Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda
Bezpieczne wybrzeże
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Bezpieczne wybrzeże
Wybrzeże usytuowane od bardziej wietrznej i mniej uczęszczanej strony wyspy, nocą piękne widać stąd księżyc. Zejście do wody jest nieco ostre, a samo morze sięga pasa w najpłytszym miejscu. Okoliczne wody, podobnie jak te wokół całej wyspy, nie uchodzą za bezpieczne, prócz jadalnych ryb niekiedy da się w nich zaobserwować co bardziej niebezpieczne gatunki morskich stworów, a przez osadę niesie się wieść, że ktoś kiedyś dostrzegł w oddali ogon morskiego smoka. Zejście do wody jest kamieniste, niewygodne.
Zostało zabezpieczone w sierpniu 1957 r., wtedy również odłowiono i... zjedzono bytującego w pobliżu smoka, który okazał się wężem.
Zostało zabezpieczone w sierpniu 1957 r., wtedy również odłowiono i... zjedzono bytującego w pobliżu smoka, który okazał się wężem.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 20.11.20 14:06, w całości zmieniany 4 razy
Zanurzenie się w lodowatej wodzie sprawiło, że jego ciało natychmiast pokryło się gęsią skórką, wcześniej rozgrzane od wiszącego ponad Oazą słońca; mięśnie spięły się, zęby zastukały o siebie, zmysły zaprotestowały przed całkowitym zanurzeniem – ale nie miał czasu na powolne przyzwyczajanie się do gwałtownej różnicy temperatur, choć w wepchnięcie głowy pod wzburzone fale musiał włożyć całe pokłady silnej woli. Morska sól zapiekła, kiedy otworzył oczy, walcząc z każącym mu je zacisnąć instynktem – ale gdy jego spojrzenie zatrzymało się na majaczącej nieco dalej sylwetce gigantycznego węża, ciągnącego za sobą szamoczącą się dziewczynę, prawie o tym zapomniał.
Słyszał o nim wcześniej – pogłoski o smoczym ogonie migającym od czasu do czasu ponad powierzchnią morza krążyły wśród mieszkańców Oazy od pierwszej chwili, w której sam w niej zamieszkał, ale do tej pory nigdy nie zwracał na nie zbytniej uwagi, pewien, że niewiele było w nich prawdy. Zresztą – nawet teraz, spoglądając wprost na grzbiet potężnego stworzenia, nie miał bladego pojęcia, z czym miał do czynienia, a na samą myśl o podpłynięciu bliżej jego serce zaczęło z całej siły łomotać o żebra, rozbudzone niespodziewanym ukłuciem adrenaliny i strachu w najprostszej formie. Bo oczywiście, że się bał; bałby się, gdyby na jego drodze stanął warczący pies z obnażonymi kłami, a co dopiero kilkunastometrowy wąż – z cielskiem pokrytym srebrzącymi się łuskami, i z wijącym się za nim ogonem, który wyglądał, jakby był w stanie bez większego trudu go zmiażdżyć, owinąwszy się wcześniej dookoła jego ciała. Instynkt kazał mu uciekać, odsunąć się od niebezpieczeństwa jak najdalej, ale uciszył go gwałtownie, skupiając spojrzenie na szarpiącej się dziewczynie – wiedząc, że umrze, jeśli jej nie pomoże, że potwór wciągnie ją głębiej, być może na samo dno. Musiał jej pomóc; nie wybaczyłby sobie, gdyby chociaż nie spróbował.
Działając wbrew odruchom, rzucił się do przodu, wyćwiczonymi ruchami ramion zagarniając wodę, a nogami starając się nadać ciału prędkości; gdzieś po swojej lewej mignęła mu kobieca sylwetka, zbyt zamazana, by był w stanie rozpoznać jej rysy, wiedział jednak, że była to Marcella – widział ją zeskakującą z brzegu, zanim jeszcze sam się zanurzył. Zdawała się wykonywać jakieś gesty, coś mu pokazując, wskazując na swoją twarz i później na dziewczynę porwaną przez stworzenie, nie miał jednak czasu, żeby zatrzymać się i przyjrzeć dokładniej temu, co właściwie starała się mu przekazać, poza tym – ledwie sekundę później coś wstrząsnęło wodą, sprawiając, że musiał walczyć o utrzymanie właściwego kursu. Dopiero, gdy ponownie skupił spojrzenie na szamoczącej się kobiecie, zrozumiał, że musiało już brakować jej powietrza – przebywała w końcu pod powierzchnią dłużej niż on, a nieprzystosowane do nieoddychania płuca poddawały się szybciej – zwłaszcza przy wysiłku, jaki musiała włożyć w próby wyrwania się wężowi. Niech to szlag. Cofnął ramiona, przez moment młócąc wodę jedynie nogami, płynąc wolniej, ale stabilniej – i sięgnął po tkwiącą za pasem różdżkę; nie miał pojęcia, że dziewczyna próbowała właśnie zrobić to samo, nie był w stanie w żaden sposób zinterpretować jej ruchów – wyciągnął więc różdżkę przed siebie, starając się jak najdokładniej wycelować w głowę porwanej kobiety, po czym wykonał pętlę nadgarstkiem, próbując rzucić na nią niewerbalnie zaklęcie bąblogłowy. Spodziewał się, że za moment to samo zaklęcie będzie musiał rzucić na siebie – nie mógł pozwolić sobie na wynurzanie co kilka chwil, nie było na to czasu – ale póki nie zmusiło go do tego pieczenie w płucach, popłynął dalej, różdżkę wkładając wcześniej między zęby; tak, żeby nie przeszkadzała mu w zagarnianiu wody, ale również żeby w razie potrzeby mógł po nią łatwo sięgnąć.
| próbuję rzucić Bąblogłowę na Gwen i płynę dalej w jej stronę
Słyszał o nim wcześniej – pogłoski o smoczym ogonie migającym od czasu do czasu ponad powierzchnią morza krążyły wśród mieszkańców Oazy od pierwszej chwili, w której sam w niej zamieszkał, ale do tej pory nigdy nie zwracał na nie zbytniej uwagi, pewien, że niewiele było w nich prawdy. Zresztą – nawet teraz, spoglądając wprost na grzbiet potężnego stworzenia, nie miał bladego pojęcia, z czym miał do czynienia, a na samą myśl o podpłynięciu bliżej jego serce zaczęło z całej siły łomotać o żebra, rozbudzone niespodziewanym ukłuciem adrenaliny i strachu w najprostszej formie. Bo oczywiście, że się bał; bałby się, gdyby na jego drodze stanął warczący pies z obnażonymi kłami, a co dopiero kilkunastometrowy wąż – z cielskiem pokrytym srebrzącymi się łuskami, i z wijącym się za nim ogonem, który wyglądał, jakby był w stanie bez większego trudu go zmiażdżyć, owinąwszy się wcześniej dookoła jego ciała. Instynkt kazał mu uciekać, odsunąć się od niebezpieczeństwa jak najdalej, ale uciszył go gwałtownie, skupiając spojrzenie na szarpiącej się dziewczynie – wiedząc, że umrze, jeśli jej nie pomoże, że potwór wciągnie ją głębiej, być może na samo dno. Musiał jej pomóc; nie wybaczyłby sobie, gdyby chociaż nie spróbował.
Działając wbrew odruchom, rzucił się do przodu, wyćwiczonymi ruchami ramion zagarniając wodę, a nogami starając się nadać ciału prędkości; gdzieś po swojej lewej mignęła mu kobieca sylwetka, zbyt zamazana, by był w stanie rozpoznać jej rysy, wiedział jednak, że była to Marcella – widział ją zeskakującą z brzegu, zanim jeszcze sam się zanurzył. Zdawała się wykonywać jakieś gesty, coś mu pokazując, wskazując na swoją twarz i później na dziewczynę porwaną przez stworzenie, nie miał jednak czasu, żeby zatrzymać się i przyjrzeć dokładniej temu, co właściwie starała się mu przekazać, poza tym – ledwie sekundę później coś wstrząsnęło wodą, sprawiając, że musiał walczyć o utrzymanie właściwego kursu. Dopiero, gdy ponownie skupił spojrzenie na szamoczącej się kobiecie, zrozumiał, że musiało już brakować jej powietrza – przebywała w końcu pod powierzchnią dłużej niż on, a nieprzystosowane do nieoddychania płuca poddawały się szybciej – zwłaszcza przy wysiłku, jaki musiała włożyć w próby wyrwania się wężowi. Niech to szlag. Cofnął ramiona, przez moment młócąc wodę jedynie nogami, płynąc wolniej, ale stabilniej – i sięgnął po tkwiącą za pasem różdżkę; nie miał pojęcia, że dziewczyna próbowała właśnie zrobić to samo, nie był w stanie w żaden sposób zinterpretować jej ruchów – wyciągnął więc różdżkę przed siebie, starając się jak najdokładniej wycelować w głowę porwanej kobiety, po czym wykonał pętlę nadgarstkiem, próbując rzucić na nią niewerbalnie zaklęcie bąblogłowy. Spodziewał się, że za moment to samo zaklęcie będzie musiał rzucić na siebie – nie mógł pozwolić sobie na wynurzanie co kilka chwil, nie było na to czasu – ale póki nie zmusiło go do tego pieczenie w płucach, popłynął dalej, różdżkę wkładając wcześniej między zęby; tak, żeby nie przeszkadzała mu w zagarnianiu wody, ale również żeby w razie potrzeby mógł po nią łatwo sięgnąć.
| próbuję rzucić Bąblogłowę na Gwen i płynę dalej w jej stronę
I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'William Moore' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 11
'k100' : 11
Charlie miała dużo czasu, by zacząć powoli oswajać się z nową rzeczywistością i niechętnie godzić się z pewnymi rzeczami. Nie mogła spędzić reszty swoich dni leżąc na łóżku i patrząc w sufit. Musiała wrócić do aktywnego warzenia eliksirów, bo Zakonnicy nadal mogli ich potrzebować, a jej załamanie nikomu nie pomagało. Jej zachowanie przy Hannah było jednak próbą przekonania kuzynki, że było z nią lepiej niż w rzeczywistości, bo naprawdę nie chciała jej martwić ani jej rozczarować. Vera niewątpliwie przydałaby się Zakonowi bardziej, ale umarła i pozostała tylko Charlie.
- Teraz chyba jestem jedną z nich, Hannah – odezwała się z bladym uśmiechem. Bo była jak oni, uciekła przed wojną, przed ludźmi pragnącymi jej śmierci tylko dlatego, że chciała nieść pomoc wszystkim potrzebującym bez względu na krew. Straciła prawie wszystko, co było jej niegdyś drogie, i musiała nauczyć się żyć bez tego. Bez Very, bez kontaktu z innymi bliskimi, bez pracy i bez ukochanej Kornwalii. Bez możliwości odwiedzania innych miłych sercu miejsc, także takich niezbędnych do rozwoju alchemicznego. Przecież ona nawet nie mogła pójść do apteki po ingrediencje ani wypożyczyć książki z biblioteki, by poczytać o nowych odkryciach eliksiralnych. Jej droga ku mistrzostwu w alchemii z pewnością na tym ucierpi, marzenia o badaniach i podróżach także musiały zostać odroczone na nieokreślone później (a może na nigdy?), ale były rzeczy ważne i ważniejsze. W obliczu wojny pasje i marzenia nie mogły być priorytetem, należało skupić się na zaspokajaniu bardziej podstawowych do egzystencji potrzeb. Podobnie jak inni uciekinierzy musiała zadowolić się namiastką domu, namiastką życia i cieszyć się, że miała dach nad głową, że w ogóle mogła żyć, bo niektórzy nie mieli nawet tego i zginęli nim ktoś sprowadził ich do Oazy. – Też straciłam życie, które znałam. Ci, którzy obkleili Londyn naszymi podobiznami, mi to odebrali, a anomalie zabrały mi siostrę. Może masz rację, nie powinnam zamykać się w swojej chacie, a starać się więcej… być z innymi. I będę znowu warzyć eliksiry. Ale na razie, dzisiaj... Po prostu bądźmy szczęśliwe i powspominajmy stare, dobre czasy, kiedy plotłyśmy wianki na Festiwalu Lata.
Może towarzystwo ludzi w podobnej sytuacji życiowej pomogłoby i jej, i im. Kiedyś, w tym poprzednim życiu, uwielbiała pomagać. Zawsze dla każdego miała jakieś ciepłe słowo, była życzliwa, podchodziła do ludzi z sercem na dłoni. Dopiero fakt bycia poszukiwaną załamał ją do tego stopnia, że wycofała się nawet z robienia rzeczy, które zawsze były dla niej ważne. Nawet do kociołka bardzo rzadko zaglądała w czerwcu i lipcu, nie znajdując w sobie motywacji do swojej pasji, choć zajmując się nią zawsze ożywała. Na chwilę, by potem znów dać się pochłonąć czarnym myślom. Trudno jej było utrzymać się tych drobnych radosnych iskierek, skoro depresja uparcie ciągnęła ją w otchłań.
Gdyby nie nagły krzyk Michaela, to sama zaraz rzuciłaby wianek do wody, ale jego okrzyk zaalarmował ją, że coś się stało. Że Gwen, którą kilka chwil temu widziała nieopodal, już nie stała na brzegu.
- Nie wiem… Te skały blisko wody wyglądają na bardzo śliskie – odpowiedziała do Hannah; pewnie łatwo byłoby się tam potknąć i spaść do morza. Nie wiedziała jeszcze, że prawda jest dużo gorsza niż zwykłe, błahe potknięcie.
Hannah po chwili odbiegła, a Charlie została, wpatrując się z niepokojem w wodę, choć rzecz jasna nie mogła zobaczyć Gwen. Z przestrachem obserwowała biegnących na odsiecz Zakonników, a sama poczuła dziwną niemoc. Ostatecznie nigdy nie szkoliła się na uzdrowiciela, którzy musieli odsuwać emocje na bok i szybko oraz skutecznie działać pod silną presją czasu, jej praca była spokojniejsza, po prostu warzyła w kociołku eliksiry, nie musiała bezpośrednio ratować żyć i dlatego sytuacja zagrożenia niemal wmurowała ją w ziemię i kompletnie nie wiedziała, co robić. Spędzenie kilku lat nad kociołkiem nie nauczyło jej reagowania w sytuacjach kryzysowych, nie wspominając o tym, że nigdy nie była zbyt odważną osobą. Zadziałało tu też prawdopodobnie zwykłe rozproszenie odpowiedzialności – miała nadzieję, że to inni okażą się dzielniejsi, że to inni rzucą się do wody pierwsi, wybawiając od tego ją, choć później zapewne będą ją dręczyć wyrzuty sumienia. Jak wtedy, gdy w Dolinie Godryka podczas Sylwestra rzuciła się do ucieczki wraz z tłumem zamiast jak inni Zakonnicy zostać i próbować opanować sytuację. Zawsze później czuła rozdźwięk pomiędzy tym, co zrobiła, a tym co powinna zrobić, gdyby tylko nie stchórzyła.
Zaklęcie Justine podzieliło wodę, i mogła przysiąc, że przez moment mignęło jej tam coś srebrnego, wyglądającego jak ogon jakiegoś wielkiego, morskiego stworzenia. Krzyknęła ze strachu; zawsze interesował ją świat magicznej fauny i flory, ale wolała podziwiać groźne stworzenia z bezpiecznej odległości. I wolała, żeby żadne z nich nie zagrażało ani jej, ani innym ludziom w jej otoczeniu, a to zwierzę, czymkolwiek było (mignęło tak szybko, że nie zdołała go rozpoznać) mogło być naprawdę niebezpieczne. Może to ono porwało Gwen? Ta myśl przejęła ją jeszcze większą obawą i ucieszyła się, że nie skoczyła do wody, bo jej umiejętności walki z tego rodzaju istotą byłyby… no cóż, zerowe, i miałaby większą szansę skończyć jako jej obiad.
Ktoś kazał odsunąć się od brzegu. Charlie nie stała przy samym skraju, dzieliło ją od wody dobrych kilka metrów, ale i tak czym prędzej się odsunęła, przypominając sobie wreszcie, jak się poruszać. Poza tym należało zrobić miejsce dla tych, którzy (miała nadzieję!) zaraz wynurzą się z wody trzymając może mokrą i przerażoną, ale całą i zdrową Gwen. Poza tym nie można było pozwolić, by ktoś z gapiów, a już zwłaszcza dzieci, także wpadł do wody. Zagarnęła przed sobą kilka innych, również wycofujących się dziewcząt i umknęła na bezpieczną odległość, wzrokiem szukając sylwetki Hannah. Jej serce szybko biło w wątłej piersi; naprawdę bała się o Gwen i tych, którzy próbowali ją ratować. Oby nikomu nic się nie stało.
- Teraz chyba jestem jedną z nich, Hannah – odezwała się z bladym uśmiechem. Bo była jak oni, uciekła przed wojną, przed ludźmi pragnącymi jej śmierci tylko dlatego, że chciała nieść pomoc wszystkim potrzebującym bez względu na krew. Straciła prawie wszystko, co było jej niegdyś drogie, i musiała nauczyć się żyć bez tego. Bez Very, bez kontaktu z innymi bliskimi, bez pracy i bez ukochanej Kornwalii. Bez możliwości odwiedzania innych miłych sercu miejsc, także takich niezbędnych do rozwoju alchemicznego. Przecież ona nawet nie mogła pójść do apteki po ingrediencje ani wypożyczyć książki z biblioteki, by poczytać o nowych odkryciach eliksiralnych. Jej droga ku mistrzostwu w alchemii z pewnością na tym ucierpi, marzenia o badaniach i podróżach także musiały zostać odroczone na nieokreślone później (a może na nigdy?), ale były rzeczy ważne i ważniejsze. W obliczu wojny pasje i marzenia nie mogły być priorytetem, należało skupić się na zaspokajaniu bardziej podstawowych do egzystencji potrzeb. Podobnie jak inni uciekinierzy musiała zadowolić się namiastką domu, namiastką życia i cieszyć się, że miała dach nad głową, że w ogóle mogła żyć, bo niektórzy nie mieli nawet tego i zginęli nim ktoś sprowadził ich do Oazy. – Też straciłam życie, które znałam. Ci, którzy obkleili Londyn naszymi podobiznami, mi to odebrali, a anomalie zabrały mi siostrę. Może masz rację, nie powinnam zamykać się w swojej chacie, a starać się więcej… być z innymi. I będę znowu warzyć eliksiry. Ale na razie, dzisiaj... Po prostu bądźmy szczęśliwe i powspominajmy stare, dobre czasy, kiedy plotłyśmy wianki na Festiwalu Lata.
Może towarzystwo ludzi w podobnej sytuacji życiowej pomogłoby i jej, i im. Kiedyś, w tym poprzednim życiu, uwielbiała pomagać. Zawsze dla każdego miała jakieś ciepłe słowo, była życzliwa, podchodziła do ludzi z sercem na dłoni. Dopiero fakt bycia poszukiwaną załamał ją do tego stopnia, że wycofała się nawet z robienia rzeczy, które zawsze były dla niej ważne. Nawet do kociołka bardzo rzadko zaglądała w czerwcu i lipcu, nie znajdując w sobie motywacji do swojej pasji, choć zajmując się nią zawsze ożywała. Na chwilę, by potem znów dać się pochłonąć czarnym myślom. Trudno jej było utrzymać się tych drobnych radosnych iskierek, skoro depresja uparcie ciągnęła ją w otchłań.
Gdyby nie nagły krzyk Michaela, to sama zaraz rzuciłaby wianek do wody, ale jego okrzyk zaalarmował ją, że coś się stało. Że Gwen, którą kilka chwil temu widziała nieopodal, już nie stała na brzegu.
- Nie wiem… Te skały blisko wody wyglądają na bardzo śliskie – odpowiedziała do Hannah; pewnie łatwo byłoby się tam potknąć i spaść do morza. Nie wiedziała jeszcze, że prawda jest dużo gorsza niż zwykłe, błahe potknięcie.
Hannah po chwili odbiegła, a Charlie została, wpatrując się z niepokojem w wodę, choć rzecz jasna nie mogła zobaczyć Gwen. Z przestrachem obserwowała biegnących na odsiecz Zakonników, a sama poczuła dziwną niemoc. Ostatecznie nigdy nie szkoliła się na uzdrowiciela, którzy musieli odsuwać emocje na bok i szybko oraz skutecznie działać pod silną presją czasu, jej praca była spokojniejsza, po prostu warzyła w kociołku eliksiry, nie musiała bezpośrednio ratować żyć i dlatego sytuacja zagrożenia niemal wmurowała ją w ziemię i kompletnie nie wiedziała, co robić. Spędzenie kilku lat nad kociołkiem nie nauczyło jej reagowania w sytuacjach kryzysowych, nie wspominając o tym, że nigdy nie była zbyt odważną osobą. Zadziałało tu też prawdopodobnie zwykłe rozproszenie odpowiedzialności – miała nadzieję, że to inni okażą się dzielniejsi, że to inni rzucą się do wody pierwsi, wybawiając od tego ją, choć później zapewne będą ją dręczyć wyrzuty sumienia. Jak wtedy, gdy w Dolinie Godryka podczas Sylwestra rzuciła się do ucieczki wraz z tłumem zamiast jak inni Zakonnicy zostać i próbować opanować sytuację. Zawsze później czuła rozdźwięk pomiędzy tym, co zrobiła, a tym co powinna zrobić, gdyby tylko nie stchórzyła.
Zaklęcie Justine podzieliło wodę, i mogła przysiąc, że przez moment mignęło jej tam coś srebrnego, wyglądającego jak ogon jakiegoś wielkiego, morskiego stworzenia. Krzyknęła ze strachu; zawsze interesował ją świat magicznej fauny i flory, ale wolała podziwiać groźne stworzenia z bezpiecznej odległości. I wolała, żeby żadne z nich nie zagrażało ani jej, ani innym ludziom w jej otoczeniu, a to zwierzę, czymkolwiek było (mignęło tak szybko, że nie zdołała go rozpoznać) mogło być naprawdę niebezpieczne. Może to ono porwało Gwen? Ta myśl przejęła ją jeszcze większą obawą i ucieszyła się, że nie skoczyła do wody, bo jej umiejętności walki z tego rodzaju istotą byłyby… no cóż, zerowe, i miałaby większą szansę skończyć jako jej obiad.
Ktoś kazał odsunąć się od brzegu. Charlie nie stała przy samym skraju, dzieliło ją od wody dobrych kilka metrów, ale i tak czym prędzej się odsunęła, przypominając sobie wreszcie, jak się poruszać. Poza tym należało zrobić miejsce dla tych, którzy (miała nadzieję!) zaraz wynurzą się z wody trzymając może mokrą i przerażoną, ale całą i zdrową Gwen. Poza tym nie można było pozwolić, by ktoś z gapiów, a już zwłaszcza dzieci, także wpadł do wody. Zagarnęła przed sobą kilka innych, również wycofujących się dziewcząt i umknęła na bezpieczną odległość, wzrokiem szukając sylwetki Hannah. Jej serce szybko biło w wątłej piersi; naprawdę bała się o Gwen i tych, którzy próbowali ją ratować. Oby nikomu nic się nie stało.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Z niedowierzaniem zmarszczył brwi i omal nie zachłysnął się świeżym powietrzem, widząc rezultat własnego Homenum Revelio. Ku swojemu przerażeniu, nie zobaczył Gwen. Ku jeszcze większemu przerażeniu, zobaczył...
-Co to... jest? - sapnął, o mało nie wplatając przekleństa w środek własnego pytania retorycznego. Powstrzymała go tylko obecność Kerstin, słodkiej, niewinnej i gwałtownie przez niego obudzonej. Nie ma to, jak zabrać siostrę na spokojny relaks Oazie - obecna sytuacja momentalnie zmieniła się w daleką od odprężającej.
Justine podbiegła do brzegu, Michael ujrzał stworzone przez nią przejście. Mignął w nim ogon kreatury, ale starszy Tonks - w przeciwieństwie do siostry - widział pod wodą cały kształt stwora.
-To coś ma na oko ponad dziesięć metrów, jest grube jak beczka, wygląda jak... wąż? - wyrzucił z siebie szybko, zwracając się do siostry. Wiedział, że Just nie jest ekspertem w dziedzinie magicznych stworzeń, ale i tak znała się na nich lepiej niż on - czy mogła słyszeć o takich stworach? Zmrużył oczy, wpatrując się w zadziwiającą istotę, ale jego uwagę przykuła trójka młodzianów stojących w wodzie - rozkojarzony
-HEJ! WYŁAŹĆIE Z WODY! - wrzasnął do chłopców ile sił w płucach, dynamicznie machając do nich rękami i wchodząc (odruchowo ostrożnie) do wody na tyle płytkiej, by mógł ustać na nogach. Kierując się w ich stronę, chciał zwrócić na siebie ich uwagę aby skierowali się do brzegu.
-TAM JEST WIELKI STWÓR! NA BRZEG, WSZYSCY! - krzyknął, czyniąc ręką gest, który miał zasygnalizować chłopcom by zwrócili się do brzegu - dla pewności pokazał też na plażę palcem.
Potem powiódł wzrokiem tam, gdzie widział świetlisty kształt węża, wiedząc, że Homenum Revelio lada moment przestanie działać (a jeśli już przestało, to skupił się na miejscu, w którym wcześniej widział ogromne cielsko).
-Conjunctivitis! - wiedział, że zaklęcie odniosłoby większy skutek gdyby sam lepiej znał się na magicznych stworzeniach. Znając się na urokach, wiedział też, że akurat Conjunctivis można rzucać równocześnie, wzmacniając tym samym efekt - i liczył, że zwabieni zamieszaniem czarodzieje dołączą w tym do niego i Justine.
-Co to... jest? - sapnął, o mało nie wplatając przekleństa w środek własnego pytania retorycznego. Powstrzymała go tylko obecność Kerstin, słodkiej, niewinnej i gwałtownie przez niego obudzonej. Nie ma to, jak zabrać siostrę na spokojny relaks Oazie - obecna sytuacja momentalnie zmieniła się w daleką od odprężającej.
Justine podbiegła do brzegu, Michael ujrzał stworzone przez nią przejście. Mignął w nim ogon kreatury, ale starszy Tonks - w przeciwieństwie do siostry - widział pod wodą cały kształt stwora.
-To coś ma na oko ponad dziesięć metrów, jest grube jak beczka, wygląda jak... wąż? - wyrzucił z siebie szybko, zwracając się do siostry. Wiedział, że Just nie jest ekspertem w dziedzinie magicznych stworzeń, ale i tak znała się na nich lepiej niż on - czy mogła słyszeć o takich stworach? Zmrużył oczy, wpatrując się w zadziwiającą istotę, ale jego uwagę przykuła trójka młodzianów stojących w wodzie - rozkojarzony
-HEJ! WYŁAŹĆIE Z WODY! - wrzasnął do chłopców ile sił w płucach, dynamicznie machając do nich rękami i wchodząc (odruchowo ostrożnie) do wody na tyle płytkiej, by mógł ustać na nogach. Kierując się w ich stronę, chciał zwrócić na siebie ich uwagę aby skierowali się do brzegu.
-TAM JEST WIELKI STWÓR! NA BRZEG, WSZYSCY! - krzyknął, czyniąc ręką gest, który miał zasygnalizować chłopcom by zwrócili się do brzegu - dla pewności pokazał też na plażę palcem.
Potem powiódł wzrokiem tam, gdzie widział świetlisty kształt węża, wiedząc, że Homenum Revelio lada moment przestanie działać (a jeśli już przestało, to skupił się na miejscu, w którym wcześniej widział ogromne cielsko).
-Conjunctivitis! - wiedział, że zaklęcie odniosłoby większy skutek gdyby sam lepiej znał się na magicznych stworzeniach. Znając się na urokach, wiedział też, że akurat Conjunctivis można rzucać równocześnie, wzmacniając tym samym efekt - i liczył, że zwabieni zamieszaniem czarodzieje dołączą w tym do niego i Justine.
Can I not save one
from the pitiless wave?
The member 'Michael Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 34
'k100' : 34
Jeszcze chwilę temu w milczeniu kontemplowała inicjatywę mieszkających w Oazie młodych, naiwnie wierząc, że choćby na chwilę, na to jedno popołudnie, mogą zapomnieć o okropieństwach wojny, o czyhającym na każdym kroku niebezpieczeństwie. Otaczające ich wody nie należały do najspokojniejszych, fale rozbijały się o wysokie kamienie wybrzeża, mimo to radzili sobie – chłopcy i mężczyźni odważnie rzucali się po tańczące po bałwanach wianki, zarumienione, roześmiane młódki wyczekiwały ich powrotu z narastającą ekscytacją. Muzyka wciąż grała, towarzyszyła im przyjemna atmosfera wesołości… Przynajmniej do czasu. Wzdłuż brzegu poniósł się krzyk, ktoś wpadł do wody. Co się stało? Nie potrafiła tego zignorować, ruszyła ku miejscu, gdzie zaczęli tłoczyć się ludzie. Do Figg, która ruszyła na pomoc, dołączył jakiś mężczyzna – on też dał nura do zimnego, wzburzonego morza, może we dwójkę szybciej uporają się z… Z tym, co spotkało nieznajomą. Uderzyła się w głowę? Zemdlała? Musieli ją jedynie wyłowić? Zapewnić pomoc uzdrowiciela? Stawiała kolejne kroki z rozwagą, nie chciała przecież poślizgnąć się, potłuc się na kanciastych głazach nabrzeża; wymijała kolejnych biorących udział w zabawie, skracając odległość, która dzieliła ją od Tonksów, od Hannah, od miejsca poruszenia. Wtedy też zaklęcie Justine rozsunęło wodę na boki, kątem oka dostrzegła jakiś ruch, a stojące opodal dziewczyny zaczęły piszczeć, krzyczeć, uciekać. Zaklęła w myślach, przyśpieszając kroku. Panika, zupełnie jak podczas sylwestra, w trakcie ataku na Dolinę Godryka. Nie mogli dopuścić, by ludzie zaczęli się tratować. Usłyszała swoje imię, wyłowiła wśród otaczających ją twarzy tę należącą do Tonks – i skinęła jej tylko głową. Ktoś na nią wpadł; syknęła, ścisnęła mocniej różdżkę i skupiła się na tym, by dotrzeć do dzieci, które jeszcze przed chwilą widziała, a które stały na drodze spłoszonych kobiet. W międzyczasie dotarły do nich Hannah i Lydia, z tej odległości łatwiej było je rozpoznać. – Spokojnie, powoli, uważajcie na siebie i na dzieci – odezwała się do rozemocjonowanych panien stanowczo, głośno, próbując osłaniać własnym ciałem stojące za nią brzdące, tym samym pomóc znajomym kobietom zabrać je gdzieś dalej, na bok, z dala od brzegu. Szeroko rozkładała ramiona, by zajmować w ten sposób więcej miejsca. Nie chciała sobie nawet wyobrażać, jak czuły się teraz pobladłe maluchy, co myśleli spłoszeni czarodzieje. Potrzebowali jednak kogoś, kto pokieruje ich we właściwą stronę, kto powie, że wszystko będzie dobrze. – Sonorus – spróbowała, celując różdżką w gardło; słyszała nawoływania Michaela, oby tylko nie rozniecił kolejnej fali paniki, zdawało jej się też, że wśród nich pojawił się ktoś jeszcze, kogo znała – ten głos, sylwetka. Czy to był Dearborn? – Odsuńcie się od brzegu – powtórzyła po nim, mając nadzieję, że magia wzmocni siłę przekazu, poniesie go dalej. Serce podchodziło jej do gardła, gdy wizualizowała sobie bestię, którą opisał Michael, a która czaiła się w pobliskich wodach, masywną i z pewnością niezwykle niebezpieczną, nie mogła jednak dać tego po sobie poznać, nie mogła stracić głowy. – Wszyscy, którzy wciąż znajdują się w wodzie, niech wyjdą na brzeg – dodała, przemawiając spokojniej niż były auror, robiąc kilka kroków do przodu, w stronę wody. Rozglądała się dookoła, próbując dostrzec, czy ktoś jeszcze potrzebował pomocy, czy ktoś jeszcze nie usłyszał ostrzeżenia. Bała się o tych, którzy ruszyli na ratunek Gwen, bo chyba tak miała na imię nieznajoma; wiedziała, że sama nie byłaby w stanie zdziałać wiele, wszak nie dość, że nie umiała pływać, to jeszcze łatwo się męczyła. Łudziła się, że Marcela i nieznajomy mieli poradzić sobie lepiej. – Uważajcie na siebie i na innych. Odsuńcie się od wody, dla własnego bezpieczeństwa – odezwała się znowu; by podkreślić wypowiadane słowa, i rękoma wskazywała właściwy kierunek, pokazywała, że powinni skierować się na ścieżkę prowadzącą wyżej.
| próbuję rzucić zaklęcie, ale jak nie rzucę, to i tak sobie gadam
| próbuję rzucić zaklęcie, ale jak nie rzucę, to i tak sobie gadam
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Maeve Clearwater' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 22
'k100' : 22
Gwen nie marnowała czasu, wciąż usiłując sięgnąć ręką po różdżkę, gdy nagły zwrot węża wygiął ją pod odpowiednim kątem i zrządzeniem przypadku zdołała ją uchwycić. Wypowiedziała formułę bąblogłowy w tym samym czasie, w którym uczynił to Billy: niezależnie od tego, które z zaklęć odniosło efekt, wokół głowy Gwen pojawiła się bańka odgradzająca ją powietrzem od wody i pozwalająca jej wreszcie na wzięcie oddechu. Przed oczyma czarownicy tańczyły czarne mroczki, zaczynała tracić siły: choć możliwość zaczerpnięcia wreszcie powietrza dawała niemałą ulgę, to wcale nie uciszyła podszeptów paniki. Dopiero teraz mogła dostrzec, co ją właściwie porwało: potężny wąż morski oplatał ją grubą macką odchodzącą od uzębionego pyska i czarnej i bardzo prymitywnej rybiej aparycji.
Confundus Marcelli - bardzo silnie rzucony - trafił odsłonięty ogon stworzenia; trudno było stwierdzić, czy zaklęcie konfundujące ludzi mogło zadziałać na tak gruboskórne stworzenie, Figg nie potrafiła tego ocenić. Justine wydawszy dyspozycje - krzyk skierowany do chłopców zginął gdzieś między nimi a inkantacją podjętego zaklęcia - powzięła atak na węża, skutecznie wyprowadzając ku niemu wiązkę zaklęcia. Dołączył do nich Michael, wcześniej powiadamiając chłopców w wodzie o zagrożeniu, wypowiadając tę samą inkantację. Jego wiązka była słaba, ale uderzyła w odsłonięte stworzenie wraz z pozostałymi, wzmacniając ich siłę. Z brzegu było widać, jak wąż zanurza się głębiej w wodę. Kilku chłopców, wołanych przez rodzeństwo, odeszło od wody, kilku zostało, obserwując zdarzenie.
Znajdujący się bliżej Marcella, Gwen i William mogli dostrzec, że zaklęcia odniosły wspólny efekt i stworzenie zatoczyło się pod wodą; jego macki wyprostowały się - pewnie w złości - jak struny, wypuszczając z objęć porwaną czarownicę. Gwen nie poczuła jednak wolności - poczuła jedynie brak stabilności, na coraz głębszym morzu opadała bezwładnie, targana morskimi falami to w jedną, to w drugą stronę. Wściekły wąż obruszył się, w jednej chwili wyskoczył ponad wodę, okazując pełnię swej istoty - srebrzyste łuski pięknie zamieniły się w słońcu, a wzburzona woda zakołysała morzem, wyrzucając na brzeg silniejszą falę, kiedy wąż zanurzył się w niej ponownie. Najmocniej odczuli to znajdujący się najbliżej Marcella oraz William, których gwałtowny zryw odrzucił od węża i wytrącił z równowagi. Kątem oka mogli dostrzec Gwen - której ciało dryfowało zdecydowanie zbyt blisko stworzenia. Kołysana wodą czarownica straciła różdżkę, która opadła na dno i czuła, że bąblogłowa na jej głowie, uszkodzona podczas gwałtownego poruszenia, pęknie lada moment.
Marcella, William, aby podjąć w tej turze akcję musicie pokonać test na pływanie, ST wynosi 50. Rzut możecie wykonać przed postem w szafce zniknięć.
Kerstin spróbowała zatrzymać pędzące dziewczęta, rozpościerając przed nimi ramiona, jednak jej głos nie miał w sobie dużego daru przekonywania. Zdołała zatrzymać dwie dziewczęta, które wpadły jej w ramiona i kiwnęły ochoczo głową na jej propozycję. Cedrik nakazał odejście od brzegu pozostałym osobom, z których kilka go usłuchało, koncentrując się na zdarzeniach, które mógł obserwować razem z pozostałymi czarodziejami.
Hannah zdołała chwycić dłoń Amelii, dziewczynka spojrzała na Wright szeroko otwartymi oczami, słuchając jednak słów, które miała do wypowiedzenia. Choć wszechobecne hałasy wyraźnie ją niepokoiły i dziewczynka, było to widać, czuła się niepewnie, nie wyrywała się z jej rąk, dając jej wziąć się na ręce i przylegając do ciała czarownicy.
- Tata uratuje panią? - zapytała cicho, zaciskając piąstkę na ramieniu czarownicy. Kiedy Lydia, jej ciocia, znalazła się obok, dziewczynka wyraźnie poczuła się pewniej - i skinęła jej krótko głową w odpowiedzi, że wszystko było z nią w porządku.
Lydia zdołała odwrócić uwagę pozostałych dzieci, zabierając ich ze zbiegowiska na bok z pomocą Maeve, w bezpieczniejsze miejsce. Maeve zdobyła większą uwagę pań, zwracając ich uwagę na możliwość staranowania brzdącow odprowadzonych bezpiecznie na bok ledwie moment później. Trójka dziewczynek plotących wianki i jeden towarzyszący im chłopiec spoglądali raz po razie w kierunku wzburzonych nadbrzeżnych fal. Tylko chłopiec zainteresował się propozycją Lydii:
- Z bitą śmietaną? - zapytał, szeroko otwierając oczy. Wyglądało na to, że trochę skusił pozostałe dziewczynki, jednak o podobne rarytasy nie było w Oazie łatwo. Przepełniona wyspa ledwo co zapewniała pożywienie wszystkim ukrywającym się tu czarodziejom, Lydia wiedziała, że nie miała ani cukru ani wystarczająco tłustej śmietany.
Dopiero Maeve zdołała naprawdę zapanować nad tłumem, gdy wzmocniony magicznie głos poniósł się po brzegu, niosąc stanowczo wypowiedzianą przestrogę. Ostatnie wciąż zanurzone w wodzie osoby wychodziły na brzeg, czarodzieje powoli odsuwali się od brzegu, starając się trzymać razem. Uchroniło ich to przed falą, która miała nadejść lada moment.
Stojący najbliżej brzegu: Justine, Michael i Cedrik, aby uniknąć fali wznieconej przez węża i nie dać się zmyć do wody, muszą przezwyciężyć test na zwinność, ST 50 (zwinność mnożymy x2). Rzut możecie wykonać w szafce zniknięć przed podjęciem właściwej akcji.
Dzieci znajdujące się przy Maeve, Lydii i Hannah zaczęły krzyczeć.
Charlene przyglądała się odsłoniętemu stworzeniu w przerażeniu, odkrywając, że potrafi je nazwać.
Gwendolyn: żywotność 191/206 (15 - podtopienie; nadwyrężona bąblogłowa)
Kolejny odpis mistrza gry pojawi się najwcześniej za 48 godzin.
Confundus Marcelli - bardzo silnie rzucony - trafił odsłonięty ogon stworzenia; trudno było stwierdzić, czy zaklęcie konfundujące ludzi mogło zadziałać na tak gruboskórne stworzenie, Figg nie potrafiła tego ocenić. Justine wydawszy dyspozycje - krzyk skierowany do chłopców zginął gdzieś między nimi a inkantacją podjętego zaklęcia - powzięła atak na węża, skutecznie wyprowadzając ku niemu wiązkę zaklęcia. Dołączył do nich Michael, wcześniej powiadamiając chłopców w wodzie o zagrożeniu, wypowiadając tę samą inkantację. Jego wiązka była słaba, ale uderzyła w odsłonięte stworzenie wraz z pozostałymi, wzmacniając ich siłę. Z brzegu było widać, jak wąż zanurza się głębiej w wodę. Kilku chłopców, wołanych przez rodzeństwo, odeszło od wody, kilku zostało, obserwując zdarzenie.
Znajdujący się bliżej Marcella, Gwen i William mogli dostrzec, że zaklęcia odniosły wspólny efekt i stworzenie zatoczyło się pod wodą; jego macki wyprostowały się - pewnie w złości - jak struny, wypuszczając z objęć porwaną czarownicę. Gwen nie poczuła jednak wolności - poczuła jedynie brak stabilności, na coraz głębszym morzu opadała bezwładnie, targana morskimi falami to w jedną, to w drugą stronę. Wściekły wąż obruszył się, w jednej chwili wyskoczył ponad wodę, okazując pełnię swej istoty - srebrzyste łuski pięknie zamieniły się w słońcu, a wzburzona woda zakołysała morzem, wyrzucając na brzeg silniejszą falę, kiedy wąż zanurzył się w niej ponownie. Najmocniej odczuli to znajdujący się najbliżej Marcella oraz William, których gwałtowny zryw odrzucił od węża i wytrącił z równowagi. Kątem oka mogli dostrzec Gwen - której ciało dryfowało zdecydowanie zbyt blisko stworzenia. Kołysana wodą czarownica straciła różdżkę, która opadła na dno i czuła, że bąblogłowa na jej głowie, uszkodzona podczas gwałtownego poruszenia, pęknie lada moment.
Marcella, William, aby podjąć w tej turze akcję musicie pokonać test na pływanie, ST wynosi 50. Rzut możecie wykonać przed postem w szafce zniknięć.
Kerstin spróbowała zatrzymać pędzące dziewczęta, rozpościerając przed nimi ramiona, jednak jej głos nie miał w sobie dużego daru przekonywania. Zdołała zatrzymać dwie dziewczęta, które wpadły jej w ramiona i kiwnęły ochoczo głową na jej propozycję. Cedrik nakazał odejście od brzegu pozostałym osobom, z których kilka go usłuchało, koncentrując się na zdarzeniach, które mógł obserwować razem z pozostałymi czarodziejami.
Hannah zdołała chwycić dłoń Amelii, dziewczynka spojrzała na Wright szeroko otwartymi oczami, słuchając jednak słów, które miała do wypowiedzenia. Choć wszechobecne hałasy wyraźnie ją niepokoiły i dziewczynka, było to widać, czuła się niepewnie, nie wyrywała się z jej rąk, dając jej wziąć się na ręce i przylegając do ciała czarownicy.
- Tata uratuje panią? - zapytała cicho, zaciskając piąstkę na ramieniu czarownicy. Kiedy Lydia, jej ciocia, znalazła się obok, dziewczynka wyraźnie poczuła się pewniej - i skinęła jej krótko głową w odpowiedzi, że wszystko było z nią w porządku.
Lydia zdołała odwrócić uwagę pozostałych dzieci, zabierając ich ze zbiegowiska na bok z pomocą Maeve, w bezpieczniejsze miejsce. Maeve zdobyła większą uwagę pań, zwracając ich uwagę na możliwość staranowania brzdącow odprowadzonych bezpiecznie na bok ledwie moment później. Trójka dziewczynek plotących wianki i jeden towarzyszący im chłopiec spoglądali raz po razie w kierunku wzburzonych nadbrzeżnych fal. Tylko chłopiec zainteresował się propozycją Lydii:
- Z bitą śmietaną? - zapytał, szeroko otwierając oczy. Wyglądało na to, że trochę skusił pozostałe dziewczynki, jednak o podobne rarytasy nie było w Oazie łatwo. Przepełniona wyspa ledwo co zapewniała pożywienie wszystkim ukrywającym się tu czarodziejom, Lydia wiedziała, że nie miała ani cukru ani wystarczająco tłustej śmietany.
Dopiero Maeve zdołała naprawdę zapanować nad tłumem, gdy wzmocniony magicznie głos poniósł się po brzegu, niosąc stanowczo wypowiedzianą przestrogę. Ostatnie wciąż zanurzone w wodzie osoby wychodziły na brzeg, czarodzieje powoli odsuwali się od brzegu, starając się trzymać razem. Uchroniło ich to przed falą, która miała nadejść lada moment.
Stojący najbliżej brzegu: Justine, Michael i Cedrik, aby uniknąć fali wznieconej przez węża i nie dać się zmyć do wody, muszą przezwyciężyć test na zwinność, ST 50 (zwinność mnożymy x2). Rzut możecie wykonać w szafce zniknięć przed podjęciem właściwej akcji.
Dzieci znajdujące się przy Maeve, Lydii i Hannah zaczęły krzyczeć.
Charlene przyglądała się odsłoniętemu stworzeniu w przerażeniu, odkrywając, że potrafi je nazwać.
Gwendolyn: żywotność 191/206 (15 - podtopienie; nadwyrężona bąblogłowa)
Kolejny odpis mistrza gry pojawi się najwcześniej za 48 godzin.
Nie był pewien, czy trafi – chociaż różdżka rozgrzała się lekko pod jego palcami, a promień zaklęcia pomknął w stronę dziewczyny, to wciąż widział wokół siebie kształty zamazane, niewyraźne, pozbawione konturów; wdzierająca się do oczu woda piekła, w uszach słyszał wyłącznie szum, wzburzone fale rzucały nim na boki. Mimo to wciąż parł do przodu, ignorując lodowate ukłucia setek wbijających się w skórę igieł i pieczenie mięśni; chciał zbliżyć się jak najbardziej do płynącego w stronę dna węża, jednocześnie z przerażeniem zdając sobie sprawę, że nie mógł gonić go w ten sposób w nieskończoność – i że lada moment coraz mocniej uciskające uszy ciśnienie zmusi go do zawrócenia. Musiał jakimś cudem zmusić go do wypuszczenia swojej ofiary, o magicznych stworzeniach wiedział jednak niewiele – nie mając nawet pojęcia, z czym właściwie miał do czynienia.
Na szczęście – nie był sam; chociaż nie mógł wiedzieć, czyje zaklęcie ugodziło węża, czy była to wiązka rzucona przez Marcellę, czy któregoś z czarodziejów stojących na brzegu, to bez trudu dostrzegł nagłą zmianę kierunku, naprężające się, potężne cielsko stwora, a później prostujące się macki – i ciało porwanej dziewczyny, które – odrzucone – niemal bezwładnie zaczęło opadać w dół. Popłynął w jej kierunku natychmiast, starając się zagarniać wodę jeszcze szybciej, ale od celu wciąż dzieliła go spora odległość; wąż zniknął mu z oczu – nie zdążył jednak odczuć związanej z tym mieszanki ulgi i niepokoju, bo w następnej sekundzie uderzyła w niego obezwładniająca siła, całkowicie pozbawiając go równowagi.
Gdyby znajdował się na powierzchni, z pewnością by krzyknął – ale ponieważ w płucach zaczynało brakować mu powietrza, zdołał jedynie mocniej zacisnąć zęby na różdżce, gdy gwałtowny ruch wody odrzucił go na bok, obrócił dookoła własnej osi i szarpnął jak kukłą, odbierając mu orientację w przestrzeni; koncept góry i dołu stracił na znaczeniu, unosił się w pustce – z sekundowym opóźnieniem przypominając sobie o tym, że wciąż miał władzę w rękach i nogach. Zamachał nimi, starając się przeciwstawić popychającej go sile, odzyskać kontrolę nad sytuacją; chyba przez przypadek wciągnął wodę nosem – w gardle go zapiekło – ale po ciągnącej się w nieskończoność walce z żywiołem udało mu się zatrzymać. Względnie, w rzeczywistości przez cały czas się poruszał, ale teraz przynajmniej znów widział pod sobą tonącą postać; niestety – dostrzegał również węża, znajdującego się blisko, zbyt blisko.
Sięgnął dłonią po różdżkę, zaciskając palce na rękojeści; nie miał planu, strategii, taktyki, działał instynktownie – chcąc przede wszystkim dotrzeć do dziewczyny nim będzie za późno – i nim ponownie zainteresuje się nią gigantyczne stworzenie, czerniejące złowrogo na krawędzi jego pola widzenia. Skierował więc koniec różdżki w stronę kobiecej postaci, celując we fragment materiału wirującej wokół niej sukienki – rękaw, spódnicę, wszystko jedno. Mihiado, wypowiedział w myślach, mając nadzieję, że wywołane zaklęciem szarpnięcie popchnie dziewczynę w jego kierunku, by zaczęła ku niemu dryfować; bliżej niego – a dalej od polującego na nią węża. Nie czekał jednak, żeby sprawdzić, czy magia go usłucha; włożywszy różdżkę z powrotem między zęby, parł dalej do przodu, niwelując dystans dzielący go od celu.
| - tutaj rzuciłem na pływanie, test udany
- 1. kość rzucam na zaklęcie
- nie jestem pewna, czy aktualny wątek można uznać za wydarzenie kontrolowane przez mistrza gry i będące poza walką, ale jeśli można, to chciałabym wykorzystać jeden rzut na inicjatywę, przysługujący za każde 20 punktów w statystyce zwinności (chodzi mi o ostatni zapis w mechanice inicjatywy) - stąd drugi rzut kością; jeśli rzut nie przysługuje, proszę mistrza gry o zignorowanie go <3
Na szczęście – nie był sam; chociaż nie mógł wiedzieć, czyje zaklęcie ugodziło węża, czy była to wiązka rzucona przez Marcellę, czy któregoś z czarodziejów stojących na brzegu, to bez trudu dostrzegł nagłą zmianę kierunku, naprężające się, potężne cielsko stwora, a później prostujące się macki – i ciało porwanej dziewczyny, które – odrzucone – niemal bezwładnie zaczęło opadać w dół. Popłynął w jej kierunku natychmiast, starając się zagarniać wodę jeszcze szybciej, ale od celu wciąż dzieliła go spora odległość; wąż zniknął mu z oczu – nie zdążył jednak odczuć związanej z tym mieszanki ulgi i niepokoju, bo w następnej sekundzie uderzyła w niego obezwładniająca siła, całkowicie pozbawiając go równowagi.
Gdyby znajdował się na powierzchni, z pewnością by krzyknął – ale ponieważ w płucach zaczynało brakować mu powietrza, zdołał jedynie mocniej zacisnąć zęby na różdżce, gdy gwałtowny ruch wody odrzucił go na bok, obrócił dookoła własnej osi i szarpnął jak kukłą, odbierając mu orientację w przestrzeni; koncept góry i dołu stracił na znaczeniu, unosił się w pustce – z sekundowym opóźnieniem przypominając sobie o tym, że wciąż miał władzę w rękach i nogach. Zamachał nimi, starając się przeciwstawić popychającej go sile, odzyskać kontrolę nad sytuacją; chyba przez przypadek wciągnął wodę nosem – w gardle go zapiekło – ale po ciągnącej się w nieskończoność walce z żywiołem udało mu się zatrzymać. Względnie, w rzeczywistości przez cały czas się poruszał, ale teraz przynajmniej znów widział pod sobą tonącą postać; niestety – dostrzegał również węża, znajdującego się blisko, zbyt blisko.
Sięgnął dłonią po różdżkę, zaciskając palce na rękojeści; nie miał planu, strategii, taktyki, działał instynktownie – chcąc przede wszystkim dotrzeć do dziewczyny nim będzie za późno – i nim ponownie zainteresuje się nią gigantyczne stworzenie, czerniejące złowrogo na krawędzi jego pola widzenia. Skierował więc koniec różdżki w stronę kobiecej postaci, celując we fragment materiału wirującej wokół niej sukienki – rękaw, spódnicę, wszystko jedno. Mihiado, wypowiedział w myślach, mając nadzieję, że wywołane zaklęciem szarpnięcie popchnie dziewczynę w jego kierunku, by zaczęła ku niemu dryfować; bliżej niego – a dalej od polującego na nią węża. Nie czekał jednak, żeby sprawdzić, czy magia go usłucha; włożywszy różdżkę z powrotem między zęby, parł dalej do przodu, niwelując dystans dzielący go od celu.
| - tutaj rzuciłem na pływanie, test udany
- 1. kość rzucam na zaklęcie
- nie jestem pewna, czy aktualny wątek można uznać za wydarzenie kontrolowane przez mistrza gry i będące poza walką, ale jeśli można, to chciałabym wykorzystać jeden rzut na inicjatywę, przysługujący za każde 20 punktów w statystyce zwinności (chodzi mi o ostatni zapis w mechanice inicjatywy) - stąd drugi rzut kością; jeśli rzut nie przysługuje, proszę mistrza gry o zignorowanie go <3
I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'William Moore' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 74
--------------------------------
#2 'k100' : 65
#1 'k100' : 74
--------------------------------
#2 'k100' : 65
Powietrze. Cudowne, wdzierające się do płuc, kojące ból, przynajmniej po części. Udało jej się? Chyba… chyba tak. Otworzyła oczy, choć wciąż nie widziała najlepiej. Ulga jednak szybko się ulotniła, gdy zorientowała się, że przecież wciąż jest w wodzie. Wciąż nie umie pływać. I wciąż trzyma ją… cóż to było? Niedotleniony umysł nie rozpoznał w stworzeniu smoka, a przynajmniej nie od razu. Trzymało ją coś dużego, ni to gadziego, ni rybiego. Spanikowana panna Grey natychmiast podjęła ponowną, gwałtowną próbę ucieczki, starając się wyszarpać z smoczego uchwytu.
I wtedy stało się coś… niespodziewanego. Wąż puścił. Ot tak, po prostu. Wciąż otumaniona i nie myśląca w pełni logicznie nie potrafiła w tej chwili dojść do tego, w jaki sposób do tego doszło. Czy to przez jakieś czary? Miała jednak zamknięte oczy, a gdy już je otworzyła to przecież piekły niemiłosiernie, próbując przywyknąć do podwodnego światła.
Co gorsza, wąż przynajmniej zapewniał jej stabilność. Jego brak sprawił, że Gwen wydawało się, ze gwałtownie opada w dół. Próbowała poruszać nogami, ale chyba niewiele to dawało. Nikt nigdy nawet nie próbował uczyć jej pływać. Różdżka wyślizgnęła się z jej rąk. Bąblogłowa zamigotała: zaraz zniknie. Zaraz zniknie, a ona utonie. To naprawdę był koniec.
W panicznym geście rozpaczy, starała się nawdychać jak największej ilości drogocennego powietrza. Starała się chwytać go gwałtownie, wiedząc, że lada moment po prostu go zabraknie. Spróbowała rozejrzeć się wokół. Dostrzec drogę ucieczki, różdżkę, nawet cudzą, cokolwiek, co mogłoby jej pomoc. Nie było to jednak proste. Wzburzone morze wcale nie sprzyjało rozglądaniu się wokół, nawet jeśli bąbloglowa działała niczym akwarium nałożone na głowę. Akwarium, które lata moment ma zniknąć.
Czy to skończy się tak, jak w jej śnie? Że faktycznie nikt nie przybędzie na jej ostatnie pożegnanie, bo to odbywało się właśnie teraz? Wielka, chłodna woda pogrzebie jej ciało, nie pozwalając nikomu jej odnaleźć już nigdy więcej. Pamięć o niej zaginie tak samo, jak zaginęła pamięć o większości pasażerów Titanica, dla których potężny statek stal się trumną. Kto wie, może i oni zostali wtedy zaatakowani przez morskiego potwora? Tylko niemagicznym łatwiej było zaakceptować istnienie potężnej, lodowej skały, niż rybiego potwora o przerażająco pustym spojrzeniu.
| rozglądam się; spostrzegawczość II
I wtedy stało się coś… niespodziewanego. Wąż puścił. Ot tak, po prostu. Wciąż otumaniona i nie myśląca w pełni logicznie nie potrafiła w tej chwili dojść do tego, w jaki sposób do tego doszło. Czy to przez jakieś czary? Miała jednak zamknięte oczy, a gdy już je otworzyła to przecież piekły niemiłosiernie, próbując przywyknąć do podwodnego światła.
Co gorsza, wąż przynajmniej zapewniał jej stabilność. Jego brak sprawił, że Gwen wydawało się, ze gwałtownie opada w dół. Próbowała poruszać nogami, ale chyba niewiele to dawało. Nikt nigdy nawet nie próbował uczyć jej pływać. Różdżka wyślizgnęła się z jej rąk. Bąblogłowa zamigotała: zaraz zniknie. Zaraz zniknie, a ona utonie. To naprawdę był koniec.
W panicznym geście rozpaczy, starała się nawdychać jak największej ilości drogocennego powietrza. Starała się chwytać go gwałtownie, wiedząc, że lada moment po prostu go zabraknie. Spróbowała rozejrzeć się wokół. Dostrzec drogę ucieczki, różdżkę, nawet cudzą, cokolwiek, co mogłoby jej pomoc. Nie było to jednak proste. Wzburzone morze wcale nie sprzyjało rozglądaniu się wokół, nawet jeśli bąbloglowa działała niczym akwarium nałożone na głowę. Akwarium, które lata moment ma zniknąć.
Czy to skończy się tak, jak w jej śnie? Że faktycznie nikt nie przybędzie na jej ostatnie pożegnanie, bo to odbywało się właśnie teraz? Wielka, chłodna woda pogrzebie jej ciało, nie pozwalając nikomu jej odnaleźć już nigdy więcej. Pamięć o niej zaginie tak samo, jak zaginęła pamięć o większości pasażerów Titanica, dla których potężny statek stal się trumną. Kto wie, może i oni zostali wtedy zaatakowani przez morskiego potwora? Tylko niemagicznym łatwiej było zaakceptować istnienie potężnej, lodowej skały, niż rybiego potwora o przerażająco pustym spojrzeniu.
| rozglądam się; spostrzegawczość II
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
The member 'Gwendolyn Grey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 63
'k100' : 63
Oddalając się bezpiecznie od brzegu Charlie rozmyślała o przerażającym stworzeniu, które zobaczyła, kiedy jego fragment ukazał się w prześwicie między dwoma kolumnami wody, a które niedługo później wyskoczyło ponad wodę, pokazując się w całej okazałości, błyskając w świetle srebrzystymi łuskami i zaraz z powrotem znikając w morskiej toni. Trudno było nie myśleć o takim widoku, skoro nie co dzień widywało się takie stwory i w dodatku wszystko wskazywało na to, że to on porwał Gwen. Charlie naprawdę się o nią bała. Nagle jednak zdała sobie sprawę… że gdzieś już widziała rycinę przedstawiającą podobne zwierzę. W końcu jako alchemiczka musiała znać ingrediencje, a żeby je poznać, musiała liznąć więcej niż podstawy z zakresu zielarstwa i magizoologii. Swego czasu czytała dużo różnych ksiąg, poszerzając swoją wiedzę, i to w jednej z nich, czytając o ingrediencjach odzwierzęcych, musiała natrafić na to stworzenie niekiedy mylone z wodnym smokiem, ale tak naprawdę będące wężem morskim, konkretniej północnym wężem mackowym, którego kolce grzbietowe i macki posiadały właściwości alchemiczne, a mięso uchodziło za rarytas smakowy. Był on niebezpiecznym i bardzo żarłocznym stworzeniem o silnym instynkcie terytorialnym, które nie odpuści mieszkańcom Oazy, dopóki nie zaspokoi swego głodu. To była bardzo zła wiadomość, zwłaszcza dla tych, którzy znajdowali się teraz w wodzie.
Charlie zawahała się. Naturalny instynkt ucieczki nakazywał jej oddalić się jak najbardziej, ale czuła, że Zakonnikom próbującym ratować Gwen i zapewnić bezpieczeństwo tym, którzy skoczyli do wody, jej wiedza może się przydać. W końcu nie musiała sama skakać do wody. Nie musiała bawić się w bohatera, którym nie była. Mogła pomóc innym tak, jak potrafiła najlepiej – swoją wiedzą. To na tym się znała. Tylko w tym była przydatna Zakonowi – w alchemii i wiedzy z zakresu pokrewnych dziedzin.
Ostrożnie postąpiła kilka kroków, ale tak, by nie zostać objęta zasięgiem fali, którą wzbudził wyskakujący z wody wąż. Od brzegu nadal dzieliła ją pewna odległość, na oko kilkunastu metrów, dlatego, żeby zostać usłyszana przez Justine, Michaela i Cedrica, a także innych mogących potencjalnie wziąć udział w ratowaniu Gwen, musiała podnieść głos i niemal krzyczeć.
- Wiem, co to za zwierzę! – krzyknęła, czując jak serce szybko kołacze się w jej piersi niczym schwytany motyl zamknięty w dłoniach. Oczywiście, że się bała. Że nie chciała znaleźć się blisko tego stwora, tym bardziej, że jej znajomość uroków była nędzna i zaklęcie zdolne do ujarzmiania tego typu bestii leżało poza jej zasięgiem. Ale wiedziała też, że wąż miał swoje słabe punkty, a ona mogła je zdradzić tym, którzy byli zdolni do podjęcia walki z nim. – To północny wąż mackowy! – Próbowała zwrócić na siebie uwagę Zakonników i sojuszników, chcąc zdradzić im kolejne, jeszcze ważniejsze informacje. – Skoro oddalił się od swego siedliska i przybył tutaj, z pewnością jest głodny i nie odpłynie, dopóki się nie zasyci. Trzeba… się go pozbyć – rzekła drżącym z przejęcia głosem. W końcu nadal pozostawała niewinną, delikatną i lękliwą alchemiczką, ale zdawała sobie sprawę, że jedynym sposobem pozbycia się węża jest zabicie go, w przeciwnym wypadku może on pożreć nie tylko Gwen, ale i wielu innych mieszkańców Oazy, którzy mieliby nieszczęście znaleźć się blisko wody. – Północny wąż mackowy posiada tylko skrzela i nie jest zdolny oddychać poza wodą, wyciągnięty na brzeg udusi się! – kontynuowała, zastanawiając się, czy w ogóle są zaklęcia zdolne wyciągnąć stwora z wody na czas na tyle długi, by zdążył się udusić. Jej umiejętności z uroków pozostawiały bardzo wiele do życzenia, ale może utalentowani aurorzy zdołają coś zdziałać. To w ich rękach było bezpieczeństwo ludzi pozostających w wodzie i do nich należało to, w jaki sposób skorzystają z tego, co im powiedziała. A Gwen wciąż nie było widać i Charlie przeraziła myśl, że co, jeśli wąż już ją pożarł? Z racji swoich gabarytów mógłby pewnie zjeść nawet i dziesiątkę czarodziejów, skoro tygodniowo jadł tyle mięsa, ile sam ważył.
Charlie zawahała się. Naturalny instynkt ucieczki nakazywał jej oddalić się jak najbardziej, ale czuła, że Zakonnikom próbującym ratować Gwen i zapewnić bezpieczeństwo tym, którzy skoczyli do wody, jej wiedza może się przydać. W końcu nie musiała sama skakać do wody. Nie musiała bawić się w bohatera, którym nie była. Mogła pomóc innym tak, jak potrafiła najlepiej – swoją wiedzą. To na tym się znała. Tylko w tym była przydatna Zakonowi – w alchemii i wiedzy z zakresu pokrewnych dziedzin.
Ostrożnie postąpiła kilka kroków, ale tak, by nie zostać objęta zasięgiem fali, którą wzbudził wyskakujący z wody wąż. Od brzegu nadal dzieliła ją pewna odległość, na oko kilkunastu metrów, dlatego, żeby zostać usłyszana przez Justine, Michaela i Cedrica, a także innych mogących potencjalnie wziąć udział w ratowaniu Gwen, musiała podnieść głos i niemal krzyczeć.
- Wiem, co to za zwierzę! – krzyknęła, czując jak serce szybko kołacze się w jej piersi niczym schwytany motyl zamknięty w dłoniach. Oczywiście, że się bała. Że nie chciała znaleźć się blisko tego stwora, tym bardziej, że jej znajomość uroków była nędzna i zaklęcie zdolne do ujarzmiania tego typu bestii leżało poza jej zasięgiem. Ale wiedziała też, że wąż miał swoje słabe punkty, a ona mogła je zdradzić tym, którzy byli zdolni do podjęcia walki z nim. – To północny wąż mackowy! – Próbowała zwrócić na siebie uwagę Zakonników i sojuszników, chcąc zdradzić im kolejne, jeszcze ważniejsze informacje. – Skoro oddalił się od swego siedliska i przybył tutaj, z pewnością jest głodny i nie odpłynie, dopóki się nie zasyci. Trzeba… się go pozbyć – rzekła drżącym z przejęcia głosem. W końcu nadal pozostawała niewinną, delikatną i lękliwą alchemiczką, ale zdawała sobie sprawę, że jedynym sposobem pozbycia się węża jest zabicie go, w przeciwnym wypadku może on pożreć nie tylko Gwen, ale i wielu innych mieszkańców Oazy, którzy mieliby nieszczęście znaleźć się blisko wody. – Północny wąż mackowy posiada tylko skrzela i nie jest zdolny oddychać poza wodą, wyciągnięty na brzeg udusi się! – kontynuowała, zastanawiając się, czy w ogóle są zaklęcia zdolne wyciągnąć stwora z wody na czas na tyle długi, by zdążył się udusić. Jej umiejętności z uroków pozostawiały bardzo wiele do życzenia, ale może utalentowani aurorzy zdołają coś zdziałać. To w ich rękach było bezpieczeństwo ludzi pozostających w wodzie i do nich należało to, w jaki sposób skorzystają z tego, co im powiedziała. A Gwen wciąż nie było widać i Charlie przeraziła myśl, że co, jeśli wąż już ją pożarł? Z racji swoich gabarytów mógłby pewnie zjeść nawet i dziesiątkę czarodziejów, skoro tygodniowo jadł tyle mięsa, ile sam ważył.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Nie miała pojęcia o tym, co rozgrywało się w wodzie. Odkąd tylko pochwyciła córkę najlepszego przyjaciela, wzięła ją w ramiona, próbując z nią odejść jak najdalej od brzegu, skupiała się głównie na tym, by zapewnić jej bezpieczeństwo. Zebrani na wybrzeżu ludzie rozbiegali się w popłochu. Kobiety krzyczały, mężczyźni biegali. Słyszała, a przynajmniej w tym całym harmidrze zdawało jej się, że słyszała Tonksów, próbujących zaprowadzić tu jakiś spokój. Dobiegały ją też fragmenty wypowiadanych inkantacji, ale nie odwracała się za siebie. Wiedziała, że jeśli tylko to zrobi i spojrzy na wzburzone morze, jej sercem zawładnie trwoga. Billy potrafił radzić sobie w wodzie, ale niebezpieczeństwo, jakie się tam na niego czaiło musiało być olbrzymie. Nie mogła pozwolić sobie na to, by zawładnęła nią panika, by z przerażeniem wypatrywała przyjaciela walczącego z żywiołem.
— Oczywiście, że uratuje — przyznała, wkładając cały swój wysiłek w to, by pomimo rozgrywającego się dookoła chaosu i stresu, jaki czuła, brzmieć jak najbardziej spokojnie. Wiedziała, że nie będzie w stanie całkowicie sprawić, że całe to zamieszanie przestanie mieć znaczenie, ale mogła sprawić, by w tym wszystkim dziewczynka czuła się bezpieczna. — Twój tata to przecież bohater. Najdzielniejszy ze wszystkich!— zapewniła ją, uśmiechając się. — Może zbierzemy dla niego bukiet kwiatków, co? Kiedy już wróci wręczymy mu go, bo na pewno jest bardzo dzielny. Zupełnie jak ty — Pogłaskała ją po plecach, rozglądając się, szukając bezpiecznego miejsca, przy którym mogłaby przystanąć. Nim całkiem odeszła, Lydia znalazła się przy niej. — Lily!— Zganiła przyjaciółkę, posyłając jej przeciągłe spojrzenie. Nie powinna straszyć Amelki. — Co tam się dzieje? Albo nie mów — zrezygnowała od razu. Nie chciała wiedzieć. Nie chciała się odwracać przez ramię. I bez tego, z samą swoją myślą była przerażona. Spojrzała na zagarniane przez Lydię dzieci, uśmiechnęła się do nich pokrzepiająco. Gdzieś za sobą usłyszała Charlie, która wciąż stałą jak sparaliżowana, w bezruchu patrząc w wodę. Powodziła wzrokiem za głosem. Wąż? Wąż mackowy? Czuła jak krew odpływa jej z twarzy, a serce bije mocniej. I tam właśnie był Billy. — Charlie!— krzyknęła do niej, mocno obejmując dziewczynkę. — Na Merlina, Charlie, zrób coś! Pomóż nam tutaj! — widziała, że Charlie wciąż stoi nad wodą, krzycząc do tych, którzy są nad wodą. Po słowach, na które nie zdążyła jej odpowiedzieć najwyraźniej zapomniała, od czego tu jest. Zwróciła się znów do dzieci, szybko, w nadziei, że wcale nie słyszały tych strasznych słów kuzynki. Jeszcze brakowało tego, by na wieść o wężu rozbiegły się po wybrzeżu.— Jak macie na imię?— spytała trzy dziewczynki, które miały w dłoniach wciąż kwiatki. — Pójdziemy zbierać bukieciki dla dzielnych chłopców, tam z wody? A później zjemy coś pysznego. Co wy na to? — Spojrzała na nie i uśmiechnęła się pokrzepiająco. — Załóżcie sobie te wianuszki na głowę — Zerknęła kątem oka na Lydię, licząc, że im pomoże.— I złapiemy się wszyscy za ręce, dobrze? Żeby nikt się nie zgubił. I pójdziemy tam, na polanę białych kwiatów. Ciocia Lydia ma kosz z pysznościami, będziemy się świetnie bawić. Prawda, Amelko?— Spojrzała na dziewczynkę wierząc, że pomoże jej przekonać resztę dzieci do współpracy. W tej chwili były tu blisko, ale lada moment mogły się rzucić gdzieś w pogon, albo zostać stratowane przez uciekających ludzi. A gdzieś tu mogą być ich krewni i kiedy to wszystko ucichnie, zaczną ich szukać. Postawiła Amelkę na ziemi i mocno chwyciła ją za rączkę, zachęcając ją, by złapała jedną z dziewczynek i wszyscy razem poszli we wskazaną stronę.
— Oczywiście, że uratuje — przyznała, wkładając cały swój wysiłek w to, by pomimo rozgrywającego się dookoła chaosu i stresu, jaki czuła, brzmieć jak najbardziej spokojnie. Wiedziała, że nie będzie w stanie całkowicie sprawić, że całe to zamieszanie przestanie mieć znaczenie, ale mogła sprawić, by w tym wszystkim dziewczynka czuła się bezpieczna. — Twój tata to przecież bohater. Najdzielniejszy ze wszystkich!— zapewniła ją, uśmiechając się. — Może zbierzemy dla niego bukiet kwiatków, co? Kiedy już wróci wręczymy mu go, bo na pewno jest bardzo dzielny. Zupełnie jak ty — Pogłaskała ją po plecach, rozglądając się, szukając bezpiecznego miejsca, przy którym mogłaby przystanąć. Nim całkiem odeszła, Lydia znalazła się przy niej. — Lily!— Zganiła przyjaciółkę, posyłając jej przeciągłe spojrzenie. Nie powinna straszyć Amelki. — Co tam się dzieje? Albo nie mów — zrezygnowała od razu. Nie chciała wiedzieć. Nie chciała się odwracać przez ramię. I bez tego, z samą swoją myślą była przerażona. Spojrzała na zagarniane przez Lydię dzieci, uśmiechnęła się do nich pokrzepiająco. Gdzieś za sobą usłyszała Charlie, która wciąż stałą jak sparaliżowana, w bezruchu patrząc w wodę. Powodziła wzrokiem za głosem. Wąż? Wąż mackowy? Czuła jak krew odpływa jej z twarzy, a serce bije mocniej. I tam właśnie był Billy. — Charlie!— krzyknęła do niej, mocno obejmując dziewczynkę. — Na Merlina, Charlie, zrób coś! Pomóż nam tutaj! — widziała, że Charlie wciąż stoi nad wodą, krzycząc do tych, którzy są nad wodą. Po słowach, na które nie zdążyła jej odpowiedzieć najwyraźniej zapomniała, od czego tu jest. Zwróciła się znów do dzieci, szybko, w nadziei, że wcale nie słyszały tych strasznych słów kuzynki. Jeszcze brakowało tego, by na wieść o wężu rozbiegły się po wybrzeżu.— Jak macie na imię?— spytała trzy dziewczynki, które miały w dłoniach wciąż kwiatki. — Pójdziemy zbierać bukieciki dla dzielnych chłopców, tam z wody? A później zjemy coś pysznego. Co wy na to? — Spojrzała na nie i uśmiechnęła się pokrzepiająco. — Załóżcie sobie te wianuszki na głowę — Zerknęła kątem oka na Lydię, licząc, że im pomoże.— I złapiemy się wszyscy za ręce, dobrze? Żeby nikt się nie zgubił. I pójdziemy tam, na polanę białych kwiatów. Ciocia Lydia ma kosz z pysznościami, będziemy się świetnie bawić. Prawda, Amelko?— Spojrzała na dziewczynkę wierząc, że pomoże jej przekonać resztę dzieci do współpracy. W tej chwili były tu blisko, ale lada moment mogły się rzucić gdzieś w pogon, albo zostać stratowane przez uciekających ludzi. A gdzieś tu mogą być ich krewni i kiedy to wszystko ucichnie, zaczną ich szukać. Postawiła Amelkę na ziemi i mocno chwyciła ją za rączkę, zachęcając ją, by złapała jedną z dziewczynek i wszyscy razem poszli we wskazaną stronę.
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Ciężko było zachować spokój i próbować przelać go na innych, skoro całe wybrzeże wciąż rozbrzmiewało wrzaskami. Słyszała wśród nich znajome głosy, przede wszystkim swojego brata, ale starała się nie reagować, odrzucić impuls, który nakazywał pobiec w stronę wody, aby upewnić się, że jej rodzina i Gwen jakoś sobie radzą. Oni są czarodziejami, wyjdą z tego bez szwanku, a ty się utopisz i tyle będzie z twojej pomocy. Słyszalnie szczękała zębami i wzdrygała się przy każdym głośniejszym dźwięku. Wśród zebranych kilka razy powtórzyły się słowa wielki wąż, wielki stwór. To dobrze, że zdawali sobie sprawę z tego, co ich atakuje, ale kurczę, jak mieli zapanować nad powszechną paniką w taki sposób?! Kerstin na samą myśl o morskiej kreaturze oblewała się zimnym potem. Najpierw pół-orzeł, pół-koń, teraz jakieś wielkie węże! Czy te magiczne stworzenia to naprawdę były wszędzie, czy po prostu czarodzieje przyciągali je jak wielki magnes?
Nie wszystkie dziewczyny zdołała ściągnąć w swoją stronę, niektóre, potykając się, pomknęły dalej. Cieszyła się choć z połowicznego sukcesu, prowadząc te, które zostały, w stronę swojego dużego koca.
- Tutaj usiądźcie i nigdzie się nie ruszajcie. Jesteście bezpieczne, to daleko od brzegu. Mam kanapki, jak chcecie. I sok. Proszę. Zjedzcie coś i zaczekajcie. Mamy tu prawdziwych wojowników, którzy zaraz sobie ze wszystkim poradzą - Nie wiedziała, ilu tak naprawdę mają wojowników, ale była Justine i Michael i Hannah, a to już trzech.
Nie chcąc marnować czasu powyrzucała całe jedzenie z torby, zachęcając dziewczyny, żeby zajęły się czymś odstresowującym.
Sama jednak nie zwlekała i nie marnowała czasu. Odwróciła się na pięcie i z determinacją zaczęła przeć z powrotem w stronę wybrzeża. Tam były dzieci! I młode dziewczęta! Och, nie chciała nawet myśleć ile takich małych, nieporadnych nastolatków mogło skończyć z poskręcanymi kostkami i obitymi kolanami, gdy z zaskoczenia dopadła ich tragedia. A Gwen! A jak się napiła morskiej wody? Jak się nią zakrztusiła zanim ją wyciągnęli? Zaczęła biec, podwijając rękawy różowej sukienki i zaciskając palce na pasku torby. Może ktoś będzie jednak jej potrzebował? Może...
Zatrzymała się i przytknęła mocno dłoń do ust, żeby stłumić wrzask. Nad taflę wysunęła się nagle wielka... macka? Ogon? A potem z impetem opadła z powrotem, wzburzając falę, która wyglądała na wystarczająco dużą, by pochłonąć cały brzeg.
Kerstin podbiegła do kamienistego zejścia i niewiele myśląc krzyknęła do tych, którzy stali najbliżej:
- Uważajcie na falę!
Gdyby miała więcej siły, może by próbowała zejść niżej i złapać część, pomóc im podciągnąć się poza zasięg wody, obawiała się jednak, że jeżeli tak zrobi, jej wątłe ramiona nie wytrzymają i wpadną tam wszyscy.
Podchodzę bliżej, ale nie tak, żeby mnie fala sięgnęła.
Nie wszystkie dziewczyny zdołała ściągnąć w swoją stronę, niektóre, potykając się, pomknęły dalej. Cieszyła się choć z połowicznego sukcesu, prowadząc te, które zostały, w stronę swojego dużego koca.
- Tutaj usiądźcie i nigdzie się nie ruszajcie. Jesteście bezpieczne, to daleko od brzegu. Mam kanapki, jak chcecie. I sok. Proszę. Zjedzcie coś i zaczekajcie. Mamy tu prawdziwych wojowników, którzy zaraz sobie ze wszystkim poradzą - Nie wiedziała, ilu tak naprawdę mają wojowników, ale była Justine i Michael i Hannah, a to już trzech.
Nie chcąc marnować czasu powyrzucała całe jedzenie z torby, zachęcając dziewczyny, żeby zajęły się czymś odstresowującym.
Sama jednak nie zwlekała i nie marnowała czasu. Odwróciła się na pięcie i z determinacją zaczęła przeć z powrotem w stronę wybrzeża. Tam były dzieci! I młode dziewczęta! Och, nie chciała nawet myśleć ile takich małych, nieporadnych nastolatków mogło skończyć z poskręcanymi kostkami i obitymi kolanami, gdy z zaskoczenia dopadła ich tragedia. A Gwen! A jak się napiła morskiej wody? Jak się nią zakrztusiła zanim ją wyciągnęli? Zaczęła biec, podwijając rękawy różowej sukienki i zaciskając palce na pasku torby. Może ktoś będzie jednak jej potrzebował? Może...
Zatrzymała się i przytknęła mocno dłoń do ust, żeby stłumić wrzask. Nad taflę wysunęła się nagle wielka... macka? Ogon? A potem z impetem opadła z powrotem, wzburzając falę, która wyglądała na wystarczająco dużą, by pochłonąć cały brzeg.
Kerstin podbiegła do kamienistego zejścia i niewiele myśląc krzyknęła do tych, którzy stali najbliżej:
- Uważajcie na falę!
Gdyby miała więcej siły, może by próbowała zejść niżej i złapać część, pomóc im podciągnąć się poza zasięg wody, obawiała się jednak, że jeżeli tak zrobi, jej wątłe ramiona nie wytrzymają i wpadną tam wszyscy.
Podchodzę bliżej, ale nie tak, żeby mnie fala sięgnęła.
Bezpieczne wybrzeże
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda