Pracownia krawiecka
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Pracownia krawiecka
Miejsce na zakład Trixie znalazło się w niedużej dobudówce na tyłach domu. Można tu wejść przez ogród, jak i drzwi z bocznego korytarza Warsztatu. Pełno tu wszelkiego rodzaju przyborów krawieckich, manekinów noszących na sobie jeszcze nieskończone projekty i szafek po brzegi wypełnionych pasmanteryjnymi dodatkami. Materiały zalegają na leciwych regałach. Ciemne ściany zdobią przymocowane do nich pergaminy z naszkicowanymi kreacjami. Na jednym ze stolików stoi mugolska maszyna do szycia.
W ramach odpoczynku można przycupnąć na samotnym materacu upchniętym w kącie. Pokrywa go kilka ręcznie dzierganych koców i poduszek.
Dostępne komponenty:
- skóra garboroga
- skóra wsiąkiewki
- futro górskiego yeti
- pióra świergotnika x2
- wełna lunaballi
- skóra smoka
W ramach odpoczynku można przycupnąć na samotnym materacu upchniętym w kącie. Pokrywa go kilka ręcznie dzierganych koców i poduszek.
Dostępne komponenty:
- skóra garboroga
- skóra wsiąkiewki
- futro górskiego yeti
- pióra świergotnika x2
- wełna lunaballi
- skóra smoka
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Trixie Beckett dnia 19.09.21 21:34, w całości zmieniany 3 razy
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
10.11
Najważniejszą pasją Kerstin było pielęgniarstwo - w swej najtrudniejszej, surowej wersji, skropionej potem, krwią, moczem i żółcią. Kochała swoich pacjentów, kochała wysiłek, wkładany przez zgraną ekipę medyków w celu ratowania życia, zdrowia, a czasem po prostu zapewnienia godnej śmierci. Tęskniła za wielkimi szpitalami, za salami chorych i blokami operacyjnymi - magiczna lecznica dawała jej szansę wykorzystać umiejętności oraz zaspokoić potrzebę noszenia czepka, ale zarówno jej możliwości, jak i budowa skromnego lazaretu uniemożliwiały pełny powrót do zawodu. Czarodzieje radzili sobie z ranami inaczej, często też cierpieli z powodu dolegliwości, z których istnienia Kerstin do tej pory nie zdawała sobie sprawy. Pomagała, ale bardziej niż pielęgniarką, była w lecznicy stałą i pobierającą nauki asystą.
W czasach tak burzliwych jak obecne nie zawsze potrafiła dostrzec w tym wystarczający wkład własny. Potrzebowała czegoś jeszcze, dodatkowej pasji, którą mogłaby przekuć w przydatność.
I jak do tej pory, wciąż i wciąż, rolę tę pełniło dla niej krawiectwo.
Niektórzy mogli podśmiewać się pod nosem, że gosposia domowa to ostatnie, co potrzebne na wojnie, rzeczywistość jednakowoż szybko to weryfikowała. Każdy, nawet najbardziej wytrwały wojownik, potrzebował ciepłej pierzyny, sowitego posiłku i miejsca, w którym dało się zregenerować siły. Kerstin nie mogła dać od siebie nic więcej - więc przykładała się do tego całym sercem i ciężką pracą.
Krawiectwo przydawało się Tonksównie zarówno w roli ozdobnej, jak i ściśle praktyczniej; problem z rzemieślniczymi zainteresowaniami polegał jednak na tym, że wymagały narzędzi oraz materiałów, a o te z każdym tygodniem bywało coraz ciężej. Do tej pory nie miała aż takiego problemu zaopatrywać się na niewielkich, wiejskich straganach w Dolinie Godryka, a póki rodzeństwo podróżowało po Anglii, im też zdarzało się to i owo podrzucić do Exmoor. Obecnie, z powodu problemów z zaopatrzeniem, tylu ludzi kisiło materiały dla siebie, magazynowało je na wszelki wypadek, że ciężko było z kimkolwiek dogadać się na handel.
No ale przecież nie zrezygnuje, a zajmować się owcami jeszcze niezbyt potrafiła; w lecznicy udało jej się jednak podsłuchać, że w Dolinie Godryka funkcjonują wciąż pełnoprawne krawcowe, więcej - krawcowe, będące czarodziejkami. Panna Beatrix miała być kobietą o podobnym do Kerstin wieku, wszystko wskazywało również, że łączą je wspólne zainteresowania. Nie powstrzymało to stresiku, który łapał Kerry za gardło za każdym razem, gdy poznawała nowego czarodzieja, nie znając jego stosunku do mugoli, ale na pewno ułatwiło podjęcie decyzji o samotnym spacerze.
Beckettom można było ufać. Co do tego się już upewniła.
Miała jedynie nadzieję, że dla rodzonej czarownicy myśl o dzieleniu się wiedzą i nicią z mugolem nie będzie śmiesznym nieporozumieniem.
- Dzień dobry. Czy zastałam pannę Beatrix Beckett? - zapytała najgrzeczniej jak potrafiła, przystając na progu warsztatu w żółtej, spranej sukience i narzuconym nań fartuchu. - Nazywam się Kerstin Tonks. Słyszałam o pani, chciałam... - urwała. Jak właściwie ująć to w słowa, by nie wyjść na osobę interesowną?
Najważniejszą pasją Kerstin było pielęgniarstwo - w swej najtrudniejszej, surowej wersji, skropionej potem, krwią, moczem i żółcią. Kochała swoich pacjentów, kochała wysiłek, wkładany przez zgraną ekipę medyków w celu ratowania życia, zdrowia, a czasem po prostu zapewnienia godnej śmierci. Tęskniła za wielkimi szpitalami, za salami chorych i blokami operacyjnymi - magiczna lecznica dawała jej szansę wykorzystać umiejętności oraz zaspokoić potrzebę noszenia czepka, ale zarówno jej możliwości, jak i budowa skromnego lazaretu uniemożliwiały pełny powrót do zawodu. Czarodzieje radzili sobie z ranami inaczej, często też cierpieli z powodu dolegliwości, z których istnienia Kerstin do tej pory nie zdawała sobie sprawy. Pomagała, ale bardziej niż pielęgniarką, była w lecznicy stałą i pobierającą nauki asystą.
W czasach tak burzliwych jak obecne nie zawsze potrafiła dostrzec w tym wystarczający wkład własny. Potrzebowała czegoś jeszcze, dodatkowej pasji, którą mogłaby przekuć w przydatność.
I jak do tej pory, wciąż i wciąż, rolę tę pełniło dla niej krawiectwo.
Niektórzy mogli podśmiewać się pod nosem, że gosposia domowa to ostatnie, co potrzebne na wojnie, rzeczywistość jednakowoż szybko to weryfikowała. Każdy, nawet najbardziej wytrwały wojownik, potrzebował ciepłej pierzyny, sowitego posiłku i miejsca, w którym dało się zregenerować siły. Kerstin nie mogła dać od siebie nic więcej - więc przykładała się do tego całym sercem i ciężką pracą.
Krawiectwo przydawało się Tonksównie zarówno w roli ozdobnej, jak i ściśle praktyczniej; problem z rzemieślniczymi zainteresowaniami polegał jednak na tym, że wymagały narzędzi oraz materiałów, a o te z każdym tygodniem bywało coraz ciężej. Do tej pory nie miała aż takiego problemu zaopatrywać się na niewielkich, wiejskich straganach w Dolinie Godryka, a póki rodzeństwo podróżowało po Anglii, im też zdarzało się to i owo podrzucić do Exmoor. Obecnie, z powodu problemów z zaopatrzeniem, tylu ludzi kisiło materiały dla siebie, magazynowało je na wszelki wypadek, że ciężko było z kimkolwiek dogadać się na handel.
No ale przecież nie zrezygnuje, a zajmować się owcami jeszcze niezbyt potrafiła; w lecznicy udało jej się jednak podsłuchać, że w Dolinie Godryka funkcjonują wciąż pełnoprawne krawcowe, więcej - krawcowe, będące czarodziejkami. Panna Beatrix miała być kobietą o podobnym do Kerstin wieku, wszystko wskazywało również, że łączą je wspólne zainteresowania. Nie powstrzymało to stresiku, który łapał Kerry za gardło za każdym razem, gdy poznawała nowego czarodzieja, nie znając jego stosunku do mugoli, ale na pewno ułatwiło podjęcie decyzji o samotnym spacerze.
Beckettom można było ufać. Co do tego się już upewniła.
Miała jedynie nadzieję, że dla rodzonej czarownicy myśl o dzieleniu się wiedzą i nicią z mugolem nie będzie śmiesznym nieporozumieniem.
- Dzień dobry. Czy zastałam pannę Beatrix Beckett? - zapytała najgrzeczniej jak potrafiła, przystając na progu warsztatu w żółtej, spranej sukience i narzuconym nań fartuchu. - Nazywam się Kerstin Tonks. Słyszałam o pani, chciałam... - urwała. Jak właściwie ująć to w słowa, by nie wyjść na osobę interesowną?
Ostatnio zmieniony przez Kerstin Tonks dnia 17.04.21 19:37, w całości zmieniany 1 raz
Ciche pukanie do pracowni krawieckiej najpierw pozostało przez nią niezauważone. Maszyna do szycia pracowała na pełnych obrotach, łącząc bawełnę z materiałową koronką, więc dopiero kiedy jej huczne dźwięki trochę osłabły przez odpuszczenie pedału, do uszu Trixie doleciał dźwięk świadczący o jej obecności. Zakładała, że to tata. Rzadko kiedy chciał jej przeszkadzać bezpośrednim wparowaniem do środka, był na tyle dobrze wychowany i zaznajomiony ze światem oddawania się pasji by wiedzieć jak wielką katastrofą mogło być rozpraszanie kogoś przy pracy. Zwykle wykrzyknęłaby zaproszenie, ale tym razem czarownica chciała rozprostować kości, więc wstała z ciemnobrązowego krzesła i podeszła do drzwi, otwierając je samodzielnie.
- Już czas na... - zaczęła, dopiero później unosząc wzrok. Na obiad, o to chciała zapytać, jednak zamilkła kiedy tylko spojrzenie osiadło na pobladłej twarzy nieznanej kobiety o złotych włosach i przyjaznych, niebieskich oczach. Była nieco wyższa, ubrana skromnie ale ładnie, domowo, to słowo pierwsze przychodziło na myśl, gdy przyglądała się swemu gościowi. Klientka? Skoro dostała się do drzwi zakładu to znaczyło, że musiała najpierw pojawić się na progu domu, zadzwonić dzwonkiem albo zapukać kołatką, a potem przedstawić się jej ojcu, który niechybnie wpuścił ją przez wrota dalszej podróży po ogrodzie. Pewnie sam pokazał jej drogę, znając wrodzoną uprzejmość Becketta. Zmarszczyła brwi. Nie przepadała za niezapowiedzianymi wizytami. - Trixie - poprawiła kobietę spokojnie i skinęła głową, przywłaszczając sobie wspomnianą tożsamość.
Tonks, och, znała to nazwisko. Wytłumaczenie zasad rządzących obecnie Zakonem Feniksa gwarantowało zapoznanie się ze strukturą gwardzistów, a do nich należała chyba Justine Tonks, kobieta niedawno odbita z odmętów Azkabanu po publicznej egzekucji ducha Merlina winnych ludzi. Zbieżność nie mogła być przypadkowa; Trixie momentalnie pojęła czemu Kerstin mogła przejść po ich ogrodzie i znaleźć się przy jej warsztacie, Stevie nie postąpiłby inaczej, nie zabroniłby jej tu wejść, jeśli ewidentnie była w potrzebie. Dość zrozumiałej zresztą. Beckettówna zamruczała pod nosem i oparła się ramieniem o framugę drzwi; jej robocze ubranie nie było lepsze od niekonwencjonalnej piżamy, złożone z białych pantalonów i szerokiego swetra utkanego z różnego rodzaju tkanin, wzorów i tekstur złączonych w jedność. Na czubku jej głowy znajdował się niedbale zapleciony kok, a stopy miała zupełnie bose. Pewnie nie takiego widoku spodziewała się Kerstin.
- Coś zamówić? - dokończyła za nią; to była najlogiczniejsza myśl. Co prawda klienci pojawiali się u niej rzadko już na wstępie, z reguły zapraszała ich dopiero na ściągnięcie miary i późniejsze przymiarki, ale członkom Zakonu nie zamierzała robić z tego tytułu wymówek. W końcu odsunęła się w drzwiach i otworzyła je szerzej, żeby zaprosić nieznajomą do środka. - Proszę, wejdź. Mogę mówić do ciebie po prostu Kerstin? Tak będzie nam łatwiej, nie znoszę tego paniowania. Nie mamy osiemdziesięciu lat - buntowniczo rzuciła przez ramię. W jej królestwie panna Tonks mogła odnaleźć wszelkie istniejące gamy kolorów i faktur, na manekinach widoczne były jeszcze nieskończone sukienki, w tym jedna niemal całkowicie złożona z piór, przynajmniej na wierzchniej warstwie. - To czego dokładnie potrzebujesz? Mam trochę napięty grafik, ale gdzieś cię wcisnę - stwierdziła Trixie, podsuwając w kierunku gościa wolne krzesło, a dłonią już sięgając do kalendarza wyciągniętego spod napuszonych warstw tiulu zalegających na stole.
- Już czas na... - zaczęła, dopiero później unosząc wzrok. Na obiad, o to chciała zapytać, jednak zamilkła kiedy tylko spojrzenie osiadło na pobladłej twarzy nieznanej kobiety o złotych włosach i przyjaznych, niebieskich oczach. Była nieco wyższa, ubrana skromnie ale ładnie, domowo, to słowo pierwsze przychodziło na myśl, gdy przyglądała się swemu gościowi. Klientka? Skoro dostała się do drzwi zakładu to znaczyło, że musiała najpierw pojawić się na progu domu, zadzwonić dzwonkiem albo zapukać kołatką, a potem przedstawić się jej ojcu, który niechybnie wpuścił ją przez wrota dalszej podróży po ogrodzie. Pewnie sam pokazał jej drogę, znając wrodzoną uprzejmość Becketta. Zmarszczyła brwi. Nie przepadała za niezapowiedzianymi wizytami. - Trixie - poprawiła kobietę spokojnie i skinęła głową, przywłaszczając sobie wspomnianą tożsamość.
Tonks, och, znała to nazwisko. Wytłumaczenie zasad rządzących obecnie Zakonem Feniksa gwarantowało zapoznanie się ze strukturą gwardzistów, a do nich należała chyba Justine Tonks, kobieta niedawno odbita z odmętów Azkabanu po publicznej egzekucji ducha Merlina winnych ludzi. Zbieżność nie mogła być przypadkowa; Trixie momentalnie pojęła czemu Kerstin mogła przejść po ich ogrodzie i znaleźć się przy jej warsztacie, Stevie nie postąpiłby inaczej, nie zabroniłby jej tu wejść, jeśli ewidentnie była w potrzebie. Dość zrozumiałej zresztą. Beckettówna zamruczała pod nosem i oparła się ramieniem o framugę drzwi; jej robocze ubranie nie było lepsze od niekonwencjonalnej piżamy, złożone z białych pantalonów i szerokiego swetra utkanego z różnego rodzaju tkanin, wzorów i tekstur złączonych w jedność. Na czubku jej głowy znajdował się niedbale zapleciony kok, a stopy miała zupełnie bose. Pewnie nie takiego widoku spodziewała się Kerstin.
- Coś zamówić? - dokończyła za nią; to była najlogiczniejsza myśl. Co prawda klienci pojawiali się u niej rzadko już na wstępie, z reguły zapraszała ich dopiero na ściągnięcie miary i późniejsze przymiarki, ale członkom Zakonu nie zamierzała robić z tego tytułu wymówek. W końcu odsunęła się w drzwiach i otworzyła je szerzej, żeby zaprosić nieznajomą do środka. - Proszę, wejdź. Mogę mówić do ciebie po prostu Kerstin? Tak będzie nam łatwiej, nie znoszę tego paniowania. Nie mamy osiemdziesięciu lat - buntowniczo rzuciła przez ramię. W jej królestwie panna Tonks mogła odnaleźć wszelkie istniejące gamy kolorów i faktur, na manekinach widoczne były jeszcze nieskończone sukienki, w tym jedna niemal całkowicie złożona z piór, przynajmniej na wierzchniej warstwie. - To czego dokładnie potrzebujesz? Mam trochę napięty grafik, ale gdzieś cię wcisnę - stwierdziła Trixie, podsuwając w kierunku gościa wolne krzesło, a dłonią już sięgając do kalendarza wyciągniętego spod napuszonych warstw tiulu zalegających na stole.
and the lust for life
keeps us alive, 'cause we're the masters of our own fate, we're the captains of our own souls, there's no way for us to come away, 'cause boy we're gold, boy we're gold.
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Już od progu domu Beckettów towarzyszyło Kerstin poczucie, że wkracza do intymnego świata pasji i wiary we własne umiejętności. Zarówno starszy pan Beckett, jak i jego córka, którą dopiero miała okazję poznawać, roztaczali wkoło siebie aurę oddanych rękodziełom artystów. Sam gabinet krawiecki, pod którego drzwi została uprzejmie doprowadzona, wydawał się jakoby mniejszym światem w ogromnym wszechświecie Somerset i Doliny Godryka. Kerry raczej nie była zazdrośnicą, nie starała się u innych szukać tego, czego sama nie miała, ale musiałaby potracić klepki w mózgu, żeby nie zachłysnąć się zachwytem na widok wszystkich przyborów, materiałów i niepokończonych kreacji. Krawcowa - prawdziwa krawcowa z powołania oraz zdolności, tworząca przepiękne ubrania wprost do drogich sklepów, a nie amatorka dziergająca szaliczki i skarpety z nierównych kawałków włóczki. Prośba odkupienia od takiej dziewczyny wełny wydawała się niemal świętokradztwem, biorąc pod uwagę jak wiele razy Kerstin coś nie wychodziło i musiała rozpruwać, a potem zaczynać od nowa.
- Masz maszynę krawiecką! - zawołała z ekscytacją, nie zauważając niewielkiego grymasu, sugerującego, że panna Beatrix ani jej się tu nie spodziewała, ani nie zamierzała udawać, że lubi, jak się do niej przychodzi bez pytania. - Jest czarodziejska, czy zwykła? - zapytała uprzejmiej, zaplatając dłonie skromnie przy kieszeni fartucha. Zwykła, normalna; nie mugolska. Magowie mogli mieć przedmioty zwykłe i mugolskie, ale Kerry mugolem się urodziła. - Bardzo miło mi cię poznać, Trixie - poprawiła się od razu, wyginając pełne usta w nieśmiały uśmiech.
Nawet jeżeli poczuła się lekko skrępowana, nie chciała dawać tego po sobie poznać. Nie były do siebie zbyt podobne, po prawdzie wyglądały jak zupełne przeciwieństwa. Kerstin z natury dbała, by zawsze wyglądać porządnie, włosy układała długo i spinała w gładki kok, dziewczęce sukienki prasowała i układała w szafach razem z saszetkami suszonych płatków kwiatowych, żeby pięknie pachniały. Nawet pantofle miała wypastowane wazeliną, natomiast Trixie, cóż, wyglądała trochę jak włóczykij. Co nie oznaczało absolutnie nic złego, zdążyła już zauważyć, że im bardziej artystyczna dusza, tym większa niekonwencjonalność. Och, oby tylko zdołały się dogadać!
- Możesz mówić Kerstin albo Kerry, jeśli wolisz - Wzruszyła ramieniem, wchodząc do środka i od razu sięgając dłonią do manekina, ustrojonego w sukienkę w pełni złożoną z barwnych piór. - Ależ piękne! Skąd bierzesz te wszystkie pomysły? A pióra zbierasz czy kupujesz? - Niezwykle ją interesowało, czy sama miała szansę wykonać coś kiedyś do domu z tak kojącego materiału. - Przypominają mi trochę sukienki baletnic. Jest na zamówienie? - Odwróciła głowę, by odnaleźć Trixie wzrokiem, upewnić się, że dotykanie nie mieści się w złym guście. Obok dostrzegła krzesło. - Och, wiesz, w sumie nie przyszłam po żadne zamówienie, ja... - zaczerwieniła się; na takie sukienki to pewnie nawet nie byłoby jej stać. - Też jestem... - krawcową? Nazywać się w ten sposób przy Trixie to wstyd! - Interesuję się krawiectwem, w wolnym czasie trochę szydełkuję, ale ostatnio miałam problem z kupieniem włóczek. Usłyszałam, że masz warsztat, pomyślałam, czy nie miałabyś może jakichś materiałów na sprzedaż? - Przygryzła wargę. - Jakichś niepotrzebnych! Albo nawet resztek, nie jestem profesjonalistą, wystarczy mi co bądź. Uczę się - Posłała tęskne spojrzenie cudownej maszynie do szycia.
- Masz maszynę krawiecką! - zawołała z ekscytacją, nie zauważając niewielkiego grymasu, sugerującego, że panna Beatrix ani jej się tu nie spodziewała, ani nie zamierzała udawać, że lubi, jak się do niej przychodzi bez pytania. - Jest czarodziejska, czy zwykła? - zapytała uprzejmiej, zaplatając dłonie skromnie przy kieszeni fartucha. Zwykła, normalna; nie mugolska. Magowie mogli mieć przedmioty zwykłe i mugolskie, ale Kerry mugolem się urodziła. - Bardzo miło mi cię poznać, Trixie - poprawiła się od razu, wyginając pełne usta w nieśmiały uśmiech.
Nawet jeżeli poczuła się lekko skrępowana, nie chciała dawać tego po sobie poznać. Nie były do siebie zbyt podobne, po prawdzie wyglądały jak zupełne przeciwieństwa. Kerstin z natury dbała, by zawsze wyglądać porządnie, włosy układała długo i spinała w gładki kok, dziewczęce sukienki prasowała i układała w szafach razem z saszetkami suszonych płatków kwiatowych, żeby pięknie pachniały. Nawet pantofle miała wypastowane wazeliną, natomiast Trixie, cóż, wyglądała trochę jak włóczykij. Co nie oznaczało absolutnie nic złego, zdążyła już zauważyć, że im bardziej artystyczna dusza, tym większa niekonwencjonalność. Och, oby tylko zdołały się dogadać!
- Możesz mówić Kerstin albo Kerry, jeśli wolisz - Wzruszyła ramieniem, wchodząc do środka i od razu sięgając dłonią do manekina, ustrojonego w sukienkę w pełni złożoną z barwnych piór. - Ależ piękne! Skąd bierzesz te wszystkie pomysły? A pióra zbierasz czy kupujesz? - Niezwykle ją interesowało, czy sama miała szansę wykonać coś kiedyś do domu z tak kojącego materiału. - Przypominają mi trochę sukienki baletnic. Jest na zamówienie? - Odwróciła głowę, by odnaleźć Trixie wzrokiem, upewnić się, że dotykanie nie mieści się w złym guście. Obok dostrzegła krzesło. - Och, wiesz, w sumie nie przyszłam po żadne zamówienie, ja... - zaczerwieniła się; na takie sukienki to pewnie nawet nie byłoby jej stać. - Też jestem... - krawcową? Nazywać się w ten sposób przy Trixie to wstyd! - Interesuję się krawiectwem, w wolnym czasie trochę szydełkuję, ale ostatnio miałam problem z kupieniem włóczek. Usłyszałam, że masz warsztat, pomyślałam, czy nie miałabyś może jakichś materiałów na sprzedaż? - Przygryzła wargę. - Jakichś niepotrzebnych! Albo nawet resztek, nie jestem profesjonalistą, wystarczy mi co bądź. Uczę się - Posłała tęskne spojrzenie cudownej maszynie do szycia.
Zachwyt nad czymś tak oczywistym jak maszyna do szycia bezwolnie podsunął kąciki ust Trixie ku górze, w niemal rozczulonym uśmiechu. Współdzielenie z kimś krawieckiego świata było tym, czego w ostatnich miesiącach tak bardzo jej brakowało: szyła na potęgę, głównie dla Zakonu, ale odziani w magiczne szaty wojownicy nie rozumieli piękna splotów i doboru materiałów, które im oferowała. Czy z Kerstin będzie inaczej? Czy zaskoczy ją jeszcze bardziej, umocni nić wznieconego porozumienia? Beckettówna była jej ciekawa, ciekawsza niż w momencie kiedy ta niepozorna istotka przekroczyła próg drzwi prowadzących do środka warsztatu; splotła ręce za plecami i przemierzyła kilka kroków dalej, tym samym zapraszając dziewczynę do serca swojej pracowni.
- Normalna. To strasznie stary model, ale sprawdza się w pracy. Napędzasz go siłą własnych nóg, chociaż zastanawiam się czy nie poprosić ojca o to, by jakoś to zmechanizował - wyjaśniła i wzruszyła lekko ramionami, z miejsca wyjawiając Kerstin swoje przemyślenia - bo wierzyła święcie, że komuś podobnie rozkochanemu w tym rzemiośle mogła je wyjawić. Na zapewnienie o radości poznania skinęła jedynie głową i odpowiedziała odrobinę szerszym uśmiechem; nawiązywanie nowych znajomości nigdy nie należało do jej mocnych stron, nie pomagał w tym dość specyficzny charakter. Albo ją pokochasz, albo znienawidzisz.
- W takim razie Kerry. Nawet ładnie - stwierdziła z zaczepnym uśmiechem i ruszyła w tym samym kierunku co gość, spoglądając na manekina upstrzonego kreacją z piór. Na komplement Trixie mimowolnie wysunęła pierś do przodu i wyprostowała dumnie plecy. - Z głowy, oczywiście. Ale czasem wychodzę na spacer i coś, co zauważę chciałabym przeobrazić w jakąś szatę. Miewasz tak? - zapytała zainteresowana i bardzo jak na siebie uprzejma, ułożona, aż dziw. Najwyraźniej wspólna pasja i połechtanie krawieckiego ego wystarczyło by przemienić ją w posąg kultury i gościnności. Szkoda, że nie miała tu żadnych przekąsek... Ale do kuchni nie było przecież daleko. - Do tej pory kupowałam, ale teraz z pieniędzmi jest krucho, a Londyn swoimi dostawami może się udławić - mruknęła kwaśno, z wyraźną pogardą względem nowego stanu, w jakim tkwiła brytyjska stolica. Śmieszne. Zapluta banda Malfoya robiła z miastem co chciała, wypędzając zeń dobrych ludzi tylko po to, by na ulicach zaczęły panoszyć się pozbawione refleksji brodawkolepy. Może to i dobrze, że nie korzystała już z tamtejszych sklepów tekstylnych, jeszcze zaraziłaby się umysłową durnowatością i co wtedy?
Prośba sprawiła, że Trixie przekrzywiła głowę i zadumała się na chwilę. W sumie miała nadmiar materiałów, ścinek z jej własnych projektów, ale w obecnych czasach niechętnie rozstawała się z czymkolwiek, świadoma, że i te niewielkie skrawki mogła w jakiś sposób wykorzystać, przekształcić w elementy magicznych szat. Jednak z drugiej strony czy byłaby w stanie odmówić? Kerstin Tonks, z tych Tonksów, potrzebowała pomocy, wsparcia, a nie w roli Beckettów było pozostawać na to obojętnymi, tak uczył ojciec. Dziewczyna zamruczała pod nosem przeciągle, po czym podeszła do innego manekina.
Był zakryty białą płachtą. - Właściwie to mogę ci coś odstąpić, Kerry... Ale nie chcę za to pieniędzy - odparła w końcu i odsłoniła rzeczoną sylwetkę. Wisiała na niej wciąż niedokończona sukienka w kolorze złamanej beżem bieli, sięgająca najwyżej kolan. - Pomożesz mi to skończyć, co ty na to? Wciąż muszę przyszyć rękawy i dopracować wierzchnią warstwę organzy. Całkiem nieźle pasuje do satyny, prawda? Barwiłam biel kawą, jak jeszcze mieliśmy jej pod dostatkiem - mówiła niby to spokojnie, choć w jej głosie dało się wyczuć wyraźną nutę podekscytowania. Organza była przypięta do satyny szpilkami, podobnie sprawa miała się z ogromnymi, bufiastymi rękawami sięgającymi nadgarstków.
- Normalna. To strasznie stary model, ale sprawdza się w pracy. Napędzasz go siłą własnych nóg, chociaż zastanawiam się czy nie poprosić ojca o to, by jakoś to zmechanizował - wyjaśniła i wzruszyła lekko ramionami, z miejsca wyjawiając Kerstin swoje przemyślenia - bo wierzyła święcie, że komuś podobnie rozkochanemu w tym rzemiośle mogła je wyjawić. Na zapewnienie o radości poznania skinęła jedynie głową i odpowiedziała odrobinę szerszym uśmiechem; nawiązywanie nowych znajomości nigdy nie należało do jej mocnych stron, nie pomagał w tym dość specyficzny charakter. Albo ją pokochasz, albo znienawidzisz.
- W takim razie Kerry. Nawet ładnie - stwierdziła z zaczepnym uśmiechem i ruszyła w tym samym kierunku co gość, spoglądając na manekina upstrzonego kreacją z piór. Na komplement Trixie mimowolnie wysunęła pierś do przodu i wyprostowała dumnie plecy. - Z głowy, oczywiście. Ale czasem wychodzę na spacer i coś, co zauważę chciałabym przeobrazić w jakąś szatę. Miewasz tak? - zapytała zainteresowana i bardzo jak na siebie uprzejma, ułożona, aż dziw. Najwyraźniej wspólna pasja i połechtanie krawieckiego ego wystarczyło by przemienić ją w posąg kultury i gościnności. Szkoda, że nie miała tu żadnych przekąsek... Ale do kuchni nie było przecież daleko. - Do tej pory kupowałam, ale teraz z pieniędzmi jest krucho, a Londyn swoimi dostawami może się udławić - mruknęła kwaśno, z wyraźną pogardą względem nowego stanu, w jakim tkwiła brytyjska stolica. Śmieszne. Zapluta banda Malfoya robiła z miastem co chciała, wypędzając zeń dobrych ludzi tylko po to, by na ulicach zaczęły panoszyć się pozbawione refleksji brodawkolepy. Może to i dobrze, że nie korzystała już z tamtejszych sklepów tekstylnych, jeszcze zaraziłaby się umysłową durnowatością i co wtedy?
Prośba sprawiła, że Trixie przekrzywiła głowę i zadumała się na chwilę. W sumie miała nadmiar materiałów, ścinek z jej własnych projektów, ale w obecnych czasach niechętnie rozstawała się z czymkolwiek, świadoma, że i te niewielkie skrawki mogła w jakiś sposób wykorzystać, przekształcić w elementy magicznych szat. Jednak z drugiej strony czy byłaby w stanie odmówić? Kerstin Tonks, z tych Tonksów, potrzebowała pomocy, wsparcia, a nie w roli Beckettów było pozostawać na to obojętnymi, tak uczył ojciec. Dziewczyna zamruczała pod nosem przeciągle, po czym podeszła do innego manekina.
Był zakryty białą płachtą. - Właściwie to mogę ci coś odstąpić, Kerry... Ale nie chcę za to pieniędzy - odparła w końcu i odsłoniła rzeczoną sylwetkę. Wisiała na niej wciąż niedokończona sukienka w kolorze złamanej beżem bieli, sięgająca najwyżej kolan. - Pomożesz mi to skończyć, co ty na to? Wciąż muszę przyszyć rękawy i dopracować wierzchnią warstwę organzy. Całkiem nieźle pasuje do satyny, prawda? Barwiłam biel kawą, jak jeszcze mieliśmy jej pod dostatkiem - mówiła niby to spokojnie, choć w jej głosie dało się wyczuć wyraźną nutę podekscytowania. Organza była przypięta do satyny szpilkami, podobnie sprawa miała się z ogromnymi, bufiastymi rękawami sięgającymi nadgarstków.
and the lust for life
keeps us alive, 'cause we're the masters of our own fate, we're the captains of our own souls, there's no way for us to come away, 'cause boy we're gold, boy we're gold.
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Kerstin miewała czasami przypływy niekontrolowanego entuzjazmu, bo z całego rodzeństwa Tonksów przejawiała najmniej problemów w otwartym okazywaniu emocji. Nie tyle zależało jej na tym, by obwieszczać każdemu, co o danej sytuacji sądzi, ile zwyczajnie nie potrafiła tłamsić w sobie uczuć - zwłaszcza tych pozytywnych. Obracanie się wkoło maszyny krawieckiej w taki sposób, jakby była eksponatem muzealnym, mogło zdawać się Trixie osobliwe. Kerstin jednakowoż od dawna nie miała okazji zobaczyć na własne oczy tak wspaniałego narzędzia.
- Zmechanizował, mówisz? - podłapała, przystając przy stoliku z palcami leciutko podpartymi na blacie i pochylając, aby przyjrzeć się pojedynczemu pedałowi. - W jaki sposób? Masz na myśli... magicznie? - Właściwie odpowiedziała sobie sama; jasne policzki przyoblekły pajęczynki różowego rumieńca. - Twój ojciec jest mechanikiem? Słyszałam, że wytwarza świstokliki, ale nie wiedziałam, że ma cały warsztat - Miała nadzieję, że nie brzmiała wścibsko. Po niewielkim uśmiechu i szeroko otwartych oczach wywnioskować dało się szczere zainteresowanie.
Przyznać należało, że Trixie była specyficzną dziewczyną, tym bardziej, gdyby przyrównać ją do innych dotychczas poznanych przez Kerstin czarodziejek. Zdawała się pewna siebie, nieco zaczepna. Odważna. Gdyby Kerry miała ją do kogoś dopasować, powiedziałaby, że charakterkiem może przypominać młodą Just. Kiedyś pewnie byłyby się w stanie dogadać, dzisiaj z dawnej Justine pozostało niewiele. Wojna i mnożące się tragedie wpłynęły na nią z okrutną siłą.
- Trixie to bardzo ładne imię. Nie "nawet ładne" - odparła z uniesioną dłonią, niepewna, czy właśnie przyjęła wyzwanie, czy może się przed nim wzbroniła. Znacznie bardziej interesującym tematem pozostawało tworzenie, łącząca ich pasja i wymienianie się pomysłami: - Mi też się tak zdarza! Szyję raczej proste drobiazgi, jak szaliki, koce, swetry. Mam szydełko i druty, na maszynę nie mogłam sobie pozwolić - Wzruszyła ramieniem z zaciśniętymi ustami; w obliczu obecnej biedy nie było czego żałować. - Szukam inspiracji wszędzie, gdzie pójdę, bo wydaje mi się, że nie ma takiej rzeczy, której wyobraźnia nie mogłaby wykorzystać. Jak było lato, to robiłam też obrazki z klejonego piasku, muszelek, kawałków traw. - Okręciła się lekko na czubkach palców, przechadzając między górami materiałów i manekinami poubieranymi w najpiękniejsze kreacje. - Czyli u was też marnie - potwierdziła ze smętnym westchnięciem, zatrzymując się przy sukni obszytej piórami.
No i jak miała teraz prosić o pożyczkę? Trixie zarabiała na życie w ten sposób, a Kerstin nie dość, że nigdy niczego nie sprzedała (zawsze dawała w prezencie!), to jeszcze mała szansa, że będzie w stanie za materiały zapłacić. Musiałyby się umówić na coś innego. Na jakąś pomoc.
Podreptała za Trixie posłusznie, przyglądając się z oczekiwaniem białej płachcie skrywającej... projekt! Niedokończony, ale jakże wytworny projekt sukienki!
- Och, Trixie - Kerry przyłożyła dłoń do piersi, nagle niepewna siebie i swoich umiejętności. A jeżeli coś przypadkiem zepsuje? Nie wybaczyłaby sobie tego! - To jest piękne i bardzo pasuje, ale obawiam się, że mogę nie wiedzieć, jak się za to zabrać. Do tej pory szyłam bandaże i swetry i czapki... a nie takie dzieła - urwała szeptem, muskając palcami gładką satynę. - Musiałabyś mi dobrze pokazać i... i pokierować - stwierdziła wreszcie, opuszczając wzrok.
Bo przecież zależało jej na skrawkach materiału i na tym, by stawać się z każdym tygodniem coraz lepszą krawcową - nie była tylko pewna, czy ten przeskok nie będzie zbyt wielki, czy nie porywała się z motyką na słońce.
- Zmechanizował, mówisz? - podłapała, przystając przy stoliku z palcami leciutko podpartymi na blacie i pochylając, aby przyjrzeć się pojedynczemu pedałowi. - W jaki sposób? Masz na myśli... magicznie? - Właściwie odpowiedziała sobie sama; jasne policzki przyoblekły pajęczynki różowego rumieńca. - Twój ojciec jest mechanikiem? Słyszałam, że wytwarza świstokliki, ale nie wiedziałam, że ma cały warsztat - Miała nadzieję, że nie brzmiała wścibsko. Po niewielkim uśmiechu i szeroko otwartych oczach wywnioskować dało się szczere zainteresowanie.
Przyznać należało, że Trixie była specyficzną dziewczyną, tym bardziej, gdyby przyrównać ją do innych dotychczas poznanych przez Kerstin czarodziejek. Zdawała się pewna siebie, nieco zaczepna. Odważna. Gdyby Kerry miała ją do kogoś dopasować, powiedziałaby, że charakterkiem może przypominać młodą Just. Kiedyś pewnie byłyby się w stanie dogadać, dzisiaj z dawnej Justine pozostało niewiele. Wojna i mnożące się tragedie wpłynęły na nią z okrutną siłą.
- Trixie to bardzo ładne imię. Nie "nawet ładne" - odparła z uniesioną dłonią, niepewna, czy właśnie przyjęła wyzwanie, czy może się przed nim wzbroniła. Znacznie bardziej interesującym tematem pozostawało tworzenie, łącząca ich pasja i wymienianie się pomysłami: - Mi też się tak zdarza! Szyję raczej proste drobiazgi, jak szaliki, koce, swetry. Mam szydełko i druty, na maszynę nie mogłam sobie pozwolić - Wzruszyła ramieniem z zaciśniętymi ustami; w obliczu obecnej biedy nie było czego żałować. - Szukam inspiracji wszędzie, gdzie pójdę, bo wydaje mi się, że nie ma takiej rzeczy, której wyobraźnia nie mogłaby wykorzystać. Jak było lato, to robiłam też obrazki z klejonego piasku, muszelek, kawałków traw. - Okręciła się lekko na czubkach palców, przechadzając między górami materiałów i manekinami poubieranymi w najpiękniejsze kreacje. - Czyli u was też marnie - potwierdziła ze smętnym westchnięciem, zatrzymując się przy sukni obszytej piórami.
No i jak miała teraz prosić o pożyczkę? Trixie zarabiała na życie w ten sposób, a Kerstin nie dość, że nigdy niczego nie sprzedała (zawsze dawała w prezencie!), to jeszcze mała szansa, że będzie w stanie za materiały zapłacić. Musiałyby się umówić na coś innego. Na jakąś pomoc.
Podreptała za Trixie posłusznie, przyglądając się z oczekiwaniem białej płachcie skrywającej... projekt! Niedokończony, ale jakże wytworny projekt sukienki!
- Och, Trixie - Kerry przyłożyła dłoń do piersi, nagle niepewna siebie i swoich umiejętności. A jeżeli coś przypadkiem zepsuje? Nie wybaczyłaby sobie tego! - To jest piękne i bardzo pasuje, ale obawiam się, że mogę nie wiedzieć, jak się za to zabrać. Do tej pory szyłam bandaże i swetry i czapki... a nie takie dzieła - urwała szeptem, muskając palcami gładką satynę. - Musiałabyś mi dobrze pokazać i... i pokierować - stwierdziła wreszcie, opuszczając wzrok.
Bo przecież zależało jej na skrawkach materiału i na tym, by stawać się z każdym tygodniem coraz lepszą krawcową - nie była tylko pewna, czy ten przeskok nie będzie zbyt wielki, czy nie porywała się z motyką na słońce.
Trixie stanęła obok swojego zafascynowanego gościa z rękami założonymi na piersi i zadziornym uśmiechem wykrzywiającym lekko usta. Podobał jej się zachwyt Kerstin nad jej pracownią, ale to nic nowego: każdy, kto tylko współdzielił z nią rzemieślniczą pasję od razu stawał się przyjacielem, może niekoniecznie obdarzonym jeszcze zaufaniem, ale startującym przynajmniej z innej stopy niż ktoś zupełnie obcy.
Kiwnęła lekko głową na pytanie, choć napływało ich coraz więcej wraz z każdą następującą po sobie sekundą; dobrze, niech pierwsza fala zachwytu wzbierze teraz, żeby później mogły zabrać się do spokojnej, uważnej pracy. Oczy Trix błysnęły nieukrywaną dumą kiedy obie przyglądały się jej maszynie - ale w rzeczywistości ta emocja tyczyła się ojca, nie sprzętu, który wciąż napędzała siłą własnych mięśni.
- Jasne, że magicznie. Wiesz jak mogą boleć nogi po całym dniu dudnienia w ten pedał? Niby tylko suwasz je w przód i w tył, ale spędź na tym kilka godzin bez przerwy i poczujesz istnienie takich mięśni, o których nawet nie miałaś pojęcia - parsknęła pod nosem; nie bez powodu łydki miała zgrabne, a stopy wiecznie zmęczone. Przynajmniej taki trening aktywności mogła sobie zapewnić podczas spędzania czasu w pracowni od świtu do nocy, a czasem jeszcze dłużej, pozwalając purpurze rozkwitnąć pod przekrwionymi oczyma, a zmęczeniu osiedlić się w ciele, na które sen spływał potem z niebywałą łatwością. Uwielbiała to uczucie, kiedy po całonocnej pracy kładła się do łóżka wraz z pierwszymi promieniami słońca i po prostu zasypiała natychmiast po przyłożeniu głowy do poduszki. Zwykle trwało to dłużej. Okrutnie dłużej. - Stevie Beckett - odparła na słowa Kerstin tyczące się gospodarza domu i właściciela warsztatu znajdującego się na przodzie ogrodu, a jej głos wypełniała ta sama duma, jaką wcześniej obdarzyła maszynę krawiecką. - Jest najlepszym mechanikiem i twórcą świstoklików w Dolinie, pewnie zresztą w całej Brytanii - sprecyzowała beztrosko. Właściwie spodziewałaby się, że ktoś z rodziny Tonksów byłby już tego świadomy, ale z drugiej strony Kerstin mogła trzymać się z daleka od planów i akcji, podobnie jak ona sama, zafrasowana pomocą innego rodzaju. Nie wiedziała nawet, że ma do czynienia z charłaczką. Bo i jakie miało to znaczenie? Do szycia nie potrzebowały magii, do rozmawiania o kreacjach i materiałach też nie.
Trix odsłoniła zęby w urzeczonym uśmiechu, kiedy blondynka połechtała jej ego komplementem skróconego imienia. Wiedziała jak wkupić się w Beckettowe łaski, to na pewno. Dlatego bez wahania zaprosiła ją głębiej do swojej krawieckiej komnaty, bliżej krzeseł, wygodnych puf i materaca ustawionego w kącie. Na jego powierzchni znajdowało się multum poskręcanych ze sobą koców i poduszek. Nie bez powodu: Trixie często kładła się tu na krótkie drzemki w ciągu dnia.
- Uszycie dobrego szalika czy koca to nie taka prosta sprawa - stwierdziła pewnie; teoretycznie od takich rzeczy się zaczynało, ale wielu krawców nie potrafiło nawet sprawić, by koc zachował miękkość na długie lata, a szczycili się tworzeniem jakichś ekstrawaganckich gówien. Żałosne. - Przynieś mi kiedyś swoje wyroby. Mam kilku stałych klientów, może coś twojego bym im poleciła? Dorobiłabyś do maszyny - Beckett zaproponowała, lekko wzruszywszy przy tym jednym ramieniem. Dlaczego miałaby jej bardziej nie pomóc? Zakonnicy musieli trzymać się razem, ich sojusznicy również, a to było tak błahym poświęceniem, że sama Trixie nawet tego nie odczuje. Mimo wojny wciąż ściągało do niej wielu czarodziejów i czarownic, mogłaby raz na jakiś czas podsunąć im coś stworzonego przez Kerstin.
- Specjalny projekt dla specjalnej klientki - wyjaśniła nieskromnie i chwyciła za metalowy spód manekina, przenosząc go do centrum pomieszczenia. - Nie ma sprawy, pokażę ci co i jak. Możesz zająć się przyszyciem rękawów, to na pewno umiesz, co? - podjęła z entuzjazmem; praca z kimś u boku wydawała się wspaniałym urozmaiceniem codziennej rutyny, a Tonksówna była przy tym na tyle słodka, że niechybnie będą się dobrze bawić. - Mam za to dostać dobrą zapłatę, podzielę się z tobą pieniędzmi za włożony wkład w pracę, a materiały dostaniesz dzisiaj po znajomości. Za ładne oczy, powiedzmy - uśmiechnęła się krnąbrnie i sięgnęła do jednej z półek, wyjmując z niej potrzebne nici i igły, które rozdysponowała między siebie a Kerry. - Lewy rękaw, możesz od niego zacząć - zasugerowała i podeszła bliżej Kerstin, na wszelki wypadek tłumacząc skrupulatnie w jaki sposób doszyć go do spodu korpusu sukienki, jakim ściegiem się do tego posłużyć, samej natomiast zajmując się później wykrajaniem odczepionej organzy.
Kiwnęła lekko głową na pytanie, choć napływało ich coraz więcej wraz z każdą następującą po sobie sekundą; dobrze, niech pierwsza fala zachwytu wzbierze teraz, żeby później mogły zabrać się do spokojnej, uważnej pracy. Oczy Trix błysnęły nieukrywaną dumą kiedy obie przyglądały się jej maszynie - ale w rzeczywistości ta emocja tyczyła się ojca, nie sprzętu, który wciąż napędzała siłą własnych mięśni.
- Jasne, że magicznie. Wiesz jak mogą boleć nogi po całym dniu dudnienia w ten pedał? Niby tylko suwasz je w przód i w tył, ale spędź na tym kilka godzin bez przerwy i poczujesz istnienie takich mięśni, o których nawet nie miałaś pojęcia - parsknęła pod nosem; nie bez powodu łydki miała zgrabne, a stopy wiecznie zmęczone. Przynajmniej taki trening aktywności mogła sobie zapewnić podczas spędzania czasu w pracowni od świtu do nocy, a czasem jeszcze dłużej, pozwalając purpurze rozkwitnąć pod przekrwionymi oczyma, a zmęczeniu osiedlić się w ciele, na które sen spływał potem z niebywałą łatwością. Uwielbiała to uczucie, kiedy po całonocnej pracy kładła się do łóżka wraz z pierwszymi promieniami słońca i po prostu zasypiała natychmiast po przyłożeniu głowy do poduszki. Zwykle trwało to dłużej. Okrutnie dłużej. - Stevie Beckett - odparła na słowa Kerstin tyczące się gospodarza domu i właściciela warsztatu znajdującego się na przodzie ogrodu, a jej głos wypełniała ta sama duma, jaką wcześniej obdarzyła maszynę krawiecką. - Jest najlepszym mechanikiem i twórcą świstoklików w Dolinie, pewnie zresztą w całej Brytanii - sprecyzowała beztrosko. Właściwie spodziewałaby się, że ktoś z rodziny Tonksów byłby już tego świadomy, ale z drugiej strony Kerstin mogła trzymać się z daleka od planów i akcji, podobnie jak ona sama, zafrasowana pomocą innego rodzaju. Nie wiedziała nawet, że ma do czynienia z charłaczką. Bo i jakie miało to znaczenie? Do szycia nie potrzebowały magii, do rozmawiania o kreacjach i materiałach też nie.
Trix odsłoniła zęby w urzeczonym uśmiechu, kiedy blondynka połechtała jej ego komplementem skróconego imienia. Wiedziała jak wkupić się w Beckettowe łaski, to na pewno. Dlatego bez wahania zaprosiła ją głębiej do swojej krawieckiej komnaty, bliżej krzeseł, wygodnych puf i materaca ustawionego w kącie. Na jego powierzchni znajdowało się multum poskręcanych ze sobą koców i poduszek. Nie bez powodu: Trixie często kładła się tu na krótkie drzemki w ciągu dnia.
- Uszycie dobrego szalika czy koca to nie taka prosta sprawa - stwierdziła pewnie; teoretycznie od takich rzeczy się zaczynało, ale wielu krawców nie potrafiło nawet sprawić, by koc zachował miękkość na długie lata, a szczycili się tworzeniem jakichś ekstrawaganckich gówien. Żałosne. - Przynieś mi kiedyś swoje wyroby. Mam kilku stałych klientów, może coś twojego bym im poleciła? Dorobiłabyś do maszyny - Beckett zaproponowała, lekko wzruszywszy przy tym jednym ramieniem. Dlaczego miałaby jej bardziej nie pomóc? Zakonnicy musieli trzymać się razem, ich sojusznicy również, a to było tak błahym poświęceniem, że sama Trixie nawet tego nie odczuje. Mimo wojny wciąż ściągało do niej wielu czarodziejów i czarownic, mogłaby raz na jakiś czas podsunąć im coś stworzonego przez Kerstin.
- Specjalny projekt dla specjalnej klientki - wyjaśniła nieskromnie i chwyciła za metalowy spód manekina, przenosząc go do centrum pomieszczenia. - Nie ma sprawy, pokażę ci co i jak. Możesz zająć się przyszyciem rękawów, to na pewno umiesz, co? - podjęła z entuzjazmem; praca z kimś u boku wydawała się wspaniałym urozmaiceniem codziennej rutyny, a Tonksówna była przy tym na tyle słodka, że niechybnie będą się dobrze bawić. - Mam za to dostać dobrą zapłatę, podzielę się z tobą pieniędzmi za włożony wkład w pracę, a materiały dostaniesz dzisiaj po znajomości. Za ładne oczy, powiedzmy - uśmiechnęła się krnąbrnie i sięgnęła do jednej z półek, wyjmując z niej potrzebne nici i igły, które rozdysponowała między siebie a Kerry. - Lewy rękaw, możesz od niego zacząć - zasugerowała i podeszła bliżej Kerstin, na wszelki wypadek tłumacząc skrupulatnie w jaki sposób doszyć go do spodu korpusu sukienki, jakim ściegiem się do tego posłużyć, samej natomiast zajmując się później wykrajaniem odczepionej organzy.
and the lust for life
keeps us alive, 'cause we're the masters of our own fate, we're the captains of our own souls, there's no way for us to come away, 'cause boy we're gold, boy we're gold.
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Duma przebrzmiewała w tonie głosu Trixie, połyskiwała w brązowych oczach i zdawała się epatować ze szczupłego ciała niczym srebrzące się drobiny, osiadające na wszystkim i na każdym, kto zbliżył się do jej doskonałego królestwa. Kerstin taka pasja nie mogła być obca, choć najprawdziwiej okazywała ją w innych niż koleżanka sytuacjach. Krawiectwo oraz gotowanie to były dla niej wspaniałe zainteresowania, sposoby spędzania wolnego czasu, rozwój, ale powołanie... och, powołanie miała jedno. A objawiało się wtedy, gdy brała za dłoń człowieka chorego, gdy wkładała na głowę biały czepek. Każdy musiał odkryć miejsce w świecie, w którym się odnajdzie. Fakt, że Trixie zdawała się odnaleźć to miejsce pod własnym rodzinnym dachem był tak urzekający, że Kerry z ledwością powstrzymała ręce przed owinięciem się wokół wąskich ramion dziewczęcia i przyciągnięciem jej do uścisku.
- Domyślam się, takie powtarzalne ruchy mogą sprawiać ból - przytaknęła z empatią. - Ja w pracy dużo chodziłam, jestem pielęgniarką. Prawie nie mieliśmy czasu na przerwy, więc wiem jak to jest, kiedy stopy odmawiają współpracy. - Zwłaszcza, jeżeli zupełnym przypadkiem zabrałaby ze sobą do szpitala niewygodne buty.
Co należało przyznać, Trixie nie owijała w bawełnę, gdy mówiła, co myśli o swoim kochanym ojcu, a Kerstin nie mogła jej się dziwić. Duma z wyczynów najbliższych to rzecz zupełnie normalna, a o panu Beckettcie zdążyła już zresztą usłyszeć to i owo w okolicach lecznicy i Kurnika. Miał swoją reputację, niezwykle im wszystkim pomagał; doceniała go, nawet jeżeli miała mniej niż nikłą wiedzę na temat tego, na czym polega jego praca.
- Nie wątpię. Jak tak teraz mówisz, chyba o nim słyszałam. Same dobre rzeczy - zarzekła się, drepcząc grzecznie za gospodynią i przyglądając rozrzuconym na materacu kocom. Czyżby urządziła tu sobie wygodne gniazdko do spania? To miałoby sens, od pracy ciężko się było czasem oderwać. Ile razy sama zasypiała przy kominku na kanapie z drutami w ręku? - Nikt nie narzeka na moje twory, ale może są po prostu mili - wyznała skromnie, oplatając jasny kosmyk wokół palca, speszona własną nieśmiałością. - Wiesz, nie jestem pewna... do tej pory szyłam dla przyjaciół za darmo i tak dziwnie byłoby teraz brać za to pieniądze. - Wcale nie brzmiała na pewną tego, co mówi. Pieniądze były im przecież potrzebne bardziej niż kiedykolwiek, a w ten sposób dołożyłaby się do utrzymania domu! Kolejny powód, by nie eksmitować jej za granicę. - Ładne oczy? - powtórzyła z zaskoczeniem, a potem oparła dłonie na biodrach i pokręciła głową. Trixie to dopiero była agentka! - Uśmiech też mam ładny, swoją drogą. Niech będzie. Postaram się pomóc najlepiej jak umiem, ale nie obawiaj się mnie poprawiać. Rób to za każdym razem i zabierz mi wszystko, jak zobaczysz, że mi nie idzie.
Wysłuchała wskazówek dokładnie zanim przysiadła na pufce z materiałem, igłą, nićmi i rękawem. Pracowała bardzo skrupulatnie, wystawiając język za zęby jak zaciekawione kocię; skupiona prawie nie słyszała, co robi w tym czasie Trixie, tak bardzo zależało jej, aby wykonać tę pracę dobrze.
- Myślisz, że ten ścieg jest równy? - dopytała na wszelki wypadek po kilku centymetrach, zerkając na dziewczynę z niepewnością i oczekiwaniem. - Dla kogo jest ta sukienka? Jeśli to nie tajemnica, oczywiście. Będzie naprawdę piękna.
- Domyślam się, takie powtarzalne ruchy mogą sprawiać ból - przytaknęła z empatią. - Ja w pracy dużo chodziłam, jestem pielęgniarką. Prawie nie mieliśmy czasu na przerwy, więc wiem jak to jest, kiedy stopy odmawiają współpracy. - Zwłaszcza, jeżeli zupełnym przypadkiem zabrałaby ze sobą do szpitala niewygodne buty.
Co należało przyznać, Trixie nie owijała w bawełnę, gdy mówiła, co myśli o swoim kochanym ojcu, a Kerstin nie mogła jej się dziwić. Duma z wyczynów najbliższych to rzecz zupełnie normalna, a o panu Beckettcie zdążyła już zresztą usłyszeć to i owo w okolicach lecznicy i Kurnika. Miał swoją reputację, niezwykle im wszystkim pomagał; doceniała go, nawet jeżeli miała mniej niż nikłą wiedzę na temat tego, na czym polega jego praca.
- Nie wątpię. Jak tak teraz mówisz, chyba o nim słyszałam. Same dobre rzeczy - zarzekła się, drepcząc grzecznie za gospodynią i przyglądając rozrzuconym na materacu kocom. Czyżby urządziła tu sobie wygodne gniazdko do spania? To miałoby sens, od pracy ciężko się było czasem oderwać. Ile razy sama zasypiała przy kominku na kanapie z drutami w ręku? - Nikt nie narzeka na moje twory, ale może są po prostu mili - wyznała skromnie, oplatając jasny kosmyk wokół palca, speszona własną nieśmiałością. - Wiesz, nie jestem pewna... do tej pory szyłam dla przyjaciół za darmo i tak dziwnie byłoby teraz brać za to pieniądze. - Wcale nie brzmiała na pewną tego, co mówi. Pieniądze były im przecież potrzebne bardziej niż kiedykolwiek, a w ten sposób dołożyłaby się do utrzymania domu! Kolejny powód, by nie eksmitować jej za granicę. - Ładne oczy? - powtórzyła z zaskoczeniem, a potem oparła dłonie na biodrach i pokręciła głową. Trixie to dopiero była agentka! - Uśmiech też mam ładny, swoją drogą. Niech będzie. Postaram się pomóc najlepiej jak umiem, ale nie obawiaj się mnie poprawiać. Rób to za każdym razem i zabierz mi wszystko, jak zobaczysz, że mi nie idzie.
Wysłuchała wskazówek dokładnie zanim przysiadła na pufce z materiałem, igłą, nićmi i rękawem. Pracowała bardzo skrupulatnie, wystawiając język za zęby jak zaciekawione kocię; skupiona prawie nie słyszała, co robi w tym czasie Trixie, tak bardzo zależało jej, aby wykonać tę pracę dobrze.
- Myślisz, że ten ścieg jest równy? - dopytała na wszelki wypadek po kilku centymetrach, zerkając na dziewczynę z niepewnością i oczekiwaniem. - Dla kogo jest ta sukienka? Jeśli to nie tajemnica, oczywiście. Będzie naprawdę piękna.
- Naprawdę jesteś pielęgniarką? - podjęła temat z ochotą; Trixie z niewiadomych powodów założyła mimo wszystko, że dopiero co poznana dziewczyna parała się rzemiosłem podobnym Beckettom. Może nie czymś na podobę stylu jej drogiego ojca, ale techniką bliższą ich wspólnym zainteresowaniom - krawiectwem, dzierganiem, czymkolwiek zakrawającym o tożsamość splecioną z igłą i płachtą materiału. Cóż, w medycynie też czasem się szyło... Inaczej niż w jej warsztacie, bo zazwyczaj szyło się ludzi, nie płaszcze, suknie czy szaty, wytworne i te bojowe. - W Leśnej Lecznicy? Nigdy cię tam nie widziałam. W ogóle dobrze kojarzę, że jesteś kuzynką Michaela? Albo siostrą? - spytała, formułując na głos wcześniejsze podejrzenia nawiedzające głowę tuż po usłyszeniu znajomego nazwiska. Fakt wykonywanego zawodu jeszcze bardziej potęgował poczucie słusznego postępowania, dobrze, że zdecydowała się pomóc Kerry zamiast, nie daj Merlinie, zatrzasnąć jej drzwi przed nosem lub postąpić w inny beznadziejny sposób. Zamiast tego pozwoliła by pogodny uśmiech nieco zbladł, spoważniał, podczas gdy głos tkał kolejne pełne zainteresowania sentencje i pytania. - Pewnie masz teraz kupę roboty, co? - i nie byłoby to niczym dziwnym, ani przesadzonym. Trwała wojna, a ludzie, jeśli nie życie, tracili na niej zdrowie, szczególnie ci najbardziej narażeni na gniew pokręconego wroga, tych karakanów wymachujących różdżkami i głoszących purystyczne hasła. Jak dobrze, że obie niewiele miały już wspólnego z Londynem.
Temat ojca skwitowała już pogodniejszym skinięciem, jednak zamiast rozwodzić się o nim jeszcze bardziej, Trixie wolała skupić się na swoim gościu. Rzadko kiedy miała okazję poznawać nowych ludzi, którzy nie byli stricte jej klientami. I chyba zapomniała już jak to się robi, każdy krok naprzód w rozmowie stawiając trochę niepewnie. Nie było tego widać na zewnątrz, emanowała pewnością siebie i zdecydowaniem, to mózg podpowiadał czasem, że postępuje dziwnie, niewłaściwie, niemądrze - i żadnego z tych haseł tak naprawdę nie słuchała.
- Praca jak praca. Przyjaźni nie wrzucisz do garnka i nie zrobisz z niej obiadu, prawda? - wzruszyła lekko ramionami, mówiła spokojnie, miękko, niekoniecznie nastawiona na przekonywanie swojej towarzyszki, bo byłoby to pewną hipokryzją. - Tak się mądrzę, ale sama też szyję dla przyjaciół za darmo - przyznała i przewróciła teatralnie oczyma, uśmiechając się przy tym butnie. Zakonników kasowała wyłącznie za materiały, by mogła dalej wypełniać pracownię ich dobrodziejstwem, ale za swoje rzemiosło opłaty już nie brała. Za zmęczenie nieprzespanych nocy, bolące mięśnie i burczenie w żołądku, kiedy w ferworze pracy zapominała o posiłkach. Jak typowy Beckett. Trix parsknęła cicho na następne słowa kobiety. - Już się tak nie rozpędzaj, bo zabraknie mi przysług do podarowania za to wszystko co ładne - mruknęła zadziornie i kiwnęła głową, zapraszając Tonksównę do wspólnej pracy. Nie miały jej przed sobą sporo, ale wystarczająco, żeby dokończyć zlecenie i jednocześnie popracować nad techniką Kerstin.
Nie kontrolowała czasu, który mijał prędko w miłym towarzystwie. Były tu dziesięć minut, czy może godzinę? Sukienka coraz bardziej przypominała skończone arcydzieło, a Trixie raz po raz pochylała się do przodu, żeby rzucić okiem na szwy tworzone przez blondynkę.
- Jest dobrze - zdecydowała. - Właściwie to nawet lepiej, niż się spodziewałam. Wiesz, możesz czasem przyjść mi tu pomóc, jeśli chcesz - spojrzenie ciemnych oczu skierowało się na moment na Kerstin; zazwyczaj nie życzyła sobie ingerencji w swoją pracę, ale Tonks tego nie robiła, posłuszna i uważna w podążaniu za jej wskazówkami. Dzięki temu nieco niewprawne, początkowe ruchy stały się o wiele bardziej precyzyjne i zgodne ze sztuką. Bardzo dobrze. Chyba tak czuli się profesorowie w Hogwarcie, kiedy banda niesfornych uczniów w końcu porządnie rzucała zaklęcie. A Trixie chętnie podzieliłaby się pracą techniczną. - To dla przyjaciółki; jest tancerką i potrzebuje do nowego występu, a nie ufa swojej garderobianej, która podobno strasznie wszystko partoli. Scena jest w Londynie - skrzywiła się widocznie, nie kryjąc pogardy dla obecnego stanu rzeczy kryjącego się za nazwą stolicy. Jej dłonie dzierżące igłę jednak ni drgnęły, przyszywając materiał do materiału tak pewnie i sprawnie jak zawsze. - Może kundle Malfoya przyjdą pooglądać i padną na zawał z zachwytu... - dodała już ciszej, wymamrotała te słowa pod nosem, bardziej do siebie, niż do Kerstin, jeszcze mocniej akcentując niechęć. Tylko przelotnie spojrzała przy tym na Tonks. Raczej nie musiała pytać jej o opinię, nazwisko mówiło samo za siebie. Podobnie jak Beckett.
Temat ojca skwitowała już pogodniejszym skinięciem, jednak zamiast rozwodzić się o nim jeszcze bardziej, Trixie wolała skupić się na swoim gościu. Rzadko kiedy miała okazję poznawać nowych ludzi, którzy nie byli stricte jej klientami. I chyba zapomniała już jak to się robi, każdy krok naprzód w rozmowie stawiając trochę niepewnie. Nie było tego widać na zewnątrz, emanowała pewnością siebie i zdecydowaniem, to mózg podpowiadał czasem, że postępuje dziwnie, niewłaściwie, niemądrze - i żadnego z tych haseł tak naprawdę nie słuchała.
- Praca jak praca. Przyjaźni nie wrzucisz do garnka i nie zrobisz z niej obiadu, prawda? - wzruszyła lekko ramionami, mówiła spokojnie, miękko, niekoniecznie nastawiona na przekonywanie swojej towarzyszki, bo byłoby to pewną hipokryzją. - Tak się mądrzę, ale sama też szyję dla przyjaciół za darmo - przyznała i przewróciła teatralnie oczyma, uśmiechając się przy tym butnie. Zakonników kasowała wyłącznie za materiały, by mogła dalej wypełniać pracownię ich dobrodziejstwem, ale za swoje rzemiosło opłaty już nie brała. Za zmęczenie nieprzespanych nocy, bolące mięśnie i burczenie w żołądku, kiedy w ferworze pracy zapominała o posiłkach. Jak typowy Beckett. Trix parsknęła cicho na następne słowa kobiety. - Już się tak nie rozpędzaj, bo zabraknie mi przysług do podarowania za to wszystko co ładne - mruknęła zadziornie i kiwnęła głową, zapraszając Tonksównę do wspólnej pracy. Nie miały jej przed sobą sporo, ale wystarczająco, żeby dokończyć zlecenie i jednocześnie popracować nad techniką Kerstin.
Nie kontrolowała czasu, który mijał prędko w miłym towarzystwie. Były tu dziesięć minut, czy może godzinę? Sukienka coraz bardziej przypominała skończone arcydzieło, a Trixie raz po raz pochylała się do przodu, żeby rzucić okiem na szwy tworzone przez blondynkę.
- Jest dobrze - zdecydowała. - Właściwie to nawet lepiej, niż się spodziewałam. Wiesz, możesz czasem przyjść mi tu pomóc, jeśli chcesz - spojrzenie ciemnych oczu skierowało się na moment na Kerstin; zazwyczaj nie życzyła sobie ingerencji w swoją pracę, ale Tonks tego nie robiła, posłuszna i uważna w podążaniu za jej wskazówkami. Dzięki temu nieco niewprawne, początkowe ruchy stały się o wiele bardziej precyzyjne i zgodne ze sztuką. Bardzo dobrze. Chyba tak czuli się profesorowie w Hogwarcie, kiedy banda niesfornych uczniów w końcu porządnie rzucała zaklęcie. A Trixie chętnie podzieliłaby się pracą techniczną. - To dla przyjaciółki; jest tancerką i potrzebuje do nowego występu, a nie ufa swojej garderobianej, która podobno strasznie wszystko partoli. Scena jest w Londynie - skrzywiła się widocznie, nie kryjąc pogardy dla obecnego stanu rzeczy kryjącego się za nazwą stolicy. Jej dłonie dzierżące igłę jednak ni drgnęły, przyszywając materiał do materiału tak pewnie i sprawnie jak zawsze. - Może kundle Malfoya przyjdą pooglądać i padną na zawał z zachwytu... - dodała już ciszej, wymamrotała te słowa pod nosem, bardziej do siebie, niż do Kerstin, jeszcze mocniej akcentując niechęć. Tylko przelotnie spojrzała przy tym na Tonks. Raczej nie musiała pytać jej o opinię, nazwisko mówiło samo za siebie. Podobnie jak Beckett.
and the lust for life
keeps us alive, 'cause we're the masters of our own fate, we're the captains of our own souls, there's no way for us to come away, 'cause boy we're gold, boy we're gold.
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
- Naprawdę - przyznała pogodnie w odpowiedzi na pytanie, choć nieco rozbawił ją zaskoczony ton i łagodne niedowierzanie na twarzy ślicznej dziewczyny. Czy aż tak nie pasowała do stereotypu młodych pielęgniarek; zapracowanych, zmęczonych i nigdy nie rozstających się ze swoim poszarzałym czepkiem? Z drugiej strony, nie miała pewności, ile tak naprawdę wspólnego mają Beckettowie ze światem niemagicznych; być może Trixie oceniała ją w pryzmacie czarodziejskich uzdrowicieli, a z nimi owszem, Kerstin niewiele miała wspólnego. - Chyba nie wyglądam, ale to dlatego, że teraz wykonuję mało stricte pielęgniarskiej pracy. Na pewno nie pracuję na polu operacyjnym, tak jak wcześniej w Londynie. W lecznicy głównie pomagam, karmię pacjentów i oporządzam. - Machnęła ręką, zanosząc się krótkim śmiechem. - Skoro mnie nie zauważyłaś, to wykonuję tę robotę dobrze, bo nie chcę rzucać się w oczy, tylko cichutko pielęgnować pacjentów, jak elfik domowy, czy co tam...
Czasami się myliła, przekręcała wyrazy związane ze światem, w którym się nie wychowała. Najważniejsze jednak, że nie bała się już nowo poznanych czarownic i była w stanie poprowadzić życzliwą rozmowę, jak równy z równym. Jak powinno być.
- Michael to mój brat, tak samo Gabriel, a Justine to siostra. Znacie ich? Jesteście w Zakonie? - Mimowolnie obejrzała się przez ramię, jakby ktoś mógł ich podsłuchać; głupiutko, bo przecież w warsztacie Trixie były bezpieczne, drzwi dobrze zamknęły i nikt poza nimi się tutaj nie czaił. Niektórych przyzwyczajeń trudno było się pozbyć. - Mamy sporo pracy w lecznicy, bo jesteśmy jedynym takim punktem w całej okolicy. Ludzie trafiają do nas nie tylko z powodu wojny. Zdarza się nawet, że przyjmujemy porody. - Wzruszyła ramieniem, wspominając panią Jocelyn i jej kilkutygodniowego synka.
Kerry i Trixie spędziły ze sobą niewiele czasu, ale już była w stanie określić, że tę dziewczynę polubi. Przyjaźni nie zawierało się w dzień lub dwa, lecz od czegoś trzeba zacząć; a nie wyobrażała sobie na to lepszego sposobu, niż wspólne pochylenie się nad stosem wielobarwnego materiału.
- Niestety to prawda - westchnęła, myśląc o pustkach w spiżarce. - Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Za fajans nie przyjmę ani grosza, ale mam szczerą nadzieję, że uda mi się trochę wykazać.
Czas przy pracy upływał jak z bicza strzelił, tak naprawdę nie miała pojęcia, ile minęło minut, godzin, a powinna kontrolować, czy słońce dalej wisi wysoko, czy nisko, żeby nie wrócić do domu po zmroku. Rodzeństwo by jej tego nie odpuściło. Nie miała jednak nawet chwili na zmartwienie, uważnie przysłuchując się wskazówkom Trixie i łagodnie śledząc jej szczupłe dłonie na warstwach tiulu i wzdłuż cienkich szwów.
- Naprawdę tak sądzisz? - zapytała z rumieńcem ekscytacji, tuptając pantoflami w miejscu, jakby już nie mogła doczekać się tych wszystkich wspólnie spędzanych wieczorów. - Trixie, bardzo chętnie! To znaczy... - odchrząknęła, wracając na ziemię. - Mam dużo pracy w lecznicy i w domu, ale jeżeli będę mieć wolny dzień... mogę o tym pomyśleć - uznała poważniej, zabierając się do tematu jak przystało na odpowiedzialnego człowieka.
Spodziewała się, że sukienka trafi do jakiejś wybitnej tancerki, nie myślała jednak, że Trixie ma swoich klientów w tak różnych częściach Wielkiej Brytanii.
- Za chwilę mi powiesz, że następne zamówienie idzie do Paryża, a kolejne do Mediolanu - zażartowała z szerokim uśmiechem, przerywając nitkę na zębach. - Och, możesz jej życzyć powodzenia ode mnie. Znaczy... nie mów, że ja to ja! - poprawiła się szybko. - Ale mam nadzieję, że występ wyjdzie jej świetnie. I że będzie bezpieczna - dodała ciszej, parskając cichutko na wizję Trixie.
Zgadzała się z nią, gdy w grę wchodziło rozstrzygnięcie tej cholernej wojny; nie umiała jednak tak odważnie i bezpośrednio życzyć innym ludziom śmierci. Wciąż było to poza jej pojmowaniem, choć mordy i złe wieści towarzyszyły im każdego dnia.
Czasami się myliła, przekręcała wyrazy związane ze światem, w którym się nie wychowała. Najważniejsze jednak, że nie bała się już nowo poznanych czarownic i była w stanie poprowadzić życzliwą rozmowę, jak równy z równym. Jak powinno być.
- Michael to mój brat, tak samo Gabriel, a Justine to siostra. Znacie ich? Jesteście w Zakonie? - Mimowolnie obejrzała się przez ramię, jakby ktoś mógł ich podsłuchać; głupiutko, bo przecież w warsztacie Trixie były bezpieczne, drzwi dobrze zamknęły i nikt poza nimi się tutaj nie czaił. Niektórych przyzwyczajeń trudno było się pozbyć. - Mamy sporo pracy w lecznicy, bo jesteśmy jedynym takim punktem w całej okolicy. Ludzie trafiają do nas nie tylko z powodu wojny. Zdarza się nawet, że przyjmujemy porody. - Wzruszyła ramieniem, wspominając panią Jocelyn i jej kilkutygodniowego synka.
Kerry i Trixie spędziły ze sobą niewiele czasu, ale już była w stanie określić, że tę dziewczynę polubi. Przyjaźni nie zawierało się w dzień lub dwa, lecz od czegoś trzeba zacząć; a nie wyobrażała sobie na to lepszego sposobu, niż wspólne pochylenie się nad stosem wielobarwnego materiału.
- Niestety to prawda - westchnęła, myśląc o pustkach w spiżarce. - Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Za fajans nie przyjmę ani grosza, ale mam szczerą nadzieję, że uda mi się trochę wykazać.
Czas przy pracy upływał jak z bicza strzelił, tak naprawdę nie miała pojęcia, ile minęło minut, godzin, a powinna kontrolować, czy słońce dalej wisi wysoko, czy nisko, żeby nie wrócić do domu po zmroku. Rodzeństwo by jej tego nie odpuściło. Nie miała jednak nawet chwili na zmartwienie, uważnie przysłuchując się wskazówkom Trixie i łagodnie śledząc jej szczupłe dłonie na warstwach tiulu i wzdłuż cienkich szwów.
- Naprawdę tak sądzisz? - zapytała z rumieńcem ekscytacji, tuptając pantoflami w miejscu, jakby już nie mogła doczekać się tych wszystkich wspólnie spędzanych wieczorów. - Trixie, bardzo chętnie! To znaczy... - odchrząknęła, wracając na ziemię. - Mam dużo pracy w lecznicy i w domu, ale jeżeli będę mieć wolny dzień... mogę o tym pomyśleć - uznała poważniej, zabierając się do tematu jak przystało na odpowiedzialnego człowieka.
Spodziewała się, że sukienka trafi do jakiejś wybitnej tancerki, nie myślała jednak, że Trixie ma swoich klientów w tak różnych częściach Wielkiej Brytanii.
- Za chwilę mi powiesz, że następne zamówienie idzie do Paryża, a kolejne do Mediolanu - zażartowała z szerokim uśmiechem, przerywając nitkę na zębach. - Och, możesz jej życzyć powodzenia ode mnie. Znaczy... nie mów, że ja to ja! - poprawiła się szybko. - Ale mam nadzieję, że występ wyjdzie jej świetnie. I że będzie bezpieczna - dodała ciszej, parskając cichutko na wizję Trixie.
Zgadzała się z nią, gdy w grę wchodziło rozstrzygnięcie tej cholernej wojny; nie umiała jednak tak odważnie i bezpośrednio życzyć innym ludziom śmierci. Wciąż było to poza jej pojmowaniem, choć mordy i złe wieści towarzyszyły im każdego dnia.
Elfik domowy, zabrzmiało to tak uroczo, że Trixie parsknęła jedynie cicho, ale nie skorygowała swojego gościa, z rozczuleniem stwierdzając, że na świecie będzie jakoś lepiej, jeśli Kerstin Tonks będzie wierzyć w istnienie elfików domowych. Na pewno sama takiego przypominała, ślicznego i delikatnego, jedynie nie tak głupiutkiego jak prawdziwe magiczne elfy, bo te rozumu miały tyle, by wystarczyło na krótkie ciała wróżek, wprost proporcjonalnie. Czyli diabelnie niewiele.
Ożywiła się dopiero na dźwięk pytania dobiegającego z pełnych ust. O ile mogła się domyślać, że złotowłosa rzeczywiście należała akurat do tych Tonksów, bezpośrednio związana z Michaelem i nawet samą Justine, to ukłuło ją coś zupełnie innego, coś co kazało własnym wargom ułożyć się w nieco złośliwym uśmiechu.
- Oj, elfiku, jak tak wszystkich będziesz pytać czy są powiązani z Zakonem to zbyt długo nie pozostaniemy w podziemiach - mruknęła rozbawiona. Z nią Kerry mogła rozmawiać o tym swobodnie, ale gdyby trafiła na kogoś o podejrzanych lojalnościach i znajomości zaledwie kilku nazwisk z wywieszonych plakatów przez patafiany Malfoy'a, mogłoby to wszystko zakończyć się nieszczęściem. Jeśli na miejscu tej uroczej istoty znajdował się ktokolwiek inny, Trix pewnie pastwiłaby się dłużej nad naturą tego założenia, tym razem skinęła po prostu głową i wzruszyła jednym ramieniem. - Tak, wspieramy zakon, tata i ja. Jesteś u nas bezpieczna - podkreśliła, widząc, jak dziewczyna obraca się lekko i spogląda przez ramię na zamknięte drzwi. Nie przeszedłby przez nie nikt niepożądany, wojna nie dotarła jeszcze do Doliny, nie interesowali się nią czarnoksiężnicy na tresurze lorda Mikrusa i zgrai jego otumanionych popleczników. - Chyba że schowasz ojcu gogle i kawę. Wtedy nawet ja nie zagwarantuję, że wyjdziesz z tego bez szwanku - dodała z rozbawionym uśmiechem, wpatrzona w nici zszywające ze sobą dwa jasne materiały. Wspomnienie porodów sprawiło, że skrzywiła się mimowolnie; w jej głowie ciąża była przecież zaledwie abstrakcją, czymś tak kompletnie odległym i dziwnym, że lepiej w ogóle ignorować jej istnienie. Wypchnąć z siebie dziecko? Nie w tym stuleciu.
Ekscytacja Kerstin znów odwróciła jej uwagę na tyle skutecznie, by twarz naznaczyć pobłażliwym, urzeczonym uśmiechem. Jej entuzjazm był zaraźliwy, a to znaczyło, że będą pasować do siebie idealnie, jedna napędzająca drugą, dzięki czemu zamówienia miałyby szansę przyspieszyć. Beckett oczywiście nie zamierzała wykorzystywać swojej towarzyszki. Wraz ze zwiększającą się umiejętnością byłaby w stanie płacić za jej wkład odpowiednio więcej, bo wedle jej czujnego oka i pod uważną instrukcją Tonks prędko czyniła postępy. Była obiecującą uczennicą.
- Skąd wiedziałaś? - skontrowała, przez moment udając zdziwienie, by potem parsknąć i pokręcić przecząco głową. Na Paryż i Mediolan przyjdzie jeszcze czas. - Dzięki, przekażę. Powiem, że to od elfika domowego - Trixie uśmiechnęła się krnąbrnie i gestem zagoniła Kerstin do dalszej pracy; w swoim towarzystwie przyszło im spędzić jeszcze godzinę, może więcej, a kiedy skończyły z sukienką, którą pozostało jedynie spakować i wysłać, Beckett podarowała swojej nowej znajomej zrywki materiałów, o które prosiła, obiecując, że należną kwotę za zamówienie jak najszybciej prześle jej pocztą po otrzymaniu zapłaty od klientki. Pokazała jej także w jaki sposób dokładniej dziergać trudniejsze wzory, po czym odprowadziła dziewczynę do furtki i nawet pomachała na pożegnanie, jak prawdziwie udawana starszo-młodsza, nowa siostra.
zt x2
Ożywiła się dopiero na dźwięk pytania dobiegającego z pełnych ust. O ile mogła się domyślać, że złotowłosa rzeczywiście należała akurat do tych Tonksów, bezpośrednio związana z Michaelem i nawet samą Justine, to ukłuło ją coś zupełnie innego, coś co kazało własnym wargom ułożyć się w nieco złośliwym uśmiechu.
- Oj, elfiku, jak tak wszystkich będziesz pytać czy są powiązani z Zakonem to zbyt długo nie pozostaniemy w podziemiach - mruknęła rozbawiona. Z nią Kerry mogła rozmawiać o tym swobodnie, ale gdyby trafiła na kogoś o podejrzanych lojalnościach i znajomości zaledwie kilku nazwisk z wywieszonych plakatów przez patafiany Malfoy'a, mogłoby to wszystko zakończyć się nieszczęściem. Jeśli na miejscu tej uroczej istoty znajdował się ktokolwiek inny, Trix pewnie pastwiłaby się dłużej nad naturą tego założenia, tym razem skinęła po prostu głową i wzruszyła jednym ramieniem. - Tak, wspieramy zakon, tata i ja. Jesteś u nas bezpieczna - podkreśliła, widząc, jak dziewczyna obraca się lekko i spogląda przez ramię na zamknięte drzwi. Nie przeszedłby przez nie nikt niepożądany, wojna nie dotarła jeszcze do Doliny, nie interesowali się nią czarnoksiężnicy na tresurze lorda Mikrusa i zgrai jego otumanionych popleczników. - Chyba że schowasz ojcu gogle i kawę. Wtedy nawet ja nie zagwarantuję, że wyjdziesz z tego bez szwanku - dodała z rozbawionym uśmiechem, wpatrzona w nici zszywające ze sobą dwa jasne materiały. Wspomnienie porodów sprawiło, że skrzywiła się mimowolnie; w jej głowie ciąża była przecież zaledwie abstrakcją, czymś tak kompletnie odległym i dziwnym, że lepiej w ogóle ignorować jej istnienie. Wypchnąć z siebie dziecko? Nie w tym stuleciu.
Ekscytacja Kerstin znów odwróciła jej uwagę na tyle skutecznie, by twarz naznaczyć pobłażliwym, urzeczonym uśmiechem. Jej entuzjazm był zaraźliwy, a to znaczyło, że będą pasować do siebie idealnie, jedna napędzająca drugą, dzięki czemu zamówienia miałyby szansę przyspieszyć. Beckett oczywiście nie zamierzała wykorzystywać swojej towarzyszki. Wraz ze zwiększającą się umiejętnością byłaby w stanie płacić za jej wkład odpowiednio więcej, bo wedle jej czujnego oka i pod uważną instrukcją Tonks prędko czyniła postępy. Była obiecującą uczennicą.
- Skąd wiedziałaś? - skontrowała, przez moment udając zdziwienie, by potem parsknąć i pokręcić przecząco głową. Na Paryż i Mediolan przyjdzie jeszcze czas. - Dzięki, przekażę. Powiem, że to od elfika domowego - Trixie uśmiechnęła się krnąbrnie i gestem zagoniła Kerstin do dalszej pracy; w swoim towarzystwie przyszło im spędzić jeszcze godzinę, może więcej, a kiedy skończyły z sukienką, którą pozostało jedynie spakować i wysłać, Beckett podarowała swojej nowej znajomej zrywki materiałów, o które prosiła, obiecując, że należną kwotę za zamówienie jak najszybciej prześle jej pocztą po otrzymaniu zapłaty od klientki. Pokazała jej także w jaki sposób dokładniej dziergać trudniejsze wzory, po czym odprowadziła dziewczynę do furtki i nawet pomachała na pożegnanie, jak prawdziwie udawana starszo-młodsza, nowa siostra.
zt x2
and the lust for life
keeps us alive, 'cause we're the masters of our own fate, we're the captains of our own souls, there's no way for us to come away, 'cause boy we're gold, boy we're gold.
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
18 X 1957
Nie wchodził tu często. Kącik krawiecki był przestrzenią zarezerwowaną dla Beatrix, w której to mogła spełniać się zawodowo i artystycznie, szyjąc szaty i sukienki. Stevie dumny był jednak, że jego córka staje się tak doskonałym rzemieślnikiem, osobiście traktował ją przecież jako najlepszą krawcową w Dolinie Godryka. Wejście do kącika krawieckiego, oprócz tego z domu, którego dzisiaj nie zamierzał zabezpieczać, miało również dodatkowe wejście z poziomu ogrodu i to nad nim chciał teraz popracować Stevie. Był to czwarty dzień z rzędu, gdy zakładał pułapki i zabezpieczenia, a czekała go przecież jeszcze wycieczka po sąsiadach, którzy poprosili o pomoc. Najważniejsza na świecie była jednak córka i jej bezpieczeństwo. Prosiła o założenie Muffliato, ale tego nie chciał robić. Muffliato chroniło doświadczonych czarodziejów, którzy przekazywali sobie cenne informacje. W przypadku drzwi z ogrodu, prowadzących do kącika, sprawdziłyby się Szklane Domy, co też Stevie zamierzał nałożyć. Zabezpieczając drzwi, skupiał się na każdej drzazdze, aby potencjalny klient, który zapuka do drzwi, był dostrzeżony przez Trixie o wiele wcześniej, aby, gdy zajdzie taka potrzeba, mogła uciec do domu i powiadomić ojca. Gdy magia wsiąkała w drewno, obserwował jak jej drobinki przemieszczają się. Były niemal nie do dostrzeżenia, ale sprawne oko było w stanie to zrobić. To zabezpieczenie jednak miało służyć przede wszystkim pannie Beckett. Gdy upewnił się, że zabezpieczenie jest gotowe, różdżką zaczął zaklinać przedmioty, które posłużyć miały w pułapce Zemsta Płomyka. Stary drewniany wieszak ze skręconym z drutu haczykiem, mógł przy dobrych wiatrach nawet wbić się w ciało takiego intruza. Beckett dostrzegł na jednej z półek dębową deskę, zapewne służącą do wykrawania bardziej skomplikowanych wzorów, na nią również nałożył więc zabezpieczenie, pewien, że oberwanie takim drzewem było co najmniej niemiłe. Następnie w ruch poszły znalezione pod biurkiem dziewczyny dwa stołki. Stevie wskazywał więc na nie różdżką, mrucząc odpowiednie inkantacje pod nosem i wykonując nadgarstkiem odpowiednie gesty. Przedmiotów powinno być sześć, więc gdy cztery z nich były już gotowe, Beckett dostrzegł na półce tomiszcze na temat jakiś futerek albo innych tkanin. Nie chodziło jednak o jego zawartość, a o siłę z jaką mogło uderzyć intruza, tak więc między kartkami lektury znajdywały się teraz drobinki magii, czujnie łypiące na wchodzących do pomieszczenia, aby móc się aktywować. Kusiło, aby zrobić córce żart i zakląć poduszkę, ale to nie był powód do śmiechu, nie chodziło przecież o przytyk, a bezpieczeństwo. Ostatecznie więc wybrał, nieco stary, ale wciąż zdatny do użytku stojak od manekina. Trzy nogi zakończone dziwnymi zawijasami nadawały się idealnie. Obserwując jak magia działa, a przedmioty układają się na swoich miejscach, gotowe aby zaatakować intruza, wziął głęboki wdech i wydech. Trixie dopiero miała zejść do pracowni, zapewne nie zauważy nawet zmian jakie zaszły w pomieszczeniu.
zt
Nie wchodził tu często. Kącik krawiecki był przestrzenią zarezerwowaną dla Beatrix, w której to mogła spełniać się zawodowo i artystycznie, szyjąc szaty i sukienki. Stevie dumny był jednak, że jego córka staje się tak doskonałym rzemieślnikiem, osobiście traktował ją przecież jako najlepszą krawcową w Dolinie Godryka. Wejście do kącika krawieckiego, oprócz tego z domu, którego dzisiaj nie zamierzał zabezpieczać, miało również dodatkowe wejście z poziomu ogrodu i to nad nim chciał teraz popracować Stevie. Był to czwarty dzień z rzędu, gdy zakładał pułapki i zabezpieczenia, a czekała go przecież jeszcze wycieczka po sąsiadach, którzy poprosili o pomoc. Najważniejsza na świecie była jednak córka i jej bezpieczeństwo. Prosiła o założenie Muffliato, ale tego nie chciał robić. Muffliato chroniło doświadczonych czarodziejów, którzy przekazywali sobie cenne informacje. W przypadku drzwi z ogrodu, prowadzących do kącika, sprawdziłyby się Szklane Domy, co też Stevie zamierzał nałożyć. Zabezpieczając drzwi, skupiał się na każdej drzazdze, aby potencjalny klient, który zapuka do drzwi, był dostrzeżony przez Trixie o wiele wcześniej, aby, gdy zajdzie taka potrzeba, mogła uciec do domu i powiadomić ojca. Gdy magia wsiąkała w drewno, obserwował jak jej drobinki przemieszczają się. Były niemal nie do dostrzeżenia, ale sprawne oko było w stanie to zrobić. To zabezpieczenie jednak miało służyć przede wszystkim pannie Beckett. Gdy upewnił się, że zabezpieczenie jest gotowe, różdżką zaczął zaklinać przedmioty, które posłużyć miały w pułapce Zemsta Płomyka. Stary drewniany wieszak ze skręconym z drutu haczykiem, mógł przy dobrych wiatrach nawet wbić się w ciało takiego intruza. Beckett dostrzegł na jednej z półek dębową deskę, zapewne służącą do wykrawania bardziej skomplikowanych wzorów, na nią również nałożył więc zabezpieczenie, pewien, że oberwanie takim drzewem było co najmniej niemiłe. Następnie w ruch poszły znalezione pod biurkiem dziewczyny dwa stołki. Stevie wskazywał więc na nie różdżką, mrucząc odpowiednie inkantacje pod nosem i wykonując nadgarstkiem odpowiednie gesty. Przedmiotów powinno być sześć, więc gdy cztery z nich były już gotowe, Beckett dostrzegł na półce tomiszcze na temat jakiś futerek albo innych tkanin. Nie chodziło jednak o jego zawartość, a o siłę z jaką mogło uderzyć intruza, tak więc między kartkami lektury znajdywały się teraz drobinki magii, czujnie łypiące na wchodzących do pomieszczenia, aby móc się aktywować. Kusiło, aby zrobić córce żart i zakląć poduszkę, ale to nie był powód do śmiechu, nie chodziło przecież o przytyk, a bezpieczeństwo. Ostatecznie więc wybrał, nieco stary, ale wciąż zdatny do użytku stojak od manekina. Trzy nogi zakończone dziwnymi zawijasami nadawały się idealnie. Obserwując jak magia działa, a przedmioty układają się na swoich miejscach, gotowe aby zaatakować intruza, wziął głęboki wdech i wydech. Trixie dopiero miała zejść do pracowni, zapewne nie zauważy nawet zmian jakie zaszły w pomieszczeniu.
zt
Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
4 grudnia '57
Życzenie pięknej Belli było dla niej rozkazem, a sierść przyczajacza i tak spoglądała na nią z półki w warsztacie krawieckim stanowczo zbyt długo. Zima okazała się okresem... Okropnie wymagającym. Co rusz znajdowali się nowi ludzie, którym należało pomóc z cieplejszym odzieniem na mroźne dni, a korzystająca z pełni zdrowia Trixie z ochotą zabrała się do pracy, tylko odrobinę przerażona piętrzącymi się zamówieniami, które dotarły do jej pracowni w międzyczasie. Było ich sporo.
Jedno cerowanie tu, drugie ocieplanie tam, trzeci sweter i czwarta spódnica jeszcze gdzie indziej, a potem historia zataczała koło i wszystko to powtarzała od nowa, byle tylko nikogo nie zawieść. W efekcie jednak zawodziła najważniejszą osobę, czyli pannę Presley.
Tego dnia Trix wstała o wiele wcześniej, z premedytacją powtarzając sobie w myślach, że dziś wreszcie domknie ten projekt i spełni marzenie uzdrowicielki. Po krótkiej, ale jakże gorącej kąpieli czarownica szczelnie opatuliła się w szlafrok, wsunęła na stopy kapcie i podreptała do swojego małego królestwa, sięgając po tkaninę, z której miało powstać okrycie. Właściwie nie było to większym wyzwaniem. W ostatnich tygodniach miała okazję tworzyć bardzo podobną szatę dla swojego ojca, wystarczyło jedynie zmienić wymiary, włożyć do małego gramofonu ulubioną płytę i oddać się pracy.
Materiał z włókien sierści przyczajacza miał cudowne właściwości, nie bez powodu przecież wybrała go także dla samego Steviego. Pozwalał na pozostanie ukrytym przez magię wykrywającą obecność, a w swoim otoczeniu Isabella miała przynajmniej jednego mężczyznę, który bardzo mógłby na tym skorzystać. Do stworzenia szaty wykorzystała dwie płachty tkaniny, oprawiając je delikatnie, z uwagą, wręcz z namaszczeniem, w krawiectwo wkładając całe swoje serce. Musiała przecież jakoś odpłacić się Isabelli za jej niedawną pomoc, tym bardziej, że z poleconymi przez nią eliksirami magiczny katar minął szybciutko, szybciej, niż zdążyłaby ponarzekać na zaczerwieniony nos.
W ruch poszła zarówno igła z nitką, jak i napędzana pedałem maszyna krawiecka, byle tylko jeszcze tego wieczora wysłać do Isabelli gotową paczkę. Oczywiście jeśli nic nie pójdzie nie po jej myśli, była przecież Beckettem...
| tworzę szatę z dwóch tkanin z włókien sierści przyczajacza. st 80.
krawiectwo na poziomie III, bonus +120.
and the lust for life
keeps us alive, 'cause we're the masters of our own fate, we're the captains of our own souls, there's no way for us to come away, 'cause boy we're gold, boy we're gold.
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Trixie Beckett' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 23
'k100' : 23
Słońce kilka godzin temu skryło się za linią horyzontu a niebo pociemniało, gdy Trixie wreszcie skończyła swoje zadanie. Srebrna szata, mogąca posłużyć za okrycie zarówno w lecie, jak i zimie, spoglądała na nią dumnie z szerokiego stołu w pracowni, gdy czarownica rozmasowywała dłonie i przyglądała się rzemieślniczemu produktowi ze sporą dozą krytycyzmu. Uparcie doszukiwała się błędów, niedoróbek, przykładu braku perfekcji, lecz na próżno: przedtem wracała do maszyny jeszcze przynajmniej dwa razy, by coś poprawić, ale teraz wszystko wydawało się w jak najlepszym porządku.
Ziewnęła najpierw donośnie, zanim przeniosła uwagę na pobliską szafkę i wydobyła z niej gruby papier przeznaczony na paczki. Dopracowaną szatę Beckettówna złożyła w kosteczkę, a potem umieściła w pakunku, uważnie obwiązując wszystko wytrzymałą wstążką. Isabella powinna być zadowolona! Skorzystała jeszcze z wolnego skrawka pergaminu i nakreśliła na nim kilka słów odpowiedzi przeznaczonej dla uzdrowicielki, nim dołączyła go do kokardy, a do pomieszczenia zaklęciem przywołała klatkę ze Steviem, uroczą, ale wyjątkowo zaspaną sową.
- Nie obijaj się - Beatrix zacmokała do zwierzęcia i zaoferowała mu smakołyk, byle tylko wychylił łepek spomiędzy żelaznych prętów i wskoczył na stół, manifestując, że, dobrze, łaskawie zgodzi się ponieść list i przesyłkę gdzie trzeba. - Znajdziesz Bellę, pamiętasz gdzie mieszka - poinstruowała ptaka, wraz z nim - i wciąż w szlafroku, do diabła - wychodząc na chwilę przed warsztat krawiecki, by posłać sowę w ciemną noc. Oby tylko postępująca ślepota nie sprawiła, że rozpłaszczy się na jej szybie i wyrwie przyszłą pannę młodą hukiem ze snu. Przez moment Trix rozważała, czy zająć się czymś innym, ale żołądek zaburzczał zbyt donośnie, by była w stanie oprzeć się jego żądaniom. Co w tym czasie robił pan Beckett? Wzdychając głęboko i rozciągając się z błogością, czarownica wyszła z kącika krawieckiego, zamknąwszy za sobą drzwi, i udała się do kuchni, by przygotować jakąś kolację dla nich obojga. Pewnie też uwijał się w popłochu nad zleceniami, jak jakaś pracowita mrówka, z której należało brać przykład.
| zt
przekazuję szatę z dwóch tkanin z włókien sierści przyczajacza Isabelli Presley.
Ziewnęła najpierw donośnie, zanim przeniosła uwagę na pobliską szafkę i wydobyła z niej gruby papier przeznaczony na paczki. Dopracowaną szatę Beckettówna złożyła w kosteczkę, a potem umieściła w pakunku, uważnie obwiązując wszystko wytrzymałą wstążką. Isabella powinna być zadowolona! Skorzystała jeszcze z wolnego skrawka pergaminu i nakreśliła na nim kilka słów odpowiedzi przeznaczonej dla uzdrowicielki, nim dołączyła go do kokardy, a do pomieszczenia zaklęciem przywołała klatkę ze Steviem, uroczą, ale wyjątkowo zaspaną sową.
- Nie obijaj się - Beatrix zacmokała do zwierzęcia i zaoferowała mu smakołyk, byle tylko wychylił łepek spomiędzy żelaznych prętów i wskoczył na stół, manifestując, że, dobrze, łaskawie zgodzi się ponieść list i przesyłkę gdzie trzeba. - Znajdziesz Bellę, pamiętasz gdzie mieszka - poinstruowała ptaka, wraz z nim - i wciąż w szlafroku, do diabła - wychodząc na chwilę przed warsztat krawiecki, by posłać sowę w ciemną noc. Oby tylko postępująca ślepota nie sprawiła, że rozpłaszczy się na jej szybie i wyrwie przyszłą pannę młodą hukiem ze snu. Przez moment Trix rozważała, czy zająć się czymś innym, ale żołądek zaburzczał zbyt donośnie, by była w stanie oprzeć się jego żądaniom. Co w tym czasie robił pan Beckett? Wzdychając głęboko i rozciągając się z błogością, czarownica wyszła z kącika krawieckiego, zamknąwszy za sobą drzwi, i udała się do kuchni, by przygotować jakąś kolację dla nich obojga. Pewnie też uwijał się w popłochu nad zleceniami, jak jakaś pracowita mrówka, z której należało brać przykład.
| zt
przekazuję szatę z dwóch tkanin z włókien sierści przyczajacza Isabelli Presley.
and the lust for life
keeps us alive, 'cause we're the masters of our own fate, we're the captains of our own souls, there's no way for us to come away, 'cause boy we're gold, boy we're gold.
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Pracownia krawiecka
Szybka odpowiedź