Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Norfolk
Biuro zarządcy portu w Cromer
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Biuro zarządcy portu
Budynek, w którym urzęduje zarządca portu, od razu rzuca się w oczy. Elewacja w kolorze pomarańczy oraz granatu ma przypominać, do kogo tak naprawdę należy port. Mimo kilku pięter petenci mają wstęp jedynie na pierwszy poziom, gdzie znajduje się proste biuro, jedynie z kilkoma dekoracjami w stylu marynistycznym. Na drugim piętrze znajduje się zabezpieczony zaklęciami pokój do bardziej prywatnych rozmów, przeznaczonych jedynie do uszu znajdujących się w nim czarodziejów. Archiwa wszelkich spraw znajdują się w piwnicy, również zabezpieczonej zaklęciami.
Obserwował.
Uważnie wyłapywał każdy ruch jej mięśni, każdy gest oraz zmianę mimiki twarzy. Gdzieś w środku czuł dziwne podekscytowanie na myśl o tym, że o to mógł sprawdzić, jak naprawdę wpłynęły na nią wybryki Vernona oraz rozpocząć jedyną w swoim rodzaju zemstę. Nie mógł jej uderzyć, nie mógł zniszczyć jej reputacji oraz życia tak, aby nie pozostało w nim nic stabilnego, dlatego też musiał uciec się do innych sposobów. Bardziej przebiegłych, o jeszcze niższej moralności lecz o wiele ciekawszych niż poprzednie, złożonych z działań które nie naruszą złożonej Wieczystej Przysięgi.
Brew lorda w zaciekawieniu powędrowała ku górze. Mimo świadomości, że jej słowa są w pełni prawdziwie udał zaskoczenie oraz zaciekawienie jej słowami. To wszystko było jedynie niewielką intrygą, która miała pomóc mu zbliżyć się do wymyślonego przez siebie celu. Och, gdy spotkał ją po raz pierwszy nie sądził, że ta mała, niepozrna istotka dostarczy mu tylu emocji oraz rozrywki!
Widział jak blednie. Uważnie obserwował jak smukłe palce powoli przesuwają się do miejsca, w którym kiedyś boleśnie spoczęła jego dłoń... Czyżby aż tak ją nastraszył? Dziewczynę, która wcześniej nie miała problemu by zwyzywać go przez brak uwielbienia do uroków?
Fascynujące, doprawdy fasycnujące.
- Jeśli postać tej osoby jest powiązana ze sprawą, nalegam aby wyjaśniła mi panna szczegóły, gdyż chcę mieć pełen pogląd sytuacji. - Odpowiedział, gdy tylko uznała, że oskarżenia nieistniejącego mężczyzny są bezpodstawne. Jako lord oraz potencjalnie oszukany klient wielkiego pochodzenia chciał wiedzieć o wszystkim, co mogło rzutować na decyzję, jaką miał podjąć. Bądź co bądź chodziło o jego interesy, a te zawsze były dlań niezwykle ważne.
Przez chwilę korciło go, aby faktycznie nafaszerować dziewczynę eliksirem prawdy oraz zadać dziewczynie kilka interesujących pytań, w ten sposób jednak mógłby bardzo szybko się zdradzić.
Wyraz zamyślenia pojawił się na jego twarzy przez jedną, krótką chwilę jak gdyby rozliczał wszelkie za oraz przeciw zaproponowanych rozwiązań. I już, już miał odpowiedzieć, gdy kolejne słowa opuściły słodkie usteczka dziewczęcia, sprawnie lawirujące słowami, by przeinaczyć wykreowaną przez niego rzeczywistość.
- Sugeruje panna, że w Corbenic Castle nie mamy odpowiedniej ochrony bądź nasz uzdrowiciel to oszust? Śmiałe słowa jak na kogoś o panny pozycji. Pragnę zauważyć, że nasz zamek jest odpowiednio zabezpieczony przed wszelkimi próbami włamania oraz kradzieży. Szczególnie komnaty moich krewniaczek, gdyż dbamy o bezpieczeństwo naszych kobiet. Uzdrowiciel który przeprowadzał odpowiednie testy współpracuje z nami od lat… Nie radzę iść ścieżką tych sugestii panno Chang. Jeszcze kilka słów a obrazi panna mnie bądź mój ród… A tego nie wybaczam nigdy. - Chłód oraz stanowczość pojawiły się w lordowskim głosie gdy słowa opuszczały jego usta. Nie podobało mu się to zagranie i jasno dał o tym znać. W końcu przerzucanie oskarżeń kierowanych w jej kierunku na kogoś innego było czynem śmiesznym oraz w jego oczach odrobinę dziecinnym… Jakby jego zachowania można było w pełni uznać za dorosłe.
Intensywnie niebieskie tęczówki lorda uważnie wodziły po postaci panny Chang. Od założonych nóg, przez jej tors po twarz jednak bez większego zainteresowania, a raczej… w zamyśleniu. Odrobinę udawanym, jakoby ponownie rozpoczął rozważania co powinien z nią począć. W końcu, gdyby sytuacja była prawdziwa mogło to być ciężkim orzechem do zgryzienia. On jednak, posiadał już pewien plan, z którym nie chciał się jeszcze zdradzać.
Wspaniałomyślnie postanowił dać jej jeszcze jedną szansę na wyjaśnienie się, pomijając oczywistą oczywistość jaką był fakt, iż kobiety z pewnością były głupsze od mężczyzn. To nigdy nie podlegało chociażby najmniejszej dyskusji.
- Czemu powinienem przystać na panny propozycję, panno Chang? Panny przywiązanie do twarzy nie przekonuje mnie, by zgodzić się na dalsze drążenie sprawy w momencie gdy próbuje panna przerzucić winę na kogoś innego oraz przy takich dowodach, jak sprawdzenie podarowanej nam próbki. Może dla panny jest to sprawa mało istotna gdyż pieniądze jeszcze nie weszły w grę, jak jednak uprzedzałem, nie przepadam za oszustami. Zwłaszcza tymi, próbującymi uszczknąć z majątku mego rodu. - Oczy lorda nie odrywały się od postaci dziewczyny, gdy ten wygodniej oparł się o oparcie swojego fotela, by ze srebrnej, zdobionej papierośnicy wyjąć magicznego papierosa i odpalić go kilkoma potarciami palców.
Czekał, mając nadzieję, że dziewczyna go nie zawiedzie.
Uważnie wyłapywał każdy ruch jej mięśni, każdy gest oraz zmianę mimiki twarzy. Gdzieś w środku czuł dziwne podekscytowanie na myśl o tym, że o to mógł sprawdzić, jak naprawdę wpłynęły na nią wybryki Vernona oraz rozpocząć jedyną w swoim rodzaju zemstę. Nie mógł jej uderzyć, nie mógł zniszczyć jej reputacji oraz życia tak, aby nie pozostało w nim nic stabilnego, dlatego też musiał uciec się do innych sposobów. Bardziej przebiegłych, o jeszcze niższej moralności lecz o wiele ciekawszych niż poprzednie, złożonych z działań które nie naruszą złożonej Wieczystej Przysięgi.
Brew lorda w zaciekawieniu powędrowała ku górze. Mimo świadomości, że jej słowa są w pełni prawdziwie udał zaskoczenie oraz zaciekawienie jej słowami. To wszystko było jedynie niewielką intrygą, która miała pomóc mu zbliżyć się do wymyślonego przez siebie celu. Och, gdy spotkał ją po raz pierwszy nie sądził, że ta mała, niepozrna istotka dostarczy mu tylu emocji oraz rozrywki!
Widział jak blednie. Uważnie obserwował jak smukłe palce powoli przesuwają się do miejsca, w którym kiedyś boleśnie spoczęła jego dłoń... Czyżby aż tak ją nastraszył? Dziewczynę, która wcześniej nie miała problemu by zwyzywać go przez brak uwielbienia do uroków?
Fascynujące, doprawdy fasycnujące.
- Jeśli postać tej osoby jest powiązana ze sprawą, nalegam aby wyjaśniła mi panna szczegóły, gdyż chcę mieć pełen pogląd sytuacji. - Odpowiedział, gdy tylko uznała, że oskarżenia nieistniejącego mężczyzny są bezpodstawne. Jako lord oraz potencjalnie oszukany klient wielkiego pochodzenia chciał wiedzieć o wszystkim, co mogło rzutować na decyzję, jaką miał podjąć. Bądź co bądź chodziło o jego interesy, a te zawsze były dlań niezwykle ważne.
Przez chwilę korciło go, aby faktycznie nafaszerować dziewczynę eliksirem prawdy oraz zadać dziewczynie kilka interesujących pytań, w ten sposób jednak mógłby bardzo szybko się zdradzić.
Wyraz zamyślenia pojawił się na jego twarzy przez jedną, krótką chwilę jak gdyby rozliczał wszelkie za oraz przeciw zaproponowanych rozwiązań. I już, już miał odpowiedzieć, gdy kolejne słowa opuściły słodkie usteczka dziewczęcia, sprawnie lawirujące słowami, by przeinaczyć wykreowaną przez niego rzeczywistość.
- Sugeruje panna, że w Corbenic Castle nie mamy odpowiedniej ochrony bądź nasz uzdrowiciel to oszust? Śmiałe słowa jak na kogoś o panny pozycji. Pragnę zauważyć, że nasz zamek jest odpowiednio zabezpieczony przed wszelkimi próbami włamania oraz kradzieży. Szczególnie komnaty moich krewniaczek, gdyż dbamy o bezpieczeństwo naszych kobiet. Uzdrowiciel który przeprowadzał odpowiednie testy współpracuje z nami od lat… Nie radzę iść ścieżką tych sugestii panno Chang. Jeszcze kilka słów a obrazi panna mnie bądź mój ród… A tego nie wybaczam nigdy. - Chłód oraz stanowczość pojawiły się w lordowskim głosie gdy słowa opuszczały jego usta. Nie podobało mu się to zagranie i jasno dał o tym znać. W końcu przerzucanie oskarżeń kierowanych w jej kierunku na kogoś innego było czynem śmiesznym oraz w jego oczach odrobinę dziecinnym… Jakby jego zachowania można było w pełni uznać za dorosłe.
Intensywnie niebieskie tęczówki lorda uważnie wodziły po postaci panny Chang. Od założonych nóg, przez jej tors po twarz jednak bez większego zainteresowania, a raczej… w zamyśleniu. Odrobinę udawanym, jakoby ponownie rozpoczął rozważania co powinien z nią począć. W końcu, gdyby sytuacja była prawdziwa mogło to być ciężkim orzechem do zgryzienia. On jednak, posiadał już pewien plan, z którym nie chciał się jeszcze zdradzać.
Wspaniałomyślnie postanowił dać jej jeszcze jedną szansę na wyjaśnienie się, pomijając oczywistą oczywistość jaką był fakt, iż kobiety z pewnością były głupsze od mężczyzn. To nigdy nie podlegało chociażby najmniejszej dyskusji.
- Czemu powinienem przystać na panny propozycję, panno Chang? Panny przywiązanie do twarzy nie przekonuje mnie, by zgodzić się na dalsze drążenie sprawy w momencie gdy próbuje panna przerzucić winę na kogoś innego oraz przy takich dowodach, jak sprawdzenie podarowanej nam próbki. Może dla panny jest to sprawa mało istotna gdyż pieniądze jeszcze nie weszły w grę, jak jednak uprzedzałem, nie przepadam za oszustami. Zwłaszcza tymi, próbującymi uszczknąć z majątku mego rodu. - Oczy lorda nie odrywały się od postaci dziewczyny, gdy ten wygodniej oparł się o oparcie swojego fotela, by ze srebrnej, zdobionej papierośnicy wyjąć magicznego papierosa i odpalić go kilkoma potarciami palców.
Czekał, mając nadzieję, że dziewczyna go nie zawiedzie.
I have sea foam in my veins
I understand the language of waves
I understand the language of waves
Haverlock Travers
Zawód : Król portu w Cromer i siedmiu mórz
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Nie da się bowiem konkurować z morzem o serce mężczyzny. Morze jest dla niego matką i kochanką, a kiedy nadejdzie czas, obmyje jego zwłoki i ukryje wśród koralu, kości i pereł.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Pełne gracji lawirowanie między oskarżeniem a wyrokiem uświadomiło jej, jak bardzo zmęczona była już tym miesiącem - a lipiec ledwie się zaczął. W jego trakcie wydarzyło się więcej rzeczy sporej wagi, niż w poprzednich, wciąż świeżych w pamięci, wciąż żywych; liczyła, że upływ czasu ostudzi emocje Vernona, sprawi, że odsunie się w cień i zaakceptuje przegraną, ale nawet teraz, niewidoczny niczym duch, nieproszone wspomnienie, rzucał jej kłody pod nogi swoimi oszczerstwami. Dlaczego Haverlock wolał zawierzyć zapewnieniom zbira spod ciemnej gwiazdy? I jakim cudem ów zbir sprawił, że oskarżenie stało się rzekomą prawdą, potwierdzoną przez, jak mogłoby się wydawać, wprawnego naukowca? Nie spodziewałaby się, by nad zdrowiem Traversów czuwał oszołom pokroju Ravensa, ani tym bardziej jego... Jego znajomy? Wszystko w niefortunnej sprawie wydawało się już możliwe, absurd przybierał postać rzeczywistości i Wren musiała zmienić tor myślenia, nie mieć skrupułów przed zakładaniem czarnych scenariuszy, które do tej pory wydawać by się mogły niemal uwłaczające.
- Skoro lord nalega. - Przez moment zastanawiała się, czy wyjawić mu prawdę. Opowiedzieć w jakich okolicznościach spotkała Vernona, jak widziała gdy znęcał się nad przerażonym młodzikiem ochrzczonym złoczyńcą, jak zafundował jej niechcianą kąpiel, jak włamał się do jej mieszkania, obezwładnił psa, próbował wykorzystać, a koniec końców złożył przysięgę, że nigdy podobnego czynu nie odważy się dopuścić. A może winna utkać kolejną baśń? Wyjaśnić, że odrzuciła zaloty mężczyzny, który nie mógł pogodzić się z odmową i karmił swe ego oczerniając jej imię? Jeśli jednak Haverlock zdecydowałby się podać jej veritaserum by zweryfikować zapewnienia o niewinności i powrócił do tematu, jej kłamstwo wypłynęłoby na powierzchnię - i zdyskredytowałoby całą jej osobę. Na to nie mogła sobie pozwolić. - Niedawno Ravens odkrył, że złożyłam na niego zawiadomienie magipolicji. Sprawiał wrażenie nieprzewidywalnego, groźnego bandyty, chciałam, by funkcjonariusze upewnili się, że nie mam czego bać się z jego strony; nie byłam pewna, do czego mógłby się posunąć. Niestety nie przyjął tego z klasą. Włamał się do mojego mieszkania, groził mi, obiecywał odwet - zamilkła na chwilę, oceniając, ile szczegółów zaoferować szlachcicowi. - A teraz mści się w kolejny, sobie zrozumiały sposób. Wiedział w co uderzyć. Nie jest na tyle głupi by nie wiedzieć, że podobna plotka ma moc przekreślić całą moją karierę. Ale nie zmienia to faktu, że pozostaje ona właśnie tym - plotką. - Słowa brzmiały chłodno, referowała mu wydarzenia z dystansem, zupełnie jakby historia nie dotyczyła jej samej. Ale Travers dostał to, czego chciał, nie szczędziła głosu i wdrożyła go w okoliczności zgodnie z jego zaleceniem, mając nadzieję, że to lordowskiemu uznaniu i zrozumieniu wystarczy. Miała opowiadać mu o tym, jak Vernon obmacywał ją na jej własnym, kuchennym stole? Albo o tym, jak żałośnie wyglądał pod wpływem amicusa, gdy zrozumiał swój karygodny błąd, gdy pozwolił się przechytrzyć? Liczyła, że przysięga będzie wystarczającym zapewnieniem, tarczą przed jego powrotem, ale niczym karaluch powracał na scenę pomiędzy każdą kłodą rzucaną pod nogi. Było to nawet godne uznania - gdyby nie fakt, że utrudniało jej życie.
- Proszę uwierzyć, że obraza rodu Travers to ostatnie na czym mi zależy, sir. Muszę jednak odpowiedzieć na oskarżenie. - Jego spojrzenie nie onieśmielało, nie zawstydzało; Wren wiedziała, że to jedyna szansa by oczyścić swoje imię, jeżeli kiedykolwiek planowała podjąć współpracę ze szlachetną rodziną - tą czy jakąkolwiek inną, bo fakt, że słowa Haverlocka i jego krewniaczek mogły zaszkodzić jej na całej arystokratycznej arenie pozostawał niepodważalny. Postanowiła nie dolewać oliwy do ognia następnym rozważaniem na temat powiązań uzdrowiciela i Ravensa, zamiast tego wyprostowała się na krześle i zmrużyła delikatnie oczy. - Skoro zdecydował się lord poświęcić mi czas na to spotkanie i wysłuchać mnie osobiście, rozumiem, że równało się to z możliwością podjęcia przeze mnie obrony. Najbardziej wiarygodną będzie wypicie veritaserum. Nie jestem w stanie przeciwstawić się jego działaniu - odparła z powagą, nie próbując nawet rozładować napiętej atmosfery panującej dookoła. Nie spotkali się przecież by żartować czy drwić z problemu; Wren była gotowa w tej chwili wstać i udać się do pierwszego alchemika posiadającego wywar na sprzedaż, by jak najszybciej zaprezentować Haverlockowi prawdę wydarzeń. - Pamiętam pańskie słowa, pamiętam też treść kontraktu, który podpisałam, i z pełną świadomością podpisałabym go jeszcze raz. Wiem, co sprzedaję, sir. I udowodnię to, jeśli da mi lord do tego możliwość. - Gdyby mogła, przytargałaby tu Vernona za fraki i zmusiła do przyznania się do konfabulacji, ale Haverlock mógłby odebrać to jako przejaw braku szacunku, gdyby do jego gabinetu przyprowadziła podobnego obdartusa.
- Skoro lord nalega. - Przez moment zastanawiała się, czy wyjawić mu prawdę. Opowiedzieć w jakich okolicznościach spotkała Vernona, jak widziała gdy znęcał się nad przerażonym młodzikiem ochrzczonym złoczyńcą, jak zafundował jej niechcianą kąpiel, jak włamał się do jej mieszkania, obezwładnił psa, próbował wykorzystać, a koniec końców złożył przysięgę, że nigdy podobnego czynu nie odważy się dopuścić. A może winna utkać kolejną baśń? Wyjaśnić, że odrzuciła zaloty mężczyzny, który nie mógł pogodzić się z odmową i karmił swe ego oczerniając jej imię? Jeśli jednak Haverlock zdecydowałby się podać jej veritaserum by zweryfikować zapewnienia o niewinności i powrócił do tematu, jej kłamstwo wypłynęłoby na powierzchnię - i zdyskredytowałoby całą jej osobę. Na to nie mogła sobie pozwolić. - Niedawno Ravens odkrył, że złożyłam na niego zawiadomienie magipolicji. Sprawiał wrażenie nieprzewidywalnego, groźnego bandyty, chciałam, by funkcjonariusze upewnili się, że nie mam czego bać się z jego strony; nie byłam pewna, do czego mógłby się posunąć. Niestety nie przyjął tego z klasą. Włamał się do mojego mieszkania, groził mi, obiecywał odwet - zamilkła na chwilę, oceniając, ile szczegółów zaoferować szlachcicowi. - A teraz mści się w kolejny, sobie zrozumiały sposób. Wiedział w co uderzyć. Nie jest na tyle głupi by nie wiedzieć, że podobna plotka ma moc przekreślić całą moją karierę. Ale nie zmienia to faktu, że pozostaje ona właśnie tym - plotką. - Słowa brzmiały chłodno, referowała mu wydarzenia z dystansem, zupełnie jakby historia nie dotyczyła jej samej. Ale Travers dostał to, czego chciał, nie szczędziła głosu i wdrożyła go w okoliczności zgodnie z jego zaleceniem, mając nadzieję, że to lordowskiemu uznaniu i zrozumieniu wystarczy. Miała opowiadać mu o tym, jak Vernon obmacywał ją na jej własnym, kuchennym stole? Albo o tym, jak żałośnie wyglądał pod wpływem amicusa, gdy zrozumiał swój karygodny błąd, gdy pozwolił się przechytrzyć? Liczyła, że przysięga będzie wystarczającym zapewnieniem, tarczą przed jego powrotem, ale niczym karaluch powracał na scenę pomiędzy każdą kłodą rzucaną pod nogi. Było to nawet godne uznania - gdyby nie fakt, że utrudniało jej życie.
- Proszę uwierzyć, że obraza rodu Travers to ostatnie na czym mi zależy, sir. Muszę jednak odpowiedzieć na oskarżenie. - Jego spojrzenie nie onieśmielało, nie zawstydzało; Wren wiedziała, że to jedyna szansa by oczyścić swoje imię, jeżeli kiedykolwiek planowała podjąć współpracę ze szlachetną rodziną - tą czy jakąkolwiek inną, bo fakt, że słowa Haverlocka i jego krewniaczek mogły zaszkodzić jej na całej arystokratycznej arenie pozostawał niepodważalny. Postanowiła nie dolewać oliwy do ognia następnym rozważaniem na temat powiązań uzdrowiciela i Ravensa, zamiast tego wyprostowała się na krześle i zmrużyła delikatnie oczy. - Skoro zdecydował się lord poświęcić mi czas na to spotkanie i wysłuchać mnie osobiście, rozumiem, że równało się to z możliwością podjęcia przeze mnie obrony. Najbardziej wiarygodną będzie wypicie veritaserum. Nie jestem w stanie przeciwstawić się jego działaniu - odparła z powagą, nie próbując nawet rozładować napiętej atmosfery panującej dookoła. Nie spotkali się przecież by żartować czy drwić z problemu; Wren była gotowa w tej chwili wstać i udać się do pierwszego alchemika posiadającego wywar na sprzedaż, by jak najszybciej zaprezentować Haverlockowi prawdę wydarzeń. - Pamiętam pańskie słowa, pamiętam też treść kontraktu, który podpisałam, i z pełną świadomością podpisałabym go jeszcze raz. Wiem, co sprzedaję, sir. I udowodnię to, jeśli da mi lord do tego możliwość. - Gdyby mogła, przytargałaby tu Vernona za fraki i zmusiła do przyznania się do konfabulacji, ale Haverlock mógłby odebrać to jako przejaw braku szacunku, gdyby do jego gabinetu przyprowadziła podobnego obdartusa.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Mężczyzna kiwnął jedynie głową, w potwierdzeniu swoich słów. W swej prawdziwej postaci lorda Travers nie mógł przecież wiedzieć, jakie dokładnie relacje łączyły czarownicę z kimś, kto przecież nawet nie istniał. Doskonale wiedział, do czego posunął się pod postacią Vernona, był jednak ciekaw, jak kobieta opisze całą sytuację. Twarz lorda przez całą opowieść posiadała pokerowy wyraz, nie zdradzając chociażby jednej, najmniejszej emocji. Słuchając odrobinę przeinaczonej prawdy nie wydał się, że wiedział nieco więcej, niż mogłaby sobie pomyśleć. Czuł, że jej słowa idealnie pasują do scenariusza, jaki ułożył sobie w głowie.
Idealnie, wprost idealnie!
- To naprawdę niefortunny zbieg wydarzeń, panno Chang. - Odezwał się dopiero po chwili, wyraźnie zamyślonym tonem głosu, bezwiednie wodząc spojrzeniem po jej postaci. Rozmyślał nad kolejnym posunięciem, akcją która popchnęłaby wydarzenia dokładnie w takim kierunku, w jakim chciał. - Jeśli panna nie kłamie i faktycznie w tym wszystkim chodzi o zemstę kosztem nerwów mojego rodu, będę musiał bliżej przyjrzeć się tej sprawie. - Oznajmił w końcu, wszelkie szczegóły pozostawiając dla siebie. Był lordem, a co za tym idzie cieszył się pewnymi przywilejami, o których ona mogła zapomnieć. Plan zemsty, jaki ułożył sobie w głowie ewoluował z każdym, kolejnym jej słowem.
Kolejne słowa sprawiły, że błysk uznania pojawił się w lordowskich ślepiach. Szanował handlarzy gotowych oddać własne życie za towar, który przyszło im rozprowadzać czując, że Wren faktycznie byłaby gotowa oddać własną twarz za sprzedawane specyfiki.
- Bardzo chętnie poddałbym pannę testowi pod wpływem Veritaserum, wpierw jednak muszę otrzymać odpowiednie pozwolenie z Ministerstwa Magii co, biorąc pod uwagę obecną sytuację, może zająć sporo czasu. - Niestety biurokracji musiało stać się za dość. W kwestiach swoich interesów lord Travers stronił od wszystkiego, co można było określić mianem nielegalnego. Veritaserum, mimo przydatne, pozostawało pod ścisłą kontrolą Ministerstwa. Co prawda to ono powinno zabiegać o pomyślne stosunku ze szlachtą, Haverlock wolał jednak nie ryzykować… Przynajmniej teraz, dopóki uczciwość oraz prawdomówność dziewczęcia przechylały się w jego oczach w kierunku niewygodnych oraz nie poddających się kontroli.
- Istnieje inny wiarygodny sposób, w jaki mogłaby panna udowodnić swoje słowa? Nie lubię, gdy marnuje się mój cenny czas. Sama sytuacja jest na tyle absurdalna, że pochłonęła sporą ilość mojej uwagi. Zależy mi na konkretach, panno Chang. Faktach które da się udowodnić. - Intensywnie niebieskie tęczówki uważnie obserwowały dziewczynę, w czasie gdyon sam oparł się wygodniej o oparcie wielkiego fotela. Gdzieś w środku był… zdziwiony. Faktem, że kobieta posiadała jakichkolwiek klientów. I o ile chęć kładzenia własnej twarzy na szali gdy chodzi o jej specyfiki była godna podziwu, tak brak odpowiednich dokumentów oraz potwierdzeń związanych z interesem był czynem wyjątkowo nierozważnym. Tak samo jak zadzieranie z nim, nawet jeśli nie miała najmniejszego pojęcia o tym, jakie jest jego prawdziwe ja.
Papieros powędrował do jego ust, by wypełnić płuca drapiącym dymem i opuścić je z kolejnym oddechem. Czekał na coś, co można było uznać za gwarancję oraz potwierdzenie jej wersji, a niebieskie tęczówki zdradzały, że jego cierpliwość powoli dobiegała końca. Portowy areszt nie zwykł być miejscem przepełnionym, z pewnością znalazłby celę, w której handlarka krwią mogłaby zmięknąć oraz odnaleźć odpowiednie potwierdzenia.
Idealnie, wprost idealnie!
- To naprawdę niefortunny zbieg wydarzeń, panno Chang. - Odezwał się dopiero po chwili, wyraźnie zamyślonym tonem głosu, bezwiednie wodząc spojrzeniem po jej postaci. Rozmyślał nad kolejnym posunięciem, akcją która popchnęłaby wydarzenia dokładnie w takim kierunku, w jakim chciał. - Jeśli panna nie kłamie i faktycznie w tym wszystkim chodzi o zemstę kosztem nerwów mojego rodu, będę musiał bliżej przyjrzeć się tej sprawie. - Oznajmił w końcu, wszelkie szczegóły pozostawiając dla siebie. Był lordem, a co za tym idzie cieszył się pewnymi przywilejami, o których ona mogła zapomnieć. Plan zemsty, jaki ułożył sobie w głowie ewoluował z każdym, kolejnym jej słowem.
Kolejne słowa sprawiły, że błysk uznania pojawił się w lordowskich ślepiach. Szanował handlarzy gotowych oddać własne życie za towar, który przyszło im rozprowadzać czując, że Wren faktycznie byłaby gotowa oddać własną twarz za sprzedawane specyfiki.
- Bardzo chętnie poddałbym pannę testowi pod wpływem Veritaserum, wpierw jednak muszę otrzymać odpowiednie pozwolenie z Ministerstwa Magii co, biorąc pod uwagę obecną sytuację, może zająć sporo czasu. - Niestety biurokracji musiało stać się za dość. W kwestiach swoich interesów lord Travers stronił od wszystkiego, co można było określić mianem nielegalnego. Veritaserum, mimo przydatne, pozostawało pod ścisłą kontrolą Ministerstwa. Co prawda to ono powinno zabiegać o pomyślne stosunku ze szlachtą, Haverlock wolał jednak nie ryzykować… Przynajmniej teraz, dopóki uczciwość oraz prawdomówność dziewczęcia przechylały się w jego oczach w kierunku niewygodnych oraz nie poddających się kontroli.
- Istnieje inny wiarygodny sposób, w jaki mogłaby panna udowodnić swoje słowa? Nie lubię, gdy marnuje się mój cenny czas. Sama sytuacja jest na tyle absurdalna, że pochłonęła sporą ilość mojej uwagi. Zależy mi na konkretach, panno Chang. Faktach które da się udowodnić. - Intensywnie niebieskie tęczówki uważnie obserwowały dziewczynę, w czasie gdyon sam oparł się wygodniej o oparcie wielkiego fotela. Gdzieś w środku był… zdziwiony. Faktem, że kobieta posiadała jakichkolwiek klientów. I o ile chęć kładzenia własnej twarzy na szali gdy chodzi o jej specyfiki była godna podziwu, tak brak odpowiednich dokumentów oraz potwierdzeń związanych z interesem był czynem wyjątkowo nierozważnym. Tak samo jak zadzieranie z nim, nawet jeśli nie miała najmniejszego pojęcia o tym, jakie jest jego prawdziwe ja.
Papieros powędrował do jego ust, by wypełnić płuca drapiącym dymem i opuścić je z kolejnym oddechem. Czekał na coś, co można było uznać za gwarancję oraz potwierdzenie jej wersji, a niebieskie tęczówki zdradzały, że jego cierpliwość powoli dobiegała końca. Portowy areszt nie zwykł być miejscem przepełnionym, z pewnością znalazłby celę, w której handlarka krwią mogłaby zmięknąć oraz odnaleźć odpowiednie potwierdzenia.
I have sea foam in my veins
I understand the language of waves
I understand the language of waves
Haverlock Travers
Zawód : Król portu w Cromer i siedmiu mórz
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Nie da się bowiem konkurować z morzem o serce mężczyzny. Morze jest dla niego matką i kochanką, a kiedy nadejdzie czas, obmyje jego zwłoki i ukryje wśród koralu, kości i pereł.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Miał tupet. Nie dość, że pod płaszczem Vernona utrudniał jej egzystencję, teraz do tych samych celów wykorzystywał swą prawdziwą twarz, tworzył nieistniejące połączenia i ciągi przyczynowo-skutkowe, efekty motylich skrzydeł, a wszystko to miało na celu ją... Zdenerwować? Nauczyć pokory? Gdyby wyjawił jej swoje motywy, poddałaby w wątpliwość lordowską rozwagę i trzeźwość osądu, choć zdecydowanie nie kreatywność. Zamiast zwyczajnie podążyć szlakiem wytyczonym przez złożoną przysięgę, ten decydował się wierzgać niczym narwany ogier, którego dla własnego bezpieczeństwa i spokoju należałoby uśpić, niż utwierdzać w przekonaniu posiadanego majestatu; niestety, o niczym takim nie miała pojęcia. Uważała Haverlocka za rzeczywiście przejętego dobrem swego rodu, wykiwanego równie poważnie, co i ona, przez doprowadzającego ją do furii chłystka spod ciemnej gwiazdy - i przez myśl nie przeszło jej nawet, że mogłoby być inaczej. O szemrane uczynki podejrzewała wszystkich dookoła, tylko nie jego samego.
- W policyjnych aktach na pewno figuruje zapis o moim doniesieniu - skwitowała stanowczo, przekonana, że w razie chęci sprawdzenia prawdomówności w tym zakresie wystarczyłoby sięgnąć do archiwów funkcjonariuszy. Gdyby chciał, podałaby nazwisko stróża prawa, który tamtego przeklętego do cna dnia przyjmował jej zgłoszenie, by sprawę wybadać w jeszcze prostszych okolicznościach; odziany w mundur człowiek niechybnie potwierdziłby jej słowa, mógłby wspomnieć także, że Vernon był ulotnym niczym cień przeciwnikiem, trudnym do zlokalizowania. Może to otworzyłoby Haverlockowi oczy. Skoro nawet magipolicja nie mogła dać sobie z nim rady, jedna Wren z pewnością nie mogła nawet marzyć o ujarzmieniu jego absurdalnych pomysłów o własnych siłach.
Nie pomyślała nawet o komplikacjach ze strony Ministerstwa, najwyraźniej mylnie założyła, że każdy szlachcic mógłby dziś otrzymać kilka kropel wywaru na swą wyraźną prośbę, skoro arena polityczna darzyła ich tak wielką sympatią. To, oraz fakt, że większość arystokratycznych rodzin dodatkowo opowiedziała się po słusznej stronie trwających w społeczności konfliktów. Wren przeklęła siarczyście w myślach. Grunt wydawał się płonąć pod stopami, a umysł nie mógł odnaleźć niczego, czym skutecznie i raz na zawsze mogłaby ten pożar ostudzić. Jak mogła stanąć naprzeciw uzdrowicielskiej ekspertyzie stawiającej ją w tak złym świetle? Skoro Haverlock nie godził się ani na poddanie jej działaniu eliksiru prawdy, ani na powtórzenie badań u niezależnego specjalisty, opcje wydawały się niepomiernie ograniczone. Wybijał każdą kartę z jej ręki. Oczekiwał cudu? Merlina wyjawiającego się spośród chmur, dumnie oznajmiającego, że to prawda, że nie zamierzała go oszukać, okraść, wystawić na pośmiewisko łatwowierność?
- Moje rejestry są dokładne, lordzie Travers, uwzględniam w nich komu i od jakiej dawczyni sprzedałam krew danego dnia. Jeśli takim jest pańskie życzenie, sir, jeden z pańskich sług może udać się do mojego mieszkania by przynieść księgę z maja - zaproponowała konkretnie, niczym lwica odmawiając poddania sprawy i przyznania, że wachlarz możliwości został wyczerpany. - Zakładam, że jeśli dostarczę go sama, będzie można posądzić mnie o fałszerstwo jeszcze innej natury - dlatego wspomniała o posłańcu wybranym przez arystokratę. Jeśli musiałaby znieść myśl wtargnięcia na jej teren obcego, plądrującego zakamarki świętego serca interesu, lepiej, by wyjaśniło to wszelkie zastrzeżenia, jakie wobec niej kierował błękitnokrwisty czarodziej; w innym wypadku byłoby to zwykłym marnowaniem sacrum swej prywatności w imię niczego. - W razie potrzeby przedstawię lordowi również rzeczoną dziewczynę do inspekcji. - Widziała w jego oczach zniecierpliwienie, była świadoma, że mogła zaoferować niewiele, by je ukrócić; rzeczowe zapewnienia zdawały się umykać uwadze morskiego kapitana, domagał się niestworzonego, niemożliwego, a jednocześnie odrzucał każdą propozycję, z którą wychodziła - i irytował ją, choć Wren nie dawała po sobie poznać emocji innej niż determinacja, by problem doprowadzić do szczęśliwego końca. Wszak dużo mogłaby stracić na okazaniu mu braku kultury szczerości swoich emocji. Zbyt dużo. Czarownica wydała z siebie długi wydech, po czym znów pochyliła się nieznacznie w jego kierunku. - Lordzie Travers, nie wiem, jakim cudem doszło do tak katastrofalnego nieporozumienia, ale zaręczam, że słowa tego bandyty to fikcja. Nie odpowiem oskarżeniem kierowanym pod adresem uzdrowiciela pańskiego rodu, ale cokolwiek stało się podczas badania próbki, jestem pewna, że Ravens miał z tym coś wspólnego - mówiła chłodno, wpatrzona w niebieskie tęczówki. Przypominały morze, łagodne, spokojne, skąpane w słońcu, nie sztorm i ciskające w fale grzmoty piorunów. Może kryły się za nimi resztki rozsądku. - W mojej pracowni przechowuję wiele ampułek wypełnionych krwią. Badanie każdej z nich, rzetelne badanie, wykaże, że pochodzą od młodych mugolek. - Merlinie, miała nieodpartą chęć własnymi zębami rozszarpać gardło Vernona. Jakby lipiec niósł za sobą mało problemów.
- W policyjnych aktach na pewno figuruje zapis o moim doniesieniu - skwitowała stanowczo, przekonana, że w razie chęci sprawdzenia prawdomówności w tym zakresie wystarczyłoby sięgnąć do archiwów funkcjonariuszy. Gdyby chciał, podałaby nazwisko stróża prawa, który tamtego przeklętego do cna dnia przyjmował jej zgłoszenie, by sprawę wybadać w jeszcze prostszych okolicznościach; odziany w mundur człowiek niechybnie potwierdziłby jej słowa, mógłby wspomnieć także, że Vernon był ulotnym niczym cień przeciwnikiem, trudnym do zlokalizowania. Może to otworzyłoby Haverlockowi oczy. Skoro nawet magipolicja nie mogła dać sobie z nim rady, jedna Wren z pewnością nie mogła nawet marzyć o ujarzmieniu jego absurdalnych pomysłów o własnych siłach.
Nie pomyślała nawet o komplikacjach ze strony Ministerstwa, najwyraźniej mylnie założyła, że każdy szlachcic mógłby dziś otrzymać kilka kropel wywaru na swą wyraźną prośbę, skoro arena polityczna darzyła ich tak wielką sympatią. To, oraz fakt, że większość arystokratycznych rodzin dodatkowo opowiedziała się po słusznej stronie trwających w społeczności konfliktów. Wren przeklęła siarczyście w myślach. Grunt wydawał się płonąć pod stopami, a umysł nie mógł odnaleźć niczego, czym skutecznie i raz na zawsze mogłaby ten pożar ostudzić. Jak mogła stanąć naprzeciw uzdrowicielskiej ekspertyzie stawiającej ją w tak złym świetle? Skoro Haverlock nie godził się ani na poddanie jej działaniu eliksiru prawdy, ani na powtórzenie badań u niezależnego specjalisty, opcje wydawały się niepomiernie ograniczone. Wybijał każdą kartę z jej ręki. Oczekiwał cudu? Merlina wyjawiającego się spośród chmur, dumnie oznajmiającego, że to prawda, że nie zamierzała go oszukać, okraść, wystawić na pośmiewisko łatwowierność?
- Moje rejestry są dokładne, lordzie Travers, uwzględniam w nich komu i od jakiej dawczyni sprzedałam krew danego dnia. Jeśli takim jest pańskie życzenie, sir, jeden z pańskich sług może udać się do mojego mieszkania by przynieść księgę z maja - zaproponowała konkretnie, niczym lwica odmawiając poddania sprawy i przyznania, że wachlarz możliwości został wyczerpany. - Zakładam, że jeśli dostarczę go sama, będzie można posądzić mnie o fałszerstwo jeszcze innej natury - dlatego wspomniała o posłańcu wybranym przez arystokratę. Jeśli musiałaby znieść myśl wtargnięcia na jej teren obcego, plądrującego zakamarki świętego serca interesu, lepiej, by wyjaśniło to wszelkie zastrzeżenia, jakie wobec niej kierował błękitnokrwisty czarodziej; w innym wypadku byłoby to zwykłym marnowaniem sacrum swej prywatności w imię niczego. - W razie potrzeby przedstawię lordowi również rzeczoną dziewczynę do inspekcji. - Widziała w jego oczach zniecierpliwienie, była świadoma, że mogła zaoferować niewiele, by je ukrócić; rzeczowe zapewnienia zdawały się umykać uwadze morskiego kapitana, domagał się niestworzonego, niemożliwego, a jednocześnie odrzucał każdą propozycję, z którą wychodziła - i irytował ją, choć Wren nie dawała po sobie poznać emocji innej niż determinacja, by problem doprowadzić do szczęśliwego końca. Wszak dużo mogłaby stracić na okazaniu mu braku kultury szczerości swoich emocji. Zbyt dużo. Czarownica wydała z siebie długi wydech, po czym znów pochyliła się nieznacznie w jego kierunku. - Lordzie Travers, nie wiem, jakim cudem doszło do tak katastrofalnego nieporozumienia, ale zaręczam, że słowa tego bandyty to fikcja. Nie odpowiem oskarżeniem kierowanym pod adresem uzdrowiciela pańskiego rodu, ale cokolwiek stało się podczas badania próbki, jestem pewna, że Ravens miał z tym coś wspólnego - mówiła chłodno, wpatrzona w niebieskie tęczówki. Przypominały morze, łagodne, spokojne, skąpane w słońcu, nie sztorm i ciskające w fale grzmoty piorunów. Może kryły się za nimi resztki rozsądku. - W mojej pracowni przechowuję wiele ampułek wypełnionych krwią. Badanie każdej z nich, rzetelne badanie, wykaże, że pochodzą od młodych mugolek. - Merlinie, miała nieodpartą chęć własnymi zębami rozszarpać gardło Vernona. Jakby lipiec niósł za sobą mało problemów.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Uprzykrzanie egzystencji innych czarodzejów było czymś, ściśle powiązanym z jego osobą. Tą rozrywką zajmował sobie czas już od lat dziecięcych, z początku uprzykrzając istnienia guwernantek oraz kuzynów; w czasach Durmstrangu za pomocą metamorfomagicznego daru naprzykrzał się kolegom oraz koleżankom, nie raz pakując ich w kłopoty, które dlań wydawały się nadzwyczaj zabawne. Nic więc też dziwnego, że kultywował ten dziwny rodzaj rozrywki, zwłaszcza teraz, gdy tkwił niemal uwięziony w rodzinnym porcie z dala od podróży, interesów, przygód oraz emocji, jakich brakowało mu w szlacheckim świecie. Morski wilk nigdy nie odnajdzie wspólnego języka z salonowymi lwami.
Kiwnął jedynie głową na wspomnienie o policyjnych aktach tak, jakby dostał wszystkie informacje których w tej chwili potrzebował. Odnalezienie odpowiednich dokumentów oraz sam dostęp do nich z pewnością nie będzie dla niego problemem, zwłaszcza z rodowym pierścieniem zdobiącym dłoń.
Uważnie wsłuchiwał się w jej słowa paląc papierosa i zastanawiając się, nad kolejnym krokiem. Swoim zachowaniem panna Chang sprawiła, że prędko się go nie pozbędzie. Czy to jako Vernona, czy jako lorda Travers, czy zupełnie innej postaci. Był gorszy od diabła, zachęcającego do podpisania cyrografu, gdyż nie potrzebne były mu żadne dokumenty. Mężczyzna starannie odgasił papierosa, by znów utkwić spojrzenie w dziewczynie, przeciągając moment wydania werdyktu, napawając się dziwnym napięciem, jakie zapanowało w jego biurze. Doskonale wiedział, że ta kwestia dla dziewczyny jest wyjątkowo ważna.
Po dłuższej chwili nachylił się nad biurkiem, opierając na nim przedramiona, zwiastując propozycję nie do odrzucenia, jaką miał ogłosić.
- Wraz z panną wyślę jednego z moich najbardziej zaufanych ludzi, aby odebrał od panny rejestry. Dokonamy odpowiednich analiz oraz zwrócimy je w przeciągu kilku dni. Byłbym również wdzięczny, gdyby przekazała panna niewielką próbkę krwi ów dziewczyny, abyśmy mogli z nią porównać próbkę, którą dostaliśmy od panny. Jeśli wyniki nie będą jasne, wtedy zlecę dokładne oględziny wspomnianej przez pannę dziewczyny. - Mężczyzna zrobił krótką pauzę. Intensywnie niebieskie tęczówki nie odrywały się od twarzy azjatki, wyszukując w niej chociażby jednej, najmniejszej reakcji. - W międzyczasie, gdyby była taka konieczność, załatwię kwestię veritaserum oraz zlecę dokładnie przyjrzenie się sprawie z Vernonem. Czy chce tego panna czy nie, od momentu włączenia we wszystko mego rodu, stało się to również i moją sprawą. - Już wcześniej nią było, gdyż to on rozpoczął to całe przedstawienie pełne najróżniejszych zwrotów akcji. Nie mógł jednak przyznać się do tego, gdyż zniszczyłoby to kolejne akty tej, jakże wspaniałej historii, którą panna Chang zapewne będzie opowiadać swoim wnukom. Z dumą bądź przestrogą - to zależało jedynie od niej. Oraz widzimisię Haverlocka, wolał jednak zrzucić przyszłość na jej barki, samemu mając na głowie o wiele ważniejsze sprawy.
- Zależnie od postępu tego małego dochodzenia w przeciągu kilku bądź kilkunastu tygodni wyślę pannie odpowiedź. I mam nadzieję, że jeśli zarzuty się potwierdzą, nie będzie panna sprawiać większych problemów. - Nie mogła, wiązał ją podpisany kontrakt, nawet jeśli teoretycznie łamał postanowienia Wieczystej Przysięgi, z pewnością było jakieś tego obejście. Tym jednak będzie martwił się później, jeśli zadecyduje, że dziewczyna nie jest wystarczająco interesująca, by skupiać na niej chociaż część jego uwagi.
- Czy takie rozwiązanie pannie odpowiada? - Spytał, unosząc z zaciekawieniem brew ku górze i obdarzając ją spojrzeniem jasno wskazującym na to, że niewiele mogła w przedstawionym przez niego rozwiązaniu zmienić. To on był w tym wszystkim na wyższej, bardziej komfortowej pozycji. I fakt, że Wren znalazła się pod nim, wcale mu nie przeszkadzał.
Kiwnął jedynie głową na wspomnienie o policyjnych aktach tak, jakby dostał wszystkie informacje których w tej chwili potrzebował. Odnalezienie odpowiednich dokumentów oraz sam dostęp do nich z pewnością nie będzie dla niego problemem, zwłaszcza z rodowym pierścieniem zdobiącym dłoń.
Uważnie wsłuchiwał się w jej słowa paląc papierosa i zastanawiając się, nad kolejnym krokiem. Swoim zachowaniem panna Chang sprawiła, że prędko się go nie pozbędzie. Czy to jako Vernona, czy jako lorda Travers, czy zupełnie innej postaci. Był gorszy od diabła, zachęcającego do podpisania cyrografu, gdyż nie potrzebne były mu żadne dokumenty. Mężczyzna starannie odgasił papierosa, by znów utkwić spojrzenie w dziewczynie, przeciągając moment wydania werdyktu, napawając się dziwnym napięciem, jakie zapanowało w jego biurze. Doskonale wiedział, że ta kwestia dla dziewczyny jest wyjątkowo ważna.
Po dłuższej chwili nachylił się nad biurkiem, opierając na nim przedramiona, zwiastując propozycję nie do odrzucenia, jaką miał ogłosić.
- Wraz z panną wyślę jednego z moich najbardziej zaufanych ludzi, aby odebrał od panny rejestry. Dokonamy odpowiednich analiz oraz zwrócimy je w przeciągu kilku dni. Byłbym również wdzięczny, gdyby przekazała panna niewielką próbkę krwi ów dziewczyny, abyśmy mogli z nią porównać próbkę, którą dostaliśmy od panny. Jeśli wyniki nie będą jasne, wtedy zlecę dokładne oględziny wspomnianej przez pannę dziewczyny. - Mężczyzna zrobił krótką pauzę. Intensywnie niebieskie tęczówki nie odrywały się od twarzy azjatki, wyszukując w niej chociażby jednej, najmniejszej reakcji. - W międzyczasie, gdyby była taka konieczność, załatwię kwestię veritaserum oraz zlecę dokładnie przyjrzenie się sprawie z Vernonem. Czy chce tego panna czy nie, od momentu włączenia we wszystko mego rodu, stało się to również i moją sprawą. - Już wcześniej nią było, gdyż to on rozpoczął to całe przedstawienie pełne najróżniejszych zwrotów akcji. Nie mógł jednak przyznać się do tego, gdyż zniszczyłoby to kolejne akty tej, jakże wspaniałej historii, którą panna Chang zapewne będzie opowiadać swoim wnukom. Z dumą bądź przestrogą - to zależało jedynie od niej. Oraz widzimisię Haverlocka, wolał jednak zrzucić przyszłość na jej barki, samemu mając na głowie o wiele ważniejsze sprawy.
- Zależnie od postępu tego małego dochodzenia w przeciągu kilku bądź kilkunastu tygodni wyślę pannie odpowiedź. I mam nadzieję, że jeśli zarzuty się potwierdzą, nie będzie panna sprawiać większych problemów. - Nie mogła, wiązał ją podpisany kontrakt, nawet jeśli teoretycznie łamał postanowienia Wieczystej Przysięgi, z pewnością było jakieś tego obejście. Tym jednak będzie martwił się później, jeśli zadecyduje, że dziewczyna nie jest wystarczająco interesująca, by skupiać na niej chociaż część jego uwagi.
- Czy takie rozwiązanie pannie odpowiada? - Spytał, unosząc z zaciekawieniem brew ku górze i obdarzając ją spojrzeniem jasno wskazującym na to, że niewiele mogła w przedstawionym przez niego rozwiązaniu zmienić. To on był w tym wszystkim na wyższej, bardziej komfortowej pozycji. I fakt, że Wren znalazła się pod nim, wcale mu nie przeszkadzał.
I have sea foam in my veins
I understand the language of waves
I understand the language of waves
Haverlock Travers
Zawód : Król portu w Cromer i siedmiu mórz
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Nie da się bowiem konkurować z morzem o serce mężczyzny. Morze jest dla niego matką i kochanką, a kiedy nadejdzie czas, obmyje jego zwłoki i ukryje wśród koralu, kości i pereł.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Metaforyczny cyrograf już posiadał w odpowiednim miejscu jej podpis. Stanowił go wiążący ich kontrakt przewidujący surową karę na wypadek próby oszustwa rodu Travers, której w najbliższym czasie świadomie nie zamierzała się dopuścić, skazana na obronę tego faktu w obliczu oskarżenia rzuconego przez Vernona. Miała nadzieję, że badanie próbki potwierdzi jej słowa, a gniew Haverlocka na zrobienie z siebie bufona dosięgnie dokowego zabijakę; chciałaby na własne oczy obserwować potencjalną zemstę arystokraty na kimś tak nieważnym, tak zbędnym jak Ravens. Wysłałby za nim opłaconych sługusów by raz na zawsze nauczyli go szacunku do arystokratycznych rodzin? Obiliby mu facjatę, przysporzyli ją o kilka dodatkowych blizn, by lekcja utarła się w pamięci raz na zawsze? Wren wiedziała, komu kibicowałaby podczas takiego rozwoju wydarzeń, na kogo postawiła galeony. Niestety - Haverlock najpewniej nie planował ukarać samego siebie za wpędzenie jej w dodatkowe kłopoty, Chang musiała zatem obejść się smakiem i marnować energię na czcze życzenia, wiecznie niespełnione.
- Oczywiście - odparła lakonicznie, czując, jak po jej ciele rozpływa się ciepłem fala ulgi; dochodzenie musiało jednoznacznie wykluczyć scenariusze wysnute przez pijanego żądzą zemsty chłystka, a także oczyścić jej imię i ponownie przedstawić jako godną prowadzenia wspólnych interesów partnerkę biznesową. Wren była pewna swego, tak dzisiaj, jak i podczas ich pierwszego spotkania w rodowej posiadłości panów mórz i oceanów. - Przykro mi jedynie, że Ravens śmiał wciągnąć lorda w nasze osobiste gierki. Na wszelki wypadek powiadomię o jego zamiarach innych godnie urodzonych klientów, by nikt więcej nie dał nabrać się na te odrażające pomówienia, kiedy już potwierdzi się moja niewinność. - Ponownie kiedy, nie jeśli, być może nie powinna była powoływać się na niedawną pewność siebie w obliczu sprawy, jaka zgromadziła ich oboje tego dnia w gabinecie, ale jednocześnie nie mogła pozwolić sobie okazać zwątpienia. W innym wypadku Travers mógłby od razu przekreślić jej usługi - skoro nie potrafiła murem stanąć za ich wartością, nawet jeśli były poddawane wątpliwości, lub tym bardziej gdy były poddawane wątpliwości. W odpowiedzi na zawoalowaną groźbę odpowiedziała zwykłym skinieniem głowy, niechętna do rozprawiania na temat ściągnięcia skóry ze swojej twarzy; nie było takiej potrzeby, ani teraz, ani nigdy więcej. Lordowi najwyraźniej również zależało na dobru swoich krewniaczek, skoro poświęcał energię na rozwiązanie tej sprawy zamiast od razu wysłać w jej kierunku pluton egzekucyjny uzbrojony w naostrzone noże czy brzytwy - lub różdżki, jeśli krwawy proceder miał odbyć się za pomocą nieznanego jej okaleczającego zaklęcia.
- Nie śmiałabym odmówić, na szali leży moje dobre imię, które muszę oczyścić wszelką dostępną metodą, sir. Wynik ponownej analizy czy veritaserum, wiem, że każda z tych możliwości potwierdzi moje słowa i położy kres farsie Ravensa - skwitowała zdecydowanie, podtrzymywała cały czas świdrujące spojrzenie, jakim obdarzał ją ze swojego fotela. - Ufam też, że nie będzie lord żywił urazy i po oczyszczeniu mnie z zarzutu podejmiemy długą i owocną współpracę - w innym wypadku znajdzie Vernona i rozszarpie go na strzępy, a ten nie będzie mógł zrobić jej nic prócz zaoferowania podziękowań za wbijanie pazurów w jego ciało i wywlekanie wnętrzności spomiędzy rozerwanych płatów skóry. Traversowie byli dobrze rokującym klientem, a Wren nie zamierzała odpuścić tak łatwo, łasa na galeony, które w tak napiętych czasach mogli jej zaoferować w zamian za krew dla swych żon, matek i córek.
- Oczywiście - odparła lakonicznie, czując, jak po jej ciele rozpływa się ciepłem fala ulgi; dochodzenie musiało jednoznacznie wykluczyć scenariusze wysnute przez pijanego żądzą zemsty chłystka, a także oczyścić jej imię i ponownie przedstawić jako godną prowadzenia wspólnych interesów partnerkę biznesową. Wren była pewna swego, tak dzisiaj, jak i podczas ich pierwszego spotkania w rodowej posiadłości panów mórz i oceanów. - Przykro mi jedynie, że Ravens śmiał wciągnąć lorda w nasze osobiste gierki. Na wszelki wypadek powiadomię o jego zamiarach innych godnie urodzonych klientów, by nikt więcej nie dał nabrać się na te odrażające pomówienia, kiedy już potwierdzi się moja niewinność. - Ponownie kiedy, nie jeśli, być może nie powinna była powoływać się na niedawną pewność siebie w obliczu sprawy, jaka zgromadziła ich oboje tego dnia w gabinecie, ale jednocześnie nie mogła pozwolić sobie okazać zwątpienia. W innym wypadku Travers mógłby od razu przekreślić jej usługi - skoro nie potrafiła murem stanąć za ich wartością, nawet jeśli były poddawane wątpliwości, lub tym bardziej gdy były poddawane wątpliwości. W odpowiedzi na zawoalowaną groźbę odpowiedziała zwykłym skinieniem głowy, niechętna do rozprawiania na temat ściągnięcia skóry ze swojej twarzy; nie było takiej potrzeby, ani teraz, ani nigdy więcej. Lordowi najwyraźniej również zależało na dobru swoich krewniaczek, skoro poświęcał energię na rozwiązanie tej sprawy zamiast od razu wysłać w jej kierunku pluton egzekucyjny uzbrojony w naostrzone noże czy brzytwy - lub różdżki, jeśli krwawy proceder miał odbyć się za pomocą nieznanego jej okaleczającego zaklęcia.
- Nie śmiałabym odmówić, na szali leży moje dobre imię, które muszę oczyścić wszelką dostępną metodą, sir. Wynik ponownej analizy czy veritaserum, wiem, że każda z tych możliwości potwierdzi moje słowa i położy kres farsie Ravensa - skwitowała zdecydowanie, podtrzymywała cały czas świdrujące spojrzenie, jakim obdarzał ją ze swojego fotela. - Ufam też, że nie będzie lord żywił urazy i po oczyszczeniu mnie z zarzutu podejmiemy długą i owocną współpracę - w innym wypadku znajdzie Vernona i rozszarpie go na strzępy, a ten nie będzie mógł zrobić jej nic prócz zaoferowania podziękowań za wbijanie pazurów w jego ciało i wywlekanie wnętrzności spomiędzy rozerwanych płatów skóry. Traversowie byli dobrze rokującym klientem, a Wren nie zamierzała odpuścić tak łatwo, łasa na galeony, które w tak napiętych czasach mogli jej zaoferować w zamian za krew dla swych żon, matek i córek.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Wyraz zadowolenia pojawił się na twarzy ekscentrycznego lorda, gdy kobieta przystała na jego warunki… Dokładnie tak, jak miał nadzieję, że się stanie. Złożona Wieczysta Przysięga przechylała szalę zwycęstwa na jej stronę, dopóki nie sięgnął po odpowiednie karty, uruchamiając możliwości jego właściwej postaci. Teraz to on górował w tej dziwnej grze, doskonale wiedząc, że jedna, nieodpowiednia plotka byłaby w stanie zważyć na jej interesach. I miał zamiar wykorzystać swoją przewagę w tej dziwniej grze, by dokonać na niej odpowiedniego aktu zemsty… A przynajmniej w jego głowie jawił się na odpowiedni oraz niemal idealny.
- Dla mnie to żadna nowość, panno Chang. Nie pierwszy raz spotykam się z podobnymi oskarżeniami w kierunku osób, z którymi zaczynamy prowadzić interesy. - Odpowiedział, delikatnie kiwając głową w potwierdzeniu swoich słów. - Nie raz zdarzało się, że słyszeliśmy różne zarzuty w kierunku naszych wspólników w najróżniejszych portach świata. Większa z nich okazała się fałszem kierowanym zazdrością, głównie ze stron handlarzy z którymi nie podpisaliśmy kontaktu. Zdarzało się jednak, że po dokładnym dochodzeniu potwierdzały się. Stąd też moja podejrzliwość oraz chęć wyjaśnienia sprawy. - Zakończył swoją wypowiedź, nadal nie odrywając od niej spojrzenia. Doskonale wiedział, że oskarżenia są błędne gdyż sam był ich autorem, potrzebował jednak powodu aby móc zacisnąć na niej swoje sidła oraz zrealizować śmiały plan, jaki pojawił się w jego głowie. - Jeśli panny niewinność się potwierdzi, zapewnię o niej odpowiednie rody. - Dodał, wiedząc jednak, że prawdopodobnie nie będzie to potrzebne. Pokazywał jej jednak kolejną marchewkę która miała skusić ją do podążania za nim, niczym zwykłego, głupiego muła. Wartość słów szlachetnie urodzonego powinna być jej doskonale znana, nawet jeśli sam Travers nie przywykł do salonów, większość swojego życia spędzając gdzieś, na dalekich morzach.
- Doskonale, panno Chang. Wyślę z panią jednego z moich najbardziej zaufanych ludzi, aby odebrał księgi, a gdy zdobędę już odpowiednie informacje wyślę pannie list. Mam nadzieję, że sprawa wyjaśni się sprawnie, dopiero wtedy będziemy mogli porozmawiać o dalszej współpracy. - Nie było innej możliwości. Dopóki nie zdobędzie potwierdzenia szczerości jej słów, z pewnością nie zamówi choćby jednej fiolki dla jego krewniaczek. Ot tak, dla odpowiedniej wiarygodności, która pomagała mu wprowadzać w życie jego szalony plan. Chwilę później mężczyzna wstał ze swojego miejsca by podejść do drzwi i zawołać do środka pewnego mężczyznę. Pracownik lorda Travers posiadał skórę w kolorze ciemnego mahoniu, która zdawała się nie posiadać na sobie choćby jednego włosa.
- Panno Chang, to Kwento. Wróci z panną aby odebrać odpowiednie dokumenty. Radzę jednak nie próbować go zagadywać, Kwento nie należy…do rozmownych. - Uśmiech pojawił się zarówno na twarzy lorda jak i jego pracownika, gdy ten otworzył usta ukazując brak języka. Niemy okulmenta pływał z nim od dawna, jednocześnie stając się osobą, godną powierzania najbardziej dyskretnych zadań. W końcu nikt nie był w stanie dowiedzieć się tego, co mu przekazywał.
- Posiada panna jeszcze jakieś pytania, czy możemy uznać spotkanie za zakończone? - Zapytał, unosząc z zaciekawieniem brew ku górze. Dla niego sprawa zdawała się być zakończona, doskonale wiedział, że Kwento dostarczy mu wszystkiego, co było potrzebne do spełnienia jego planu.
- Dla mnie to żadna nowość, panno Chang. Nie pierwszy raz spotykam się z podobnymi oskarżeniami w kierunku osób, z którymi zaczynamy prowadzić interesy. - Odpowiedział, delikatnie kiwając głową w potwierdzeniu swoich słów. - Nie raz zdarzało się, że słyszeliśmy różne zarzuty w kierunku naszych wspólników w najróżniejszych portach świata. Większa z nich okazała się fałszem kierowanym zazdrością, głównie ze stron handlarzy z którymi nie podpisaliśmy kontaktu. Zdarzało się jednak, że po dokładnym dochodzeniu potwierdzały się. Stąd też moja podejrzliwość oraz chęć wyjaśnienia sprawy. - Zakończył swoją wypowiedź, nadal nie odrywając od niej spojrzenia. Doskonale wiedział, że oskarżenia są błędne gdyż sam był ich autorem, potrzebował jednak powodu aby móc zacisnąć na niej swoje sidła oraz zrealizować śmiały plan, jaki pojawił się w jego głowie. - Jeśli panny niewinność się potwierdzi, zapewnię o niej odpowiednie rody. - Dodał, wiedząc jednak, że prawdopodobnie nie będzie to potrzebne. Pokazywał jej jednak kolejną marchewkę która miała skusić ją do podążania za nim, niczym zwykłego, głupiego muła. Wartość słów szlachetnie urodzonego powinna być jej doskonale znana, nawet jeśli sam Travers nie przywykł do salonów, większość swojego życia spędzając gdzieś, na dalekich morzach.
- Doskonale, panno Chang. Wyślę z panią jednego z moich najbardziej zaufanych ludzi, aby odebrał księgi, a gdy zdobędę już odpowiednie informacje wyślę pannie list. Mam nadzieję, że sprawa wyjaśni się sprawnie, dopiero wtedy będziemy mogli porozmawiać o dalszej współpracy. - Nie było innej możliwości. Dopóki nie zdobędzie potwierdzenia szczerości jej słów, z pewnością nie zamówi choćby jednej fiolki dla jego krewniaczek. Ot tak, dla odpowiedniej wiarygodności, która pomagała mu wprowadzać w życie jego szalony plan. Chwilę później mężczyzna wstał ze swojego miejsca by podejść do drzwi i zawołać do środka pewnego mężczyznę. Pracownik lorda Travers posiadał skórę w kolorze ciemnego mahoniu, która zdawała się nie posiadać na sobie choćby jednego włosa.
- Panno Chang, to Kwento. Wróci z panną aby odebrać odpowiednie dokumenty. Radzę jednak nie próbować go zagadywać, Kwento nie należy…do rozmownych. - Uśmiech pojawił się zarówno na twarzy lorda jak i jego pracownika, gdy ten otworzył usta ukazując brak języka. Niemy okulmenta pływał z nim od dawna, jednocześnie stając się osobą, godną powierzania najbardziej dyskretnych zadań. W końcu nikt nie był w stanie dowiedzieć się tego, co mu przekazywał.
- Posiada panna jeszcze jakieś pytania, czy możemy uznać spotkanie za zakończone? - Zapytał, unosząc z zaciekawieniem brew ku górze. Dla niego sprawa zdawała się być zakończona, doskonale wiedział, że Kwento dostarczy mu wszystkiego, co było potrzebne do spełnienia jego planu.
I have sea foam in my veins
I understand the language of waves
I understand the language of waves
Haverlock Travers
Zawód : Król portu w Cromer i siedmiu mórz
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Nie da się bowiem konkurować z morzem o serce mężczyzny. Morze jest dla niego matką i kochanką, a kiedy nadejdzie czas, obmyje jego zwłoki i ukryje wśród koralu, kości i pereł.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Powtarzalność podobnych sytuacji była niepokojąca. Nakazywała myśleć, że może z samym Haverlockiem coś było nie tak - że może działał na otoczenie niczym klątwa, ściągał swą biznesową obecnością kłamliwe oskarżenia na godnych szacunku handlarzy z każdego zakątka świata, zmuszał ich do tłumaczeń zakrawających o umysłową gimnastykę. Wren nie pozwoliła jednak żadnej z tych myśli wydostać się z gardła, czy nawet naznaczyć mimiki utrzymującej profesjonalny, chłodny wyraz; ostatnim czego teraz potrzebowała było obrażenie jego lordowskiej mości, danie mu powodu do zaniechania działań mających oczyścić jej imię i w efekcie upomnieć się o najważniejszą klauzulę ze spisanego kontraktu. W końcu jego dobre słowo mogło otworzyć drzwi do kolejnych arystokratycznych rodzin, tak jak z łatwością tej perspektywy mogło ją pozbawić.
- Doceniam możliwość wyjaśnienia tej sytuacji, sir - zapewniła solennie, całkiem zresztą szczerze, głosem neutralnym, niesłodzącym. Mogła jedynie spodziewać się, że Haverlock oczekiwał od kobiet płaszczenia się przed jego majestatem, lecz w jego oczach ona nie powinna stanowić jedynie przedstawicielki płci przeciwnej, a godnego sprzymierzeńca w interesach - gdy tylko odrażające fałszerstwo oskarżenia Vernona zostanie uwydatnione dzięki mnogości sposobów, jakich mogła użyć by zapewnić morskiego lorda o swej niewinności. - Dziękuję - dodała lakonicznie na jego obietnicę. Gotowość do rozpowszechnienia informacji na temat jej prawdomówności byłaby szczególnie przydatna w pozyskiwaniu nowych klientów, jeśli i oni mieli zetknąć się z innymi działaniami Ravensa, mogła pomóc również utrzymać przy sobie tych stałych, choć co do tego nie miała większych wątpliwości. Wielokrotne transakcje i widoczne efekty były najlepszym świadectwem samym w sobie.
- Rozumiem. Udostępnię pańskiemu człowiekowi cały majowy rejestr pozyskiwanej i sprzedawanej krwi, by mógł lord zapoznać się z pełną historią, która potwierdzi, że każdy z interesantów otrzymuje to, co zamówił. Prosiłabym jedynie o utrzymanie tak poufnych informacji na temat moich dziewcząt w tajemnicy - w jej oczach nie miał powodów do ujawniania czegokolwiek, a Wren raz na zawsze chciała pozbyć się z ramion ciężaru niedopowiedzeń i pomówień. Sama zamierzała zadbać o to, by przedstawienie pozostałych klientów było szczątkowe, lecz dostatecznie zrozumiałe. Bez szczegółów na temat godności innych szlachetnie urodzonych nabywców, którym podobna otwartość mogłaby nie być na rękę. Nie miała zamiaru ujawniać przed nim wszystkich danych, jedynie te, które bezpośrednio potwierdzić mogły wiarygodność słów i wcześniej przeprowadzonych transakcji. Wzorem Haverlocka Chang również podniosła się z fotela i odwróciła w stronę przedstawionego jej sługi, nie drgnąwszy nawet na widok zabliźnionej rany w miejscu, gdzie powinien tkwić jego język. Cóż za zbieg okoliczności - najpierw zdecydował się przyjąć od niej próbkę na przetestowanie dopiero wtedy, gdy zaproponowała zdarcie skóry z własnej twarzy, a teraz przy swoim boku prezentował okaleczonego, najbardziej oddanego posłańca, którego cisza była gwarantem dochowanej tajemnicy. Czyżby miał swoisty pociąg do fizycznych deformacji? Czarownica kiwnęła głową i powróciła spojrzeniem do prawidłowego - i jedynego - rozmówcy.
- Nie, nie będę zabierać więcej pańskiego czasu, lordzie Travers. Poświęcił mi go lord dostatecznie dużo. O resztę zadba Kwento - mogła przynajmniej mieć nadzieję, że tożsamość zaufanego człowieka Haverlocka była zapewnieniem rzeczywistym, a nie umiejętnie zakamuflowanym kłamstwem mającym przyprawić ją o kilka siniaków gdy tylko znajdą się dostatecznie daleko od portu. - Będę oczekiwać wiadomości. Miłego dnia, sir - rzuciła na pożegnanie, by potem odwrócić się na pięcie i opuścić jego gabinet, dopiero za drzwiami marszcząc brwi w niezadowoleniu.
Miłego dnia? Czy ja do reszty oszalałam?
zt x2 <3
- Doceniam możliwość wyjaśnienia tej sytuacji, sir - zapewniła solennie, całkiem zresztą szczerze, głosem neutralnym, niesłodzącym. Mogła jedynie spodziewać się, że Haverlock oczekiwał od kobiet płaszczenia się przed jego majestatem, lecz w jego oczach ona nie powinna stanowić jedynie przedstawicielki płci przeciwnej, a godnego sprzymierzeńca w interesach - gdy tylko odrażające fałszerstwo oskarżenia Vernona zostanie uwydatnione dzięki mnogości sposobów, jakich mogła użyć by zapewnić morskiego lorda o swej niewinności. - Dziękuję - dodała lakonicznie na jego obietnicę. Gotowość do rozpowszechnienia informacji na temat jej prawdomówności byłaby szczególnie przydatna w pozyskiwaniu nowych klientów, jeśli i oni mieli zetknąć się z innymi działaniami Ravensa, mogła pomóc również utrzymać przy sobie tych stałych, choć co do tego nie miała większych wątpliwości. Wielokrotne transakcje i widoczne efekty były najlepszym świadectwem samym w sobie.
- Rozumiem. Udostępnię pańskiemu człowiekowi cały majowy rejestr pozyskiwanej i sprzedawanej krwi, by mógł lord zapoznać się z pełną historią, która potwierdzi, że każdy z interesantów otrzymuje to, co zamówił. Prosiłabym jedynie o utrzymanie tak poufnych informacji na temat moich dziewcząt w tajemnicy - w jej oczach nie miał powodów do ujawniania czegokolwiek, a Wren raz na zawsze chciała pozbyć się z ramion ciężaru niedopowiedzeń i pomówień. Sama zamierzała zadbać o to, by przedstawienie pozostałych klientów było szczątkowe, lecz dostatecznie zrozumiałe. Bez szczegółów na temat godności innych szlachetnie urodzonych nabywców, którym podobna otwartość mogłaby nie być na rękę. Nie miała zamiaru ujawniać przed nim wszystkich danych, jedynie te, które bezpośrednio potwierdzić mogły wiarygodność słów i wcześniej przeprowadzonych transakcji. Wzorem Haverlocka Chang również podniosła się z fotela i odwróciła w stronę przedstawionego jej sługi, nie drgnąwszy nawet na widok zabliźnionej rany w miejscu, gdzie powinien tkwić jego język. Cóż za zbieg okoliczności - najpierw zdecydował się przyjąć od niej próbkę na przetestowanie dopiero wtedy, gdy zaproponowała zdarcie skóry z własnej twarzy, a teraz przy swoim boku prezentował okaleczonego, najbardziej oddanego posłańca, którego cisza była gwarantem dochowanej tajemnicy. Czyżby miał swoisty pociąg do fizycznych deformacji? Czarownica kiwnęła głową i powróciła spojrzeniem do prawidłowego - i jedynego - rozmówcy.
- Nie, nie będę zabierać więcej pańskiego czasu, lordzie Travers. Poświęcił mi go lord dostatecznie dużo. O resztę zadba Kwento - mogła przynajmniej mieć nadzieję, że tożsamość zaufanego człowieka Haverlocka była zapewnieniem rzeczywistym, a nie umiejętnie zakamuflowanym kłamstwem mającym przyprawić ją o kilka siniaków gdy tylko znajdą się dostatecznie daleko od portu. - Będę oczekiwać wiadomości. Miłego dnia, sir - rzuciła na pożegnanie, by potem odwrócić się na pięcie i opuścić jego gabinet, dopiero za drzwiami marszcząc brwi w niezadowoleniu.
Miłego dnia? Czy ja do reszty oszalałam?
zt x2 <3
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
|20.01.1958
Cholery Rosier zrobił swoje. Kenneth ubierał marynarską kurtkę szykując się na spotkanie z przedstawicielem rodu Travers. Dzień wcześniej otrzymał wezwanie, dość bezpośrednie aby stawił się w biurze zarządcy portu w Cromer. Z pierwszych słów wyczytał, że nie wróży to nic dobrego. Wiedział, że Traversi przymykają oko na przemyt dopóki się ich nie okrada, a Pierwszy na Brzasku nie był złodziejem. Miał smykałkę do interesów, w portach zaufanych ludzi, którzy dostarczali odpowiedni towar. Wszystkie papiery zawsze się zgadzały, co zresztą leżało w kompetencjach Pierwszego, a kapitan Brown ufał mu bezgranicznie. Pływali razem na pokładzie “Brzasku” przeszło do czterech lat, to na tej łajbie awansował, to na niej zdobywał ostateczne szlify i przeżywał największe przygody. Jak chociażby przedzieranie się przez strefę walk w 57 roku. Mieli eskortę, która dbała o to aby statek handlowy wypłynął na bezpieczne wody, ale nie zmieniało to faktu, że dalej byli zdani na siebie i przychylność morza. Zabierając ze sobą list Pierwszy opuścił pokład statku, który aktualnie dokował w porcie po ostatniej wyprawie, po której Rosier zagroził mu, że doniesie o wszystkim Traversom. Zbytnio się Fernsby tym nie przejął, aż do wczoraj kiedy przyszedł list. Najpierw Tortuga, potem sztorm kiedy łajba mocno oberwała, potem czkawka lady Black i niespodziewane spotkanie z Norą, a to wszystko w przeciągu ostatniego tygodnia. Czy wszechświat chciał mu coś powiedzieć? Niech ugryzie się w zadek i spłynie, bo nie potrzebował złośliwości losu do życia. Wystarczyło mu to co miał. Tak przynajmniej sądził. Idąc portem dostrzegł stojącą “Zemstę Kruka Padlinożercy” i na chwilę zwolnił kroku, ponieważ zawsze galeon robił na nim wrażenie. Trzy maszty dumnie stały informując kto tu jest władcą portu, a załoga uwijała się przy olinowaniu. Kiedy zaczynał swoje życie marynarskie miał okazję służyć na pokładzie Szalonej Selmy, a wcześniej Mariny, ale później swoje losy związał z Brzaskiem. Nie sądził, że kiedyś będzie mu dane być na takim statku jak Zemsta, ale popatrzeć przez chwilę mógł. Zegar na wieży wybił godzinę, więc wciskając dłonie w kieszenie ruszył ku budynkom zarządcy portu. Cholera, co jak wywalą mnie na zbity pysk? Liczył, że jeszcze cztery lata pływania i być może uda mu się otrzymać papiery kapitańskie. Odkładał każdego sykla na lepszą przyszłość, a może skończyć jako tawerniarz w jakieś dziurze jak dziś dostanie wypowiedzenie na statkach Traversów. Nawet kapitan Brown nie miał takiej siły aby obronić swojego Pierwszego przed gniewem lordów.
Pchnął drzwi do pomarańczowego budynku i wyciągnął list z pieczęcią rodu, który zarządzał tymi ziemiami. Skierowano go na wyższe piętro i Fernsby poczuł jak coś ciężkiego spoczęło mu na dnie żołądka. Kiedy szło się na piętro oznaczało, że to nie przelewki. Zaciskając szczękę wspiął się po schodach przeklinając własną głupotę oraz Rosiera i jego poczucie odpowiedzialności. Dzięki, bracie za, kurwa, przysługę. Zapukał i gdy usłyszał zezwolenie do wejścia do środka od progu zasalutował.
-Kenneth Fernsby, Pierwszy na statku “Brzask” melduje się na wezwanie! - Powiedział mocnym głosem wyprostowany jak struna i dopiero spojrzał z kim miał do czynienia. Jego wzrok spoczął na postaci Rodachana Travers i w tym momencie nie wiedział czy to fart czy jednak powinien pożegnać się z pracą.
Cholery Rosier zrobił swoje. Kenneth ubierał marynarską kurtkę szykując się na spotkanie z przedstawicielem rodu Travers. Dzień wcześniej otrzymał wezwanie, dość bezpośrednie aby stawił się w biurze zarządcy portu w Cromer. Z pierwszych słów wyczytał, że nie wróży to nic dobrego. Wiedział, że Traversi przymykają oko na przemyt dopóki się ich nie okrada, a Pierwszy na Brzasku nie był złodziejem. Miał smykałkę do interesów, w portach zaufanych ludzi, którzy dostarczali odpowiedni towar. Wszystkie papiery zawsze się zgadzały, co zresztą leżało w kompetencjach Pierwszego, a kapitan Brown ufał mu bezgranicznie. Pływali razem na pokładzie “Brzasku” przeszło do czterech lat, to na tej łajbie awansował, to na niej zdobywał ostateczne szlify i przeżywał największe przygody. Jak chociażby przedzieranie się przez strefę walk w 57 roku. Mieli eskortę, która dbała o to aby statek handlowy wypłynął na bezpieczne wody, ale nie zmieniało to faktu, że dalej byli zdani na siebie i przychylność morza. Zabierając ze sobą list Pierwszy opuścił pokład statku, który aktualnie dokował w porcie po ostatniej wyprawie, po której Rosier zagroził mu, że doniesie o wszystkim Traversom. Zbytnio się Fernsby tym nie przejął, aż do wczoraj kiedy przyszedł list. Najpierw Tortuga, potem sztorm kiedy łajba mocno oberwała, potem czkawka lady Black i niespodziewane spotkanie z Norą, a to wszystko w przeciągu ostatniego tygodnia. Czy wszechświat chciał mu coś powiedzieć? Niech ugryzie się w zadek i spłynie, bo nie potrzebował złośliwości losu do życia. Wystarczyło mu to co miał. Tak przynajmniej sądził. Idąc portem dostrzegł stojącą “Zemstę Kruka Padlinożercy” i na chwilę zwolnił kroku, ponieważ zawsze galeon robił na nim wrażenie. Trzy maszty dumnie stały informując kto tu jest władcą portu, a załoga uwijała się przy olinowaniu. Kiedy zaczynał swoje życie marynarskie miał okazję służyć na pokładzie Szalonej Selmy, a wcześniej Mariny, ale później swoje losy związał z Brzaskiem. Nie sądził, że kiedyś będzie mu dane być na takim statku jak Zemsta, ale popatrzeć przez chwilę mógł. Zegar na wieży wybił godzinę, więc wciskając dłonie w kieszenie ruszył ku budynkom zarządcy portu. Cholera, co jak wywalą mnie na zbity pysk? Liczył, że jeszcze cztery lata pływania i być może uda mu się otrzymać papiery kapitańskie. Odkładał każdego sykla na lepszą przyszłość, a może skończyć jako tawerniarz w jakieś dziurze jak dziś dostanie wypowiedzenie na statkach Traversów. Nawet kapitan Brown nie miał takiej siły aby obronić swojego Pierwszego przed gniewem lordów.
Pchnął drzwi do pomarańczowego budynku i wyciągnął list z pieczęcią rodu, który zarządzał tymi ziemiami. Skierowano go na wyższe piętro i Fernsby poczuł jak coś ciężkiego spoczęło mu na dnie żołądka. Kiedy szło się na piętro oznaczało, że to nie przelewki. Zaciskając szczękę wspiął się po schodach przeklinając własną głupotę oraz Rosiera i jego poczucie odpowiedzialności. Dzięki, bracie za, kurwa, przysługę. Zapukał i gdy usłyszał zezwolenie do wejścia do środka od progu zasalutował.
-Kenneth Fernsby, Pierwszy na statku “Brzask” melduje się na wezwanie! - Powiedział mocnym głosem wyprostowany jak struna i dopiero spojrzał z kim miał do czynienia. Jego wzrok spoczął na postaci Rodachana Travers i w tym momencie nie wiedział czy to fart czy jednak powinien pożegnać się z pracą.
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Ścisk w żołądku, serce w gardle. Przemierzając stopnie dwubiegowych schodów, chciałby mieć wrażenie, że zwolnił czas, ale nic takiego się nie wydarzyło. Pulsujące tętno napędzało adrenalinę, która sprawiała, że każdy jego krok, gest, czyn był wykonany szybciej i dokładniej, jakby nadawał mu więcej mocy. Losy Pierwszego ze statku Brzask mogły spocząć w rękach człowieka, którego nigdy nie widział na oczy. Szacunek mężczyzny do lordów Norfolku wynikał z ich wysokiego angażu w przemysł morski, niedostojny wedle wielu rodów szlacheckich, ale nie każdy Travers musiał odpowiadać tym wyobrażeniom. Przecież w biurach zarządców portu zasiadają na ogół wykształceni logistycy i ekonomiści, a nie kapitanowie i załoganci okrętów przepływających głęboką toń. Kenneth gardził takimi ludźmi, gardził szlachtą spijającą śmietankę, żyjącą dworskim, swawolnym życiem w beztrosce i dostatku. W głowie mogły kłębić mu się myśli, co się wydarzy, gdy przyjdzie mu stanąć przed obliczem takiego archetypu? Wtedy już na pewno straci swoją posadę, tacy ludzie nie odwracają wzroku.
Jego morska kariera dobiegłaby końca.
Lecz kiedy otworzył drzwi, odpowiadając na wezwanie, dwóch rozbawionych dysputą mężczyzn odwróciło głowy w jego kierunku i na chwilę zamilkło. Mogli sprawiać wrażenie, jakby przyszedł nie w porę, bo ich miny przybrały teraz surowszy wyraz. Siedzący na oprawionym drogą skórą fotelu Rodachan Travers skinął głową w kierunku najpewniej członka własnej załogi, a ten przystanął na chwilę przed Kennethem, górując nad nim masywną posturą i minął go, wychodząc z pomieszczenia bez słowa.
- Beacher, poślij prędko po Kapitana Browna. Niech zaczeka przed drzwiami, chcę aby uczestniczył w tej rozmowie, kiedy zostanie wezwany. - polecił, jeszcze zanim załogant wyszedł z biura i stało się jasne, że Pierwszy na Brzasku ma poważne kłopoty. Po co inaczej wzywano by tutaj jego Kapitana? - No już, starczy tej musztry. Nawet nie spytasz, co u starego druha? Usiądź Fernsby, mamy do omówienia parę spraw. - w zadymionym pomieszczeniu trudno byłoby złapać oddech osobie niepalącej, gdyż powietrze praktycznie tu stało. Delektując się kolejnym pociągnięciem dymu, utrzymał go przez chwilę w płucach i wypuścił bez gracji, stukając palcami o drewniany blat biurka. - Lord Rosier był niepocieszony faktem, że załoga naszych łajb przemyca dobra materialne, najpewniej bez naszej wiedzy i korzyści, swoją drogą. Ja z kolei jestem niepocieszony tym, jakie mniemanie ma o pierwszym oficerze jednego z moich statków handlowych.
Rodachan znał Kennetha od kilku ładnych lat. Nie tylko mieli okazję pływać razem na Szalonej Selmie, gdy brat jej Kapitana piastował rangę Pierwszego, ale wielokrotnie współpracowali ze sobą w późniejszych latach. Niech przykładem będzie wcześniej wspomniana morska eskorta w karawanie przez strefę walk, gdy okręt pod komendą braci Travers chronił Brzask przed mugolską marynarką w pięćdziesiątym siódmym. Niegdyś wywiązało się między nimi coś na wzór braterskiej więzi, ale później ich drogi się rozeszły, a przez ostatnie miesiące po Rodachanie nawet słuch zaginął. Po tonie wypowiedzi wciąż było trudno określić, jakie ma intencje, ale okoliczności nie wróżyły Kennethowi dobrego losu.
- Więc ile i na czym zarabiałeś na boku na pokładzie Browna? - zatajanie przed nim czegokolwiek nie wyszłoby Fernsby'emu na dobre, mleko już się rozlało.
Jego morska kariera dobiegłaby końca.
Lecz kiedy otworzył drzwi, odpowiadając na wezwanie, dwóch rozbawionych dysputą mężczyzn odwróciło głowy w jego kierunku i na chwilę zamilkło. Mogli sprawiać wrażenie, jakby przyszedł nie w porę, bo ich miny przybrały teraz surowszy wyraz. Siedzący na oprawionym drogą skórą fotelu Rodachan Travers skinął głową w kierunku najpewniej członka własnej załogi, a ten przystanął na chwilę przed Kennethem, górując nad nim masywną posturą i minął go, wychodząc z pomieszczenia bez słowa.
- Beacher, poślij prędko po Kapitana Browna. Niech zaczeka przed drzwiami, chcę aby uczestniczył w tej rozmowie, kiedy zostanie wezwany. - polecił, jeszcze zanim załogant wyszedł z biura i stało się jasne, że Pierwszy na Brzasku ma poważne kłopoty. Po co inaczej wzywano by tutaj jego Kapitana? - No już, starczy tej musztry. Nawet nie spytasz, co u starego druha? Usiądź Fernsby, mamy do omówienia parę spraw. - w zadymionym pomieszczeniu trudno byłoby złapać oddech osobie niepalącej, gdyż powietrze praktycznie tu stało. Delektując się kolejnym pociągnięciem dymu, utrzymał go przez chwilę w płucach i wypuścił bez gracji, stukając palcami o drewniany blat biurka. - Lord Rosier był niepocieszony faktem, że załoga naszych łajb przemyca dobra materialne, najpewniej bez naszej wiedzy i korzyści, swoją drogą. Ja z kolei jestem niepocieszony tym, jakie mniemanie ma o pierwszym oficerze jednego z moich statków handlowych.
Rodachan znał Kennetha od kilku ładnych lat. Nie tylko mieli okazję pływać razem na Szalonej Selmie, gdy brat jej Kapitana piastował rangę Pierwszego, ale wielokrotnie współpracowali ze sobą w późniejszych latach. Niech przykładem będzie wcześniej wspomniana morska eskorta w karawanie przez strefę walk, gdy okręt pod komendą braci Travers chronił Brzask przed mugolską marynarką w pięćdziesiątym siódmym. Niegdyś wywiązało się między nimi coś na wzór braterskiej więzi, ale później ich drogi się rozeszły, a przez ostatnie miesiące po Rodachanie nawet słuch zaginął. Po tonie wypowiedzi wciąż było trudno określić, jakie ma intencje, ale okoliczności nie wróżyły Kennethowi dobrego losu.
- Więc ile i na czym zarabiałeś na boku na pokładzie Browna? - zatajanie przed nim czegokolwiek nie wyszłoby Fernsby'emu na dobre, mleko już się rozlało.
Rodachan Travers
Zawód : Kapitan Zemsty Kruka Padlinożercy
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Powietrze było gęste i nie od dymu jaki królował w pomieszczeniu, ten zresztą nigdy Pierwszemu nie przeszkadzał. Poczuł jak cała pewność siebie gdzieś spływa na poziom kostek i właśnie tam się zatrzymuje. Lata na morzu nauczyły go jednak zachowywać kamienną twarz więc nie dał po sobie nic poznać, może jedynie mięsień pod okiem drgnął zdradzając podenerwowanie mężczyzny. Zachowanie Beachera wyglądało jakby ostrzegał Kennetha przed srogim laniem i czerpał z tego dziką satysfakcję, a może było to tylko złudzeniem? Słowa o zawezwaniu Browna sprawiły, że zwątpił w swoje dalsze życie. Odkładaj sykle Fernsby na tanią spelunę, bo oto właśnie skończyło się marynarskie życie. Poczekał aż drzwi się zamkną za załogantem Rodachana i dopiero spoczął.
-Dokująca Zemsta jest wizytówką samą w sobie. - Odpowiedział podchodząc do wolnego krzesła, a jego głos nie krył uznania dla statku, który był pod komendą lorda Travers. Usiadł wygodnie szykując się na długie łajanie albo szybkie wykopanie za drzwi z wilczym biletem, rozpiął kurtę, ponieważ zrobiło mu się wybitnie gorąco. Z całą pewnością dawny druh potrafił budować napięcie; lordowie musieli pobierać chyba lekcje tworzenia atmosfery wokół siebie. Nie przepadał za szlachtą, nie krył tego zbyt często, choć okazywał minimalny szacunek jaki im się należał i unikał kontaktów jak ognia. Lordowie Norfolk udowodnili nie raz, że ich nazwisko nie wiąże się jedynie gładką gadką ale również ciężką pracą i nie gardzili marynarzami. Punkt widzenia zawsze zależał od punktu siedzenia, a ten dla Kennetha nie był teraz zbyt wygodny. Za drzwiami dało się słyszeć wymianę zdań, która świadczyła o tym, że wezwany kapitan zjawił się jak tylko po niego posłano. Fernsby liczył tylko, że Brown nie oberwie przez jego własną głupotę. Zawdzięczał temu człowiekowi wiele.
-Handel, a dokładniej przemyt wszelkiej maści dóbr. - Odpowiedział po przedłużającej się niemiłosiernie ciszy, która tak bardzo dzwoniła na spokojnym morzu, a tutaj wręcz wyła w uszach. -Najczęściej żywność i napoje. Rum, cygara, tytoń… wszystko to co jest teraz ciężko dostępne na wyspach. - Czy to krzesło rzeczywiście było aż tak niewygodne. -Byliśmy w porcie Tortugi, gdzie odbieraliśmy standardowe zamówienia oraz sadzonki wierzby bijącej i trochę używek. - Z tego ostatniego nie był dumny, ale biznes jest biznes, a on obracał się w trochę szemranych kręgach. Nie ukrywał niczego, nie miał w tym interesu, jeszcze by na tym gorzej wyszedł. Mleko się rozlało i należało coś z tym zrobić, nie koniecznie rozlewać jeszcze więcej. -Za sadzonki miałem dostać po dziesięć galeonów za jedną, używki po dwa. Łącznie miałbym około stu galeonów. - Dla niego był to spory pieniądz, nie należał do wielkich bogaczy. Kiedy wyjawiał wszystko patrzył bezpośrednio na Rodachana jakby chciał zaklinać bazyliszka.
-Dokująca Zemsta jest wizytówką samą w sobie. - Odpowiedział podchodząc do wolnego krzesła, a jego głos nie krył uznania dla statku, który był pod komendą lorda Travers. Usiadł wygodnie szykując się na długie łajanie albo szybkie wykopanie za drzwi z wilczym biletem, rozpiął kurtę, ponieważ zrobiło mu się wybitnie gorąco. Z całą pewnością dawny druh potrafił budować napięcie; lordowie musieli pobierać chyba lekcje tworzenia atmosfery wokół siebie. Nie przepadał za szlachtą, nie krył tego zbyt często, choć okazywał minimalny szacunek jaki im się należał i unikał kontaktów jak ognia. Lordowie Norfolk udowodnili nie raz, że ich nazwisko nie wiąże się jedynie gładką gadką ale również ciężką pracą i nie gardzili marynarzami. Punkt widzenia zawsze zależał od punktu siedzenia, a ten dla Kennetha nie był teraz zbyt wygodny. Za drzwiami dało się słyszeć wymianę zdań, która świadczyła o tym, że wezwany kapitan zjawił się jak tylko po niego posłano. Fernsby liczył tylko, że Brown nie oberwie przez jego własną głupotę. Zawdzięczał temu człowiekowi wiele.
-Handel, a dokładniej przemyt wszelkiej maści dóbr. - Odpowiedział po przedłużającej się niemiłosiernie ciszy, która tak bardzo dzwoniła na spokojnym morzu, a tutaj wręcz wyła w uszach. -Najczęściej żywność i napoje. Rum, cygara, tytoń… wszystko to co jest teraz ciężko dostępne na wyspach. - Czy to krzesło rzeczywiście było aż tak niewygodne. -Byliśmy w porcie Tortugi, gdzie odbieraliśmy standardowe zamówienia oraz sadzonki wierzby bijącej i trochę używek. - Z tego ostatniego nie był dumny, ale biznes jest biznes, a on obracał się w trochę szemranych kręgach. Nie ukrywał niczego, nie miał w tym interesu, jeszcze by na tym gorzej wyszedł. Mleko się rozlało i należało coś z tym zrobić, nie koniecznie rozlewać jeszcze więcej. -Za sadzonki miałem dostać po dziesięć galeonów za jedną, używki po dwa. Łącznie miałbym około stu galeonów. - Dla niego był to spory pieniądz, nie należał do wielkich bogaczy. Kiedy wyjawiał wszystko patrzył bezpośrednio na Rodachana jakby chciał zaklinać bazyliszka.
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Multum sprzecznych bodźców docierało do Fernsbiego, bo oto lord Rodachan Travers, dawny druh z Szalonej Selmy, zasiadał na fotelu zarządcy portu i wyrokował, co też z Pierwszym na Brzasku uczynić. Nie ulegało wątpliwości, że Kruk Padlinożerca królował w budowaniu atmosfery, aczkolwiek gdzieś z tyłu głowy Kennetha mogła zakiełkować myśl, że to wszak zajęty i zapracowany człowiek - czy naprawdę trwoniłby czas na teatralne gierki, żeby tylko chełpić się jego przegraną? Jaki miałby w tym cel? Szczerze cholera go wie, bo raz stawiał się w roli dawnego przyjaciela, innym razem nieomal doprowadził go do zawału wezwaniem Kapitana Browna, aby wreszcie przejść do sedna, informując wszem wobec, że nie jest zadowolony jego zachowaniem. Ten absurdalny mix sprawiał, że serce musiało mu podchodzić pod gardło, a mimo to Travers nie dostrzegł w nim krzty strachu. Potrafił się maskować na tyle dobrze, by Rodachan nie ujrzał przed swoim obliczem wydyganego gnojka, a człowieka gotowego przyjąć odpowiedzialność za własne czyny. Marynarz popłynął z potokiem zeznań, w których wybrzmiewały szczere słowa; słowa zaiste intrygujące, bo mężczyzna dowodził swej obrotności w interesach i znajomości odpowiednich osób w odległych portach.
- Nadstawiałeś karku i reputacji mego rodu za marne grosze, Fernsby. Jestem zawiedziony tym stanem rzeczy. - przyznał z kamienną twarzą i znalazł się prędko na równych nogach, krocząc w stronę drzwi, za którymi czekał na wezwanie Kapitan Brown. - Raczysz do nas wstąpić, Kapitanie? - zachęcił, wskazując na drugie krzesło tuż obok jego człowieka, a intencje jego były już niemal oczywiste. - No dobrze. Twój Kapitan także dorabiał sobie na boku? Dotychczas nie był tak uprzejmy, by zdradzić, że jego najbardziej zaufany człowiek przemyca towar pod naszą banderą. - dezaprobata wobec zachowania Browna zdawała się godzić w dobre imię obu panów.
Nastała niezręczna cisza, przerywana tylko stukotem palców na blacie biurka z ciemnego dębu.
Kruk Padlinożerca uniósł wzrok na Kennetha, a słowa, które potem padły, miały na stałe odmienić jego życie.
- Fernsby nie będzie dłużej załogantem Brzasku. Możesz spakować swoje rzeczy. - gdyby słowa przybierały materialny charakter, to te byłyby sztyletem w jego sercu... ale Travers jeszcze nie powiedział ostatniego zdania. - Twoje talenty bardziej przydadzą się na pokładzie Zemsty Kruka Padlinożercy.
- Nadstawiałeś karku i reputacji mego rodu za marne grosze, Fernsby. Jestem zawiedziony tym stanem rzeczy. - przyznał z kamienną twarzą i znalazł się prędko na równych nogach, krocząc w stronę drzwi, za którymi czekał na wezwanie Kapitan Brown. - Raczysz do nas wstąpić, Kapitanie? - zachęcił, wskazując na drugie krzesło tuż obok jego człowieka, a intencje jego były już niemal oczywiste. - No dobrze. Twój Kapitan także dorabiał sobie na boku? Dotychczas nie był tak uprzejmy, by zdradzić, że jego najbardziej zaufany człowiek przemyca towar pod naszą banderą. - dezaprobata wobec zachowania Browna zdawała się godzić w dobre imię obu panów.
Nastała niezręczna cisza, przerywana tylko stukotem palców na blacie biurka z ciemnego dębu.
Kruk Padlinożerca uniósł wzrok na Kennetha, a słowa, które potem padły, miały na stałe odmienić jego życie.
- Fernsby nie będzie dłużej załogantem Brzasku. Możesz spakować swoje rzeczy. - gdyby słowa przybierały materialny charakter, to te byłyby sztyletem w jego sercu... ale Travers jeszcze nie powiedział ostatniego zdania. - Twoje talenty bardziej przydadzą się na pokładzie Zemsty Kruka Padlinożercy.
Rodachan Travers
Zawód : Kapitan Zemsty Kruka Padlinożercy
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Żołądek mu jeździł w górę i w dół jak przy najgorszym sztormie, który przeżył trzy lata temu. Rzucało “Brzaskiem” jak łupiną orzecha, a fala za falą znokautowała całą załogę. Żywioł miotał nimi po pokładzie niczym szmacianymi lalkami, a następnego dnia zorientowali się, że całe ciała mają w siniakach, krwiakach; nie brakowało złamanych kończyn i popękanych żeber. Magomedyk padł z wyczerpania kiedy ich składał. Bliski padnięcia był teraz Kenneth, który starał się nie pokazać po sobie strachu jaki go ogarnął. Sknocił sprawę i musiał zmierzyć się z jej konsekwencjami. Nie miał jednak wyjścia, musiał wziąć wszystko na klatę, tak jak bierze się na siebie gniew wody.
-Wiem. - Powiedział krótko, bo cóż było więcej rzec? Mógł błagać o wybaczenie, mógł paść na kolana i przepraszać ale czy by to coś dało? Kiedy świtała mu ta myśl Rodachan zerwał się ze swojego miejsca więc ona sam również wstał gotów wyjść, bo przecież niczego innego nie mógł się spodziewać. Kapitan Brown stał przed drzwiami ze swoją siwą brodą, a spod krzaczastych brwi spoglądały niebieskie niczym niebo, ale jakże bystre, oczy. Nie miał w ustach swojej nieśmiertelnej fajki, wkroczył do środka zaplatając dłonie za plecami.
-Lordzie Travers. Czym mogę służyć? - Odezwał się tubalnym głosem, tak dobrze znanym Kennethowi. Kapitan otaksował szybkim spojrzeniem Pierwszego, a w tym wzroku znalazł zapewnienie, że nie powinien się niczym martwić. Czy słusznie? Podszedł do Fernsbiego i stanął obok niego. -Lordzie Travers, zapewniam, że Pierwszy…
-Bierze całą odpowiedzialność za swoje działania. - Dokończył za niego Kenneth wcinając się w zdanie Browna. Cisza, która zapadła po tych słowach ponownie była nie do zniesienia. Stukot palców o blat stołu wiercił w głowie dziurę przyprawiając prawie o fizyczny ból. Przynajmniej teraz krzesło go nie uwierało, wolał stać. Czuł własne nogi i był gotowy opuścić pomieszczenie wcześniej broniąc Browna przed gniewem Traversa. Przełknął ślinę kiedy usłyszał werdykt i kątem oka dostrzegł jak Kapitan złapał gwałtownie powietrze, a to oznaczało, że miał zaraz wdać się w dyskusję z Rodachanem, musiał to powstrzymać. Jeszcze tego brakowało aby Stary wpakował się jakieś gówno i zaprzepaścił swoje wygodne życie. Skierował się w stronę wyjścia. -Pójdę na statek i… Co? - Zatrzymał się w połowie drogi i obrócił powoli w stronę Traversa unosząc do góry brwi. Brown również zamarł nie bardzo rozumiejąc co się właśnie wydarzyło. -Zostaję przeniesiony na Zemstę? - Zapytał chociaż przecież słyszał więc nie było sensu, ale mimo wszystko wydało mu się to mocno surrealistyczne. Brown odchrząknął.
-Kenneth Fernsby to zaprawiony w boju marynarz, nauczyłem go wszystkiego co sam wiem. Jest jednym z bardziej pojętnych uczniów. - Powiedział Brown z nutą dumy w głosie ze swojego Pierwszego. Pytanie jakie kołatało się Pierwszemu to kim ma być na Zemście? Jeżeli go zdegradują to będzie to niezła forma kary, widząc wyczekujące spojrzenie zdaje się, że już poprzedniego kapitana wyprostował się i kiwnął głową.
-Tak jest. Do kogo mam się zgłosić z papierami?
-Wiem. - Powiedział krótko, bo cóż było więcej rzec? Mógł błagać o wybaczenie, mógł paść na kolana i przepraszać ale czy by to coś dało? Kiedy świtała mu ta myśl Rodachan zerwał się ze swojego miejsca więc ona sam również wstał gotów wyjść, bo przecież niczego innego nie mógł się spodziewać. Kapitan Brown stał przed drzwiami ze swoją siwą brodą, a spod krzaczastych brwi spoglądały niebieskie niczym niebo, ale jakże bystre, oczy. Nie miał w ustach swojej nieśmiertelnej fajki, wkroczył do środka zaplatając dłonie za plecami.
-Lordzie Travers. Czym mogę służyć? - Odezwał się tubalnym głosem, tak dobrze znanym Kennethowi. Kapitan otaksował szybkim spojrzeniem Pierwszego, a w tym wzroku znalazł zapewnienie, że nie powinien się niczym martwić. Czy słusznie? Podszedł do Fernsbiego i stanął obok niego. -Lordzie Travers, zapewniam, że Pierwszy…
-Bierze całą odpowiedzialność za swoje działania. - Dokończył za niego Kenneth wcinając się w zdanie Browna. Cisza, która zapadła po tych słowach ponownie była nie do zniesienia. Stukot palców o blat stołu wiercił w głowie dziurę przyprawiając prawie o fizyczny ból. Przynajmniej teraz krzesło go nie uwierało, wolał stać. Czuł własne nogi i był gotowy opuścić pomieszczenie wcześniej broniąc Browna przed gniewem Traversa. Przełknął ślinę kiedy usłyszał werdykt i kątem oka dostrzegł jak Kapitan złapał gwałtownie powietrze, a to oznaczało, że miał zaraz wdać się w dyskusję z Rodachanem, musiał to powstrzymać. Jeszcze tego brakowało aby Stary wpakował się jakieś gówno i zaprzepaścił swoje wygodne życie. Skierował się w stronę wyjścia. -Pójdę na statek i… Co? - Zatrzymał się w połowie drogi i obrócił powoli w stronę Traversa unosząc do góry brwi. Brown również zamarł nie bardzo rozumiejąc co się właśnie wydarzyło. -Zostaję przeniesiony na Zemstę? - Zapytał chociaż przecież słyszał więc nie było sensu, ale mimo wszystko wydało mu się to mocno surrealistyczne. Brown odchrząknął.
-Kenneth Fernsby to zaprawiony w boju marynarz, nauczyłem go wszystkiego co sam wiem. Jest jednym z bardziej pojętnych uczniów. - Powiedział Brown z nutą dumy w głosie ze swojego Pierwszego. Pytanie jakie kołatało się Pierwszemu to kim ma być na Zemście? Jeżeli go zdegradują to będzie to niezła forma kary, widząc wyczekujące spojrzenie zdaje się, że już poprzedniego kapitana wyprostował się i kiwnął głową.
-Tak jest. Do kogo mam się zgłosić z papierami?
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Ze skrytą uciechą napawał się stanami dawnego druha, teatralnie wywołując do odpowiedzi jego lęki i konfuzję. Sprzeczne sygnały napierały na młodego marynarza jak morskie fale w sam środek sztormu, który tak pamiętnie odcisnął się na jego załodze. Ta alegoria odnalazła swój przekład w jego obecnej sytuacji, lecz wtedy wiele zależało od zdolności żeglarskich załogi Brzasku, a Kenneth nie miał rąk związanych bezsilnością. Cóż zaś mógł poczynić przed biurkiem Traversa, w którego rękach spoczywał i tak przypieczętowany los? Co najwyżej żywić nadzieję, że jego szczerość nie spełznie na niczym.
Kapitan Brown od wielu lat lojalnie służył flocie spod ośmiorniczej bandery. Jego rekomendacje, cenne rady i własne inicjatywy były rozpatrywane z należytym szacunkiem, tak więc pokładano wiarę, że Pierwszy jego statku nie mógł być kimś z przypadku. Rodachan miał szczęście osobiście się o tym przekonać, co wpłynęło na jego dalszy osąd przewinienia de facto obydwóch mężczyzn. Mimo oczywistej winy podkomendnego stary wilk morski próbował go usprawiedliwiać i być może gotów był wziąć na siebie winę, jak przystało na honorowych liderów, ale Kenneth zachował zimną krew i pokazał, że jaja ma większe, niż można się było spodziewać.
- Imponuje mi Twoja odwaga, Fernsby. - rzekł, kiedy zapadła decyzja, a skonfundowany marynarz oczekiwał na rozwój sytuacji. Travers wysłuchał spokojnie wypowiedzi Browna, którego rozpierała duma, choć mógł to zrobić zbyt pochopnie - nigdy nie wiadomo, czy jego najbardziej zaufany załogant nie zacznie szorować szczotą większego pokładu. Taka też obawa przeszła Kennethowi przez myśl, ale wkrótce miały rozwiać się wątpliwości. - Nie będę owijać w bawełnę. Szalona Selma była i jest pirackim okrętem, który najwięcej dochodów pozyskiwał z grabieży i dalekosiężnych wypraw po skarby. Zemsta Kruka Padlinożercy będzie kontynuować tę tradycję, a na czele mojej załogi winien stać ktoś utalentowany, zaufany i obrotny. Masz poparcie moich ludzi, Fernsby - z częścią z nich współpracowałeś przed laty na Selmie, inni przenieśli się z Brzasku. To poniekąd Twoja załoga. - Rodachan lubił znać opinie swoich ludzi, nawet jeśli się z nimi nie zgadzał i wsadzał w głębokie poważanie. W tym jednak przypadku, w oficjalnym głosowaniu nieskompletowanej jeszcze załogi, mógł się zgodzić z wynikiem - ufał temu człowiekowi i widział zastosowanie jego talentów na swoim pokładzie. - Twoje kontakty w portach mogą okazać się nieocenioną pomocą w dystrybucji towarów z ekspedycji Zemsty. Mowa o drogich ładunkach z abordaży, ale też magicznych artefaktach i reliktach przeszłości czarodziejskiego świata. - kontynuował, wprowadzając go w rolę, jaką będzie pełnił na jego okręcie. - Nadto Zemsta Kruka Padlinożercy to okręt wojenny i w tejże wojnie bierze udział. Dochodowe ekspedycje to bonus, naszym przeznaczeniem jest wykonywać wolę Czarnego Pana i samej Morrigan. To nie jest bezpieczna, ni łatwa robota, Fernsby - można przy tym zginąć, ale wierz mi, że to dla Ciebie spory awans. Zapomnij o drobnych, które zarabiałeś z przemytu sadzonek - ze mną zarobisz po kroćset więcej. - nie musiał go przekonywać, bo podjął decyzję za niego i odmówienie mu byłoby nierozsądne, ale chciał zarazić go perspektywą korzyści z transferu na Zemstę Kruka Padlinożercy. Tych było wszak naprawdę wiele, a Kenneth zwyczajnie winien był mu wdzięczność i lojalność za tak hojną ofertę.
- Witaj na pokładzie, Pierwszy. - rzekł, rozwiewając wszelki wątpliwości co do jego pozycji w hierarchii.
Kapitan Brown od wielu lat lojalnie służył flocie spod ośmiorniczej bandery. Jego rekomendacje, cenne rady i własne inicjatywy były rozpatrywane z należytym szacunkiem, tak więc pokładano wiarę, że Pierwszy jego statku nie mógł być kimś z przypadku. Rodachan miał szczęście osobiście się o tym przekonać, co wpłynęło na jego dalszy osąd przewinienia de facto obydwóch mężczyzn. Mimo oczywistej winy podkomendnego stary wilk morski próbował go usprawiedliwiać i być może gotów był wziąć na siebie winę, jak przystało na honorowych liderów, ale Kenneth zachował zimną krew i pokazał, że jaja ma większe, niż można się było spodziewać.
- Imponuje mi Twoja odwaga, Fernsby. - rzekł, kiedy zapadła decyzja, a skonfundowany marynarz oczekiwał na rozwój sytuacji. Travers wysłuchał spokojnie wypowiedzi Browna, którego rozpierała duma, choć mógł to zrobić zbyt pochopnie - nigdy nie wiadomo, czy jego najbardziej zaufany załogant nie zacznie szorować szczotą większego pokładu. Taka też obawa przeszła Kennethowi przez myśl, ale wkrótce miały rozwiać się wątpliwości. - Nie będę owijać w bawełnę. Szalona Selma była i jest pirackim okrętem, który najwięcej dochodów pozyskiwał z grabieży i dalekosiężnych wypraw po skarby. Zemsta Kruka Padlinożercy będzie kontynuować tę tradycję, a na czele mojej załogi winien stać ktoś utalentowany, zaufany i obrotny. Masz poparcie moich ludzi, Fernsby - z częścią z nich współpracowałeś przed laty na Selmie, inni przenieśli się z Brzasku. To poniekąd Twoja załoga. - Rodachan lubił znać opinie swoich ludzi, nawet jeśli się z nimi nie zgadzał i wsadzał w głębokie poważanie. W tym jednak przypadku, w oficjalnym głosowaniu nieskompletowanej jeszcze załogi, mógł się zgodzić z wynikiem - ufał temu człowiekowi i widział zastosowanie jego talentów na swoim pokładzie. - Twoje kontakty w portach mogą okazać się nieocenioną pomocą w dystrybucji towarów z ekspedycji Zemsty. Mowa o drogich ładunkach z abordaży, ale też magicznych artefaktach i reliktach przeszłości czarodziejskiego świata. - kontynuował, wprowadzając go w rolę, jaką będzie pełnił na jego okręcie. - Nadto Zemsta Kruka Padlinożercy to okręt wojenny i w tejże wojnie bierze udział. Dochodowe ekspedycje to bonus, naszym przeznaczeniem jest wykonywać wolę Czarnego Pana i samej Morrigan. To nie jest bezpieczna, ni łatwa robota, Fernsby - można przy tym zginąć, ale wierz mi, że to dla Ciebie spory awans. Zapomnij o drobnych, które zarabiałeś z przemytu sadzonek - ze mną zarobisz po kroćset więcej. - nie musiał go przekonywać, bo podjął decyzję za niego i odmówienie mu byłoby nierozsądne, ale chciał zarazić go perspektywą korzyści z transferu na Zemstę Kruka Padlinożercy. Tych było wszak naprawdę wiele, a Kenneth zwyczajnie winien był mu wdzięczność i lojalność za tak hojną ofertę.
- Witaj na pokładzie, Pierwszy. - rzekł, rozwiewając wszelki wątpliwości co do jego pozycji w hierarchii.
Rodachan Travers
Zawód : Kapitan Zemsty Kruka Padlinożercy
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Cała ta sytuacja była jednym wielki kuriozum i Fernsby zaczął się zastanawiać czy stary druh właśnie sobie z niego żartów nie stroi. Pierwszego na zmianę oblewał to zimny to gorący pot spływający po plecach. Od takich sytuacji zdecydowanie wolał wzburzone morze, które oszalałe zalewa pokład zmywając wszystkich i ciągnąć za sobą w swoje głębiny. Czuł się jakby ktoś zabierał mu stabilny grunt pod nogami, ale słowo się rzekło i był w pełni gotów na wzięcie całej odpowiedzialności na siebie. Odwaga mogła imponować i równie szybko zaprowadzić go na szafot; czego się zresztą spodziewał.
Czego się nie spodziewał to nagłego awansu.
Ludzie na Brzasku awansowali lub byli przenoszeni, co zarządził Travers było nie do odwołania i choć żałował straty paru dzielnych marynarzy, którym ufał na morzu i wiedział, że byli zaprawieni w boju tak rozumiał owe roszady. Tam gdzie pływał Travers, tam miała być najlepsza załoga. On sam czuł, że dobrze wyszkolił ludzi, przygotował ich na nie małe pływanie, a na Kruku nie mogli się nudzić. Nie mogli też mówić o lekkim życiu, ale przecież nie dla łatwości bycia stawali się marynarzami. Słuchał słów Rodachana z rosnącym zdumieniem i coraz lżejszymi ramionami, z których zaczęło spadać zdenerwowanie całą sytuacją. Wyprostował się słysząc o tym co może zyskać pływając z Traversem, czego był w pełni świadom. Co innego jednak wiedzieć, a co innego usłyszeć to na własne uszy. Kwestia wojny była tą, która jemu mniej się uśmiechała. Fernsby zwyczajnie nie opowiadał się po żadnej stronie, wierny był morzu i jego prawom, ale pływanie pod Traversami wiązało się z warunkami, które musiał spełniać więc ani jeden mięsień na jego twarzy nie zdradził go z myśli. Skoro pływając ku chwale Czarnego Pana miał się wzbogacić i nie martwić się z czego będzie żył na lądzie w czasie przestojów to nie miał zamiaru się z tym kłócić. Szedł tam gdzie dawali więcej, a od kiedy pływał dla tego rodu nie narzekał na swój żywot. Był im lojalny i odmawiać takiej propozycji nie miał zamiaru. Wiedział też, że pewna osoba obije mu twarz kiedy się dowie na jakim statku teraz będzie pływał.
-Tak jest! - Odruchowo zasalutował. Przeniesienie na Kruka było dla niego awansem. Tym bardziej, że nie stracił swojej pozycji. Od teraz miał być Pierwszym na Zemście Kruka Padlinożercy i był z tego dumny. Kapitan Brown uśmiechnął się pod krzaczastą brodą. Nie mógł się kłócić z decyzją, która już dawno zapadła.
-Gratuluję panie Fermsby. - Wyciągnął do niego dłoń, którą Kenneth od razu uścisnął.
-Pływanie z panem było dla mnie zaszczytem
-Taaa… - Mruknął pod nosem stary kapitan, któremu wcale nie było łatwo z tą decyzją, ale poniekąd był zadowolony z takiego obrotu spraw. -Wisisz mi piwo.
-Tak jest. - Zaśmiał się czując, że najgorsze tego dnia ma za sobą. A przed sobą cały bezkres nieznanego. Spojrzał na Rodachana Traversa. -Przyznaj się, jak dobrze się bawiłeś zaganiając mnie w kozi róg?
Kapitan Brown zasalutował oznajmiając, że pójdzie przygotować odpowiednie papiery dla swojego już byłego Pierwszego i opuścił pomieszczenie celem dokonania formalności.
Czego się nie spodziewał to nagłego awansu.
Ludzie na Brzasku awansowali lub byli przenoszeni, co zarządził Travers było nie do odwołania i choć żałował straty paru dzielnych marynarzy, którym ufał na morzu i wiedział, że byli zaprawieni w boju tak rozumiał owe roszady. Tam gdzie pływał Travers, tam miała być najlepsza załoga. On sam czuł, że dobrze wyszkolił ludzi, przygotował ich na nie małe pływanie, a na Kruku nie mogli się nudzić. Nie mogli też mówić o lekkim życiu, ale przecież nie dla łatwości bycia stawali się marynarzami. Słuchał słów Rodachana z rosnącym zdumieniem i coraz lżejszymi ramionami, z których zaczęło spadać zdenerwowanie całą sytuacją. Wyprostował się słysząc o tym co może zyskać pływając z Traversem, czego był w pełni świadom. Co innego jednak wiedzieć, a co innego usłyszeć to na własne uszy. Kwestia wojny była tą, która jemu mniej się uśmiechała. Fernsby zwyczajnie nie opowiadał się po żadnej stronie, wierny był morzu i jego prawom, ale pływanie pod Traversami wiązało się z warunkami, które musiał spełniać więc ani jeden mięsień na jego twarzy nie zdradził go z myśli. Skoro pływając ku chwale Czarnego Pana miał się wzbogacić i nie martwić się z czego będzie żył na lądzie w czasie przestojów to nie miał zamiaru się z tym kłócić. Szedł tam gdzie dawali więcej, a od kiedy pływał dla tego rodu nie narzekał na swój żywot. Był im lojalny i odmawiać takiej propozycji nie miał zamiaru. Wiedział też, że pewna osoba obije mu twarz kiedy się dowie na jakim statku teraz będzie pływał.
-Tak jest! - Odruchowo zasalutował. Przeniesienie na Kruka było dla niego awansem. Tym bardziej, że nie stracił swojej pozycji. Od teraz miał być Pierwszym na Zemście Kruka Padlinożercy i był z tego dumny. Kapitan Brown uśmiechnął się pod krzaczastą brodą. Nie mógł się kłócić z decyzją, która już dawno zapadła.
-Gratuluję panie Fermsby. - Wyciągnął do niego dłoń, którą Kenneth od razu uścisnął.
-Pływanie z panem było dla mnie zaszczytem
-Taaa… - Mruknął pod nosem stary kapitan, któremu wcale nie było łatwo z tą decyzją, ale poniekąd był zadowolony z takiego obrotu spraw. -Wisisz mi piwo.
-Tak jest. - Zaśmiał się czując, że najgorsze tego dnia ma za sobą. A przed sobą cały bezkres nieznanego. Spojrzał na Rodachana Traversa. -Przyznaj się, jak dobrze się bawiłeś zaganiając mnie w kozi róg?
Kapitan Brown zasalutował oznajmiając, że pójdzie przygotować odpowiednie papiery dla swojego już byłego Pierwszego i opuścił pomieszczenie celem dokonania formalności.
I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Biuro zarządcy portu w Cromer
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Norfolk