Krypta Blacków
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Krypta Blacków
Na Cmentarzu dla magicznych w Londynie znajduje się wysoka krypta, do której prowadzą dwa boczne wejścia. Rzeźbione kolumny pokryte są płaskorzeźbami kruków, które wydają się zmieniać swoje położenie w zależności od pory dnia. Nad bramą wejściową widnieje napis Toujours Pour, hasło rodowe Blacków. Po wejściu do środka widać schody prowadzące do góry lub w dół. Góra wydaje się być całkowicie zamknięta i niedostępna dla jakiegokolwiek odwiedzającego, za to przez parter i podziemia ciągną się korytarze, zwieńczone szerokimi prostokątnymi komnatami. Ściany przyozdabiają nazwiska pochowanych tam członków rodziny.
W pierwszej chwili właściwie nie wierzył własnym oczom. Czy tylko on był świadkiem tego, jak ten pogrzeb powoli zamieniał się w jakąś farsę? Krótkie spojrzenie rzucone do tyłu sprawiło, że Craig doskonale widział jak jedno, głupie, nieumyślne machnięcie różdżką wywołało lawinę zdarzeń, które finalnie doprowadziły do pożaru. Ogień nie był duży - jeszcze nie. Smrodu palonej szaty, która wypełniła jego nozdrza nijak nie dało się jednak zignorować. Craig prędko sięgnął po własną różdżkę. Skoro Drew stracił własną, nie miał jak ratować się przed płomieniem w sposób inny niż ręcznie. Burke'owi już cisnęła się na usta właściwa inkantacja, jednakże został uprzedzony. Posłał jeszcze jedno spojrzenie, bardziej do tyłu, ku przedostatnim rzędom. Przynajmniej udało się opanować zagrożenie, zanim ktokolwiek został ranny. Craig szczerze liczył, że to był już koniec. Że ludzie siedzący w rzędach dookoła pozwolą, by pogrzeb kontynuowany był w ciszy i spokoju. Nadzieja jednak zawsze była matką głupich.
Z narastającą grozą dostrzegł poruszenie, które z kolei przeniosło się do jego rzędu. Poruszenie wywołane przez drobną, niepozorną, jasnowłosą kobietę, która nie tak dawno zasiliła szeregi Rycerzy. W tym momencie zwyczajnie się w nim zagotowało. Rozsierdzone zostało nie tylko jego szlacheckie ego, ale także to śmierciożercze. Zawahał się tylko przez ułamek sekundy. Jednakże w chwili, gdy jedna z rąk Elviry zanurkowała pomiędzy jego nogami, pękł.
- DOSYĆ TEGO! - ryknął, zakleszczając prawą dłoń na nadgarstku Elviry. Wiedział czego szukała i nie interesowały go jej intencje. Wiedział także, że zwróci na siebie uwagę wszystkich żałobników. Ale to dobrze. Pora było zrobić porządek na tym pogrzebie, bo powoli robił się z tego cyrk. Jak miał siedzieć bezczynnie, jeśli dookoła niego nie siedzieli poważni ludzie, tylko wydurniające się małpy, za nic mające uczucia rodziny zmarłego i podstawowe zasady dobrego wychowania? Burke gwałtownie wstał z krzesła, zmuszając także Multon do tego, by się wyprostowała. - Czy ty nie masz żadnego wstydu, wywłoko? WON! Wynoś się stąd zanim pożałujesz, że się urodziłaś! - zagroził jej, patrząc prosto w oczy. Dla własnego dobra lepiej będzie, jeśli kobieta zapomni języka w gębie. Nie mógł jej zrobić krzywdy publicznie, nawet nie zamierzał. Kiedy jednak pogrzeb się skończy, a za nimi zamkną się drzwi Białej Wywerny, gotów był odpowiednio ukarać nieposłuszeństwo. Choć tylko nieliczni o tym wiedzieli, Burke mówił do niej teraz jako śmierciożerca, miała więc obowiązek go usłuchać. Puścił ją gwałtownie, głęboko licząc na to, że kobieta zniknie z krypty w ciągu pięciu sekund.
Minuta ciszy i tak była już tylko wspomnieniem, Burke nie zdecydował się więc usiąść. Wyglądało na to, że zebrani tu dziś ludzie - a przynajmniej co poniektórzy - wymagali przypomnienia im o tym, gdzie się znajdowali. Nie było sensu udawać, że nic się nie stało. Miał zamiar wykorzystać uwagę, którą na siebie ściągnął.
- Jeśli jeszcze ktoś zamierza zakłócać tę ceremonię oraz bezcześcić pamięć lorda Blacka, poszli precz! - oznajmił głośno, rozglądając się po zgromadzonych. Szczególnie ostre spojrzenie posłał Drew, który był niejako prowodyrem całego tego zamieszania z pożarem. Jego oczy złagodniały tylko przez krótki moment, gdy wzrok powędrował ku pierwszym rzędom, gdzie dostrzegł niewielką postać Aquili.
Odczekał tylko krótką chwilę - aby faktycznie dać tłumowi chwilę do namysłu. Jeśli kogoś cała ta ceremonia nudziła, niech lepiej by prędko opuścił kryptę. To była jednak zbyt wielka i zbyt ważna chwila, by pozwolić tak ją rujnować. Chociaż Alphard wcale nie zginął śmiercią bohatera, zasługiwał na godne pożegnanie.
- Pokornie błagam o wybaczenie, lordowie, ladies... - zaczął, chcąc jakoś załagodzić całą tę sytuację. I tak chciał powiedzieć kilka słów podczas ceremonii. Równie dobrze mógł wygłosić je teraz. Powoli przesunął się ku głównemu przejściu, a następnie stanął tuż koło trumny - Przepraszam, że się tak uniosłem. Nie mogłem patrzeć na tę... farsę. Alphard na to nie zasłużył. Był wspaniałym człowiekiem, wybitnym dyplomatą, dobrym przyjacielem. Z dniem jego odejścia, straciliśmy coś niezwykle cennego. Jego odejście boli okrutnie, ale pamięć o nim zawsze będzie w nas trwać. Stanowił wzór, do którego wszyscy powinniśmy dążyć. Ubolewam, że odszedł tak młodo. Wiele bym dał, by móc wychylić z nim choć jeszcze jedną szklanicę ognistej. Gdyby pozostał z nami dłużej, nowy, lepszy świat nadszedłby zdecydowanie szybciej. - Burke'owie znani byli z tego, że nie byli zbyt wylewni ani wygadani. Uznał więc, że tak krótkie wystąpienie w zupełności wystarczyło. Stanął jeszcze przed lordem Polluxem, kłaniając się z szacunkiem - Proszę przyjąć moje najszczersze kondolencje. - dodał na koniec, by w następnej chwili skierować się na własne, puste miejsce.
Z narastającą grozą dostrzegł poruszenie, które z kolei przeniosło się do jego rzędu. Poruszenie wywołane przez drobną, niepozorną, jasnowłosą kobietę, która nie tak dawno zasiliła szeregi Rycerzy. W tym momencie zwyczajnie się w nim zagotowało. Rozsierdzone zostało nie tylko jego szlacheckie ego, ale także to śmierciożercze. Zawahał się tylko przez ułamek sekundy. Jednakże w chwili, gdy jedna z rąk Elviry zanurkowała pomiędzy jego nogami, pękł.
- DOSYĆ TEGO! - ryknął, zakleszczając prawą dłoń na nadgarstku Elviry. Wiedział czego szukała i nie interesowały go jej intencje. Wiedział także, że zwróci na siebie uwagę wszystkich żałobników. Ale to dobrze. Pora było zrobić porządek na tym pogrzebie, bo powoli robił się z tego cyrk. Jak miał siedzieć bezczynnie, jeśli dookoła niego nie siedzieli poważni ludzie, tylko wydurniające się małpy, za nic mające uczucia rodziny zmarłego i podstawowe zasady dobrego wychowania? Burke gwałtownie wstał z krzesła, zmuszając także Multon do tego, by się wyprostowała. - Czy ty nie masz żadnego wstydu, wywłoko? WON! Wynoś się stąd zanim pożałujesz, że się urodziłaś! - zagroził jej, patrząc prosto w oczy. Dla własnego dobra lepiej będzie, jeśli kobieta zapomni języka w gębie. Nie mógł jej zrobić krzywdy publicznie, nawet nie zamierzał. Kiedy jednak pogrzeb się skończy, a za nimi zamkną się drzwi Białej Wywerny, gotów był odpowiednio ukarać nieposłuszeństwo. Choć tylko nieliczni o tym wiedzieli, Burke mówił do niej teraz jako śmierciożerca, miała więc obowiązek go usłuchać. Puścił ją gwałtownie, głęboko licząc na to, że kobieta zniknie z krypty w ciągu pięciu sekund.
Minuta ciszy i tak była już tylko wspomnieniem, Burke nie zdecydował się więc usiąść. Wyglądało na to, że zebrani tu dziś ludzie - a przynajmniej co poniektórzy - wymagali przypomnienia im o tym, gdzie się znajdowali. Nie było sensu udawać, że nic się nie stało. Miał zamiar wykorzystać uwagę, którą na siebie ściągnął.
- Jeśli jeszcze ktoś zamierza zakłócać tę ceremonię oraz bezcześcić pamięć lorda Blacka, poszli precz! - oznajmił głośno, rozglądając się po zgromadzonych. Szczególnie ostre spojrzenie posłał Drew, który był niejako prowodyrem całego tego zamieszania z pożarem. Jego oczy złagodniały tylko przez krótki moment, gdy wzrok powędrował ku pierwszym rzędom, gdzie dostrzegł niewielką postać Aquili.
Odczekał tylko krótką chwilę - aby faktycznie dać tłumowi chwilę do namysłu. Jeśli kogoś cała ta ceremonia nudziła, niech lepiej by prędko opuścił kryptę. To była jednak zbyt wielka i zbyt ważna chwila, by pozwolić tak ją rujnować. Chociaż Alphard wcale nie zginął śmiercią bohatera, zasługiwał na godne pożegnanie.
- Pokornie błagam o wybaczenie, lordowie, ladies... - zaczął, chcąc jakoś załagodzić całą tę sytuację. I tak chciał powiedzieć kilka słów podczas ceremonii. Równie dobrze mógł wygłosić je teraz. Powoli przesunął się ku głównemu przejściu, a następnie stanął tuż koło trumny - Przepraszam, że się tak uniosłem. Nie mogłem patrzeć na tę... farsę. Alphard na to nie zasłużył. Był wspaniałym człowiekiem, wybitnym dyplomatą, dobrym przyjacielem. Z dniem jego odejścia, straciliśmy coś niezwykle cennego. Jego odejście boli okrutnie, ale pamięć o nim zawsze będzie w nas trwać. Stanowił wzór, do którego wszyscy powinniśmy dążyć. Ubolewam, że odszedł tak młodo. Wiele bym dał, by móc wychylić z nim choć jeszcze jedną szklanicę ognistej. Gdyby pozostał z nami dłużej, nowy, lepszy świat nadszedłby zdecydowanie szybciej. - Burke'owie znani byli z tego, że nie byli zbyt wylewni ani wygadani. Uznał więc, że tak krótkie wystąpienie w zupełności wystarczyło. Stanął jeszcze przed lordem Polluxem, kłaniając się z szacunkiem - Proszę przyjąć moje najszczersze kondolencje. - dodał na koniec, by w następnej chwili skierować się na własne, puste miejsce.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Usiadł z powrotem, usiłując opanować drżenie rąk i przyśpieszone bicie serca. Zamknął na moment oczy, ale od razu tego pożałował, bo pod powiekami stanęła mu pusta trumna Solasa.
Otworzył oczy, trochę roztargniony. Zobaczył jakieś zbiegowisko w przednich rzędach, ale nie widział szczegółów. Nie wypadało się zresztą wychylać.
Wtem poczuł za sobą czyjąś obecność. Obejrzał się za siebie i wstrzymał oddech, czując słodki zapachLayli Celine, gorąco jej ciała. Przez te włosy miodowe i oczy zielone można było oszaleeeeć...
Szeptała coś do niego, chciała coś od niego, a on początkowo próbował się opierać i skupić na pogrzebie, ale...
...nie, jej nie dało się oprzeć. Czarownica, wiedźma, duch jego pięknej Layli, Celine Lovegood, nierządnica, święta.
-Pomóc? W czym? - zdziwił się, marszcząc brwi w odpowiedzi na sugestię Celine. Widział poruszenie, coś się działo, ale nie wiedział co.
Za to słyszał, że droga Forsythia coś szeptała. Zmarszczył brwi i ofuknął ją, zanim Faustus to zrobił.
-Co ty wyprawiasz? I... co tam się dzieje? W czym trzeba im pomóc? Pomogę im, ja. - syknął, nachylając się do ucha Forsythii. Tak, musiał im pomóc, musiał zaimponować jasnowłosej służącej. Tylko to się liczyło. Nie wiedział w czym pomóc, nie wiedział nawet komu, ale musiał, chciał działać. To on zostanie dziś bohaterem, on, a nie panna Crabbe. Ona niech lepiej...
...ale nie zdążył. Donośny głos lorda Burke'a rozbrzmiał w krypcie, przypominając Corneliusowi po co tutaj są. Nazwał kogoś wywłoką, a zaciekawiony Sallow powstrzymał odruch stanięcia na palcach (nie był, niestety, najwyższy) aby zobaczyć, co się dzieje. Potem rozbrzmiała piękna przemowa, a Cornelius umiał doceniać piękne przemowy. Zmarszczył lekko brwi, bo słowa sprowadziły go na ziemię. Nie będzie nikomu pomagał, nie będzie się wychylał, jest w żałobie!
nie widzę co się dzieje,nie opieram się urokowi, ale Craig przypomina mi że moje wewnętrzne przekonanie to być cicho
Otworzył oczy, trochę roztargniony. Zobaczył jakieś zbiegowisko w przednich rzędach, ale nie widział szczegółów. Nie wypadało się zresztą wychylać.
Wtem poczuł za sobą czyjąś obecność. Obejrzał się za siebie i wstrzymał oddech, czując słodki zapach
Szeptała coś do niego, chciała coś od niego, a on początkowo próbował się opierać i skupić na pogrzebie, ale...
...nie, jej nie dało się oprzeć. Czarownica, wiedźma, duch jego pięknej Layli, Celine Lovegood, nierządnica, święta.
-Pomóc? W czym? - zdziwił się, marszcząc brwi w odpowiedzi na sugestię Celine. Widział poruszenie, coś się działo, ale nie wiedział co.
Za to słyszał, że droga Forsythia coś szeptała. Zmarszczył brwi i ofuknął ją, zanim Faustus to zrobił.
-Co ty wyprawiasz? I... co tam się dzieje? W czym trzeba im pomóc? Pomogę im, ja. - syknął, nachylając się do ucha Forsythii. Tak, musiał im pomóc, musiał zaimponować jasnowłosej służącej. Tylko to się liczyło. Nie wiedział w czym pomóc, nie wiedział nawet komu, ale musiał, chciał działać. To on zostanie dziś bohaterem, on, a nie panna Crabbe. Ona niech lepiej...
...ale nie zdążył. Donośny głos lorda Burke'a rozbrzmiał w krypcie, przypominając Corneliusowi po co tutaj są. Nazwał kogoś wywłoką, a zaciekawiony Sallow powstrzymał odruch stanięcia na palcach (nie był, niestety, najwyższy) aby zobaczyć, co się dzieje. Potem rozbrzmiała piękna przemowa, a Cornelius umiał doceniać piękne przemowy. Zmarszczył lekko brwi, bo słowa sprowadziły go na ziemię. Nie będzie nikomu pomagał, nie będzie się wychylał, jest w żałobie!
nie widzę co się dzieje,nie opieram się urokowi, ale Craig przypomina mi że moje wewnętrzne przekonanie to być cicho
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W krypcie zagrzmiało, a głos Burke'a poniósł się echem dookoła sali. Wszystko działo się tak szybko, a pogrzeb powoli zaczynał przypominać cyrk. Wydawało się jakby do krypty weszły dzisiaj zwierzęta, które ani nie potrafiły uszanować pamięci po bohaterskiej śmierci Alpharda, ani atmosfery, która panowała w Krypcie. Była wściekła. Ta wszystkie odgłosy dochodzące z tylnych rzędów, zdawały się dudnić w głowach wszystkich gości, a przynajmniej tak podejrzewała. Wzrok skupiła na Rigelu i Cygnusie, prewencyjnie uciekając wzrokiem przed ojcem. Zaprosił na ten pogrzeb czystokrwistych czarodziejów, ale nie wszyscy byli szlachetnie urodzeni. Jasnym było, że Alphard działał na wielu innych płaszczyznach, nie tylko w Ministerstwie. Poświęcał całą swą energię by nieść chlubę czarodziejom, by kultywować tradycje i pchać nazwisko Black do potęgi. Za to należało go uszanować.
Głos Craiga rozbrzmiewał. Był wyraźnie poirytowany, jeśli by nie powiedzieć więcej... Wyraźnie zdenerwowany? Wszystko zaczynało się sypać, a on zdecydował się zareagować głośno. Aquila mimowolnie spojrzała wprost w jego stronę, próbując złapać kontakt wzrokowy. Mówił tak... pięknie... Miał rację, tylko i wyłącznie racje, w każdym swoim słowie. Craig Burke stanął w obronie uroczystości, Alpharda i właściwie całego honoru Blacków. Chociaż Aquila była pewna, że na zamieszanie wkrótce zareaguje pan ojciec, minuta ciszy jednak dalej trwała. Atmosfera była gęsta, a jedynie Craig Burke... Na brodę Merlina, TEN Craig Burke, wstał i zaprowadził porządek kilkoma zdaniami, a przynajmniej tak się zdawało. Jedynie spojrzeniem próbowała wyjaśnić mu jak bardzo jest teraz wdzięczna. Jedno sobie przysięgła. Jeśli kiedykolwiek będzie miała do czynienia, z własnej woli lub nie, z tymi wszystkimi ludźmi, którzy nie byli w stanie uszanować powagi sytuacji, nauczy ich kultury. Czy naprawdę wymagali tak wiele? Już sam fakt, że pewnego rodzaju pospólstwo mogło znaleźć się wśród lepiej urodzonych, powinno być dla nich wyróżnieniem. Powinni być wdzięczni za sam fakt dostania zaproszeń, przebywania w towarzystwie arystokracji i samego Ministra Magii. Co on musiał sobie myśleć, patrząc na to wszystko z przedniego rzędu?
Black z powrotem skupiła wzrok na Craigu.
Dziękuję - nie wypowiedziała ani słowa w głos, ale poruszyła ustami. Powinien zrozumieć.
Na Merlina. Jeśli kiedykolwiek miała jakiekolwiek wątpliwości czy Craig rzeczywiście mógłby być kimś dla niej - teraz minęły.
Głos Craiga rozbrzmiewał. Był wyraźnie poirytowany, jeśli by nie powiedzieć więcej... Wyraźnie zdenerwowany? Wszystko zaczynało się sypać, a on zdecydował się zareagować głośno. Aquila mimowolnie spojrzała wprost w jego stronę, próbując złapać kontakt wzrokowy. Mówił tak... pięknie... Miał rację, tylko i wyłącznie racje, w każdym swoim słowie. Craig Burke stanął w obronie uroczystości, Alpharda i właściwie całego honoru Blacków. Chociaż Aquila była pewna, że na zamieszanie wkrótce zareaguje pan ojciec, minuta ciszy jednak dalej trwała. Atmosfera była gęsta, a jedynie Craig Burke... Na brodę Merlina, TEN Craig Burke, wstał i zaprowadził porządek kilkoma zdaniami, a przynajmniej tak się zdawało. Jedynie spojrzeniem próbowała wyjaśnić mu jak bardzo jest teraz wdzięczna. Jedno sobie przysięgła. Jeśli kiedykolwiek będzie miała do czynienia, z własnej woli lub nie, z tymi wszystkimi ludźmi, którzy nie byli w stanie uszanować powagi sytuacji, nauczy ich kultury. Czy naprawdę wymagali tak wiele? Już sam fakt, że pewnego rodzaju pospólstwo mogło znaleźć się wśród lepiej urodzonych, powinno być dla nich wyróżnieniem. Powinni być wdzięczni za sam fakt dostania zaproszeń, przebywania w towarzystwie arystokracji i samego Ministra Magii. Co on musiał sobie myśleć, patrząc na to wszystko z przedniego rzędu?
Black z powrotem skupiła wzrok na Craigu.
Dziękuję - nie wypowiedziała ani słowa w głos, ale poruszyła ustami. Powinien zrozumieć.
Na Merlina. Jeśli kiedykolwiek miała jakiekolwiek wątpliwości czy Craig rzeczywiście mógłby być kimś dla niej - teraz minęły.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Trudno ją było wyprowadzić z równowagi, należało się mocno postarać, co ostatnio udało się Edgarowi przy rodzinnym stole. Padło wtedy wiele gorzkich słów, paru żałowała, ale nie mogła cofnąć czasu i tego zmienić. Siedząc w krypcie i słysząc rozmowę Aresa oraz Francisa nie zwróciła zbytnio uwagi na to co się działo w tylnych rzędach. Jednak klaskanie czy kaszlnięcie nie było czymś co mogło doprowadzić do wściekłości. Nie była zebrana tylko arystokracja i pewne wpadki się zdarzały, ale tego co nastąpiło później całkowicie się nie spodziewała. Nie widziała jak Drew upuścił różdżkę, jak wystrzeliły z niej iskry, jak ta potoczyła się pod ich szereg krzeseł. Swąd palonych szat doszedł ją po chwili gdyż mieszał się wyraźnie z zapachem kadzideł.
-Czujesz? - Zagadnęła szeptem Charona z niepokojem w głosie. Zaś poruszenie na tyłach wyraźnie dało jej znak, że coś się wydarzyło i wzbudziło niemały popłoch. Ileż można odstawiać cyrków w czasie takiej uroczystości. Nie byli tu dla Alpharda, on już nie żył, byli tu dla jego rodziny. Blackowie mieli poczuć wsparcie, zobaczyć osoby, które znały zmarłego i chciały okazać szacunek tym, którzy przy życiu pozostali. Zamiast tego to ona czuła się zażenowana całą sytuacją. Jak się zachować by nie narazić rodziny Blacków na jeszcze większy stres i niepokój? Odwrócić się i uciszyć przeszkadzających, poprosić ich o opuszczenie krypty? Jej rozterki przerwało nagłe pojawienie się kobiety, która bezceremonialnie przepychała się przez ich rząd. Przez nestora rodu Burke. N e s t o r a i jego żonę. Z nieukrywaną mieszaniną zaskoczenia oraz oburzenia patrzyła jak blondynka nagle nurkuje przed Craigiem i robi to bezceremonialnie zupełnie się nie przejmując, tym że nie dość iż naruszyła minutę ciszy to jeszcze pozwalała sobie na bezczelne zachowanie w obecności arystokraty. Była gotowa już się zerwać z miejsce i poprosić ją aby wyszła z krypty i darowała im teatrzyk, ale kuzyn był szybszy. Nie wytrzymał. Zobaczyła wściekłość wypisaną na jego twarzy, wręcz furię. Widząc jak się zrywa i porywa za sobą blondynkę wyprostowała się gwałtownie, a Craig wyraził nie tylko zachowaniem ale słowem swoje oburzenie. Jego mocny głos odbijał się od zimnych ścian krypty. Zerknęła na blondynkę wzrokiem, który jasno sugerował aby uciekła i nie pokazywała się nikomu na oczy. Potrafiła wiele zrozumieć, bardzo wiele, ale to co się działo przechodziło wszelkie pojęcie. Przemowa kuzyna była treściwa, pełna charyzmy i siły. Mogła porywać chociaż wyrażona w takich okolicznościach zmuszała do refleksji i zastanowienia się nad sytuacją w jakiej się tu znaleźli. Gdy kuzyn zajął miejsce obok niej odnalazła jego dłoń i uścisnęła delikatnie tym samym pokazując mu, że dobrze zrobił i prawdopodobnie uratował ceremonię.
-Czujesz? - Zagadnęła szeptem Charona z niepokojem w głosie. Zaś poruszenie na tyłach wyraźnie dało jej znak, że coś się wydarzyło i wzbudziło niemały popłoch. Ileż można odstawiać cyrków w czasie takiej uroczystości. Nie byli tu dla Alpharda, on już nie żył, byli tu dla jego rodziny. Blackowie mieli poczuć wsparcie, zobaczyć osoby, które znały zmarłego i chciały okazać szacunek tym, którzy przy życiu pozostali. Zamiast tego to ona czuła się zażenowana całą sytuacją. Jak się zachować by nie narazić rodziny Blacków na jeszcze większy stres i niepokój? Odwrócić się i uciszyć przeszkadzających, poprosić ich o opuszczenie krypty? Jej rozterki przerwało nagłe pojawienie się kobiety, która bezceremonialnie przepychała się przez ich rząd. Przez nestora rodu Burke. N e s t o r a i jego żonę. Z nieukrywaną mieszaniną zaskoczenia oraz oburzenia patrzyła jak blondynka nagle nurkuje przed Craigiem i robi to bezceremonialnie zupełnie się nie przejmując, tym że nie dość iż naruszyła minutę ciszy to jeszcze pozwalała sobie na bezczelne zachowanie w obecności arystokraty. Była gotowa już się zerwać z miejsce i poprosić ją aby wyszła z krypty i darowała im teatrzyk, ale kuzyn był szybszy. Nie wytrzymał. Zobaczyła wściekłość wypisaną na jego twarzy, wręcz furię. Widząc jak się zrywa i porywa za sobą blondynkę wyprostowała się gwałtownie, a Craig wyraził nie tylko zachowaniem ale słowem swoje oburzenie. Jego mocny głos odbijał się od zimnych ścian krypty. Zerknęła na blondynkę wzrokiem, który jasno sugerował aby uciekła i nie pokazywała się nikomu na oczy. Potrafiła wiele zrozumieć, bardzo wiele, ale to co się działo przechodziło wszelkie pojęcie. Przemowa kuzyna była treściwa, pełna charyzmy i siły. Mogła porywać chociaż wyrażona w takich okolicznościach zmuszała do refleksji i zastanowienia się nad sytuacją w jakiej się tu znaleźli. Gdy kuzyn zajął miejsce obok niej odnalazła jego dłoń i uścisnęła delikatnie tym samym pokazując mu, że dobrze zrobił i prawdopodobnie uratował ceremonię.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
kadzidło - 6
Pozwoliła by Deirdre objęła jej dłonie, kiedy przystanęła na chwilę by - miała nadzieję - odciągnąć siostrę i zająć miejsce, zanim wszystko się rozpocznie. Uniosła jasne tęczówki na twarz kobiety o azjatyckiej urodzie.
- Dziękuję, zwrócę się do ciebie w potrzebie. - zapewniła spokojnie, oddając lekko uścisk dłoni.
Na krótką chwilę skrzyżowała spojrzenie z Ramseyem. Z ulgą przyjęła fakt, że jej siostra poddała się, ruszając za nią i obok niej zasiadając. Znała Fantine dobrze, by wiedzieć, że jej dobro ostatecznie, było ważniejsze, niźli miejsce obok Tristana i Evandry. A ona, przecież jej potrzebowała, choć łatwiej było jej powtarzać sobie, że zrobiła to dla zażegnania kryzysu. Który wisiał na włosku, kiedy kochanka jej brata zwróciła się do niej imieniem. Zasiadła, splatając dłonie na kolanach. Biorąc wdech w płuca.
Słowa które usłyszała i które wypadły z ust jej brata sprawiły że z trudem powstrzymała drgnięcie brwi. Martwiła się. Martwiła się coraz mocniej. Przesunęła tęczówkami po sali, jednak nie dostrzegając żadnych duchów zawiesiła je znów na złożonej trumnie. Uniosła tęczówki na Polluxa, wsłuchując się w wypowiadane przez niego słowa. Jej spojrzenie spotkało się z tęczówkami lorda Black, kiedy ten spojrzał wprost na nią. Uniosła jego wagę, lekko siknając mu głową. Ciepła dłoń Fantine nadal zaciskała się na tej jej. Nie pozwoliła by drgnęła jej warga, czy brew, choć smutna, wyglądała nadal pięknie. Wewnątrz nadal była zła. Choć rozumiała wypowiadane słowa - z większością się zgadzała, tak nie potrafiła jeszcze odpuścić Alphardowi. Jej egoistyczna część, którą trzymała zawsze zewnątrz i pod kontrolą czuła się zwyczajnie oszukana. Słyszała wypowiadane przez Fantine słowa, jednak pozostawiła je bez komentarza. Choć na usta cisnęło jej się, że wystarczy oznaczyć miejsca i wybrać za tych, którzy na uroczystość zaproszenie otrzymają.
I kiedy Pollux zamilkł, wraz z nim powinna uczynić to cała reszta. Zaczęło wszystko się sypiać, jak domek z kart, na który ktoś lekko dmuchnął. Zmarszczyła brwi zaciskając mocniej dłoń. Unosząc podbródek ku górze, nie odwracając spojrzenia by sprawdzić kto był na tyle bezczelny, żeby złożyć swoje dłonie i zaklaskać kilka razy.
Zaklaskać.
Przymknęła powieki, czując, jak do niesionej wewnątrz złości, dociera też irytacja. Ktoś postanowił zażartować ze śmierci Blacka? A może nie posiadał na tyle ogłady i nigdy nie żegnał nikogo bliskiego by uznać, że oklaski to najlepszy ze sposobów. Wręcz przeciwnie, możliwie najgorszy. Z tyłu zapanowało poruszenie, które z każdą chwilę jedynie wzmagało w niej złość. Była zła, zła na Blacka, że śmiał umrzeć. I wściekła na wszystkich tych, którzy nie potrafili zwyczajnie usiąść i przejść przez ceremonię w ciszy i spokoju, które Blackowi się należały. Mimo wszystko. Przymknęła powieki, wyswobadzając dłonie, te zaczęły odrobinę drżeć. Zacisnęła je w pięści, usta sznurując w wąską linijkę. Biorąc wdech w rozedrgane płuca. Musiała się uspokoić.
Pozwoliła by Deirdre objęła jej dłonie, kiedy przystanęła na chwilę by - miała nadzieję - odciągnąć siostrę i zająć miejsce, zanim wszystko się rozpocznie. Uniosła jasne tęczówki na twarz kobiety o azjatyckiej urodzie.
- Dziękuję, zwrócę się do ciebie w potrzebie. - zapewniła spokojnie, oddając lekko uścisk dłoni.
Na krótką chwilę skrzyżowała spojrzenie z Ramseyem. Z ulgą przyjęła fakt, że jej siostra poddała się, ruszając za nią i obok niej zasiadając. Znała Fantine dobrze, by wiedzieć, że jej dobro ostatecznie, było ważniejsze, niźli miejsce obok Tristana i Evandry. A ona, przecież jej potrzebowała, choć łatwiej było jej powtarzać sobie, że zrobiła to dla zażegnania kryzysu. Który wisiał na włosku, kiedy kochanka jej brata zwróciła się do niej imieniem. Zasiadła, splatając dłonie na kolanach. Biorąc wdech w płuca.
Słowa które usłyszała i które wypadły z ust jej brata sprawiły że z trudem powstrzymała drgnięcie brwi. Martwiła się. Martwiła się coraz mocniej. Przesunęła tęczówkami po sali, jednak nie dostrzegając żadnych duchów zawiesiła je znów na złożonej trumnie. Uniosła tęczówki na Polluxa, wsłuchując się w wypowiadane przez niego słowa. Jej spojrzenie spotkało się z tęczówkami lorda Black, kiedy ten spojrzał wprost na nią. Uniosła jego wagę, lekko siknając mu głową. Ciepła dłoń Fantine nadal zaciskała się na tej jej. Nie pozwoliła by drgnęła jej warga, czy brew, choć smutna, wyglądała nadal pięknie. Wewnątrz nadal była zła. Choć rozumiała wypowiadane słowa - z większością się zgadzała, tak nie potrafiła jeszcze odpuścić Alphardowi. Jej egoistyczna część, którą trzymała zawsze zewnątrz i pod kontrolą czuła się zwyczajnie oszukana. Słyszała wypowiadane przez Fantine słowa, jednak pozostawiła je bez komentarza. Choć na usta cisnęło jej się, że wystarczy oznaczyć miejsca i wybrać za tych, którzy na uroczystość zaproszenie otrzymają.
I kiedy Pollux zamilkł, wraz z nim powinna uczynić to cała reszta. Zaczęło wszystko się sypiać, jak domek z kart, na który ktoś lekko dmuchnął. Zmarszczyła brwi zaciskając mocniej dłoń. Unosząc podbródek ku górze, nie odwracając spojrzenia by sprawdzić kto był na tyle bezczelny, żeby złożyć swoje dłonie i zaklaskać kilka razy.
Zaklaskać.
Przymknęła powieki, czując, jak do niesionej wewnątrz złości, dociera też irytacja. Ktoś postanowił zażartować ze śmierci Blacka? A może nie posiadał na tyle ogłady i nigdy nie żegnał nikogo bliskiego by uznać, że oklaski to najlepszy ze sposobów. Wręcz przeciwnie, możliwie najgorszy. Z tyłu zapanowało poruszenie, które z każdą chwilę jedynie wzmagało w niej złość. Była zła, zła na Blacka, że śmiał umrzeć. I wściekła na wszystkich tych, którzy nie potrafili zwyczajnie usiąść i przejść przez ceremonię w ciszy i spokoju, które Blackowi się należały. Mimo wszystko. Przymknęła powieki, wyswobadzając dłonie, te zaczęły odrobinę drżeć. Zacisnęła je w pięści, usta sznurując w wąską linijkę. Biorąc wdech w rozedrgane płuca. Musiała się uspokoić.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Chociaż atmosfera w krypcie zaczynała się robić nienaturalnie jak na to miejsce gorąca, z końca sali na przód przemieściła się chłodna masa powietrza, otulając wszystkich zgromadzonych. Wywołała dziwny, nieprzenikniony dreszcz, uczucie lekkiego niepokoju przyprawiającego o szybsze bicie serca. Kłęby czarnej mgły pojawiły się na przejściu, kilka kroków od miejsca niepokojących zdarzeń, a z nich, powoli wyłoniła się męska sylwetka odziana w czarną, powłóczystą szatę.
Czarny Pan ruszył przed siebie samym środkiem, pomiędzy rzędami krzeseł, nie oglądając się na nikogo. Jego twarz pozbawiona była jakiegokolwiek wyrazu, nie przypominała już twarzy młodzieńca, którego niektórzy spośród zgromadzonych kiedyś znali, ani mężczyzny, którym później się stał nim zniknął z Anglii. Nikt spośród obecnych nie był go w stanie rozpoznać z dawnych lat — znany był jako Lord Voldemort i to nie pozostawiało żadnych wątpliwości. Sunął ku trumnie, jakby unosił się kilka cali nad ziemią. Wszedł na podwyższenie i powoli odwrócił się twarzą do wszystkich zgromadzonych. Jego oczy były zimne, nienaturalnie puste, pozbawione iskier życia — ale jednocześnie przeszywały na wskroś każdego na kim się zatrzymały, zupełnie tak, jakby to wystarczyło do odczytywania najskrytszych myśli. Na jego dłoni błyszczał złoty sygnet z czarnym kamieniem - Pierścień Kadmusa Peverella.
— Przyjaciele — odezwał się głośno, zwracając tym samym do wszystkich. Jego dłonie nieznacznie się uniosły ku zgromadzonym, a wzrok wpierw spoczął na Ministrze Magii, a później nestorowi rodu Black. Dalej szybko przemknął po sali w poszukiwaniu Śmierciożerców i swoich Rycerzy Walpurgii, na żadnym nie zatrzymując się dłużej, nie pominął jednak nikogo. Na samym końcu spojrzał na trumnę.— Alphard poświęcił życie dla walki, która dla nas wszystkich powinna mieć największe znaczenie. Oddał je za nowe, lepsze jutro. Wykorzystywał swoją siłę do przywrócenia na tym świecie ładu i porządku. — Zamilkł na moment, znów spoglądając na wszystkich zgromadzonych. — Wielu z was nie wie, jak dużo mu zawdzięcza. Oddany przez niego hołd przyczyni się do przywrócenia sprawiedliwości w wolnym świecie. Jego pamięć uczcicie najlepiej kontynuując jego pracę, tocząc rozpoczętą przez niego wojnę z ludźmi, którzy życzyli mu i jego bliskim najgorszego losu. Ofiarę upamiętnicie kultywując jego poczynania i powtarzając swoim znajomym, przyjaciołom, bliskim o wyznawanych przez niego ideach. — Czarny Pan skierował wzrok w stronę krewnych zmarłego, Aquili, Cygnusa i Rigela. — Niech to Alphard będzie dziś z was dumny — zakończył ciszej, odwracając się w stronę Polluxa, któremu skinął głową, przykładając dłoń do piersi w pozornie przyjaznym geście — na jego twarzy nie było jednak nic sympatycznego. Pozbawione emocji oblicze mogło wydawać się przerażające i surowe, a słowa wypowiedziane przez Lorda Voldemorta jeszcze chwilę zdawały się odbijać echem od ścian krypty, choć jego ciało rozmyło się w powietrzu, w kłębach czarnej, upiornej mgły. I zniknął. Tak samo jak się zjawił.
Czarny Pan ruszył przed siebie samym środkiem, pomiędzy rzędami krzeseł, nie oglądając się na nikogo. Jego twarz pozbawiona była jakiegokolwiek wyrazu, nie przypominała już twarzy młodzieńca, którego niektórzy spośród zgromadzonych kiedyś znali, ani mężczyzny, którym później się stał nim zniknął z Anglii. Nikt spośród obecnych nie był go w stanie rozpoznać z dawnych lat — znany był jako Lord Voldemort i to nie pozostawiało żadnych wątpliwości. Sunął ku trumnie, jakby unosił się kilka cali nad ziemią. Wszedł na podwyższenie i powoli odwrócił się twarzą do wszystkich zgromadzonych. Jego oczy były zimne, nienaturalnie puste, pozbawione iskier życia — ale jednocześnie przeszywały na wskroś każdego na kim się zatrzymały, zupełnie tak, jakby to wystarczyło do odczytywania najskrytszych myśli. Na jego dłoni błyszczał złoty sygnet z czarnym kamieniem - Pierścień Kadmusa Peverella.
— Przyjaciele — odezwał się głośno, zwracając tym samym do wszystkich. Jego dłonie nieznacznie się uniosły ku zgromadzonym, a wzrok wpierw spoczął na Ministrze Magii, a później nestorowi rodu Black. Dalej szybko przemknął po sali w poszukiwaniu Śmierciożerców i swoich Rycerzy Walpurgii, na żadnym nie zatrzymując się dłużej, nie pominął jednak nikogo. Na samym końcu spojrzał na trumnę.— Alphard poświęcił życie dla walki, która dla nas wszystkich powinna mieć największe znaczenie. Oddał je za nowe, lepsze jutro. Wykorzystywał swoją siłę do przywrócenia na tym świecie ładu i porządku. — Zamilkł na moment, znów spoglądając na wszystkich zgromadzonych. — Wielu z was nie wie, jak dużo mu zawdzięcza. Oddany przez niego hołd przyczyni się do przywrócenia sprawiedliwości w wolnym świecie. Jego pamięć uczcicie najlepiej kontynuując jego pracę, tocząc rozpoczętą przez niego wojnę z ludźmi, którzy życzyli mu i jego bliskim najgorszego losu. Ofiarę upamiętnicie kultywując jego poczynania i powtarzając swoim znajomym, przyjaciołom, bliskim o wyznawanych przez niego ideach. — Czarny Pan skierował wzrok w stronę krewnych zmarłego, Aquili, Cygnusa i Rigela. — Niech to Alphard będzie dziś z was dumny — zakończył ciszej, odwracając się w stronę Polluxa, któremu skinął głową, przykładając dłoń do piersi w pozornie przyjaznym geście — na jego twarzy nie było jednak nic sympatycznego. Pozbawione emocji oblicze mogło wydawać się przerażające i surowe, a słowa wypowiedziane przez Lorda Voldemorta jeszcze chwilę zdawały się odbijać echem od ścian krypty, choć jego ciało rozmyło się w powietrzu, w kłębach czarnej, upiornej mgły. I zniknął. Tak samo jak się zjawił.
Dokonywał wielkich rzeczy strasznych, to prawda, ale wielkich
Czarny Pan
Zawód : Czarnoksiężnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Ja, który zaszedłem dalej niż ktokolwiek inny na drodze do nieśmiertelności...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Konta specjalne
Nuta lawendy wyostrzyła jego zmysły, otaczające go głosy słyszał wyraźniej, pełniej. Lecz skoncentrował się na tym jednym, na szepcie wdzierającym się do myśli, pobudzającym je do zastanowienia.
- Wyboru ostatniej maski nie dokonała chyba sama kostucha - dłońmi śmierci nałożyli ją ci, którzy pozbawili lorda życia... a może zrobili to sami Blackowie? Tego już nie powiedział, pozostawiając resztę w sferze domysłu. Okrzyknięto Alpharda Blacka bohaterem, niewiele jednak wiadomo było o tym, jak zginął, jeszcze mniej o sprawcach. To jedno słowo - bohater - miało być odpowiedzią na wszystkie, nawet niezadane, pytania.
Samemu Icarowi bardziej było szkoda człowieka niż bohatera. Pompatyczna narracja miała jednak cel, dość oczywisty.
- Uczynić zadość mogą jeno ci, którzy dopuścili się haniebnego czynu, gwałtu na sprawiedliwości - oczy zdawały się pytać - gdzie oni są? Kiedy sprawcy zostaną wskazani? Wyłonieni spośród zbiorowości winnych? Nigdy nie przemawiały do niego reguły rządzące prawem odpowiedzialności zbiorowej.
Śmierć w istocie nie jest końcem - a tak zadana jedynie początkiem kolejnej śmierci, po wecie czas na wet. Dwie podżegane strony skrzyżowały ze sobą różdżki. Jedna opłakuje dziś bohatera - druga...?
Gdy kwartet smyczkowy ucichł, powiódł spojrzeniem w stronę organów, wyczulonym na muzykę słuchem wyławiając dźwięki, które składały się na kantatę, którą znał, choć za nic nie potrafił przypomnieć sobie jej tytułu. Twórcę rozpoznał bez trudu po charakterystycznym stylu, grał Bacha wiele razy. Zamilknął, wsłuchując się w melodię; nie było takiego środka przekazu, dzięki któremu można by lepiej zobrazować ból, niż udźwięcznione nuty wygrywane na instrumencie duszy. Choć w tym utworze pobrzmiewała też tęsknota za samą śmiercią, jakby ta miała przynieść ukojenie.
Przyjdź, słodka śmierci, czekam.
Cisza odbijała się od ścian krypty, gdy Pollux Black stanął nieopodal trumny swego syna; Icar spojrzał na lorda Alpharda jedynie przelotnie, otoczony kwiatami wyglądał jak posąg. To sędziwej twarzy nestora przyglądał się z uwagą, jakby szukał w niej znanych sobie emocji.
Jak dziwne smutne, posępne, złowieszcze jest to zegaru miarowe stąpanie - słucham i zimne przejmują mię dreszcze.
I on je poczuł; zimno rozlewające się na klatkę piersiową, zamrażające jego mięśnie w sztywnej pozie. Skostniały chłód, ziejący z serca; przez głowę przemknęła irracjonalna myśl - czy strata syna bolałaby go bardziej, gdyby widział, jak dorasta? Gdyby dożył ćwierćwiecza? Czy może właśnie dlatego, że nie było mu dane obserwować, jak pąk kwiatu białej róży rozkwita, odczuwał tym silniejszy ból?
Pamiętał tylko strzępki obrazów z dnia, w którym przyszło mu pochować własnego syna. On sam nie był w stanie wtedy nad sobą zapanować - opanowanie na twarzy Polluxa to tylko - nie uwolni się od tego słowa - maska?
Pod szkieletem wzruszających słów musiała kryła się rozpacz bijącego serca. Kątem oka dostrzegł łzę przecinającą policzek żony; bez słowa wyciągnął z kieszeni starannie złożoną chusteczkę z miękkiej tkaniny, podając ją Cordelii.
Na znak rozpoczęcia minuty ciszy przymknął powieki, pochylając głowę, by okazać zmarłemu szacunek. Drgnął nieznacznie, słysząc oklaski, brwi zmarszczyły się, lecz być może za chwilę wszyscy by o tym zapomnieli, gdyby nie to, co wydarzyło się później. Z niedowierzeniem wpatrywał się w zamieszanie, które powstało po drugiej stronie krypty; nie wiedział, jak w dniu takim jak ten, można czynić afront rodzinie zmarłego; to podłość, nie brak kultury. Nie wierzył w to, że zachowanie pełnego szacunku milczenia naprawdę mogłoby kogokolwiek przerosnąć.
Rozsierdzony Burke przemówił w gniewie - zdarzenie niemal niespodziewane; nie na tę, do której się zwrócił, patrzył teraz Icar, lecz na rodzinę lorda Blacka, szczerze współczując im znalezienia się w takiej sytuacji.
Wtem ciemny kłąb pojawił się znikąd; wciąż czuł swąd palącego się materiału, a dym... obrócił się, zastanawiając się, czy pożar nie rozprzestrzenił się też na tyłach; lecz to, co zobaczył, nie miało nic wspólnego z ogniem, a z najczarniejszą magią. Poczuł ją.
A z niej wyłonił się on.
Nieprzyjemny dreszcz rozpełznął się po ciele Icara, gdy wpatrywał się w twarz, w której próżno było doszukać się jakichkolwiek emocji.
8; słyszane pole wysłane na pewu do Aqui
- Wyboru ostatniej maski nie dokonała chyba sama kostucha - dłońmi śmierci nałożyli ją ci, którzy pozbawili lorda życia... a może zrobili to sami Blackowie? Tego już nie powiedział, pozostawiając resztę w sferze domysłu. Okrzyknięto Alpharda Blacka bohaterem, niewiele jednak wiadomo było o tym, jak zginął, jeszcze mniej o sprawcach. To jedno słowo - bohater - miało być odpowiedzią na wszystkie, nawet niezadane, pytania.
Samemu Icarowi bardziej było szkoda człowieka niż bohatera. Pompatyczna narracja miała jednak cel, dość oczywisty.
- Uczynić zadość mogą jeno ci, którzy dopuścili się haniebnego czynu, gwałtu na sprawiedliwości - oczy zdawały się pytać - gdzie oni są? Kiedy sprawcy zostaną wskazani? Wyłonieni spośród zbiorowości winnych? Nigdy nie przemawiały do niego reguły rządzące prawem odpowiedzialności zbiorowej.
Śmierć w istocie nie jest końcem - a tak zadana jedynie początkiem kolejnej śmierci, po wecie czas na wet. Dwie podżegane strony skrzyżowały ze sobą różdżki. Jedna opłakuje dziś bohatera - druga...?
Gdy kwartet smyczkowy ucichł, powiódł spojrzeniem w stronę organów, wyczulonym na muzykę słuchem wyławiając dźwięki, które składały się na kantatę, którą znał, choć za nic nie potrafił przypomnieć sobie jej tytułu. Twórcę rozpoznał bez trudu po charakterystycznym stylu, grał Bacha wiele razy. Zamilknął, wsłuchując się w melodię; nie było takiego środka przekazu, dzięki któremu można by lepiej zobrazować ból, niż udźwięcznione nuty wygrywane na instrumencie duszy. Choć w tym utworze pobrzmiewała też tęsknota za samą śmiercią, jakby ta miała przynieść ukojenie.
Przyjdź, słodka śmierci, czekam.
Cisza odbijała się od ścian krypty, gdy Pollux Black stanął nieopodal trumny swego syna; Icar spojrzał na lorda Alpharda jedynie przelotnie, otoczony kwiatami wyglądał jak posąg. To sędziwej twarzy nestora przyglądał się z uwagą, jakby szukał w niej znanych sobie emocji.
Jak dziwne smutne, posępne, złowieszcze jest to zegaru miarowe stąpanie - słucham i zimne przejmują mię dreszcze.
I on je poczuł; zimno rozlewające się na klatkę piersiową, zamrażające jego mięśnie w sztywnej pozie. Skostniały chłód, ziejący z serca; przez głowę przemknęła irracjonalna myśl - czy strata syna bolałaby go bardziej, gdyby widział, jak dorasta? Gdyby dożył ćwierćwiecza? Czy może właśnie dlatego, że nie było mu dane obserwować, jak pąk kwiatu białej róży rozkwita, odczuwał tym silniejszy ból?
Pamiętał tylko strzępki obrazów z dnia, w którym przyszło mu pochować własnego syna. On sam nie był w stanie wtedy nad sobą zapanować - opanowanie na twarzy Polluxa to tylko - nie uwolni się od tego słowa - maska?
Pod szkieletem wzruszających słów musiała kryła się rozpacz bijącego serca. Kątem oka dostrzegł łzę przecinającą policzek żony; bez słowa wyciągnął z kieszeni starannie złożoną chusteczkę z miękkiej tkaniny, podając ją Cordelii.
Na znak rozpoczęcia minuty ciszy przymknął powieki, pochylając głowę, by okazać zmarłemu szacunek. Drgnął nieznacznie, słysząc oklaski, brwi zmarszczyły się, lecz być może za chwilę wszyscy by o tym zapomnieli, gdyby nie to, co wydarzyło się później. Z niedowierzeniem wpatrywał się w zamieszanie, które powstało po drugiej stronie krypty; nie wiedział, jak w dniu takim jak ten, można czynić afront rodzinie zmarłego; to podłość, nie brak kultury. Nie wierzył w to, że zachowanie pełnego szacunku milczenia naprawdę mogłoby kogokolwiek przerosnąć.
Rozsierdzony Burke przemówił w gniewie - zdarzenie niemal niespodziewane; nie na tę, do której się zwrócił, patrzył teraz Icar, lecz na rodzinę lorda Blacka, szczerze współczując im znalezienia się w takiej sytuacji.
Wtem ciemny kłąb pojawił się znikąd; wciąż czuł swąd palącego się materiału, a dym... obrócił się, zastanawiając się, czy pożar nie rozprzestrzenił się też na tyłach; lecz to, co zobaczył, nie miało nic wspólnego z ogniem, a z najczarniejszą magią. Poczuł ją.
A z niej wyłonił się on.
Nieprzyjemny dreszcz rozpełznął się po ciele Icara, gdy wpatrywał się w twarz, w której próżno było doszukać się jakichkolwiek emocji.
8; słyszane pole wysłane na pewu do Aqui
give me a bitter
glory.
Icar Carrow
Zawód : niosą mnie skrzydła
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
sure he fell, but in that glorious moment, as he floated in staunch defiance of heaven's fire, he knew no one had flown higher.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Wszyscy zaproszeni na smutną uroczystość pożegnania Alpharda gromadzili się w krypcie rodziny Black, zajmowali kolejne miejsca i oczekiwali na dalszy ciąg wydarzeń. Mathieu myślami był gdzieś indziej, co wprawnie zauważyła nie tylko Callista, ale również jego matka. Żadna z nich jednak nie zamierzała suszyć mu głowy, ani upominać, aby stał się bardziej ‘obecny’. Dzisiejszy dzień nie był dla niego najlepszym, skupiał się na nieistotnych elementach, nie zwracając uwagi na to, co go otacza. Milczał, podobnie jak milczała Callista, nie wdając się w zbędne dyskusje. Nie było powodów do rozmów, przynajmniej jego zdaniem. W pewnych okolicznościach lepiej było przyjąć milczącą postawę, co przychodziło mu z łatwością, lekkością wręcz, bo tak wyglądała większa część jego egzystencji.
Muzyka grana na organach była przytłaczająca, przynajmniej dla niego. Wolałby słodką ciszę, niżeli rozgrywanie kolejnych nut. Zdecydowanie będzie musiał stworzyć specjalną listę życzeń na własną uroczystość pogrzebową, najlepiej jasno wytyczyć granice od razu, niż czekać na ostatni moment. Czy to w zasadzie miało jakiekolwiek znaczenie? Zapach kadzideł był intensywny, ale nie potrafił go dopasować w tym momencie do żadnej konkretnej woni. Słyszał ciche rozmowy wokół niego, ale nie zwracał na nie specjalnej uwagi. Czekał na przemówienie, które było integralną częścią takich uroczystości. To, co przekazał Lordowi Nestorowi miało teraz znaczenie, w końcu to on przekazywał smutne, tragiczne wieści w domu rodziny Black. Nie wiedział jak został odebrany, ale był zmęczony wydarzeniami w banku Gringotta i nie był pewien czy zachował się w odpowiedni sposób, czy było to odpowiednie. Tristan pokładał w nim nadzieję, a Mathieu chyba wywiązał się ze swoich zadań.
Przemówienie było… jego zdaniem odpowiednie do okoliczności i wydarzeń, które miały miejsce. Cóż mógł rzec czy powiedzieć. Z pewnością każde słowo było dokładnie przemyślane. Był z niego dumny… Często dopiero po śmierci docierały do nas pewne fakty, czasem na takie błahostki nie zwracało się uwagi, nie przywiązywało nadmiernej wagi do słów. Mathieu nie usłyszy od swojego ojca, że jest z niego dumny… Dwadzieścia lat minęło od śmierci Anselme i jakoś musiał nauczyć się z tym żyć. Alphard był przedstawiony jako bohater, bo właśnie w ten sposób powinien zostać zapamiętany. Przemówienie skończyło się, a Mathieu przełknął lekko ślinę skupiony na mówcy. Zapewne tak by pozostało gdyby nie odgłos metalicznego klaskania, który rozniósł się po sali. Nie odwrócił głowy, ale pomyślał jedynie jak nieodpowiednie to było. Nie patrzył na to, co działo się wokół niego. Wolałby w ogóle nie znaleźć się na tym pogrzebie. Zbyt wiele ludzi, zbyt przykre doświadczenie i zbyt trudne do przełknięcia okoliczności. A jednak był tu i musiał trzymać się w ryzach, żeby nie przynieść wstydu własnej rodzinie.
8
Muzyka grana na organach była przytłaczająca, przynajmniej dla niego. Wolałby słodką ciszę, niżeli rozgrywanie kolejnych nut. Zdecydowanie będzie musiał stworzyć specjalną listę życzeń na własną uroczystość pogrzebową, najlepiej jasno wytyczyć granice od razu, niż czekać na ostatni moment. Czy to w zasadzie miało jakiekolwiek znaczenie? Zapach kadzideł był intensywny, ale nie potrafił go dopasować w tym momencie do żadnej konkretnej woni. Słyszał ciche rozmowy wokół niego, ale nie zwracał na nie specjalnej uwagi. Czekał na przemówienie, które było integralną częścią takich uroczystości. To, co przekazał Lordowi Nestorowi miało teraz znaczenie, w końcu to on przekazywał smutne, tragiczne wieści w domu rodziny Black. Nie wiedział jak został odebrany, ale był zmęczony wydarzeniami w banku Gringotta i nie był pewien czy zachował się w odpowiedni sposób, czy było to odpowiednie. Tristan pokładał w nim nadzieję, a Mathieu chyba wywiązał się ze swoich zadań.
Przemówienie było… jego zdaniem odpowiednie do okoliczności i wydarzeń, które miały miejsce. Cóż mógł rzec czy powiedzieć. Z pewnością każde słowo było dokładnie przemyślane. Był z niego dumny… Często dopiero po śmierci docierały do nas pewne fakty, czasem na takie błahostki nie zwracało się uwagi, nie przywiązywało nadmiernej wagi do słów. Mathieu nie usłyszy od swojego ojca, że jest z niego dumny… Dwadzieścia lat minęło od śmierci Anselme i jakoś musiał nauczyć się z tym żyć. Alphard był przedstawiony jako bohater, bo właśnie w ten sposób powinien zostać zapamiętany. Przemówienie skończyło się, a Mathieu przełknął lekko ślinę skupiony na mówcy. Zapewne tak by pozostało gdyby nie odgłos metalicznego klaskania, który rozniósł się po sali. Nie odwrócił głowy, ale pomyślał jedynie jak nieodpowiednie to było. Nie patrzył na to, co działo się wokół niego. Wolałby w ogóle nie znaleźć się na tym pogrzebie. Zbyt wiele ludzi, zbyt przykre doświadczenie i zbyt trudne do przełknięcia okoliczności. A jednak był tu i musiał trzymać się w ryzach, żeby nie przynieść wstydu własnej rodzinie.
8
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Zrozumiałem co się właściwie stało dopiero w chwili, gdy mych uszu doszedł łoskot drewna uderzanego o posadzkę. Zacisnąłem nerwowo dłonie nie mając pojęcia, o co chodziło, bowiem niejednokrotnie już widziałem czarodziejów czarujących w ten sposób, a i sam wcześniej podobnie działałem i nigdy nie zdarzyło mi się, aby różdżka zawinęła się o cholerny materiał. Nie wspominając już o cholernych iskrach. Pieprzone eleganckie szaty, na cholerę mi było tak się stroić. Z resztą i tak niewiele po nich zostanie, bo nim zdążyłem odnaleźć wzrokiem wężowe drewno to na krańcach rękawów pojawił się płomień. Zatem tyle zostało po usunięciu się w cień i przetrwaniu w ciszy ceremonii pogrzebowej.
Brak różdżki wiele utrudniał, a mina Goyla w końcu wyraziła więcej niż tysiąc słów i to był chyba jedyny plus całej tej wpadki. Nie byłem w stanie nic więcej zrobić poza zaciśnięciem zębów, zignorowaniem pieczenia i możliwie cichym zsunięciem z siebie materiału, który wtem o wiele prościej byłoby mi ugasić. Na szczęście nie było to na tyle duże, aby obawiać się jakiegokolwiek rozprzestrzenienia – no może poza cholernym smrodem, który z pewnością już dotarł do ławek przed nami. Nim jednak zdążyłem to uczynić w jednej chwili w krypcie rozległ głos Elviry oraz pojawiła się gęsta, fioletowa chmura. Na widok tej drugiej odetchnąłem; wzrokiem odnalazłem kobietę i lekkim skinięciem głowy podziękowałem za szybką reakcję, zaś na wybuch dziewczyny pozostało mi cicho westchnąć. Najwyraźniej tylko pogorszyłem sprawę – mogliśmy ją wspólnie wyprowadzić i tam poczynić odpowiednie, zapewne te same kroki. Za dużo się stało i za dużo czasu minęło bez żadnej poprawy, aby pozostawić to bez echa.
Wrzawa urosła na tyle, że z minuty ciszy pozostało jedynie wspomnienie, ale nie sądziłem, iż był to dopiero początek góry lodowej. Elvira zanurkowała pod ławką, głos Craiga rozbrzmiał, a kolejne padające słowa coraz mocniej testowały moją cierpliwość. Rozumiałem jego złość, nie byłem skończonym durniem, aby nie uszanować rodziny Blacka, aczkolwiek czy on zapomniał już, że przeszło dwa tygodnie temu opuściliśmy – jak widać po trumnie nie wszyscy – podziemia Locus Nihil i każdy odczuł to na swój sposób? Niektórzy nawet walczą ze skutkami do teraz? Nie muszę daleko szukać, bo nawet do licha ja potrafię gadać od rzeczy i zachowywać się w sposób na tyle abstrakcyjny, że po ocknięciu nie potrafię się do tego przyznać. Sigrun też nie przypominała siebie. Czy naprawdę wyszedł z założenia, że nazwanie Rycerza wywłoką było stosowne, kiedy dziewczyna narażała własne życie, gdy inni w Londynie smacznie spali? Kompletnie nie rozumiałem tego podejścia, nie zgadzałem się z nim, a ostry wzrok, który skierował na mnie skwitowałem przechyleniem głowy i uniesieniem brwi. Nie wiedział co chciałem uczynić, nie wiedział czy w ogóle; mógł jedynie snuć domysły, a jako że zasiadamy przy jednym, okrągłym stole winien mieć pewność, iż nic czego nie uznałbym w tej sytuacji za słuszne. Ufałem mu w kwestii jego działań i nie widziałem powodu, aby je podważać – w końcu był jednym z najwierniejszych sług Czarnego Pana – ale tego nie zamierzałem popierać. Zapewne gdyby niektórzy słyszeli wypowiedzianą inkantację nazwaliby mnie hipokrytą – cóż, nikt nie znał Elviry równie dobrze jak ja i zdawałem sobie sprawę, że to był jedyny sposób. Na nią działały tylko radykalne środki, ale nie te, zrównujące jej reputację z ziemią. Zamierzałem się rozmówić z Craigiem, jednak nie był to ani czas, ani tym bardziej miejsce.
Momentalnie ogarnął mnie chłód; znane zimno przeszywające kości po sam szpik. Wiedziałem z kogo wizytą takowy się wiąże, dlatego znieruchomiałem ignorując fakt, że blondynka weszła w posiadanie mej różdżki. Byłem pewien, że nie zrobi z nią nic głupiego. Przybył Czarny Pan, zamierzał przemówić i to jemu należała się pełna uwaga i takową mu poświęciłem.
Brak różdżki wiele utrudniał, a mina Goyla w końcu wyraziła więcej niż tysiąc słów i to był chyba jedyny plus całej tej wpadki. Nie byłem w stanie nic więcej zrobić poza zaciśnięciem zębów, zignorowaniem pieczenia i możliwie cichym zsunięciem z siebie materiału, który wtem o wiele prościej byłoby mi ugasić. Na szczęście nie było to na tyle duże, aby obawiać się jakiegokolwiek rozprzestrzenienia – no może poza cholernym smrodem, który z pewnością już dotarł do ławek przed nami. Nim jednak zdążyłem to uczynić w jednej chwili w krypcie rozległ głos Elviry oraz pojawiła się gęsta, fioletowa chmura. Na widok tej drugiej odetchnąłem; wzrokiem odnalazłem kobietę i lekkim skinięciem głowy podziękowałem za szybką reakcję, zaś na wybuch dziewczyny pozostało mi cicho westchnąć. Najwyraźniej tylko pogorszyłem sprawę – mogliśmy ją wspólnie wyprowadzić i tam poczynić odpowiednie, zapewne te same kroki. Za dużo się stało i za dużo czasu minęło bez żadnej poprawy, aby pozostawić to bez echa.
Wrzawa urosła na tyle, że z minuty ciszy pozostało jedynie wspomnienie, ale nie sądziłem, iż był to dopiero początek góry lodowej. Elvira zanurkowała pod ławką, głos Craiga rozbrzmiał, a kolejne padające słowa coraz mocniej testowały moją cierpliwość. Rozumiałem jego złość, nie byłem skończonym durniem, aby nie uszanować rodziny Blacka, aczkolwiek czy on zapomniał już, że przeszło dwa tygodnie temu opuściliśmy – jak widać po trumnie nie wszyscy – podziemia Locus Nihil i każdy odczuł to na swój sposób? Niektórzy nawet walczą ze skutkami do teraz? Nie muszę daleko szukać, bo nawet do licha ja potrafię gadać od rzeczy i zachowywać się w sposób na tyle abstrakcyjny, że po ocknięciu nie potrafię się do tego przyznać. Sigrun też nie przypominała siebie. Czy naprawdę wyszedł z założenia, że nazwanie Rycerza wywłoką było stosowne, kiedy dziewczyna narażała własne życie, gdy inni w Londynie smacznie spali? Kompletnie nie rozumiałem tego podejścia, nie zgadzałem się z nim, a ostry wzrok, który skierował na mnie skwitowałem przechyleniem głowy i uniesieniem brwi. Nie wiedział co chciałem uczynić, nie wiedział czy w ogóle; mógł jedynie snuć domysły, a jako że zasiadamy przy jednym, okrągłym stole winien mieć pewność, iż nic czego nie uznałbym w tej sytuacji za słuszne. Ufałem mu w kwestii jego działań i nie widziałem powodu, aby je podważać – w końcu był jednym z najwierniejszych sług Czarnego Pana – ale tego nie zamierzałem popierać. Zapewne gdyby niektórzy słyszeli wypowiedzianą inkantację nazwaliby mnie hipokrytą – cóż, nikt nie znał Elviry równie dobrze jak ja i zdawałem sobie sprawę, że to był jedyny sposób. Na nią działały tylko radykalne środki, ale nie te, zrównujące jej reputację z ziemią. Zamierzałem się rozmówić z Craigiem, jednak nie był to ani czas, ani tym bardziej miejsce.
Momentalnie ogarnął mnie chłód; znane zimno przeszywające kości po sam szpik. Wiedziałem z kogo wizytą takowy się wiąże, dlatego znieruchomiałem ignorując fakt, że blondynka weszła w posiadanie mej różdżki. Byłem pewien, że nie zrobi z nią nic głupiego. Przybył Czarny Pan, zamierzał przemówić i to jemu należała się pełna uwaga i takową mu poświęciłem.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Rozbawienie sytuacją oraz piętrzącym się chaosem, ustąpiło szybciej niż mógł się spodziewać. Spoglądając na siedzącego obok przyjaciela, próbował zrozumieć, co ten miał na myśli.- Coś? – szepnął jedynie, by zaraz rozejrzeć się po otoczeniu, ale poza kolejnymi absurdalnymi momentami, nie działo się nic, co tłumaczyłoby chociaż trochę nerwowość Austriaka. Chwilę później jego uwagę przykuło zamieszanie w rzędzie, gdzie siedział Drew i Elvira. Uniósł lekko brew, patrząc z niedowierzaniem na wszystko, co miało właśnie miejsce. Nie planował ruszać się z miejsca, jakkolwiek brać udział w szopce, która właśnie nakręcała się i zdawała powoli żyć własnym życiem, pochłaniając kolejne osoby. Prychnął pogardliwie, gdy dotarły do niego słowa Burke w chwili, kiedy złapał Multon. Najwyraźniej cała przeklęta etykieta, którą tak kochała szlachta, nie obejmowała szacunku do kobiet, skoro publiczne wyzywanie ich od wywłok było takie proste. Oczywiście, sam nie był typem, który powinien za coś takiego pogardzać, ale nigdy nie udawał, że ma jakiekolwiek hamulce, kiedy impulsywność wiodła prym w pewnych sytuacjach i najważniejsze nie był arystokratom, więc mógł pozwolić sobie na bycie skończonym dupkiem w każdej chwili w jakiej miał na to chęć. Powiódł wzrokiem za Elvirą i Iriną, które w końcu szybkim krokiem skierowały się do wyjścia. Wstał z miejsca, porzucając plan o siedzeniu na tyłku i pozostaniu obojętnym, ale nie zaszedł daleko. Zrobił ledwie parę kroków, zanim zobaczył kłęby czarnego dymu, poprzedzone rozlewającym się po pomieszczeniu chłodem. Widział to już, wiedział, kto właśnie postanowił zjawić się w może nie najlepszym momencie. Stanął w miejscu za plecami Caldera i Clauda, nie decydując się na wyjście z Krypty, kiedy przemawiał Czarny Pan. Spiął się mimowolnie, gdy zimne spojrzenie prześlizgnęło się po nim, jak i po wszystkich. Po wydarzeniach w Locus naprawdę wolał tego uniknąć, wtedy głupio wyrywając się przed szereg, wiedziony impulsem. Odetchnął cicho, gdy mężczyzna zniknął w kłębach dymu i dopiero wtedy skierował się ku wyjściu w którym wcześniej stracił z oczu dwie damskie sylwetki.
- Nawywijałaś, Elv.- rzucił cicho, zatrzymując się przy obu kobietach. W jego głosie wbrew wszystkiemu nie pobrzmiewała złość, a specyficzne rozbawienie.- Powinnaś tam wracać, zajmę się Nią.– spojrzał na Irinę, już poważniejąc. Lepiej dla wszystkich było, aby Irina wprowadziła ceremonię na właściwy tor i utrzymała na nim, a przy tym zadbała o swój interes, bo dzisiejszy dzień zdawał się drobną katastrofą.
- Nawywijałaś, Elv.- rzucił cicho, zatrzymując się przy obu kobietach. W jego głosie wbrew wszystkiemu nie pobrzmiewała złość, a specyficzne rozbawienie.- Powinnaś tam wracać, zajmę się Nią.– spojrzał na Irinę, już poważniejąc. Lepiej dla wszystkich było, aby Irina wprowadziła ceremonię na właściwy tor i utrzymała na nim, a przy tym zadbała o swój interes, bo dzisiejszy dzień zdawał się drobną katastrofą.
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Pomieszczenie szybko wypełniło się czarodziejami. Claude nie wodził jednak nie przesuwał po wszystkich z uwagą spojrzeniem. Dziś jego myśli były wartkie, a zmęczone koszmarami duch oraz ciało skore były oddawać się znieczuleniu na otoczenie. Niebieskie, smutne tęczowki przesuwały się w zadumie za trumną, spływały po bukietach kwiatów, przesuwały się na Nestora rodziny Black by zaraz na nowo utkwić spojrzenie w ciasnym i względnie niewielkim pojemniku na ciało. Bez względu na to, jak wielkim się było to właśnie tyle miejsca na koniec się otrzymywało. Tyle wystarczało. Śmierć bezwątpienia lubowała się w skromności.
Smyczkowy kwartet ucichł. Głos podniosły organy. Claude na pewno doceniłby ich brzmienie bardziej, gdyby nie duszący dym kadzideł. Pomieszczenie nie było duże. Znajdowało się pod ziemią. Goście byli mnogo zgromadzeni i gęsto rozsadzeni. To wszystko sprawiało, ze terapeutyczny zapach mirry w tym momencie niemalże powalał na kolana. Słowa lorda nestora Blacka dochodziły do niego, jak zza ściany by nie powiedzieć zza zaświatów. Nagła słabość sprawiła, że szukał oparciu krzesła - pomimo tego, jego ciało przechodziły kolejne spazmy zwiastujące utratę równowagi, która lada chwila miała nastąpić. Potrzebował powietrza. Miał wrażenie, że tonie dymie, zapachu, powietrzu. Potrzebował wydostać się na zewnątrz. Nie wolno mu było tego robić. Nie kiedy ceremonia trwała. Pobladł w panice, która odmalowała mu się również na twarzy. Oszołomiony z niedowierzaniem spojrzał na Caldera. Wyciągał w jego stronę ręce. Claude nie rozumiał kompletnie co ten do niego mówił. Gorączkowy szept wzbudził w nim jednak niepokój i troskę. Tym bardziej, że słabość i na twarzy młodszego mężczyzny malowała się przerażająco realistycznie.
- Proszę Pana... - chwycił go za ramie, lecz brakowało w tym siły, stanowczości wskazującej na to, że to wystarczy by utrzymać go w pionie. Claude w panice, w odruchu sięgnął oparcia krzesła stojącego przed nim. Ruch był nagły i niespodziewany. Dopiero po tym, jak udało się zachować mu równowagę, zdał sobie sprawę z tego, że oparcie znalazł w ramieniu lorda Zacharego.
- Proszę o wybaczenie, sir... - mruknął do niego spuszczając spojrzenie pod nogi, czując jak wstyd i zażenowanie rozlewa się po wątrobie. Nie czuł się przez to wiele lepiej, jednak chwiejnie starał się zachować równowagę w swoim miejscu. Kontrolnie spojrzał czy Calder sobie już radził. Claude musiał przyznać, że wybiło go to z rytmu, rozproszyło na tyle, że nie wiedzieć kiedy nastąpiła cisza przełamana przez dźwięk...owacji...?! Lokaj tracił wiarę we własne zmysły. Czy to... naprawdę miało właśnie miejsce to co słyszał...? Po chwili zrodziło się poruszenie, które nie powinno mieć miejsce na pogrzebie. Szczęśliwie te docierało z drugiej strony krypty. Czyżby kolejny zamach...?
Jego myśli, gdyby mogły to by w tym momencie galowały. Zamiast tego niczym muchy w smole nieporadnie próbowały się wyciągnąć z pułapki słabości, oszołomienia, niedowierzania i zaskoczenia wywołanego słowami lorda Craiga. Przerażająca obecność lorda Voldemorta wyprała go jednak ze wszystkiego pozostawiając jedynie pustkę i otrzeźwiający strach.
1
Smyczkowy kwartet ucichł. Głos podniosły organy. Claude na pewno doceniłby ich brzmienie bardziej, gdyby nie duszący dym kadzideł. Pomieszczenie nie było duże. Znajdowało się pod ziemią. Goście byli mnogo zgromadzeni i gęsto rozsadzeni. To wszystko sprawiało, ze terapeutyczny zapach mirry w tym momencie niemalże powalał na kolana. Słowa lorda nestora Blacka dochodziły do niego, jak zza ściany by nie powiedzieć zza zaświatów. Nagła słabość sprawiła, że szukał oparciu krzesła - pomimo tego, jego ciało przechodziły kolejne spazmy zwiastujące utratę równowagi, która lada chwila miała nastąpić. Potrzebował powietrza. Miał wrażenie, że tonie dymie, zapachu, powietrzu. Potrzebował wydostać się na zewnątrz. Nie wolno mu było tego robić. Nie kiedy ceremonia trwała. Pobladł w panice, która odmalowała mu się również na twarzy. Oszołomiony z niedowierzaniem spojrzał na Caldera. Wyciągał w jego stronę ręce. Claude nie rozumiał kompletnie co ten do niego mówił. Gorączkowy szept wzbudził w nim jednak niepokój i troskę. Tym bardziej, że słabość i na twarzy młodszego mężczyzny malowała się przerażająco realistycznie.
- Proszę Pana... - chwycił go za ramie, lecz brakowało w tym siły, stanowczości wskazującej na to, że to wystarczy by utrzymać go w pionie. Claude w panice, w odruchu sięgnął oparcia krzesła stojącego przed nim. Ruch był nagły i niespodziewany. Dopiero po tym, jak udało się zachować mu równowagę, zdał sobie sprawę z tego, że oparcie znalazł w ramieniu lorda Zacharego.
- Proszę o wybaczenie, sir... - mruknął do niego spuszczając spojrzenie pod nogi, czując jak wstyd i zażenowanie rozlewa się po wątrobie. Nie czuł się przez to wiele lepiej, jednak chwiejnie starał się zachować równowagę w swoim miejscu. Kontrolnie spojrzał czy Calder sobie już radził. Claude musiał przyznać, że wybiło go to z rytmu, rozproszyło na tyle, że nie wiedzieć kiedy nastąpiła cisza przełamana przez dźwięk...owacji...?! Lokaj tracił wiarę we własne zmysły. Czy to... naprawdę miało właśnie miejsce to co słyszał...? Po chwili zrodziło się poruszenie, które nie powinno mieć miejsce na pogrzebie. Szczęśliwie te docierało z drugiej strony krypty. Czyżby kolejny zamach...?
Jego myśli, gdyby mogły to by w tym momencie galowały. Zamiast tego niczym muchy w smole nieporadnie próbowały się wyciągnąć z pułapki słabości, oszołomienia, niedowierzania i zaskoczenia wywołanego słowami lorda Craiga. Przerażająca obecność lorda Voldemorta wyprała go jednak ze wszystkiego pozostawiając jedynie pustkę i otrzeźwiający strach.
1
Po przemowie nestora rodu miała nastąpić minuta ciszy. Ta została jednak przerwana przez metaliczny odgłos klaśnięcia, który wybrzmiał z czwartego rzędu po lewej. Nastąpiło lekkie poruszenie, a Pollux Black jedynie podniósł głowę, wykrzywiając nieco usta i mrużąc oczy zlustrował spojrzeniem Elvirę, Drew, Corneliusa i Celine jako prowodyrów zamieszania. Jego kamienna twarz drgnęła gdy z mównicy ustawionej ponad rzędami krzeseł, dostrzegł dym, którego nie powinno tam być. Zdawało się jednak, że szybko rzucone Nebula exstiguere jego siostrzenicy, Forsythii, załagodziło sytuację. Odwrócił wzrok, by spojrzeć na resztę sali i już otwierał usta, by zakończyć minutę ciszy i podziękować za oddaną Alphardowi cześć, gdy ze strony Multon padło siarczyste przekleństwo, które odbiło się echem od całej krypty. Nestor szybko odnalazł wzrokiem Irinę Macnair i jej pracowników, dając w ten sposób znak, że kobietę należy wyprowadzić. Nikt nie zdążył jednak zareagować, gdy ów kobieta znalazła się w rzędzie trzecim, klękając przed lordem Craigiem Burkiem. Nestor rodu otworzył zdumiony oczy. Reakcja śmierciożercy pozwoliła powstrzymać Multon przed dalszym przeciskaniem się przez rzędy gości, a pracownicy Domu Pogrzebowego Macnair byli w stanie wyprowadzić ją z sali ceremonialnej. Craig Burke przeszedł na mównice, wygłaszając przemowę skupiającą się na Alphardzie. Ostatecznie złożył kondolencje nestorowi Blacków, kłaniając się z szacunkiem, na co nestor zareagował skinieniem głowy, i Craig wrócił na swoje miejsce.
Goście poczuli nagły chłód powietrza, który przesuwał się od końca sali wprost do trumny Alpharda. Przybrał on formę czarnej mgły, z której wynurzyła się męska sylwetka. Lord Voldemort kroczył przed siebie środkiem sali, pomiędzy rzędami krzeseł, aż stanął na podwyższeniu obok trumny, na co nestor rodu Black podniósł dumnie głowę. Czarny Pan wygłosił przemowę, która niosła się echem po krypcie, na koniec zwracając się pozornie przyjacielskim gestem w stronę Blacka, który pokłonił się mu, tak samo jak niemal rok wcześniej, w trakcie szczytu na Stonehenge, pokłonili mu się wszyscy Blackowie. Surowe i wyniosłe oblicze Voldemorta rozmyło się w czarnej mgle, pozostawiając ich samych. Nestor pozostał jeszcze na krótki moment obok mównicy, wpatrując się w miejsce, w którym przed chwilą zniknął czarnoksiężnik, po czym zszedł z niej, zasiadając znów obok swojej żony, w pierwszym rzędzie. Pozostawił mównicę wolną dla czarodziejów, którzy chcieli przemówić do zebranych w krypcie gości.
Macie 24h i jest to tura dla chętnych na poprowadzenie swoich przemów. Nie każdemu wypada to zrobić, ale nikt Was nie powstrzyma przed wejściem na mównice. Prawdopodobnie nikt Wam również nie przerwie. Przemowy następują po sobie, więc liczy się kolejność odpisów. Kończycie swoją przemowę schodząc z mównicy i wracając na miejsce (niekoniecznie swoje).
Drew - Twoja różdżka dalej leży na ziemi. Możesz ją podnieść w tej turze, nawet jeśli nie wygłaszasz przemowy, lub w następnej.
Elvira - zostałaś wyproszona z ceremonii pogrzebowej i nie możesz na nią wrócić. Craig chwycił Cię za nadgarstek i nie zdążyłaś złapać różdżki Drew.
Irina - wyszłaś z Elvirą. Możesz wrócić w każdej chwili.
Cillian - z racji tego, że wyszedłeś za Iriną i Elvirą, możesz wrócić, ale tylko jeśli wprowadzi Cię Irina.
Żeby porozmawiać musieliście całkowicie opuścić Kryptę, możecie pisać na Cmentarzu dla magicznych.
w razie pytań zapraszam oczywiście na PW lub discorda
Goście poczuli nagły chłód powietrza, który przesuwał się od końca sali wprost do trumny Alpharda. Przybrał on formę czarnej mgły, z której wynurzyła się męska sylwetka. Lord Voldemort kroczył przed siebie środkiem sali, pomiędzy rzędami krzeseł, aż stanął na podwyższeniu obok trumny, na co nestor rodu Black podniósł dumnie głowę. Czarny Pan wygłosił przemowę, która niosła się echem po krypcie, na koniec zwracając się pozornie przyjacielskim gestem w stronę Blacka, który pokłonił się mu, tak samo jak niemal rok wcześniej, w trakcie szczytu na Stonehenge, pokłonili mu się wszyscy Blackowie. Surowe i wyniosłe oblicze Voldemorta rozmyło się w czarnej mgle, pozostawiając ich samych. Nestor pozostał jeszcze na krótki moment obok mównicy, wpatrując się w miejsce, w którym przed chwilą zniknął czarnoksiężnik, po czym zszedł z niej, zasiadając znów obok swojej żony, w pierwszym rzędzie. Pozostawił mównicę wolną dla czarodziejów, którzy chcieli przemówić do zebranych w krypcie gości.
_______
Macie 24h i jest to tura dla chętnych na poprowadzenie swoich przemów. Nie każdemu wypada to zrobić, ale nikt Was nie powstrzyma przed wejściem na mównice. Prawdopodobnie nikt Wam również nie przerwie. Przemowy następują po sobie, więc liczy się kolejność odpisów. Kończycie swoją przemowę schodząc z mównicy i wracając na miejsce (niekoniecznie swoje).
Drew - Twoja różdżka dalej leży na ziemi. Możesz ją podnieść w tej turze, nawet jeśli nie wygłaszasz przemowy, lub w następnej.
Elvira - zostałaś wyproszona z ceremonii pogrzebowej i nie możesz na nią wrócić. Craig chwycił Cię za nadgarstek i nie zdążyłaś złapać różdżki Drew.
Irina - wyszłaś z Elvirą. Możesz wrócić w każdej chwili.
Cillian - z racji tego, że wyszedłeś za Iriną i Elvirą, możesz wrócić, ale tylko jeśli wprowadzi Cię Irina.
Żeby porozmawiać musieliście całkowicie opuścić Kryptę, możecie pisać na Cmentarzu dla magicznych.
w razie pytań zapraszam oczywiście na PW lub discorda
I show not your face but your heart's desire
Kiedy Celine wróciła z bolerkiem dla córki Ministra, ten uchwycił jej spojrzenie i przetrzymał je tak długo, jak długo półwila go nie odjęła. Wyglądało na to, że już otwierał usta, zamierzając odpowiedzieć na słowa pięknej służki, lecz ta odeszła - Cronus powiódł za nią spojrzeniem, ale nie przywołał jej ponownie. Ponieważ żaden dżentelmen nie podszedł do córki Ministra, Cronus sam pomógł Cordelii założyć bolerko przyniesione przez Celine, zignorował jednak jej słowa dotyczące służki.
- Będziesz żoną lorda, który na to nie pozwoli - obiecał córce, kiedy usłyszał jej płaczliwy ton, na jego twarzy rysowała się nieustępliwość - Minister Magii jak nikt musiał wierzyć w wygraną wojnę. I zapewne wierzył.
Minister w milczeniu wysłuchał przemowy Polluxa, pochylając głowę na moment minuty ciszy. Dziejący się za jego plecami rozgardiasz nie sprawił, że odwrócił głowę - polityk tej rangi był w stanie pohamować ciekawość, by w pełni oddać się godności uroczystości. Kiedy objawił się Czarny Pan, minister pokłonił się jego osobie, a gdy rozmyła się jego sylwetka, gdy nestor Blacków zszedł z mównicy, Minister powstał, kierując swoje kroki na środek, podjąwszy własną mowę.
- Dziś zebraliśmy się tutaj, by zderzyć się z ostatecznością śmierci - podjął. -Spotkała nas strata straszliwa. Drogi Polluksie, przyjmij, proszę, mój żal z powodu śmierci twego syna - lejący się z nieba deszcz ponad kryptą świadkiem temu, że nawet niebo płacze dziś za Alphardem. Swój żal wyrażam nie tylko w imieniu własnym, w imieniu swojej rodziny, nie tylko jako twój przyjaciel, ale nade wszystko wyrażam go, przemawiając ustami całego czarodziejskiego społeczeństwa, które przed rokiem nadało mi władzę. Lord Voldemort wyraził wolę, by dzisiaj to Alphard Black był dumny z nas - twój syn wypełnił już swoje zadanie. Sprawmy, by jego poświęcenie nie poszło na marne i skupmy się na celu, który przyświeca nam wszystkim. Drogi Polluksie, raz jeszcze, proszę, przyjmij najszczersze kondolencje. Ode mnie, rodu Malfoy, ale i czarodziejskiej socjety okrytej dziś całunem smutku. Nad Ministerstwem Magii powiewają dziś czarne chorągwie, które powinny zostać zawieszone nad każdym czarodziejskim domem. Niniejszym, mając za świadków zgromadzonych tu żałobników, ogłaszam powszechną żałobę. Potrwa trzy dni, które czarodziejskie społeczeństwo spędzi na kontemplacji, cichej refleksji i wyważonej medytacji. Wszystkie publiczne wydarzenia w tym czasie zostają odwołane, nigdzie w kraju nie wybrzmi muzyka. Oddamy hołd bohaterowi - postanowił, a gdy echo jego słów odbitych przestrzenią krypty ucichło, odwrócił się w kierunku trumny, której skinął głową i powrócił na miejsce. W trakcie mowy Celine mogła mieć wrażenie, że Minister zwrócił się bezpośrednio do niej więcej niż raz.
- Będziesz żoną lorda, który na to nie pozwoli - obiecał córce, kiedy usłyszał jej płaczliwy ton, na jego twarzy rysowała się nieustępliwość - Minister Magii jak nikt musiał wierzyć w wygraną wojnę. I zapewne wierzył.
Minister w milczeniu wysłuchał przemowy Polluxa, pochylając głowę na moment minuty ciszy. Dziejący się za jego plecami rozgardiasz nie sprawił, że odwrócił głowę - polityk tej rangi był w stanie pohamować ciekawość, by w pełni oddać się godności uroczystości. Kiedy objawił się Czarny Pan, minister pokłonił się jego osobie, a gdy rozmyła się jego sylwetka, gdy nestor Blacków zszedł z mównicy, Minister powstał, kierując swoje kroki na środek, podjąwszy własną mowę.
- Dziś zebraliśmy się tutaj, by zderzyć się z ostatecznością śmierci - podjął. -Spotkała nas strata straszliwa. Drogi Polluksie, przyjmij, proszę, mój żal z powodu śmierci twego syna - lejący się z nieba deszcz ponad kryptą świadkiem temu, że nawet niebo płacze dziś za Alphardem. Swój żal wyrażam nie tylko w imieniu własnym, w imieniu swojej rodziny, nie tylko jako twój przyjaciel, ale nade wszystko wyrażam go, przemawiając ustami całego czarodziejskiego społeczeństwa, które przed rokiem nadało mi władzę. Lord Voldemort wyraził wolę, by dzisiaj to Alphard Black był dumny z nas - twój syn wypełnił już swoje zadanie. Sprawmy, by jego poświęcenie nie poszło na marne i skupmy się na celu, który przyświeca nam wszystkim. Drogi Polluksie, raz jeszcze, proszę, przyjmij najszczersze kondolencje. Ode mnie, rodu Malfoy, ale i czarodziejskiej socjety okrytej dziś całunem smutku. Nad Ministerstwem Magii powiewają dziś czarne chorągwie, które powinny zostać zawieszone nad każdym czarodziejskim domem. Niniejszym, mając za świadków zgromadzonych tu żałobników, ogłaszam powszechną żałobę. Potrwa trzy dni, które czarodziejskie społeczeństwo spędzi na kontemplacji, cichej refleksji i wyważonej medytacji. Wszystkie publiczne wydarzenia w tym czasie zostają odwołane, nigdzie w kraju nie wybrzmi muzyka. Oddamy hołd bohaterowi - postanowił, a gdy echo jego słów odbitych przestrzenią krypty ucichło, odwrócił się w kierunku trumny, której skinął głową i powrócił na miejsce. W trakcie mowy Celine mogła mieć wrażenie, że Minister zwrócił się bezpośrednio do niej więcej niż raz.
Czas rozciągał się nieubłagalnie w swym trwaniu sprawiając, że sekundy wydłużały się do miesięcy, minuty zaś do lat. Czekał w otępieniu na rozpoczęcie ceremonii, zduszając każdy zarodek nieprzyjemnych myśli, druzgocących uczuć, byleby tylko zepchnąć ewentualne niebezpieczeństwo ze ścieżki przyszłości. Nie był gotów na nią wkroczyć; niewłaściwe miejsce oraz towarzystwo. Większość działała na niego irytująco - szepty, szlochy, szuranie nóg, kaszle, to wszystko przypominało rój natrętnych much bzyczących nad głową. Nie powstrzymał gestu rozmasowania napierającego coraz mocniej ścisku w skroni, przymknął nawet oczy, nie chcąc rozpraszać się wszechobecnym harmidrem. Rozumiał, że uroczystość nie została jeszcze rozpoczęta, ale na Merlina, znajdowali się w kryptach, w obecności trumny. Bynajmniej nie pustej - osoba w niej spoczywająca była niegdyś żywym człowiekiem, z krwi i kości, z planami, marzeniami i nadzieją. To zadziwiające jak wiele czarodziejów oraz czarownic przeszło nad tym do porządku dziennego. Śmierć. Równie powszechna, co drzewa w lesie, co trawa rosnąca w ziemi i chmury oblekające poszarzałe niebo. Na nikim nie robiła już wrażenia. Ot, zabrała kogoś, nie pierwszego i nie ostatniego, czy istniała potrzeba pochylenia się nad tym zdarzeniem? Czy on też miał się kiedyś takim stać? Obojętnym, nieczułym, szorstkim? Wypranym z resztek człowieczeństwa, empatii, zwyczajnych, ludzkich odruchów? Czy miał kiedyś patrzeć na dogasające życie i wzruszyć ramionami, gdy myśli wędrowały już do bardziej przyziemnych spraw? Zemdliło go z tego wszystkiego; zacisnął usta w wąską, napiętą linię. Poprawił też posturę na zajmowanym miejscu - wyprostował plecy, zaś na twarzy przybrał wyraz względnej neutralności. Nigdy nie był dostatecznie dobrym aktorem, maskowanie niezadowolenia nie przychodziło mu z naturalną łatwością, bo w życiu kierował się prostotą szczerości. Co za naiwność.
Niebieskie tęczówki kilka razy zboczyły na profil siedzącej obok Eurydice, kiedy zastanawiał się, czy podzielała jego uczucia. Nie mogąc wyczytać z pięknej twarzy niczego konkretnego, ponownie koncentrował się na samym przedzie pomieszczenia. Przynajmniej próbował, do czasu, gdy lady Malfoy wyraźnie próbowała odnaleźć kogoś do pomocy przy założeniu cieplejszej warstwy ubioru. Wiele silnej woli kosztowało go zatknięcie języka za zębami, żeby nie powiedzieć kilku słów za dużo - to nienajlepszy moment na szukanie zbędnej uwagi. Zamierzał jednak udzielić swej asysty, ale namyślał się zbyt długo: z pomocą przyszedł ojciec kobiety; Oleander zaś w duchu odetchnął z ulgą. Pragnął jedynie spokojnego pogrzebu dla rodziny, czy to tak wiele?
Zdecydowanie.
Przemowa lorda Polluxa, chociaż bez wątpienia charyzmatyczna oraz porywająca, wywołała masę sprzeciwu w łagodnym charakterze Flinta. Czy ta wojna na pewno była konieczna? Tak samo jak ofiary jakie ze sobą niosła? Czy takie pocieszenie naprawdę magicznie znosi ciężar żałoby, straty, jaka powstaje po utracie najbliższych? Czy karmienie się tymi wszystkimi słowami o bohaterstwie, honorze i waleczności przynosi ukojenie zbolałemu sercu? Nie czuł się w ten sposób, a co dopiero rodzina zmarłego? Z drugiej strony, może Blackowie tak właśnie przeżywali tę tragedię. Może potrzebowali takich właśnie przemów, może było im lżej. Zamierzał to uszanować.
Później cała ceremonia stoczyła się po równi pochyłej - ktoś klasnął, ktoś chyba prychnął pod nosem; stracił w tym wszystkim obeznanie i jakkolwiek pragnął zignorować to zachowanie, nie potrafił. Rozumiał, że dla niektórych Alphard nie był nikim więcej niż obojętną figurą na osi czasu, że część z żałobników znalazła się w krypcie bo tak wypadało, ale naprawdę? Nikt nie pomyślał, że dla kogoś ten mężczyzna jeszcze nie tak dawno był synem, bratem? I chociażby z tego względu wypadało po prostu siedzieć i milczeć? Jakby na to nie spojrzeć, to nie było zadaniem aż tak trudnym, a jednak. Odetchnął z irytacją, czując, że potrzebuje w jakiś sposób wyrzucić z siebie nagromadzoną frustrację.
A to był dopiero początek.
Opary palonej lawendy otuliły jego umysł wyostrzając zmysły, przez co wyraźniej słyszał słowa siedzących najbliżej osób - a później zasłyszał niespokojne dźwięki dobiegające zza pleców. Początkowo nie zamierzał bezczelnie odwracać głowy, ale kiedy te stały się głośniejsze, nie wytrzymał. Spojrzał między głowami siedzącej rodziny Burke zaalarmowany - co, jeśli ktoś zemdlał i potrzebował pomocy? Nie znał tu wszystkich, nie wiedział, ilu uzdrowicieli znajdowało się w pomieszczeniu, polegał zatem na sobie. Jednak nie spodziewał się dostrzec upadającej różdżki oraz iskier wywołujących pożar szat. Nie zdołał zareagować, Forsythia wykazała się zdecydowanie lepszym refleksem. Na Blodeuwedd, co tam się działo? Dlaczego jakaś blondynka nurkuje między nogi lorda, dlaczego ten krzyczy wniebogłosy? Na pewno powiedział to, co większości chodziło po głowie, ale sposób w jaki to uczynił, nie należał do najbardziej eleganckich czy taktownych. Z drugiej strony, może tak należało postępować z tymi, którzy nie potrafili zachować się w miejscu publicznym, w obliczu czyjejś tragedii? Nabrał powietrza w płuca z zamiarem rozejrzenia się, czy aby na pewno nikt nie ucierpiał, ale postępujące po siebie przemowy oraz pojawienie się… lorda Voldemorta skutecznie odwróciły uwagę Oleandra od dantejskich scen dziejących się z tyłu krypty. Zdenerwowanie ustąpiło paraliżowi oraz przerażeniu, gdy sunąca nad ziemią figura pojawiła się osobiście na uroczystości. Wywołując trudny do opanowania chłód, a wraz z nim osłupienie, nieustające jeszcze przez kilka minut po jej zniknięciu. Zdecydowanie nie przygotował się na podobne atrakcje, nie dzisiaj, nie tutaj.
rzut na kadzidło i spostrzegawczość
Niebieskie tęczówki kilka razy zboczyły na profil siedzącej obok Eurydice, kiedy zastanawiał się, czy podzielała jego uczucia. Nie mogąc wyczytać z pięknej twarzy niczego konkretnego, ponownie koncentrował się na samym przedzie pomieszczenia. Przynajmniej próbował, do czasu, gdy lady Malfoy wyraźnie próbowała odnaleźć kogoś do pomocy przy założeniu cieplejszej warstwy ubioru. Wiele silnej woli kosztowało go zatknięcie języka za zębami, żeby nie powiedzieć kilku słów za dużo - to nienajlepszy moment na szukanie zbędnej uwagi. Zamierzał jednak udzielić swej asysty, ale namyślał się zbyt długo: z pomocą przyszedł ojciec kobiety; Oleander zaś w duchu odetchnął z ulgą. Pragnął jedynie spokojnego pogrzebu dla rodziny, czy to tak wiele?
Zdecydowanie.
Przemowa lorda Polluxa, chociaż bez wątpienia charyzmatyczna oraz porywająca, wywołała masę sprzeciwu w łagodnym charakterze Flinta. Czy ta wojna na pewno była konieczna? Tak samo jak ofiary jakie ze sobą niosła? Czy takie pocieszenie naprawdę magicznie znosi ciężar żałoby, straty, jaka powstaje po utracie najbliższych? Czy karmienie się tymi wszystkimi słowami o bohaterstwie, honorze i waleczności przynosi ukojenie zbolałemu sercu? Nie czuł się w ten sposób, a co dopiero rodzina zmarłego? Z drugiej strony, może Blackowie tak właśnie przeżywali tę tragedię. Może potrzebowali takich właśnie przemów, może było im lżej. Zamierzał to uszanować.
Później cała ceremonia stoczyła się po równi pochyłej - ktoś klasnął, ktoś chyba prychnął pod nosem; stracił w tym wszystkim obeznanie i jakkolwiek pragnął zignorować to zachowanie, nie potrafił. Rozumiał, że dla niektórych Alphard nie był nikim więcej niż obojętną figurą na osi czasu, że część z żałobników znalazła się w krypcie bo tak wypadało, ale naprawdę? Nikt nie pomyślał, że dla kogoś ten mężczyzna jeszcze nie tak dawno był synem, bratem? I chociażby z tego względu wypadało po prostu siedzieć i milczeć? Jakby na to nie spojrzeć, to nie było zadaniem aż tak trudnym, a jednak. Odetchnął z irytacją, czując, że potrzebuje w jakiś sposób wyrzucić z siebie nagromadzoną frustrację.
A to był dopiero początek.
Opary palonej lawendy otuliły jego umysł wyostrzając zmysły, przez co wyraźniej słyszał słowa siedzących najbliżej osób - a później zasłyszał niespokojne dźwięki dobiegające zza pleców. Początkowo nie zamierzał bezczelnie odwracać głowy, ale kiedy te stały się głośniejsze, nie wytrzymał. Spojrzał między głowami siedzącej rodziny Burke zaalarmowany - co, jeśli ktoś zemdlał i potrzebował pomocy? Nie znał tu wszystkich, nie wiedział, ilu uzdrowicieli znajdowało się w pomieszczeniu, polegał zatem na sobie. Jednak nie spodziewał się dostrzec upadającej różdżki oraz iskier wywołujących pożar szat. Nie zdołał zareagować, Forsythia wykazała się zdecydowanie lepszym refleksem. Na Blodeuwedd, co tam się działo? Dlaczego jakaś blondynka nurkuje między nogi lorda, dlaczego ten krzyczy wniebogłosy? Na pewno powiedział to, co większości chodziło po głowie, ale sposób w jaki to uczynił, nie należał do najbardziej eleganckich czy taktownych. Z drugiej strony, może tak należało postępować z tymi, którzy nie potrafili zachować się w miejscu publicznym, w obliczu czyjejś tragedii? Nabrał powietrza w płuca z zamiarem rozejrzenia się, czy aby na pewno nikt nie ucierpiał, ale postępujące po siebie przemowy oraz pojawienie się… lorda Voldemorta skutecznie odwróciły uwagę Oleandra od dantejskich scen dziejących się z tyłu krypty. Zdenerwowanie ustąpiło paraliżowi oraz przerażeniu, gdy sunąca nad ziemią figura pojawiła się osobiście na uroczystości. Wywołując trudny do opanowania chłód, a wraz z nim osłupienie, nieustające jeszcze przez kilka minut po jej zniknięciu. Zdecydowanie nie przygotował się na podobne atrakcje, nie dzisiaj, nie tutaj.
rzut na kadzidło i spostrzegawczość
posłuchajcie opowieści liści: jak liściowi liść
szaleństwo wróży.
szaleństwo wróży.
Oleander Flint
Zawód : uzdrowiciel, botanik
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
to korzeń fiołkowy
może to sny nasze
pogrzebane
wzruszyły korzenie?
może to sny nasze
pogrzebane
wzruszyły korzenie?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Pochlebstwo w stronę Aquili, płynące z ust Ramseya, skwitowała poważnym skinieniem głową. Nie działałaby na szkodę Cassandry, lecz przypuszczała, że rozmowa o urokach lady Black jest tylko zabawą konwencją, a nie próbą wyrachowanego planu zbałamucenia szlachcianki. Może i miała ciemne włosy oraz posągową urodę, lecz nie była Vablatsky. Co prawda nie do końca nadążała za stanem łączącej śmierciożercę i uzdrowicielkę relacji, ale nie wnikała w burzliwe detale, obecnie, w czasie pogrzebu, w ogóle niezaprzątające jej głowy. Siedziała skupiona, spokojna, zatopiona w rozmyślaniach, wdychając głęboko zapach kadzideł zmieszany z drogimi perfumami siedzących dookoła szlachcianek, a z żałobnej medytacji wyrwał ją dopiero szept Ramseya. Spojrzała na niego z ukosa, nie ukrywając zdziwienia. - Nie zginiesz przede mną, obydwoje o tym wiemy - odparła równie cicho, spokojnie, prawie troskliwie. Była tego dziwnie pewna. Mulciber miał o wiele więcej doświadczenia, bieglej władał czarną magią, do tego znał ją od podszewki, od początków, badał jej największe sekrety. Jeśli ktoś z ich dwójki miał organizować komuś pogrzeb, to raczej odbyłby się on w odwrotnej dynamice. - Ale jeśli do tego dojdzie...Oczywiście, że spełnię twoje pragnienie, jakkolwiek dziwaczne mi się nie wydaje - obiecała ze śmiertelną powagą, zastanawiając się, czy nieśmiertelny Alexander byłby dobrym gościem na teoretycznym pogrzebie. Pewnie tak, były szlachcic, miał gadane, a później świetnie sprawdziłby się w roli głównej atrakcji. Jeszcze raz spojrzała na Ramseya w zamyśleniu, zastanawiając się, skąd do głowy przyszły mu tak ponure wizje, ale nie dopytała o motywacje, powracając do skupionego reprezentowania siebie i la Fantasmagorii jak najlepiej.
Szczęśliwie nie obracała się do tyłu, nie była więc świadkiem serii niefortunnych zdarzeń, omdleń, wymiany komentarzy czy akrobacji między krzesłami. Nie dotarł do niej też swąd dymu, ale już przemówienie Craiga - niestety tak. Zmarszczyła brwi, czując, że przenikają ją ciarki wstydu. Doprawdy, zachowanie czarodzieja, powołującego się jeszcze na swój status śmierciożercy, wywołało w niej skrajną irytację oraz niesmak. Zacisnęła usta w wąską linię, spoglądając porozumiewawczo najpierw na Mulcibera, a potem na Sigrun. Przypuszczała, że to Rookwood sprawi tutaj więcej problemów, wzbudzając niezdrową sensację lub oburzenie, lecz nawet nie do końca zrównoważona, charakterna czarownica z gminu zachowywała większą klasę od niektórych. Mericourt powstrzymała wzdrygnięcie zażenowania, skupiając się znów na głównej, pogrzebowej celebracji. I na pojawieniu się kogoś, kogo się w ogóle nie spodziewała - Czarnego Pana. Zesztywniała jeszcze bardziej, czując lodowatą mieszaninę lęku i podziwu wypełniającą cały krwiobieg, mrożącą serce, wywołującą gęsią skórkę. Odruchowo wyprostowała się jeszcze bardziej i w skupieniu wysłuchała przemowy Lorda Voldemorta. Krótkiej, ale treściwej, ważnej - i wyjątkowej. Starożytny i szlachetny ród Blacków mógł czuć się więcej niż wyróżniony. Alpharda żegnał najwybitniejszy czarnoksiężnik wszechczasów, a po nim: inni politycy, wpływowi arystokraci, krewni i przyjaciele.
Deirdre należała do tych ostatnich. Długo wahała się, czy wystąpić przed tłumem, czy wypada, czy powinna, ale czuła - że tak. Odcięta od emocji nie obawiała się rozczulenia czy tęsknoty, zamierzała wypełnić swój obowiązek. Odczekała na swoją kolej, nie chciała przemawiać przed nestorami lub bardziej wpływowymi ludźmi; w końcu jednak spokojnie wstała i wyminęła Ramseya, by bokiem sali przejść ku podwyższeniu, na którym stanęła. Wysmukła, elegancka, cała w czerni, spokojna i poważna.
- Szanowni nestorowie i lady, poważani lordowie i damy, pogrążeni w żalu czarodzieje i czarownice - wszyscy zjawiliśmy się tutaj z bólem w sercu, by pożegnać utalentowanego, mądrego i oddanego tradycji lorda Alpharda Blacka - zaczęła spokojnie, tonem melodyjnym, poważnym, ale mającym w sobie subtelną kojącą czułość. Nie czytała z kartki, stała wyprostowana, posągowa, przesuwając spokojnie wzrokiem po zgromadzonych. - Alpharda, który swoje życie poświęcił w obronie czystej krwi oraz jej potęgi. Nigdy nie zapomnimy o jego poświęceniu, ale też nigdy nie zapomnimy o tym, jakim był człowiekiem. Był nieodrodnym synem starożytnego i szlachetnego rodu Blacków, lśniąc najwspanialszymi cechami, które odziedziczył po najbardziej wpływowych i wybitnych przodkach. Był biegłym dyplomatą, dzięki któremu mogliśmy polepszyć nasze relacje z Magicznym Królestwem Hiszpanii, lecz nie tylko - odnajdywał się doskonale wśród możnych tego świata, więcej niż godnie reprezentując interesy Ministerstwa Magii. Był silnym mężczyzną, zawsze stającym w obronie ważnych wartości. Był potężnym czarodziejem, śmiało sięgającym po najbardziej wymagającą magię, by wykorzystać ją jak najlepiej, w celu przywrócenia naszemu społeczeństwu bezpiecznej, dostatniej codzienności. Był zawsze wierny swym poglądom i do końca pozostał na zawsze czysty- zawiesiła głos przywołując maksymę rodu, po czym skinęła z szacunkiem głową w stronę rodziny Blacka: Polluxa i pozostałych krewnych. - Poza tym był także moim przyjacielem - zamilkła na chwilę, odwracając się na moment ku trumnie. Widok Alpharda nie wywołał w niej bólu ani rozpaczy, zachowywała całkowity spokój oraz panowała nad każdym aspektem swego występu, od mimiki po głos, który zmienił się na nieco intymniejszy, cichszy. - Alphardzie, czyż to nie okrutne, że w tym momencie powinnam przemawiać na twoim ślubie? Weselić się nową drogą życiową, cieszyć się, że doskonale spełnisz się w kolejnej roli: męża i przyszłego ojca, przekazującego swym potomkom najważniejszą naukę. Zamiast radości przyszło mi - nam - znosić ciężar żałoby. Wiedz jednak, że cię nie zapomnimy i że będziemy kontynuować walkę o to, co było dla ciebie najdroższe: o czystość krwi, sprawiedliwość i zwycięstwo potęgi magii nad prymitywnymi zagrożeniami - zatrzymała się, przymykając na moment powieki, by okazać poruszenie, którego tak naprawdę nie czuła - nie mogła go czuć - ale zamierzała perfekcyjnie je zaprezentować. Wzięła cichy, głębszy oddech. - Twa śmierć dała nam siłę i stanie się światłem, prowadzącym nas ku lepszej, czystej przyszłości - zakończyła, znów schylając głowę z szacunkiem, po czym, po krótkiej chwili milczenia, powróciła do swego miejsca, po drodze raz jeszcze gestem pochylenia głowy i półukłonu okazując szacunek i wyrazu współczucia rodzinie Blacków, wokół których przechodziła.
Szczęśliwie nie obracała się do tyłu, nie była więc świadkiem serii niefortunnych zdarzeń, omdleń, wymiany komentarzy czy akrobacji między krzesłami. Nie dotarł do niej też swąd dymu, ale już przemówienie Craiga - niestety tak. Zmarszczyła brwi, czując, że przenikają ją ciarki wstydu. Doprawdy, zachowanie czarodzieja, powołującego się jeszcze na swój status śmierciożercy, wywołało w niej skrajną irytację oraz niesmak. Zacisnęła usta w wąską linię, spoglądając porozumiewawczo najpierw na Mulcibera, a potem na Sigrun. Przypuszczała, że to Rookwood sprawi tutaj więcej problemów, wzbudzając niezdrową sensację lub oburzenie, lecz nawet nie do końca zrównoważona, charakterna czarownica z gminu zachowywała większą klasę od niektórych. Mericourt powstrzymała wzdrygnięcie zażenowania, skupiając się znów na głównej, pogrzebowej celebracji. I na pojawieniu się kogoś, kogo się w ogóle nie spodziewała - Czarnego Pana. Zesztywniała jeszcze bardziej, czując lodowatą mieszaninę lęku i podziwu wypełniającą cały krwiobieg, mrożącą serce, wywołującą gęsią skórkę. Odruchowo wyprostowała się jeszcze bardziej i w skupieniu wysłuchała przemowy Lorda Voldemorta. Krótkiej, ale treściwej, ważnej - i wyjątkowej. Starożytny i szlachetny ród Blacków mógł czuć się więcej niż wyróżniony. Alpharda żegnał najwybitniejszy czarnoksiężnik wszechczasów, a po nim: inni politycy, wpływowi arystokraci, krewni i przyjaciele.
Deirdre należała do tych ostatnich. Długo wahała się, czy wystąpić przed tłumem, czy wypada, czy powinna, ale czuła - że tak. Odcięta od emocji nie obawiała się rozczulenia czy tęsknoty, zamierzała wypełnić swój obowiązek. Odczekała na swoją kolej, nie chciała przemawiać przed nestorami lub bardziej wpływowymi ludźmi; w końcu jednak spokojnie wstała i wyminęła Ramseya, by bokiem sali przejść ku podwyższeniu, na którym stanęła. Wysmukła, elegancka, cała w czerni, spokojna i poważna.
- Szanowni nestorowie i lady, poważani lordowie i damy, pogrążeni w żalu czarodzieje i czarownice - wszyscy zjawiliśmy się tutaj z bólem w sercu, by pożegnać utalentowanego, mądrego i oddanego tradycji lorda Alpharda Blacka - zaczęła spokojnie, tonem melodyjnym, poważnym, ale mającym w sobie subtelną kojącą czułość. Nie czytała z kartki, stała wyprostowana, posągowa, przesuwając spokojnie wzrokiem po zgromadzonych. - Alpharda, który swoje życie poświęcił w obronie czystej krwi oraz jej potęgi. Nigdy nie zapomnimy o jego poświęceniu, ale też nigdy nie zapomnimy o tym, jakim był człowiekiem. Był nieodrodnym synem starożytnego i szlachetnego rodu Blacków, lśniąc najwspanialszymi cechami, które odziedziczył po najbardziej wpływowych i wybitnych przodkach. Był biegłym dyplomatą, dzięki któremu mogliśmy polepszyć nasze relacje z Magicznym Królestwem Hiszpanii, lecz nie tylko - odnajdywał się doskonale wśród możnych tego świata, więcej niż godnie reprezentując interesy Ministerstwa Magii. Był silnym mężczyzną, zawsze stającym w obronie ważnych wartości. Był potężnym czarodziejem, śmiało sięgającym po najbardziej wymagającą magię, by wykorzystać ją jak najlepiej, w celu przywrócenia naszemu społeczeństwu bezpiecznej, dostatniej codzienności. Był zawsze wierny swym poglądom i do końca pozostał na zawsze czysty- zawiesiła głos przywołując maksymę rodu, po czym skinęła z szacunkiem głową w stronę rodziny Blacka: Polluxa i pozostałych krewnych. - Poza tym był także moim przyjacielem - zamilkła na chwilę, odwracając się na moment ku trumnie. Widok Alpharda nie wywołał w niej bólu ani rozpaczy, zachowywała całkowity spokój oraz panowała nad każdym aspektem swego występu, od mimiki po głos, który zmienił się na nieco intymniejszy, cichszy. - Alphardzie, czyż to nie okrutne, że w tym momencie powinnam przemawiać na twoim ślubie? Weselić się nową drogą życiową, cieszyć się, że doskonale spełnisz się w kolejnej roli: męża i przyszłego ojca, przekazującego swym potomkom najważniejszą naukę. Zamiast radości przyszło mi - nam - znosić ciężar żałoby. Wiedz jednak, że cię nie zapomnimy i że będziemy kontynuować walkę o to, co było dla ciebie najdroższe: o czystość krwi, sprawiedliwość i zwycięstwo potęgi magii nad prymitywnymi zagrożeniami - zatrzymała się, przymykając na moment powieki, by okazać poruszenie, którego tak naprawdę nie czuła - nie mogła go czuć - ale zamierzała perfekcyjnie je zaprezentować. Wzięła cichy, głębszy oddech. - Twa śmierć dała nam siłę i stanie się światłem, prowadzącym nas ku lepszej, czystej przyszłości - zakończyła, znów schylając głowę z szacunkiem, po czym, po krótkiej chwili milczenia, powróciła do swego miejsca, po drodze raz jeszcze gestem pochylenia głowy i półukłonu okazując szacunek i wyrazu współczucia rodzinie Blacków, wokół których przechodziła.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Krypta Blacków
Szybka odpowiedź