Remi Saraphine Cattermole
Nazwisko matki: Lovegood
Miejsce zamieszkania: Derbyshire, okolice Mayfield
Czystość krwi: półkrwi
Status majątkowy: średniozamożny
Zawód: aspirujący smokolog; uczy się zawodu w rezerwacie Peak District, póki co głównie podglądając pracę starszych i bardziej doświadczonych
Wzrost: 172 cm
Waga: 61 kg
Kolor włosów: ciemnobrązowe
Kolor oczu: brąz tak ciemny że czasem wygląda na czarny
Znaki szczególne: leworęczność, bujna grzywa gęstych loków, lekko kwadratowy zarys szczęki, trzy cienkie, równoległe blizny po zadrapaniu przez młodego smoka na przedramieniu
11 cali, wiśnia i włos centaura
Gryffindor
Sójka
Bliscy leżący bez życia, pokryci krwią i ranami
Charakterystyczny zapach lasu po deszczu, świeżo zaparzonej herbaty, czekolady, papieru do szkicowania, zapach farb i ziół przywołujące wspomnienia zmarłej mamy, gdzieś w tle nieznacznie wyczuwalna mieszanka woni kojarząca się z rezerwatem smoków
Ona sama jako pełnoprawny smokolog, w pełni poważany w środowisku; obok stoi jej ojciec bardzo dumny z jej osiągnięć
Magizoologia (a zwłaszcza smoki!), szkicowanie, podróże, kolekcjonowanie pamiątek
Sroki z Montrose
Latanie, spacery na łonie natury
Najchętniej współczesnej
Sasha Kichigina
Z dzieciństwa pamiętała domek na skraju niewielkiej wioski gdzieś w Derbyshire, położony na niskim, urokliwym wzgórzu, na którym latem rosło całe mnóstwo kwiatów, a okien sypialni sięgała rozłożysta jabłoń, która najpiękniejsza była wiosną, wtedy obsypywało ją kwiecie. Nieopodal wiła się wstęga pobliskiej rzeki Dove. To tam spędziła kilka swych pierwszych lat, obserwując jak jej mama rozsmarowuje farby po płótnach i nie tylko. Ona i jej niewiele starsza siostra najwięcej czasu spędzały właśnie z nią. Mama, Saraphine z domu Lovegood, nie pracowała zawodowo, była artystyczną duszą, choć czasem zdarzało jej się sprzedawać mieszkającym w okolicy czarodziejom skomponowane przez siebie mieszanki ziół, służące zarówno do robienia naparów, jak i celów zapachowych oraz proste eliksiry. To ona zapoczątkowała nazywanie ich domu Jabłoniowym Wzgórzem, właśnie na cześć pięknej i rozłożystej jabłoni rosnącej obok domu. Razem z mężem zamieszkali tam zaraz po ślubie; tata, jako młodszy z braci, poślubiwszy ukochaną postanowił wyprowadzić się z rodzinnego domu w Suffolk i wspólnie z żoną wybrali nieduży, przytulny domek w Derbyshire, który skradł serce mamy od pierwszej chwili, w którym go ujrzała, i tu też z czasem przyszły na świat ich obie córki. Jednak tata i tak sporą część życia spędzał na wyprawach; był uznanym magizoologiem specjalizującym się w smokach. Podróżował po Europie i nie tylko, badając i opisując smoki, a niekiedy pomagał w chwytaniu tych, które mogły zagrażać ludziom. Odwiedzał liczne smocze rezerwaty, najdłużej jednak współpracując z tym położonym najbliżej, w Peak District. To był kolejny powód, dla którego tak łatwo przystał na wybór tego miejsca zamieszkania, bo mógł być blisko miejsca, gdzie żyją smoki.
Remi uwielbiała opowieści o smokach i podróżach. Zawsze czekała na powrót taty z utęsknieniem, a gdy wracał i zasiadał przed kominkiem, niosąc ze sobą charakterystyczną woń siarki i spalenizny, gramoliła się na jego kolana, czemu towarzyszył chichot mamy i zazdrosne spojrzenie siostry. A potem słuchała jak zaczarowana, wyobrażając sobie te mistyczne stworzenia, ogromne i majestatyczne. Odkąd nauczyła się mówić zasypywała tatę setkami pytań, starając się wykorzystać te chwile, kiedy był w domu. Kiedy nie podróżował za granicę i pracował na miejscu, w Peak District, miała go na co dzień, gdy jednak przychodziło mu wyprawić się gdzieś daleko, znikał na kilka tygodni lub nawet miesięcy i znów zostawała tylko z mamą i siostrą, czekając na nadsyłane przez ojca listy, które z czasem nauczyła się odczytać sama, a gdy opanowała sztukę pisania, potrafiła nawet samodzielnie odpisać, koślawo i z mnóstwem kleksów.
Jej magiczne zdolności ujawniły się, gdy miała może pięć lat. Pewnego wieczora przed położeniem się spać długo wpatrywała się w otrzymaną od taty wystruganą z drewna miniaturową figurkę smoka walijskiego zielonego, aż ta... nagle ożyła i zaczęła się poruszać, a także latać po pokoju i nawet ziała ogniem, który nie parzył. Świadkiem sceny była mama, która akurat weszła do pokoju, by położyć Remi do łóżka i przeczytać jej bajkę na dobranoc, a zastała ją bawiącą się z ruchomą, latającą figurką.
Była dzieckiem lata, bystrym i energicznym jak żywe srebro, co to nawet na kilka minut nie wysiedzi w miejscu – chyba że ktoś kładł przed nią książkę o magicznych stworzeniach. To był najlepszy sposób, by zaciekawić Remi, która z rozbrykanej dziewczynki śmigającej wokół domu na miniaturowej miotełce zmieniała się w dziecko skupione i pełne pasji. Ogólnie jednak lubiła spędzać czas na świeżym powietrzu i w domu siedziała tylko wtedy, gdy pogoda nie pozwalała na swobodne harce po okolicy.
Miała dziewięć lat, kiedy umarła mama. Podstępna choroba zabrała ją nagle, a jako że tata był człowiekiem zapracowanym, podjęto decyzję, by dziewczynki zamieszkały z mieszkającą w Londynie ciotką Elią, niezamężną i bezdzietną (ale bardzo sympatyczną, choć trochę oderwaną od rzeczywistości) siostrą mamy. Miało to być rozwiązanie tymczasowe, ale ostatecznie potrwało dłużej niż wszyscy początkowo zakładali. Był to dla Remi początkowo dość trudny okres; nagle straciła nie tylko ukochaną mamę, ale i musiała zamieszkać w zupełnie innym, obcym miejscu, gdzie wokół nie było zieleni, gdzie nie można było biegać po łące, przeskakiwać po kamieniach, by dostać się na drugą stronę rzeki do rosnącego tam sadu ani pływać w jej głębszych częściach, ani nawet latać swobodnie na miotle. Nie było też kojarzonego z mamą zapachu jej farb ani jej ziołowych mieszanek, było za to ciasto pieczone przez ciotkę i widok szerokiej, brudnej rzeki widoczny z okna. Tamiza w porównaniu z Dove była naprawdę ogromna. Powietrze też pachniało brudną rzeczną wodą. Ciocia Lovegood mieszkała w czarodziejskiej części dzielnicy portowej, spokojniejszej i elegantszej niż brudne, zapuszczone doki, do których jednak, jak przystało na dziecko ciekawskie, czasem zdarzało jej się zapuszczać. Zakazany owoc kusił, a ona nigdy nie należała do tych grzecznych dziewczynek, które bawią się lalkami, urządzają podwieczorki dla pluszaków i unikają wszelkiego ryzyka. Z czasem naprawdę polubiła mieszkanie blisko rzecznego portu, bo mogła codziennie ganiać wąskimi uliczkami z innymi dzieciakami, a także odwiedzać bazary pełne aromatycznych przypraw, pachnideł i błyszczących przedmiotów sprowadzanych z różnych stron świata. Lubiła też opowieści handlarzy i podróżników, nawet jeśli te nie były o smokach, jak historie taty, którego widywała teraz rzadziej, gdyż po śmierci ukochanej żony rzucił się w wir pracy i podróży, choć kiedy mógł, odwiedzał dziewczynki lub brał je na kilka dni do domu, szczególnie latem. Czasem podrzucał je też do swoich krewnych, by mogły pobyć trochę ze swoimi kuzynami. Przez większość roku Remi pozostawała jednak pod pieczą cioci Elii, która pozwalała jej na wiele i coraz lepiej poznawała dzielnicę portową.
Miała dziesięć lat, gdy wraz z kolegą wpadli na dość szalony pomysł i zakradli się po kryjomu na jeden ze statków unoszących się na wodzie w magicznym porcie, przekonani że w ten sposób trafią do jakiegoś ciepłego kraju i przeżyją niesamowite przygody rodem z powieści, które czasem w prezencie podrzucał jej jeden z ulubionych wujków. Może nawet byłby to kraj, gdzie żyły jakieś niezwykłe gatunki smoków i innych magicznych zwierząt? Przygotowała się do tej eskapady solidnie, w sfatygowanym worku zabierając ubranie na zmianę i jedzenie podkradzione z kuchni cioci. Ale jako że oboje byli tylko dzieciakami, obecność dwójki młodych pasażerów na gapę została szybko wykryta, zanim jeszcze zagraniczna łajba opuściła port. Rzecz jasna od razu po wykryciu wysadzono ich z powrotem na ląd, ale przedtem jeden z marynarzy dyskretnie wręczył jej dużą muszlę pochodzącą z jakiejś dalekiej krainy, którą zachowała sobie na pamiątkę.
Gdy miała lat jedenaście, przybyła do niej sowa niosąca list z Hogwartu, rzecz długo wyczekiwaną przez większość czarodziejskich dzieci. To oznaczało także zakupy na Pokątnej, na które zabrał ją ojciec, który wrócił do Anglii w sam raz na to, by towarzyszyć córce w tej wyjątkowej wyprawie. Tamtego dnia kupiła szaty, kociołek i inne przybory (a książki miała po siostrze), i oczywiście tą najważniejszą rzecz, czyli różdżkę. Ale trochę czasu zeszło, zanim znalazła tę właściwą, wcześniej wypróbowawszy chyba kilkanaście innych, które Ollivander niemal wyrywał jej z rąk i zaraz podsuwał kolejne.
Pierwszego września trafiła do Hogwartu, gdzie na jej bujne, brązowe loki opadła Tiara Przydziału, która miała dylemat, dokąd ją wysłać. Do Ravenclawu, a może jednak Hufflepuffu? A może... Gryffindoru? To ten dom ostatecznie okazał się tym właściwym według wyświechtanego, starego kapelusza, który dostrzegł w dziewczynce cechy pasujące właśnie do Domu Lwa. Bo choć nie brakowało jej ani intelektu, ani pracowitości i dobrego serca, bez wątpienia była też osobą odważną i wierną przyjaciołom. I jak miało się okazać trochę później, będącą czasem nieco na bakier z regulaminem szkolnym.
Spodobało jej się w Gryffindorze, zwłaszcza że razem z nią na roku był lubiany przez nią kuzyn, Steffen. Było też pewne, że dwójka Cattermole’ów na jednym roku to mieszanka wybuchowa. Spodobały jej się też lekcje, choć niestety na pierwszym roku nie było jeszcze wytęsknionej przez nią opieki nad magicznymi stworzeniami. Polubiła jednak te zajęcia, na których można było robić użytek z różdżki. Na historii magii ciągle przysypiała, eliksiry także nie stały się jej ulubioną dziedziną i skończywszy po piątym roku przygodę z nimi miała na koncie kilka wysadzonych kociołków.
Dziewczynką była nieco specyficzną, trochę żyjącą w swoim świecie, a na pewno niezainteresowaną bzdetami pokroju czystości krwi ani polityką. Choć była osobą ponadprzeciętnie spostrzegawczą, jeśli chodzi o wypatrywanie zwierząt czy interesujących przedmiotów na portowych straganach, niemal nie zauważyła trwającej w czasach jej dzieciństwa wojny, skoncentrowana na odkrywaniu świata wokół niej, zwłaszcza świata natury. Jakie znaczenie miały sprawy tak nudne i przyziemne, zwłaszcza że temat polityki i wojny w jej domu właściwie nie istniał. Ojciec wolał opowiadać córkom o swoich wyprawach, a i ciotka nie kłopotała ich młodych umysłów tak trudnymi i nieprzyjemnymi sprawami. Niewykluczone, że i sama przegapiła ten nieprzyjemny okres.
Miała duszę odkrywcy, a w Hogwarcie do odkrywania było naprawdę wiele i kiedy nie musiała siedzieć na lekcjach, zajmowała się właśnie zgłębianiem sekretów zamku. W obliczu tych niezgłębionych tajemnic jakie miały znaczenie zaczepki głupich Ślizgonów? Czasem ucierała im nosa, co niekiedy kończyło się na szlabanach. Najchętniej spędzała czas wśród innych Gryfonów, a także Puchonów i Krukonów. Od każdego mogła się czegoś nauczyć, choć wiadomo, że nie z każdym były możliwe wspólne psoty. Nie próbowała nikomu na siłę zaimponować, była jednak osobą raczej lubianą, taką z którą dało się przysłowiowe „konie kraść” i która za przyjaciółmi stała murem, a także nie bała się wymykać nocami z dormitorium czy zakradać w okolice Zakazanego Lasu, by podglądać magiczne zwierzęta w ich naturalnym środowisku. Bez odrobiny ryzyka nie było prawdziwej zabawy.
Na trzecim roku doczekała wymarzonej opieki nad magicznymi stworzeniami, w której odnalazła się najlepiej spośród wszystkich przedmiotów i było to widać w jej ocenach i zaangażowaniu. Nauczyciel wyraźnie ją polubił i chętnie udostępniał dodatkowe materiały, a także cierpliwie odpowiadał na liczne pytania, choć za sprawą ojca smokologa i tak wykraczała wiedzą ponad program, choć najwięcej wiedziała oczywiście o smokach. Ta dziecięca fascynacja w niej nie wygasła i nijak nie dawała się przekonać, że smoki to zainteresowanie dobre dla chłopców, a nie dziewcząt. Każdy jej mówił że one są niebezpieczne i straszliwe, ale Remi widziała w nich piękno i żałowała, że w Hogwarcie żadnego nie zobaczy, a co najwyżej ryciny w książkach. Nuda, ale przynajmniej inne zwierzęta mogła zobaczyć na własne oczy. Polubiła przejażdżki na szkolnych hipogryfach i ateonanach, miała cierpliwość do szkicowania nieśmiałków (lubiła rysować i czasem można było napotkać ją ze szkicownikiem pełnym rysunków różnych zwierząt) i jedynie gumochłony uznała za wyjątkowo nudne, choć ich śluz dobrze się nadawał do ciśnięcia nim w pewną nadętą, nielubianą Ślizgonkę z jej roku.
Miała też pewien epizod z klubem pojedynków, a później i drużyną quidditcha (gdzie jednak nigdy nie trafiła do oficjalnego pierwszego składu, a siedziała w rezerwie i może raz czy dwa wyszła na boisko podczas meczy, by kogoś zastąpić), choć po jakimś czasie uznała, że bardziej ją pociąga zwykłe latanie niż uganianie się za piłkami i dość szybko zrezygnowała z członkostwa w drużynie. Treningi zabierały czas, który mogłaby poświęcić na odwiedzanie po lekcjach nauczyciela opieki nad magicznymi stworzeniami i jego podopiecznych, których w ramach zajęć dodatkowych pomagała pielęgnować.
Wakacje spędzała w różnych miejscach. Na początku lata mieszkała u ciotki i podobnie jak w dzieciństwie wałęsała się po portowych uliczkach i bazarach, z których znosiła mnóstwo kupowanych za kieszonkowe skarbów. Ozdobne puzderka, kamienie, rzeźbione figurki zwierząt, muszle i inne szpargały tłumnie zapełniały półki w przeznaczonym jej małym pokoiku. Potem, w drugiej połowie wakacji ją i siostrę zabierał tata, i kiedy miały już te naście lat, czasem zaczął zabierać je ze sobą w podróże, i tym sposobem Remi w ciągu kilku lat odwiedziła Francję, Skandynawię, a nawet słoneczną Hiszpanię, gdzie jej ojciec badał magiczną faunę, a w szczególności smoki. Poznawała różne gatunki, jak ogniomioty katalońskie czy szwedzkie krótkopyskie, a także norweskie kolczaste (rzecz jasna zawsze z bezpiecznej odległości, bo nie była smokologiem ani nawet nie była pełnoletnia). Z każdego z tych parutygodniowych letnich wyjazdów też przywoziła sporo pamiątek i szkiców, marząc o tym, że w dorosłości stanie się kimś podobnym ojcu. Kiedy jej szkolni koledzy zastanawiali się nad planami na przyszłość, ona była pewna, że już wie, kim chce być i konsekwentnie do tego dążyła, przy okazji zaniedbując te przedmioty, które uważała za zbędne i nieciekawe. Bo Remi uczyć się lubiła, ale tylko tego, co ją zainteresowało. Po sumach historia magii, eliksiry i wróżbiarstwo od razu poszły w odstawkę, szósty i siódmy rok spędziła ucząc się już tylko tego, co naprawdę ją interesowało. Oczywiście nie zapomniała też o gryfońskich przyjaciołach i psotach, nie stała się nagle nudną kujonką siedzącą od rana do nocy nad książkami, co to, to nie!
Koniec edukacji upłynął jej stosunkowo spokojnie, jeśli nie liczyć tego, że na ostatnim roku w szkole zaczął rządzić Grindelwald, co znacząco zmieniło panującą w Hogwarcie atmosferę i położyło kres wcześniejszej sielance. Siódmy rok był inny, mniej przyjemny i radosny niż wcześniejsze, ale Remi starała się mimo to robić swoje, w końcu ten ostatni rok był też najważniejszy dla jej marzeń. Widząc problemy młodszych uczniów, zwłaszcza tych rzekomo „słabszej” krwi, starała się nie być obojętną. Zazwyczaj jej wsparcie polegało na tym, że potrafiła podejść i porozmawiać, rzucić jakąś ciekawą opowiastką dla poprawienia komuś nastroju. Sama unikała poważnych konsekwencji i ukończyła szkołę bez problemów, zyskując „Wybitny” z opieki nad magicznymi stworzeniami.
Po Hogwarcie przez jakiś czas zamieszkała znowu z ciotką Elią, korzystając z tego, że dawała jej ona bardzo wiele swobody i w ogóle nie ingerowała w jej życiowe wybory, wychodząc z założenia, że każdy sam kształtuje swój los. Ścieżki jej i siostry trochę się w tym czasie rozeszły, każda miała swoje życie i z ich dwójki tylko Remi przejawiała tak silną fascynację pracą ojca. Swoją pierwszą pracę znalazła w londyńskim ogrodzie magizoologicznym, gdzie poszerzała wiedzę zdobytą od taty oraz w szkole. Pracowała tam jakieś dwa lata, może trochę więcej, opiekując się mieszkańcami ogrodu i oprowadzając odwiedzających. W międzyczasie żyła tak, jak większość jej rówieśników. Spotykała się ze znajomymi, chodziła na czarodziejskie potańcówki, przeżyła pierwsze w życiu zauroczenie i była po prostu szczęśliwa, choć serce wciąż tęskniło do marzeń o smokach. Chciała być taka jak tata, badać stworzenia tak niesamowite. Niebezpieczne, to prawda, ale jakże fascynujące!
Ale jej marzenia zaczęły się spełniać. Kiedy zimą 1956 roku, mniej więcej pod koniec lutego, tata zaproponował jej udział w swojej kolejnej wyprawie, nie wahała się ani chwili. Tym razem wyruszyli znacznie dalej niż do Europy – wybrali się bowiem aż do Ameryki Północnej. Była już pełnoletnia, mogła używać magii, choć nie była traktowana do końca na równi z członkami wyprawy, głównie podążała za nimi, słuchając, ucząc się, zgłębiając udostępnianą jej literaturę i dowiadując, jak wyglądają poszczególne procedury. Gdyby nie ojciec, na pewno nikt nie zabrałby dwudziestoletniej wówczas dziewczyny, nawet jeśli zdolnej. Większość czasu spędzili w odizolowanym rezerwacie smoków gdzieś na Alasce, Remi nie pozwalano zbytnio zbliżać się do dorosłych gadów, mogła jedynie patrzeć z bezpiecznej odległości, a bezpośrednio zajmować się tylko młodymi lub starymi i schorowanymi, które nie stanowiły już tak dużego zagrożenia jak te będące w pełni sił.
Byli tam może kilka tygodni, by później wrócić do Europy, gdzie przez kolejnych kilka miesięcy gościli w norweskim rezerwacie, gdzie też dopuszczano ją tylko do smoków najmłodszych i najmniej groźnych. To wtedy powstały blizny na jej przedramieniu, kiedy jeden z małych smoczków, które karmiła, zadrapał ją pazurami, pozostawiając trzy równoległe, długie na paręnaście centymetrów ślady, które z czasem stały się wąskie i lekko srebrzyste. I jako że podczas tych wypraw często korzystali ze świstoklików, musiała przypomnieć sobie fundamentalne podstawy numerologii.
Gdy przebywali w Norwegii dotarły do nich wieści o wydarzeniach rozgrywających się w Anglii, o dziwnych anomaliach i pożarze Ministerstwa Magii. Anomalie sprawiły, że przedłużyli pobyt i do kraju wrócili dopiero wtedy, gdy początkiem stycznia 1957 roku otrzymali wiadomość, że magia wróciła do normy. Remi nie zaznała ich okropieństw, ale zawsze wyczekiwała z niepewnością na wieści z kraju, od krewnych i znajomych którzy tam pozostali, więc miała pewien obraz sytuacji. Kiedy ona spełniała swoje marzenia o badaniu smoków i obserwowaniu ich zachowań, jej bliscy i przyjaciele pozostawieni w Anglii cierpieli.
Być może rozsądniej byłoby pozostać za granicą, gdziekolwiek, byle dalej od kraju, ale Remi nie potrafiła dłużej znosić tej sytuacji, kiedy ona była bezpieczna, a jej bliscy nie. Sama uprosiła ojca, żeby wrócili do Anglii i tak się stało, choć nie wróciła już do Londynu, a wraz z tatą zamieszkali z powrotem w dawnym rodzinnym domu w Derbyshire. Znów otrzymała swój stary pokój, którego szyby niemal muskały gałęzie wiekowej jabłoni. Drzewo, jak się okazało, przetrwało anomalie bez poważniejszych uszczerbków, więc nazwa nadana domowi lata temu przez mamę, Jabłoniowe Wzgórze, nadal była aktualna. Wspomnienia wróciły, a w domu nadal znajdowały się obrazy dawno temu namalowane przez zmarłą mamę oraz wiele dawnych pamiątek, do których dołączyła te zabrane z mieszkania ciotki, które zgromadziła w czasach kiedy u niej mieszkała. Przez lata jej kolekcja rozmaitych „skarbów”, choć z punktu widzenia przeciętnego człowieka niespecjalnie wartościowa, była całkiem spora. I dla niej miała wielką wartość, gdyż każda z tych rzeczy niosła ze sobą jakieś wspomnienia.
Oboje zatrudnili się w rezerwacie Peak District, co w przypadku Remi było możliwe dzięki temu, że miała pewne doświadczenia z ogrodem magizoologicznym oraz zagranicznymi rezerwatami smoków. Prawdopodobnie w zdobyciu tego stażu pomogło też wstawiennictwo ojca, choć Remi próbowała się łudzić, że i bez tego miałaby szansę się tam dostać. Była przecież mądra i zdolna, wiedziała o magicznych stworzeniach i samych smokach dużo więcej niż większość jej rówieśników. I miała mnóstwo zapału do pracy i nauki!
Od tamtego czasu Remi uczyła się zawodu smokologa pod okiem starszych i bardziej wykwalifikowanych pracowników. I tutaj nie była dopuszczana do obcowania z dorosłymi, najgroźniejszymi osobnikami. Studiowała teorię, uczyła się o zastosowaniu smoczych ingrediencji, o zachowaniach i zwyczajach smoków, zwłaszcza zamieszkujących w Peak District trójogonów edalskich, a także o znanej historii różnych gatunków smoków. Pomagała także w przygotowywaniu nowych zagród, obsadzaniu ich roślinnością, a nawet w zajmowaniu się najmłodszymi smokami, dokarmiając pisklęta i podając im medykamenty warzone przez rezerwatowych alchemików. Zdążyła się w pewnym sensie z młodymi zżyć i lubiła patrzeć, jak się rozwijały i stawały się coraz większe. Możliwość oglądania smoków od tak wczesnego etapu ich życia również wiele wniosła w jej wiedzę. Podszkoliła się też w obronie i urokach, które mogły okazać się konieczne, gdyby tak kiedyś dopuszczono ją do starszych i groźniejszych osobników. Dbała też o formę fizyczną (w końcu smokolodzy nie powinni być słabowici, cherlawi i pozbawieni zwinności) i gdy tylko pogoda pozwalała, zamiast wybrać szybszą teleportację udawała się do rezerwatu na miotle.
A jeśli chodzi o obecną sytuację w świecie magii? Remi niezbyt interesowała się polityką, ale nie mogła nie zauważyć, że działo się źle. I choć oficjalnie nie obrała żadnej ze stron konfliktu, jej serce pozostawało po tej dobrej stronie. Wierzyła w równość i sprawiedliwość, nie popierała przemocy i dzielenia ludzi na lepszych i gorszych z powodu tego, w jakich rodzinach się urodzili.
By wyczarować patronusa przywołuje szczęśliwe myśli i urywki przeszłości. Jej kolekcja dobrych wspomnień jest całkiem spora, ale do tych najszczęśliwszych należą wspomnienia wciąż żywej mamy, smocze opowieści taty, a także moment, kiedy pierwszy raz w życiu zobaczyła smoka w locie oraz gdy z bliska mogła zobaczyć i dotknąć smocze pisklę.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 15 | +4 (różdżka) |
Zaklęcia i uroki: | 10 | Brak |
Czarna magia: | 0 | Brak |
Magia lecznicza: | 0 | Brak |
Transmutacja: | 5 | +1 (różdżka) |
Eliksiry: | 0 | Brak |
Sprawność: | 5 | +1 (waga) |
Zwinność: | 11 | +5 (aktywności) |
Język | Wartość | Wydane punkty |
Język ojczysty: angielski | II | 0 |
Język obcy: norweski | I | 1 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Anatomia | I | 2 |
Astronomia | I | 2 |
Historia magii | I | 2 |
Kłamstwo | I | 2 |
Numerologia | I | 2 |
Opieka nad magicznymi stworzeniami | III | 25 |
Perswazja | I | 2 |
Spostrzegawczość | II | 10 |
Ukrywanie się | I | 2 |
Zielarstwo | I | 2 |
Zręczne ręce | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | 0 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | 0 |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Literatura (wiedza) | I | ½ |
Malarstwo (tworzenie) | I | ½ |
Malarstwo (wiedza) | I | ½ |
Muzyka (wiedza) | I | ½ |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Latanie na miotle | II | 7 |
Quidditch | I | ½ |
Jeździectwo | I | ½ |
Pływanie | I | ½ |
Taniec współczesny | I | ½ |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Genetyka (brak) | - | 0 |
Reszta: 5,5 |
[bylobrzydkobedzieladnie]
Witamy wśród Morsów
[18.02.20] Ingrediencje (styczeń-marzec)
[18.02.20] Wsiąkiewka (sty-mar): +30 PD
[23.02.20] Wykonywanie zawodu (sty-mar): +50 PD