Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda
Bezpieczne wybrzeże
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Bezpieczne wybrzeże
Wybrzeże usytuowane od bardziej wietrznej i mniej uczęszczanej strony wyspy, nocą piękne widać stąd księżyc. Zejście do wody jest nieco ostre, a samo morze sięga pasa w najpłytszym miejscu. Okoliczne wody, podobnie jak te wokół całej wyspy, nie uchodzą za bezpieczne, prócz jadalnych ryb niekiedy da się w nich zaobserwować co bardziej niebezpieczne gatunki morskich stworów, a przez osadę niesie się wieść, że ktoś kiedyś dostrzegł w oddali ogon morskiego smoka. Zejście do wody jest kamieniste, niewygodne.
Zostało zabezpieczone w sierpniu 1957 r., wtedy również odłowiono i... zjedzono bytującego w pobliżu smoka, który okazał się wężem.
Zostało zabezpieczone w sierpniu 1957 r., wtedy również odłowiono i... zjedzono bytującego w pobliżu smoka, który okazał się wężem.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 20.11.20 14:06, w całości zmieniany 4 razy
The member 'William Moore' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 93
--------------------------------
#2 'k100' : 39
#1 'k100' : 93
--------------------------------
#2 'k100' : 39
Z ulgą dostrzegł, że chłopcy odbiegają - i bardzo dobrze! Gamonie kiedyś (a może nawet dzisiaj) nauczą się, że życie to nie zabawa i że trzeba dbać o własne bezpieczeństwo. Najlepszy ratownik to żywy ratownik i to nie przypadek, że przy brzegu pozostała właśnie dwójka aurorów i kursantka. Doskonale, teraz przynajmniej Michael mógł się skupić na morskim potworze i nie rozpraszać się martwieniem się o gapiów.
Choć Tonks nie znał się na magicznych stworzeniach, to nie wątpił w swoją zdolność do rzucenia mocnego Conjunctivisa - pozostawało tylko pytanie (na które, nie wiedząc co to za stwór, z pewnością nie znał odpowiedzi), ile wiązek magii zdoła oszołomić tak wielkiego stwora. Na szczęście z pomocą przyszły mu słowa Charlene, a Justine podsunęła całkiem sprytny pomysł z tym Orbis.
-Jeśli nie damy rady go wyciągnąć, może kilka Subeo zdoła go poddusić? - zawołał do Just i Cedrika, zawsze lubił mieć awaryjny plan. Tymczasem spostrzegł, że jego siostra rzuciła już Conjunctivisa, to samo zaklęcie wypowiedział też Dearborn.
To pozostawiałoby mu...
-Orbis. - zdecydował prędko, widząc wyciągnięty ponad taflę ogon. Trzeba łapać okazję, zanim zniknie pod wodą. Wypowiadając zaklęcie, przysunął się jeszcze bliżej wody - doskonale zdawał sobie sprawę, że magiczne lasso nie było nieskończenie długie. Nie miał czasu poprawnie ocenić odległości między sobą a stworem, szczególnie, że fale nieco zaburzały perspektywę. Pozostawało mu liczyć na to, że nie stał za daleko.
Choć Tonks nie znał się na magicznych stworzeniach, to nie wątpił w swoją zdolność do rzucenia mocnego Conjunctivisa - pozostawało tylko pytanie (na które, nie wiedząc co to za stwór, z pewnością nie znał odpowiedzi), ile wiązek magii zdoła oszołomić tak wielkiego stwora. Na szczęście z pomocą przyszły mu słowa Charlene, a Justine podsunęła całkiem sprytny pomysł z tym Orbis.
-Jeśli nie damy rady go wyciągnąć, może kilka Subeo zdoła go poddusić? - zawołał do Just i Cedrika, zawsze lubił mieć awaryjny plan. Tymczasem spostrzegł, że jego siostra rzuciła już Conjunctivisa, to samo zaklęcie wypowiedział też Dearborn.
To pozostawiałoby mu...
-Orbis. - zdecydował prędko, widząc wyciągnięty ponad taflę ogon. Trzeba łapać okazję, zanim zniknie pod wodą. Wypowiadając zaklęcie, przysunął się jeszcze bliżej wody - doskonale zdawał sobie sprawę, że magiczne lasso nie było nieskończenie długie. Nie miał czasu poprawnie ocenić odległości między sobą a stworem, szczególnie, że fale nieco zaburzały perspektywę. Pozostawało mu liczyć na to, że nie stał za daleko.
Can I not save one
from the pitiless wave?
The member 'Michael Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 4
'k100' : 4
Szarpniecie spowodowało kolejny atak paniki u Gwen. Nie miała pojęcia, że w jej stronę zmierza zaklęcie, dopóki to nie odsunęło jej od węża i zaskoczona dziewczyna w pierwszej chwili nie miała pojęcia, co właśnie się stało. Czy to wąż atakował? Czy to jakiś inny potwór? Była również mocno zaniepokojona wątpliwą bąblogłową, przez którą trudno było jej złapał oddech. Tak gwałtowny wstrząs wody wokół mógł przecież sprawić, że pęknie.
Na szczęście bąblogłowa wytrzymała, a potem Gwen dostrzegła własną różdżkę, która opadała na dno znacznie gwałtowniej, niż ona sama. W pierwszym odruchu chciała po nią sięgnąć, jednak wtedy zauważyła jakiś ruch z boku. Billy zbliżał się w jej stronę i panna Grey poczuła, jak kamień spada jej z serca. A więc jednak wcale jej nie zostawili i ktoś ruszył, aby jej pomóc! Gdy mężczyzna dał jej znak, aby go objęła, ani śmiała protestować. Po prostu wykonała polecenie, jednocześnie ruchem dłoni starając się wskazać opadającą różdżkę. Wiedziała, że to był tylko przedmiot, ale bez zaczarowanego przedmiotu nie była w stanie mu w żaden sposób pomóc, a jeśli by ją jakoś przywołał… Na przykład używając Accio… może byłoby im łatwiej?
Nie spodziewała się, ze już po chwili jej sukienka zostanie gwałtownie i trwale połączona ze strojem pana Moore. Drgnęła w pierwszym odruchu zaskoczenia i poczuciu, że nie powinna znajdować się tak blisko niezbyt znanego i starszego mężczyzny, ale nawet nie próbowała protestować. Nie tylko wolała się nie odzywać w obawie, ze babloglowa zaraz pęknie (z resztą, czy w ogóle przekazywała dźwięk?), ale też wiedziała, że to nic nie zmieni. Zaklęcie użyte przez Billy’ego było jednak ryzykowne i Gwen mimowolnie zaczęła szukać sposobów na to, aby w razie niebezpieczeństwa jakimś cudem wywinąć się z jego uścisku. Nie mogła pozwolić, aby zginęli razem, co to, to nie. Na razie trzymała się go jednak kurczowo, nie mając pojęcia co robić, aby bardziej mu pomagać, niż przeszkadzać.
W międzyczasie spojrzała kątem oka na potwora, którego wyraźnie trafiło kilka zaklęć i który zaczynał zachowywać się coraz to bardziej chaotycznie. Czy stworzenie bolało? Czemu tu w ogóle przybyło? Może to przez młode, albo… albo jakiś inny powód. Ludzie Czarnego Pana zniszczyli mu siedlisko? Być może coś w zachowaniu istoty pozwoli malarce poznać jego historię i powód pobytu w tych wodach… albo chociaż sposób, by zająć się nim w inny sposób, niż przez zabicie go. Takie stworzenie mogło przecież być świetną ochrona dla samej wyspy, gdyby tylko było nastawione bardziej przyjaźnie.
| spostrzegawczość; czy wąż skrywa jeszcze jakąś tajemnicę?
Na szczęście bąblogłowa wytrzymała, a potem Gwen dostrzegła własną różdżkę, która opadała na dno znacznie gwałtowniej, niż ona sama. W pierwszym odruchu chciała po nią sięgnąć, jednak wtedy zauważyła jakiś ruch z boku. Billy zbliżał się w jej stronę i panna Grey poczuła, jak kamień spada jej z serca. A więc jednak wcale jej nie zostawili i ktoś ruszył, aby jej pomóc! Gdy mężczyzna dał jej znak, aby go objęła, ani śmiała protestować. Po prostu wykonała polecenie, jednocześnie ruchem dłoni starając się wskazać opadającą różdżkę. Wiedziała, że to był tylko przedmiot, ale bez zaczarowanego przedmiotu nie była w stanie mu w żaden sposób pomóc, a jeśli by ją jakoś przywołał… Na przykład używając Accio… może byłoby im łatwiej?
Nie spodziewała się, ze już po chwili jej sukienka zostanie gwałtownie i trwale połączona ze strojem pana Moore. Drgnęła w pierwszym odruchu zaskoczenia i poczuciu, że nie powinna znajdować się tak blisko niezbyt znanego i starszego mężczyzny, ale nawet nie próbowała protestować. Nie tylko wolała się nie odzywać w obawie, ze babloglowa zaraz pęknie (z resztą, czy w ogóle przekazywała dźwięk?), ale też wiedziała, że to nic nie zmieni. Zaklęcie użyte przez Billy’ego było jednak ryzykowne i Gwen mimowolnie zaczęła szukać sposobów na to, aby w razie niebezpieczeństwa jakimś cudem wywinąć się z jego uścisku. Nie mogła pozwolić, aby zginęli razem, co to, to nie. Na razie trzymała się go jednak kurczowo, nie mając pojęcia co robić, aby bardziej mu pomagać, niż przeszkadzać.
W międzyczasie spojrzała kątem oka na potwora, którego wyraźnie trafiło kilka zaklęć i który zaczynał zachowywać się coraz to bardziej chaotycznie. Czy stworzenie bolało? Czemu tu w ogóle przybyło? Może to przez młode, albo… albo jakiś inny powód. Ludzie Czarnego Pana zniszczyli mu siedlisko? Być może coś w zachowaniu istoty pozwoli malarce poznać jego historię i powód pobytu w tych wodach… albo chociaż sposób, by zająć się nim w inny sposób, niż przez zabicie go. Takie stworzenie mogło przecież być świetną ochrona dla samej wyspy, gdyby tylko było nastawione bardziej przyjaźnie.
| spostrzegawczość; czy wąż skrywa jeszcze jakąś tajemnicę?
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
The member 'Gwendolyn Grey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 34
'k100' : 34
Szlag. Kerstin dosłownie spetryfikowało, gdy znalazła się dostatecznie blisko brzegu, aby nie zjechać jeszcze na płaskich obcasach w dół zbocza, ale móc przyjrzeć się lepiej olbrzymiej bestii. Gigantyczny ogon lśniący w słabym słońcu i wezbrana woda szumiąca głośniej niż to zdawało się możliwe... jakby się nagle znalazła w książce przygodowej. Fantastycznej, nieprzewidywalnej, przerażającej. Nie mogła oderwać wzroku od rozgrywającego się na wybrzeżu dramatu, jakby nagle odcięło ją zupełnie od cierpienia ludzi wokół, jakby stała się jakimś obserwatorem we własnym śnie. Ostatnio czuła się w ten sposób zdecydowanie zbyt często.
Otrzeźwił ją dopiero wrzask brata. Michael na całe szczęście zdołał utrzymać się w pionie i teraz przepędzał chłopców, wciąż tkwiących przy brzegu jak słupy soli. Dokładnie tak, jak ty, Kerstin, a powinnaś pierwsza ich wołać, żeby uciekali.
Spłonęła rumieńcem, kiedy Michael - słusznie! - zwrócił się i do niej, a potem cofnęła się kilka kroków dalej od wody i wyciągnęła ręce przed siebie, machając na nieznanych chłopaków, żeby biegli szybciej.
- Chodźcie, przy wodzie nie jest bezpiecznie... Musicie dać dorosłym miejsce, żeby się rozprawili z tym... - urwała, gdy do jej uszu dotarły mamrotane pod nosami obelgi. - Och? Och!
Kerstin była zwykle najbardziej ugodowa w towarzystwie, ale jeżeli istniało coś, obok czego nie chciała przechodzić obojętnie, to po pierwsze powtarzanie głupot o jej rodzinie (tych rzeczywiście nieprawdziwych, bo jak serio zasłużyli to co innego) i braku szacunku u nastolatków. Zacisnęła usta i podparła dłonie na biodrach w iście matczynym geście, ale zanim zdążyłaby się nakręcić, odetchnęła głęboko przez nos. Spokojnie, Kerstin, to nie czas, na pewno są wystraszeni i niepewni, a poza tym kto wie, czy to nie są sieroty? Daj im szansę na strojenie fochów, a najlepiej to weź ich ze sobą i porozmawiaj z nimi na spokojnie.
Woda za plecami nadal pluskała strasznie, czarodzieje wrzeszczeli zaklęcia i obce jej zupełnie polecenia. Musiała jakoś przeczekać aż wyciągną Gwen na brzeg.
I możliwie przy tym nie oszaleć.
- Chłopcy, idźcie tam, na koc! Tam siedzą już dziewczęta! Dotrzymajcie im towarzystwa, na pewno się boją! - podbiegła do nich, żeby ich zatrzymać i rzucić konspiracyjną radą.
Sama nie miała pojęcia, czy powinna iść z nimi czy wrócić znów bliżej i trwać w gotowości na pomoc rannym.
Była rozdarta.
Otrzeźwił ją dopiero wrzask brata. Michael na całe szczęście zdołał utrzymać się w pionie i teraz przepędzał chłopców, wciąż tkwiących przy brzegu jak słupy soli. Dokładnie tak, jak ty, Kerstin, a powinnaś pierwsza ich wołać, żeby uciekali.
Spłonęła rumieńcem, kiedy Michael - słusznie! - zwrócił się i do niej, a potem cofnęła się kilka kroków dalej od wody i wyciągnęła ręce przed siebie, machając na nieznanych chłopaków, żeby biegli szybciej.
- Chodźcie, przy wodzie nie jest bezpiecznie... Musicie dać dorosłym miejsce, żeby się rozprawili z tym... - urwała, gdy do jej uszu dotarły mamrotane pod nosami obelgi. - Och? Och!
Kerstin była zwykle najbardziej ugodowa w towarzystwie, ale jeżeli istniało coś, obok czego nie chciała przechodzić obojętnie, to po pierwsze powtarzanie głupot o jej rodzinie (tych rzeczywiście nieprawdziwych, bo jak serio zasłużyli to co innego) i braku szacunku u nastolatków. Zacisnęła usta i podparła dłonie na biodrach w iście matczynym geście, ale zanim zdążyłaby się nakręcić, odetchnęła głęboko przez nos. Spokojnie, Kerstin, to nie czas, na pewno są wystraszeni i niepewni, a poza tym kto wie, czy to nie są sieroty? Daj im szansę na strojenie fochów, a najlepiej to weź ich ze sobą i porozmawiaj z nimi na spokojnie.
Woda za plecami nadal pluskała strasznie, czarodzieje wrzeszczeli zaklęcia i obce jej zupełnie polecenia. Musiała jakoś przeczekać aż wyciągną Gwen na brzeg.
I możliwie przy tym nie oszaleć.
- Chłopcy, idźcie tam, na koc! Tam siedzą już dziewczęta! Dotrzymajcie im towarzystwa, na pewno się boją! - podbiegła do nich, żeby ich zatrzymać i rzucić konspiracyjną radą.
Sama nie miała pojęcia, czy powinna iść z nimi czy wrócić znów bliżej i trwać w gotowości na pomoc rannym.
Była rozdarta.
Spojrzała na Lydię i uśmiechnęła się — znała ją, wiedziała, że nieco zbyt nerwowo, a stres był wyraźnie widoczny na jej twarzy. Nie mogła go ukryć. Ale dlatego też nie oglądała się za siebie, w stronę morza. Nie szukała ani jego, ani tej rudowłosej dziewczyny, którą wciągnęło. Nie chciała myśleć o potworze z wody, o wężu, o tym, że był głodny... Starała się skupić na Amelii, a później na pozostałych dzieciach, które były przerażone. Potrzebowały wsparcia — były zbyt małe, by z samych słów zrozumieć, że są bezpieczne. Zbyt małe, by przetłumaczyć sobie, że nic im nie grozi. To było ich zadanie, jej. By wcielić słowa w życie, odciągnąć złe myśli. Zabrać, jak złe sny, które mama odganiała w ten magiczny sposób, ocierając okno i gazetą wypędzając poza jej mały pokoi koszmarne zjawy.
Dobrze, że Lydia tu była, że otrząsnęła się z amoku. Pyszności, o których opowiadała dzieciom musiały je skusić, szczególnie czekolada.
— Mia, Susanne, Cate. Miło mi was poznać. Jestem Hannah, a to Lydia. A ta piękna młoda dama to Amelka. A ty młody człowieku?— zagadała chłopca, nie chcąc go pominąć. Obejrzała się jeszcze szybko, by zobaczyć, czy ta Charlie idzie w ich kierunku, ale gdzieś chyba straciła ją z oczu. Zaklęcie Lydii nie wyszło, nie była pewna, czy będzie próbować dalej, ale postanowiła w tym czasie wyciągnąć własną różdżkę, nie puszczając ręki Amelii. — Pójdziemy tam, dalej.—Wiedziała, że Lydia zamknie pochód z chłopcem, o ile nie zamierzała się wrócić po kosz, o którym mówiła. Dzieci, trzymając się za ręce chyba nie protestowały. Nie chciała do tego doprowadzić. Oddalały się od wybrzeża, kierując w stronę centralnej części wyspy. Powoli, kroczek po kroczku, w dziecięcym tempie. Sytuacja za plecami zaczynała się chyba stabilizować. Nie widziała, słyszała krzyki przyjaciół, którzy opanowywali sytuację. Słyszała zaklęcia, błagała Merlina, by to się udało i szybko skończyło. Dla wszystkich szczęśliwie.— Znacie jakąś piosenkę? Ja kiedyś znałam, ale wszystkie zapomniałam. Moglibyśmy pośpiewać po drodze.— Spojrzała na dziewczynki, chcąc skierować ich uwagę na coś innego. — A wiecie, że ciocia Lydia ma konia? Jest wielki i szybki jak błyskawica.— Zerknęła na przyjaciółkę i uśmiechnęła się do niej znacząco. Po chwili marszu wyciągnęła też przed siebie różdżkę i wypowiedziała inkantację: — Avis— Chciała wyczarować przed sobą stadko małych ptaszków. Dzieci lubiły ptaszki.
Dobrze, że Lydia tu była, że otrząsnęła się z amoku. Pyszności, o których opowiadała dzieciom musiały je skusić, szczególnie czekolada.
— Mia, Susanne, Cate. Miło mi was poznać. Jestem Hannah, a to Lydia. A ta piękna młoda dama to Amelka. A ty młody człowieku?— zagadała chłopca, nie chcąc go pominąć. Obejrzała się jeszcze szybko, by zobaczyć, czy ta Charlie idzie w ich kierunku, ale gdzieś chyba straciła ją z oczu. Zaklęcie Lydii nie wyszło, nie była pewna, czy będzie próbować dalej, ale postanowiła w tym czasie wyciągnąć własną różdżkę, nie puszczając ręki Amelii. — Pójdziemy tam, dalej.—Wiedziała, że Lydia zamknie pochód z chłopcem, o ile nie zamierzała się wrócić po kosz, o którym mówiła. Dzieci, trzymając się za ręce chyba nie protestowały. Nie chciała do tego doprowadzić. Oddalały się od wybrzeża, kierując w stronę centralnej części wyspy. Powoli, kroczek po kroczku, w dziecięcym tempie. Sytuacja za plecami zaczynała się chyba stabilizować. Nie widziała, słyszała krzyki przyjaciół, którzy opanowywali sytuację. Słyszała zaklęcia, błagała Merlina, by to się udało i szybko skończyło. Dla wszystkich szczęśliwie.— Znacie jakąś piosenkę? Ja kiedyś znałam, ale wszystkie zapomniałam. Moglibyśmy pośpiewać po drodze.— Spojrzała na dziewczynki, chcąc skierować ich uwagę na coś innego. — A wiecie, że ciocia Lydia ma konia? Jest wielki i szybki jak błyskawica.— Zerknęła na przyjaciółkę i uśmiechnęła się do niej znacząco. Po chwili marszu wyciągnęła też przed siebie różdżkę i wypowiedziała inkantację: — Avis— Chciała wyczarować przed sobą stadko małych ptaszków. Dzieci lubiły ptaszki.
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
The member 'Hannah Wright' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 18
'k100' : 18
Widziała, że powtórzone kilka razy ostrzeżenie przyniosło pożądany rezultat – ludzie odsuwali się od brzegu, wspinali na kamieniste wzgórze, byle dalej od wzburzonej wody i nerwowych krzyków Zakonników. Przez krótką chwilę nie wiedziała, co robić dalej. Towarzyszyć kobietom, które uspokajały dzieci? Wyglądało na to, że jej asysta jest im zbędna; doskonale dawały sobie radę we dwójkę, rozsądnie zachęcając maluchy, by złapały się za ręce, wróciły z nimi na koc. Poczuła przyjemne, choć stosunkowo słabe mrowienie, gdy magia spłynęła do ściskanego w dłoni drewienka, rozeszła się na boki – miała nadzieję, że w ten sposób wzmocni towarzyszy, nawet jeśli jej umiejętności z zakresu obrony przed czarną magią nie były szczególnie imponujące. Wciąż musieli powstrzymać tę bestię, wydawało się więc, że trójka przebywających na brzegu czarodziejów, dzielnie stawiających opór większej fali, może potrzebować jej pomocy bardziej. Dlatego też żwawo ruszyła w ich kierunku, spoglądając to na Tonksów, to na towarzyszącego im Cedrica. Dosłyszała inkantacje zaklęć, które proponowała Justine – i wiedziała, że w jej przypadku wyczarowanie magicznego lassa nie ma większego sensu. Była krucha, słaba, nie byłaby w stanie stawić żadnego oporu, gdyby wąż szarpnął się w odpowiedzi na potraktowanie go Orbisem. Nie potrzebowali zaś kolejnej topiącej się czarownicy. Zdjęła z siebie wzmocnienie głosu, nie potrzebowała go już, po czym spróbowała dojrzeć, w co celowali pozostali – i skierowała swą różdżkę w tę samą stronę. – Pozostali wyszli już z wody – krzyknęła jeszcze, odwracając twarz w stronę Justine, wszak Gwardzistka poleciła jej, by zajęła się koordynowaniem ewakuacją, po czym spróbowała odszukać wzrokiem wijącego się pod powierzchnią węża. – Conjunctivitis – wyartykułowała dokładnie, lecz nie bez nerwów, starając się poruszyć nadgarstkiem w odpowiedni sposób. Nie tak miało to wyglądać.
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Maeve Clearwater' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 48
'k100' : 48
To wszystko działo się tak szybko. Zobaczywszy i rozpoznawszy niebezpieczne stworzenie Charlie miała dwa wyjścia: uciec z wybrzeża lub przynajmniej powiedzieć innym, z czym walczyli. Zdobyła się na odwagę i wybrała to drugie. Mając wiedzę o wężu mackowym i jego słabym punkcie, jakim była niezdolność do oddychania poza wodą, mieli większą szansę skutecznie go pokonać. Pragnąc jak najszybciej przekazać im wieści, które potencjalnie mogły uratować Gwen i innych znajdujących się w wodzie, nie myślała o tym, że jej słowa kogoś wystraszą. Czy wszyscy na brzegu i tak nie byli już przerażeni widokiem zwierzęcia, które przecież pokazało się wszystkim? Lepiej też, żeby się bali i unikali wody, niż żeby lekkomyślnie się do niej pchali w pogoni za wiankami. Strach nie zawsze był zły, czasem potrafił uratować skórę. Charlie prawie zapomniała o własnym wianku, więc żeby go nie zgubić, wsadziła go sobie na głowę.
Spojrzała jeszcze raz w kierunku dzielnych, walczących ze zwierzęciem Zakonników. Wierzyła, że sobie poradzą. Ona nie mogła im zbytnio pomóc, ponieważ zaklęcie Conjunctivitis znacznie przekraczało jej bardzo niskie umiejętności w zakresie uroków. Pomyślała przelotnie, że bardzo przydałby im się tu Percival ze swoją wiedzą magizoologiczną i talentem do uroków, ale niestety nie widziała go dzisiaj nigdzie. Od dawna nie miała okazji go widzieć. Bena ani Susanne też nigdzie nie widziała, więc o ile nikt z mieszkańców Oazy nie był magizoologiem, to wyglądało na to, że pozostawali bez wykwalifikowanej w tej materii osoby. Charlie znała się trochę na magicznych stworzeniach, ale bardziej teoretycznie, bo nigdy nie szkolono jej w obezwładnianiu takich potworów jak ten wąż. Jeśli jednak jej wiedza będzie potrzebna, ktoś zawsze mógł ją zawołać. Na ten moment to, co najważniejsze już powiedziała – wąż oddychał tylko pod wodą, a jeśli zostanie wyciągnięty, po prostu się udusi i przestanie stanowić zagrożenie. Oby tylko udało się to zrobić na tyle szybko, by nie zdążył zjeść Gwen i pozostałych… o ile już tego nie zrobił. Ale oby nie. Musiała być dobrej myśli i wierzyć w pozytywny finał dzisiejszego dnia.
Postanowiła znaleźć Hannah, do której szła, nim zobaczyła i rozpoznała zwierzę.
- Hannah! – zawołała kuzynkę, po chwili wreszcie odnajdując wzrokiem jej sylwetkę wyróżniającą się wysokim jak na kobietę wzrostem. Chyba towarzyszyła jej siostra Billy’ego. Ruszyła w tamtą stronę, wciąż z szybko bijącym sercem i chaotycznym oddechem, i z wiankiem krzywo zatkniętym na rozwiane włosy. Ta cała sytuacja miała jeden dobry skutek: Charlie wyrwała się z początkowego depresyjnego nastroju, nie myśląc już tyle o swojej straconej wolności i tęsknocie za minionymi czasami, a o tym, co działo się w wodzie i na brzegu, kiedy ci, którzy mieli odwagę i umiejętności, walczyli z wężem mackowym. – Jestem, już jestem… Musiałam… musiałam im powiedzieć, co to jest – szepnęła zdyszana, gdy już wreszcie dogoniła krewną i towarzyszące jej osoby, w tym dzieci, które nie powinny oglądać takich szokujących widoków, jakich dziś były świadkami. Charlie też musiała się uspokoić, żeby ich nie wystraszyć. Zmusiła się do tego, żeby się rozluźnić i uśmiechnąć, mimo że wciąż była zestresowana. Ale chciała czuć się potrzebna. Nie mogła uciec i znowu zamknąć się w swojej chatce. Tutaj zresztą byli na tyle daleko od wody, że powinni być już bezpieczni. Zwróciła się do dzieci. – Ci dzielni aurorzy uratują nas wszystkich, zobaczycie. Chcecie zobaczyć, jak zmieniam się w kota? – zapytała dzieci towarzyszących Hannah. Wolała zostać tu i pomóc przypilnować najmłodszych, było to zajęcie bardziej odpowiednie dla słabej, nie potrafiącej walczyć alchemiczki niż stanie na brzegu i próba atakowania węża swoimi żałosnymi, nieudolnymi urokami. Ostatnio co prawda, możliwe że przez depresję, miała pewne problemy z przemianami, ale miała nadzieję, że uda jej się zademonstrować dzieciom swoją umiejętność, jeśli zechcą zobaczyć pokaz animagii. Nie tak powinien wyglądać ich dzień, ale powinni wszyscy zadbać o to, by żadne z dzieci nie znalazło się w okolicach wody ani nawet brzegu, gdzie wciąż toczyła się walka z morskim potworem.
Spojrzała jeszcze raz w kierunku dzielnych, walczących ze zwierzęciem Zakonników. Wierzyła, że sobie poradzą. Ona nie mogła im zbytnio pomóc, ponieważ zaklęcie Conjunctivitis znacznie przekraczało jej bardzo niskie umiejętności w zakresie uroków. Pomyślała przelotnie, że bardzo przydałby im się tu Percival ze swoją wiedzą magizoologiczną i talentem do uroków, ale niestety nie widziała go dzisiaj nigdzie. Od dawna nie miała okazji go widzieć. Bena ani Susanne też nigdzie nie widziała, więc o ile nikt z mieszkańców Oazy nie był magizoologiem, to wyglądało na to, że pozostawali bez wykwalifikowanej w tej materii osoby. Charlie znała się trochę na magicznych stworzeniach, ale bardziej teoretycznie, bo nigdy nie szkolono jej w obezwładnianiu takich potworów jak ten wąż. Jeśli jednak jej wiedza będzie potrzebna, ktoś zawsze mógł ją zawołać. Na ten moment to, co najważniejsze już powiedziała – wąż oddychał tylko pod wodą, a jeśli zostanie wyciągnięty, po prostu się udusi i przestanie stanowić zagrożenie. Oby tylko udało się to zrobić na tyle szybko, by nie zdążył zjeść Gwen i pozostałych… o ile już tego nie zrobił. Ale oby nie. Musiała być dobrej myśli i wierzyć w pozytywny finał dzisiejszego dnia.
Postanowiła znaleźć Hannah, do której szła, nim zobaczyła i rozpoznała zwierzę.
- Hannah! – zawołała kuzynkę, po chwili wreszcie odnajdując wzrokiem jej sylwetkę wyróżniającą się wysokim jak na kobietę wzrostem. Chyba towarzyszyła jej siostra Billy’ego. Ruszyła w tamtą stronę, wciąż z szybko bijącym sercem i chaotycznym oddechem, i z wiankiem krzywo zatkniętym na rozwiane włosy. Ta cała sytuacja miała jeden dobry skutek: Charlie wyrwała się z początkowego depresyjnego nastroju, nie myśląc już tyle o swojej straconej wolności i tęsknocie za minionymi czasami, a o tym, co działo się w wodzie i na brzegu, kiedy ci, którzy mieli odwagę i umiejętności, walczyli z wężem mackowym. – Jestem, już jestem… Musiałam… musiałam im powiedzieć, co to jest – szepnęła zdyszana, gdy już wreszcie dogoniła krewną i towarzyszące jej osoby, w tym dzieci, które nie powinny oglądać takich szokujących widoków, jakich dziś były świadkami. Charlie też musiała się uspokoić, żeby ich nie wystraszyć. Zmusiła się do tego, żeby się rozluźnić i uśmiechnąć, mimo że wciąż była zestresowana. Ale chciała czuć się potrzebna. Nie mogła uciec i znowu zamknąć się w swojej chatce. Tutaj zresztą byli na tyle daleko od wody, że powinni być już bezpieczni. Zwróciła się do dzieci. – Ci dzielni aurorzy uratują nas wszystkich, zobaczycie. Chcecie zobaczyć, jak zmieniam się w kota? – zapytała dzieci towarzyszących Hannah. Wolała zostać tu i pomóc przypilnować najmłodszych, było to zajęcie bardziej odpowiednie dla słabej, nie potrafiącej walczyć alchemiczki niż stanie na brzegu i próba atakowania węża swoimi żałosnymi, nieudolnymi urokami. Ostatnio co prawda, możliwe że przez depresję, miała pewne problemy z przemianami, ale miała nadzieję, że uda jej się zademonstrować dzieciom swoją umiejętność, jeśli zechcą zobaczyć pokaz animagii. Nie tak powinien wyglądać ich dzień, ale powinni wszyscy zadbać o to, by żadne z dzieci nie znalazło się w okolicach wody ani nawet brzegu, gdzie wciąż toczyła się walka z morskim potworem.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Niestety zaklęcie zawiodło, więc wiele pomóc nie mogła. Woda jednak bardzo utrudniała rzucanie zaklęć. Rozejrzała się delikatnie, próbując wyczuć co będzie robił wąż - z pewnością był mniej ruchliwy niż chwilę wcześniej. Była też dość blisko, żeby zobaczyć, że całe towarzystwo szykuje się do szybkiego odwrotu. Poza tym wielkim i z pewnością niebezpiecznym stworzeniem, który raczej był bardziej chętny na przekąskę niż odwrót. Rozglądając się zauważyła, że Billy chwilowo sobie radzi... Chociaż wydawało jej się, że spędził pod wodą naprawdę za dużo czasu. Dno było tak bardzo blisko, bliżej niż przebijające przez taflę wody słońce. A to był taki ładny, letni dzień. Kto by pomyślał, że ich ruda koleżanka ma aż tak dużą umiejętność przywoływania destrukcji na wszystko wokół. Nie tylko podczas sytuacji stresowych, ale jak widać również na prostej zabawie.
Przypomniało jej się, że zostawiła na brzegu torbę, a w środku czekała na nią malinówka. I to chyba bardzo zły moment, na takie przemyślenia. Każdy ruch w okolicy sprawiał, że wokół lekko szumiało i gdyby nie niebezpieczeństwo można było powiedzieć, że woda jest przyjemna. Bardzo klarowna, jasna od słonecznego blasku. Szkoda się stąd zmywać. Ale teraz to było najlepsze wyjście. Jej mięśnie o dziwo nie stawały się mocno słabsze, pomimo chłodnej wody, nawet jeśli nie pływała już od jakiegoś czasu. To zapewne był błąd, bo poranne bieganie nie dawało jej tak dobrej kondycji mięśni ramion jak nóg. Czuła to teraz, o wiele mocniej pracowała nogami niż rękami, a przecież powinna próbować rozłożyć to równo. Zwłaszcza, gdy zaciskała mocno dłoń na różdżce teraz, doprowadzając swoje paznokcie niemal do białości. W końcu naprawdę dzielnie walczyła właśnie o ten przedmiot, do którego miała niewyjaśniony sentyment.
W ogóle niewyjaśniony sentyment to słowa, które powinny przylgnąć do niej na zawsze. Zerknęła w stronę dwójki, Billy był zdecydowanie bliżej i wiedziała, że na pewno świetnie sobie poradzi. Jednak skierowała w jego stronę różdżkę, tak z przezorności i pomyślała zaklęcie - Bąblogłowa. Za jej ręką lekko sunął się beżowy materiał lekkiej koszuli, włosy lewitowały jakby wokół brakowało grawitacji, a niebieskie oczy wpatrywały się w nich intensywnie.
Przypomniało jej się, że zostawiła na brzegu torbę, a w środku czekała na nią malinówka. I to chyba bardzo zły moment, na takie przemyślenia. Każdy ruch w okolicy sprawiał, że wokół lekko szumiało i gdyby nie niebezpieczeństwo można było powiedzieć, że woda jest przyjemna. Bardzo klarowna, jasna od słonecznego blasku. Szkoda się stąd zmywać. Ale teraz to było najlepsze wyjście. Jej mięśnie o dziwo nie stawały się mocno słabsze, pomimo chłodnej wody, nawet jeśli nie pływała już od jakiegoś czasu. To zapewne był błąd, bo poranne bieganie nie dawało jej tak dobrej kondycji mięśni ramion jak nóg. Czuła to teraz, o wiele mocniej pracowała nogami niż rękami, a przecież powinna próbować rozłożyć to równo. Zwłaszcza, gdy zaciskała mocno dłoń na różdżce teraz, doprowadzając swoje paznokcie niemal do białości. W końcu naprawdę dzielnie walczyła właśnie o ten przedmiot, do którego miała niewyjaśniony sentyment.
W ogóle niewyjaśniony sentyment to słowa, które powinny przylgnąć do niej na zawsze. Zerknęła w stronę dwójki, Billy był zdecydowanie bliżej i wiedziała, że na pewno świetnie sobie poradzi. Jednak skierowała w jego stronę różdżkę, tak z przezorności i pomyślała zaklęcie - Bąblogłowa. Za jej ręką lekko sunął się beżowy materiał lekkiej koszuli, włosy lewitowały jakby wokół brakowało grawitacji, a niebieskie oczy wpatrywały się w nich intensywnie.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
The member 'Marcella Figg' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 42
'k100' : 42
Zacisnęła zęby. Cholerne bydle. Trzeba było się sprężać. Przeciągająca się sprawa niczego nie ułatwiała. Rozejrzała się po tym, jak wypowiedziała słowa w kierunku mężczyzn. Dobrze, kolejny zaalarmował ją głos Maeve. Zwróciła w jej stronę głowę.
- Dobrze. - odpowiedziała zaciskając krótko zęby, słysząc zaklęcie które wybrał Cedric, a później Michael. Szlag. Jeśli jego urok zadziała sam sobie nie poradzi. - Maeve! - krzyknęła go kobiety. - Musimy go wyciągnąć na brzeg. - poleciła jej licząc, że jeśli jej zaklęcie się powiedzie, ta wspomoże ją w ciągnięciu za linię. Wszystkich, którzy pozostawali na brzegu postanowiła zostawić na ten moment pod opieką dziewczyn. Przesunęła spojrzeniem po wodzie, rozstawiając się szerzej na nogach. Szaleństwo. Z pewnością. Ale już od dawna balansowała na jego granicy. Uniosła różdżkę. - Orbis! - krzyknęła, co sił w płucach, celując w ogon, który pojawił się nad powierzchnią wody. Musieli sobie z nim poradzić. Jakoś. Dzisiaj. Najlepiej teraz.
| rzucam Orbis, uroki: 36
- Dobrze. - odpowiedziała zaciskając krótko zęby, słysząc zaklęcie które wybrał Cedric, a później Michael. Szlag. Jeśli jego urok zadziała sam sobie nie poradzi. - Maeve! - krzyknęła go kobiety. - Musimy go wyciągnąć na brzeg. - poleciła jej licząc, że jeśli jej zaklęcie się powiedzie, ta wspomoże ją w ciągnięciu za linię. Wszystkich, którzy pozostawali na brzegu postanowiła zostawić na ten moment pod opieką dziewczyn. Przesunęła spojrzeniem po wodzie, rozstawiając się szerzej na nogach. Szaleństwo. Z pewnością. Ale już od dawna balansowała na jego granicy. Uniosła różdżkę. - Orbis! - krzyknęła, co sił w płucach, celując w ogon, który pojawił się nad powierzchnią wody. Musieli sobie z nim poradzić. Jakoś. Dzisiaj. Najlepiej teraz.
| rzucam Orbis, uroki: 36
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 87
'k100' : 87
Bezpieczne wybrzeże
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda