Biała Wieża
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Biała wieża
Biała Wieża, stojąca pośrodku dziedzińca Tower of London, niegdyś stanowiła jedną z głównych atrakcji turystycznych dla odwiedzających to miejsce mugoli - po wydarzeniach z Bezksiężycowej Nocy przechodząc jednak bezpowrotnie w ręce czarodziejów. Przekształcona na użytek magicznego więzienia, stała się zarówno siedzibą dla strażników, jak i miejscem przetrzymywania niektórych więźniów - tych, którzy z jakiegoś powodu byli dla Ministerstwa Magii szczególnie istotni. Na dwóch górnych poziomach rozmieszczono cele, piwnicę przekształcając na salę tortur i przesłuchań; krzyki i błagania, niosące się wzdłuż krętych klatek schodowych w postaci upiornego echa, miały stanowić przestrogę dla trzymanych tu więźniów.
Czuł się jak podczas jednego z pierwszych bardziej śmiałych lotów na miotle - kiedy skończył do góry nogami, uporczywie trzymając się miotły i ostatecznie niezbyt przyjemnie rozbijając się na drzewie. Chociaż tutaj poza buntowniczym żołądkiem, dodatkowo bał się upadku. Nie wiedział, ile metrów czy centymetrów, a może milimetrów był nad ziemią, nad tą posadzką zalaną wodą, ale nie chciał w to upaść; nie chciał wyobrażać sobie bólu, który musiałby mu towarzyszyć podczas upadku, a tym bardziej nie chciał go przeżywać!
- N... nie... Uczyłem... J-jak... Się bić... Na pięści... - wydukał szybko. Nie był w stanie wymyślać w tym momencie bajeczek. Rekrutacja... Jak to miałoby się odbywać, co by miał robić, po jakichś cechach sprawdzać? Wiedział jedynie, że nie byłoby to zbyt proste - a on nawet z najprostszymi kłamstwami miał problem!
Spiął się i odczuł jeszcze bardziej w jakim był stanie. Stresował się od samego początku, ale chyba pierwszy raz z tak jasno wymalowaną na twarzy paniką zaczął się rozglądać, kiedy usłyszał świst, a także ujrzał ciemność. Żadnych kształtów... Nie było tutaj tak ciemno. Nie mogło być, prawda? Widział kamień, widział wodę, powinien widzieć ręce, zarys czegoś... Czegokolwiek.
Zaraz jednak zaczął mówić, chociaż wyraźnie wychodziło mu to jeszcze trudniej niż przed chwilą.
- S-smith... Day... o... O'Donnell... Love... Lovegood... Pot-ter... - Wciąż czując jak ból nie daje mu spokoju, dodatkowo przez panikę, czuł jak gardło jeszcze mocniej mu się zaciska. Nie potrafił sobie przypomnieć nazwisk, tym bardziej kiedy te o których mógł pomyśleć, należały do osób, które znał, które wiedział że były w Londynie lub mogły być w okolicach. Ryzykowanie obcymi było dla niego czymś zupełnie innym niż ryzykowanie osobami, które znał - a przede wszystkim lubił. Chciał je przecież móc zobaczyć! Nawet jeśli w tym momencie kwestia opuszczenia tego miejsca mogła stać pod znakiem zapytania, nie mówiąc o samej możliwości widzenia. Nie... To na pewno był po prostu kolejny czar, prawda? Musiał być.
- Po... Polecili mi... Użycie Bu... Buchanan... nie konta... Nie kontaktuję... Z nimi. Jak wy... Wyjechałem... Z Ayr mieliśmy... Kłótnię - mówił, zamykając oczy. Tylko bardziej go rozpraszalo, zaczynał myśleć o tym czego nie mógł zobaczyć. Dlaczego to już tak nie działało? Tak jak był mały? Kiedy się bał, po prostu się teleportował, uciekał? Dlaczego tak nie mogło być i teraz? - Jak... Dowiedziałem się... Co... Co chcą... Robić... To zerwał... Zerwałem kontakt... Z nimi... Dwa... Dwa miesiące... Temu... - dodał, czując że głos odmawia mu posłuszeństwa, ale nie tylko i głos - całe ciało najwyraźniej mu go odmawiało i to łącznie ze wzrokiem, kiedy po tym znów spróbował otworzyć oczy i rozejrzeć się w panice, próbując dostrzec cokolwiek.
- N... nie... Uczyłem... J-jak... Się bić... Na pięści... - wydukał szybko. Nie był w stanie wymyślać w tym momencie bajeczek. Rekrutacja... Jak to miałoby się odbywać, co by miał robić, po jakichś cechach sprawdzać? Wiedział jedynie, że nie byłoby to zbyt proste - a on nawet z najprostszymi kłamstwami miał problem!
Spiął się i odczuł jeszcze bardziej w jakim był stanie. Stresował się od samego początku, ale chyba pierwszy raz z tak jasno wymalowaną na twarzy paniką zaczął się rozglądać, kiedy usłyszał świst, a także ujrzał ciemność. Żadnych kształtów... Nie było tutaj tak ciemno. Nie mogło być, prawda? Widział kamień, widział wodę, powinien widzieć ręce, zarys czegoś... Czegokolwiek.
Zaraz jednak zaczął mówić, chociaż wyraźnie wychodziło mu to jeszcze trudniej niż przed chwilą.
- S-smith... Day... o... O'Donnell... Love... Lovegood... Pot-ter... - Wciąż czując jak ból nie daje mu spokoju, dodatkowo przez panikę, czuł jak gardło jeszcze mocniej mu się zaciska. Nie potrafił sobie przypomnieć nazwisk, tym bardziej kiedy te o których mógł pomyśleć, należały do osób, które znał, które wiedział że były w Londynie lub mogły być w okolicach. Ryzykowanie obcymi było dla niego czymś zupełnie innym niż ryzykowanie osobami, które znał - a przede wszystkim lubił. Chciał je przecież móc zobaczyć! Nawet jeśli w tym momencie kwestia opuszczenia tego miejsca mogła stać pod znakiem zapytania, nie mówiąc o samej możliwości widzenia. Nie... To na pewno był po prostu kolejny czar, prawda? Musiał być.
- Po... Polecili mi... Użycie Bu... Buchanan... nie konta... Nie kontaktuję... Z nimi. Jak wy... Wyjechałem... Z Ayr mieliśmy... Kłótnię - mówił, zamykając oczy. Tylko bardziej go rozpraszalo, zaczynał myśleć o tym czego nie mógł zobaczyć. Dlaczego to już tak nie działało? Tak jak był mały? Kiedy się bał, po prostu się teleportował, uciekał? Dlaczego tak nie mogło być i teraz? - Jak... Dowiedziałem się... Co... Co chcą... Robić... To zerwał... Zerwałem kontakt... Z nimi... Dwa... Dwa miesiące... Temu... - dodał, czując że głos odmawia mu posłuszeństwa, ale nie tylko i głos - całe ciało najwyraźniej mu go odmawiało i to łącznie ze wzrokiem, kiedy po tym znów spróbował otworzyć oczy i rozejrzeć się w panice, próbując dostrzec cokolwiek.
Napierające na ciebie ciemności uparcie nie ustępowały, otaczając cię szczelnie jak woda, uniemożliwiając określenie pozycji, odnalezienie jakiegokolwiek punktu odniesienia; słyszałeś ciche chlupotanie pod sobą, a głos przesłuchującego cię mężczyzny niósł się komnatą wyraźnie, ale poza tym - byłeś zawieszony w pustce. Przed oczami wciąż nie widziałeś nic poza pojawiającym się od czasu do czasu migotaniem, echem światła, które już zniknęło, zgaszone prostym ruchem różdżki; wydawało ci się, że coś zasłania ci oczy - ale nawet jeśli sięgnąłeś do nich dłońmi, nie odnalazłeś na skórze żadnej opaski ani substancji, która mogłaby uniemożliwiać ci widzenie.
- Trenowałeś ich - odezwał się cicho czarodziej, podsumowując twoją odpowiedź; w jego ustach zabrzmiało to jak oskarżenie, odhaczenie kolejnej pozycji na liście przewinień. Gdy zacząłeś wymieniać nazwiska, usłyszałeś szelest papieru; chwilę później po pergaminie zaczęło sunąć pióro, skrzypiąc cicho. - Smith nie żyje - mruknął cicho strażnik, zaraz potem jednak milknąc i pozwalając ci kontynuować. - Resztę sprawdzimy - dodał, choć nie miałeś pewności, czy mówił do ciebie - ani czy oczekiwał od ciebie jakiegoś komentarza.
Po twoich kolejnych słowach zapadła cisza - a chociaż zdawałeś sobie sprawę, że nie mogła trwać tak długo, to miałeś wrażenie, że ciągnęła się w nieskończoność, podczas gdy ty tkwiłeś w niemożliwych do rozproszenia ciemnościach, nękany potęgującym się z każdą minutą bólem całego ciała. Napływająca do głowy krew sprawiała, że zaczynało ci pulsować w skroniach, czułeś się też coraz słabszy; otaczający cię szum wody zaczął brzmieć dziwnie, przybliżać się i oddalać, jakby zniekształcony; a kiedy wreszcie usłyszałeś coś innego - ciche cmokanie - przez moment nie byłeś pewien, czy mężczyzna rzeczywiście wciąż znajdował się w pomieszczeniu, czy może była to wyłącznie twoja wyobraźnia. - To się niefortunnie składa - odezwał się wreszcie, przerywając milczenie. Znów dotarły do ciebie kroki - powolne, jakby stawiane w zamyśleniu. - Widzisz, Doe - mamy tu jutro małe wydarzenie. Grupa więźniów odpowie za głupotę i brawurę buntowników, będzie scena, widownia, może pojawi się nawet parę ważnych osobistości, żeby obserwować, jak sprawiedliwości staje się zadość. Mam nadzieję, że wybaczysz mi, że popsuję ci niespodziankę, ale znalazłeś się w gronie wytypowanych szczęśliwców - powiedział mężczyzna, po czym zrobił krótką pauzę, pozwalając, by jego słowa wybrzmiały echem w komnacie. - Skoro nie kontaktujesz się już z Carterami, to właściwie żadna strata - ale jeśli jednak udałoby ci się wrócić do ich łask i podzielić się z nami wszystkim, czego się dowiesz, to być może naczelnik rozważyłby wysłanie na gilotynę kogoś mniej użytecznego - dodał z namysłem, a w jego głosie wyraźnie zadźwięczało pytanie; później zamilkł, ucichły też jego kroki - a ty zostałeś sam na sam z własnymi myślami i decyzją czekającą na podjęcie. Mogłeś się domyślać, że nie miałeś na to zbyt wiele czasu.
Obrażenia:
55/225 (-50 do kości):
100 - tłuczone (30 - pęknięcie dwóch żeber, 15 - złamanie nosa, 40 - zmiażdżenie rzepki lewego kolana, 15 - siniaki na całym ciele);
30 - psychiczne (20 - utrata czterech zębów, 20 - oślepienie migającym światłem);
20 - odwodnienie;
10 - wychłodzenie;
ślepota
- Trenowałeś ich - odezwał się cicho czarodziej, podsumowując twoją odpowiedź; w jego ustach zabrzmiało to jak oskarżenie, odhaczenie kolejnej pozycji na liście przewinień. Gdy zacząłeś wymieniać nazwiska, usłyszałeś szelest papieru; chwilę później po pergaminie zaczęło sunąć pióro, skrzypiąc cicho. - Smith nie żyje - mruknął cicho strażnik, zaraz potem jednak milknąc i pozwalając ci kontynuować. - Resztę sprawdzimy - dodał, choć nie miałeś pewności, czy mówił do ciebie - ani czy oczekiwał od ciebie jakiegoś komentarza.
Po twoich kolejnych słowach zapadła cisza - a chociaż zdawałeś sobie sprawę, że nie mogła trwać tak długo, to miałeś wrażenie, że ciągnęła się w nieskończoność, podczas gdy ty tkwiłeś w niemożliwych do rozproszenia ciemnościach, nękany potęgującym się z każdą minutą bólem całego ciała. Napływająca do głowy krew sprawiała, że zaczynało ci pulsować w skroniach, czułeś się też coraz słabszy; otaczający cię szum wody zaczął brzmieć dziwnie, przybliżać się i oddalać, jakby zniekształcony; a kiedy wreszcie usłyszałeś coś innego - ciche cmokanie - przez moment nie byłeś pewien, czy mężczyzna rzeczywiście wciąż znajdował się w pomieszczeniu, czy może była to wyłącznie twoja wyobraźnia. - To się niefortunnie składa - odezwał się wreszcie, przerywając milczenie. Znów dotarły do ciebie kroki - powolne, jakby stawiane w zamyśleniu. - Widzisz, Doe - mamy tu jutro małe wydarzenie. Grupa więźniów odpowie za głupotę i brawurę buntowników, będzie scena, widownia, może pojawi się nawet parę ważnych osobistości, żeby obserwować, jak sprawiedliwości staje się zadość. Mam nadzieję, że wybaczysz mi, że popsuję ci niespodziankę, ale znalazłeś się w gronie wytypowanych szczęśliwców - powiedział mężczyzna, po czym zrobił krótką pauzę, pozwalając, by jego słowa wybrzmiały echem w komnacie. - Skoro nie kontaktujesz się już z Carterami, to właściwie żadna strata - ale jeśli jednak udałoby ci się wrócić do ich łask i podzielić się z nami wszystkim, czego się dowiesz, to być może naczelnik rozważyłby wysłanie na gilotynę kogoś mniej użytecznego - dodał z namysłem, a w jego głosie wyraźnie zadźwięczało pytanie; później zamilkł, ucichły też jego kroki - a ty zostałeś sam na sam z własnymi myślami i decyzją czekającą na podjęcie. Mogłeś się domyślać, że nie miałeś na to zbyt wiele czasu.
Obrażenia:
55/225 (-50 do kości):
100 - tłuczone (30 - pęknięcie dwóch żeber, 15 - złamanie nosa, 40 - zmiażdżenie rzepki lewego kolana, 15 - siniaki na całym ciele);
30 - psychiczne (20 - utrata czterech zębów, 20 - oślepienie migającym światłem);
20 - odwodnienie;
10 - wychłodzenie;
ślepota
Zaczynał się stresować coraz bardziej, nie rozumiejąc co się działo. Dotykał swojej twarzy, policzków, starał się znaleźć czy cokolwiek mogło blokować jego pole widzenia? Czy po prostu… po prostu nie widział? Oślepł? Nie, nie mogło być. Na pewno to była wina czegokolwiek innego. Chociaż myśl o tym, że mógł stracić wzrok stanowczo napawała go przerażeniem.
Wydawało mu się, że to kiedy mówił chociaż minimalnie zagłuszało jego ból, więc kiedy dostał takie odpowiedzi, które nie dawały mu na to możliwości, zbyt mocno skupiał się na tym, co i gdzie go bolało, a stanowczo robiło to całe ciało. Zbyt mocno, nie potrafił się skupiać, a cała cisza, która nastała nie poprawiała jego sytuacji. Ile to wszystko trwało? Kilka minut, godzinę? Całe to przesłuchanie, kazanie zdzierania gardła jeszcze bardziej niż było to potrzebne…
Przeszedł go dziwny dreszcz, kiedy usłyszał swoje nazwisko, przez moment nie rozumiejąc, skąd je znają. Szlag! Podał to prawdziwe… Nie powinien. Na moment zapomniał o tym, które podał na początku tego całego przesłuchania!
A jeszcze bardziej go zmroziło, kiedy usłyszał słowa mężczyzny. Rozumiał go, choć bardzo tego nie chciał - absolutnie nie chciał wiedzieć i rozumieć o czym mówił! A tym bardziej nie chciał być częścią takiej atrakcji.
- Sko… Skontaktuję się z nimi - od razu powiedział, nie myśląc i nie zastanawiając się nad tym, zaraz jeszcze próbując odkaszleć to, co mu zalegało na gardle, które chyba uznało ten dłuższy moment ciszy za należyty spokój, a tutaj nagle Thomas postanowił się ten spoczynek zakłócić. - Mogę… mogę skontaktować się… przez tych, których… szkoliłem - dodał, będąc w stanie zgodzić się w tym momencie dosłownie na wszystko - a to jak to wyegzekwuje pozostawi Tomkowi z przyszłości do martwienia się. Nie obchodziło go, co mógłby sprowadzić na innych ludzi, bo przecież teraz już to robił - wydawał kompletnie mu obcych ludzi, wydawał ludzie którzy również mieli własne rodziny, o które się troszczyli i martwili. Ale dla niego miało tylko znaczenie to, żeby Sheila była bezpieczna i mogła założyć rodzinę, znaleźć odpowiedniego kandydata… I James z Eve powinni móc założyć rodzinę, nie bać się o to, że coś lub ktoś znów im zagrozi… Chodź z drugiej strony, on sam po raz kolejny ściągał na nich zagrożenie.
Wydawało mu się, że to kiedy mówił chociaż minimalnie zagłuszało jego ból, więc kiedy dostał takie odpowiedzi, które nie dawały mu na to możliwości, zbyt mocno skupiał się na tym, co i gdzie go bolało, a stanowczo robiło to całe ciało. Zbyt mocno, nie potrafił się skupiać, a cała cisza, która nastała nie poprawiała jego sytuacji. Ile to wszystko trwało? Kilka minut, godzinę? Całe to przesłuchanie, kazanie zdzierania gardła jeszcze bardziej niż było to potrzebne…
Przeszedł go dziwny dreszcz, kiedy usłyszał swoje nazwisko, przez moment nie rozumiejąc, skąd je znają. Szlag! Podał to prawdziwe… Nie powinien. Na moment zapomniał o tym, które podał na początku tego całego przesłuchania!
A jeszcze bardziej go zmroziło, kiedy usłyszał słowa mężczyzny. Rozumiał go, choć bardzo tego nie chciał - absolutnie nie chciał wiedzieć i rozumieć o czym mówił! A tym bardziej nie chciał być częścią takiej atrakcji.
- Sko… Skontaktuję się z nimi - od razu powiedział, nie myśląc i nie zastanawiając się nad tym, zaraz jeszcze próbując odkaszleć to, co mu zalegało na gardle, które chyba uznało ten dłuższy moment ciszy za należyty spokój, a tutaj nagle Thomas postanowił się ten spoczynek zakłócić. - Mogę… mogę skontaktować się… przez tych, których… szkoliłem - dodał, będąc w stanie zgodzić się w tym momencie dosłownie na wszystko - a to jak to wyegzekwuje pozostawi Tomkowi z przyszłości do martwienia się. Nie obchodziło go, co mógłby sprowadzić na innych ludzi, bo przecież teraz już to robił - wydawał kompletnie mu obcych ludzi, wydawał ludzie którzy również mieli własne rodziny, o które się troszczyli i martwili. Ale dla niego miało tylko znaczenie to, żeby Sheila była bezpieczna i mogła założyć rodzinę, znaleźć odpowiedniego kandydata… I James z Eve powinni móc założyć rodzinę, nie bać się o to, że coś lub ktoś znów im zagrozi… Chodź z drugiej strony, on sam po raz kolejny ściągał na nich zagrożenie.
Czułeś się coraz gorzej. Bycie zawieszonym w ciemnościach, głową do dołu, stopniowo odbierało ci resztki orientacji, a wyciągnięcie sensu z padających słów, stawało się z minuty na minutę trudniejsze; miałeś przypomnieć je sobie później – w tej chwili jednak uciekały ci przez palce, przepływały gdzieś obok; kiedy się odezwałeś, nie byłeś pewien, kto właściwie wypowiedział padające z twoich ust zdania – mogłeś to być ty lub równie dobrze ktoś inny, kryjący się w ciemnościach, które wciąż cię otaczały, lepiąc się do ciebie wilgocią cuchnącego powietrza.
– Doskonale – podsumował mężczyzna, po czym bardziej wyczułeś niż usłyszałeś, jak się podnosi – jego ubranie zaszeleściło w mroku, a chwilę później stało się coś jeszcze: niewidzialna i niewyczuwalna lina trzymającą twoją kostkę w końcu puściła, bez ostrzeżenia skazując cię na nadal działającą grawitację. Miałeś czas na osłonięcie głowy przed upadkiem – ale niewiele więcej, twoje ciało – jeszcze sekundę temu dziwnie lekkie, jakby nieważkie – nagle stało się niemożliwie ciężkie i nieporadne, lecąc pionowo w dół i wpadając prosto w lodowatą, cuchnącą rozkładem wodę, która najpierw zalała twoją twarz, wciskając się do uszu, oczu i ust, a dopiero potem przykleiła się do ciała, przesiąkając przez cienki materiał więziennej szaty. Nie była głęboka, pokrywała posadzkę na wysokość zaledwie kilkunastu centymetrów, i nie do końca zamortyzowała siłę upadku; poczułeś go w łokciach i nadgarstkach, posiniaczona skóra i obolałe mięśnie zaprotestowały boleśnie. Wciągnięte instynktownie powietrze smakowało zepsuciem, ale dopiero gwałtowny kaszel uświadomił cię, że razem z tlenem połknąłeś wodę; kaszlałeś przez dłuższą chwilę, dopóki w ustach nie poczułeś metalicznego, znajomego posmaku. Obolałe ciało pozwoliło ci dźwignąć się na kolana, ale nie miałeś siły wstać, zresztą – i tak nie miałeś pojęcia, z której strony znajdowało się wyjście. O twoją lewą łydkę otarło się coś śliskiego i włochatego.
Mężczyzna zaczekał, aż się otrząśniesz, zanim odezwał się ponownie – po czym podjął, tonem spokojnym i wyważonym, jak gdyby nic się nie stało. – Powiesz im, że zmieniłeś zdanie – że mieli rację, i że chcesz im dalej pomagać. Wkupisz się w ich łaski i skłonisz, żeby ci zaufali. Dowiesz się, co dokładnie planują i kiedy planują tego dokonać, gdzie się ukrywają, skąd biorą zaopatrzenie, kto im pomaga. Jeśli kontaktują się z Zakonem Feniksa, chcę wiedzieć, przez kogo – wyliczył. Nie pytał, stwierdzał fakty. – Chcę znać każde nazwisko i każdą informację, jaką uda ci się zdobyć. Ile potrzebujesz na to czasu? – zapytał; jego kroki znów ucichły, tym razem gdzieś bliżej ciebie.
Obrażenia:
55/225 (-50 do kości):
100 - tłuczone (30 - pęknięcie dwóch żeber, 15 - złamanie nosa, 40 - zmiażdżenie rzepki lewego kolana, 15 - siniaki na całym ciele);
30 - psychiczne (20 - utrata czterech zębów, 20 - oślepienie migającym światłem);
20 - odwodnienie;
10 - wychłodzenie;
ślepota
– Doskonale – podsumował mężczyzna, po czym bardziej wyczułeś niż usłyszałeś, jak się podnosi – jego ubranie zaszeleściło w mroku, a chwilę później stało się coś jeszcze: niewidzialna i niewyczuwalna lina trzymającą twoją kostkę w końcu puściła, bez ostrzeżenia skazując cię na nadal działającą grawitację. Miałeś czas na osłonięcie głowy przed upadkiem – ale niewiele więcej, twoje ciało – jeszcze sekundę temu dziwnie lekkie, jakby nieważkie – nagle stało się niemożliwie ciężkie i nieporadne, lecąc pionowo w dół i wpadając prosto w lodowatą, cuchnącą rozkładem wodę, która najpierw zalała twoją twarz, wciskając się do uszu, oczu i ust, a dopiero potem przykleiła się do ciała, przesiąkając przez cienki materiał więziennej szaty. Nie była głęboka, pokrywała posadzkę na wysokość zaledwie kilkunastu centymetrów, i nie do końca zamortyzowała siłę upadku; poczułeś go w łokciach i nadgarstkach, posiniaczona skóra i obolałe mięśnie zaprotestowały boleśnie. Wciągnięte instynktownie powietrze smakowało zepsuciem, ale dopiero gwałtowny kaszel uświadomił cię, że razem z tlenem połknąłeś wodę; kaszlałeś przez dłuższą chwilę, dopóki w ustach nie poczułeś metalicznego, znajomego posmaku. Obolałe ciało pozwoliło ci dźwignąć się na kolana, ale nie miałeś siły wstać, zresztą – i tak nie miałeś pojęcia, z której strony znajdowało się wyjście. O twoją lewą łydkę otarło się coś śliskiego i włochatego.
Mężczyzna zaczekał, aż się otrząśniesz, zanim odezwał się ponownie – po czym podjął, tonem spokojnym i wyważonym, jak gdyby nic się nie stało. – Powiesz im, że zmieniłeś zdanie – że mieli rację, i że chcesz im dalej pomagać. Wkupisz się w ich łaski i skłonisz, żeby ci zaufali. Dowiesz się, co dokładnie planują i kiedy planują tego dokonać, gdzie się ukrywają, skąd biorą zaopatrzenie, kto im pomaga. Jeśli kontaktują się z Zakonem Feniksa, chcę wiedzieć, przez kogo – wyliczył. Nie pytał, stwierdzał fakty. – Chcę znać każde nazwisko i każdą informację, jaką uda ci się zdobyć. Ile potrzebujesz na to czasu? – zapytał; jego kroki znów ucichły, tym razem gdzieś bliżej ciebie.
Obrażenia:
55/225 (-50 do kości):
100 - tłuczone (30 - pęknięcie dwóch żeber, 15 - złamanie nosa, 40 - zmiażdżenie rzepki lewego kolana, 15 - siniaki na całym ciele);
30 - psychiczne (20 - utrata czterech zębów, 20 - oślepienie migającym światłem);
20 - odwodnienie;
10 - wychłodzenie;
ślepota
Obrócił głową za dźwiękiem, jakby mając nadzieję, że zobaczy jakiś promyk światła, mignięcie, cokolwiek. Chciał, potrzebował tego… Choć może to tylko tymczasowe? Może zaraz minie, może nie będzie widział tylko ciemności? Tak nieodpartej, przerażającej… Nie bał się przecież nigdy ciemności, wiec co go teraz w niej tak obawiało? Nic się w niej nie kryło, prawda? Chociaż może tutaj się mylił? Może czarodziej był zwykłym potworem, zwodzącym go i tylko udającym, że miał szanse na jakiekolwiek wydostanie się z tego miejsca?
Choć kiedy był już tak pochłonięty wyobrażeniem jak potwór kręcący się wokół niego mógł wyglądać, czy miał może dwie pary oczu i dodatkowe rogi, a może i miał wężową skórę, poczuł jak leci i intuicyjnie osłonił głowę rękami na tyle, na ile tylko mógł.
Kolejna fala bólu skutecznie wyrwała go z zamyślenia. Nie słyszał żadnych myśli, nie mógłby się na nich skupić, a przez moment pomyślał, że się topi, choć było to bardziej spowodowane ślepotą i momentalną paniką na spotkanie się z czymś, co chciał wierzyć, ze było zwykłą wodą. Musiało być, prawda? Tak, na pewno…
Nie ruszał się, tkwiąc na klęczkach, próbując zignorować ten smród, ten posmak wody i otrząsnąć się nieco z bólu, wciąż jeszcze starając się wykaszleć to co mu wpadło z tej…
To tylko woda. Trochę cuchnąca, śmierdząca… Po prostu wpuścili tu trochę Tamizy, zapewnił sam siebie, kiedy tylko przestał się nią dławić. Metalowy posmak i zapach zgnilizny - znów był wdzięczny, że jednak nie miał treści w żołądku, które chciałyby opuścić jego żołądek. Nie widział nic i chyba mógł to uznawać za kolejne zbawienie, kiedy podnosił się do klęczek, a przynajmniej spróbował. Kiedyś był w podobnej sytuacji, kiedy nie miał siły psychicznej, aby wstać z kolan - ale teraz problemem nie była jego psychika, a granice ciała. Bolało go wszystko, był zmęczony i przemarznięty, a przede wszystkim przerażony tym, czego nie widział.
Szczególnie, kiedy poczuł coś włochatego i śliskiego tuż przy łydce i aż wzdrygnął się w odruchu ucieczki, choć jego ciało absolutnie odmówiło mu współpracy. Obrócił się chcąc zobaczyć, co to było, ale znów jedyne co ujrzał to ciemność.
W tym samym czasie do jego uszu zaczęły dochodzić słowa… A może rozkazy?
Frytki do tej ryby? Może ocet i sól? Oj ciemno widzę naszą współpracę w takim stanie…, przeszło mu znów przez myśl, chociaż nasłuchując - spiął się nieco. Jeśli miał jakiekolwiek złudzenia co do tego, że może nie umrze tu i teraz, zaraz na tym miejscu to stanowczo zbliżanie się kroków skutecznie go tych złudzeń pozbawiało. Nie mógł wciąż niczego zobaczyć…
- T-tak… - powiedział, raczej na potwierdzenie, że słyszał niż na wyrażenie zgody warunków tej jakże cudownej oferty pracy. Przynajmniej wiedział, że raczej w ofercie nie jest zawarte ubezpieczenie zdrowotne. - Dwa… dwa do trzech… miesięcy..? - rzucił, choć nie potrafił tak najbardziej ustalić, ilewymyślenie zdobycie podobnych informacji mogłoby mu zająć. Nie w momencie, w którym coś oślizgłego i włochatego kręci się wokół jego nogi, a drugi obślizgły gad również się zbliża i do tego oczekuje jeszcze odpowiedzi.
Choć kiedy był już tak pochłonięty wyobrażeniem jak potwór kręcący się wokół niego mógł wyglądać, czy miał może dwie pary oczu i dodatkowe rogi, a może i miał wężową skórę, poczuł jak leci i intuicyjnie osłonił głowę rękami na tyle, na ile tylko mógł.
Kolejna fala bólu skutecznie wyrwała go z zamyślenia. Nie słyszał żadnych myśli, nie mógłby się na nich skupić, a przez moment pomyślał, że się topi, choć było to bardziej spowodowane ślepotą i momentalną paniką na spotkanie się z czymś, co chciał wierzyć, ze było zwykłą wodą. Musiało być, prawda? Tak, na pewno…
Nie ruszał się, tkwiąc na klęczkach, próbując zignorować ten smród, ten posmak wody i otrząsnąć się nieco z bólu, wciąż jeszcze starając się wykaszleć to co mu wpadło z tej…
To tylko woda. Trochę cuchnąca, śmierdząca… Po prostu wpuścili tu trochę Tamizy, zapewnił sam siebie, kiedy tylko przestał się nią dławić. Metalowy posmak i zapach zgnilizny - znów był wdzięczny, że jednak nie miał treści w żołądku, które chciałyby opuścić jego żołądek. Nie widział nic i chyba mógł to uznawać za kolejne zbawienie, kiedy podnosił się do klęczek, a przynajmniej spróbował. Kiedyś był w podobnej sytuacji, kiedy nie miał siły psychicznej, aby wstać z kolan - ale teraz problemem nie była jego psychika, a granice ciała. Bolało go wszystko, był zmęczony i przemarznięty, a przede wszystkim przerażony tym, czego nie widział.
Szczególnie, kiedy poczuł coś włochatego i śliskiego tuż przy łydce i aż wzdrygnął się w odruchu ucieczki, choć jego ciało absolutnie odmówiło mu współpracy. Obrócił się chcąc zobaczyć, co to było, ale znów jedyne co ujrzał to ciemność.
W tym samym czasie do jego uszu zaczęły dochodzić słowa… A może rozkazy?
Frytki do tej ryby? Może ocet i sól? Oj ciemno widzę naszą współpracę w takim stanie…, przeszło mu znów przez myśl, chociaż nasłuchując - spiął się nieco. Jeśli miał jakiekolwiek złudzenia co do tego, że może nie umrze tu i teraz, zaraz na tym miejscu to stanowczo zbliżanie się kroków skutecznie go tych złudzeń pozbawiało. Nie mógł wciąż niczego zobaczyć…
- T-tak… - powiedział, raczej na potwierdzenie, że słyszał niż na wyrażenie zgody warunków tej jakże cudownej oferty pracy. Przynajmniej wiedział, że raczej w ofercie nie jest zawarte ubezpieczenie zdrowotne. - Dwa… dwa do trzech… miesięcy..? - rzucił, choć nie potrafił tak najbardziej ustalić, ile
Kręcenie głową na boki nie pozwoliło ci na odnalezienie nawet najsłabszego źródła światła, sprawiając jedynie, że rozlewające się od czasu do czasu wśród ciemności plamy zaczęły wirować, w połączeniu ze smrodem unoszącym się nad lodowatą wodą przywołując kolejną falę mdłości. Z ogromnym wysiłkiem udało ci się dźwignąć na kolana, wiedziałeś jednak, że twoje siły były na wyczerpaniu; słaniałeś się na boki, wykończony bólem, odwodnieniem, może też strachem i niepewnością; twoje ramiona drżały intensywnie, język wydawał się ciężki, napuchnięty i zdrętwiały, miałeś też wrażenie, że twoja głowa kołysze się niekontrolowanie, nawet kiedy starałeś się trzymać ją nieruchomo. Coś ciągnęło cię w dół, pozbawiony ciała głos namawiał cię do położenia się na posadzce, odpoczęcia chociaż przez chwilę; słowa, które udało ci się z siebie wydobyć, rozbrzmiały gdzieś obok zniekształcone, wymówione zachrypniętym, jakby mokrym głosem, którego prawie nie rozpoznawałeś. Po tym jak ucichły, mężczyzna milczał przez chwilę. – Chcę cię tu widzieć w pierwszym tygodniu stycznia – zawyrokował, najwidoczniej niezbyt usatysfakcjonowany terminem, który zaproponowałeś. – Jeśli postanowisz zwiać, kolejnej szansy już nie dostaniesz – dodał. Nie czekał na ewentualne próby pertraktacji z twojej strony, usłyszałeś metaliczny trzask, uderzenie metalu o metal – a później szczęknięcie gdzieś wyżej i tupot dwóch par ciężkich butów, chlupot wody i wypowiedziane ściszonym głosem przekleństwa. – Zabierzcie go do celi i sprowadźcie mu uzdrowiciela. Później wyprowadźcie Masona, przyprowadzili go wczoraj za próbę fałszerstwa przy rejestracji. Na zastępstwo nada się idealnie – odezwał się mężczyzna, ten sam, który wcześniej zadawał ci pytania. Dwie pary silnych rąk chwyciły cię za ramiona i szarpnęły do góry – wyciągając cię z cuchnącej wody i zmuszając do próby stanięcia na własnych nogach. Niezbyt udanej, uszkodzone kolano wciąż odpowiadało falą obezwładniającego bólu na każdą próbę oparcia na nim ciężaru ciała, twój powrót do celi nie należał więc do prostych – częściowo popychany, częściowo ciągnięty przez strażników, ruszyłeś w górę schodów, jednak w którymś momencie musiałeś wreszcie stracić przytomność – bo kiedy ocknąłeś się ponownie, leżałeś już na znajomo cuchnącym sienniku, na twardej, zawilgoconej podłodze.
Wydawało ci się, że słyszałeś, jak wyprowadzano więźnia, który miał zająć twoje miejsce na egzekucji – błagalne wrzaski wykrzykiwane młodym, prawie chłopięcym głosem niosły się po korytarzach więzienia, przedzierając się również przez ciężką warstwę wypełnionego majakami snu, w który zapadłeś, budząc się z niego od czasu do czasu i niemal przez cały czas drżąc jak w gorączce. Drzwi twojej celi otworzyły się co najmniej dwukrotnie, jacyś ludzie chodzili obok ciebie, wymawiając słowa pozbawione sensu; później miałeś wrażenie, że ktoś dźwignął cię z posadzki, a kiedy obudziłeś się po raz kolejny, twoja cela pachniała już inaczej – powietrze było chłodniejsze, ale mniej zatęchłe, a gdy otworzyłeś oczy, zorientowałeś się, że nie tkwiłeś już w zupełnych ciemnościach. Wzrok wracał do ciebie stopniowo, najpierw w postaci jaśniejszych plam światła, później przesuwających się cieni; wreszcie – zasnuwający twoje pole widzenia mrok opuścił cię całkowicie, pozostawiając po sobie jednak bolesną nadwrażliwość na światło. Wydawało ci się, że każdy ostrzejszy jego promień cię ranił, wbijał się do źrenic jak pokruszone szkło; oprócz tego – ból ciała nieco zmalał, a jeśli dźwignąłeś się do pozycji siedzącej, zauważyłeś, że ktoś opatrzył twoje kolano – było już mniej opuchnięte, niewygięte pod żadnym nienaturalnym kątem i zabandażowane. Cela, do której cię przeniesiono, w przeciwieństwie do poprzedniej, miała w ścianie sporych rozmiarów zakratowane okno wychodzące na dziedziniec – a kiedy z zewnątrz dobiegł do ciebie znajomy już głos wyczytujący po kolei nazwiska, mogłeś się domyślić, dlaczego. Egzekucja, którą zapowiedział strażnik, sprawiała wrażenie trwającej w nieskończoność – a bez względu na to, czy zdecydowałeś się obserwować ją z okna czy nie, nie byłeś w stanie całkowicie odciąć się od dźwięków: krzyków prowadzonych na śmierć więźniów, wymieniającego przewiny głosu strażnika, świstu opadającej raz po raz gilotyny. Curhberta Masona, piętnastolatka, który zajął twoje miejsce, stracono jako ostatniego.
Kolejne dni mieszały ci się ze sobą, przerywane jedynie dźwiękiem odsuwającej się zasuwy w drzwiach, który zawsze zwiastował pojawienie się posiłku: kromki suchego chleba i porcji smakującej nieświeżo wody, której ledwie wystarczało do popicia trudnego do pogryzienia pieczywa. Dwukrotnie jeszcze odwiedził cię uzdrowiciel, starszy, siwy czarodziej, który podczas żadnej z tych wizyt nie wypowiedział do ciebie żadnego słowa za wyjątkiem leczniczych inkantacji – a chociaż warunki panujące w więzieniu nie należały do znośnych, to wraz z każdym mijającym dniem czułeś się nieco lepiej; trawiąca cię gorączka ustępowała, mogłeś kuśtykać na zranionej nodze, a ciemnofioletowe siniaki pokrywające twoje ciało zaczęły nabierać żółtawego odcienia.
Na wolność wypuszczono cię po tygodniu – wręczając ci czysty formularz rejestracji, który musiałeś wypełnić ze strażnikiem zerkającym ci przez ramię, oraz ubranie, w którym zostałeś aresztowany. Otrzymałeś także z powrotem swoją różdżkę – na pierwszy rzut oka wyglądała dokładnie tak samo, jak zapamiętałeś.
Thomas, mistrz gry dziękuje za wątek, sprawne odpisy i zaangażowanie. Możesz już prowadzić wątki mające miejsce chronologicznie później, przyjmując, że w Tower of London spędziłeś tydzień. Twoje obrażenia zostały prowizorycznie zaleczone, jeśli jednak chcesz uniknąć ich długofalowych konsekwencji (a także odzyskać utraconą część uzębienia) powinieneś odwiedzić uzdrowiciela. Oprócz tego:
- Do końca stycznia 1958 będzie dokuczała ci nadwrażliwość na światło; długie przebywanie na słońcu oraz w jasno oświetlonych pomieszczeniach, będzie powodowało uciążliwe migreny i problemy z koncentracją, będziesz też szczególnie narażony na wszelkie zaklęcia związane ze światłem. Ulgę przyniesie przebywanie w zacienionych przestrzeniach.
- Przez najbliższych sześć tygodni chodzenie będzie wiązało się z nasilającym się w miarę zmęczenia bólem kolana oraz utykaniem, w tym czasie otrzymujesz też karę -10 do wszystkich rzutów na zwinność, które w jakiś sposób angażować będą zranioną nogę. Po upływie tego czasu, ból będzie wracał sporadycznie, przy dużym wysiłku lub gwałtownych zmianach pogody, zwłaszcza przed wiosennymi burzami; jeśli problemy z kolanem skonsultujesz z uzdrowicielem i będziesz stosował się do jego zaleceń, wszelkie dolegliwości ustąpią do końca przyszłego okresu fabularnego – w innym wypadku zaniedbana kontuzja będzie odzywała się okresowo do końca twojego życia.
- Odtworzenie utraconych zębów wymaga kuracji przy użyciu Szkiele-Wzro – eliksir musi zostać uwarzony i wypity mechanicznie.
W temacie z rejestracją różdżek proszę o dodanie nowego wpisu z danymi podanymi przy wyjściu z więzienia – już bez rzutu kostką.
W razie pytań – zapraszam. <3
Wydawało ci się, że słyszałeś, jak wyprowadzano więźnia, który miał zająć twoje miejsce na egzekucji – błagalne wrzaski wykrzykiwane młodym, prawie chłopięcym głosem niosły się po korytarzach więzienia, przedzierając się również przez ciężką warstwę wypełnionego majakami snu, w który zapadłeś, budząc się z niego od czasu do czasu i niemal przez cały czas drżąc jak w gorączce. Drzwi twojej celi otworzyły się co najmniej dwukrotnie, jacyś ludzie chodzili obok ciebie, wymawiając słowa pozbawione sensu; później miałeś wrażenie, że ktoś dźwignął cię z posadzki, a kiedy obudziłeś się po raz kolejny, twoja cela pachniała już inaczej – powietrze było chłodniejsze, ale mniej zatęchłe, a gdy otworzyłeś oczy, zorientowałeś się, że nie tkwiłeś już w zupełnych ciemnościach. Wzrok wracał do ciebie stopniowo, najpierw w postaci jaśniejszych plam światła, później przesuwających się cieni; wreszcie – zasnuwający twoje pole widzenia mrok opuścił cię całkowicie, pozostawiając po sobie jednak bolesną nadwrażliwość na światło. Wydawało ci się, że każdy ostrzejszy jego promień cię ranił, wbijał się do źrenic jak pokruszone szkło; oprócz tego – ból ciała nieco zmalał, a jeśli dźwignąłeś się do pozycji siedzącej, zauważyłeś, że ktoś opatrzył twoje kolano – było już mniej opuchnięte, niewygięte pod żadnym nienaturalnym kątem i zabandażowane. Cela, do której cię przeniesiono, w przeciwieństwie do poprzedniej, miała w ścianie sporych rozmiarów zakratowane okno wychodzące na dziedziniec – a kiedy z zewnątrz dobiegł do ciebie znajomy już głos wyczytujący po kolei nazwiska, mogłeś się domyślić, dlaczego. Egzekucja, którą zapowiedział strażnik, sprawiała wrażenie trwającej w nieskończoność – a bez względu na to, czy zdecydowałeś się obserwować ją z okna czy nie, nie byłeś w stanie całkowicie odciąć się od dźwięków: krzyków prowadzonych na śmierć więźniów, wymieniającego przewiny głosu strażnika, świstu opadającej raz po raz gilotyny. Curhberta Masona, piętnastolatka, który zajął twoje miejsce, stracono jako ostatniego.
Kolejne dni mieszały ci się ze sobą, przerywane jedynie dźwiękiem odsuwającej się zasuwy w drzwiach, który zawsze zwiastował pojawienie się posiłku: kromki suchego chleba i porcji smakującej nieświeżo wody, której ledwie wystarczało do popicia trudnego do pogryzienia pieczywa. Dwukrotnie jeszcze odwiedził cię uzdrowiciel, starszy, siwy czarodziej, który podczas żadnej z tych wizyt nie wypowiedział do ciebie żadnego słowa za wyjątkiem leczniczych inkantacji – a chociaż warunki panujące w więzieniu nie należały do znośnych, to wraz z każdym mijającym dniem czułeś się nieco lepiej; trawiąca cię gorączka ustępowała, mogłeś kuśtykać na zranionej nodze, a ciemnofioletowe siniaki pokrywające twoje ciało zaczęły nabierać żółtawego odcienia.
Na wolność wypuszczono cię po tygodniu – wręczając ci czysty formularz rejestracji, który musiałeś wypełnić ze strażnikiem zerkającym ci przez ramię, oraz ubranie, w którym zostałeś aresztowany. Otrzymałeś także z powrotem swoją różdżkę – na pierwszy rzut oka wyglądała dokładnie tak samo, jak zapamiętałeś.
Thomas, mistrz gry dziękuje za wątek, sprawne odpisy i zaangażowanie. Możesz już prowadzić wątki mające miejsce chronologicznie później, przyjmując, że w Tower of London spędziłeś tydzień. Twoje obrażenia zostały prowizorycznie zaleczone, jeśli jednak chcesz uniknąć ich długofalowych konsekwencji (a także odzyskać utraconą część uzębienia) powinieneś odwiedzić uzdrowiciela. Oprócz tego:
- Do końca stycznia 1958 będzie dokuczała ci nadwrażliwość na światło; długie przebywanie na słońcu oraz w jasno oświetlonych pomieszczeniach, będzie powodowało uciążliwe migreny i problemy z koncentracją, będziesz też szczególnie narażony na wszelkie zaklęcia związane ze światłem. Ulgę przyniesie przebywanie w zacienionych przestrzeniach.
- Przez najbliższych sześć tygodni chodzenie będzie wiązało się z nasilającym się w miarę zmęczenia bólem kolana oraz utykaniem, w tym czasie otrzymujesz też karę -10 do wszystkich rzutów na zwinność, które w jakiś sposób angażować będą zranioną nogę. Po upływie tego czasu, ból będzie wracał sporadycznie, przy dużym wysiłku lub gwałtownych zmianach pogody, zwłaszcza przed wiosennymi burzami; jeśli problemy z kolanem skonsultujesz z uzdrowicielem i będziesz stosował się do jego zaleceń, wszelkie dolegliwości ustąpią do końca przyszłego okresu fabularnego – w innym wypadku zaniedbana kontuzja będzie odzywała się okresowo do końca twojego życia.
- Odtworzenie utraconych zębów wymaga kuracji przy użyciu Szkiele-Wzro – eliksir musi zostać uwarzony i wypity mechanicznie.
W temacie z rejestracją różdżek proszę o dodanie nowego wpisu z danymi podanymi przy wyjściu z więzienia – już bez rzutu kostką.
W razie pytań – zapraszam. <3
Biała Wieża
Szybka odpowiedź