Krypta Blacków
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Krypta Blacków
Na Cmentarzu dla magicznych w Londynie znajduje się wysoka krypta, do której prowadzą dwa boczne wejścia. Rzeźbione kolumny pokryte są płaskorzeźbami kruków, które wydają się zmieniać swoje położenie w zależności od pory dnia. Nad bramą wejściową widnieje napis Toujours Pour, hasło rodowe Blacków. Po wejściu do środka widać schody prowadzące do góry lub w dół. Góra wydaje się być całkowicie zamknięta i niedostępna dla jakiegokolwiek odwiedzającego, za to przez parter i podziemia ciągną się korytarze, zwieńczone szerokimi prostokątnymi komnatami. Ściany przyozdabiają nazwiska pochowanych tam członków rodziny.
Nagle go poczuła, chłód, który wnikał aż w kości. Znała już to uczucie, doświadczyła go wcześniej, na szczycie. Nie odwróciła głowy, zawieszając tęczówki na mężczyźnie dopiero, kiedy minął jej rząd. Opuszczając odrobinę głowę w geście szacunku. Uspokoiła się. Dłonie przestały drżeć, a ona była w stanie dalej funkcjonować. Uniosła wzrok wysłuchując słów Ministra, a później tych, które wypowiadała Deirdre. Gdy ta skończyła podniosła się, unosząc łagodnie podbródek zmierzając ku mównicy. Czuła na sobie spojrzenia zebranych w sali, ale wzrok innych nigdy jej nie przeszkadzał, mimo, że nie lubiła ściągać na siebie niepotrzebnie uwagi. Dziś jednak było inne. Zajęła miejsce, przesuwając spojrzeniem po zebranych w sali.
- Szanowni lordowie i lady, czarodzieje, którzy przyszliście dziś tutaj. - wypowiedziała to zdanie jako pierwsze. Powtarzanie ich, nie było koniecznie. - Alphard Black, zdecydowanie był kimś. - powstrzymała łagodny uśmiech, który miał chęć zatańczyć wokół jej warg. - Jednak nie tylko ze względu na swoje umiejętności, nie tylko przez wzgląd na wartości, które szanował, ale też przez umiejętność spoglądania w przyszłość. Dostrzegania tego, co nie wszyscy w stanie byli zobaczyć. Posiadał odwagę, by wkraczać na ścieżki nieznane innym. Drogi jeszcze niezbadane. I dziś, stojąc tutaj, zwracam się do was wszystkich, szanowni goście. Nikt nie zapomni odwagi jaką wykazał się lord Black, nikt nie zapomni tego kim był, ale niech i jemu, nigdy nie dane będzie się zawieść na nas. Zginął, wierząc że będziemy w stanie ponieść jego schedę dalej. Dzisiejszy dzień niech będzie więc nie tylko pożegnaniem z wielkim czarodziejem, ale i początkiem nowej drogi dla tych, którzy jeszcze nie postawili na tej drodze pierwszego kroku. Czas wewnętrznych niepewności minął. Zmierzamy ku lepszej przyszłości, przyszłości ku której zmierzał i on. Me serce okrywa się żalem na myśl, że nie dane będzie mi kroczyć u jego boku. Jednak wierzę, że dziś znajdujemy się tutaj bardziej zjednoczeni i silni, niźli kiedykolwiek wcześniej. - przesunęła jeszcze raz spojrzeniem po zebranych w krypcie osobach, by po ostatnim słowie zejść zajmując zajęte wcześniej miejsce. Wcześniej, mijając Blacków skinęła im krótko głową okazując szacunek. Będąc już na nim wzięła wdech w płuca, ponownie splatając ze sobą dłonie.
- Szanowni lordowie i lady, czarodzieje, którzy przyszliście dziś tutaj. - wypowiedziała to zdanie jako pierwsze. Powtarzanie ich, nie było koniecznie. - Alphard Black, zdecydowanie był kimś. - powstrzymała łagodny uśmiech, który miał chęć zatańczyć wokół jej warg. - Jednak nie tylko ze względu na swoje umiejętności, nie tylko przez wzgląd na wartości, które szanował, ale też przez umiejętność spoglądania w przyszłość. Dostrzegania tego, co nie wszyscy w stanie byli zobaczyć. Posiadał odwagę, by wkraczać na ścieżki nieznane innym. Drogi jeszcze niezbadane. I dziś, stojąc tutaj, zwracam się do was wszystkich, szanowni goście. Nikt nie zapomni odwagi jaką wykazał się lord Black, nikt nie zapomni tego kim był, ale niech i jemu, nigdy nie dane będzie się zawieść na nas. Zginął, wierząc że będziemy w stanie ponieść jego schedę dalej. Dzisiejszy dzień niech będzie więc nie tylko pożegnaniem z wielkim czarodziejem, ale i początkiem nowej drogi dla tych, którzy jeszcze nie postawili na tej drodze pierwszego kroku. Czas wewnętrznych niepewności minął. Zmierzamy ku lepszej przyszłości, przyszłości ku której zmierzał i on. Me serce okrywa się żalem na myśl, że nie dane będzie mi kroczyć u jego boku. Jednak wierzę, że dziś znajdujemy się tutaj bardziej zjednoczeni i silni, niźli kiedykolwiek wcześniej. - przesunęła jeszcze raz spojrzeniem po zebranych w krypcie osobach, by po ostatnim słowie zejść zajmując zajęte wcześniej miejsce. Wcześniej, mijając Blacków skinęła im krótko głową okazując szacunek. Będąc już na nim wzięła wdech w płuca, ponownie splatając ze sobą dłonie.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Zaraz to mnie jasny piorun strzeli i wpierw zrobię awanturę na pół Londynu, a później nie czekając na poganianie, wskoczę do piachu zaraz za Alphardem. W Starożytnym Egipcie, kiedy umierał faraon, razem z nim chowano jego żonę, my co prawda tak zażyłych stosunków nigdy nie mieliśmy, lecz... fair enough, rzekłbym, biorąc pod uwagę awanturę nad trumną oraz słowa, które już padły oraz te, jakie z mojej strony paść by mogły. A nie szczędzę ich przecież, mimo że siedzimy w pieprzonej krypcie, gdzie dźwięk lubi się nieść, jak kura na grzędzie i może to dotrzeć i do naszej mamy i do Cordelii Gumowe Ucho, a jak dobrze pójdzie, to nawet do świętobliwego papieża w Watykanie. Pocztą pantoflową, oczywiście. Krzyżuję ramiona i łypię tam cały czas na nich spode łba. Ciemne drewno ławek kontrastuje z bladością skóry mej siostry, w opozycji do niej przed oczami staje mi Safia Schacklebolt i mimo, że ostatni raz, gdy się widzieliśmy, świeciłem przed nią pośladami, zastanawiam się, czy na moją prośbę użyłaby swojej szamańskiej magii, zrobiła z pieprzoną Deirdre woodoo-boodoo i wysłała ją na jakąś wyspę Twikkii albo jeszcze dalej. Krzyżyk na drogę.
-A wiesz co jest w tym najgorsze? - pieklę się w najlepsze, bo ciśnienie mi się podnosi, jakbym pił kawę, słuchając techno - że to nie jest tylko jego wstyd, tylko też jej. I co ja kurwa mogę z tym zrobić? Nic - warczę dalej na uszko Aresa, absolutnie pochłonięty nieświętym drugim rzędem, tuż za Blackami. Piękne przedstawienie - powinienem w tym momencie wyjść i dać mu w twarz za to, że pozwala ją znieważać przy wszystkich, ale mamy jebany pogrzeb i nawet to ujdzie mu płazem. Co dalej, ty w ogóle sobie wyobrażasz? Może zostanie matką chrzestną ich drugiego dziecka? - prycham, będąc bliski wybuchnięcia nazbyt nerwowym śmiechem. Pociągam nosem, dolatuje mnie intensywny zapach kadzideł i nagle staje mi przed oczami piękna scena pojedynku na śmierć i życie o honor mojej siostry. Ginę, nie mam złudzeń, ale przed tym udaje mi się poharatać temu złamasowi parę kości, przestawić nos i zmusić go, żeby przyznał się na głos, co jej zrobił. Nie wyzywam go nawet przy tym od najgorszych; opanowanie jednak gubi mnie w inny sposób, bo daję się zwieść temu, że już jest na kolanach. A później sruuu, widzę kondukt, lecz jest przy mnie ledwo kilku żałobników, w tym Bojczuk w absurdalnie ekstrawaganckim garniturze, normalnie cud, że pozwalają mu iść wśród wynajętych płaczek. Nie ma trumny, jest kamienna urna, wszyscy są boso i zaraz oddadzą mnie morzu, łza się w oku kręci, szukam wzrokiem madame Macnair - powinienem opowiedzieć jej o swoim życzeniu i może jeszcze je opłacić, póki... póki mnie stać.
-Jakbym się przekręcił, chcę zostać oddany morzu - informuję Aresa głosem zgoła innym od wcześniejszego zgrzytu - możecie mnie nawet puścić na tratwie i podpalić ciało, to byłoby efektowne, nie sądzisz? - pytam o opinię kuzyna, bo ten nie omieszka wygłosić jej, nawet, jeżeli mi się nie spodoba. Nestor Blacków naraz snuje się do przodu z nietęgą miną i rozpoczyna przemowę, smętną, odpowiednią, zdaje się. Wyważoną.
Tak żegnałby Alpharda urzędnik, nie ojciec, myślę. Słyszę klaskanie i podobnież dziękuję za docenienie dowcipu, po czym jednak dociera do mnie, że nie, że ten dźwięk to uznanie dla Polluxa i aż mnie zatyka, no i rozglądam się po sali nerwowo. Przypał rymuje się z Michał, ale żadnego tu nie widzę, więc prostuję nieco plecy, zatykając palce w wieżyczkę, łapię tylko spojrzenie Euridice oraz Vivienne, by z wyższością uświadomić im, że kości Blacków nie kłamią. Drama prawie jak z pierwszej strony Mojego Imperium. A dalej robi się jeszcze lepiej: jeden z dalszych rzędów się trzęsie, jakby postanowili zrobić w nim meksykańską falę, a później Craig Burke zaczyna wydzierać się na pół krypty. Wyłamuję sobie palce, demonstrując lekką nerwówkę, nie rozumiem - niech jeszcze każe tej kobiecie zdjąć majtki, wypiąć pupę i przy wszystkich strzeli jej na goły tyłek. Za trzy sekundy każdy zapomniałby o nieszczęsnej klakierzycy, tymczasem znowu winowajczyni jest na świeczniku. Nie na długo?
Mrozi mnie; pośrodku krypty poczyna kłębić się czarny dym, a z niego, wyłania się postać, którą chciałbym oglądać wyłącznie na marach. Lord Voldemort jednak kroczy środkiem długiego korytarza cały i zdrowy, zatrzymuje się przy trumnie Alpharda - który przy jego bladości, wygląda zupełnie, jakby spał - i poczyna coś mówić, czego jednak nie słyszę, bo w uszach rozlega mi się alarmujący pisk. Prawie zjeżdżam po ławce, trzymam się jakoś w kupie tylko dlatego, że wiem, że na mnie patrzą. Mało kojarzę, jakbym zapomniał o oddychaniu i nawet jego zniknięcie nie przywraca mnie do względnego spokoju. Serce dalej tkwi w moim gardle, wyjmijcie je, proszę.
6 przepraszambardzozaobsuwęniebijcie
-A wiesz co jest w tym najgorsze? - pieklę się w najlepsze, bo ciśnienie mi się podnosi, jakbym pił kawę, słuchając techno - że to nie jest tylko jego wstyd, tylko też jej. I co ja kurwa mogę z tym zrobić? Nic - warczę dalej na uszko Aresa, absolutnie pochłonięty nieświętym drugim rzędem, tuż za Blackami. Piękne przedstawienie - powinienem w tym momencie wyjść i dać mu w twarz za to, że pozwala ją znieważać przy wszystkich, ale mamy jebany pogrzeb i nawet to ujdzie mu płazem. Co dalej, ty w ogóle sobie wyobrażasz? Może zostanie matką chrzestną ich drugiego dziecka? - prycham, będąc bliski wybuchnięcia nazbyt nerwowym śmiechem. Pociągam nosem, dolatuje mnie intensywny zapach kadzideł i nagle staje mi przed oczami piękna scena pojedynku na śmierć i życie o honor mojej siostry. Ginę, nie mam złudzeń, ale przed tym udaje mi się poharatać temu złamasowi parę kości, przestawić nos i zmusić go, żeby przyznał się na głos, co jej zrobił. Nie wyzywam go nawet przy tym od najgorszych; opanowanie jednak gubi mnie w inny sposób, bo daję się zwieść temu, że już jest na kolanach. A później sruuu, widzę kondukt, lecz jest przy mnie ledwo kilku żałobników, w tym Bojczuk w absurdalnie ekstrawaganckim garniturze, normalnie cud, że pozwalają mu iść wśród wynajętych płaczek. Nie ma trumny, jest kamienna urna, wszyscy są boso i zaraz oddadzą mnie morzu, łza się w oku kręci, szukam wzrokiem madame Macnair - powinienem opowiedzieć jej o swoim życzeniu i może jeszcze je opłacić, póki... póki mnie stać.
-Jakbym się przekręcił, chcę zostać oddany morzu - informuję Aresa głosem zgoła innym od wcześniejszego zgrzytu - możecie mnie nawet puścić na tratwie i podpalić ciało, to byłoby efektowne, nie sądzisz? - pytam o opinię kuzyna, bo ten nie omieszka wygłosić jej, nawet, jeżeli mi się nie spodoba. Nestor Blacków naraz snuje się do przodu z nietęgą miną i rozpoczyna przemowę, smętną, odpowiednią, zdaje się. Wyważoną.
Tak żegnałby Alpharda urzędnik, nie ojciec, myślę. Słyszę klaskanie i podobnież dziękuję za docenienie dowcipu, po czym jednak dociera do mnie, że nie, że ten dźwięk to uznanie dla Polluxa i aż mnie zatyka, no i rozglądam się po sali nerwowo. Przypał rymuje się z Michał, ale żadnego tu nie widzę, więc prostuję nieco plecy, zatykając palce w wieżyczkę, łapię tylko spojrzenie Euridice oraz Vivienne, by z wyższością uświadomić im, że kości Blacków nie kłamią. Drama prawie jak z pierwszej strony Mojego Imperium. A dalej robi się jeszcze lepiej: jeden z dalszych rzędów się trzęsie, jakby postanowili zrobić w nim meksykańską falę, a później Craig Burke zaczyna wydzierać się na pół krypty. Wyłamuję sobie palce, demonstrując lekką nerwówkę, nie rozumiem - niech jeszcze każe tej kobiecie zdjąć majtki, wypiąć pupę i przy wszystkich strzeli jej na goły tyłek. Za trzy sekundy każdy zapomniałby o nieszczęsnej klakierzycy, tymczasem znowu winowajczyni jest na świeczniku. Nie na długo?
Mrozi mnie; pośrodku krypty poczyna kłębić się czarny dym, a z niego, wyłania się postać, którą chciałbym oglądać wyłącznie na marach. Lord Voldemort jednak kroczy środkiem długiego korytarza cały i zdrowy, zatrzymuje się przy trumnie Alpharda - który przy jego bladości, wygląda zupełnie, jakby spał - i poczyna coś mówić, czego jednak nie słyszę, bo w uszach rozlega mi się alarmujący pisk. Prawie zjeżdżam po ławce, trzymam się jakoś w kupie tylko dlatego, że wiem, że na mnie patrzą. Mało kojarzę, jakbym zapomniał o oddychaniu i nawet jego zniknięcie nie przywraca mnie do względnego spokoju. Serce dalej tkwi w moim gardle, wyjmijcie je, proszę.
6 przepraszambardzozaobsuwęniebijcie
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Tuż po Lordzie Voldemorcie, przemówił Minister Magii, zarządzając trzydniową żałobę narodową, w trakcie której miały zostać odwołane wszystkie publiczne wydarzenia. Pollux przyjął jego słowa ze spokojem, kiwając jeszcze głową w podziękowaniu na złożone publicznie kondolencje. Wysłuchał przemowy dwóch kobiet, Deirdre Mericourt i lady Melisande Rosier, narzeczonej Alpharda, również dziękując skinieniem.
Najbardziej oficjalna część uroczystości dobiegła końca, a kwartet smyczkowy obecny w sali, ponownie zaczął przygrywać tęskną melodie. Muzyka skłaniała do refleksji na temat ostatecznej drogi i ostatniego pożegnania ze zmarłym, którego twarz już za chwilę i na wieczność miała zostać zakryta przez ciężkie wieko trumny. Następne chwile każdy mógł poświęcić na swoje własne pożegnanie z Alphardem. Oczywiście, nie każdy z obecnych musiał skorzystać z szansy na podejście do trumny zmarłego, ale była to prawdopodobnie ostatnia okazja, by pożegnać się z lordem Blackiem w sposób bliższy, bardziej prywatny, dla tych, którzy rzeczywiście tego potrzebowali. Mogło to chociaż na chwilę uspokoić złamane, stęsknione serca. Kuzynostwo Blacków zasiadające w pierwszym rzędzie, jako pierwsze zdecydowało się podejść do nestora rodziny, składając na jego ręce kondolencje przepełnione smutkiem. Potem po kolei udali się bliżej trumny, by po raz ostatni pożegnać poległego bohatera.
Czarna mogiła, w której spoczywał poległy Rycerz Walpurgii, była tak elegancka jak cała otaczająca ją krypta. Na ścianach hebanowego drewna można było dostrzec żłobienia przedstawiające kruki w locie, gdzie indziej natomiast rozległe gałęzie drzewa przywodzące na myśl rzeźbioną konstrukcję witającą żałobników na parterze. Wnętrze trumny wyłożone było czarną satyną. To w jej objęciach spoczywało blade ciało odziane w kosztowną, szykowną szatę projektu jego młodszego brata, lorda Rigela, a wykonania madame Malkin. Czerń mieszała się z granatowymi wstawkami i niewielkimi dodatkami, rękawy spięte były spinkami z białego złota, a atramentowe włosy okalały łagodnie twarz, która przypominała lico śpiącego człowieka. Szlachcic w ułożonych na piersi dłoniach, ściskał swoją różdżkę wykonaną z jasnego drewna, a na serdecznym palcu prawej dłoni błyszczał dumnie rodowy sygnet. Jeżeli w swoich ostatnich chwilach doświadczył widoków czy emocji przerażających, nie było dziś tego po nim widać, przynajmniej nie na pierwszy rzut oka. Prezentował się spokojnie, choć z bliska… dość nietypowo, chociaż to mogło dostrzec jedynie spostrzegawcze oko. Ciężka warstwa pudru i białych kosmetyków osiadała w podłużnej linii od szyi aż do powiek, pięła się też wyżej, aż zniknęła w linii włosów. Dzięki wrodzonej spostrzegawczości żałobników po wnikliwszej obserwacji można było dojrzeć, że w niektórych miejscach na twarzy lorda Alpharda przebijało delikatne tchnienie czerni, nawet pomimo precyzyjnie nałożonego makijażu. Pod nim to usta, szyja i zagłębienia pod oczami wydawały się ciemniejsze, podobnie jak nitka pajęczyn pod policzkami, które niegdyś wypełniała krew.
Ostatnie dźwięki smyczków znikały powoli w ścianach rodowej krypty i brzmiały jakby wsiąkały w zimny kamień. Wydawały się brzmieć jak zapowiedź tego, że już za chwilę razem z nimi, zniknie również i trumna Alpharda, na wieki chowając jego ciało w rodowej krypcie.
W tej turze możecie złożyć kondolencje rodzinie oraz podejść do trumny Alpharda w ramach ostatniego pożegnania. Jeśli zdecydujecie się na to - możecie rzucić w szafce na spostrzegawczość (ST=60). Jeśli Wam się uda, możecie dostrzec czarne ślady na szczęce, powiekach, na ustach oraz dłoniach zmarłego, które wydają się być pod skórą.
Posty następują kolejno po sobie, więc jeśli chcecie podejść i złożyć kondolencje wspólnie - pierwsza osoba z grupy musi zaznaczyć w poście kto jej towarzyszy oraz dopisać tę informację w adnotacjach. Maksymalnie można wziąć ze sobą dwie dodatkowe postacie. Możecie uznać, że większość gości NPC w tylnich rzędach już wstała i rozpoczynają się ciche rozmowy.
Po tej akcji powinniście zająć (swoje lub nie) miejsca, co również oznaczcie w adnotacjach.
Tura trwa 72h. Napisać możecie dowolną liczbę postów.
W razie pytań zapraszam oczywiście na PW lub discorda.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Najbardziej oficjalna część uroczystości dobiegła końca, a kwartet smyczkowy obecny w sali, ponownie zaczął przygrywać tęskną melodie. Muzyka skłaniała do refleksji na temat ostatecznej drogi i ostatniego pożegnania ze zmarłym, którego twarz już za chwilę i na wieczność miała zostać zakryta przez ciężkie wieko trumny. Następne chwile każdy mógł poświęcić na swoje własne pożegnanie z Alphardem. Oczywiście, nie każdy z obecnych musiał skorzystać z szansy na podejście do trumny zmarłego, ale była to prawdopodobnie ostatnia okazja, by pożegnać się z lordem Blackiem w sposób bliższy, bardziej prywatny, dla tych, którzy rzeczywiście tego potrzebowali. Mogło to chociaż na chwilę uspokoić złamane, stęsknione serca. Kuzynostwo Blacków zasiadające w pierwszym rzędzie, jako pierwsze zdecydowało się podejść do nestora rodziny, składając na jego ręce kondolencje przepełnione smutkiem. Potem po kolei udali się bliżej trumny, by po raz ostatni pożegnać poległego bohatera.
Czarna mogiła, w której spoczywał poległy Rycerz Walpurgii, była tak elegancka jak cała otaczająca ją krypta. Na ścianach hebanowego drewna można było dostrzec żłobienia przedstawiające kruki w locie, gdzie indziej natomiast rozległe gałęzie drzewa przywodzące na myśl rzeźbioną konstrukcję witającą żałobników na parterze. Wnętrze trumny wyłożone było czarną satyną. To w jej objęciach spoczywało blade ciało odziane w kosztowną, szykowną szatę projektu jego młodszego brata, lorda Rigela, a wykonania madame Malkin. Czerń mieszała się z granatowymi wstawkami i niewielkimi dodatkami, rękawy spięte były spinkami z białego złota, a atramentowe włosy okalały łagodnie twarz, która przypominała lico śpiącego człowieka. Szlachcic w ułożonych na piersi dłoniach, ściskał swoją różdżkę wykonaną z jasnego drewna, a na serdecznym palcu prawej dłoni błyszczał dumnie rodowy sygnet. Jeżeli w swoich ostatnich chwilach doświadczył widoków czy emocji przerażających, nie było dziś tego po nim widać, przynajmniej nie na pierwszy rzut oka. Prezentował się spokojnie, choć z bliska… dość nietypowo, chociaż to mogło dostrzec jedynie spostrzegawcze oko. Ciężka warstwa pudru i białych kosmetyków osiadała w podłużnej linii od szyi aż do powiek, pięła się też wyżej, aż zniknęła w linii włosów. Dzięki wrodzonej spostrzegawczości żałobników po wnikliwszej obserwacji można było dojrzeć, że w niektórych miejscach na twarzy lorda Alpharda przebijało delikatne tchnienie czerni, nawet pomimo precyzyjnie nałożonego makijażu. Pod nim to usta, szyja i zagłębienia pod oczami wydawały się ciemniejsze, podobnie jak nitka pajęczyn pod policzkami, które niegdyś wypełniała krew.
Ostatnie dźwięki smyczków znikały powoli w ścianach rodowej krypty i brzmiały jakby wsiąkały w zimny kamień. Wydawały się brzmieć jak zapowiedź tego, że już za chwilę razem z nimi, zniknie również i trumna Alpharda, na wieki chowając jego ciało w rodowej krypcie.
_________
W tej turze możecie złożyć kondolencje rodzinie oraz podejść do trumny Alpharda w ramach ostatniego pożegnania. Jeśli zdecydujecie się na to - możecie rzucić w szafce na spostrzegawczość (ST=60). Jeśli Wam się uda, możecie dostrzec czarne ślady na szczęce, powiekach, na ustach oraz dłoniach zmarłego, które wydają się być pod skórą.
Posty następują kolejno po sobie, więc jeśli chcecie podejść i złożyć kondolencje wspólnie - pierwsza osoba z grupy musi zaznaczyć w poście kto jej towarzyszy oraz dopisać tę informację w adnotacjach. Maksymalnie można wziąć ze sobą dwie dodatkowe postacie. Możecie uznać, że większość gości NPC w tylnich rzędach już wstała i rozpoczynają się ciche rozmowy.
Po tej akcji powinniście zająć (swoje lub nie) miejsca, co również oznaczcie w adnotacjach.
Tura trwa 72h. Napisać możecie dowolną liczbę postów.
W razie pytań zapraszam oczywiście na PW lub discorda.
[bylobrzydkobedzieladnie]
I show not your face but your heart's desire
Ostatnio zmieniony przez Ain Eingarp dnia 22.02.21 16:20, w całości zmieniany 1 raz
Odpowiedź Adeline go uspokoiła. Czuł się pewniej, mając ją dzisiaj u swego boku. Jako jedna z nielicznych wiedziała co się z nim dzieje, mogła trzymać rękę na pulsie i zareagować, gdyby zaczął tracić kontakt z rzeczywistością. Wiedział, że znalazłaby odpowiedni sposób, zachowując potrzebną dyskrecję – świetnie odnajdywała się w takich sytuacjach (z pewnością lepiej od niego) i nigdy nie wyzbyła się politycznej intuicji, charakterystycznej dla swojego rodowego nazwiska. Być może to pozwoliło jej szybciej zauważyć co się dzieje, ponieważ Edgar był zbyt zaaferowany podniosłą atmosferą pogrzebu, która nawet jego skłaniała do poważnych rozmyślań. Zwrócił uwagę na zamieszanie dopiero wtedy, kiedy Elvira zaczęła przeciskać się przez ich rząd. Złapał ją za nadgarstek, żeby powstrzymać dalsze sabotowanie tego pogrzebu, ale wymsknęła mu się z uścisku i poszła dalej. Spojrzał zdezorientowany na Adelę, zaraz przenosząc wzrok z powrotem na Multon. Zwariowała pomyślał, chcąc zrzucić jej karygodne zachowanie na przeżycia z Gringotta, ale jakoś wszyscy pozostali dawali sobie radę. Miał nadzieję, że Craig lub Charon zrobią z nią porządek. Nie zawiódł się; zdecydowany głos kuzyna rozległ się w krypcie, kiedy słusznie strofował młodą uzdrowicielkę. Być może zbyt dobitnie, ale Burkowie nigdy nie przebierali w słowach – liczył się efekt końcowy. Obserwował go uważnie, kiedy szedł na środek krypty, mając nadzieję, że nie da się ponieść emocjom. Zawsze wydawał się najbardziej porywczy z ich trójki, wygadany, czego teraz dawał popis swoją przemową, ale w tej chwili przede wszystkim walczył ze swoimi demonami z Gringotta. Dlatego odczuł ulgę, kiedy Craig wreszcie zszedł z podwyższenia i zajął swoje miejsce; oby wszyscy zebrani wzieli sobie jego słowa do serca, a reszta ceremonii odbyła się z należytym spokojem.
Wtedy poczuł przejmujący chłód, którego nie dało się pomylić z nikim innym. Nie odwrócił się, by spojrzeć kto wszedł do krypty – zapewne żaden z Rycerzy nie musiał tego robić. Jeżeli ktoś miał wątpliwości, jak ważne jest dzisiejsze wydarzenie, Czarny Pan z pewnością je rozwiał. Jego przemowa była hipnotyzująca, choć nie zajęła dużo czasu. Edgar poczuł na sobie jego przenikliwy wzrok, przez co momentalnie powrócił do wszystkich swoich porażek ostatnich miesięcy. Obiecał sobie, że tym razem nie może pozwolić sobie na błąd.
Do mównicy podchodzili kolejni czarodzieje, prezentując podniosłe przemowy pełne skomplikowanych słów i nie zawsze szczerych emocji. Nie miał zamiaru do nich dołączać, choć przez chwilę pomyślał, że jako głowa rodu może powinien. Nie czuł się jednak komfortowo w takich sytuacjach, nie potrafiłby zbudować równie przejmującej przemowy, szczególnie, że nie znał Alpharda zbyt dobrze. Poczekał aż oficjalne występy się zakończą, po czym wstał ze swojego miejsca i podszedł do Blacków razem z Adelą i Primrose. – Lordzie Polluxie, lady Irmo – zwrócił się do małżeństwa, schylając lekko głowę. – Żadne słowa nie zwrócą Alphardowi życia – nawet te najpiękniejsze, wypowiadane przed chwilą znad mównicy. – A ja mogę się jedynie domyślać jaki to ból stracić kogoś tak bliskiego – jeszcze do niedawna doskonale znał ten ból, ale wyprawa do Gringotta zdjęła z niego to jarzmo. – Ale byłem tam, wiem przez co przeszedł, i mogę zapewnić, że faktycznie wykazał się odwagą, do której nie każdy z nas byłby zdolny. Proszę przyjąć kondolencje ode mnie i od mojej rodziny – byli dla siebie obcymi ludźmi, dlatego wiedział, że jego słowa nie są w stanie ukoić ich bólu i nie taki cel mu przyświecał, kiedy do nich podchodził. Zależało mu na dobrych relacjach z Blackami. Mimo wszystko mówił szczerze, co nawet jego zaskoczyło, ale trochę było mu ich żal – strata dziecka była niewyobrażalna, sam chyba nie byłby w stanie wysiedzieć pogrzebu syna z takim spokojem. Szczególnie przy tych wszystkich akcjach. – Lady Aquilo, lordzie Rigelu, lordzie Cygnusie – im również skinął głową, odczekał aż jego małżonka i siostra złożą swoje kondolencje, o ile miały na to ochotę, po czym wrócił na swoje miejsce. Nie podszedł do trumny, nie zależało mu na ponownym ujrzeniu martwej twarzy Alpharda, obawiał się, że to pociągnie go z powrotem w wir wspomnień.
Idę z Adeline i Primrose
Wtedy poczuł przejmujący chłód, którego nie dało się pomylić z nikim innym. Nie odwrócił się, by spojrzeć kto wszedł do krypty – zapewne żaden z Rycerzy nie musiał tego robić. Jeżeli ktoś miał wątpliwości, jak ważne jest dzisiejsze wydarzenie, Czarny Pan z pewnością je rozwiał. Jego przemowa była hipnotyzująca, choć nie zajęła dużo czasu. Edgar poczuł na sobie jego przenikliwy wzrok, przez co momentalnie powrócił do wszystkich swoich porażek ostatnich miesięcy. Obiecał sobie, że tym razem nie może pozwolić sobie na błąd.
Do mównicy podchodzili kolejni czarodzieje, prezentując podniosłe przemowy pełne skomplikowanych słów i nie zawsze szczerych emocji. Nie miał zamiaru do nich dołączać, choć przez chwilę pomyślał, że jako głowa rodu może powinien. Nie czuł się jednak komfortowo w takich sytuacjach, nie potrafiłby zbudować równie przejmującej przemowy, szczególnie, że nie znał Alpharda zbyt dobrze. Poczekał aż oficjalne występy się zakończą, po czym wstał ze swojego miejsca i podszedł do Blacków razem z Adelą i Primrose. – Lordzie Polluxie, lady Irmo – zwrócił się do małżeństwa, schylając lekko głowę. – Żadne słowa nie zwrócą Alphardowi życia – nawet te najpiękniejsze, wypowiadane przed chwilą znad mównicy. – A ja mogę się jedynie domyślać jaki to ból stracić kogoś tak bliskiego – jeszcze do niedawna doskonale znał ten ból, ale wyprawa do Gringotta zdjęła z niego to jarzmo. – Ale byłem tam, wiem przez co przeszedł, i mogę zapewnić, że faktycznie wykazał się odwagą, do której nie każdy z nas byłby zdolny. Proszę przyjąć kondolencje ode mnie i od mojej rodziny – byli dla siebie obcymi ludźmi, dlatego wiedział, że jego słowa nie są w stanie ukoić ich bólu i nie taki cel mu przyświecał, kiedy do nich podchodził. Zależało mu na dobrych relacjach z Blackami. Mimo wszystko mówił szczerze, co nawet jego zaskoczyło, ale trochę było mu ich żal – strata dziecka była niewyobrażalna, sam chyba nie byłby w stanie wysiedzieć pogrzebu syna z takim spokojem. Szczególnie przy tych wszystkich akcjach. – Lady Aquilo, lordzie Rigelu, lordzie Cygnusie – im również skinął głową, odczekał aż jego małżonka i siostra złożą swoje kondolencje, o ile miały na to ochotę, po czym wrócił na swoje miejsce. Nie podszedł do trumny, nie zależało mu na ponownym ujrzeniu martwej twarzy Alpharda, obawiał się, że to pociągnie go z powrotem w wir wspomnień.
Idę z Adeline i Primrose
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Faustus Crabbe musiał przyznać, że ta uroczystość pogrzebowa nie mogła być uznana za nudną. Raz przypominała farsę, ponury żart pełen godnych pożałowania czynów, w czym jednak miała udział też jego córka. Miał ochotę udusić ją od razu, zatrzymać ten śmiech, jednak nie przystoi dżentelmenowi w towarzystwie okazywać takich emocji. Zamiast tego odgrodził się w myślach od wszystkiego, ignorując w milczeniu otoczenie.
Mur jednak nagle padł, zdruzgotany przez kogoś, kto zdecydowanie zasługiwał na uwagę Faustusa. Czarny Pan we własnej osobie zaszczycił zebranych, bóg zstąpił między śmiertelnych. Pan Crabbe wcześniej spodziewał się obecności Voldemorta, jednak zobaczyć go tu na własne oczy było i tak wstrząsające. Wydawał się niepodobny do człowieka, doskonalsza istota, która wyzbyła się ludzkich słabości. Najpotężniejszy czarnoksiężnik w dziejach, jedyny zdolny naprawić społeczeństwo czarodziejów dzięki swej potędze oraz grozie. Tak, Faustus zdecydowanie go podziwiał.
Po jego przemowie nie był w stanie podejść na mównicę, choć planował powiedzieć kilka pochlebnych słów o zmarłym, żeby przesunąć kilka pionków. Zamiast tego siedział, słuchając innych, cały czas jednak w głowie rozbrzmiewały mu słowa Czarnego Pana. Równie dobrze mogli wszyscy spłonąć, co rzeczywiście miało jakiś związek z tym co się działo. Z pewnym zdziwieniem dostrzegł działania Forsythii, która ugasiła płomienie. Jeśli pomyśleć, można ten gest wykorzystać... ta myśl pozwoliła nieco ostudzić gniew wobec córki.
Po przemowach nastał czas na kondolencje, tego nie mógł już odpuścić. Odczekał chwilę, dając najpierw możliwość podejścia znaczniejszym osobistością. Przelotnie zerknął na swoje dziecko, ale złość nie do końca jeszcze przygasła, wolał nie ryzykować utraty kontroli przed lordem Polluxem, kiedy jego wyrodna córka dopuści się jakiejś przewiny. Poza tym, pewnie ta mała żmija robiła wszystko na złość, chciała mu wbijać kolejne szpile. Nie mógł do tego dopuścić.
Przez chwilę pomyślał o Cornelliusie, ale ten był zręcznym dyplomatą, mógł łatwo przyćmić jego kondolencje. Raczej nie posądzał go o złe intencje, ale wolał nie ryzykować.
Dlatego też pan Crabbe postanowił samemu podejść do Blacków.
- Lordzie, lady - zwrócił się z szacunkiem do Polluxa i Irmy. - Wielka to strata pochować tak bohaterskiego dziedzica rodu. Świat czarodziejów nigdy nie będzie taki sam, jednak wierzę, że jego poświęcenie pozwoli nam wspólnymi siłami zmienić wszystko na lepsze - zapewnił gładkimi słówkami. - Przyjmijcie proszę moje kondolencje oraz obietnicę wsparcia - zwrócił się nie tylko do Polluxa oraz Irmy, ale także do Cygnusa, Rigela i Aquily. - Bohaterowie nigdy nie umierają - zapewnił, po czym skłonił się i podszedł do trumny.
W milczeniu obserował ciało, jednak nie zauważył niczego niepokojąceg. Dobrze przygotowano zwłoki, czego niestety nie można było powiedzieć o przebiegu samego pogrzebu. Faustus przywołał na twarzy smutek. Nie myślał teraz o samym Alphardzie, nie wspominał zmarłego "bohatera". Nie, takie drobnostki i słabości nie interesowały pana Crabbe'a. Zamiast tego, pod maską smutku, myślał jak może wykorzystać dla własnych celów śmierć Blacka. Pionki potrafiły być użyteczne, zarówno żywe i martwe.
Po chwili wrócił na swoje miejsce.
Mur jednak nagle padł, zdruzgotany przez kogoś, kto zdecydowanie zasługiwał na uwagę Faustusa. Czarny Pan we własnej osobie zaszczycił zebranych, bóg zstąpił między śmiertelnych. Pan Crabbe wcześniej spodziewał się obecności Voldemorta, jednak zobaczyć go tu na własne oczy było i tak wstrząsające. Wydawał się niepodobny do człowieka, doskonalsza istota, która wyzbyła się ludzkich słabości. Najpotężniejszy czarnoksiężnik w dziejach, jedyny zdolny naprawić społeczeństwo czarodziejów dzięki swej potędze oraz grozie. Tak, Faustus zdecydowanie go podziwiał.
Po jego przemowie nie był w stanie podejść na mównicę, choć planował powiedzieć kilka pochlebnych słów o zmarłym, żeby przesunąć kilka pionków. Zamiast tego siedział, słuchając innych, cały czas jednak w głowie rozbrzmiewały mu słowa Czarnego Pana. Równie dobrze mogli wszyscy spłonąć, co rzeczywiście miało jakiś związek z tym co się działo. Z pewnym zdziwieniem dostrzegł działania Forsythii, która ugasiła płomienie. Jeśli pomyśleć, można ten gest wykorzystać... ta myśl pozwoliła nieco ostudzić gniew wobec córki.
Po przemowach nastał czas na kondolencje, tego nie mógł już odpuścić. Odczekał chwilę, dając najpierw możliwość podejścia znaczniejszym osobistością. Przelotnie zerknął na swoje dziecko, ale złość nie do końca jeszcze przygasła, wolał nie ryzykować utraty kontroli przed lordem Polluxem, kiedy jego wyrodna córka dopuści się jakiejś przewiny. Poza tym, pewnie ta mała żmija robiła wszystko na złość, chciała mu wbijać kolejne szpile. Nie mógł do tego dopuścić.
Przez chwilę pomyślał o Cornelliusie, ale ten był zręcznym dyplomatą, mógł łatwo przyćmić jego kondolencje. Raczej nie posądzał go o złe intencje, ale wolał nie ryzykować.
Dlatego też pan Crabbe postanowił samemu podejść do Blacków.
- Lordzie, lady - zwrócił się z szacunkiem do Polluxa i Irmy. - Wielka to strata pochować tak bohaterskiego dziedzica rodu. Świat czarodziejów nigdy nie będzie taki sam, jednak wierzę, że jego poświęcenie pozwoli nam wspólnymi siłami zmienić wszystko na lepsze - zapewnił gładkimi słówkami. - Przyjmijcie proszę moje kondolencje oraz obietnicę wsparcia - zwrócił się nie tylko do Polluxa oraz Irmy, ale także do Cygnusa, Rigela i Aquily. - Bohaterowie nigdy nie umierają - zapewnił, po czym skłonił się i podszedł do trumny.
W milczeniu obserował ciało, jednak nie zauważył niczego niepokojąceg. Dobrze przygotowano zwłoki, czego niestety nie można było powiedzieć o przebiegu samego pogrzebu. Faustus przywołał na twarzy smutek. Nie myślał teraz o samym Alphardzie, nie wspominał zmarłego "bohatera". Nie, takie drobnostki i słabości nie interesowały pana Crabbe'a. Zamiast tego, pod maską smutku, myślał jak może wykorzystać dla własnych celów śmierć Blacka. Pionki potrafiły być użyteczne, zarówno żywe i martwe.
Po chwili wrócił na swoje miejsce.
I show not your face but your heart's desire
Gęstniejąca atmosfera zatruta czarną magią sprawiła, że Celine bezwiednie pochyliła głowę, ucieknąwszy spojrzeniem na podłogę. Ze środka korytarza między ławami emanowała siła tak potężna i tak przerażająca, że najchętniej skuliłaby się w sobie, znikła, pozostawiając po chudym ciele i kruczej sukience zaledwie kępkę łabędzich piór - ale nie mogła tego zrobić, jedynie na moment, krótki, króciutki, zaciskając dłoń na ramieniu Corneliusa. Kim był ten straszny człowiek? Dlaczego przemawiał do zebranych jak do najmilszych przyjaciół, lecz jednocześnie jego głos niósł się wyższością, powagą, niebezpieczeństwem? Jej oddech przyspieszył, serce w piersi zabiło gwałtownie, a gardło ścisnęło; umysł nie pragnął niczego tak bardzo jak odwrócenia się na pięcie i czmychnięcia z krypty, jednak Lovegood wiedziała, że nie mogła sobie na to pozwolić. Zamiast tego wysłuchała przemowy dostojnika, w myślach błagając Merlina o to, by nie ugięły się pod nią kolana, a gdy tylko zniknął z grobowej sali odetchnęła z ulgą zamaskowaną postacią zachwytu, odejmując także dłoń z ramienia Sallowa. Ściskała je za mocno. Obrzydliwe. Nie powinna była go dotykać - ale był przecież najbliżej, niestety żywy i ciepły, by jakkolwiek zaoferować poczucie bezpieczeństwa.
Kiedy inni goście rozpoczęli swoje przemowy półwila wzięła kilka cichutkich kroków do tyłu i założyła dłonie za plecami, w końcu uspokoiwszy się na tyle, by podnieść wzrok na podwyższenie z otwartą trumną. I zrobiła to w najmilszym momencie... Minister Magii wstał ze swego miejsca i skierował przemowę do wszystkich zebranych, często wyłapując ją wzrokiem - a może tylko jej się to wydawało? Poruszone, wzruszone spojrzenie Celine wlepiła w Cronusa niczym zauroczona łania. Choć naznaczony upływem lat, był piękny. Nobliwy, monumentalny, o przenikliwych oczach i z pewnością delikatnych dłoniach. Nie wiedziała nawet kiedy w podziwie rozchyliła wargi, niepoprawnie zapatrzona w mężczyznę, który mówił tak pięknie, adresując cały magiczny świat mający skąpać się w żałobie po utracie znamienitego polityka i wojennego bohatera. Ale dlaczego miała wrażenie, że mówi tylko do niej? Mógłby szeptać jej te słowa do ucha, nawet teraz, wśród szlacheckich person podirytowanych plebejskim brakiem ogłady, trzymając jej dłoń i przyciskając ją do piersi, mógłby, dlaczego tego nie robił? Napływ zdrożnych myśli pokrył jej poliki rumieńcem i Celine odprowadziła Cronusa wzrokiem z powrotem na jego miejsce, dopiero wówczas otrząsając się z chwilowego zamroczenia, by cichym krokiem przemierzyć salę i znaleźć się tuż u boku miejsca zajmowanego przez lady Aquilę. Do diabła z Corneliusem, on nie potrzebował jej chusteczek - i nie uczyniła tego wyłącznie ze względu na fakt, że z tej pozycji w krypcie miała idealny ogląd na Cronusa, który w dziwny, zbyt prędki sposób namieszał jej w głowie.
Celine dyskretnym, łagodnym geste odebrała od Blackówny materiał przemoczony siostrzanymi łzami, w zamian oferując jej nową chusteczkę, jedwabną, czarną i równie żałobną jak cała jej kreacja. Biedna lady... Reszta przemów i później składanych kondolencji w szumie wszechobecnych szeptanych rozmów miała dla niej niewielkie znaczenie, wyłapywała pojedyncze słowa, z pewnością chwytałyby one za serce i poruszały wrażliwość - ale tego popołudnia jej serce i wrażliwość zostały już poruszone przez nikogo innego, jak samego Ministra Magii.
| stoję obok Aquili.
Kiedy inni goście rozpoczęli swoje przemowy półwila wzięła kilka cichutkich kroków do tyłu i założyła dłonie za plecami, w końcu uspokoiwszy się na tyle, by podnieść wzrok na podwyższenie z otwartą trumną. I zrobiła to w najmilszym momencie... Minister Magii wstał ze swego miejsca i skierował przemowę do wszystkich zebranych, często wyłapując ją wzrokiem - a może tylko jej się to wydawało? Poruszone, wzruszone spojrzenie Celine wlepiła w Cronusa niczym zauroczona łania. Choć naznaczony upływem lat, był piękny. Nobliwy, monumentalny, o przenikliwych oczach i z pewnością delikatnych dłoniach. Nie wiedziała nawet kiedy w podziwie rozchyliła wargi, niepoprawnie zapatrzona w mężczyznę, który mówił tak pięknie, adresując cały magiczny świat mający skąpać się w żałobie po utracie znamienitego polityka i wojennego bohatera. Ale dlaczego miała wrażenie, że mówi tylko do niej? Mógłby szeptać jej te słowa do ucha, nawet teraz, wśród szlacheckich person podirytowanych plebejskim brakiem ogłady, trzymając jej dłoń i przyciskając ją do piersi, mógłby, dlaczego tego nie robił? Napływ zdrożnych myśli pokrył jej poliki rumieńcem i Celine odprowadziła Cronusa wzrokiem z powrotem na jego miejsce, dopiero wówczas otrząsając się z chwilowego zamroczenia, by cichym krokiem przemierzyć salę i znaleźć się tuż u boku miejsca zajmowanego przez lady Aquilę. Do diabła z Corneliusem, on nie potrzebował jej chusteczek - i nie uczyniła tego wyłącznie ze względu na fakt, że z tej pozycji w krypcie miała idealny ogląd na Cronusa, który w dziwny, zbyt prędki sposób namieszał jej w głowie.
Celine dyskretnym, łagodnym geste odebrała od Blackówny materiał przemoczony siostrzanymi łzami, w zamian oferując jej nową chusteczkę, jedwabną, czarną i równie żałobną jak cała jej kreacja. Biedna lady... Reszta przemów i później składanych kondolencji w szumie wszechobecnych szeptanych rozmów miała dla niej niewielkie znaczenie, wyłapywała pojedyncze słowa, z pewnością chwytałyby one za serce i poruszały wrażliwość - ale tego popołudnia jej serce i wrażliwość zostały już poruszone przez nikogo innego, jak samego Ministra Magii.
| stoję obok Aquili.
paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
- Francis, tak się nie godzi, przecież to jest ewidentne łamanie pewnej umowy rodowej - prawie bym się opluł od tego oburzenia. Jest wszak coś takiego, jak dbanie o to, by kobieta nie była niewolnicą swojego męża, ale może to tylko moje przekonanie, może jestem zbyt mało konserwatywny. Myśli moje biegną ku kuzynce, zastanawiam się, czy nie lepiej jest milczeć, by nie złamać jej serca. - Pohamuj swoje konie, Lestragne - uspokajam kuzyna i kiwam głową - Zastanowimy się co z tym zrobić, ale to później... - i dobrze, że tak mu poradziłem, bo wtem jest przemówienie, minuta ciszy, klaskanie, szamotnina z tyłu, dziwny zapach, później nagle pojawił się Czarny Pan, wszystkich ogarnęło wzmożone skupienie, ktoś przemawiał, ktoś inny nie przemawiał...
A później należało złożyć rodzinie kondolencje. Wstałem z krzesła, obiecując Francisowi , że powrócimy jeszcze do tej rozmowy. Starając się wyjść z rzedu, obejrzałem się na Charona i Primrose , którzy oboje nie dali po sobie poznać, że słyszeli całą moją wymianę zdań z lordem Lestragne. Niczym prawdziwi lordowie Durham, siedzieli niewzruszeni, a ja aż wywróciłem oczyma sam do siebie, kiedy nikt nie mógł tego widzieć. Że też ludzie o tak niewymownej mimice mają zostać moją rodziną. Przeszedłem do Icara i rodziców, mając nadzieję, że razem złożymy słowa otuchy na ręce rodziny Black. Miałem bratu do powiedzenia tak wiele... to co się działo na tym pogrzebie przechodziło najśmielsze koszmary. Chciałem tez podzielić się z nim wrażeniami po ujrzeniu Czarnego Pana na żywo po raz pierwszy od czasu Hogwartu, ale koniec końców nie powiedziałem nic. Obawiając się, że mógłbym zostać podsłuchany przez kogoś, kto mógłby zrozumieć moje słowa opacznie, wolałem wcale nie mówić ich tutaj. Przyjdzie czas na komentowanie podczas popłudniowej herbatki, bądź jutrzejszego śniadania. Apropo jutra i śniadania, to obie myśli sprawiały, że kiszki marsza mi grały. Podchodzimy do rodziny Black . - Proszę przyjąć nasze kondolencje. Lord Black był zaiste wielkim człowiekiem - mówię w imieniu swoim i rodziny, odwracając się na Icara oczekując, czy chce cokolwiek dodać, a po wszystkim, skinąłem głową. - To był dla nas zaszczyt, że mogliśmy uświęcić jego pamięć w ten sposób - oświadczam, mając na myśli to, jak dużą rolę zagrały tu nasze rodowe aetonany. Kiedy przechodzimy do oglądania zwłok, stoję nad trumną z wysoko uniesionymi brwiami, starając się wykrzesać jakąś jedną pojedyńczą łzę. Nie idzie mi. Skupiam się na twarzy zmarłego. Jest nieruchoma, zauważam jakieś czarne plamy wokół szyji i ust, a nawet na jego dłoniach. Wydawały się być pod skórą. Poruszyłem się niespokojnie, zerkając na brata, upewniając sie, czy on również to widzi. Odeszliśmy od trumny po krótkim czasie zadumy, po czym ruszyłem na swoje stare miejsce.
kostki: 86 , idę na swoje miejsce
A później należało złożyć rodzinie kondolencje. Wstałem z krzesła, obiecując Francisowi , że powrócimy jeszcze do tej rozmowy. Starając się wyjść z rzedu, obejrzałem się na Charona i Primrose , którzy oboje nie dali po sobie poznać, że słyszeli całą moją wymianę zdań z lordem Lestragne. Niczym prawdziwi lordowie Durham, siedzieli niewzruszeni, a ja aż wywróciłem oczyma sam do siebie, kiedy nikt nie mógł tego widzieć. Że też ludzie o tak niewymownej mimice mają zostać moją rodziną. Przeszedłem do Icara i rodziców, mając nadzieję, że razem złożymy słowa otuchy na ręce rodziny Black. Miałem bratu do powiedzenia tak wiele... to co się działo na tym pogrzebie przechodziło najśmielsze koszmary. Chciałem tez podzielić się z nim wrażeniami po ujrzeniu Czarnego Pana na żywo po raz pierwszy od czasu Hogwartu, ale koniec końców nie powiedziałem nic. Obawiając się, że mógłbym zostać podsłuchany przez kogoś, kto mógłby zrozumieć moje słowa opacznie, wolałem wcale nie mówić ich tutaj. Przyjdzie czas na komentowanie podczas popłudniowej herbatki, bądź jutrzejszego śniadania. Apropo jutra i śniadania, to obie myśli sprawiały, że kiszki marsza mi grały. Podchodzimy do rodziny Black . - Proszę przyjąć nasze kondolencje. Lord Black był zaiste wielkim człowiekiem - mówię w imieniu swoim i rodziny, odwracając się na Icara oczekując, czy chce cokolwiek dodać, a po wszystkim, skinąłem głową. - To był dla nas zaszczyt, że mogliśmy uświęcić jego pamięć w ten sposób - oświadczam, mając na myśli to, jak dużą rolę zagrały tu nasze rodowe aetonany. Kiedy przechodzimy do oglądania zwłok, stoję nad trumną z wysoko uniesionymi brwiami, starając się wykrzesać jakąś jedną pojedyńczą łzę. Nie idzie mi. Skupiam się na twarzy zmarłego. Jest nieruchoma, zauważam jakieś czarne plamy wokół szyji i ust, a nawet na jego dłoniach. Wydawały się być pod skórą. Poruszyłem się niespokojnie, zerkając na brata, upewniając sie, czy on również to widzi. Odeszliśmy od trumny po krótkim czasie zadumy, po czym ruszyłem na swoje stare miejsce.
kostki: 86 , idę na swoje miejsce
W normalnej sytuacji poczułby się żałośnie upokorzony, dostrzegając karcący wzrok Polluxa Blacka. Zacząłby się zamartwiać. Teraz jednak jego jedyną przytomną reakcją było myślenie o pięknej Celine i utwierdzenie się w przekonaniu, że nie wypada mu wygłaszać przemówienia - zresztą tego nie planował, woląc podziwiać słowa Ministra Magii. A może nie tylko jego? Cornelius lubił podszeptywać mu... sugestie.
Nie spodziewał się jedynie, że jego szefa przyćmi nikt inny, jak Czarny Pan. Zimny dreszcz strachu przebiegł mu po plecach - nagle skulił się w sobie, powracając myślami do Layli i Marceliusa, do własnych grzechów. Zapomniał o całym świecie, lękając się tylko, że ten potężny czarodziej przejrzy jego słabe serce i...
...nic takiego się nie stało. Cornelius odetchnął z ulgą dopiero, gdy Czarny Pan zniknął. Potrzebował jeszcze chwili, by dojść do siebie. W uszach dźwięczały mu kolejne przemówienia, słowa Deirdre - naprawdę, właśnie u boku jego popleczników znalazła władzę? Już o tym wiedział, od niej, ale wciąż nie mieściło mu się to w głowie. A jej przyjaźń ze zmarłym budziła tylko gorycz. Na szczęście, nie zaczął z zazdrości przeklinać w myślach Alpharda - gniew łagodziło w nim coś innego, zaskakujące i słodkie pożądanie. Któż gniewałby się na Deirdre, gdy w pobliżu była słodka Celine?
Cornelius zerknął na kuzyna, ale Faustus pomknął już do przodu. Gest oczywisty, wyrachowany. Dziś kuzyn reprezentował Crabbe'ów, a nie Crabbe'ów i Sallow'ów. Cornelius zacisnął lekko usta, dławiąc w sobie rozczarowanie. Rozumiał kuzyna, ale i tak... zabolało. Czuł się dziwnie, źle, przeklęta blondynka wciąż błądziła w jego myślach, a pogrzeb przypominał mu o Solasie i Layli. Czułby się pewniej u boku krewnego, przyjaciela - ale Faustus był przede wszystkim sobą, logicznym oportunistą.
Westchnął w duchu i ruszył do przodu. Zmarłego omiótł jedynie pobieżnym spojrzeniem, skupiając się na kruczych włosach, dumnym nosie i gustownym stroju. Zdradzałaś mnie z innym Blackiem, z tym Blackiem, z panem Mericourt i może nawet jakimś cholernym cukiernikiem? - przemknęło mu przez myśl, pielęgnowanej przez lata zazdrości nie dało się łatwo zdusić. Potem podszedł do nestora Polluxa Black i jego żony, ale zwrócił się również do Cygnusa, Rigela i Aquili, na tej ostatniej zawieszając zatroskane spojrzenie. Wtem dojrzał za nią również Celine, zamrugał, zarumienił się lekko.
-Uhm... - Cornelius Sallow zająknął się po raz pierwszy od lat, ale zaraz odchrząknął i spróbował nad sobą zapanować, przekuć rozproszenie w iluzję wzruszenia. -Poruszająca uroczystość, przedwczesna śmierć, bohaterskie poświęcenie. - wyrecytował przygotowane słowa, przyjmując na twarz wyraz dogłębnego smutku. -Moje kondolencje z powodu utraty syna i brata. Jestem zaszczycony, że mogłem pracować w obecności tak utalentowanego dyplomaty, światłego i utalentowanego czarodzieja. Żałuję, że nie było nam dane... współpracować częściej, że błyskotliwa kariera lorda Alpharda Black skończyła się przedwcześnie. Niech pamięć o nim nigdy nie zginie, niech ogień jego misji nigdy nie zgaśnie, niech nasz świat trwa zawsze w jednym słusznym porządku. Proszę przyjąć wyrazy współczucia - i obietnicę wsparcia. - odzyskał rezon, usiłując zagłuszyć myśli o Celine, Celine, Celine, a potem wrócił na swe miejsce pobladły, udając, że jego rozproszenie to szczery żal.
W milczeniu dotrwał do końca uroczystości, przez dalszą część celebracji woląc nie zwracać na siebie uwagi.
spostrzegawczość nieudana
chronologicznie po Aresie & Icarze (jeśli Icar coś powie)
perswazja III
/zt po zakończeniu pogrzebu
Nie spodziewał się jedynie, że jego szefa przyćmi nikt inny, jak Czarny Pan. Zimny dreszcz strachu przebiegł mu po plecach - nagle skulił się w sobie, powracając myślami do Layli i Marceliusa, do własnych grzechów. Zapomniał o całym świecie, lękając się tylko, że ten potężny czarodziej przejrzy jego słabe serce i...
...nic takiego się nie stało. Cornelius odetchnął z ulgą dopiero, gdy Czarny Pan zniknął. Potrzebował jeszcze chwili, by dojść do siebie. W uszach dźwięczały mu kolejne przemówienia, słowa Deirdre - naprawdę, właśnie u boku jego popleczników znalazła władzę? Już o tym wiedział, od niej, ale wciąż nie mieściło mu się to w głowie. A jej przyjaźń ze zmarłym budziła tylko gorycz. Na szczęście, nie zaczął z zazdrości przeklinać w myślach Alpharda - gniew łagodziło w nim coś innego, zaskakujące i słodkie pożądanie. Któż gniewałby się na Deirdre, gdy w pobliżu była słodka Celine?
Cornelius zerknął na kuzyna, ale Faustus pomknął już do przodu. Gest oczywisty, wyrachowany. Dziś kuzyn reprezentował Crabbe'ów, a nie Crabbe'ów i Sallow'ów. Cornelius zacisnął lekko usta, dławiąc w sobie rozczarowanie. Rozumiał kuzyna, ale i tak... zabolało. Czuł się dziwnie, źle, przeklęta blondynka wciąż błądziła w jego myślach, a pogrzeb przypominał mu o Solasie i Layli. Czułby się pewniej u boku krewnego, przyjaciela - ale Faustus był przede wszystkim sobą, logicznym oportunistą.
Westchnął w duchu i ruszył do przodu. Zmarłego omiótł jedynie pobieżnym spojrzeniem, skupiając się na kruczych włosach, dumnym nosie i gustownym stroju. Zdradzałaś mnie z innym Blackiem, z tym Blackiem, z panem Mericourt i może nawet jakimś cholernym cukiernikiem? - przemknęło mu przez myśl, pielęgnowanej przez lata zazdrości nie dało się łatwo zdusić. Potem podszedł do nestora Polluxa Black i jego żony, ale zwrócił się również do Cygnusa, Rigela i Aquili, na tej ostatniej zawieszając zatroskane spojrzenie. Wtem dojrzał za nią również Celine, zamrugał, zarumienił się lekko.
-Uhm... - Cornelius Sallow zająknął się po raz pierwszy od lat, ale zaraz odchrząknął i spróbował nad sobą zapanować, przekuć rozproszenie w iluzję wzruszenia. -Poruszająca uroczystość, przedwczesna śmierć, bohaterskie poświęcenie. - wyrecytował przygotowane słowa, przyjmując na twarz wyraz dogłębnego smutku. -Moje kondolencje z powodu utraty syna i brata. Jestem zaszczycony, że mogłem pracować w obecności tak utalentowanego dyplomaty, światłego i utalentowanego czarodzieja. Żałuję, że nie było nam dane... współpracować częściej, że błyskotliwa kariera lorda Alpharda Black skończyła się przedwcześnie. Niech pamięć o nim nigdy nie zginie, niech ogień jego misji nigdy nie zgaśnie, niech nasz świat trwa zawsze w jednym słusznym porządku. Proszę przyjąć wyrazy współczucia - i obietnicę wsparcia. - odzyskał rezon, usiłując zagłuszyć myśli o Celine, Celine, Celine, a potem wrócił na swe miejsce pobladły, udając, że jego rozproszenie to szczery żal.
W milczeniu dotrwał do końca uroczystości, przez dalszą część celebracji woląc nie zwracać na siebie uwagi.
spostrzegawczość nieudana
chronologicznie po Aresie & Icarze (jeśli Icar coś powie)
perswazja III
/zt po zakończeniu pogrzebu
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Ostatnio zmieniony przez Cornelius Sallow dnia 05.07.21 10:14, w całości zmieniany 1 raz
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czyżby deszcz, który spłynął z chmur w gwałtownym zrywie, gdy tylko żałobnicy zajęli miejsca w powozach, był ostrzeżeniem, zapowiedzią fatalnych zdarzeń, które powoli rozwijały się w krypcie? Może przytłaczające smugi ulewy, które przesłaniały widok na świat podczas podróży, starały się powstrzymać nadchodzącą katastrofę przed osiągnięciem swojej pełnej formy. Ich trudy zostały jednak zlekceważone i niepomny tłum wdarł się do strzelistego budynku, przypieczętowując swój los; rozpoczynając serię niefortunnych zdarzeń, której rozciągłości nikt nie mógł się spodziewać. Jednym było spraszanie czarodziejów spoza szlachty, którzy po prostu nie byli obeznani w zwyczajach dobrego wychowania czy tradycyjnych obrządkach – czym innym wpuszczanie do miejsca utkanego z dziesiątek lat historii osób, które nie wykazywały nawet krzty szacunku nie tylko dla samego zmarłego, ale również dla jego rodziny. Nie rozpoznawał większości przedstawicieli niższych klas, którzy zjawili się na uroczystości, lecz rozumiał, że zaproszenia wystosowano do nich z konkretnych powodów – należeli do Rycerzy, byli towarzyszami Alpharda, których obdarzał zaufaniem. Mimo okazanego im zaszczytu, nie okazali się go godni; wystarczyło siedzieć na objętych miejscach i wybijać się czynami ani słowami z gęstej, podniosłej atmosfery, którą nadawały przygotowania organizatorów. To nie był tak wielki trud – milczeć; czy więc sproszeni goście działali z premedytacją, by dać popis swojej buty? Co mogli tym osiągnąć? Nie wiedział; nie musieli przybywać, jeśli nie chcieli. Pojawiając się na cmentarzu składali niewerbalną przysięgę lordowi Polluxowi, a także wszystkim bliskim zmarłego; ich obecność miała wygładzić zmarszczki straty, nie potęgować ich grube rysy. Nawet on, choć odkładał pojawienie się w tej części Londynu i nie pałał entuzjazmem na myśl o jakichkolwiek wydarzeniach towarzyskich, w najśmielszych wyobrażeniach nie widział skrawka możliwości podjęcia się zuchwałych czynów, które nabierały tempa niczym rozpędzone crescendo. Nie dość było szeptów i grymasów z wybieraniem zajmowanych siedzisk; ktoś postanowił najwyraźniej rzucić wyzwanie podniesionej przez nestora rodu Black ciszy i kompletnie zrujnować ją swoim prostactwem.
Siedział z ciałem napiętym niczym struna, wbijając wzrok w bryły posadzki. Szept Primrose połaskotał jego ucho – zupełnie się go nie spodziewał i odruchowo spojrzał na nią, unosząc brwi w nieznacznym geście zaskoczenia. Już zaczął przecząco kręcić głową zastygł, dostrzegając poruszenie w rzędzie za sobą – nie bardzo rozumiał, co się wydarzyło, gdyż przegapił początek oderwanej od rzeczywistości scenki; to, co jednak nie umknęło jego uwadze to nadciągająca z furią szaleństwa jasnowłosa kobieta. Bez krzty opanowania przemknęła przez początek rzędu, prawie tratując Edgara i Adeline i w końcu lądując u stóp Craiga; z jego perspektywy trudno było ocenić poczynione szkody – miejsca nie pozostawiały wiele przestrzeni między sobą, więc aby wykonać podobny manewr musiała mieć w sobie wiele determinacji (i niewiele ważenia na innych; jeden gwałtowny ruch i zamachem ręki mogła wymierzyć nawet nieplanowanego kuksańca prosto w nos lady nestorowej). W całym zamieszaniu nie rozpoznał twarzy czarownicy, nie miał też czasu zastanawiać się nad jej motywacjami – w pierwszym momencie jej czyny wyglądały na wymierzone przeciwko Burke’om, a na to nie mógłby pozwolić. Przysunął się do siostry i ramieniem zagrodził blondynce dostęp do niej; siedzący bliżej kuzyn był w swej reakcji szybszy, poza tym nie miał zamiaru tolerować wyraźnej zniewagi, skierowanej ku przedstawicielom jego rodu. Charon zmrużył oczy, w skupieniu (a także w gotowości w razie gdyby kobieta próbowała stawiać opór) wysłuchując wzburzonego Craiga. W czasie podejmowanego przez niego przemówienia, zabrał rękę, która miała stanowić barierę między Prim a światem. Oby w końcu zapanował jakiś ład; na brodę Myrddina, to był pogrzeb, krypta szanowanego i szlachetnego rodu Blacków, nie piwniczka podrzędnego lokalu zakopanego w czeluściach Nokturnu.
Gdy na moment zapadła cisza, poprzetykana przytłumionymi krokami powracającego na miejsce kuzyna, posłał zmęczone spojrzenie w stronę Icara; zanim jednak zdążył wyróżnić jego reakcję, czarna niczym skrzydła Pantalaimona i mroźna niczym połacie Niflheimu mgła przetoczyła się wśród zebranych. Zamrugał, próbując skupić spojrzenie i powstrzymać nerwowe drganie rąk. Postać Czarnego Pana przyciągała niewyjaśnioną, hipnotyzującą aurą, pochłaniając go całkowicie na czas swojej obecności. Nikt spośród zebranych w krypcie czarodziejów nie mógł już mieć wątpliwości, co do znaczenia jakie kryło się za wzniosłymi słowami o słusznych ideałach i lepszej przyszłości. Z drugiej strony – co wywnioskował z kroju gości i niemego przyzwolenia na łamanie przez nich prostych zasad, dotyczących choćby sposobu usadzenia – wielu z obecnych miało już tę świadomość. Ponure twarze skryte za woalkami powagi przynajmniej w części należały do Rycerzy, to było pewne; to było jedyne wyjaśnienie spraszania pospólstwa w tak licznych ilościach i to właśnie nieznajomym przypisywał tę tożsamość. Pozostali jawili mu się jako współtowarzysze nieszczęsnych szlacheckich zgromadzeń – starał się spamiętywać ich rysy, imiona, a nawet inne szczegóły, które był w stanie dostrzec, gdyż wiedza w każdej formie stanowiła niebłahą broń we władaniu tych, którzy potrafili się z nią obchodzić. Poza tym Burke obierał postawę kolekcjonera historii; tak jak każdy pąk wznoszący się ku sufitowi na parterze krypty, podobnie każdy przedstawiciel rodów o krwi bez skazy, stanowił element większej całości, rysował przeszłość i przyszłość samej Anglii. Jedni zbledną i zgasną zanim zostaną zapamiętani, innych Klio utuli w swoich ramionach, wznosząc ich ponad śmiertelność; taka była kolei rzeczy.
Przemowy wygłoszone po wystąpieniu samego Lorda Voldemorta zatarły się w jego odbiorze. Dosłyszał coś o żałobie, lecz później wbił wzrok w splecione dłonie i skupił się na swoich odczuciach – chłód nie opuścił jego palców, zakradał się głębiej i głębiej aż kompletnie w niego wniknął. Zimno w jakimś stopniu przypominało smutek; ono było przecież brakiem ciepła, tak jak smutek był brakiem czyjejś obecności, tęsknotą za czymś, czego już nie było.
Rzewny ton smyczkowej melodii wyznaczył kolejny etap ceremonii. Charon niespiesznie podniósł ciężką głowę, przytłoczony muzyką, która zabrała go daleko stąd – siłą woli podciągnął się w górę, by przepuścić siostrę w rzędzie. Zagapił się jednak i przegapił moment, by dołączyć do niej oraz do Edgara i Adeline we wspólnych kondolencjach; jednak już stał i wpatrywał się w zlewającą się w jedno falę sylwetek, które podążały ku podwyższeniu. Wypadało dokończyć zamiar; powoli ruszył ku trumnie, stawiając uważne kroki i chłonąc atmosferę, która zapadła. Liczył, że pomoże mu to odnaleźć odpowiednie słowa, lecz niespecjalnie udało mu się zaprzęgnąć myśli do pracy. Nie był dobrym mówcą. Nie lubił trwonić oddechu na prawdy, w które nie wierzył; ale szczerze współczuł Blackom i podjął choćby próbę przekazania tego. Skłonił głowę w uprzejmościach, gdy nadeszła jego kolej. — Lordzie Polluxie, lady Irmo — przywitał się z nimi, wydobywając z siebie cichy, acz wyraźny ton, pozbawiony zwyczajowej gburowości. — Składam w wasze ręce najszczersze kondolencje. Nie mógłbym sięgnąć nawet wyobrażeniem do głębi straty, która uwieczni odejście lorda Alpharda. To rzecz nienaturalna, gdy śmierć odbiera dziecko i zostawia rodzicom pustkę, dlatego tak trudno się nam z nią pogodzić. — Widział feerię gniewu, rozpaczy, pretensji, która przewijała się w emocjach i gestach państwa Burke, gdy byli zmuszeni odprowadzić w ostatnią drogę własnego syna; przez jego głowę przemknęło ponownie, czy było warto?, zanim odwrócił się także do rodzeństwa zmarłego, stojącego nieopodal. — To piękne pożegnanie i godne miejsce pochówku. Oby żył wiecznie w waszej pamięci — ponownie skłonił podbródek, po czym przesunął bezwiednie wzrokiem po twarzach pogrążonych w żałobie i przesunął się, by zrobić przejście. Wpatrywał się przez chwilę w postać leżącą w eleganckiej, hebanowej trumnie. Rzeczywiście wyglądał jakby spał; gdyby nie pajęcze sieci czerni, przebijające przez warstwy pudru. Ta obserwacja nie wywołała jednak żadnej reakcji – nie znał szczegółów jego śmierci i nie zamierzał w nie wnikać. Odszedł, pogrążony w zadumie, mając nadzieje, że to wszystko niedługo dobiegnie końca. Wracając na swoje miejsce nie powstrzymał się przez zlustrowaniem siedzącego w drugim rzędzie Aresa; jeśli lord Carrow odwzajemnił spojrzenie, mógł dojrzeć wystygłe iskierki krytycznego osądu.
| rzut na spostrzegawczość (61), wracam na wcześniej zajmowane miejsce
nwm czemu to jest takie długie, wybaczcie
Siedział z ciałem napiętym niczym struna, wbijając wzrok w bryły posadzki. Szept Primrose połaskotał jego ucho – zupełnie się go nie spodziewał i odruchowo spojrzał na nią, unosząc brwi w nieznacznym geście zaskoczenia. Już zaczął przecząco kręcić głową zastygł, dostrzegając poruszenie w rzędzie za sobą – nie bardzo rozumiał, co się wydarzyło, gdyż przegapił początek oderwanej od rzeczywistości scenki; to, co jednak nie umknęło jego uwadze to nadciągająca z furią szaleństwa jasnowłosa kobieta. Bez krzty opanowania przemknęła przez początek rzędu, prawie tratując Edgara i Adeline i w końcu lądując u stóp Craiga; z jego perspektywy trudno było ocenić poczynione szkody – miejsca nie pozostawiały wiele przestrzeni między sobą, więc aby wykonać podobny manewr musiała mieć w sobie wiele determinacji (i niewiele ważenia na innych; jeden gwałtowny ruch i zamachem ręki mogła wymierzyć nawet nieplanowanego kuksańca prosto w nos lady nestorowej). W całym zamieszaniu nie rozpoznał twarzy czarownicy, nie miał też czasu zastanawiać się nad jej motywacjami – w pierwszym momencie jej czyny wyglądały na wymierzone przeciwko Burke’om, a na to nie mógłby pozwolić. Przysunął się do siostry i ramieniem zagrodził blondynce dostęp do niej; siedzący bliżej kuzyn był w swej reakcji szybszy, poza tym nie miał zamiaru tolerować wyraźnej zniewagi, skierowanej ku przedstawicielom jego rodu. Charon zmrużył oczy, w skupieniu (a także w gotowości w razie gdyby kobieta próbowała stawiać opór) wysłuchując wzburzonego Craiga. W czasie podejmowanego przez niego przemówienia, zabrał rękę, która miała stanowić barierę między Prim a światem. Oby w końcu zapanował jakiś ład; na brodę Myrddina, to był pogrzeb, krypta szanowanego i szlachetnego rodu Blacków, nie piwniczka podrzędnego lokalu zakopanego w czeluściach Nokturnu.
Gdy na moment zapadła cisza, poprzetykana przytłumionymi krokami powracającego na miejsce kuzyna, posłał zmęczone spojrzenie w stronę Icara; zanim jednak zdążył wyróżnić jego reakcję, czarna niczym skrzydła Pantalaimona i mroźna niczym połacie Niflheimu mgła przetoczyła się wśród zebranych. Zamrugał, próbując skupić spojrzenie i powstrzymać nerwowe drganie rąk. Postać Czarnego Pana przyciągała niewyjaśnioną, hipnotyzującą aurą, pochłaniając go całkowicie na czas swojej obecności. Nikt spośród zebranych w krypcie czarodziejów nie mógł już mieć wątpliwości, co do znaczenia jakie kryło się za wzniosłymi słowami o słusznych ideałach i lepszej przyszłości. Z drugiej strony – co wywnioskował z kroju gości i niemego przyzwolenia na łamanie przez nich prostych zasad, dotyczących choćby sposobu usadzenia – wielu z obecnych miało już tę świadomość. Ponure twarze skryte za woalkami powagi przynajmniej w części należały do Rycerzy, to było pewne; to było jedyne wyjaśnienie spraszania pospólstwa w tak licznych ilościach i to właśnie nieznajomym przypisywał tę tożsamość. Pozostali jawili mu się jako współtowarzysze nieszczęsnych szlacheckich zgromadzeń – starał się spamiętywać ich rysy, imiona, a nawet inne szczegóły, które był w stanie dostrzec, gdyż wiedza w każdej formie stanowiła niebłahą broń we władaniu tych, którzy potrafili się z nią obchodzić. Poza tym Burke obierał postawę kolekcjonera historii; tak jak każdy pąk wznoszący się ku sufitowi na parterze krypty, podobnie każdy przedstawiciel rodów o krwi bez skazy, stanowił element większej całości, rysował przeszłość i przyszłość samej Anglii. Jedni zbledną i zgasną zanim zostaną zapamiętani, innych Klio utuli w swoich ramionach, wznosząc ich ponad śmiertelność; taka była kolei rzeczy.
Przemowy wygłoszone po wystąpieniu samego Lorda Voldemorta zatarły się w jego odbiorze. Dosłyszał coś o żałobie, lecz później wbił wzrok w splecione dłonie i skupił się na swoich odczuciach – chłód nie opuścił jego palców, zakradał się głębiej i głębiej aż kompletnie w niego wniknął. Zimno w jakimś stopniu przypominało smutek; ono było przecież brakiem ciepła, tak jak smutek był brakiem czyjejś obecności, tęsknotą za czymś, czego już nie było.
Rzewny ton smyczkowej melodii wyznaczył kolejny etap ceremonii. Charon niespiesznie podniósł ciężką głowę, przytłoczony muzyką, która zabrała go daleko stąd – siłą woli podciągnął się w górę, by przepuścić siostrę w rzędzie. Zagapił się jednak i przegapił moment, by dołączyć do niej oraz do Edgara i Adeline we wspólnych kondolencjach; jednak już stał i wpatrywał się w zlewającą się w jedno falę sylwetek, które podążały ku podwyższeniu. Wypadało dokończyć zamiar; powoli ruszył ku trumnie, stawiając uważne kroki i chłonąc atmosferę, która zapadła. Liczył, że pomoże mu to odnaleźć odpowiednie słowa, lecz niespecjalnie udało mu się zaprzęgnąć myśli do pracy. Nie był dobrym mówcą. Nie lubił trwonić oddechu na prawdy, w które nie wierzył; ale szczerze współczuł Blackom i podjął choćby próbę przekazania tego. Skłonił głowę w uprzejmościach, gdy nadeszła jego kolej. — Lordzie Polluxie, lady Irmo — przywitał się z nimi, wydobywając z siebie cichy, acz wyraźny ton, pozbawiony zwyczajowej gburowości. — Składam w wasze ręce najszczersze kondolencje. Nie mógłbym sięgnąć nawet wyobrażeniem do głębi straty, która uwieczni odejście lorda Alpharda. To rzecz nienaturalna, gdy śmierć odbiera dziecko i zostawia rodzicom pustkę, dlatego tak trudno się nam z nią pogodzić. — Widział feerię gniewu, rozpaczy, pretensji, która przewijała się w emocjach i gestach państwa Burke, gdy byli zmuszeni odprowadzić w ostatnią drogę własnego syna; przez jego głowę przemknęło ponownie, czy było warto?, zanim odwrócił się także do rodzeństwa zmarłego, stojącego nieopodal. — To piękne pożegnanie i godne miejsce pochówku. Oby żył wiecznie w waszej pamięci — ponownie skłonił podbródek, po czym przesunął bezwiednie wzrokiem po twarzach pogrążonych w żałobie i przesunął się, by zrobić przejście. Wpatrywał się przez chwilę w postać leżącą w eleganckiej, hebanowej trumnie. Rzeczywiście wyglądał jakby spał; gdyby nie pajęcze sieci czerni, przebijające przez warstwy pudru. Ta obserwacja nie wywołała jednak żadnej reakcji – nie znał szczegółów jego śmierci i nie zamierzał w nie wnikać. Odszedł, pogrążony w zadumie, mając nadzieje, że to wszystko niedługo dobiegnie końca. Wracając na swoje miejsce nie powstrzymał się przez zlustrowaniem siedzącego w drugim rzędzie Aresa; jeśli lord Carrow odwzajemnił spojrzenie, mógł dojrzeć wystygłe iskierki krytycznego osądu.
| rzut na spostrzegawczość (61), wracam na wcześniej zajmowane miejsce
nwm czemu to jest takie długie, wybaczcie
W krypcie zrobiło się jakby zimniej, a Black miała wrażenie, że ktoś przesunął dłonią po jej karku. Chciała się nawet odwrócić, by dopatrzeć się w tym zbytniej poufałości ze strony Pana Mulcibera. Szybko jednak to wrażenie minęło, rozsiewając gęsią skórkę po całym jej ciele. Czarny Pan... Aquila wytężyła spojrzenie, być może nawet zbyt wścibskie, w pewnym sensie pragnące pochłonąć całą jego sylwetkę. Ostatnim razem widziała to oblicze na Stonehenge. Majestatyczność i płynność jego ruchów roztaczała zbyt tajemniczą aurę, by można było przejść obok niej obojętnie, a ona przecież kochała tajemnice. Zarówno te skrywane głęboko pod kamieniami historii, jak i te salonowe, mieniące się w morzu plotek. Czarny Pan jednak oznaczał coś innego, potęgę, której trudno było się oprzeć. A teraz był tu, kolejny raz przypominając o sprawiedliwości w wolnym świecie i o hołdzie jaki winni byli Alphardowi. Gdy jego spojrzenie padło w końcu na Aquilę, wyprostowała instynktownie plecy i spuściła delikatnie podbródek, pragnąc jedynie zaznaczyć wdzięczność za tę wizytę. Alphard takiego pożegnania by pragnął. Lord Voldemort zniknął tak szybko jak się pojawił, pozostawiając za sobą wzniosłą atmosferę, której, miała nadzieję, już nikt nie przerwie. Dopiero na minuty po jego opuszczeniu krypty, była w stanie logicznie myśleć. Ten człowiek... Nie... Nie człowiek. Ktoś wyższy... Czarny Pan niósł ich świat w stronę, której zawsze pragnęła i mówił tak pięknie... Zupełnie inaczej niż wszyscy inni. Przymknęła na chwilę oczy, wciąż mając w głowie jego słowa. Niech to Alphard będzie dziś z was dumny.
W głowie dalej dudniły jej słowa, jakie dwa dni temu wypowiedział Rigel. Młodszy brat był tam wtedy, gdy lord Rosier przyniósł ciało Alpharda na Grimmauld Place. Aquila uciekła i tylko dzięki Forsythii, była tu jeszcze dzisiaj zupełnie cała i zdrowa. Nie zwariowała, a przynajmniej tak jej się wydawało. Chociaż to powinien ocenić ktoś inny, o wiele bardziej biegły w sztukach anatomii lub magipsychiatrii.
Pozwolił, by jego żyły zamieniły się w czarny labirynt… Aquilo, zginął nasz brat, a nie tamta osoba.
Kim właściwie była tamta osoba i dlaczego świat potoczył się tak niesprawiedliwie, że zginął Alphard, a nie ktoś inny? Ściśnięty od dwóch tygodni żołądek teraz bolał ją tak, jak gdyby ktoś kopnął ją w brzuch. W głowie jednak dudniły wciąż słowa Czarnego Pana. Jak mantra.
Niech to Alphard będzie dziś z was dumny.
Czemu ten świat jest taki niesprawiedliwy i dobrzy ludzie muszą ginąć? Czemu Alphard wtedy zginął?
Niech to Alphard będzie dziś z was dumny.
Czemu, skoro poświęcił swoje życie kultywowaniu czarodziejskich wartości, nie uchronił się przed śmiercią? Czy misja na której był Alphard, okazała się zbyt trudna?
Niech to Alphard będzie dziś z was dumny.
Czemu, skoro był przecież wybitnym czarodziejem, nie zdecydował się przeżyć? Czy Alphard nie chciał się uchronić?
Niech to Alphard będzie dziś z was dumny.
Zginął jako bohater. Był bohaterem... Poświęcił się dla nich. Już wiedziała. Wiedziała co należało zrobić.
Będzie dumny.
Przysięgam Ci, bracie, że będziesz ze mnie dumny.
Następny głos przejął Minister Magii, sam lord Cronus Malfoy. Każde jego słowo jedynie potwierdzało jedynie wszystko to, co Aquila uzmysłowiła sobie kilka chwil temu, co w końcu w pełni zaakceptowała, uznając, że znalazła swoją drogę. Skupić się na celu. Tak. Gdy lord Malfoy ogłosił trzydniową żałobę narodową, skinęła mu głową z wdzięcznością, spodziewając się jednak, że ten będzie patrzył wprost na pana ojca. Mimowolnie zmrużyła oczy, gdy zdawało się, że wpatruje się gdzieś dalej, gdzieś w tylne rzędy. Nie śmiała się jednak odwrócić, by spróbować dostrzec co tam zauważył. Teraz liczyły się jego słowa.
Przemowa madame Mericourt jedynie przypomniała Black o tym, że to inną uroczystość mieli niedługo obchodzić. Potem piękna lady Melisande, ta sama, która jeszcze prawie trzy miesiące temu obiecała Alphardowi, że zostanie jego żoną. Ślubny kobierzec jej brat zamienił jednak na zimny katafalk i dębową trumnę. Ale tak wybrał, tak chciał i zrobił to z pełną świadomością. Musiałą w to wierzyć. Biedna Melisande... Kolejne mocne słowa, kolejny raz tak mocno wkręcające się w głowę. Dzisiejszy dzień niech będzie więc nie tylko pożegnaniem z wielkim czarodziejem, ale i początkiem nowej drogi dla tych, którzy jeszcze nie postawili na tej drodze pierwszego kroku. Czas wewnętrznych niepewności minął.
Przysięgam Ci, bracie, że będziesz ze mnie dumny.
Oficjalna część w końcu dobiegła końca i Aquila mogła swoje myśli przeciągnąć na tu i teraz, skończyć własne rozważania. Zajmie się nimi później. Już wiedziała jak. Dokładnie wiedziała.
Goście powoli zaczęli wstawać, składając swoje kondolencje, a ona po kolei kiwała głową każdemu z nich. Gdy podszedł nestor rodu Burke, lord Edgar, obdarzyła go wdzięcznym spojrzeniem. Ale byłem tam, wiem, przez co przeszedł, i mogę zapewnić, że faktycznie wykazał się odwagą, do której nie każdy z nas byłby zdolny. Wykazał się odwagą... Lord Burke to potwierdził, a Aquila po raz kolejny wiedziała, że to prawda. Kiwnęła głową, przyjmując kondolencje i posłała czułe spojrzenie Primrose. Tak bardzo za nią tęskniła.
Kolejny pojawił się pan ojciec Forsythii, Faustus Crabbe. Co prawda kuzynka nigdy nie powiedziała jej wprost co czuła przy własnym ojcu, ale Aquila mogła domyślać się, że ta relacja znacząco odbiega od jej własnej z ojcem. Pollux od zawsze traktował najmłodszą córkę jak oczko w głowie, szykując na podbój wielkiego świata. Faustus tymczasem... Wuj był inny. Bohaterowie nigdy nie umierają, powiedział i miał rację.
- Dziękujemy. Ojczyzna bez bohaterów, to jak dom bez drzwi - zacytowała fragment z jednego z dzieł, które czytała jeszcze w te wakacje i kiwnęła Faustusowi głową w podziękowaniu.
Wtem obok zjawiła się Celine. Nie widziała jej niemal pół ceremonii, od kiedy ta podeszła z prośbą o pozwolenie na pojawienie się na Grimmauld Place, gdyż młodej Cordelii było zimno i potrzebowała bolerka. Oczywiście przystała na tę prośbę, ale Celine od tamtej pory nie pojawiła się już obok niej. Teraz będzie jej potrzebna, powinna zostać w pobliżu. Oddała służce mokrą od łez jedwabną chusteczkę i odebrała od niej nową. Usilnie starała się nie płakać. Lekka woalka, która chociaż odrobinę, dzięki siateczce z dużymi oczkami, osłaniała ją przed światem pomagała jednak oczom. Czasem mogła z nich wypłynąć łza. Teraz jednak obok znajdowali się goście pogrzebu, którzy składali rodzinie kondolencje, a Black musiała być silna. Musiała być silna.
Kiwnęła głową na widok lorda Aresa Carrowa. Więc to miał być przyszły mąż Primrose. Nie wiedzieć czemu w ogóle skupiła się teraz na tej myśli. Gdzieś z tyłu głowy odezwał się głosik krzyczący o ich przyjaźni. Tym jednak zajmie się później, teraz musiała skupić się na uroczystości.
Widok kolejnego mężczyzny obudził w niej inne uczucia. Można by rzec, że nawet milsze. Mogła skorzystać z jego wszystkich znajomości, przypomnieć o sobie, chociaż szczerze wątpiła, że mógłby zapomnieć o ich ostatnim spotkaniu w Ministerstwie Magii. Obiecał jej wtedy pomoc przy książce, chociaż tamten dzień wydawał się teraz być zbyt daleki i zbyt odległy w swojej prostocie. Będzie musiała wrócić do pracy, skupić się na obowiązkach i na celu. Skupić się na celu. Dudniał w głowie głos Ministra Magii.
- Dziękuję, Panie Corneliusie Sallow - zwróciła się bezpośrednio do niego, gdy starsi rodu już podziękowali za kondolencje. - Tak samo jak pan minister, miał pan szansę pracować z Alphardem i jestem pewna, że on byłby wdzięczny za ostatnią posługę, którą mu pan dziś oddał. Wierzę, że jest to ogromna strata dla Ministerstwa - choć nie tak ogromna jak dla nas... Tego już nie dodała.
Następny pojawił się lord Charon Burke, który mówił pięknie, ale wydawał się być ze skały. Jakby ważył każde słowo. Inaczej niż robił to ojciec albo jakikolwiek polityk z rodziny Blacków. Jemu również kiwnęła lekko głową. Oby żył wiecznie w waszej pamięci.
Będzie.
Przysięgam Ci, bracie, że będziesz ze mnie dumny.
stoję obok mojego miejsca, będę jeszcze pisać posta o trumnie, więc na razie nie rzucam
W głowie dalej dudniły jej słowa, jakie dwa dni temu wypowiedział Rigel. Młodszy brat był tam wtedy, gdy lord Rosier przyniósł ciało Alpharda na Grimmauld Place. Aquila uciekła i tylko dzięki Forsythii, była tu jeszcze dzisiaj zupełnie cała i zdrowa. Nie zwariowała, a przynajmniej tak jej się wydawało. Chociaż to powinien ocenić ktoś inny, o wiele bardziej biegły w sztukach anatomii lub magipsychiatrii.
Pozwolił, by jego żyły zamieniły się w czarny labirynt… Aquilo, zginął nasz brat, a nie tamta osoba.
Kim właściwie była tamta osoba i dlaczego świat potoczył się tak niesprawiedliwie, że zginął Alphard, a nie ktoś inny? Ściśnięty od dwóch tygodni żołądek teraz bolał ją tak, jak gdyby ktoś kopnął ją w brzuch. W głowie jednak dudniły wciąż słowa Czarnego Pana. Jak mantra.
Niech to Alphard będzie dziś z was dumny.
Czemu ten świat jest taki niesprawiedliwy i dobrzy ludzie muszą ginąć? Czemu Alphard wtedy zginął?
Niech to Alphard będzie dziś z was dumny.
Czemu, skoro poświęcił swoje życie kultywowaniu czarodziejskich wartości, nie uchronił się przed śmiercią? Czy misja na której był Alphard, okazała się zbyt trudna?
Niech to Alphard będzie dziś z was dumny.
Czemu, skoro był przecież wybitnym czarodziejem, nie zdecydował się przeżyć? Czy Alphard nie chciał się uchronić?
Niech to Alphard będzie dziś z was dumny.
Zginął jako bohater. Był bohaterem... Poświęcił się dla nich. Już wiedziała. Wiedziała co należało zrobić.
Będzie dumny.
Przysięgam Ci, bracie, że będziesz ze mnie dumny.
Następny głos przejął Minister Magii, sam lord Cronus Malfoy. Każde jego słowo jedynie potwierdzało jedynie wszystko to, co Aquila uzmysłowiła sobie kilka chwil temu, co w końcu w pełni zaakceptowała, uznając, że znalazła swoją drogę. Skupić się na celu. Tak. Gdy lord Malfoy ogłosił trzydniową żałobę narodową, skinęła mu głową z wdzięcznością, spodziewając się jednak, że ten będzie patrzył wprost na pana ojca. Mimowolnie zmrużyła oczy, gdy zdawało się, że wpatruje się gdzieś dalej, gdzieś w tylne rzędy. Nie śmiała się jednak odwrócić, by spróbować dostrzec co tam zauważył. Teraz liczyły się jego słowa.
Przemowa madame Mericourt jedynie przypomniała Black o tym, że to inną uroczystość mieli niedługo obchodzić. Potem piękna lady Melisande, ta sama, która jeszcze prawie trzy miesiące temu obiecała Alphardowi, że zostanie jego żoną. Ślubny kobierzec jej brat zamienił jednak na zimny katafalk i dębową trumnę. Ale tak wybrał, tak chciał i zrobił to z pełną świadomością. Musiałą w to wierzyć. Biedna Melisande... Kolejne mocne słowa, kolejny raz tak mocno wkręcające się w głowę. Dzisiejszy dzień niech będzie więc nie tylko pożegnaniem z wielkim czarodziejem, ale i początkiem nowej drogi dla tych, którzy jeszcze nie postawili na tej drodze pierwszego kroku. Czas wewnętrznych niepewności minął.
Przysięgam Ci, bracie, że będziesz ze mnie dumny.
Oficjalna część w końcu dobiegła końca i Aquila mogła swoje myśli przeciągnąć na tu i teraz, skończyć własne rozważania. Zajmie się nimi później. Już wiedziała jak. Dokładnie wiedziała.
Goście powoli zaczęli wstawać, składając swoje kondolencje, a ona po kolei kiwała głową każdemu z nich. Gdy podszedł nestor rodu Burke, lord Edgar, obdarzyła go wdzięcznym spojrzeniem. Ale byłem tam, wiem, przez co przeszedł, i mogę zapewnić, że faktycznie wykazał się odwagą, do której nie każdy z nas byłby zdolny. Wykazał się odwagą... Lord Burke to potwierdził, a Aquila po raz kolejny wiedziała, że to prawda. Kiwnęła głową, przyjmując kondolencje i posłała czułe spojrzenie Primrose. Tak bardzo za nią tęskniła.
Kolejny pojawił się pan ojciec Forsythii, Faustus Crabbe. Co prawda kuzynka nigdy nie powiedziała jej wprost co czuła przy własnym ojcu, ale Aquila mogła domyślać się, że ta relacja znacząco odbiega od jej własnej z ojcem. Pollux od zawsze traktował najmłodszą córkę jak oczko w głowie, szykując na podbój wielkiego świata. Faustus tymczasem... Wuj był inny. Bohaterowie nigdy nie umierają, powiedział i miał rację.
- Dziękujemy. Ojczyzna bez bohaterów, to jak dom bez drzwi - zacytowała fragment z jednego z dzieł, które czytała jeszcze w te wakacje i kiwnęła Faustusowi głową w podziękowaniu.
Wtem obok zjawiła się Celine. Nie widziała jej niemal pół ceremonii, od kiedy ta podeszła z prośbą o pozwolenie na pojawienie się na Grimmauld Place, gdyż młodej Cordelii było zimno i potrzebowała bolerka. Oczywiście przystała na tę prośbę, ale Celine od tamtej pory nie pojawiła się już obok niej. Teraz będzie jej potrzebna, powinna zostać w pobliżu. Oddała służce mokrą od łez jedwabną chusteczkę i odebrała od niej nową. Usilnie starała się nie płakać. Lekka woalka, która chociaż odrobinę, dzięki siateczce z dużymi oczkami, osłaniała ją przed światem pomagała jednak oczom. Czasem mogła z nich wypłynąć łza. Teraz jednak obok znajdowali się goście pogrzebu, którzy składali rodzinie kondolencje, a Black musiała być silna. Musiała być silna.
Kiwnęła głową na widok lorda Aresa Carrowa. Więc to miał być przyszły mąż Primrose. Nie wiedzieć czemu w ogóle skupiła się teraz na tej myśli. Gdzieś z tyłu głowy odezwał się głosik krzyczący o ich przyjaźni. Tym jednak zajmie się później, teraz musiała skupić się na uroczystości.
Widok kolejnego mężczyzny obudził w niej inne uczucia. Można by rzec, że nawet milsze. Mogła skorzystać z jego wszystkich znajomości, przypomnieć o sobie, chociaż szczerze wątpiła, że mógłby zapomnieć o ich ostatnim spotkaniu w Ministerstwie Magii. Obiecał jej wtedy pomoc przy książce, chociaż tamten dzień wydawał się teraz być zbyt daleki i zbyt odległy w swojej prostocie. Będzie musiała wrócić do pracy, skupić się na obowiązkach i na celu. Skupić się na celu. Dudniał w głowie głos Ministra Magii.
- Dziękuję, Panie Corneliusie Sallow - zwróciła się bezpośrednio do niego, gdy starsi rodu już podziękowali za kondolencje. - Tak samo jak pan minister, miał pan szansę pracować z Alphardem i jestem pewna, że on byłby wdzięczny za ostatnią posługę, którą mu pan dziś oddał. Wierzę, że jest to ogromna strata dla Ministerstwa - choć nie tak ogromna jak dla nas... Tego już nie dodała.
Następny pojawił się lord Charon Burke, który mówił pięknie, ale wydawał się być ze skały. Jakby ważył każde słowo. Inaczej niż robił to ojciec albo jakikolwiek polityk z rodziny Blacków. Jemu również kiwnęła lekko głową. Oby żył wiecznie w waszej pamięci.
Będzie.
Przysięgam Ci, bracie, że będziesz ze mnie dumny.
stoję obok mojego miejsca, będę jeszcze pisać posta o trumnie, więc na razie nie rzucam
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W kondolencje składane na rękach pogrążonych w żałobie Blacków wsłuchiwała się jednym uchem. Nie były adresowane do niej, Celine nie chciała również własnego serca przepełniać smutkiem mocniej, niż było to koniecznie - szczególnie że myśli zaprzątało jej uczucie zupełnie inne, gorętsze, namiętniejsze, tęsknota do czegoś, co rozbudziło się wśród samotnych kamieni i czarnych woalek. Dlaczego akurat on? Przecież patrzył na nią tak, jak patrzyli inni, mówił tak, jak mówili inni, był w wieku jej ojca, może nawet jeszcze starszy... A mimo to półwila wciąż nie mogła wyzbyć się uczucia jakoby ziemia uciekała jej spod stóp, w żołądku klując stado motyli. Żałowała też, że Minister złożył już swe kondolencje we wcześniejszej przemowie - to znaczyło, że najpewniej nie podejdzie już do Polluxa, lady Aquili i reszty rodziny, by wyznać je ponownie, podczas gdy ona czuła tak dosadnie, że za moment uschnie, jeśli nie usłyszy tego głosu jeszcze raz.
Drgnęła dopiero kiedy do uszu doleciał znajomy głos. Pamiętała jego tembr zmysłowo muskający jej ucho, bo mogę, bo chcę, bo potrzebuję, a teraz zyskał on właściciela, gdy przemówiła lady Aquila w odpowiedzi na najżałośniejsze wyznanie współczucia jakie kiedykolwiek usłyszała. Cornelius Sallow. Tak zatem nazywał się jej złoczyńca, ten rozbójnik napadający na młode kobiety pod osłoną nocy, wdzierający się do ich umysłów ku własnej przyjemności - spojrzenie niebiesko-zielonych tęczówek uniosło się do twarzy mężczyzny i zapłonął w nich ogień. Ten sam, pierwotny, genetyczny, który rozbudził w niej na łóżku w Parszywym Pasażerze, przywodzący na myśl ból wwiercającego się w jej czaszkę zaklęcia. Zapłacisz mi za to. Nie złamał sobie wtedy ręki, nie uderzył głową o ścianę, ale to nie znaczyło, że Celine pozbawiona była możliwości powzięcia odwetu.
- Przepraszam, lady - wyszeptała cichutko do Aquili, gdy Cornelius oddalił się od Blacków, i dygnęła, zanim przemierzyła podnoszący się z miejsc tłum. Z każdej strony otaczał ją gwar przytłumionych głosów; z gracją łabędzia lawirowała między żałobnikami nadciągającymi do trumny i gospodarzy ceremonii, by finalnie znaleźć się u boku Cronusa, po stronie, gdzie brakło Cordelii. Nie chciała jej przeszkadzać w przeżywaniu pogrzebu - pragnęła jedynie jeszcze raz poczuć na sobie ciepło wzroku Ministra, usłyszeć jego głos, tym razem przeznaczony tylko i wyłącznie dla niej. - Panie Ministrze, sir, czy mogę jeszcze jakoś pomóc? - odezwała się miękko, łagodnie, z wiecznym rumieńcem na policzkach pozwalając sobie odnaleźć te chłodnoniebieskie tęczówki, z porcelanowymi dłońmi splecionymi na wysokości bioder. Och, Merlinie, nie powinna w ogóle podejmować niezainicjowanej rozmowy, ale coś pchało Celine do niepoprawności, coś nakazywało jej sunąć po jego orbicie w ślepym namaszczeniu, w dziewczęcym, młodzieńczym zachwycie. - Proszę wybaczyć mi śmiałość, chciałam... To było piękne co pan powiedział, lordzie Malfoy. Wzruszające. Wciąż mam wrażenie, że echo pańskich słów gra gdzieś we mnie... Obym nigdy nie zapomniała tego przemówienia - Celine jeszcze mocniej ściszyła głos, jedną z dłoni unosząc do serca. Gro doradców niechybnie obsypywało złotymi komplementami wystąpienia tak wysoko postawionego polityka, próbując wkupić się w jego łaski, ale nie ona - jej wyznanie było szczere, płynęło z duszy, nie z materialnego pragnienia; zauważ mnie, mów do mnie, mów słodko, szepcz do ucha, zabierz mnie stąd. Czy to normalne, że nagle tak wyschły jej usta? - Lady Aquili Black i jej szlachetnym krewnym na pewno odrobinę lżej na sercu wiedząc, że ktoś taki jak pan zaszczycił ten pogrzeb. A i ja... - półwila urwała, na moment ucieknąwszy spojrzeniem. Co właściwie chciała powiedzieć? Jestem wdzięczna, że umarł lord Alphard, bo mogłam zobaczyć pana na własne oczy? Celine skarciła się w myślach zanim obróciła się lekko na pięcie i spojrzała przez ramię na swoją panią odzianą w przygnębiającą czerń, wciąż zbierającą kondolencje; nie wpatrywała się w nią jednak zbyt długo, w końcu znów spoglądając na Ministra. - To boli, nie móc ulżyć lady Aquili w cierpieniu, ale wiem, że koi ją tylko praca... Zatraca się w niej i odnajduje spokój, jest tak bardzo oddana Ministerstwu - mówiła łagodnie, melodyjnie, jak kanarek zamknięty w klatce, którego śpiew przeznaczony był wyłącznie dla starszego od niej mężczyzny. Nie powinnam. Ciało krzyczało każdym mięśniem, by przestała, zwarła usta i zakończyła swój wywód, ale ona brnęła w niego dalej, wiedziona czymś, czego istnienia chyba nie była do końca świadoma. Wtedy na jej twarzy pojawił się grymas pewnego cierpienia; jej blask przygasł, posmutniał, a usta ułożyły się w małą podkówkę. - Nie to co na przykład, och, proszę mi wybaczyć, co taki pan Sallow... - wyznała ledwie dosłyszalnie; obroń mnie, Cronusie, odpłać mu pięknym za nadobne, wiesz przecież, że moje serce od dziś bije tylko dla ciebie. - Tak myślę, może gdyby nasz świat u pana boku wspierała lady Aquila, bo ona ma takie dobre serce, może wtedy byłby pan szczęśliwszy, lordzie? Przepraszam, chciałabym tylko... Żeby był pan zadowolony - cień nadziei błysnął we wpatrujących się w niego oczach dziewczyny; przemawiała przez nią zaklęta w genach sugestia, której zauroczonemu magowi ciężko byłoby się oprzeć, choć w odpowiednim skupieniu mógłby próbować - jeśli miał w sobie tyle okrutnej determinacji, by dołożyć cegiełkę do jej własnych smutków.
| stoję po prawej stronie u góry obok Ministra Magii.
sugestia za 91.
Drgnęła dopiero kiedy do uszu doleciał znajomy głos. Pamiętała jego tembr zmysłowo muskający jej ucho, bo mogę, bo chcę, bo potrzebuję, a teraz zyskał on właściciela, gdy przemówiła lady Aquila w odpowiedzi na najżałośniejsze wyznanie współczucia jakie kiedykolwiek usłyszała. Cornelius Sallow. Tak zatem nazywał się jej złoczyńca, ten rozbójnik napadający na młode kobiety pod osłoną nocy, wdzierający się do ich umysłów ku własnej przyjemności - spojrzenie niebiesko-zielonych tęczówek uniosło się do twarzy mężczyzny i zapłonął w nich ogień. Ten sam, pierwotny, genetyczny, który rozbudził w niej na łóżku w Parszywym Pasażerze, przywodzący na myśl ból wwiercającego się w jej czaszkę zaklęcia. Zapłacisz mi za to. Nie złamał sobie wtedy ręki, nie uderzył głową o ścianę, ale to nie znaczyło, że Celine pozbawiona była możliwości powzięcia odwetu.
- Przepraszam, lady - wyszeptała cichutko do Aquili, gdy Cornelius oddalił się od Blacków, i dygnęła, zanim przemierzyła podnoszący się z miejsc tłum. Z każdej strony otaczał ją gwar przytłumionych głosów; z gracją łabędzia lawirowała między żałobnikami nadciągającymi do trumny i gospodarzy ceremonii, by finalnie znaleźć się u boku Cronusa, po stronie, gdzie brakło Cordelii. Nie chciała jej przeszkadzać w przeżywaniu pogrzebu - pragnęła jedynie jeszcze raz poczuć na sobie ciepło wzroku Ministra, usłyszeć jego głos, tym razem przeznaczony tylko i wyłącznie dla niej. - Panie Ministrze, sir, czy mogę jeszcze jakoś pomóc? - odezwała się miękko, łagodnie, z wiecznym rumieńcem na policzkach pozwalając sobie odnaleźć te chłodnoniebieskie tęczówki, z porcelanowymi dłońmi splecionymi na wysokości bioder. Och, Merlinie, nie powinna w ogóle podejmować niezainicjowanej rozmowy, ale coś pchało Celine do niepoprawności, coś nakazywało jej sunąć po jego orbicie w ślepym namaszczeniu, w dziewczęcym, młodzieńczym zachwycie. - Proszę wybaczyć mi śmiałość, chciałam... To było piękne co pan powiedział, lordzie Malfoy. Wzruszające. Wciąż mam wrażenie, że echo pańskich słów gra gdzieś we mnie... Obym nigdy nie zapomniała tego przemówienia - Celine jeszcze mocniej ściszyła głos, jedną z dłoni unosząc do serca. Gro doradców niechybnie obsypywało złotymi komplementami wystąpienia tak wysoko postawionego polityka, próbując wkupić się w jego łaski, ale nie ona - jej wyznanie było szczere, płynęło z duszy, nie z materialnego pragnienia; zauważ mnie, mów do mnie, mów słodko, szepcz do ucha, zabierz mnie stąd. Czy to normalne, że nagle tak wyschły jej usta? - Lady Aquili Black i jej szlachetnym krewnym na pewno odrobinę lżej na sercu wiedząc, że ktoś taki jak pan zaszczycił ten pogrzeb. A i ja... - półwila urwała, na moment ucieknąwszy spojrzeniem. Co właściwie chciała powiedzieć? Jestem wdzięczna, że umarł lord Alphard, bo mogłam zobaczyć pana na własne oczy? Celine skarciła się w myślach zanim obróciła się lekko na pięcie i spojrzała przez ramię na swoją panią odzianą w przygnębiającą czerń, wciąż zbierającą kondolencje; nie wpatrywała się w nią jednak zbyt długo, w końcu znów spoglądając na Ministra. - To boli, nie móc ulżyć lady Aquili w cierpieniu, ale wiem, że koi ją tylko praca... Zatraca się w niej i odnajduje spokój, jest tak bardzo oddana Ministerstwu - mówiła łagodnie, melodyjnie, jak kanarek zamknięty w klatce, którego śpiew przeznaczony był wyłącznie dla starszego od niej mężczyzny. Nie powinnam. Ciało krzyczało każdym mięśniem, by przestała, zwarła usta i zakończyła swój wywód, ale ona brnęła w niego dalej, wiedziona czymś, czego istnienia chyba nie była do końca świadoma. Wtedy na jej twarzy pojawił się grymas pewnego cierpienia; jej blask przygasł, posmutniał, a usta ułożyły się w małą podkówkę. - Nie to co na przykład, och, proszę mi wybaczyć, co taki pan Sallow... - wyznała ledwie dosłyszalnie; obroń mnie, Cronusie, odpłać mu pięknym za nadobne, wiesz przecież, że moje serce od dziś bije tylko dla ciebie. - Tak myślę, może gdyby nasz świat u pana boku wspierała lady Aquila, bo ona ma takie dobre serce, może wtedy byłby pan szczęśliwszy, lordzie? Przepraszam, chciałabym tylko... Żeby był pan zadowolony - cień nadziei błysnął we wpatrujących się w niego oczach dziewczyny; przemawiała przez nią zaklęta w genach sugestia, której zauroczonemu magowi ciężko byłoby się oprzeć, choć w odpowiednim skupieniu mógłby próbować - jeśli miał w sobie tyle okrutnej determinacji, by dołożyć cegiełkę do jej własnych smutków.
| stoję po prawej stronie u góry obok Ministra Magii.
sugestia za 91.
paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Zachowanie nieznajomej blondynki wybiło ją nieco z rytmu, lecz na szczęście udało jej się rzucić poprawnie zaklęcie, tym samym gasząc płomień. – Zajmij się sobą… wuju – wyszeptała wprost do Corneliusa, odwracając raptownie twarz w jego stronę i gdyby nie woalka na twarzy, z pewnością bliskość ust na jego policzku mogłaby wydać się zbyt bliska. Zlustrowała go bezwzględnym spojrzeniem, a potem zerknęła ponownie na szaty, które po opadnięciu fioletowej mgły nawet się nie tliły. Kiwnęła głową w odpowiedzi na niewerbalne podziękowanie mężczyzny siedzącego obok Caelana, a zaraz potem spostrzegła, jak ta sama blondynka wędruje między nogi Craiga Burke’a… tego samego, do którego jej kuzyna żywiła pewne uczucia. To było za wiele, nawet jak dla niej, z drugiej strony… wszyscy tutaj byli siebie warci, tak samo zakłamani, tak samo obłudni i tak samo perfidni. Zacisnęła mocniej dłonie na różdżce, nie chowając jej do kieszeni, wolała mieć ją na wszelki wypadek w pogotowiu. A może… Nie, nie mogłaby. Miała nie zwracać na siebie uwagi, przekonująco potakiwać i udawać, że zgadza się ze wszystkim, co mówili, prawda? Poprawiła chwyt na różdżce w akompaniamencie „wywłoki”, a potem podniosła w końcu spojrzenie na Craiga, zastanawiając się, komu w tej chwili próbował zaimponować? Innym szlachcicom wykazując się swoim brakiem szacunku do kobiet? Nawet jeśli wylądowała między jego nogami, nie powinien się tak wyrażać. Hipokryzja goniła hipokryzję, a podwójne standardy uwydatniały się jeszcze bardziej. Czy gdyby zrobiła to jedna ze „szlachetnie urodzonych”, to lord postąpiłby tak samo? A jeśli nie? Jeśli to kwestia tego, że była po prostu kobietą? A jeśli on… potraktowałby w ten sposób Aquilę? Mimowolnie wzdrygnęła się, odnajdując wzrokiem kuzynkę, a w jej wnętrzu coś się zagotowało. Mętlik w głowie narastał, a wspomnienie minionego lata zdawały się dobijać konającą już miłość do rodziny. Przemówienie lorda Burke’a skwitowała jedynie cichuteńkim westchnieniem, mogącym być odebrane jako zachwyt, aniżeli zniecierpliwienie – mniejsza o to. Rozglądała się po twarzach wokół, próbując przypomnieć sobie, do kogo należało jakie nazwisko i imię, aż dziwny dreszcz przemknął po jej ciele, jak gdyby znalazła się w obliczu najprawdziwszego zła. Ciemna mgła pojawiła się nieopodal niej, a delikatne dłonie skostniały w bezruchu na myśl o tym, kto mógł się z nich wyłonić.
Mimowolnie spuściła głowę gdy tylko męska sylwetka wyklarowała się pośród kłębów mroku. Czując, jak łzy przerażenia spowiły jej spojrzenie, próbowała oddychać równomiernie i spokojnie, aby nie spanikować. Może dlatego tak wielu się przed nim kalało? Ze strachu? Zrobiło jej się niedobrze, a dreszcze nie ustępowały. Lord Voldemort, ten, którego jeszcze przed chwilą nazywała w myślach idiotą. Wbiła się w oparcie i siedzisko swojego krzesła, czując przytłaczającą aurę obecności Czarnego Pana. Obrzydzenie, odraza, strach, bezsilność, niemoc, gniew, rozgoryczenie… A wciąż siedziała tam, niczym posąg, podnosząc w końcu wzrok ku niemu. Bała się, że usłyszy jej myśli, więc skupiła się na tym co miał za sobą. Martwego Alpharda. Paradoksalnie był to mniej przerażający widok. Notowała w umyśle słowa, zapamiętując je, lecz nie analizowała ich. Nie teraz. Nie mogła. Wypuściła z siebie powoli powietrze gdy zniknął, a wtedy spadła na nią lawina własnych przemyśleń. Czyżby odwaga wróciła? Była przerażona własną niemocą, własnym brakiem umiejętności. Był tu jeszcze chwilę temu… mogłaby tak wiele, a jednocześnie nic. Nie znała tak dobrze zaklęć, nie byłaby w stanie wyrządzić żadnej krzywdy. Żadnej. Poczuła ból szczęki, którą nareszcie rozluźniła, podobnie jak dłonie. Poniżona wewnętrznie o zdruzgotanym ego, grzmiało wewnątrz niej. Schowała w końcu różdżkę w materiał sukni do wszytej kieszeni, a potem ścisnęła usta w cienką linię i przymknęła oczy, jednak męki nie miały końca, wszak zaraz odezwał się parszywy głos Ministra Magii. Kłamliwy, fałszywy karakan. Cisnęło jej się na usta, aby wypomnieć te wszystkie martwe osoby, które nazywali szlamami, zdrajcami i innymi nietolerancyjnymi inwektywami. Może za ich pamięć również przydałaby się minuta ciszy i powszechna żałoba? Tylko konkretne trupy się liczyły? Wzbierała w niej nienawiść, gdy myślała o wszystkich bliskich jej osobach, które w tej chwili były wrogami, bo nie były odpowiedniej krwi. Przemknęły twarze, które zdobiły plakaty gończe, a które wciąż pamiętała ze szkoły. Pochyliła głowę na bok, zerkając na ojca, a potem wróciła spojrzeniem na przód sali. Też powinna wisieć na plakatach razem ze swoim przeklętym nazwiskiem od ojca. Powinien czuć ból za każdym razem gdyby widział ją podpisaną tak jak jej przyjaciół… Za ile wyceniliby jej głowę? To ją nawet nie obchodziło, ważne, żeby ojciec miał świadomość, że nie zdołał jej splugawić - że na zawsze pozostała wierna temu co miała w sercu.
Święta Roweno, jak ja mam to znieść? I jeszcze przemowa tej całej Dei… Po słowach eleganckiej kobiety straciła w sumie szacunek do jej osoby, zresztą jak do większości tych, którzy siedzieli na pogrzebie i popierali słowa Czarnego Pana. Jaką była hipokrytką, siedząc również w tym tłumie. Ale udawała, prawda? Milczała? A jeśli inni milczeli również? To wszystko było takie trudne, o ile łatwiej byłoby po prostu wyjść, generalizować… Słowa Melisande – byłej narzeczonej Alpharda – średnio do niej docierały, brzmiały też podobnie, jak każde inne. Podniosłe i być może zaledwie tylko polityczne. Gra pozorów, a przecież wszyscy walczyli po jednej i tej samej stronie. Przynajmniej tak się wydawało, bo przecież prywatna potęga też miała znaczenie. Ciekawiło ją, ile minęłoby czasu do momentu, aż wszyscy zaczną się wzajemnie wyżynać, gdy nie będą posiadali wspólnego wroga. Później nastąpiła melodia i ludzie ruszyli z miejsc, a ona wydawała się nie wiedzieć przez chwilę, co właściwie się działo. Gdzie iść i po co? Prześledziła sylwetkę własnego ojca i zrozumiała, lecz ani trochę nie miała ochoty ruszać się z miejsca. Obawiała się, że nie pokaże tego szczerego żalu, zbyt jej go brakowało. Zdążyła uronić łzy nad Alphardem i zrozpaczoną Aquilą, lecz oni nie byli już dla niej tą samą rodziną co jeszcze kilka tygodni temu. Nastał pewien proces, którego zatrzymać się już nie dało, szczególnie po dzisiaj. W końcu zwlokła swe ciało z krzesła, czując, jak jej mięśnie wydawały się odmawiać posłuszeństwa, aż musiała wesprzeć się o puste siedzenie lorda Edgara, gdy ten skierował się składać kondolencje. Mogła dla innych wydać się wzruszona tym smutkiem, słabiutka i krucha… w jakim byli błędzie. Rosła, dojrzewała z każdą sekundą, wiedząc, że wszystko, co nastąpi potem, będzie prowadziło ją zaledwie w błękit przestworzy. Zdecydowała.
Wyprostowała się pod dłużej chwili, dostrzegając wracającego lorda i skierowała się do trumny, wymijając również swego ojca. Lecz nawet na niego nie zerknęła – nie był już jej ojcem, a utrapieniem. Podeszła do trumny, lecz nie mogą wznieść spojrzenia, ani go skupić bardziej na martwym Alphardzie. Czuła niesmak i gorycz, która rozlewała się po całym ciele im stała bliżej kuzyna. Czy naprawdę zginąłeś dla niego? Łzy rozgoryczenia ściekły jej po policzkach, zaś dla innych mogły być smutkiem. Zza mgły przyglądała się kuzynowi, czując, że jego duma… nic dla niej nie znaczyła. Nic.
A sam w sobie? Był jej bliską rodziną, to ją bolało. Podobnie jak to, że jej ojciec katował innych, zabił jej narzeczonego, a być może nawet brata. Podobnie jak to, że Aquila kąpała się w mugolskiej krwi nie widząc w tym nic złego. Podobnie jak słowa wuja Polluxa, absolutnie przekonanego, że droga popapranej ideologii jest tą dobrą. Podobnie jak propaganda siana przez wuja Corneliusa. – Żegnaj, Alphardzie… - wyszeptała. Żegnaj… Aquilo, Rigelu, Cygnusie, wuju, ciociu, Corneliusie, ojcze. Westchnęła ciężko, przenosząc dłoń nad trumnę, a potem składając ją delikatnie na dłoniach martwego kuzyna. Mechanicznie potarła kciukiem dłoń Alpharda w ostatnim geście pożegnanie, aby zaraz potem skierować się do reszty rodziny.
Moja Słodka Aquilo… Czy jesteś równie zła jak oni? Czy myślisz tak samo źle o innych? Czy przyszłam do ciebie, aby pomilczeć, bo brak mi już słów? Pamiętam nasze wspólne chwile… Pamiętam twe słowa: Bądź wierna sobie i rodzinie, a nic złego cię nie spotka. Mylisz się. Pamiętam: Na moje szczęście nie muszę brudzić sobie rączek pracą i mogę żyć dokładnie tak, jak zaplanował... jak zaplanowałam sobie sama. Pamiętam: Planuję być żoną i planuję być matką. Zaczynam odnosić wrażenie, że pomieszały ci się w głowie wartości... Pamiętam: Alphard osiągnie swój sukces, a ja swój. Pamiętam: Och, w odniesieniu do mugoli prawdopodobnie użyłabym każdego z tych określeń, ale... ale możemy założyć, że najbardziej poprawne będzie la peste. Le posion to trucizna, bardzo adekwatne odniesienie, fakt... Pamiętam: Nie rozumiem jednak dlaczego traktujesz w tym wypadku te mugolskie dziewice jako coś równego zwierzęciu, skoro mugole stoją o wiele niżej w naszej drabinie ewolucyjnej. Pamiętam: Żyję dla mojej rodziny, dla moich obowiązków i dla moich tradycji, Forsythio. Tak już jest. Pamiętam: Wyobrażasz sobie by ktoś tak bliski jak rodzina mógł zdradzić? Czym ten cały Zakon musi ich przekonywać, żeby byli w stanie porzucić własnych braci? Pamiętam: Oh, Forsythio. Zawsze byłaś szalona... Jestem Aquilo. Nawet nie wiesz jak bardzo.
Stanęła przed kuzynką, spoglądając w jej oczy z melancholią i smutkiem. Ujęła jej dłonie, ściskając delikatnie, aby dodać jej otuchy. – Jesteś silna… i dzielna – i zawsze będziesz. – Alphard zawsze pozostanie z nami – wyszeptała, przykładając dłoń do piersi. – Tutaj, w sercu – a potem delikatnie przytuliła kuzynkę. Pamiętam: Kocham cię... Nie zostawiaj mnie, błagam, ja wiem, że ty nie... ty nigdy byś mnie nie okłamała.
Oszukałam cię, Aquilo.
Złożyła kondolencje również Cygnusowi, Rigelowi, wujowi oraz ciotce w podobnym tonie, tak aby brzmieć, jak dobrze wychowana młoda kobieta, jaką miała się jawić od początku. Następnie ruszyła w kierunku tylnych rzędów powoli, rejestrując każdą twarz, którą zdołała spostrzec, a także przypisać do nich imiona i nazwiska z pamięci, jeśli takowe znała. Pominęła spojrzeniem jedynie swego ojca i wuja. Usiadła na poprzednim miejscu, już nie płacząc, a zaledwie spoglądając pusto w przestrzeń.
Pamiętam: 5 października będzie pogrzeb, proszę bądź wtedy przy mnie. Byłam. Spełniłam swoją ostatnią obietnicę.
| niezmiennie to samo miejsce
Mimowolnie spuściła głowę gdy tylko męska sylwetka wyklarowała się pośród kłębów mroku. Czując, jak łzy przerażenia spowiły jej spojrzenie, próbowała oddychać równomiernie i spokojnie, aby nie spanikować. Może dlatego tak wielu się przed nim kalało? Ze strachu? Zrobiło jej się niedobrze, a dreszcze nie ustępowały. Lord Voldemort, ten, którego jeszcze przed chwilą nazywała w myślach idiotą. Wbiła się w oparcie i siedzisko swojego krzesła, czując przytłaczającą aurę obecności Czarnego Pana. Obrzydzenie, odraza, strach, bezsilność, niemoc, gniew, rozgoryczenie… A wciąż siedziała tam, niczym posąg, podnosząc w końcu wzrok ku niemu. Bała się, że usłyszy jej myśli, więc skupiła się na tym co miał za sobą. Martwego Alpharda. Paradoksalnie był to mniej przerażający widok. Notowała w umyśle słowa, zapamiętując je, lecz nie analizowała ich. Nie teraz. Nie mogła. Wypuściła z siebie powoli powietrze gdy zniknął, a wtedy spadła na nią lawina własnych przemyśleń. Czyżby odwaga wróciła? Była przerażona własną niemocą, własnym brakiem umiejętności. Był tu jeszcze chwilę temu… mogłaby tak wiele, a jednocześnie nic. Nie znała tak dobrze zaklęć, nie byłaby w stanie wyrządzić żadnej krzywdy. Żadnej. Poczuła ból szczęki, którą nareszcie rozluźniła, podobnie jak dłonie. Poniżona wewnętrznie o zdruzgotanym ego, grzmiało wewnątrz niej. Schowała w końcu różdżkę w materiał sukni do wszytej kieszeni, a potem ścisnęła usta w cienką linię i przymknęła oczy, jednak męki nie miały końca, wszak zaraz odezwał się parszywy głos Ministra Magii. Kłamliwy, fałszywy karakan. Cisnęło jej się na usta, aby wypomnieć te wszystkie martwe osoby, które nazywali szlamami, zdrajcami i innymi nietolerancyjnymi inwektywami. Może za ich pamięć również przydałaby się minuta ciszy i powszechna żałoba? Tylko konkretne trupy się liczyły? Wzbierała w niej nienawiść, gdy myślała o wszystkich bliskich jej osobach, które w tej chwili były wrogami, bo nie były odpowiedniej krwi. Przemknęły twarze, które zdobiły plakaty gończe, a które wciąż pamiętała ze szkoły. Pochyliła głowę na bok, zerkając na ojca, a potem wróciła spojrzeniem na przód sali. Też powinna wisieć na plakatach razem ze swoim przeklętym nazwiskiem od ojca. Powinien czuć ból za każdym razem gdyby widział ją podpisaną tak jak jej przyjaciół… Za ile wyceniliby jej głowę? To ją nawet nie obchodziło, ważne, żeby ojciec miał świadomość, że nie zdołał jej splugawić - że na zawsze pozostała wierna temu co miała w sercu.
Święta Roweno, jak ja mam to znieść? I jeszcze przemowa tej całej Dei… Po słowach eleganckiej kobiety straciła w sumie szacunek do jej osoby, zresztą jak do większości tych, którzy siedzieli na pogrzebie i popierali słowa Czarnego Pana. Jaką była hipokrytką, siedząc również w tym tłumie. Ale udawała, prawda? Milczała? A jeśli inni milczeli również? To wszystko było takie trudne, o ile łatwiej byłoby po prostu wyjść, generalizować… Słowa Melisande – byłej narzeczonej Alpharda – średnio do niej docierały, brzmiały też podobnie, jak każde inne. Podniosłe i być może zaledwie tylko polityczne. Gra pozorów, a przecież wszyscy walczyli po jednej i tej samej stronie. Przynajmniej tak się wydawało, bo przecież prywatna potęga też miała znaczenie. Ciekawiło ją, ile minęłoby czasu do momentu, aż wszyscy zaczną się wzajemnie wyżynać, gdy nie będą posiadali wspólnego wroga. Później nastąpiła melodia i ludzie ruszyli z miejsc, a ona wydawała się nie wiedzieć przez chwilę, co właściwie się działo. Gdzie iść i po co? Prześledziła sylwetkę własnego ojca i zrozumiała, lecz ani trochę nie miała ochoty ruszać się z miejsca. Obawiała się, że nie pokaże tego szczerego żalu, zbyt jej go brakowało. Zdążyła uronić łzy nad Alphardem i zrozpaczoną Aquilą, lecz oni nie byli już dla niej tą samą rodziną co jeszcze kilka tygodni temu. Nastał pewien proces, którego zatrzymać się już nie dało, szczególnie po dzisiaj. W końcu zwlokła swe ciało z krzesła, czując, jak jej mięśnie wydawały się odmawiać posłuszeństwa, aż musiała wesprzeć się o puste siedzenie lorda Edgara, gdy ten skierował się składać kondolencje. Mogła dla innych wydać się wzruszona tym smutkiem, słabiutka i krucha… w jakim byli błędzie. Rosła, dojrzewała z każdą sekundą, wiedząc, że wszystko, co nastąpi potem, będzie prowadziło ją zaledwie w błękit przestworzy. Zdecydowała.
Wyprostowała się pod dłużej chwili, dostrzegając wracającego lorda i skierowała się do trumny, wymijając również swego ojca. Lecz nawet na niego nie zerknęła – nie był już jej ojcem, a utrapieniem. Podeszła do trumny, lecz nie mogą wznieść spojrzenia, ani go skupić bardziej na martwym Alphardzie. Czuła niesmak i gorycz, która rozlewała się po całym ciele im stała bliżej kuzyna. Czy naprawdę zginąłeś dla niego? Łzy rozgoryczenia ściekły jej po policzkach, zaś dla innych mogły być smutkiem. Zza mgły przyglądała się kuzynowi, czując, że jego duma… nic dla niej nie znaczyła. Nic.
A sam w sobie? Był jej bliską rodziną, to ją bolało. Podobnie jak to, że jej ojciec katował innych, zabił jej narzeczonego, a być może nawet brata. Podobnie jak to, że Aquila kąpała się w mugolskiej krwi nie widząc w tym nic złego. Podobnie jak słowa wuja Polluxa, absolutnie przekonanego, że droga popapranej ideologii jest tą dobrą. Podobnie jak propaganda siana przez wuja Corneliusa. – Żegnaj, Alphardzie… - wyszeptała. Żegnaj… Aquilo, Rigelu, Cygnusie, wuju, ciociu, Corneliusie, ojcze. Westchnęła ciężko, przenosząc dłoń nad trumnę, a potem składając ją delikatnie na dłoniach martwego kuzyna. Mechanicznie potarła kciukiem dłoń Alpharda w ostatnim geście pożegnanie, aby zaraz potem skierować się do reszty rodziny.
Moja Słodka Aquilo… Czy jesteś równie zła jak oni? Czy myślisz tak samo źle o innych? Czy przyszłam do ciebie, aby pomilczeć, bo brak mi już słów? Pamiętam nasze wspólne chwile… Pamiętam twe słowa: Bądź wierna sobie i rodzinie, a nic złego cię nie spotka. Mylisz się. Pamiętam: Na moje szczęście nie muszę brudzić sobie rączek pracą i mogę żyć dokładnie tak, jak zaplanował... jak zaplanowałam sobie sama. Pamiętam: Planuję być żoną i planuję być matką. Zaczynam odnosić wrażenie, że pomieszały ci się w głowie wartości... Pamiętam: Alphard osiągnie swój sukces, a ja swój. Pamiętam: Och, w odniesieniu do mugoli prawdopodobnie użyłabym każdego z tych określeń, ale... ale możemy założyć, że najbardziej poprawne będzie la peste. Le posion to trucizna, bardzo adekwatne odniesienie, fakt... Pamiętam: Nie rozumiem jednak dlaczego traktujesz w tym wypadku te mugolskie dziewice jako coś równego zwierzęciu, skoro mugole stoją o wiele niżej w naszej drabinie ewolucyjnej. Pamiętam: Żyję dla mojej rodziny, dla moich obowiązków i dla moich tradycji, Forsythio. Tak już jest. Pamiętam: Wyobrażasz sobie by ktoś tak bliski jak rodzina mógł zdradzić? Czym ten cały Zakon musi ich przekonywać, żeby byli w stanie porzucić własnych braci? Pamiętam: Oh, Forsythio. Zawsze byłaś szalona... Jestem Aquilo. Nawet nie wiesz jak bardzo.
Stanęła przed kuzynką, spoglądając w jej oczy z melancholią i smutkiem. Ujęła jej dłonie, ściskając delikatnie, aby dodać jej otuchy. – Jesteś silna… i dzielna – i zawsze będziesz. – Alphard zawsze pozostanie z nami – wyszeptała, przykładając dłoń do piersi. – Tutaj, w sercu – a potem delikatnie przytuliła kuzynkę. Pamiętam: Kocham cię... Nie zostawiaj mnie, błagam, ja wiem, że ty nie... ty nigdy byś mnie nie okłamała.
Oszukałam cię, Aquilo.
Złożyła kondolencje również Cygnusowi, Rigelowi, wujowi oraz ciotce w podobnym tonie, tak aby brzmieć, jak dobrze wychowana młoda kobieta, jaką miała się jawić od początku. Następnie ruszyła w kierunku tylnych rzędów powoli, rejestrując każdą twarz, którą zdołała spostrzec, a także przypisać do nich imiona i nazwiska z pamięci, jeśli takowe znała. Pominęła spojrzeniem jedynie swego ojca i wuja. Usiadła na poprzednim miejscu, już nie płacząc, a zaledwie spoglądając pusto w przestrzeń.
Pamiętam: 5 października będzie pogrzeb, proszę bądź wtedy przy mnie. Byłam. Spełniłam swoją ostatnią obietnicę.
| niezmiennie to samo miejsce
Cronus Malfoy właśnie wstawał, kiedy obok zjawiła się Celine. Czarodziej poświęcił jej swoją uwagę, obdarzając ją nieco zbyt jak na niego łagodnym uśmiechem - może nieco nieadekwatnym do uroczystości pogrzebowej. - Niczego mi nie trzeba, panno Celine - odparł poufnie, szeptem, by nie zakłócać żałobnej atmosfery. Pokiwał ze zrozumieniem głową na wspomnienie lady Aquili, sam przecież rozumiał smak żałoby bardzo dobrze, przed laty stracił żonę i syna, którego imię było dziś zakazane i przyglądał się młodziutkiej półwili dalej z zainteresowaniem, gdy wspomniała o Corneliusie, lecz nie dokończyła swojej myśli. Z pewnością potrafił rozpoznać człowieka, o którym wspomniała - pracował w końcu w Ministerstwie Magii dłużej, niż lady Aquila żyła, z czego Minister niewątpliwie również zdawał sobie sprawę - pewnie był obecny przy celebracji jej narodzin. Jednak rzeczywiscie nie wyglądał jakby Cornelius wzbudzał w nim szczescie. Wciąż otulony wilim urokiem wyglądał na zadowolonego z obecności Celine, kiedy wsłuchiwał się w jej słowa z faktycznym zainteresowaniem.
- Lady Aquila nie ma jeszcze poważnego konkurenta? - Raczej zastanowił się głośno - szeptem - niż zapytał, kiedy Celine zaczęła opowiadać o tym, że Minister Magii mógłby odnaleźć swoje szczęście, że byłby zadowolony, gdyby miał u swego boku młodziutką niezamężną lady. Te słowa nie sprawiły, by zrozumiał sugestię Celine inaczej, niż matrymonialnie. W jego oczach rozmyło się coś naznaczone zawodem. - Od śmierci mojej żony minęło za mało czasu, by ta rozmowa była właściwa - odparł, z pewnym niedowierzaniem, choć wyglądał też na nieco zakłopotanego rozmową o zmarłej małżonce w podobnych okolicznościach. Darzył ją za życia głębokim szacunkiem, co nie było tajemnicą wśród osób sprawnie obracających się w towarzystwie - Celine do nich jednak nie należała. - Ale jestem pewien, że możemy ukoić jej ból inaczej. To bardzo zdolna młoda dama - zgodził się ze służką, skinąwszy jej lekko głową, kiedy odchodził, by złożyć kondolencje na ręce Blacków, gestem zapraszając do siebie również córkę. Kiedy podszedł do Polluxa, wymieniwszy z nim łatwo rozpoznawalne uprzejmości, nachylił się w jego stronę i rozmówił się z nim nieco dłużej - liche strzępy tych rozmów dotarły wyłącznie do uszu Cordeli znajdującej się u boku ojca. Odchodząc od nestora rodu, wyminął także rodzeństwo zmarłego, skinąwszy głową każdemu z osobna - na dłużej zatrzymując spojrzenie na lady Aquili. Po zakończeniu uprzejmości powrócił na swoje miejsce; zasiadł na krześle, odkładając na bok laskę, na której nieprzerwanie się podpierał i w żałobnej ciszy oczekiwał dalszego przebiegu uroczystości.
Urok Celine rzucony za 55 - nie wymaga rzutu na odporność do przełamania sugestii, Minister nie rzuca na przełamanie (ST 91), lecz sugestię przyjmuje
- Lady Aquila nie ma jeszcze poważnego konkurenta? - Raczej zastanowił się głośno - szeptem - niż zapytał, kiedy Celine zaczęła opowiadać o tym, że Minister Magii mógłby odnaleźć swoje szczęście, że byłby zadowolony, gdyby miał u swego boku młodziutką niezamężną lady. Te słowa nie sprawiły, by zrozumiał sugestię Celine inaczej, niż matrymonialnie. W jego oczach rozmyło się coś naznaczone zawodem. - Od śmierci mojej żony minęło za mało czasu, by ta rozmowa była właściwa - odparł, z pewnym niedowierzaniem, choć wyglądał też na nieco zakłopotanego rozmową o zmarłej małżonce w podobnych okolicznościach. Darzył ją za życia głębokim szacunkiem, co nie było tajemnicą wśród osób sprawnie obracających się w towarzystwie - Celine do nich jednak nie należała. - Ale jestem pewien, że możemy ukoić jej ból inaczej. To bardzo zdolna młoda dama - zgodził się ze służką, skinąwszy jej lekko głową, kiedy odchodził, by złożyć kondolencje na ręce Blacków, gestem zapraszając do siebie również córkę. Kiedy podszedł do Polluxa, wymieniwszy z nim łatwo rozpoznawalne uprzejmości, nachylił się w jego stronę i rozmówił się z nim nieco dłużej - liche strzępy tych rozmów dotarły wyłącznie do uszu Cordeli znajdującej się u boku ojca. Odchodząc od nestora rodu, wyminął także rodzeństwo zmarłego, skinąwszy głową każdemu z osobna - na dłużej zatrzymując spojrzenie na lady Aquili. Po zakończeniu uprzejmości powrócił na swoje miejsce; zasiadł na krześle, odkładając na bok laskę, na której nieprzerwanie się podpierał i w żałobnej ciszy oczekiwał dalszego przebiegu uroczystości.
Urok Celine rzucony za 55 - nie wymaga rzutu na odporność do przełamania sugestii, Minister nie rzuca na przełamanie (ST 91), lecz sugestię przyjmuje
Wybierając się na pogrzeb nie spodziewała się, że tyle rzeczy na raz się wydarzy. Jednak żyli w szalonych czasach, a każdy kolejny dzień był jedną, wielką niewiadomą. Po tym jak zamieszanie zostało zażegnane a w krypcie nastąpiła znów powaga jaka jest wymagana przy tego typu wydarzeniach odezwał się Pollux i wygłosił przemówienie. Nie mogła sobie wyobrazić jakby to było gdyby ona straciła dziecko. Wiedziała, że kiedyś będzie matką. Będzie trzymać w ramionach nowe życie, później obserwując jak dorasta i zaczyna dokonywać własnych decyzji, popełniać wiele błędów. Jakiż to musi być ból, rodzice nie powinni chować własnych dzieci, a jednak w czasie wojny tak się właśnie działo. Siedziała w ciszy i spokoju słuchając słów lorda Blacka. Nie znała Alpharda, ale bardzo chciała był osobą, które artykuły naukowe chętnie czytała i miała do niego wiele pytań, ale teraz już ich nie zada i nie usłyszy odpowiedzi. Odszedł o wiele za wcześnie, miał jeszcze tyle do zrobienia, a Aquila zawsze się o nim wypowiadała w najlepszych superlatywach. Była zachwycona starszym bratem, a teraz leżał w trumnie nie pomny tego co się dzieje.
Nagle poczuła przejmujący chłód, który otoczył ją niczym zimny całun, cała krypta zamarła gdy pojawił się Lord Voldemort, sunąc zajął miejsce u szczytu i przemówił. Chłodny głos, twarz nie zdradzająca żadnych emocji. Postać czarnoksiężnika była przerażająca i zachwycająca jednocześnie. Hipnotyzował, a każdy gest i ruch wydawał się nieodpowiedni w jego obecności. To właśnie przed tym człowiekiem odpowiadał brat i kuzyn, a ona sama uświadomiła sobie, że nie chciałaby się nigdy znaleźć przed obliczem Czarnego Pana. W otoczeniu zaś swojej rodziny czuła się bezpieczna i chroniona, sama myśl, że będzie musiała ich opuścić gdy zostanie żoną Aresa przyprawiała ją o mdłości i stres. Świadomość, że zostaną rozdzieleni obezwładniała. W tym momencie podniósł się lord Carrow aby złożyć kondolencje na ręce rodziny i obrzucił ją szybki spojrzeniem nie zdając sobie sprawy, że mierziła go jej powaga i spokój na twarzy. Nie wiedział, że za tą fasadą trwała wielka bitwa emocji i myśli, może w przyszłości jeżeli będzie miał wolę ku temu pozna lepiej swoja przyszłą żonę.
Kolejne przemówienia trwały, a ona zastanawiała się jak dobrze ci co mówili znali Alpharda? Czy są to jedynie słowa, które należy powiedzieć czy jednak szczerze w nie wierzyli?
Wstała aby dołączyć do Edgara i Adeline, starała się nie patrzeć na trumnę i złożone w nie ciało, wolała zapamiętać Alpharda jako żyjącego czarodzieja, który miał przed sobą świetlaną przyszłość. Stała za bratem i bratowa kiedy ten składał wyrazy współczucia. Ukłoniła się matce i ojcu Aquili oraz Rigela w geście szacunku, nie było potrzeby aby dodawała coś więcej od siebie. Podeszła za to do przyjaciółki i uścisnęła jej dłonie w geście wsparcia uśmiechając się do niej smutno zza woalki. Chciała aby wiedziała, że jest tu dla niej jako wsparcie i osoba jej życzliwa. Następnie podeszła do Rigela i jego dłonie również ujęła w swoje i powiedziała cicho patrząc to na jedno to na drugie.
-Bardzo mi przykro, wierzę że znajdziecie siłę aby to przetrwać i przekuć żal oraz smutek w silny oręż. – Skąd pochodziły te słowa ciężko było stwierdzić, ale mówiła z głębi swego serca. – Lordzie Cygnusie.
Przed ostatnim z rodzeństwa Blacków dygnęła elegancko. Nie znali się więc równa poufałość jaką wykazała się względem młodszych Blacków była nie na miejscu. Podążyła za bratem i bratową na swoje miejsce widząc, że Charon również udał się złożyć kondolencje pogrążonej w żałobie rodzinie.
|wracam na swoje miejsce
Nagle poczuła przejmujący chłód, który otoczył ją niczym zimny całun, cała krypta zamarła gdy pojawił się Lord Voldemort, sunąc zajął miejsce u szczytu i przemówił. Chłodny głos, twarz nie zdradzająca żadnych emocji. Postać czarnoksiężnika była przerażająca i zachwycająca jednocześnie. Hipnotyzował, a każdy gest i ruch wydawał się nieodpowiedni w jego obecności. To właśnie przed tym człowiekiem odpowiadał brat i kuzyn, a ona sama uświadomiła sobie, że nie chciałaby się nigdy znaleźć przed obliczem Czarnego Pana. W otoczeniu zaś swojej rodziny czuła się bezpieczna i chroniona, sama myśl, że będzie musiała ich opuścić gdy zostanie żoną Aresa przyprawiała ją o mdłości i stres. Świadomość, że zostaną rozdzieleni obezwładniała. W tym momencie podniósł się lord Carrow aby złożyć kondolencje na ręce rodziny i obrzucił ją szybki spojrzeniem nie zdając sobie sprawy, że mierziła go jej powaga i spokój na twarzy. Nie wiedział, że za tą fasadą trwała wielka bitwa emocji i myśli, może w przyszłości jeżeli będzie miał wolę ku temu pozna lepiej swoja przyszłą żonę.
Kolejne przemówienia trwały, a ona zastanawiała się jak dobrze ci co mówili znali Alpharda? Czy są to jedynie słowa, które należy powiedzieć czy jednak szczerze w nie wierzyli?
Wstała aby dołączyć do Edgara i Adeline, starała się nie patrzeć na trumnę i złożone w nie ciało, wolała zapamiętać Alpharda jako żyjącego czarodzieja, który miał przed sobą świetlaną przyszłość. Stała za bratem i bratowa kiedy ten składał wyrazy współczucia. Ukłoniła się matce i ojcu Aquili oraz Rigela w geście szacunku, nie było potrzeby aby dodawała coś więcej od siebie. Podeszła za to do przyjaciółki i uścisnęła jej dłonie w geście wsparcia uśmiechając się do niej smutno zza woalki. Chciała aby wiedziała, że jest tu dla niej jako wsparcie i osoba jej życzliwa. Następnie podeszła do Rigela i jego dłonie również ujęła w swoje i powiedziała cicho patrząc to na jedno to na drugie.
-Bardzo mi przykro, wierzę że znajdziecie siłę aby to przetrwać i przekuć żal oraz smutek w silny oręż. – Skąd pochodziły te słowa ciężko było stwierdzić, ale mówiła z głębi swego serca. – Lordzie Cygnusie.
Przed ostatnim z rodzeństwa Blacków dygnęła elegancko. Nie znali się więc równa poufałość jaką wykazała się względem młodszych Blacków była nie na miejscu. Podążyła za bratem i bratową na swoje miejsce widząc, że Charon również udał się złożyć kondolencje pogrążonej w żałobie rodzinie.
|wracam na swoje miejsce
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Warczę coś jeszcze niewyraźnie pod nosem, bluźniąc i sycąc się tym stekiem przekleństw (wyjątkowo krwistym, nawet, jak na moje standardy) i to nie Ares wstrzymuje mnie przed zainicjowaniem sceny, lecz ponownie na pierwszym planie widzę Wandzię. Pewnie złamałbym jej serce i to kilkakrotnie. Tym, że nie powiedziałem jej wcześniej i paradoksalnie tym, że ujawniłem jej prawdę. Nie wspominając już o bójce nad trumną i szarpaniu się za marynarki; ja tak bym to rozwiązał, pięścią, nie magią, bo niestety, ale czasami prymitywizm sięga mnie za mocno, bym mógł się mu opierać. Czuję względną ulgę, że wściekłości nie muszę tłumić tylko w sobie, chociaż Carrow nie byłby moim pierwszym kandydatem dla zdradzonych sekretów. Później napluję sobie w brodę i jeszcze do lustra, teraz woda w usta, odpowiednio melancholijne zmarszczenie brwi i pielęgnacja smutku rodziców. Szkoda mi, jego oraz jego krewnych, przecież nie musiał umierać. Skoro poświecił się dla tej, idei, powinienem nim gardzić, lecz wolę myśleć, że po prostu zbłądził. Jak ja, co, dla tych tu, to ze mnie jest owieczka, co się odłączyła od stada, głupia, może upośledzona. Mięso, tutaj dosłownie: mięso armatnie. Wyciągam ręce z kieszeni, żeby podejść do do Blacków i szepnąć im dobre słowo, znowu, tak trzeba: nie uszłoby to niczyjej uwadze, gdybym uchybił pamięci zmarłego. Pozwalam przejść tym, których z Alphardem łączyło więcej, nieśpiesznie czekając na swoją kolej. Stoję przygarbiony i zamyślony, mimowolnie patrząc się na trumnę i badając oblicze zmarłego, pokryte cienką warstwą pudru. Mam nadzieję, że - mimo wszystko - umarł spełniony.
Zbliżam się do głowy rodziny, dostrzegając przy Aquilii skromnie ubraną Celine i ponownie: mrozi mnie, jakby stary, zerwany plaster wyskoczył ze śmietnika i dyndał mi przed twarzą gazikiem pokrytym osoczem, krwią i zdrapanymi strupami. Obracam się profilem do dziewczyny i dodatkowo osłaniam twarz dłonią, podtrzymując policzek. Pewnie sprawiam wrażenie, jakby bolała mnie szczęka - na pewno nie wypadła mi od uśmiechu, lecz...
-Lordzie Black, lady Black - zwracam się do rodziców Alpharda, skłoniwszy się przed obojgiem - niezmiernie mi przykro z powodu waszej straty. Nie powinniśmy żegnać dzisiaj waszego syna - mówię, ściskając dłoń Polluxa, między wierszami przemycam więcej, niż smutek - nie znałem dobrze Alpharda, lecz jego postawa zawsze budziła we mnie szacunek. Nie musiał go żądać, ani wymagać, by nim go darzono - ciągnę, to cecha faktycznie... faktycznie zacna. Szczególnie, że dalej mówię o respekcie i to nie takim, wynikającym ze strachu - Alphard żył tak, by nikt nie mógł mówić o nim źle. Zginął tak, by wszyscy mogli mówić o nim dobrze - dodaję cicho, jeszcze raz skłoniwszy się przed państwem Black.
-Aquilo, Rigelu - zwracam się do rodzeństwa, z ulgą zauważając, że Celine przestała kręcić się u spódnicy Blackówny - ze względu na przyjaźń, jaką darzy was moja siostra, gdybyście czegoś potrzebowali, jako syn Lestrange'ów pozostaję do waszej dyspozycji - [b]Cygnusie - tutaj mój głos twardnieje, starszego z rodzeństwa nie znam zbyt dobrze. Wypełniwszy obowiązek, odwracam się i bocznym przejście wracam na swoje miejsce, mimowolnie szukając wzrokiem Evandry.
|wracam do Aresa
Zbliżam się do głowy rodziny, dostrzegając przy Aquilii skromnie ubraną Celine i ponownie: mrozi mnie, jakby stary, zerwany plaster wyskoczył ze śmietnika i dyndał mi przed twarzą gazikiem pokrytym osoczem, krwią i zdrapanymi strupami. Obracam się profilem do dziewczyny i dodatkowo osłaniam twarz dłonią, podtrzymując policzek. Pewnie sprawiam wrażenie, jakby bolała mnie szczęka - na pewno nie wypadła mi od uśmiechu, lecz...
-Lordzie Black, lady Black - zwracam się do rodziców Alpharda, skłoniwszy się przed obojgiem - niezmiernie mi przykro z powodu waszej straty. Nie powinniśmy żegnać dzisiaj waszego syna - mówię, ściskając dłoń Polluxa, między wierszami przemycam więcej, niż smutek - nie znałem dobrze Alpharda, lecz jego postawa zawsze budziła we mnie szacunek. Nie musiał go żądać, ani wymagać, by nim go darzono - ciągnę, to cecha faktycznie... faktycznie zacna. Szczególnie, że dalej mówię o respekcie i to nie takim, wynikającym ze strachu - Alphard żył tak, by nikt nie mógł mówić o nim źle. Zginął tak, by wszyscy mogli mówić o nim dobrze - dodaję cicho, jeszcze raz skłoniwszy się przed państwem Black.
-Aquilo, Rigelu - zwracam się do rodzeństwa, z ulgą zauważając, że Celine przestała kręcić się u spódnicy Blackówny - ze względu na przyjaźń, jaką darzy was moja siostra, gdybyście czegoś potrzebowali, jako syn Lestrange'ów pozostaję do waszej dyspozycji - [b]Cygnusie - tutaj mój głos twardnieje, starszego z rodzeństwa nie znam zbyt dobrze. Wypełniwszy obowiązek, odwracam się i bocznym przejście wracam na swoje miejsce, mimowolnie szukając wzrokiem Evandry.
|wracam do Aresa
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Krypta Blacków
Szybka odpowiedź