Maureen Leach zd. Goshawk
Nazwisko matki: Rineheart
Miejsce zamieszkania: Richmond w Londynie
Czystość krwi: Półkrwi
Status majątkowy: Średniozamożny
Zawód: pisze dla Proroka Codziennego
Wzrost: 1.61
Waga: 60
Kolor włosów: ciemny brąz
Kolor oczu: brązowe
Znaki szczególne: zawsze wyprostowana, zdecydowane ruchy, zapach marcepanu, nieposłuszne kosmyki uciekające z koka, obrączka na palcu
9 i 1/4 cali Drewno z morza, Łuska smoka, dość sztywna
Ravenclaw
ryś
zaklęcie uderzające najpierw w jej męża, potem i w syna. Wie, że żaden z nich nie przeżył, a ona stoi jak kamienna figura, bezsilna i niezdolna do ruchu
kawa i papierosy, piżmo, las po deszczu
cała ich trójka- ona, Nobby i Alexander. Uśmiechają się, a Maureen wie, że nic im nie grozi
literatura, historia, polityka, a w nieczęstych przerwach- szachy czarodziejów
Pustułkom z Kenmare
głównie spaceruję
czasem wzruszam się przy operze i muzyce klasycznej, natomiast jazz i swing wywołują u mnie ten dobry rodzaj nostalgii
Winona Ryder
Dali jej na imię Maureen. Sama nie wie dlaczego, nie posiadali krewnych o tym imieniu. Jej zawsze kojarzyło się z morzem, wzburzonym i strasznym, takim, co nigdy nie potrafi znaleźć spokoju. Jeśli podzieliłaby się tym skojarzeniem, ktoś mógłby stwierdzić, że w takim razie imię do niej pasuje. Pod warunkiem, że ktoś znał Mo dłużej niż pół roku (tak naprawdę nie była pewna czy dokładnie pół, nigdy nie liczyła ile czasu zajmuje jej otworzenie się na nowych ludzi). Maureen zawsze pozostawała w ciągłym ruchu, czy to fizycznym czy psychicznym, nigdy nie zaznając zupełnego zastoju, chwili oddechu. Gdyby miała być czymś innym, niż czarownicą, byłaby morzem. Właśnie dlatego, bo jej tafla nigdy nie była gładka, wiecznie mierzwiona falami.
Miała wiele sióstr. Były chwile, że gdy ktoś pytał o jej rodzeństwo, musiała się zastanowić i policzyć ile ich dokładnie jest. Szczególnie na początku, gdy była mała, a liczba Gashawków jeszcze się zmieniała. Nie była ani najstarsza, ani najmłodsza, ot środkowe dziecko, które łatwo przegapić. Nie zależało jej nigdy na atencji, były dla Maureen rzeczy o wiele ważniejsze, jak na przykład wychodzenie na swoje. Lubiła mieć rację we wszystkim. Już jako dziecko miała żywy umysł, wybiegający w przyszłość, przewidujący i planujący. Siostry nie przepadały za tą cechą jej charakteru. Ba! Mo czasem myśli, że w ogóle za nią nie przepadały. Nic dziwnego, gdyby poznała drugą siebie, też by się nie polubiła, tak zawsze utrzymywała. Nie zaczynajmy jednak wywodów na temat ścierających się charakterów. Podsumujmy jedynie stwierdzeniem, że Maureen miała silny charakter od zawsze, była uparta jak osioł, przemądrzała, a w dodatku zazwyczaj miała rację. Maureen ”A nie mówiłam” Goshawk.
Czas nieco ją utemperował. Zauważyła, że częściej irytuje ludzi, niż sprawia im radość. Uderzyło ją to pewnego wiosennego popołudnia, gdy doprowadziła jedną ze swoich sióstr do płaczu. Mo nie pamięta o co dokładnie poszło, co takiego powiedziała i dlaczego tak bardzo zraniło to siostrę. Pamięta natomiast obraz płaczącej Romildy, jej czerwoną, wykrzywioną twarz i własne poczucie winy. Może to właśnie wtedy odkryła przeraźliwą moc słowa? To bez znaczenia. Faktem jednak jest, że mniej więcej wtedy, Mo uświadomiła sobie, że nie zdobędzie sympatii ludzi mówiąc wszystko bezpardonowo, wprost, nie używając miękkich słówek. Zamknęła się nieco w sobie, częściej gryzła się w język, a frustrację przelewała na papier. Z biegiem lat, Maureen stała się lepszą siostrą. Nigdy nie nauczyła się pocieszać i prawić fałszywe komplementy, mówić, że będzie dobrze, gdy wiedziała jak bardzo odbiega to od prawdy. Oferowała za to ramię do wypłakania się, służyła radą i potencjalnym rozwiązaniem, świeżym spojrzeniem na sytuację. Pisała dużo i wytrwale, a liczba zapisanych dzienników rosła z każdym miesiącem.
Goshawkawie długo musieli czekać na pierwsze przejawy magii u Maureen. Nikt nigdy nie powiedział jej otwarcie ”Mo, martwimy się”, ale ona i tak wiedziała. Słyszała raz czy dwa, jak rodzice rozmawiali o niej, myśląc, że nie ma jej w pobliżu. Czuła atmosferę niepokoju. Budziło to w niej bezsilny gniew. Nie mogła być gorsza od innych, musiała w końcu coś pokazać, ale nie wiedziała jak się do tego zmusić. Jej pierwszy raz był związany właśnie z tym bezsilnym gniewem. Pamięta to doskonale. Jedna z sióstr zasugerowała złośliwie, że Mo się po prostu nie udała. Wtedy chyba po raz pierwszy zabrakło jej słów do wyrażenia tego, co czuje. Była bezgranicznie wściekła. Jak jej własna siostra mogła powiedzieć coś takiego, w dodatku prosto w oczy? Nie zawsze było idealnie, ale starała się do cholery! Leżąca na stole serwetka zajęła się ogniem.
List przyszedł na czas. Nie była nim specjalnie podekscytowana. Wyjazd do Hogwartu był obowiązkiem, który zamierzała po prostu spełnić. Traktowała go jak długofalowy plan, który umożliwi jej zostanie kimś. A sugestia siostry wciąż dźwięczała w jej głowie. Od czasu płonącej serwetki, mała Mo wiedziała, że musi pokazać na co ją stać. Trafiła do Ravenclawu. Nie wywarło to na niej specjalnego wrażenia. Szczerze mówiąc, żadna decyzja Tiary by jej nie uradowała. Maureen miała silne poczucie odrębności, czuła, że gdzie by nie poszła, nie będzie pasować. Może była zbyt pyskata, może za mało się uśmiechała, a może po prostu brakowało jej empatii… Trudno powiedzieć. Inne dzieciaki za nią nie przepadały, tak jak i siostry. Miała wąskie grono znajomych. Tak, znajomych, nie przyjaciół. Swój czas wolała poświęcać na naukę, na pracę nad swoim planem. Była tak zafiksowana na punkcie udowodnienia własnej wartości, że prawie zapomniała dlaczego to robi. Mo pragnęła być lubiana. O ile nie wiedziała jak się zachować w centrum uwagi, chciała tego spróbować, nauczyć się, zasmakować. Najprostszą drogą wydawało jej się zaimponowanie innym swoją inteligencją. Nie przewidziała poprawnie skutków. Szybko przypięto jej łatkę zarozumiałej, a Mo nie wiedziała jak ją zmienić. W końcu poddała się. Najwyraźniej nie pisana jej była popularność i sympatia. Zaczęła się przyzwyczajać do osamotnienia, wcisnęła się jeszcze głębiej w swoją twardą skorupę.
Okres szkolny minął jej bardzo szybko. Dni były do siebie podobne, wypełnione nauką i chrobotaniem pióra piszącego po pergaminie. Większość czasu poświęcała, naturalnie, na przedmioty, które ją pasjonowały. Resztę traktowała jak przykry obowiązek. Szczególnie interesowała się historią i literaturą. Dużo czytała, szczególnie reportaży, bo łączyły one w sobie jej dwa ukochane zagadnienia. Historia ją fascynowała z jednego prostego powodu- wierzyła, że dzieje się wszędzie na około, że nawet jeśli jej wpływ na nią jest niewielki to może być cichym obserwatorem. Właśnie wtedy w głowie zaświtał jej pomysł zostania dziennikarką. Chciała dzielić się informacją, relacjonować dziejącą się na jej oczach historię. Rodzice mieli inne plany. Mo przejawiała wrodzony talent do transmutacji, a i obrona przed czarną magią nie szła jej źle. Rodzina jej matki wydała na świat wielu aurorów, więc i takiej przyszłości dla niej pragnęli. Lub chociaż ciepłej posadki w Ministerstwie. A dziennikarstwo? Wymysły młodego umysłu. Mimo to postawiła na swoim.
I tak po ukończeniu Hogwartu, Maureen Goshawk rozpoczęła staż w Proroku Codziennym. Znów musiała udowadniać wszystkim, że jest kimś więcej niż dziewczątkiem o ładnej buzi. Bo Mo wyrosła na śliczną dziewczynę o smutnej twarzy i zawziętych oczach, które odstraszały większość adoratorów. Nie przeszkadzało jej to, żaden z nich nie przykuł jej uwagi na tyle, by żałować jego odejścia. Panna Goshawk była skupiona na karierze, na wychwytywaniu błędów w tekstach, segregowaniu informacji na dwie kupki ”nigdy w życiu” i ”być może”, na parzeniu odpowiednio mocnej kawy dla redaktora naczelnego, który wciąż wierzył, że jej miejsce jest co najwyżej w Czarownicy. Maureen nie miała czasu na romanse, a to z kolei bardzo rozczarowało jej rodziców. Przedstawiali jej kolejnych chłopców, dobre materiały na męża, a każdy następny był gorszy od poprzedniego. Mo miała wrażenie, że najchętniej zamknęliby ją w domu z dziećmi, by dzieliła los swojej matki. Nie było nic złego w tym stylu życia pod warunkiem, że się go pragnęło. Maureen chciała rozwijać swoją karierę, a małżeństwo i rodzina tylko by jej to utrudniły.
No a potem się spotkali. Było śliczne popołudnie, słońce wpadało do wnętrza muzeum przez witraż, nabierając żywych kolorów. Byłoby bardzo przyjemnie gdyby nie jakiś dureń, który przyczepił się do niej w poprzedniej sali i usilnie próbował wyjść na mądrego. Tłumaczył jej najprostsze fakty na temat dzieł, a Maureen nie byłaby sobą gdyby nie wytknęła mu błędów merytorycznych. Upierał się przy swojej racji, a ona tylko wywracała oczami przygotowując w myślach wiązankę, którą ostatecznie się go pozbędzie. Wtedy podszedł do nich młody człowiek, na oko nieco starszy od Mo i zbył natręta w fantastycznie elegancki sposób. Ona podziękowała mając nadzieję, że pozbywając się jednego absztyfikanta, nie zyska kolejnego. Niestety lub może na szczęście, jej nadzieje się nie spełniły, bo Nobby Leach ruszył za nią i tak usilnie zapraszał ją na kawę, że Maureen w końcu się zgodziła. Dlaczego? Oficjalna wersja jest taka, że zabrakło jej argumentów. Prawdę mówiąc, mogła być po prostu nieuprzejma i powiedzieć ”Panie, jesteś pan zwyczajne natrętny, proszę mnie zostawić w spokoju”, przecież nie miałaby po tym nawet wyrzutów sumienia. A jednak się zgodziła. Lata później przyznała, że i Nobby jej się spodobał tamtego popołudnia w muzeum. Dostrzegła w nim iskrę, której próżno było szukać u jej wcześniejszych adoratorów. Jej serce nieco zmiękło, urodziła się w niej nadzieja, że może jednak warto spróbować.
Spróbowali. Już rok później stali na ślubnym kobiercu, a Maureen bardzo próbowała nie szczerzyć się jak idiotka. Dlatego na zdjęciach pamiątkowych uśmiecha się delikatnie i tajemniczo, jak Mona Lisa albo grobowa maska Tutenchamona. Jej oczy skrzą się radośnie, nie udało jej się nauczyć ich powściągliwości. Jej rodzina ucieszyła się, że Maureen w końcu się ustatkuje, a ona sama cieszyła się jak głupia wiedząc, że wcale nie porzuci kariery.
Niedługo potem Mo rzuciła pracę w Proroku z bardzo prozaicznego powodu- zaszła w ciążę. Myślała, że będzie wściekła lub zrozpaczona. Wiadomość wywołała w niej czyste przerażenie. Jak to? Ona matką? Przecież jest taka zimna i zdystansowana. Nobby jakoś to wytrzymuje, ale jak wytłumaczy dziecku, że je kocha nawet wtedy, gdy jej głos jest twardy? Stare nawyki umierają w męczarniach, czeka ją długa, długa praca i nauka nowego obowiązku. Jakoś tak zawsze wychodziło, że obowiązki i odpowiedzialność były dla Maureen najważniejsze. Nigdy nie myślała, że staną się jeszcze cenniejsze. Gdy podano go jej po raz pierwszy, już wiedziała, że będzie w stanie poświęcić dla niego wszystko. Płakałaby gdyby była mniej zmęczona. Nobby był tuż obok, wzruszony i bezgranicznie szczęśliwy. Mo patrząc na dwóch mężczyzn swojego życia, odkryła, że nie żałuje niczego, nawet tej posady w Proroku.
Kolejne lata były wypełnione wyzwaniami dla nich obojga, a Alexander rósł w zastraszającym tempie. Czas przelatywał jej przez palce. Gotowała, sprzątała, przewijała, uczyła, a w wolnych chwilach pisała dzienniki, by chociaż na chwilę się od tego wszystkiego oderwać. Wciąż śledziła wydarzenia polityczne, nie chciała wypaść z obiegu. Dzień, który nie zaczynał się od świeżej gazety i czarnej kawy był dniem smutnym, pełnym narastającej ciekawości. Czytanie gazet i pisanie po kątach było czasem tylko dla niej, a mało go mogła wygospodarować. Próbowała zainteresować Alexandra literaturą (oczywiście dostosowaną do wieku), więc czytała mu dużo i często, gdy tylko chciał, a ona miała czas. Potem, gdy opanował tę sztukę, czytał jej na głos, a Mo jakoś chętniej wykonywała swoje codzienne obowiązki. W końcu przyszedł czas i na niego, by pójść w ślady rodziców i udać się do Hogwartu. Dom nie miał znaczenia i tak rozpierała ją radość.
Wróciła do pisania zawodowego. Odzyskała pracę w Proroku Codziennym, na nowo przebudziła się w niej ambicja. Wkrótce została zauważona, została reporterką i wydawało się, że jej życie nie może być lepsze. Miała kochającą rodzinę, pracę, którą uwielbiała, w której w końcu ją doceniano. A potem przyszedł rok chyba 56, dziś nie jest już pewna, musiałaby się skupić i prześledzić inne wydarzenia. Próbowano zabić Norberta. To było jak zły sen i długo jeszcze czuła się jakby śniła. Podskórnie czuła, że to dopiero początek, ale zbywała to uczucie, zrzucając je na swoje lęki. Bała się. Chyba po raz pierwszy w życiu aż tak bardzo. Stała się niemal kontrolująca w swojej potrzebie, by wiedzieć gdzie jest, z kim i co robi. Starała się hamować, bo zdawała sobie sprawę, że nie poprowadzi ich to do niczego dobrego. Sprawcy nigdy nie złapano. Najgorsza była świadomość, że nie chciano go złapać, Maureen była tego pewna. Zbyt szybko umorzono śledztwo, a ona czuła się bezsilna. Potem go zabrali. Był kwiecień, pamięta to dobrze. Stanęli na progu ich domu, ponurzy i stanowczy, chwilę później nie było ani ich, ani jej męża, a ona stała ledwo przytomna na środku pustego salonu z białą kartką w głowie. Nie wiedziała, co robić. W końcu, gdy odzyskała zmysły, a szok przerodził się w gniew, sięgnęła po pióro i zaczęła pisać. Najpierw listy do rodziny, informując ich o aresztowaniu. Potem do swoich co bardziej zaufanych kontaktów. Musiała działać, nie mogła bezczynnie siedzieć, nie zadawać pytań, nie próbować go odzyskać. Wszędzie spotykała się z odmową, zamykały się kolejne drzwi, nikt nie mógł pomóc. Nie wierzyła w to, ale jakaś część jej wiedziała, że to strach paraliżuje większość z nich, zastanawiała się czy na ich miejscu nie postąpiłaby podobnie. Chciała opublikować artykuł, powiadomić jak najwięcej czarodziejów o tragediach, które dzieją się pod ich oknami. Nikt jej na to nie pozwolił. Zanim zdążyła wpakować się w poważne kłopoty, Nobby wrócił. Znów czuła się jakby śniła. On trzymał ją długo i mocno, jak kotwica, która nie pozwoliła jej całkiem odpłynąć w uczucie nierealności. Potem wszystko działo się szybko. Pukanie do drzwi, fajerwerki, dom w płomieniach i Norbert znów trzymający ją w objęciach, jakby się bał, że wyszarpią mu ją siłą. Uciekli. Ich wspólny dom przestał istnieć. Zostały jej tylko ciepłe wspomnienia tego miejsca i te bardziej aktualne, dużo mniej przyjemne.
Wciąż jest przerażona nową sytuacją. Bledsza, bardziej milcząca, pisząca szybko, jakby brakowało jej czasu. Tak, wciąż pisze. Co prawda już nielegalnie, ale wciąż dla Proroka. Pisze dużo, ale zwięźle, próbując trafić do jak największej ilości osób, podtrzymać ich na duchu, dać odrobinę nadziei. Być może powinna skupić się bardziej na swojej rodzinie, ale pisanie daje jej poczucie minimalnej kontroli, którego teraz tak bardzo potrzebuje. Nigdy nie umiała wytrzymać w bezczynności, a teraz, gdy jej trzęsące się ręce kreślą kolejne litery listów, artykułów, zawiadomień… Teraz widać to najlepiej.
Statystyki i biegłości | |||
Statystyka | Wartość | Bonus | |
OPCM: | 15 | 3 (rożdżka) | |
Zaklęcia i uroki: | 5 | 0 | |
Czarna magia: | 0 | 0 | |
Magia lecznicza: | 0 | 0 | |
Transmutacja: | 15 | 2 (rożdżka) | |
Eliksiry: | 0 | 0 | |
Sprawność: | 3 | Brak | |
Zwinność: | 3 | Brak | |
Język | Wartość | Wydane punkty | |
angielski | II | 0 | |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty | |
Historia Magii | II | 10 | |
Kłamstwo | II | 10 | |
Retoryka | II | 10 | |
Spostrzegawczość | II | 10 | |
Ukrywanie się | I | 2 | |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty | |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty | |
Neutralny | Neutralny | ||
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty | |
Literatura (tworzenie ) | III | 25 | |
Literatura (wiedza) | I | 0.5 | |
Malarstwo (wiedza) | I | 0.5 | |
Muzyka (wiedza) | I | 0.5 | |
Gotowanie | I | 0.5 | |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty | |
Latanie na miotle | I | 0.5 | |
Taniec współczesny | I | 0.5 | |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty | |
Brak | - | (+0) | |
Reszta: 00 |
Ostatnio zmieniony przez Maureen Leach dnia 08.04.20 8:53, w całości zmieniany 1 raz