Krypta Blacków
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Krypta Blacków
Na Cmentarzu dla magicznych w Londynie znajduje się wysoka krypta, do której prowadzą dwa boczne wejścia. Rzeźbione kolumny pokryte są płaskorzeźbami kruków, które wydają się zmieniać swoje położenie w zależności od pory dnia. Nad bramą wejściową widnieje napis Toujours Pour, hasło rodowe Blacków. Po wejściu do środka widać schody prowadzące do góry lub w dół. Góra wydaje się być całkowicie zamknięta i niedostępna dla jakiegokolwiek odwiedzającego, za to przez parter i podziemia ciągną się korytarze, zwieńczone szerokimi prostokątnymi komnatami. Ściany przyozdabiają nazwiska pochowanych tam członków rodziny.
Zajmując miejsce na przedzie konduktu, stojąc w bliskim towarzystwie Blacków wyglądała wśród szlachetnych sylwetek swoich najbliższych przyjaciół, Aquili i Rigela. Spotkać ich spojrzenia, wesprzeć, niewiele mogła im teraz dać, poza swoją obecnością. Listy z kondolencjami nie wyrażały żalu, jaki odczuwała, choć związany był on bardziej ze współczuciem wobec bliskich, niż smutkiem po stracie Alpharda. Nie mieli przecież wielu okazji do dyskusji i poznania się. Jawił się przed jej oczami pomnik człowieka silnego, będącego wzorem do naśladowania, na co wpływ miały opowieści Aquili, która z dumą wskazywała na siedzącego przy drugim krańcu stołu Ślizgonów brata, podkreślając jego niezwykłe cechy.
Niesiona przez sześciu mężczyzn trumna ruszyła w kierunku wejścia do krypty, ale Evandra miała chwilę, by przyjrzeć się ich twarzom. Prócz znanych jej lordów Burke i Shafiq skojarzyła także rysy innych, niestety nie na tyle dobrze, by móc wskazać ich z nazwiska, o imionach nie wspominając, ale tylko jeden z profili był jej na tyle bliski, by nie pomylić go z żadnym innym. Zmarszczone w zdziwieniu brwi zdradzały zastanowienie, Od kiedy jesteś w Anglii, co cię tu sprowadza?, pomyślała na widok Friedricha, lecz nie był to odpowiedni moment, by kogokolwiek zaczepiać. Pospiesznie odwróciła wzrok, dyskretnie rozglądając się znów po zebranych w poszukiwaniu innych znajomych. Kiedy z wozu piątego wysiedli przedstawiciele rodów Burke oraz Carrow, mięśnie szczęki Evandry, tak jak palce obejmujące przedramię męża zacisnęły się, powstrzymując wzburzenie. O ile na rozmowę z Primrose czekała z niecierpliwością od momentu otrzymania od niej listu z wieścią o zaręczynach, tak na widok Aresa uderzyła ją fala sprzecznych emocji, jednocześnie odczuwając radość z obecności kuzyna, ale i złość przez wzgląd na pospiesznie kreślone przed paroma dniami wiadomości.
Puszczana z gramofonu muzyka pogrzebowa była dobrana wręcz idealnie, nikomu nie było do śmiechu, słysząc te smętne tony, łzy wręcz same cisnęły się do oczu, by zapłakać nad tym wykonaniem. W otoczeniu rodziny podążyła u boku Tristana, pokonując ostrożnie kolejne stopnie do bramy przed budynkiem. Krypta Blacków robiła wrażenie miejsca, w którym ciężar historii onieśmielająco otulał swym ogromem, natychmiast wciągał na drugą stronę; zupełnie jakby chciał zatrzymać w miejscu na zawsze. Evandra odwiedzała już wcześniej kryptę na cmentarzu dla magicznych, ale za każdym razem robiła na niej ogromne wrażenie. Minąwszy wszystkie rzędy siedzeń, zajęła miejsce tuż za najbliższą rodziną zmarłego, skąd miała dobry widok na marmurowe podwyższenie. Wśród zajmujących się obsługą pogrzebu rozpoznała twarze pracowników Iriny Macnair, która pełniła pieczę także nad rodową kryptą Rosierów. Półwila czuła się z tą decyzją bezpiecznie mając pewność, że tak jak dziś, zawsze stawali na wysokości zadania. Kiedy po gramofonowej zapowiedzi nadeszła kolej na kwartet smyczkowy, rozluźniła się, skupiając na głębokich tonach wiolonczeli. Intensywny zapach ziół i kadzideł jeszcze nie przytłaczał, ale wrażliwa nawet na opary warzonych eliksirów lady Rosier zaczęła w duchu błagać, by ceremonia nie trwała zbyt długo.
| Zajmuję miejsce nr 7.
Niesiona przez sześciu mężczyzn trumna ruszyła w kierunku wejścia do krypty, ale Evandra miała chwilę, by przyjrzeć się ich twarzom. Prócz znanych jej lordów Burke i Shafiq skojarzyła także rysy innych, niestety nie na tyle dobrze, by móc wskazać ich z nazwiska, o imionach nie wspominając, ale tylko jeden z profili był jej na tyle bliski, by nie pomylić go z żadnym innym. Zmarszczone w zdziwieniu brwi zdradzały zastanowienie, Od kiedy jesteś w Anglii, co cię tu sprowadza?, pomyślała na widok Friedricha, lecz nie był to odpowiedni moment, by kogokolwiek zaczepiać. Pospiesznie odwróciła wzrok, dyskretnie rozglądając się znów po zebranych w poszukiwaniu innych znajomych. Kiedy z wozu piątego wysiedli przedstawiciele rodów Burke oraz Carrow, mięśnie szczęki Evandry, tak jak palce obejmujące przedramię męża zacisnęły się, powstrzymując wzburzenie. O ile na rozmowę z Primrose czekała z niecierpliwością od momentu otrzymania od niej listu z wieścią o zaręczynach, tak na widok Aresa uderzyła ją fala sprzecznych emocji, jednocześnie odczuwając radość z obecności kuzyna, ale i złość przez wzgląd na pospiesznie kreślone przed paroma dniami wiadomości.
Puszczana z gramofonu muzyka pogrzebowa była dobrana wręcz idealnie, nikomu nie było do śmiechu, słysząc te smętne tony, łzy wręcz same cisnęły się do oczu, by zapłakać nad tym wykonaniem. W otoczeniu rodziny podążyła u boku Tristana, pokonując ostrożnie kolejne stopnie do bramy przed budynkiem. Krypta Blacków robiła wrażenie miejsca, w którym ciężar historii onieśmielająco otulał swym ogromem, natychmiast wciągał na drugą stronę; zupełnie jakby chciał zatrzymać w miejscu na zawsze. Evandra odwiedzała już wcześniej kryptę na cmentarzu dla magicznych, ale za każdym razem robiła na niej ogromne wrażenie. Minąwszy wszystkie rzędy siedzeń, zajęła miejsce tuż za najbliższą rodziną zmarłego, skąd miała dobry widok na marmurowe podwyższenie. Wśród zajmujących się obsługą pogrzebu rozpoznała twarze pracowników Iriny Macnair, która pełniła pieczę także nad rodową kryptą Rosierów. Półwila czuła się z tą decyzją bezpiecznie mając pewność, że tak jak dziś, zawsze stawali na wysokości zadania. Kiedy po gramofonowej zapowiedzi nadeszła kolej na kwartet smyczkowy, rozluźniła się, skupiając na głębokich tonach wiolonczeli. Intensywny zapach ziół i kadzideł jeszcze nie przytłaczał, ale wrażliwa nawet na opary warzonych eliksirów lady Rosier zaczęła w duchu błagać, by ceremonia nie trwała zbyt długo.
| Zajmuję miejsce nr 7.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Wydostawnie się z powozu zajmowało tyle czasu.... Tak się składało, że siedziałem w najdalszym od wejścia miejscu, więc zanim sam mogłem go opuścić, musiałem poczekać aż wyjdą szanowni lordowie Burke: Charon i Craig - którzy niczym dwa milczące rzeźby kamienne flankowały drzwiczki powozu; moi rodzice, brat Ikar z rodziną, lady Adeline Burke i Primrose Do tej ostatniej miałem nawet coś powiedzieć. Rozważałem jakiś komplement, albo może pytanie o bukecik, który jej posłałem. Niestety, wcale mi tego nie ułatwiała, chowając wzrok za żałobną woalką. Nie odezwałem się więc w żaden sposób, żegnając się z jej plecami w milczeniu. Zawiesiłem się, starając się przekonać, że może jeszcze będzie okazja, a jak nie będzie, to najwyżej w dzień następny przecież jesteśmy umówieni. Mimo wszystko, było to dość niezręczne, kiedy wiedzieliśmy oboje o tym spotkaniu, a nie mogliśmy o nim rozmawiać, tak jakby nie miałoby się nawet odbyć. Może to kwestia charakteru naszej relacji, tego, że oboje jesteśmy arystokratami znającymi na wylot zasadny savoir vivre'u, gdzie przez jeszcze miesiąc będziemy unikać tematu (ze względu na zmarłego za którym zaraz podążymy do krypty), a jednak wiedziałem dobrze, ze gdybym miał gorący romans z jedną z obecnych tutaj mieszczanek, to to milczenie by mnie tym bardziej podniecało, bo czułbym, że mamy wspólny sekret, który należy przed światem chować. Tu raczej była jakaś widoczna jakaś niezręczność, a całego mnie ogarniało zwątpienie czy jakiekolwiek gorące emocje będziemy mogli wobec siebie wykrzesać, skoro nie umiemy ze sobą nawet kilku lekkich zdań wymienić.
A może za dużo myślę, a my jesteśmy tylko na pogrzebie i to stąd to milczenie?
Pojąwszy, że już jakiś czas siedzę sam pogrążony w tych rozważaniach, oderwałem spojrzenie od rozgwieżdżonego nieba dekorującego wnętrze bryczki i wyszedłem powozu zakłopotany tym, że wcześniej wcisnąłem się na takie miejsce, z którego nie miałem jak pomagać damom. Pewnie czekała mnie za to jakaś kąśliwa uwaga rzucona przy stole, obstawiałem tylko czy jej autorem będzie Adeline Burke czy moja macocha. One obie zdawały się czerpać jakąś przyjemność z suszenia mi głowy.
Okazało się, że większość osób już ruszyła, a sama trumna mignęła mi gdzieś daleko z przodu. Poklepałem po szyji zwierzę, które ciągnęło nasz powóz i ruszyłem razem z konduktem pogrzebowym do wnętrza krypty Blacków.
Nigdy wcześniej nie byłem w tym miejscu, więc muszę przyznać, że zrobiło na mnie wrażenie. Nawet w najgłębszych zakamarkach świata, nie dało się znaleźć architektury tak wyjątkowej jak ta, która rozwinęła się na naszych rodzimych Wyspach. Obserwując pięknie wykute kolumny i zdobiące je podobizny kruków, odniosłem wrażenie, że podobne znajdowały się w Pokoju Wspólnym Krukonów. Może wykonał je ten sam artysta?
Odruchowo ruszyłem do prawej strony, by zająć miejsce w drugim rzędzie, jednak wtedy ujrzałem kuzynke Evandrę . Zwykle oddałbym wszystko, by siedzieć obok niej podczas takiego wydarzenia, mając jednak na względzie to jak potoczyła się nasza ostatnia wymiana korespondencji, nie miałem absolutnie ochoty się z kuzynką tak blisko spoufalać. Dlatego nagle zrobiłem krok w bok i ruszyłem do znajdującego się z drugiej strony sali siedzenia. Ostatnie czego dziś chciałem, to oglądać Evandrę, która dość jasno mi dała do zrozumienia, że nie jest tą osobą za którą brałem ją przez całe życie. Odwróciłem się jednak przez ramię, by złapać spojrzeniem jej brata Francisa , dając mu sygnał, żeby siadał obok mnie. Dla uważniejszych obserwatorów, takiej powiedzmy Vivienne Bulstrode to, że nie usiadłem obok kuzynki, która widocznie faworyzowałem od blisko trzech dekad, musiało być interesujące. Nic tylko czekać aż jej oczy spoczną na mnie i będę się musiał tłumaczyć.
siadam na miejscu 1
A może za dużo myślę, a my jesteśmy tylko na pogrzebie i to stąd to milczenie?
Pojąwszy, że już jakiś czas siedzę sam pogrążony w tych rozważaniach, oderwałem spojrzenie od rozgwieżdżonego nieba dekorującego wnętrze bryczki i wyszedłem powozu zakłopotany tym, że wcześniej wcisnąłem się na takie miejsce, z którego nie miałem jak pomagać damom. Pewnie czekała mnie za to jakaś kąśliwa uwaga rzucona przy stole, obstawiałem tylko czy jej autorem będzie Adeline Burke czy moja macocha. One obie zdawały się czerpać jakąś przyjemność z suszenia mi głowy.
Okazało się, że większość osób już ruszyła, a sama trumna mignęła mi gdzieś daleko z przodu. Poklepałem po szyji zwierzę, które ciągnęło nasz powóz i ruszyłem razem z konduktem pogrzebowym do wnętrza krypty Blacków.
Nigdy wcześniej nie byłem w tym miejscu, więc muszę przyznać, że zrobiło na mnie wrażenie. Nawet w najgłębszych zakamarkach świata, nie dało się znaleźć architektury tak wyjątkowej jak ta, która rozwinęła się na naszych rodzimych Wyspach. Obserwując pięknie wykute kolumny i zdobiące je podobizny kruków, odniosłem wrażenie, że podobne znajdowały się w Pokoju Wspólnym Krukonów. Może wykonał je ten sam artysta?
Odruchowo ruszyłem do prawej strony, by zająć miejsce w drugim rzędzie, jednak wtedy ujrzałem kuzynke Evandrę . Zwykle oddałbym wszystko, by siedzieć obok niej podczas takiego wydarzenia, mając jednak na względzie to jak potoczyła się nasza ostatnia wymiana korespondencji, nie miałem absolutnie ochoty się z kuzynką tak blisko spoufalać. Dlatego nagle zrobiłem krok w bok i ruszyłem do znajdującego się z drugiej strony sali siedzenia. Ostatnie czego dziś chciałem, to oglądać Evandrę, która dość jasno mi dała do zrozumienia, że nie jest tą osobą za którą brałem ją przez całe życie. Odwróciłem się jednak przez ramię, by złapać spojrzeniem jej brata Francisa , dając mu sygnał, żeby siadał obok mnie. Dla uważniejszych obserwatorów, takiej powiedzmy Vivienne Bulstrode to, że nie usiadłem obok kuzynki, która widocznie faworyzowałem od blisko trzech dekad, musiało być interesujące. Nic tylko czekać aż jej oczy spoczną na mnie i będę się musiał tłumaczyć.
siadam na miejscu 1
Wysiadam z powozu już przygaszony, jak na komendę z tego rozpasanego, znudzonego mężczyzny wychodzi posmutniały i osiwiały żałobnik.
Niech będzie, Blackom wbrew wszystkiemu należą się honory, nawet, jeżeli Alphard umarł śmiercią głupca. I bohatera równocześnie, lecz pije mnie coś pod pachami i w pasie - czyżby to smoking? - że zrobił to za Czarnego Pana.
I że, być może, mnie czeka to samo. Nie chciałbym wówczas takiego pogrzebu i ceregieli, już muszę kreślić takie plany, spisywać ostatnią wolę, na wypadek, gdyby...
Nawet nie wiem, czy by ją uszanowali, ale może odchodziłbym spokojny. Przysięga Wieczysta zabiera prędko, podobno; nie mogę przecież tego skonfrontować. To przedziwne, bo właściwie czekam na śmierć, praktycznie, potrafię wytyczyć moment, w którym umrę. Źle mi z tą wiedzą, ciężko i niewygodnie, tym bardziej, że owa chwila jest zależna jedynie ode mnie. Samobójca z linką oplątaną wokół szyi, palcami u stóp sięgający krzesła.
Współczuję kurwa wszystkim na tym pogrzebie, od zrozpaczonych rodziców, po mniej ważnych żałobników. Wszyscy tu są po jednych pieniądzach, będą chwalić jego zasługi, wspominać, ale nikt nie piśnie, że gdyby nie Czarny Pan, to Alphard by żył. Chwała nie zwróci Blackom syna, Aquili, Rigelowi i Cygnusowi brata, a Melisande narzeczonego. Przed wejściem do krypty, wyjmuję ręce z kieszeni i puszczam je swobodnie, pamiętając, że zaciśnięcie pięści może zostać źle odebrane. Chowam się w tłumie, swoim zwyczajem, garbiąc się lekko, co pozwala nieco ukryć ponadprzeciętny wzrost. Wystarczy mi atrakcji z powozu, do diaska, chętnie bym w nim został i tam świętował, oddając mu honory szczere, a nie nadęte i właściwie bardziej skoncentrowane na Lordzie Voldemorcie, niż na nim samym. Założę się, że o tym wspomną, muszą, jasne, ale... Niech ktoś kurwa powie coś o nim, że zanim wchodził do komnaty zawsze pukał dwukrotnie i że ubierał wyłącznie czarne skarpetki. Niech pożegnają go czule i nie udają, że był figurą bliską im przez więzy krwi i nic więcej.
Snuję się korytarzem odpowiednio dobranym tempem, puszczając przodem orszak, który dźwiga trumnę. Zastanawiam się, kto go ubrał i czy nałożyli mu makijaż, jak teraz wygląda jego twarz. Nigdy nie widziałem martwego człowieka po czasie, ale to... nieodpowiednie pytania. Unikam wzrokiem ścian i sklepień krypty, uporczywie gapiąc się pod nogi, ktoś (Tristan?) może pomyśleć, że mi wstyd, a tak naprawdę, odzywa się moja niechęć do kamiennych rzeźb i ozdób, łypiących zewsząd zimnymi oczami. Na posadzce ich nie widać, czasami odbije się tylko refleks złowrogiego, pustego oczodołu, kiedy światło padnie na wypolerowaną podłogę pod dobrym kątem. Wytrzymam.
Chciałbym usiąść przy siostrze, może nie obok niej, lecz gdzieś przy niej i nawet udaje mi się ją dostrzec, blisko przy miejscach zarezerwowanych Blackom. Coś jednak mnie stopuje, muszę nabrać dystansu i tak, w półkroku zmieniam zdanie, odbijając w przeciwną stronę. Tam już czeka Ares, to też zły pomysł, lecz lepszy, niż wciśnięcie między rodziców. Ich straciłem podczas podróży, a co, jeśli padli po drodze? Nie, wymyślam tylko, durnie żartując sobie ze śmierci. Nigdy się chyba nie nauczę. Siadam na miejscu obok kuzyna, raz tylko obracając się, by zerknąć na profil Evandry. Siedząc, nie muszę się już krygować i wbijam paznokcie w swoje udo, by wrócić i skupić się na tym, na czym powinienem.
Myśleniu o przysiędze, przede wszystkim. Czarny Pan i ród, dam dziś dobry przykład. I jutro też i pojutrze i tak do końca, aż w końcu coś nie jebnie, ale wtedy, wtedy to będzie dopiero widowisko.
|miejsce nr 2
Niech będzie, Blackom wbrew wszystkiemu należą się honory, nawet, jeżeli Alphard umarł śmiercią głupca. I bohatera równocześnie, lecz pije mnie coś pod pachami i w pasie - czyżby to smoking? - że zrobił to za Czarnego Pana.
I że, być może, mnie czeka to samo. Nie chciałbym wówczas takiego pogrzebu i ceregieli, już muszę kreślić takie plany, spisywać ostatnią wolę, na wypadek, gdyby...
Nawet nie wiem, czy by ją uszanowali, ale może odchodziłbym spokojny. Przysięga Wieczysta zabiera prędko, podobno; nie mogę przecież tego skonfrontować. To przedziwne, bo właściwie czekam na śmierć, praktycznie, potrafię wytyczyć moment, w którym umrę. Źle mi z tą wiedzą, ciężko i niewygodnie, tym bardziej, że owa chwila jest zależna jedynie ode mnie. Samobójca z linką oplątaną wokół szyi, palcami u stóp sięgający krzesła.
Współczuję kurwa wszystkim na tym pogrzebie, od zrozpaczonych rodziców, po mniej ważnych żałobników. Wszyscy tu są po jednych pieniądzach, będą chwalić jego zasługi, wspominać, ale nikt nie piśnie, że gdyby nie Czarny Pan, to Alphard by żył. Chwała nie zwróci Blackom syna, Aquili, Rigelowi i Cygnusowi brata, a Melisande narzeczonego. Przed wejściem do krypty, wyjmuję ręce z kieszeni i puszczam je swobodnie, pamiętając, że zaciśnięcie pięści może zostać źle odebrane. Chowam się w tłumie, swoim zwyczajem, garbiąc się lekko, co pozwala nieco ukryć ponadprzeciętny wzrost. Wystarczy mi atrakcji z powozu, do diaska, chętnie bym w nim został i tam świętował, oddając mu honory szczere, a nie nadęte i właściwie bardziej skoncentrowane na Lordzie Voldemorcie, niż na nim samym. Założę się, że o tym wspomną, muszą, jasne, ale... Niech ktoś kurwa powie coś o nim, że zanim wchodził do komnaty zawsze pukał dwukrotnie i że ubierał wyłącznie czarne skarpetki. Niech pożegnają go czule i nie udają, że był figurą bliską im przez więzy krwi i nic więcej.
Snuję się korytarzem odpowiednio dobranym tempem, puszczając przodem orszak, który dźwiga trumnę. Zastanawiam się, kto go ubrał i czy nałożyli mu makijaż, jak teraz wygląda jego twarz. Nigdy nie widziałem martwego człowieka po czasie, ale to... nieodpowiednie pytania. Unikam wzrokiem ścian i sklepień krypty, uporczywie gapiąc się pod nogi, ktoś (Tristan?) może pomyśleć, że mi wstyd, a tak naprawdę, odzywa się moja niechęć do kamiennych rzeźb i ozdób, łypiących zewsząd zimnymi oczami. Na posadzce ich nie widać, czasami odbije się tylko refleks złowrogiego, pustego oczodołu, kiedy światło padnie na wypolerowaną podłogę pod dobrym kątem. Wytrzymam.
Chciałbym usiąść przy siostrze, może nie obok niej, lecz gdzieś przy niej i nawet udaje mi się ją dostrzec, blisko przy miejscach zarezerwowanych Blackom. Coś jednak mnie stopuje, muszę nabrać dystansu i tak, w półkroku zmieniam zdanie, odbijając w przeciwną stronę. Tam już czeka Ares, to też zły pomysł, lecz lepszy, niż wciśnięcie między rodziców. Ich straciłem podczas podróży, a co, jeśli padli po drodze? Nie, wymyślam tylko, durnie żartując sobie ze śmierci. Nigdy się chyba nie nauczę. Siadam na miejscu obok kuzyna, raz tylko obracając się, by zerknąć na profil Evandry. Siedząc, nie muszę się już krygować i wbijam paznokcie w swoje udo, by wrócić i skupić się na tym, na czym powinienem.
Myśleniu o przysiędze, przede wszystkim. Czarny Pan i ród, dam dziś dobry przykład. I jutro też i pojutrze i tak do końca, aż w końcu coś nie jebnie, ale wtedy, wtedy to będzie dopiero widowisko.
|miejsce nr 2
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Wysłuchał w milczeniu odpowiedzi siedzącej obok niego w powozie Deirdre, wyglądając już przez okno. Schowawszy do kieszeni torebkę cukierków docenił, że przynajmniej na chwilę wszyscy musieli być cicho, by przełknąć pierwszy kwaskowaty smak rozchodzący się po ustach. Miał słabość do tych słodyczy od zawsze, Mericourt dobrze o tym wiedziała a on, że za ten podarek powinien być co najmniej miły przez najbliższy czas. Kiedy dojechali na miejsce, przez okno ujrzał zbudowaną z surowego kamienia kryptę. Wziął głęboki wdech, a kiedy tylko drzwi powozu otworzyły się wrócił się do wszystkich w skąpym geście pożegnania:
— To była prawdziwa przyjemność. Panowie, Forsythio— skinął im głową i wysiadł jako pierwszy, podając dłoń śmierciożesrczyni w zwykłym, grzecznym geście. Deszcz, który zalewał Londyn nie spadł na nich, chroniąc eleganckie szaty i fryzury dam. Leniwym spojrzeniem przemknął po opuszczających swe powozy gośćmi, a potem zatrzymał go na przodzie korowodu, rozgryzając ostatecznie cukierka na kawałki. Zerknął na Deirdre skrytą pod woalką, nie zdradzając jej swoich myśli. Spojrzał tylko w stronę niesionej przez czarodziejów trumny, przez Rycerzy Walpurgii, zastanawiając się, dlaczego nestor tak zacnego rodu, jakim byli Burkowie czynił ten zaszczyt i gdzie, na Merlina, był Craig. Westchnął lekko, cicho, ruszając w towarzystwie Mericourt do krypty, w której uderzyła w niego intensywna woń kadzideł. Znał tę woń dobrze, był pewien, że potrafił wyodrębnić pojedyncze nuty zapachowe, mieszanki ziół, których nazw nie pamiętał, choć nie wiedział skąd. Zmarszczył brwi, idąc za wszystkimi.
— Znasz dobrze, lady Black? — spytał cicho, Deirdre, powoli schodząc po jednych z dwóch rzędów schodów. Jego oczom ukazało się drzewo genealogiczne Blacków, które wyjątkowo go zainteresowało. Spojrzał na nie, ale nie zatrzymał się, choć z chęcią poświęciłby mu chwilę, choć głównie z naukowej ciekawości przeanalizowania wspaniałego tworu niż samej historii rodu. — Czy to byłoby ironicznie, gdyby zajęła miejsce Alpharda? — Uśmiechnął się pod nosem, wypatrując ją z tłumu. Nie mógł powstrzymać swych myśli, nie chciał zreszta wcale. Uciekające w tym kierunku były na ten moment główną rozrywką.
Wszedł do sali, a jego uwagę od razu przykuł widok grobowców po bokach. Rzekłby, że wszyscy pochowani byli z klasą, godnie. Jak na lordów przystało. I Alphard też zostanie w ten sposób pochowany. Ale w tym nie było nic wielkiego, nic wzniosłego. Śmierć była porażką, której on sam się wymykał raz po raz. Nie żyli jego bracia. Być może nie żył też już jego ojciec. Był najsilniejszy z nich wszystkich, przeżył, przetrwał. I miał zamiar stąpać po tym padole jeszcze długo. Jego wzrok spoczął na ułożonej trumnie. Żegnali go nie tylko najbliżsi, ale również najznakomitsi czarodzieje. Przyjaciele, krewni, sojusznicy. Byli mu to winni. To niewielka cena za siłę i potęgę, którą otrzymali.
Nie bez powodu ruszył za Blackami. Idąc boczną drogą, tuż przy grobowcach przemknął na przód, puścił Deirdre przodem i zajął ostatnie miejsce w rzędzie. Tuż za pogrążoną w żałobie lady Black.
| zajmuję miejsce 10, siada ze mną szanowna madame Mericourt na miejscu 9
— To była prawdziwa przyjemność. Panowie, Forsythio— skinął im głową i wysiadł jako pierwszy, podając dłoń śmierciożesrczyni w zwykłym, grzecznym geście. Deszcz, który zalewał Londyn nie spadł na nich, chroniąc eleganckie szaty i fryzury dam. Leniwym spojrzeniem przemknął po opuszczających swe powozy gośćmi, a potem zatrzymał go na przodzie korowodu, rozgryzając ostatecznie cukierka na kawałki. Zerknął na Deirdre skrytą pod woalką, nie zdradzając jej swoich myśli. Spojrzał tylko w stronę niesionej przez czarodziejów trumny, przez Rycerzy Walpurgii, zastanawiając się, dlaczego nestor tak zacnego rodu, jakim byli Burkowie czynił ten zaszczyt i gdzie, na Merlina, był Craig. Westchnął lekko, cicho, ruszając w towarzystwie Mericourt do krypty, w której uderzyła w niego intensywna woń kadzideł. Znał tę woń dobrze, był pewien, że potrafił wyodrębnić pojedyncze nuty zapachowe, mieszanki ziół, których nazw nie pamiętał, choć nie wiedział skąd. Zmarszczył brwi, idąc za wszystkimi.
— Znasz dobrze, lady Black? — spytał cicho, Deirdre, powoli schodząc po jednych z dwóch rzędów schodów. Jego oczom ukazało się drzewo genealogiczne Blacków, które wyjątkowo go zainteresowało. Spojrzał na nie, ale nie zatrzymał się, choć z chęcią poświęciłby mu chwilę, choć głównie z naukowej ciekawości przeanalizowania wspaniałego tworu niż samej historii rodu. — Czy to byłoby ironicznie, gdyby zajęła miejsce Alpharda? — Uśmiechnął się pod nosem, wypatrując ją z tłumu. Nie mógł powstrzymać swych myśli, nie chciał zreszta wcale. Uciekające w tym kierunku były na ten moment główną rozrywką.
Wszedł do sali, a jego uwagę od razu przykuł widok grobowców po bokach. Rzekłby, że wszyscy pochowani byli z klasą, godnie. Jak na lordów przystało. I Alphard też zostanie w ten sposób pochowany. Ale w tym nie było nic wielkiego, nic wzniosłego. Śmierć była porażką, której on sam się wymykał raz po raz. Nie żyli jego bracia. Być może nie żył też już jego ojciec. Był najsilniejszy z nich wszystkich, przeżył, przetrwał. I miał zamiar stąpać po tym padole jeszcze długo. Jego wzrok spoczął na ułożonej trumnie. Żegnali go nie tylko najbliżsi, ale również najznakomitsi czarodzieje. Przyjaciele, krewni, sojusznicy. Byli mu to winni. To niewielka cena za siłę i potęgę, którą otrzymali.
Nie bez powodu ruszył za Blackami. Idąc boczną drogą, tuż przy grobowcach przemknął na przód, puścił Deirdre przodem i zajął ostatnie miejsce w rzędzie. Tuż za pogrążoną w żałobie lady Black.
| zajmuję miejsce 10, siada ze mną szanowna madame Mericourt na miejscu 9
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Fantine do końca podróży zachowała milczenie; nie była pewna co wstąpiło w Tristana, lecz Evandrze udało się go uspokoić. Bryczki zatrzymały się wkrótce pod kryptą Blacków, wszystko żałobnicy zaś nieśpiesznie i w milczeniu weszli do środka, gdzie czekały na nich już krzesła. Fantine i jej matka trzymały się za nestorem i jego małżonką, którzy zasiedli w drugim rzędzie.
Okrążyła rzędy miejsc, aby nie przepychać się pomiędzy krzesłami nieelegancko, razem z nią pani matka, milcząca i poważna. Na kilka chwil zniknęły w tłumie gości, kiedy Tristan i Evandra zdążyli zająć już miejsca w drugim rzędzie; Fantine i Cedrina zamierzały usiąść obok, lecz gdy tam podeszły... Dwa miejsca z brzegu były już zajęte, co oznaczało ni mniej, ni więcej, że dokładnie dwóch właśnie zabrakło. Cóż za brak organizacji, co za nietakt. Pracownicy domu pogrzebowego Iriny Macnair powinni byli zadbać o to, aby pokierować odpowiednio żałobników i nie było żadnego problemu z umiejscowieniem. Może usiadłyby w następnym, niezadowolone i głęboko urażone, gdyby nie profil, który dostrzegła Fantine - profil dobrze znany i wyróżniający się z tłumu. Egzotyczne rysy Deirdre Mericourt, zasiadającej w tym samym rzędzie co Rosierowie? Fantine aż pobladła. Nie chodziło nawet o relacje łączące ją z nestorem, a o sam fakt klasy.
Co robiła w towarzystwie Ramseya? To też było dobre pytanie na które Fantine zamierzała poznać odpowiedź. Aż się prawie zagotowała z irytacji. Kto jak kto, ale Mulciber, wychowany na dworze Rosierów powinien być lepiej obyty w towarzystwie. Deirdre, obracająca się od dłuższego czasu wśród arystokracji dzięki posadzie w La Fantasmagorie, również mogła się już czegoś nauczyć. Fantine oraz Cedrina stanęły obok, pragnąc dołączyć do swojej rodziny; obok Evandry powinna usiąść wszak Melisande, a dalej Fantine, gotowa, by podtrzymać ją na duchu. Pani matka nie powinna zaś siedzieć z dala od rodziny. Była matką nestora, na litość Merlina, nie wypadało, by zasiadała gdzieś za klasą niższą. Blackowie powinni o to zadbać...
- Ekhm - odchrząknęła lekko, dyskretnie Fantine, wbijając świdrujące spojrzenie najpierw w Ramseya, później w Deirdre, zaznaczając swoją obecność i zwracając na nich swoją uwagę. Wśród panującego milczenia nie było o to trudno. Spojrzała wymownie na Mulcibera i Deirdre, później na Tristana i Evandrę, później znów na nich - wyraźnie sugerując, że nie pasują do otoczenia. - Chciałybyśmy dołączyć do rodziny, Ramseyu, madame Mericourt - wyrzekła cichutko, jeśli spojrzenie było nie dość jasne.
Okrążyła rzędy miejsc, aby nie przepychać się pomiędzy krzesłami nieelegancko, razem z nią pani matka, milcząca i poważna. Na kilka chwil zniknęły w tłumie gości, kiedy Tristan i Evandra zdążyli zająć już miejsca w drugim rzędzie; Fantine i Cedrina zamierzały usiąść obok, lecz gdy tam podeszły... Dwa miejsca z brzegu były już zajęte, co oznaczało ni mniej, ni więcej, że dokładnie dwóch właśnie zabrakło. Cóż za brak organizacji, co za nietakt. Pracownicy domu pogrzebowego Iriny Macnair powinni byli zadbać o to, aby pokierować odpowiednio żałobników i nie było żadnego problemu z umiejscowieniem. Może usiadłyby w następnym, niezadowolone i głęboko urażone, gdyby nie profil, który dostrzegła Fantine - profil dobrze znany i wyróżniający się z tłumu. Egzotyczne rysy Deirdre Mericourt, zasiadającej w tym samym rzędzie co Rosierowie? Fantine aż pobladła. Nie chodziło nawet o relacje łączące ją z nestorem, a o sam fakt klasy.
Co robiła w towarzystwie Ramseya? To też było dobre pytanie na które Fantine zamierzała poznać odpowiedź. Aż się prawie zagotowała z irytacji. Kto jak kto, ale Mulciber, wychowany na dworze Rosierów powinien być lepiej obyty w towarzystwie. Deirdre, obracająca się od dłuższego czasu wśród arystokracji dzięki posadzie w La Fantasmagorie, również mogła się już czegoś nauczyć. Fantine oraz Cedrina stanęły obok, pragnąc dołączyć do swojej rodziny; obok Evandry powinna usiąść wszak Melisande, a dalej Fantine, gotowa, by podtrzymać ją na duchu. Pani matka nie powinna zaś siedzieć z dala od rodziny. Była matką nestora, na litość Merlina, nie wypadało, by zasiadała gdzieś za klasą niższą. Blackowie powinni o to zadbać...
- Ekhm - odchrząknęła lekko, dyskretnie Fantine, wbijając świdrujące spojrzenie najpierw w Ramseya, później w Deirdre, zaznaczając swoją obecność i zwracając na nich swoją uwagę. Wśród panującego milczenia nie było o to trudno. Spojrzała wymownie na Mulcibera i Deirdre, później na Tristana i Evandrę, później znów na nich - wyraźnie sugerując, że nie pasują do otoczenia. - Chciałybyśmy dołączyć do rodziny, Ramseyu, madame Mericourt - wyrzekła cichutko, jeśli spojrzenie było nie dość jasne.
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Podróż upłynęła Cressidzie spokojnie, choć smutno. Nie mówiła wiele, przez większość czasu wsłuchując się w rozmowy krewnych oraz w padający coraz mocniej deszcz, którego krople dudniły o dach i okna powozu, zupełnie jakby nawet świat płakał po odejściu Alpharda. Cressida także miała ochotę płakać ale się powstrzymywała, a woalka szczęśliwie dla niej maskowała szkliste oczy. Trudno było żegnać kogoś bliskiego, i choć w dotychczasowym życiu była już na kilku pogrzebach dalszych krewnych, to zdecydowana większość z nich odeszła w sposób naturalny w podeszłym wieku. Odejście Alpharda było przedwczesne i tragiczne, choć dokładnych okoliczności nie znała i pewnie nigdy nie pozna. Może to i lepiej.
Mąż milcząco dotrzymywał jej otuchy, kilka razy dyskretnie ściskając jej dłoń tak, by nie widział tego jej pan ojciec, który nie przepadał za ckliwościami i słabością. Była jednak Williamowi wdzięczna za to ciche wsparcie, wiedziała że może na niego liczyć nawet jeśli dla niego Alphard był praktycznie obcy, ot, był jedną z wielu twarzy znanych z salonów. Może z biegiem czasu połączyłyby ich lepsze relacje, ale nie zdążyli się bliżej poznać.
W końcu powozy dotarły do cmentarza dla magicznych, gdzie była położona krypta Blacków sprawiająca dość ponure i mroczne wrażenie, jak zresztą wszystkie tego typu miejsca. Nawet sama posiadłość Blacków wydawała jej się zawsze posępna i mroczna, więc ich grobowiec tym bardziej musiał taki być. William pomógł jej opuścić powóz; w długiej i obszernej żałobnej sukni było to nieco utrudnione, więc musiała jedną ręką ją przytrzymywać, a drugą podała mężowi, by w końcu wyskoczyć lekko na zewnątrz, prosto w deszcz, od którego osłoniły ją rzucane przez woźniców zaklęcia, a mąż szybko poprowadził ją do krypty, oczywiście już po tym, gdy wniesiono tam trumnę Alpharda. Jako szlachetnie urodzeni wiedzieli, jak się zachować na tego typu uroczystościach.
Gdy wchodziła do środka przeszedł ją lekki dreszcz, ale rozejrzała się po wnętrzu, chłonąc wzrokiem detale wystroju. Cały czas rozglądała się, choć dyskretnie, aż do momentu kiedy znaleźli się w sali, gdzie miało się odbyć ostatnie pożegnanie. Wyrzeźbione twarze zmarłych Blacków zdawały się obserwować wszystkich, także ją, i poczuła się nieco niezręcznie, ale William, jakby wyczuwając jej nastrój, znów dyskretnie ścisnął jej drobną dłoń. Teraz należało zająć miejsce. Pierwszy rząd był przeznaczony Blackom, więc Cressida wraz z mężem i rodzicami zasiedli w drugim; Cressie przyszło usiąść pomiędzy swoim mężem a matką, pan ojciec zasiadł po drugiej stronie matki. Wielu gości wydarzenia było ludźmi znanymi jej ze świata salonów, niektórzy byli nawet jej bliższą lub dalszą rodziną, dostrzegła też kilka znajomych sobie dam. Ale nie wszystkich obecnych znała, niektóre twarze wydawały się obce, nie widywała ich na żadnych sabatach ani tego typu wydarzeniach. Może byli to współpracownicy Alpharda z ministerstwa? Żyjąca w swojej bańce Cressida nie wiedziała przecież o jego dodatkowym zaangażowaniu, więc założyła, że nieznane z salonów twarze to na pewno muszą być jego przyjaciele z pracy lub dawni koledzy z lat szkolnych, chcący odprowadzić na wieczny spoczynek swego towarzysza, czarodzieje z niższych warstw społecznych, ale na tyle znaczący dla zmarłego, że zostali tu zaproszeni przez jego rodzinę. Nie mogła wiedzieć, że Alphard robił w swoim życiu złe rzeczy, w jej wyobrażeniach był przecież dobrym człowiekiem i wspaniałym kuzynem, którego będzie jej bardzo brakować. Z takiej strony go poznała i takim miała go pamiętać. Szkoda, że nie zdążą go poznać jej dzieci, ale pewnego dnia im o nim opowie. Dziś były zbyt małe by tu przybyć, pozostały w Ambleside pod opieką swoich dziadków ze strony Williama oraz wiernej opiekunki.
Usiadła wygodnie, przenosząc wzrok na podwyższenie z przodu sali, gdzie ustawiono trumnę. Ceremonia miała lada moment się rozpocząć.
| Cressida i jej npc (mąż William Fawley i rodzice Leander i Portia Flint) siadają na polu 5 - ale jeśli komuś bardzo zależy, mogę jeszcze podmienić numerek i siąść w następnym rzędzie
[bylobrzydkobedzieladnie]
Mąż milcząco dotrzymywał jej otuchy, kilka razy dyskretnie ściskając jej dłoń tak, by nie widział tego jej pan ojciec, który nie przepadał za ckliwościami i słabością. Była jednak Williamowi wdzięczna za to ciche wsparcie, wiedziała że może na niego liczyć nawet jeśli dla niego Alphard był praktycznie obcy, ot, był jedną z wielu twarzy znanych z salonów. Może z biegiem czasu połączyłyby ich lepsze relacje, ale nie zdążyli się bliżej poznać.
W końcu powozy dotarły do cmentarza dla magicznych, gdzie była położona krypta Blacków sprawiająca dość ponure i mroczne wrażenie, jak zresztą wszystkie tego typu miejsca. Nawet sama posiadłość Blacków wydawała jej się zawsze posępna i mroczna, więc ich grobowiec tym bardziej musiał taki być. William pomógł jej opuścić powóz; w długiej i obszernej żałobnej sukni było to nieco utrudnione, więc musiała jedną ręką ją przytrzymywać, a drugą podała mężowi, by w końcu wyskoczyć lekko na zewnątrz, prosto w deszcz, od którego osłoniły ją rzucane przez woźniców zaklęcia, a mąż szybko poprowadził ją do krypty, oczywiście już po tym, gdy wniesiono tam trumnę Alpharda. Jako szlachetnie urodzeni wiedzieli, jak się zachować na tego typu uroczystościach.
Gdy wchodziła do środka przeszedł ją lekki dreszcz, ale rozejrzała się po wnętrzu, chłonąc wzrokiem detale wystroju. Cały czas rozglądała się, choć dyskretnie, aż do momentu kiedy znaleźli się w sali, gdzie miało się odbyć ostatnie pożegnanie. Wyrzeźbione twarze zmarłych Blacków zdawały się obserwować wszystkich, także ją, i poczuła się nieco niezręcznie, ale William, jakby wyczuwając jej nastrój, znów dyskretnie ścisnął jej drobną dłoń. Teraz należało zająć miejsce. Pierwszy rząd był przeznaczony Blackom, więc Cressida wraz z mężem i rodzicami zasiedli w drugim; Cressie przyszło usiąść pomiędzy swoim mężem a matką, pan ojciec zasiadł po drugiej stronie matki. Wielu gości wydarzenia było ludźmi znanymi jej ze świata salonów, niektórzy byli nawet jej bliższą lub dalszą rodziną, dostrzegła też kilka znajomych sobie dam. Ale nie wszystkich obecnych znała, niektóre twarze wydawały się obce, nie widywała ich na żadnych sabatach ani tego typu wydarzeniach. Może byli to współpracownicy Alpharda z ministerstwa? Żyjąca w swojej bańce Cressida nie wiedziała przecież o jego dodatkowym zaangażowaniu, więc założyła, że nieznane z salonów twarze to na pewno muszą być jego przyjaciele z pracy lub dawni koledzy z lat szkolnych, chcący odprowadzić na wieczny spoczynek swego towarzysza, czarodzieje z niższych warstw społecznych, ale na tyle znaczący dla zmarłego, że zostali tu zaproszeni przez jego rodzinę. Nie mogła wiedzieć, że Alphard robił w swoim życiu złe rzeczy, w jej wyobrażeniach był przecież dobrym człowiekiem i wspaniałym kuzynem, którego będzie jej bardzo brakować. Z takiej strony go poznała i takim miała go pamiętać. Szkoda, że nie zdążą go poznać jej dzieci, ale pewnego dnia im o nim opowie. Dziś były zbyt małe by tu przybyć, pozostały w Ambleside pod opieką swoich dziadków ze strony Williama oraz wiernej opiekunki.
Usiadła wygodnie, przenosząc wzrok na podwyższenie z przodu sali, gdzie ustawiono trumnę. Ceremonia miała lada moment się rozpocząć.
| Cressida i jej npc (mąż William Fawley i rodzice Leander i Portia Flint) siadają na polu 5 - ale jeśli komuś bardzo zależy, mogę jeszcze podmienić numerek i siąść w następnym rzędzie
[bylobrzydkobedzieladnie]
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Ostatnio zmieniony przez Cressida Fawley dnia 14.02.21 13:29, w całości zmieniany 1 raz
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Towarzystwo Rookwood czyniło atmosferę w powozie wystarczająco gęstą, aby dało się ją ciąć nożem. Obłąkana wiedźma nie miała w sobie ani taktu ani samokontroli, by powstrzymać potok złośliwości, przeplatany słowami o niezrozumiałym dla nikogo znaczeniu. Elvira czerpała satysfakcję z besztania w myślach tej nieuprzejmości, z wykpiwania jej szaleństwa, nie dostrzegając przy tym, że kocioł przygania garnkowi. Sama bowiem też nie próbowała przygryzać języka, nie mając przy tym wytłumaczenia w postaci niedawnej choroby. Była tylko kaleką, wyczerpaną koszmarami, zawsze złośliwą i zbyt upartą, by odpuścić. Na całe szczęście powozy dojechały na miejsce szybko, głos uprzejmego woźnicy przerwał wzajemne piorunowanie się spojrzeniami. W tym wszystkim Elvira zdążyła prawie zapomnieć, że poza Rookwood w czasie drogi towarzyszyli im Claude oraz Drew.
Mężczyźni, pomyślała z niesmakiem. Zawsze tak samo bierni.
Wyszła z powozu jako jedna z ostatnich, nie zamierzając przepychać się w drzwiach z tą idiotką. Choć woźnica zaoferował jej wyciągniętą dłoń, nie skorzystała z pomocy, zeskakując zgrabnie na bruk i unosząc brodę ku skłębionym, ciemnym chmurom. Ulewa nie odpuszczała, Elvira jednak nie próbowała dopatrywać się w tym symboliki; cieszyła się jedynie, że zaklęcia chronią ich przed wilgocią. Mokra woalka przyklejona do twarzy byłaby koszmarem, Blackowie jednak jak zwykle zadbali o wszystko. W tłumie żałobników rozpoznała wiele twarzy; niektórzy byli Rycerzami, innych kojarzyła ze szpitala, z czasów, gdy pracowała jeszcze na co dzień z różnymi przedstawicielami arystokracji. Z nikim nie chciała rozmawiać, okazja nie był odpowiednia, a poza tym - nie potrafiłaby właściwie udać rozpaczy. Oczywiście, odczuwała żal z powodu śmierci innego Rycerza, lecz nie chodziło o Alpharda samego w sobie, a o towarzysza ich wyprawy.
Przecież to mogłaby być ona.
Przeszył ją długi dreszcz, miejsce styku protezy z pozostałościami stawu zapiekło boleśnie. Żeby odegnać nagłe uczucie słabości w kończynach, próbowała rozejrzeć się za Cillianem Macnairem, okazało się jednak, że ten idzie na przodzie wraz z trumną. Tam z pewnością nie zamierzała się wpychać. W czasie pochodu wzrok Elviry przyciągnęły przepych krypty oraz bogactwo rozłożystego drzewa genealogicznego. Mimowolnie zastanawiała się nad tym, jak daleko sięgał jej rodowód i gdzie dokładnie miał swoje korzenie. Nikt nigdy nie próbował jej tego uczyć. W otoczeniu cudzego bogactwa czuła się niekomfortowo, a dyskomfort ten wzrastał wykładniczo wraz z pokonywanymi stopniami. Od czasu Locus Nihil podziemia wzbudzały w niej odrazę, niechęć, duszność zamostkową, z którą ledwie umiała sobie poradzić.
Ale wycofać się, podeprzeć na ścianie, zachwiać - to wszystko byłoby okazaniem słabości, a Elvira Multon nie zamierzała sobie na to pozwalać. Trzymała głowę prosto i z dumą, stawiała obcasy ostrożnie, ale miarowo. Dopiero, gdy chłód osiadł dotkliwie na materiale czarnej sukni, a korytarz zaczął się zwężać, odszukała obok łokieć Drew i na krótki moment wsunęła pod niego obleczoną w rękawiczkę dłoń. Nie wiedziała, czy ktoś poza nim to dostrzegł, puściła go zresztą natychmiast, gdy trafili do końcowej komnaty. Muzyka i przygotowane miejsca siedzące wskazywały na finisz, teraz zapewne rozpoczną się mowy, czy co tam jeszcze ludzie zwykle robili na pogrzebach. Nie miała o tradycjach najmniejszego pojęcia. Z tego też powodu nie zależało jej, by siedzieć w pierwszych rzędach. Zajęła miejsce obok Drew, wodząc spojrzeniem po grobowcach.
- Jeżeli miałabym umrzeć - powiedziała Macnairowi cicho, trochę marudnie. - To chciałabym mieć szklaną trumnę i doskonale zakonserwowane ciało. Żeby nikt o mnie nie zapomniał. A najlepiej... - skierowała wzrok na trumnę Alpharda. - ...wróciłabym jako duch i opętała wszystkich ludzi, których nienawidzę, żeby zmusić ich do samobójstwa. - Pokręciła głową, wydając z siebie ledwie słyszalne westchnięcie.
zajmuję miejsce 24, a 23 Drew, nie podsiadać bo ugryzę
Mężczyźni, pomyślała z niesmakiem. Zawsze tak samo bierni.
Wyszła z powozu jako jedna z ostatnich, nie zamierzając przepychać się w drzwiach z tą idiotką. Choć woźnica zaoferował jej wyciągniętą dłoń, nie skorzystała z pomocy, zeskakując zgrabnie na bruk i unosząc brodę ku skłębionym, ciemnym chmurom. Ulewa nie odpuszczała, Elvira jednak nie próbowała dopatrywać się w tym symboliki; cieszyła się jedynie, że zaklęcia chronią ich przed wilgocią. Mokra woalka przyklejona do twarzy byłaby koszmarem, Blackowie jednak jak zwykle zadbali o wszystko. W tłumie żałobników rozpoznała wiele twarzy; niektórzy byli Rycerzami, innych kojarzyła ze szpitala, z czasów, gdy pracowała jeszcze na co dzień z różnymi przedstawicielami arystokracji. Z nikim nie chciała rozmawiać, okazja nie był odpowiednia, a poza tym - nie potrafiłaby właściwie udać rozpaczy. Oczywiście, odczuwała żal z powodu śmierci innego Rycerza, lecz nie chodziło o Alpharda samego w sobie, a o towarzysza ich wyprawy.
Przecież to mogłaby być ona.
Przeszył ją długi dreszcz, miejsce styku protezy z pozostałościami stawu zapiekło boleśnie. Żeby odegnać nagłe uczucie słabości w kończynach, próbowała rozejrzeć się za Cillianem Macnairem, okazało się jednak, że ten idzie na przodzie wraz z trumną. Tam z pewnością nie zamierzała się wpychać. W czasie pochodu wzrok Elviry przyciągnęły przepych krypty oraz bogactwo rozłożystego drzewa genealogicznego. Mimowolnie zastanawiała się nad tym, jak daleko sięgał jej rodowód i gdzie dokładnie miał swoje korzenie. Nikt nigdy nie próbował jej tego uczyć. W otoczeniu cudzego bogactwa czuła się niekomfortowo, a dyskomfort ten wzrastał wykładniczo wraz z pokonywanymi stopniami. Od czasu Locus Nihil podziemia wzbudzały w niej odrazę, niechęć, duszność zamostkową, z którą ledwie umiała sobie poradzić.
Ale wycofać się, podeprzeć na ścianie, zachwiać - to wszystko byłoby okazaniem słabości, a Elvira Multon nie zamierzała sobie na to pozwalać. Trzymała głowę prosto i z dumą, stawiała obcasy ostrożnie, ale miarowo. Dopiero, gdy chłód osiadł dotkliwie na materiale czarnej sukni, a korytarz zaczął się zwężać, odszukała obok łokieć Drew i na krótki moment wsunęła pod niego obleczoną w rękawiczkę dłoń. Nie wiedziała, czy ktoś poza nim to dostrzegł, puściła go zresztą natychmiast, gdy trafili do końcowej komnaty. Muzyka i przygotowane miejsca siedzące wskazywały na finisz, teraz zapewne rozpoczną się mowy, czy co tam jeszcze ludzie zwykle robili na pogrzebach. Nie miała o tradycjach najmniejszego pojęcia. Z tego też powodu nie zależało jej, by siedzieć w pierwszych rzędach. Zajęła miejsce obok Drew, wodząc spojrzeniem po grobowcach.
- Jeżeli miałabym umrzeć - powiedziała Macnairowi cicho, trochę marudnie. - To chciałabym mieć szklaną trumnę i doskonale zakonserwowane ciało. Żeby nikt o mnie nie zapomniał. A najlepiej... - skierowała wzrok na trumnę Alpharda. - ...wróciłabym jako duch i opętała wszystkich ludzi, których nienawidzę, żeby zmusić ich do samobójstwa. - Pokręciła głową, wydając z siebie ledwie słyszalne westchnięcie.
zajmuję miejsce 24, a 23 Drew, nie podsiadać bo ugryzę
you cannot burn away what has always been
aflame
Ostatnio zmieniony przez Elvira Multon dnia 15.02.21 0:46, w całości zmieniany 1 raz
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Podróż powozem dłużyła się jej niemiłosiernie. Po paru wymianach zdań zapadła w nim cisza, która aż dzwoniła w uszach. Primrose zaś czuła się źle, z Aresem nie miała śmiałości rozmawiać otwarcie o tym co miało miejsce 4 dni temu w Durham kiedy się dowiedziała o zaręczynach oraz tym, że przez najbliższy miesiąc będą musieli udawać, że ich rodziny nie doszły do żadnego porozumienia. Zerkała na niego co jakiś czas i zdawało się jej, że chciał coś powiedzieć, ale w końcu tego nie zrobił. Dnia następnego mieli się spotkać, liczyła na to, że odważą się szczerze porozmawiać. Ich związek był kontraktem pomiędzy rodami, ale czy im uda się dojść do porozumienia, czy znajdą jakąś nić porozumienia? Na razie wszystko było jak za mgłą, a ponure milczenie Charona i Craiga lordowi Carrow nie pomagało w całej tej sytuacji. Adela siedziała sztywno i wyprostowana niczym członek rodziny królewskiej aż strach było się odezwać. Pestka zaciśnięta w dłoni zdawała się całkowicie nie na miejscu, a jednocześnie rozbawiła lady Burke, że uśmiechnęła się do własnych myśli pod cienką woalką. Patrzyła jak krople deszczu spływają po szybach powozu, a żałobnicy tworzą długi kondukt za niesioną trumną gdzie honory czynił też jej brat - lord nestor Edgar Burke. Iście książkowe, pomyślała patrząc na pochód, niczym wyjęte ze stronic powieści, które tak namiętnie czytywała, zanim zostały zastąpione przez woluminy naukowe. Wysiadła z powozu z pomocą Charona i ukradkiem jeszcze obejrzała się na Aresa, który zdawał się być pogrążony we własnych myślach. Upuściła pestkę po daktylu tak aby nikt nie zauważył i ruszyła wraz z rodziną w stronę krypty rozglądając się ukradkiem by dojrzeć znajome twarze. Spostrzegła Evandrę w towarzyskie swojego męża i jego rodziny. Nie miała zbyt wiele okazji aby poznać lorda Tristana Rosier, ale za każdym razem kiedy go widziała wzbudzał w niej pewne onieśmielenie. Była zaznajomiona z jego osiągnięciami i pozycją, ale nigdy nie zapytała przyjaciółki jakim jest człowiekiem. Być może na najbliższym spotkaniu pozwoli sobie na śmiałość? Patrzyła jak Edgar wraz z innymi niesie trumnę zmarłego Alpharda. Dojrzała twarz człowieka, który miał być bratem Daniela Wrońskiego, widziała go na jego ślubie pod koniec września. Ledwo sześć dni temu. To wydarzenie zdawało się być tak odległe, jakby wydarzyło się parę miesięcy temu. Był piękny, słoneczny dzień i radość, że dwoje ludzi postanawia spędzić razem życie. Dziś żegnali inną osobę, która reszta życia nie mogła się nacieszyć.
Wkroczyła do krypty w towarzystwie Craiga, Charona oraz Adeline czując w powietrzu atmosferę smutku ale też ciekawości. Szlachta miała to do siebie, że każde wydarzenie traktowała jako dobre miejsce do obserwowania innych oraz późniejszego plotkowania. Pogrzeb lorda Blacka nie mógł być wyjątkiem. Za jakiś czas na pewno się dowiedzą, ze jakaś lady wyglądała bardzo blado, a któryś z lordów miał ubrane nie modne trzewiki. Największą sensację zrobi jednak to, kto jaki wieniec przyniósł oraz kto gdzie usiadł w czasie ceremonii pogrzebowej. Rozsadzenie gości na pogrzebie było równie ważne co na weselu, ale tym razem goście mieli wybrać sami swoje miejsca. Dla spostrzegawczej osoby były to świetne wskazówki kto z kim trzyma, a kto wobec kogo chowa urazę. Dostrzegła Francisa Lestrange, który usiadł całkowicie po drugiej stronie od swojej siostry Evandry i jej męża, obok zaś niego siedział lord Ares Carrow. Udało jej się dojrzeć Aquilę i Rigela, którzy znajdowali się na samym przodzie. Miała nadzieję, że ten dzień upłynie im w spokoju, a potem będą mogli przeżywać żałobę bez wścibskich oczu, które stwierdzą, ze lady Black nie była wystarczająco smutna, a lord Rigel mógł lepiej ułożyć swoje włosy na ten dzień.
Usiedli dokładnie w rzędzie za lordem Carrow i Lestrange a Prim starała się nie wpatrywać w plecy narzeczonego.
|Zajmuję miejsce nr 12, a obok mnie siada lord Craig Burke na miejscu 13
Wkroczyła do krypty w towarzystwie Craiga, Charona oraz Adeline czując w powietrzu atmosferę smutku ale też ciekawości. Szlachta miała to do siebie, że każde wydarzenie traktowała jako dobre miejsce do obserwowania innych oraz późniejszego plotkowania. Pogrzeb lorda Blacka nie mógł być wyjątkiem. Za jakiś czas na pewno się dowiedzą, ze jakaś lady wyglądała bardzo blado, a któryś z lordów miał ubrane nie modne trzewiki. Największą sensację zrobi jednak to, kto jaki wieniec przyniósł oraz kto gdzie usiadł w czasie ceremonii pogrzebowej. Rozsadzenie gości na pogrzebie było równie ważne co na weselu, ale tym razem goście mieli wybrać sami swoje miejsca. Dla spostrzegawczej osoby były to świetne wskazówki kto z kim trzyma, a kto wobec kogo chowa urazę. Dostrzegła Francisa Lestrange, który usiadł całkowicie po drugiej stronie od swojej siostry Evandry i jej męża, obok zaś niego siedział lord Ares Carrow. Udało jej się dojrzeć Aquilę i Rigela, którzy znajdowali się na samym przodzie. Miała nadzieję, że ten dzień upłynie im w spokoju, a potem będą mogli przeżywać żałobę bez wścibskich oczu, które stwierdzą, ze lady Black nie była wystarczająco smutna, a lord Rigel mógł lepiej ułożyć swoje włosy na ten dzień.
Usiedli dokładnie w rzędzie za lordem Carrow i Lestrange a Prim starała się nie wpatrywać w plecy narzeczonego.
|Zajmuję miejsce nr 12, a obok mnie siada lord Craig Burke na miejscu 13
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
- Francisie - witam się z kuzynem, zauważając, jaki jest zgaszony. Nie wiem czy oczekiwałem, ze zaraz po zajęciu miejsca obok mnie wyciągnie flaszkę i zacznie opowieść o tym, jak falował biust lady Nott kiedy bryczki podskakiwały na bruku, ale na pewno to byłoby bardziej w jego stylu, niż ta cisza, która pomiędzy nami zapadła. Oczywiście sądziłem, że to kwestia właśnie pogrzebu i śmierci lorda Black, bo niby dlaczego miałbym podejrzewać, że źle się czuje, bo ma na głowie całą tą sprawę z przysięgami. Kiedy mówił mi ostatnio o tym, że zamierza się zainteresować organizacją Rycerzy Walpurgii, zrozumiałem to tak, że jest już zdecydowany do nich dołączyć. Jasne, że pisał mi o tym w liście i wtedy może nie można tak wielu emocji oddać, ale nie dociekałem, uznając, że nikt mu nic nie narzuca i sam podjął taką decyzję. Prawda chyba nie wyglądała tak barwnie, natomiast ja czułem się już tak znudzony tą całą ceremonią (a jeszcze sie nie zaczęła na dobre), że nie mogłem odmówić sobie kilku komentarzy. Wypowiadałem je cicho, twarzą zwróconą w kierunku jego ucha, obserwując jak za nami krypta zapełnia się żałobnikami.
- Jak się czujesz? Bo wyglądasz, jakbyś jeszcze powinien zostać w szpitalu kilka dni - uśmiecham się pod nosem, uznając że to wspaniały pomysł, by dopiec Lestrange'owi. - Muszę ci też podziękować za prezent, w przyszłym tygodniu go odbieram
Nie mówię o jaki prezent mi chodzi, a na samo wspomnienie o Poli i jej rudych loczkach, mam ochotę wyjść z tej uroczystości i czekać na kolejny tydzień. Apropo kolejnych tyogdni, kobiet, spotkań i patrzenia w kierunku wyjścia, to właśnie znów zobaczyłem, jak wchodzi rodzina Burke i aż mnie oblał jakiś zimny pot.
- Wiesz co, zamień się ze mną - a kiedy lord Lestragne spojrzał na mnie niekontaktując (podejrzewam, że tak spojrzał, a może wcale mnie nie słuchał), pokazałem mu ręką, że ma się ze mną wymienić miejscami.
Kiedy wstałem, wyprostowałem się i zapraszam do zajęcia miejsca obok mnie Primrose . Jasna sprawa, nie krzycze przez całą kryptę, że zająłem jej miejsce obok siebie, ale jeżeli spojrzy w moim kierunku, to na pewno to odczyta z ruchu oczu. Widząc, że niedaleko siadają już lordowie Fawley, zacząłem się obawiać jednak, że Prim wcale nie przyjmie mojego zaproszenia. I rzeczywiście, kiedy ruszyli w naszym kierunku całą rodziną, od razu zorientowałem się, że nie ma już tyle miejsc w moim rzędzie. Odprowadzam ich spojrzeniem, aż do momentu, kiedy usiedli w rzędzie za nami. Odpowiadam na jej milczące podziękowania uniesieniem brwi i opadam na swoje siedzenie, udając, że wcale nic się nie wydarzyło.
- Już nieważne, nie lubię po prostu siedzieć.. z boku - wyjaśniam szybko kuzynowi, który pewnie i tak nie uzna tego za nic dziwnego. Teraz już nie odwracam się, by powiedzieć mu coś na ucho, tylko mówię po prostu cicho w przestrzeń przed nami.
CHYBA zamienie sie z francisem
- Jak się czujesz? Bo wyglądasz, jakbyś jeszcze powinien zostać w szpitalu kilka dni - uśmiecham się pod nosem, uznając że to wspaniały pomysł, by dopiec Lestrange'owi. - Muszę ci też podziękować za prezent, w przyszłym tygodniu go odbieram
Nie mówię o jaki prezent mi chodzi, a na samo wspomnienie o Poli i jej rudych loczkach, mam ochotę wyjść z tej uroczystości i czekać na kolejny tydzień. Apropo kolejnych tyogdni, kobiet, spotkań i patrzenia w kierunku wyjścia, to właśnie znów zobaczyłem, jak wchodzi rodzina Burke i aż mnie oblał jakiś zimny pot.
- Wiesz co, zamień się ze mną - a kiedy lord Lestragne spojrzał na mnie niekontaktując (podejrzewam, że tak spojrzał, a może wcale mnie nie słuchał), pokazałem mu ręką, że ma się ze mną wymienić miejscami.
Kiedy wstałem, wyprostowałem się i zapraszam do zajęcia miejsca obok mnie Primrose . Jasna sprawa, nie krzycze przez całą kryptę, że zająłem jej miejsce obok siebie, ale jeżeli spojrzy w moim kierunku, to na pewno to odczyta z ruchu oczu. Widząc, że niedaleko siadają już lordowie Fawley, zacząłem się obawiać jednak, że Prim wcale nie przyjmie mojego zaproszenia. I rzeczywiście, kiedy ruszyli w naszym kierunku całą rodziną, od razu zorientowałem się, że nie ma już tyle miejsc w moim rzędzie. Odprowadzam ich spojrzeniem, aż do momentu, kiedy usiedli w rzędzie za nami. Odpowiadam na jej milczące podziękowania uniesieniem brwi i opadam na swoje siedzenie, udając, że wcale nic się nie wydarzyło.
- Już nieważne, nie lubię po prostu siedzieć.. z boku - wyjaśniam szybko kuzynowi, który pewnie i tak nie uzna tego za nic dziwnego. Teraz już nie odwracam się, by powiedzieć mu coś na ucho, tylko mówię po prostu cicho w przestrzeń przed nami.
CHYBA zamienie sie z francisem
Kondukt żałobny dotarł wreszcie na miejsce, rozmowy toczone w powozie nie zwróciły już jego uwagi, gdy zapatrzony w lustrzane odbicie Evandry badał linie jej profilu, obserwował drgania wachlarza rzęs, zatapiał się w błękicie bystrych tęczówek; urok opętał jego umysł, rozbudzając pragnienia dalece nieprzystające pogrzebowej uroczystości - nierozmyte wcale momentem, w którym przyszło im opuścić powóz; wysiadł jako ostatni, obserwując rycerzy unoszących trumnę Alpharda - towarzysze walki, w ostatnim pożegnaniu. Powiódł wzrokiem po sylwetce każdego z nich, zmarłemu należały się dzisiaj wszelkie honory. Black zmarł, oddając życie Czarnemu Panu - zmarł, pozostawiając przy życiu Sigrun, zmarł dla jego sprawy, upewniając się, że artefakt wpadnie w ręce Lorda Voldemorta. Wciąż nie znali jego mocy - miał nadzieje, że to było tego warte, utrata jednego wielkiego czarodzieja była ogromną stratą dla wojny.
Podsuwając Evandrze ramię wraz z nią udał się z pozostałymi do krypty, kątem oka wychwytując z tłumu profile reszty rodziny, sióstr, kuzyna, starszych dam, upewniwszy się, że wszyscy do nich odłączyli. Zdawał się ignorować wszystkich pozostałych, zapach perfum małżonki wciąż mącił zmysły, lecz jej krok prowadził ich we właściwym kierunku, ku pierwszym rzędom, w których, jak sądził, było dzisiaj jego miejsce. Alphard miał być gwarantem sojuszu ich rodów, dlatego też, stanąwszy za Polluxem, usiłował odnaleźć jego spojrzenie; jeśli je odnalazł, zareagował tylko kiwnięciem głowy, na wpół powitalnym, na wpół kondolencyjnym, za Evandrą zasiadając w rzędzie z tyłu. Pierwsze powinny zostać zachowane dla najbliższej rodziny zmarłego. Skinął głową także Ramseyowi i Deirdre, gdy zetknęły się ich spojrzenia - pod wpływem uroku Evandry nie poświęcił jej dłuższej chwili; nie zwrócił też uwagi na zamieszanie przy śmierciożercach, którzy jako dowódcy Alpharda - nawet, jeśli niewielu o tym wiedziało - winni znaleźć się z przodu. Przelotnie przemykając wzrokiem ku Fantine, odnalazł wzrokiem Melisande, starsza z sióstr znała pozycję tych dwojga. Przemknął też spojrzeniem w kierunku Francisa, dostrzegając go u boku Carrowów, ale wkrótce jego spojrzenie zostało utkwione w centralnym punkcie krypty, zmętnione obezwładniającym zapachem jaśminu przedzerającym się przez duszne kadzidła zbyt intensywnie, by je wyczuł.
miejsce nr 6
Podsuwając Evandrze ramię wraz z nią udał się z pozostałymi do krypty, kątem oka wychwytując z tłumu profile reszty rodziny, sióstr, kuzyna, starszych dam, upewniwszy się, że wszyscy do nich odłączyli. Zdawał się ignorować wszystkich pozostałych, zapach perfum małżonki wciąż mącił zmysły, lecz jej krok prowadził ich we właściwym kierunku, ku pierwszym rzędom, w których, jak sądził, było dzisiaj jego miejsce. Alphard miał być gwarantem sojuszu ich rodów, dlatego też, stanąwszy za Polluxem, usiłował odnaleźć jego spojrzenie; jeśli je odnalazł, zareagował tylko kiwnięciem głowy, na wpół powitalnym, na wpół kondolencyjnym, za Evandrą zasiadając w rzędzie z tyłu. Pierwsze powinny zostać zachowane dla najbliższej rodziny zmarłego. Skinął głową także Ramseyowi i Deirdre, gdy zetknęły się ich spojrzenia - pod wpływem uroku Evandry nie poświęcił jej dłuższej chwili; nie zwrócił też uwagi na zamieszanie przy śmierciożercach, którzy jako dowódcy Alpharda - nawet, jeśli niewielu o tym wiedziało - winni znaleźć się z przodu. Przelotnie przemykając wzrokiem ku Fantine, odnalazł wzrokiem Melisande, starsza z sióstr znała pozycję tych dwojga. Przemknął też spojrzeniem w kierunku Francisa, dostrzegając go u boku Carrowów, ale wkrótce jego spojrzenie zostało utkwione w centralnym punkcie krypty, zmętnione obezwładniającym zapachem jaśminu przedzerającym się przez duszne kadzidła zbyt intensywnie, by je wyczuł.
miejsce nr 6
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Edgar do końca podróży milczał, przyglądając się ruchomym obrazom, które co jakiś czas się zmieniały, przedstawiając im kolejną opowieść o odwadze czarodziejów. Przez te pół godziny jazdy można było się nauczyć więcej historii niż w czasie szkolnych zajęć – może Blackowie właśnie taki mieli zamiar, zapraszając do powozu również niżej urodzonych czarodziejów. Z gramofonu wciąż leciał ten sam spokojny utwór, który co kilkanaście minut zaczynał się od nowa, ale nikt z obecnych nie miał ochoty zmieniać płyty na inną. Lekki zapach spirytusu i dymu papierosowego unosił się między nimi, wszystko dzięki Shafiqowi, który postanowił rozpocząć stypę już w powozie, co wcale nie było takim głupim pomysłem.
– To dla nas zaszczyt – odpowiedział lordowi Polluxowi, kiedy zajrzał do nich po dotarciu na miejsce, skinąwszy mu głową z szacunkiem. Niewymuszonym; pamiętał słowa wuja Alarica, który jeszcze będąc nestorem, wypowiadał się o Polluxie dość pochlebnie. Edgar na razie nie dostał powodu, by myśleć inaczej.
Wyszedł z powozu na samym końcu, poprawiając ciemny płaszcz. Deszcz nie ustawał – pojedyncze krople osiadały mu na włosach, gdzieniegdzie już przyprószonych siwizną. Podszedł razem z resztą swoich towarzyszy do trumny, łapiąc ją z przodu z prawej strony. Była trochę cięższa niż się spodziewał, być może przez drewno, wykorzystane do jej wykonania, ale kiedy już wszyscy stabilnie stanęli, bez większego problemu udało im się ją donieść do krypty Blacków. Powoli, dostojnie, z przodu konduktu żałobnego. Wnętrze krypty prezentowało się niezwykle okazale, na pierwszy rzut oka zdawało się być wykonane z nieco większym przepychem niż krypta Burków, ale Edgar nie miał możliwości dokładniej się jej przyjrzeć.
Korytarz był długi, Edgarowi zaczęła nieco cierpnąć ręka, ale już widział przed sobą rzędy krzeseł, zwieńczone niedużym podwyższeniem, gdzie mieli odstawić trumnę. Tak też zrobili, po czym Edgar ukłonił się lekko, oddając Alphardowi należytą część – nie znał go dobrze, ale zbyt wyraźnie pamiętał jego śmierć, swój własny krzyk i wyciągniętą dłoń, chcącą złapać ten sam kamień, który Blacka zabił. Raczej nie wierzył w los i siłę wyższą, ale tym razem nie potrafił opędzić się od pytania dlaczego właśnie on. Czuł jak pomału zaczyna wpadać w wir wspomnień, rozejrzał się dookoła, zauważając swoją rodzinę. Skupił wzrok na Adeline, swoje myśli też próbował skupić wyłącznie na niej, kiedy powoli szedł między rzędami krzeseł, mijając pracowników z wieńcami i bukietami. Wreszcie usiadł obok niej, posyłając jej na wpół smutne, na wpół pocieszające spojrzenie.
Siadam na miejscu 15, obok mnie Adeline na miejscu 14
– To dla nas zaszczyt – odpowiedział lordowi Polluxowi, kiedy zajrzał do nich po dotarciu na miejsce, skinąwszy mu głową z szacunkiem. Niewymuszonym; pamiętał słowa wuja Alarica, który jeszcze będąc nestorem, wypowiadał się o Polluxie dość pochlebnie. Edgar na razie nie dostał powodu, by myśleć inaczej.
Wyszedł z powozu na samym końcu, poprawiając ciemny płaszcz. Deszcz nie ustawał – pojedyncze krople osiadały mu na włosach, gdzieniegdzie już przyprószonych siwizną. Podszedł razem z resztą swoich towarzyszy do trumny, łapiąc ją z przodu z prawej strony. Była trochę cięższa niż się spodziewał, być może przez drewno, wykorzystane do jej wykonania, ale kiedy już wszyscy stabilnie stanęli, bez większego problemu udało im się ją donieść do krypty Blacków. Powoli, dostojnie, z przodu konduktu żałobnego. Wnętrze krypty prezentowało się niezwykle okazale, na pierwszy rzut oka zdawało się być wykonane z nieco większym przepychem niż krypta Burków, ale Edgar nie miał możliwości dokładniej się jej przyjrzeć.
Korytarz był długi, Edgarowi zaczęła nieco cierpnąć ręka, ale już widział przed sobą rzędy krzeseł, zwieńczone niedużym podwyższeniem, gdzie mieli odstawić trumnę. Tak też zrobili, po czym Edgar ukłonił się lekko, oddając Alphardowi należytą część – nie znał go dobrze, ale zbyt wyraźnie pamiętał jego śmierć, swój własny krzyk i wyciągniętą dłoń, chcącą złapać ten sam kamień, który Blacka zabił. Raczej nie wierzył w los i siłę wyższą, ale tym razem nie potrafił opędzić się od pytania dlaczego właśnie on. Czuł jak pomału zaczyna wpadać w wir wspomnień, rozejrzał się dookoła, zauważając swoją rodzinę. Skupił wzrok na Adeline, swoje myśli też próbował skupić wyłącznie na niej, kiedy powoli szedł między rzędami krzeseł, mijając pracowników z wieńcami i bukietami. Wreszcie usiadł obok niej, posyłając jej na wpół smutne, na wpół pocieszające spojrzenie.
Siadam na miejscu 15, obok mnie Adeline na miejscu 14
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Podróż w powozie piątym minęła w gęstej atmosferze; próby nawiązania kontaktu obracały się wokół formułek podyktowanych przez szlacheckie uprzejmości aż w końcu i one obróciły się w ciszę podyktowaną niedopowiedzeniami. Nad sobą mieli firmament zaczarowanych gwiazd, a okna oblepiła prawdziwa angielska ulewa – wszystko to sprawiało dość klaustrofobiczne wrażenie zamknięcia w czasie. Akompaniament deszczu towarzyszył im do samego końca, wypełniając przestrzeń między rodami, które niedługo miała połączyć umowa małżeńska; trudno było jednak to dostrzec, zważywszy na przebieg tej przejażdżki. Ale początki kontaktów często tak wyglądały – dostosowanie swoich opinii i reakcji musiało rozegrać się z uwzględnieniem nowego stanu rzeczy i nie każdy podchodził do tego z lekkością. Wciąż pamiętał względne przerażenie Isadory, a także gniewne spojrzenia jej braci; co do tych drugich, nadal ich doświadczał, gdy dochodziło do przypadkowych spotkań. Sam wolał na razie stosować obojętność – wolał nie wydawać wyroku dopóki nie zapracuje na konkretny osąd; poza tym musiał brać jeszcze pod uwagę swoje własne powiązanie z rodziną Carrowów. Szanował Icara oraz jego pasję (a może nawet powołanie) związane z odkrywczymi teoriami w dziedzinie leczenia chorób genetycznych; zdarzało mu się przyglądać jego pracy wielokrotnie, miał więc przyjemność zapoznania się z członkami jego rodziny. Nie mógłby jednak tej sympatii rozciągać pochopnie na lorda Aresa. Nie kiedy miał zostać mężem jego siostry – ta rola była zbyt odpowiedzialna, by uśpić jego oczekiwania. Pogrzeb był z jednej strony dobrą okazją do obserwacji, lecz z drugiej strony nadawał zachowaniu zbyt wyraźny kontekst; dyrygował ruchami i decyzjami, wpływał nawet na jego własną interpretację. Tak więc gdy drzwi powozu otworzyły się i postacie zaczęły powoli z niego wysiadać, uwolnił spod stalowego spojrzenia konkretnego mieszkańca Sandal Castle. Odetchnął wilgotnym, acz rześkim powietrzem, przyjmując z ulgą zmianę otoczenia. Wiedział, że zaraz ponownie zostaną zamknięci w ponurych ścianach, tym razem krypty, i chciał z tego skorzystać póki mógł. Aby oderwać myśli od rychłego zetknięcia się z kolejną falą szlachty i pozostałych żałobników, zaczekał przy pojeździe, by pomóc w razie potrzeby damom w wydostaniu się na bruk ulicy. Niespecjalnie znał się na modzie, ale był wystarczająco obeznany z sukniami zakładanymi przez jego żonę na różne uroczystości, by zdawać sobie sprawę, że sprawne poruszanie się bywa przez nie utrudnione. W międzyczasie wyłapał w tłumie Edgara; i powód umieszczenia go w oddzielnej bryczce stał się już jasny. W milczeniu rozliczał twarze pozostałych mężczyzn wyznaczonych do niesienia trumny. Obecność wśród nich Caldera spotkała się z nieznacznym uniesieniem brwi – nie był świadomy jego bliskiej znajomości ze zmarłym; przemyślenia zostawił jednak na później, gdyż wypadało skierować się za nimi do krypty. Zaoferował swoje ramię Adeline; była żoną nestora, a także członkiem rodziny od wielu lat, zasługiwała więc na towarzystwo w momencie nieobecności męża. Poza tym, że tak wypadało, była też jedną z niewielu osób, która zachowywała zdrowy rozsądek w tym rozproszonym świecie, czym już dawno zaskarbiła sobie jego respekt. Nie byłby jednak urażony ewentualną odmową; droga od powozów do wrót wejściowych nie była długa i jedyne, co ich powstrzymywało, to wolno kroczący tłum przed nimi. Ciemne szaty zlewały się w jedno, tworząc zasępiony korowód, który z pewnymi trudnościami w końcu rozprysł się po sali w poszukiwaniu należnych miejsc. Starał się nie rozglądać w obawie, że ktoś pragnie pochwycić jego spojrzenie; nie był w nastroju do rozmów. Drapiący zapach kadzideł wdzierał się mu do gardła, a niezrozumiałe zajścia drażniły jego ciekawość; nie przywykł do bycia trzymanym w tajemnicy. Zarówno w pracy jak i w życiu dążył do rozwikłania sekretów, do nakarmienia się wiedzą – a nagle okazywało się, że rzeczywistość była dużo bardziej złożona niż się spodziewał. Przesunął dłonią po przydługich włosach, odgarniając je do tyłu, by chociaż stworzyły wrażenie pozornego ładu; zaczekał aż Adeline i Primrose zajmą miejsca w wybranym rzędzie, po czym sam zasiadł obok. Sięgnął jeszcze wzrokiem w stronę brata, zanim przeniósł go do przodu, w oczekiwaniu na rozpoczęcie obrzędu.
| zajmuję miejsce nr 11
| zajmuję miejsce nr 11
Była odsunięta. Jakby obserwowała wszystko z oddalonego miejsca. W mijającej podróży jak i gdy dojechali na miejsce. Jej twarz, ubrana w odpowiedni wyraz smutku, wyrażała to, co powinna. Piękna, prawie wyciosana w odpowiedniej tonacji. Mimo prób, nadal nie potrafiła odpuścić natrętnych myśli, do których zaczynała wcześniej przywyknąć. Do planów, które powoli zaczynały konstruować się w jej głowie. Alphard wiedział, że nie była taka jak inne. Wiedział, jak wiele zyskiwał wraz z momentem w którym Tristan wyraził zgodę na związanie ich dróg.
Jednak teraz, to wszystko nie miało już znaczenia.
Mimowolnie, jej lewa dłoń zacisnęła się w pięść. Wzięła wdech, rozluźniając ciało, próbując zapanować nad niepohamowanymi gestami, które nie raz wymykały się zupełnie niekontrolowanie. Nadal była zła, może nie miała przestać się złościć na niego już nigdy. Nie umiała na to teraz odpowiedzieć. Wędrowała za Tristanem i Evandrą, jasne tęczówki przesuwały się po krypcie w której nie miala okazji wcześniej przebywać. Musiała przyznać, że ta robiła wrażenie. Przesunęła spojrzeniem po drzewie genealogicznym Blacków, na dłużej zatrzymując wzrok przy imieniu Alpharda. Odciągnęła go z trudem, może nawet czymś w rodzaju żalu, którego sama nie potrafiła nazwać - a może do którego, sama przed sobą nie chciała się przyznać. Wolała odgrywać wybraną dla siebie rolę, niż przyznać, że rzeczywiście Alphard Black znaczył dla niej więcej, niż głosiła w wypowiadanych słowach - głównie ku niemu.
Finalnie znaleźli się w miejscu, w którym odbyć miała się ceremonia. Było zimniej, czuła to wyraźnie. Spojrzenie przesunęło się po rzędach przygotowanych siedzeń. A kroki uderzająco miarowo o podłoże przemieszczały ją coraz bliżej początku. Tristan z Evandrą zajęli miejsca. Podążyła za matką gotowa zająć miejsca obok, wchodząc w rząd z drugiej strony, jednak jej wzrok przyciągnęła Fantine zwracająca się do dwójki osób, zasiadających w tym samym rzędzie. Przesunęła po nich tęczówkami, dosłownie na ułamek sekundy marszcząc brwi. Normalnie - niedopuszczalne. Normalnie, bo w tej dwójce, nie było nic normalnego. Ledwie kroki dzieliły ją od siostry kiedy znalazła się obok położyła rękę na jej przedramieniu.
- Fantine, potrzebuję cię przy sobie. - poprosiła, unosząc na nią jasne tęczówki. Ilość krzeseł w rzędach i tak miała zmusić ich do podziału: Tristan, Evandra, ona, Fantinie, matka i Mathieu u którego boku znajdowała się Callista. Skorzystała więc z jej przywiązania, emocjonalności, chęci bycia dla niej oparciem i pomocą, które okazała już tego dnia gdy Tristan przyniósł smutne wieści. Na chwilę skrzyżowała tęczówki z Ramseyem i Deirdre, ale wróciła nim do siostry. Prawie się nie zatrzymała, jedynie przystanęła, płynnie wchodząc w trzeci z rzędów. - Proszę. - wypowiedziała jeszcze, wyciągając do niej rękę. Zasiadła, unosząc podbródek, wzrokiem przesuwając po trumnie, wszystko było prawdą, a jednak niezmiennie zdawało się całkowicie nierealną marną.
zajmuję 16, Fantine siada na 17
Jednak teraz, to wszystko nie miało już znaczenia.
Mimowolnie, jej lewa dłoń zacisnęła się w pięść. Wzięła wdech, rozluźniając ciało, próbując zapanować nad niepohamowanymi gestami, które nie raz wymykały się zupełnie niekontrolowanie. Nadal była zła, może nie miała przestać się złościć na niego już nigdy. Nie umiała na to teraz odpowiedzieć. Wędrowała za Tristanem i Evandrą, jasne tęczówki przesuwały się po krypcie w której nie miala okazji wcześniej przebywać. Musiała przyznać, że ta robiła wrażenie. Przesunęła spojrzeniem po drzewie genealogicznym Blacków, na dłużej zatrzymując wzrok przy imieniu Alpharda. Odciągnęła go z trudem, może nawet czymś w rodzaju żalu, którego sama nie potrafiła nazwać - a może do którego, sama przed sobą nie chciała się przyznać. Wolała odgrywać wybraną dla siebie rolę, niż przyznać, że rzeczywiście Alphard Black znaczył dla niej więcej, niż głosiła w wypowiadanych słowach - głównie ku niemu.
Finalnie znaleźli się w miejscu, w którym odbyć miała się ceremonia. Było zimniej, czuła to wyraźnie. Spojrzenie przesunęło się po rzędach przygotowanych siedzeń. A kroki uderzająco miarowo o podłoże przemieszczały ją coraz bliżej początku. Tristan z Evandrą zajęli miejsca. Podążyła za matką gotowa zająć miejsca obok, wchodząc w rząd z drugiej strony, jednak jej wzrok przyciągnęła Fantine zwracająca się do dwójki osób, zasiadających w tym samym rzędzie. Przesunęła po nich tęczówkami, dosłownie na ułamek sekundy marszcząc brwi. Normalnie - niedopuszczalne. Normalnie, bo w tej dwójce, nie było nic normalnego. Ledwie kroki dzieliły ją od siostry kiedy znalazła się obok położyła rękę na jej przedramieniu.
- Fantine, potrzebuję cię przy sobie. - poprosiła, unosząc na nią jasne tęczówki. Ilość krzeseł w rzędach i tak miała zmusić ich do podziału: Tristan, Evandra, ona, Fantinie, matka i Mathieu u którego boku znajdowała się Callista. Skorzystała więc z jej przywiązania, emocjonalności, chęci bycia dla niej oparciem i pomocą, które okazała już tego dnia gdy Tristan przyniósł smutne wieści. Na chwilę skrzyżowała tęczówki z Ramseyem i Deirdre, ale wróciła nim do siostry. Prawie się nie zatrzymała, jedynie przystanęła, płynnie wchodząc w trzeci z rzędów. - Proszę. - wypowiedziała jeszcze, wyciągając do niej rękę. Zasiadła, unosząc podbródek, wzrokiem przesuwając po trumnie, wszystko było prawdą, a jednak niezmiennie zdawało się całkowicie nierealną marną.
zajmuję 16, Fantine siada na 17
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Marudek swoją magią przeniósł je tutaj kilkadziesiąt minut przed oficjalnym rozpoczęciem ceremonii - przed wyruszeniem konduktu złożonego z powozów zaprzęgniętych w dumne, czarne stworzenia. Ruszyły pod rodową kryptę szlachetnej rodziny pochłoniętej żałobą ostatniego pożegnania, a one, wraz z panią Macnair, miały dopilnować, by przed ich nadejściem wszystko było tu dopięte na ostatni guzik.
To był smutny dzień, słońce na niebie wzeszło w niemal szarawej barwie, echem niósł się dziwny, przytłaczający lament okolicznych kruków przedzierający się przez gęstą teksturę deszczu - a może tylko jej się wydawało? Może Celine patrzyła na tę datę przez pryzmat bólu lady Aquili, który w ostatnim czasie towarzyszył im nieodłącznie, wiernie, w duszę wdzierając się cierniem i szponem? Lovegood żałowała, że nie mogła towarzyszyć kobiecie podczas cmentarnej podróży. Kto inny będzie ocierał jej łzy, kto inny ofiaruje ciepło, szczere i niewymuszone, jakim z całych sił darzyła ją półwila? Lord nestor, lord Rigel, lord Cygnus? To mąciło jej myśli, sprawiało, że drżała chwytając dłoń Marudka, głucha na słowa, które mogła - lecz nie musiała - kierować do niej piękna, dumna pani Macnair. Celine była wdzięczna losowi, że organizatorka pogrzebu była tu razem z nią, w tych kamiennych kryptach, tak chłodnych nawet pomimo wszechobecnie ustawionych świec.
Do jej obowiązków należało upewnić się, że wszystko, dosłownie wszystko, znajdowało się na swym nienagannym miejscu. Odziana w czerń czarownica kilkakrotnie przemierzyła całe podziemie, wzrokiem doszukując się choćby najmniejszego śladu niedoskonałości - czegoś, co mogłoby zaburzyć obrzędy godnego pochowania lorda Black w jego ostatniej kołysce. Trumny jeszcze tu nie było, choć sala była gotowa, czekała, a oczy z grobowych płyt przyglądały im się bacznie; pomieszczenie przytłaczało dekadenckim przepychem, zachęcało do rozmyślań czy pogrzeby wyglądały tak zawsze. Równie eminentnie.
- Czy mogę jeszcze na coś się przydać? - spytała Celine, spojrzawszy na górującą nad nią Irinę. Sarnie oczy pełne były obawy, ale i - odwagi, determinacji, nowej, na języku smakującej niemal egzotycznie. Nie przerażała jej już bliskość śmierci otulającej kark zimnym oddechem; im bliżej godziny nadejścia szlachetnych gości znajdowały się wskazówki zegara, tym więcej - kuriozalnie - było w niej opanowania.
Kiedy tylko kondukt pogrzebowy dotarł na magiczny cmentarz, półwila czekała na swoją panią przed budynkiem, z boku, jak cień rzucany przez jedną z chełpliwych płaskorzeźb. Musiała się upewnić, że wszystko było z nią w porządku, sprawdzić czy czegoś nie potrzebowała - dlatego odnalazła wzrokiem Aquilę, w przelotnym, delikatnym geście podając jej nową chusteczkę, gdy kobieta wraz z rodziną kierowała się schodami do środka krypty. Celine nie ruszyła z nimi, trzymała się z tyłu, wśród mniej istotnych gości, wciąż jednak gdzieś na tyle blisko, by w razie potrzeby znaleźć się u boku szlachcianki. A gdy w wielkiej, spowitej półmrokiem sali rozległa się melodia wygrywana przez smyczki... Och, łzy podeszły jej do gardła. Opanowanie osłabło. Dłonie zadrżały. Prędko schowała je za sobą, za plecami, mknąc wzdłuż boku jednego z rzędów siedzisk; nie śmiałaby zająć miejsca wśród żałobników, nie była tu gościem przywiedzionym dzielonym wspomnieniem bohaterskiego zmarłego, a służącą, jakkolwiek często występowała ponad swoją rolę z dominującej dobroci serca i niezbyt mądrej głowy.
Jej uwadze nie umknęła mała niesnaska związana z przydziałem krzeseł. Kątem oka - by nie przyglądać się temu zbyt nachalnie - Celine obserwowała młodą Fantine Rosier i dwójkę nieznanych jej czarodziejów zajmujących miejsce tuż za lady Aquilą, ale odetchnęła z ulgą, gdy wzbierającą pożogę uratowała lady Melisande, niedoszła wdowa po lordzie Alphardzie. Jej twarz była... Smutna. Jej słowa jeszcze bardziej. Jak to jest, tracić mężczyznę, którego się kocha? Czy w ogóle go kochała, czy może planowała stanąć na ślubnym kobiercu z rozsądku, jak czyniła to podobno większość szlachty? Półwila odwróciła w końcu wzrok i skierowała go na jedną ze świeczek otaczających trumnę, rozważnie trzymając się blisko ściany.
| Stoję przy ścianie między miejscem 20 a 30.
To był smutny dzień, słońce na niebie wzeszło w niemal szarawej barwie, echem niósł się dziwny, przytłaczający lament okolicznych kruków przedzierający się przez gęstą teksturę deszczu - a może tylko jej się wydawało? Może Celine patrzyła na tę datę przez pryzmat bólu lady Aquili, który w ostatnim czasie towarzyszył im nieodłącznie, wiernie, w duszę wdzierając się cierniem i szponem? Lovegood żałowała, że nie mogła towarzyszyć kobiecie podczas cmentarnej podróży. Kto inny będzie ocierał jej łzy, kto inny ofiaruje ciepło, szczere i niewymuszone, jakim z całych sił darzyła ją półwila? Lord nestor, lord Rigel, lord Cygnus? To mąciło jej myśli, sprawiało, że drżała chwytając dłoń Marudka, głucha na słowa, które mogła - lecz nie musiała - kierować do niej piękna, dumna pani Macnair. Celine była wdzięczna losowi, że organizatorka pogrzebu była tu razem z nią, w tych kamiennych kryptach, tak chłodnych nawet pomimo wszechobecnie ustawionych świec.
Do jej obowiązków należało upewnić się, że wszystko, dosłownie wszystko, znajdowało się na swym nienagannym miejscu. Odziana w czerń czarownica kilkakrotnie przemierzyła całe podziemie, wzrokiem doszukując się choćby najmniejszego śladu niedoskonałości - czegoś, co mogłoby zaburzyć obrzędy godnego pochowania lorda Black w jego ostatniej kołysce. Trumny jeszcze tu nie było, choć sala była gotowa, czekała, a oczy z grobowych płyt przyglądały im się bacznie; pomieszczenie przytłaczało dekadenckim przepychem, zachęcało do rozmyślań czy pogrzeby wyglądały tak zawsze. Równie eminentnie.
- Czy mogę jeszcze na coś się przydać? - spytała Celine, spojrzawszy na górującą nad nią Irinę. Sarnie oczy pełne były obawy, ale i - odwagi, determinacji, nowej, na języku smakującej niemal egzotycznie. Nie przerażała jej już bliskość śmierci otulającej kark zimnym oddechem; im bliżej godziny nadejścia szlachetnych gości znajdowały się wskazówki zegara, tym więcej - kuriozalnie - było w niej opanowania.
Kiedy tylko kondukt pogrzebowy dotarł na magiczny cmentarz, półwila czekała na swoją panią przed budynkiem, z boku, jak cień rzucany przez jedną z chełpliwych płaskorzeźb. Musiała się upewnić, że wszystko było z nią w porządku, sprawdzić czy czegoś nie potrzebowała - dlatego odnalazła wzrokiem Aquilę, w przelotnym, delikatnym geście podając jej nową chusteczkę, gdy kobieta wraz z rodziną kierowała się schodami do środka krypty. Celine nie ruszyła z nimi, trzymała się z tyłu, wśród mniej istotnych gości, wciąż jednak gdzieś na tyle blisko, by w razie potrzeby znaleźć się u boku szlachcianki. A gdy w wielkiej, spowitej półmrokiem sali rozległa się melodia wygrywana przez smyczki... Och, łzy podeszły jej do gardła. Opanowanie osłabło. Dłonie zadrżały. Prędko schowała je za sobą, za plecami, mknąc wzdłuż boku jednego z rzędów siedzisk; nie śmiałaby zająć miejsca wśród żałobników, nie była tu gościem przywiedzionym dzielonym wspomnieniem bohaterskiego zmarłego, a służącą, jakkolwiek często występowała ponad swoją rolę z dominującej dobroci serca i niezbyt mądrej głowy.
Jej uwadze nie umknęła mała niesnaska związana z przydziałem krzeseł. Kątem oka - by nie przyglądać się temu zbyt nachalnie - Celine obserwowała młodą Fantine Rosier i dwójkę nieznanych jej czarodziejów zajmujących miejsce tuż za lady Aquilą, ale odetchnęła z ulgą, gdy wzbierającą pożogę uratowała lady Melisande, niedoszła wdowa po lordzie Alphardzie. Jej twarz była... Smutna. Jej słowa jeszcze bardziej. Jak to jest, tracić mężczyznę, którego się kocha? Czy w ogóle go kochała, czy może planowała stanąć na ślubnym kobiercu z rozsądku, jak czyniła to podobno większość szlachty? Półwila odwróciła w końcu wzrok i skierowała go na jedną ze świeczek otaczających trumnę, rozważnie trzymając się blisko ściany.
| Stoję przy ścianie między miejscem 20 a 30.
paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Podróż w powozie naznaczonym wonią egipskiej śliwowicy, tak charakterystycznej i trudnej do zapomnienia, pomimo dość irytującej ciszy, wydawała się Zachary'emu czymś naturalnym. Zapatrzony w szybę malującą kolejne historie, wypełniał własny słuch dźwiękami przygnębiającej melodii, z każdą kolejną minutą coraz bardziej odczuwając ciężar obowiązku powierzonego przez sir Polluxa Blacka. Pożegnanie przyjaciela było jednym. Niesienie trumny z przyjacielem w środku czymś zupełnie innym, znacznie cięższym, niemal nie do zniesienia dla duszy, która w tym konkretnym przypadku, po coraz dłuższych znojach stawała się krucha.
W milczeniu przytaknął słowom Edgara, zgadzając się z nimi. Wysiadł razem z pozostałymi i podszedł do trumny. Chwycił jej przód z lewej strony, razem z lordem Burke'iem podejmując się dumnego reprezentowania kolumny. Zdawał sobie sprawę z tego, ile to miało znaczyć w politycznym wydźwięku całego wydarzenia. Było za późno, by w jakikolwiek sposób się z tego wycofać; całe miesiące i lata za późno. Gra trwała przed nim, z nim i trwać będzie po nim. Celem było jedynie pozostawić ślad, zachować delikatną równowagę, nadać kierunek własnym dziedzicom, gdy Ci złożą jego mumię w piramidzie. Tym samym myśli Zachary'ego wędrowały do pogrzebowych obrządków Anglików: ceremoniałów, szczegółowych kroków, drobnych detali wynikających z charakterów poszczególnych rodów. Ciekawiło go to, gdy wspólnie z pozostałymi nieśli trumnę, otwarłszy pochód żałobników. Oczekiwał, że tuż za nimi kroczyli Blackowie pogrążeni w smutku i rozpaczy, następnie ważni przedstawiciele rodów, zaproszeni goście, na samym końcu ci, którzy służyli. Gdzieś pośród tego tłumu znajdowała się jego ciotka, bogowie wiedzą, jakie spustoszenie siejąc swoim zachowaniem. Wierzył jednak, że Tahir i Iskandar zajęli się tym. To było ich jedyne zadanie na dzisiaj.
Czuł, jakby pochód do krypty trwał całą wieczność. W pewnym momencie przestał dopuszczać do siebie wszystko to, co znajdowało się wokół prócz piedestału, na którym miała spocząć trumna. Zerknął kontrolnie w kierunku Edgara, upewniając się, że zmierzali w tę samą stronę i mieli uczynić to samo: ułożyć godnie trumnę i zająć wyznaczone miejsca. Nie mogli pozwolić sobie na błąd ani jakąkolwiek inną pomyłkę. Nie teraz i nie tutaj. Nie dziś. Nigdy.
Gdy trumna spoczęła na swym miejscu, Zachary jeszcze na moment pozostał, układając dłoń na wieku. Wiedział, że to były to ostatnie chwile, w których mógł pozwolić sobie jeszcze na krótką modlitwę składaną zmarłym. Raptem kilka zdań wyszeptanych w ojczystym języku, po czym podążył z powrotem do przygotowanych miejsc. Poważnym, wyrażającym kondolencje spojrzeniem skinął lordowi Polluxowi, by za chwilę to samo uczynić wobec Tristana i towarzyszącej mu Evandry, raz jeszcze Edgarowi, żeby po kolejnych kilku krokach odnaleźć miejsce dla siebie.
zajmuję miejsce 26
W milczeniu przytaknął słowom Edgara, zgadzając się z nimi. Wysiadł razem z pozostałymi i podszedł do trumny. Chwycił jej przód z lewej strony, razem z lordem Burke'iem podejmując się dumnego reprezentowania kolumny. Zdawał sobie sprawę z tego, ile to miało znaczyć w politycznym wydźwięku całego wydarzenia. Było za późno, by w jakikolwiek sposób się z tego wycofać; całe miesiące i lata za późno. Gra trwała przed nim, z nim i trwać będzie po nim. Celem było jedynie pozostawić ślad, zachować delikatną równowagę, nadać kierunek własnym dziedzicom, gdy Ci złożą jego mumię w piramidzie. Tym samym myśli Zachary'ego wędrowały do pogrzebowych obrządków Anglików: ceremoniałów, szczegółowych kroków, drobnych detali wynikających z charakterów poszczególnych rodów. Ciekawiło go to, gdy wspólnie z pozostałymi nieśli trumnę, otwarłszy pochód żałobników. Oczekiwał, że tuż za nimi kroczyli Blackowie pogrążeni w smutku i rozpaczy, następnie ważni przedstawiciele rodów, zaproszeni goście, na samym końcu ci, którzy służyli. Gdzieś pośród tego tłumu znajdowała się jego ciotka, bogowie wiedzą, jakie spustoszenie siejąc swoim zachowaniem. Wierzył jednak, że Tahir i Iskandar zajęli się tym. To było ich jedyne zadanie na dzisiaj.
Czuł, jakby pochód do krypty trwał całą wieczność. W pewnym momencie przestał dopuszczać do siebie wszystko to, co znajdowało się wokół prócz piedestału, na którym miała spocząć trumna. Zerknął kontrolnie w kierunku Edgara, upewniając się, że zmierzali w tę samą stronę i mieli uczynić to samo: ułożyć godnie trumnę i zająć wyznaczone miejsca. Nie mogli pozwolić sobie na błąd ani jakąkolwiek inną pomyłkę. Nie teraz i nie tutaj. Nie dziś. Nigdy.
Gdy trumna spoczęła na swym miejscu, Zachary jeszcze na moment pozostał, układając dłoń na wieku. Wiedział, że to były to ostatnie chwile, w których mógł pozwolić sobie jeszcze na krótką modlitwę składaną zmarłym. Raptem kilka zdań wyszeptanych w ojczystym języku, po czym podążył z powrotem do przygotowanych miejsc. Poważnym, wyrażającym kondolencje spojrzeniem skinął lordowi Polluxowi, by za chwilę to samo uczynić wobec Tristana i towarzyszącej mu Evandry, raz jeszcze Edgarowi, żeby po kolejnych kilku krokach odnaleźć miejsce dla siebie.
zajmuję miejsce 26
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Krypta Blacków
Szybka odpowiedź