Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Bedfordshire
Houghton House
AutorWiadomość
Houghton House
Ta XVII-wieczna rezydencja jest zaledwie cieniem majestatycznej posiadłości myśliwskiej, jaką była kiedyś. Obecnie to ledwie ruiny dawnej budowli. Miejsce to jeszcze do niedawna było upodobane przez magiczną szlachtę do polowań, ze względu na specjalnie zaprojektowane do nich szlaki. Praktyk tych zaprzestano dopiero kiedy Houghton House zasłynęło wśród czarodziejów jako dotknięte klątwą. Legenda głosi, że ta spoczęła na tym obszarze od śmierci ostatniego właściciela. Markiz zginął bowiem w nieszczęśliwym wypadku podczas polowania w 1767 roku. Od tej pory każde polowanie na tych szlakach kończy się tajemniczymi incydentami, w których przynajmniej jeden z uczestników pozostaje ranny.
Teleportując się do Houghton House, musiał zarezerwować przynajmniej trzy godziny walki z żywiołem i uwzględnić dodatkowe problemy, które mogły się trafić w pobliżu podupadłej rezydencji. Wiedział, że ryzykował pojawieniem się na tak długi czas w Anglii - słyszał w końcu o wzrastających w szaleńczym tempie incydentach walk z innymi czarodziejami czy nawet zagubionymi w teraźniejszości mugolami. Mimo to zrobił to, przenosząc się z Irlandii na ziemie ogarnięte chaosem. W dodatku do hrabstwa, które nie było w żaden sposób chronione. Tereny rodziny Bulstrode przyjmowały naukowców, jednak nikt nie czuwał nad nimi czy aby nic się im nie działo. Nikt nie stał nad nimi, bo każdy dbał o samego siebie. I nieważne czy zadanie wykonywane przez Jaydena publicznie było zlecone przez Ministerstwo Magii - szukający zaczepki nie legitymowali drugiej strony przed atakiem. Na wszelki wypadek zabrał ze sobą jeden ze świstoklików, które zrobił i które miały w momencie zagrożenia przenieść jego oraz Vincenta do Upper Cottage. Przez plecy profesora przewieszona była również miotła i typowa dla niego skórzana torba skrywające w swym wnętrzu notatki, podręczniki, coś do jedzenia oraz parę drobiazgów mogących się przydać. Był tam chociażby iskrzący roztwór - mając w głowie prośbę Vincenta o wspomożenie go w nauce numerologii, Jayden spakował zrobiony przez siebie jakiś czas temu bardzo prosty, lecz niesamowicie przydatny eliksir. A przecież tak trochę pomocy nie miało mu zaszkodzić. Szczególnie że nauka o liczbach była królową innych dziedzin i z tej też okazji najtrudniejszą z możliwych. Nie raz mówiono o tym nie tylko w szkole, ale też na seminariach czy w książkach mających z nią jakiekolwiek powiązanie. Vane wcale nie wątpił w umiejętności poznawcze zielarza. Absolutnie! Wszak ten zaskoczył go już niesamowicie pozytywnie swym zaangażowaniem, skrupulatnością, dbałością o szczegóły, które tak bardzo mocno liczyły się w pracy naukowca czy badacza. Jeśli Rineheart miał kontynuować tę drogę, astronom wróżył mu świetlaną przyszłość z takim talentem oraz chęcią. Gdy tylko profesor wylądował obok ruin Houghton House, sprawdził nie tylko zawartość torby, lecz też własnych kieszeni. W tylnej od spodni miał w małym słoiczku maść żywokostowa na wypadek, gdyby coś miało pójść nie tak... I nie chodziło jedynie o możliwość zderzenia się z kimś niepowołanym. Błędna teleportacja, problem przy puszczeniu świstoklika, powikłania związane z zaklinaniem magii - było tego naprawdę sporo. Szczególnie jeśli Rineheart nie miał zbytniego do czynienia z numerologią, opadnięcie na ziemię z większej wysokości i poobijanie się przy pojawieniu się było bardzo wysokie. Bez podstawowej wiedzy nie było wszak możliwe nawet aktywowanie zaklętego przedmiotu - co dopiero odpowiednie operowanie nim.
Pojawił się specjalnie wcześniej, żeby spróbować wyczuć magię władającą tym miejscem. Wyczuwał niespotykaną siłę i nie bez przypadku. Według podań terenami i posiadłością została obłożona klątwa, a posępna budowla chwiejąca się w posadach łypała na każdego swoim smutnym i okrutnym okiem. Jayden nie bał się jej, mając zawierzenie we własnej różdżce. Co prawda jego wnętrze wciąż było niespokojne, rozdarte, jednak i w tym stanie dostrzegał niesamowitą moc. Moc, której efekty mógł dostrzec tamtego wieczora, gdy próbował stworzyć świstoklik. Teraz jednak wyciszył się, starając sobie przypomnieć słowa Shelty - pozwolił więc, by energia gromadząca się dokoła niego zaczęła również przez niego przepływać. Fala za falą uderzały w niego niczym morze o brzeg. Nie rozbijały jednak, bo nie była to walka - była to konwersacja. Pierwsza próba okazała się niesamowicie mocna, niemal doskonała. Nie zdołała jednak opanować całej magii Houghton House. Drugi raz Jayden kończył, dostrzegając pojawienie się na horyzoncie znajomej sylwetki. - Vincent - przywitał się krótko z przybyłym czarodziejem, wiedząc już, że walczył z magią zbyt długo. Musiał odpocząć, chociaż wyczuwał, że był blisko. Bardzo blisko i to go w jakiś sposób motywowało do dalszej pracy.
rzuty na numerologię
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Jayden Vane' has done the following action : Rzut kością
'Zdarzenia' :
'Zdarzenia' :
Pozostawał szczególnie ostrożny. I choć spełniał ministerialny nakaz dotyczący rejestracji różdżki, wolał dmuchać na zimnie. Ostatnie, przewrotne zdarzenia, w których miał okazję wziąć udział, utwierdzały w przekonaniu, iż dodatkowa czujność, oczy dookoła głowy, były nieodłącznym elementem każdej, dłuższej wyprawy. On sam o wiele rzadziej zapuszczał się poza pozornie bezpieczne, soczyście zielone tereny macierzystej Irlandii. Nie czuł się swobodnie mijając obce, nieznane dotąd jednostki. Miał nieodparte, nieodłączne wrażenie, iż patrzą na niego odrobinę inaczej: widzą w nim wroga, bezwzględnego oprawcę, bezczelnego uciekiniera opuszczającego piekielne progi podziemnego więzienia. Bał się urzeczywistnienia lęków przychodzących codziennie w koszmarnych snach. W ich wnętrzu błądził między ciasnymi, kamiennymi korytarzami napotykając rozpłatane, wychudzone ciała swych pobratymców; zakapturzony stwór właśnie odbierał ich ostatnie, życiodajne tchnienie. Dusił się. Obawiał się rychłego rozpoznania, skojarzeń z jednostkami, których różnorodne twarze ozdabiały pobliskie płoty, ceglane mury, sklepowe witryny oferując niebagatelne sumy pieniędzy. Nie potrafił spojrzeć im w oczy. Widział tam bystre spojrzenie, ściągnięte brwi ukochanej, niezwykle odważnej siostry, którą utracił kilka miesięcy temu. Konfrontował się z dużymi, jasnymi tęczówkami ocalonej kobiety wyrwanej z kościstych ramion bezwzględnej śmierci. Patrzył na najbliższych przyjaciół, towarzyszy ze szkolnych korytarzy, zagranicznych podróży, z którymi przeżył tak wiele. Wlepiał ostry wzrok zmrużonych tęczówek w poważną aparycję siwowłosego mężczyzny, który tak po prostu zapadł się pod ziemię; zniknął zostawiając rebeliantów w samym środku śmiertelnej walki. Nie współczuł, nienawidził go całym, rozedrganym sercem. Zdarł kolorowy skrawek przyklejonego papieru dzieląc go na kilkanaście drobnych części, wyrzucając w wietrzny, październikowy eter. Odetchnął ciężko targany tak skrajnymi emocjami. Jednego dnia pragnął zamknąć się w swych czterech ścianach, okryć ciepłym pledem i już nigdy nie wychodzić na światło dzienne. Innym razem nie umiał zapanować nad obezwładniającą złością, zdenerwowaniem, żądzą krwi. Chciał wymierzać sprawiedliwość tym, którzy każdego dnia, bezkompromisowo odbierali niewinne, ludzkie życie. Jeszcze kilkanaście tygodni temu przeszedłby obok tego całkowicie obojętnie.
Musiał wrócić do porządku dziennego, zająć się konkretnymi, wymagającymi sprawami. Możliwość współpracy z tak znamienitym profesorem napawała nieodłączną nadzieją. Powoli, skrupulatnie wkraczał w zupełnie inny świat, otwierając nowy, pasjonujący rozdział życiowej kariery. Stawiał na rozwój. W ostatnim czasie praktycznie nie rozstawał się z opasłymi tomiszczami traktującymi różne dziedziny magii. Kilka z nich spoczywało w środku wysłużonej, skórzanej torby, którą tuż przed wyjściem z domu, powiększył odpowiednim, niedawno przypomnianym zaklęciem. I choć tak często nie wierzył w siebie, stawał naprzeciw okrutnych wątpliwości, nie rezygnował z górnolotnych ambicji. Chciał być coraz lepszy, otwierać się na nowe, nieznane dotąd dziedziny. Wysłuchiwać złotych rad bardziej doświadczonych czarodziei wyciągając odpowiednie wnioski. Nie spoczywał na laurach, szybko zapominał o pochwałach. Pogrążał się w ciężkiej i wymagającej pracy nie szczędząc dnia, ani długich godzin nocnych. Dlatego też zmierzając w stronę Houghton House ziewnął kilkukrotnie przeganiając napływające zmęczenie. Wyraźne cienie ozdabiały przestrzeń pod oczami, a przygarbione plecy wskazywały na ponadprzeciętne obciążenie. Wziął na siebie naprawdę dużo obowiązków: sprawy zawodowe, opieka nad chorą Zakonniczką, kwestie, związane z działalnością w nielegalnej organizacji, coraz bardziej niebezpieczna, nie cierpiąca zwłoki praca w terenie. Westchnął ciężko i otulił się materiałem cienkiego płaszcza. Chłód nadchodzącej jesieni przedarł się przez delikatne warstwy. Wolną dłonią przetarł zarośniętą twarz przywracając wyrazistość obrazu. Kątem oka omotał zwiedzany krajobraz; ogromne ruiny zarysowane w oddali, robiły wrażenie. Nie znał tutejszej legendy, lecz intuicja doświadczonego klątwo-łamacza, podpowiadała mu, iż warto byłoby zapuścić się między kamienne zapadlisko. Szedł pospiesznie trzymając ręce w głębokich kieszeniach. Jedna z nich zaciskała się na głogowej różdżce, podczas gdy głowa układała już efektywny plan działania. W oddali dostrzegł wyraźną sylwetkę dzisiejszego towarzysza. Przybliżając szyję do linii ramion niwelując przenikliwe zimno, przyspieszył kroku stając naprzeciwko znajomej aparycji. Zmarszczył brwi, mężczyzna wyglądał na osłabionego, a może przejętego? – Jayden – wychrypiał na jednym wdechu odchrząkując nieznacznie. – Coś się stało? Dobrze się czujesz? – wyrzucił nagle przyglądając się uważnie, śledząc mimikę twarzy. Pytanie o samopoczucie w ostatnim miesiącu padało zbyt wiele razy; chyba złączyło się już z drobinkami purpurowej krwi.
Musiał wrócić do porządku dziennego, zająć się konkretnymi, wymagającymi sprawami. Możliwość współpracy z tak znamienitym profesorem napawała nieodłączną nadzieją. Powoli, skrupulatnie wkraczał w zupełnie inny świat, otwierając nowy, pasjonujący rozdział życiowej kariery. Stawiał na rozwój. W ostatnim czasie praktycznie nie rozstawał się z opasłymi tomiszczami traktującymi różne dziedziny magii. Kilka z nich spoczywało w środku wysłużonej, skórzanej torby, którą tuż przed wyjściem z domu, powiększył odpowiednim, niedawno przypomnianym zaklęciem. I choć tak często nie wierzył w siebie, stawał naprzeciw okrutnych wątpliwości, nie rezygnował z górnolotnych ambicji. Chciał być coraz lepszy, otwierać się na nowe, nieznane dotąd dziedziny. Wysłuchiwać złotych rad bardziej doświadczonych czarodziei wyciągając odpowiednie wnioski. Nie spoczywał na laurach, szybko zapominał o pochwałach. Pogrążał się w ciężkiej i wymagającej pracy nie szczędząc dnia, ani długich godzin nocnych. Dlatego też zmierzając w stronę Houghton House ziewnął kilkukrotnie przeganiając napływające zmęczenie. Wyraźne cienie ozdabiały przestrzeń pod oczami, a przygarbione plecy wskazywały na ponadprzeciętne obciążenie. Wziął na siebie naprawdę dużo obowiązków: sprawy zawodowe, opieka nad chorą Zakonniczką, kwestie, związane z działalnością w nielegalnej organizacji, coraz bardziej niebezpieczna, nie cierpiąca zwłoki praca w terenie. Westchnął ciężko i otulił się materiałem cienkiego płaszcza. Chłód nadchodzącej jesieni przedarł się przez delikatne warstwy. Wolną dłonią przetarł zarośniętą twarz przywracając wyrazistość obrazu. Kątem oka omotał zwiedzany krajobraz; ogromne ruiny zarysowane w oddali, robiły wrażenie. Nie znał tutejszej legendy, lecz intuicja doświadczonego klątwo-łamacza, podpowiadała mu, iż warto byłoby zapuścić się między kamienne zapadlisko. Szedł pospiesznie trzymając ręce w głębokich kieszeniach. Jedna z nich zaciskała się na głogowej różdżce, podczas gdy głowa układała już efektywny plan działania. W oddali dostrzegł wyraźną sylwetkę dzisiejszego towarzysza. Przybliżając szyję do linii ramion niwelując przenikliwe zimno, przyspieszył kroku stając naprzeciwko znajomej aparycji. Zmarszczył brwi, mężczyzna wyglądał na osłabionego, a może przejętego? – Jayden – wychrypiał na jednym wdechu odchrząkując nieznacznie. – Coś się stało? Dobrze się czujesz? – wyrzucił nagle przyglądając się uważnie, śledząc mimikę twarzy. Pytanie o samopoczucie w ostatnim miesiącu padało zbyt wiele razy; chyba złączyło się już z drobinkami purpurowej krwi.
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Nie podobało mu się to, Że nie udało mu się zawiązać odpowiedniego węzła, chociaż czuł wyraźnie, że magia była w stanie poddać się jego woli. Czegoś jednak brakowało. A tego czegoś Jayden nie był aktualnie w stanie zlokalizować. Wiedział, że chodziło o coś z jego skupieniem, ale nie miał dokładnie pojęcia, w którym miejscu. Pamiętał wszystko, co powiedziała mu Shelta, co miał rozwijać i na czym miał się skoncentrować. Ćwiczył nakładania i ściąganie zabezpieczeń aż do znudzenia, więcej czytał, starając się zrozumieć naturę królowej nauk. Wydawało mu się, że ów problem był rozwiązany, ale najwidoczniej pomylił się w tej kwestii. Jego kuzynka miała o wiele większą, pełniejszą wiedzę od niego, co było oczywiste - pomimo młodego wieku oddawała się sztuce numerologii z prawdziwą pasją i zacięciem. On, pomimo trzydziestu lat nie był w stanie opanować ów dziedziny na takim stopniu, na jakim znała ją ona. Mimo wszystko nie zamierzał przestawać się rozwijać - to było dla niego istotne i bez względu na własne ograniczenia czasowe, nie chciał poprzestawać na rozszerzaniu swoich horyzontów czy umiejętności. Jeśli miał być długotrwały proces, miał się mu poddać. Kto lepiej od niego mógł zrozumieć, czym było pokorne pochylenie się nad własną niewiedzą oraz ograniczeniami? Kto lepiej niż profesor, który nigdy nie porzucił własnej edukacji? Uczył, samemu będąc ciągle uczniem. Być może własne niepowodzenia miały go skontrolować. Sprowadzić na ziemię, ale równocześnie dodać motywacji do dalszego szukania odpowiedzi na stawiane pytania.
Na szczęście przybycie Vincenta jakoś przegoniło zbyt skołtunione myśli i pozwoliły na otrzeźwienie przez kilka ulotnych chwil. Słysząc słowa nowego towarzysza, machnął krótko ręką, chociaż nie mógł zakryć faktu, że naprawdę był wyczerpany tymi magicznymi zmaganiami. - Jestem po prostu zmęczony. To wszystko - skwitował krótko, ale zaraz też zmienił temat, kucając przy swojej torbie i szukając czegoś namiętnie. Różdżkę przytrzymał w zębach, gdy przekładając rzeczy, próbował natrafić spojrzeniem na swoją zgubę. W pewnym momencie mruknął coś do siebie niezrozumiałego, po czym spojrzał przez ramię na Rinehearta i wyciągnął w jego stronę dłoń. - Fo fla siebie - rzucił, ale zaraz wyjął różdżkę z ust i się poprawił. - To dla ciebie - powiedział i przekazał mężczyźnie jedną porcję iskrzącego roztworu. - Wypij. Będziesz lepiej rozumiał - wyjaśnił, patrząc wymownie na fiolkę. - Nie chcę cię otruć - dodał, po czym przekazał mu eliksir, by odwrócić się od czarodzieja, chcąc spróbować ponownie popracować nad numerologią. Może bez tłumaczenia, co dokładnie robił, ale chciał opanować magię ponownie. Wiedział, że była bardziej gęsta niż w momencie, w którym się zjawił - mimo wszystko to wciąż było za mało. - Jak podróż? - spytał być może zbyt zwyczajnie, jednak naprawdę go to interesowało. Dopóki Vincent nie miał wypić swojego naukowego eliksiru, Jayden nie zaczynał tłumaczyć istoty numerologii - mogli więc przez chwilę porozmawiać, aż roztwór zacznie działać.
|rzuty na numerologię
Na szczęście przybycie Vincenta jakoś przegoniło zbyt skołtunione myśli i pozwoliły na otrzeźwienie przez kilka ulotnych chwil. Słysząc słowa nowego towarzysza, machnął krótko ręką, chociaż nie mógł zakryć faktu, że naprawdę był wyczerpany tymi magicznymi zmaganiami. - Jestem po prostu zmęczony. To wszystko - skwitował krótko, ale zaraz też zmienił temat, kucając przy swojej torbie i szukając czegoś namiętnie. Różdżkę przytrzymał w zębach, gdy przekładając rzeczy, próbował natrafić spojrzeniem na swoją zgubę. W pewnym momencie mruknął coś do siebie niezrozumiałego, po czym spojrzał przez ramię na Rinehearta i wyciągnął w jego stronę dłoń. - Fo fla siebie - rzucił, ale zaraz wyjął różdżkę z ust i się poprawił. - To dla ciebie - powiedział i przekazał mężczyźnie jedną porcję iskrzącego roztworu. - Wypij. Będziesz lepiej rozumiał - wyjaśnił, patrząc wymownie na fiolkę. - Nie chcę cię otruć - dodał, po czym przekazał mu eliksir, by odwrócić się od czarodzieja, chcąc spróbować ponownie popracować nad numerologią. Może bez tłumaczenia, co dokładnie robił, ale chciał opanować magię ponownie. Wiedział, że była bardziej gęsta niż w momencie, w którym się zjawił - mimo wszystko to wciąż było za mało. - Jak podróż? - spytał być może zbyt zwyczajnie, jednak naprawdę go to interesowało. Dopóki Vincent nie miał wypić swojego naukowego eliksiru, Jayden nie zaczynał tłumaczyć istoty numerologii - mogli więc przez chwilę porozmawiać, aż roztwór zacznie działać.
|rzuty na numerologię
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie wiedział z czym dokładnie przyjdzie mu się mierzyć. Ta nadzwyczajna, osobliwa dziedzina magicznej nauki była dla niego nieodkrytą i niepoznaną zagadką. I choć niejednokrotnie podejmował śmiałą próbę samoistnego zapoznania ze skomplikowanymi, numerologicznymi podstawami, ambitny plan płonął na panewce. Coś wydawało się niezrozumiałe, kompletnie nielogiczne. Obliczenia wedle książkowej instrukcji pokazywały błędny wynik, a wykres wymalowany na pogniecionym pergaminie zdawał się nieczytelny i niedokładny. Nie był również do końca pewny, czy aby na pewno, całkowicie zrozumiał istotę matki wszystkich nauk; podejmował właściwe kroki, zaczynał od odpowiedniej strony. Wybierał opcjonalne pozycje naukowej literatury, poprawnie interpretował wszelkie zapisy wciśnięte na szerokie przestrzenie białych, upstrzonych tekstem kartek. Nie miał żadnego odniesienia. Potrzebował jednostki, która powolnie, skrupulatnie przeprowadzi go przez wszystkie zawiłości. Wyłoży teorię, przećwiczy praktykę patrząc na podejmowane korki, właściwe zaciśnięcie różdżki. Cierpliwie, bez nerwów odpowie na nurtujące pytanie wylane spomiędzy spierzchniętych warg. A było ich przecież tak wiele. Skoryguje błędy, naprowadzi na właściwy tor. Potrzebował osoby, dzięki której uśpione pokłady motywacji wybuchną na nowo. Zaszczepienia rozkwitającej pasji, w której pragnąłby zadomowić się na dobre. Wiedział, że trafił pod właściwy adres. Nie będzie zawiedziony współpracując ze skupioną, zaangażowaną sylwetką profesora. Był nauczycielem, posiadał to specyficzne, wyćwiczone podejście. Zamierzał oddać się bez dyskusji, wykonywać kolejne polecenia. Zależało mu na ciągłym, wzrastającym samorozwoju. Każdego dnia miał ambicję na więcej.
Wiatr utrudniał swobodę ruchu blokując przyspieszone korki. Cienki materiał jesiennego płaszcza nie oddawał należytego ciepła, dlatego też z całych sił przytul go do odsłoniętej szyi i spuszczonej brody. Wciągając specyficzną woń rześkiego, lecz wilgotnego powietrza, rzucił okiem na kamienną, rozdrobioną spuściznę. Przez moment zastanawiał się jak wiele nieodkrytych tajemnic skrywały pokruszone mury. Czy mógłby wkroczyć tam ze specjalistyczną ekspedycją w poszukiwaniu śladów przeklętych artefaktów? Przymrużył powieki, aby nie wypuścić ów myśli. Westchnął przeciągle podchodząc coraz bliżej. Zamyślony profil dzisiejszego współtowarzysza przykuł jego uwagę. Przyglądał mu się uważnie wyłapując ewidentne różnice. A gdy asekuracyjne pytanie ozdobiło zieloną powierzchnię pokiwał głową na znak zrozumienia. Postanowił również odezwać się krótko: – Dobrze wiem o czym mówisz. – podsumował, aby dodać choć odrobiny otuchy. Uśmiechnął się kącikiem ust i przekręcił dłonie ukryte w głębokich kieszeniach. Ostatnie tygodnie nie należały do najlżejszych. Potworne wyczerpanie malowało się na przyciemnionych oczodołach, bladej, nieodżywionej skórze skrytej pod warstwą przystrzyżonej brody. Westchnął ponownie przyglądając się poczynaniom profesora. Ten schylił się do podręcznej, skórzanej torby wyciągając niezidentyfikowaną fiolkę. Mężczyzna ściągnął brwi w wyraźnym zadziwieniu odbierając nietypowy podarek. Przyjrzał się iskrzącej cieczy, aby następnie przesunąć dwa błękity na pewną twarz bruneta.
– Dziękuję. – wyrzucił niepewnie. Nawet utwierdzony o bezpieczeństwie ów zawiesistej cieczy, nie był gotowy na nieplanowane trunki. Zrzucając torbę z przeciążonego ramienia, odkorkował buteleczkę i łypiąc na astronoma rzekł: – Bo bez tego specyfiku sobie nie poradzę, tak? – zatrzymał na moment, licząc na jawne zaprzeczenie. – No dobrze. – żachnął jakby od niechcenia i bez ceregieli przechylił naczynie połykając zawartość. Smakowała dziwnie; słony smak, mieszał się z tym gorzkawym. Czy naprawdę otworzy jego umysł na nowe doznania? Potrząsnął głową, praktycznie nie dosłyszał upadającego pytania: – Dobrze. – wybełkotał łapiąc odpowiedni rytm. – Kilkukrotnie zgubiłem drogę, ale finalnie chyba nie spóźniłem się aż nad to. – zakomunikował otwarcie nie ukrywając drobnych perturbacji. Zastanawiał się jakie odczucia przyniesie mu ów specyfik, jak powinien się poczuć, co takiego ujrzeć przed szeroko rozwartymi powiekami? – Zaczynamy od razu, czy jeszcze czekamy? – był gotowy, mógł działać od zaraz.
Wiatr utrudniał swobodę ruchu blokując przyspieszone korki. Cienki materiał jesiennego płaszcza nie oddawał należytego ciepła, dlatego też z całych sił przytul go do odsłoniętej szyi i spuszczonej brody. Wciągając specyficzną woń rześkiego, lecz wilgotnego powietrza, rzucił okiem na kamienną, rozdrobioną spuściznę. Przez moment zastanawiał się jak wiele nieodkrytych tajemnic skrywały pokruszone mury. Czy mógłby wkroczyć tam ze specjalistyczną ekspedycją w poszukiwaniu śladów przeklętych artefaktów? Przymrużył powieki, aby nie wypuścić ów myśli. Westchnął przeciągle podchodząc coraz bliżej. Zamyślony profil dzisiejszego współtowarzysza przykuł jego uwagę. Przyglądał mu się uważnie wyłapując ewidentne różnice. A gdy asekuracyjne pytanie ozdobiło zieloną powierzchnię pokiwał głową na znak zrozumienia. Postanowił również odezwać się krótko: – Dobrze wiem o czym mówisz. – podsumował, aby dodać choć odrobiny otuchy. Uśmiechnął się kącikiem ust i przekręcił dłonie ukryte w głębokich kieszeniach. Ostatnie tygodnie nie należały do najlżejszych. Potworne wyczerpanie malowało się na przyciemnionych oczodołach, bladej, nieodżywionej skórze skrytej pod warstwą przystrzyżonej brody. Westchnął ponownie przyglądając się poczynaniom profesora. Ten schylił się do podręcznej, skórzanej torby wyciągając niezidentyfikowaną fiolkę. Mężczyzna ściągnął brwi w wyraźnym zadziwieniu odbierając nietypowy podarek. Przyjrzał się iskrzącej cieczy, aby następnie przesunąć dwa błękity na pewną twarz bruneta.
– Dziękuję. – wyrzucił niepewnie. Nawet utwierdzony o bezpieczeństwie ów zawiesistej cieczy, nie był gotowy na nieplanowane trunki. Zrzucając torbę z przeciążonego ramienia, odkorkował buteleczkę i łypiąc na astronoma rzekł: – Bo bez tego specyfiku sobie nie poradzę, tak? – zatrzymał na moment, licząc na jawne zaprzeczenie. – No dobrze. – żachnął jakby od niechcenia i bez ceregieli przechylił naczynie połykając zawartość. Smakowała dziwnie; słony smak, mieszał się z tym gorzkawym. Czy naprawdę otworzy jego umysł na nowe doznania? Potrząsnął głową, praktycznie nie dosłyszał upadającego pytania: – Dobrze. – wybełkotał łapiąc odpowiedni rytm. – Kilkukrotnie zgubiłem drogę, ale finalnie chyba nie spóźniłem się aż nad to. – zakomunikował otwarcie nie ukrywając drobnych perturbacji. Zastanawiał się jakie odczucia przyniesie mu ów specyfik, jak powinien się poczuć, co takiego ujrzeć przed szeroko rozwartymi powiekami? – Zaczynamy od razu, czy jeszcze czekamy? – był gotowy, mógł działać od zaraz.
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Potrzebował chwili oddechu. Zrobienia czegoś, co wymagało skupienia nie tylko psychicznego, ale też fizycznego. Bo zajęcie się pętaniem węzła oznaczało nic innego, jak właśnie połączenie wszystkich swoich sił w jedno - drżące ramiona, przyspieszony oddech, ciężar w klatce piersiowej i mętlik myśli były tego idealnym przykładem. Czuł, że magia wymagała od niego o wiele więcej niż zazwyczaj, lecz nie było to nic, czego nie był w stanie unieść. Razem z Sheltą udawało mu się przecież osiągnąć szczyt skupienia bez względu na to, jak dalece brakowało mu do jej umiejętności. To nie tak, że był na to zbyt ograniczony - jego kuzynka miała rację, mówiąc, że wszystko potrzebowało czasu. Jego podszkolenie się w wiedzy numerologicznej również. I tak posiadał wyjątkową wiedzę, dzięki której był w stanie wiązać astronomię jeszcze lepiej, dogłębniej ją rozumieć. Było to pewnego rodzaju irracjonalne - uczenie się innych dziedzin, polepszało jego wiedzę z tej, z której słynął. Vane'owi nigdy to jednak nie przeszkadzało ani temu nie zaprzeczał. Lubił patrzeć na naukę jako całość, podobnie jak na życie oraz magię. Wszystko istniało z jakiegoś powodu i dążyło do ogólnej równowagi. A do zachowania równowagi potrzeba było minimum dwóch składników - jeden ciężarek zawsze przechylał szalkę. Dlatego właśnie prośba Rinehearta okazała się w pewnym stopniu miłą niespodzianką. Każdy szanujący się badacz powinien był posiadać przynajmniej podstawy matki nauk, tak samo jak każdy człowiek mógł dostrzegać piękno w poszerzaniu swoich horyzontów. Jaki był cel Vincenta, Jay do końca nie był pewien, lecz nie miało to większego znaczenia. Prosił go o pomoc, a Vane nie zamierzał odmawiać. Nie miał zresztą powodu. Współpraca z mężczyzną okazała się owocna, tak samo jak komunikacja - nie mieli żadnych problemów. Takie znajomości należało sobie cenić, szczególnie w aktualnej sytuacji, kiedy brać naukowa wydawała się jeszcze bardziej ograniczona i podzielona niż wcześniej. Strach, brak postępu, niechęć do podejmowania ryzyka stała się domeną aktualnych badaczy, co wzbudzało w Jaydenie kalejdoskop przeróżnych odczuć. Nic więc dziwnego, że łatwiej było mu znaleźć niedoświadczonych w samym projekcie i idei badań czarodziejów - zgłaszanie się do tych ze znaczniejszymi nazwiskami mijało się z celem. I tak by nie odpowiedzieli lub – co gorsza – próbowali zbojkotować pomysł.
Bo bez tego specyfiku sobie nie poradzę, tak?
- Nie - odparł, trochę niezdarnie kryjąc rozbawienie, gdy tylko usłyszał ton, w jakim wypowiedział się jego towarzysz. - To przyspieszy proces wchłaniania informacji. Nie mamy całego dnia. Kto wie, co się może wydarzyć - dodał już poważniej, mając w głowie te wszystkie opisywane przez gazety oraz zasłyszane wypadki. Owszem. Miał przy sobie odpowiedni świstoklik, mogli się teleportować, ale czasami to nie wystarczało. Musieli być ostrożni i postarać się dość sprawnie to załatwić. A skoro już o tym pomyślał... - Zanim zaczniemy - miałem dla ciebie przygotować jakiś świstoklik czy miałeś mi dopiero przekazać odpowiednie ingrediencje? - spytał, próbując przypomnieć sobie, o czym rozmawiali, co ustalali i kiedy. Nie można było go obwiniać za brak spamiętania tego wszystkiego - miał naprawdę dużo na głowie, a do tego personalne sprawy nie ułatwiały mu w funkcjonowaniu w pełni. Przez chwilę zajął się próbą związania magii, ale gdy to zawiodło, odetchnął ponownie. - Nie będę ci jeszcze tłumaczył, tego czym się zajmuję, skoro potrzebujesz podstaw - wyjaśnił, nie chcąc, by Vincent źle odebrał jego zachowanie lub nie wiedział, na co dokładnie uważać. - Przyniosłem parę książek - wskazał jedną z otwartych, z której korzystał, lecz na jego słowa z torby wyleciało parę innych i ruszyło w stronę Rinehearta. - Otwórz na rozdziale pierwszym i czytaj. Eliksir pomoże ci skupić się też na tym, co mówię. Żeby w ogóle zacząć mówić o numerologii, należy sięgnąć do definicji. Tych jest pełno. Mówili o niej specjaliści, iż jest ona nauką, która wyciąga właściwe wnioski. Mówili też poeci, twierdząc, iż numerologia jest niezależnym światem stworzonym przez czystą inteligencję. Dla ciebie najważniejsze jest to, aby pojąć numerologię jako naukę o liczbach, zapisaną w liczbach, mówiącą ich językiem i tłumaczącą rzeczywistość właśnie nimi. Nie ma gałęzi numerologii, choćby nie wiem jak abstrakcyjnej, która pewnego dnia nie zostałaby zastosowana do zjawisk realnego świata. Rozumiesz? - zatrzymał się na chwilę w swoim monologu, chcąc sprawdzić, czy eliksir działał i Vincent był w stanie nadążać bez notatek, czy specjalnego skupienia.
|rzuty na numerologię
Bo bez tego specyfiku sobie nie poradzę, tak?
- Nie - odparł, trochę niezdarnie kryjąc rozbawienie, gdy tylko usłyszał ton, w jakim wypowiedział się jego towarzysz. - To przyspieszy proces wchłaniania informacji. Nie mamy całego dnia. Kto wie, co się może wydarzyć - dodał już poważniej, mając w głowie te wszystkie opisywane przez gazety oraz zasłyszane wypadki. Owszem. Miał przy sobie odpowiedni świstoklik, mogli się teleportować, ale czasami to nie wystarczało. Musieli być ostrożni i postarać się dość sprawnie to załatwić. A skoro już o tym pomyślał... - Zanim zaczniemy - miałem dla ciebie przygotować jakiś świstoklik czy miałeś mi dopiero przekazać odpowiednie ingrediencje? - spytał, próbując przypomnieć sobie, o czym rozmawiali, co ustalali i kiedy. Nie można było go obwiniać za brak spamiętania tego wszystkiego - miał naprawdę dużo na głowie, a do tego personalne sprawy nie ułatwiały mu w funkcjonowaniu w pełni. Przez chwilę zajął się próbą związania magii, ale gdy to zawiodło, odetchnął ponownie. - Nie będę ci jeszcze tłumaczył, tego czym się zajmuję, skoro potrzebujesz podstaw - wyjaśnił, nie chcąc, by Vincent źle odebrał jego zachowanie lub nie wiedział, na co dokładnie uważać. - Przyniosłem parę książek - wskazał jedną z otwartych, z której korzystał, lecz na jego słowa z torby wyleciało parę innych i ruszyło w stronę Rinehearta. - Otwórz na rozdziale pierwszym i czytaj. Eliksir pomoże ci skupić się też na tym, co mówię. Żeby w ogóle zacząć mówić o numerologii, należy sięgnąć do definicji. Tych jest pełno. Mówili o niej specjaliści, iż jest ona nauką, która wyciąga właściwe wnioski. Mówili też poeci, twierdząc, iż numerologia jest niezależnym światem stworzonym przez czystą inteligencję. Dla ciebie najważniejsze jest to, aby pojąć numerologię jako naukę o liczbach, zapisaną w liczbach, mówiącą ich językiem i tłumaczącą rzeczywistość właśnie nimi. Nie ma gałęzi numerologii, choćby nie wiem jak abstrakcyjnej, która pewnego dnia nie zostałaby zastosowana do zjawisk realnego świata. Rozumiesz? - zatrzymał się na chwilę w swoim monologu, chcąc sprawdzić, czy eliksir działał i Vincent był w stanie nadążać bez notatek, czy specjalnego skupienia.
|rzuty na numerologię
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Chciał przekraczać granice, wychodzić poza strefy bezpiecznego komfortu. Ogrom nowej, niepoznanej wiedzy wypełniającej otaczający świat przyciągał niezaspokojonego odkrywcę. Każda z dziedzin magicznej potęgi, oferowała coś fascynującego, niepoznanego, zbliżającego do niezatrzymanej wielkości. Dopiero po jakimś czasie, dokonując skrupulatnych obserwacji, zauważył jak wiele z wiodących dyscyplin naukowych przenika się w na pozór zwykłych, codziennych czynnościach: podczas nakładania solidnych zabezpieczeń, dawkowania i użytkowania leczniczych eliksirów, przygotowywania wymaganych zamówień, planowania odległej wyprawy na dalekie krańce obcego terytorium. Nie mógł pozostawać w tyle. Nadrabiał zaległości, kalkulował przydatność przygotowując własną listę priorytetów. Zaniedbał tak wiele istotnych kwestii, nad którymi zaczął pracować bezzwłocznie. Pragnął ciągłego samorozwoju, udoskonalania i utrwalania posiadanej wiedzy, poszerzania horyzontów, a także innego spojrzenia na swą wyboista, naukową drogę. Powoli wchodził w ten świat pełen systematyki, porządku i regulaminowych zasad. Przy pomocy najlepszych specjalistów do których należał utalentowany profesor, uzupełniał braki, poszerzał grono prawdziwych naukowców, ekspertów w danej, wyjątkowej gałęzi. Inspiracjom nie było końca, a on zamierzał oddać się im w całości. Był odważny, nie bał się wystosować dość nietypowej prośby. Chciał pytać, poznawać, drążyć, aby jak najlepiej i najszybciej pojąć części składowe matki wszystkich nauk.
Cieszył się, iż zaprzyjaźniony nauczyciel zareagował w tak szybkim tempie. Nie zadawał zbyt wielu, niepotrzebnych pytań; przystanął na skromne warunki ofiarując bezinteresowną pomoc, znajdując miejsce dla swobodnej i niezakłóconej nauki. Jedynie kilka cięższych podmuchów wiatru uderzyło w dwie sylwetki okryte ochronnymi narzutami. Charakterystyczny świst pomiędzy pustką pokruszonych ruin dopełnił całość podniosłej atmosfery. Mężczyzna nie widział żadnych przeciwskazań oraz niedogodności, szybko dostosowywał się do praktycznie każdych wymagań. Wysoce cenił sobie możliwość tak bliskiej współpracy, wystosowania angażu w kolejny, wyśmienity projekt. Mimo wewnętrznej niepewności, podejmował wyzwanie. Miał sprawować pieczę nad ulubionym i najbliższym aspektem. Chciał poznawać, stykać się z podobnymi pasjonatami, mającymi zupełnie inne spojrzenie na otaczającą rzeczywistość. Jarzmo okrutnej i krwawej wojny nie przygniatało pasji oraz ciągłej chęci działania.
Podejrzliwe spojrzenie utknęło na twarzy towarzysza. Przez dłuższą chwilę przyglądał się zmiennej mimice, fiolce trzymanej między placami. Pytanie, które padło z jego ust miało zaspokoić ciekawość, potwierdzić, iż profesor pokładał w nim najszczersze nadzieje, wierzył w siłę sprawnie pracującego umysłu: – No dobrze… – odpowiedział nagle ze specyficzną nutką i zmarszczył czoło. Podniósł fiolkę w geście toastu i bez zastanowienia przechylił jej zawartość, walcząc z nieprzyjemnym smakiem zawiesistej cieczy. Skrzywił się na moment i zamachał głową mówiąc: – Jeśli tak smakuje mądrość, to jestem w stanie pić tego więcej. – zażartował dość nieświadomie. Skórzana torba zsunęła się z ramienia, a szklana fiolka spoczęła tuż obok. Rozumiał intencje czarodzieja; nie mieli zbyt wiele czasu. Materiału było przecież zbyt dużo na jedno, kilkugodzinne spotkanie. Uniósł brew gdy temat świastoklików pojawił się na świeczniku: – Hmm, jedną wysłałem ci na początku września listownie. Drugą dostarczę w najbliższym czasie, nie miałem jeszcze okazji podpytać znajomych handlarzy. – wyjaśnił czując lekki niepokój. – Czy pierwszy składnik nie dotarł? – zapytał zaraz gotowy wypuścić kilka, nieprzyjemnych stwierdzeń w stosunku do nieposłusznej sowy. W ostatnim czasie kaprysy śnieżnobiałego zwierza wychodziły ponad normę. Jeśli podczas podróży zgubiła tak cenną ingrediencję, wyrzuci ją z domu - od razu! Westchnął ciężko zakładając ręce na klatce piersiowej. Przymknął powieki, aby wyciszyć się na moment. Musiał być skupiony, skoncentrowany, wchłaniać każde, wypowiadane słowo. – Dobrze. – odparł delikatnie zbity z tropu. Ufał rówieśnikowi, nie zamierzał więc niepotrzebnie dyskutować. Sięgnął po rozłożoną księgę i otwierając na odpowiedniej stronie wczytał się w ciasne i drobne litery. Uniósł głowę słuchając tłumaczeń. Kiwał głową twierdzące, informacje same układały się w jego głowie: – Tak rozumiem. Ja… – zatrzymał, nie wiedząc czy powinien się tym dzielić: – Ja czytałem o tym odrobinę przed naszym spotkaniem. Nie chciałem przychodzić z niczym. – uśmiechnął się kącikiem ust. Nie mógł się po prostu powstrzymać.
Cieszył się, iż zaprzyjaźniony nauczyciel zareagował w tak szybkim tempie. Nie zadawał zbyt wielu, niepotrzebnych pytań; przystanął na skromne warunki ofiarując bezinteresowną pomoc, znajdując miejsce dla swobodnej i niezakłóconej nauki. Jedynie kilka cięższych podmuchów wiatru uderzyło w dwie sylwetki okryte ochronnymi narzutami. Charakterystyczny świst pomiędzy pustką pokruszonych ruin dopełnił całość podniosłej atmosfery. Mężczyzna nie widział żadnych przeciwskazań oraz niedogodności, szybko dostosowywał się do praktycznie każdych wymagań. Wysoce cenił sobie możliwość tak bliskiej współpracy, wystosowania angażu w kolejny, wyśmienity projekt. Mimo wewnętrznej niepewności, podejmował wyzwanie. Miał sprawować pieczę nad ulubionym i najbliższym aspektem. Chciał poznawać, stykać się z podobnymi pasjonatami, mającymi zupełnie inne spojrzenie na otaczającą rzeczywistość. Jarzmo okrutnej i krwawej wojny nie przygniatało pasji oraz ciągłej chęci działania.
Podejrzliwe spojrzenie utknęło na twarzy towarzysza. Przez dłuższą chwilę przyglądał się zmiennej mimice, fiolce trzymanej między placami. Pytanie, które padło z jego ust miało zaspokoić ciekawość, potwierdzić, iż profesor pokładał w nim najszczersze nadzieje, wierzył w siłę sprawnie pracującego umysłu: – No dobrze… – odpowiedział nagle ze specyficzną nutką i zmarszczył czoło. Podniósł fiolkę w geście toastu i bez zastanowienia przechylił jej zawartość, walcząc z nieprzyjemnym smakiem zawiesistej cieczy. Skrzywił się na moment i zamachał głową mówiąc: – Jeśli tak smakuje mądrość, to jestem w stanie pić tego więcej. – zażartował dość nieświadomie. Skórzana torba zsunęła się z ramienia, a szklana fiolka spoczęła tuż obok. Rozumiał intencje czarodzieja; nie mieli zbyt wiele czasu. Materiału było przecież zbyt dużo na jedno, kilkugodzinne spotkanie. Uniósł brew gdy temat świastoklików pojawił się na świeczniku: – Hmm, jedną wysłałem ci na początku września listownie. Drugą dostarczę w najbliższym czasie, nie miałem jeszcze okazji podpytać znajomych handlarzy. – wyjaśnił czując lekki niepokój. – Czy pierwszy składnik nie dotarł? – zapytał zaraz gotowy wypuścić kilka, nieprzyjemnych stwierdzeń w stosunku do nieposłusznej sowy. W ostatnim czasie kaprysy śnieżnobiałego zwierza wychodziły ponad normę. Jeśli podczas podróży zgubiła tak cenną ingrediencję, wyrzuci ją z domu - od razu! Westchnął ciężko zakładając ręce na klatce piersiowej. Przymknął powieki, aby wyciszyć się na moment. Musiał być skupiony, skoncentrowany, wchłaniać każde, wypowiadane słowo. – Dobrze. – odparł delikatnie zbity z tropu. Ufał rówieśnikowi, nie zamierzał więc niepotrzebnie dyskutować. Sięgnął po rozłożoną księgę i otwierając na odpowiedniej stronie wczytał się w ciasne i drobne litery. Uniósł głowę słuchając tłumaczeń. Kiwał głową twierdzące, informacje same układały się w jego głowie: – Tak rozumiem. Ja… – zatrzymał, nie wiedząc czy powinien się tym dzielić: – Ja czytałem o tym odrobinę przed naszym spotkaniem. Nie chciałem przychodzić z niczym. – uśmiechnął się kącikiem ust. Nie mógł się po prostu powstrzymać.
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Skupienie na pracy pozwalało mu zachować przejrzysty umysł na miarę możliwości. Musiał być czymś zajęty i wyszukiwał sobie zadania nawet specjalnie, aby nie pozostać sam ze swoimi myślami. Dyrektor Dippet po śmierci Pomony nakazał mężczyźnie miesięczny urlop i nie było to wcale dobre rozwiązanie - owszem, Vane był zdewastowany wewnętrznie, lecz nie był w stanie odpoczywać. Wolny czas i brak zajęcia dobijały go jeszcze silniej, dlatego też skupił się na pisaniu książki oraz badaniach - przy tych czynnościach mogły mu spokojnie towarzyszyć dzieci, o których bezpieczeństwo bez przerwy się martwił. I nie chodziło jedynie o czysto fizyczne, bo nic im aktualnie nie groziło prócz potencjalnych chorób, ale jak wyglądać miała ich przyszłość? Bez matki? Z kompletnie rozbitym ojcem, który starał się jak mógł zachować poczytalność. To nie było łatwe i nie miało być, dlatego też Jayden próbował w jakiś sposób powstrzymać działanie rzeczywistości. Oszukać własny rozum rzucając się na karb wiedzy, inteligencji, analizy, kalkulacji, indykcji i dedukcji. Musiał być w ruchu, musiał myśleć, aby nie stracić zmysłów. Być może też właśnie dlatego wizja spotkania z Vincentem zajęła go tak bardzo. Miał dzięki temu czuć się przydatny oraz nie marnować czasu w bezsensowny sposób. Przy okazji prośba wyjaśnienia mu podstaw numerologii wydawała się być dobrym pomysłem. Jayden spełniał się jako nauczyciel nawet w najmniejszych momentach wymagających od niego pedagogicznego podejścia do sprawy - w tym wypadku jego uczniem miał być dorosły, jednak nie był to pierwszy raz, gdy mężczyzna miał mieć po drugiej stronie kogoś równego wiekiem. Przypominało mu się spotkanie w Gospodzie pod Świńskim Łbem z Cedrikiem.
Gdy Vincent odpowiedział mu, astronom na chwilę zatrzymał się i zamyślił, a przy pytaniu potrząsnął głową. - Nie. Nie. Chyba wszystko dotarło. Po prostu mam... - Chaos w głowie? Martą żonę? Osierocone dzieci? - Sporo na głowie ostatnio - odparł, próbując się krzywo uśmiechnąć i zaraz też z powrotem zaczął przeszukiwać torbę, bo wydawało mu się, że przygotowywał się do tego spotkania znacznie wcześniej. I nie wyjmował stworzonych przedmiotów po zaklęciu w nich magii. - To były te świstokliki, które docierały w okolice Bray? - upewniał się, próbując odczytać z twarzy Vincenta odpowiedź. - Skoro tak powinienem mieć je przy sobie. Zaraz sprawdzę - dodał, chcąc jakoś zająć swoje myśli, przekładając bibeloty na bok. W międzyczasie też słuchał słów swojego towarzysza, doceniając fakt, iż drugi z czarodziejów nie był całkowicie z wiedzy wyzbyty. Wiedział, że Rineheart nie był człowiekiem pozbawionym ambicji oraz chęci nauki - po prostu doceniał wiedzę i tacy ludzie wzbudzali szacunek w profesorze. - Dobrze. Jednak aby informacje się utrwaliły, muszą być powtarzane. A temat zgłębiany od podstaw - objaśnił, nie wiedząc też, z jakim wymiarem wiedzy przychodził do niego mężczyzna. Z informacji przesłanych Vane'owi chodziło o początki. A więc od początków mieli zacząć. - Wszystko, co widzimy, co nas otacza, możemy przedstawić w ciągu liczb. Ciągu numerologicznym. Ciebie, mnie, przekaźniki chemiczne oraz fizyczne w roślinach. To samo jest z magią. Zaklęcia nie są niczym więcej jak jedynie skumulowaniem energii, który możemy rozłożyć do czynników pierwszych. Cyfr. W jaki sposób? Otóż to bardzo proste. Dostarcza nam ona - numerologia znaczy - narzędzi do otrzymywania logicznych wniosków z założeń, które wcześniej zostały przyjęte. Chodzi o dedukcję. I tak jak mówiłem na początku, możemy zastosować numerologię do wszystkiego, a biorąc pod uwagę rozwój naukowy, sama numerologia stale powiększa swoje pole działania i rażenia. Reasumując - powstaje paradoks. Im więcej odkrywamy, tym większy zakres będzie miała nauka, którą chcemy badać. Tym mniej będziemy widzieć, wiedząc więcej. - Gdy skończył mówić, przekazał też Rineheartowi odpowiednie świstokliki - bukowy patyk i kamień w kształcie muszli ślimaka.
Gdy Vincent odpowiedział mu, astronom na chwilę zatrzymał się i zamyślił, a przy pytaniu potrząsnął głową. - Nie. Nie. Chyba wszystko dotarło. Po prostu mam... - Chaos w głowie? Martą żonę? Osierocone dzieci? - Sporo na głowie ostatnio - odparł, próbując się krzywo uśmiechnąć i zaraz też z powrotem zaczął przeszukiwać torbę, bo wydawało mu się, że przygotowywał się do tego spotkania znacznie wcześniej. I nie wyjmował stworzonych przedmiotów po zaklęciu w nich magii. - To były te świstokliki, które docierały w okolice Bray? - upewniał się, próbując odczytać z twarzy Vincenta odpowiedź. - Skoro tak powinienem mieć je przy sobie. Zaraz sprawdzę - dodał, chcąc jakoś zająć swoje myśli, przekładając bibeloty na bok. W międzyczasie też słuchał słów swojego towarzysza, doceniając fakt, iż drugi z czarodziejów nie był całkowicie z wiedzy wyzbyty. Wiedział, że Rineheart nie był człowiekiem pozbawionym ambicji oraz chęci nauki - po prostu doceniał wiedzę i tacy ludzie wzbudzali szacunek w profesorze. - Dobrze. Jednak aby informacje się utrwaliły, muszą być powtarzane. A temat zgłębiany od podstaw - objaśnił, nie wiedząc też, z jakim wymiarem wiedzy przychodził do niego mężczyzna. Z informacji przesłanych Vane'owi chodziło o początki. A więc od początków mieli zacząć. - Wszystko, co widzimy, co nas otacza, możemy przedstawić w ciągu liczb. Ciągu numerologicznym. Ciebie, mnie, przekaźniki chemiczne oraz fizyczne w roślinach. To samo jest z magią. Zaklęcia nie są niczym więcej jak jedynie skumulowaniem energii, który możemy rozłożyć do czynników pierwszych. Cyfr. W jaki sposób? Otóż to bardzo proste. Dostarcza nam ona - numerologia znaczy - narzędzi do otrzymywania logicznych wniosków z założeń, które wcześniej zostały przyjęte. Chodzi o dedukcję. I tak jak mówiłem na początku, możemy zastosować numerologię do wszystkiego, a biorąc pod uwagę rozwój naukowy, sama numerologia stale powiększa swoje pole działania i rażenia. Reasumując - powstaje paradoks. Im więcej odkrywamy, tym większy zakres będzie miała nauka, którą chcemy badać. Tym mniej będziemy widzieć, wiedząc więcej. - Gdy skończył mówić, przekazał też Rineheartowi odpowiednie świstokliki - bukowy patyk i kamień w kształcie muszli ślimaka.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Na przestrzeni miesięcy, styl jego pracy zmienił się diametralnie. Stał się bardziej statyczny, siedzący, wymagający dobrze oświetlonego miejsca, szerokiego biurka i wygodnego krzesła zapobiegającego krzywiźnie zgarbionych pleców. Nie zapominał również o hektolitrach pobudzających, ziołowych naparów zastępujących specyficzny, lecz aromatyczny zapach z ziaren palonej kawy. Pochylał się nad konkretnymi zagadnieniami przez długie godziny. Robił skrupulatne notatki zapełniając zwoje pożółkłych pergaminów. Łamał końcówki stalowych piór, wykorzystywał buteleczki kałamarzu kończącego się w zawrotnym tempie. Był skoncentrowany, dokładny, niezwykle skrupulatny przykładając wagę do każdego dokumenty. Jeszcze kilka miesięcy temu, bez wahania wybrałby jedynie pracę w otwartym terenie, nie umiejąc zbalansować dwóch, przeciwstawnych zobowiązań. Krążył po ruchomych piaskach pustyni, przedzierał się przez zarośnięte zagajniki, opuszczone wioski, jaskinie, centra zagranicznych miast, tak innych od tych znajdującym się na terytorium Wysp Brytyjskich. Wolał obcować przede wszystkim z drugą jednostką. Wymieniał spostrzeżenia, współpracował, handlował. Przekraczał bariery językowe, pokonywał wrodzoną nieśmiałość opowiadając o własnych doświadczeniach i przeszłych perypetiach. Dopiero od niedawna zrozumiał, iż obowiązki nie muszą być jednostajne, powtarzalna, nudne. Mógł bez większego problemu wyodrębnić czas na badawcze odkrycia, poszerzania horyzontów samorozwoju. Szukał nowych, fascynujących nurtów, które miały uzupełnić dotychczasową wiedzę. Zdawał sobie sprawę z posiadanych braków, zapomnienia nauczonych elementów, dlatego korzystał z okazji spotkania z prawdziwymi ekspertami, fascynatami o podobnej ekspresji. I taką osobą był właśnie profesor Vane. Miał również nadzieję, że w niedalekiej przyszłości będą w stanie przekroczyć sferę naukową, wchodząc w bardziej towarzyską, intymną. Byli praktycznie rówieśnikami; przewrotny los skierował ich na dwie całkowicie przeciwstawne ścieżki. Podziwiał go za tak bogaty dorobek i ustrukturyzowaną karierę.
Miał nadzieję, iż jego nietypowa prośba nie okaże się zbyt wielkim problemem. Profesor miał na głowie wiele spraw związanych z wykładaniem w czarodziejskiej placówce, rodziną, czy innymi, pojedynczymi projektami. Jego czas mógł być na wagę złota, jednakże nie wyobrażał sobie lepszej persony do przełożenie skomplikowanej natury numerologii. Na zdobywanie wiedzy zawsze znajdzie się dogodna pora. Zmarszczył brwi widząc reakcję ciemnowłosego. Zmartwił się. Nie miał prawa wnikać w szczegóły, widział jednak zmarszczone strapienie na wyrysowane na zarośniętej twarzy. Duże pokłady empatii, chciały poznać, pomóc rozwiązać ów problem, mimo tego kiwnął głową porozumiewawczo mówiąc: – Nie dziwię się i dobrze to rozumiem. – odpowiedział zaraz z lekkim półuśmiechem. On także wziął na siebie naprawdę wiele; kilka etatów, pracę naukową, opiekę nad wyratowaną więźniarką, rebelianckie inicjatywy, które nie nie mogły zaczekać na lepszy, luźniejszy dzień. Wróg panoszył się niemalże wszędzie, przekraczając coraz cieńsze granice: – Tak, zgadza się. – potwierdził zastanawiając się kiedy dokładnie wymieniali znaczącą korespondencję. Może faktycznie zapomniał wspomnieć o czymś istotnym? – Nie ma problemu, najwyżej przekażesz mi je listownie, albo innym razem. – nie chciał, aby profesor kłopotał się zbyt mocno. Wydawał się lekko nieobecny, może zagubiony, a może zwyczajnie przeciążony? Westchnął cicho widząc, że nie daje za wygraną. Oparł dłonie na biodrach czekając, aż nauczyciel przewertuje zawartość podręcznej torby. Nie tracąc czasu, podjął ważne elementy rozmowy, przekazując wszystkie, dotychczasowe doświadczenia z prezentowaną dziedziną: – Oczywiście. – zgodził się od razu i już nie protestował. Przełknął ślinę, aby pozbyć się cierpkiego posmaku eliksiru i skupił się na tym co przekładał mu Jayden. Powolnie i bardzo dokładnie: – W jaki sposób wiem, jakie liczby przypadają mi, albo tobie, albo innemu przedmiotowi w naszej okolicy? Jest na to jakaś konkretna zasada? – zapytał zaraz przerywając wykład. Czuł, że informacje szybko wchłaniają się w tkanki umysłu, jednakże, niektóre z nich musiały być rozszerzone. Był przecież dociekliwy. – Zastosować numerologię do wszystkiego. - myślał na głos. - Skąd wiem kiedy faktycznie i efektywnie powinienem jej użyć? – gdy skończyli pierwszą część, z wdzięcznością odebrał dwa świstokliki. Od razu, delikatnie schował je do swojej torby i podziękował wylewnie: – Bardzo ci dziękuję. Są mi naprawdę potrzebne. – wytłumaczył, choć wcale nie musiał podawać szczegółów. Robił to dla jej bezpieczeństwa.
Miał nadzieję, iż jego nietypowa prośba nie okaże się zbyt wielkim problemem. Profesor miał na głowie wiele spraw związanych z wykładaniem w czarodziejskiej placówce, rodziną, czy innymi, pojedynczymi projektami. Jego czas mógł być na wagę złota, jednakże nie wyobrażał sobie lepszej persony do przełożenie skomplikowanej natury numerologii. Na zdobywanie wiedzy zawsze znajdzie się dogodna pora. Zmarszczył brwi widząc reakcję ciemnowłosego. Zmartwił się. Nie miał prawa wnikać w szczegóły, widział jednak zmarszczone strapienie na wyrysowane na zarośniętej twarzy. Duże pokłady empatii, chciały poznać, pomóc rozwiązać ów problem, mimo tego kiwnął głową porozumiewawczo mówiąc: – Nie dziwię się i dobrze to rozumiem. – odpowiedział zaraz z lekkim półuśmiechem. On także wziął na siebie naprawdę wiele; kilka etatów, pracę naukową, opiekę nad wyratowaną więźniarką, rebelianckie inicjatywy, które nie nie mogły zaczekać na lepszy, luźniejszy dzień. Wróg panoszył się niemalże wszędzie, przekraczając coraz cieńsze granice: – Tak, zgadza się. – potwierdził zastanawiając się kiedy dokładnie wymieniali znaczącą korespondencję. Może faktycznie zapomniał wspomnieć o czymś istotnym? – Nie ma problemu, najwyżej przekażesz mi je listownie, albo innym razem. – nie chciał, aby profesor kłopotał się zbyt mocno. Wydawał się lekko nieobecny, może zagubiony, a może zwyczajnie przeciążony? Westchnął cicho widząc, że nie daje za wygraną. Oparł dłonie na biodrach czekając, aż nauczyciel przewertuje zawartość podręcznej torby. Nie tracąc czasu, podjął ważne elementy rozmowy, przekazując wszystkie, dotychczasowe doświadczenia z prezentowaną dziedziną: – Oczywiście. – zgodził się od razu i już nie protestował. Przełknął ślinę, aby pozbyć się cierpkiego posmaku eliksiru i skupił się na tym co przekładał mu Jayden. Powolnie i bardzo dokładnie: – W jaki sposób wiem, jakie liczby przypadają mi, albo tobie, albo innemu przedmiotowi w naszej okolicy? Jest na to jakaś konkretna zasada? – zapytał zaraz przerywając wykład. Czuł, że informacje szybko wchłaniają się w tkanki umysłu, jednakże, niektóre z nich musiały być rozszerzone. Był przecież dociekliwy. – Zastosować numerologię do wszystkiego. - myślał na głos. - Skąd wiem kiedy faktycznie i efektywnie powinienem jej użyć? – gdy skończyli pierwszą część, z wdzięcznością odebrał dwa świstokliki. Od razu, delikatnie schował je do swojej torby i podziękował wylewnie: – Bardzo ci dziękuję. Są mi naprawdę potrzebne. – wytłumaczył, choć wcale nie musiał podawać szczegółów. Robił to dla jej bezpieczeństwa.
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Wiedział, że badania, których podjęli się z Sheltą nie były niczym prostym. Wiązały się z niebezpieczeństwem już od pierwszych momentów, a niestabilność magiczna, która wywołała kryzys, mogła równocześnie cały projekt zniszczyć. Nie było to nic dziwnego — nauka przez wielu była postrzegana jako wysnuta z zagrożeń, nudna i zamknięta jedynie w czysto akademickim teoretyzowaniu. Było wręcz odwrotnie — praktyka, jak i samo trwanie w bibliotekach mogło przynieść katastrofalne skutki. Wystarczyło złe obliczenie, dekoncentracja, a cały mural walił się już u podstaw, nie mając żadnego umocnienia. Żadnej podstawy, żadnego obramowania. Mógł zawieść w tak ważnym momencie, ale wiedział również, że nic nie mogło dziać się za wszelką cenę. Jako naukowiec, jako profesor, jako ojciec musiał działać z głową. Dlatego też nie zastanawiając się dwa razy, pochylił się nad książką i zaczął ją wertować w poszukiwaniu odpowiedzi na swoje pytania. Bombardujące jego pracujący na pełen obrotach umysł. Wyczerpany, ale łaknący rozwiązania zagadki. Bo wiedział, że był w stanie to zrobić, lecz aktualnie coś było bardzo nie tak. Nie napawało to Vane'a optymizmem, szczególnie że uczenie się zawsze przychodziło mu z łatwością, lecz to... To było coś zdecydowanie odmiennego od wszystkiego, z czym miał do czynienia. Nic dziwnego, że numerologia była ironicznie nazywana czarną magią nauki. Usta astronoma wykrzywiły się w gorzkim grymasie, gdy tylko sobie o tym przypomniał. Pozwolił jednak na to, aby Vincent przypatrywał się jego pracy, bo przecież nie miał ni do ukrycia. Był człowiekiem, popełniał błędy, posiadał ograniczoną siłę i wiedzę. Był również wyczerpany wcześniejszymi próbami pętania magii. Próbowanie jednak było też tą częścią czerpania doświadczenia oraz edukacji. Jako badacz biegły w swojej dziedzinie czarodziej doskonale zdawał sobie sprawę z faktu, że jego nauka nigdy tak naprawdę się nie zakończyła ani nie przerwała. W końcu wiedza wciąż się rozszerzała, nowe odkrycia nadchodziły z wielu stron i wielu źródeł, jedne dawały inspirację innym, niektóre weryfikowano jako nieprawdziwe, lecz wyłaniano niekiedy przy okazji te właściwe. Był to nieustanny, rotacyjny proces, z którego wszyscy, chcący nosić nazwę prawdziwych ludzi nauki, musieli być świadomi. Wielu fałszywych profesorów pojawiało się na przestrzeni lat, a ich samozwańcze, ignoranckie zachowanie wpływało negatywnie nie tylko na wizerunek odpowiedzialnych ludzi, lecz wręcz szkodziło społeczeństwu. Nieodpowiedni magomedycy mogli wszak pozbawić kogoś życia, niewykwalifikowani numerolodzy mogli skrzywdzić innych niewłaściwymi obliczeniami, astronomowie mogli źle przewidzieć zderzenie kolejnych asteroid i doprowadzić do klęski, zielarze mogli zatruć plantacje, opiekunowie magicznych stworzeń mogli zakazić hodowle. To wszystko było więc zbiorem odpowiedzialności i potrzeby świadomości.
W jaki sposób wiem, jakie liczby przypadają mi, albo tobie, albo innemu przedmiotowi w naszej okolicy?
- To wyższa numerologia. Jeszcze tego nie zrozumiesz. - Nie oszukiwał i nie kłamał. Nawet najwięksi specjaliści wciąż pracowali nad faktem rozszerzania wiedzy w tym zakresie. - Na teraz wiedz, że jak twoje ciało jest oparte na biologicznych uwarunkowaniach, tak życie opiera się na numerologicznym ładzie. - Nie istniało równanie istnienia, ale trajektoria ich ruchów można było opisać liczbami. Podobnie jak ton głosu, świst ptasich skrzydeł w oddali, wzrost drzewa, opór skały i jej kruszenie. - Tak naprawdę stosujesz ją nawet teraz, nawet o tym nie wiedząc - wyjaśnił, skupiając się na moment na spleceniu węzła. Magia jednak była już mocno rozchwiana, chaotyczna, a on nie mógł złapać równowagi, aby ją skondensować. Odetchnął ciężko, czując, jak napięcie rozproszyło się wraz z oderwaniem różdżki w bok. Odpuścił. Był już zbyt zmęczony na dalsze mocowanie się z żywiołem. Dlatego też mógł przekazać obiecane świstokliki mężczyźnie obok. Vincent nie podawał szczegółów, dlaczego ich potrzebował, a Vane nie musiał ich znać. Wiedząc, iż oszczędził mu tym samym wyznań, byłby wdzięczny. Wystarczająco wiele miał własnych problemów, by jeszcze interesować się bądź przejmować cudzymi. Spędzili w hrabstwie Bulstrode'ów jeszcze dłuższą chwilę, po czym Jayden zdecydował się wrócić do domu. W Bedfordshire mógł pojawić się innego dnia. Bardziej wypoczęty, miał większe szanse na sukces pętanej magii. Zresztą musiał dać kotom kaszankę... I tak nie wiedział, co z nią dokładniej począć.
|numerologia
zt
W jaki sposób wiem, jakie liczby przypadają mi, albo tobie, albo innemu przedmiotowi w naszej okolicy?
- To wyższa numerologia. Jeszcze tego nie zrozumiesz. - Nie oszukiwał i nie kłamał. Nawet najwięksi specjaliści wciąż pracowali nad faktem rozszerzania wiedzy w tym zakresie. - Na teraz wiedz, że jak twoje ciało jest oparte na biologicznych uwarunkowaniach, tak życie opiera się na numerologicznym ładzie. - Nie istniało równanie istnienia, ale trajektoria ich ruchów można było opisać liczbami. Podobnie jak ton głosu, świst ptasich skrzydeł w oddali, wzrost drzewa, opór skały i jej kruszenie. - Tak naprawdę stosujesz ją nawet teraz, nawet o tym nie wiedząc - wyjaśnił, skupiając się na moment na spleceniu węzła. Magia jednak była już mocno rozchwiana, chaotyczna, a on nie mógł złapać równowagi, aby ją skondensować. Odetchnął ciężko, czując, jak napięcie rozproszyło się wraz z oderwaniem różdżki w bok. Odpuścił. Był już zbyt zmęczony na dalsze mocowanie się z żywiołem. Dlatego też mógł przekazać obiecane świstokliki mężczyźnie obok. Vincent nie podawał szczegółów, dlaczego ich potrzebował, a Vane nie musiał ich znać. Wiedząc, iż oszczędził mu tym samym wyznań, byłby wdzięczny. Wystarczająco wiele miał własnych problemów, by jeszcze interesować się bądź przejmować cudzymi. Spędzili w hrabstwie Bulstrode'ów jeszcze dłuższą chwilę, po czym Jayden zdecydował się wrócić do domu. W Bedfordshire mógł pojawić się innego dnia. Bardziej wypoczęty, miał większe szanse na sukces pętanej magii. Zresztą musiał dać kotom kaszankę... I tak nie wiedział, co z nią dokładniej począć.
|numerologia
zt
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wchodząc w fascynujący, skomplikowany świat naukowej spuścizny, wiedział, iż wyzwania, które pojawią się na jego drodze będą angażujące, wymagające, a przede wszystkim długotrwałe. Stawiając pierwsze, niestabilne korki, wdrażał się w nieznaną dziedzinę, towarzysząc najwybitniejszym specjalistom. Posiadając rozległą wiedzę, na absorbujące tematy traktujące obszar jego pracy oraz zainteresowań, uczył się ich alternatywnego wykorzystywania. Pewne, zazębione dziedziny magii tworzyły niepowtarzalny potencjał. Stawały się wyjaśnieniem złożonych tez, prawdopodobnych teorii, rozczłonowaniem zjawisk występujących w życiu codziennym. Pragnął samorozwoju, poszerzania drzemiącego potencjału. Nie spoczywając na laurach, poszukiwał nowatorskich ścieżek angażu, w których wykazałby ponadprzeciętne umiejętności. Niezwykle cenił pracę dotychczasowo poznanych jednostek. Czytał wszelakie publikacje, w wolnym czasie przeszukiwał biblioteki, odnajdując artykuły pokrewne. Żałował, iż w obecnych czasach nie miał możliwości uczestniczenia w ogólnodostępnych wykładach, czy naukowych sympozjach. Wróg czaił się na każdym kroku; wspomagając rozbestwioną, rozszalałą rebelię, ryzykujący znanym nazwiskiem, rozpoznawalną twarzą, mógł wpaść w niezapowiedzianą pułapkę. Pilnował się, oglądał się za siebie, postępował ostrożnie i rozsądnie, obawiając się o sytuację całej, współpracującej jednostki, a przede wszystkim najbliższych. Wdzięczność obejmowała całe ciało, gdy zaznajomiony profesor, postanowił poświęcić mu trochę więcej czasu. Numerologia stała się jedną z bardziej zaniedbanych dziedzin. Mimo niezwykłej fascynacji, odłożona na drugi plan, ulatywała z przemijającymi minutami, zagubionymi latami spędzonymi na dalekiej obczyźnie. Coraz częściej okazywała się niemalże niezbędna do codziennych czynności, czy niebezpiecznych misji. Mogła niepodważalnie wspomóc prowadzone badania, usprawnić codzienną pracę skupioną na rozwiązywaniu studium przypadku. W tej jednej chwili, intensywny błękit tęczówek, wpatrywał się w poczynania naukowca. Jego ruchy były nieznane, postawa niezrozumiała, lecz fascynująca. Nie wypowiadał słów – znał podobny stan. Stojąc na brzegu jesiennej ziemi, nakładając skomplikowane pułapki wymagające niemożliwego skupienia oraz przepływu magicznej mocy. Nie spodziewał się takowej odpowiedzi. Podniósł brwi i przesunął głowę w stronę ramienia. Chciał rozumieć. Wystarczyłoby dostarczyć mu odpowiednie materiały. Czas wykorzystywany na naukę, nie miał dla niego żadnych granic. Westchnął tylko krótko i przeszedł z nogi na nogę – skoro Profesor tak mówi. Pokiwał głową i rzucił: – Rozumiem. – fakty układały się w logiczną całość. Eliksir niczym narkotyk, błąkał się w zieleni żył, nasycając chłonny umysł. Wysłuchał kolejnych tez i dobrych rad. Przez kolejną godzinę uczestniczył w czynnej praktyce, starając się zabrać ze sobą jak najwięcej. Nie miał pojęcia jakim cudem, nie pogubił się w skomplikowanej dziedzinie. Na sam koniec uściskał dłoń opiekuna edukacyjnej placówki, aby za jakiś czas teleportować się do zasypanej liśćmi Irlandii.
| zt
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Houghton House
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Bedfordshire