Krypta Blacków
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Krypta Blacków
Na Cmentarzu dla magicznych w Londynie znajduje się wysoka krypta, do której prowadzą dwa boczne wejścia. Rzeźbione kolumny pokryte są płaskorzeźbami kruków, które wydają się zmieniać swoje położenie w zależności od pory dnia. Nad bramą wejściową widnieje napis Toujours Pour, hasło rodowe Blacków. Po wejściu do środka widać schody prowadzące do góry lub w dół. Góra wydaje się być całkowicie zamknięta i niedostępna dla jakiegokolwiek odwiedzającego, za to przez parter i podziemia ciągną się korytarze, zwieńczone szerokimi prostokątnymi komnatami. Ściany przyozdabiają nazwiska pochowanych tam członków rodziny.
Słyszał, że szeregi Rycerzy zasilił ktoś nowy, mimo to nie znał jego twarzy, w przeciwieństwie do nazwiska. Nie wiedział, co Schmidt sobie wyobrażał, że otrzymywali biuletyn informacyjny z facjatami wszystkich, którzy postanowili wesprzeć ich sprawę…? Stłumił wyrywające się z piersi westchnięcie; był zmęczony dziecinnymi przepychankami, dziwił się również, że w tak małym powozie zmieściło się ego Niemca czy kim on tam był – szkoda, że nie zdążył wybrać się z nimi do podziemi Gringotta, może wtedy to on padłby od śmiercionośnego zaklęcia, nie Theo. Dopóki jednak faktycznie nie pomylił miejsc, niech będzie. Odwrócił wzrok, przestając poświęcać mu jakąkolwiek uwagę, zamiast tego korzystając z tytoniu, którym wspaniałomyślnie postanowił poczęstować ich lord Shafiq.
Nie był pewien, ile czasu zajęła im droga na cmentarz; smętna, powtarzająca się w kółko melodia zacierała granice między kolejnymi minutami, zaś rozgrywające się na zaklętych szybach obrazy pomagały skupić na czymś wzrok. W końcu stanęli, drzwiczki do bryczki stanęły otworem, a ich oczom ukazał się lord Black. Czy cokolwiek poczuł? Nawet jeśli, to – jakże taktownie – nie dał tego po sobie poznać. W twarz uderzyło go chłodne, wilgotne powietrze, namokła ziemia zapadała się pod ciężarem butów. Wiedział, że musi uważać na każdy krok, być niezwykle ostrożny. Zgodził się ponieść trumnę, oddać rodzinie zmarłego tę przysługę, nawet mimo faktu, że wciąż kulał, poruszał się o lasce, a jakiekolwiek czynności, do których angażował barki, wiązały się z dyskomfortem. Co by było, gdyby potknął się, zachwiał pochodem…? Nie chciał sobie nawet tego wyobrażać, dla własnego dobra – łatwo się irytował, zaś ostatnie, czego było mu teraz trzeba, to kotłująca się w piersi złość.
Zajął miejsce po prawej stronie, za lordem Edgarem, sycząc cicho, gdy ciężar elegancko rzeźbionej trumny spoczął na ramieniu, przygniótł i odezwał się dotkliwym, tępym bólem. Zacisnął usta w wąską kreskę, poprawił chwyt na ściskanej w wolnej dłoni lasce i z niecierpliwością zaczął odliczać minuty do złożenia ciała Alpharda w krypcie. Droga dłużyła się w nieskończoność, nie miał głowy, by skupić się na wystroju szlacheckiego grobowca – zamiast tego walczył ze słabością ciała, zmuszając je do wytężonego wysiłku. Krzywił się, z każdą chwilą coraz bardziej, na szczęście nikt nie powinien tego ujrzeć, żałobnicy podążali ich śladem, pogrążeni w przytłaczającej ciszy. Przynajmniej do czasu – na miejscu czekał kwartet smyczkowy, którego gra docierała do najdalszych zakątków spowitej w blasku świec i dymie kadzideł komnaty.
Odczuł ulgę dopiero w chwili, gdy dotarli do końca podziemia, do marmurowych podwyższeń i rzędów krzeseł, na których mieli spocząć najważniejsi spośród gości. Nie czekał długo, kiedy tylko spełnili swój obowiązek, poprawił chwyt na dającej podparcie lasce i ruszył w kierunku tyłów, wypatrując wśród wlewających się do wnętrza sali Catriony. A kiedy już podchwycił wzrok żony, poprowadził ją ku wybranym siedziskom.
| siadam na 22 z żoną
Nie był pewien, ile czasu zajęła im droga na cmentarz; smętna, powtarzająca się w kółko melodia zacierała granice między kolejnymi minutami, zaś rozgrywające się na zaklętych szybach obrazy pomagały skupić na czymś wzrok. W końcu stanęli, drzwiczki do bryczki stanęły otworem, a ich oczom ukazał się lord Black. Czy cokolwiek poczuł? Nawet jeśli, to – jakże taktownie – nie dał tego po sobie poznać. W twarz uderzyło go chłodne, wilgotne powietrze, namokła ziemia zapadała się pod ciężarem butów. Wiedział, że musi uważać na każdy krok, być niezwykle ostrożny. Zgodził się ponieść trumnę, oddać rodzinie zmarłego tę przysługę, nawet mimo faktu, że wciąż kulał, poruszał się o lasce, a jakiekolwiek czynności, do których angażował barki, wiązały się z dyskomfortem. Co by było, gdyby potknął się, zachwiał pochodem…? Nie chciał sobie nawet tego wyobrażać, dla własnego dobra – łatwo się irytował, zaś ostatnie, czego było mu teraz trzeba, to kotłująca się w piersi złość.
Zajął miejsce po prawej stronie, za lordem Edgarem, sycząc cicho, gdy ciężar elegancko rzeźbionej trumny spoczął na ramieniu, przygniótł i odezwał się dotkliwym, tępym bólem. Zacisnął usta w wąską kreskę, poprawił chwyt na ściskanej w wolnej dłoni lasce i z niecierpliwością zaczął odliczać minuty do złożenia ciała Alpharda w krypcie. Droga dłużyła się w nieskończoność, nie miał głowy, by skupić się na wystroju szlacheckiego grobowca – zamiast tego walczył ze słabością ciała, zmuszając je do wytężonego wysiłku. Krzywił się, z każdą chwilą coraz bardziej, na szczęście nikt nie powinien tego ujrzeć, żałobnicy podążali ich śladem, pogrążeni w przytłaczającej ciszy. Przynajmniej do czasu – na miejscu czekał kwartet smyczkowy, którego gra docierała do najdalszych zakątków spowitej w blasku świec i dymie kadzideł komnaty.
Odczuł ulgę dopiero w chwili, gdy dotarli do końca podziemia, do marmurowych podwyższeń i rzędów krzeseł, na których mieli spocząć najważniejsi spośród gości. Nie czekał długo, kiedy tylko spełnili swój obowiązek, poprawił chwyt na dającej podparcie lasce i ruszył w kierunku tyłów, wypatrując wśród wlewających się do wnętrza sali Catriony. A kiedy już podchwycił wzrok żony, poprowadził ją ku wybranym siedziskom.
| siadam na 22 z żoną
paint me as a villain
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wszystko wskazywało na to, że reszta uroczystości przebiegnie w odpowiednich warunkach. Zasłuchana w dziewiątej wariacji Enigmy dała objąć się melancholijnemu Adagio. Nie był to jednak moment na interpretację i poszukiwanie ukrytych przez kompozytora zagadek, Nimrod musiał zaczekać. Będąc przekonaną, że to reszta rodziny zajmie miejsca w ich rzędzie, zdziwiła się słysząc nagłe chrząknięcie Fantine. Dopiero wtedy uniosła na nią wzrok, zaraz oglądając się na zajęte krzesła. Nie spodziewała się, że opiekunka Fantasmagorii wykaże się takim brakiem znajomości zasad, by zajmować z nimi miejsce w jednym rzędzie. Tuż obok niej siedział mężczyzna, który od zawsze był blisko z Rosierami, nie sądziła jednak, że był w tej rodzinnej hierarchii wyżej od jej szwagierek. Nim zdążyła zastanowić się jak rozwiązać tę dziwną sytuację, odezwała się Deirdre, powstając z przygotowaną już odpowiedzią, która miała przypomnieć im po co się tu wszyscy zebrali. Dyplomatycznie… Lekko skinęła jej głową, nie mając zamiaru robić sceny w dniu pogrzebu brata najlepszej przyjaciółki. Skandal skandalem, ale zdradzenia Aquili nigdy by sobie nie wybaczyła.
I kiedy już myślała, że nic dziwniejszego już się nie przydarzy, przed jej oczami zafalowała czarna szata, ciche słowa przeprosin, na które jedyną reakcją Evandry było wzniesienie oczu ku górze, jakby błagała o pomstę do nieistniejących bogów. Zaczęła się zastanawiać czy może na ich biletach wypisane były przydzielone miejsca, a oni zignorowali symbole, siadając tam, gdzie im pasowało. Nie sięgnęła do kieszeni płaszcza, by się upewnić co do treści, nie chcąc zwracać niczyich podejrzeń co do własnych wątpliwości. Pomyślała, że im nikt nie kazałby się przesiadać, ale biorąc pod uwagę wszystko to, co zdarzyło się do tej pory, nie była już tego taka pewna.
Słowem nie odezwała się do Sigrun, kiedy ta uderzyła ją zapachem kaszmeranu. Korzenny, lekko stęchnięty olejek nigdy nie lądował w składzie kompozycji jej własnych perfum, ale dzięki częstym wizytom w Perfumerii Domu Mody Parkinsonów nie pomyliłaby go z żadnym innym. Piwniczny zapach przywodził na myśl wiele skojarzeń, od szkolnych lochów, przez lokale Hogsmeade, na Wiedniu kończąc. Czy nie powinien się jej kojarzyć z operą i światowej sławy muzeami? To tam przecież poznała twórczość jednego z przedstawicieli szkoły starowiedeńskiej, Dittersdorfa, którym zachwycała się po dziś dzień. Dlaczego więc to nie stojące w operze figury siedmiu sztuk wyzwolonych kojarzyły się jej z tym miejscem najmocniej, a ciemne piwnice i ciasne uliczki? Przeniosła spojrzenie błękitnych oczu na Friedricha przez moment nie wiedząc jak zareagować. Mimo iż z jej nauki języka niewiele już zostało, zrozumiała kierowane do niej słowa, czując jak oblewa ją nagła fala gorąca. Skoro tak wiele elementów wokół było nie na miejscu, to dlaczego zignorować tak ciepłe powitanie? Odpowiedziała niemym skinieniem głowy, żałując że w tej sytuacji nie może pozwolić sobie na nic więcej.
Zamiast zatracać się w kolejnych przyprawiających o zawrót głowy myślach, skupiła wzrok na postaciach sadzanych w pierwszym rzędzie. Od momentu gdy opuściła rodzinne Thorness Manor coraz rzadziej widywała się z bliską rodziną swojej matki. Kiedy wuj Cronus został Ministrem nie powiedziała na jego temat złego słowa, podkreślając jego dbałość o tradycyjne wartości, jak i podkreślając nieustającą walkę w słusznej sprawie. Jego obecność w tym miejscu nie budziła żadnych wątpliwości; był tu by uczcić pamięć szlachetnego Alpharda.
I kiedy już myślała, że nic dziwniejszego już się nie przydarzy, przed jej oczami zafalowała czarna szata, ciche słowa przeprosin, na które jedyną reakcją Evandry było wzniesienie oczu ku górze, jakby błagała o pomstę do nieistniejących bogów. Zaczęła się zastanawiać czy może na ich biletach wypisane były przydzielone miejsca, a oni zignorowali symbole, siadając tam, gdzie im pasowało. Nie sięgnęła do kieszeni płaszcza, by się upewnić co do treści, nie chcąc zwracać niczyich podejrzeń co do własnych wątpliwości. Pomyślała, że im nikt nie kazałby się przesiadać, ale biorąc pod uwagę wszystko to, co zdarzyło się do tej pory, nie była już tego taka pewna.
Słowem nie odezwała się do Sigrun, kiedy ta uderzyła ją zapachem kaszmeranu. Korzenny, lekko stęchnięty olejek nigdy nie lądował w składzie kompozycji jej własnych perfum, ale dzięki częstym wizytom w Perfumerii Domu Mody Parkinsonów nie pomyliłaby go z żadnym innym. Piwniczny zapach przywodził na myśl wiele skojarzeń, od szkolnych lochów, przez lokale Hogsmeade, na Wiedniu kończąc. Czy nie powinien się jej kojarzyć z operą i światowej sławy muzeami? To tam przecież poznała twórczość jednego z przedstawicieli szkoły starowiedeńskiej, Dittersdorfa, którym zachwycała się po dziś dzień. Dlaczego więc to nie stojące w operze figury siedmiu sztuk wyzwolonych kojarzyły się jej z tym miejscem najmocniej, a ciemne piwnice i ciasne uliczki? Przeniosła spojrzenie błękitnych oczu na Friedricha przez moment nie wiedząc jak zareagować. Mimo iż z jej nauki języka niewiele już zostało, zrozumiała kierowane do niej słowa, czując jak oblewa ją nagła fala gorąca. Skoro tak wiele elementów wokół było nie na miejscu, to dlaczego zignorować tak ciepłe powitanie? Odpowiedziała niemym skinieniem głowy, żałując że w tej sytuacji nie może pozwolić sobie na nic więcej.
Zamiast zatracać się w kolejnych przyprawiających o zawrót głowy myślach, skupiła wzrok na postaciach sadzanych w pierwszym rzędzie. Od momentu gdy opuściła rodzinne Thorness Manor coraz rzadziej widywała się z bliską rodziną swojej matki. Kiedy wuj Cronus został Ministrem nie powiedziała na jego temat złego słowa, podkreślając jego dbałość o tradycyjne wartości, jak i podkreślając nieustającą walkę w słusznej sprawie. Jego obecność w tym miejscu nie budziła żadnych wątpliwości; był tu by uczcić pamięć szlachetnego Alpharda.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Odpowiednio daleko by spojrzenie wędrowało spokojnie po szarości zasmuconych twarzy. Odpowiednio blisko, by czuć ich emocje; lekkie drgnięcia świadomości utraty kogoś bliskiego. Drgnięcia poczerniałych rzęs, nerwowe tiki przesuwanych po materiałach palców. Odruchy, które wyławiały szczegóły przykrej ceremonii.
Zajęli doskonałe miejsce. Jej ojciec zawsze powtarzał, że środek jest dla nich. Oni są centrum, wszystko krąży wokół, dzięki czemu mogą kontrolować każdą stronę złożonej struktury ludzkich obecności. Wyławiać szczegóły, które smakowały mdło w przepełnionym żałobą towarzystwie.
Strata była niewyobrażalna, ale okazja jeszcze większa i nie ważne jak to bezduszne - zaraz obok pojedynczej łzy zasmucenia, pojawiały się wszelkie kalkulacje. Kto, gdzie, z kim. Dlaczego. Kto skrywa smak żelaza zagryzionego języka, kto zaś dobiera ostatnie pokłady spokoju, nim drżące dłonie spoczął na drewnianej wieczności.
Krótkie skinięcie ojca w stronę Corneliusa Sallowa i jej przepełnione wyuczoną obojętnością spojrzenie. Jego obecność - i przeświadczenie jakim człowiekiem może być znajomy ojca - nadawało mieszanemu uczuciu goryczy i niepewności racjonalności. Nie ona jedyna miała podprogowy cel w odpowiednim uczczeniu osoby lorda Blacka. Oby. Oby.
Błękit tęczówek przesuwał się pośród twarzy znanych i nieznanych, jednakowo pokrytych poczuciem niemocy - niepewności? niesmaku? niezrozumienia? - nim wreszcie natrafiła na lorda Aresa Carrowa. Prosił się o chwilę uwagi, gdy rozłożyste, męskie ramiona wykonały naturalny ruch ku klatce piersiowej. I taki moment - wizja troskliwego uśmiechu i przekonania, że przecież może jej wszystko powiedzieć -był ostatnim uczuciem przed nastającym, bezgranicznym smutkiem. Swoim, współodczuwanym i rozumianą powagą sytuacji. Ciągłym przeczuciem, że idealnie zachowany ład nie pozwoliłby na marnotrawstwo żywotów. Pytanie więc się pojawiło, czy bardziej bolesnym jest utrata kontroli nad sytuacją w kraju, czy świadomość jakie przynosi to skutki. Czy naturalne rozumienie śmierci, czy jednak fakt, że umarł zbyt młodo.
Pytanie, czy na marne. Pytanie, czy słusznie.
To gdzieś głęboko zawisło w niewieścim, jeszcze niepewnym swojej własnej opinii umyśle. Pozostawały domysły i głębokie współczucie, przemieszane z elementem nie do odparcia - ciekawością wszystkiego, co nawet teraz mogłaby wykorzystać na swoją stronę.
| Vivienne z ojcem zajmują miejsce 28.
Zajęli doskonałe miejsce. Jej ojciec zawsze powtarzał, że środek jest dla nich. Oni są centrum, wszystko krąży wokół, dzięki czemu mogą kontrolować każdą stronę złożonej struktury ludzkich obecności. Wyławiać szczegóły, które smakowały mdło w przepełnionym żałobą towarzystwie.
Strata była niewyobrażalna, ale okazja jeszcze większa i nie ważne jak to bezduszne - zaraz obok pojedynczej łzy zasmucenia, pojawiały się wszelkie kalkulacje. Kto, gdzie, z kim. Dlaczego. Kto skrywa smak żelaza zagryzionego języka, kto zaś dobiera ostatnie pokłady spokoju, nim drżące dłonie spoczął na drewnianej wieczności.
Krótkie skinięcie ojca w stronę Corneliusa Sallowa i jej przepełnione wyuczoną obojętnością spojrzenie. Jego obecność - i przeświadczenie jakim człowiekiem może być znajomy ojca - nadawało mieszanemu uczuciu goryczy i niepewności racjonalności. Nie ona jedyna miała podprogowy cel w odpowiednim uczczeniu osoby lorda Blacka. Oby. Oby.
Błękit tęczówek przesuwał się pośród twarzy znanych i nieznanych, jednakowo pokrytych poczuciem niemocy - niepewności? niesmaku? niezrozumienia? - nim wreszcie natrafiła na lorda Aresa Carrowa. Prosił się o chwilę uwagi, gdy rozłożyste, męskie ramiona wykonały naturalny ruch ku klatce piersiowej. I taki moment - wizja troskliwego uśmiechu i przekonania, że przecież może jej wszystko powiedzieć -był ostatnim uczuciem przed nastającym, bezgranicznym smutkiem. Swoim, współodczuwanym i rozumianą powagą sytuacji. Ciągłym przeczuciem, że idealnie zachowany ład nie pozwoliłby na marnotrawstwo żywotów. Pytanie więc się pojawiło, czy bardziej bolesnym jest utrata kontroli nad sytuacją w kraju, czy świadomość jakie przynosi to skutki. Czy naturalne rozumienie śmierci, czy jednak fakt, że umarł zbyt młodo.
Pytanie, czy na marne. Pytanie, czy słusznie.
To gdzieś głęboko zawisło w niewieścim, jeszcze niepewnym swojej własnej opinii umyśle. Pozostawały domysły i głębokie współczucie, przemieszane z elementem nie do odparcia - ciekawością wszystkiego, co nawet teraz mogłaby wykorzystać na swoją stronę.
| Vivienne z ojcem zajmują miejsce 28.
and just in time, in the right place
steadily emerging with grace
Vivienne Bulstrode
Zawód : Arystokratka
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
shuffling the cards of your game
and just in time
in the right place
suddenly I will play my ace
and just in time
in the right place
suddenly I will play my ace
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Przez całą podróż powozem, błądził wzrokiem po szybach, które przedstawiały kolejne sceny z życia wielkich czarodziejów. Nie chłonął ich zbyt uważnie, jedynie chcąc zająć czymś zmysł wzroku, gdy słuch był już raczony smętną melodią odtwarzaną w kółko, lecz nadal nie denerwującą, a uspokajającą. Któryś z nich miał najwyraźniej odpowiedni gust, pozornie adekwatny do okazji, bo zapach śliwowicy nadal wypełniał przestrzeń dając do zrozumienia, że siedzący wewnątrz mężczyźni bawili się przednio. Zerknął na papierośnice w dłoni lorda Shafiqa, poddając się krótkiemu wahaniu, zanim pokręcił głową, odmawiając. Rzucił dyskretne spojrzenie Austriakowi, wcześniej nie reagując na określenie, którego użył. Przywykł już do tego, nie szczędząc podobnych słów, które zrozumiane przez otoczenia, najpewniej skończyłyby się nieprzychylnymi spojrzeniami. Teraz jednak zastanawiała go inna kwestia, a mianowicie skrajnych poglądów przyjaciela, które niejeden raz były powodem spięcia, a dziś wydawało się, że wszystko jest pod kontrolą. Świetnie. Ostatnie czego najpewniej każdy z nich chciał to przepychanka w powozie. Z ulgą przyjął moment, gdy bryczka zatrzymała się, a on zwlekał chwilę, nim podniósł się z miejsca. Wystarczająco czasu, aby drzwiczki otworzyły się i mógł zatrzymać spojrzenie na lordzie Black. Skinął głowa na słowa mężczyzny w myślach odliczając tylko sekundy, gdy będzie mógł wyjść na zewnątrz i zrobił to, kiedy tylko miał okazję.
Dźwignięcie trumny nie było problemem, chociaż i tak zdziwił się, ile okazała się ważyć. Spojrzał przelotnie na pozostałych czy również odnieśli takie wrażenie, ale zaraz stracił tym zainteresowanie. Trzeba było zanieść ją w docelowe miejsce i tyle. Powolność marszu była uciążliwa, lecz próbował nie okazać tego faktu. W oczach wszystkich zebranych czarodziej, którego nieśli w jego ostatniej drodze, zasługiwał na takowy szacunek i pośpiech bez wątpienia, nie byłby mile widziany. Zacisnął nieco zęby, gdy pokonując schody, odczuł odrobinę ciężar oraz niewygodę z powodu nachylenia. Jeszcze moment, a gdy dotarli do podwyższenia, równo z pozostałymi odłożył trumnę. Najgorsze co mogliby teraz zrobić to w ostatniej chwili, pod wzrokiem innych wywinąć coś bez ładu i składu. Pozostawiając za sobą martwego Blacka, zamierzał zając miejsce, gdzieś na samym końcu z daleka od tego, co będzie działo się na przodzie. W drodze do ostatniego rzędu zatrzymał na moment błękitne tęczówki na paru osobach, by finalnie usiąść na wybranym sobie miejscu.
| zajmuję 39
Dźwignięcie trumny nie było problemem, chociaż i tak zdziwił się, ile okazała się ważyć. Spojrzał przelotnie na pozostałych czy również odnieśli takie wrażenie, ale zaraz stracił tym zainteresowanie. Trzeba było zanieść ją w docelowe miejsce i tyle. Powolność marszu była uciążliwa, lecz próbował nie okazać tego faktu. W oczach wszystkich zebranych czarodziej, którego nieśli w jego ostatniej drodze, zasługiwał na takowy szacunek i pośpiech bez wątpienia, nie byłby mile widziany. Zacisnął nieco zęby, gdy pokonując schody, odczuł odrobinę ciężar oraz niewygodę z powodu nachylenia. Jeszcze moment, a gdy dotarli do podwyższenia, równo z pozostałymi odłożył trumnę. Najgorsze co mogliby teraz zrobić to w ostatniej chwili, pod wzrokiem innych wywinąć coś bez ładu i składu. Pozostawiając za sobą martwego Blacka, zamierzał zając miejsce, gdzieś na samym końcu z daleka od tego, co będzie działo się na przodzie. W drodze do ostatniego rzędu zatrzymał na moment błękitne tęczówki na paru osobach, by finalnie usiąść na wybranym sobie miejscu.
| zajmuję 39
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Nasączone nienawiścią (a może tylko uprzedzeniem) spojrzenie nie przykuło jego uwagi, wzrok utkwił gdzieś w historiach wijących się na szybie; milczał aż do samego końca podróży, zastanawiając się, czy aby był właściwą osobą, która powinna w towarzystwie lordów nieść ciało bohatera. Na myśl o tym, że spojrzenia wszystkich zebranych ludzi przed chwilę wbiją się i w niego, ostrzami przebijając jego poczucie komfortu, w pięści zacisnął skryte w czarnych rękawiczkach dłonie. Rozluźnił je dopiero po chwili, choć całe jego ciało dalekie było od osiągnięcia tego stanu.
Kiedy nestor rodu Blacków wysyła ci list, zadając takie pytanie, nie można sobie pozwolić na pozostanie w cieniu. A mimo tego miał nadzieję, że uwaga tłumu skupi się na tym, na czym powinna - na niesionej przez szóstkę czarodziejów trumnie.
Wysłuchał słów nestora, nie śmiał zareagować w żaden sposób - poza wysłuchaniem go w ciszy; skinął tylko głową, gdy lord Burke wspomniał, iż to dla nich zaszczyt. Zaraz potem udał się na wskazane mężczyznom miejsce, zajmując jedno ze środkowych. Wyglądał jak posąg; ściągnął łopatki, prostując zesztywniałe z napięcia plecy i kark; przybrana poza nie ułatwiała dźwigania ciężaru, zrobił jednak wszystko, aby iść miarowo, dotrzymując tempa pozostałym Rycerzom; mięśnie zadrżały oskarżycielsko, gdy schodzili po schodach, skoncentrował się jednak na obserwacji dostojnego drzewa genealogicznego, rozpiętością przypominającego mu Yggdrasil - lecz miast różnych światów, mieściła się na nim pamięć o przodkach Blacków. Starał się dojrzeć, gdzie znajduje się pąk Alpharda, było to jednak niemożliwe z jego perspektywy.
Zaszyte ciszą usta zacisnął mocniej, gdy każdy kolejny stawiany krok zaczął sprawiać mu trudność; choć chwila była podniosła, potrafił myśleć tylko o tym, by migoczący blaskiem świec korytarz wreszcie się skończył. Poczerwieniał na twarzy, w tak kapryśnym oświetleniu trudno było to jednak dostrzec - a gdy dotarli do wieńczącej korytarz prostokątnej sali, coś na kształt ulgi ugrzęzło w jego spojrzeniu. Bał się, że jeszcze chwila, a nogi się pod nim ugną; że nie da rady towarzyszyć Blackowi w ostatniej wędrówce ani chwili dłużej.
Minął zapełnione rzędy, siadając na jednym z pierwszych wolnych miejsc, które dostrzegł.
37, jeśli można
Kiedy nestor rodu Blacków wysyła ci list, zadając takie pytanie, nie można sobie pozwolić na pozostanie w cieniu. A mimo tego miał nadzieję, że uwaga tłumu skupi się na tym, na czym powinna - na niesionej przez szóstkę czarodziejów trumnie.
Wysłuchał słów nestora, nie śmiał zareagować w żaden sposób - poza wysłuchaniem go w ciszy; skinął tylko głową, gdy lord Burke wspomniał, iż to dla nich zaszczyt. Zaraz potem udał się na wskazane mężczyznom miejsce, zajmując jedno ze środkowych. Wyglądał jak posąg; ściągnął łopatki, prostując zesztywniałe z napięcia plecy i kark; przybrana poza nie ułatwiała dźwigania ciężaru, zrobił jednak wszystko, aby iść miarowo, dotrzymując tempa pozostałym Rycerzom; mięśnie zadrżały oskarżycielsko, gdy schodzili po schodach, skoncentrował się jednak na obserwacji dostojnego drzewa genealogicznego, rozpiętością przypominającego mu Yggdrasil - lecz miast różnych światów, mieściła się na nim pamięć o przodkach Blacków. Starał się dojrzeć, gdzie znajduje się pąk Alpharda, było to jednak niemożliwe z jego perspektywy.
Zaszyte ciszą usta zacisnął mocniej, gdy każdy kolejny stawiany krok zaczął sprawiać mu trudność; choć chwila była podniosła, potrafił myśleć tylko o tym, by migoczący blaskiem świec korytarz wreszcie się skończył. Poczerwieniał na twarzy, w tak kapryśnym oświetleniu trudno było to jednak dostrzec - a gdy dotarli do wieńczącej korytarz prostokątnej sali, coś na kształt ulgi ugrzęzło w jego spojrzeniu. Bał się, że jeszcze chwila, a nogi się pod nim ugną; że nie da rady towarzyszyć Blackowi w ostatniej wędrówce ani chwili dłużej.
Minął zapełnione rzędy, siadając na jednym z pierwszych wolnych miejsc, które dostrzegł.
37, jeśli można
i ache in a language so old that even the earth no longer remembers; so dead that it has returned to dust
Calder Borgin
Zawód : zaklinam teraźniejszość
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
you're not dead but
you're not alive either
you're a ghost with
a beating heart
you're not alive either
you're a ghost with
a beating heart
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kostki rzekły swoje, a ja jestem pewny, że Blackowie w powozie nie umieściliby innych, niż magiczne - sam zdecydowałem, że będą prawdomówne i z sukcesem nam powróżą - to nie pokusiłem się nawet o mniemanie, że ceremonia przebiegnie niezakłócona.
Jest nas za dużo, chcemy się różnić, ale blisko nam do olbrzymów, które, gdy są razem, po prostu się tłuką. Co bardziej rozkapryszonym dziewuchom za powód starczą identyczne rękawiczki lub wstążka u kapelusza, mężczyźni zaś zwyczajnie się tu nie lubią. Raz, że pamiętają o dawnych zatargach, a tradycja każe nam nienawidzić tych, czy owych, dwa, że tyle testosteronu, który ma się za najlepszego, prędko wykipi przy takiej temperaturze.
Zbyt dużej, biedny Alphard, jego ciało zaraz też się zagotuje i co wtedy? Pochowają go duszonego? Nie umiem gotować, nie znam się na stopniach wysmażenia mięsiwa, jeśli już je jadam, steki mają być medium rare, bo takie są najodpowiedniejsze dla laików. Wracając do Blacka, czy już z niego cieknie? Raczej nie krew, ale może spływa właśnie ten trumienny makijaż? Woskowa maska ściągnięta do zera, tylko skóra rozciągnięta na kościach. Te już nie kłamią, łgać mogą tylko patolodzy, opłacani przez ludzi pokroju mojego ojca, by mówić, że nasza krew jest błękitna, a okostna pokryta złotym pyłem.
-Chciałbym kurwa, Ares - zamiast się oburzać, siadam ciężko obok kuzyna i przytakuję mu, bo od samego wyjścia z Munga do teraz, zmieniam się pewnie o kolejne sto osiemdziesiąt stopni. Oczy mam przekrwione i tym razem nie od jarania zielska od rana do wieczora, włosy wypadają mi garściami, a moja twarz jest tak blada, że równie dobrze mógłbym położyć się obok Alpharda i gdybym wstrzymał oddech, grabarze bez pytania zabiliby trumnę deskami i pochowali mnie w ziemi. Nie, żeby w Mungu było mi dobrze, ale tam porcjowali chociaż eliksiry na sen. Teraz je odcięli i każą radzić sobie bez. Parszywcy.
-Zabaw się lepiej, niż ja z tą twoją pornografią. Odeślę ci je, są czyste - życzę mu na zdrowie, sam czuję, że nie będę mieć serca do mych dziewczyn w najbliższej przyszłości. Dobrze by było, zapewnić im innego mecenasa, na wszelki wypadek. Borgia nie podźwignie tego sama, niestety, zakompleksieni arystokraci z manią wielkości zjedzą ją na śniadanie, będę musiał się tym zająć. Szturchnięty przez Aresa obojętnie zamieniam się z nim miejscami, machnąwszy ręką na tłumaczenia, tak mi nawet lepiej, choć głowę wyciągam wyżej i wyżej, żeby dojrzeć, co dzieje się w rzędzie mojej siostry. Najpierw widzę tylko - niestety, bo chętnie bym podsłuchał - wymianę zdań między Mulciberem a Fantine, a później, ta dwójka z Gringotta - bo z niewiadomych przyczyn, jest tam też Deirdre, jakby nigdy nic siadają z przodu.
-Co za szmata - cedzę przez zęby, na tyle głośno, że słyszy mnie Ares, lecz nikt poza tym - jak ona w ogóle śmie się przy nim pokazywać? Kiedy jest z Evandrą?! - o nią chciałem dbać, Rosier mi to zabrał - wiesz, przez ile lat Rosier ją obracał? - kiwam pogardliwie głową w kierunku Deirdre - a teraz mówi, że to już przeszłość i robi ją pieprzoną madame Fantasmagorii - syczę do ucha Carrowa, cały poczerwieniały na twarzy - niech ją kurwa pieprzy dalej, ile wlezie, proszę bardzo, ale niech przynajmniej nie wypuszcza jej z piwnicy - robię się waleczny, ale nadal zważam na ton. Tutaj ściany mają uszy, a te, należące do lady Nott nie są przyzwyczajone do rynsztokowego słownictwa, jakim popisuję się z całą jego rozciągłością.
-A ten, co tu robi? - pytam się jeszcze Carrowa, spode łba łypiąc na Schmidta, również kręcącego się przy Rosierach - nieokrzesany bandyta - burczę dalej i dopiero widok Ministra Magii i jego rodziny sprawia, że osuwam się na krześle nieco niżej. Już, już mi przechodzi, chociaż w powietrzu wisi drama albo to po prostu... urok wili? Wytrzeszczam oczy, gdy przy głównej galerii miga mi Celine, a tą kto tu wpuścił?
-Chyba mam jakieś zwidy Ares, będziesz mnie wieźć na hospitalizację - mamroczę do niego, pięknie się zaczyna, a mistrz ceremonii jeszcze się nie zjawił.
Ares - miejsce nr 2 | Francis - miejsce nr 1
Jest nas za dużo, chcemy się różnić, ale blisko nam do olbrzymów, które, gdy są razem, po prostu się tłuką. Co bardziej rozkapryszonym dziewuchom za powód starczą identyczne rękawiczki lub wstążka u kapelusza, mężczyźni zaś zwyczajnie się tu nie lubią. Raz, że pamiętają o dawnych zatargach, a tradycja każe nam nienawidzić tych, czy owych, dwa, że tyle testosteronu, który ma się za najlepszego, prędko wykipi przy takiej temperaturze.
Zbyt dużej, biedny Alphard, jego ciało zaraz też się zagotuje i co wtedy? Pochowają go duszonego? Nie umiem gotować, nie znam się na stopniach wysmażenia mięsiwa, jeśli już je jadam, steki mają być medium rare, bo takie są najodpowiedniejsze dla laików. Wracając do Blacka, czy już z niego cieknie? Raczej nie krew, ale może spływa właśnie ten trumienny makijaż? Woskowa maska ściągnięta do zera, tylko skóra rozciągnięta na kościach. Te już nie kłamią, łgać mogą tylko patolodzy, opłacani przez ludzi pokroju mojego ojca, by mówić, że nasza krew jest błękitna, a okostna pokryta złotym pyłem.
-Chciałbym kurwa, Ares - zamiast się oburzać, siadam ciężko obok kuzyna i przytakuję mu, bo od samego wyjścia z Munga do teraz, zmieniam się pewnie o kolejne sto osiemdziesiąt stopni. Oczy mam przekrwione i tym razem nie od jarania zielska od rana do wieczora, włosy wypadają mi garściami, a moja twarz jest tak blada, że równie dobrze mógłbym położyć się obok Alpharda i gdybym wstrzymał oddech, grabarze bez pytania zabiliby trumnę deskami i pochowali mnie w ziemi. Nie, żeby w Mungu było mi dobrze, ale tam porcjowali chociaż eliksiry na sen. Teraz je odcięli i każą radzić sobie bez. Parszywcy.
-Zabaw się lepiej, niż ja z tą twoją pornografią. Odeślę ci je, są czyste - życzę mu na zdrowie, sam czuję, że nie będę mieć serca do mych dziewczyn w najbliższej przyszłości. Dobrze by było, zapewnić im innego mecenasa, na wszelki wypadek. Borgia nie podźwignie tego sama, niestety, zakompleksieni arystokraci z manią wielkości zjedzą ją na śniadanie, będę musiał się tym zająć. Szturchnięty przez Aresa obojętnie zamieniam się z nim miejscami, machnąwszy ręką na tłumaczenia, tak mi nawet lepiej, choć głowę wyciągam wyżej i wyżej, żeby dojrzeć, co dzieje się w rzędzie mojej siostry. Najpierw widzę tylko - niestety, bo chętnie bym podsłuchał - wymianę zdań między Mulciberem a Fantine, a później, ta dwójka z Gringotta - bo z niewiadomych przyczyn, jest tam też Deirdre, jakby nigdy nic siadają z przodu.
-Co za szmata - cedzę przez zęby, na tyle głośno, że słyszy mnie Ares, lecz nikt poza tym - jak ona w ogóle śmie się przy nim pokazywać? Kiedy jest z Evandrą?! - o nią chciałem dbać, Rosier mi to zabrał - wiesz, przez ile lat Rosier ją obracał? - kiwam pogardliwie głową w kierunku Deirdre - a teraz mówi, że to już przeszłość i robi ją pieprzoną madame Fantasmagorii - syczę do ucha Carrowa, cały poczerwieniały na twarzy - niech ją kurwa pieprzy dalej, ile wlezie, proszę bardzo, ale niech przynajmniej nie wypuszcza jej z piwnicy - robię się waleczny, ale nadal zważam na ton. Tutaj ściany mają uszy, a te, należące do lady Nott nie są przyzwyczajone do rynsztokowego słownictwa, jakim popisuję się z całą jego rozciągłością.
-A ten, co tu robi? - pytam się jeszcze Carrowa, spode łba łypiąc na Schmidta, również kręcącego się przy Rosierach - nieokrzesany bandyta - burczę dalej i dopiero widok Ministra Magii i jego rodziny sprawia, że osuwam się na krześle nieco niżej. Już, już mi przechodzi, chociaż w powietrzu wisi drama albo to po prostu... urok wili? Wytrzeszczam oczy, gdy przy głównej galerii miga mi Celine, a tą kto tu wpuścił?
-Chyba mam jakieś zwidy Ares, będziesz mnie wieźć na hospitalizację - mamroczę do niego, pięknie się zaczyna, a mistrz ceremonii jeszcze się nie zjawił.
Ares - miejsce nr 2 | Francis - miejsce nr 1
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Wybierając miejsce do siebie zauważyła nagłe poruszenie ze strony Aresa, zatrzymała się na chwilę i zawahała, ale w końcu w delikatnym geście pokręciła głową i usiadła wraz z rodziną. Gest z jego strony był uprzejmy, ale uznała, że lepiej nie wzbudzać zbytniej sensacji. Nikt nie wiedział, że są narzeczeństwem i mogłoby wywołać niepotrzebne poruszenie fakt, że nie siedzi wraz ze swoją rodziną flankowana z jednej strony Charonem, a z drugiej Craigiem. To był pogrzeb Alpharda i to na nim powinna skupić się cała uwaga. Miała jedynie nadzieję, że lord Carrow nie odbierze tego jako afront z jej strony. Jeszcze będą mieli czas aby być w centrum zainteresowania, ale to nie był ten moment.
Zerkała co jakiś czas kto wchodził do krypty i zajmował przygotowane miejsca, nie uszło jej uwadze, że w rzędzie gdzie siedziała Evandra wraz z mężem dosiedli się inni, w tym Ramsey Mulciber, który jakiś czas temu zamówił u niej talizman. Czyżby był w bliskich koligacjach z Rosierami wraz ze swoją towarzyszką? Inaczej nie potrafiła wytłumaczyć tego, że usiedli wraz ze szlachtą tym samym odcinając od rodziny siostry i kuzynów lorda nestora Rosier. Zmarszczyła lekko brwi nie bardzo rozumiejąc układów jakie właśnie miały miejsce. Zdawała sobie sprawę, że pewne grono przebywających tu osób było towarzyszami lorda Blacka, ale aż tak bliskimi i tak spoufalony z rodziną? Nie uszła jej uwadze lekka irytacja Evandry, która wystarczyła za odpowiedź na wątpliwości lady Buke. Dyskretnie spojrzała przez ramię by zobaczyć kto usiadł za nimi, nie znała wszystkich obecnych, ale była ich ciekawa. Parę twarzy zaś mignęło jej w okolicach sklepu na Nokturnie, a wtem jakaś kobieta staje w połowie drogi do trumny i nagle zawraca jakby się rozmyśliła. Czy oni wszyscy byli w Gringocie i też przeżywają swoje koszmary? Mimowolnie zerknęła na brata, który siedział obok Adeline, ale zdawał się spokojny i pełen opanowania jak zawsze. Za to Francis, który siedział obok Aresa zdawał się być sam trupem - blady i wychudzony ledwo stał na nogach. Nie wiedziała co sie wydarzyło w podziemiach banku, ale patrząc po gościach coraz łatwiej było wyselekcjonować tych, którzy tam byli i zapłacili olbrzymią cenę. Nie taką jak Alphard, ale jednak na tyle dużą, że odbijała się na nich, ale również na ich bliskich. Tłum zaczął gęstnieć w krypcie, szepty zaczynały tworzyć szum niczym w ulu, odbijały się od chłodnych ścian krypty, to oznaczało, że powinni za niedługo zacząć ceremonię. Jej wzrok padł na rozmawiających Francisa i Aresa, czasami zapominała, że byli kuzynostwem, a teraz jakiś temat musiał ich wybitnie wciągnąć, gdyż nie zauważyli, że w ich rzędzie usiadła Cressida wraz z rodziną.
|Nadal siedzi na miejscu 12
Zerkała co jakiś czas kto wchodził do krypty i zajmował przygotowane miejsca, nie uszło jej uwadze, że w rzędzie gdzie siedziała Evandra wraz z mężem dosiedli się inni, w tym Ramsey Mulciber, który jakiś czas temu zamówił u niej talizman. Czyżby był w bliskich koligacjach z Rosierami wraz ze swoją towarzyszką? Inaczej nie potrafiła wytłumaczyć tego, że usiedli wraz ze szlachtą tym samym odcinając od rodziny siostry i kuzynów lorda nestora Rosier. Zmarszczyła lekko brwi nie bardzo rozumiejąc układów jakie właśnie miały miejsce. Zdawała sobie sprawę, że pewne grono przebywających tu osób było towarzyszami lorda Blacka, ale aż tak bliskimi i tak spoufalony z rodziną? Nie uszła jej uwadze lekka irytacja Evandry, która wystarczyła za odpowiedź na wątpliwości lady Buke. Dyskretnie spojrzała przez ramię by zobaczyć kto usiadł za nimi, nie znała wszystkich obecnych, ale była ich ciekawa. Parę twarzy zaś mignęło jej w okolicach sklepu na Nokturnie, a wtem jakaś kobieta staje w połowie drogi do trumny i nagle zawraca jakby się rozmyśliła. Czy oni wszyscy byli w Gringocie i też przeżywają swoje koszmary? Mimowolnie zerknęła na brata, który siedział obok Adeline, ale zdawał się spokojny i pełen opanowania jak zawsze. Za to Francis, który siedział obok Aresa zdawał się być sam trupem - blady i wychudzony ledwo stał na nogach. Nie wiedziała co sie wydarzyło w podziemiach banku, ale patrząc po gościach coraz łatwiej było wyselekcjonować tych, którzy tam byli i zapłacili olbrzymią cenę. Nie taką jak Alphard, ale jednak na tyle dużą, że odbijała się na nich, ale również na ich bliskich. Tłum zaczął gęstnieć w krypcie, szepty zaczynały tworzyć szum niczym w ulu, odbijały się od chłodnych ścian krypty, to oznaczało, że powinni za niedługo zacząć ceremonię. Jej wzrok padł na rozmawiających Francisa i Aresa, czasami zapominała, że byli kuzynostwem, a teraz jakiś temat musiał ich wybitnie wciągnąć, gdyż nie zauważyli, że w ich rzędzie usiadła Cressida wraz z rodziną.
|Nadal siedzi na miejscu 12
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Droga na cmentarz ciągnęła się w nieskończoność, a cisza, która im towarzyszyła, przerywana jedynie szumem deszczu i rżeniem koni, była stanowczo za głośna. Aż zaczynała boleć od niej głowa.
Ostatnia podróż Alpharda właśnie dobiegała końca. Za chwilę wejdą z nim do krypty i zostawią go tam już tam na zawsze.
Rigel nie chciał liczyć, ile razy był w rodzinnym grobowcu, ani ile jeszcze razy będzie zmuszony tu powrócić, zanim sam zostanie tu na wieczność. To była przerażająca myśl, którą od razu odgonił, skupiając się na trumnie, która, powoli przemieszczała się w głąb korytarzy.
Przodkowie odprowadzali ich wzrokiem w milczeniu.
Czy portrety potrafią myśleć? O czym myślą?
Kiedy znaleźli się w głównym pomieszczeniu, Black odruchowo zaczął szukać wzrokiem znajomych twarzy. Było tak wielu ludzi. Części z nich Rigel nie znał, z częścią spotykał się okazjonalnie na Sabatach. Na szczęście były też jego przyjaciółki i rodzina.
Lekko uśmiechnął się do Prim, kiedy złapał jej spojrzenie. Miał nadzieję, że zauważy. Ile by dał, żeby zebrać się z nią, Evandrą, Aquilą i Forsythą rozmieścić się gdzieś wygodnie z winem i porozmawiać o liczbach. Eliksirach. Klątwach. Zwierzętach. Ubraniach. Czy po prostu plotkować do nocy. Zrobić cokolwiek, co nie byłoby związane pogrzebem, trumną czy czarnym całunem. I polityką, gdyż ostatnia rozmowa z Polluxem dała mu solidnie w kość.
-Chyba tak. - odpowiedział Aquili, zajmując miejsce E, po czym zerknął przez ramię, żeby jednak to sprawdzić. Ministra nie było, ale za to tuż za nim siedziały dwie przyjaciółki Alpharda: Deirdre Mericourt i Sigrun Rookwood. Skinął im lekko na powitanie i powrócił do rozmowy z siostrą.
-Skrzynia? - zmarszczył brwi, próbując sobie przypomnieć tamtą chwilę, jednak zmęczenie dawało o sobie znać. - Nie wiem, kto to był, wybacz.
Wolał nie rozglądać się już więcej i nie prowokować swoim zachowaniem negatywnej reakcji ojca. Nachylił głowę w stronę Aquili, żeby starszy brat oraz ojciec go nie usłyszeli.
-Jak wrócimy do domu, to możemy się napić. Jeszcze coś powinno zostać w moim… “barku” po ostatnim naszym spotkaniu.. - westchnął. - Miałem też ostatnio ciężką rozmowę z ojcem… i… no lepiej teraz go nie złościć. Zresztą, martwię się o jego zdrowie.
Też chciał się napić. I zapalić. Albo przyjąć ostatnią porcję narkotyku, który trzymał w pokoju na czarną godzinę, żeby utonąć na długie godziny w pięknych halucynacjach. Patrzył gdzieś w przestrzeń, zastanawiając się, czy faktycznie nie spróbować po pogrzebie wrzucić w siebie jakieś solidnej używki, do momentu aż usłyszał, że za jego plecami zrobił się jakiś szum.
Minister Magii we własnej osobie przybył na pogrzeb.
Czyli jednak.
-Widzisz. - ponownie zwrócił się do Aquili. - Mówiłem, że przyjdzie.
Siedzi na miejscu E
Ostatnia podróż Alpharda właśnie dobiegała końca. Za chwilę wejdą z nim do krypty i zostawią go tam już tam na zawsze.
Rigel nie chciał liczyć, ile razy był w rodzinnym grobowcu, ani ile jeszcze razy będzie zmuszony tu powrócić, zanim sam zostanie tu na wieczność. To była przerażająca myśl, którą od razu odgonił, skupiając się na trumnie, która, powoli przemieszczała się w głąb korytarzy.
Przodkowie odprowadzali ich wzrokiem w milczeniu.
Czy portrety potrafią myśleć? O czym myślą?
Kiedy znaleźli się w głównym pomieszczeniu, Black odruchowo zaczął szukać wzrokiem znajomych twarzy. Było tak wielu ludzi. Części z nich Rigel nie znał, z częścią spotykał się okazjonalnie na Sabatach. Na szczęście były też jego przyjaciółki i rodzina.
Lekko uśmiechnął się do Prim, kiedy złapał jej spojrzenie. Miał nadzieję, że zauważy. Ile by dał, żeby zebrać się z nią, Evandrą, Aquilą i Forsythą rozmieścić się gdzieś wygodnie z winem i porozmawiać o liczbach. Eliksirach. Klątwach. Zwierzętach. Ubraniach. Czy po prostu plotkować do nocy. Zrobić cokolwiek, co nie byłoby związane pogrzebem, trumną czy czarnym całunem. I polityką, gdyż ostatnia rozmowa z Polluxem dała mu solidnie w kość.
-Chyba tak. - odpowiedział Aquili, zajmując miejsce E, po czym zerknął przez ramię, żeby jednak to sprawdzić. Ministra nie było, ale za to tuż za nim siedziały dwie przyjaciółki Alpharda: Deirdre Mericourt i Sigrun Rookwood. Skinął im lekko na powitanie i powrócił do rozmowy z siostrą.
-Skrzynia? - zmarszczył brwi, próbując sobie przypomnieć tamtą chwilę, jednak zmęczenie dawało o sobie znać. - Nie wiem, kto to był, wybacz.
Wolał nie rozglądać się już więcej i nie prowokować swoim zachowaniem negatywnej reakcji ojca. Nachylił głowę w stronę Aquili, żeby starszy brat oraz ojciec go nie usłyszeli.
-Jak wrócimy do domu, to możemy się napić. Jeszcze coś powinno zostać w moim… “barku” po ostatnim naszym spotkaniu.. - westchnął. - Miałem też ostatnio ciężką rozmowę z ojcem… i… no lepiej teraz go nie złościć. Zresztą, martwię się o jego zdrowie.
Też chciał się napić. I zapalić. Albo przyjąć ostatnią porcję narkotyku, który trzymał w pokoju na czarną godzinę, żeby utonąć na długie godziny w pięknych halucynacjach. Patrzył gdzieś w przestrzeń, zastanawiając się, czy faktycznie nie spróbować po pogrzebie wrzucić w siebie jakieś solidnej używki, do momentu aż usłyszał, że za jego plecami zrobił się jakiś szum.
Minister Magii we własnej osobie przybył na pogrzeb.
Czyli jednak.
-Widzisz. - ponownie zwrócił się do Aquili. - Mówiłem, że przyjdzie.
Siedzi na miejscu E
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Rozmowa o testralach rozmyła się jak żałobny deszcz, strugami żłobiący sobie drogę po szybach powozu. Ten w końcu ruszył, gdy wypełniło go przybycie ostatnich zaproszonych. Cordelia odwzajemniła komplement lady Adeline, bliźniaczki nestora Burke były w wieku Glorii i Octavii; jeśli dama przystała na chwilę niezobowiązującej konwersacji, bez wątpienia żona Icara podjęła rozmowę.
Sam Icarus mimowolnie uciekał wzrokiem w stronę lady Primrose, ciekaw tego, kim była kobieta; nie mniej zaintrygowany był interakcjami pomiędzy nią a Aresem, tym, czy wymieniali ze sobą jakieś spojrzenia, czy może sztucznie ignorowali siebie w miejscu, gdzie zdawało się to wręcz niemożliwe. Nowina, którą przekazał mu brat, nie stała pod znakiem zapytania, pierwiosnek miał zakwitnął pośród białych róż. Czy trafi na podatny grunt miłości - tego wciąż nie wiedział. Życzył sobie, czy raczej im, tylko tego, by brat znalazł szczęście u boku partnerki, z którą ma spędzić resztę życia. Miłość mogła przyjść z czasem, nie musiała też nigdy zagościć - to szacunek i codzienne wsparcie było najważniejsze.
Milcząca poza Charona nie byłaby niczym niepokojącym, gdyby nie to, że podejrzewał, z jakimi myślami bije się przyjaciel. Odszukał go wzrokiem, niemal zmuszając do tego, by Burke odwzajemnił jego spojrzenie, jeśli próbował się od tego wymigać; to nie będzie trwało wiecznie, niemal cisnęło się na usta, choć rzucenie komentarza w tym tonie byłoby dalece niestosowne. Szczęśliwie mogli ubrać się w chmurne miny, pozostać w pokutnie markotnym nastroju - nikt nie wymagał od nich niczego więcej w dniu takim, jak dziś.
Powóz zatrzymał się w końcu; pochód ruszył przez podziemny korytarz, przez marmury i światło świec, po których wosk spływał jak łzy. Szedł w pobliżu rodziny, a gdy dotarli do sali wieńczącej korytarz, rozejrzał się po zajętych miejscach; w pobliżu brata nie mógł już zasiąść. Poprowadził więc żonę na wolne krzesła, znajdujące się pomiędzy tymi, które zajmował już egzotycznie wyglądający mężczyzna, a także lord Bulstrode i jego córka. Przywitali się, zasiadając obok nich. Kapelusz ponownie znalazł się na jego kolanach, a spojrzenie przemykało po zgromadzonych, odnotowując, kto przybył na uroczystość, a kto się nie zjawił. Sylwetka prowadzonego do pierwszego rzędu ministra bez wątpienia nie uszła niczyjej uwadze.
Czy w tę samą grę, choć z nieco bardziej wyrafinowanymi zasadami, grała właśnie lady Bulstrode?
- Myślisz, droga Vivienne, że śmierć ubiera nas w ostatnią maskę? Czy może wprost przeciwnie, zdziera z nas je wszystkie? I zostaje już tylko prawda? - zagadnął cicho, niedbałym ruchem wodząc opuszkiem palca po rondzie kapelusza; kto mógłby znać odpowiedź na to pytanie, jak nie pani masek. Czasem miał wrażenie, że o cokolwiek by jej nie zapyta, ona zawsze zaskoczy go odpowiedzią.
zajmuję miejsce 27
Sam Icarus mimowolnie uciekał wzrokiem w stronę lady Primrose, ciekaw tego, kim była kobieta; nie mniej zaintrygowany był interakcjami pomiędzy nią a Aresem, tym, czy wymieniali ze sobą jakieś spojrzenia, czy może sztucznie ignorowali siebie w miejscu, gdzie zdawało się to wręcz niemożliwe. Nowina, którą przekazał mu brat, nie stała pod znakiem zapytania, pierwiosnek miał zakwitnął pośród białych róż. Czy trafi na podatny grunt miłości - tego wciąż nie wiedział. Życzył sobie, czy raczej im, tylko tego, by brat znalazł szczęście u boku partnerki, z którą ma spędzić resztę życia. Miłość mogła przyjść z czasem, nie musiała też nigdy zagościć - to szacunek i codzienne wsparcie było najważniejsze.
Milcząca poza Charona nie byłaby niczym niepokojącym, gdyby nie to, że podejrzewał, z jakimi myślami bije się przyjaciel. Odszukał go wzrokiem, niemal zmuszając do tego, by Burke odwzajemnił jego spojrzenie, jeśli próbował się od tego wymigać; to nie będzie trwało wiecznie, niemal cisnęło się na usta, choć rzucenie komentarza w tym tonie byłoby dalece niestosowne. Szczęśliwie mogli ubrać się w chmurne miny, pozostać w pokutnie markotnym nastroju - nikt nie wymagał od nich niczego więcej w dniu takim, jak dziś.
Powóz zatrzymał się w końcu; pochód ruszył przez podziemny korytarz, przez marmury i światło świec, po których wosk spływał jak łzy. Szedł w pobliżu rodziny, a gdy dotarli do sali wieńczącej korytarz, rozejrzał się po zajętych miejscach; w pobliżu brata nie mógł już zasiąść. Poprowadził więc żonę na wolne krzesła, znajdujące się pomiędzy tymi, które zajmował już egzotycznie wyglądający mężczyzna, a także lord Bulstrode i jego córka. Przywitali się, zasiadając obok nich. Kapelusz ponownie znalazł się na jego kolanach, a spojrzenie przemykało po zgromadzonych, odnotowując, kto przybył na uroczystość, a kto się nie zjawił. Sylwetka prowadzonego do pierwszego rzędu ministra bez wątpienia nie uszła niczyjej uwadze.
Czy w tę samą grę, choć z nieco bardziej wyrafinowanymi zasadami, grała właśnie lady Bulstrode?
- Myślisz, droga Vivienne, że śmierć ubiera nas w ostatnią maskę? Czy może wprost przeciwnie, zdziera z nas je wszystkie? I zostaje już tylko prawda? - zagadnął cicho, niedbałym ruchem wodząc opuszkiem palca po rondzie kapelusza; kto mógłby znać odpowiedź na to pytanie, jak nie pani masek. Czasem miał wrażenie, że o cokolwiek by jej nie zapyta, ona zawsze zaskoczy go odpowiedzią.
zajmuję miejsce 27
give me a bitter
glory.
Icar Carrow
Zawód : niosą mnie skrzydła
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
sure he fell, but in that glorious moment, as he floated in staunch defiance of heaven's fire, he knew no one had flown higher.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Ale kto jak nie Francis mógłby zająć się przybytkiem Wenus! Nie wyborażałem sobie nikogo lepszego na to miejsce, tym bardziej, że przecież do tego trzeba na prawdę końskiego zdrowia. Te narkotyki, tańce, hulańce, kobiety i ich potrzeby, mężczyźni i ich humorki, alkohol, alkohol, bójki, marzenia i fantazje. Kto dałby temu radę. Francis dopiero przekroczywszy trzydziestkę wygląda jak trup, ale większość panów pewnie wymiękłaby po roku urzędowania na stołku. Ja wiem, po sobie, że jedna noc w Wenus już oznacza dla mnie dwa dni odreagowywania i nietęgi humor. Dlatego jestem jak najbardziej przekonany, że nie potrafiłbym prowadzić tego miejsca. Ale może Daniel...
- Daj spokój - uciszam go, kiedy tylko mówi pierwszą literkę słowa "pornografia", staram się nie parsknąć śmiechem, jak niby nastolatek, który pierwszy raz usłyszał o rysunkach z czarownicami w obcisłych bluzeczkach przez które prześwitują im sutki. Opanowuję sie z trudem, rzucam badawcze spojrzenie po sali, czy nikt nie usłyszał. - To prezent, nie chce ich z powrotem
Kolejne uwagi wymieniamy szybko, wtedy właśnie zobaczyłem lordów Burke i kazałem się Francisowi ze mną zamienić. Kiedy usiadłem na nowym siedzeniu, Lestragne obwołuje kogoś szmatą. Aż mnie zmroziło, że mówi tak o mojej przyszłej narzeczonej. Już chciałem tłumaczyć, że nic się nie stało, usiadła za nami z mojego gapiostwa, ale zanim otworzyłem usta, patrzę w ślad za spojrzeniem Francisa na ten sam rząd, który wcześniej tak bardzo chciałem omijać wzrokiem. Dojrzałem w nim Evandrę z rodziną Rosierów. A właściwie nie... zmrużyłem oczy, odnotowując, że coś nie tak z moim wzrokiem ostatnio i po lekkim skupieniu, odkryłem że wcale nie siedzi w towarzystwie rodu Czerwonej Róży, ale towarzyszą jej jakieś nowe twarze. Zbyt rzadko bywam widocznie na spędach towarzyskich, bo nie skojarzyłem ich z nazwiskami. Coś mi w głowie świtało, ale pewnie przypomnę sobie dopiero po ceremonii. Zdumiały mnie jednak zdecydowane słowa kuzyna. Szmata, która okazała się być szmatą o którą chodziło jemu, miała być też kochanką lorda Rosiera? No to mnie teraz zaskoczył tą informacją. Sam nie wiedziałem, czy wierzyć mu na słowo. Wyglądał tragicznie i narzekał na pornografię, ale z drugiej strony, teraz wydawał się być bardziej skupiony i chyba mówił składnie. Podejrzewałem, że lordowie nie bywają monogamistami, że utrzymują swoje kochanki w tych przysłowiowych piwnicach, okłamują żony, a może nawet mają drugie rodziny... Ale tutaj chodziło o coś innego. O Evandrę, która chociaż jest w tym momencie jakby mniej droga mojemu sercu, to jednak jest wciąż dla mnie jak siostra. Może i pokłóciliśmy się i nie będę się już jej nigdy z niczego zwierzać, ale świadomość, że musi znosić takie upokorzenie na pogrzebie brata przyjaciółki.. cóż, to mnie aż zemdliło. Zagotowałem się cały w środku, będąc przekonanym, że pokazywanie się z kochanką w pierwszym rzędzie, sadzanie jej zaraz obok poślubionej małżonki, to już jakiś wyższy stopień braku manier. - I kto na to pozwala! - oburzam się, co więcej, oboje z Francisem wyglądamy teraz jak obrażeni chłopcy, którzy obgadują chłopaka z klasy, który ma lepszą miotłę. Siedzimy ze wzrokiem wbitym w głowy Nestora Rosiera i jego kochanki, wyobrażając sobie, że nasz wzrok ma moc zaklęcia wybuchającego im te ich bluźniercze głowy. - Zupełny brak wstydu - moralizujemy oboje, niczym najwięksi strażnicy obyczajowości na tym przyjęciu. - Właśnie do tego prowadzi bratanie się z patrycjatem. No pięknie, patrz, jeszcze brakowało, żeby Malfoy to zobaczył - skrzyżowałem ręce na piersi i kręcę niezadowolony głową. Dość już patrzenia w stronę winowajców, skupiłem się na obserwowaniu Malfoya, którego obsługiwała służka panny Black. Moje oko złapało jakąś część roztaczanego przez nią uroku, przez co nie mogłem oderwać wzroku i uważnie śledziłem, jak Minister wraz z młodą Cordelią siadają z przodu.
- Ale co masz na myśli, Francisie, przecież połowa obecnych tu osób nie nadaje się na takie podniosłe wydarzenie jak pogrzeb ambasadora. Ja liczyłem na obecność przynajmniej głowy Hiszpańskiego Ministerstwa, a zamiast tego... - dobrze, że mówiliśmy cicho i pod nosem, ale tutaj już przestaję zezować pomiędzy Cordelią-Cronusem-Poluxem-Francisem i trumną i zerkam w bok na delikatną pannę Nott która w międzyczasie z panem Flintem usiedli zaraz obok nas. Ich obecność zakomunikowała więc koniec psot i tych plotek od których gotuje się w nas krew.
- Daj spokój - uciszam go, kiedy tylko mówi pierwszą literkę słowa "pornografia", staram się nie parsknąć śmiechem, jak niby nastolatek, który pierwszy raz usłyszał o rysunkach z czarownicami w obcisłych bluzeczkach przez które prześwitują im sutki. Opanowuję sie z trudem, rzucam badawcze spojrzenie po sali, czy nikt nie usłyszał. - To prezent, nie chce ich z powrotem
Kolejne uwagi wymieniamy szybko, wtedy właśnie zobaczyłem lordów Burke i kazałem się Francisowi ze mną zamienić. Kiedy usiadłem na nowym siedzeniu, Lestragne obwołuje kogoś szmatą. Aż mnie zmroziło, że mówi tak o mojej przyszłej narzeczonej. Już chciałem tłumaczyć, że nic się nie stało, usiadła za nami z mojego gapiostwa, ale zanim otworzyłem usta, patrzę w ślad za spojrzeniem Francisa na ten sam rząd, który wcześniej tak bardzo chciałem omijać wzrokiem. Dojrzałem w nim Evandrę z rodziną Rosierów. A właściwie nie... zmrużyłem oczy, odnotowując, że coś nie tak z moim wzrokiem ostatnio i po lekkim skupieniu, odkryłem że wcale nie siedzi w towarzystwie rodu Czerwonej Róży, ale towarzyszą jej jakieś nowe twarze. Zbyt rzadko bywam widocznie na spędach towarzyskich, bo nie skojarzyłem ich z nazwiskami. Coś mi w głowie świtało, ale pewnie przypomnę sobie dopiero po ceremonii. Zdumiały mnie jednak zdecydowane słowa kuzyna. Szmata, która okazała się być szmatą o którą chodziło jemu, miała być też kochanką lorda Rosiera? No to mnie teraz zaskoczył tą informacją. Sam nie wiedziałem, czy wierzyć mu na słowo. Wyglądał tragicznie i narzekał na pornografię, ale z drugiej strony, teraz wydawał się być bardziej skupiony i chyba mówił składnie. Podejrzewałem, że lordowie nie bywają monogamistami, że utrzymują swoje kochanki w tych przysłowiowych piwnicach, okłamują żony, a może nawet mają drugie rodziny... Ale tutaj chodziło o coś innego. O Evandrę, która chociaż jest w tym momencie jakby mniej droga mojemu sercu, to jednak jest wciąż dla mnie jak siostra. Może i pokłóciliśmy się i nie będę się już jej nigdy z niczego zwierzać, ale świadomość, że musi znosić takie upokorzenie na pogrzebie brata przyjaciółki.. cóż, to mnie aż zemdliło. Zagotowałem się cały w środku, będąc przekonanym, że pokazywanie się z kochanką w pierwszym rzędzie, sadzanie jej zaraz obok poślubionej małżonki, to już jakiś wyższy stopień braku manier. - I kto na to pozwala! - oburzam się, co więcej, oboje z Francisem wyglądamy teraz jak obrażeni chłopcy, którzy obgadują chłopaka z klasy, który ma lepszą miotłę. Siedzimy ze wzrokiem wbitym w głowy Nestora Rosiera i jego kochanki, wyobrażając sobie, że nasz wzrok ma moc zaklęcia wybuchającego im te ich bluźniercze głowy. - Zupełny brak wstydu - moralizujemy oboje, niczym najwięksi strażnicy obyczajowości na tym przyjęciu. - Właśnie do tego prowadzi bratanie się z patrycjatem. No pięknie, patrz, jeszcze brakowało, żeby Malfoy to zobaczył - skrzyżowałem ręce na piersi i kręcę niezadowolony głową. Dość już patrzenia w stronę winowajców, skupiłem się na obserwowaniu Malfoya, którego obsługiwała służka panny Black. Moje oko złapało jakąś część roztaczanego przez nią uroku, przez co nie mogłem oderwać wzroku i uważnie śledziłem, jak Minister wraz z młodą Cordelią siadają z przodu.
- Ale co masz na myśli, Francisie, przecież połowa obecnych tu osób nie nadaje się na takie podniosłe wydarzenie jak pogrzeb ambasadora. Ja liczyłem na obecność przynajmniej głowy Hiszpańskiego Ministerstwa, a zamiast tego... - dobrze, że mówiliśmy cicho i pod nosem, ale tutaj już przestaję zezować pomiędzy Cordelią-Cronusem-Poluxem-Francisem i trumną i zerkam w bok na delikatną pannę Nott która w międzyczasie z panem Flintem usiedli zaraz obok nas. Ich obecność zakomunikowała więc koniec psot i tych plotek od których gotuje się w nas krew.
Dygnięcie Celine z całą pewnością nie było zgodne z protokołem, z czego sama służka musiała zdać sobie sprawę, lecz Minister nie wyglądał na urażonego tym faktem - aura bijąca od młódki w momencie, w którym prostowała sylwetkę, zdawała się przyćmiewać w jego oczach mankamenty jej manier.
- Cordelio - poprosił córkę, by ruszyła z nimi, stukając laseczką, o którą się wspierał, w drodze do pierwszego rzędu. Nic na jego twarzy nie wskazywało, że mógłby być w jakimś stopniu niezadowolony z zajętego miejsca - po powściągliwym w wyrażaniu emocji angielskim lordzie niewątpliwie nie dało się spodziewać niczego innego, lecz Celine mogła odnieść wrażenie, że czarodziej podążał za nią na tyle pewnie, że przekonany był co do powziętej przez nią decyzji. Kiedy zajął miejsce, powiódł spojrzeniem za dziewczyną, gdy zabrała głos - i mogła mieć wrażenie, że wpatrywał się w jej oczy o chwilę zbyt długo, by można było to uznać za przypadkowe spojrzenie. - Dziękuję, panno Celine - odpowiedział jednak tylko, bez oschłości w głosie, nie zamierzając jednak stanąć jej na przeszkodzie, gdy zamierzała odejść. Jego reakcja mogła zaskoczyć zwłaszcza najlepiej znającą go córkę - znany z surowości z rzadka wykazywał grzeczność względem służby. Słysząc słowa Cordelii przelotnie przemknął po jej przysłoniętej twarzy spojrzeniem, wnet unosząc je ku półwili, było w nim coś wilczego. Zatem zaistniała okazja, by półwila wróciła tu ponownie.
17 < 55; Minister przegrał test na odporność magiczną i jest podatny na sugestie Celine, o ile sugestie Celine nie będą stały w sprzeczności z jego silnymi przekonaniami
- Cordelio - poprosił córkę, by ruszyła z nimi, stukając laseczką, o którą się wspierał, w drodze do pierwszego rzędu. Nic na jego twarzy nie wskazywało, że mógłby być w jakimś stopniu niezadowolony z zajętego miejsca - po powściągliwym w wyrażaniu emocji angielskim lordzie niewątpliwie nie dało się spodziewać niczego innego, lecz Celine mogła odnieść wrażenie, że czarodziej podążał za nią na tyle pewnie, że przekonany był co do powziętej przez nią decyzji. Kiedy zajął miejsce, powiódł spojrzeniem za dziewczyną, gdy zabrała głos - i mogła mieć wrażenie, że wpatrywał się w jej oczy o chwilę zbyt długo, by można było to uznać za przypadkowe spojrzenie. - Dziękuję, panno Celine - odpowiedział jednak tylko, bez oschłości w głosie, nie zamierzając jednak stanąć jej na przeszkodzie, gdy zamierzała odejść. Jego reakcja mogła zaskoczyć zwłaszcza najlepiej znającą go córkę - znany z surowości z rzadka wykazywał grzeczność względem służby. Słysząc słowa Cordelii przelotnie przemknął po jej przysłoniętej twarzy spojrzeniem, wnet unosząc je ku półwili, było w nim coś wilczego. Zatem zaistniała okazja, by półwila wróciła tu ponownie.
17 < 55; Minister przegrał test na odporność magiczną i jest podatny na sugestie Celine, o ile sugestie Celine nie będą stały w sprzeczności z jego silnymi przekonaniami
Żal, niepojęcie, przytłaczająca gorycz. Pustka i zniecierpliwienie. Widziała, jak witali śmierć, jak nie potrafili jej zaakceptować lub, przeciwnie, jak z szacunkiem się jej kłaniali. Ci zgromadzeni, zaangażowani w dzieło, w ceremonię, w świętość ostatniej drogi Alpharda Blacka. Po przeniesieniu się do krypty Irina nie utraciła uwagi. Dobrze wiedziała, co ma robić i jak powinna zadbać o prawidłowy przebieg swoistego spektaklu. Trudno jednak darować sobie przenikliwe spojrzenia, dość szybkie, celnie wbite oceny, rozszyfrowywanie pogardy, kłamstwa i masek przylepionych tak bardzo do książęcych twarzy. Oni czuli się lepsi od takich rodzin jak jej. Szlachta wpływała do zdobnych sal, przekraczała dom śmierci, niekoniecznie pojmując jej niezwykłość i powagę. Pośród nich Cillian unoszący trumnę ze zmarłym. Między nimi mniej lub bardziej znajome twarze. Nie spoufalała się, trwała jako strażnik. Pilnowała ludzi, kierowała ich do pomocy gościom, gdyby tylko potrzebowali jakiejkolwiek przysługi, wsparcia, chusty czy podnóżka. Nie było tu miejsca na histeryczne przedstawienia, ale Irina spodziewała się, że coś się może wydarzyć. Spoglądała na zegarek, wydawała polecenia, ale nie wdawała się w rozmowy, które zdecydowanie nie były na miejscu. Nie stała dzisiaj w roli gościa. Wystarczył jej widok kuzynów. Gdy wchodziła głębiej do sali, pociągając za sobą pelerynę gęstej czerni, starała się być jak ten cień, obecny, ale niewidoczny, tak naturalny jak widok płaczącej rzeźby w morzu nagrobków. Skinęła głową na jednego z pracowników, kiedy gdzieś w kącie wyłapała pochylającą się niebezpiecznie świecę. Naprawić natychmiast, zanim pożar zaszkodzi ceremonii i wywoła niepokój pośród zebranych. Zajmowano miejsca. Irina wskazywała drogę tym niepewnym, zadbała o to, by odpowiednio oddelegowani do zakątków pomieszczenia pracownicy służyli wskazówką i opieką – tak, by bez zbędnego poruszenia i w miarę sprawnie, choć ze spokojem i szacunkiem należnym zmarłym, usadzić zaproszonych dostojników. To było duże przedsięwzięcie. W razie niesnaski odpowiedzialność zostanie zepchnięta na organizację, do tego nie mogła dopuścić. Zadowolenie rodu Blacków stać się miało bowiem jej najlepszą rekomendacją.
Wdychała mocno zapach kadzideł, zawsze jej się podobała ta woń. Cmentarna, ponura, dusząca, choć w nieco przyjemny, trudny do wytłumaczenia sposób. Mrużyła oczy, poszukując wzrokiem Blacków, kontrolując twarze wkraczającego do rozświetlonego milionem płomyków wnętrza. Zjawił się i sam minister, zgodnie z zapowiedzią. Objęła go krótkim spojrzeniem, choć dość mocnym. Malfoy przyciągał uwagę, nie zamierzała się zbliżać, wiedziała, że został już odpowiednio przywitany i… poprowadzony przez Celinę. No proszę. Zwróciła uwagę na służkę lady Black kierującą ministra wraz z córką do właściwego miejsca. Nie była jej pewna, wolała w razie czego móc interweniować. Wyglądało jednak na to, że ta radziła sobie. Irina sprawdziła, czy wszyscy zajęli miejsca i czy nie brakowało dla nikogo krzesła. Szmer zakłócał grobową ciszę, ale wkrótce głosy miały się rozmyć, a uroczystość przejść do kolejnego etapu. Powiodła jeszcze spojrzeniem za młodą Lovegood, by sprawdzić, czy ta wyruszyła za okryciem. Wiedziała, gdzie je znaleźć. W razie co jednak Irina mogła służyć podpowiedzią.
Nie usiadła, stojąc lepiej kontrolowała salę i mogła przybyć na ewentualne wezwanie rodziny zmarłego lub któregoś z gości. Przystanęła w pobliżu Blacków, bardziej przy ścianie.
Nie siadam, stoję przy ścianie, niedaleko Blacków, koło miejsca nr 10
Wdychała mocno zapach kadzideł, zawsze jej się podobała ta woń. Cmentarna, ponura, dusząca, choć w nieco przyjemny, trudny do wytłumaczenia sposób. Mrużyła oczy, poszukując wzrokiem Blacków, kontrolując twarze wkraczającego do rozświetlonego milionem płomyków wnętrza. Zjawił się i sam minister, zgodnie z zapowiedzią. Objęła go krótkim spojrzeniem, choć dość mocnym. Malfoy przyciągał uwagę, nie zamierzała się zbliżać, wiedziała, że został już odpowiednio przywitany i… poprowadzony przez Celinę. No proszę. Zwróciła uwagę na służkę lady Black kierującą ministra wraz z córką do właściwego miejsca. Nie była jej pewna, wolała w razie czego móc interweniować. Wyglądało jednak na to, że ta radziła sobie. Irina sprawdziła, czy wszyscy zajęli miejsca i czy nie brakowało dla nikogo krzesła. Szmer zakłócał grobową ciszę, ale wkrótce głosy miały się rozmyć, a uroczystość przejść do kolejnego etapu. Powiodła jeszcze spojrzeniem za młodą Lovegood, by sprawdzić, czy ta wyruszyła za okryciem. Wiedziała, gdzie je znaleźć. W razie co jednak Irina mogła służyć podpowiedzią.
Nie usiadła, stojąc lepiej kontrolowała salę i mogła przybyć na ewentualne wezwanie rodziny zmarłego lub któregoś z gości. Przystanęła w pobliżu Blacków, bardziej przy ścianie.
Nie siadam, stoję przy ścianie, niedaleko Blacków, koło miejsca nr 10
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Jedna, druga, trzecia, pięćdziesiąta; krople smętnie spadające z szaroburego nieba miarowo dudniły o powóz. Nasłuchiwał ich z intensywną koncentracją, jaka miała wybawić go z ponurych rozmyślań. Zmuszony do miarkowania emocji - ich nadmiar mógłby skończyć się wizją, której za nic w świecie nie chciał teraz oglądać. Nie tutaj, nie w tym momencie. Znajdował się wśród rodziny, wybaczyliby mu drobną niedyspozycję, ale czy sekret pozostałby nim nadal? Wolał nie ryzykować, z zaciętą miną odszukując nieistniejącej deszczowej melodii. Umysłem przeczesywał znane sobie dźwięki, z pieczołowitością odgrywając w głowie fortepianowe brzmienia; tak samo jak najpiękniejsze smyczkowe kompozycje, usłyszał nawet puzonowe wstawki. Kuzynostwo nie potrzebowało w tamtej chwili bezwarunkowego oparcia, chociaż Oleander gotów był wyrwać się ze ścisłego skupienia i ofiarować im tyle uwagi, ile potrzebowali. Jednak wkrótce każdy pogrążył się we własnych myślach, być może sięgając do wspomnień z Alphardem w roli głównej. Nie dociekał, nie pytał, po prostu trwał - najlepiej jak potrafił.
Do czasu, aż korowód zatrzymał się, a drzwi rozpostarły się przed nimi. Zaczekał na sam koniec, nie chcąc przepychać się przodem; to Blackowie kierowali dzisiejszą, smutną uroczystością, dlatego nie wychylał się przed szereg. Ze zdziwieniem przyjął brak kropli na bladej twarzy, gdy stopy dotknęły zimnego bruku. Odruchowo zadarł głowę do góry; dostrzegłszy szczelną kopułę zaklęć ruszył wraz z pozostałymi w stronę krypty. Po drodze rozglądał się intensywnie, w każdą możliwą stronę - nieczęsto miał okazję przebywać w tym miejscu. Co, powinno oczywiście napawać radością, chociaż sama architektura była wspaniałym świadectwem historii, było co podziwiać. Mimo wszystko mogliby zwiedzać rodowe grobowce w szczęśliwszych okolicznościach, nie z duszą obleczoną w żałobny całun. Obserwował drzewo genealogiczne, prześlizgiwał wzrok po kamiennych ścianach, szerokich korytarzach, bojąc się, że za moment dotrą do jądra ziemi. Wędrówka zdawała się trwać w nieskończoność, ale twarz wyjątkowo nie wyrażała żadnych emocji - ziejąca w sercu pustka powiększała się z każdym krokiem, żeby sięgnąć apogeum w miejscu docelowym.
Nie witał się z nikim - ze wszystkimi przywitał się pobieżnie przed rozpoczęciem podróży, nie wydawało mu się zresztą, że powinien w takich okolicznościach szukać cudzej uwagi. Nie umknęło mu kilka znajomych twarzy, głównie zakrytych ciemnymi woalkami, ale żadna z osób nie zwróciła spojrzeniem na niego. Dobrze, nie musiał silić się na uśmiech, w pewien sposób graniczący z dobrym smakiem. Właściwie nie miał ochoty na socjalizację, wyjątkowo; zwykle garnął się do towarzystwa, lubił rozmawiać z ludźmi, ale dziś było inaczej. Dziś szanował podniosłość chwili oraz zwyczajnie szukał wyciszenia. Całkowicie przypadkiem odnalazł się obok Eurydice wraz z rodziną, nie planując tego spotkania. Pierwszego od miesięcy - co za ironia, że w tak paskudnych okolicznościach. Nie zwrócił uwagi na cicho plotkujących Aresa i Francisa, mocniej skoncentrowany na woni kadzideł oraz trumnie znajdującej się w samym centrum. Zasiadł na wolnym miejscu i nawet postanowił powiedzieć coś do siedzącej obok damy, ale jakże szumne wtargnięcie Malfoyów odwróciło jego uwagę od niezwerbalizowanej jeszcze myśli. Brwi uniosły się nieznacznie na dziejące się niedaleko widowisko, ale powściągnął wszelkie komentarze cisnące się na język. Wzrok ponownie zogniskował na kobiecym profilu, ale niestety, słowa nie zechciały ułożyć się w ani jedno sensowne zdanie. Zamknął zatem usta, prostując się na siedzisku i oczekiwał na rozpoczęcie ceremonii.
Siedzę na miejscu nr 4
[bylobrzydkobedzieladnie]
Do czasu, aż korowód zatrzymał się, a drzwi rozpostarły się przed nimi. Zaczekał na sam koniec, nie chcąc przepychać się przodem; to Blackowie kierowali dzisiejszą, smutną uroczystością, dlatego nie wychylał się przed szereg. Ze zdziwieniem przyjął brak kropli na bladej twarzy, gdy stopy dotknęły zimnego bruku. Odruchowo zadarł głowę do góry; dostrzegłszy szczelną kopułę zaklęć ruszył wraz z pozostałymi w stronę krypty. Po drodze rozglądał się intensywnie, w każdą możliwą stronę - nieczęsto miał okazję przebywać w tym miejscu. Co, powinno oczywiście napawać radością, chociaż sama architektura była wspaniałym świadectwem historii, było co podziwiać. Mimo wszystko mogliby zwiedzać rodowe grobowce w szczęśliwszych okolicznościach, nie z duszą obleczoną w żałobny całun. Obserwował drzewo genealogiczne, prześlizgiwał wzrok po kamiennych ścianach, szerokich korytarzach, bojąc się, że za moment dotrą do jądra ziemi. Wędrówka zdawała się trwać w nieskończoność, ale twarz wyjątkowo nie wyrażała żadnych emocji - ziejąca w sercu pustka powiększała się z każdym krokiem, żeby sięgnąć apogeum w miejscu docelowym.
Nie witał się z nikim - ze wszystkimi przywitał się pobieżnie przed rozpoczęciem podróży, nie wydawało mu się zresztą, że powinien w takich okolicznościach szukać cudzej uwagi. Nie umknęło mu kilka znajomych twarzy, głównie zakrytych ciemnymi woalkami, ale żadna z osób nie zwróciła spojrzeniem na niego. Dobrze, nie musiał silić się na uśmiech, w pewien sposób graniczący z dobrym smakiem. Właściwie nie miał ochoty na socjalizację, wyjątkowo; zwykle garnął się do towarzystwa, lubił rozmawiać z ludźmi, ale dziś było inaczej. Dziś szanował podniosłość chwili oraz zwyczajnie szukał wyciszenia. Całkowicie przypadkiem odnalazł się obok Eurydice wraz z rodziną, nie planując tego spotkania. Pierwszego od miesięcy - co za ironia, że w tak paskudnych okolicznościach. Nie zwrócił uwagi na cicho plotkujących Aresa i Francisa, mocniej skoncentrowany na woni kadzideł oraz trumnie znajdującej się w samym centrum. Zasiadł na wolnym miejscu i nawet postanowił powiedzieć coś do siedzącej obok damy, ale jakże szumne wtargnięcie Malfoyów odwróciło jego uwagę od niezwerbalizowanej jeszcze myśli. Brwi uniosły się nieznacznie na dziejące się niedaleko widowisko, ale powściągnął wszelkie komentarze cisnące się na język. Wzrok ponownie zogniskował na kobiecym profilu, ale niestety, słowa nie zechciały ułożyć się w ani jedno sensowne zdanie. Zamknął zatem usta, prostując się na siedzisku i oczekiwał na rozpoczęcie ceremonii.
Siedzę na miejscu nr 4
[bylobrzydkobedzieladnie]
posłuchajcie opowieści liści: jak liściowi liść
szaleństwo wróży.
szaleństwo wróży.
Ostatnio zmieniony przez Oleander Flint dnia 15.02.21 21:52, w całości zmieniany 1 raz
Oleander Flint
Zawód : uzdrowiciel, botanik
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
to korzeń fiołkowy
może to sny nasze
pogrzebane
wzruszyły korzenie?
może to sny nasze
pogrzebane
wzruszyły korzenie?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Intensywność męskiego spojrzenia cisnęła dreszcze w dół kręgosłupa, policzki przyozdobił natomiast różany rumieniec, ledwie jednak widoczny w półmroku krypty przecinanym blaskiem świec. Dziękuję, panno Celine, powiedział Minister, a serce zatrzepotało w piersi. Wydawał się zadowolony, usatysfakcjonowany jej naprędce podjętym wyborem, więc półwila pochyliła głowę w pełnym szacunku - i znów wiedzionym instynktem niż znanymi meandrami dobrych manier - geście, zanim jej uwagę przykuła zasiadająca obok Ministra Cronusa Cordelia. Odnalazła jej twarz spojrzeniem, zaledwie na moment szerzej otwierając oczy; skąd miałaby w miejscu tak ponurym i odległym od jakiejkolwiek garderoby odnaleźć wierzchnie odzienie mogące ochronić ją przed chłodem?
- Oczywiście, lady Malfoy. Proszę o chwilę cierpliwości - odpowiedziała łagodnie, przypominając sobie, że przecież miała być dzisiaj opanowana, miała dać sobie radę, nieważne z jaką przeciwnością przyjdzie jej się zmierzyć. A taki szal... Przecież nie mógł jej pokonać, nie teraz, gdy wyglądało na to, że nawet ktoś taki jak Minister Magii pokładał wiarę w jej służebne możliwości. Dygnęła szybciutko, ale nie bez gracji, by potem oddalić się w kierunku lady Aquili. Potrzebowała pomocy Marudka, by dostać się z powrotem na Grimmauld Place, przecież nikt w krypcie nie przewidział dodatkowego odzienia dla garderobianie nieprzygotowanych gości; leciutko nachyliła się do Blackówny, by do jej ucha wyszeptać prośbę, zrozumiałą, uzasadnioną, całkiem jak na nią kreatywną: krótkim skinięciem i kilkoma słowami wystosowanymi w stronę skrzata arystokratka zapewniła jej wsparcie, toteż Celine wyszła w jego towarzystwie z sali, na korytarzu znikając skrzacią magią - a ponowne pojawienie się tu zajęło jej zaledwie dwie minuty. W rękach dzierżyła bolerko lady Aquili stworzone z drogiego, czarnego futra (początkowo rozważała też to złożone z ptasich piór, ale nazbyt kojarzyło się ono z Blackami; podejrzewała, że Malfoyowie pragnęliby zachować swoją odrębność).
Powróciła potem do Cordelii i towarzyszącego jej Ministra, na moment zatrzymując na nim spojrzenie, zanim znów skupiła je na srebrnowłosej piękności, w niskim dygnięciu oferując jej okrycie. - Mam nadzieję, że to będzie lady odpowiadać - odezwała się przy tym miękko, na tyle cicho, by nie przeszkadzać pozostałym żałobnikom siedzącym w rzędach obok i z tyłu. - Miałam kiedyś okazję tańczyć w podobnym futrze w balecie o ostatnich Romanowach, chociaż nie było tak piękne jak to... - wyrwało jej się do Cronusa; na Merlina, znów jej się coś wyrwało. Rumieniec rozkwitł jak róża wygrzewająca się w słońcu, w oczach błysnęło zażenowanie zmętnione strachem, a Celine na moment przygryzła dolną wargę, by potem dygnąć jakby w panice. - Przepraszam, lordzie, lady - wyszeptała i cofnęła się o kilka kroków, z nisko skłonioną głową oddalając się po raz drugi od szlachetnych gości.
| dopiero teraz uciekam na miejsce pod ścianą między siedzeniami 1 a 11.
- Oczywiście, lady Malfoy. Proszę o chwilę cierpliwości - odpowiedziała łagodnie, przypominając sobie, że przecież miała być dzisiaj opanowana, miała dać sobie radę, nieważne z jaką przeciwnością przyjdzie jej się zmierzyć. A taki szal... Przecież nie mógł jej pokonać, nie teraz, gdy wyglądało na to, że nawet ktoś taki jak Minister Magii pokładał wiarę w jej służebne możliwości. Dygnęła szybciutko, ale nie bez gracji, by potem oddalić się w kierunku lady Aquili. Potrzebowała pomocy Marudka, by dostać się z powrotem na Grimmauld Place, przecież nikt w krypcie nie przewidział dodatkowego odzienia dla garderobianie nieprzygotowanych gości; leciutko nachyliła się do Blackówny, by do jej ucha wyszeptać prośbę, zrozumiałą, uzasadnioną, całkiem jak na nią kreatywną: krótkim skinięciem i kilkoma słowami wystosowanymi w stronę skrzata arystokratka zapewniła jej wsparcie, toteż Celine wyszła w jego towarzystwie z sali, na korytarzu znikając skrzacią magią - a ponowne pojawienie się tu zajęło jej zaledwie dwie minuty. W rękach dzierżyła bolerko lady Aquili stworzone z drogiego, czarnego futra (początkowo rozważała też to złożone z ptasich piór, ale nazbyt kojarzyło się ono z Blackami; podejrzewała, że Malfoyowie pragnęliby zachować swoją odrębność).
Powróciła potem do Cordelii i towarzyszącego jej Ministra, na moment zatrzymując na nim spojrzenie, zanim znów skupiła je na srebrnowłosej piękności, w niskim dygnięciu oferując jej okrycie. - Mam nadzieję, że to będzie lady odpowiadać - odezwała się przy tym miękko, na tyle cicho, by nie przeszkadzać pozostałym żałobnikom siedzącym w rzędach obok i z tyłu. - Miałam kiedyś okazję tańczyć w podobnym futrze w balecie o ostatnich Romanowach, chociaż nie było tak piękne jak to... - wyrwało jej się do Cronusa; na Merlina, znów jej się coś wyrwało. Rumieniec rozkwitł jak róża wygrzewająca się w słońcu, w oczach błysnęło zażenowanie zmętnione strachem, a Celine na moment przygryzła dolną wargę, by potem dygnąć jakby w panice. - Przepraszam, lordzie, lady - wyszeptała i cofnęła się o kilka kroków, z nisko skłonioną głową oddalając się po raz drugi od szlachetnych gości.
| dopiero teraz uciekam na miejsce pod ścianą między siedzeniami 1 a 11.
paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Craig przez cała drogę powozem milczał. Naprawdę nie był w nastroju do konwersacji. Dobrze wiedział, że wprowadza przy tym niezwykle napiętą atmosferę podczas podróży. Ale inne rody chyba już zdążyły przywyknąć do tego, że Burke'owie są raczej małomówni i gburowaci. Przyzwyczaili się, prawda? Dobrze że chociaż zdołał trochę ochłonąć - pół godziny spędzone w jadącym powozie sprawiło, że Craig zdołał ukoić targający nim wcześniej gniew. Zamiast pogrążać się w niewesołych myślach dotyczących Alpharda, łatwiej było mu się skupić na czymś innymi - stąd też jego spojrzenie co jakiś czas mimochodem powracało do postaci Aresa Carrowa. Każdy ze szlacheckich rodów, które opowiedziały się po właściwej stronie konfliktu w Anglii, należało szanować oraz traktować z należytym poważaniem. Ale mimo to, gdy padła wieść, że Primrose wychodzi za jednego z nich, Craig nic nie mógł poradzić na to, że lordowie Yorkshire od razu stracili w jego oczach. Ale przecież tak samo działo się w momencie, gdy za mąż wychodziła jego własna siostra. Nieufność i podejrzliwość a także nadmierny, czasem jednak potrzebny (lub nie...) chłód był w tej sytuacji nie tylko naturalny, ale wręcz wskazany. On sam przynajmniej tak uważał i zdania zmienić nie zamierzał.
Zanim Craig wysiadł z powodu, rzucił krótkie spojrzenie na niebo. Mżawka przerodziła się deszcz - można by rzec, że nawet niebo postanowiło zapłakać nad losem jednego z Blacków. Piękna, poetycka metafora, choć tak bardzo bezsensowna i nieprawdziwa. By schronić się przed padającymi kroplami, Craig skierował różdżkę w górę, strumieniem magii zmuszając krople by te nie moczyły jego osoby - a także Primrose , której zaoferował wsparcie podczas spaceru do krypty. Trumna, niesiona przez sześciu mężczyzn, posuwała się bardzo powoli. Craig po raz kolejny zastanowił się po cichu, czemu to nie jego poproszono użyczenie swojego ramienia. Edgar był jedynym nestorem, któremu przypadło takie zadanie. Ba, był jednym z zaledwie dwóch szlachciców. Zdecydowanie nietypowe jak na uroczysty pochówek dziedzica jednego z świętej dwudziestki ósemki. Burke obawiał się, że mógł o tym fakcie później poczytać w Czarownicy.
Tak jak się spodziewał, krypta Blacków robiła ogromne wrażenie - nawet z zewnątrz, ale to wewnątrz prawdziwie błyszczała... oczywiście o ile można tak powiedzieć o miejscu pochówku. Jego uwagę na krótko przyciągnęła rzeźba przedstawiająca przodków i powiązania rodzinne rodziny Black. To był jeden z powodów do dumy - namacalny ideał, reprezentujący ich szlacheckie pochodzenie. Wizualizacja, która w bardzo prosty sposób oddawała w formie sztuki fakt, że jakaś gałąź - w sensie dosłownym oraz przenośnym) wygasła lub została wydziedziczona. Naprawdę był pod wrażeniem.
Gdy wyszli do głównej sali, w której to miały odbyć się główne uroczystości, Burke w pierwszej chwili chciał oddzielić się od rodziny, zasiąść tuż za Aquilą. Bardzo prędko dostrzegł jednak, że miejsca te są już zajęte, bez słowa dał się więc poprowadzić kuzynce na inne siedziska. Mimo tego, że widok miał dość utrudniony, oczu od niej oderwać nie mógł, kiedy już zaczął się badawczo przyglądać. Nie mógł jej teraz w żaden sposób pocieszyć - chyba, że jakoś udałoby się mu podchwycić jej spojrzenie, czego się jednakże raczej nie spodziewał.
siedzisko 13, jak pisała Primka
Zanim Craig wysiadł z powodu, rzucił krótkie spojrzenie na niebo. Mżawka przerodziła się deszcz - można by rzec, że nawet niebo postanowiło zapłakać nad losem jednego z Blacków. Piękna, poetycka metafora, choć tak bardzo bezsensowna i nieprawdziwa. By schronić się przed padającymi kroplami, Craig skierował różdżkę w górę, strumieniem magii zmuszając krople by te nie moczyły jego osoby - a także Primrose , której zaoferował wsparcie podczas spaceru do krypty. Trumna, niesiona przez sześciu mężczyzn, posuwała się bardzo powoli. Craig po raz kolejny zastanowił się po cichu, czemu to nie jego poproszono użyczenie swojego ramienia. Edgar był jedynym nestorem, któremu przypadło takie zadanie. Ba, był jednym z zaledwie dwóch szlachciców. Zdecydowanie nietypowe jak na uroczysty pochówek dziedzica jednego z świętej dwudziestki ósemki. Burke obawiał się, że mógł o tym fakcie później poczytać w Czarownicy.
Tak jak się spodziewał, krypta Blacków robiła ogromne wrażenie - nawet z zewnątrz, ale to wewnątrz prawdziwie błyszczała... oczywiście o ile można tak powiedzieć o miejscu pochówku. Jego uwagę na krótko przyciągnęła rzeźba przedstawiająca przodków i powiązania rodzinne rodziny Black. To był jeden z powodów do dumy - namacalny ideał, reprezentujący ich szlacheckie pochodzenie. Wizualizacja, która w bardzo prosty sposób oddawała w formie sztuki fakt, że jakaś gałąź - w sensie dosłownym oraz przenośnym) wygasła lub została wydziedziczona. Naprawdę był pod wrażeniem.
Gdy wyszli do głównej sali, w której to miały odbyć się główne uroczystości, Burke w pierwszej chwili chciał oddzielić się od rodziny, zasiąść tuż za Aquilą. Bardzo prędko dostrzegł jednak, że miejsca te są już zajęte, bez słowa dał się więc poprowadzić kuzynce na inne siedziska. Mimo tego, że widok miał dość utrudniony, oczu od niej oderwać nie mógł, kiedy już zaczął się badawczo przyglądać. Nie mógł jej teraz w żaden sposób pocieszyć - chyba, że jakoś udałoby się mu podchwycić jej spojrzenie, czego się jednakże raczej nie spodziewał.
siedzisko 13, jak pisała Primka
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Krypta Blacków
Szybka odpowiedź