Wydarzenia


Ekipa forum
Szpital polowy
AutorWiadomość
Szpital polowy [odnośnik]05.01.21 0:05

Szpital polowy

Pomimo że jak w każdym szpitalu, tak i tutaj półki uginają się od leków, a łóżka od chorych, to trudno nazwać to miejsce zwyczajnym. Stworzony w jednej z magicznie zabezpieczonych, lśniących od środka jaskiń, początkowo miał pełnić jedynie rolę polowego szpitala, ale ostatecznie: został na stałe. Wewnątrz można znaleźć prowizoryczne pomieszczenia, które wydzielają pacjentów od siebie dzięki drewnianym, cienkim ścianom. Znajduje się tu zaledwie kilka porządnych łóżek: królują materace i rozłożone na ziemi koce, choć Zakon Feniksa robi wszystko, aby jak najprędzej wypełnić to miejsce odpowiednim sprzętem. Uzdrowiciele i pomocnicy mają dla siebie niewielki kąt na samym tyle jaskini, jednak i tam zwykle leżą ranni, ponieważ w Oazie nigdy nie brakuje uchodźców. Zawsze jest tu gwarno, choć nie zawsze – radośnie. Niestety, uzdrowiciele w takim miejscu muszą się liczyć ze wzmożoną śmiertelnością pacjentów, nie raz i nie dwa spowodowaną brakiem odpowiednich leków czy wystarczającej ilości personelu.
Wejście do szpitala zostało magicznie zmniejszone i zakryte prowizorycznymi drzwiami. Jaskinia jest ogrzewana, głównie dzięki magicznemu ciepłu promieniującemu z tworzących ją skał. Ścieżka prowadząca do groty została zaś wyłożona drobnymi kamykami przyniesionymi z plaży i w miarę dobrze ubita.
W szpitalu może pomagać każdy mieszkaniec Oazy czy członek Zakonu, bo rąk do pracy zawsze tu brakuje. Podanie komuś eliksiru albo miski zupy dla niektórych pacjentów może wiązać się z być albo nie być.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
szpital - Szpital polowy Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Szpital polowy [odnośnik]06.01.21 2:39
| 20 września, po przygotwaniu szpitala

Jeszcze pół godziny temu odczuwała przede wszystkim zmęczenie spowodowane całodniową pracą. Głowa zaczynała boleć ją od zmęczenia, strój był pomięty, a gardło zdarte po całodniowym doglądaniu przygotowywania szpitala. W końcu jednak jaskinia była jako-tako gotowa. Być może brakowało w niej łóżek, wciąż mieli za mało leków, ziół, żywności i generalnie – wszystkiego, ale przynajmniej pusta formacja skalna zaczynała przypominać coś na wzór domu. Miejsca zamieszkanego i nie tak całkiem dzikiego. Gwen musiała przyznać, że transmutacyjne sztuczki Steffena zrobiły naprawdę dużo. To chyba głównie dzięki jego pracy mieli gdzie ustawiać przedmioty, a jaskinia była podzielona na prowizoryczne pomieszczenia, dzięki czemu ranni i uzdrowiciele będą mogli mieć choć odrobinę prywatności. No i nie było tu aż tak zimno. Magia Oazy robiła swoje.
Teraz jednak wszyscy jakby się uspokoili. Co prawda pojedyncze osoby jeszcze pakowały, przenosiły i ustawiały rzeczy, ale były to raczej tylko prace wykończeniowe. I choć ilość pracy tymczasowo malała to rósł niepokój, który także zaczął udzielać się Gwen. Miała wrażenie, że całe jej ciało drży ze zdenerwowania, łącznie ze szczęką. Bała się, że gdyby chciała powiedzieć cokolwiek to głos po prostu ponownie by jej się załamał. Wzięła jednak głęboki oddech i napakowała do kieszeni kilka samodzielnie uwarzonych eliksirów, aby móc w razie czego pomóc. Podać je komuś lub uzdrowicielowi. Nie była uzdrowicielem, ale miała o pierwszej pomocy podstawową wiedzę i podstawowy leczniczy specyfik mogła podać bez lęku, że zrobi komuś krzywdę.
Nie wpuszczali do polowego szpitala innych rannych. Jeszcze nie. Na razie było tu więc stosunkowo pusto i cicho. W pierwszej kolejności mieli pojawić się tu ci powracający z Justine. Nie wiedzieli przecież, ile osób powróci i w jakim stanie.
Znalazła sobie miejsce pod skałą, niedaleko wejściowych drzwi. Nie miała jednak zamiaru stać tuż obok, aby przybywający i uzdrowiciele mieli dobry dostęp do szpitala. Poddenerwowana, wytężała słuch. Co usłyszy jako pierwsze? Chłopców z Oazy, krzyczących WRÓCILI!!!, a może raczej: Szybko! Pomocy! Tracimy ich! lub, co gorsza tylko ja… zdołałem stąd wyjść? Drgnęła. Nie, nie, wrócą wszyscy, musiała w to wierzyć. Odegnała łzy, milcząco spoglądając na otoczenie. Wszyscy, którzy mogą pomóc w leczeniu już tu byli lub mieli zaraz tu być. Musiała czekać cierpliwie i zachowywać spokój.
Przeszło jej przez myśl, że może wcale nie powinna tu stać. To uzdrowiciele pierwsi będą musieli zająć się rannymi. Lord Longbottom to jednak jej rozkazał organizacje szpitala i skoro tak, nie mogła odejść. Szczególnie, że jako zarządca (jak to dziwnie brzmiało!) chyba najlepiej ze wszystkich wiedziała, co i gdzie można znaleźć lub kogo można poprosić o pomoc, gdyby zabrakło im jakiś rzeczy.
Jeszcze trochę, jeszcze tylko trochę. Muszą niedługo wrócić. Po prostu muszą.



Ekwipunek:


But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
Gwendolyn Grey
Gwendolyn Grey
Zawód : malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
I cry a lot, but I am so productive; it's an art.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
They are the hunters, we are the foxes
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5715-gwendolyn-grey-budowa https://www.morsmordre.net/t5762-varda https://www.morsmordre.net/t12139-gwendolyn-grey#373392 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t5764-skrytka-bankowa-nr-1412#135988 https://www.morsmordre.net/t5763-g-grey#374042
Re: Szpital polowy [odnośnik]07.01.21 2:10
Nie była sama. Ida, Archibald, Elizabeth, Roselyn i Kerstin. Było ich więcej. Doświadczonych, gotowych nieść pomoc i łatać serca najdroższych bohaterów. Oczekujących na rannych, wypatrujących krewnych i przyjaciół, wszystkich dobrych dusz, dla których zebrali się tutaj w oazie, w prowizorycznym szpitaliku. Isabella właściwie nie wiedziała, czego się spodziewać, choć wyobraźnia łatwo podsuwała jej ciężkie obrazy, zanurzone w ciemnych barwach, gorzkie i kruche. Powracała mimowolnie do tamtej nocy, kiedy Steffen i Hannah przenieśli się do Kurnika, a widok ich poturbowanych, umęczonych ciał zmroził Isę. To były ostrza mroku, te same, na które mogły napotkać drużyny wysłane do Tower. Wojna między czarodziejami była okrutna, wstrętna, jawiła jej się jako niemożliwy chaos, jako starcie dwóch braterskich płomieni, które powinny tworzyć jeden pożar, a nie ranić się w podłej walce o dominację. Zakon próbował powstrzymać morze krwi, próbował chronić słabych i niszczyć mordercze plany wypływające prosto z gniazda, które… które wydało ją na świat. Słyszała opowieść o nazwiskach, one nie były dla niej anonimowe, nijakie, ulotne jak porwany przez iskry skrawek pergaminu. One były realne, znane jej, a swego czasu nawet bliskie. Myśl ta dusiła ją, ale czyniła wszystko, by być silną i wzniecić odwagę. Dla Lucindy i dla Alexa, którzy znaleźli się gdzieś w środku bitwy i rzucano im trudne wyzwania, być może nawet igrali ze śmiercią. Byli tam, gdziekolwiek, gdzieś w sidłach wrogów, a ona nie potrafiła przygasić tej troski, uspokoić drżenia. Wierzyła w nich, trwali bardzo dzielni i dobrze przygotowani. Nie bez powodu znaleźli się właśnie tam. Mieli wrócić, razem, może poturbowani i porażeni mocą okrutnych przeżyć, ale mieli też ich. Siostry i braci, usłużne serca gotowe odciążyć, pocieszyć, ulżyć, gdy tylko tutaj dotrą. Wszyscy razem.
Emocje nieprzyjemnie łaskotały, przejmowały kontrolę nad czułym spojrzeniem Belli. Błyszczącym okiem popatrzyła na Idę, która razem z nią trwała na posterunku. Wyobrażała sobie burzę niepokojów, myślała o tym, jaką wielką ulgę poczują, kiedy ktoś zawoła, kiedy oni nadejdą, kiedy hałas rozgoni przedłużającą się ciszę. Wielu z nich nie znała, ale przysięgła sobie, że zadba o każdego, kto będzie potrzebował uzdrowiciela i była pewna, że wszyscy zgromadzeni tutaj – medycy i ochotnicy, pozostali zakonnicy nie odejdą, dopóki nie połatają wszystkich ran i nie ugłaskają niespokojnych dusz.
– Wrócą. Wszyscy wrócą – powiedziała w końcu. Do Idy czy może bardziej dla siebie? Nieznośnie mijały te oczekiwania, kiedy wykonano zadania i przygotowano punkty lecznicze. Teraz potrzebowali już tylko ich. Powoli rozejrzała się wokół, wypatrując pozostałych. Wiedziała, że w razie niepewności wesprą ją radą i znacznie większym doświadczeniem, ale powinna również polegać na zdobytych już umiejętnościach. Nie od dziś przyciągała szczęście i dobre nowiny, nie od dziś fortuna kroczyła jak wierna towarzyszka, ale tym razem ani trochę nie chodziło o nią. Martwiła się, bardzo martwiła! Kuzyni mieli w sobie płomień, którego nie dało się ugasić tak łatwo, którego nie można było powstrzymać.
Tak trudno było myśleć o czymś innym. Przestała już próbować.


Mam:
- Wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (1 porcja, stat. 10)
- Maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat. 10)
Isabella Cattermole
Isabella Cattermole
Zawód : Stażystka w lecznicy
Wiek : 22
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zamężna
Najmilszy sercu jest prawdziwy w nim pożar.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15+3
UZDRAWIANIE : 15+5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
szpital - Szpital polowy A8172ec5839139146051f7b54e49c5d0
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7405-isabella-selwyn https://www.morsmordre.net/t7416-iskierka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f84-boreham-palac-beaulieu https://www.morsmordre.net/t7417-skrytka-bankowa-nr-1810#202799 https://www.morsmordre.net/t7415-isabella-selwyn
Re: Szpital polowy [odnośnik]07.01.21 23:41
Wnętrze jaskini prezentowało się o wiele lepiej niż Archibald się spodziewał. Za każdym razem, kiedy przekraczał próg prowizorycznego szpitala, zdumiewała go atmosfera drewnianej chaty, jaką udało się osiągnąć budowniczym. Nie było czuć przejmującego chłodu od kamiennych ścian, poprzetykanych ciepłym drewnem. Było też dużo jaśniej, a kamyczki z plaży kojarzyły się Archibaldowi z Weymouth. Nie zmieniało to jednak faktu, że temu miejscu było daleko do szpitala św. Munga. Brak podstawowego sprzętu od razu rzucał się w oczy: niewystarczająca ilość łóżek, jakieś materace i koce leżące na ziemi. Mała dostępność eliksirów i o wiele mniejszy personel medyczny, nierzadko gorzej wykwalifikowany niż uzdrowiciele w limonkowych kitlach z Munga. Chociaż głównym problemem była zbyt duża ilość pacjentów, czy też zbyt mała liczba magomedyków, i choćby stawali na rzęsach, nie byli w stanie uratować wszystkich. Archibald doceniał każdą pomoc, nawet tych osób, które o leczeniu nic nie wiedziały – czasem zwykła obserwacja leżących tu osób była na wagę złota, by uzdrowiciele mogli po prostu chwilę odpocząć. Mimo wszystko miał nadzieję, że z czasem zacznie do nich dołączać coraz więcej wykwalifikowanych czarodziejów lub chociażby takich osób, które wyrażą chęć nauki. Nie widział problemu w zorganizowaniu przyspieszonego kursu pierwszej pomocy.
To jednak były plany na przyszłość. Dzisiejszego dnia musieli sobie poradzić w okrojonym składzie, ale za to pracowitym i zaangażowanym. Przyszedł na miejsce odrobinę później, ale był gotowy to pracy. Spodziewał się trudnych urazów, przygotował się na nieprzespaną noc. Już wielokrotnie brał udział w podobnych akcjach, mniej więcej wiedział czego się spodziewać. Miał nadzieję, że jego dzisiejsze towarzyszki również były tego świadome. Przywitał się z Gwen, a w środku skierował swoje kroki ku Isabelli i Idzie. Denerwował się. Bał się zobaczyć swoich przyjaciół i rodzinę z ciężkimi obrażeniami – nie bez powodu w Mungu nie można było leczyć swoich bliskich. Wiedział jednak, że jest w stanie się opanować. Już się znajdował w podobnej sytuacji. – Nasze emocje im nie pomogą – odezwał się, spoglądając na swoją kuzynkę. Znał ją wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że właśnie kotłuje się w niej mnóstwo emocji.

Mam różdżkę, wiedzę i doświadczenie. Musi wystarczyć Smile


Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning

Archibald Prewett
Archibald Prewett
Zawód : nestor toksykolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Britannia,
You’re so vane
You’ve gone insane
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4341-fluvius-archibald-prewett https://www.morsmordre.net/t4550-baldomero#96909 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f77-weymouth-siedziba-rodu-prewett https://www.morsmordre.net/t4910-skrytka-bankowa-nr-1115#106844 https://www.morsmordre.net/t4549-fluvius-archibald-prewett#96904
Re: Szpital polowy [odnośnik]11.01.21 2:17
stąd

Maska skupienia starannie kryła postępujący niepokój. Milczący przymus robienia dobrej miny do złej gry. Jak każde z nich czuła strach przed tym co ma nastąpić, przed tym co ujrzą po długich godzinach oczekiwania i jak wielkie zanotują straty. Optymizm w tej sytuacji zdawał się być jedynie dziecięcą mrzonką. Cały czas jej umysł drażyła mrożąca do kości pewność, że dzisiejsze wydarzenia kogoś im odbiorą; czyjąś siostra, brata, przyjaciela. Nie potrafiła wyprać z siebie tych emocji, wyzbyć się lęku i zmartwienia. Te uczucia towarzyszyły jej dzisiaj cały dzień - niewypowiedziane, zepchnięte na dalszy plan. Działanie wymagało opanowania, cierpliwości, trzymania emocji na wodzy, by te nie wyślizgnęły się przekornie wpływając na osąd. Strach zarażał. Dlatego dzisiaj była nad wyraz milcząca. Pochłonięta wyznaczonymi zadaniami, przygotowaniem się do pracy. Niespokojne, sczerniałe, zgniłe myśli kryły się zaledwie pod iluzją spokoju, którego nikt do tej pory jej nie odbierał.
Była przy Charlene tak długo ile mogła być jej przydatna. W końcu zdecydowała, że na nic więcej się tam nie przyda i opuściła jaskinie alchemików, aby odnaleźć miejsce gdzie powstał prowizoryczny szpital polowy.
Przekraczając próg jaskini, zmusiła usta do krótkiego, niewyraźnego uśmiechu. W środku byli tylko oni, uzdrowiciele i inni, którzy mogli wspomóc działania. Przyzwyczaiła się już do obecności Isabelli, Idy i lorda Prewetta, wszakże współpracowali ze sobą już nie raz w Leśnej Lecznicy. Łatwo było skupić się na tej iluzji codzienności. Łatwiej było podejść do tego z cichą ulgą, że nie byli rzuceni całkowicie w nieznane, ale od jakiegoś czasu tworzyli swego rodzaju zespół. Mieli doświadczenie w pracy nie tylko oddzielnie, ale też ze sobą, a przecież to było równie ważne co indywidualne umiejętności każdego z nich.
Zdawała sobie sprawę z tego, że podobnie jak ona, Isabella również wypatrywała nie tylko reszty zakonników, ale również swoich krewnych. Drobna dłoń zacisnęła się na nadgarstku dziewczyny w krótkim, czułym geście wsparcia. Była młodziutka, a oni stawiali ją przed tak trudnym zadaniem. Nie niosła ze sobą jednak zbyt wielu słów wsparcia, pod tym względem była okropną towarzyszką. Przez usta nie chciało przejść żadne słowo, w które nie potrafiła uwierzyć. Nie potrafiła zapewnić, że wszystko będzie dobrze, że wszyscy wrócą cali i zdrowi, żywi. Mogła mieć jedynie nadzieję, a ta tkwiła w niej niewzburzona fatalistycznymi wizjami dzisiejszych wydarzeń. Ta chociaż nie dodawała sił, nadawała temu sensu.
- Pomogłam trochę Charlene. Czy pozostało coś jeszcze do zrobienia, Gwen? - zapytała, kierując spojrzenie w kierunki panny Grey.

różdżka



what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts

my dearest friend


Roselyn Wright
Roselyn Wright
Zawód : Uzdrowiciel w leśnej lecznicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
the healer has the
b l o o d i e s t
hands.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
when will enough be enough?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6412-roselyn-wright https://www.morsmordre.net/t6516-furia#166169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f415-szkocja-highlands-knieja https://www.morsmordre.net/t6553-skrytka-bankowa-nr-1612#167244 https://www.morsmordre.net/t6551-r-wright#282514
Re: Szpital polowy [odnośnik]12.01.21 12:25
20 września przed południem

Odkąd członkowie obu grup ratunkowych opuścili Oazę, wszędzie panował harmider i gwar, wszyscy zabrali się do pracy, przygotowując miejsca dla rannych, rozgrzewając paleniska pod kotłami, zbierając lecznicze wywary i przede wszystkim gromadząc siły na powrót sojuszników. Misja nie była łatwa - wdarcie się garstką ludzi do Azkabanu strzeżonego przez dementorów i zmierzenie się najprawdopodobniej z najgorszymi koszmarami, a także Tower pełnego uzbrojonych po zęby strażników, którzy nie wahali się przed niczym, wydawało się być misją samobójczą, ale serca Zakonników były pełne odwagi i determinacji w realizacji określonych celów. I choć te główne były dwa: wyciągnąć zatrzymaną gwardzistkę z więzienia i odbyć akcję dywersyfikacyjną, pobocznych, nieco mniejszych choć wcale nie mniej ważnych pojawiło się znacznie więcej.

Nikt jednak wciąż nie wiedział, co działo się z czarodziejami, a czas upływał.

Harold Longbottom, który był nieobecny przez cały ranek, odkąd obie grupy wyruszyły na misje, pojawił się w utworzonym szpitalu polowym.

| Mistrz Gry oczekuje na powrót Zakonników. Czas w tej turze kończy się w czwartek o godz: 12.00. Do tej pory można jeszcze dołączyć i pisać bez ograniczeń - tyczy się to wszystkich postaci znajdujących się w wątku (można prowadzić swobodne rozmowy, działania, akcje. Te nie będą podsumowywane przez Mistrza Gry).
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
szpital - Szpital polowy Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Szpital polowy [odnośnik]12.01.21 15:34
Zaczął słabnąć gdzieś za Londynem, więc spróbował przyśpieszyć lot na miotle, wiedząc, że działanie eliksiru niezłomności ma ograniczony czas. Lasy Szkocji dojrzał z niewysłowioną ulgą. Korciło go, by co jakiś czas rozglądać się na boki i sprawdzać, czy w zasięgu wzroku ma innych Zakonników, ale oparł się pokusie. Musiał skupić się na trasie, szczególnie teraz, gdy nie ufał swojemu ciału ani psychice.
Wylądował ciężko w Oazie, z chaotyczno-podekscytowanych krzyków wyłowił drogę do szpitala. Z Sarah na rękach, pojawił się w nowym "budynku." Bez Just. Na razie bez innych. Nogi mu drżały i był śmiertelnie blady. Na koszuli miał zaschnięte plamy krwi po lodowej pułapce, ale nie wyglądał na rannego i nie miał żadnych widocznych obrażeń.
Opuścił dziecko na jedno z łóżek i od razu zwrócił się do Harolda, prostując się, gotów zdać relację.
-Udało się, wszyscy wylecieliśmy już z Azkabanu. Vincent leci z Justine. - wychrypiał. Przed oczyma migały mu dementory, nadal było mu zimno, tak strasznie zimno, ale usiłował skupić się na najważniejszych informacjach. -Wszyscy lecą o własnych siłach, Lydia jest nieprzytomna, ale Alexander uleczył ją patronusem... Farley teleportował się, mówił, że może jako Gwardzista... Dałem mu eliksir na obrażenia. Billy znalazł to dziecko gdzieś w celach, wieziemy też ciało Pomony Vane. Nie wiem, co z drugą grupą. Droga do wyjścia była czysta, coś jakby tam wybuchło. - nagle przypomniał sobie o czymś jeszcze, zmarszczył lekko brwi. Walczył z wewnętrznym wilkiem, gdy Moore relacjonował to Alexowi... -Moore mówił też, że Rycerze znają drogę... że wiedzą o Oazie? Nie wiem skąd to wie, rozdzieliliśmy się, powie więcej jak tu doleci. - dodał ściszonym głosem, świadom, jak takie słowa mogą wpłynąć na zebranych. -Jakiś więzień twierdził, że widział jak przesłuchiwali Justine, ale był zwolennikiem Grindelwalda, musieliśmy go zostawić w Azkabanie. - dodał drżącym głosem, przypominając sobie kpinę człowieka, który posłał go wprost do lodowej pułapki. On coś widział, on coś wiedział. Wyciągnęli coś z niej? Tonks nie wiedział, co o tym myśleć, miał mętlik w głowie. Zdał relację Haroldowi, który lepiej znał się na magii Gwardii i tym czy mogła ochronić umysł czarodziejki, który lepiej rozumiał zabezpieczenia Oazy. -Tyle wiem, Ministrze. - zakończył, wciąż stojąc, choć nogi się pod nim uginały. Dopiero wtedy powiódł wzrokiem po reszcie zebranych - Archibaldzie, dwóch nieznajomych czarodziejkach i Gwen, na której widok zrobiło mu się odrobinę cieplej.


Michael: 62/202
-140 (psychiczne)



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
szpital - Szpital polowy 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12118-michael-tonks#373099 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Szpital polowy [odnośnik]12.01.21 20:46
Moment w którym wzbili się w powietrze, a potem unieśli wyżej zdawał się trwać w nieskończoność. Długo później Skamander jeszcze spoglądał za siebie odnosząc wrażenie, że ciągnie się za nimi pościg. Gdy tylko uczucie to ustępowało budziło się na nowo za każdym razem gdy mijali kolejny pagórek czy piętrzące się leśne korony drzew - Nie siedź tak sztywno, jeszcze drugie tyle przed nami - było mu niewygodnie od samego patrzenia na niepewnie usadowioną sylwetkę wiedźmiej strażniczki. Nie pomagało to również mu w prowadzeniu obcego mu konia. Dlatego, kiedy podróż już się się kończyła, a zmęczone zwierzę zastukało kopytami o nawierzchnię poczuł chwilową ulgę. Konia poprowadził jednak dalej niemalże pod sam polowy szpital i dopiero wtedy pomógł czarownicy zejść, jak również samemu zsunął się z grzmietu odczuwając okropną słabość w nogach. Stracił dużo krwi. Zdecydowanie zbyt dużo. Łapał się jednak jak tonący brzytwy skrawków czujności, tej szczypty mobilizacji, która przesypywała mu się miedzy palcami wycieńczonego ciała. Zostawił za sobą samopas konia, nie poświęcił chwili uwagi więźniom z powozu - co im tu mogło grozić? Jak im mógł pomóc? Zostawił to innym, odpowiedniejszym. Teraz szukał Usłyszał Tonksa i jego wiadomość - prawdopodobnie mówił prawdę - rzucił odnosząc się do zeznań Moore'a, jak i bezimiennego więźnia - Natknęliśmy się na naczelnika więzienia. Umierając zdawał się potwierdzać oba te fakty. Wiedzą i wyciągnęli to z Tonks. Mają już coś zaplanowane. Nie miałem możliwości sprawdzenia co i jak wiele- podkreślił sucho. To dziwne, lecz ludziom zaglądającym śmierci w oczy wierzył najbardziej - Niech Vincent ją sprawdzi. Nie wiadomo co z nią jeszcze zrobili i jak wykorzystali skoro byli wstanie dojść do tych informacji. - klątwy, eliksiry. Nie widomo co z nią zrobili i Anthony na ten moment nie był pewny, czy powinna znajdować się w obrębie Longbottoma - To samo tyczy się Samuela oraz wszystkich więźniów - na całym obiekcie w dziwny sposób wykorzystywali czarną magię - kruki, duchy, klątwy... - Powinniśmy założyć, że wiedzą, gdzie jesteś i jak się do ciebie dostać, sir. W najgorszym wypadku powinniśmy rozpatrzyć możliwość zniszczenia przejścia do Oazy - Nie wiadomo czy wiedzieli jak przełamać zaklęcia ochronne związane z przejściem z Zakazanego Lasu. Jak długo te będzie stanowiło dla wroga barierę nie do przejścia. Na dłuższą chwilę utkwił wyczekujące spojrzenie na Longbottomie próbując wyczytać z jego twarzy co o tym wszystkim sądzi. Dociekliwość tłumiona jednak była przez obecność Michaela, który w jakiś sposób budził w Skamanderze niepokój i rozpraszał myśli. Nie wyglądał... na zrównoważonego. Zmrużył powieki, sięgnął za siebie spojrzeniem wyceniając pozostałych członków wyprawy. Był pewien tego, że stracili Kierana - wyszli z nim, wrócili bez niego. Co jednak z resztą...? Przycisnął sztywny od zaschniętej krwi materiał szaty do ranionego boku. Trudno było powiedzieć gdzie zaczynał, a gdzie kończył strup. Zbawienne działanie eliksiru przeciwbólowego zdawało się być na wyczerpaniu. Zmęczenie niemalże podcinało mu nogi.


|135/249 (-20 do kości) (44 - psychiczne; 40 - rana kłuta klatki piersiowej, poniżej żeber, możliwe obrażenia wewnętrzne; 10 - rany tłuczone żeber; 20 - stłuczenie lewego barku)


Find your wings


Anthony Skamander
Anthony Skamander
Zawód : Rebeliant
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You don't need a weapon when you were born one
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5456-budowa#124328 https://www.morsmordre.net/t5494-hrabina#125516 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f256-bexley-high-street-27-4 https://www.morsmordre.net/t5495-skrytka-bankowa-nr-1354#125517 https://www.morsmordre.net/t5479-anthony-skamander#124933
Re: Szpital polowy [odnośnik]12.01.21 23:31
Niemal zachłysnął się powietrzem, tym mniej chłodnym, ale w miarę wzbijania się wyżej - silniejszym. Wolność, o której marzył tyle czasu, nie smakowała wcale. Dosłownie, nie czuł ani radości, ani goryczy, czy czegokolwiek innego. Tylko tłumiony niepokój, który obijał się w piersi wraz z rytmem wciąż przyspieszonego adrenaliną serca. A dla potrzeb teraźniejszości, nadawał kolejny cel, który musiał spełnić. Wszystko, byle nie wracać do koszmarów ostatnich miesięcy. Tylko drżenie ciała i postępująca z każdym ruchem skrzydeł aetonanów - słabość nie dało się długo odrzucać.
Wciąż słyszał wrzaski i łomot gdzieś w dole. Świst zaklęć nadal dało się słyszeć i moment huku raz jeszcze szarpnął powozem, gdy spłoszone stworzenia odbiły w bok. Zmusił ciało do ruchu, do komendy, do kontroli, by wyrównać lot, w końcu też docierając do celu.
Przez całą drogę milczał uparcie, chociaż czujne spojrzenie wciąż ślizgało się to po siedzącym obok gwardziście, to po przestrzeni, jaką pokonywali. Dopiero, gdy dotknęli ziemi, pochylił  się, nie wypuszczając z dłoni szorstkich wodzy. Nie był pewien co się zadziało, ale na kilka uderzeń serca, ciemność rozlała się wokół, niemal odbierając mu władzę nad ciałem. Świsnął oddechem z wysiłkiem - Trzeba ich zaprowadzić... - gdzie dokładnie? Nie był pewien co i ile zmieniło się w Oazie. Po raz pierwszy w pełni spojrzał na Fredericka - Dobrze... cię widzieć - odezwał się ciszej, bardziej pusto. Twarz, która nie była kolejną marą. Musiał się przyzwyczaić.
Podniósł się, w końcu zsuwając z siedziska - Nie wiem, czy na powozie nie ma nałożonych jakichś zaklęć. Trzeba będzie to sprawdzić. Jeśli nie - przyda się w Oazie. Jeśli tak, trzeba zniszczyć - tak, wlał wciąż skupić się na rzeczach, które należało zrobić, działać. I jeszcze zanim ruszył do centrum do jaskini przekształconej na szpital, podszedł do aetonanów, by z niejasna potrzebą, oprzeć głowę, o zroszoną potem szyję skrzydlatego konia. Krótka chwila, która pozwalała na moment odciągnąć uwagę od chaosu i dopiero wtedy, zostawiając stworzenia w rękach jednego z mieszkańców Oazy, skierował się w stronę bardzo konkretnego celu.
Wokół Ministra już zbierały się kolejne sylwetki, a Skamander nie miał zamiaru się przepychać, chociaż - jak widział, nie było takiej potrzeby. Rozpoznawał kolejne osoby, innych znaleźć i poznać nie umiał. Czuł się obco.
Wciąż miał na sobie cienkie, podarte więzienne szaty, wciąż był boso, wychodzono, z potarganymi włosami, z brudnymi i zaschniętymi śladami krwi, ale wyprostowany. Zupełnie jakby zapomniał o swoim żałosnym wyglądzie. Nie miało to znaczenia. Nawet wtedy, gdy wchodząc głębiej korytarzem jaskini, czuł narastający wciąż dyskomfort. Ściany, przypominały te w celu i miał wrażenie, że wystarczyło przetrzeć je dłonią, by zmyć iluzję, by okazało się, że wszystko to co się wydarzyło, było tylko kolejnym, śnionym szaleńczo snem. A jednak - wciąż był tutaj. Żył.
Nie stanął blisko Harolda, wpatrując się intensywnie w zbierające się sylwetki, ale nie odsunął się pod ścianę. Pozwolił, by dzieliły go od Ministra dwie sylwetki - Anthonego i Michaela. Rozumiał, skąd czujność. Skąd wątpliwości co do jego obecności. Sam je miał, a mimo to skinął głową w nieco chwiejnym, acz pewnym powitaniu. Na dźwięk samej sugestii, że mógłby zdradzić, robiło mu się niedobrze i coś nieprzyjemnie burzyło mu krew - Ode mnie nie wyciągnęli nic. - chociaż próbowali - Nie wiedzieli kim jestem, ale jakieś informacje posiadali, bo powiązali z Zakonem - odpowiedział chrapliwie, ale rzeczowo - Anthony ma rację, nie wiem, jak z nakładanymi klątwami. Zdam konieczną relację o wszystkim - czuł gorzką suchość na języku, wspominając gotowość do opowieści. Nie chciał pamiętać. Musiał jednak zdać raport. Wracał do służby. Na linię frontu. Jakkolwiek nieprzytomna chwilowo miała być.
I jeszcze jedno. Miał koszmarną chęć zapalić papierosa. Pytanie jednak uwięzło w gardle, milczał chwilę, ale spojrzenie przeniósł z Ministra i pozostawił utkwione w kuzynie. Z niemą i absurdalną prośbą. Palce wciąż trzymał zaciśnięte, oplatając niewidzialne wodze, które pomagały mu stać w pionie. I nie dać się porwać wyjącej w głowie ciemności.

Żywotność:
176/266 (-15 do kości) (60 - psychiczne, 30 - wychłodzenie; +wyleczone patronusem: 50 - ogólne osłabienie organizmu, 50 - tłuczone (siniaki na całym ciele))


Darkness brings evil things
the reckoning begins


Ostatnio zmieniony przez Samuel Skamander dnia 13.01.21 14:23, w całości zmieniany 1 raz
Samuel Skamander
Samuel Skamander
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I've come too far, to go back now
I'll never close my eyes
OPCM : 51 +3
UROKI : 29 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Czarodziej
szpital - Szpital polowy 9l89Y7Y
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1272-samuel-skamander https://www.morsmordre.net/t1372-filozof#10888 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f186-harley-street-5-3 https://www.morsmordre.net/t3509-skrytka-bankowa-nr-358#61242 https://www.morsmordre.net/t1597-samuel-skamander#280340
Re: Szpital polowy [odnośnik]13.01.21 1:31
Nie wierzył, że to był koniec. Ani kiedy podrywał miotłę do lotu, po raz pierwszy od dłuższego czasu oddychając swobodnie, powietrzem wolnym od unoszącego się w korytarzach Azkabanu odoru, mając wrażenie, jakby z jego klatki piersiowej zniknął olbrzym, który do tej pory na niej siedział; ani gdy wzbijał się wyżej, ponad budynki, Tower, zanurzał w spowijającej miasto mgle; ani w momencie, w którym wreszcie przekroczył jego granice, wraz z każdym przebytym metrem oddalając się od przeżytego koszmaru. Pozornie; jego umysł nie chciał się uspokoić, myśli pozostawały czujne; oglądał się za siebie raz po raz, jakby spodziewając się pościgu – dementorów, może strażników – a wszystko, co oglądał z perspektywy lotu na miotle, wydawało mu się nierzeczywiste, dziwne, odrealnione. Zasnuwające niebo chmury były zbyt jasne, ciągnące się pod nim pola zbyt jaskrawe; z jakiegoś powodu wydawało mu się, że powinny wyglądać inaczej – że je również powinny ogarnąć mroki podziemnego więzienia, że tam także musiały piętrzyć się ciała. Pespektywa, że wszędzie tutaj życie toczyło się normalnie, odcięte od rozgrywających się w Azkabanie wydarzeń, wydawała mu się abstrakcyjna, niemożliwa, prawie niewłaściwa; rozglądał się więc dookoła przyciskając do siebie chłodne ciało Pomony, jakby w każdej chwili spodziewał się dostrzec zagrożenie – ogień trawiący wioski, błyski zaklęć, huki eksplozji. Nic takiego się nie stało.
Nie wiedział, jak długo gubił się we mgle. Kiedy zamajaczyły pod nim drzewa Zakazanego Lasu, nie był w stanie przypomnieć sobie nawet minuty z odbytej podróży – ale jednocześnie odczuwał ją w zmarzniętych palcach, zdrętwiałych od długiego zaciskania ich na miotle. Napotkanie stróżującego przy portalu strażnika sprawiło, że znów wróciło do niego uporczywe wrażenie śnienia; tam, korytarzach Azkabanu, pozwolił sobie uwierzyć, że to wszystko było już stracone – i choć wiedział, że powinien czuć wyłącznie ulgę na widok nienaruszonych kamieni, był w stanie dopuścić do siebie jedynie niepokój. Sięgnął po różdżkę, żeby raz jeszcze wyczarować patronusa, a kiedy świetlisty bernardyn otworzył przed nim portal, przeleciał przez niego wstrzymując oddech – i znalazł się w domu.
Droga do szpitala polowego minęła mu jak we śnie; pamiętał, że na widok ludzi, żywych i oddychających, pozbawionych spojrzeń powleczonych szaleństwem lub desperacją, odczuł irracjonalne zdziwienie, ledwie rejestrując, co mówili do niego ci, którzy prowadzili go w przygotowane wcześniej miejsce – a później już lądował przed wejściem do położonej nad szmaragdowym stawem jaskini. Zsiadł z miotły ostrożnie, nogi – po długim locie – mając jak z waty; zdawały się jednak trzymać jego ciężar, wziął więc na ręce ciało Pomony, wciąż lekkie jak piórko, i wszedł do środka.
Panujące wewnątrz zamieszanie na moment wytrąciło go z równowagi, musiał przystanąć, żeby się rozejrzeć – dostrzegając rząd ustawionych z tyłu łóżek; to tam poszedł w pierwszej kolejności, by na jednym z nich, znajdującym się najdalej od wejścia, ułożyć ostrożnie Zakonniczkę. Starał się nie patrzeć na innych, bał się ich spojrzeń; odłożywszy ciało, sięgnął jeszcze po prześcieradło, żeby drżącymi niekontrolowanie dłońmi je zakryć – z szacunku, leżąc tam, pośród kręcących się dookoła mieszkańców Oazy i członków Zakonu Feniksa, wydawało mu się odsłonięte, niepotrzebnie wystawione na widok. Potem się wycofał; chciał przeszukać cały szpital, każdy jego kąt, sprawdzić, ilu z nich wróciło – wydawało mu się, że przerażająco niewielu, nigdzie nie widział Hannah, i na tę myśl wnętrzności skręcały mu się ze strachu – ale zmusił się, żeby tego nie robić. Miał jeszcze jedno zadanie do wykonania, i właściwie podejrzewał, że tylko ono trzymało go na nogach – że gdy nie pozostanie już nic, zwyczajnie się podda, opadnie na kolana; przygniatany przez zmęczenie, bez sił.
Odszukanie lorda Longbottoma nie zabrało mu dużo czasu – stał kilka metrów dalej, w towarzystwie Michaela, Anthony’ego i… – Sam? – wyrwało mu się, nie potrafił się powstrzymać. Zrobił kilka kroków, przyglądając się twarzy mężczyzny, który wyglądał na więźnia – bose stopy, charakterystyczna szata – przez sekundę pewien, że musiał się pomylić – ale nie, rozpoznawał jego twarz, choć parę miesięcy wcześniej przecież go pożegnał – odprawił minutą ciszy. – Sam – powtórzył, tym razem pewniej, dając mu chwilę, żeby go rozpoznał – a później wyciągnął ramiona, obejmując go w krótkim, przepełnionym ulgą uścisku. Nie wiedział, co mógłby powiedzieć, ale może słowa nie były potrzebne; klepnął go więc jeszcze jedynie w ramię, lekko, na wypadek, gdyby był ranny – a później zrobił krok do tyłu i kiwnął mu głową. Mieli sobie dużo do powiedzenia, ale to nie był na to czas; wiedział, że Samuel to zrozumie.
Odwrócił się na pięcie, dołączając do stojących wokół Harolda Longbottoma aurorów, wysłuchując ostatnich z wypowiedzianych przez nich słów; nie słyszał całej rozmowy, podejrzewał jednak, że zarówno Anthony, jak i Michael, musieli już zdać swoje raporty. – Sir – odezwał się, kiwając głową z szacunkiem; starał się mówić spokojnie, ale nie potrafił pozbyć się nerwowości i jakiejś niecierpliwości z gestów i spojrzenia; choć wiedział, że musiał przekazać zdobytą w Azkabanie wiadomość, to teraz odczuwał jakiś niewyjaśniony opór przed wypowiedzeniem jej na głos; jakby miał nadzieję, że jeśli tego nie zrobi, to przepowiednia się nie ziści – Rycerze nie nadejdą – i ci wszyscy ludzie, którzy go otaczali, nie znajdą się w niebezpieczeństwie. – To zabrzmi n-n-niedorzecznie – zapowiedział, nagle z jakiegoś powodu tracąc resztki pewności siebie; może dlatego, że przemawiał do Ministra Magii we własnej osobie – a może dlatego, że choć gdzieś pomiędzy jednym korytarzem a drugim nabrał niezbitej pewności, że się nie pomylił, interpretując słowa staruszki, to bał się, że inni wcale nie potraktują ich poważnie. – Ale kiedy się r-r-rozdzieliliśmy – kiedy ja, Cedric i Lydia poszliśmy szukać P-p-pomony – w jednej z cel sp-p-potkałem staruszkę. Jestem pewien, że nigdy wcześniej n-n-nie widziałem jej na oczy, jednak zwróciła się do mnie po imieniu. P-p-powiedziała, że mój patronus ją odwiedził, że go widziała. Wyglądała jak… W-w-właściwie nie wiem, miała wyłupione oczy, jedno z n-n-nich wydawało się przyrośnięte do jej dłoni. Powiedziała, że muszę się sp-p-pieszyć – że jestem posłańcem, że muszę zanieść wiadomość. Że ci, których pragnę ur-r-ratować, wkrótce umrą – zaczął, powtarzając słowa przepowiedni takimi, jak je zapamiętał; ściszając głos, upewniając się, że docierał jedynie do samego Harolda Longbottoma oraz najbliżej stojących Zakonników – nie chciał wywołać paniki, zabić w pozostałych nadziei. – Że sp-p-płoną w szatańskiej pożodze, że nabiją ich na pale. Że nadchodzi ciemność, której nic nie rozgoni. Mówiła o pomniku p-p-pamięci – tak sądzę, że zostanie obrócony w pył. Że duch lasu nie zap-p-pomni zbrodni, a obrońcy powrócą do d-d-domu; że rozlanej krwi ziemia nie wchłonie przez lata. – Słowa zaczynały mu się mieszać, ale był pewien, że powtórzył te najważniejsze. – Mówiła też o dzieciach… Że w Azk-k-kabanie są jego dzieci… Nie wiem, kim jest on, choć wydawało mi się, że chodziło o p-p-pana, sir. Powtarzała też ciągle słowa, których nie zr-r-rozumiałem, w obcym języku. – Zmarszczył brwi, starając sobie przypomnieć. – Fortuna… Fortes… Adiuvat? A m-m-może na odwrót. – Przełknął ślinę; nie był pewien. – P-p-przepraszam, sir. W każdym razie – wydaje mi się – że za d-d-dużo wiedziała, żeby to był przypadek.  – Nie wiedział, jak miał go przekonać; podniósł na niego spojrzenie, starając się wyczytać z jego twarzy, czy mu wierzył – czy uznawał, że w trakcie misji postradał zmysły. Słowa nigdy nie były jego sojusznikami, gubił się pośród nich; nawet wtedy, gdy mogło to mieć największe znaczenie. – Znalazłem też dziewczynkę, przyleciała z Michaelem. Jej matki nie zd-d-dołałem ocalić – weszła do celi i aktywowała jakąś pułapkę, przebiły ją lodowe sople – przyznał, czując palący wstyd; nie miał jednak zamiaru zatajać niczego. – Nie zdążyliśmy też uratować P-p-pomony Vane. Nie wiedzieliśmy, że tam b-b-była – zaprowadził nas do niej jej krzyk, ale przybyliśmy za p-p-późno. Cedric powiedział mi, że zginęła – wróciłem po jej ciało, p-p-przywiozłem je do Oazy. Chciałem… Zwrócić je rodzinie – dodał, opuszczając spojrzenie. Miał wrażenie, że powinien powiedzieć coś jeszcze, w głowie miał jednak pustkę. – Co mamy robić, sir? – zapytał, choć nie wiedział, co spodziewał się otrzymać w odpowiedzi; nadzieję, być może. – Ewakuować wszystkich? Walczyć? Zamknąć p-p-portal? – Czy w ogóle mogli go zamknąć? Czy mogli to zrobić, kiedy… – Czy wszyscy już wrócili? – zapytał, wracając do kwestii, która nadal uciskała go gdzieś za mostkiem; strach, na chwilę stłumiony, na powrót wdarł się pod jego skórę. – Cedric, Lydia? Hannah? – wymieniał imiona, cofając się o krok i rozglądając; nigdzie ich nie widział.

| 194/240
-36 (psychiczne)
-10 (stłuczone kolano)
+ mam włosy na ciele z kaszmiru i wyglądam jak owca albo koza




I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Szpital polowy [odnośnik]13.01.21 3:14
Uzdrowiciele powoli zbierali się w szpitalu. Gwen stała z boku, obserwując i nie potrafiąc ustać z nerwów w miejscu. Co rusz kiwała się na palcach. Zmieniała pozycje. Przeczesywała włosy. Nie umiała ustać i zachowywać się… normalnie. Pilnowała oddechu, ale to nic nie dawało. Serce zdawało się walić w jej piersi coraz to mocniej do tego stopnia, że sama zaczęła rozważać wypicie jakiegoś eliksiru. Nie miała jednak przy sobie niczego, co mogłoby jej pomóc, a nie chciała prosić innych o pomoc.
Kiwała głową do wszystkich wchodzących, jednak gdy podeszła do niej Roselyn dziewczyna akurat była myślami gdzieś daleko. Prawdopodobnie w centrum Londynu, w tej wierzy, w której kiedyś się zgubiła i spotkała Cedrica. Pomyśleć, że teraz w poprzednim biurze aurorów byli katowani ludzie. To było przerażające. I musiało się skończyć. Tylko jak zatrzymać tak potężną falę nienawiści?
Eee…. właściwie… Roselyn, wybacz… nie mam już do niczego głowy – powiedziała, na chwilę dotykając dłonią skroni i przymykając oczy, aby pomóc sobie w zebraniu myśli: – Właściwie chyba znieśliśmy wszystko, co było do zniesienia…  Chociaż właściwie – przeniosła wzrok na wszystkich uzdrowicieli – sprawdźcie, czy macie najważniejsze eliksiry pod ręką i czy czegoś wam nie brakuje. Ufam Lizzie, ale każdy ma inne przyzwyczajenia – wyjaśniła, sama nie do końca mając siły, by cokolwiek zrobić: – I zorientujcie się w rozkładzie, Steffen trochę tu pozmieniał, a potem nie będzie czasu…
Raczej. Albo może będzie go aż za dużo? Jeśli byli ranni, ale żywi, będą mieli dużo pracy, ale poradzą sobie. Uzdrowiciele się nimi zajmą, a panna Grey będzie gotowa pomagać na ile tylko może. Jeśli okaże się, że absolutnie nikomu nic nie jest to będzie oznaczać, że jakimś cudem fortuna im sprzyjała i mogli tylko dziękować niebiosom za cud. Jeśli zaś nie wróci nikt… To też będzie oznaczało brak pracy w szpitalu, prawda? Zadrżała. Nie, nie mogła o tym myśleć. Absolutnie nie mogła, bo to się po prostu źle skończy.
Na Merlina, gdzie oni byli?!
Gdy do szpitala wszedł minister, Gwen skinęła w jego stronę głową, ale nie odważyła się podejść w jego stronę. Czuła w stosunku do tego opanowanego czarodzieja coraz większy podziw, ale był od niej dużo starszy i bardziej doświadczony, a ona była tylko pobocznym członkiem Zakonu, który, tak czy siak, niewiele znaczył. Poza tym głupio byłoby jej trochę rozmawiać z krewnym Artura po tym, jak go ostatnio spotkała. I po tym, jak byli razem z aurorem w Londynie. Ciekawe, czy jasnowłosy przekazał swojemu wujowi o tym, co działo się w mieście? Być może, ale lord Longbottom był przecież bardzo zapracowanym człowiekiem.
I wtedy zaczęli wchodzić, a pannę Grey kompletnie zmroziło, przynajmniej początkowo. Michael wszedł pierwszy, trzymając dziecko, cały pokryty dziwnym futrem, podobnie jak inni, którzy wyruszyli razem z nim. Trzymał się na nogach. Żył i oddychał, a dziewczyna poczuła jak kamień spada jej z serca. Jak na starszego aurora przystało, od razu ruszył, aby zdać raport. Słuchała go uważnie, łaknąc po równi brzmienia jego głosu, jak i każdego jego słowa. Justine żyła, na Boga! A więc jakimś cudem się udało. Stała z boku dalej, nie śmiąc się wciskać, gdy pan Skamander zaczął dodawać do historii Tonksa. Potem jej uwagę zwrócił nieznajomy. Odziany w łachmany i w wyraźnie złym stanie (na Merlina, on się zaraz przeziębi), stał jednak dumnie i przemawiał do pana ministra tak, jakby dobrze go znał. Więc pewnie znał. Czemu nikt jej nie powiedział, że w Azkabanie tkwił ktoś jeszcze?! Dopiero jego słowa nieco rozjaśniły jej sytuację.
Z rosnącą grozą wysłuchała też historii Billy’ego i informacji, które przekazywał. Czy to oznaczało, że Oaza faktycznie nie była bezpieczna? Na Merlina, ale chyba nie że teraz, zaraz ich zaatakują?! Och, głupia Justine, czemu ona musiała to zrobić!
Nie było jeszcze wszystkich. Billy martwił się o nieobecnych, ale przecież Michael dopiero co powiedział, że przetrwali, a nie mając już siły na dalsze zmartwienia po prostu przyjęła słowa nieomylnego Tonksa za pewnik. I wtedy właśnie, najzwyczajniej w świecie, nie wytrzymała. Nie umiała już dłużej stać pod ścianą i tego wszystkiego po prostu słuchać.
Ruszyła w stronę tych, którzy wrócili. Przestała (aż tak) przejmować się bliskością Harolda.
Wróciliście – wydukała z siebie tylko pełne ulgi słowo, bo na nic lepszego w tym momencie nie było jej stać. Nogi w pierwszej kolejności rzecz jasna zaprowadziły ją do Michaela, za którym w ciągu tych kilku strasznych godzin tęskniła najbardziej. Objęła go krótko na powitanie, próbując zlustrować go wzrokiem i kompletnie ignorując to, że być może chciał przekazać Longbottomowi coś więcej. Poczuła, jak porastające go futro trochę ją łaskocze, ale to nie miało znaczenia.
Na tym jednak nie poprzestała, bo przecież tuż obok stał cały i zdrowy Billy, więc gdy tylko odsunęła się od Tonka natychmiast ruszyła, aby krótko uściskać kolejnego Zakonnika. Potem był pan Skamander. Ten wzbudzał w niej dystans, ale co z tego! I pewnie ogólnie nie będzie zadowolony… i pewnie się odsunie, ale NIE UMARŁ. Na Boga, to było przecież największe szczęście, o jakie mogła tego dnia prosić. No i na koniec był ten.,.. człowiek, którego nie znała. Tylko przed nim się zawahała, kompletnie nie wiedząc, jak zareaguje, a potem powiedziała nieco mocniejszym głosem niż przed chwilą:
Dobrze, że jesteś. – I po prostu też krótko go przytuliła, bo po prostu… tak trzeba było. W tej sytuacji nie było lepszego wyjścia. Ot co!
Powstrzymując cisnące się do oczu łzy, odsunęła się od nich tak, aby objąć wszystkich wzrokiem. Przygryzła nerwowo wargi. Nie chciała się rządzić, ale… Zerknęła niepewnie na Longbottoma i otwarła ponownie usta:
W jakim stanie jest Justine? I Lydia… Panie Archibaldzie, Rose, przygotujcie się na ich powrót, szybko. Powiedzieliście panu Longbottomowi wystarczająco, na Merlina, słaniacie się z nóg. Bello? Podejdź tutaj. Mówcie, co wam dolega, jak się czujecie? Czego potrzebujecie? Mam kilka eliksirów. – Wyciągnęła fiolki z kieszeni, gotowa wręczyć je temu, kto akurat je potrzebował. – Pan niech najlepiej siada – odezwała się do Samuela. – Koce… tu są… O, na pewno będzie pan przeziębiony.
To zarządzanie po całym dniu weszło jej chyba w krew i o dziwo, czuła się w tej roli… całkiem dobrze. Serce wciąż waliło jej jak młotem i wiedziała, że mówi nieco za szybko i chyba trochę nieskładnie, ale miała wrażenie, że zaczął jej się udzielać wpływ Kerstin. To zwykle panna Tonks była tą bardziej opanowaną.


But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
Gwendolyn Grey
Gwendolyn Grey
Zawód : malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
I cry a lot, but I am so productive; it's an art.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
They are the hunters, we are the foxes
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5715-gwendolyn-grey-budowa https://www.morsmordre.net/t5762-varda https://www.morsmordre.net/t12139-gwendolyn-grey#373392 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t5764-skrytka-bankowa-nr-1412#135988 https://www.morsmordre.net/t5763-g-grey#374042
Re: Szpital polowy [odnośnik]13.01.21 12:32
Ciszę, która ją otuliła przerwał świst wiatru, kiedy wznosiła się do góry, wzmocniona przez świetlistego lisa, który przeszył jej pierś. Znała to uczucie. Alexander już pomógł jej kiedyś w ten sposób, choć była nieprzytomna i nie mogła tego pamiętać. Przyjemna, pozytywna energia rozpaliła ją od środka, rozgrzała ją, wzmocniła, dodała nadziei i wiary w to, że dadzą jeszcze radę. Czy pozostali żyli — nie wiedziała. Nie przestała się jednak bać. O tych, którzy lecieli razem z nią, o tych, którzy być może opuszczali właśnie mury Azkabanu. Znikając w gęstej mgle, trzymając się kurczowo trzonka miotły, nie czując już bólu w poparzonej wcześniej dłoni, ani ciągnięcia i przeszywającego kłucia przy obojczyku pomyślała o Benie. O starszym bracie, który tak jak ona teraz podrywał ją do góry na miotle, gdy była jeszcze dzieckiem, po raz pierwszy zaszczepiając w niej prawdziwą i bezwzględną miłość do latania; miłość, która towarzyszyła jej całe życie, odbijała się w ludziach, którzy ją otaczali, w niej samej. Skoncentrowana na tym, by dotrzeć do Oazy wraz z Lucindą za sobą, wzniosła się jeszcze wyżej, powoli próbując rozeznać w otoczeniu, w którym — co nie było trudne przy takiej pogodzie, na moment się zgubiła. Dopiero gdy mgła się przerzedziła, zeszła niżej, odnalazła wskazówkę i ruszyła w stronę Szkocji, uzmysłowiwszy sobie, że straciła z oczu pozostałych.
Przez portal przeleciały we dwie, dzięki mocy i magii patronusa, który przybrał postać świetlistego jelenia. Jego ciepło i blask pomógł im przejść przez przejście, a potem odetchnąć z ulgą, po raz pierwszy, prawdziwą ulgą, że są już w domu. W oddali zamajaczył zarys więziennego wozu i skrzydlatych koni — a więc dolecieli, cali i zdrowi. Była wciąż zbyt spięta, zdenerwowana i rozgorączkowana wydarzeniami, by pozwolić na to, by łzy, które zatańczyły jej w kącikach oczu spłynęły po policzkach. Nie zwróciła na nie nawet uwagi, przystając stopami na ziemi. Na pięknej, cudownej ziemi Oazy Harolda.
— Wszystko w porządku? Doleciałyśmy — zwróciła się do Lucy, odwracając za siebie, by na nią spojrzeć. Nie wiedziała dlaczego, może w przypływie nagłych emocji, objęła ją mocno, zakleszczając ramiona na jej szyi. Wszystko już było w porządku; wszystko miało być już w porządku. Kiedy się odsunęła, jakby nagle uzmysłowiła sobie, że cała jest brudna, a ona mogła być ranna, przyjrzała jej się dokładnie, szukając czegoś niepokojącego. — Chodź — pociągnęła ją za rękę, w dłoni ściskając miotłę tak mocno, że zbielały jej palce.
Drzwi powozu wciąż były zamknięte, podeszła do nich, puszczając dłoń Lucindy i otwarła je, spoglądając na więźniów znajdujących się w środku.
— Dotarliśmy na miejsce. Nic wam tu nie grozi, będziecie bezpieczni. Otrzymacie odpowiednią pomoc. Nowe życie.— Tak naprawdę nie miała pojęcia kim byli więźniowie siedzący w środku. Czy zawinili, czy zostali słusznie osadzeni, czy może stali się wrogami politycznymi i to była ich jedyna przewina. Otwarła szerzej drzwi, zachęcająco wyciągając rękę, by wyszli i zobaczyli gdzie się znajdują. — Nasi przyjaciele was opatrzą, zadbają o was — obiecała solennie, przyglądając się ich twarzom, pragnąc tez, by ruszyli zaraz z nią do szpitala, który miał zostać zorganizowany, w którym już — miała nadzieję — czekała na nich odpowiednia pomoc uzdrowicieli.
Poczekała chwilę, wierząc, że wszyscy wyjdą z powozu i ruszą za nią. A kiedy tak się stało, wszyscy ruszyli w stronę jednej z jaskiń. Już w progu ich dostrzegła. Serce zabiło jej szybciej, dostrzegłszy znajome twarze, choć nie wszystkie. Wielu wciąż brakowało. Przyspieszyła kroku, puszczając gdzieś po drodze własną miotłę na ziemię. Nie była już osłabiona, patronus Fredericka uzdrowił ją i dodał jej sił, ubranie jednak pozostało zniszczone, postrzępione, całe we krwi, którą straciła podczas tej wyprawy. Umazana była nią po całej twarzy, miała ją we włosach, na dłoniach, piersi, najwięcej na rozdartej koszuli blisko szyi. I choć ubrudzona spódnica plątała jej się między nogami, nie zatrzymała się, docierając od razu do grupki osób.
Billy — wyrzuciła z siebie wraz z powietrzem, niemalże rzucając mu się na szyję, obejmując go ciasno i mocno ramionami, bo żył. Bo naprawdę żył. Trwało to jednak bardzo krótko, bo dopiero kiedy to zrobiła dostrzegła przysłonięta wcześniej innymi osobami postać pana Longbottoma. Za nim, Michaela i tą rudowłosą dziewczynę, Gwen. Zwolniła uścisk, zsuwając ręce z przyjaciela, by spojrzeć na nich wszystkich. Tonks wyglądał słabo, blado. — Mike — szepnęła niepewnie. Znała go na tyle, by z łatwością dostrzec, że słaniał się na nogach, był bardzo osłabiony, nawet jeśli nie było po nim widać żadnych innych, wyraźnych ran. Nie umknęło jednak jej uwadze rozszarpane ubranie po jego bokach. Spojrzała znów na Billego, szukając w jego twarzy tych wszystkich przeżyć, które miał za sobą. Chciała spytać, gdzie są pozostali, gdzie Lily, Just, Cedric, Alex, Vincent, ale wtedy spojrzała na Harolda, czując, że powinna przełknąć tą gulę i cokolwiek powiedzieć wreszcie. Nie słyszała, co już zostało powiedziane, ale tylko ona i Lucy mogły zacząć ich historię od początku.— Lordzie Longbottom. Straciliśmy pana Rinehearta — wydukała, zaczynając jednak od środka. To jednak wydało jej się najistotniejsze. — Nie wiemy gdzie się podział. — Spojrzała na Samuela, licząc, że powie co widział, a jeśli już powiedział to przynajmniej skinie głową. — Rozdzieliliśmy się, w trójkę poszliśmy do Białej Wieży — spojrzała na Lucindę.— Na dziedzińcu... Ustawiono pale, a na nich...— głos jej się załamał, puściła na moment wzrok. — Na nich nabito ludzkie głowy. Więźniów, albo wrogów. Widziałam... Widziałam tam... Bertiego.— Podniosła wzrok na lorda Longbottoma. Była pewna, że to był on.— Nabitą jak inne głowę Bertiego Botta. Do nich przywiązali transmutowanych w kruki więźniów. W Białej Wieży spotkaliśmy strażników i uwolnionego Samuela. I znów się podzieliliśmy, oni wrócił na górę, a my zostałyśmy na pierwszym piętrze, by uwolnić więźniów. Udało nam się otworzyć kilka cel, ale rozbili okno, zaatakowali nas eliksirem Garota, a później weszli do środka. Jeden z nich...— ten, który ją rozpoznał; pewnie nie przeżył. Odruchowo spojrzała na swoje ramię, jakby spodziewała się ujrzeć tam jego dłoń. Zadrżała, poczuła znów napływ mdłości. — Mówił, że schwytali pozostałych — spojrzała na Anthony'ego, nie czując do niego takiej niechęci jak wcześniej. Właściwie cieszyła się i była wdzięczna losowi, że przeżył. — A później już nigdzie nie było pana Rinehearta. Próbowaliśmy się skontaktować przez lusterko z drugą grupą — spojrzała znów na Billego. Chciała by wiedział, że nie zostawili ich z tym samych, że próbowali, naprawdę o nich myśleli. Spojrzała też na Michaela — starali się przecież, żeby zapewnić im bezpieczną drogę, pomóc im jak się dało. — Nie działało, nie mogliśmy nic zrobić. Nikt nie odpowiadał. Myśleliśmy, że... stało się coś złego. Znaleźliśmy architekta. Pan Rowston jest tu z nami, ale chyba nie czuje się za dobrze. — Zerknęła przez ramię na chwilę. —  Musieliśmy uciekać z Tower, mieli olbrzyma. Strażnicy byli wszędzie. Potem pojawili się dementorzy i... — I chyba więcej nie pamiętała, nie widziała już przed oczami nic więcej. Poczuła znów to samo zniechęcenie, apatię, zgodę na los gorszy od śmierci, bierność. Dreszcz przemknął jej po plecach.— Udało nam się ocalić parę osób — cofnęła się, opierając o ramię przyjaciela, by zwrócić uwagę wszystkich na więźniów. — Są słabi i potrzebują uzdrowicieli. W wozie jest jeszcze nieprzytomna dziewczyna — I miała wrażenie, że Samuel ją znał, więc zerknęła jeszcze na niego, a potem znów na Michaela, wierząc, że mógłby jej udzielić odpowiedzi. Nie wytrzymała z tym pytaniem na później, musiała wiedzieć. — Gdzie Just? Lily?— Głos jej zadrżał, wstrzymała na moment powietrze.


Żywotność
222/222 (wyleczone patronusem: 40 - cięte (głębokie rozcięcie na czole, płytsze na policzkach, żuchwie, przedramieniu i dłoni; głęboka rana szyi, tuż nad obojczykiem; krwotok), 40 - utrata krwi, 10 - poparzenie lewej dłoni; 40 - podduszenie)


Here stands a man

With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Hannah Moore
Hannah Moore
Zawód : Wiązacz mioteł
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna


take me back to the night we met


OPCM : 25 +8
UROKI : 15
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
szpital - Szpital polowy 0a431e1c236e666d7f7630227cddec45ce81c082
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5207-hannah-wright https://www.morsmordre.net/t5219-poczta-hani https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t6218-skrytka-bankowa-nr-1286 https://www.morsmordre.net/t6213-h-wright
Re: Szpital polowy [odnośnik]13.01.21 13:28
Niemal do samego końca znosili rzeczy do miejsca, które przeobrażało się w coś, co coraz bardziej przypominało lazaret; tam, gdzie brakowało środków, Zakonnicy korzystali z pomysłowości, a gdy brakło i tej, z improwizacji, bywającej matką najlepszych rozwiązań. A przynajmniej całkiem skutecznych. Bądź po prostu tymczasowych. Kiedy wraz z Kerstin uporali się z powierzonym im zadaniem, nie zostało wiele czasu do chwili, w której przed wejściem do szpitala polowego zamajaczyła sylwetka ministra; widok uzdrowicieli krzątających się w febrycznym rytmie po ciasnym wnętrzu odwiódł Keatona od tego, by dołączył do zgromadzonych. Jednak nie tylko w środku powietrze gęste było od niepokoju, wciąż nie mieli żadnych wieści o tych, których posłano na misję zakrawającą o nazwanie jej szaleńczą.
Po chwili w oddali zamajaczyła kolejna sylwetka, która zwróciła powszechną uwagę; Tonks niósł w ramionach czyjeś ciało, wracając sam. Sam jeden. Oczy Burroughsa były jednymi z wielu, które towarzyszyły temu chmurnemu przemarszowi; nie rozpoznał twarzy nieprzytomnej, prześlizgnął się po niej spojrzeniem, które osiadło nieco wyżej, na śladach krwi naznaczających ubranie aurora.
Nie był w stanie dłużej powstrzymywać się przed wejściem do lazaretu. Tonks musiał wiedzieć, co z pozostałymi, co z Justine.
Wślizgnął się do szpitala polowego, zatrzymując się w miejscu, w którym nie wadził nikomu, kto ruszyłby na pomoc dziecku; darował sobie powitania, zebrani i tak słuchali tylko tego, co miał do przekazania Zakonnik. Zalała go fala ulgi, wszyscy wylecieli z Azkabanu, to przecież Tonks właśnie powiedział, lecz początkowa emocja uległa zmianie, gdy Michael dodał, że nie wie, co z drugą grupą, że coś tam wybuchło.
By zająć ręce czymkolwiek, co odciągnęłoby go od spalenia nerwowo szluga, zaczepił kciuki o szlufki spodni, dłonie zaciskając w pięści. Z początku nie skojarzył, kim była wspomniana Pomona, myślami pozostając wciąż przy tych, którzy próbowali przedostać się do Oazy, po chwili jednak dopasował to imię do łagodnej twarzy; zrywał ją z murów, zrywał plakaty, na których widnieli terroryści. Kolejna twarz, po której zostały już tylko wspomnienia i papierowe portrety.
Potem wszystko potoczyło się szybko; pierwsza wzmianka o tym, że Rycerze znają drogę do Oazy, że w ogóle o niej wiedzą. Pamiętał ludzi z Ministerstwa, przeczesujących Zakazany Las w poszukiwaniu czegoś, co miał tam ukryć Longbottom; centaura, który obronę swych ziem niemal przypłacił własnym życiem. Hux powtarzającą tę informację pod wpływem veritaserum; wspominającą o Longbottomie, którego Rycerze podejrzewają o ukrywanie się w Zakazanym Lesie - wczoraj myślał, że to stara informacja, dzisiaj miał się przekonać, że nie o samego Longbottoma chodzi, lecz o Oazę.
Skamander potwierdził te słowa; w Tower wydarto je siłą, z Tonks, powstał nawet zarys jakiegoś planu, jak się tu dostać? Do miejsca, które miało być bezpieczną przystanią, do której sztorm wojny nigdy nie dotrze. To wszystko wydawało się nierealne, jakby nie mogło być prawdą, jakby nie miało się nią stać, póki nie uwierzą wszyscy, że każde zabezpieczenie da się złamać, że nawet tutaj nie są odizolowani od wroga. Jeśli on sam czuł w sobie teraz te wszystkie emocje, to co z ludźmi z Oazy, których okrucieństwami naznaczono już w różnoraki sposób - co, gdy wieść o tym wszystkim dotrze i do nich? Schronienie miało stać się kolejnymi szańcami. Ta ziemia będzie kolejną, której przyjdzie im bronić. Zniszczenie magicznego mostu, który prowadził tu z Zakazanego Lasu, było może radykalnym posunięciem, ale czy nie właściwym? Czy taką decyzję można podjąć od razu? Zdając się wyłącznie na świstokliki? Wiele dałby, by znaleźć się teraz w głowie Longbottoma; by dowiedzieć się, co on sam teraz myśli.
Każdy z przybyłych niósł swoje blizny, swoje rany, niemą historię zdarzeń w Tower; kolejny nadszedł mężczyzna, którego Keat nie był w stanie rozpoznać, lecz wiszące na nim więzienne szaty przykuwały uwagę. Czy Zakon o nim wiedział? O tym, że znajdował się w Azkabanie? O Pomonie? Czy w trakcie ostatniego spotkania nie zastanawiano się, co właściwie się z nią działo? A może tylko mu się tak wydawało? O ilu Zakonnikach, których uwięziły mury czystokrwistego reżimu, jeszcze nie wiedzieli? Kto jeszcze tkwi za kratami, kto się za nimi znajdzie? Bose stopy dotykały jaskini, być może przywykły już do zimna, jeśli tylko chłód nosiły od dawna. W samym szpitalu od ścian biło magiczne ciepło, lecz za progiem próżno go szukać; przypomniał sobie o tym, że przed jaskinią, w jednym z worków, w których znosili koce i materiały, które Kerstin zagospodarowała jako szpitalne prześcieradła, zostały jeszcze dwa złożone koce, a także przygotowane czyste ubrania, w różnych rozmiarach, jednakowo szaro-bure, uniwersalne, a przede wszystkim wysłużone. Powinno się też tam znajdować kilka par podniszczonych butów.
Gdy do jaskini wszedł William, niosąc ciężar kolejnego życia, Burroughs instynktownie odwrócił wzrok od kobiecej twarzy w momencie, gdy pochylony nad nią mężczyzna osłaniał ją prześcieradłem; czuł się jak intruz, który nie powinien być w tym miejscu, który nie powinien doszukiwać się w ranach na ich ciele, w plamach krwi, odpowiedzi na pytania, które kłębiły się wciąż w jego głowie.
Nie słyszał tego, co powiedział Moore, jedynie strzępki wypowiadanych cicho słów; stał zbyt daleko, lecz z samego jego zachowania odczytać mógł wiele, jeszcze więcej wyobrażał sobie sam. Opuścił lazaret, żeby zrobić choć jedną przydatną rzecz. Pochylił się nad płóciennym workiem, zostawionym nieco na uboczu, w cieniu. Zanurzył nerwowe dłonie i sięgnął na sam spód, po buty, które rozmiarem mogłyby mniej więcej pasować na męską stopę. Wrócił z nimi do środka, w momencie, gdy Hannah roztrzęsionym głosem wspominała o głowach na palach. O Bertiem. I więźniach transmutowanych w krukach. O Rinehearcie, olbrzymie, dementorach. Jeśli skrzyżowały się ich spojrzenia, to posłał jej uśmiech, wątły, mający pokrzepiać, choć za bardzo przesiąknięty smutkiem, by spełniać ten zamiar. On sam miał w głowie tylko chaos, pojedyncze zasłyszane informacje tworzyły rozchwianą wieżę niedopowiedzeń i domysłów, a jej szkielet budował wyłącznie strach o Oazę. W widocznym miejscu przy ścianie położył buty, spojrzeniem pochwytując wzrok byłego więźnia, a potem ruszył do wozu, by przynieść do szpitala dziewczynę, o której wspomniała Hania. Jeśli wciąż się tam znajdowała, wrócił z nią do lazaretu i ułożył na jednym z wolnych materacy.

| zahaczyłem o jamę i mam przy sobie:
eliksir wiggenowy (1 porcja, stat. 30, moc +15);
maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat. 28);
maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat. 28, moc +10);
wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (1 porcja, stat. 30)



from underneath the rubble,
sing the rebel song
Keat Burroughs
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
I will survive, somehow I always do
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7770-keaton-burroughs https://www.morsmordre.net/t7784-sterta-nieprzeczytanych-listow#217101 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f128-oaza-chata-nr-69 https://www.morsmordre.net/t7785-skrytka-bankowa-nr-1866#217105 https://www.morsmordre.net/t7787-keaton-burroughs#217189
Re: Szpital polowy [odnośnik]13.01.21 14:15
Do szpitala z każdą chwilą docierali kolejni członkowie Zakonu Feniksa - ranni, wycieńczeni, zmęczeni wydarzeniami, w których dopiero co wzięli udział, kierowali się jednak od razu do Harolda Longbottoma, czekającego na ich raporty z przebiegu akcji ratunkowej. Wysłuchiwał ich z uwagą, póki co nikomu nie przerywając, a jedynie przesuwając spojrzenie pomiędzy kolejnymi mówiącymi: Michaelem, Anthonym, Samuelem, Williamem, Hannah; wszyscy śladem ministra przystanęli z boku, z dala od ogólnego rozgardiaszu, świadomi, że to, co mieli do przekazania, niekoniecznie było przeznaczone dla uszu wszystkich mieszkańców Oazy.
Pojawienie się Gwendolyn, która zdecydowała się dołączyć do zgromadzenia gdzieś pomiędzy wypowiedzią Williama a Hannah, żeby wszystkich uściskać, sprawiło, że na czole Harolda Longbottoma pojawiła się pionowa zmarszczka, jednak dopiero gdy spróbowała odciągnąć od niego jego ludzi, uniósł dłoń, chcąc powstrzymać wypływające z jej ust zdania. - Grey, to może zaczekać - powiedział stanowczo, zatrzymując wzrok na Gwendolyn. - Zdaje się, że więźniowie, których przywiozła grupa dywersyjna, potrzebują pomocy znacznie pilniej - dodał unosząc spojrzenie na grupę, która pojawiła się w szpitalu po Hannah. Nie wyglądało na to, by miał zamiar wdawać się w dyskusję, zamiast tego powrócił spojrzeniem do Wright, zachęcając ją gestem, żeby kontynuowała i do końca wysłuchując zdawanego przez nią raportu.

| To tylko post uzupełniający, czas na odpis nie zmienia się.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
szpital - Szpital polowy Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Szpital polowy [odnośnik]13.01.21 14:49
Spięła się jeszcze bardziej, gdy w końcu wierzchowiec zamachał skrzydłami, gwałtownie oderwał od ziemi i zaczął wzlatywać coraz wyżej i wyżej, ku stalowoszaremu niebu. Mimo przekazanych przez Skamandera wskazówek, nie mogła pozbyć się silnego wrażenia, że zaraz zsunie się z grzbietu zwierzęcia, spadając ku majaczącemu w dole dziedzińcowi – sama lub wraz z prowadzącym konia aurorem. Że aetonan ich zrzuci, a może raczej Tower nie pozwoli odejść, umknąć poza zasięg krwawych, odrażających łapsk nowego porządku. Wciąż słyszała krzyki strażników, błyskające we mgle wiązki zaklęć, podskórnie obawiając się pościgu. Czy wśród chmur mogli czaić się inni dementorzy? Kurczowo ściskała w dłoni różdżkę, choć palce miała już zgrabiałe od przenikliwego chłodu, niewidzącym wzrokiem rejestrując obecność kolejnych budynków przygnębiająco opustoszałej stolicy, a później łąk i lasów, nad którymi lecieli ku bezpiecznej Oazie. Miała w głowie mętlik; obrazy z więzienia mieszały się z wciąż aktualnymi obawami, co z Tonks, gdzie był teraz Rineheart. Nie wiedziała już, co jest prawdą, a co jedynie wytworem karmionej strachem wyobraźni. – Trudno rozluźnić się na zawołanie – zauważyła cierpko, a przy tym słabo, gdy skrytykował jej postawę, żałując, że nie może spiorunować go wzrokiem; eliksir przestał działać i choć adrenalina wciąż krążyła we krwi, to wyraźnie czuła pulsujące bólem żebra, urażaną każdym gwałtowniejszym ruchem rękę. Mimo to spróbowała zastosować się do jego prośby, rozluźnić mięśnie, plecy choćby odrobinę, szukając otuchy w przecierających szlak, podróżujących na miotle czarownicach i w dźwiękach podążającego ich śladem powozu.
Straciła rachubę czasu, nie była pewna, ile trwała droga powrotna, w końcu jednak obniżyli lot, kopyta aetonana spotkały się z podłożem, lecz prawdziwą ulgę odczuła dopiero wtedy, gdy zatrzymali się już przed jaskinią, a jej nogi spoczęły na trawie, zyskując stabilne oparcie. – Dziękuję – mruknęła cicho, nie precyzując, za co dokładnie, czy za pomoc ze zsiadaniem, czy za to, że dowiózł ją tu w jednym kawałku, nim Skamander ruszył dalej, w kierunku szpitala. Odsunęła się o kilka niepewnych kroków dalej, na bezpieczną odległość, nie ufając zostawionemu samemu sobie wierzchowcowi, i przymknęła powieki, nie bez trudu zmuszając ciało do powrotu do swej naturalnej formy. Nie musiała już ukrywać swej prawdziwej twarzy, nie tutaj. Potoczyła dookoła zmęczonym, zatroskanym wzrokiem, szukając nim sylwetek pozostałych powracających z Londynu czarodziejów. Gdzie były Hannah, Lucinda? Gdzie wylądował powóz? I co z tymi, którzy mieli wydrzeć Justine z serca Azkabanu…? Choć wiedziała, że potrzebuje opieki, drętwiejąca, bezwładnie zwisająca u boku ręka martwiła swym stanem, to nie skierowała się do środka, wpierw chcąc ustalić, co z pozostałymi, gdzie jest Frederick, czy druga grupa dotarła już do Oazy.
Po chwili mignął jej pasiasty strój jednego z więźniów, później zaś dostrzegła Williama – i on wyglądał na całego, przynajmniej na pierwszy rzut oka – niosącego kogoś w ramionach, jakąś drobną, kobietą sylwetkę, wytrwale podążającego ku jaskini. Serce zamarło w piersi, umysł zaczął podsuwać same najgorsze obrazy; myśl, że ktoś umrze, nie powinna zaskakiwać, wszak wyprawa, której się podjęli, była misją samobójczą. A mimo to wraz z widokiem nieruchomego ciała czarownicy, nie zdążyła przyjrzeć się jej twarzy, nadeszło poczucie odrealnienia, gardło ścisnął dławiący smutek – to musiał być sen, zły sen, koszmar, z którego obudzi się z krzykiem. I ona mogła dzisiaj umrzeć, gdyby zwały gruzów uniemożliwiły ucieczkę ze zniszczonej wybuchem części Tower, gdyby nie pojawili się uzbrojeni więźniowie, gdyby Fox nie przybył na czas, nie zabił tamtych dwóch strażników… Zwlekała chwilę, dwie, a kiedy nogi w końcu posłuchały, ruszyła w stronę, gdzie dojrzała w końcu powóz. Drzwi były już otwarte, uwolnieni zza więziennych krat czarodzieje powoli wylewali się na zewnątrz, zachęceni do tego przez Hannah; uśmiechnęła się blado, ledwie zauważalnie, gdy mijała znajome czarownice. Jak dobrze, że doleciały na miejsce, tak długa podróż na miotle nie mogła być ani łatwa, ani przyjemna. – Dasz radę iść? – zapytała z wyraźnie wyczuwalnym napięciem, niedbale ocierając twarz z krwi, pyłu, brudu, wciąż rozpamiętując niedawne wydarzenia, siłując się z wyrzutami sumienia, kiedy odnalazła już Fredericka. Pamiętała, że miał ranną nogę, nie wiedziała tylko, na ile to dotkliwy uraz, czy nie przesadza w swej chęci niesienia pomocy. Lecz nawet jeśli miał poradzić sobie sam, chciała to usłyszeć, a przy okazji spróbować podchwycić jego wzrok, zrozumieć – w chwili, gdy przebił tamtych lodowymi kolcami, do słodkich wspomnień beztroski dołączyły nowe, niejednoznaczne, dodające mu nowego, wzbudzającego niepokój, wymiaru. Nie zawahał się, kiedy celował w nich różdżką – ilu czarodziejów miał już na sumieniu…? Mimo to musiała upewnić się, że to prawda, że żyje, że wszystko będzie dobrze. – Powinniśmy zgłosić się do szpitala – dodała głośniej, by usłyszał ją nie tylko auror, ale i pozostali, zziębnięci i wynędzniali po przetrzymywaniu w Tower uciekinierzy, jeśli jeszcze nie ruszyli w tamtą stronę.
Dopiero wtedy skierowała się do jaskini, bojąc się tego, co w niej zastanie.

| 116/210 (-20 do kości) (44 - psychiczne; 20 - rana tłuczona głowy; 20 - wybicie lewego barku ze stawu; 10 - rany tłuczone żeber)


my body is a cage
Maeve Clearwater
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t6468-maeve-clearwater https://www.morsmordre.net/t6481-artemizja#165435 https://www.morsmordre.net/t12366-maeve-clearwater#380086 https://www.morsmordre.net/f434-szkocja-easter-balmoral-gajowka https://www.morsmordre.net/t6969-skrytka-bankowa-nr-1629#183139 https://www.morsmordre.net/t6512-maeve-clearwater

Strona 1 z 6 1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

Szpital polowy
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach