Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Norfolk
Pub "Pod Czarnym Kocurem", Cromer
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Pub "Pod Czarnym Kocurem"
Jedna z tawern znajdujących się na terenie portu. To tutaj spędzają czas marynarze ze stacjonujących w porcie statków, oczekując na dalszą podróż. Pub jest przestronny, panuje w nim przyjemny półmrok rozpraszany ciepłym blaskiem świec. Nazwa odnosi się do uroczej Sally, właścicielki tego przybytku dbającej o czystość oraz minimalne maniery gości, będącej animagiem przybierającym postać właśnie czarnego kota. Powiada się, że gdy chce się kogoś znaleźć, swe kroki powinien skierować właśnie do niepozornej Sally, będącej też znakomitą kucharką.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:37, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Johnatan Bojczuk' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 4
'k6' : 4
222+10=232
Trafił na jakieś fikuśne, niskoprocentowe cholerstwo, chyba nalewkę o ziołowym posmaczku. Ni to mocne, ni to smaczne, sam właściwie nie wiedział co to za sikacz, ale nie o degustację alkoholi im przecież chodziło. A tematu wcale nie zbył wymijająco, po prostu stwierdził jak jest. A było nudno, bez emocji, bez żadnej baby; więcej działo się parę lat temu, zwłaszcza jak wyrwał się z murów wcześniej wspominanej szkoły. Wolność uderzyła mu chyba wtedy do głowy, ale też autorytety były wówczas inne, to bardziej garnął się do zobowiązujących relacji. Jakoś łatwiej było myśleć o duchowym zjednoczeniu, jakoś prościej przychodziło zaangażowanie, toteż zdolny był do nazwania byle więzi miłością. Za młodu też nie czuł, by takowe określanie było czymś znaczącym, na dobrą sprawę było to ledwie słowo; teraz traktował to wszystko z jakąś większą powagą, jeśli już wpadłby w wir takich niejednoznacznych poruszeń, to najpewniej długo powstrzymywałby się nad określaniem tego tym poetyckim kochaniem. Z czasem po prostu wiele się zmieniło, dla niego tym samym wykluczyło jakąkolwiek bliskość. Zdystansowanie do rzeczywistości wykluczało jego przejęcie, niemoralne tendencje odrzucały szczerość, a deficyt empatii jakąkolwiek wrażliwość. Za bardzo oswoił samotność, zbyt mocno wmówił też sobie, że jest fatalnym skurwysynem, jakąś bezuczuciową masą; i tak tkwił w odosobnieniu swojej klitki, niespecjalnie myśląc o beznadziei własnych wyborów, czasem tylko gasnąc w kryzysie własnej odrębności. Niekiedy do łba wpadł mu tylko durny pomysł zdobycia którejś ładnej panny, jednak nie na długo, tyle co dla chwili przyjemności, albo przyjęcia roli kochanka dla niespełnionej seksualnie sponsorki, która znużona widokiem podstarzałego męża zdecydowała się na romans ze znacznie młodszym mężczyzną. Urody nie można było mu odmówić, cwaniactwa w pozyskiwaniu funduszy na życie też nie, więc druga opcja nie była wcale tak surrealistyczną koncepcją, o ile Scaletta przekonałby się do pieprzenia majętnych kobiet w średnim wieku. Ten aspekt mógłby jeszcze jakoś przeboleć, kto wie, może po czasie gustowałby tylko w dojrzałych partnerkach; gorzej pewnie byłoby znaleźć chętną do takich ekscesów finansistkę. Wszakże która arystokratka otwarcie poszukuje młodego chłopaczka do swojego wyra? Pewnie nie było ich wcale tak mało, żadna jednak nie przyznałaby się do swoich fantazji wprost; do takich umów musiałoby dojść przez skryte mrugnięcie okiem, jakby udało mu się wkręcić gdzieś pomiędzy dworskie towarzystwo. Jak na razie idea ta musiała pozostać niezrealizowaną, zresztą łatwiej było wyciągać marne grosze z torebek nieuważnych lady, niż pchać się do ich łoża.
- Niestety takie są fakty. Mógłbym zacząć bajdurzyć o jakiejś wyimaginowanej lasce, ale kiepski ze mnie bajkopisarz - oznajmił, niedbale lustrując spojrzeniem knajpę. Potem tylko słuchał, jak to Bojczuk nie jest zbyt wylewny; wówczas cisnęło mu się na usta słuszne oskarżenie o mówienie nieprawdy, ale ten niedługo wytrzymał w napięciu niewinnego kłamstewka i wyśpiewał o wszystkim, co leżało mu na wątrobie. Artystka z Hogwartu, Gwen (zaraz, czy mówił o Grey? tej, z którą przyszło mu sprzątać rezerwat ptaków ze śmieci i dyskutować nieprzychylnie o rządzie?), randka, nasączone amortencją liściki, w końcu sprzeczka i jego zdezorientowane zapytanie o radę. Czy on wie, z kim gadał? Scaletta nie mógł pochwalić się bystrością umysłu w kwestii rozwiązywania problemów, niespecjalnie też ogarniał co było taktowne, a już na pewno nie to, co należało do powinności mężczyzny w takiej sytuacji. Ale szczerze wysilił już nie do końca trzeźwy mózg, chodziło przecież o przyjaciela i jego relacje z panienkami.
- Baby są czasami kurewsko uparte i... honorowo czekają na odzew ze strony faceta. Nawet jeśli nie masz jej za co przepraszać, raczej powinieneś się z nią skontaktować. Ona być może widziała w tym jakiś podstęp, na przykład wyszła z założenia, że chciałeś ją tylko przelecieć, więc pewnie po to też naćpałeś eliksirem. No ale nie wzięła pod uwagę, że dostałeś taki sam list, i że ta wersja się kupy nie trzyma, dlatego jest obrażona. Ja na twoim miejscu uważałbym z przeprosinami, bo jeszcze udowodnisz jej tym, że to była twoja wina. Najlepiej będzie jak po prostu z nią pogadasz, może już ochłonęła i przemyślała wszystko z innej perspektywy, ale głupio jej teraz tak po prostu się odezwać. - Ale to wszystko to tylko jedna, wielka hipoteza, nigdy przecież nie wiadomo, o co tak naprawdę im chodzi. - A jak nadal będzie wkurwiona, albo znów rzuci w twoją stronę oskarżeniem, to zostaw to wszystko w pizdu. Nie ona pierwsza i nie ostatnia, nie ma co tracić czasu - podsumował bezwstydnie, patrząc jak towarzysz wypija swoją kolejkę. Czas na niego, okrutnie się nagadał, w gardle mu już zaschło. Zakręcił deseczką, wziął to, co wybrał mu los, wypił od razu.
Trafił na jakieś fikuśne, niskoprocentowe cholerstwo, chyba nalewkę o ziołowym posmaczku. Ni to mocne, ni to smaczne, sam właściwie nie wiedział co to za sikacz, ale nie o degustację alkoholi im przecież chodziło. A tematu wcale nie zbył wymijająco, po prostu stwierdził jak jest. A było nudno, bez emocji, bez żadnej baby; więcej działo się parę lat temu, zwłaszcza jak wyrwał się z murów wcześniej wspominanej szkoły. Wolność uderzyła mu chyba wtedy do głowy, ale też autorytety były wówczas inne, to bardziej garnął się do zobowiązujących relacji. Jakoś łatwiej było myśleć o duchowym zjednoczeniu, jakoś prościej przychodziło zaangażowanie, toteż zdolny był do nazwania byle więzi miłością. Za młodu też nie czuł, by takowe określanie było czymś znaczącym, na dobrą sprawę było to ledwie słowo; teraz traktował to wszystko z jakąś większą powagą, jeśli już wpadłby w wir takich niejednoznacznych poruszeń, to najpewniej długo powstrzymywałby się nad określaniem tego tym poetyckim kochaniem. Z czasem po prostu wiele się zmieniło, dla niego tym samym wykluczyło jakąkolwiek bliskość. Zdystansowanie do rzeczywistości wykluczało jego przejęcie, niemoralne tendencje odrzucały szczerość, a deficyt empatii jakąkolwiek wrażliwość. Za bardzo oswoił samotność, zbyt mocno wmówił też sobie, że jest fatalnym skurwysynem, jakąś bezuczuciową masą; i tak tkwił w odosobnieniu swojej klitki, niespecjalnie myśląc o beznadziei własnych wyborów, czasem tylko gasnąc w kryzysie własnej odrębności. Niekiedy do łba wpadł mu tylko durny pomysł zdobycia którejś ładnej panny, jednak nie na długo, tyle co dla chwili przyjemności, albo przyjęcia roli kochanka dla niespełnionej seksualnie sponsorki, która znużona widokiem podstarzałego męża zdecydowała się na romans ze znacznie młodszym mężczyzną. Urody nie można było mu odmówić, cwaniactwa w pozyskiwaniu funduszy na życie też nie, więc druga opcja nie była wcale tak surrealistyczną koncepcją, o ile Scaletta przekonałby się do pieprzenia majętnych kobiet w średnim wieku. Ten aspekt mógłby jeszcze jakoś przeboleć, kto wie, może po czasie gustowałby tylko w dojrzałych partnerkach; gorzej pewnie byłoby znaleźć chętną do takich ekscesów finansistkę. Wszakże która arystokratka otwarcie poszukuje młodego chłopaczka do swojego wyra? Pewnie nie było ich wcale tak mało, żadna jednak nie przyznałaby się do swoich fantazji wprost; do takich umów musiałoby dojść przez skryte mrugnięcie okiem, jakby udało mu się wkręcić gdzieś pomiędzy dworskie towarzystwo. Jak na razie idea ta musiała pozostać niezrealizowaną, zresztą łatwiej było wyciągać marne grosze z torebek nieuważnych lady, niż pchać się do ich łoża.
- Niestety takie są fakty. Mógłbym zacząć bajdurzyć o jakiejś wyimaginowanej lasce, ale kiepski ze mnie bajkopisarz - oznajmił, niedbale lustrując spojrzeniem knajpę. Potem tylko słuchał, jak to Bojczuk nie jest zbyt wylewny; wówczas cisnęło mu się na usta słuszne oskarżenie o mówienie nieprawdy, ale ten niedługo wytrzymał w napięciu niewinnego kłamstewka i wyśpiewał o wszystkim, co leżało mu na wątrobie. Artystka z Hogwartu, Gwen (zaraz, czy mówił o Grey? tej, z którą przyszło mu sprzątać rezerwat ptaków ze śmieci i dyskutować nieprzychylnie o rządzie?), randka, nasączone amortencją liściki, w końcu sprzeczka i jego zdezorientowane zapytanie o radę. Czy on wie, z kim gadał? Scaletta nie mógł pochwalić się bystrością umysłu w kwestii rozwiązywania problemów, niespecjalnie też ogarniał co było taktowne, a już na pewno nie to, co należało do powinności mężczyzny w takiej sytuacji. Ale szczerze wysilił już nie do końca trzeźwy mózg, chodziło przecież o przyjaciela i jego relacje z panienkami.
- Baby są czasami kurewsko uparte i... honorowo czekają na odzew ze strony faceta. Nawet jeśli nie masz jej za co przepraszać, raczej powinieneś się z nią skontaktować. Ona być może widziała w tym jakiś podstęp, na przykład wyszła z założenia, że chciałeś ją tylko przelecieć, więc pewnie po to też naćpałeś eliksirem. No ale nie wzięła pod uwagę, że dostałeś taki sam list, i że ta wersja się kupy nie trzyma, dlatego jest obrażona. Ja na twoim miejscu uważałbym z przeprosinami, bo jeszcze udowodnisz jej tym, że to była twoja wina. Najlepiej będzie jak po prostu z nią pogadasz, może już ochłonęła i przemyślała wszystko z innej perspektywy, ale głupio jej teraz tak po prostu się odezwać. - Ale to wszystko to tylko jedna, wielka hipoteza, nigdy przecież nie wiadomo, o co tak naprawdę im chodzi. - A jak nadal będzie wkurwiona, albo znów rzuci w twoją stronę oskarżeniem, to zostaw to wszystko w pizdu. Nie ona pierwsza i nie ostatnia, nie ma co tracić czasu - podsumował bezwstydnie, patrząc jak towarzysz wypija swoją kolejkę. Czas na niego, okrutnie się nagadał, w gardle mu już zaschło. Zakręcił deseczką, wziął to, co wybrał mu los, wypił od razu.
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
The member 'Michael Scaletta' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 6
'k6' : 6
213-20=193
Kolejny smak jest bardziej znajomy, rozpływa się na języku mocnym procentem, a ja przełykam go szybko i delikatnie się krzywię (nie ze względu na smak, tylko moc), wyczuwając Ognistą, chociaż tak po prawdzie tego było mi trzeba; ale jutro będzie rzyg, bardzo barwny, dosłownie wszystkie kolory tęczy. Chyba, że zwrócę jeszcze dzisiaj, ale póki co wolałem się tym nie przejmować, gotów na dalsze wyzwania - walić aż do upadłego, chociaż już teraz lekko szumiało mi w głowie. Szumiały tam także słowa Scaletty, wyjątkowo sensowne. Marszczę brwi i daję sobie chwilę na przetrawienie tego wszystkiego, zanim kolejne zdanie poprzedzi głośne westchnienie - Ona nie jest taką laską... no wiesz, taką, którą chcesz tylko przelecieć - zaczynam, tym razem przechylając się w przód, by wesprzeć łokcie na przybrudzonym blacie stolika - Kurwa, nie spodziewałem się po tobie takiej mądrej rady, Mike - obie moje brwi unoszą się na czoło w wyrazie niemego zdziwienia, później przez chwilę milczę by ostatecznie parsknąć głośnym śmiechem, tak nagłym, że koleś przysypiający przy stoliku nieopodal aż podskoczył na swoim krześle - Wiesz co? Napiszę do niej!... TERAZ! - teraz-już, zrobiłbym to, pewnie wylewając na papier wiadro pierdół, więc może to dobrze, że właściwie nie miałem przy sobie - a) pergaminu, b) pióra i wreszcie c) sowy. Śmiem twierdzić, że gdybym się postarał to znalazłbym za ladą kawałek papieru, ktoś z pewnością mógłby pożyczyć mi pisak, a poczta była ledwie kilka budynków dalej, ale to był chyba ten moment, w którym dostałem lenia i zamiast ruszyć, siedzę dalej, moszcząc się wygodniej na krześle. Macham ręką - Albo zrobię to jutro, wiesz, na trzeźwo - kiwam łbem, że to niby rozsądek, a nie lenistwo - Też prawda, za dużo rybek w morzu, żeby pływać z jedną - wzruszam ramionami, ponownie zacieszając się w głos, po czym patrzę jak mój towarzysz raczy się kolejnym kielonkiem. Palić, czy nie palić? Oto jest pytanie, które pojawia się gdzieś w mojej głowie, szczególnie, że szary dym wznosi się pod sufitem, roztaczając (nie)przyjemny zapach tytoniu... No, może po następnej kolejce - Ej, chcesz zagrać w grę? - pytam nagle, mając na myśli coś innego niż ruletkę, którą teraz znowu kręcę, chwytając za kolejną porcję alkoholu; podsuwam sobie kieliszek, jednak nie przykładam go od razu do ust (chyba muszę chwilę odetchnąć, słysząc w bani coraz większy szum) - Kogo wolałbyś puknąć i gdzie? Proste na początek - wzruszam ramionami. Oddycham głęboko, spijając trunek, czymkolwiek by nie był, po czym kontynuuję - Celestyna Warbeck w stodole czyyy... Bella w kurniku? - pytam, odstawiając puste szkło. Najpierw ludzie szołbiznesu, później przejdziemy do wspólnych znajomych, o ile oczywiście wcześniej któryś z nas nie padnie na pysk, albo nam się nie znudzi.
przypominajka:
1 - rum (-10PŻ)
2 - tequila (-15PŻ)
3 - czarodziejski miód pitny (+5PŻ)
4 - ognista whiskey (-20PŻ)
5 - toujours pur (powiew luksusu) (-25PŻ)
6 - magiczne laudanum (+10PŻ)
Kolejny smak jest bardziej znajomy, rozpływa się na języku mocnym procentem, a ja przełykam go szybko i delikatnie się krzywię (nie ze względu na smak, tylko moc), wyczuwając Ognistą, chociaż tak po prawdzie tego było mi trzeba; ale jutro będzie rzyg, bardzo barwny, dosłownie wszystkie kolory tęczy. Chyba, że zwrócę jeszcze dzisiaj, ale póki co wolałem się tym nie przejmować, gotów na dalsze wyzwania - walić aż do upadłego, chociaż już teraz lekko szumiało mi w głowie. Szumiały tam także słowa Scaletty, wyjątkowo sensowne. Marszczę brwi i daję sobie chwilę na przetrawienie tego wszystkiego, zanim kolejne zdanie poprzedzi głośne westchnienie - Ona nie jest taką laską... no wiesz, taką, którą chcesz tylko przelecieć - zaczynam, tym razem przechylając się w przód, by wesprzeć łokcie na przybrudzonym blacie stolika - Kurwa, nie spodziewałem się po tobie takiej mądrej rady, Mike - obie moje brwi unoszą się na czoło w wyrazie niemego zdziwienia, później przez chwilę milczę by ostatecznie parsknąć głośnym śmiechem, tak nagłym, że koleś przysypiający przy stoliku nieopodal aż podskoczył na swoim krześle - Wiesz co? Napiszę do niej!... TERAZ! - teraz-już, zrobiłbym to, pewnie wylewając na papier wiadro pierdół, więc może to dobrze, że właściwie nie miałem przy sobie - a) pergaminu, b) pióra i wreszcie c) sowy. Śmiem twierdzić, że gdybym się postarał to znalazłbym za ladą kawałek papieru, ktoś z pewnością mógłby pożyczyć mi pisak, a poczta była ledwie kilka budynków dalej, ale to był chyba ten moment, w którym dostałem lenia i zamiast ruszyć, siedzę dalej, moszcząc się wygodniej na krześle. Macham ręką - Albo zrobię to jutro, wiesz, na trzeźwo - kiwam łbem, że to niby rozsądek, a nie lenistwo - Też prawda, za dużo rybek w morzu, żeby pływać z jedną - wzruszam ramionami, ponownie zacieszając się w głos, po czym patrzę jak mój towarzysz raczy się kolejnym kielonkiem. Palić, czy nie palić? Oto jest pytanie, które pojawia się gdzieś w mojej głowie, szczególnie, że szary dym wznosi się pod sufitem, roztaczając (nie)przyjemny zapach tytoniu... No, może po następnej kolejce - Ej, chcesz zagrać w grę? - pytam nagle, mając na myśli coś innego niż ruletkę, którą teraz znowu kręcę, chwytając za kolejną porcję alkoholu; podsuwam sobie kieliszek, jednak nie przykładam go od razu do ust (chyba muszę chwilę odetchnąć, słysząc w bani coraz większy szum) - Kogo wolałbyś puknąć i gdzie? Proste na początek - wzruszam ramionami. Oddycham głęboko, spijając trunek, czymkolwiek by nie był, po czym kontynuuję - Celestyna Warbeck w stodole czyyy... Bella w kurniku? - pytam, odstawiając puste szkło. Najpierw ludzie szołbiznesu, później przejdziemy do wspólnych znajomych, o ile oczywiście wcześniej któryś z nas nie padnie na pysk, albo nam się nie znudzi.
przypominajka:
1 - rum (-10PŻ)
2 - tequila (-15PŻ)
3 - czarodziejski miód pitny (+5PŻ)
4 - ognista whiskey (-20PŻ)
5 - toujours pur (powiew luksusu) (-25PŻ)
6 - magiczne laudanum (+10PŻ)
The member 'Johnatan Bojczuk' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 2
'k6' : 2
232+(10-5)=237
Cholera, kolejna powtórka, najwidoczniej nawet los nie dawał mu szansy zasmakować wszystkich specjałów z tacy, co rusz podsuwając mu te same sikacze. Czekał niecierpliwie na coś mocniejszego, nawet jeśli łeb był już zgoła rozweselony, w końcu największy cymes kopał zawsze najbardziej; i choć wielu nie dostrzegało smaku w palących nektarach, co to miały po czterdzieści procent wzwyż, tak Scaletta, niczym prawdziwy, daleki amatorszczyźnie koneser, krzywił się w satysfakcji na wyrazistość byle gorzałki. W istocie taki był z niego znawca, jak z koziej dupy trąba, ale to nic, pozory też okazywały się wystarczające. Tak samo jak ta na pierwszy rzut oka licha, ostatecznie jednak wyjątkowo sensowna rada, którą wystosował w kierunku kompana. Zapewne podszedł do rzeczy zbyt pragmatycznie, w końcu panienki nieczęsto postępowały z analogiczną dla jego myśli logiką; do tego w znamiennej postawie wykazał się jakąś lekceważącą ignorancją, na szczęście jednak zaaprobowaną przez Bojczuka, więc nie wyszedł na egoistycznego skurwysyna. Ostatecznie brzmiał zatem nienaturalnie mądrze: w zdroworozsądkowej pozie rozkładał problem na czynniki pierwsze, z kolei jego niespecjalnie tęga siła intelektu poszukiwała odpowiedzialnego rozwiązania dla zaistniałego konfliktu - coby to nie obwiniać jednoznacznie karku Johnatana i jednocześnie, zupełnie przypadkiem, nie zranić uczuć i tak już obrażonej panienki. Nie do wiary, on sam, jeśli już wyrwał się na chwilę z tej przygnębiającej samotni, nie radził sobie aż tak dobrze, w każdym razie bynajmniej niepodobny był do czarujących amantów, co to podobnie manipulowali wrażliwymi umysłami kobiet; tymczasem dawał teraz moralizatorski wykład, dziwaczny popis, jakby słusznie mógł służyć kumplowi radą. Doświadczenie nie nadawało mu tytułu specjalisty, nie było ono bowiem na tyle duże, by mógł samozwańczo się tak określić. Nie można jednak było mu odebrać zręczności w obserwacji rzeczywistości i jej analizie oraz szczerze zaangażowanego serca, które na wołanie ziomka o pomoc, ruszyło ospały dotąd mózg.
- Domyśliłem się, o byle laskę nie byłoby tyle zachodu. - No tak, przyjaciel malował mu się jako osobnik niezdolny do tych wszystkich romantycznych, w jego mniemaniu ckliwych aktów; toteż randka sama w sobie brzmiała mu w uszach jakoś nienaturalnie, oprócz niej także zasłyszana uprzednio gadka o tym, jaka to ona nie jest zajebista. Być może nie doceniał jego potencjalnie wylewnej duszyczki, pewnie niesłusznie, w końcu Johny był nie lada artystą, tacy zwykle z bardziej otwartym sercem spoglądali na pewne kwestie. Scaletta jednak sądził, że dla nijakiego dziewuszyska z portu nie poświęciłby przydługiej chwili emocjonalnych zwierzeń, zwłaszcza jeśli takiej bździągwy wcale bezwstydnie nie posunął. - Wiesz co, ja chyba też - zgodził się z kamratem, zupełnie jakby faktycznie gadał jak oświecony. Niemniej dalece mu było do człowieka renesansu, ledwie raz udało mu się wpaść na coś mniej głupiego, a już czuł się jako największy filozof, tak też słowa zdziwienia ze strony towarzysza dokarmiały tylko to wybujałe ego. - Może lepiej jeszcze z tym poczekaj... - zasugerował tylko, leniwym wzrokiem rozglądając się za fajką, którą zaraz spalał w niepasującym pośpiechu. Nie chciał gasić niczyjego entuzjazmu, co najwyżej gotował się do dodania, że o kobietach będzie chciał myśleć pewnie dopiero pojutrze, jak już morderczy kac opuści przesiąknięty alkoholem organizm, ale powstrzymał się, bo i zaraz sam Bojczuk uznał, że list może poczekać, a o prawdopodobnym rzyganiu i jemu nie chciało się teraz dumać. Wszakże nim druh przyswoił dobrze do wiadomości, że wypił następny jeden głębszy, on już kręcił tacą i nieskładnie gasił peta w brudnej popielniczce. Do łap wziął wypełnione szkło, jednocześnie wysłuchiwał tego kretyńskiego bajdurzenia, omal nie padając ze śmiechu na zasłyszane pytanie. Co to w ogóle za wybór, czy on widział je obie? - Bella, kurwa, i nieważne nawet, że kury okrutnie jebią. Celestyna to taka typowa mamuśka - uznał bez dłuższego namysłu, wypijając wylosowaną zawartość. - Chyba mi nie powiesz, że gustujesz w takich dojrzałych? - dopytał tylko, nim odstawił z powrotem pusty kieliszek. W następnej chwili już tylko gapił się na przyjaciela z głupawą, jakby rozbawioną miną, chyba w oczekiwaniu na szczerą odpowiedź.
Cholera, kolejna powtórka, najwidoczniej nawet los nie dawał mu szansy zasmakować wszystkich specjałów z tacy, co rusz podsuwając mu te same sikacze. Czekał niecierpliwie na coś mocniejszego, nawet jeśli łeb był już zgoła rozweselony, w końcu największy cymes kopał zawsze najbardziej; i choć wielu nie dostrzegało smaku w palących nektarach, co to miały po czterdzieści procent wzwyż, tak Scaletta, niczym prawdziwy, daleki amatorszczyźnie koneser, krzywił się w satysfakcji na wyrazistość byle gorzałki. W istocie taki był z niego znawca, jak z koziej dupy trąba, ale to nic, pozory też okazywały się wystarczające. Tak samo jak ta na pierwszy rzut oka licha, ostatecznie jednak wyjątkowo sensowna rada, którą wystosował w kierunku kompana. Zapewne podszedł do rzeczy zbyt pragmatycznie, w końcu panienki nieczęsto postępowały z analogiczną dla jego myśli logiką; do tego w znamiennej postawie wykazał się jakąś lekceważącą ignorancją, na szczęście jednak zaaprobowaną przez Bojczuka, więc nie wyszedł na egoistycznego skurwysyna. Ostatecznie brzmiał zatem nienaturalnie mądrze: w zdroworozsądkowej pozie rozkładał problem na czynniki pierwsze, z kolei jego niespecjalnie tęga siła intelektu poszukiwała odpowiedzialnego rozwiązania dla zaistniałego konfliktu - coby to nie obwiniać jednoznacznie karku Johnatana i jednocześnie, zupełnie przypadkiem, nie zranić uczuć i tak już obrażonej panienki. Nie do wiary, on sam, jeśli już wyrwał się na chwilę z tej przygnębiającej samotni, nie radził sobie aż tak dobrze, w każdym razie bynajmniej niepodobny był do czarujących amantów, co to podobnie manipulowali wrażliwymi umysłami kobiet; tymczasem dawał teraz moralizatorski wykład, dziwaczny popis, jakby słusznie mógł służyć kumplowi radą. Doświadczenie nie nadawało mu tytułu specjalisty, nie było ono bowiem na tyle duże, by mógł samozwańczo się tak określić. Nie można jednak było mu odebrać zręczności w obserwacji rzeczywistości i jej analizie oraz szczerze zaangażowanego serca, które na wołanie ziomka o pomoc, ruszyło ospały dotąd mózg.
- Domyśliłem się, o byle laskę nie byłoby tyle zachodu. - No tak, przyjaciel malował mu się jako osobnik niezdolny do tych wszystkich romantycznych, w jego mniemaniu ckliwych aktów; toteż randka sama w sobie brzmiała mu w uszach jakoś nienaturalnie, oprócz niej także zasłyszana uprzednio gadka o tym, jaka to ona nie jest zajebista. Być może nie doceniał jego potencjalnie wylewnej duszyczki, pewnie niesłusznie, w końcu Johny był nie lada artystą, tacy zwykle z bardziej otwartym sercem spoglądali na pewne kwestie. Scaletta jednak sądził, że dla nijakiego dziewuszyska z portu nie poświęciłby przydługiej chwili emocjonalnych zwierzeń, zwłaszcza jeśli takiej bździągwy wcale bezwstydnie nie posunął. - Wiesz co, ja chyba też - zgodził się z kamratem, zupełnie jakby faktycznie gadał jak oświecony. Niemniej dalece mu było do człowieka renesansu, ledwie raz udało mu się wpaść na coś mniej głupiego, a już czuł się jako największy filozof, tak też słowa zdziwienia ze strony towarzysza dokarmiały tylko to wybujałe ego. - Może lepiej jeszcze z tym poczekaj... - zasugerował tylko, leniwym wzrokiem rozglądając się za fajką, którą zaraz spalał w niepasującym pośpiechu. Nie chciał gasić niczyjego entuzjazmu, co najwyżej gotował się do dodania, że o kobietach będzie chciał myśleć pewnie dopiero pojutrze, jak już morderczy kac opuści przesiąknięty alkoholem organizm, ale powstrzymał się, bo i zaraz sam Bojczuk uznał, że list może poczekać, a o prawdopodobnym rzyganiu i jemu nie chciało się teraz dumać. Wszakże nim druh przyswoił dobrze do wiadomości, że wypił następny jeden głębszy, on już kręcił tacą i nieskładnie gasił peta w brudnej popielniczce. Do łap wziął wypełnione szkło, jednocześnie wysłuchiwał tego kretyńskiego bajdurzenia, omal nie padając ze śmiechu na zasłyszane pytanie. Co to w ogóle za wybór, czy on widział je obie? - Bella, kurwa, i nieważne nawet, że kury okrutnie jebią. Celestyna to taka typowa mamuśka - uznał bez dłuższego namysłu, wypijając wylosowaną zawartość. - Chyba mi nie powiesz, że gustujesz w takich dojrzałych? - dopytał tylko, nim odstawił z powrotem pusty kieliszek. W następnej chwili już tylko gapił się na przyjaciela z głupawą, jakby rozbawioną miną, chyba w oczekiwaniu na szczerą odpowiedź.
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
The member 'Michael Scaletta' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 3
'k6' : 3
193-15-5=173
Znam ten smak - najpierw przechodzi przez gardło, a później zwykle przez nie wraca, bo nie pamiętam takich czasów, bym nie rzygał po tequili; mocne gówno, to raz, a dwa wchodzi prawie jak woda, ledwie przegryziona kawałkiem cytryny lub przelizana odrobiną soli - nic dziwnego, że szybko uderza do głowy i obym tym razem nie wylądował gdzieś pod stolikiem, przytulając się do nóg od krzeseł; na ten wieczór miałem inne plany. Krzywię się, przykładając nadgarstek do ust, a mój wzrok podąża po brudnym blacie w poszukiwaniu ćwiartki cytrynki - niestety, znajduje tylko fajki, więc sięgam po jedną, tym razem częstując się z ramy Scaletty - chyba mi nie poskąpi? Zaciągam się dymem, patrząc jak Mike spija kolejny kielon, po czym wtóruję mu śmiechem - Ty poważnie mówisz? - szczerzę się jeszcze bardziej, oprócz dwóch rzędów nie do końca białych zębów, ukazując w niewielkim wytrzeszczu także więcej ślepi - Oczywiście, że Celestyna, nawet w kupie gówna - kiwam głową. No cóż, z pewnych nastoletnich marzeń się nie wyrasta, co nie? A ja odkąd pamiętam miałem plakat z wizerunkiem piosenkarki, który mrugał do mnie zalotnie za każdym razem gdy pojawiałem się w pobliżu; chłopaki z dormitorium trochę się śmiali jak go sobie powiesiłem nad łóżkiem, ale wiem, że każdy się gapił jak akurat nie było mnie w pobliżu - Bella jakoś nie jara mnie, wiesz? Wolę bardziej... kształtne baby - wzruszam ramionami - A poza tym nie mów, że nigdy nie marzyłeś o puknięciu takiej mamuśki bo nie uwierzę - wywracam oczami, po czym gaszę szluga w popielniczce i znowu wprawiam tacę w ruch - Gustuję czy nie gustuję... To takie wiesz, marzenie każdego szczeniaka, nie podobały ci się nigdy dojrzałe babeczki? Matka kumpla, albo któraś z profesorek? Jakaś ciotka, która przyjeżdżała tylko na święta, pachniała cynamonem i zawsze bardzo długo tuliła cię do swojej okazałej piersi? - albo tak jak w moim przypadku gwiazda estrady? Przyglądam mu się badawczo, w międzyczasie zaciskając palce na szklanym naczyniu, które podnoszę do ust, nawet na nie nie zerkając; teraz nie mogę spuścić spojrzenia z Michaela, bo jestem ciekaw czy fantazjował kiedyś o starszych paniach (oby nie o mojej matce, chociaż w gruncie rzeczy wcale by mnie to zdziwiło, była zajebista pod każdym względem), czy tylko ja byłem takim degeneratem już w czasach nastoletnich? Nieeee, przecież niemożliwe, chłopaki też się bujali w różnych sporo starszych kobietach - hormony buzują, te sprawy, różne rzeczy przychodzą wówczas do głowy.
Znam ten smak - najpierw przechodzi przez gardło, a później zwykle przez nie wraca, bo nie pamiętam takich czasów, bym nie rzygał po tequili; mocne gówno, to raz, a dwa wchodzi prawie jak woda, ledwie przegryziona kawałkiem cytryny lub przelizana odrobiną soli - nic dziwnego, że szybko uderza do głowy i obym tym razem nie wylądował gdzieś pod stolikiem, przytulając się do nóg od krzeseł; na ten wieczór miałem inne plany. Krzywię się, przykładając nadgarstek do ust, a mój wzrok podąża po brudnym blacie w poszukiwaniu ćwiartki cytrynki - niestety, znajduje tylko fajki, więc sięgam po jedną, tym razem częstując się z ramy Scaletty - chyba mi nie poskąpi? Zaciągam się dymem, patrząc jak Mike spija kolejny kielon, po czym wtóruję mu śmiechem - Ty poważnie mówisz? - szczerzę się jeszcze bardziej, oprócz dwóch rzędów nie do końca białych zębów, ukazując w niewielkim wytrzeszczu także więcej ślepi - Oczywiście, że Celestyna, nawet w kupie gówna - kiwam głową. No cóż, z pewnych nastoletnich marzeń się nie wyrasta, co nie? A ja odkąd pamiętam miałem plakat z wizerunkiem piosenkarki, który mrugał do mnie zalotnie za każdym razem gdy pojawiałem się w pobliżu; chłopaki z dormitorium trochę się śmiali jak go sobie powiesiłem nad łóżkiem, ale wiem, że każdy się gapił jak akurat nie było mnie w pobliżu - Bella jakoś nie jara mnie, wiesz? Wolę bardziej... kształtne baby - wzruszam ramionami - A poza tym nie mów, że nigdy nie marzyłeś o puknięciu takiej mamuśki bo nie uwierzę - wywracam oczami, po czym gaszę szluga w popielniczce i znowu wprawiam tacę w ruch - Gustuję czy nie gustuję... To takie wiesz, marzenie każdego szczeniaka, nie podobały ci się nigdy dojrzałe babeczki? Matka kumpla, albo któraś z profesorek? Jakaś ciotka, która przyjeżdżała tylko na święta, pachniała cynamonem i zawsze bardzo długo tuliła cię do swojej okazałej piersi? - albo tak jak w moim przypadku gwiazda estrady? Przyglądam mu się badawczo, w międzyczasie zaciskając palce na szklanym naczyniu, które podnoszę do ust, nawet na nie nie zerkając; teraz nie mogę spuścić spojrzenia z Michaela, bo jestem ciekaw czy fantazjował kiedyś o starszych paniach (oby nie o mojej matce, chociaż w gruncie rzeczy wcale by mnie to zdziwiło, była zajebista pod każdym względem), czy tylko ja byłem takim degeneratem już w czasach nastoletnich? Nieeee, przecież niemożliwe, chłopaki też się bujali w różnych sporo starszych kobietach - hormony buzują, te sprawy, różne rzeczy przychodzą wówczas do głowy.
The member 'Johnatan Bojczuk' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 3
'k6' : 3
237 +(5-5)=237
No proszę, kolejny kieliszeczek tego gorącego miodu o ziołowym posmaczku; istnie wybuchowe mieszanki dziś w siebie wlewali, jak nie skończą w pobliskich krzakach albo ze skwaszonym na brudnym stole ryjem, to okaże się, że prawdziwi z nich weterani. Scaletta nie wiedział jak trzyma się jego kumpel, lecz osobiście we łbie szumiało mu już dłuższej chwili. Bynajmniej nie był jednak skory do kończenia tej zabawy, dobrze było upodlić się raz a porządnie z zaufanym kompanem; wszak kto wie, kiedy następny raz przydarzy się ku temu okazja? Dziwne to były czasy, nawet w trakcie krótkiej eskapady po fajki mogli dostać zaklęciem od jakiegoś fanatyka, albo niefortunnie paść ofiarą tych rządowych skurwysynów, co to regularnie łapali w swe sidła Bogu ducha winnych chłystków. Nie pozostawało zatem nic innego, jak z wzmożoną ostrożnością robić swoje i myśleć z jakąś większą rozwagą. Jak widać obaj mieli dość sprytu, by móc wciąż beztrosko odwiedzać podrzędne speluny - nawet jeśli, w obliczu narastającego politycznego niepokoju, zdawało się to być najbezpieczniejszym wyborem. Ale nie czas teraz pesymistycznie rozmyślać o wojnie; miast tego Michael spoglądał, jak Bojczuk wlewa w siebie następną porcję gorzałki, sam z kolei odpalił kolejnego papierosa. No i oczywiście słuchał tego zabawnego bajdurzenia; od procentów - albo wypowiadanych przez Johny'ego słów - z twarzy nie schodził mu ten cwaniacki, acz szczery uśmieszek. Zaciągnął się dymem, wysłuchiwał tych mniej lub bardziej przekonywujących argumentów, i jedno musiał akurat mu przyznać - matka jednego z jego zielonych nemezis była niczego sobie, w każdym razie tak przynajmniej majaczyła mu przed oczyma jej wizja, a postarzała się przecież o dobre osiem czy siedem lat. Ale to ona jedna, jakoś na innej nigdy więcej oka nie zawiesił, może dlatego, że wolał te gładkie, młode cery, albo po prostu większość to mężatki. Bynajmniej jednak nie pogardziłby, gdyby przygruchała go jakaś urodziwa szlachcianka, co to chętnie wzięłaby go sobie na utrzymanie - w końcu te bogate, uprzywilejowane pojeby zawsze miały różne fantazje, na pewno któreś z nich byłby w stanie spełnić. Na celebryckiej płaszczyźnie i tak wolał Bellę, ponoć miała w sobie coś z wili; poza tym niefortunnie wyobraził sobie okrutny śpiew Celestyny w ogromnej stodole i niosące się za nim echo, a że nie znosił jej ckliwych pioseneczek, z dwojga złego wybrał śmierdzący kurnik.
- Była... ale to matka jednego z tych dzianych dzieciaków. Nie znosiłem go i wiesz, chętnie puknąłbym ją nawet teraz, tak dla zasady, żeby go wkurwić, ale nie widziałem jej od lat - przyznał bezwstydnie, strącając ostatki wypalającego się kiepa do brudnej popielniczki. Ależ on pieprzył od rzeczy, biadolił jak największy kretyn, ale to nic, niech będzie im to wybaczone, przecież chłopaczki są już zgoła podpite. Zgasił peta, momentalnie w barze zrobiło się jakoś ponuro i dziwacznie cicho; obecność w progu jakiegoś nadętego paniska, zupełnie niepodobnego moczymordom przekrzykującym się przed chwilą w kącie lokalu. Wyglądał na jakiego urzędasa, lub innego podejrzanego fiuta. Tak też porozumiewawczo wymienił się Johnatanem spojrzeniem, wylosował ostatniego rozchodniaczka, zaraz wypił bezceremonialnie jego zawartość. Dobrze będzie się stąd zmyć, jakoś nie podobał mu się ten typ, było w nim coś podejrzanego, a jak to się mówi - lepiej dmuchać na zimne. Obaj mieli swoje za uszami, a nie daj Boże wypaplają coś po pijaku i biesiada będzie fatalna w skutkach.
- Zmieniamy lokal, stary. I teraz to ja stawiam - oznajmił, ciężkim od alkoholu cielskiem wstając z chwiejnego krzesełka. Zaraz już w twarz uderzało rześkie powietrze; noc jeszcze młoda, a oni nie obgadali wszystkiego. Czas poszukać nowej miejscówki.
ztx2
No proszę, kolejny kieliszeczek tego gorącego miodu o ziołowym posmaczku; istnie wybuchowe mieszanki dziś w siebie wlewali, jak nie skończą w pobliskich krzakach albo ze skwaszonym na brudnym stole ryjem, to okaże się, że prawdziwi z nich weterani. Scaletta nie wiedział jak trzyma się jego kumpel, lecz osobiście we łbie szumiało mu już dłuższej chwili. Bynajmniej nie był jednak skory do kończenia tej zabawy, dobrze było upodlić się raz a porządnie z zaufanym kompanem; wszak kto wie, kiedy następny raz przydarzy się ku temu okazja? Dziwne to były czasy, nawet w trakcie krótkiej eskapady po fajki mogli dostać zaklęciem od jakiegoś fanatyka, albo niefortunnie paść ofiarą tych rządowych skurwysynów, co to regularnie łapali w swe sidła Bogu ducha winnych chłystków. Nie pozostawało zatem nic innego, jak z wzmożoną ostrożnością robić swoje i myśleć z jakąś większą rozwagą. Jak widać obaj mieli dość sprytu, by móc wciąż beztrosko odwiedzać podrzędne speluny - nawet jeśli, w obliczu narastającego politycznego niepokoju, zdawało się to być najbezpieczniejszym wyborem. Ale nie czas teraz pesymistycznie rozmyślać o wojnie; miast tego Michael spoglądał, jak Bojczuk wlewa w siebie następną porcję gorzałki, sam z kolei odpalił kolejnego papierosa. No i oczywiście słuchał tego zabawnego bajdurzenia; od procentów - albo wypowiadanych przez Johny'ego słów - z twarzy nie schodził mu ten cwaniacki, acz szczery uśmieszek. Zaciągnął się dymem, wysłuchiwał tych mniej lub bardziej przekonywujących argumentów, i jedno musiał akurat mu przyznać - matka jednego z jego zielonych nemezis była niczego sobie, w każdym razie tak przynajmniej majaczyła mu przed oczyma jej wizja, a postarzała się przecież o dobre osiem czy siedem lat. Ale to ona jedna, jakoś na innej nigdy więcej oka nie zawiesił, może dlatego, że wolał te gładkie, młode cery, albo po prostu większość to mężatki. Bynajmniej jednak nie pogardziłby, gdyby przygruchała go jakaś urodziwa szlachcianka, co to chętnie wzięłaby go sobie na utrzymanie - w końcu te bogate, uprzywilejowane pojeby zawsze miały różne fantazje, na pewno któreś z nich byłby w stanie spełnić. Na celebryckiej płaszczyźnie i tak wolał Bellę, ponoć miała w sobie coś z wili; poza tym niefortunnie wyobraził sobie okrutny śpiew Celestyny w ogromnej stodole i niosące się za nim echo, a że nie znosił jej ckliwych pioseneczek, z dwojga złego wybrał śmierdzący kurnik.
- Była... ale to matka jednego z tych dzianych dzieciaków. Nie znosiłem go i wiesz, chętnie puknąłbym ją nawet teraz, tak dla zasady, żeby go wkurwić, ale nie widziałem jej od lat - przyznał bezwstydnie, strącając ostatki wypalającego się kiepa do brudnej popielniczki. Ależ on pieprzył od rzeczy, biadolił jak największy kretyn, ale to nic, niech będzie im to wybaczone, przecież chłopaczki są już zgoła podpite. Zgasił peta, momentalnie w barze zrobiło się jakoś ponuro i dziwacznie cicho; obecność w progu jakiegoś nadętego paniska, zupełnie niepodobnego moczymordom przekrzykującym się przed chwilą w kącie lokalu. Wyglądał na jakiego urzędasa, lub innego podejrzanego fiuta. Tak też porozumiewawczo wymienił się Johnatanem spojrzeniem, wylosował ostatniego rozchodniaczka, zaraz wypił bezceremonialnie jego zawartość. Dobrze będzie się stąd zmyć, jakoś nie podobał mu się ten typ, było w nim coś podejrzanego, a jak to się mówi - lepiej dmuchać na zimne. Obaj mieli swoje za uszami, a nie daj Boże wypaplają coś po pijaku i biesiada będzie fatalna w skutkach.
- Zmieniamy lokal, stary. I teraz to ja stawiam - oznajmił, ciężkim od alkoholu cielskiem wstając z chwiejnego krzesełka. Zaraz już w twarz uderzało rześkie powietrze; noc jeszcze młoda, a oni nie obgadali wszystkiego. Czas poszukać nowej miejscówki.
ztx2
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
The member 'Michael Scaletta' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 3
'k6' : 3
Chłodny wiatr poruszył płomieniami świec wraz z jej wejściem, sprawiając, że do środka pomieszczenia wpadło kilka wirujących śnieżynek. Jej ruda czupryna wydawała się dobrze chronić przed wiatrem, pozwalając jej na ocieplanie nawet jeżeli miała naciągniętą czapkę na głowę. Oddech wydawał się unosić parą, oddzielając się jasnością od jej policzków, przystrojonych czerwienią – nienawidziła tego, wiedząc, że jej blada cera i rudość sprawiały, że łapała czerwień od razu, z tego powodu też unikając wszelakiego wystawienia się na słońce. Miała nadzieję, że uda jej się w jakiś sposób uniknąć dłuższego odmrażania się tak, bo podejrzewała, że jeszcze jej to zostanie.
Ostrożnie wytarła drzwi gdzieś przy progu, podejrzewając, że właścicielka nie byłaby zachwycona gdyby nagle roznosiłaby jej śnieg i wodę po całym lokalu. Normalnie też nie zapuszczałaby się w takie miejsca jak to, trzymając się raczej bezpieczniejszych okolicy, ale gdzie kapitan sobie życzył, aby była, tam właśnie szła. Nie miała co narzekać i nigdy tego nie robiła, nawet jak właśnie obecnie trzymała ze sobą pakunek sporej wielości. Nie zaglądała do środka, ale zawsze ciekawiło ją to, co ludzie zamawiają, ale prywatność w takich wypadkach była kluczem do sukcesu. I podstawą zawodową.
Nie spodziewała się wielu klientów o tej porze, dlatego nie było ciężko zlokalizować osobę, o której była mowa, gdy chodziło o zamówienie. Nazwisko i imię coś jej powiedziały, ale połączenia w jej umyśle jeszcze do końca się ze sobą nie związały. A przynajmniej dopóki nie znalazła odpowiedniej osoby siedzącej przy jednym ze stolików, co pozwoliło jej na podejście i przywołanie na twarzy najpierw zaskoczenia, potem uśmiechu. Nie wiedziała, czemu tak w sumie zareagowała i czemu ze wszystkich zmartwień akurat zobaczenie kogoś dawno niewidzianego akurat rozjaśniło jej dzień? Czy to może po prostu wiara w to, że może komuś właśnie się powodziło. W końcu podpisał się profesor, to chyba się mu powodziło? Nie znała jego życia, ale od razu chciała wierzyć w tę idealną otoczkę, którą sobie od razu wykreowała.
- Jayden Vane…wyrosłeś od czasów szkolnych. Albo zmalałeś. Nie pamiętam już nawet. – Uśmiechnęła się lekko, pozwalając, aby blizny na jej twarzy rozciągnęły się nieco, chociaż wcale tego nie lubiła. On pewnie jej nie kojarzył, a już na pewno nie jako Thalię, skoro w szkole była jeszcze Lavinią. – Rozumiem, że to z tobą Hans współpracuje nad kalendarzem? Czy też ty robisz go dla niego? – Nigdy nie owijała w bawełnę, dlatego nawet nie przeszkodziła sobie w mówieniu, siadając przy stoliku i odkładając paczkę obok. Spojrzenie błękitnych oczu powędrowało na mężczyznę w niemym zainteresowaniu, kiedy pochyliła się w jego kierunku, dłonie kładąc na prostym blacie.
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Thalia & Jayden
10 lutego 1958
« Wierzyciele mają lepszą pamięć niż dłużnicy »
- Oh, przestańcie już! Figa! Mak! Roland! - Zirytowany, męski głos wydobył się z gardła profesora, który starał się jakoś sensownie zapanować nad próbującymi wspinać mu się po płaszczu kotami. Rozkładał im właśnie kaszankę do misek, a te, gdy tylko zorientowały się, co robi ich właściciel, pognały wprost ku niemu. Astronom nie wiedział, jak to było możliwe, że wciąż były głodne. Nie mogły przecież narzekać na brak jedzenia, pomimo srogiej zimy — bądź co bądź w Upper Cottage nie brakowało szkodników, które myślały, że w ciepłym domu zagrzeją miejsca aż do wiosny, jednak szybko padały ofiarami pary kotów oraz kuguchara Maeve. Miało to swoje oczywiste plusy — nie musieć martwić się o myszy w spiżarni czy elfy próbujące wić swoje legowiska na poddaszu. Te drugie skutecznie załatwiał Orion. Jego obecność wciąż potrafiła wprawiać Vane'a w lekkie osłupienie. W końcu lelek wróżebnik po prostu wybrał sobie akurat Jaydena na swojego człowieka i nie zamierzał się oddalać, chociaż należał do dzikiej natury. Profesorowi trochę zajęło, żeby namówić stworzenie do korzystania ze specjalnego gniazda, jakie mu przygotował na okres zimowy, jednak finalnie wszystko się udało, a nieco marudzący ptak pilnował porządku w górnych partiach domostwa. Do tego Śpioszek tępił wszelkie pajęczyny, a Steve miał oko na to, co pozostało. Tego dnia przypadła kolej profesora, by zadbać o pożywienie dla całej szalonej gromadki zwierząt. I chociaż normalnie nie miał z tym problemu, teraz nie było mu to na rękę z uwagi na spotkanie, na które musiał się jeszcze przedostać. Złapał jednak finalnie za świstoklik i pozwolił, by charakterystyczne szarpnięcie zabrało go do Cromer. Z daleka od zwierzyńca.Zgodnie z ustaleniami pojawił się w wyznaczonym miejscu w wyznaczonym czasie. Na ironię był to ten sam lokal, w którym miał szukać kobiety mającej pomóc mu w odnalezieniu Pomony. Wtedy nigdy nie doszło do współpracy, ale gorzki posmak na języku pozostał. To... I jeszcze coś. Nie chciał się nad tym zastanawiać, dlatego szybko przekroczył próg lokalu, gdzie już wkrótce miał zjawić się człowiek od kapitana, z którym łączył go interes. A być może ten ktoś już tam był? Wchodząc do pubu, Jayden wyczuł na sobie uważne spojrzenia zgromadzonych. Wiedział, że był wyraźnie odznaczającą się sylwetką na tle innych zgromadzonych już we wnętrzu Pod Czarnym Kocurem. Wojna była jednym, lecz charakterystyka miejsca oraz gości drugim — nikt nie posiadał ubrań skrojonych tak jak on. Nikt nie miał nawet materiałów składających się na jego odzienie. Nikt zresztą nie ubierał się na tę samą modłę. Wysoki, elegancki mężczyzna raczej nie był częstym widokiem, a na pewno nie w momencie, gdy kraj trawiła choroba. Wybrał jeden ze stolików niedaleko wejścia, nie chcąc, by ktokolwiek kto miał się pojawić, go przegapił. Wellers na pewno poinstruował odpowiednią osobę, jak miał rozpoznać profesora.
- Coś dla ciebie, skarbie?
Podniósł spojrzenie na wirującą między gośćmi lokalu kelnerkę, wpatrującą się w niego z niemałym zainteresowaniem. Zupełnie jakby widziała egzotyczne zwierzę w zoo. Jayden podziękował jednak za usługę, wspominając o spotkaniu i chociaż młoda czarownica odeszła, astronom mógł wyczuć na sobie jej wzrok, jak i innych marynarzy. Zdecydowanie nie pasował do tej zbieraniny, ale nie zamierzał dyskutować. Pojawił się tutaj wszak tylko z jednego powodu. Powodu, który prędko dołączył do niego, zalewając go potokiem płynnych, dźwięcznych melodii kobiecego głosu. Z szacunku wobec obecności kobiety, wstał, ale szybko usiadł, skoro ona nieskrępowana mościła się tuż przed nim. Była bardzo ładna. Duże, błękitne oczy współgrały z rudawym blaskiem włosów, na których rozpuszczały się jeszcze świeżo opadnięte śnieżynki. Wywołała go z imienia i nazwiska, odwołała się do szkoły, a on próbował zrozumieć, skąd kojarzył jej twarz. Owszem, pamiętał dziewczynę z blizną, która przewijała się co jakiś czas w okolicy jego znajomych, jednak czy kiedykolwiek zamienili chociażby słowo? Niektórzy z kolegów i koleżanek naśmiewali się z niej z powodu blizn, lecz Jayden nigdy. Uważał, że w pewnym sensie było to wyjątkowe. Urocze i charakterystyczne. Sprawiało, że ona sama była wyjątkowa, bo nigdy nie opuszczała podbródka, dumnie idąc przez kolejne korytarze. Ale, Merlinie, jakie to było imię? I to ona była człowiekiem marynarza? - Wybacz mi, proszę, ale... Zgubiłem w myślach twoje imię - wyznał dopiero po dłuższej chwili milczenia, jaka między nimi zapadła, a podczas której już zdążył poczuć rumieńce wstydu wychodzące na porośniętej tygodniowym zarostem twarzy. Zaraz jednak przeniósł uwagę na pytanie o kalendarz. - Zawsze tworzę na nowy rok przewidywania faz księżyca i wysyłam je kapitanowi. On dostosowuje do tego przypływy i odpływy, więc... Tak. Można powiedzieć, że go współtworzymy - odparł, wciąż czując zażenowanie brakiem pamięci do nazwiska czarownicy. Być może dlatego też uciekł na chwilę spojrzeniem w głąb pubu, ale szybko zrezygnował z tego pomysłu, gdy zauważył zwrócone ku niemu twarze gości. - Nie spodziewałem się, że to znajoma twarz dostarczy moje zamówienie. - Nie zapomniał w końcu, że byli tu także z innego powodu.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Widziała wiele miejsc i chyba żadne nie budziło w niej jakiegoś sprzeciwu wewnętrznego – od najgorszych spelun po czyste i zadbane domy. Chciała mieć swój mały kącik – nosiła się z zamiarem poszukania jakiegoś miejsca w Irlandii, byle nad wodą, ale…nie teraz. Wiedziała, że miała jeszcze miejsca, w które musiała się udać i ludzi, których musiała spotkać, morza do przepłynięcia. I była samotna. Osiadanie w miejscu aby mierzyć się z pustym domem dzień po dniu wymęczyłoby ją szybciej niż wszystkie kłopoty w które wpakowało ją życie. Nawet zwierzak domowy nie ukoiłby braku obecności drugiej osoby obok i to takiej, z którą chciałaby spędzić resztę życia. Więc póki co była niczym wiatr, wędrując z jednego miejsca na drugie.
Błękitne oczy śledziły jego zachowanie – nie nachalnie, ale też nieszczególnie kryła się z tym, że akurat się mu przyglądała. Oglądała jego strój, to, jak rysy twarzy wydoroślały, to, jak cera zmieniała się wraz z upływem czasu. Minęły wieki odkąd się minęli i z chłopca skupionego na nauce stał się, być może równie skupionym na nauce przystojnym mężczyzną. Ciekawa była, jak się potoczyło jego życie dalej – słyszała o publikacjach, widując też czasem wzmianki o nim w gazetach, ale za tym kryło się coś jeszcze. Nie zamierzała go jednak o to pytać – nie przez brak śmiałości czy tupetu, ale wiedziała jednak, że przyszedł tu w konkretnym celu i jeżeli chciał się spotykać towarzysko, były ku temu inne okazje niż dzień dzisiejszy.
Zaśmiała się kiedy jego policzki pokryły się czerwienią, a on zapytał o jej imię – nie był to jednak śmiech złośliwy, ale raczej rozbawiony kiedy wspomniał o tym, że nie kojarzył jej imienia. Dla niej to zdecydowanie lepiej, pamiętając, że potrafiła zachodzić za skórę. Lata ją utemperowały i nie była już tak drażniąca, ale wciąż nie była tak grzeczna. Mimo to, chyba było lepiej…to znaczyło, że nie była dla niego absolutnym koszmarem.
- Nie dziwię się, może to i dobrze że moje imię nie pozostawiło śladu – stwierdziła, uśmiechając się ponownie. – Lavinia. Ale obecnie bardziej wolę Thalia Wellers, jeżeli to nie problem. – Pozostawiała w jego kwestii wybór imienia, skupiając się jednak na pracy, nie tylko na rozmowie o jej przeszłości.
- Zamówienie mam tutaj – zaczęła od prostszej kwestii, ostrożnie sięgając po pakunek i kładąc go na stole. Traktowała go ostrożnie, ciekawa, czy go rozpakuje, ale również nie podpytywała o jego zawartość, gotowa zaakceptować, że być może nigdy się nie dowie, czym on był dokładnie. – Rozumiem, że kwestie opłaty uregulował wraz z kapitanem, więc to jest poza tematem tej rozmowy. Za to kalendarz…
Ostrożnie wyciągnęła cienki notesik, delikatnie kartkując go aż nie znalazła odpowiedniej strony, sięgając jeszcze raz do kieszeni aby wyciągnąć ołówek, przejeżdżając po nim palcem i upewniając się, że dalej mógł pisać. Jeszcze raz przejrzała notatki, tym razem odchylając się od stołu aby spojrzeć z daleka czy aby wszystko się zgadza.
- Jeżeli to nie przeszkadza, chciałabym ustalić to już teraz. Wraz z kapitanem uzgodniliśmy, że będzie to łatwiej jeżeli chodzi o nasze rejsy. – Zamilkła na chwilę, dając mu czas na zadecydowanie, czy dogodne było ustalanie z nią tego teraz. Jeszcze jedna myśl przyszła jej do głowy, którą też zaraz wyrzuciła z siebie zanim zdążyła nad tym pomyśleć, zostawić to na później.
- Pracujesz w Hogwarcie, prawda? Jak…jak się trzymają dzieci?
Błękitne oczy śledziły jego zachowanie – nie nachalnie, ale też nieszczególnie kryła się z tym, że akurat się mu przyglądała. Oglądała jego strój, to, jak rysy twarzy wydoroślały, to, jak cera zmieniała się wraz z upływem czasu. Minęły wieki odkąd się minęli i z chłopca skupionego na nauce stał się, być może równie skupionym na nauce przystojnym mężczyzną. Ciekawa była, jak się potoczyło jego życie dalej – słyszała o publikacjach, widując też czasem wzmianki o nim w gazetach, ale za tym kryło się coś jeszcze. Nie zamierzała go jednak o to pytać – nie przez brak śmiałości czy tupetu, ale wiedziała jednak, że przyszedł tu w konkretnym celu i jeżeli chciał się spotykać towarzysko, były ku temu inne okazje niż dzień dzisiejszy.
Zaśmiała się kiedy jego policzki pokryły się czerwienią, a on zapytał o jej imię – nie był to jednak śmiech złośliwy, ale raczej rozbawiony kiedy wspomniał o tym, że nie kojarzył jej imienia. Dla niej to zdecydowanie lepiej, pamiętając, że potrafiła zachodzić za skórę. Lata ją utemperowały i nie była już tak drażniąca, ale wciąż nie była tak grzeczna. Mimo to, chyba było lepiej…to znaczyło, że nie była dla niego absolutnym koszmarem.
- Nie dziwię się, może to i dobrze że moje imię nie pozostawiło śladu – stwierdziła, uśmiechając się ponownie. – Lavinia. Ale obecnie bardziej wolę Thalia Wellers, jeżeli to nie problem. – Pozostawiała w jego kwestii wybór imienia, skupiając się jednak na pracy, nie tylko na rozmowie o jej przeszłości.
- Zamówienie mam tutaj – zaczęła od prostszej kwestii, ostrożnie sięgając po pakunek i kładąc go na stole. Traktowała go ostrożnie, ciekawa, czy go rozpakuje, ale również nie podpytywała o jego zawartość, gotowa zaakceptować, że być może nigdy się nie dowie, czym on był dokładnie. – Rozumiem, że kwestie opłaty uregulował wraz z kapitanem, więc to jest poza tematem tej rozmowy. Za to kalendarz…
Ostrożnie wyciągnęła cienki notesik, delikatnie kartkując go aż nie znalazła odpowiedniej strony, sięgając jeszcze raz do kieszeni aby wyciągnąć ołówek, przejeżdżając po nim palcem i upewniając się, że dalej mógł pisać. Jeszcze raz przejrzała notatki, tym razem odchylając się od stołu aby spojrzeć z daleka czy aby wszystko się zgadza.
- Jeżeli to nie przeszkadza, chciałabym ustalić to już teraz. Wraz z kapitanem uzgodniliśmy, że będzie to łatwiej jeżeli chodzi o nasze rejsy. – Zamilkła na chwilę, dając mu czas na zadecydowanie, czy dogodne było ustalanie z nią tego teraz. Jeszcze jedna myśl przyszła jej do głowy, którą też zaraz wyrzuciła z siebie zanim zdążyła nad tym pomyśleć, zostawić to na później.
- Pracujesz w Hogwarcie, prawda? Jak…jak się trzymają dzieci?
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
« Wierzyciele mają lepszą pamięć niż dłużnicy »
Kiedyś wydawało mu się, że będzie w stanie oderwać się od ziem, na których się wychowywał i na których trwała nieprzerwanie od pokoleń jego rodzina. Że stanie się łowcą meteorytów jak jego sławny dziadek, podróżujący po całym świecie w pogoni za nieznanym i nieodkrytym. Z Elricem mieli wszak cały plan na przyszłość, lecz później przyszedł staż, praca w Wieży Astrologów, aż w końcu i Hogwart. Nie. Nie spodziewał się nigdy tej propozycji. Kto wszak słyszał o zatrudnieniu na tak prestiżowym i ciężko osiągalnym — nawet dla wybitnych umysłów — stanowisku dwudziestoczterolatka? Wezwany na rozmowę z dyrektorem nie miał ich wszak nawet skończonych, a o wiele bardziej doświadczeni czarodzieje i czarownice czekali w kolejce za nim. I przed nim. Dlaczego więc sięgnięto po niego? Czy aby wprowadził powiew świeżości, czy może chodziło o coś zupełnie innego? Owszem, zakończył prace nad swoją pierwszą książką, która zyskiwała na znaczeniu, lecz głównie ze względu na współpracowników, z jakimi udało mu się współpracować przy jej tworzeniu. Nie był nikim... Wybitnym. Wciąż taki nie był, nie przestając się uczyć. Poszerzając kompetencje, nie poprzestając jedynie na tym, co już miał i co już wiedział. W kwestiach wychowawczych również zawodził, czego ostatnim wielkim popisem mogła być sytuacja z braćmi Doe. Czy i takie same błędy miał powtarzać za każdym razem? Czy miał dalej zawodzić swoich podopiecznych, nie będąc w stanie wyprowadzić ich na właściwą ścieżkę? Czy miało tak samo z jego synami? Z jego dziećmi? Czy w ogóle mógł twierdzić, że był dobrym rodzicem? Kiedyś sądził, że był przeznaczony do tego, aby być podróżnikiem. Kiedyś sądził, że był przeznaczony do bycia profesorem. A teraz... Teraz nie wiedział dokładnie, do czego był przeznaczony, ale zamierzał zrobić wszystko, co tylko był w stanie z życiem, jakie miał aktualnie. Wspomnienie zabrane z Genewy było jednym z nich. Pamiątką o kolejnym kroku, który wykorzystał, mimo że finalnie okazało się to wszystko jedną wielką pomyłką. Z jak najlepszym dla niego samego zakończeniem. Znajomości, które zdobył; uwagę, którą zwrócił; doświadczenie, jakie udało mu się posiąść — nie można było tego kupić ani oszukać. Kapitał społeczny był niezwykle cenny, skoro posiadał wsparcie, jakiego nie zyskał, działając na brytyjskich wyspach. Znajomość z kapitanem Thalii również należało do kapitału gromadzącego się jeszcze przed narodzinami profesora. Odziedziczył wiele z jego aspektów po rodzicach, dodając po drodze swoje własne kontakty. Czy sądził, że ona miała być jednym z nich? Nie. Ale może powinien był przestać się dziwić i zdać sobie sprawę, że bycie dobrym dla ludzi, nie mogło się sprzeniewierzyć przeciwko niemu. Musiał jednak przyznać — nie czuł się wyjątkowo komfortowo, wyłapując jej spojrzenie badające to, jak się prezentował. Nawet gdy czuł na sobie spojrzenie Pomony, krępował się. Zawsze wyśmiewała jego zachowanie, ale nie mógł nic na to poradzić. Dlatego słysząc kobiecy śmiech, wrócił na moment do tamtych momentów, lecz szybko je przegonił. Teraz był tu i teraz. Z kimś, kto zdecydowanie nie był jego żoną. Wcześniejszy wstyd zakończył się, wykrzywieniem delikatnym kącików ust w dół. - Czemu Thalia? - spytał jedynie, po czym skinął głową, dostając swoje zamówienie. Diametralnie pomniejszone, lecz rozumiał, dlaczego tak się stało. Obraz był dość spory — nikt nie mógłby tak po prostu nieść go pod pachą. A na pewno nie do takiego miejsca jak to. Jayden jedynie delikatnie zajrzał, by sprawdzić zawartość. - Wszystko zostało już załatwione. - Przesunął z wyraźnym zadowoleniem pakunek na stronę, sięgając do kieszeni płaszcza po zdecydowanie mniejsze zawiniątko, w którym krył się wspomniany kalendarz. Nie spodziewał się jednak kolejnych słów. Spojrzał na rudowłosą, przez moment jedynie wpatrując się w nią, aż wyprostował się na krześle. - Rozumiesz, na czym się opiera, czy przypomnieć? - Nie śmiał się z niej. Naprawdę pytał, bo chciał, aby zrozumiała wszystko, o czym zamierzał mówić. Nie chciał, by potakiwała jedynie z grzeczności czy z braku innego rozwiązania. I gdy sądził, że wszystkie niespodzianki mieli za sobą, przyszła kolejna. Hogwart. Praca. Dzieci... - Jak to dzieci po feriach - odpowiedział sucho. Zwięźle, nie chcąc pochylać się nad tym tematem z każdą napotkaną osobą i to w miejscu, gdzie ściany miały uszy. Zamiast ciągnąć kwestię swojego zajęcia, rozwinął zawiniątko i ułożył starannie zaczarowany pergamin, na którym widniał cały rok. W odpowiednich miejscach magia lśniła wyraźniej, przyciągając spojrzenie. Czarowała, uwodziła. Ukazywała piękno Księżyca rozłożone na najdrobniejsze ze szczegółów.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Pub "Pod Czarnym Kocurem", Cromer
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Norfolk