Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda
Bezpieczne wybrzeże
Strona 2 z 18 • 1, 2, 3 ... 10 ... 18
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Bezpieczne wybrzeże
Wybrzeże usytuowane od bardziej wietrznej i mniej uczęszczanej strony wyspy, nocą piękne widać stąd księżyc. Zejście do wody jest nieco ostre, a samo morze sięga pasa w najpłytszym miejscu. Okoliczne wody, podobnie jak te wokół całej wyspy, nie uchodzą za bezpieczne, prócz jadalnych ryb niekiedy da się w nich zaobserwować co bardziej niebezpieczne gatunki morskich stworów, a przez osadę niesie się wieść, że ktoś kiedyś dostrzegł w oddali ogon morskiego smoka. Zejście do wody jest kamieniste, niewygodne.
Zostało zabezpieczone w sierpniu 1957 r., wtedy również odłowiono i... zjedzono bytującego w pobliżu smoka, który okazał się wężem.
Zostało zabezpieczone w sierpniu 1957 r., wtedy również odłowiono i... zjedzono bytującego w pobliżu smoka, który okazał się wężem.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 20.11.20 14:06, w całości zmieniany 4 razy
Na zabawę szła już z gotowym wiankiem. Odziana prosto, lecz schludnie, w błękitną sukienkę, była – jak ostatnio bezustannie – mocno zmęczona. Na szczęście udało jej się wygospodarować chwile wolnego czasu i pomiędzy pomocą chorym udało jej się przebrać w czysty strój przygotowany na tę małą okazje. Te krótkie chwile szczęścia i radości powinny być w takim czasie szczególnie mocno akcentowane: nie mogli przecież wszyscy szaleć z niepokoju. Chwile spędzone z bliskimi były czasem nie mniej ważne, niż próba wygrania tej całej wolny.
Gdy stwierdziła, że z włosami i tak już nic nie zdziała(były zbyt spuszone i skołtunione, by była w stanie jakkolwiek je ułożyć. Ach ta wyspiarska wilgoć!) została jej chwila, a że akurat natrafiła na urokliwe kwiatki o barwie zbliżonej do koloru jej sukienki po prostu postanowiła zrobić wianek właśnie z nich. Zawsze była dość sprawna w sztukach plastycznych, wiec po chwili drobnej zabawy, w trakcie której przez chwile poczuła się niczym mała dziewczynka, trzymała w dłoniach całkiem ładne dzieło. Nie robiła tego na co dzień, ale całość zgrabnie się trzymała i nie rozpadała, a do błękitnych kwiatów wplotła odrobine co ładniejszych źdźbeł traw, kilka zbliżonych kolorem niezapominajek oraz pojedyncze białe kwiaty. Wianek pachniał pięknie i cieszył oko.
Tak zaopatrzona zeszła w stronę wybrzeża. Bryza przyjemnie musiała jej skore. Gwen uśmiechała się delikatnie, już z oddali widząc zebranych Zakonników.
– Marcella, cześć! – pomachała do znajomej policjantki: – Justine! Charlie! – witała się po kolei z zebranymi kobietami. Wtem ujrzała Kerstin i odruchowo ruszyła w jej stronę, dopiero gdy znalazła się bliżej dostrzegając Michaela:
– Eee… cześć Michael – powiedziała, rumieniąc się lekko, choć starała się zachować jak najbardziej naturalnie. – Kerstin! Wrzuciłaś już wianek? – spytała, zbliżając się do pielęgniarki, aby moc się z nią przytulić na powitanie. Och, czemu Tonks musiał być akurat jej bratem?! – Spójrz, znalazłam te kwiatki tu na wyspie chwile temu i musiałam się zatrzymać, by coś z nich upleść! Śliczne są! I moja sukienka jest w tym samym kolorze! – Pokazała dziewczynie swoja pracę.
Chwilę później zbliżyła się do wybrzeża, delikatnie kładąc wianek na wzburzonej tafli wody. Oby nie zatonął. To przecież byłby najgorszy z omenów! Miałaby żyć po kres swych dni bez miłości? To byłoby tak smutne! Choć może tez trochę romantyczne? Spojrzała katem oka na Michaela. Gdyby to było takie łatwe! Dotychczas los chyba wcale jej nie sprzyjał.
Gdy stwierdziła, że z włosami i tak już nic nie zdziała
Tak zaopatrzona zeszła w stronę wybrzeża. Bryza przyjemnie musiała jej skore. Gwen uśmiechała się delikatnie, już z oddali widząc zebranych Zakonników.
– Marcella, cześć! – pomachała do znajomej policjantki: – Justine! Charlie! – witała się po kolei z zebranymi kobietami. Wtem ujrzała Kerstin i odruchowo ruszyła w jej stronę, dopiero gdy znalazła się bliżej dostrzegając Michaela:
– Eee… cześć Michael – powiedziała, rumieniąc się lekko, choć starała się zachować jak najbardziej naturalnie. – Kerstin! Wrzuciłaś już wianek? – spytała, zbliżając się do pielęgniarki, aby moc się z nią przytulić na powitanie. Och, czemu Tonks musiał być akurat jej bratem?! – Spójrz, znalazłam te kwiatki tu na wyspie chwile temu i musiałam się zatrzymać, by coś z nich upleść! Śliczne są! I moja sukienka jest w tym samym kolorze! – Pokazała dziewczynie swoja pracę.
Chwilę później zbliżyła się do wybrzeża, delikatnie kładąc wianek na wzburzonej tafli wody. Oby nie zatonął. To przecież byłby najgorszy z omenów! Miałaby żyć po kres swych dni bez miłości? To byłoby tak smutne! Choć może tez trochę romantyczne? Spojrzała katem oka na Michaela. Gdyby to było takie łatwe! Dotychczas los chyba wcale jej nie sprzyjał.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Ostatnio zmieniony przez Gwendolyn Grey dnia 09.10.20 22:27, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Gwendolyn Grey' has done the following action : Rzut kością
'Wianki' :
'Wianki' :
Ciemnoczerwona wstążka powiewała na włosach, zgrabnie zbierała je w połowie, zagarniając ze skroni lśniące jasno kosmyki, sukienka w podobnym odcieniu sięgała do kostek, była lekka, dopasowana do talii, z lekkim, łódeczkowatym dekoltem odkrywającym wyraźną linię obojczyków. Palce zamiast lejców trzymały igłę opatrzoną jasną, błękitną nicią, która zaszywała dziurkę w jednej z dziewczęcych sukienek Amelki. Zerknęła na jasną twarz bratanicy i uśmiechnęła się do niej, nie powstrzymując cichego chichotu, który urwał się razem z oddechem. Dobrze jej tu było. Bezpiecznie. Jeszcze lepiej, kiedy widziała jaśniejące oczy małej i pewna była, że oboje znaleźli tu swój dom.
– Nie będzie nawet śladu, obiecuję – wolną dłonią sięgnęła do jej noska i pstryknęła go delikatnie, chcąc wywołać na jej jasnej twarzyczce dziecięcy uśmiech. Patrzyła za nią, samej wracając do tworzenia kolejnych drobnych pętelek, wolną dłonią pilnując napięcia materiału i wyglądu całego zszycia. To miała być sukienka na spacer, na plażę, więc musiała wyglądać zjawisko, w dodatku Lydia obiecała – musiała oddać w jej drobne rączki jakby nietknięte nawet dzieło, bo dane dziecku słowo traktowała wyjątkowo poważnie. Posłała Billy’emu przelotny uśmiech, kiedy usłyszała jego kroki. – Miała szczęście, wiesz? Rozdarła ją akurat w miejscu, gdzie zagina się materiał – odparła, kończąc to, co trzymała. Ostatnie dwa ruchy igłą, nożyczki odcinające drobną niteczkę i… – Gotowe! Amy, widziałaś? – wstała z fotela, pokazując jej zaraz sukienkę. – Nic nie widać, tak jak obiecałam! Leć, przebierz się – oddała ją dziewczynce i sięgnęła zaraz po kubek, żeby dopić swoją herbatę. Podeszła do piknikowego koszyka, chciała po raz ostatni sprawdzić, czy wszystko, czego potrzebowali, tam było. – Termos z herbatą, kanapki, ciasto z malinami, pokrojone jabłka. Jesteśmy chyba gotowi.
Koszyk nie był ciężki, niesienie go przez zaledwie kawałek drogi nie powinno być problemem.
Po drodze udało im się zebrać kilka pięknych, drobnych kwiatów o płatkach muśniętych różnorodnymi kolorami, kilka drobnych gałązek, elastycznych, prawdopodobnie naginających się pod wpływem obecnej na wyspie magii. Lydia schylała się po kolejny z nich, kiedy drogą blisko niewielkiego skrawka łąki przeszły młode dziewczęta, których śmiech poniósł się trawami, by trafić wprost do ich uszu. Usłyszała fragment rozmowy, coś o wybrzeżu, coś o kawalerach i wiankach. Przeniosła na Billy’ego pytające spojrzenie, nie do końca rozumiejąc zamieszania.
– To jakaś prywatna zabawa czy coś większego? – spytała niepewnie, ostatecznie zrywając to, po co sięgały jej palce, i zaraz unosząc się z ziemi, pozwalając, by wiatr bez przeszkód nadął sukienkę, zafurkotał między podszytymi materiałami. – Sprawdzimy?
Była ciekawa i tę ciekawość miała ochotę zaspokoić, choćby po to, żeby stanąć gdzieś z boku i poobserwować przez chwilę, jak młodzi bawią się na wybrzeżu. Podróż okazała się krótka, a jej końcowy przystanek – zupełnie zaskakujący. Dłonią przytrzymała włosy, bo te przez wiatr przesłaniały widok na spienione fale omywające brzeg, na czarodziejów i czarownice rozbieganych po piasku, na… znajome twarze, które niemal od razu rzuciły się w oczy.
– Hannah i Just! – wskazała je Billy’emu i Amelce palcem, za którym od razu popędził uśmiech. – Przywitajmy się z nimi! O-o, tam widzę Michaela! I… och.
Pewne rozstania bolały czasem gorzej, niż można było je o to posądzić. Pewne rozstania, nawet te, które przebiegły w dobrej, przyjaznej atmosferze, były jak świeżo zagojona rana, której należało dać spokój i nie pozwolić, by otworzyła się ponownie.
– Nie będzie nawet śladu, obiecuję – wolną dłonią sięgnęła do jej noska i pstryknęła go delikatnie, chcąc wywołać na jej jasnej twarzyczce dziecięcy uśmiech. Patrzyła za nią, samej wracając do tworzenia kolejnych drobnych pętelek, wolną dłonią pilnując napięcia materiału i wyglądu całego zszycia. To miała być sukienka na spacer, na plażę, więc musiała wyglądać zjawisko, w dodatku Lydia obiecała – musiała oddać w jej drobne rączki jakby nietknięte nawet dzieło, bo dane dziecku słowo traktowała wyjątkowo poważnie. Posłała Billy’emu przelotny uśmiech, kiedy usłyszała jego kroki. – Miała szczęście, wiesz? Rozdarła ją akurat w miejscu, gdzie zagina się materiał – odparła, kończąc to, co trzymała. Ostatnie dwa ruchy igłą, nożyczki odcinające drobną niteczkę i… – Gotowe! Amy, widziałaś? – wstała z fotela, pokazując jej zaraz sukienkę. – Nic nie widać, tak jak obiecałam! Leć, przebierz się – oddała ją dziewczynce i sięgnęła zaraz po kubek, żeby dopić swoją herbatę. Podeszła do piknikowego koszyka, chciała po raz ostatni sprawdzić, czy wszystko, czego potrzebowali, tam było. – Termos z herbatą, kanapki, ciasto z malinami, pokrojone jabłka. Jesteśmy chyba gotowi.
Koszyk nie był ciężki, niesienie go przez zaledwie kawałek drogi nie powinno być problemem.
Po drodze udało im się zebrać kilka pięknych, drobnych kwiatów o płatkach muśniętych różnorodnymi kolorami, kilka drobnych gałązek, elastycznych, prawdopodobnie naginających się pod wpływem obecnej na wyspie magii. Lydia schylała się po kolejny z nich, kiedy drogą blisko niewielkiego skrawka łąki przeszły młode dziewczęta, których śmiech poniósł się trawami, by trafić wprost do ich uszu. Usłyszała fragment rozmowy, coś o wybrzeżu, coś o kawalerach i wiankach. Przeniosła na Billy’ego pytające spojrzenie, nie do końca rozumiejąc zamieszania.
– To jakaś prywatna zabawa czy coś większego? – spytała niepewnie, ostatecznie zrywając to, po co sięgały jej palce, i zaraz unosząc się z ziemi, pozwalając, by wiatr bez przeszkód nadął sukienkę, zafurkotał między podszytymi materiałami. – Sprawdzimy?
Była ciekawa i tę ciekawość miała ochotę zaspokoić, choćby po to, żeby stanąć gdzieś z boku i poobserwować przez chwilę, jak młodzi bawią się na wybrzeżu. Podróż okazała się krótka, a jej końcowy przystanek – zupełnie zaskakujący. Dłonią przytrzymała włosy, bo te przez wiatr przesłaniały widok na spienione fale omywające brzeg, na czarodziejów i czarownice rozbieganych po piasku, na… znajome twarze, które niemal od razu rzuciły się w oczy.
– Hannah i Just! – wskazała je Billy’emu i Amelce palcem, za którym od razu popędził uśmiech. – Przywitajmy się z nimi! O-o, tam widzę Michaela! I… och.
Pewne rozstania bolały czasem gorzej, niż można było je o to posądzić. Pewne rozstania, nawet te, które przebiegły w dobrej, przyjaznej atmosferze, były jak świeżo zagojona rana, której należało dać spokój i nie pozwolić, by otworzyła się ponownie.
jesteś wolny
a jeśli nie uwierzysz, będziesz w dłoń ujęty
przez czas, przez czas - przeklęty
przez czas, przez czas - przeklęty
Spontaniczny zryw kilku dziewcząt wnet przeobraził się w zabawę, w której udział brało coraz więcej mieszkańców Oazy - od tłoczących się przy wiosce sierot i zagubionych dusz, które szukały tutaj ratunku przed wojennym żywiołem, po Zakonników strzegących na wyspie porządku i organizacji - jedni szukali zapomnienia, inni przeciwnie, usiłowali odgrzebać z pamięci wspomnienia radosnych chwil. Jedną z nich była Gwendolyn Grey. Przywitawszy się nad brzegiem z Marcellą, Justine i Charlene, znalazła się w pobliżu Tonksów, z którymi nawiązała krótką konwersację; kilka chwil później przeszła dalej od plaży, by wypuścić swój wianek na przybierające na sile fale. Chaotyczny spontaniczny zryw nie był jednak przygotowanym świętem, a rozpoczęty nad niestrzeżonym i niezabezpieczonym wcześniej morskim brzegiem aż prosił się o tragedię.
Gwen, otoczona czarodziejami, w mgnieniu oka zniknęła z oczu Tonksom, ledwie kładła wianek na wodzie, gdy obok jej dłoni zamigotało coś srebrzystego; początkowo musiało wzbudzić ciekawość, na drugi odruch nie było już czasu. Czarownica poczuła, jak coś gwałtownie ciągnie ją w dół i dalej od brzegu, ku głębinom, a nim zdążyła krzyknąć, znalazła się już pod wodą; coś oplotło się ciasno wokół jej prawego ramienia niby opasły zdradziecki wąż. Nie potrafiła pływać, zetknięcie z coraz głębszą wodą mogło w niej obudzić wyłącznie panikę i poczucie rosnącej bezradności - która jednak traciła na znaczeniu wobec walki o oddech, którego nie była w stanie zaczerpnąć.
Kerstin i Michael byli przekonani, że Gwendolyn jeszcze przed momentem znajdowała się tuż przy nich.
Aby dostrzec wypadek Gwen i spostrzec, jak upada do wody, należy wykonać test na spostrzegawczość:
dla Kerstin i Michaela ST wynosi 30;
dla Marcelli, Justine i Charlene ST wynosi 50;
dla pozostałych (obecnych w wątku w trakcie zdarzenia) ST wynosi 80.
Kolejny post mistrza gry pojawi się po 48 godzinach, przed jego odpisem można wykonać tylko jeden swój ruch (wcześniejszy rzut na spostrzegawczość nie jest w tej turze uznawany za akcję). Postaci, których nie było wcześniej w wątku, wciąż mogą się w nim pojawić. Rzuty na spostrzegawczość można wykonać w szafce zniknięć, w odpisie odnosząc się już do ich wyników.
Postaci, które dopiero pojawią się w wątku, nie mogą rzucać na spostrzegawczość, mogą jednak zareagować na posty postaci następujące po niniejszym poście mistrza gry.
Gwendolyn: żywotność 201/206 (5 - podtopienie)
Gwen, otoczona czarodziejami, w mgnieniu oka zniknęła z oczu Tonksom, ledwie kładła wianek na wodzie, gdy obok jej dłoni zamigotało coś srebrzystego; początkowo musiało wzbudzić ciekawość, na drugi odruch nie było już czasu. Czarownica poczuła, jak coś gwałtownie ciągnie ją w dół i dalej od brzegu, ku głębinom, a nim zdążyła krzyknąć, znalazła się już pod wodą; coś oplotło się ciasno wokół jej prawego ramienia niby opasły zdradziecki wąż. Nie potrafiła pływać, zetknięcie z coraz głębszą wodą mogło w niej obudzić wyłącznie panikę i poczucie rosnącej bezradności - która jednak traciła na znaczeniu wobec walki o oddech, którego nie była w stanie zaczerpnąć.
Kerstin i Michael byli przekonani, że Gwendolyn jeszcze przed momentem znajdowała się tuż przy nich.
Aby dostrzec wypadek Gwen i spostrzec, jak upada do wody, należy wykonać test na spostrzegawczość:
dla Kerstin i Michaela ST wynosi 30;
dla Marcelli, Justine i Charlene ST wynosi 50;
dla pozostałych (obecnych w wątku w trakcie zdarzenia) ST wynosi 80.
Kolejny post mistrza gry pojawi się po 48 godzinach, przed jego odpisem można wykonać tylko jeden swój ruch (wcześniejszy rzut na spostrzegawczość nie jest w tej turze uznawany za akcję). Postaci, których nie było wcześniej w wątku, wciąż mogą się w nim pojawić. Rzuty na spostrzegawczość można wykonać w szafce zniknięć, w odpisie odnosząc się już do ich wyników.
Postaci, które dopiero pojawią się w wątku, nie mogą rzucać na spostrzegawczość, mogą jednak zareagować na posty postaci następujące po niniejszym poście mistrza gry.
Gwendolyn: żywotność 201/206 (5 - podtopienie)
Cóż to błyskało w odmętach fal? Muszelka? Może perła? Albo pierścień, który do niedawna zdobił syrenią dłoń? Gwen pochyliła się delikatnie, próbując spojrzeć, jakie skarby przyniosły głębiny nad wybrzeże Oazy. Nim jednak zdążyła choćby ruszyć dłonią woda zmąciła się gwałtownie, a dziewczyna poczuła jak cos nieprzyjemnego, silnego i oślizgłego, zaplata się wokół jej ramienia.
Ledwo cicho pisnęła, a już poczuła szarpnięcie. Nim zdążyła nabrać w płuca powietrza, niewyobrażalna i nienaturalna siła pociągnęła ją prosto w morska ton. Nie umiem pływać! – przeszło jej tylko przez myśl. Dziecko wychowane w centrum Londynu nie miało gdzie skutecznie zdobyć i pielęgnować tych umiejętności. Nawet jeśli wojenne czasy spędziło na wsi.
Zaczeka mimowolnie szarpać ramieniem i przebierać nogami, próbując się uwolnić. Szamotanie się miało jednak gorszy efekt, niż z założenia Gwen powinno. Włosy zakrywały jej twarz, a sukienka blokowała ruchy. Powietrze uciekało z płuc zdecydowanie zbyt szybko. Słona woda piekła w oczy, wdzierała się przez nos, spływała do gardła…
Przez głowę malarki zaczęły przepływać najczarniejsze z myśli. Czy to już koniec? Czy jej droga wiodła właśnie tu, na wybrzeże Oazy, gdzie miała stracić życie wśród spienionej wody i letniego kwiecia? Wśród przyjaciół, którzy byli tak blisko… ale jednak tak daleko? Zmarła w trakcie wojny, ale nie przez wojnę, choć to dla niej ryzykowała? Musiała przyznać – był w tym pewien pokrętny romantyzm. Właściwie to byłaby całkiem dobra śmierć.
Nie mogła się jednak tak łatwo poddać. Szuja ze śmietnika, Śmierciożerca, czy bestia z otchłani wielkiej wody – jeśli ktokolwiek z nich ma zakończyć jej żywot niech przynajmniej nie przyjdzie mu to łatwo. W akcie desperacji próbowała wyszarpać prawie ramie na tyle, aby sięgnąć do różdżki ukrytej w kieszeni sukienki. Starała się trafić na nią dłoni, odnaleźć ten cenny kawałek drewienka, który zawsze trzymała przy sobie. Szukała go w coraz to większej panice, czując, ze w jej płucach zaczyna brakować tlenu. A gdy złapała go w dłoń – lub wydawało się jej, ze to właśnie się udało, spróbowała gwałtownie ponieść różdżkę choćby o odrobinę, celując w jaśniejący słonecznym światłem, wzburzony wodny sufit.
– Orbis – spróbowała. Nerwowo, szybko, niewerbalnie. Liczyła, ze świetlisty, materialne lasso zahaczy się o coś znajdującego się na powierzchni, lub zostanie złapane przez któregoś ze stojących na brzegu czarodziejów. A jeśli nie to możne przynajmniej da znać innym, gdzie się znajdowała i ktoś będzie w stanie przyjść jej z pomocą.
| rzucam niewerbalne Orbis, a przynajmniej próbuje
Ledwo cicho pisnęła, a już poczuła szarpnięcie. Nim zdążyła nabrać w płuca powietrza, niewyobrażalna i nienaturalna siła pociągnęła ją prosto w morska ton. Nie umiem pływać! – przeszło jej tylko przez myśl. Dziecko wychowane w centrum Londynu nie miało gdzie skutecznie zdobyć i pielęgnować tych umiejętności. Nawet jeśli wojenne czasy spędziło na wsi.
Zaczeka mimowolnie szarpać ramieniem i przebierać nogami, próbując się uwolnić. Szamotanie się miało jednak gorszy efekt, niż z założenia Gwen powinno. Włosy zakrywały jej twarz, a sukienka blokowała ruchy. Powietrze uciekało z płuc zdecydowanie zbyt szybko. Słona woda piekła w oczy, wdzierała się przez nos, spływała do gardła…
Przez głowę malarki zaczęły przepływać najczarniejsze z myśli. Czy to już koniec? Czy jej droga wiodła właśnie tu, na wybrzeże Oazy, gdzie miała stracić życie wśród spienionej wody i letniego kwiecia? Wśród przyjaciół, którzy byli tak blisko… ale jednak tak daleko? Zmarła w trakcie wojny, ale nie przez wojnę, choć to dla niej ryzykowała? Musiała przyznać – był w tym pewien pokrętny romantyzm. Właściwie to byłaby całkiem dobra śmierć.
Nie mogła się jednak tak łatwo poddać. Szuja ze śmietnika, Śmierciożerca, czy bestia z otchłani wielkiej wody – jeśli ktokolwiek z nich ma zakończyć jej żywot niech przynajmniej nie przyjdzie mu to łatwo. W akcie desperacji próbowała wyszarpać prawie ramie na tyle, aby sięgnąć do różdżki ukrytej w kieszeni sukienki. Starała się trafić na nią dłoni, odnaleźć ten cenny kawałek drewienka, który zawsze trzymała przy sobie. Szukała go w coraz to większej panice, czując, ze w jej płucach zaczyna brakować tlenu. A gdy złapała go w dłoń – lub wydawało się jej, ze to właśnie się udało, spróbowała gwałtownie ponieść różdżkę choćby o odrobinę, celując w jaśniejący słonecznym światłem, wzburzony wodny sufit.
– Orbis – spróbowała. Nerwowo, szybko, niewerbalnie. Liczyła, ze świetlisty, materialne lasso zahaczy się o coś znajdującego się na powierzchni, lub zostanie złapane przez któregoś ze stojących na brzegu czarodziejów. A jeśli nie to możne przynajmniej da znać innym, gdzie się znajdowała i ktoś będzie w stanie przyjść jej z pomocą.
| rzucam niewerbalne Orbis, a przynajmniej próbuje
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
The member 'Gwendolyn Grey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 4
'k100' : 4
Idąc przy Tonks rozglądała się po twarzach ludzi, którzy powoli gromadzili się na wybrzeżu. Wpierw szukała znajomych twarzy, ale chcąc nie chcąc, skupiała się głównie na tych, których nie znała zupełnie, dostrzegała ich emocje, które w porywie tego spontanicznego zrywu przeistaczały się nie do poznania. Uczestniczyła w tworzeniu tego miejsca od samego początku, budowaniu azylu dla potrzebujących, budowaniu chat z drewna, szykowaniu palenisk, porządkowaniu nierównego i wymagającego terenu tak, by nadawał się na tworzenie osiedla nowej wspólnoty. Widziała na własne oczy, jak przybywali tu ludzie cudem uniknąwszy śmierci, jak sprowadzani byli ci, który otarli się o nią tracąc swoich bliskich. Pogrążeni w smutku, w żałobie, walcząc z rozgrywającymi się indywidualnie tragediami próbowali stanąć na nogi. Teraz, tutaj, dzisiaj, stworzyli sobie namiastkę dawnego szczęścia, tradycji. Ludzie potrzebowali miłości, w tych ponurych czasach jeszcze bardziej. Potrzebowali bliskich, na których mogli liczyć, kogoś, kogo mogli chwycić za rękę, przytulić nocą. Nic więc dziwnego, że właśnie ten rytuał dziewczęta postanowiły powtórzyć, nawet jeśli to miejsce było nieodpowiednie, a pora mało sprzyjająca tańcom i romantyczności.
— Nie — przyznała, spoglądając na dziewczynę, którą wskazała jej Just. Mimochodem uśmiechnęła się do niej, do Maeve, sympatycznie i grzecznie witając ją w ten sposób z dystansu, szczególnie po tym, jak Just bezpośrednio na nią wskazała. — Nie wiem— mruknęła, patrząc na rzucające wianki do wody dziewczęta. Pamiętała zeszłoroczny Festiwal Lata, swoją głupotę, galopujące myśli, które przecież próbowała powstrzymać, idiotyczne nadzieje, które nie miały szans zakorzenić się w niczym stabilnym i trwałym, a w końcu serię niepotrzebnych wyrzutów wobec kogoś, kto nie był niczemu winny, poza tym, że nie pozwalają jej wiankowi ginąć w morskiej pianie udowodnił bohatersko, że zostawiłby jej samej, nawet jako przyjaciel. Szybko uchwyciła spojrzenie przyjaciółki i uśmiechnęła się, chociaż bardzo próbowała ten zawstydzony uśmiech powstrzymać. — Och, przestań! Nikt o zdrowych zmysłach nie zdecydowałby się na taki krok, wiedząc kto go plótł. Chyba, że z ryzykiem jest za pan brat.— Uchwyciła się jej ramienia, idąc w kierunku łąki. — Będę patrzeć, jak płynie pomiędzy tymi imponującymi skokami do wody, przetrwa największa fale, przypadkowe kopnięcia i chluśnięcia i płynie hen w siną dal, w stronę... jakiejś słonecznej bezludnej wyspy. A tam osiądzie samotnie na skałach i za wiele lat stanie się twardy jak głaz, pomagając rozbitkom wdrapywać się na śliskie, oplecione glonami kamienie — zaśmiała się, wzruszając ramionami i obejrzała przez ramię na wodę. — Vincent już przyszedł?— spytała, podłapawszy temat. Zerknęła na Just i zachichotała, ale szybko spoważniała, dostrzegając kuzynkę. — Charlie! — Objęła ją mocno, kryjąc twarz w jej włosach przez chwilę. Nie chciała by zauważyła cień troski, który przemknął jej przez twarz. Wyglądała mizernie, schudła? Na pewno zbladła. Kiedy odsuwała się od niej dotknęła końców jej włosów. — Pięknie ci tak! Mam nadzieję, że lepiej się czujesz? — Pogładziła ją po ramieniu, przyglądając się jej twarzy przez chwilę. — Zobacz, dziewczęta się zorganizowały i poszły rzucać wianki. Pójdziemy upleść swoje, idziesz z nami — zadecydowała za nią, teraz już wiedząc, że musiała to zrobić choćby po to, by Charlie poprawić trochę humor. — Wielu czarodziejów zginęło zanim tu dotarli — podzieliła się z dziewczynami swoją myślą, ale nie skończyła jej. Dalszy ciąg pozostał w jej głowie; może tak było lepiej. Wydawało jej się, że mężczyzn w oazie było znacznie mniej niż kobiet, ale chyba tak właśnie wyglądała wojna. To oni głównie stawali do walki, to oni nie raz z tych walk nie wracali cało. — Wrzucimy je do wody i później rozpalimy gdzieś ognisko. siądziemy wszyscy— zaproponowała, odnajdując wzrok Charlie i uśmiechając się do niej, pewna, że właśnie tak skończy się ich wieczór. — Chyba, że jakiś kawaler będzie się dopraszał tańca z tobą, ale no, nie wiem, czy się zgodzę... — zacmokała poważnie, poważniejąc dopiero, gdy podeszła do nich młoda czarownica. Kojarzyła ją - z wesela Macmillanów, ale nie pamiętała jej imienia. Gwen? Wiedziała tylko, że była zazdrosna o Michaela i to w jego stronę zerknęła, kiedy przywitała się... z dziewczynami. Otwarła usta, chcąc zrobić to pierwsza, ale nie zdążyła nic powiedzieć; dziewczyna poszła dalej. — Cześć... – mruknęła cicho, patrząc za odchodzącą czarownicą, czując, że coś ściska jej gardło z przykrości. Szybko jednak przełknęła gorycz zlekceważenia, bo na horyzoncie pojawiła się Lydia z Amelką i Billym. Przygryzła policzek od środka, czekając aż do nich dołączą.
— Nie — przyznała, spoglądając na dziewczynę, którą wskazała jej Just. Mimochodem uśmiechnęła się do niej, do Maeve, sympatycznie i grzecznie witając ją w ten sposób z dystansu, szczególnie po tym, jak Just bezpośrednio na nią wskazała. — Nie wiem— mruknęła, patrząc na rzucające wianki do wody dziewczęta. Pamiętała zeszłoroczny Festiwal Lata, swoją głupotę, galopujące myśli, które przecież próbowała powstrzymać, idiotyczne nadzieje, które nie miały szans zakorzenić się w niczym stabilnym i trwałym, a w końcu serię niepotrzebnych wyrzutów wobec kogoś, kto nie był niczemu winny, poza tym, że nie pozwalają jej wiankowi ginąć w morskiej pianie udowodnił bohatersko, że zostawiłby jej samej, nawet jako przyjaciel. Szybko uchwyciła spojrzenie przyjaciółki i uśmiechnęła się, chociaż bardzo próbowała ten zawstydzony uśmiech powstrzymać. — Och, przestań! Nikt o zdrowych zmysłach nie zdecydowałby się na taki krok, wiedząc kto go plótł. Chyba, że z ryzykiem jest za pan brat.— Uchwyciła się jej ramienia, idąc w kierunku łąki. — Będę patrzeć, jak płynie pomiędzy tymi imponującymi skokami do wody, przetrwa największa fale, przypadkowe kopnięcia i chluśnięcia i płynie hen w siną dal, w stronę... jakiejś słonecznej bezludnej wyspy. A tam osiądzie samotnie na skałach i za wiele lat stanie się twardy jak głaz, pomagając rozbitkom wdrapywać się na śliskie, oplecione glonami kamienie — zaśmiała się, wzruszając ramionami i obejrzała przez ramię na wodę. — Vincent już przyszedł?— spytała, podłapawszy temat. Zerknęła na Just i zachichotała, ale szybko spoważniała, dostrzegając kuzynkę. — Charlie! — Objęła ją mocno, kryjąc twarz w jej włosach przez chwilę. Nie chciała by zauważyła cień troski, który przemknął jej przez twarz. Wyglądała mizernie, schudła? Na pewno zbladła. Kiedy odsuwała się od niej dotknęła końców jej włosów. — Pięknie ci tak! Mam nadzieję, że lepiej się czujesz? — Pogładziła ją po ramieniu, przyglądając się jej twarzy przez chwilę. — Zobacz, dziewczęta się zorganizowały i poszły rzucać wianki. Pójdziemy upleść swoje, idziesz z nami — zadecydowała za nią, teraz już wiedząc, że musiała to zrobić choćby po to, by Charlie poprawić trochę humor. — Wielu czarodziejów zginęło zanim tu dotarli — podzieliła się z dziewczynami swoją myślą, ale nie skończyła jej. Dalszy ciąg pozostał w jej głowie; może tak było lepiej. Wydawało jej się, że mężczyzn w oazie było znacznie mniej niż kobiet, ale chyba tak właśnie wyglądała wojna. To oni głównie stawali do walki, to oni nie raz z tych walk nie wracali cało. — Wrzucimy je do wody i później rozpalimy gdzieś ognisko. siądziemy wszyscy— zaproponowała, odnajdując wzrok Charlie i uśmiechając się do niej, pewna, że właśnie tak skończy się ich wieczór. — Chyba, że jakiś kawaler będzie się dopraszał tańca z tobą, ale no, nie wiem, czy się zgodzę... — zacmokała poważnie, poważniejąc dopiero, gdy podeszła do nich młoda czarownica. Kojarzyła ją - z wesela Macmillanów, ale nie pamiętała jej imienia. Gwen? Wiedziała tylko, że była zazdrosna o Michaela i to w jego stronę zerknęła, kiedy przywitała się... z dziewczynami. Otwarła usta, chcąc zrobić to pierwsza, ale nie zdążyła nic powiedzieć; dziewczyna poszła dalej. — Cześć... – mruknęła cicho, patrząc za odchodzącą czarownicą, czując, że coś ściska jej gardło z przykrości. Szybko jednak przełknęła gorycz zlekceważenia, bo na horyzoncie pojawiła się Lydia z Amelką i Billym. Przygryzła policzek od środka, czekając aż do nich dołączą.
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Ostatnio zmieniony przez Hannah Wright dnia 12.10.20 23:04, w całości zmieniany 1 raz
Wianek Kerstin pofrunął, zakołysał się w powietrzu i ze swobodą opadł na fale. Przez krótką chwilę pozwoliła sobie postać przy brzegu i obserwować jego chybotliwy taniec na spienionej wodzie, potem odwróciła się i wróciła do upatrzonej kępy traw, by tam rozłożyć kocyk. Wybierając się na świeże powietrze zawsze pamiętała o tym, by mieć ze sobą coś do siedzenia, a że nie była samolubem, to gruby koc w pomarańczowo-brązową kratę był dość szeroki, by pomieścić jeszcze przynajmniej ze trzy osoby, gdyby zdecydowały się do niej dosiąść. Po cichu na to liczyła, siedzenie samemu w oczekiwaniu na to, aż jakiś amant wyłowi wianek, zdawało się Kerstin stresujące. Specjalnie też nie patrzyła na to, czy ktoś poza Michaelem poszedł już na łowy ani czy jej wątły wianek utrzymał się, czy poszedł na dno. Wolała miłą niespodziankę niż spodziewaną przykrość, a plecenie drugiego wianka byłoby na pewno niezgodne z zasadami. Pożegnała Michaela uśmiechem i zapewnieniem, że może ją na chwilę zostawić, nigdzie się przecież nie rusza, a potem położyła się na plecach, przysłaniając oczy dłonią i rozkoszując głośnym szumem morza.
Cudownie było w tej Oazie, szkoda, że rodzeństwo nie zabierało jej tutaj częściej. Wybrzeże powolutku zapełniało się ludźmi i Kerstin dbała, by wszystkim grzecznie odmachiwać, a kiedy w oddali zamajaczyły Hania i Just, odważyła się nawet krzyknąć:
- Chodźcie! Róbcie wianki! Bez wianków się nie liczy!
Wzdrygnęła się mimowolnie, gdy usłyszała głos za plecami, lecz wykrzywiona zaniepokojeniem twarz prędko wygładziła się w wyrazie szczęścia, gdy zdała sobie sprawę, że to nikt inny tylko Gwen Grey, jedna z pierwszych nowych przyjaciółek, jakie zdobyła po powrocie.
- Hej! Ale ja cię dawno nie widziałam, wypiękniałaś - zawołała entuzjastycznie i pozwoliła przyciągnąć się do uścisku. - Siadaj, siadaj - poklepała miejsce obok na kocu. - Ja już swój rzuciłam, ale nie wiem, czy go zdążą wyłowić, chyba trochę się pospieszyłam, a te fale takie wielkie... - Westchnęła. - O ja cię, masz rację, twój wianek jest prześliczny - dodała pogodnie, chwytając palcami krawędź sukienki Gwen. - I rzeczywiście pasuje. Kupiłaś tę sukienkę, czy sama uszyłaś? - zapytała, a potem przyłożyła dłoń do ust i pokręciła głową. - Ale to za chwilkę, nie zatrzymuję cię, leć rzuć ten wianek, jak wrócisz, to pogadamy!
Kerry dała dziewczynie wolną rękę, bo widziała jej podekscytowanie. Obserwowała przez chwilę jak ruda zbiega w stronę wybrzeża, a potem położyła głowę z powrotem na kocyku i przez zmrużone powieki przyjrzała się pierzastym chmurom. Morska bryza nasuwała skojarzenie z ich nowym domem w Exmoor, bardzo szybko wyciszała resztki nerwów. Właściwie to mogła tu tak leżeć, na razie nie dostrzegła zbyt wielu panów nurkujących po wianki, więc niewielka drzemka nie zaszkodzi. Na pewno obudzi się, gdy Gwen wróci z wybrzeża.
Nic się przecież wielkiego nie stanie.
tu rzucam na ślepotę
Cudownie było w tej Oazie, szkoda, że rodzeństwo nie zabierało jej tutaj częściej. Wybrzeże powolutku zapełniało się ludźmi i Kerstin dbała, by wszystkim grzecznie odmachiwać, a kiedy w oddali zamajaczyły Hania i Just, odważyła się nawet krzyknąć:
- Chodźcie! Róbcie wianki! Bez wianków się nie liczy!
Wzdrygnęła się mimowolnie, gdy usłyszała głos za plecami, lecz wykrzywiona zaniepokojeniem twarz prędko wygładziła się w wyrazie szczęścia, gdy zdała sobie sprawę, że to nikt inny tylko Gwen Grey, jedna z pierwszych nowych przyjaciółek, jakie zdobyła po powrocie.
- Hej! Ale ja cię dawno nie widziałam, wypiękniałaś - zawołała entuzjastycznie i pozwoliła przyciągnąć się do uścisku. - Siadaj, siadaj - poklepała miejsce obok na kocu. - Ja już swój rzuciłam, ale nie wiem, czy go zdążą wyłowić, chyba trochę się pospieszyłam, a te fale takie wielkie... - Westchnęła. - O ja cię, masz rację, twój wianek jest prześliczny - dodała pogodnie, chwytając palcami krawędź sukienki Gwen. - I rzeczywiście pasuje. Kupiłaś tę sukienkę, czy sama uszyłaś? - zapytała, a potem przyłożyła dłoń do ust i pokręciła głową. - Ale to za chwilkę, nie zatrzymuję cię, leć rzuć ten wianek, jak wrócisz, to pogadamy!
Kerry dała dziewczynie wolną rękę, bo widziała jej podekscytowanie. Obserwowała przez chwilę jak ruda zbiega w stronę wybrzeża, a potem położyła głowę z powrotem na kocyku i przez zmrużone powieki przyjrzała się pierzastym chmurom. Morska bryza nasuwała skojarzenie z ich nowym domem w Exmoor, bardzo szybko wyciszała resztki nerwów. Właściwie to mogła tu tak leżeć, na razie nie dostrzegła zbyt wielu panów nurkujących po wianki, więc niewielka drzemka nie zaszkodzi. Na pewno obudzi się, gdy Gwen wróci z wybrzeża.
Nic się przecież wielkiego nie stanie.
tu rzucam na ślepotę
Nieco pochopnie zanurzył dłonie w wodzie jeszcze zanim w pobliżu pojawiły się wianki - może po prostu chciał być gotowy, a może wahał się jeszcze, czy łapać wianek własnej siostry. W sumie chciałby zatańczyć z Kerrie, choć może to nieco (dla niej) żenujące. Wtem w jego dłonie wpadło coś zupełnie innego niż wianek - zdziwiony, podniósł muszlę i uważnie ją obejrzał. Wyglądała dość zwyczajnie, ale pachniała... jakoś miło. Trochę jak cała Oaza - uświadomił sobie, czując pod palcami przyjemne ciepło i nieco egoistycznie chowając zdobycz do kieszeni. W pierwszej chwili chciał pokazać albo dać znalezisko siostrze, ale zapach i dotyk podziałały na niego jakoś uspokajająco, więc niewiele myśląc wziął muszlę dla siebie. Zdążył się już zresztą nauczyć, że wąchanie czegoś pachnącego spokojem (na przykład ciasteczek) dobrze działa na niego przez kilka trudnych dni przed pełnią, łagodząc podminowane nerwy.
Odwrócił się do Kerstin, przy której pojawiła się Gwen.
-O, cześć Gwen! - uśmiechnął się ciepło, choć dostrzegł onieśmielenie dziewczyny i sam czuł na sobie przenikliwy wzrok siostry (a może tak mu się tylko wydawało?!). Jak miał rozmawiać z Gwen normalnie, po tym gdy w uszach dźwięczał mu niesprawiedliwy (chyba?!) ochrzan otrzymany od Kerstin? Może i Kerrie już zapomniała, jak oskarżała go o mącenie w głowie jej przyjaciółce, ale on nie.
-Pięk... - nie no, nie powie Gwen, że ładnie wygląda, choć ślicznie wyglądała, jeszcze obie źle go zrozumieją. -...ny wianek. - wybrnął. Pozwolił dziewczynom porozmawiać, a Gwen puścić swój wianek (nie będzie przecież stał wtedy nad nią, jak jakiś... łowca wianków) i rozejrzał się po zebranych. Z uśmiechem kiwnął głową stojącej niedaleko Marcelli. Satysfakcja ze wspólnego zabezpieczenia torów pod Londynem nadal go nie opuściła. Dopiero po kilku sekundach przypomniał sobie, że Kerrie czytała nawet listy od Figg (Merlinie, może nie powinien jej tu zabierać?), więc powiódł spojrzeniem dalej i zatrzymał je na Just, i Hani. Na widok tej ostatniej zrobiło mu się jakoś ciepło na sercu, choć wyglądała trochę smutno. Pomachał dziewczynom, choć Hannah zdawała się już patrzeć w drugą stronę. Ciekawe, czy będą puszczać dziś wianki? A potem o tym plotkować?
Westchnął pod nosem, znów odwrócił wzrok w stronę morza i... kątem oka dostrzegł błysk rudych włosów, znikających pod falami.
-Gwen?! - wydusił, do mózgu z sekundowym opóźnieniem dotarło, co właśnie zauważył. Gwen zniknęła.
A on nie umiał dobrze pływać.Męska duma nie pozwalała mu przyznać, że ogóle nie umiał pływać.
-GWEN! GWEN ZNIKNĘŁA POD WODĄ! - krzyknął więc ile sił w płucach, licząc na to, że zaalarmuje przynajmniej odpoczywającą obok Kerstin. Ona umiała krzyczeć jeszcze lepiej.
Wytężył wzrok, usiłując dojrzeć Gwen pod ciemną taflą i zdając sobie sprawę, że fale mogły pchnąć ją gdzieś dalej.
-Homenum Revelio! - szepnął, celując w morze i usiłując dopomóc własnemu wzrokowi. Wiedział, że zaklęcie wykrywa nie tylko ludzi, ale też zwierzęta i inne istoty, ale... przecież odróżni sylwetkę Gwen od ryb, a przynajmniej na to liczył.
tu jestem spostrzegawczy
Odwrócił się do Kerstin, przy której pojawiła się Gwen.
-O, cześć Gwen! - uśmiechnął się ciepło, choć dostrzegł onieśmielenie dziewczyny i sam czuł na sobie przenikliwy wzrok siostry (a może tak mu się tylko wydawało?!). Jak miał rozmawiać z Gwen normalnie, po tym gdy w uszach dźwięczał mu niesprawiedliwy (chyba?!) ochrzan otrzymany od Kerstin? Może i Kerrie już zapomniała, jak oskarżała go o mącenie w głowie jej przyjaciółce, ale on nie.
-Pięk... - nie no, nie powie Gwen, że ładnie wygląda, choć ślicznie wyglądała, jeszcze obie źle go zrozumieją. -...ny wianek. - wybrnął. Pozwolił dziewczynom porozmawiać, a Gwen puścić swój wianek (nie będzie przecież stał wtedy nad nią, jak jakiś... łowca wianków) i rozejrzał się po zebranych. Z uśmiechem kiwnął głową stojącej niedaleko Marcelli. Satysfakcja ze wspólnego zabezpieczenia torów pod Londynem nadal go nie opuściła. Dopiero po kilku sekundach przypomniał sobie, że Kerrie czytała nawet listy od Figg (Merlinie, może nie powinien jej tu zabierać?), więc powiódł spojrzeniem dalej i zatrzymał je na Just, i Hani. Na widok tej ostatniej zrobiło mu się jakoś ciepło na sercu, choć wyglądała trochę smutno. Pomachał dziewczynom, choć Hannah zdawała się już patrzeć w drugą stronę. Ciekawe, czy będą puszczać dziś wianki? A potem o tym plotkować?
Westchnął pod nosem, znów odwrócił wzrok w stronę morza i... kątem oka dostrzegł błysk rudych włosów, znikających pod falami.
-Gwen?! - wydusił, do mózgu z sekundowym opóźnieniem dotarło, co właśnie zauważył. Gwen zniknęła.
A on nie umiał dobrze pływać.
-GWEN! GWEN ZNIKNĘŁA POD WODĄ! - krzyknął więc ile sił w płucach, licząc na to, że zaalarmuje przynajmniej odpoczywającą obok Kerstin. Ona umiała krzyczeć jeszcze lepiej.
Wytężył wzrok, usiłując dojrzeć Gwen pod ciemną taflą i zdając sobie sprawę, że fale mogły pchnąć ją gdzieś dalej.
-Homenum Revelio! - szepnął, celując w morze i usiłując dopomóc własnemu wzrokowi. Wiedział, że zaklęcie wykrywa nie tylko ludzi, ale też zwierzęta i inne istoty, ale... przecież odróżni sylwetkę Gwen od ryb, a przynajmniej na to liczył.
tu jestem spostrzegawczy
Can I not save one
from the pitiless wave?
The member 'Michael Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 31
'k100' : 31
Ludzi pojawiało się coraz więcej, tworzyły się grupki, rozmowy, których w ogóle nie słuchała, kiedy zajęła swoje wygodne miejsce na piasku. Przyjemnie jest się raz na jakiś czas tak wygrzać, a zatłoczonej plaży nie uświadczyła naprawdę dawno. Lucinda obiecała jej, że się pojawi, więc chyba wystarczyło poczekać, prawda? W dodatku w niemagicznej torbie przyniosła ze sobą butelkę malinowej nalewki. Tak na zalanie smutków. Kiedy pojawiały się znajome osoby, za każdym razem gdy została zauważona, skinęła głową grzecznie, żeby nikt nie poczuł się pominięty. Do Just, Hannch i do Michaela lekko pomachała, żeby zauważyli, że wyłapała ich w tłumie. Zauważyła też, że Tonks był z jakąś dziewczyną. Nie znała jej, ale w sumie nie interesowała się aż tak życiem tego faceta.
I pojawiła się Gwen. Po ostatniej akcji właściwie w ogóle się nie zmieniła, co bardzo zaskakiwało Marcellę. W końcu pierwszy raz miała do czynienia z tak brutalną sprawą. Niezbyt przyjemne widoki je dotknęły. Może to dobrze, że była tak odporna. Sama chciałaby taka być. - Cześć. - powiedziała cicho i pomachała dziewczynie, wracając do spokojnego czerpania ze słońca. Chwilowo, jak widać, zebrały się tutaj same znajome panie, choć wśród mieszkańców Oazy odnajdowała również pierwszych ludzi, którzy wyławiali wianki swoich pań. Na Lucy nadal musiała trochę poczekać. Szkoda. Nie chciała wbijać się w rozmowę dziewczyn, które zebrały się w grupkę niedaleko. Wydawały się mieć swoje własne sprawy, których nawet nie powinna być częścią.
Wydawało jej się, że coś się nagle zmieniło w otoczeniu, ale rozglądając się nawet nie zauważyła, co właściwie się stało. Może jej się wydawało? Jakaś większa fala mignęła jej światłem, które dostrzegła kątem oka?
I dopiero kiedy Tonks podniósł pełen alarm, zrozumiała kogo tak naprawdę na plaży zabrakło. - Psidwacza mać. - Syknęła pod nosem, widząc, że Michael nawet nie próbuje zbliżyć się do wody. Z szerokiej kieszeni swojej spódnicy wyciągnęła tylko różdżkę, mocno ściskając ją w jednej ręce. Najpierw rozpięła pasek, pozwalając, żeby rozłożysta spódnica opadła na piasek. Pływanie w niej byłoby naprawdę trudne, a jeśli dziewczyna dopiero zniknęła w wodzie, Marcella mogła jeszcze mieć okazję zobaczyć, co się z nią stało. Przebiegła kawałek i wskoczyła prosto w granatowe fale, trzymając mocno różdżkę w dłoni. Paskudnie zimne.
| rzucam na pływanie, I
tutaj rzut na dostrzeżenie Gwen, nieudany
I pojawiła się Gwen. Po ostatniej akcji właściwie w ogóle się nie zmieniła, co bardzo zaskakiwało Marcellę. W końcu pierwszy raz miała do czynienia z tak brutalną sprawą. Niezbyt przyjemne widoki je dotknęły. Może to dobrze, że była tak odporna. Sama chciałaby taka być. - Cześć. - powiedziała cicho i pomachała dziewczynie, wracając do spokojnego czerpania ze słońca. Chwilowo, jak widać, zebrały się tutaj same znajome panie, choć wśród mieszkańców Oazy odnajdowała również pierwszych ludzi, którzy wyławiali wianki swoich pań. Na Lucy nadal musiała trochę poczekać. Szkoda. Nie chciała wbijać się w rozmowę dziewczyn, które zebrały się w grupkę niedaleko. Wydawały się mieć swoje własne sprawy, których nawet nie powinna być częścią.
Wydawało jej się, że coś się nagle zmieniło w otoczeniu, ale rozglądając się nawet nie zauważyła, co właściwie się stało. Może jej się wydawało? Jakaś większa fala mignęła jej światłem, które dostrzegła kątem oka?
I dopiero kiedy Tonks podniósł pełen alarm, zrozumiała kogo tak naprawdę na plaży zabrakło. - Psidwacza mać. - Syknęła pod nosem, widząc, że Michael nawet nie próbuje zbliżyć się do wody. Z szerokiej kieszeni swojej spódnicy wyciągnęła tylko różdżkę, mocno ściskając ją w jednej ręce. Najpierw rozpięła pasek, pozwalając, żeby rozłożysta spódnica opadła na piasek. Pływanie w niej byłoby naprawdę trudne, a jeśli dziewczyna dopiero zniknęła w wodzie, Marcella mogła jeszcze mieć okazję zobaczyć, co się z nią stało. Przebiegła kawałek i wskoczyła prosto w granatowe fale, trzymając mocno różdżkę w dłoni. Paskudnie zimne.
| rzucam na pływanie, I
tutaj rzut na dostrzeżenie Gwen, nieudany
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
The member 'Marcella Figg' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 26
'k100' : 26
Stała kawałek od większości zebranych, nie czuła się swobodnie wśród tych, których nie znała – lub tych, z którymi kontakt urwał się dekadę temu. Niektórych nawyków nie dało się pozbyć; jak i za czasów szkoły, tak i teraz wolała trzymać się na uboczu, w milczeniu porządkować myśli, a przy tym uważnie obserwować swe najbliższe otoczenie. Tak było bezpieczniej, mniej ryzykownie. Mimo to, gdy ujrzała w oddali znajomą sylwetkę Justine – czy pokazywała ją palcem, czy raczej coś, co znajdowało się za nią, a może kogoś bawiącego się obok...? – odmachała nieśmiało, ani nie chcąc jej zignorować, ani zrobić z siebie kompletnej idiotki. To dzięki niej, jej zaufaniu, dowiedziała się o Oazie. Zmrużyła oczy, próbując dojrzeć twarz kobiety, która stała obok blondynki. Złożyła usta w uprzejmym uśmiechu, choć serce zabiło szybciej, niemalże panicznie; pamiętała Hannah jeszcze z Hogwartu, pamiętała też z sylwestrowej zabawie w Dolinie Godryka, jednak ostatnio widziała ją na jednym z plakatów, które szpeciły ulice Londynu. Zawsze była odważna. Przez dłuższą chwilę spoglądała w ich kierunku, próbując wśród nadciągających ku wybrzeżu czarodziejów rozpoznać kogoś jeszcze. Czy to mogła być Charlene? A tam nad wodą Figg, policjantka, z którą musiała rozmawiać w ministerialnych archiwach o zazębiających się śledztwach, o Bojczuku…? Zobaczyła też jakąś czarownicę, a koło niej małą dziewczynkę, stała jednak za daleko, by móc zobaczyć więcej. Westchnęła boleśnie, czując coś na kształt ulgi – byli tu, to dobrze, to znaczyło, że również nie godzili się na niesprawiedliwość, walczyli o lepsze jutro – ale i mimowolnej obawy. Wiedziała, że angażując się w działania Zakonu będzie musiała stawić czoło wielu duchom przeszłości, umieć schować dumę do kieszeni, przypomnieć sobie, jak to jest współpracować, a nie jedynie być zdanym tylko i wyłącznie na siebie.
Wtedy też usłyszała krzyk, a kątem oka dojrzała wyraźne poruszenie, co wyrwało ją z zamyślenia. Gwen zniknęła pod wodą? Momentalnie odsunęła się do tyłu, choć nie wiedziała przecież, co się stało, nagle jednak woda zaczęła jawić się jako coś jeszcze groźniejszego, jeszcze bardziej nieobliczalnego; spienione fale wciąż uderzały o nadbrzeżne skały, morze nie było spokojne i łagodne. Czyżby nieznajoma straciła równowagę przy wrzucaniu wianka? Poślizgnęła się na mokrych kamieniach? Tylko dlaczego dalej się nie wynurzała...? Nie wiedziała, co mogłaby zrobić, ani nie umiała pływać, ani nie znała się na pierwszej pomocy, do tego wokół miejsca, gdzie zniknęła wspomniana kobieta, nie brakowało chętnych do pomocy, mimo to ruszyła w tamtym kierunku, wyciągając z kieszeni różdżkę, nerwowo odganiając szarpane wiatrem włosy. Zauważyła, że czarownica, którą wzięła za Marcelę, bez choćby najmniejszego skrępowania zdejmuje z siebie spódnicę, odważnie – a może zwyczajnie głupio – rzuca się we wzburzone fale. Dlaczego żaden z mężczyzn nie ruszył na pomoc pierwszy...?
| a tu mój rzut na ślepotę
Wtedy też usłyszała krzyk, a kątem oka dojrzała wyraźne poruszenie, co wyrwało ją z zamyślenia. Gwen zniknęła pod wodą? Momentalnie odsunęła się do tyłu, choć nie wiedziała przecież, co się stało, nagle jednak woda zaczęła jawić się jako coś jeszcze groźniejszego, jeszcze bardziej nieobliczalnego; spienione fale wciąż uderzały o nadbrzeżne skały, morze nie było spokojne i łagodne. Czyżby nieznajoma straciła równowagę przy wrzucaniu wianka? Poślizgnęła się na mokrych kamieniach? Tylko dlaczego dalej się nie wynurzała...? Nie wiedziała, co mogłaby zrobić, ani nie umiała pływać, ani nie znała się na pierwszej pomocy, do tego wokół miejsca, gdzie zniknęła wspomniana kobieta, nie brakowało chętnych do pomocy, mimo to ruszyła w tamtym kierunku, wyciągając z kieszeni różdżkę, nerwowo odganiając szarpane wiatrem włosy. Zauważyła, że czarownica, którą wzięła za Marcelę, bez choćby najmniejszego skrępowania zdejmuje z siebie spódnicę, odważnie – a może zwyczajnie głupio – rzuca się we wzburzone fale. Dlaczego żaden z mężczyzn nie ruszył na pomoc pierwszy...?
| a tu mój rzut na ślepotę
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
To Amelia wpadła na pomysł wspólnego spaceru po wybrzeżu. Chociaż pogoda na porzuconej gdzieś pośrodku Morza Północnego wyspie nie należała do najłagodniejszych, nawet w lecie potrafiąc zaskoczyć ich gwałtowną ulewą lub silnym, nieustającym przez kilka dni wiatrem, to tego dnia nad ich głowami wisiało słońce, przyjemnie grzejąc skórę nawet pomimo rześkiej, morskiej bryzy. Ciepłe powietrze i wpadające przez okna chaty promienie sprawiły, że jego córka już od rana nie mogła usiedzieć w miejscu, kompletując zawartość wysłużonego, wiklinowego kosza, zanim jeszcze w ogóle przystał na jej prośby. Początkowo sceptycznie - dobra pogoda oznaczała możliwość dokończenia budowy dachu dla jednej z nowych chat, pracy wciąż było sporo - jednak kłujące wyrzuty sumienia, w połączeniu z błagalnym spojrzeniem Amelii oraz niespodziewanym poparciem jej pomysłu przez Lydię, zmusiły Billy'ego do kapitulacji. - P-p-podziękuj ładnie cioci Lily - powiedział, przystając w przejściu prowadzącym do maleńkiej kuchni i opierając się o framugę. Przez moment im się przyglądał: skupionej na cerowaniu błękitnego materiału siostrze, i córeczce, z niecierpliwością spoglądającej na trzymające igłę dłonie, żeby chwilę później się rozpromienić, kiedy naprawiona sukienka trafiła z powrotem w jej ręce. W pewien sposób ten obrazek wciąż był dla niego nowością; nie minęło dużo czasu, odkąd Lydia pojawiła się w Oazie po raz pierwszy, dołączając na powrót do ich codzienności, ale spoglądając w jej kierunku, nie wyobrażał sobie, by mogło być inaczej. Było w tym coś właściwego, ciepłego, przyjemnie kojarzącego się z domem - co pozwalało na moment zapomnieć o tym, że poza ścianami chaty wciąż trwała wojna. - Jesteś najlepsza - powiedział z szerokim uśmiechem, całkowicie szczerze, kiedy wymieniła zawartość kosza. Wziął go do ręki, był ciężki - zresztą, z niesieniem go radził sobie zdecydowanie lepiej niż ze zrywaniem delikatnych kwiatów, rosnących przy prowadzącej w stronę wybrzeża ścieżce.
Początkowo chciał zabrać je na to łagodniejsze, mniej strome, o które fale nie rozbijały się tak gwałtownie, ale dziwne poruszenie, które zapanowało w Oazie, i jemu nie umknęło. Chociaż zignorował pierwszą grupę szepczących z podekscytowaniem dziewcząt, to drugiej i trzeciej już nie mógł - zwłaszcza, że Amelia również zwróciła uwagę na niesione przez nie kwiaty oraz zwiewne sukienki plączące się wokół kostek. - Nie mam p-p-pojęcia, ale wszyscy idą w stronę północnego w-wy-wybrzeża - powiedział, na pytanie Lydii tylko przytakując - i nieco mocniej zaciskając palce trzymające drobną dłoń córki. Nie chciał, by bez zapowiedzi wyrwała się do przodu, majaczące przed nimi urwisko nie należało do bezpiecznych.
O ile obecność kilkunastu mieszkańców Oazy nie zdziwiła go jeszcze aż tak bardzo, o tyle unosząca się w powietrzu muzyka - już tak; rozejrzał się w chwilowej dezorientacji, obejmując wzrokiem wszystko to, co się działo: wianki z trudem utrzymujące się na rozkołysanych falach, młodych mężczyzn usiłujących dosięgnąć dłońmi te wybrane, dziewczęta starające się puścić swoje w morze - pomimo przeszkadzającego im w tym wiatru. Uśmiechnął się, kiedy spośród licznych twarzy wyłowił tę należącą do Hannah, stojącej tuż obok Justine i Charlene; głos Lydii dotarł do niego w tym samym momencie. Chciał do nich zamachać - ale wtedy przypomniał sobie, że w jednej ręce wciąż trzymał uchwyt ciężkiego kosza, a na drugiej zaciśnięte były drobne palce Amelii - szarpiące go właśnie w dół, żeby zwrócić jego uwagę. - Zobacz, zobacz, możemy też upleść wianek? Tak, żeby był najpiękniejszy? - Uśmiechnął, zatrzymując spojrzenie na zadartej w górę twarzy córki, ale zanim zdążyłby jej odpowiedzieć, usłyszał krzyk - należący do Michaela, którego dosłownie przed momentem wskazała Lydia. Odwrócił spojrzenie w tamtym kierunku, bez trudu dostrzegając sylwetkę mężczyzny, który podniósł alarm - pamiętał go z ostatniego spotkania Zakonu Feniksa - ale choć wzrokiem przeszukał również fale, nigdzie nie dostrzegł tonącej dziewczyny. Co nie było dobrym znakiem. - Słyszałaś? - odezwał się do siostry, odnajdując parę jasnych oczu. Widział, że kilka osób ruszyło już w stronę brzegu, nie był jednak pewien, czy byli to ewentualni ratownicy, czy po prostu zaalarmowani mieszkańcy. - Sprawdzę, co się st-t-tało - powiedział, po czym odłożył kosz na ziemię, a sam przykucnął, żeby zrównać się z Amelią. - Pójdziesz z ciocią Lily p-p-przywitać się z Hanią i Just, dobrze? Ja za chwilę w-w-wrócę i upleciemy naj-p-p-piękniejszy wianek na świecie - obiecał, wiedząc, że tak właśnie będzie - po czym ucałował córkę w czoło i zaczekał, aż jej dłoń zaciśnie się na dłoni Lydii.
W stronę Michaela najpierw ruszył przyspieszonym krokiem, później truchtem, zwalniając dopiero przy stromym zejściu - to pokonał ostrożniej, uważając, by nie pośliznąć się na ostrych skałach. - Co się stało? Ktoś wp-p-padł do wody? Gdzie? - zapytał, zatrzymując się tuż obok mężczyzny; miał nadzieję, że ten wskaże mu odpowiednie miejsce, nie stał jednak bezczynnie, w czasie mówienia zsuwając już z nóg buty i skarpetki. Z ramion ściągnął koszulę, żeby nie utrudniała mu ruchów, pozostając w samym podkoszulku. Nie miał pojęcia, kim była Gwen, czy chodziło o sojuszniczkę Zakonu Feniksa, której imię pojawiło się na tablicy w starej chacie, czy może o kogokolwiek innego - ale nie miało to znaczenia; w lodowatej, wzburzonej wodzie nikt, kto nie potrafił pływać, nie był w stanie przetrwać długo.
Zejście do morza nie należało do łagodnych, brzeg kończył się uskokiem, o który rozbijały się fale; z miejsca, w którym stał, nie było widać dna - dlatego nie wskoczył lekkomyślnie do wody, raczej zsuwając się ze śliskich skał, mentalnie przygotowując się już na zalewający ciało chłód. Dopiero później zanurzył głowę, otwierając oczy już pod wodą - w jej wzburzonych odmętach starając się dostrzec cokolwiek, co pozwoliłoby mu na obranie kierunku - mignięcie ludzkiej postaci, albo unoszące się ku górze bąble powietrza, towarzyszące zazwyczaj szamotaninie - i popłynięcie we właściwą stronę.
| chyba rzucam na pływanie (II; +60), ale nie jestem pewna, ile mogę zrobić w tym poście już po tym, jak Michael podniósł alarm, więc w razie czego przystopuj mnie Mistrzu <3 (i przepraszam, jeśli coś pomieszałam)
Początkowo chciał zabrać je na to łagodniejsze, mniej strome, o które fale nie rozbijały się tak gwałtownie, ale dziwne poruszenie, które zapanowało w Oazie, i jemu nie umknęło. Chociaż zignorował pierwszą grupę szepczących z podekscytowaniem dziewcząt, to drugiej i trzeciej już nie mógł - zwłaszcza, że Amelia również zwróciła uwagę na niesione przez nie kwiaty oraz zwiewne sukienki plączące się wokół kostek. - Nie mam p-p-pojęcia, ale wszyscy idą w stronę północnego w-wy-wybrzeża - powiedział, na pytanie Lydii tylko przytakując - i nieco mocniej zaciskając palce trzymające drobną dłoń córki. Nie chciał, by bez zapowiedzi wyrwała się do przodu, majaczące przed nimi urwisko nie należało do bezpiecznych.
O ile obecność kilkunastu mieszkańców Oazy nie zdziwiła go jeszcze aż tak bardzo, o tyle unosząca się w powietrzu muzyka - już tak; rozejrzał się w chwilowej dezorientacji, obejmując wzrokiem wszystko to, co się działo: wianki z trudem utrzymujące się na rozkołysanych falach, młodych mężczyzn usiłujących dosięgnąć dłońmi te wybrane, dziewczęta starające się puścić swoje w morze - pomimo przeszkadzającego im w tym wiatru. Uśmiechnął się, kiedy spośród licznych twarzy wyłowił tę należącą do Hannah, stojącej tuż obok Justine i Charlene; głos Lydii dotarł do niego w tym samym momencie. Chciał do nich zamachać - ale wtedy przypomniał sobie, że w jednej ręce wciąż trzymał uchwyt ciężkiego kosza, a na drugiej zaciśnięte były drobne palce Amelii - szarpiące go właśnie w dół, żeby zwrócić jego uwagę. - Zobacz, zobacz, możemy też upleść wianek? Tak, żeby był najpiękniejszy? - Uśmiechnął, zatrzymując spojrzenie na zadartej w górę twarzy córki, ale zanim zdążyłby jej odpowiedzieć, usłyszał krzyk - należący do Michaela, którego dosłownie przed momentem wskazała Lydia. Odwrócił spojrzenie w tamtym kierunku, bez trudu dostrzegając sylwetkę mężczyzny, który podniósł alarm - pamiętał go z ostatniego spotkania Zakonu Feniksa - ale choć wzrokiem przeszukał również fale, nigdzie nie dostrzegł tonącej dziewczyny. Co nie było dobrym znakiem. - Słyszałaś? - odezwał się do siostry, odnajdując parę jasnych oczu. Widział, że kilka osób ruszyło już w stronę brzegu, nie był jednak pewien, czy byli to ewentualni ratownicy, czy po prostu zaalarmowani mieszkańcy. - Sprawdzę, co się st-t-tało - powiedział, po czym odłożył kosz na ziemię, a sam przykucnął, żeby zrównać się z Amelią. - Pójdziesz z ciocią Lily p-p-przywitać się z Hanią i Just, dobrze? Ja za chwilę w-w-wrócę i upleciemy naj-p-p-piękniejszy wianek na świecie - obiecał, wiedząc, że tak właśnie będzie - po czym ucałował córkę w czoło i zaczekał, aż jej dłoń zaciśnie się na dłoni Lydii.
W stronę Michaela najpierw ruszył przyspieszonym krokiem, później truchtem, zwalniając dopiero przy stromym zejściu - to pokonał ostrożniej, uważając, by nie pośliznąć się na ostrych skałach. - Co się stało? Ktoś wp-p-padł do wody? Gdzie? - zapytał, zatrzymując się tuż obok mężczyzny; miał nadzieję, że ten wskaże mu odpowiednie miejsce, nie stał jednak bezczynnie, w czasie mówienia zsuwając już z nóg buty i skarpetki. Z ramion ściągnął koszulę, żeby nie utrudniała mu ruchów, pozostając w samym podkoszulku. Nie miał pojęcia, kim była Gwen, czy chodziło o sojuszniczkę Zakonu Feniksa, której imię pojawiło się na tablicy w starej chacie, czy może o kogokolwiek innego - ale nie miało to znaczenia; w lodowatej, wzburzonej wodzie nikt, kto nie potrafił pływać, nie był w stanie przetrwać długo.
Zejście do morza nie należało do łagodnych, brzeg kończył się uskokiem, o który rozbijały się fale; z miejsca, w którym stał, nie było widać dna - dlatego nie wskoczył lekkomyślnie do wody, raczej zsuwając się ze śliskich skał, mentalnie przygotowując się już na zalewający ciało chłód. Dopiero później zanurzył głowę, otwierając oczy już pod wodą - w jej wzburzonych odmętach starając się dostrzec cokolwiek, co pozwoliłoby mu na obranie kierunku - mignięcie ludzkiej postaci, albo unoszące się ku górze bąble powietrza, towarzyszące zazwyczaj szamotaninie - i popłynięcie we właściwą stronę.
| chyba rzucam na pływanie (II; +60), ale nie jestem pewna, ile mogę zrobić w tym poście już po tym, jak Michael podniósł alarm, więc w razie czego przystopuj mnie Mistrzu <3 (i przepraszam, jeśli coś pomieszałam)
I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'William Moore' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 22
'k100' : 22
Strona 2 z 18 • 1, 2, 3 ... 10 ... 18
Bezpieczne wybrzeże
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda