Teren przed domem
AutorWiadomość
Teren przed domem
W Reculver, tuż nad zamieszkałą przez mugoli doliną, stoi na klifie samotny maleńki domek: dom rodziny Genthonów. Prowadzi do niego kręta, wąska, kamienista dróżka między skałami.
Choć nawałnica, która rozpętała się w Noc Duchów, zniszczyła go doszczętnie, Tomowi udało się go odbudować. To tu znajduje się cały jego świat: niewielka kuchnia, salon, maleńka sypialnia, którą niegdyś dzielił z bratem, dawny pokój ojca, a także strych, z którego widać latarnię morską i przypływające do Anglii statki.
Na drzwiach wisi kołatka w kształcie ryby.
Choć nawałnica, która rozpętała się w Noc Duchów, zniszczyła go doszczętnie, Tomowi udało się go odbudować. To tu znajduje się cały jego świat: niewielka kuchnia, salon, maleńka sypialnia, którą niegdyś dzielił z bratem, dawny pokój ojca, a także strych, z którego widać latarnię morską i przypływające do Anglii statki.
Na drzwiach wisi kołatka w kształcie ryby.
Dom strzegą zaklęcia: Cave Inimicum, Mała Twierdza (wszystkie drzwi) oraz Lepkie Ręce i Błyskotka (nałożone na główne wejście).
Jakieś tęsknoty się we mnie szamocą,
Za światłem, życiem, spokojem i mocą.
I próżno, próżno sen duszy mej złoty
ścigam bezgwiezdną otoczony nocą.
Za światłem, życiem, spokojem i mocą.
I próżno, próżno sen duszy mej złoty
ścigam bezgwiezdną otoczony nocą.
Ostatnio zmieniony przez Tom Genthon dnia 11.11.20 14:36, w całości zmieniany 2 razy
Tom Genthon
Zawód : Złota rączka, właściciel "Czarodziejskiego Warsztatu Genthona"
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Kto pod kim zaklęcie rzuca, ten sam w siebie celuje.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Odkąd życie zmieniło się w żart, Jayden przestał odczuwać zaskoczenie. Sam dziwił się temu, że wciąż potrafił się dziwić. Splotowi wydarzeń, które układały się w coś, co było karykaturą jego istnienia. Zachowaniu niektórych, niekończącemu się ciągowi własnych pomyłek, porażek, potyczek. Nie wiedział, czy od zawsze tak było, a on dopiero od śmierci Mii i Pandory przejrzał, czy naprawdę właśnie wtedy wszystko stanęło na głowie. Cokolwiek to było, było tak inne, że aż nie dało się do tego przyzwyczaić. Nie. Nie żałował tego, co sprowadziło go aż tutaj; co sprawiło, że patrzył właśnie na trójkę śpiących jeszcze, niewiele większych niż jego dłoń chłopców. Jego synów. Przetrwałby całe cierpienie skumulowane razem, byle tylko mieć pewność, że mieli pojawić się w jego życiu i nie zamieniłby swojej decyzji na nic innego. To, co przyszło po porodzie, było niczym siarczysty policzek, którego siła strąciła go z nóg. Każdy normalny człowiek w normalnej sytuacji zareagowałby inaczej, ale to nie była normalna sytuacja a Vane przestał być normalnym człowiekiem. Nie miał luksusu czasu, który pozwoliłby mu na spokojne dojście do siebie. Jeśli miał wybierać między żoną a dziećmi, wybór - mimo że niewyobrażalnie trudny - został dokonany. Nie mógł się rozdwoić, nie mógł ocalić obu stron, nie poświęcając drugiej. Dlatego musiał schować uczucia, które posiadał względem Pomony i skupić się na drobnych istotach, których się wyrzekła. Został przy Cassianie, Samuelu i Ardenie, bo był ich ojcem. Mieli tylko jego, a on obiecał sobie, że nigdy ich nie zostawi. Nigdy nie porzuci ich tak, jak zrobiła to ich matka. I jak odrzucili ich rodzice kobiety. A jeśli miał być dla nich w całości, poświęcać się, dbać o rozwój, musiał zapomnieć o własnych uczuciach nawet wbrew samemu sobie. Odizolować się. Popełnić brutalną, mentalną anihilację. To akurat nie było podważalne.
Nie wiedział, gdzie dokładnie się udawał. Nie mógł przenieść się poprzez teleportację, a kominki wciąż stanowiły najbardziej ryzykowną grę. Wziął więc jeden ze świstoklików dostępnych w publicznych punktach i udał się do Kent. Stamtąd do mniejszej miejscowości wskazanej w liście, aż dotarł po nitce do kłębka, zatrzymując się przed osamotnionym domostwem ukrytym na górskiej skale. Przez dłuższy moment Jayden wpatrywał się po prostu w domek, próbując porównać okolicę do tła ze zdjęcia z dzieciństwa, ale to wciąż było za mało... Nic nie pamiętał. Oczywiste było, że mając rok, nie był w stanie niczego zapamiętać, ale później nie pojawiał się w ów domu... Czemu nie wiedział o ojcowskim przyjacielu? Próbował to poukładać w całość, ale miał za mało informacji. Niewerbalne Carpiene szło przed czarodziejem, który zmierzając przez ścieżkę ku osamotnionemu budynkowi, nie odpuszczał ani przez chwilę. Musiał wiedzieć, że to nie był jedynie zwykły żart lub coś gorszego. Astronom nie był bynajmniej przewrażliwiony na punkcie nieufności - mimo że posiadał swoje powody - mając jednak w świadomości istotę powrotu do dzieci, opiekę nad nimi, nie zamierzał ryzykować. Już i tak wystarczająco dziwne wydawało mu się to nadciągające spotkanie, ale dał sobie czas na ostrożność. Dlatego też pojawił się z samego rana, nie chcąc, by wyprawa kolidowała z wieczornymi oraz nocnymi zajęciami w Hogwarcie. Zapukał końcem różdżki w drewniane drzwi, wiedząc, że powinien być czujny. Nie podobało mu się, że spotykali się w tak daleko od... Czegokolwiek tak naprawdę, ale nie miał wyjścia. Zjawił się nieoczekiwany i być może właśnie w tym leżała odpowiedź na nurtującego go pytanie - dlaczego?
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dom rodzinny, pozbawiony Franka i Teo Genthonów, wciąż czasem wydawał się Tomowi dziwny i abstrakcyjny. Zupełnie jak ze snu, którego nie chce się śnić. Choć mieszkał tu sam od blisko dwóch lat, w czasie których zdążył przywyknąć do pustych, milczących wnętrzy (a nawet polubić domek na klifie na tyle, aby znów tytułować go swoim domem), to wciąż zdarzały mu się poranki takie jak te - gdy budził się i przez chwilę, przez ten jeden krótki moment, leżąc wciąż z zamkniętymi oczami nie był pewien, czy za drzwiami nie spotka ojca lub brata.
Właściwie od czasu, gdy zabrał się za odgruzowywanie gabinetu ojca, takie poranki zdarzały mu się coraz częściej. Po blisko dwóch latach samotnego mieszkania w domku nad klifem Tom dojrzał wreszcie do tego, aby otworzyć drzwi starego gabinetu. A wraz z nim obudzić stare demony - wspomnienia uderzające go na każdym kroku, gdy tam wchodził. Wspomnienia spoglądające na niego ze starych fotografii, zaklęte w przedmiotach należących do Franka Genthona, ukryte w starym sekretarzyku, notesie, skrzypiących deskach na podłodze. Plączące się pod nogami.
Przetarł ciężkimi dłońmi twarz i podniósł się z łóżka, spoglądając na krajobraz za oknem. Był ranek. Słońce zdążyło już wyłonić się zza horyzontu, oświetlając klify w Reculver. Morskie fale uderzały o wybrzeże, poruszane rwącym wiatrem, a tracące z dnia na dzień kolor trawy tańczyły swój codzienny, dziwny taniec.
Gdy kilka chwil później pojawił się w kuchni - przebrany i doprowadzony do porządku - na stole czekała na niego Drusilla. Do nóżki miała przywiązaną kopertę i miniaturową sakiewkę.
— Dzień dobry — przywitał się uprzejmie, po czym podszedł do paleniska i wzniecił ogień pod kociołkiem, sięgając jednocześnie po słoik z kawą. Sowa zahuczała cicho i zatrzepotała skrzydłami, dając mu do zrozumienia, że czuje się zignorowana. Tom uśmiechnął się pod nosem. — No dobrze, co tam dla mnie masz? — spytał wreszcie po chwili, pociągając z kubka łyk parującej kawy i sięgając po list.
Tom,
na wstępie bardzo Ci dziękuję za ten jakże wspaniały prezent w postaci zaczarowanej rafandynki, która od kilku dni przemierza oceany naszego mieszkania, beztrosko lewitując w powietrzu i uderzając mnie w czoło za każdym razem, gdy tylko rozmawiam z kimś przy pomocy Sieci Fiuu. Moje dzieci nie posiadają się z radości.
(Założę się o dwa knuty, że to był pomysł Edrisa).
Przysyłam Ci książki, o które prosiłeś, choć Merlin mi świadkiem, że jeśli ten przeklęty statek jeszcze raz się ze mną zderzy, to w następnej przesyłce otrzymasz Upiorogacka.
PS: Gdy będziesz mi je odsyłać, nie zapomnij o dwóch knutach.
Twoja na zawsze,
Lydia Fogler
Tom uśmiechnął się i sięgnął po miniaturową sakiewkę przywiązaną do sowiej nóżki. W środku czekały na niego trzy pomniejszone zaklęciem książki: „Nowa teoria numerologii”, „Magiczne hieroglify i logogramy” oraz „Gdzie jest różdżka, jest i sposób”. Gdy tylko wyciągnął je na zewnątrz, te spuchły, jak gdyby ktoś nadmuchał je powietrzem, i powróciły do swoich rzeczywistych rozmiarów.
Uniósł brwi, gdy w domu rozległo się pukanie do drzwi. Umieszczona przy wejściu kołatka w kształcie ryby milczała, nie zwiastując nieproszonych gości. Może to Billy? A może Lydia? Albo Edris? Kai? Wyciągnął zza pazuchy różdżkę i wyszedł do niewielkiej sieni, nasłuchując. Wokół jednak panowała cisza.
— Abspectus... — wyszeptał. Ciężkie drewniane drzwi rozwiały się w powietrzu pod wpływem zaklęcia, odsłaniając przed Tomem to, co po drugiej stronie. Stał tam wysoki, znajomo wyglądający mężczyzna o ciemnych włosach i niebieskich oczach. Przybysz stał spokojnie, czekając; w dłoniach trzymał różdżkę. Tom zmarszczył brwi, starając się przypomnieć sobie, gdzie ostatnim razem widział tę twarz. Niewyraźne wspomnienie zaświdrowało w jego głowie, lecz nie potrafił go uchwycić. Warsztat na Pokątnej? Doki? Błędny Rycerz? Nie. Jednak gdzieś, skądś… Och, tak!
Cofnął się o krok i otworzył drzwi zaklęciem. Blask słońca wlał się do środka z zewnątrz, rozjaśniając pomieszczenie.
— Dzień dobry — przywitał się i uchylił drzwi szerzej. — Zapraszam.
Mężczyzna ze starej fotografii, którą Tom odnalazł niedawno w gabinecie ojca, wszedł do środka. Choć wyglądem przypomniał George’a Vane’a, Tom rozpoznał w nim starego znajomego z Ravenclawu, Jaydena Vane'a. Tak, teraz już pamiętał.
— A więc jesteś — uśmiechnął się lekko, wprowadzając Jaydena do kuchni. — Jeśli chcesz, mam kawę — zaproponował, gdy garnuszek z parującą cieczą przelewitował im nad głowami, frunąc w kierunku stołu. Na tym samym stole, obok Drusilli i czarodziejskich książek od Lydii, leżała Myślodsiewnia. — Wczoraj wieczorem znów próbowałem dobrać się do wspomnienia, ale nic z tego — wyjaśnił. Świadomość, że istnieje jakaś część życia Franka Genthona, o której Tom nie miał i prawdopodobnie już nigdy nie będzie mieć pojęcia, wydawała mu się obca i dziwna.
— Nie wiedziałem, że nasi ojcowie się znali — dodał po dłuższej chwili.
Właściwie od czasu, gdy zabrał się za odgruzowywanie gabinetu ojca, takie poranki zdarzały mu się coraz częściej. Po blisko dwóch latach samotnego mieszkania w domku nad klifem Tom dojrzał wreszcie do tego, aby otworzyć drzwi starego gabinetu. A wraz z nim obudzić stare demony - wspomnienia uderzające go na każdym kroku, gdy tam wchodził. Wspomnienia spoglądające na niego ze starych fotografii, zaklęte w przedmiotach należących do Franka Genthona, ukryte w starym sekretarzyku, notesie, skrzypiących deskach na podłodze. Plączące się pod nogami.
Przetarł ciężkimi dłońmi twarz i podniósł się z łóżka, spoglądając na krajobraz za oknem. Był ranek. Słońce zdążyło już wyłonić się zza horyzontu, oświetlając klify w Reculver. Morskie fale uderzały o wybrzeże, poruszane rwącym wiatrem, a tracące z dnia na dzień kolor trawy tańczyły swój codzienny, dziwny taniec.
Gdy kilka chwil później pojawił się w kuchni - przebrany i doprowadzony do porządku - na stole czekała na niego Drusilla. Do nóżki miała przywiązaną kopertę i miniaturową sakiewkę.
— Dzień dobry — przywitał się uprzejmie, po czym podszedł do paleniska i wzniecił ogień pod kociołkiem, sięgając jednocześnie po słoik z kawą. Sowa zahuczała cicho i zatrzepotała skrzydłami, dając mu do zrozumienia, że czuje się zignorowana. Tom uśmiechnął się pod nosem. — No dobrze, co tam dla mnie masz? — spytał wreszcie po chwili, pociągając z kubka łyk parującej kawy i sięgając po list.
Tom,
na wstępie bardzo Ci dziękuję za ten jakże wspaniały prezent w postaci zaczarowanej rafandynki, która od kilku dni przemierza oceany naszego mieszkania, beztrosko lewitując w powietrzu i uderzając mnie w czoło za każdym razem, gdy tylko rozmawiam z kimś przy pomocy Sieci Fiuu. Moje dzieci nie posiadają się z radości.
(Założę się o dwa knuty, że to był pomysł Edrisa).
Przysyłam Ci książki, o które prosiłeś, choć Merlin mi świadkiem, że jeśli ten przeklęty statek jeszcze raz się ze mną zderzy, to w następnej przesyłce otrzymasz Upiorogacka.
PS: Gdy będziesz mi je odsyłać, nie zapomnij o dwóch knutach.
Twoja na zawsze,
Lydia Fogler
Tom uśmiechnął się i sięgnął po miniaturową sakiewkę przywiązaną do sowiej nóżki. W środku czekały na niego trzy pomniejszone zaklęciem książki: „Nowa teoria numerologii”, „Magiczne hieroglify i logogramy” oraz „Gdzie jest różdżka, jest i sposób”. Gdy tylko wyciągnął je na zewnątrz, te spuchły, jak gdyby ktoś nadmuchał je powietrzem, i powróciły do swoich rzeczywistych rozmiarów.
Uniósł brwi, gdy w domu rozległo się pukanie do drzwi. Umieszczona przy wejściu kołatka w kształcie ryby milczała, nie zwiastując nieproszonych gości. Może to Billy? A może Lydia? Albo Edris? Kai? Wyciągnął zza pazuchy różdżkę i wyszedł do niewielkiej sieni, nasłuchując. Wokół jednak panowała cisza.
— Abspectus... — wyszeptał. Ciężkie drewniane drzwi rozwiały się w powietrzu pod wpływem zaklęcia, odsłaniając przed Tomem to, co po drugiej stronie. Stał tam wysoki, znajomo wyglądający mężczyzna o ciemnych włosach i niebieskich oczach. Przybysz stał spokojnie, czekając; w dłoniach trzymał różdżkę. Tom zmarszczył brwi, starając się przypomnieć sobie, gdzie ostatnim razem widział tę twarz. Niewyraźne wspomnienie zaświdrowało w jego głowie, lecz nie potrafił go uchwycić. Warsztat na Pokątnej? Doki? Błędny Rycerz? Nie. Jednak gdzieś, skądś… Och, tak!
Cofnął się o krok i otworzył drzwi zaklęciem. Blask słońca wlał się do środka z zewnątrz, rozjaśniając pomieszczenie.
— Dzień dobry — przywitał się i uchylił drzwi szerzej. — Zapraszam.
Mężczyzna ze starej fotografii, którą Tom odnalazł niedawno w gabinecie ojca, wszedł do środka. Choć wyglądem przypomniał George’a Vane’a, Tom rozpoznał w nim starego znajomego z Ravenclawu, Jaydena Vane'a. Tak, teraz już pamiętał.
— A więc jesteś — uśmiechnął się lekko, wprowadzając Jaydena do kuchni. — Jeśli chcesz, mam kawę — zaproponował, gdy garnuszek z parującą cieczą przelewitował im nad głowami, frunąc w kierunku stołu. Na tym samym stole, obok Drusilli i czarodziejskich książek od Lydii, leżała Myślodsiewnia. — Wczoraj wieczorem znów próbowałem dobrać się do wspomnienia, ale nic z tego — wyjaśnił. Świadomość, że istnieje jakaś część życia Franka Genthona, o której Tom nie miał i prawdopodobnie już nigdy nie będzie mieć pojęcia, wydawała mu się obca i dziwna.
— Nie wiedziałem, że nasi ojcowie się znali — dodał po dłuższej chwili.
Jakieś tęsknoty się we mnie szamocą,
Za światłem, życiem, spokojem i mocą.
I próżno, próżno sen duszy mej złoty
ścigam bezgwiezdną otoczony nocą.
Za światłem, życiem, spokojem i mocą.
I próżno, próżno sen duszy mej złoty
ścigam bezgwiezdną otoczony nocą.
Tom Genthon
Zawód : Złota rączka, właściciel "Czarodziejskiego Warsztatu Genthona"
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Kto pod kim zaklęcie rzuca, ten sam w siebie celuje.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kiedyś być może podszedłby inaczej do tematu. Bardziej otwarcie i chętniej. Zaciekawiony nowymi przygodami i tematami do odkrycia. Nieznanymi granicami przeszłości, w których brał udział, lecz nie był w stanie pamiętać. W tym momencie życiowym dawne znajomości jego ojca czy wspomnienia, które zamazały się w okresie dziecięctwa, nie robiły na nim wrażenia. I nie tak, że uważał ów etap swojego życia za nieważny bądź zbędny - nie, absolutnie to nie łączyło się z negatywnymi emocjami. Po prostu nie stanowiło w aktualnym momencie priorytetu, a trzymanie się teraźniejszości oraz przyszłości, w których musiał się odnaleźć, było najistotniejsze. Oglądanie się przez ramię nigdy się u niego nie sprawdzało i teraz tym bardziej wolał unikać wszelkich sytuacji prowadzących do podobnego skutku. Dlatego przełożył spotkanie z autorem listu na wrzesień, po rozpoczęciu roku szkolnego, gdy nie musiał być w Hogwarcie bez przerwy, czuwając nad pozostawionymi w zamku uczniami. Dyżurując przez okrągłe dwa miesiące bez przerwy nad garstką młodych czarodziejów, czuł zmęczenie. A nie wiązało się to jedynie z doglądaniem wspomnianych dzieci - prowadził w międzyczasie badania oraz poświęcał się trójce synów. Nie narzekał ani przez moment, ciesząc się każdą chwilą, lecz zmęczenie było naturalną koleją rzeczy przy tak pracowitym okresie. Na szczęście Roselyn zamieszkała w jego domu w Irlandii, dlatego astronom nie musiał martwić się o przyjaciółkę oraz własną posesję, która w takich warunkach stałaby półtora miesiąca w całkowitej pustce. A tak - obłożona odpowiednimi zaklęciami - służyła Wright oraz jej córce za azyl. Były bezpieczne, były tam, gdzie obiecywały. Nie uciekały. Nie kłamały. Nie zawiodły jego osoby. Wiedząc to, astronom mógł spać nieco spokojniej. Jay nie miał obsesji na punkcie kontroli, jednak nie miał już nikogo tak bliskiego, na kim zależało mu w równym stopniu. Inni odeszli bądź zdecydowali inaczej, a przyjaciółka towarzysząca mu od lat dziecięcych wciąż trwała. I zdawała się niesamowicie poczuwać do dbania o Cassiana, Sama i Ardena - niemal codziennie wysyłała list do młodego ojca z pytaniami oraz falą instrukcji. A ich matka? Ich matka wciąż uparcie milczała, wybierając Zakon nad własne dzieci.
Gdy zapukał, przez chwilę nic się nie działo, lecz Jayden mógł usłyszeć po drugiej stronie szuranie butów. Moment później ciasna szczelina we framudze powiększyła się, aż w końcu astronom stanął twarzą w twarz z mieszkańcem niewielkiego domu na pustkowiu. Był to drobny mężczyzna, którego postura zdawała się pasować do okolicy, a mimika biła jakimś nieskrywanym ciepłem, którego źródła profesor nie potrafił namierzyć. A może wciąż istnieli ludzie cieszący się z drobnostek? Dokładnie tak, jak on niegdyś? Czy w nim pozostało w ogóle cokolwiek z tamtych czasów? Astronom w lustrze dostrzegał tę samą twarz, lecz ze znakami ostrzejszego wyrazu oraz mocniejszego spojrzenia. Inni widzieli ów zmianę? Roselyn...? - Vane. Jayden - przedstawił się krótko profesor, chowając płynnie różdżkę we wnętrzu filcowego płaszcza i wyciągając rękę w stronę nieznajomego. Faktycznie gospodarz wydawał się być znajomy, jednak w dorosłym życiu nigdy się nie spotkali ani nie zostali zapoznani. Po tym otwierającym spotkanie rytuale przeszedł śladem za mężczyzną w głąb sieni. - Nie zostanę na długo - odparł, równocześnie sygnalizując, że Genthon nie musiał dbać o jego wygodę. Kawa była więc w tym miejscu zbędna. Profesor zdawał sobie sprawę, że mógł brzmieć szorstko, ale naprawdę zależało mu na tym, by uwinąć się dość prędko. Rose wkrótce miała wychodzić do pracy, a on musiał być w domu, by zająć się zarówno swoimi dziećmi, jak i jej córką. I może wyszedł już z wprawy w interakcjach z ludźmi? - Pokażesz mi to wspomnienie? - spytał, po wysłuchaniu mężczyzny. Domyślał się, że na niego podziałać też nie miało, ale chciał sprawdzić. Jeśli i jego miało odrzucić, posiadał jakieś wytłumaczenie po konsultacji z nauczycielem obrony przed czarną magią. Nie wiedział tylko jak skuteczne w tym wypadku. Nie wiedziałem, że nasi ojcowie się znali. - Interesujesz się numerologią? - Vane zignorował słowa czarodzieja i spytał wpierw o coś zupełnie innego, nie odwracając spojrzenia od ułożonych na stole książek. Dopiero po chwili przeniósł je na gospodarza. - Też nie wiedziałem- odpowiedział w końcu na właściwą kwestię. Nie usiadł jeszcze. Badał spojrzeniem wnętrze kuchni, wracając co jakiś czas do lektur naukowych. - Ciekawy dobór. - Zlewały się one tematycznie niejako z jego własnymi badaniami i przez moment można było dostrzec w Jaydenie pewne zamyślenie. Nostalgię być może, która jednak nie trwała zbyt długo. - Dobrze. Nie traćmy czasu - przerwał, odsuwając sobie krzesło i zajmując jedno z miejsc przy stole. - Pokaż, co masz, a później spróbujemy zrobić tak, jak mnie poinstruowano. - Z zachowaniem odpowiedniej ostrożności.
Gdy zapukał, przez chwilę nic się nie działo, lecz Jayden mógł usłyszeć po drugiej stronie szuranie butów. Moment później ciasna szczelina we framudze powiększyła się, aż w końcu astronom stanął twarzą w twarz z mieszkańcem niewielkiego domu na pustkowiu. Był to drobny mężczyzna, którego postura zdawała się pasować do okolicy, a mimika biła jakimś nieskrywanym ciepłem, którego źródła profesor nie potrafił namierzyć. A może wciąż istnieli ludzie cieszący się z drobnostek? Dokładnie tak, jak on niegdyś? Czy w nim pozostało w ogóle cokolwiek z tamtych czasów? Astronom w lustrze dostrzegał tę samą twarz, lecz ze znakami ostrzejszego wyrazu oraz mocniejszego spojrzenia. Inni widzieli ów zmianę? Roselyn...? - Vane. Jayden - przedstawił się krótko profesor, chowając płynnie różdżkę we wnętrzu filcowego płaszcza i wyciągając rękę w stronę nieznajomego. Faktycznie gospodarz wydawał się być znajomy, jednak w dorosłym życiu nigdy się nie spotkali ani nie zostali zapoznani. Po tym otwierającym spotkanie rytuale przeszedł śladem za mężczyzną w głąb sieni. - Nie zostanę na długo - odparł, równocześnie sygnalizując, że Genthon nie musiał dbać o jego wygodę. Kawa była więc w tym miejscu zbędna. Profesor zdawał sobie sprawę, że mógł brzmieć szorstko, ale naprawdę zależało mu na tym, by uwinąć się dość prędko. Rose wkrótce miała wychodzić do pracy, a on musiał być w domu, by zająć się zarówno swoimi dziećmi, jak i jej córką. I może wyszedł już z wprawy w interakcjach z ludźmi? - Pokażesz mi to wspomnienie? - spytał, po wysłuchaniu mężczyzny. Domyślał się, że na niego podziałać też nie miało, ale chciał sprawdzić. Jeśli i jego miało odrzucić, posiadał jakieś wytłumaczenie po konsultacji z nauczycielem obrony przed czarną magią. Nie wiedział tylko jak skuteczne w tym wypadku. Nie wiedziałem, że nasi ojcowie się znali. - Interesujesz się numerologią? - Vane zignorował słowa czarodzieja i spytał wpierw o coś zupełnie innego, nie odwracając spojrzenia od ułożonych na stole książek. Dopiero po chwili przeniósł je na gospodarza. - Też nie wiedziałem- odpowiedział w końcu na właściwą kwestię. Nie usiadł jeszcze. Badał spojrzeniem wnętrze kuchni, wracając co jakiś czas do lektur naukowych. - Ciekawy dobór. - Zlewały się one tematycznie niejako z jego własnymi badaniami i przez moment można było dostrzec w Jaydenie pewne zamyślenie. Nostalgię być może, która jednak nie trwała zbyt długo. - Dobrze. Nie traćmy czasu - przerwał, odsuwając sobie krzesło i zajmując jedno z miejsc przy stole. - Pokaż, co masz, a później spróbujemy zrobić tak, jak mnie poinstruowano. - Z zachowaniem odpowiedniej ostrożności.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
— Wiem, poznałem cię. Tom Genthon — Tom uśmiechnął się delikatnie, gdy Jayden się przedstawił, i uścisnął czarodziejowi dłoń. — Chodziliśmy razem do Ravenclawu — dodał po chwili, już trochę niepewniej, nie do końca wiedząc, czy to co mówi jest dla Vane'a oczywiste czy nie.
Gdy znaleźli się w kuchni, sięgnął po kubek z kawą i spojrzał na przybysza, przyglądając mu się uważnie. Jayden był od niego kilka lat młodszy i przewyższał go o dwie głowy. I choć sprawiał wrażenie człowieka, którego da się lubić, miał w sobie jednocześnie coś szorstkiego i zachowawczego - jak zmęczony bardzo długą podróżą człowiek, który przeszedł wiele i doskonale wie, że czeka go jeszcze kilka kroków.
Tak naprawdę Tom nie pamiętał, jaki Jayden był w czasach Hogwartu, oprócz tego, że po prostu był. Przed oczami majaczyły mu wspomnienia sprzed blisko dwudziestu lat: Jayden podczas śniadania w Wielkiej Sali, Jayden świętujący w Pokoju Wspólnym wygraną Ravenclawu ze Ślizgonami, wbiegający w przejście na Peron 9 i 3/4, idący ulicą w Hogsmeade... A może Tom tylko to sobie wymyślił? Może nigdy nie mijał go w Hogsmeade? Może nigdy nie świętowali w tym samym czasie w Pokoju Wspólnym Krukonów? Pamięć bywa zwodnicza, wiedział o tym. Dopasowuje wspomnienia do teorii i zmienia przeszłość tak, aby te pasowały do ogólnego obrazu. Czasem dopowiada sobie pewne informacje, abyśmy nie zwariowali. Lub nie czuli się jak ostatnie dupki, że kogoś nie pamiętamy.
Ostatecznie jednak... Czy to miało jakiekolwiek znaczenie, jaki w dzieciństwie był Jayden Vane? Teo Genthon był wesołym, uśmiechniętym dzieciakiem z sokiem dyniowym pod nosem i kolanami wiecznie pozdzieranymi od gry w piłkę. Jako dorosły skończył w Policji Antymugolskiej, ścigając tych, z którymi bawił się każde wakacje w dolinie Reculver.
Nie, to raczej nie miało żadnego znaczenia.
Interesujesz się numerologią?
— Przydaje się przy naprawianiu czarodziejskich przedmiotów - Tom wzruszył ramionami. Nie chciał być niemiły. Po prostu nie chciał budować mylnego wrażenia, że jest kimś więcej niż w rzeczywistości był. Niewątpliwie tytuły książek przysłanych przez Lydię mogły sprawiać dobre wrażenie, tak naprawdę były pożyczone tylko po to, aby uporać się z kilkoma trudniejszymi zleceniami w Czarodziejskim Warsztacie Genthona.
Cóż, opiekun Ravenclawu, który namawiał Toma do podjęcia kariery nauczyciela zaklęć dziś prawdopodobnie byłby rozczarowany, widząc jego obecne życie. Być może Bartholomé, kapitan „Rubinowego Trolla”, wyrzuciłby go za burtę, gdyby wiedział, że po powrocie do Anglii Tom zajmie się naprawianiem radia i szaf.
Nie rozpamiętywał jednak o straconych szansach i nie użalał się nad sobą. Wiedział, że to nie ma sensu. Kilka lat temu jego ojciec i brat podjęli swoje decyzje i Tom musiał z tym żyć. On sam mógł przecież wybrać inaczej. Mógł zostać we Francji, pływać statkiem, a może podjąć ścieżkę kariery w Hogwarcie, ale z jakiegoś powodu nie zrobił tego. Czuł, że jest coś winien swemu ojcu. A może, kto wie, praca w Czarodziejskim Warsztacie Genthona rzeczywiście była mu pisana. Choć nie przynosiła wielu pieniędzy, dawała zajęcie i wytchnienie. Tak było mu łatwiej stać na nogach - zająć czymś myśli, znaleźć jakiś sens i mobilizację. W rzeczywistości bowiem oprócz warsztatu i domku na klifie Tom nie miał nic i nikogo. Długie godziny, w czasie których ślęczał nad stołem, próbując naprawić kolejny fałszoskop lub czarodziejski kufer, pozwalały mu oderwać się od rzeczywistości i nie analizować. I choć ulica Pokątna i Londyn nie zachęcały do tego, aby być odwiedzanym, nie zamierzał z tego rezygnować.
— Częstuj się — podał Jaydenowi fiolkę ze wspomnieniem. — Nie chcę cię rozczarować, ale równie dobrze możemy tam znaleźć wspomnienie, w którym mój ojciec opowiada samemu sobie o instrukcji naprawiania czarodziejskiego radia. — Uśmiechnął się przepraszająco. — Z jakiegoś powodu jednak ktoś je zabezpieczył, prawdopodobnie właśnie mój ojciec, więc może to też być coś większego — dodał. — Wiesz, jak się za to zabrać?
Fiolka, którą odnalazł w sekretarzyku ojca była jedyną, jaka tam leżała. Oprócz niej w szufladzie znajdowały się jednie czarodziejskie fotografie, stare części, zeszyt z notatkami, zegarek. Nic szczególnego.
— W liście wspomniałeś, że kontakt z twoim ojcem jest utrudniony — powiedział niepewnie i spojrzał na Jaydena.
Gdy znaleźli się w kuchni, sięgnął po kubek z kawą i spojrzał na przybysza, przyglądając mu się uważnie. Jayden był od niego kilka lat młodszy i przewyższał go o dwie głowy. I choć sprawiał wrażenie człowieka, którego da się lubić, miał w sobie jednocześnie coś szorstkiego i zachowawczego - jak zmęczony bardzo długą podróżą człowiek, który przeszedł wiele i doskonale wie, że czeka go jeszcze kilka kroków.
Tak naprawdę Tom nie pamiętał, jaki Jayden był w czasach Hogwartu, oprócz tego, że po prostu był. Przed oczami majaczyły mu wspomnienia sprzed blisko dwudziestu lat: Jayden podczas śniadania w Wielkiej Sali, Jayden świętujący w Pokoju Wspólnym wygraną Ravenclawu ze Ślizgonami, wbiegający w przejście na Peron 9 i 3/4, idący ulicą w Hogsmeade... A może Tom tylko to sobie wymyślił? Może nigdy nie mijał go w Hogsmeade? Może nigdy nie świętowali w tym samym czasie w Pokoju Wspólnym Krukonów? Pamięć bywa zwodnicza, wiedział o tym. Dopasowuje wspomnienia do teorii i zmienia przeszłość tak, aby te pasowały do ogólnego obrazu. Czasem dopowiada sobie pewne informacje, abyśmy nie zwariowali. Lub nie czuli się jak ostatnie dupki, że kogoś nie pamiętamy.
Ostatecznie jednak... Czy to miało jakiekolwiek znaczenie, jaki w dzieciństwie był Jayden Vane? Teo Genthon był wesołym, uśmiechniętym dzieciakiem z sokiem dyniowym pod nosem i kolanami wiecznie pozdzieranymi od gry w piłkę. Jako dorosły skończył w Policji Antymugolskiej, ścigając tych, z którymi bawił się każde wakacje w dolinie Reculver.
Nie, to raczej nie miało żadnego znaczenia.
Interesujesz się numerologią?
— Przydaje się przy naprawianiu czarodziejskich przedmiotów - Tom wzruszył ramionami. Nie chciał być niemiły. Po prostu nie chciał budować mylnego wrażenia, że jest kimś więcej niż w rzeczywistości był. Niewątpliwie tytuły książek przysłanych przez Lydię mogły sprawiać dobre wrażenie, tak naprawdę były pożyczone tylko po to, aby uporać się z kilkoma trudniejszymi zleceniami w Czarodziejskim Warsztacie Genthona.
Cóż, opiekun Ravenclawu, który namawiał Toma do podjęcia kariery nauczyciela zaklęć dziś prawdopodobnie byłby rozczarowany, widząc jego obecne życie. Być może Bartholomé, kapitan „Rubinowego Trolla”, wyrzuciłby go za burtę, gdyby wiedział, że po powrocie do Anglii Tom zajmie się naprawianiem radia i szaf.
Nie rozpamiętywał jednak o straconych szansach i nie użalał się nad sobą. Wiedział, że to nie ma sensu. Kilka lat temu jego ojciec i brat podjęli swoje decyzje i Tom musiał z tym żyć. On sam mógł przecież wybrać inaczej. Mógł zostać we Francji, pływać statkiem, a może podjąć ścieżkę kariery w Hogwarcie, ale z jakiegoś powodu nie zrobił tego. Czuł, że jest coś winien swemu ojcu. A może, kto wie, praca w Czarodziejskim Warsztacie Genthona rzeczywiście była mu pisana. Choć nie przynosiła wielu pieniędzy, dawała zajęcie i wytchnienie. Tak było mu łatwiej stać na nogach - zająć czymś myśli, znaleźć jakiś sens i mobilizację. W rzeczywistości bowiem oprócz warsztatu i domku na klifie Tom nie miał nic i nikogo. Długie godziny, w czasie których ślęczał nad stołem, próbując naprawić kolejny fałszoskop lub czarodziejski kufer, pozwalały mu oderwać się od rzeczywistości i nie analizować. I choć ulica Pokątna i Londyn nie zachęcały do tego, aby być odwiedzanym, nie zamierzał z tego rezygnować.
— Częstuj się — podał Jaydenowi fiolkę ze wspomnieniem. — Nie chcę cię rozczarować, ale równie dobrze możemy tam znaleźć wspomnienie, w którym mój ojciec opowiada samemu sobie o instrukcji naprawiania czarodziejskiego radia. — Uśmiechnął się przepraszająco. — Z jakiegoś powodu jednak ktoś je zabezpieczył, prawdopodobnie właśnie mój ojciec, więc może to też być coś większego — dodał. — Wiesz, jak się za to zabrać?
Fiolka, którą odnalazł w sekretarzyku ojca była jedyną, jaka tam leżała. Oprócz niej w szufladzie znajdowały się jednie czarodziejskie fotografie, stare części, zeszyt z notatkami, zegarek. Nic szczególnego.
— W liście wspomniałeś, że kontakt z twoim ojcem jest utrudniony — powiedział niepewnie i spojrzał na Jaydena.
Jakieś tęsknoty się we mnie szamocą,
Za światłem, życiem, spokojem i mocą.
I próżno, próżno sen duszy mej złoty
ścigam bezgwiezdną otoczony nocą.
Za światłem, życiem, spokojem i mocą.
I próżno, próżno sen duszy mej złoty
ścigam bezgwiezdną otoczony nocą.
Tom Genthon
Zawód : Złota rączka, właściciel "Czarodziejskiego Warsztatu Genthona"
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Kto pod kim zaklęcie rzuca, ten sam w siebie celuje.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Rozpoznałem cię. Odpowiedział jedynie nikłym uśmiechem, który szybko zniknął z twarzy młodszego z mężczyzn, zupełnie jakby czuł się z tym grymasem wręcz nieswojo. A przecież kiedyś był to jego znak rozpoznawczy. I ten błysk w oczach w wyrazie dziecięcej ciekawości oraz chęci poznania. Ekscytacji, radości każdą drobnostką. Właśnie taki był Jayden w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie - roześmiany Krukon z pogodnym usposobieniem tryskającym energią i z nosem w książkach. Taki był jako dziecko i również dorosły, gdy nie dostrzegał spraw przewyższających jego naiwną naturę. Gdy nie przejrzał dostatecznie i nie zrzucił klapek z oczu. Sięgając dalej poza horyzont, patrząc szerzej, można było zachłysnąć się prawdą, lecz równocześnie wiązało się to z odpowiedzialnością. Im więcej się wiedziało, tym większa brzemię spoczywało na barkach danej osoby. Odpowiadał za ludzi, którzy nawet nie wiedzieli o jego istnieniu i zawodził. Jak wtedy gdy w nocy szedł do Roselyn, trafił na rozruchy na Pokątnej i nie był w stanie powstrzymać trójki agresorów. Jego słabość okazała się równoznaczna ze śmiercią właścicielki sklepu i nic nie mogło zmazać krwi, którą posiadał na swych dłoniach Vane. Dlatego nie poddawał się, chciał stawać się silniejszym, lepszym czarodziejem nie dla własnych ambicji, lecz z powodu buchającej w nim świadomości. Ochronisz swoją rodzinę. Jesteś mężczyzną. Czyżby? Czy było to takie proste i niefrasobliwe? Dla Jaydena słowa jednego ze spotkanych na swej drodze życia czarodziejów były godzące. Był mężczyzną, lecz co z tego? Czuł się mniej pewny, a równocześnie jeszcze mocniej poharatany. Czy i to widział w nim Tom? Bo profesor nie widział już nic z dawnego siebie, a raczej obarczonego, silnie zmęczonego, lecz prącego wciąż naprzód człowieka. Gospodarz niewiele się pomylił w ocenie swojego gościa, ale czy byłby w stanie go polubić? Kiedyś być może, aktualnie astronom nie był tego taki pewien. Wszak dzieliło ich tak wiele i mimo że Genthon przeżył również wiele cierpienia, zdawał się iść z uniesioną głową, z uśmiechem na twarzy. Czy właśnie w nieznajomym sobie mężczyźnie Jay dostrzegł odrobinę samego siebie sprzed próby czasu? Nie chciał o tym myśleć, zdając sobie sprawę, że powrót do przeszłości nie miał w niczym mu dopomóc.
Profesor zsunął z ramion płaszcz, ukazujący pod spodem wygodną marynarkę, dopasowaną i wciąż elegancką koszulę, a dopinał to wszystko krawat. Niektórzy mogli czuć się dziwnie przytłoczeni dbałością o element prezencji profesora, lecz wystarczyło zapoznać go bliżej, by zrozumieć, że Vane wyrósł w takiej garderobie i nigdy z tego powodu się nie wywyższał. Jego ojciec go tego nauczył - jako szanowany i poważany uzdrowiciel wiedział, co było istotne. Był wspaniałym rodzicem... Czy i jego syn miał nim być? Biorąc wspomnienie od Toma, Jay myślami był gdzieś daleko. Poza domkiem, poza klifem, poza tym, czym się właśnie zajmował. Zdał sobie sprawę, że tęsknił za rodzicami... Zawsze byli razem, nawet w dorosłości utrzymywali żywe kontakty i jako jedyni nie pognębili działań młodego małżeństwa. A teraz... Nagle nie byli w stanie się porozumieć z uwagi na odcięcie Londynu i zagrożenie płynące z listów gończych ukazujących Pomonę jako zdrajcę narodu.
W liście wspomniałeś, że kontakt z twoim ojcem jest utrudniony.
- Tak - odparł jedynie, głucho, nie zamierzając zagłębiać się w szczegóły. Nie zamierzał opowiadać całej historii rodziny osobie, którą dopiero co spotkał i co do której wciąż wykazywał spory dystans. Zresztą nawet jeśli Tom nie był złym człowiekiem, był bardzo naiwny. A co jeśli sam Jayden byłby kimś, kogo nie warto wpuszczać do swojego domu? - Wróciłeś niedawno? - spytał, bo jeśli odpowiedź byłaby twierdząca, mogłaby tłumaczyć brak ostrożności. W międzyczasie nie przestawał pracować nad myślodsiewnią. Zgodnie ze słowami mężczyzny i samego Vane'a odrzucało, gdy próbował odczytać wspomnienie. Oznaczało to, że musiał przełamać czar, a później... No, właśnie. Później miało przyjść później. Wyciągnął więc różdżkę i nakierował jej koniec w odpowiednią stronę. - Divirgento - wypowiedział pewnie, czując, jak pewna magia skumulowana na wspomnieniu się ukruszyła pod naporem celnego i udanego zaklęcia. Wcześniej nigdy nie zwracał na takie elementy większej uwagi, ale odkąd na powrót zaczął poważniej podchodzić do numerologii i intensywnie się jej uczyć, zaczął rozpoznawać elementy składające się na poszczególne zaklęcia. Do tego jego własne badania związane z pierwiastkami magii pomogły mu to zrozumieć. Szklana rzeczywistość pękła, aż w końcu rozsypała się w widocznym tylko dla Jaydena obrazie. Zaklęcie ustąpiło - co oznaczało, że tylko ktoś doświadczony mógł podjąć się próby złamania, a ten, kto je nakładał, był zmyślnym czarodziejem. - Czary zabezpieczające nie będą już stanowić problemu - powiedział, chowając różdżkę z powrotem na swoje miejsce. Przez dłuższą chwilę jeszcze milczał, wpatrując się jedynie w fiolkę, jakby próbował zdać sobie z czegoś sprawę. Lub zrozumieć... - Czar mógł zdjąć każdy bardziej zaznajomiony z magią defensywną. Czemu napisałeś do mnie, skoro to wspomnienie twojego ojca? - Dopiero wraz z końcowymi słowami astronom podniósł uważne spojrzenie na mężczyznę, w którym tliło się niezrozumienie, lecz również i determinacja. Po co to wszystko? Miało jakiś cel czy była to jedynie nieświadomość samego Toma?
|Divirgento
Profesor zsunął z ramion płaszcz, ukazujący pod spodem wygodną marynarkę, dopasowaną i wciąż elegancką koszulę, a dopinał to wszystko krawat. Niektórzy mogli czuć się dziwnie przytłoczeni dbałością o element prezencji profesora, lecz wystarczyło zapoznać go bliżej, by zrozumieć, że Vane wyrósł w takiej garderobie i nigdy z tego powodu się nie wywyższał. Jego ojciec go tego nauczył - jako szanowany i poważany uzdrowiciel wiedział, co było istotne. Był wspaniałym rodzicem... Czy i jego syn miał nim być? Biorąc wspomnienie od Toma, Jay myślami był gdzieś daleko. Poza domkiem, poza klifem, poza tym, czym się właśnie zajmował. Zdał sobie sprawę, że tęsknił za rodzicami... Zawsze byli razem, nawet w dorosłości utrzymywali żywe kontakty i jako jedyni nie pognębili działań młodego małżeństwa. A teraz... Nagle nie byli w stanie się porozumieć z uwagi na odcięcie Londynu i zagrożenie płynące z listów gończych ukazujących Pomonę jako zdrajcę narodu.
W liście wspomniałeś, że kontakt z twoim ojcem jest utrudniony.
- Tak - odparł jedynie, głucho, nie zamierzając zagłębiać się w szczegóły. Nie zamierzał opowiadać całej historii rodziny osobie, którą dopiero co spotkał i co do której wciąż wykazywał spory dystans. Zresztą nawet jeśli Tom nie był złym człowiekiem, był bardzo naiwny. A co jeśli sam Jayden byłby kimś, kogo nie warto wpuszczać do swojego domu? - Wróciłeś niedawno? - spytał, bo jeśli odpowiedź byłaby twierdząca, mogłaby tłumaczyć brak ostrożności. W międzyczasie nie przestawał pracować nad myślodsiewnią. Zgodnie ze słowami mężczyzny i samego Vane'a odrzucało, gdy próbował odczytać wspomnienie. Oznaczało to, że musiał przełamać czar, a później... No, właśnie. Później miało przyjść później. Wyciągnął więc różdżkę i nakierował jej koniec w odpowiednią stronę. - Divirgento - wypowiedział pewnie, czując, jak pewna magia skumulowana na wspomnieniu się ukruszyła pod naporem celnego i udanego zaklęcia. Wcześniej nigdy nie zwracał na takie elementy większej uwagi, ale odkąd na powrót zaczął poważniej podchodzić do numerologii i intensywnie się jej uczyć, zaczął rozpoznawać elementy składające się na poszczególne zaklęcia. Do tego jego własne badania związane z pierwiastkami magii pomogły mu to zrozumieć. Szklana rzeczywistość pękła, aż w końcu rozsypała się w widocznym tylko dla Jaydena obrazie. Zaklęcie ustąpiło - co oznaczało, że tylko ktoś doświadczony mógł podjąć się próby złamania, a ten, kto je nakładał, był zmyślnym czarodziejem. - Czary zabezpieczające nie będą już stanowić problemu - powiedział, chowając różdżkę z powrotem na swoje miejsce. Przez dłuższą chwilę jeszcze milczał, wpatrując się jedynie w fiolkę, jakby próbował zdać sobie z czegoś sprawę. Lub zrozumieć... - Czar mógł zdjąć każdy bardziej zaznajomiony z magią defensywną. Czemu napisałeś do mnie, skoro to wspomnienie twojego ojca? - Dopiero wraz z końcowymi słowami astronom podniósł uważne spojrzenie na mężczyznę, w którym tliło się niezrozumienie, lecz również i determinacja. Po co to wszystko? Miało jakiś cel czy była to jedynie nieświadomość samego Toma?
|Divirgento
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wróciłeś niedawno? Tom kiwnął głową w odpowiedzi, nie wiedząc, czy ma potraktować to jako próbę zmianę tematu czy rzeczywiste pytanie. Z pewnością jednak nie zabrzmiało to jak zaproszenie do pogawędki. Ściskając w dłoni kubek z kawą oparł się o kuchenną szafkę i, nie spuszczając wzroku z Jaydena, obserwował jego poczynania z myśloodsiewnią i z zaczarowanym wspomnieniem.
Słońce wędrowało leniwie po niebie, pnąc się po sklepieniu i rozlewając się po małym, mugolskim Reculver. Jasna struga światła prześlizgnęła się po parapecie kuchennego okna i zatrzymała na stole, oświetlając jego fragment białym, niemal oślepiającym blaskiem. Przez długą chwilę w kuchni panowała zupełna cisza. Za drzwiami domku na klifie toczyła się wojna, a w wielu miejscach w Anglii słychać było zapewne w tym momencie odgłosy walki, przepełnione bólem i rozpaczą krzyki. Tutaj jednak wszystko wydawało się jak nie z tego świata; ciche, spokojne, jakby zatrzymał się czas. O tym, że czas się nie zatrzymał - co gorsza pędził bez ustanku, wciąż pożerając swe ofiary - przypominały jednak nieustannie stare czarodziejskie fotografie, dawne przedmioty należące do Franka i Teo Genthonów, czarodziejskie radio i to, co Tom widział na co dzień, wychodząc na zewnątrz.
Nie był głupi. Wiedział, że nieustannie groziło mu niebezpieczeństwo. Nie obawiał się jednak Jaydena. Nie wynikało to bynajmniej z poczucia wyższości lub przekonania o swoich możliwościach. Domek na klifie był obłożony przez Edrisa zaklęciami ochronnymi, które wyłapywały niecne zamiary gości. Z jakiegoś powodu dom wpuścił Jaydena do środka, a czarodziejska kołatka w kształcie ryby nie podniosła alarmu. Poza tym... Tom codziennie był w Londynie i jego okolicach i bez ustanku spotykał się z różnymi klientami, dla których realizował mniejsze lub większe zlecenia. Nigdy nikogo nie pytał o kwity z Komisji Rejestracji Różdżek, po części dlatego, że w ten sposób straciłby klientów, a po części też dlatego, że nie chciał o to pytać. Oczywiście wiedział, że pracując w Czarodziejskim Warsztacie Genthona i w dokach codziennie ryzykował swoje życie. Właściwie, jakby się nad tym zastanowić, to od czasu powrotu do Anglii miał więcej okazji na to, aby oberwać jakimś czarnomagicznym zaklęciem, niż gdy pływał na morzu.
Ostatecznie jednak... Czy miał cokolwiek do stracenia? Nie miał nic i nikogo. Nikim nie musiał się opiekować, a nikt nie musiał przejmować się nim. Został sam. To, paradoksalnie, może nie tyle dodawało odwagi, co zwyczajnie odejmowało obaw.
Tom nie pytał klientów, kim są, więc nie zapytał też o to Jaydena. Elegancki strój Vane'a przywodził na myśl kogoś wyżej postawionego, może pracownika Ministerstwa Magii lub prywatnego uzdrowiciela? Przez moment zapragnął przerwać panującą w pomieszczeniu ciszę, lecz wycofał się z tego. Nie chciał przeszkadzać gościowi w jego pracy. Poza tym sposób bycia Jaydena i jego zdawkowe odpowiedzi sugerowały, że raczej nie byłby to najlepszy pomysł. Cóż, w rzeczywistości Jayden Vane, który znajdował się teraz w kuchni, różnił się nieco od tamtego Jaydena Vane'a, który odpisał Tomowi na list - na pewno był mniej wylewny niż na pergaminie.
Nie musiał jednak dłużej się nad tym zastanawiać, bo, ku jemu zaskoczeniu, Jayden przełamał zaklęcie. Odstawił więc kubek na bok i podszedł bliżej.
Czar mógł zdjąć każdy bardziej zaznajomiony z magią defensywną. Czemu napisałeś do mnie, skoro to wspomnienie twojego ojca?
— Rzucałem to zaklęcie — powiedział powoli i poczuł się dziwnie. Jayden, próbując dostać się do myślodsiewni, wykonał w większości takie same kroki, jakie wykonał Tom, gdy samodzielnie próbował sobie z tym poradzić. A jednak z jakiegoś powodu jego czary nie zadziałały. Dlaczego? — Nigdzie nie powiedziałem, że to na pewno wspomnienie mojego ojca — dodał po chwili uprzejmym tonem głosu. — Znalazłem je w pudełku, razem z tą fotografią, którą ci wysłałem. Były spakowane razem. Fotografia była podpisana naszymi imionami. — Przez chwilę milczał, wpatrując się w fiolkę z zaczarowanym wspomnieniem. — W każdym razie chyba dobrze zrobiłem, że do ciebie napisałem, skoro udało ci się złamać zaklęcie.
Zmarszczył brwi, zastanawiając się. Aby rzucić Divirgento wystarczyła znajomość magii defensywnej. Tom korzystał już kiedyś z tego czaru. Dlaczego tamtym razem nie zadziałało? Dlaczego złamał je dopiero Jayden? Oczywiście stojący obok niego czarodziej mógł być mistrzem magii i czarodziejstwa, Tom absolutnie nie podważał jego umiejętności. Z jakiegoś powodu czuł jednak, że to nie o to tu chodzi.
— W liście wspomniałeś, że skontaktujesz się z kimś, kto mógłby nam podpowiedzieć, jak przełamać tę blokadę — przypomniał sobie nagle i przez chwilę poczuł się jak referent. — Udało ci się dostać jakieś dodatkowe informacje?
Teraz, gdy blokada została zdjęta, wystarczyło po prostu przelać wspomnienie do myślodsiewni i zanurzyć się w nim. Myśl o tym, że za chwilę obejrzy nieznane, tajemnicze coś, które przez bardzo wiele lat przeleżało w sekretarzyku jego ojca, wydała mu się wspaniała i zarazem niepokojąca. Zupełnie jak powrót do domu po bardzo długiej, samotnej podróży, w czasie której zdążyło się już do tego domu odzwyczaić. Chwycił fiolkę w dłoń i spojrzał na Jaydena. Słowo się rzekło.
— No to chlup?
Słońce wędrowało leniwie po niebie, pnąc się po sklepieniu i rozlewając się po małym, mugolskim Reculver. Jasna struga światła prześlizgnęła się po parapecie kuchennego okna i zatrzymała na stole, oświetlając jego fragment białym, niemal oślepiającym blaskiem. Przez długą chwilę w kuchni panowała zupełna cisza. Za drzwiami domku na klifie toczyła się wojna, a w wielu miejscach w Anglii słychać było zapewne w tym momencie odgłosy walki, przepełnione bólem i rozpaczą krzyki. Tutaj jednak wszystko wydawało się jak nie z tego świata; ciche, spokojne, jakby zatrzymał się czas. O tym, że czas się nie zatrzymał - co gorsza pędził bez ustanku, wciąż pożerając swe ofiary - przypominały jednak nieustannie stare czarodziejskie fotografie, dawne przedmioty należące do Franka i Teo Genthonów, czarodziejskie radio i to, co Tom widział na co dzień, wychodząc na zewnątrz.
Nie był głupi. Wiedział, że nieustannie groziło mu niebezpieczeństwo. Nie obawiał się jednak Jaydena. Nie wynikało to bynajmniej z poczucia wyższości lub przekonania o swoich możliwościach. Domek na klifie był obłożony przez Edrisa zaklęciami ochronnymi, które wyłapywały niecne zamiary gości. Z jakiegoś powodu dom wpuścił Jaydena do środka, a czarodziejska kołatka w kształcie ryby nie podniosła alarmu. Poza tym... Tom codziennie był w Londynie i jego okolicach i bez ustanku spotykał się z różnymi klientami, dla których realizował mniejsze lub większe zlecenia. Nigdy nikogo nie pytał o kwity z Komisji Rejestracji Różdżek, po części dlatego, że w ten sposób straciłby klientów, a po części też dlatego, że nie chciał o to pytać. Oczywiście wiedział, że pracując w Czarodziejskim Warsztacie Genthona i w dokach codziennie ryzykował swoje życie. Właściwie, jakby się nad tym zastanowić, to od czasu powrotu do Anglii miał więcej okazji na to, aby oberwać jakimś czarnomagicznym zaklęciem, niż gdy pływał na morzu.
Ostatecznie jednak... Czy miał cokolwiek do stracenia? Nie miał nic i nikogo. Nikim nie musiał się opiekować, a nikt nie musiał przejmować się nim. Został sam. To, paradoksalnie, może nie tyle dodawało odwagi, co zwyczajnie odejmowało obaw.
Tom nie pytał klientów, kim są, więc nie zapytał też o to Jaydena. Elegancki strój Vane'a przywodził na myśl kogoś wyżej postawionego, może pracownika Ministerstwa Magii lub prywatnego uzdrowiciela? Przez moment zapragnął przerwać panującą w pomieszczeniu ciszę, lecz wycofał się z tego. Nie chciał przeszkadzać gościowi w jego pracy. Poza tym sposób bycia Jaydena i jego zdawkowe odpowiedzi sugerowały, że raczej nie byłby to najlepszy pomysł. Cóż, w rzeczywistości Jayden Vane, który znajdował się teraz w kuchni, różnił się nieco od tamtego Jaydena Vane'a, który odpisał Tomowi na list - na pewno był mniej wylewny niż na pergaminie.
Nie musiał jednak dłużej się nad tym zastanawiać, bo, ku jemu zaskoczeniu, Jayden przełamał zaklęcie. Odstawił więc kubek na bok i podszedł bliżej.
Czar mógł zdjąć każdy bardziej zaznajomiony z magią defensywną. Czemu napisałeś do mnie, skoro to wspomnienie twojego ojca?
— Rzucałem to zaklęcie — powiedział powoli i poczuł się dziwnie. Jayden, próbując dostać się do myślodsiewni, wykonał w większości takie same kroki, jakie wykonał Tom, gdy samodzielnie próbował sobie z tym poradzić. A jednak z jakiegoś powodu jego czary nie zadziałały. Dlaczego? — Nigdzie nie powiedziałem, że to na pewno wspomnienie mojego ojca — dodał po chwili uprzejmym tonem głosu. — Znalazłem je w pudełku, razem z tą fotografią, którą ci wysłałem. Były spakowane razem. Fotografia była podpisana naszymi imionami. — Przez chwilę milczał, wpatrując się w fiolkę z zaczarowanym wspomnieniem. — W każdym razie chyba dobrze zrobiłem, że do ciebie napisałem, skoro udało ci się złamać zaklęcie.
Zmarszczył brwi, zastanawiając się. Aby rzucić Divirgento wystarczyła znajomość magii defensywnej. Tom korzystał już kiedyś z tego czaru. Dlaczego tamtym razem nie zadziałało? Dlaczego złamał je dopiero Jayden? Oczywiście stojący obok niego czarodziej mógł być mistrzem magii i czarodziejstwa, Tom absolutnie nie podważał jego umiejętności. Z jakiegoś powodu czuł jednak, że to nie o to tu chodzi.
— W liście wspomniałeś, że skontaktujesz się z kimś, kto mógłby nam podpowiedzieć, jak przełamać tę blokadę — przypomniał sobie nagle i przez chwilę poczuł się jak referent. — Udało ci się dostać jakieś dodatkowe informacje?
Teraz, gdy blokada została zdjęta, wystarczyło po prostu przelać wspomnienie do myślodsiewni i zanurzyć się w nim. Myśl o tym, że za chwilę obejrzy nieznane, tajemnicze coś, które przez bardzo wiele lat przeleżało w sekretarzyku jego ojca, wydała mu się wspaniała i zarazem niepokojąca. Zupełnie jak powrót do domu po bardzo długiej, samotnej podróży, w czasie której zdążyło się już do tego domu odzwyczaić. Chwycił fiolkę w dłoń i spojrzał na Jaydena. Słowo się rzekło.
— No to chlup?
Jakieś tęsknoty się we mnie szamocą,
Za światłem, życiem, spokojem i mocą.
I próżno, próżno sen duszy mej złoty
ścigam bezgwiezdną otoczony nocą.
Za światłem, życiem, spokojem i mocą.
I próżno, próżno sen duszy mej złoty
ścigam bezgwiezdną otoczony nocą.
Tom Genthon
Zawód : Złota rączka, właściciel "Czarodziejskiego Warsztatu Genthona"
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Kto pod kim zaklęcie rzuca, ten sam w siebie celuje.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wszyscy nosili na sobie rany zadane przez innych ludzi. Niektóre były płytkie, często zdarzały się również i te głębokie, które potrzebowały lat, by się wygoić. Czasami to nie było możliwe. I każdy reagował na nie inaczej. Jayden często łapał się na tym, że brał na siebie winę za decyzje drugiej osoby, co było całkowitym głupstwem i krzywidził tym nie tylko samego siebie, lecz również tych, którzy znajdowali się blisko. I chcieli mu dopomóc. Nie trzeba było szukać daleko, by dostrzec jednostkę wspierającą go na każdym kroku, patrzącą na niego - nie zaś przez niego. Roselyn starała się, jak mogła, by wyjawić jaką nieprawdą i kłamstwem, było obwinianie własnej osoby, lecz ciężko było komuś z jego osobowością to przejść. Szczególnie teraz. I może dla otoczenia zdawał się być wycofany i chłodny, we wnętrzu profesora szalała wojna, której nie można było wygrać. Wiktoria równała się równocześnie z porażką - wszak po dwóch stronach barykady stały dla astronoma najistotniejsze z istnień. Dzieci versus miłość życia. Wybranie jednej ścieżki i jej zwycięstwo, unicestwiało drugą - niemniej istotną. A jednak zrobić to. Wybrał, równocześnie paląc za sobą doszczętnie most łączący go z najpiękniejszymi wspomnieniami przeszłości, a do pomocy wybrał tak ciężko, długo przyswajaną oklumencję. Zupełnie jakby podświadomie to, co było, łączyło się wtedy z tym, co dopiero miało się wydarzyć - w pięknie okrutnej gamie łamiącej się czasoprzestrzeni. Bo pomimo wyzbywania się uczuć do Pomony, przymuszania się do tego, Vane wciąż ją kochał i świadomość izolowania się na siłę od tej emocji sprawiała, że rósł w profesorze wstręt do samego siebie. Był to okrutny impas, bo skupiając się na dzieciach, musiał oddzielić się od tego, co czuł do ukochanej, ale z drugiej strony chcąc szukać kobiety, musiałby porzucić dzieci. A tego nie był w stanie zrobić. Nie chciał. Nie wyobrażał sobie. Już jeden z rodziców postanowił to zrobić i chociaż większość mężczyzn zapewne podążyłaby za matką, chcąc znać przyczynę jej ucieczki, on nie potrafił. Może powinien był znienawidzić synów za to, że to właśnie oni stali się przyczyną odejścia. Może podejmował złą decyzję. Może... A jednak postąpił w ten sposób i nie mógł żałować. Przepełniała go jedynie gorycz do faktu, że nie był w stanie utrzymać tej rodziny spójnej. By nie upaść całkowicie odcięcie się, wycofanie, zaprzeczenie uczuciom do własnej żony wbrew sobie było dla niego i chłopców jedynym rozwiązaniem. Rozwiązaniem, którego się podjął z rozrywanym sercem. Odejście Pomony było jej decyzją, a jednak to profesor wyrzucał sobie dystans, brak odpowiedniej reakcji. Czy na końcu tej drogi miało go spotkać całkowite wyzbycie się wyrzutów sumienia, czy miały one pozostać z nim już na zawsze?
Udało ci się dostać jakieś dodatkowe informacje?
- Można zabezpieczyć niektóre przedmioty podwójnie... Słyszałem o czymś takim. Co do specjalisty - wspominał, że mogą być dostępne dla paru osób. Nie znam zaklęcia, które powoduje takie zespolenie, ale powiedziano mi, że tak może być. - Słowa uciekały z głowy astronoma, chociaż tak naprawdę jego myśli były daleko poza czasem i przestrzenią aktualnie istniejącej chwili. Czy Tom w ogóle mógł to dostrzec? Że jego gość był z nim tylko ciałem? Nawet machnąwszy odpowiednio różdżką i rzucając Specialis Revelio, które niczego nie wykryło, Jayden nie umiał wrócić. Nie potrafił się skupić tak, by zejść na ziemię. Jedynie przez moment zdawało się, że był świadomy podejmowany ruchów, gdy przez jego twarz przemknął grymas niezadowolenia, gdy kolejne zaklęcie nie wykazało niczego. Typowy astronom, chociaż jego głowa nie znajdowała się wśród gwiazd, a przy rodzinie, która rozłamana krwawiła czernią rozpaczy. Rodzinie, której częścią winni być również jego rodzice i rodzice Pomony, a jednak jedni nie byli w stanie w niej żywo uczestniczyć, drudzy zaś gardzili. Co miał poczuć, jeśli miał spotkać we wspomnieniu tatę? I być może również mamę? Zerknął na mężczyznę naprzeciwko trzymającego fiolkę i skinął głową. Niech i tak będzie - po to w końcu się spotkali.
| zaklęcie
Udało ci się dostać jakieś dodatkowe informacje?
- Można zabezpieczyć niektóre przedmioty podwójnie... Słyszałem o czymś takim. Co do specjalisty - wspominał, że mogą być dostępne dla paru osób. Nie znam zaklęcia, które powoduje takie zespolenie, ale powiedziano mi, że tak może być. - Słowa uciekały z głowy astronoma, chociaż tak naprawdę jego myśli były daleko poza czasem i przestrzenią aktualnie istniejącej chwili. Czy Tom w ogóle mógł to dostrzec? Że jego gość był z nim tylko ciałem? Nawet machnąwszy odpowiednio różdżką i rzucając Specialis Revelio, które niczego nie wykryło, Jayden nie umiał wrócić. Nie potrafił się skupić tak, by zejść na ziemię. Jedynie przez moment zdawało się, że był świadomy podejmowany ruchów, gdy przez jego twarz przemknął grymas niezadowolenia, gdy kolejne zaklęcie nie wykazało niczego. Typowy astronom, chociaż jego głowa nie znajdowała się wśród gwiazd, a przy rodzinie, która rozłamana krwawiła czernią rozpaczy. Rodzinie, której częścią winni być również jego rodzice i rodzice Pomony, a jednak jedni nie byli w stanie w niej żywo uczestniczyć, drudzy zaś gardzili. Co miał poczuć, jeśli miał spotkać we wspomnieniu tatę? I być może również mamę? Zerknął na mężczyznę naprzeciwko trzymającego fiolkę i skinął głową. Niech i tak będzie - po to w końcu się spotkali.
| zaklęcie
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kiwnął głową, słysząc słowa Jaydena. Wszystko zaczęło powoli układać mu się w głowie. Rzeczywiście, słyszał kiedyś o przedmiotach zabezpieczanych podwójnie. Aby zdjąć zabezpieczenie potrzebne było rzucenie przeciwczaru przez dwóch czarodziejów lub rzucenie go w obecności dwóch konkretnych osób.
A zatem pierwsza część zagadki, czyli jak dostać się do wspomnienia, została rozwiązana. Wciąż jednak pozostawała ta druga, najważniejsza: co właściwie w tym wspomnieniu się znajdowało, skoro zostało zabezpieczone czarami?
Czy nad tym samym zastanawiał się Jayden? Odkąd przybył do domku na klifie jego spojrzenie zdawało się być nieobecne, jakby myślami był gdzieś daleko, mimo że czarodziej od samego początku zabrał się za pracę nad zdjęciem czaru ochronnego. A może myślał o czymś innym? Cóż, chyba na każdym wojna odcisnęła swoje piętno... Tom ciekaw był, jak wygląda teraz życie dawnego znajomego z Ravenclawu. Czy żyje otoczony rodziną, każdego dnia obawiając się o ich bezpieczeństwo? A może nie został mu już nikt i nosi wielką wyrwę w sercu? Z tego co Vane wspominał w liście, jego kontakt z ojcem był utrudniony - cokolwiek miało to oznaczać...
Gdy Jayden skinął głową w odpowiedzi na jego pytanie, Tom odwzajemnił ten gest - milczące przyzwolenie na wkroczenie w nieznane rejony historii - i pochylił się nad myślodsiewnią.
Wlał powoli zawartość fiolki ze wspomnieniem do naczynia, a srebrzysto-biała zawartość zafalowała i zawirowała w środku, rozświetlając wszystko wokół. Myśli Franka Genthona. Choć starał się zachować rezon, to czuł, jak bicie jego serce przyśpiesza, a po plecach przebiega mu delikatny dreszcz. Przez chwilę wpatrywał się w głębię, aż w końcu wyciągnął różdżkę i stuknął jej końcem w zawartość myślodsiewni, a srebrzysta masa zawirowała jeszcze szybciej, stając się niemal przezroczysta. Nachylił się do przodu; jego oddech kłębił się teraz na powierzchni myśli jego ojca. Patrzył w dół na zielony, oblany słońcem ogród, jakby zerkał przez okrągłe okno na niebie.
Nie chciał tego przedłużać. Bez względu na to, co miał za chwilę zobaczyć, musiał to sprawdzić. Wciągnął łyk powietrza i zanurzył twarz we wspomnieniu, a niemal w tym samym momencie podłoga w kuchni w domku na klifie pochyliła się gwałtownie, przewracając Toma głową naprzód do myślodsiewni. Przez chwilę opadał w ciemność, wirując na wszystkie strony, aż w końcu zatrzymał się.
Stał pośrodku niewielkiego ogrodu. Rozpoznał to miejsce od razu. Znajdował się w swoim dawnym ogrodzie za domkiem na klifie, który istniał, zanim jeszcze wielka nawałnica zmiotła go z powierzchni ziemi. Delikatny wiatr poruszał zielonymi listkami roślin, a z oddali dobiegał dobrze znajomy szum morza, przerywany krzykiem mew. Kilka gnomów przebiegło pod pobliskim krzakiem i dało nura w rabatki. Było lato.
— Tato, Teo zabrał mi miotłę! — dobiegło gdzieś z tyłu. Tom odwrócił się gwałtownie. W głębi ogrodu, przy wysłużonym drewnianym stole zobaczył dwie postaci. Jedna z nich siedziała do niego tyłem, drugą zaś widział i rozpoznał doskonale. Jego ojciec.
Wciągnął szybko powietrze, nie mogąc uwierzyć w ten widok, a lodowata kula przewróciła mu się w żołądku. Oczywiście spodziewał się go zobaczyć - czuł to już od pierwszego momentu, w którym pojawił się ogrodzie w domku na klifie. Bywał zresztą już we wspomnieniach w myślodsiewni i wiedział, jak to jest widzieć duchy z przeszłości. A jednak widok Franka Genthona, uśmiechniętego, młodego i zdrowego zakuło go w serce. Było jak upiorny obrazek, przypominający o wszystkim, co stracił.
— Teo, Tom, oddajcie miotłę Jaydenowi! — odkrzyknął mężczyzna, lecz w jego głosie nie było słychać złości. Sprawiał wrażenie rozbawionego. — Wybacz, George. Może zamiast ją naprawiać, po prostu ją od ciebie odkupię? Moi chłopcy wydają się być nią zachwyceni...
— Nic nie szkodzi — odpowiedział z uśmiechem mężczyzna siedzący tyłem do Toma. George Vane. — Cóż, mogę ci ją też po prostu pożyczyć. Jayden i tak nie widzi teraz niczego poza meteorytami i teleskopem od dziadka.
Huknęło, świsnęło i do ogrodu wleciał na miotle mały chłopczyk. Tom rozpoznał w nim Teo. Maleńka dziecięca miotła szarpała i skręcała, zamiast do tyłu lecąc do przodu, a zamiast w lewo lecąc w prawo. Teo zaśmiał się radośnie, zadowolony z takiego miotlarskiego wyzwania, i poszybował przed siebie. Po chwili do ogrodu wbiegło dwóch innych chłopców, nieco młodszych. Tom i Jayden... Ile mogli mieć lat? Pięć? Siedem?
— Jayden, podobno lubisz gwiazdy? — Frank Genthon spojrzał uprzejmie na chłopca.
A zatem pierwsza część zagadki, czyli jak dostać się do wspomnienia, została rozwiązana. Wciąż jednak pozostawała ta druga, najważniejsza: co właściwie w tym wspomnieniu się znajdowało, skoro zostało zabezpieczone czarami?
Czy nad tym samym zastanawiał się Jayden? Odkąd przybył do domku na klifie jego spojrzenie zdawało się być nieobecne, jakby myślami był gdzieś daleko, mimo że czarodziej od samego początku zabrał się za pracę nad zdjęciem czaru ochronnego. A może myślał o czymś innym? Cóż, chyba na każdym wojna odcisnęła swoje piętno... Tom ciekaw był, jak wygląda teraz życie dawnego znajomego z Ravenclawu. Czy żyje otoczony rodziną, każdego dnia obawiając się o ich bezpieczeństwo? A może nie został mu już nikt i nosi wielką wyrwę w sercu? Z tego co Vane wspominał w liście, jego kontakt z ojcem był utrudniony - cokolwiek miało to oznaczać...
Gdy Jayden skinął głową w odpowiedzi na jego pytanie, Tom odwzajemnił ten gest - milczące przyzwolenie na wkroczenie w nieznane rejony historii - i pochylił się nad myślodsiewnią.
Wlał powoli zawartość fiolki ze wspomnieniem do naczynia, a srebrzysto-biała zawartość zafalowała i zawirowała w środku, rozświetlając wszystko wokół. Myśli Franka Genthona. Choć starał się zachować rezon, to czuł, jak bicie jego serce przyśpiesza, a po plecach przebiega mu delikatny dreszcz. Przez chwilę wpatrywał się w głębię, aż w końcu wyciągnął różdżkę i stuknął jej końcem w zawartość myślodsiewni, a srebrzysta masa zawirowała jeszcze szybciej, stając się niemal przezroczysta. Nachylił się do przodu; jego oddech kłębił się teraz na powierzchni myśli jego ojca. Patrzył w dół na zielony, oblany słońcem ogród, jakby zerkał przez okrągłe okno na niebie.
Nie chciał tego przedłużać. Bez względu na to, co miał za chwilę zobaczyć, musiał to sprawdzić. Wciągnął łyk powietrza i zanurzył twarz we wspomnieniu, a niemal w tym samym momencie podłoga w kuchni w domku na klifie pochyliła się gwałtownie, przewracając Toma głową naprzód do myślodsiewni. Przez chwilę opadał w ciemność, wirując na wszystkie strony, aż w końcu zatrzymał się.
Stał pośrodku niewielkiego ogrodu. Rozpoznał to miejsce od razu. Znajdował się w swoim dawnym ogrodzie za domkiem na klifie, który istniał, zanim jeszcze wielka nawałnica zmiotła go z powierzchni ziemi. Delikatny wiatr poruszał zielonymi listkami roślin, a z oddali dobiegał dobrze znajomy szum morza, przerywany krzykiem mew. Kilka gnomów przebiegło pod pobliskim krzakiem i dało nura w rabatki. Było lato.
— Tato, Teo zabrał mi miotłę! — dobiegło gdzieś z tyłu. Tom odwrócił się gwałtownie. W głębi ogrodu, przy wysłużonym drewnianym stole zobaczył dwie postaci. Jedna z nich siedziała do niego tyłem, drugą zaś widział i rozpoznał doskonale. Jego ojciec.
Wciągnął szybko powietrze, nie mogąc uwierzyć w ten widok, a lodowata kula przewróciła mu się w żołądku. Oczywiście spodziewał się go zobaczyć - czuł to już od pierwszego momentu, w którym pojawił się ogrodzie w domku na klifie. Bywał zresztą już we wspomnieniach w myślodsiewni i wiedział, jak to jest widzieć duchy z przeszłości. A jednak widok Franka Genthona, uśmiechniętego, młodego i zdrowego zakuło go w serce. Było jak upiorny obrazek, przypominający o wszystkim, co stracił.
— Teo, Tom, oddajcie miotłę Jaydenowi! — odkrzyknął mężczyzna, lecz w jego głosie nie było słychać złości. Sprawiał wrażenie rozbawionego. — Wybacz, George. Może zamiast ją naprawiać, po prostu ją od ciebie odkupię? Moi chłopcy wydają się być nią zachwyceni...
— Nic nie szkodzi — odpowiedział z uśmiechem mężczyzna siedzący tyłem do Toma. George Vane. — Cóż, mogę ci ją też po prostu pożyczyć. Jayden i tak nie widzi teraz niczego poza meteorytami i teleskopem od dziadka.
Huknęło, świsnęło i do ogrodu wleciał na miotle mały chłopczyk. Tom rozpoznał w nim Teo. Maleńka dziecięca miotła szarpała i skręcała, zamiast do tyłu lecąc do przodu, a zamiast w lewo lecąc w prawo. Teo zaśmiał się radośnie, zadowolony z takiego miotlarskiego wyzwania, i poszybował przed siebie. Po chwili do ogrodu wbiegło dwóch innych chłopców, nieco młodszych. Tom i Jayden... Ile mogli mieć lat? Pięć? Siedem?
— Jayden, podobno lubisz gwiazdy? — Frank Genthon spojrzał uprzejmie na chłopca.
Jakieś tęsknoty się we mnie szamocą,
Za światłem, życiem, spokojem i mocą.
I próżno, próżno sen duszy mej złoty
ścigam bezgwiezdną otoczony nocą.
Za światłem, życiem, spokojem i mocą.
I próżno, próżno sen duszy mej złoty
ścigam bezgwiezdną otoczony nocą.
Tom Genthon
Zawód : Złota rączka, właściciel "Czarodziejskiego Warsztatu Genthona"
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Kto pod kim zaklęcie rzuca, ten sam w siebie celuje.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wszystko było inne. Widziane niczym we śnie za mgłą, a jednak równocześnie idealnie widoczne. Mleczne i nieostre skupione na tylko części jego zmysłów, nie na wszystkich. I chociaż początkowo nie wiedział, gdzie się znajdował, niektóre elementy zdawały się znajome. Jak na przykład ten płotek - biały niczym śnieg. Czarodziej spojrzał w górę - wiatr poruszał liśćmi i to było wyryte w jego umyśle, mimo że nie miał pojęcia dlaczego. Poznawał to miejsce, chociaż mógłby przysiąc, że nigdy wcześniej w nim nie był. A przynajmniej nie świadomie, więc może to była jedynie jedna z migawek z czasów dzieciństwa. Słyszał o czymś podobnym - że ludzie w dorosłości posiadali nie pełne wspomnienia, lecz ich urywki. Strzępy w postaci obrazów, dźwięków, zapachów, czasem nawet dotyku. Jemu chyba utkwiła wizja liści szumiących na powiewie wiatru... Ludzki umysł był naprawdę skomplikowaną machiną, której nie sposób było do końca zbadać - nie raz rozmawiali na ten temat z ojcem. George Vane mówił wtedy, że łatwiej było stworzyć nową planetę niż odtworzyć zawiłości mózgu człowieka i Jayden się z nim zgadzał. Wszak obaj byli specjalistami w swoich dziedzinach i chociaż powierzchownie nic nie łączyło ich nauk, wystarczyło przyjrzeć się dokładniej, by zobaczyć, że nigdy nie były bytami oddzielnymi. Czy fazy Księżyca nie wpływały na zachowania ludzkie od zarania dziejów? Czy meteoryty sunące przez niebyt wszechświata nie stanowiły obiektu fascynacji? Kultu wręcz? Czy ludzkość nie patrzyła w niebo, szukając odpowiedzi? Oczekując na deszcz? Na wiatr? Na śnieg? Byli zależni. Byli jednością z otaczającym ich kosmosem czy tego chcieli, czy nie.
A jednak to wciąż było obce miejsce. Obok stał mężczyzna, który go zaprosił, żeby przejrzeć wspomnienie. Tom jednak nie wydawał się równie zagubiony, co sam Vane - patrzył w jedno miejsce, a konkretnie w kierunku stołu, przy którym siedziały dwie sylwetki. Jayden podążył uwagą w ślad za nim i szybko obrócił się na dźwięk dziecięcego głosu. I następnego. Męskiego, nieznanego. I kolejnego rozpoznawalnego zawsze i wszędzie. - Tata? - wyrwało się astronomowi, gdy już niezależnie od swojego gospodarza ruszył w kierunku stołu, by koniec końców stanąć obok siedzącego ojca. I chociaż George Vane wciąż żył, jego syn nie miał z nim kontaktu od kiedy nastała Czystka. Postanowili, że tak będzie bezpieczniej i lepiej. W końcu robili to dla bezpieczeństwa nowej rodziny Jaydena, lecz teraz skoro ów rodzina była rozbita, czy ta rozłąka w ogóle miała jakiś sens? To było dziwne. Przecież całe życie byli blisko, a gdy go zabrakło na trochę, astronom czuł pustkę.
"Jayden, podobno lubisz gwiazdy?"
Zbyt skupiony na sylwetce ojca nie zauważył samego siebie w towarzystwie drugiego chłopca. Można było rozpoznać w nim bez problemu Toma - to ciepło wypływającego z jego postawy nic się nie zmieniło. Na pytanie drugiego mężczyzny mały Vane - ubrany w dziecięcy garniturek - ewidentnie się zawstydził, wkładając palec do ust.
- Lupię. Tak ładnie ćwiecą - odparł cicho, po czym się roześmiał perliście i spojrzał na ojca. - A Tom.. A Tom... - aż się zapowietrzył z wrażenia. - Tom na lutetę!
- Doprawdy? Pokazałeś mu, jak działa? - spytał ojciec, przenosząc wesołe spojrzenie z syna na stojącego obok chłopca, zupełnie jakby sprawdzał, czy mały astronom za bardzo nie męczył starszego kolegi swoją obecnością.
- Popsuta. - Mały Jayden rozłożył rączki, a wtedy...
Profesor opuścił wspomnienie, nim na dobre zdołało się rozwinąć. Złapał głęboki wdech, jakby przez cały ten czas wstrzymywał oddech i bardzo możliwe, że tak właśnie było. Wydawało się, że to była jedynie niewielka, nic nieznacząca część jego przeszłości, a jednak poczuł szarpnięcie emocji, których się nie spodziewał. Czy to dlatego, że zobaczył ojca? Czy dlatego że zobaczył siebie? A może tak naprawdę ów przeszłość była przyszłością i to on za jakiś czas miał być w roli rodzica? Ta ostatnia opcja była bardziej niż pewna i... Czy to ona tak mocno nim poruszyła? Czy rodzicielstwo tak go paraliżowało? Nie wiedział, ile tak trwał, uspokajając oddech, ale zrozumiał w pewnym momencie, że jest obserwowany. - Możemy... Możemy spotkać się jeszcze później i to dokończyć? - spytał, patrząc na swojego gospodarza niemal błagalnie. Potrzebował poskładać myśli i zastanowić się, czy chciał iść dalej... Ale na pewno nie teraz. Nie w tym stanie. Nie, gdy z niewiadomych sobie przyczyn, czuł, jak serce waliło mu w piersiach.
A jednak to wciąż było obce miejsce. Obok stał mężczyzna, który go zaprosił, żeby przejrzeć wspomnienie. Tom jednak nie wydawał się równie zagubiony, co sam Vane - patrzył w jedno miejsce, a konkretnie w kierunku stołu, przy którym siedziały dwie sylwetki. Jayden podążył uwagą w ślad za nim i szybko obrócił się na dźwięk dziecięcego głosu. I następnego. Męskiego, nieznanego. I kolejnego rozpoznawalnego zawsze i wszędzie. - Tata? - wyrwało się astronomowi, gdy już niezależnie od swojego gospodarza ruszył w kierunku stołu, by koniec końców stanąć obok siedzącego ojca. I chociaż George Vane wciąż żył, jego syn nie miał z nim kontaktu od kiedy nastała Czystka. Postanowili, że tak będzie bezpieczniej i lepiej. W końcu robili to dla bezpieczeństwa nowej rodziny Jaydena, lecz teraz skoro ów rodzina była rozbita, czy ta rozłąka w ogóle miała jakiś sens? To było dziwne. Przecież całe życie byli blisko, a gdy go zabrakło na trochę, astronom czuł pustkę.
"Jayden, podobno lubisz gwiazdy?"
Zbyt skupiony na sylwetce ojca nie zauważył samego siebie w towarzystwie drugiego chłopca. Można było rozpoznać w nim bez problemu Toma - to ciepło wypływającego z jego postawy nic się nie zmieniło. Na pytanie drugiego mężczyzny mały Vane - ubrany w dziecięcy garniturek - ewidentnie się zawstydził, wkładając palec do ust.
- Lupię. Tak ładnie ćwiecą - odparł cicho, po czym się roześmiał perliście i spojrzał na ojca. - A Tom.. A Tom... - aż się zapowietrzył z wrażenia. - Tom na lutetę!
- Doprawdy? Pokazałeś mu, jak działa? - spytał ojciec, przenosząc wesołe spojrzenie z syna na stojącego obok chłopca, zupełnie jakby sprawdzał, czy mały astronom za bardzo nie męczył starszego kolegi swoją obecnością.
- Popsuta. - Mały Jayden rozłożył rączki, a wtedy...
Profesor opuścił wspomnienie, nim na dobre zdołało się rozwinąć. Złapał głęboki wdech, jakby przez cały ten czas wstrzymywał oddech i bardzo możliwe, że tak właśnie było. Wydawało się, że to była jedynie niewielka, nic nieznacząca część jego przeszłości, a jednak poczuł szarpnięcie emocji, których się nie spodziewał. Czy to dlatego, że zobaczył ojca? Czy dlatego że zobaczył siebie? A może tak naprawdę ów przeszłość była przyszłością i to on za jakiś czas miał być w roli rodzica? Ta ostatnia opcja była bardziej niż pewna i... Czy to ona tak mocno nim poruszyła? Czy rodzicielstwo tak go paraliżowało? Nie wiedział, ile tak trwał, uspokajając oddech, ale zrozumiał w pewnym momencie, że jest obserwowany. - Możemy... Możemy spotkać się jeszcze później i to dokończyć? - spytał, patrząc na swojego gospodarza niemal błagalnie. Potrzebował poskładać myśli i zastanowić się, czy chciał iść dalej... Ale na pewno nie teraz. Nie w tym stanie. Nie, gdy z niewiadomych sobie przyczyn, czuł, jak serce waliło mu w piersiach.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Słuchając rozmowy przy stole, Tom spojrzał na swoją dziecięcą wersję z przeszłości i stojącego obok małego Jaydena, który opowiadał właśnie o lunecie. Poczuł się dziwnie. Nie pamiętał, aby znali się z Vanem w czasach sprzed Hogwartu.
Przed oczami, jak za mgłą, zamajaczyła mu uczta powitalna w Szkole Magii i Czarodziejstwa. Ile wtedy miał lat? Trzynaście? Pamiętał, że siedział na końcu stołu, obok Teo. W Wielkiej Sali falowało morze czarnych spiczastych kapeluszy, a w powietrzu unosiły się tysiące płonących świec. "Vane, Jayden!", zawołała opiekunka Hufflepuffu do pierwszoroczniaków zgromadzonych wokół starej, wyświechtanej Tiary Przydziału, a do przodu wymaszerował drobny, ciemnowłosy chłopiec. Zajął miejsce na stołku o czterech nogach, a po chwili wielki kapelusz opadł mu na oczy i krzyknął: "RAVENCLAW!". W tym samym momencie Jayden zeskoczył ze stołka i pobiegł w kierunku stołu Krukonów, siadając niedaleko Genthonów. "Cześć, jestem Tom!", zawołał wesoło Tom.
A może wyobraźnia płatała mu figle? Może wcale się nie przedstawił? Może od początku znali się z Jaydenem, lecz przez lata zdążyli o tym zapomnieć? We wspomnieniu, które obaj właśnie oglądali, Genthonowie i Vane'owie wyglądali na dość zżytych ze sobą... A może wspomnienie, które właśnie oglądali, było jednym z ostatnich lub nielicznych wspomnień łączących w jakiś sposób Franka Genthona i George'a Vane'a? Zarówno z zachowania Jaydena, jak i z odpowiedzi w liście, który Tom od niego otrzymał, wynikało, że on również przecież nie pamiętał tych wydarzeń.
Tom miał mętlik w głowie. Nie rozumiał, co tu robią - po co właściwie to wspomnienie? Choć możliwość spojrzenia po tylu latach na Franka Genthona, tak zdrowego i uśmiechniętego, była lepsza niż cokolwiek innego, co mógłby dostać od losu, lecz, z drugiej strony, czy jego ojciec naprawdę trudziłby się, aby przez lata przechowywać wspomnienie, w którym... po prostu siedzi z Georgem Vanem w ogrodzie, beztrosko z nim rozmawiając? A może to tylko wstęp do czegoś większego? Może za chwilę się dowiedzą?
Tomowi nie dane jednak było się nad tym więcej zastanawiać, gdyż w pewnym momencie uświadomił sobie, że jest we wspomnieniu sam. Jayden gdzieś zniknął. Rozejrzał się dookoła, szukając go wzrokiem po ogrodzie, między kolorowymi rabatkami, lecz mężczyzny nigdzie nie było. Nie widział, aby Vane szedł w kierunku domu. Jeśli nie było go tutaj, w ogrodzie, to oznaczało jedno - nie było go we wspomnieniu.
Tom poczuł nagły dreszcz niepewności. Nie wiedział, czy Jayden opuścił wspomnienie sam czy może stało się coś poważniejszego. Co prawda wątpił, aby w domku na klifie zjawił się niepowołany gość, wszak nie został poinformowany o nikim nowym (a może odwiedził go Billy, Michael albo Lydia?), a i sam Jayden zniknął bezgłośnie, ale musiał się upewnić. Rzucił więc ostatnie, tęskne spojrzenie w kierunku ojca i odepchnął się w górę.
Poczuł jak unosi się w powietrze. Letni dzień wokół niego wyparował, a Tom sunął przez lodowatą ciemność, aż jego stopy uderzyły o podłogę kuchni w domku na klifie - znów stał nad leżącą na stole myślodsiewnią. Zza uchylonego okna dochodził ten sam, znajomy szum morza, którego słuchał we wspomnieniu, a kuchnię rozświetlała ciepła łuna południowego słońca. Jayden stał kilka kroków dalej. Oprócz nich w kuchni nie było nikogo.
— Wszystko w porządku? — spytał powoli Tom. Jayden wyglądał na poruszonego; gdzieś zniknęło jego dotychczasowe opanowanie i zachowawczość. Był tu, całym sobą, w anturażu emocji. Tymczasem Tom stał nadal w miejscu, nie do końca wiedząc, czy powinien dać Vane'owi chwilę dla siebie. Nie miał pojęcia, co takiego mogło wydarzyć się w jego życiu i jaka cząstka jego serca mogła została przed chwilą dotknięta, że opuścił wspomnienie. Obserwowanie go było jak obserwowanie kogoś obcego w jakimś intymnym, osobistym momencie - a Toma nigdy nie bawiło wścibstwo. Nie zdążył jednak odwrócić wzroku; Jayden złapał jego spojrzenie.
Możemy... Możemy spotkać się jeszcze później i to dokończyć?
Tom skinął powoli głową. Sam czuł się tak, jakby przebiegło po nim stado hipogryfów. Wspomnienia Teo, niewinnego i beztroskiego, wróciły do niego z całą mocą, uderzając go w serce. To był Teo ze świata, w którym ich ojciec jeszcze żył, na świecie nie było wojny, a Policja Antymugolska nie istniała. Westchnął. Wiedział, że musi wziąć się w garść i spróbować uspokoić myśli.
— Ta luneta to był straszny szajs — zaczął i uśmiechnął się pod nosem. Zrobił to krzywo i niemrawo, ale hej, zawsze to coś. — Mój ojciec, zamiast ją naprawić, dla żartu rzucił na nią po prostu jakieś zaklęcie wyczarowujące iluzję. — W zasadzie nie miał pojęcia, dlaczego w ogóle o tym mówi. Może miał nadzieję, że uda mu się w ten sposób jakoś poprawić humor sobie, a przede wszystkim Jaydenowi? Albo po prostu odciągnąć myśli Vane'a w trochę inną stronę? — Do dziesiątego roku życia myślałem, że nad morzem w Reculver latają smoki. Potem poszedłem do Hogwartu i dostałem bęcki od profesora ONMSu — zaśmiał się cicho.
Przed oczami, jak za mgłą, zamajaczyła mu uczta powitalna w Szkole Magii i Czarodziejstwa. Ile wtedy miał lat? Trzynaście? Pamiętał, że siedział na końcu stołu, obok Teo. W Wielkiej Sali falowało morze czarnych spiczastych kapeluszy, a w powietrzu unosiły się tysiące płonących świec. "Vane, Jayden!", zawołała opiekunka Hufflepuffu do pierwszoroczniaków zgromadzonych wokół starej, wyświechtanej Tiary Przydziału, a do przodu wymaszerował drobny, ciemnowłosy chłopiec. Zajął miejsce na stołku o czterech nogach, a po chwili wielki kapelusz opadł mu na oczy i krzyknął: "RAVENCLAW!". W tym samym momencie Jayden zeskoczył ze stołka i pobiegł w kierunku stołu Krukonów, siadając niedaleko Genthonów. "Cześć, jestem Tom!", zawołał wesoło Tom.
A może wyobraźnia płatała mu figle? Może wcale się nie przedstawił? Może od początku znali się z Jaydenem, lecz przez lata zdążyli o tym zapomnieć? We wspomnieniu, które obaj właśnie oglądali, Genthonowie i Vane'owie wyglądali na dość zżytych ze sobą... A może wspomnienie, które właśnie oglądali, było jednym z ostatnich lub nielicznych wspomnień łączących w jakiś sposób Franka Genthona i George'a Vane'a? Zarówno z zachowania Jaydena, jak i z odpowiedzi w liście, który Tom od niego otrzymał, wynikało, że on również przecież nie pamiętał tych wydarzeń.
Tom miał mętlik w głowie. Nie rozumiał, co tu robią - po co właściwie to wspomnienie? Choć możliwość spojrzenia po tylu latach na Franka Genthona, tak zdrowego i uśmiechniętego, była lepsza niż cokolwiek innego, co mógłby dostać od losu, lecz, z drugiej strony, czy jego ojciec naprawdę trudziłby się, aby przez lata przechowywać wspomnienie, w którym... po prostu siedzi z Georgem Vanem w ogrodzie, beztrosko z nim rozmawiając? A może to tylko wstęp do czegoś większego? Może za chwilę się dowiedzą?
Tomowi nie dane jednak było się nad tym więcej zastanawiać, gdyż w pewnym momencie uświadomił sobie, że jest we wspomnieniu sam. Jayden gdzieś zniknął. Rozejrzał się dookoła, szukając go wzrokiem po ogrodzie, między kolorowymi rabatkami, lecz mężczyzny nigdzie nie było. Nie widział, aby Vane szedł w kierunku domu. Jeśli nie było go tutaj, w ogrodzie, to oznaczało jedno - nie było go we wspomnieniu.
Tom poczuł nagły dreszcz niepewności. Nie wiedział, czy Jayden opuścił wspomnienie sam czy może stało się coś poważniejszego. Co prawda wątpił, aby w domku na klifie zjawił się niepowołany gość, wszak nie został poinformowany o nikim nowym (a może odwiedził go Billy, Michael albo Lydia?), a i sam Jayden zniknął bezgłośnie, ale musiał się upewnić. Rzucił więc ostatnie, tęskne spojrzenie w kierunku ojca i odepchnął się w górę.
Poczuł jak unosi się w powietrze. Letni dzień wokół niego wyparował, a Tom sunął przez lodowatą ciemność, aż jego stopy uderzyły o podłogę kuchni w domku na klifie - znów stał nad leżącą na stole myślodsiewnią. Zza uchylonego okna dochodził ten sam, znajomy szum morza, którego słuchał we wspomnieniu, a kuchnię rozświetlała ciepła łuna południowego słońca. Jayden stał kilka kroków dalej. Oprócz nich w kuchni nie było nikogo.
— Wszystko w porządku? — spytał powoli Tom. Jayden wyglądał na poruszonego; gdzieś zniknęło jego dotychczasowe opanowanie i zachowawczość. Był tu, całym sobą, w anturażu emocji. Tymczasem Tom stał nadal w miejscu, nie do końca wiedząc, czy powinien dać Vane'owi chwilę dla siebie. Nie miał pojęcia, co takiego mogło wydarzyć się w jego życiu i jaka cząstka jego serca mogła została przed chwilą dotknięta, że opuścił wspomnienie. Obserwowanie go było jak obserwowanie kogoś obcego w jakimś intymnym, osobistym momencie - a Toma nigdy nie bawiło wścibstwo. Nie zdążył jednak odwrócić wzroku; Jayden złapał jego spojrzenie.
Możemy... Możemy spotkać się jeszcze później i to dokończyć?
Tom skinął powoli głową. Sam czuł się tak, jakby przebiegło po nim stado hipogryfów. Wspomnienia Teo, niewinnego i beztroskiego, wróciły do niego z całą mocą, uderzając go w serce. To był Teo ze świata, w którym ich ojciec jeszcze żył, na świecie nie było wojny, a Policja Antymugolska nie istniała. Westchnął. Wiedział, że musi wziąć się w garść i spróbować uspokoić myśli.
— Ta luneta to był straszny szajs — zaczął i uśmiechnął się pod nosem. Zrobił to krzywo i niemrawo, ale hej, zawsze to coś. — Mój ojciec, zamiast ją naprawić, dla żartu rzucił na nią po prostu jakieś zaklęcie wyczarowujące iluzję. — W zasadzie nie miał pojęcia, dlaczego w ogóle o tym mówi. Może miał nadzieję, że uda mu się w ten sposób jakoś poprawić humor sobie, a przede wszystkim Jaydenowi? Albo po prostu odciągnąć myśli Vane'a w trochę inną stronę? — Do dziesiątego roku życia myślałem, że nad morzem w Reculver latają smoki. Potem poszedłem do Hogwartu i dostałem bęcki od profesora ONMSu — zaśmiał się cicho.
Jakieś tęsknoty się we mnie szamocą,
Za światłem, życiem, spokojem i mocą.
I próżno, próżno sen duszy mej złoty
ścigam bezgwiezdną otoczony nocą.
Za światłem, życiem, spokojem i mocą.
I próżno, próżno sen duszy mej złoty
ścigam bezgwiezdną otoczony nocą.
Tom Genthon
Zawód : Złota rączka, właściciel "Czarodziejskiego Warsztatu Genthona"
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Kto pod kim zaklęcie rzuca, ten sam w siebie celuje.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wspomnienie, do którego wszedł w towarzystwie Toma, było niepewne. Jayden nie czuł się komfortowo, patrząc na coś, co było - owszem - jego przeszłością, ale zbyt odległą do spamiętania dla dorosłego umysłu, a przy okazji ukazującą mu sprawy z innego punktu widzenia. To nie treść obrazu w jakikolwiek sposób się zmieniła, była niewłaściwa czy okrutnie uderzająca w marginalne aspekty; to on się zmienił. Jego sposób patrzenia na wiele spraw, na życie, na relacje między ludźmi. Na swoje obowiązki i swoje role społeczne, których spełnianie było jego przywilejem i obowiązkiem. W niektórych był całkowicie nowy i nie wiedział, jak się po nich poruszać ani jak na nie patrzeć, bo w końcu... W końcu łączyło się to z tak szeroką gamą indywidualnego cierpienia, że nie sposób było nie czuć się skonfundowanym. W połączeniu z tym, czego właśnie doświadczył, musiał uciec. Odsunąć się, zdystansować. Nie podobało mu się to wszystko. Nie ze względu na wspomnienie, nawet nie ze względu na dziwne uczucia związane z pojawieniem się na miejscu ani nie ze względu na to, że nic nie wiedział o tej relacji ojca... To nie stanowiło żadnego problemu czy powodu do ucieczki z myślodsiewni. To było coś innego, czego ktoś, kto nie posiadał dzieci, nie był w stanie zrozumieć ani nawet sobie wyobrazić. Stojąc w ogrodzie podczas trwającego w najlepsze przyjacielskiego spotkania, widział ojca w roli rodzica, szczęśliwego, dobrego rodzica, którym sam Jayden nie wiedział, czy miał się stać. Od początku zawodził swoich synów - chociażby zaraz na początku ich życia, gdy pozwolił Pomonie odejść bez otrzymania żadnego wytłumaczenia. I chociaż nie był za to odpowiedzialny, jego umysł i charakter projektowały to zupełnie na innym poziomie. Byli przez niego skrzywdzeni i nie dopilnował ich matki. Już zawsze napiętnowani mieli być tym pozostawieniem. Nie. Nie był w stanie zapewnić swoim synom tego, co jego ojciec mu ofiarował.
Dlatego wyszedł ze wspomnienia, nie mówiąc nic Tomowi. Gdy wyczuł na sobie spojrzenie gospodarza, nie zareagował inaczej. Słuchał słów padających z ust mężczyzny, lecz równocześnie omijały go. Były niczym zza ściany mgły, bo Vane znajdował się w zupełnie innym świecie. Świecie swojej własnej winy. Nie było w nim pobocznych postaci, w których obecności chociażby aktualnie przebywał. Nie było niczego, a jedynie paraliżujące uczucie porażki. - Muszę iść - rzucił nagle, zerkając na zegar pod ścianą i zauważając, że i tak był już spóźniony. Nie mógł zostawić dzieci samych, a Roselyn musiała wyjść do pracy. Nie zamierzał wystawiać jej cierpliwości na próbę, a przebywanie dłużej w tym domu groziło mu szaleństwem. A przecież miał się nauczyć nad tym panować! Odsuwać od siebie te wszystkie emocje. Pozwolić im odejść, izolować się od nich. Dlaczego zawodził? Dlaczego nie potrafił? Dlaczego Pomona... - Skontaktuję się z tobą. Wybacz, że zajmowałem twój czas - powiedział i chociaż to swój głos słyszał, był on jakiś odległy. Przytłumiony i dziwnie przerażony wyszedł z domu, nawet nie oglądając się za siebie, bo nawał myśli dopiero w niego uderzał. Z każdą chwilą coraz silniej i coraz niebezpieczniej. Jayden szedł ścieżką, mając wrażenie, że miało rozsadzić mu głowę, ale w momencie największego kryzysu, przywołał do siebie myśl o chęci teleportacji i zniknął z Kent, zostawiając za sobą więcej pytań niż odpowiedzi.
|zt x2
Dlatego wyszedł ze wspomnienia, nie mówiąc nic Tomowi. Gdy wyczuł na sobie spojrzenie gospodarza, nie zareagował inaczej. Słuchał słów padających z ust mężczyzny, lecz równocześnie omijały go. Były niczym zza ściany mgły, bo Vane znajdował się w zupełnie innym świecie. Świecie swojej własnej winy. Nie było w nim pobocznych postaci, w których obecności chociażby aktualnie przebywał. Nie było niczego, a jedynie paraliżujące uczucie porażki. - Muszę iść - rzucił nagle, zerkając na zegar pod ścianą i zauważając, że i tak był już spóźniony. Nie mógł zostawić dzieci samych, a Roselyn musiała wyjść do pracy. Nie zamierzał wystawiać jej cierpliwości na próbę, a przebywanie dłużej w tym domu groziło mu szaleństwem. A przecież miał się nauczyć nad tym panować! Odsuwać od siebie te wszystkie emocje. Pozwolić im odejść, izolować się od nich. Dlaczego zawodził? Dlaczego nie potrafił? Dlaczego Pomona... - Skontaktuję się z tobą. Wybacz, że zajmowałem twój czas - powiedział i chociaż to swój głos słyszał, był on jakiś odległy. Przytłumiony i dziwnie przerażony wyszedł z domu, nawet nie oglądając się za siebie, bo nawał myśli dopiero w niego uderzał. Z każdą chwilą coraz silniej i coraz niebezpieczniej. Jayden szedł ścieżką, mając wrażenie, że miało rozsadzić mu głowę, ale w momencie największego kryzysu, przywołał do siebie myśl o chęci teleportacji i zniknął z Kent, zostawiając za sobą więcej pytań niż odpowiedzi.
|zt x2
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Teren przed domem
Szybka odpowiedź