Wydarzenia


Ekipa forum
Szpital polowy
AutorWiadomość
Szpital polowy [odnośnik]05.01.21 0:05
First topic message reminder :

Szpital polowy

Pomimo że jak w każdym szpitalu, tak i tutaj półki uginają się od leków, a łóżka od chorych, to trudno nazwać to miejsce zwyczajnym. Stworzony w jednej z magicznie zabezpieczonych, lśniących od środka jaskiń, początkowo miał pełnić jedynie rolę polowego szpitala, ale ostatecznie: został na stałe. Wewnątrz można znaleźć prowizoryczne pomieszczenia, które wydzielają pacjentów od siebie dzięki drewnianym, cienkim ścianom. Znajduje się tu zaledwie kilka porządnych łóżek: królują materace i rozłożone na ziemi koce, choć Zakon Feniksa robi wszystko, aby jak najprędzej wypełnić to miejsce odpowiednim sprzętem. Uzdrowiciele i pomocnicy mają dla siebie niewielki kąt na samym tyle jaskini, jednak i tam zwykle leżą ranni, ponieważ w Oazie nigdy nie brakuje uchodźców. Zawsze jest tu gwarno, choć nie zawsze – radośnie. Niestety, uzdrowiciele w takim miejscu muszą się liczyć ze wzmożoną śmiertelnością pacjentów, nie raz i nie dwa spowodowaną brakiem odpowiednich leków czy wystarczającej ilości personelu.
Wejście do szpitala zostało magicznie zmniejszone i zakryte prowizorycznymi drzwiami. Jaskinia jest ogrzewana, głównie dzięki magicznemu ciepłu promieniującemu z tworzących ją skał. Ścieżka prowadząca do groty została zaś wyłożona drobnymi kamykami przyniesionymi z plaży i w miarę dobrze ubita.
W szpitalu może pomagać każdy mieszkaniec Oazy czy członek Zakonu, bo rąk do pracy zawsze tu brakuje. Podanie komuś eliksiru albo miski zupy dla niektórych pacjentów może wiązać się z być albo nie być.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
szpital - Szpital polowy - Page 3 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Szpital polowy [odnośnik]14.01.21 19:14
Dzięki ogromnemu doświadczeniu pana Archibalda oraz Roselyn, poradzili sobie z zamieszeniem naprawdę szybko. Poza swoim szybkim organizacyjnym ogłoszeniem, od razu weszła w tłum ludzi, by jak najszybciej zająć się najbardziej rannymi osobami. Już wybrała nawet nieprzytomną dziewczynę, którą Keat położył na materacu. Już gdy ją niósł wydawała się Lizzie zdecydowanie zbyt nieprzytomna. Była blada... Na wszelki wypadek Lizzie sprawdziła jeszcze puls kobiety, układając palce tuż przy brodzie, na szyi. Właściwie nawet nie musiała. Rudowłosa już w dotyku była zimna.
Pojawił się znajomy ciężar na żołądku. Zbladła nieco, choć zachowywała w miarę kamienną twarz. To nie był pierwszy raz, gdy miała do czynienia z osobą, której nie udało się doczekać pomocy, jednak za każdym razem uczucie było tak samo powalające... Drętwienie rąk, nagłe szybkie bicie serca, żal w nim skryty. Podejrzewała, że nawet gdyby bardzo się teraz postarała, nic nie mogliby zrobić. Ona nie żyła już, gdy zabierano ją z Tower of London. - Keat... - Zaczęła, choć nie była pewna czy przyjaciel nie oddalił się gdzieś dalej. Odwróciła się, by na pewno sprawdzić, że nadal jest gdzieś niedaleko, ale gdy tylko napotkała jego spojrzenie, od razu odwróciła wzrok z zawstydzeniem. Pewnie on teraz oburzy się jej postawą. Oburzy się nią... - Zabierz ją stąd, proszę... Ona nie żyje. Miejsce na materacu przyda się komuś innemu... Jeśli możesz to... Zabierz ją tam, gdzie będzie można zabrać ją szybko pod Pomnik Pamięci. Tam będzie jej dobrze. - Nie chciała od razu gonić go w tamtą stronę w obawie, że takich osób będzie więcej, choć na razie wydawało się, że na razie wszyscy byli we w miarę stabilnym stanie.
Ta chwila, kiedy zaczepił ją Cedric, trochę wyrwała ją z letargu. Poczuła łzy napływające do łez, bo przez chwilę naprawdę myślała, że spotkało ich tam coś tak strasznego, że i on może nie wrócić. Jej uścisk był krótki, choć bardzo mocny (jak na nią), wymięła koszulę na jego plecach w pięściach, przylegając do ciała brata całą sobą, jakby jego ramiona miały wycisnąć z niej wszelkie troski. - Tak się cieszę, że już jesteś... - Wzięła głęboki wdech, gdy ukrywając twarz trzepotała rzęsami powstrzymując łzy. - Tata byłby z Ciebie dumny. - Nie powiedziała tego głośno. Nie sądziła, że ktokolwiek poza nimi mógłby ich usłyszeć, choć pewnie uszami brata zabrzmiała nieco bardziej w tej chwili jak ich mama...
Longbottom wydał swoje rozkazy, które nieco zmieniły działania całego szpitala. Nie tylko ci najbardziej potrzebujący potrzebowali teraz pomocy, ale również ci, którzy byli potrzebni, by chronić Oazę przed niebezpieczeństwem. Swoje stanowisko zajęła właściwie tylko poprzez kiwnięcie głową do pana Archibalda, którego dostrzegła obok rannych. Skierowała się w stronę ludzi otaczających pana Harolda, tylko słabym spojrzeniem wybierając tę osobę, która wyglądała na bardzo pokrzywdzoną. Odezwała się do wysokiego blondyna. Kojarzyła go z widzenia, gdy przynosiła bratu lunch do pracy, samej idąc na drugą zmianę. Wiedziała właściwie tylko kim był i jak się nazywał. Wprawdzie nie krwawił, nie słaniał się, nie wyglądał jakby był bardzo ranny, ale wprawne oko uzdrowicielki szybko dostrzegło, że jego cierpienie nie będzie dostrzegalne tak od razu. On cierpiał wewnątrz. - Przepraszam, może pan pozwolić? - spytała grzecznie Tonksa, pozwalając sobie za lekkie przyciągnięcie go za ramię, by usiadł na jednej ze skrzynek, w której niedawno były koce. Sama zaś oparła dłonie na kolanach i przyjrzała mu się dokładnie, ciemnymi oczami wypatrując wszystkich szczegółów. Nadal błyszczały one od powstrzymywanych łez. Bardzo chciałaby pójść do Cedrica i to jego wspomóc, ale uzdrowiciele, jeśli tylko było to możliwe, nie powinni zajmować się swoimi bliskimi. Ocena sytuacji jest wtedy zupełnie inna. - Jest pan blady i spięty. - Ułożyła dłoń na jego czole, jednak nie wyczuła gorączki. Z resztą wielu z nich miało podobne objawy. Drżący, niespokojny głos, bladość... Musieli widzieć naprawdę straszne rzeczy. - Jestem Liz. Postaram się panu pomóc, jeśli tylko mi pan pozwoli. - Jej uśmiech, którym go obdarowała, był nieco smutny, jednak Dearborn jak żadna inna osoba na świecie potrafiła uśmiechać się szeroko i ciepło. Tak ciepło, że nawet jej smutny uśmiech, wydawał się teraz przepełniony nadzieją.

| uciekam na chwilę do szafeczki i wrócę jak uzdrowię


If I could write you a song to make you fall in love
I would already have you up under my arms
Elizabeth Dearborn
Elizabeth Dearborn
Zawód : ręce które leczo
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie pragniemy
czterech stron świata
gdyż piąta z nich
znajduje się w naszym sercu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8855-elizabeth-cornelia-dearborn#263872 https://www.morsmordre.net/t8860-vivaldi#264039 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t8863-przedpokoj#264132 https://www.morsmordre.net/t8916-skrytka-nr-2089#266537 https://www.morsmordre.net/t8861-lizzie-dearborn#264115
Re: Szpital polowy [odnośnik]14.01.21 19:30
Serce podskoczyło mu do gardła, gdy Hannah pojawiła się w szpitalu. To twoja krew? - chciał spytać. Jej, jej, przecież pamiętamy - odpowiedział mu leniwie wilk, który znał już jej zapach.
Zaraz, jak możesz znać go z takiej odległości? Spytaj naszego nosa, nudziarzu.
Zapatrzył się na pannę Wright, nieświadom, że sam prowadzi właśnie skomplikowany dialog w swojej zszarganej psychice i że wilk rzadko kiedy bywał tak... wygadany. A potem coś nieprzyjemnego ukłuło go w sercu, gdy Hannah przytuliła Billy'ego.
Tak kobiety reagują na prawdziwego samca. - zamruczał wilk ze złośliwą aprobatą, a Michael odwrócił szybko wzrok. Od razu napłynęły do niego wspomnienia z Azkabanu - lodowa pułapka, w którą wlazł jak debil, decyzja by iść do siostry a nie do Pomony, Billy który radził sobie sam, leciał na miotle tak szybko, znalazł zwłoki i uratował dziecko...
-Hann... - wychrypiał słabo, gdy się z nim przywitała. No patrz, jeszcze nas nie ignoruje. Gdyby nie ty, miałbym jakieś szanse. - oblizał się wilk, a Michael szybko i panicznie skupił wzrok na Haroldzie.
Żołnierski instynkt i respekt pomogły Tonksowi wysłuchać w skupieniu słów i instrukcji Longbottoma. Wilk wtrącił się tylko raz, gdy Minister wspomniał, że Azkaban budzi w ludziach to, co najgorsze. Stary dziad zrzędzi. We mnie przebudził to, co najlepsze, jeszcze zobaczysz. Tylko nie myśl o tamtych zakapturzonych stworach, bo będę barrrrdzo zły... - zawarczał, przypominając Michaelowi o dementorach akurat wtedy, gdy Tonks na moment zdołał o nich nie myśleć. Ugh.
-Vincent, obejrzę Just jak tylko nałożę te zabezpieczenia na portal. Zostaniesz z nią? Anthony, tak ci pasuje? - zaproponował drużynie, której Longbottom wyznaczył zadanie obejrzenia Tonks. Teraz i tak musiała się znaleźć w rękach uzdrowiciela, podobnie jak oni sami.
Michael zaczął cierpliwie czekać w szpitalu, wiedząc, że nie jest ranny, że może poczekać. Ale obrazy dementorów nie odchodziły w ciemność, splatając się z natrętnymi wyobrażeniami o zimnym trupie Hannah w ramionach trupa Billy'ego, z wyrzutyami sumienia po śmierci Pomony, z rewelacją, że to Cedric pomógł jej... odejść. Kolejny prawdziwy mężczyzna, mrr. Postąpilibyśmy tak samo, ale twój kumpel chyba ma nadmiar jedzenia. Wyglądała tak smakowiiiicie. - skomentował wilk ciało pani Vane, a Mike ukrył twarz w drżących dłoniach. Nawet nie wiedział kiedy, zaczął się cały trząść.
Podniósł wzrok dopiero na młodą uzdrowicielkę. Siostrę Cedrika.
-L...lizzie. Mów mi Mike, pracuję z twoim bratem. Proszę, działaj. - odezwał się cicho. Jaka śliczniutka. Czemu nie możemy poczuć jej krwi? Bo jest cała i zdrowa i taka pozostanie, zamknij się skurwysynu.



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
szpital - Szpital polowy - Page 3 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12118-michael-tonks#373099 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Szpital polowy [odnośnik]15.01.21 2:41
Starał się nie rozpraszać myśli, które w zasadzie ledwo lepiły się do umęczonego ciała. Trzymał się kurczowo faktu, że stał przed Ministrem, że czekał na dalsze rozkazy, polecenia. Udało im się wydostać z Tower, wyratowali Justine, kilka kolejnych osób, lecz co dalej...? Zmrużył Powieki bardzo starając się nie patrzeć na Cedrica nie chcąc widzieć, jak powinna wyglądać osoba, która zabiła kogoś niewinnego, bezbronnego. Nie czuł gniewu. Pomona była jego kuzynką. Zapamięta ją jako wiecznie głodną czarownicę o zabawnym postrzeganiu rzeczywistości. Jeżeli ktoś sprawił, że jej śmierć była lepsza to nie było to złe. Nie był nigdy zbytnim optymistą więc wiedział, że ta która była domyślnie jej przeznaczoną byłaby dużo gorsza. Nie wiedział jednak, czy pochwalał to, że przyciągnęli jej tu ciało. Czy nie lepiej byłoby, gdyby obraz nędzy i rozpaczy który reprezentował zlepek kości niepodobny do niej samej został porzucony. Komu mieli je przekazać? Jaydenowi, jej rodzicom...? Czy nie było to zbyt egoistyczne...? Wywlekać z podziemi trupy zamiast żywych przez sentyment, z poczucia winy, obowiązku...?
Przetarł oczy odnajdując w tym geście coś odświeżającego, co pomogło mu wsłuchać się w słowa Longbottoma. Kila gestów skierowanych w jego osobę otrzeźwiło go na tyle, by mógł kiwnąć głową raz - kiedy nakazano mu rzucenie okiem na Justine, a potem drugi - kiedy pojawiła się konieczność działania przy przejściu.
Kiedy Harold odszedł Skamander złapał spojrzeniem Tonksa, który był w mizernym stanie, a którym to zaraz zajął się uzdrowiciel mający doprowadzić go priorytetowo do porządku. Anthony zogniskował więc spojrzenie na Vincencie - Rineheart - zaczął podchodząc, a w razie konieczności ponawiając nawołanie w sposób bardziej stanowczy. Dawny przyjaciel wyglądał dziś obco, nieobecnie - Wydaje mi się, że nie da rady zająć się tym od ręki. Tym co nakazał Longbottom - Runista nie wyglądał w tym momencie na kogoś, kto był wstanie się skupić na ustaleniu klątw, nie wspominając już o tym by spróbować rozpoznać o jaką mogłoby chodzić, gdyby gwardzistka była naznaczona takową - Michael jest likantropem. Nie wiem czy to byłoby w tym momencie nawet bezpieczne - zniżył głos pochylając się nad uchem mężczyzny by słowa te nie uszły do cudzych. Odsunął się zaraz potem łapiąc porozumiewawcze spojrzenie. Kto wie, czy starszym bratem nie targnęłyby zbyt gwałtowne emocje? Już teraz wyglądał na takiego co stał nad przepaścią... - Myślę że powinniśmy mieć na nią ciągle oko - zasugerował, a właściwie był tego bardziej niż pewien - Chciałabym wiedzieć, jak ty to widzisz, jako klątwołamacz - całe to zadanie. Jak to należy rozplanować. Skamander już teraz chciał ustalić to z Vincentem - Mniej-więcej - przekrzywił głowę, sięgając jednocześnie po fiolkę eliksiru znieczulającego. Co do szczegółów zawsze mogli się jeszcze porozumieć później. Skamander chciał jednak wiedzieć, że wychodząc nie zostawia sprawy samopas. Potrzebował mieć kontrolę. Tylko to zdawało się trzymać w ryzach zszargany wojną umysł.
Po omówieniu kilku kolejnych, najpilniejszych kwestii, zgodnie z nakazem Longbottoma udał się w stronę wejścia do Oazy.

|zużywam 1 Eliksir znieczulający na siebie


Find your wings


Anthony Skamander
Anthony Skamander
Zawód : Rebeliant
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You don't need a weapon when you were born one
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5456-budowa#124328 https://www.morsmordre.net/t5494-hrabina#125516 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f256-bexley-high-street-27-4 https://www.morsmordre.net/t5495-skrytka-bankowa-nr-1354#125517 https://www.morsmordre.net/t5479-anthony-skamander#124933
Re: Szpital polowy [odnośnik]15.01.21 10:00
Wiedziała, że nie mają dla siebie wiele czasu, a może tak naprawdę w ogóle go nie mieli – z każdą kolejną chwilą okolice szpitala robiły się coraz głośniejsze i bardziej zatłoczone, chaotyczne, wszyscy wracający z Londynu potrzebowali uwagi i pomocy – mimo to musiała go zobaczyć, usłyszeć. Przekonać się, że nie jest tylko duchem, wytworem szukającego ratunku umysłu, a człowiekiem z krwi i kości. Skinęła sztywno głową, gdy odpowiedział na pytanie tonem, jakiego jeszcze u niego nie słyszała, ostrym i obcym, zaraz jednak zreflektował się, złagodniał. Taniec był ostatnią rzeczą, która przyszłaby jej teraz na myśl, wciąż rozpamiętywała te wszystkie okropności, których doświadczyli w przeciągu ostatnich godzin, nabite na pale głowy, zaklęci w kruki więźniowie, nieruchoma, przygnieciona gruzami więźniarka, której pozwoliła umrzeć – mimo to kącik ust drgnął w czymś, co miało przypominać uśmiech. Wspomnienie wieczoru, kiedy się poznali, przynosiło ulgę, pozwalało nie poddać się obezwładniającemu poczuciu beznadziei; ile oddałaby za to, by wrócić na rozświetlane ogniskami, pachnące wrzosem wybrzeże. Między jej brwiami pojawiła się niewielka zmarszczka, gdy spojrzała w dół, ku strzaskanej nodze Foxa – gdzie przebywał, gdy doszło do tej dziwnej eksplozji? – i oświadczył, że najpierw musi zdać raport, że nic mu nie jest. Czy on sam siebie słyszał? Uciekli z paszczy lwa, wyprawę do Londynu niemalże przypłacając życiem, to nie był czas na bagatelizowanie swego stanu. Poczuła dziwne ukłucie irytacji, i tak stała już na krawędzi, rozchwiana przez wciąż targające nią emocje. – Ty też jesteś ranny, Fox – powiedziała szybko, z nieudolnie skrywaną nerwowością, zanim jeszcze zdążył cokolwiek wytłumaczyć. Wierzyła, że powinien oddać się w ręce uzdrowicieli, że zdanie relacji z akcji dywersyjnej może poczekać. Przecież dopiero co wrócili, obtłuczeni, zmęczeni nie tylko walką, ale i podróżą. Podchwyciła jego wzrok, spoglądając ku niemu twardo, z niedowierzaniem, próbując zrozumieć, co nim teraz kieruje. Czy to nawyki z pracy? Nie bądź osłem, Lisie. – Wyleczyłeś…? – powtórzyła po nim bez zrozumienia, dopiero po chwili pokorniejąc. Pamiętała lisa, którego wyczarował jeszcze przy zniszczonym Biurze Aurorów, nie pojmowała, dlaczego patronus zniknął w jego klatce piersiowej, nie było wtedy czasu na pytania. – Nie wiedziałam – przyznała na swoją obronę, skrępowana emocjami, którym dała dojść do głosu, bała się o niego, choć przecież Frederick musiał zdawać sobie z tego sprawę – nie mogła wiedzieć. Nigdy wcześniej nie słyszała o czymś podobnym, o zastosowaniu wspomnianego zaklęcia inaczej niż do obrony przed dementorami. Choć wtedy przypomniała sobie, że w porcie Justine posłała swojego patronusa z wiadomością, by ostrzec innych przed nadchodzącymi siłami Ministerstwa – lecz coś takiego? Przelotnie uciekła wzrokiem, powoli układając to sobie w głowie, a przynajmniej próbując; musiał być niezwykle biegły w białej magii, skoro potrafił takie cuda. Musiał być niezwykle biegły w urokach, skoro bez choćby śladu zawahania posłał dwa celne Lamino Glacio, jedno po drugim, w atakujących ją strażników. Kim on był, tak naprawdę? – Cieszę się. Że czujesz się lepiej. I że mogłeś w ten sposób pomóc Hannah – dodała cicho, przez ściśnięte gardło; nie powinna go dłużej zatrzymywać. – Nie okłamałam cię. Po prostu nie wiedziałam – mruknęła jeszcze, na chwilę składając usta w bladym uśmiechu. Sprawdziła się w ogniu walki i jeszcze żyła, lecz przecież nie zawdzięczała tego tylko sobie. Nie chciała nawet myśleć, co by się stało, gdyby nie on, nie Skamander. Brutalne zaklęcia wzbudzały w niej opór, lecz jednocześnie – to one sprawiły, że wrócili do Oazy w jednym kawałku. Że w ogóle wrócili.
Odprowadziła go wzrokiem, zauważając przy tym krzywy chód, trudności, jakie musiała sprawiać noga. Niewiele później ruszyła jego śladem, nie wiedząc, czy jako osoba, która nie była wtajemniczana w sprawy Zakonu, powinna w ogóle zbliżać się do lorda Longbottoma i otaczających go czarodziejów. Czy te informacje mogły docierać do jej uszu? Kiedy jednak na horyzoncie pojawił się wyraźnie wstrząśnięty Vincent, powiedział, że niesiona w ramionach czarownica jest wyratowaną z Azkabanu Tonks, bezwiednie zbliżyła się do pozostałych, chcąc widzieć i słyszeć więcej. W końcu była tam razem z nimi; czuła, że przechodząc przez to piekło zasłużyła na choćby część wyjaśnień. Posłusznie ruszyła na zewnątrz, z uwagą wysłuchując przemowy Harolda. Rycerze wiedzą o Oazie? Zwrócisz ciało bliskim? Dla Pomony nie było już ratunku…? Pobladła jeszcze bardziej, odruchowo wbijając paznokcie w skórę dłoni, krzywiąc się, gdy spróbowała poruszyć ranną ręką. Ogrom informacji przytłoczył, przenoszenie portalu, dyszący im w kark sługusi samozwańczego lorda Voldemorta, a w końcu połączenie faktów; czy to ciało Pomony widziała wcześniej, czy to ją przyniósł tu Moore? Pokręciła krótko głową; przypuszczała, że żona Jaydena mogła już nie żyć, ślad po niej zaginął, nie potrafiła jej wytropić – lecz skonfrontowanie się z tragiczną rzeczywistością było ponad jej siły. Bała się nawet pomyśleć, jak zareaguje przyjaciel, co teraz stanie się z nim, z jego synami. Najpierw jednak musieli zająć się Alexem, kojarzyła jego twarz z plakatów, nigdzie nie był bezpieczny; pokiwała, gdy Longbottom wspomniał jej nazwisko, na znak, że słyszy i rozumie, nawet jeśli jest otępiała, w szoku. Nie mogli tego odkładać w czasie, więc kiedy już zadania zostały rozdane, znów wróciła do wnętrza jaskini, szukając tam kogoś, kogokolwiek, kto mógłby pomóc uśmierzyć ból i doprowadzić rękę do porządku. – Rose? – odezwała się cicho, gdy ujrzała znajomą twarz, nie potrzebowała wiele czasu, żeby ją rozpoznać. Na jej widok poczuła i ulgę, i mdłości. Czy wiedziała już o Pomonie?

| 116/210 (-20 do kości) (44 - psychiczne; 20 - rana tłuczona głowy; 20 - wybicie lewego barku ze stawu; 10 - rany tłuczone żeber)


my body is a cage
Maeve Clearwater
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t6468-maeve-clearwater https://www.morsmordre.net/t6481-artemizja#165435 https://www.morsmordre.net/t12366-maeve-clearwater#380086 https://www.morsmordre.net/f434-szkocja-easter-balmoral-gajowka https://www.morsmordre.net/t6969-skrytka-bankowa-nr-1629#183139 https://www.morsmordre.net/t6512-maeve-clearwater
Re: Szpital polowy [odnośnik]15.01.21 12:28
szafeczka z leczeniem Lydii
Ciało Lydii spoczęło bezwiednie na szpitalnej pryczy. Spojrzenie ciemnych oczu oderwało się na chwilę od dziewczyny, by skontrolować przebieg otaczających ją wydarzeń. Uzdrowiciele ruszyli do pomocy. Kilka łóżek dalej przy Justine skupiła się grupka osób, wyróżniająca się na ich tle ruda czupryna lorda Prewetta upewniła, że zajął się nią doświadczony uzdrowiciel. Elizabeth zajęła się panem Tonksem, a Ida niedaleko udzielała pomocy małej dziewczynce. Kątem oka dostrzegła Keata, wynoszącego martwe ciało. Ciężar emocji opadł na dno żołądka, przyprawiając o krótkie wrażenie mdłości. Wzrok ponownie skupił się na Lydii. Diagno Haemo nie wykryło żadnych obrażeń wewnętrznych, nie zauważyła też żadnych zewnętrznych, które wymagały wyleczenia. Cedric mówił, że mogła przeżyć szok, natłok ciężkich emocji, wycieńczenia, które spowodowały omdlenie. Uznała, że wybudzenie jej w takich okolicznościach, w ferworze mijających się w wąskim korytarzu łóżek ludzi jedynie pogłębi jej stan. Najpierw musiała ją wyciszyć.
- Już jesteś bezpieczna - Lydię przywitało uważne spojrzenie dwojga czarnych oczu. Dłoń lekko zacisnęła się na ramieniu, by uciszyć pierwsze zderzenie z hałaśliwym otoczeniem.
- Panie Burroughs? - zawróciła się do znacznie młodszego od niej mężczyzny. - Czy mógłby pan przenieść Lydie w spokojniejsze miejsce? Musi dojść do siebie, a my potrzebujemy wolnych łóżek - wskazała dłonią w głąb jaskini - I mógłby pan zająć się również innymi pacjentami? Proszę się zająć tymi, których Kerstin przydziela jako tych, którzy mogą poczekać. Z pewnością są zmęczeni i wyziębieni. Niech napiją się czegoś ciepłego, może znajdzie pan jakieś koce, muszą się wyciszyć. Zajmiemy się nimi jak najszybciej będziemy mogli - mówiła szybkim, rzeczowym tonem. Nie było czasu na nadmiar grzeczności, potrzebowali rąk do pracy i nawet te nieznające sztuki uzdrawiania były przydatne i niezbędne.
Szybkie spojrzenie po sali wyodrębniło znaną sylwetkę zapomnianego krukona. Rys dużego, załamanego nosa niósł za sobą widmo sentymentalnego wspomnienia, nie dość wyraźnego by przełamać szaloną rutynę. Spojrzenie, krótko spotkało się z tym Vincenta. Usta nie były skore do uśmiechu, towarzyszyło mu tylko krótkie skinięcie głową. Nie wyglądał zbyt dobrze, a cała uwaga skupiła się na Justine. Przeniosła wzrok na Isabelle - Isabello, czy mogłabyś się nim zająć? - zapytała, spoglądając na młodą uzdrowicielkę. - Nimi - poprawiła się, wskazując w stronę Vincenta i Anthony’ego. - Tylko poczekaj aż skończą rozmawiać - zaczepiła rąbek jej spódnicy palcem. Jeśli coś szeptali, mogły to być informacje nie przeznaczone dla ich uszu. Wolała ją ostrzec.
Dźwięk jej imienia na chwilę odwrócił uwagę od rozporządzającej przydziałami pacjentów Kerstin - Maeve - odpowiedziała, wbijając spojrzenie w twarz wiedźmiej strażniczki. - Chodź, zajmę się tobą - wskazała łóżko, na którym leżała wcześniej Lydia. Setki pytań uderzyło o stłoczone pod kruchą czaszką myśli, ale żadne z nich nie mogło zostać wypowiedziane. Przynajmniej jeszcze nie. - Nie miałam o tobie pojęcia - szepnęła jedynie, przelotnie zaglądając w oczy dziewczyny.
Uderzyło ją wspomnienie kilku tygodni spędzonych wspólnie pod dachem Jaydena. Jaydena. Potrząsnęła lekko głową, by zająć się tym co w tym momencie było najważniejsze. Szybko skontrolowała stan kobiety. Dłonie delikatnie naciskały na żebra, by wyczuć nieprawidłowości, obejrzała jej głowę, by po chwili przejść do właściwej części procesu. - Czy widziałaś Hannah, moją kuzynkę? wszystko z nią w porządku? - zapytała między wypowiadanymi szeptem inkantacjami.



what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts

my dearest friend


Roselyn Wright
Roselyn Wright
Zawód : Uzdrowiciel w leśnej lecznicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
the healer has the
b l o o d i e s t
hands.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
when will enough be enough?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6412-roselyn-wright https://www.morsmordre.net/t6516-furia#166169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f415-szkocja-highlands-knieja https://www.morsmordre.net/t6553-skrytka-bankowa-nr-1612#167244 https://www.morsmordre.net/t6551-r-wright#282514
Re: Szpital polowy [odnośnik]15.01.21 13:21
Kobieta już pochylając się nad Michaelem, kiedy tylko jej się przedstawił, uśmiechnęła się półgębkiem. Domyślała się, że nawet jej nie kojarzył. Może po prostu to ona miała pamięć do twarzy? - Wiem kim pan jest. Od lat pracował pan z Cedriciem w Biurze Aurorów. - Wyjaśniła. Osoby w jego stanie potrzebowały specjalnego sposoby traktowania. Łagodności, delikatności, spokojnego głosu. Nie każdy uzdrowiciel to potrafił, ale zapewne dlatego częściej do takich przypadków zabierały się kobiety. Nie, żeby mężczyźni-psycholodzy nie radzili sobie dobrze, znała wielu fachowców w tej dziedzinie, którzy byli niezastąpieni. Kobiety jednak również były niezastąpione w takich przypadkach.
Zaklęcia z jej różdżki rozświetlały delikatnie sylwetkę mężczyzny, obejmując ją całą i powodując błogie uczucie rozluźnienia. Odchodziło napięcie z mięśni, negatywne myśli powoli się uciszały. Były spokojniejsze aż w końcu powinny zaniknąć. Oczywiście wiedziała, że to nie jest takie proste, a obrażenia na duszy mogą zostać na o wiele dłużej, jeżeli nie na zawsze. - Powinno być już lepiej. Jak się pan czuje? - Dopytała, czekając jeszcze na odpowiedź. - Jeśli tylko cokolwiek by się pogorszyło, proszę się zgłosić do mnie albo najlepiej do lecznicy. Powinien pan rozmawiać teraz o wszystkich negatywnych myślach, by to nie zostało w głowie. - Wyjaśniła po czym podniosła się z miejsca. Niestety nie miała dość czasu, żeby poświęcić mu tyle rozmowy ile prawdopodobnie potrzebował. Właściwie oboje mieli swoje zajęcia, do których musieli się udać.
Lizzie skierowała się do Kerstin, głównie po to, by wspomóc ją swoją różdżką. Doświadczenie blondynki wraz z magią mogło przynieść ogromne korzyści w tym momencie, i dodatkowo mogła wspomóc ocenianie stanu innych pacjentów. Chciała podejść do każdego, choć nie było wiele czasu. Większość Zakonników zaś została już uleczona, więc mogli dalej kierować swoje kroki ku kolejnym ważnym sprawom do załatwienia. Czekała już tylko na dalsze instrukcje od Roselyn oraz pana Archibalda.


If I could write you a song to make you fall in love
I would already have you up under my arms
Elizabeth Dearborn
Elizabeth Dearborn
Zawód : ręce które leczo
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie pragniemy
czterech stron świata
gdyż piąta z nich
znajduje się w naszym sercu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8855-elizabeth-cornelia-dearborn#263872 https://www.morsmordre.net/t8860-vivaldi#264039 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t8863-przedpokoj#264132 https://www.morsmordre.net/t8916-skrytka-nr-2089#266537 https://www.morsmordre.net/t8861-lizzie-dearborn#264115
Re: Szpital polowy [odnośnik]15.01.21 15:17
Jeszcze niedawno dopytywał Cedrika o Lizzie, pewnie od razu zwróciłby się do niej po imieniu gdyby nie chaos w głowie... gdyby nie coś w jego głowie.
Choć wilk zgrywał twardziela, to pocałunek dementora przeraził go równie mocno jak Michaela. Kojący głos Lizzie w sumie... pomagał.
Bez słowa dał się jej obejrzeć, a po chwili zalała go fala magii, niosącej ze sobą uspokojenie. Bicie serca zwolniło, dementorzy zniknęli ze skłębionych myśli, dłonie przestały drżeć.
Podniósł na uzdrowicielkę spokojniejsze spojrzenie.
-Dziękuję. - szepnął, próbując wygiąć wargi w bladym uśmiechu. -O wiele lepiej. - rozchylił lekko usta, gdy poprosiła go o dzielenie się negatywnymi myślami. Nagle przypomniał sobie jednak, o czym myślał przed zaledwie chwilką. O tym, jaka Lizzie jest słodka, o ludzkich zwłokach, o Hani i Billym. Sztywno skinął pannie Dearborn głową, dusząc słowa w sobie.
-O...oczywiście. Lepiej pójdę do Zakazanego Lasu, jestem tam potrzebny. - wstał pośpiesznie. Upewniwszy się, że obserwacja Just może jeszcze chwilę poczekać, ruszył w stronę portalu.

/zt



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
szpital - Szpital polowy - Page 3 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12118-michael-tonks#373099 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Szpital polowy [odnośnik]15.01.21 15:35
Przypuszczałem, że Lizzie umiera ze strachu, kiedy wciąż nie było nas w Oazie, miałem nadzieję, że ktoś, kto dotarł przede mną przekazał innym wieści, że i mnie udało się wydostać, że to usłyszy i poczuje się spokojniejsza. Sam jednak nie poczułbym ulgi dopóty dopóki nie ujrzałbym jej na własne oczy, dlatego łzy siostry nie dziwiły wcale - martwiła się o mnie tak bardzo jak ja martwiłem się o nią. Właściwie teraz mieliśmy już tylko siebie. Uścisk, w którym mnie zamknęła, pięściami mnąc - i tak już pobrudzoną i wymiętą - koszulę, przyniósł ciepło, przyjemne uczucie. Objąłem siostrę ramionami, przelotnie całując w czubek głowy, nie mogąc uwierzyć, że udało mi się wydostać i znów ją widzę. Kiedy wczorajszego dnia zamykałem za sobą drzwi ich chatki bałem się, że to było nasze ostatnie spotkanie.
Szept Liz, tak cichy, że prawie niesłyszalny sprawił, że coś we mnie drgnęło i wycofałem się lekko, by móc spojrzeć siostrze w oczy.
- Nie bardziej niż z ciebie, tak jak mama i ja - odparłem, równie cicho i szczerze; nie potrafiłbym ująć w słowa tego jak byłem dumny z tego, że była tu teraz i opiekowała się rannymi, potrzebującymi. - Inni cię potrzebują, idź do nich - dodałem, wypuszczając ją z uścisku. W jaskini dostrzegłem także inne, obce twarze, wymęczone i przerażone. Podejrzewałem, że mogli tu przybyć razem z drugą grupą - w końcu mieliśmy uratować tyle żyć, ile tylko zdołamy.
Z żalem odszedłem od Lizzie i podążyłem za Haroldem Longbottomem na zewnątrz, kiedy przegonił nas stamtąd Archibald Prewett. Po zdaniu raportu napięty jak struna czekałem na jego reakcję, nie patrząc na innych, gdy zdradziłem, że ostatnią nić życia Pomony przerwałem właśnie ja. Nie oczekiwałem współczucia, litości, czy pocieszenia. Jedynie zrozumienia - i byłem pewien, że rozumiał. Twardy człowiek, doświadczony realista. Odpowiednia osoba na właściwym miejscu. Skinąłem głową, przyjmując kolejny rozkaz. Mieliśmy odnaleźć Alexandra razem z Maeve i Foxem. Uchwyciłem spojrzenie czarownicy. Wydawała się zmęczona, ale była w jednym kawałku.
Farley był utalentowanym czarodziejem, poradziłby sobie i bez nas, lecz nie mogliśmy go stracić. Zwłaszcza w obliczu wieści o tym, że Rycerze Walpurgii naprawdę mogą wiedzieć o Oazie i konieczne jest przeniesienie portalu. Wszyscy ci ludzie, w tym moja siostra, matka, Lydia, byli w niebezpieczeństwie. Nie mogliśmy zwlekać.
- Teleportujmy się pod Londyn. Może patronus Freda dałby radę go odnaleźć, by został tam gdzie jest, jeśli wciąż się nie wydostał z miasta - powiedziałem do Maeve i Foxa, gdy Harold, wydawszy polecenia, zniknął. - Sprawdzę tylko, czy uzdrowiciele mają na tyle eliksirów - wymamrotałem. Czułem się na tyle słabo, że wolałem nie ryzykować.
Wróciłem do środka jaskini i powiodłem spojrzeniem po tym zamieszaniu. Lizzie pochylała się nad Michaelem. Nie chciałem im przeszkadzać, ani odrywać magomedyków od bardziej rannych, czy potrzebujących. W chwili kiedy urocza, młoda dziewczyna o rudawych lokach (Ida) wstała od kogoś, zdecydowałem się jej zaczepić.
- Czy macie na tyle eliksirów uspokajających, abym mógł zabrać jeden? Musimy wrócić po Alexandra.


when injustice
becomes law
resistance
becomes duty



Cedric Dearborn
Cedric Dearborn
Zawód : Rebeliant
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
anger makes you stupid

stupid gets you killed
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
szpital - Szpital polowy - Page 3 Hss7
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t7241-cedric-dearborn https://www.morsmordre.net/t7249-nike#195067 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f238-oaza-chata-nr-30 https://www.morsmordre.net/t7248-skrytka-bankowa-nr-1776#195061 https://www.morsmordre.net/t7247-cedric-dearborn#195054
Re: Szpital polowy [odnośnik]15.01.21 15:50
Leczenie Tonks

Wiedział, że dziewczyny doskonale sobie poradzą, a on nie jest im do niczego potrzebny. Wspólna praca w leśnej lecznicy przyniosła rezultaty – zdążyli się poznać i nauczyć ze sobą współpracować, przynajmniej na tyle, by darzyć siebie zaufaniem. To znacznie ułatwiało pracę w tak podbramkowych sytuacjach. Mógł się skupić na leczeniu Justine, przez chwilę nie przejmując się pozostałymi rannymi.
Podwinął wyżej rękawy swojej beżowej koszuli, przestając zwracać uwagę na rozgardiasz za swoimi plecami. Na początku kariery miał z tym problem, a każdy głośniejszy dźwięk potrafił wytrącić go z równowagi, ale z czasem wszystko dało się wypracować – taką podzielność uwagi również. Naprędce rzucone zaklęcia nie wskazały żadnych nieprawidłowości w organach wewnętrznych, co było zaskakująco dobrym znakiem. Delikatnym ruchem zdjął z jej twarzy maskę, odkładając ją gdzieś obok niej na łóżku. W szpitalu brakowało nawet tak podstawowych mebli jak zwykły stolik czy półka, ale to nie był czas, żeby się nad tym zastanawiać. Musiał działać pewnie i szybko, poza Justine czekało wiele innych osób do wyleczenia, a brakowało wykwalifikowanych uzdrowicieli. Była blada i zziębnięta, ale żywa, co do tego nie miał żadnych wątpliwości. Natychmiast przyjrzał się jej spuchniętemu językowi, podświetlając go sobie różdżką, bo światło w szpitalu polowym pozostawiało wiele do życzenia. Dość szybko zauważył, że ktoś musiał go uciąć lub odgryźć. Zerknął zaskoczony na zamknięte oczy kobiety, jednak ta chwila zdziwienia trwała krótko; odepchnął od siebie wszelkie gdybania na temat tego, co tak naprawdę tam się stało. On nie musiał tego wiedzieć, musiał za to zadbać o wyleczenie skutków tych wszystkich wydarzeń. Ktoś musiał się postarać, żeby przyszyć język z aż taką niedbałością. Krzywy, nierówny, już nic nie dało się z nim zrobić. Szybko ocenił stan reszty ciała, ale jego uwagę zwróciły jedynie spuchnięte nadgarstki, ale nie wymagały natychmiastowej interwencji. – Kerstin – odwrócił się do niej. – Przynieś mi skalpel i jakąś miskę – musiał uciąć jej ten język, chodzenie z nim byłoby niezwykle męczące, nie wspominając już o ewentualnych problemach z oddychaniem. Odebrał od pielęgniarki ostre narzędzie, ważąc je w dłoni, po czym zabrał się za wykonanie zabiegu. – Przytrzymaj tutaj... – poprosił, żeby mieć łatwiejszy dostęp do spuchniętego języka. Jako toksykolog rzadko zajmował się takimi schorzeniami, ale pewnych rzeczy się nie zapomina: jego ruchy były spokojne, ale stanowcze. Po kilku minutach było już po wszystkim, odcięty organ wrzucił do miski, stojącej nieopodal. – Curatio vulnera maxima – rzucił na nowo powstałą ranę, po czym wyprostował się. – Będziemy potrzebowali jej włos i odrobinę krwi do eliksiru odtworzenia. Na język powinno wystarczyć parę kropel. Możesz się tym zająć jak skończę? – Westchnął, odgarniając przedramieniem włosy z czoła. Nie było czasu do stracenia. Obrócił ją lekko w bok, rzucając finite na kajdany. Teraz mógł się zająć jej nadgarstkami. – Arcorecte Maxima – rzucił na każde z chorych nadgarstków, zaraz potem sprawdzając, czy magia zadziałała poprawnie. Teraz pozostało ją wybudzić. – Paxo maxima – rzucił niczym mantrę, podstawowe zaklęcie dla każdego Zakonnika, wracającego z misji. – Surgito – rzucił na samym końcu, kiedy Justine była względnie wyleczona. – Witaj, Tonks – uśmiechnął się lekko, dobrze pamiętając, by nie korzystać z jej imienia – wystarczyło, że raz poprosiła go o to w liście, doskonale to rozumiał z własnego doświadczenia. – Jesteś w Oazie. Miałaś poważne obrażenia języka, dlatego byłem zmuszony go usunąć. Będzie ci się dużo ciężej jadło i mówiło, ale musisz wytrzymać ten miesiąc, dopóki nie wyhodujemy nowego organu w eliksirze odtworzenia – wyjaśnił pokrótce, przyglądając jej się uważnie, jakby szukał jeszcze dodatkowych uszczerbków na jej zdrowiu. – Harold rozmawia z resztą na zewnątrz – powiadomił ją, zerkając w stronę wyjścia ze szpitala. Domyślał się, że też będzie chciała do nich dołączyć. – Odpocznij parę dni, daj swojemu ciału czas na regenerację – poprosił ją jeszcze na koniec, choć podejrzewał, że wpuści te słowa jednym uchem, a wypuści drugim. Zawsze to robili. Kiwnął głową Kerstin, dziękując za jej pomoc, po czym odszedł do następnego rannego.


Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning

Archibald Prewett
Archibald Prewett
Zawód : nestor toksykolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Britannia,
You’re so vane
You’ve gone insane
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4341-fluvius-archibald-prewett https://www.morsmordre.net/t4550-baldomero#96909 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f77-weymouth-siedziba-rodu-prewett https://www.morsmordre.net/t4910-skrytka-bankowa-nr-1115#106844 https://www.morsmordre.net/t4549-fluvius-archibald-prewett#96904
Re: Szpital polowy [odnośnik]15.01.21 16:06
W szpitalu panowało poruszenie, wiele łóżek było już zajętych, uzdrowiciele tłoczyli się nad posłaniem, gdzie Vincent złożył ciało wychudzonej, wyniszczonej więzieniem Tonks, Keat, którego w pierwszej chwili nie rozpoznała, a na którego widok bezwiednie się skrzywiła, krążył po całej jaskini – nie chciała nikomu przeszkadzać, wiedziała, że znajdowali się tu i tacy, którzy potrzebowali pomocy znacznie bardziej, a jednocześnie zdawała sobie sprawę z faktu, że przed podjęciem się próby odnalezienia Alexa musi podreperować stan zdrowia. Nie wiedziała jeszcze, gdzie będą go szukać, zamierzała podporządkować się wizji aurorów, bez swej różdżki czuła się jednak jak bez ręki i dopiero teraz, mając chwilę względnego spokoju, szykując się do kolejnego zadania, pozwoliła sobie na tę niewesołą myśl. Co ona zrobi? Jak długo będzie posługiwać się tą, którą zagrabiła z trupa strażnika? Kiedy uda jej się zakupić nową…?
Uśmiechnęła się blado, z wysiłkiem, gdy odnalazła Roselyn. Nie spodziewała się, że ją tu zobaczy – choć może powinna? Pamiętała przecież wzmianki, które do niej docierały, że ona i Skamander nie byli sobie obojętni, że to on był ojcem Melanie i nagle zaczęła łączyć jedno z drugim. – Dobrze cię widzieć – dodała cicho, szczerze; jej obecność wzbudzała sentyment, przypominała szkolne błonia, na których razem przesiadywały i Upper Cottage, gdzie nie tak dawno spotkały się na nowo. – Ja o tobie też, Rose. W sumie wiem niewiele… o wszystkim – mruknęła w odpowiedzi, również podchwytując jej spojrzenie, dbając o to, by nie mówić zbyt głośno. Przysiadła na wskazanym łóżku, uważając, by nie urazić przy tym ani wyłączonego z użytku ramienia, ani obolałych żeber. Głowa pulsowała tępym bólem, włosy miała posklejane od krwi, musiała wyglądać okropnie – wierzyła jednak, że zaraz odczuje ulgę, choćby niewielką. W ciszy pozwoliła się zbadać, sycząc cicho, gdy uzdrowicielka zaczęła naciskać na klatkę piersiową. – Mam się czego bać? – zapytała po chwili, zaciekawiona diagnozą. Podejrzewała, że nie jest to nic wybitnie poważnego, mogła chodzić, oddychać, czarować. – Tak, widziałam ją, na pewno wróciła do Oazy. Myślę, że wszystko z nią w porządku – odpowiedziała zachrypniętym głosem, próbując podnieść Rose na duchu. Nie miała powodów, by nie wierzyć w wyjaśnienia Fredericka dotyczące leczniczej mocy patronusa. Z drugiej strony, czy na pewno mogła czuć się dobrze po tym wszystkim, tak bliskim spotkaniu z dementorem...? To było straszne, przyglądać się tej scenie z oddali – a co dopiero być o włos od mrożącego krew w żyłach pocałunku. Wtedy też przypomniała sobie o czymś ważnym. – Rose, zostawię tu kilka różdżek. Znalazłam je w Tower. – Brzmiało to lepiej niż zagrabiłam je z trupów strażników. – Może się komuś przydadzą – zakończyła, wyciągając z kieszeni płaszcza trzy drewienka; wszystkie wyglądały na całe, powinny działać.
Spojrzała w kierunku przebywającego w szpitalu Dearborna, później poszukała wzrokiem Foxa, czekając na znak; nie wiedziała, czy to już pora, czy mieli jeszcze chwilę czasu do ponownego opuszczenia Oazy.

| zostawiam w szpitalu trzy różdżki, które zabrałam z Tower


my body is a cage
Maeve Clearwater
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t6468-maeve-clearwater https://www.morsmordre.net/t6481-artemizja#165435 https://www.morsmordre.net/t12366-maeve-clearwater#380086 https://www.morsmordre.net/f434-szkocja-easter-balmoral-gajowka https://www.morsmordre.net/t6969-skrytka-bankowa-nr-1629#183139 https://www.morsmordre.net/t6512-maeve-clearwater
Re: Szpital polowy [odnośnik]15.01.21 20:37
Liczyła na to, że z misji powrócą wszyscy, którzy się na nią udali - w najśmielszych snach jednak nie śmiałaby sądzić, że poza Justine uda im się przyprowadzić również tylu innych ludzi, których stan na gołe oko sugerował doświadczone okrucieństwo. Nie miała już dłużej okazji ani podsłuchiwać cudzych rozmów ani wodzić spojrzeniem za bliskimi; tymi, którzy stali na dwóch nogach i tymi, nad którymi już teraz pochylali się uzdrowiciele. Nigdzie jeszcze nie wyczuła martwego ciała. Do momentu, w którym do szpitala zawitał Keat z bezładną dziewczyną w ramionach. Nie pchała się do przodu, zajęta formowaniem prowizorycznego punktu triage'u, lecz choć oczekiwała momentu, w którym uzdrowiciel zbliżający się do dziewczyny przeprowadzi badanie i wyda osąd, podskórne przeczucie po objęciu dziewczęcia spojrzeniem już podpowiedziało prawdę, która zaraz splotła się z rzeczywistością. Starsze stażem pielęgniarki mówiły czasem, że śmierć czuć w powietrzu; nie chodziło o zapach, nawet nie o surrealne odczucie gęstniejącego powietrza. Niektórych rzeczy zwyczajnie nie dało się opisać w prostych słowach.
Najlepszym lekarstwem na nerwy Kerstin było zawsze rzucenie się w wir pracy, tak więc zrobiła, a im więcej rannych trafiało do ciasnej jaskini, tym silniej zacierało się w umyśle widmo ostatnich tygodni i doskwierającego jej dziś lęku o przyszłość. Ucieszyła się, kiedy pan Archibald poprosił dyskutujących ludzi o opuszczenie szpitala, miała bowiem coraz mniej miejsca do zaoferowania tym, którzy z uwagi na mniejszą rozległość obrażeń mogli odczekać z boku. Sama była bliska przegonienia zbitej grupki magów, aczkolwiek jej głos z pewnością nie byłby uznany za równie poważny.
Rany, z jakimi spotykała się, oglądając pacjentów, nie były ranami, z którymi nie miałaby do czynienia nigdy wcześniej; nowe i przerażające było za to ich zbiorowe otępienie, mamrotanie do siebie niezrozumiałych słów i daleko idący zespół szoku. Każdy z nich będzie później potrzebował pomocy psychologicznej, lecz w tym momencie skupiali się na akcji ratunkowej; w pierwszej kolejności przygotowała uzdrowicielom na posłaniach pacjentów nieprzytomnych lub z ranami krwawiącymi. Niektóre zdążyła przemyć wyparzonymi chustami i ścisnąć prowizorycznymi opatrunkami. Czas uciekał, liczba rąk była ograniczona. Kto mógł usiąść z boku pod kocem i zadowolić się kubkiem herbaty, tego odsyłała na krzesła, ale nie przed prędkim sprawdzeniem tętna, oddechu i ciśnienia. Odruchów także, choć nie u wszystkich istniała taka możliwość. I oni będą potrzebować pomocy, lecz później, odczekanie paru minut nie poczyni im już większej szkody. Wykorzystała obecność przyjaciół, milczącym skinieniem głowy dziękując Gwen za asystę; z pomocą rudej dziewczyny praca szła sprawniej, bo zawsze był pod ręką ktoś, kto był w stanie podać jej miskę, koc lub przylepca, Gwen całkiem nieźle radziła sobie także z przekonaniem nadgorliwego mężczyzny z obrażeniami głowy do zajęcia miejsca siedzącego. Dostrzegając za plecami obecność Lizzie, wskazała jej tego właśnie człowieka, ponieważ mimo zachowanej świadomości, obrażenia w obrębie głowy plasowały się wciąż wysoko na liście priorytetów.
- Pomogłaś mojemu bratu? - zapytała cicho, miała bowiem wrażenie, że wcześniej dostrzegła przy niej Michaela, ale na dłuższą rozmowę, rzecz jasna, nie było czasu.
Archibald wezwał ją do siebie, a na samo słowo skalpel drgnęła, czując, jak prostują jej się plecy. Mniej niż pół minuty minęło, a już stała przy nim, mając na dłoniach rękawiczki - zwykłe, czarne, nieszpitalne, bo takowych w Oazie nie było. W jednej ręce miała skalpel, w drugiej miskę wyłożoną skrawkami chust.
- Uzdrowiciele je odkazili - mruknęła, mając na myśli narzędzia, a potem asystowała panu Archibaldowi najlepiej, jak potrafiła.
Nie było to łatwe zadanie, patrzeć na swoją siostrę w takim stanie, wyobrażać sobie, jak olbrzymim bólem byłoby dla niej ich działanie, gdyby się w tym momencie obudziła. Co w ogóle stało się z jej językiem? Kto wpadłby na tak szalony pomysł, by przytwierdzić człowiekowi język w ten sposób - i jakim cudem Justine w ogóle to przeżyła? Przełknęła gulę w gardle i skupiła się tylko i wyłącznie na praktycznej stronie operacji, chwytając organ w odpowiednim miejscu i skrawkiem chusty ocierając krew z brody Just. Właściwie niepotrzebnie, bo i na to czarodzieje mieli swoje zaklęcia, lecz niektóre rzeczy robiła już z przyzwyczajenia, a pamięć mięśniowa działała silniej niż zszargane nerwy.
- Potraficie odtworzyć tkankę z krwi? - Gdyby była mniej wystraszona, oczy prawdopodobnie wyszłyby jej z orbit. Jeszcze jej się taki pacjent w lecznicy nie trafił, który potrzebowałby tak drastycznej procedury.
Obserwowała pozostałe działania w milczeniu, udając, że czeka na kolejne polecenia, a w rzeczywistości nie będąc w stanie oderwać wzroku od blednących siniaków na skórze siostry i poruszających się pod powłokami kości. Z zaciśniętymi do bólu zębami czekała, aż ona się obudzi, a gdy się to w końcu stało, zsunęła rękawiczkę do kieszeni i najłagodniejszym możliwym ruchem odgarnęła jej strąki blond włosów z zimnego czoła.
- Just, kochanie. Jesteś już bezpieczna. Nikt cię już nie skrzywdzi - powiedziała cicho, przełykając łzę, ale nie próbując nachylać się nad kobietą ani rzucać jej w ramiona, by nie wzbudzić uczucia przytłoczenia, pozostawania w uwięzi. Jej siostrzyczka potrzebowała odpocząć, oswoić się z otoczeniem.
A Kerstin wreszcie, po długich tygodniach, miała okazję uśmiechnąć się szczerze.

/zt


So for a while things were cold, they were scared down in their holes


Ostatnio zmieniony przez Kerstin Tonks dnia 09.02.21 12:38, w całości zmieniany 1 raz
Kerstin Tonks
Kerstin Tonks
Zawód : Pielęgniarka
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Panna
wszystko wali się
a ja nie mogę biec
może ten deszcz udaje łzę
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Charłak
longing
Niemagiczni
Niemagiczni
https://www.morsmordre.net/t8101-kerstin-tonks https://www.morsmordre.net/t8192-parapetowa-skrzynka-pocztowa#235933 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t8799-skrytka-bankowa-nr-1965#261717 https://www.morsmordre.net/t8213-kerstin-tonks
Re: Szpital polowy [odnośnik]15.01.21 21:31
Nie pozwolić, by połknął ją chaos, by popędziły płomienie, by wypaliły się te resztki spokoju. Obiecała sobie, że nie przelęknie się tego dnia, że zadba o to, by być wsparciem, a nie udręką. Że pomoże we wszystkim i emocje postara się powstrzymać, ścisnąć, uwięzić tak, by zdolna była wypełnić powierzone jej zadania. Jej obecność pośród walecznych dusz, pośród zdolnych ludzi, którzy poświęcili tak wiele w imię walki i opieki nad słabszymi powinna być zaszczytem. Isabella wiedziała, że w ostatnich miesiącach otrzymała bardzo wiele: troski, zaufania i doświadczeń, na które w innych okolicznościach przenigdy nie miałaby szansy. Drżała u boku Idy, ale starała się nie mówić za wiele i nie wywoływać gorzkich, smutnych scenariuszy, które obydwie i tak już miały przed oczami – bo przed tym nie była w stanie się obronić. Mogła jednak skryć je w sobie, przemienić lęki i energię do czynienia dobra, do leczenia i strzeżenia tych, którzy gdzieś w murach wrogów i morderców przetrwali koszmar.
Poryw wiatru zaczepił jej złotawe włosy, zmuszając kilka ściśniętych w warkoczu kosmyków do wysunięcia się z upięcia. Zatańczyły w chłodniejszym dreszczu powietrza, a Bella odruchowo przetarła skryte pod cienkim materiałem sukienki ramiona. Jeszcze chwila. Pozwoliła sobie na przymknięcie powiek i szept bezgłośny, objawiającym się w prawie niewidocznym ruchu warg. Gdzieś w tej samej chwili dotarły do niej słowa szanowanego kuzyna, a zaraz później zaczęło się. Zaczęło wszystko. Obserwowała zbliżające się sylwetki, krzyżujące się głosy, umęczone twarze, krew, wełniane loki i poszarpane ubrania. Pomyślała, że powracają z piekła, ze środka morderczej pożogi, że przeżyli walkę ze śmiercią. Sylwetki mnożyły się. Silni mężczyźni nieśli rannych, w głosach tworzyć się miała historia niedawnego koszmaru. Przez chwilę stała, dokonując mimowolnego rozeznania. Wiele osób na pierwszy rzut oka wyglądało całkiem dobrze, co pozwalało pomyśleć, że kolejni również pozostawią mocny odcisk na ziemi, nie upadną wraz z pierwszym umęczonym słowem i nie przysną zbyt nagle. Pierwsze znajome oczy wniosły ulgę, zapanowało poruszenie, rozmowy, relacje, prośby i cisza pod powiekami tych, którzy dotarli tutaj nieprzytomni. Pierwszy raz spoglądała na tak krwawe echo wojny. Przyprowadzili bezbronnych, cierpiących i niewinnych temu wszystkiemu, prawda? Isa wierzyła, że Zakon pozostaje niezwykłym strażnikiem tych słabszych i pozbawionych obrony. Bała się pomyśleć o tym, jak dziś wygląda Londyn, jej słodki Londyn.
Otrząsnęła się, starając się nie wypatrywać zbyt nerwowo za twarzą jeszcze jednej osoby. Zaraz tu będzie. Tymczasem ona powinna wyciągnąć dłonie ku poszkodowanym. Odruchowo podciągnęła rękawy. Głos Roselyn przebił przedziwną bańkę, wygasił mgłę myśli. Teraz winna już tylko działać. Wokoło niej byli zaufani, doświadczeni medycy, na których w razie niepewności mogła polegać, ale rannych było sporo. Czuła, że sobie poradzi. Obróciła się w stronę uzdrowicielki Wright i za jej krokiem także podążyła. Dotarły do spoczywającej na łóżku młodej kobiety (Lydii), której Bella nigdy wcześniej nie poznała. Nieprzytomna sylwetka najpewniej potrzebowała pomocy. Isabella pochyliła się nad nią i popatrzyła czujnym okiem, choć wciąż zatroskanym okiem. – Musimy jej koniecznie pomóc, biedna, musiała przeżyć tak przykre rzeczy – odezwała się wreszcie, choć czuła, że słowa wcale nie wydostają się łatwo spomiędzy warg. Nie było jednak czasu na wzruszenia. Roselyn w tej samej chwili rzuciła zaklęcie diagnozujące. Gdzieś za sobą Isabella usłyszała głos Archibalda zmieszany z wieloma innymi. Obserwowała działania uzdrowicielki, w której upatrywała również mentorkę. Nie zamierzała niczego przegapić, ani też uciekać przed żadnym wyzwaniem. Była tutaj po to, by nieść pomoc. Roselyn nie potrzebowała wiele czasu, by odkryć, że Lydia nie była w złym stanie, potrzebowała teraz odpoczynku i ulgi dla wymęczonego ducha. Asystowała Wright, jak tylko mogła. Obserwowała lecznicze czar przenikające przez ciało dziewczyny. Wokoło działo się bardzo wiele. Podziwiała organizację i spokój kobiety. To nie był pierwszy raz, pierwszy powrót ze straszliwego starcia. Doświadczenie widoczne było w każdym geście. Mogłaby być jak ona. Któregoś dnia. Bardzo tego pragnęła. – Jesteś bardzo dzielna, już po wszystkim – przyznała cicho, kiedy tylko otworzyły się powieki jasnowłosej. Czy jednak naprawdę po wszystkim?
Została ona jednak szybko oddana pod opiekę mężczyzny, którego również nie znała. Należało pójść dalej, wciąż blisko znajdowały się osoby, które potrzebowały ich pomocy. Wright wskazała na dwóch mężczyzn. Jeden z nich (Vincent) przyniósł kobietę, którą już zajmował się jej kuzyn. Wyglądało na to, że skupiała na sobie mnóstwo par oczu. A on? – Zajmę się nimi, Roselyn. Jak tylko najlepiej potrafię – powiedziała wreszcie, odważnie, pewnie. Potem rozdzieliły się. Isabella podeszła do wysokiego mężczyzny, kiedy tylko skończył zdawać swoją relację. – Proszę, chodź ze mną, jeśli już skończyliście. Pomogę ci. Mam na imię Bella. Jak się czujesz? – zapytała, prowadząc go kawałek dalej, w nieco spokojniejsze miejsce. Między nimi wciąż znajdowało się mnóstwo par oczu, trwała akcja ratunkowa. Bella starała zorientować również, czy Alexander już przybył. Nie ujrzała go, ale może zjawił się w zamieszaniu i zdawał relację? Chciała w to wierzyć.
Poprosiła mężczyznę, by usiadł na pierwszym wolnym łóżku i pochyliła się nad nim, by ocenić stan i móc rzucić pierwsze zaklęcia. I jego to dopadło, ten mrok. Wiedziała, że nieopodal czekali jeszcze inni. Powinna zająć się Vincentem, a potem wyruszyć dalej. Bystre oko zdawało się już wyczuwać garść dziwnych wrażeń i emocji, które przywlókł tutaj ze sobą. Ścisnęła mocniej dłoń na różdżce.


wyruszam do szafki
Isabella Cattermole
Isabella Cattermole
Zawód : Stażystka w lecznicy
Wiek : 22
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zamężna
Najmilszy sercu jest prawdziwy w nim pożar.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15+3
UZDRAWIANIE : 15+5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
szpital - Szpital polowy - Page 3 A8172ec5839139146051f7b54e49c5d0
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7405-isabella-selwyn https://www.morsmordre.net/t7416-iskierka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f84-boreham-palac-beaulieu https://www.morsmordre.net/t7417-skrytka-bankowa-nr-1810#202799 https://www.morsmordre.net/t7415-isabella-selwyn
Re: Szpital polowy [odnośnik]15.01.21 23:58
Nie umknęło mojej uwadze wyczuwalne zdenerwowanie w jej głosie - protest, mocno postanowiona granica, która zaskakiwała, ale jednocześnie schlebiała w swojej trosce. Szybko jednak wycofała się ze swojej postawy, a ja poczułem się winny, czując, jak znów zabrałem jej grunt, zupełnie nieumyślnie. - Nie mogłaś. To skomplikowana magia, znana tylko tym, którzy… - Urwałem na moment, z zaskoczeniem odkrywając, że zabrakło mi słów Tym, którzy oddali życie w imię walki? Tym, którzy złożyli przysięgę, pieczętując ją swoją krwią? Nagle każde słowo wydało mi się patetyczne, a język odmówił posłuszeństwa, wprowadzając mnie na nieznane dotychczas wody, skazując na chwilę milczenia, podczas której spoglądałem w oczy Maeve, szukając odpowiednich słów. Musiała widzieć to nienaturalne zawahanie. - ... przeszli próbę. - Odpowiedziałem, nie odnajdując lepszych słów, pozostawiając ją z jeszcze większą niewiedzą. Nie był to jednak najlepszy moment na składanie wyjaśnień; wierzyłem, że z czasem zrozumie, o czym mówię - jak mało kto potrafiła łączyć strzępki informacji w spójne historie. - W jakiś dziwny sposób… ja też wiedziałem. - Odpowiedziałem enigmatycznie, i choć z moejgo spojrzenia ciężko było odczytać jakiekolwiek emocje, kąciki ust lekko drgnęły.
Nie było nam dane rozmawiać dłużej; Longbottom szybko rozdzielił między Zakonników zadania, potwierdzając moje obawy co do tego, że Oaza mogła być w niebezpieczeństwie. Informacje wyciągnięte z Huxley stawiały istnienie kryjówki na ostrzu noża, to jednak musiało poczekać. Brak już-nie-Selwyna w naszych szeregach był niepokojący. Przyjąłem rozkaz, a kiedy wszyscy zaczęli się przegrupowywać, podszedłem do Cedrica.
- Zgadzam się. Teleportuję się w okolice wieży astrologów, spotkajmy się tam. - Musiałem wybrać inne miejsce, niż stara chata - takie, które mogła kojarzyć również Maeve. - Maeve, zanim do nas dołączysz, niech ktoś cię szybko obejrzyj. Nie wiadomo, co się wydarzy. - Zasugerowałem, po czym przez moment zawahałem się, zastanawiając, czy szybszym działaniem nie byłoby uleczenie jej patronusem - widząc jednak, że Wright szybko się nią zajęła, postanowiłem nie wtrącać się w pracę uzdrowicielki. Zanim jednak opuściłem szpital, podszedłem jeszcze do Samuela, przypominając sobie o różdżce, która nadal tkwiła w  kieszeni mojej szaty. - Weź ją. Będziesz jakiejś potrzebował. - Ostrożnie przekazałem na jego ręce drewno, nie mając pojęcia, że zwracam je prawowitemu właścicielowi. - Expecto patronum - Wypowiedziałem inkantację, z nadzieją, że lis szybciej odnajdzie Alexandra niż nasza trójka. - Szukamy cię. Podaj nam swoje położenie. Zostań w miejscu i ukryj się, jeśli jesteś ranny. Idziemy po ciebie od wieży astrologów. Czekamy na wiadomość. - Słowa włożyłem w usta lisa, chcąc przekazać wiadomość Alexandrowi. Biała magia potrafiła być potężna - nie mogła zawieść o tym razem.

rzut


Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym


Ostatnio zmieniony przez Frederick Fox dnia 16.01.21 12:23, w całości zmieniany 1 raz
Frederick Fox
Frederick Fox
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 34 (37)
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

fire is catching
and if we burn
you burn with us

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
szpital - Szpital polowy - Page 3 Giphy
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2155-frederick-fox#32552 https://www.morsmordre.net/t2178-poczta-fryderyka#33148 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f413-devon-lisia-nora https://www.morsmordre.net/t3769-skrytka-bankowa-nr-605#69393 https://www.morsmordre.net/t2332-freddie-fox#35856
Re: Szpital polowy [odnośnik]16.01.21 2:03
Czuł się dziwnie, opowiadając o tym wszystkim – streszczając przeżyty koszmar w kilku zdaniach, w żaden sposób niezdolnych do oddania tego, co w Azkabanie wydarzyło się naprawdę; tego, co w jego umyśle wciąż wydawało się żywsze od chwili obecnej, bardziej realne od szpitala stworzonego w jaskini, od twarzy otaczających go ludzi, od kontrolowanego chaosu pogłębiającego się w miarę, jak w środku pojawiało się więcej osób. Nie potrafił pozbyć się wrażenia, że chociaż pozornie znajdował się w Oazie, to w korytarzach podziemnego więzienia pozostawił coś ważnego; cząstkę samego siebie, która wciąż tam tkwiła, nie pozwalając mu w pełni powrócić. Głosy, zarówno te kierowane do niego, jak i przepływające gdzieś obok, zdawały się docierać do niego z oddali; musiał się skupić, żeby uwierzyć, że były prawdziwe – i żeby zrozumieć ich znaczenie, wysnuć sens ze zlepek liter. Nagła obecność tuż obok go zaskoczyła, odwrócił się, by dostrzec Gwen, dziewczynę, którą w sierpniu wyciągnął z wody – i kompletnie nie spodziewając się tego, co miało nastąpić później, nie zdążył zareagować, nim objęła go ramionami, w geście tak prostym, a jednocześnie tak oderwanym od wszystkiego, co tego dnia przeżył. Znieruchomiał na moment, dopiero po chwili odwzajemniając uścisk, niepewnie, niezręcznie; wycofując się szybko, posyłając jej przepraszające spojrzenie, odwracając się – i wtedy dostrzegając Hannah.
Tym razem się nie zawahał. Wyszedł jej naprzeciw instynktownie, bez zastanowienia, na pełną sekundę zapominając o tym, że znajdował się przed Ministrem Magii we własnej osobie, a może wykorzystując fakt, że poświęcał swoją uwagę już komuś innemu. Spojrzeniem objął sylwetkę przyjaciółki, z przerażeniem rejestrując krew pokrywającą jej ubranie, skórę, ciemną ciecz krzepnącą we włosach; była ranna – musiała być, ale przez moment liczyło się tylko to, że była żywa – że udało jej się wydostać, że wszystko miało być w porządku. – Hannah – mruknął gdzieś na wysokości jej ucha, otaczając ją ramionami, pewnie, ale ostrożnie – nie chcąc zrobić jej krzywdy, sprawić bólu; z pewnością doświadczyła go już wystarczająco, chciał zapytać, jak się czuła – ściągnąć z jej barków ciężar przeżytych wydarzeń, może zabrać gdzieś indziej – może do Skamieliny, albo nad szmaragdowy staw – ale wiedział, że to jeszcze nie był czas na złożenie broni. Nieistotne, jak zmęczeni byli – walka nie dobiegła końca.
Wypuścił ją z objęć, odsuwając się nieco, żeby zrobić jej miejsce i pozwolić na złożenie raportu lordowi Longbottomowi, ale zatrzymał się tuż obok, ogarnięty jakąś irracjonalną obawą przed ponownym straceniem jej z oczu. Coś przewróciło mu się w żołądku na wspomnienie Kierana, ale odruchowo odrzucił od siebie myśl, że mogliby stracić Gwardzistę naprawdę; był doświadczonym aurorem, stał na czele biura; musiał sobie poradzić. Gdy Hannah opowiedziała o nabitych na pal głowach, o Bertiem, gdy załamał jej się głos, poczuł, jak ogarnia go gniew – ale zamiast szukać dla niego ujścia, odnalazł dłoń przyjaciółki, żeby spleść ich palce – i w mocnym uścisku przekazać jej wsparcie; żałując, że nie mógł zrobić więcej. – Nasze lusterko też n-n-nie działało – wtrącił mimochodem, gdy o nim wspomniała, starając się jednocześnie tłumić własny strach – przed tym, jak niewiele brakowało.
Kiedy dołączył do nich Cedric, kolejny niewidzialny ciężar zniknął z jego klatki piersiowej, pozwalając mu odetchnąć swobodniej; uświadamiając, że przez cały ten czas towarzyszyło mu wrażenie podobne zbyt długiemu wstrzymywaniu powietrza. Skoro tu dotarł, to oznaczało, że dotarła również Lydia; zawiesił na moment spojrzenie na aurorze, szukając tam jakiegoś niemego potwierdzenia, a później już tylko słuchając – historii, której przebieg już częściowo znał. A przynajmniej tak mu się wydawało; coś chłodnego rozlało się w jego wnętrznościach, gdy Cedric dotarł w swoim raporcie do śmierci Pomony, choć wbrew pozorom to nie fakt, że to Zakonnik zakończył jej życie wstrząsnął nim najsilniej. Słowo bezpowrotnie odbiło się echem we wnętrzu jego czaszki, tworząc bolesny pogłos; w gardle poczuł rdzawy posmak, nie mogąc odegnać od siebie wrażenia, że właśnie znalazł się pod wodą. Czy to oznaczało, że dla Sarah również nie było już nadziei? Przymknął oczy, nie zdając sobie sprawy z tego, jak mocno ściska dłoń Hannah; czy będzie musiał pójść w ślady Cedrica i pomóc odejść dziewczynce, którą ledwie wydostał z piekła? Łzy zapiekły go pod powiekami, więc zamrugał szybko, odpędzając je stanowczo i biorąc kilka drżących wdechów; nie mógł się załamać – jeszcze nie teraz.
Informacja o śmierci Jessy, przekazana przez Samuela, uderzyła w niego jako następna; zacisnął w pięść drugą dłoń, wbijając paznokcie w skórę, zmuszając się do zachowania przytomności umysłu. Towarzystwo innych pomagało, a nagłe pojawienie się lorda Prewetta, który bezceremonialnie kazał im wyjść na zewnątrz, sprawiło, że nieco się otrząsnął. Gdy Harold Longbottom rozłożył ramiona, gestem skłaniając ich, by posłuchali, posłusznie ruszył w kierunku wyjścia – ale nie puścił dłoni Hannah, ani wtedy, ani gdy minister ponownie przemówił. Czekał na jego słowa z duszą na ramieniu, z nadzieją – desperacką, rozpaczliwą – że będzie miał dla nich jakieś rozwiązanie. Krótkie dobrze zrobiłeś sprawiło, że w gardle urosła mu niewidzialna gula, coś ścisnęło go za przełyk; przełknął z trudem ślinę, próbując odzyskać władzę nad własnym głosem na tyle, by być w stanie odpowiedzieć. – Tak jest, sir. – Skinął głową, potwierdzając, że to zrobi – że odda ciało Pomony rodzinie lub pochowa ją tutaj, w milczeniu składając jeszcze jedną obietnicę: że pochowa również Sarah; i że wyryje jej imię na pomniku, upewniając się, że nie zostanie nigdy zapomniana.
Dalsze słowa lorda Longbottoma były ciężkie jak ołów, stanowiąc ostateczne potwierdzenie tego, co już podskórnie wiedział: Rycerze wiedzieli o Oazie. I już jej szukali; zacisnął wargi, nieświadomy, że spięło się również całe jego ciało, skupiając się wyłącznie na tym, co mówił minister – zupełnie, jakby między głoskami poszukiwał ratunku. I rzeczywiście go odnalazł, mieli plan. – St-t-tawimy się na miejscu – zapewnił, choć zapewne jasnym było, że to zrobią; musieli. Odprowadził czarodzieja spojrzeniem, przez moment mając ochotę pobiec za nim – już teraz ruszyć do portalu, albo przynajmniej spróbować go przekonać, że nie mogli zwlekać – bo nie wyobrażał sobie przetrwania kilku godzin bezczynności. Wiedział jednak, że musiał mu zaufać, jego ocenie wierzył zresztą znacznie bardziej niż własnej; nim samym kierowało wycieńczenie, emocje szarpiące zakończeniami nerwowymi; opadające z niego stopniowo, jak płaty łuszczącej się farby – pozostawiające go nagim, słabym; tak bardzo chciał, żeby to wszystko się już skończyło.
W pierwszym odruchu chciał ruszyć od razu do Lydii, odszukać ją i sprawdzić, czy wszystko było z nią w porządku, ale wiedział, że była już w rękach uzdrowicieli – i że musiał im dać przestrzeń, by mogli w spokoju wykonywać swoją pracę. Mógł nienawidzić tego stanu rzeczy, ale musiał zaakceptować fakt, że aktualnie nie był w stanie jej pomóc. Odwrócił się więc do Hannah, spoglądając na nią tak naprawdę po raz pierwszy, odkąd pojawiła się w szpitalu; obejmując spojrzeniem jej bladą twarz, smugi krwi na czole i brodzie, przesiąknięte nią ubranie; szukał ran, sygnałów, że potrzebowała natychmiastowej pomocy, ale nie mógł ich znaleźć – pod krzepnącą krwią trudno było cokolwiek dojrzeć. Wypuścił więc jej palce, żeby obie dłonie unieść do jej twarzy, delikatnym gestem odgarniając z niej włosy, a później obejmując ją lekko, ostrożnie; przesuwając opuszkami po linii żuchwy, spoglądając prosto w parę czekoladowych oczu – szukając tam odpowiedzi na niezadane pytania i czegoś jeszcze, przebaczenia może. – Hannah – powtórzył jej imię, ciszej niż wcześniej, starając się wlać w nie wszystko to, czego wymówić na głos jeszcze nie potrafił; bo jak miał jej opowiedzieć – o oczach spoglądających na niego zza krat, o głosach mieszających się ze sobą, o tym, że bał się, że już nigdy nie zapomni, jak brzmiały; o tym, że gdy już myślał, że nadszedł jego koniec, uratowało go jej wspomnienie – i o tym, jak bardzo żałował, że przybył tam za późno. – Jesteś r-r-ranna? – zapytał, skupiając się na tym, o czym myśleć był jeszcze w stanie bez zginania się w pół; instynktownie szukając sobie zadań do wykonania, rzeczy do zrobienia. Przełknął ślinę. – Znajdziemy ci uzd-d-drowiciela, tylko powiedz, co… – zaczął, ale gdzieś w połowie zdania głos mu się załamał. Wziął wdech, powolny, drżący. A gdy odezwał się ponownie, brzmiał już spokojniej. I pewniej. – Czego potrzebujesz? – zapytał po prostu, znów spoglądając jej w oczy. Musiało być przecież coś, co mógł dla niej zrobić; przynajmniej dla niej; dla niej.




I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Szpital polowy [odnośnik]16.01.21 11:33
Pracy było mnóstwo, nowi pacjenci pojawiali się jeden po drugim, Idzie udawało się zaledwie objąć ich mnogość kątem oka. Zajęła się dziewczynką i to jej poświęciła dużą część swojej uwagi. Zakasała rękawy sukienki i sięgnęła do najbliższej półki, gdzie znajdował się alkohol w zamkniętej butelce. Wylała jego odrobinę na dłonie i wtarła, chcąc, by były czyste. Nie potrzebowali dodatkowych problemów. Ona ich nie potrzebowała. Zwłaszcza po tym, co stało się z Kayą. Spojrzała na Michaela, próbując wysłuchać historii, która mogłaby jej pomóc, ale nie uzyskała od niego żadnych informacji, musiała więc operować tym, co było przed nią. A przed nią leżała dziewczynka, która… zdradzała przedziwne oznaki życia. Oznaki, których nie mogła zakwalifikować jako odruchy pasujące do dziecka znajdującego się na nowym gruncie, wśród ludzi, których najprawdopodobniej nie znało. Była aptyczna, a kiedy rozchyliła jej powieki, żeby sprawdzić reakcję źrenic na światło – było mętne, rzucane przez świece i przemykające przez drzewa promienie słońca, więc źrenice powinny być nieco bardziej rozszerzone niż zwykle, a tymczasem okazało się, że nawet nie poruszyły się, kiedy dostały nowe bodźce. Serce, którego rytm zbadała zaklęciem, biło zbyt wolno, jak na tak niewielką masę dziecka i jego wiek – przypominało serce staruszki u kresu swoich dni. Sprawdziła odruch kolanowy – mięśnie pod wpływem nacisku jej dłoni spięły się niezbyt chętnie, opornie, a reakcja była nieznaczna. Przerażająco nieznaczna. Spróbowała skulić jej dłoń i wsunęła pod palce swój nadgarstek, chcąc wyzwolić kolejny odruch bezwarunkowy – nic. Dziewczynka nie poruszyła ani jednym z nich, jej zobojętnienie na wszystko, co ją otaczało, przeraziło Idę. Była chłodna, ale nie aż tak, by mogła tak na to zareagować.
Figidu maxima – rzuciła zaklęcie, różdżką wiodąc od jej ramion, aż po kostki. Niewiele miała ran, ale co tylko Ida mogła zauważyć, chciała uleczyć. Zaklęcie podziałało na nią od razu, zobaczyła, jak posiniałe dłonie i policzki nabierają koloru, jak oddech na chwilę staje się nieco głębszy, ale tylko chwilowo, jakby przyjmował efekt uboczny podanej magii.
Złapała zaraz za jaskinią kobietę pomagającą w opiece nad rannymi i poprosiła ją o zerknięcie na dziewczynkę, podanie jej ciepłego napoju i okrycie kocem, a ona zaraz do niej wróci, pomoże tylko innym. Tylko to powiedziała i ktoś ją zaczepił. Nie znała go, ale wystarczyło, że zobaczyła jego twarz – bladą, spojrzenie zmęczone, mętne, oddech płytki, skronie szklące się od potu. I wystarczyło, że dotarła do jej uszu informacja o Alexandrze. Przełknęła ślinę, żeby ukryć jakkolwiek emocjonalne powiązanie, choć wiedziała, że znali ją tu dostatecznie długo, żeby wiedzieć, jak bardzo jej na nim zależało – chciała jednak być bezstronna, pomoc każdemu należała się w takim samym stopniu.
Usiądź, proszę – wskazała mu wolne miejsce na jednym z niewielu łóżek, które przed chwilą musiało być zwolnione przez kogoś. Kiedy siadał, ona zdążyła oczyścić dłonie w alkoholu. Obejrzała go najpierw dokładnie. Nogi, tors, ramiona, dłonie. Zgrabiałe palce, chłodne policzki. – Nie jesteś ranny. Jak się czujesz? – uniosła różdżkę i przytknęła ją delikatnie do skroni mężczyzny. – Paxo Horribilis – zacisnęła usta, kiedy inkantacja nie dała żadnych rezultatów. Objęła lewą dłonią jego policzek, chcąc w ten sposób go przytrzymać. – Paxo Horribilis – szepnęła cicho, ciepło, spokojnie. – Paxo maxima – kolejno po sobie następujące zaklęcia wpływały na niespokojne myśli, zwalniały tętno, zastępowały niepokój spokojem, a serce miało równiejszy rytm. – Paxo maxima – powiedziała po raz ostatni, pozwalając magii ukoić skołatane nerwy, uspokoić i dodać sił. – Magia nie jest lekarstwem absolutnym. Pomogła ci, ale nie uleczy całkiem. Musisz odpoczywać, jedz, pij ciepłe napoje, nabierz sił i spróbuj zaznać nieco spokoju. Teraz jesteś już bezpieczny – uśmiechnęła się i już miała kontynuować, ale na chwilę zamknęła usta. Otworzyła je ponownie po chwili. – Mam na imię Ida i mam do ciebie prośbę. Jeśli uda wam się odnaleźć Alexandrauda wam się, musi.Powiedz mu, proszę, że na niego czekam.
Odeszła od niego, szukając innych chorych.

| Zaklęcia:
Pierwsza partia - Figidu maxima na dziewczynkę i nieudane Paxo horribilis na Cedrica
Druga partia - Paxo horribilis (przywrócone 44 pż; +5 za zaklęcie 100+), Paxo maxima (przywrócone 30 pż; +5 za zaklęcie 100+)
Trzecia partia - Paxo maxima (przywrócone 31 pż; +5 za zaklęcie 100+)
Razem: 136 pż przywrócone

Cedric: 232 pż

Uciekam do szafki!


breathe

then begin again

Ida N. Lupin
Ida N. Lupin
Zawód : magomedyk z Doliny Godryka
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
it's always darkest
before

the d a w n

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6989-ida-lupin#183439 https://www.morsmordre.net/t7864-swistka#221262 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t8043-skrytka-bankowa-nr-1619#229623 https://www.morsmordre.net/t8106-i-lupin#231775

Strona 3 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

Szpital polowy
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach