będą żywić do niej urazy za nieświadomą pomyłkę. — Myślałam, że Umhra jest dziewczynką. Przeprosisz go ode mnie?
Tym razem to ona zabrzmiała dziwnie nieśmiało. Nie zauważyła nawet kiedy zgięła lewą nogę w kolanie, by następnie unieść ją tak, aby ziemi dotykała wyłącznie palcami. Ciężar ciała przeniesiony został na drugą z nóg, natomiast pierwszą rysowała niewielkie okręgi na posadzce sali balowej, jakby taka czynność miała przynieść jej klarowność myśli i odsunąć od roztrząsania niefortunnej porażki towarzyskiej.
Podziałało dość prędko, choć można byłoby mieć wątpliwości co do faktycznych zasług. Oskarżycielska zjawa z wyciągniętym paluchem stała się nagle centrum wszechświata małej lady, która znalazłszy się w nagłej potrzebie, odruchowo sięgnęła do dłoni Lysandry, chwytając ją mocno i pewnie, dla dodania odwagi. Sobie i jej.
Wiedziała, że w takich chwilach należało być spokojnym, dumnym i odważnym. Choć w duchu drżała z przerażenia, był to przecież jej dom, jej zamek i co ważniejsze, nie była żadną kucharką! Była Burke z krwi i kości; nie ma mowy, że pozwoli sobą rozporządzać!
Starała się przybrać jedną ze swoich najgroźniejszych min, pielęgnując tlący się w duszy płomień nadziei, że może zjawa dojrzy wreszcie z kim ma do czynienia, przestraszy się i odejdzie w spokoju. Ściągnięte brwi rozprostowały się jednak prędko, gdy ciszę znów przerwały słowa Lysandry.
— Kredę? — powtórzyła zamyślona. Oczywiście, że mieli kredę! Nie tylko taką do dziecięcych zabaw, ale także do tablic, na których kreślono różne mniej lub bardziej znane symbole. Te znajdowały się zazwyczaj w komnatach przylegających bezpośrednio do biblioteki, Oriana wiedziała, jak je znaleźć...
— Mamy!
Po chwilowym wybuchu radości nastąpiło jednak nagłe ściszenie głosu.
— Ale... nie boisz się zostać z nią sama? — spytała szeptem, szczerze przejęta bezpieczeństwem nowej przyjaciółki. Nie chciała przecież tracić jej w pierwszym dniu od poznania! Chwilę później jednak odchrząknęła cicho, by zwrócić się tym razem do zjawy. — Proszę pani, niech pani nie robi nic złego z Lysandrą, za chwilkę wrócę!
my daddy's got a wand
you better run
you better run
Oriana Burke
Zawód : lady Durham, córka nestora Burke
Wiek : 8 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I'll clean my room. In exchange for your immortal soul.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Kiwnęła głową informując tym samym, że przekaże przeprosiny Umhrze, który pewnie nic sobie z tego nie zrobi. Był głównie zainteresowany kamieniami oraz patrzył jak Lysandra rysuje, przenosząc swoje wizje senne na papier. Zjawa przerwa nagle wymianę słów między dziewczynkami, tym samym skupiając na sobie całą uwagę. Było zimno i ponuro, zjawia sprawiała, że cały świat zdawał się być jak za mgłą, jakby nagle się zatrzymał, a tylko małe dziewczynki mogły to zmienić.
Dotyk dłoni Makowej Panny dodał jej odwagi, w końcu to Lysa wiedziała jak z nimi rozmawiać, jak reagować, to przez nią ta zjawa w ogóle się zjawiła i niepokoiła rodową posiadłość rodu Burke. Matula mogła mieć z tego powodu kłopoty, a Mała Sroka nie chciała być utrapieniem dla niej. Musiała być odważna dla niej i dla Oriany. Przyjaciółce nie mogła stać się krzywda, a przecież przyjaciele o siebie dbają i robią wszystko aby ta druga osoba była szczęśliwa, prawda? Dziecięce myśli były proste i klarowne choć czasami dorośli ich zupełnie nie rozumieli. Matula zdawała się rozumieć wszystko, ale teraz nie było jej obok aby pomóc. Nie mogła wiedzieć, że zjawa kobiety celuje oskarżycielsko palcem w dziewczynki. Szybko jednak Mała Sroka rozpoznała wierszyk, sama wielokrotnie go wypowiadała grając w klasy.
-Nic mi nie będzie - Starała się posłać Orianie pokrzepiający uśmiech kiedy ta pobiegła po kredę. Zjawa nie drgnęła nawet o milimetr, unosząc się ciągle w tym samym miejscu. Lysandra również się nie poruszyła, nie chcąc drażnić istoty, a obserwowanie srok przed domem nauczyło ją cierpliwości. Kiedy usłyszała powracające kroki Oriany odetchnęła w duchu, bo była prawdziwie przejęta całym tym zdarzeniem. Przyjęła od Małej Lady kredę i bez słowa zaczęła rysować klasy na pięknej, zdobionej posadzce w sali balowej. Robiła to całkiem sprawnie, a zjawa sunęła za dziewczynką patrząc co ta robi. Lysandra obejrzała się na Orianę.
-Wiesz jak w to grać? - Wolała się upewnić, ale w tym momencie zjawa wskazała na Lysandrę.
-Ty pierwsza… - dziewczynka kiwnęła głową i stanęła u szczytu rysunku, by po chwili zacząć skakać to na jednej nodze, to na dwóch, a w tym samym czasie wypowiadała cały wierszyk, a zjawia jej towarzyszyła w tym.
-Pierwsze, drugie – zapnij mi obuwie - Skok na dwóch nogach i wykonanie ruchu jakby wiązała buciki. - Trzecie, czwarte – zamknij drzwi otwarte - Lysandra wykonała ruch jakby łapała klamkę i zamykała za sobą drzwi. Ponownie wykonała przeskok na rozrysowanej planszy do zabawy. - Piąte, szóste – dobierz patyczki proste - Zjawa wykonała ruch jakby dziewczynce podawała niewidzialne patyczki, a ta następnie udawała, że układa je prosto w powietrzu. -Siódme, ósme – ułóż je prosto. Dziewiąte, dziesiąte – kura tłusta na zachętę - Zjawa zaczęła udawać ruch kury biegającej po wybiegu. -Jedenaste, dwunaste – pułapki przepastne. Trzynaste, czternaste – dziewczyny zalecają się. - Każda część rymowanki miała swój odpowiednik w ruchach, a to nakręcanie włosów na palcach, a to przeskok długi jakby omijało się pułapkę wybudowaną w ziemi. - Piętnaste, szesnaste – kucharki ciekawskie. Siedemnaste, osiemnaste – dziewczyny przyjazne. Dziewiętnaste, dwudzieste – moje talerze są puste.- Przy ostatnich słowach Lysandra wylądowała na kratce numer dwadzieścia wyrysowanej na podłodze, a zjawa pokiwała głową z uznaniem. Następnie spojrzała na Orianę.
-Teraz ty…
Dotyk dłoni Makowej Panny dodał jej odwagi, w końcu to Lysa wiedziała jak z nimi rozmawiać, jak reagować, to przez nią ta zjawa w ogóle się zjawiła i niepokoiła rodową posiadłość rodu Burke. Matula mogła mieć z tego powodu kłopoty, a Mała Sroka nie chciała być utrapieniem dla niej. Musiała być odważna dla niej i dla Oriany. Przyjaciółce nie mogła stać się krzywda, a przecież przyjaciele o siebie dbają i robią wszystko aby ta druga osoba była szczęśliwa, prawda? Dziecięce myśli były proste i klarowne choć czasami dorośli ich zupełnie nie rozumieli. Matula zdawała się rozumieć wszystko, ale teraz nie było jej obok aby pomóc. Nie mogła wiedzieć, że zjawa kobiety celuje oskarżycielsko palcem w dziewczynki. Szybko jednak Mała Sroka rozpoznała wierszyk, sama wielokrotnie go wypowiadała grając w klasy.
-Nic mi nie będzie - Starała się posłać Orianie pokrzepiający uśmiech kiedy ta pobiegła po kredę. Zjawa nie drgnęła nawet o milimetr, unosząc się ciągle w tym samym miejscu. Lysandra również się nie poruszyła, nie chcąc drażnić istoty, a obserwowanie srok przed domem nauczyło ją cierpliwości. Kiedy usłyszała powracające kroki Oriany odetchnęła w duchu, bo była prawdziwie przejęta całym tym zdarzeniem. Przyjęła od Małej Lady kredę i bez słowa zaczęła rysować klasy na pięknej, zdobionej posadzce w sali balowej. Robiła to całkiem sprawnie, a zjawa sunęła za dziewczynką patrząc co ta robi. Lysandra obejrzała się na Orianę.
-Wiesz jak w to grać? - Wolała się upewnić, ale w tym momencie zjawa wskazała na Lysandrę.
-Ty pierwsza… - dziewczynka kiwnęła głową i stanęła u szczytu rysunku, by po chwili zacząć skakać to na jednej nodze, to na dwóch, a w tym samym czasie wypowiadała cały wierszyk, a zjawia jej towarzyszyła w tym.
-Pierwsze, drugie – zapnij mi obuwie - Skok na dwóch nogach i wykonanie ruchu jakby wiązała buciki. - Trzecie, czwarte – zamknij drzwi otwarte - Lysandra wykonała ruch jakby łapała klamkę i zamykała za sobą drzwi. Ponownie wykonała przeskok na rozrysowanej planszy do zabawy. - Piąte, szóste – dobierz patyczki proste - Zjawa wykonała ruch jakby dziewczynce podawała niewidzialne patyczki, a ta następnie udawała, że układa je prosto w powietrzu. -Siódme, ósme – ułóż je prosto. Dziewiąte, dziesiąte – kura tłusta na zachętę - Zjawa zaczęła udawać ruch kury biegającej po wybiegu. -Jedenaste, dwunaste – pułapki przepastne. Trzynaste, czternaste – dziewczyny zalecają się. - Każda część rymowanki miała swój odpowiednik w ruchach, a to nakręcanie włosów na palcach, a to przeskok długi jakby omijało się pułapkę wybudowaną w ziemi. - Piętnaste, szesnaste – kucharki ciekawskie. Siedemnaste, osiemnaste – dziewczyny przyjazne. Dziewiętnaste, dwudzieste – moje talerze są puste.- Przy ostatnich słowach Lysandra wylądowała na kratce numer dwadzieścia wyrysowanej na podłodze, a zjawa pokiwała głową z uznaniem. Następnie spojrzała na Orianę.
-Teraz ty…
The girl...
... who lost things
Pojawienie się zjawy było oczywiście straszne, lecz Oriana czuła, że może być to doświadczenie, którego nie posiadł żaden inny mieszkaniec Durham Castle, przynajmniej z tych obecnych dziś w jego murach. Z jednej strony zatem obawiała się dalszego rozwoju sytuacji; nie wyglądało bowiem, by dwie małe dziewczynki były w stanie samodzielnie poradzić sobie ze zjawą, lecz czy były skazane na porażkę?
Nie, dopóki starały się zapobiec nieokreślonemu najgorszemu.
Burzowe spojrzenie przemknęło po postaci Małej Sroki. Wyglądała zupełnie tak, jakby wiedziała, co robić i właśnie ta jedna rzecz pomogła Orianie w ponownym odnalezieniu spokoju. We wzięciu głębszego wdechu, asekuracyjnym ściśnięciu drugiej, małej dłoni i spojrzeniu na zjawę raz jeszcze, tym razem bez najmniejszego cienia strachu, gdyż oczy skrzyły od pewności siebie i wiary, że wszystko uda się załatwić bez większej szkody po stronie dziewczynek.
Dopiero ponowne rozbrzmienie głosu Lysandry sprawiło, że uścisk najpierw się poluźnił, następnie przeszedł już do historii. Mały Maczek skinął bowiem głową, dość energicznie, po czym ruszył w kierunku drzwi wyjściowych, nie spuszczając zjawy z oka. Drzwi pozostawiła lekko uchylone, dzięki czemu Lysandra mogła — oczywiście jeżeli chciała — nasłuchiwać rytmicznego stukotu bucików lady, która tymczasem wpadła do jednej z komnat sąsiadującej z biblioteką.
Kreda, kreda, kreda....
Namierzenie zamkniętego z należytą starannością pudełka nie mogło być szczególnie trudne; znajdowało się ono bowiem zawsze w tym samym miejscu, w górnym lewym rogu biurka, za którym zazwyczaj zasiadały guwernantki, nim zdążyły rozpocząć snucie swych bardziej lub mniej ciekawych historii. Dopiero otworzenie go tak, by nie naruszyć niepotrzebnie konstrukcji, zajęło Orianie nieco więcej czasu. Ostatecznie jednak ten etap misji zakończył się sukcesem. Sukcesem o tyle słodkim, że chyba nikt z dorosłych domowników dalej nie wiedział o tej niecodziennej przygodzie i nie musiał interweniować.
Triumfalnie uniesiona w górę dłoń ściskająca kredę oznajmiła zwycięstwo bez zbędnych słów. Odległość między dziewczynkami zmalała raz jeszcze, zaś w pełni przejęta dalszym rozwojem sytuacji Oriana przekazała kredę Lysandrze.
— Mhm — pokiwała głową twierdząco w ramach odpowiedzi, choć gdzieś z tyłu głowy pobrzękiwało jej upomnienie, że powinna używać pełnych zdań, zamiast szczątkowych dźwięków. Kto by się jednak przejmował utrzymaniem pełnego arsenału manier w tak trudnej sytuacji! Chyba tylko najdroższa mama...
Obserwowała wszystkie ruchy Lysandry, skupiając się przede wszystkim na tym, by zapamiętać ich kolejność, podobnie jak wierszyk. W wykonaniu Małej Sroki cała zabawa wyglądała zabawnie prosto, w pewnym momencie pojawiła się w jej ciele nawet chęć prędszego dołączenia do prawie—zabawy, lecz trwała w miejscu, jakby podeszwy bucików przykleiły się do podłogi.
Dopóki Lysandra nie skończyła, a zjawa znów nie zabrała głosu.
— Pierwsze, drugie — zapnij mi obuwie — dwie nogi, wiązanie bucików.
— Trzecie, czwarte — zamknij drzwi otwarte — ruchy Oriany były co prawda nieco wolniejsze od tych Lysandry, po części z konieczności uważania, by nie pogubić kolejności wyliczanki lub ruchów do wykonania, lecz także z naturalnej dbałości o detale wobec rzeczy nawet tak przyziemnych, jak zamykanie wyimaginowanych drzwi. — Piąte, szóste — dobierz patyczki proste. Siódme, ósme — ułóż je prosto.
Wszystko wydawało się prowadzić ku dobremu rozwiązaniu, dlatego też zadowolona Oriana kontynuowała grę dalej.
— Dziewiąte, dziesiąte — tłusta kura na zachętę — część z udawaniem drobiu chyba stała się jej ulubioną, uśmiech na moment zagościł na bladej twarzyczce Maczka. — Jedenaste, dwunaste — pułapki przepastne. Trzynaste, czternaste — dziewczyny zalecają się. Piętnaste, szesnaste — kucharki ciekawskie. Siedemnaste, osiemnaste — dziewczyny przyjazne.
Przy polach piętnaście, szesnaście, siedemnaście i osiemnaście Ori wydawało się, że cała ta gra miała na celu przemienić "kucharki ciekawskie" w "dziewczyny przyjazne". Może zjawa po prostu nie miała nigdy przyjaciółki, na przykład takiej jak Lysandra? I widząc, że tworzy się pomiędzy nimi więź, też chciała stać się jedną z nich?
— Dziewiętnaste, dwudzieste — moje talerze są puste.
Skakanie zakończyło się na polu numer dwadzieścia, tak jak pokazała to Mała Sroka. Pytanie tylko, co dalej?
Nie, dopóki starały się zapobiec nieokreślonemu najgorszemu.
Burzowe spojrzenie przemknęło po postaci Małej Sroki. Wyglądała zupełnie tak, jakby wiedziała, co robić i właśnie ta jedna rzecz pomogła Orianie w ponownym odnalezieniu spokoju. We wzięciu głębszego wdechu, asekuracyjnym ściśnięciu drugiej, małej dłoni i spojrzeniu na zjawę raz jeszcze, tym razem bez najmniejszego cienia strachu, gdyż oczy skrzyły od pewności siebie i wiary, że wszystko uda się załatwić bez większej szkody po stronie dziewczynek.
Dopiero ponowne rozbrzmienie głosu Lysandry sprawiło, że uścisk najpierw się poluźnił, następnie przeszedł już do historii. Mały Maczek skinął bowiem głową, dość energicznie, po czym ruszył w kierunku drzwi wyjściowych, nie spuszczając zjawy z oka. Drzwi pozostawiła lekko uchylone, dzięki czemu Lysandra mogła — oczywiście jeżeli chciała — nasłuchiwać rytmicznego stukotu bucików lady, która tymczasem wpadła do jednej z komnat sąsiadującej z biblioteką.
Kreda, kreda, kreda....
Namierzenie zamkniętego z należytą starannością pudełka nie mogło być szczególnie trudne; znajdowało się ono bowiem zawsze w tym samym miejscu, w górnym lewym rogu biurka, za którym zazwyczaj zasiadały guwernantki, nim zdążyły rozpocząć snucie swych bardziej lub mniej ciekawych historii. Dopiero otworzenie go tak, by nie naruszyć niepotrzebnie konstrukcji, zajęło Orianie nieco więcej czasu. Ostatecznie jednak ten etap misji zakończył się sukcesem. Sukcesem o tyle słodkim, że chyba nikt z dorosłych domowników dalej nie wiedział o tej niecodziennej przygodzie i nie musiał interweniować.
Triumfalnie uniesiona w górę dłoń ściskająca kredę oznajmiła zwycięstwo bez zbędnych słów. Odległość między dziewczynkami zmalała raz jeszcze, zaś w pełni przejęta dalszym rozwojem sytuacji Oriana przekazała kredę Lysandrze.
— Mhm — pokiwała głową twierdząco w ramach odpowiedzi, choć gdzieś z tyłu głowy pobrzękiwało jej upomnienie, że powinna używać pełnych zdań, zamiast szczątkowych dźwięków. Kto by się jednak przejmował utrzymaniem pełnego arsenału manier w tak trudnej sytuacji! Chyba tylko najdroższa mama...
Obserwowała wszystkie ruchy Lysandry, skupiając się przede wszystkim na tym, by zapamiętać ich kolejność, podobnie jak wierszyk. W wykonaniu Małej Sroki cała zabawa wyglądała zabawnie prosto, w pewnym momencie pojawiła się w jej ciele nawet chęć prędszego dołączenia do prawie—zabawy, lecz trwała w miejscu, jakby podeszwy bucików przykleiły się do podłogi.
Dopóki Lysandra nie skończyła, a zjawa znów nie zabrała głosu.
— Pierwsze, drugie — zapnij mi obuwie — dwie nogi, wiązanie bucików.
— Trzecie, czwarte — zamknij drzwi otwarte — ruchy Oriany były co prawda nieco wolniejsze od tych Lysandry, po części z konieczności uważania, by nie pogubić kolejności wyliczanki lub ruchów do wykonania, lecz także z naturalnej dbałości o detale wobec rzeczy nawet tak przyziemnych, jak zamykanie wyimaginowanych drzwi. — Piąte, szóste — dobierz patyczki proste. Siódme, ósme — ułóż je prosto.
Wszystko wydawało się prowadzić ku dobremu rozwiązaniu, dlatego też zadowolona Oriana kontynuowała grę dalej.
— Dziewiąte, dziesiąte — tłusta kura na zachętę — część z udawaniem drobiu chyba stała się jej ulubioną, uśmiech na moment zagościł na bladej twarzyczce Maczka. — Jedenaste, dwunaste — pułapki przepastne. Trzynaste, czternaste — dziewczyny zalecają się. Piętnaste, szesnaste — kucharki ciekawskie. Siedemnaste, osiemnaste — dziewczyny przyjazne.
Przy polach piętnaście, szesnaście, siedemnaście i osiemnaście Ori wydawało się, że cała ta gra miała na celu przemienić "kucharki ciekawskie" w "dziewczyny przyjazne". Może zjawa po prostu nie miała nigdy przyjaciółki, na przykład takiej jak Lysandra? I widząc, że tworzy się pomiędzy nimi więź, też chciała stać się jedną z nich?
— Dziewiętnaste, dwudzieste — moje talerze są puste.
Skakanie zakończyło się na polu numer dwadzieścia, tak jak pokazała to Mała Sroka. Pytanie tylko, co dalej?
my daddy's got a wand
you better run
you better run
Oriana Burke
Zawód : lady Durham, córka nestora Burke
Wiek : 8 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I'll clean my room. In exchange for your immortal soul.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Ustąpiła miejsca Małej Lady, ale cały czas była obok niej cicho powtarzając rymowankę aby ta się nie pomyliła lub w chwili wahania miała wsparcie. Lysandra wiedziała, że zjawa mogła się obruszyć czy wręcz wściec gdyby coś poszło nie tak. Zdawała się być niegroźna, ale to mogło być złudne, a Lysa jeszcze nie poznała jej natury. Uśmiechnęła się widząc jak Oriana dobrze się bawi przy fragmencie z kurą i sprawnie przechodzi dalej bez najmniejszego potknięcia. Kiedy ciemnowłosa dziewczynka wylądowała na polu numer dwadzieścia podskoczyła w lekkiej ekscytacji, a następnie przeniosła spojrzenie na zjawę. Duch młodej kobiety wpatrywał się w dwie dziewczynki intensywnie, a potem ona sama odtworzyła całą zabawę, ale nie mówiła, a prawie wyśpiewała cały wierszyk, na samym końcu zrównując się z dziewczynkami. Zwróciła na nie swoje smutne oczy i trwała dłuższą chwilę w milczeniu nim się odezwała głosem niczym szum wiatru wśród drzew.
-Dziewczyny przyjazne. - Po czym zniknęła. Nagle, niczym bańka mydlana pozostawiając po sobie uczucie chłodu i niepokoju. Lysandra wpatrywała się w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą była zjawa.
-Chyba potrzebowała towarzystwa.. - Odezwała się Mała Sroka kiedy upewniła się, że żaden inny duch się nie zjawi. Ostatnio cała ich gromada stała na ulicy, zatrzymana przez nią, chcieli iść, ale nie mogli zatrzymani dziecięcą magią, nad którą dziewczynka jeszcze nie panowała. Podeszła do okna sali balowej by się upewnić, ale poza przykrytymi mgłą polami Durham nie było żadnych zjaw. Odetchnęła z ulgą i następnie spuściła wzrok ze skruchą.
-Przepraszam, nie chciałam aby się zjawiła…
Miała nadzieję, że Makowa Panna nie będzie jej miała tego za złe i nie pójdzie na skargę do swego ojca. Lysa obawiała się, że przez to matula może stracić pracę, a lord Burke był hojnym i szczodrym człowiekiem w wynagradzaniu za usługi medyczne. Czarny kot nagle znów się pojawił, jakby wyrósł spod ziemi. Czy widział zjawę a może sam ją tutaj przyprowadził? Koty były stworzeniami, których czarodzieje do dzisiaj nie rozgryźli. Z oddali zaś usłyszała głos matuli; znak, że czas wizyty dobiegł końca. Kot zaś niespiesznie ruszył w stronę drzwi wyjściowych z sali balowej; zatrzymał się i obejrzał znacząco na Lysandrę.
-Muszę już iść… - Dziewczynka wskazała wyjście na korytarz, po czym dygnęła niepewnie przed Orianą, tak jak ona wcześniej ujmując w palce rąbki swojej prostej spódnicy. -Miło było poznać. To był zaszczyt, lady Burke.
Powtórzyła za bohaterami książek, które czytała przed pójściem spać. Następnie udała się aby odnaleźć matulę i uprzedzić wszystkie jej pytania, a tych zapewne będzie wiele.
|zt dla Lysandry
-Dziewczyny przyjazne. - Po czym zniknęła. Nagle, niczym bańka mydlana pozostawiając po sobie uczucie chłodu i niepokoju. Lysandra wpatrywała się w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą była zjawa.
-Chyba potrzebowała towarzystwa.. - Odezwała się Mała Sroka kiedy upewniła się, że żaden inny duch się nie zjawi. Ostatnio cała ich gromada stała na ulicy, zatrzymana przez nią, chcieli iść, ale nie mogli zatrzymani dziecięcą magią, nad którą dziewczynka jeszcze nie panowała. Podeszła do okna sali balowej by się upewnić, ale poza przykrytymi mgłą polami Durham nie było żadnych zjaw. Odetchnęła z ulgą i następnie spuściła wzrok ze skruchą.
-Przepraszam, nie chciałam aby się zjawiła…
Miała nadzieję, że Makowa Panna nie będzie jej miała tego za złe i nie pójdzie na skargę do swego ojca. Lysa obawiała się, że przez to matula może stracić pracę, a lord Burke był hojnym i szczodrym człowiekiem w wynagradzaniu za usługi medyczne. Czarny kot nagle znów się pojawił, jakby wyrósł spod ziemi. Czy widział zjawę a może sam ją tutaj przyprowadził? Koty były stworzeniami, których czarodzieje do dzisiaj nie rozgryźli. Z oddali zaś usłyszała głos matuli; znak, że czas wizyty dobiegł końca. Kot zaś niespiesznie ruszył w stronę drzwi wyjściowych z sali balowej; zatrzymał się i obejrzał znacząco na Lysandrę.
-Muszę już iść… - Dziewczynka wskazała wyjście na korytarz, po czym dygnęła niepewnie przed Orianą, tak jak ona wcześniej ujmując w palce rąbki swojej prostej spódnicy. -Miło było poznać. To był zaszczyt, lady Burke.
Powtórzyła za bohaterami książek, które czytała przed pójściem spać. Następnie udała się aby odnaleźć matulę i uprzedzić wszystkie jej pytania, a tych zapewne będzie wiele.
|zt dla Lysandry
The girl...
... who lost things
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
Sala balowa
Szybka odpowiedź