Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Derbyshire
Rzeka Lathkill
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Rzeka Lathkill
Rzeka znajduje się w pobliżu wioski Monyash, na zachód od Bakewell, oraz płynie przeważnie na wschód obok wioski Over Haddon i przez wioskę Alport, aż do ujścia rzeki Wye. Mawia się, że jest to najczystszy i najbardziej przejrzysty strumień, na jaki można natknąć się w całej Anglii.
Wśród gatunków, które dobrze się rozwijają, są pstrąg potokowy, czerpak oraz rzadką dziką roślinę wielosił błękitny. Dolina rzeki, znana jako Lathkill Dale, jest popularna wśród zielarzy i alechemików, przy odrobinie szczęścia, można natknąć się tutaj na magiczną roślinność która szczególnie upodobała sobie ziemie w pobliżu nurtu rzeki, ze względu na jej zachwycającą czystość.
Wśród gatunków, które dobrze się rozwijają, są pstrąg potokowy, czerpak oraz rzadką dziką roślinę wielosił błękitny. Dolina rzeki, znana jako Lathkill Dale, jest popularna wśród zielarzy i alechemików, przy odrobinie szczęścia, można natknąć się tutaj na magiczną roślinność która szczególnie upodobała sobie ziemie w pobliżu nurtu rzeki, ze względu na jej zachwycającą czystość.
Prawdopodobnie w każdej innej chwili zacząłby się tłumaczyć, uśmiechać czy w inny sposób czarować swoim usposobieniem obcego mu czarodzieja, kiedy tylko poczuł jak traci impet, a chwilę wcześniej słyszał znajome mu zaklęcie (a to rzadkość w końcu!), i kiedy też już poczuł, że ten osobnik go chwyta - ale zamiast na nieznajomym, jego wzrok raczej spoczął na scenie, która przecież…
- Nie, nie znowu… - szepnął, nie rozumiejąc co miało miejsce w tym przeklętym hrabstwie! Dopiero co wczoraj, w rejonach możliwe że nawet i podobnych, spotkał dokładnie ten sam widok - ludzi zmasakrowanych i powykrzywianych, a wokół były tak silne ślady czarnej magii. Co było z ludźmi, co było z tą pieprzoną wojną?! Jeszcze nie tak dawno mógł mniej czy bardziej bezpiecznie podróżować… Trafił czasem na dementora czy dwóch, ale to było wszystko! Może to było po prostu jego szczęście wtedy..?
Ale to wciąż nie wyjaśniało, dlaczego w tym miejscu…
- Tam coś jest! - zawołał, nie będąc w stanie oderwać wzroku od tej masakry, którą teraz dostrzegał. Zupełnie ignorował, że prawie staranował tego mężczyznę tak jak jego pies zrobił to z jednym Tonksem w Nowy Rok, ledwo głucho się jednak odbijając od jego ręki, którą ten wyciągnął do pochwycenia go. Nie jego wina, że w tym momencie jego uwaga do niebezpiecznego nieznajomego raczej skierowała się na to, co tam miało miejsce.
Chociaż na moment ścisnął go żołądek w stresie, kiedy jedna myśl zawitała mu w głowie - myśl, która dopiero teraz go uderzyła, że mógł wpaść w ręce osoby, która dopiero co skończyła urządzać tę rzeź w tym miejscu. Czy właśnie… czy ten mężczyzna był odpowiedzialny za to..?
Nie odważył się podnieść wzroku na niego - nie dość, że wyraźnie był czarodziejem, to jeszcze i w kwestiach fizycznych stanowczo górował nad nim. Może niewiele, ale był przytłaczający. A co jeśli powinien wytrącić mu różdżkę z ręki zanim go zaatakuje? Może powinien być bezpieczniejszy w tym względzie…
Choć myśli Tomka w tym momencie nie chciały osadzić się w jednym miejscu. Próbował sobie przypomnieć to, co stało się wczoraj - co zrobił brat Kerstin w tym miejscu? Rzucał zaklęcia wtedy, prawda? Może powinien zrobić to samo… ale jakie to było? Musiał się skupić, tylko na moment.
Zaraz machnął różdżką niedbale, nie wiedząc tak naprawdę co robił!
- Protecta - zawołał z wyraźnym zawahaniem w głosie, ale nic się nie stało - z różdżki co najwyżej poleciała struga magii, która zaraz się rozpłynęła, a chłopak machnął jakby zdenerwowany swoim narzędziem, nie rozumiejąc dlaczego to zaklęcie nie wyszło - w końcu mężczyźnie z wczoraj wyszło! - Protecta… Protecta! Ty spróchniała wykałaczko działaj! - zawołał w końcu zirytowany, choć nie potrzeba było wiele uwagi do odgadnięcia, że młody chłopak nie ma ani umiejętności, ani wiedzy do rzucenia tego czaru, a jego złość w tym momencie jest raczej wynikiem bezradności zmieszanej ze strachem.
- Nie, nie znowu… - szepnął, nie rozumiejąc co miało miejsce w tym przeklętym hrabstwie! Dopiero co wczoraj, w rejonach możliwe że nawet i podobnych, spotkał dokładnie ten sam widok - ludzi zmasakrowanych i powykrzywianych, a wokół były tak silne ślady czarnej magii. Co było z ludźmi, co było z tą pieprzoną wojną?! Jeszcze nie tak dawno mógł mniej czy bardziej bezpiecznie podróżować… Trafił czasem na dementora czy dwóch, ale to było wszystko! Może to było po prostu jego szczęście wtedy..?
Ale to wciąż nie wyjaśniało, dlaczego w tym miejscu…
- Tam coś jest! - zawołał, nie będąc w stanie oderwać wzroku od tej masakry, którą teraz dostrzegał. Zupełnie ignorował, że prawie staranował tego mężczyznę tak jak jego pies zrobił to z jednym Tonksem w Nowy Rok, ledwo głucho się jednak odbijając od jego ręki, którą ten wyciągnął do pochwycenia go. Nie jego wina, że w tym momencie jego uwaga do niebezpiecznego nieznajomego raczej skierowała się na to, co tam miało miejsce.
Chociaż na moment ścisnął go żołądek w stresie, kiedy jedna myśl zawitała mu w głowie - myśl, która dopiero teraz go uderzyła, że mógł wpaść w ręce osoby, która dopiero co skończyła urządzać tę rzeź w tym miejscu. Czy właśnie… czy ten mężczyzna był odpowiedzialny za to..?
Nie odważył się podnieść wzroku na niego - nie dość, że wyraźnie był czarodziejem, to jeszcze i w kwestiach fizycznych stanowczo górował nad nim. Może niewiele, ale był przytłaczający. A co jeśli powinien wytrącić mu różdżkę z ręki zanim go zaatakuje? Może powinien być bezpieczniejszy w tym względzie…
Choć myśli Tomka w tym momencie nie chciały osadzić się w jednym miejscu. Próbował sobie przypomnieć to, co stało się wczoraj - co zrobił brat Kerstin w tym miejscu? Rzucał zaklęcia wtedy, prawda? Może powinien zrobić to samo… ale jakie to było? Musiał się skupić, tylko na moment.
Zaraz machnął różdżką niedbale, nie wiedząc tak naprawdę co robił!
- Protecta - zawołał z wyraźnym zawahaniem w głosie, ale nic się nie stało - z różdżki co najwyżej poleciała struga magii, która zaraz się rozpłynęła, a chłopak machnął jakby zdenerwowany swoim narzędziem, nie rozumiejąc dlaczego to zaklęcie nie wyszło - w końcu mężczyźnie z wczoraj wyszło! - Protecta… Protecta! Ty spróchniała wykałaczko działaj! - zawołał w końcu zirytowany, choć nie potrzeba było wiele uwagi do odgadnięcia, że młody chłopak nie ma ani umiejętności, ani wiedzy do rzucenia tego czaru, a jego złość w tym momencie jest raczej wynikiem bezradności zmieszanej ze strachem.
Widok lecącego obiektu i ostatecznie nieco wierzgającego czarodzieja, który impetem, nawet mimo spowolnienia, pociągnął go w tył, sprawił, że tykający gdzieś z tyłu głowy alarm - niemal wybuch mu w głowie. Ciało, które znalazł wcześniej, było niczym z widokiem, które kolejnymi scenami masakry rozciągało się za zasłoną skarlałych drzew. Z ręką zwiniętą w pięść, wciąż zaciśniętą na szacie młodego mężczyzny, śledził pobojowisko, które z każdym kolejnym, odkrytym ciałem, rozciągało cień na jego piersi. I tylko pełne rozpaczy słowa nieznajomego, wytrąciły go z impulsu, który kazał mu unieść różdżkę wyżej. Nozdrzy sięgnęła brzydka woń śmierci - Co znaczy znowu - odezwał się w końcu chłodno, lakonicznie i ochryple, przez moment wiercąc ciemne ślepia w twarzy młodzieńca, jakby chciał na nim odnaleźć ślady plugawej magii. Nic podobnego jednak nie odnajdował.
Chociaż zimowy chłód robił swoje, zatrzymując rozrzucone niby szmaciane lalki ciała w stanie niemal "przed-śmiertnym", to Skamander nie miał większych wątpliwości, że wśród trupów znajdzie się jeszcze niezgasła iskra życia. A jednak, wróg w swoim okrucieństwie, zachłyśnięty własną ułuda potęgi, popełniał błędy. Coś na kształt jęku, a może poruszenie siniejącej dłoni i wciąż ciepła woń krwi, kazała mu odnaleźć coś, za którym krzyknął nieoczekiwany towarzysz - Stój - niemal szarpnął chłopaka za rękaw szaty, w ton wlewając całą aurorską stanowczość, jaką posiadał. Potem uniósł różdżkę w cichej, skupionej inkantacji dwóch kolejnych czarów. To pierwsze błysnęło jasno, promieniem rozlewając się przez okolicę pełną trupów. I chociaż ślady działań czarnomagicznych klątw były widoczne niby świetliste punkty, żaden nie zagrażał w sposób, którego obawiać się mógł najbardziej. Drugie, chociaż skrystalizowane światłem, rozerwało się na mniejsze cząstki, gubiąc ni9tki magii i ostatecznie rozsypując się. Odetchnął - To nie inferiusy - szepnął bardziej do siebie, niemal z miejsca ruszając w upatrzoną stronę, wolną ręką, pociągając też młodzieńca - Albo trzymasz się mnie, albo stoisz i czekasz w miejscu. Jestem aurorem - skwitował na koniec, szukając w czarodzieju najmniejszych oznak buntu, albo kłamstwa - To bardzo potężne zaklęcie i nawet wprawieni w walce z czarna magią, miewają z nim problem - mówił cicho, wciąż mając na uwadze "niesubordynację" młodego czarodzieja. Ale w chwili, gdy dostrzegł i zrozumiał, że okrwawiony właściciel ciała - jeszcze żył, odsunął pierwotną nieufność, pochylając się nad mężczyzną i sprawdzając najbardziej oczywisty stan. Rany były głębokie, wciąż obficie krwawiące, ale słabo poruszające się, spierzchnięte wargi mugola, ułożyły się w urywane kaszlem nieme słowa. Pojedyncze, niedokończone, ostatecznie zamarłe na siniejących wargach.
Wciąż zaciśnięta pięść mężczyzny kryła jednak sekret, który prawdopodobnie uratował przed oczami katów. Ze sztywnych palców wysunął zmięty fragment listu, drugą dłonią osłaniając martwe już spojrzenie, które spoglądało w niebo. Ponad ramieniem Skamandera pochylał się nieznajomy wciąż czarodziej. Zwinął pergamin, którego treść zdążył w pospiechu zrozumieć. Coś boleśnie znajomego podpowiadało mu, że nie mógł pozostawić listu bez odzewu. W pokrętny sposób wciąż pamiętając siebie samego w więzieniu, w gorączce i myślą, ze nie zdążył się pożegnać. On nie musiał ostatecznie tego robić. Mógł jednak dać szansę córce mugola, która ukrywała się w Oazie.
Odwrócił się w stronę ciemnowłosego, jakby od początku całego zajścia, dopiero uznał jego obecność - Kim jesteś i co tutaj robisz - oczekiwał jasnej odpowiedzi/ Tym bardziej, że było spore prawdopodobieństwo, że sam - mógł zostać rozpoznany z gończych listów.
Chociaż zimowy chłód robił swoje, zatrzymując rozrzucone niby szmaciane lalki ciała w stanie niemal "przed-śmiertnym", to Skamander nie miał większych wątpliwości, że wśród trupów znajdzie się jeszcze niezgasła iskra życia. A jednak, wróg w swoim okrucieństwie, zachłyśnięty własną ułuda potęgi, popełniał błędy. Coś na kształt jęku, a może poruszenie siniejącej dłoni i wciąż ciepła woń krwi, kazała mu odnaleźć coś, za którym krzyknął nieoczekiwany towarzysz - Stój - niemal szarpnął chłopaka za rękaw szaty, w ton wlewając całą aurorską stanowczość, jaką posiadał. Potem uniósł różdżkę w cichej, skupionej inkantacji dwóch kolejnych czarów. To pierwsze błysnęło jasno, promieniem rozlewając się przez okolicę pełną trupów. I chociaż ślady działań czarnomagicznych klątw były widoczne niby świetliste punkty, żaden nie zagrażał w sposób, którego obawiać się mógł najbardziej. Drugie, chociaż skrystalizowane światłem, rozerwało się na mniejsze cząstki, gubiąc ni9tki magii i ostatecznie rozsypując się. Odetchnął - To nie inferiusy - szepnął bardziej do siebie, niemal z miejsca ruszając w upatrzoną stronę, wolną ręką, pociągając też młodzieńca - Albo trzymasz się mnie, albo stoisz i czekasz w miejscu. Jestem aurorem - skwitował na koniec, szukając w czarodzieju najmniejszych oznak buntu, albo kłamstwa - To bardzo potężne zaklęcie i nawet wprawieni w walce z czarna magią, miewają z nim problem - mówił cicho, wciąż mając na uwadze "niesubordynację" młodego czarodzieja. Ale w chwili, gdy dostrzegł i zrozumiał, że okrwawiony właściciel ciała - jeszcze żył, odsunął pierwotną nieufność, pochylając się nad mężczyzną i sprawdzając najbardziej oczywisty stan. Rany były głębokie, wciąż obficie krwawiące, ale słabo poruszające się, spierzchnięte wargi mugola, ułożyły się w urywane kaszlem nieme słowa. Pojedyncze, niedokończone, ostatecznie zamarłe na siniejących wargach.
Wciąż zaciśnięta pięść mężczyzny kryła jednak sekret, który prawdopodobnie uratował przed oczami katów. Ze sztywnych palców wysunął zmięty fragment listu, drugą dłonią osłaniając martwe już spojrzenie, które spoglądało w niebo. Ponad ramieniem Skamandera pochylał się nieznajomy wciąż czarodziej. Zwinął pergamin, którego treść zdążył w pospiechu zrozumieć. Coś boleśnie znajomego podpowiadało mu, że nie mógł pozostawić listu bez odzewu. W pokrętny sposób wciąż pamiętając siebie samego w więzieniu, w gorączce i myślą, ze nie zdążył się pożegnać. On nie musiał ostatecznie tego robić. Mógł jednak dać szansę córce mugola, która ukrywała się w Oazie.
Odwrócił się w stronę ciemnowłosego, jakby od początku całego zajścia, dopiero uznał jego obecność - Kim jesteś i co tutaj robisz - oczekiwał jasnej odpowiedzi/ Tym bardziej, że było spore prawdopodobieństwo, że sam - mógł zostać rozpoznany z gończych listów.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Zawahał się przez moment, bo przecież przebywanie dwa razy pod rząd w takim miejscu jak to mogło zrzucić na niego jakieś dziwne podejrzenia - a on po prostu miał szczęście. Trzy odsiadki w Tower na przestrzeni trzech miesięcy, do tego teraz dwa dni z rzędu wejście na takie pobojowisko, masakrę czy inny koszmar.
- Znowu… bo… wczoraj spotkałem… widziałem to samo. Też nad wodą.. ale nie tutaj, znaczy, chyba niedaleko - powiedział nieco niepewnie samemu się mieszając i mając jeszcze problem z przekazaniem swojej myśli dokładnie. Zresztą, co miał przekazać tak naprawdę? Widział dokładnie to samo, dokładnie wczoraj, dokładnie w Derbyshire.
Zresztą, nie myślał teraz o inferiusach czy innych niebezpieczeństwach, które mogłyby na niego czychać w tym miejscu. Nie był tego nauczony, a jedynie pamiętał z poprzedniego dnia, że wtedy… może gdyby zareagowali od razu, może gdyby wraz z tamtym mężczyzną znaleźli się przy jeziorze szybciej - może tamten człowiek by przeżył? Może zdążyliby go uratować?
Nic dziwnego, że na uścisk i nakaz mężczyzny spojrzał na niego niezadowolony - jak zły nastolatek, któremu dorosły mówi, że czegoś niewolno, a on nie rozumie. Bo nie rozumiał, nie pojmował i nie myślał w kategoriach takich, jakich myślał auror. Działał pochopnie i nieostrożnie, często intuicyjnie, a ta intuicja wcale nie była niezawodna.
Stanął jednak, obserwując poczynania mężczyzny - czy raczej magię, którą mógł się jedynie domyślać, że była jego działaniem. Zaraz jednak i on sam się nieco uspokoił, bo nie chciał mieć do czynienia z inferiusami. Sheila prawdopodobnie by mu głowę ukręciła, gdyby się na jakieś natknął - nie mówiąc o tym, że tak czy siak będzie miał problem z jej strony za takie wędrówki. Dobrze, że nie wiedziała, gdzie się zapodział i co widział, ale stanowczo musiał chyba zrezygnować z podobnych wędrówek w najbliższym czasie.
Słysząc o byciu aurorem, i że ma się trzymać blisko lub stać w miejscu, wywrócił jedynie oczami. Chociaż dostrzegając na plecach mężczyzny kuszę, ciężko było mu podejrzewać go o kłamstwo - a przynajmniej o to, że mógłby być odpowiedzialny za rzeź, która miała tutaj miejsce. W końcu to była mugolska broń, nie czarodziejska. Ci, którzy doprowadzali do podobnych rzezi raczej nie bawiliby się w takie półśrodki.
Zerkał przez ramię aurora, widząc jak ten coś chował - jakiś papier - przed jego wzrokiem. Notatka? Informacja? Zmarszczył brwi.
- Co to było..? - zapytał, nie lubiąc być pomijany w takich kwestiach. Chociaż już po chwili i on dostał pytanie. Kim był? Nikim, po prostu przypadkową osobą. Ale na ile to było w ogóle wiarygodne?
Odwrócił wzrok, zastanawiając się przez moment co powinien odpowiedzieć. Prawdę? Skłamać? Robiło to temu mężczyźnie w ogóle różnicę?
- Thomas - rzucił w końcu, wracając jednak wzrokiem do nieznajomego, bo wpatrywanie się w te trupy powodowało u niego wciąż dyskomfort. Nawet jeśli po wczorajszym widoku wywołało to mniejszy szok, wciąż to było dla nieco coś… co nie powinno mieć miejsca. Po prostu. Nie powinien się przyzwyczajać do tego widoku. - Nie powinniśmy… zakopać ich? W sensie… zwłok… Tak jak wczoraj, żeby no… wiesz, inferiusy nie powstały? - rzucił, chcąc przemilczeć kwestię, co on tutaj robił, bo to że trafił przypadkiem na to pogorzelisko było mało wiarygodne - nawet jeśli prawdziwe. Zresztą, zawsze mógł powiedzieć, że jest z okolic. Co to za różnica?
- Znowu… bo… wczoraj spotkałem… widziałem to samo. Też nad wodą.. ale nie tutaj, znaczy, chyba niedaleko - powiedział nieco niepewnie samemu się mieszając i mając jeszcze problem z przekazaniem swojej myśli dokładnie. Zresztą, co miał przekazać tak naprawdę? Widział dokładnie to samo, dokładnie wczoraj, dokładnie w Derbyshire.
Zresztą, nie myślał teraz o inferiusach czy innych niebezpieczeństwach, które mogłyby na niego czychać w tym miejscu. Nie był tego nauczony, a jedynie pamiętał z poprzedniego dnia, że wtedy… może gdyby zareagowali od razu, może gdyby wraz z tamtym mężczyzną znaleźli się przy jeziorze szybciej - może tamten człowiek by przeżył? Może zdążyliby go uratować?
Nic dziwnego, że na uścisk i nakaz mężczyzny spojrzał na niego niezadowolony - jak zły nastolatek, któremu dorosły mówi, że czegoś niewolno, a on nie rozumie. Bo nie rozumiał, nie pojmował i nie myślał w kategoriach takich, jakich myślał auror. Działał pochopnie i nieostrożnie, często intuicyjnie, a ta intuicja wcale nie była niezawodna.
Stanął jednak, obserwując poczynania mężczyzny - czy raczej magię, którą mógł się jedynie domyślać, że była jego działaniem. Zaraz jednak i on sam się nieco uspokoił, bo nie chciał mieć do czynienia z inferiusami. Sheila prawdopodobnie by mu głowę ukręciła, gdyby się na jakieś natknął - nie mówiąc o tym, że tak czy siak będzie miał problem z jej strony za takie wędrówki. Dobrze, że nie wiedziała, gdzie się zapodział i co widział, ale stanowczo musiał chyba zrezygnować z podobnych wędrówek w najbliższym czasie.
Słysząc o byciu aurorem, i że ma się trzymać blisko lub stać w miejscu, wywrócił jedynie oczami. Chociaż dostrzegając na plecach mężczyzny kuszę, ciężko było mu podejrzewać go o kłamstwo - a przynajmniej o to, że mógłby być odpowiedzialny za rzeź, która miała tutaj miejsce. W końcu to była mugolska broń, nie czarodziejska. Ci, którzy doprowadzali do podobnych rzezi raczej nie bawiliby się w takie półśrodki.
Zerkał przez ramię aurora, widząc jak ten coś chował - jakiś papier - przed jego wzrokiem. Notatka? Informacja? Zmarszczył brwi.
- Co to było..? - zapytał, nie lubiąc być pomijany w takich kwestiach. Chociaż już po chwili i on dostał pytanie. Kim był? Nikim, po prostu przypadkową osobą. Ale na ile to było w ogóle wiarygodne?
Odwrócił wzrok, zastanawiając się przez moment co powinien odpowiedzieć. Prawdę? Skłamać? Robiło to temu mężczyźnie w ogóle różnicę?
- Thomas - rzucił w końcu, wracając jednak wzrokiem do nieznajomego, bo wpatrywanie się w te trupy powodowało u niego wciąż dyskomfort. Nawet jeśli po wczorajszym widoku wywołało to mniejszy szok, wciąż to było dla nieco coś… co nie powinno mieć miejsca. Po prostu. Nie powinien się przyzwyczajać do tego widoku. - Nie powinniśmy… zakopać ich? W sensie… zwłok… Tak jak wczoraj, żeby no… wiesz, inferiusy nie powstały? - rzucił, chcąc przemilczeć kwestię, co on tutaj robił, bo to że trafił przypadkiem na to pogorzelisko było mało wiarygodne - nawet jeśli prawdziwe. Zresztą, zawsze mógł powiedzieć, że jest z okolic. Co to za różnica?
Poczuł wzbierającą pod skórą adrenalinę. Znowu. Widok masakry przypominał scenę z makabrycznego obrazu. Czy mordercy rzeczywiście tak chętnie dopuszczali takich okrucieństwem? Nawet w perspektywie ich chorego postrzegania mugoli, jak zwierząt - podobne akty nazywane byłyby bestialstwem - Potrafisz wskazać gdzie dokładniej? I z kimś byłeś? Co tam się zdarzyło? - Z nawykiem godnym, aurorskiego śledczego, zarzucił młodzieńca pytaniami. Mimo jednak chęci, nie umiał dostrzec śladów kłamstwa. Tylko rzeczywisty niepokój. Strach?
Z krótkiej wypowiedzi starał się wyciągnąć jak najwięcej informacji. Szukał powiązania. Czy oba wydarzenia miały być początkiem większej, krwawej "krucjaty"? Czy była to zmasowana akcja na tereny, które starali się całkowicie wyrwać spod fałszywych rządów czarodziejskiej socjety, zaślepionej ideą czystości krwi? Skamander nie wierzył, by tak duża grupa mugoli znalazła się tu przypadkowo. Zagnani na miejsce kaźni, niby bydło. Nawet on czuł w żołądku ucisk na widok rozrzuconych wokół ciał z widocznymi śladami ran po czarnej magii. Niemal czuł jej brudny posmak na języku. I tylko przez wzgląd na ofiary - nie splunął. Woń krwi jednak nie dała o sobie zapomnieć, jakby przykleiła się do ciała, oblepiała włosy i wpychała się do ust. I tylko mróz zatrzymywał jego rzeczywiste wdarcie.
Na przemyślenia nie pozostało mu jednak wiele czasu, gdy pokonywał dzielącą go od ciała odległość. Tylko po to by być świadkiem, jak jasne źrenice starszego mężczyzny zachodzą mgłą, w końcu gasząc w nich światło całkowicie. Nawet obecność uzdrowiciela nie byłaby w stanie zatrzymać kosę śmierci. Lista wojennych ofiar stawała się dłuższa i dłuższa, a Skamander już niemal zapomniał, gdzie się zaczynała. Czy te tez miałby przypisać sobie, jak próbowali im wmówić wrogowie? Zdusił gniewny grymas, który cieniem przemknął przez wargi. Nie na jego warcie. Cudzej winy przyjmować nie miał zamiaru. Krew lała się przez ręce arystokracji i całej szalonej gromady fanatyków czystości krwi.
Przez sekundę mocniej zacisnął palce na zwiniętym pergaminie - List. Nie do ciebie - uciął szybko. Informacja o Oazie krążyła niekiedy między ludźmi, ale pozostawała tajemnicą, której przypadkowemu towarzyszowi nie miał zamiaru zdradzać. Nie bez powodu. A takiego tutaj nie widział. Zajął więc młodego czarodzieja czymś innym, czymś, co mogło mimo wszystko dodać mu do całego zastałego chaosu - coś więcej niż domysły - A więc Thomas, co tutaj robiłeś? - chociaż mówił do towarzysza, wzrokiem prześledził już linię ciał i sposób, w który najefektywniej można byłoby pochować ciała. Tak zostawić ich nie mogli - na pastwę wygłodniałej zwierzyny, a być może - także powracających sprawców. Co prawda nie tak łatwo było ożywić zwłoki, przywołując inferiusy, ale miał z nimi do czynienia zbyt często, by zignorować zagrożenie - Dokładnie taki plan. Pomożesz mi. Dwa Orcumiano powinny wystarczyć. Tam i tam - zdecydował, mrużąc oczy i celując we wskazane różdżką, by z każdej wymknęły się promienie zwerbalizowanej magii. Drugi słabszy, ale wciąż wystarczający dla ich celów - ta dziedzina magii jest ci znana? Czy znasz inną? - zwrócił się do chłopaka lakonicznie, bardziej chłodno i nawykły do rzucania poleceń, ale nie pozostawał bezczynny - Protecta - powtórzył raz jeszcze zaklęcie, które tym razem rozlało się jasnym blaskiem po okolicy, niby mgiełką, którą miała objąć ochroną. Odetchnął przez nos, czując jak ciepło powietrze osadza się drobinkami szybko krystalizującego szronu na brodzie i wąsach.
Tutaj kolejno wszystkie rzuty na zaklęcia.
Z krótkiej wypowiedzi starał się wyciągnąć jak najwięcej informacji. Szukał powiązania. Czy oba wydarzenia miały być początkiem większej, krwawej "krucjaty"? Czy była to zmasowana akcja na tereny, które starali się całkowicie wyrwać spod fałszywych rządów czarodziejskiej socjety, zaślepionej ideą czystości krwi? Skamander nie wierzył, by tak duża grupa mugoli znalazła się tu przypadkowo. Zagnani na miejsce kaźni, niby bydło. Nawet on czuł w żołądku ucisk na widok rozrzuconych wokół ciał z widocznymi śladami ran po czarnej magii. Niemal czuł jej brudny posmak na języku. I tylko przez wzgląd na ofiary - nie splunął. Woń krwi jednak nie dała o sobie zapomnieć, jakby przykleiła się do ciała, oblepiała włosy i wpychała się do ust. I tylko mróz zatrzymywał jego rzeczywiste wdarcie.
Na przemyślenia nie pozostało mu jednak wiele czasu, gdy pokonywał dzielącą go od ciała odległość. Tylko po to by być świadkiem, jak jasne źrenice starszego mężczyzny zachodzą mgłą, w końcu gasząc w nich światło całkowicie. Nawet obecność uzdrowiciela nie byłaby w stanie zatrzymać kosę śmierci. Lista wojennych ofiar stawała się dłuższa i dłuższa, a Skamander już niemal zapomniał, gdzie się zaczynała. Czy te tez miałby przypisać sobie, jak próbowali im wmówić wrogowie? Zdusił gniewny grymas, który cieniem przemknął przez wargi. Nie na jego warcie. Cudzej winy przyjmować nie miał zamiaru. Krew lała się przez ręce arystokracji i całej szalonej gromady fanatyków czystości krwi.
Przez sekundę mocniej zacisnął palce na zwiniętym pergaminie - List. Nie do ciebie - uciął szybko. Informacja o Oazie krążyła niekiedy między ludźmi, ale pozostawała tajemnicą, której przypadkowemu towarzyszowi nie miał zamiaru zdradzać. Nie bez powodu. A takiego tutaj nie widział. Zajął więc młodego czarodzieja czymś innym, czymś, co mogło mimo wszystko dodać mu do całego zastałego chaosu - coś więcej niż domysły - A więc Thomas, co tutaj robiłeś? - chociaż mówił do towarzysza, wzrokiem prześledził już linię ciał i sposób, w który najefektywniej można byłoby pochować ciała. Tak zostawić ich nie mogli - na pastwę wygłodniałej zwierzyny, a być może - także powracających sprawców. Co prawda nie tak łatwo było ożywić zwłoki, przywołując inferiusy, ale miał z nimi do czynienia zbyt często, by zignorować zagrożenie - Dokładnie taki plan. Pomożesz mi. Dwa Orcumiano powinny wystarczyć. Tam i tam - zdecydował, mrużąc oczy i celując we wskazane różdżką, by z każdej wymknęły się promienie zwerbalizowanej magii. Drugi słabszy, ale wciąż wystarczający dla ich celów - ta dziedzina magii jest ci znana? Czy znasz inną? - zwrócił się do chłopaka lakonicznie, bardziej chłodno i nawykły do rzucania poleceń, ale nie pozostawał bezczynny - Protecta - powtórzył raz jeszcze zaklęcie, które tym razem rozlało się jasnym blaskiem po okolicy, niby mgiełką, którą miała objąć ochroną. Odetchnął przez nos, czując jak ciepło powietrze osadza się drobinkami szybko krystalizującego szronu na brodzie i wąsach.
Tutaj kolejno wszystkie rzuty na zaklęcia.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
- Przy… przy takim jednym stawie… Niedaleko stąd - powiedział, chociaż nie był pewny, ale na pytanie o to z kim tam był… Cóż, nie był pewny czy powinien mówić. Chociaż widział dużo… podobieństwa przy postępowaniu tego mężczyzny co do tego z wczoraj. Może powinien rzeczywiście o tym wspomnieć?
- Nie, nie wiem co tam miało miejsce. Trafiłem tam przypadkiem, kiedy byłem w okolicy… Ale wszystko wyglądało bardzo podobnie do tego co tutaj wygląda… - przyznał zgodnie z prawdą, bo dlaczego miałby kłamać w tej dokładnej kwestii? Nie musiał, nie powinien. Jedyne co powinien zrobić to przestać zapuszczać się w rejony Derbyshire…
Przemilczał jednak to, że spotkał wczoraj Micheala Tonksa. Miał szczęście do twarzy z plakatów w ostatnim czasie - pierw Justin, później Micheal…
Chociaż jak się zaczął nieco bardziej przyglądać nieznajomemu mężczyźnie, tym bardziej zaczynało mu świtać. Czy też już widział jego twarz na listach gończych? Może również znał Tonksów. Może powinien spróbować, rzucić znajomym nazwiskiem. Chociaż co jeśli to mogłoby sprowadzić tylko większe problemy na nich? Nie chciał tego, coraz mniej chciał sprowadzać na obcych ludzi kłopoty. Tak jak kilka miesięcy temu nie miał skrupułów, żeby to zrobić - tak ostatnia wizyta w tower stanowczo pokazała mu, że nie jest to warte. Niczego nie gwarantowało.
- Szukałem… miejsca, żeby ćwiczyć magię. Ale nie wyszło… - odpowiedział wprost. Miejsca, żeby się wyciszyć, żeby ćwiczyć zaklęcia - gdzieś, gdzie będzie mógł się skupić i będzie miał chwilę dla siebie, chociaż to drugie stanowczo mu nie wyszło…
Pokręcił jednak głową na słowa mężczyzny, słysząc o zaklęciu, którym wczoraj posłużył się Michael - ale jego samego ono przerastało. Nie znał go, a właściwie to znał, ale tylko z zasłyszenia.
- Nie, ale mam inny pomysł… - rzucił, a po chwili sam wyciągnął różdżkę, machając nią i rzucając zaklęcie:
- Acus, acus… - zawołał, chociaż magia wcale nie chciała się go posłuchać. Wbił wzrok w różdżkę. Był zmęczony? Tak, to chyba to… chyba jednak te widoki, to całe pieprzone Tower i zima na niego wpływały bardziej niż chciał.
Skierował wzrok na towarzysza, uśmiechając się lekko zażenowany…
- Chciałem… chciałem transmutować to gałęzie w łopaty… jak wczoraj, ale… ale chyba nie dam rady… - przeprosił cicho. - Transmutację znam… trochę defensywnych zaklęć, ale tego wciąż się uczę… - dodał cicho, rzeczywiście starając się nieco nadrobić materiału, który w szkole ignorował - potrzebował tego, żeby móc zapewnić swojej rodzinie bezpieczeństwo, ale teraz magia nie chciała się go słuchać w nawet tych prostych zaklęciach, z którymi przecież był tak dobrze zaznajomiony! Może to rzeczywiście odbijało się na nim zmęczenie? To co wczoraj widział, to co dzisiaj widział.
Mimowolnie wpatrywał się w jednego z trupów. Jaki był cel w tej cholernej wojnie?! Coraz bardziej był rozdarty. To nie była jego sprawa - te wszystkie trupy, to co działo się dookoła, to o co walczono. Ale jednocześnie… Czy Steffen wtedy miał rację? Że to dotrze do nich, że prędzej czy później ta wojna dopadnie i tych półkrwi, i tych którzy teoretycznie powinni być bezpiecznie? Zwykłych czarodziejów? Jak wielu mugoli mogło być pośród tych ludzi - a jak wiele zwykłych czarodziejów, którzy odmówili zostawienia swoich bliskich?
Odsunął się jednak na bok, nie chcąc stać na drodze, chcąc spróbować ponownie rzucenia zaklęć.
- Mobilicorpus zadziała na martwych…? - zapytał, zerkając na mężczyznę niepewny do końca w tym co powinien zrobić.
- Nie, nie wiem co tam miało miejsce. Trafiłem tam przypadkiem, kiedy byłem w okolicy… Ale wszystko wyglądało bardzo podobnie do tego co tutaj wygląda… - przyznał zgodnie z prawdą, bo dlaczego miałby kłamać w tej dokładnej kwestii? Nie musiał, nie powinien. Jedyne co powinien zrobić to przestać zapuszczać się w rejony Derbyshire…
Przemilczał jednak to, że spotkał wczoraj Micheala Tonksa. Miał szczęście do twarzy z plakatów w ostatnim czasie - pierw Justin, później Micheal…
Chociaż jak się zaczął nieco bardziej przyglądać nieznajomemu mężczyźnie, tym bardziej zaczynało mu świtać. Czy też już widział jego twarz na listach gończych? Może również znał Tonksów. Może powinien spróbować, rzucić znajomym nazwiskiem. Chociaż co jeśli to mogłoby sprowadzić tylko większe problemy na nich? Nie chciał tego, coraz mniej chciał sprowadzać na obcych ludzi kłopoty. Tak jak kilka miesięcy temu nie miał skrupułów, żeby to zrobić - tak ostatnia wizyta w tower stanowczo pokazała mu, że nie jest to warte. Niczego nie gwarantowało.
- Szukałem… miejsca, żeby ćwiczyć magię. Ale nie wyszło… - odpowiedział wprost. Miejsca, żeby się wyciszyć, żeby ćwiczyć zaklęcia - gdzieś, gdzie będzie mógł się skupić i będzie miał chwilę dla siebie, chociaż to drugie stanowczo mu nie wyszło…
Pokręcił jednak głową na słowa mężczyzny, słysząc o zaklęciu, którym wczoraj posłużył się Michael - ale jego samego ono przerastało. Nie znał go, a właściwie to znał, ale tylko z zasłyszenia.
- Nie, ale mam inny pomysł… - rzucił, a po chwili sam wyciągnął różdżkę, machając nią i rzucając zaklęcie:
- Acus, acus… - zawołał, chociaż magia wcale nie chciała się go posłuchać. Wbił wzrok w różdżkę. Był zmęczony? Tak, to chyba to… chyba jednak te widoki, to całe pieprzone Tower i zima na niego wpływały bardziej niż chciał.
Skierował wzrok na towarzysza, uśmiechając się lekko zażenowany…
- Chciałem… chciałem transmutować to gałęzie w łopaty… jak wczoraj, ale… ale chyba nie dam rady… - przeprosił cicho. - Transmutację znam… trochę defensywnych zaklęć, ale tego wciąż się uczę… - dodał cicho, rzeczywiście starając się nieco nadrobić materiału, który w szkole ignorował - potrzebował tego, żeby móc zapewnić swojej rodzinie bezpieczeństwo, ale teraz magia nie chciała się go słuchać w nawet tych prostych zaklęciach, z którymi przecież był tak dobrze zaznajomiony! Może to rzeczywiście odbijało się na nim zmęczenie? To co wczoraj widział, to co dzisiaj widział.
Mimowolnie wpatrywał się w jednego z trupów. Jaki był cel w tej cholernej wojnie?! Coraz bardziej był rozdarty. To nie była jego sprawa - te wszystkie trupy, to co działo się dookoła, to o co walczono. Ale jednocześnie… Czy Steffen wtedy miał rację? Że to dotrze do nich, że prędzej czy później ta wojna dopadnie i tych półkrwi, i tych którzy teoretycznie powinni być bezpiecznie? Zwykłych czarodziejów? Jak wielu mugoli mogło być pośród tych ludzi - a jak wiele zwykłych czarodziejów, którzy odmówili zostawienia swoich bliskich?
Odsunął się jednak na bok, nie chcąc stać na drodze, chcąc spróbować ponownie rzucenia zaklęć.
- Mobilicorpus zadziała na martwych…? - zapytał, zerkając na mężczyznę niepewny do końca w tym co powinien zrobić.
Czy wróg był aż tak bezczelny? Wiedział, że organizowali masakry na terenach najbliższych arystokratycznym włościom, ale wysuwanie się poza granice ich bezpośredniego panowania, wymagało albo desperacji, albo przekonaniu o całkowitej bezkarności. Nie było już mowy o podchodach i przekonywaniu, a o brutalnej pacyfikacji. Rozrzucone bezładnie ciała w makabrycznej układance wyglądały jak... okrutna przestroga, albo deklaracja bezkarności właśnie.
- Będziesz umiał mi pokazać gdzie dokładnie potem? - marszczył brwi, starając się znaleźć powiązanie. Dwie masakry w odstępie tak krótkim nie mogło być przypadkiem. Albo działała tu zorganizowana szajka szmalcowników, albo ktoś znalazł tu sobie miejsce kaźni. Tylko skąd byli ci ludzie? Musiał się dowiedzieć Robiło mu się słabo na myśl, ze tuz pod ich nosem urządzano takie masakry. To nie mogło obejść się bez echa - Posłuchaj mnie Thomas - okoliczności nie sprzyjały konstruktywnej rozmowie, ani tym bardziej uspokajaniu, ale młodzieniec potrzebował przynajmniej zgarnąć emocje do kupy - niezależnie od tego co myślisz i czujesz, co widzisz, skup się na jednym działaniu. Pomożesz mi i będziesz miał okazję do praktycznej nauki - mówił poważnie, niemal łagodnie, jednocześnie podnosząc się z klęczek, znad martwego już ciała - To wszystko za przyczyną szmalcowników albo innych zbrodniarzy w idei czystości krwi i wysłanników Czarnego Pana. Tak wygląda nowy wspaniały świat w ujęciu Ministerstwa - powaga wymieszała się z chłodem nie tylko mroźnego powietrza, ale Skamander nawet nie był pewien, czy młody czarodziej go rozumiał. Rozbiegane spojrzenie i drżąca ręka przy akompaniamencie zbyt szybko wypowiadanych zaklęć, poskutkowała tylko łuną sypiących się iskier - Nie jestem specjalistą od transmutacji, ale za mocno machasz różdżką - rzucił krytycznie, w międzyczasie starając się prześledzić, jak najszybciej zebrać ciała - pomysł miałeś dobry. Może się udać - dodał z namysłem - zadziała, ale zajmie to więcej czasu niż... przenieść je. Wyglądasz na całkiem sprawnego - w międzyczasie chciał też obejrzeć ciała, znaleźć kilka odpowiedzi więcej o tym - kto odpowiadał za dokonaną zbrodnię.
O tym, że do masowego morderstwa wykorzystano czarną magię - było oczywiste. Ale być może, był w stanie znaleźć coś, co pozwoliłby mu przynajmniej częściowo poznać tożsamość niektórych sprawców - Acus, Acus - powtórzył inkantacje, które przypomniał mu towarzysz, a magia zadrgała wyraźnie raz jeszcze zbierając pod palcami moc i kreując wskazane różdżką gałęzie w dwie łopaty. Wprowadzenie je w ruch już nie było trudnością, ustawiając po jednej przy każdym z dołów. Ktokolwiek dokonał zbrodni - nie było go już w pobliżu. Czy mieli wrócić? - będę chciał rozejrzeć się za śladami - niedbale rozrzucone ciała sugerowały, że masakra mogła być dokonana w pośpiechu, a ten - mógł wypełnić działania błędami - musisz mi pomóc - dodał stając nad jednym z ciał. Pierwsze, zawsze robiły największe wrażenie - nie myśl o tym co widzisz, skup się na czynności. Musimy ich pochować. Jeśli nie magią, to ciała zostaną rozerwane przez okoliczną zwierzynę - kontynuował rzeczowo, starając się jednocześnie wywołać posłuch u Thomasa. Cisnęło mu się na język, by zasugerować, ze to też rodzaj treningu, ale woń śmierci wypłukała z umysłu pomysł. Przemilczał, skupiając się na właściwym wysiłku. I chociaż dwa wielkie doły nie znajdowały się daleko, miał wrażenie, że każdy kolejny martwy ważył więcej, a mdląca woń krwi nie ułatwiała zadania. Nawet jeśli jego żołądek nie reagował mdłościami, to bladość i ciężki oddech towarzyszącego mu chłopaka, miała znaczenie.
Większość ze znalezionych nie miała przy sobie nic, co mogłoby sugerować kim byli, ale brak podobnych informacji też była informacją. Musiał powiadomić o sytuacji kogoś więcej, a znaleziony list był znaczącą wskazówką. Wystarczyło znaleźć adresatkę w Oazie.
- Będziesz umiał mi pokazać gdzie dokładnie potem? - marszczył brwi, starając się znaleźć powiązanie. Dwie masakry w odstępie tak krótkim nie mogło być przypadkiem. Albo działała tu zorganizowana szajka szmalcowników, albo ktoś znalazł tu sobie miejsce kaźni. Tylko skąd byli ci ludzie? Musiał się dowiedzieć Robiło mu się słabo na myśl, ze tuz pod ich nosem urządzano takie masakry. To nie mogło obejść się bez echa - Posłuchaj mnie Thomas - okoliczności nie sprzyjały konstruktywnej rozmowie, ani tym bardziej uspokajaniu, ale młodzieniec potrzebował przynajmniej zgarnąć emocje do kupy - niezależnie od tego co myślisz i czujesz, co widzisz, skup się na jednym działaniu. Pomożesz mi i będziesz miał okazję do praktycznej nauki - mówił poważnie, niemal łagodnie, jednocześnie podnosząc się z klęczek, znad martwego już ciała - To wszystko za przyczyną szmalcowników albo innych zbrodniarzy w idei czystości krwi i wysłanników Czarnego Pana. Tak wygląda nowy wspaniały świat w ujęciu Ministerstwa - powaga wymieszała się z chłodem nie tylko mroźnego powietrza, ale Skamander nawet nie był pewien, czy młody czarodziej go rozumiał. Rozbiegane spojrzenie i drżąca ręka przy akompaniamencie zbyt szybko wypowiadanych zaklęć, poskutkowała tylko łuną sypiących się iskier - Nie jestem specjalistą od transmutacji, ale za mocno machasz różdżką - rzucił krytycznie, w międzyczasie starając się prześledzić, jak najszybciej zebrać ciała - pomysł miałeś dobry. Może się udać - dodał z namysłem - zadziała, ale zajmie to więcej czasu niż... przenieść je. Wyglądasz na całkiem sprawnego - w międzyczasie chciał też obejrzeć ciała, znaleźć kilka odpowiedzi więcej o tym - kto odpowiadał za dokonaną zbrodnię.
O tym, że do masowego morderstwa wykorzystano czarną magię - było oczywiste. Ale być może, był w stanie znaleźć coś, co pozwoliłby mu przynajmniej częściowo poznać tożsamość niektórych sprawców - Acus, Acus - powtórzył inkantacje, które przypomniał mu towarzysz, a magia zadrgała wyraźnie raz jeszcze zbierając pod palcami moc i kreując wskazane różdżką gałęzie w dwie łopaty. Wprowadzenie je w ruch już nie było trudnością, ustawiając po jednej przy każdym z dołów. Ktokolwiek dokonał zbrodni - nie było go już w pobliżu. Czy mieli wrócić? - będę chciał rozejrzeć się za śladami - niedbale rozrzucone ciała sugerowały, że masakra mogła być dokonana w pośpiechu, a ten - mógł wypełnić działania błędami - musisz mi pomóc - dodał stając nad jednym z ciał. Pierwsze, zawsze robiły największe wrażenie - nie myśl o tym co widzisz, skup się na czynności. Musimy ich pochować. Jeśli nie magią, to ciała zostaną rozerwane przez okoliczną zwierzynę - kontynuował rzeczowo, starając się jednocześnie wywołać posłuch u Thomasa. Cisnęło mu się na język, by zasugerować, ze to też rodzaj treningu, ale woń śmierci wypłukała z umysłu pomysł. Przemilczał, skupiając się na właściwym wysiłku. I chociaż dwa wielkie doły nie znajdowały się daleko, miał wrażenie, że każdy kolejny martwy ważył więcej, a mdląca woń krwi nie ułatwiała zadania. Nawet jeśli jego żołądek nie reagował mdłościami, to bladość i ciężki oddech towarzyszącego mu chłopaka, miała znaczenie.
Większość ze znalezionych nie miała przy sobie nic, co mogłoby sugerować kim byli, ale brak podobnych informacji też była informacją. Musiał powiadomić o sytuacji kogoś więcej, a znaleziony list był znaczącą wskazówką. Wystarczyło znaleźć adresatkę w Oazie.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
- Tak… Chyba -rzucił, chociaż drugie słowo dodał stanowczo ciszej. Cóż, pamiętam mniej więcej, gdzie wczoraj się znajdował, ale to nie tak, że znał całą naturę w Derbyshire na pamięć - wszystkie lasy, strumyki, jeziora i inne podobne miejsca.
Chociaż mimo swojego lekkiego osłupienia i niedostosowania do sytuacji, zerknął w kierunku Samuela. Działanie… no tak, to było czymś w czym stanowczo był lepszy. Po prostu w działaniu, w odcinaniu swoich myśli - a tych na pewno było dużo za dużo ostatnimi czasy. Szczególnie w nocy, tuż przed snem i w momentach, w których koszmary znów go wyrywały ze snu.
Nie miał świadomości jak wyglądał ten nowy wspaniały świat, a przynajmniej nie poza Londynem. Wiedział, że w wielu miejscach mogło być niebezpiecznie, ale… żeby aż tak?
Nie wiedział co miał o tym wszystkim myśleć, choć już wczoraj przekonywał się coraz bardziej do racji Marcela i Steffena. Ta wojna w końcu może dopaść i jego, i jego siostrę, brata, bratową… wszystkich mu bliskich.
Nie był nigdy najlepszy w słuchaniu się starszych - nienawidził tego. A mimo to po prostu stał, zaciskając palce na różdżce i słuchając mężczyzny. Przez minutę, może dwie, po prostu się wpatrywał w te wykrzywione i leżące ciała. Wczoraj ich nie dotykał, nie było takiej potrzeby, ale… nie był w stanie dzisiaj użyć magii, ta wyraźnie odmawiała mu posłuszeństwa, więc w końcu po prostu schował różdżkę do kieszeni i rzeczywiście pochylił się do jednego z ciał, łapiąc je odpowiednio i przenosząc do wcześniej wyczarowanego grobu. Jedne po drugim… powinni przenieść ich wszystkich i zakopać. Tak wypadało, tak było bezpieczniej…
Chociaż stanowczo żałował, że magia dzisiaj nie bardzo zdawała się go słuchać. Czuł ciężar tego ciała na sobie - i Samuel stanowczo miał rację co do ćwiczeń, chociaż chyba nie do końca Thomas dzisiaj chciał trenować mięśnie. Ale nie będzie wybrzydzał. Lepsze to niż bycie na miejscu tych trupów i bycie przerzuconym.
- A to nie powinny teraz zimować..? W sensie zwierzęta..? - rzucił, marszcząc brwi. W takim śniegu coś mogło jeszcze ich atakować? Chociaż nigdy nie bardzo słuchał na tych wszystkich zajęciach i tego co powtarzał dziadek - może jednak jakieś niebezpieczne zwierzęta czaiły się zimą w lasach? Nie był tego pewny.
A może Samuel mówił o zwolennikach Czarnego Pana? To było równie prawdopodobne.
- Jeśli potrzebujesz mogę… jest zaklęcie na wzrok. Nie trwa długo, ale mógłbym spróbować transmutować twoje oczy w jakieś sokole… czy coś - rzucił choć trochę niepewnie, tym bardziej że już przed chwilą dał piękny pokaz swoich umiejętności przed mężczyzną.
Nie mówiąc już nawet o tym, że nie do końca był pewny, gdzie wczorajsza rzeź miała miejsce… Chociaż… Może po prostu powinien nacelować tego mężczyznę na to, kto mógłby mieć więcej informacji? W końcu nie był tam sam.
Dociągnął pierwsze ciało do grobu, czując powoli jak mróz stanowczo tego zadania nie ułatwia - chodź z drugiej strony dzięki takiemu wysiłkowi było mu cieplej.
- Ten mężczyzna z wczoraj - rzucił głośniej, schylając się do kolejnego trupa, aby i temu pomóc znaleźć się w mogile. - To był Michael Tonks - dodał zaraz zaciskając nieco zęby, żeby móc naprężyć mięśnie i sprawniej przenieść kolejnego zamordowanego. To nie tak, że nie był w stanie unieść tych ciał - ale stanowczo był to ciężar, do którego nie przywykł i warunki atmosferyczne wcale nie ułatwiały sprawy, kiedy próbował nie poślizgnąć się na… śniegu, lodzie, zamarzniętej krwi i Merlin wiedział co jeszcze znajdywało się na tym podłożu.
Chociaż mimo swojego lekkiego osłupienia i niedostosowania do sytuacji, zerknął w kierunku Samuela. Działanie… no tak, to było czymś w czym stanowczo był lepszy. Po prostu w działaniu, w odcinaniu swoich myśli - a tych na pewno było dużo za dużo ostatnimi czasy. Szczególnie w nocy, tuż przed snem i w momentach, w których koszmary znów go wyrywały ze snu.
Nie miał świadomości jak wyglądał ten nowy wspaniały świat, a przynajmniej nie poza Londynem. Wiedział, że w wielu miejscach mogło być niebezpiecznie, ale… żeby aż tak?
Nie wiedział co miał o tym wszystkim myśleć, choć już wczoraj przekonywał się coraz bardziej do racji Marcela i Steffena. Ta wojna w końcu może dopaść i jego, i jego siostrę, brata, bratową… wszystkich mu bliskich.
Nie był nigdy najlepszy w słuchaniu się starszych - nienawidził tego. A mimo to po prostu stał, zaciskając palce na różdżce i słuchając mężczyzny. Przez minutę, może dwie, po prostu się wpatrywał w te wykrzywione i leżące ciała. Wczoraj ich nie dotykał, nie było takiej potrzeby, ale… nie był w stanie dzisiaj użyć magii, ta wyraźnie odmawiała mu posłuszeństwa, więc w końcu po prostu schował różdżkę do kieszeni i rzeczywiście pochylił się do jednego z ciał, łapiąc je odpowiednio i przenosząc do wcześniej wyczarowanego grobu. Jedne po drugim… powinni przenieść ich wszystkich i zakopać. Tak wypadało, tak było bezpieczniej…
Chociaż stanowczo żałował, że magia dzisiaj nie bardzo zdawała się go słuchać. Czuł ciężar tego ciała na sobie - i Samuel stanowczo miał rację co do ćwiczeń, chociaż chyba nie do końca Thomas dzisiaj chciał trenować mięśnie. Ale nie będzie wybrzydzał. Lepsze to niż bycie na miejscu tych trupów i bycie przerzuconym.
- A to nie powinny teraz zimować..? W sensie zwierzęta..? - rzucił, marszcząc brwi. W takim śniegu coś mogło jeszcze ich atakować? Chociaż nigdy nie bardzo słuchał na tych wszystkich zajęciach i tego co powtarzał dziadek - może jednak jakieś niebezpieczne zwierzęta czaiły się zimą w lasach? Nie był tego pewny.
A może Samuel mówił o zwolennikach Czarnego Pana? To było równie prawdopodobne.
- Jeśli potrzebujesz mogę… jest zaklęcie na wzrok. Nie trwa długo, ale mógłbym spróbować transmutować twoje oczy w jakieś sokole… czy coś - rzucił choć trochę niepewnie, tym bardziej że już przed chwilą dał piękny pokaz swoich umiejętności przed mężczyzną.
Nie mówiąc już nawet o tym, że nie do końca był pewny, gdzie wczorajsza rzeź miała miejsce… Chociaż… Może po prostu powinien nacelować tego mężczyznę na to, kto mógłby mieć więcej informacji? W końcu nie był tam sam.
Dociągnął pierwsze ciało do grobu, czując powoli jak mróz stanowczo tego zadania nie ułatwia - chodź z drugiej strony dzięki takiemu wysiłkowi było mu cieplej.
- Ten mężczyzna z wczoraj - rzucił głośniej, schylając się do kolejnego trupa, aby i temu pomóc znaleźć się w mogile. - To był Michael Tonks - dodał zaraz zaciskając nieco zęby, żeby móc naprężyć mięśnie i sprawniej przenieść kolejnego zamordowanego. To nie tak, że nie był w stanie unieść tych ciał - ale stanowczo był to ciężar, do którego nie przywykł i warunki atmosferyczne wcale nie ułatwiały sprawy, kiedy próbował nie poślizgnąć się na… śniegu, lodzie, zamarzniętej krwi i Merlin wiedział co jeszcze znajdywało się na tym podłożu.
Niemo kiwnął głową na ostatnią deklarację Thomasa. Jeśli podobne temu miejsce znajdowało się niedaleko, powinien znaleźć jakieś ślady. I zdecydowanie powiadomić o zajściach dowództwo. Incydenty jak te, były po stronie wrogów niemal na porządku dziennym, ale wyglądało na to, że było to częścią czegoś większego. Albo zapowiedzią. Rycerze Walpurgi nie próżnowali i na każdy ich ruch, pojawiał się brutalny odzew. Zakon Feniksa nie mógł pozostawać w tym innym. Nie mógł tez pozostawać głuchy jako auror, który działał na nowo nie tylko z prywatnych zapędów, ale z ramienia Ministra. Tego prawdziwego rzecz jasna. Biuro aurorskie żyło. A będąc na służbie, byłby mało profesjonalny unikając faktów, że większość trupów znaczyły wyraźne nawet dla oka laika, ślady plugawej magii. Wykręcone i rozrzucone jak zniszczone marionetki.
Młodzieniec, mimo wyraźnego lęku i wahania, nie wycofał się z powierzonego zadania. Niezależnie od okoliczności, wymagało to odwagi. Albo głupoty. Nie wnikał, kątem oka wciąż obserwując towarzysza dla pewności. Skamander nie mógł powiedzieć, że ufał poznanemu czarodziejowi. Na to, trzeba było zapracować. A jednak nieoczekiwana sytuacja w jakiej się obaj znaleźli i doświadczenie w ocenie obcych, minimalizowało instynktowne odruchy. Stawiał po prostu na chłodną - jak na okoliczności - kalkulację. Opłacało mu się skorzystać z dodatkowej pomocy i mieć przy sobie potencjalnego świadka. Albo informatora. Nawet tak niewdzięcznie brudnej zajęcie, jak targanie trupów do przygotowanej magicznie mogiły było koniecznością. Minęłoby zbyt wiele czasu, gdyby musiał zająć się wszystkim sam. I gdyby nie zimowa pora i trzymający mocno mróz, odór rozkładającej się krwi byłby nie do zniesienia. Widok śmierci miał prawdopodobnie na długo odbić się makabrycznymi scenami w pamięci chłopaka. I w duchu tylko gratulował, że młody czarodziej nie zwymiotował. Jeszcze.
Magia zdecydowanie lubiła z nim dziś współpracę nawet w dziedzinie, która wydawała mu się najbardziej obca. Przeszło mu nawet przez myśl, czy nie jest to spowodowane czymś więcej, mniej naturalnym niż jego własny talent. Nie znalazł jednak innych ponad dostrzeżone elementy czarnej magii. A tej było aż nadto - Wiele z drapieżników poluje także w zimie. Widziałeś kiedyś wilki? Głód nie dotyczy tylko ludzi. A i magiczne stworzenia zrobiły się bardziej agresywne - odpowiadał niemal raportowo, nawet nie patrząc na Thomasa, zajęty krótkim przeszukaniem ciała, by potem unieść je do góry. Coś nieprzyjemnie chrupnęło, gdy sięgnął wyłamanego ramienia. Nie zareagował jednak słowem, ignorując wibrujące od napięcia powietrza. Nie zdziwiłby się, gdyby kiedyś, na miejscu kaźni, pojawiły się duchy.
Przerwał zajęcie dopiero na propozycję, jaką usłyszał. Uchwycił spojrzenie czarodzieja - Jeśli jest to w zasięgu twoich możliwości, będzie bardzo pomocne - z uwagą świdrował twarz młodzieńca, zastanawiając się, jakim cudem znalazł się dwa razy w podobnych okolicznościach. I jakie konsekwencje miało przynieść? Po reakcjach i zachowaniu, nie wierzył, żeby wcześniej miał styczność z podobnymi atrakcjami. Wielu czarodziejów wciąż było ślepych na wojenną rzeczywistość - tę brutalną, okrutną i krwawą, nie mającą nic wspólnego z bzdurnymi opisami propagandy.
Nie patrzył, jak ciała znikały w ciemności dołu. Jedno po drugim i z pomocą magii - musieli sobie poradzić. Przynajmniej tymczasowo w tak prowizoryczny sposób. Ponownie zatrzymał ruch, gdy chłopak wyjawił mu tożsamość towarzystwa z wczoraj - Znasz go? A wiec miałeś szczęście. Ułatwi mi to pracę - kontynuował wracając do zadania. Przez większość potem milczał. Wysiłek nawet w jego przypadku zaczął dawać o sobie znać. Zdążył wrócić do sił po powrocie z więzienia, ale nie zapominał o treningach. Miał do tego więcej niż jedna okazję - pozostając w ruchu niemal bez ustanku.
Magia dopełniła dzieła, zasypując ciała i pozwalając na spoczynek. Kilka znalezionych drobiazgów, mogła pomóc w dalszym śledztwie, ale najbardziej oczywistą informacją był list i jego adresatka, którą miał znaleźć w Oazie - Musze tu jeszcze zostać, sprawdzić okolicę, ale jeśli wskażesz mi miejsce drugiego..., będziesz mógł odejść. Skontaktuję się z Tonksem - urwał, oceniając ich niecodzienne dzieło. Zmarszczył brwi - Nie polecam dzielić się tym spotkaniem z obcymi, ale zapamiętaj na przyszłość - zerknął na czarodzieja z ukosa, bardziej ostrzegawczo, poważnie - mimo wszystko dziękuję za pomoc - zakończył łagodniej, chociaż nadal z rezerwą. Był zmęczony, a gorąc targał nim nieprzyjemnie jeszcze przez chwilę, nim wyrównał oddech.
Zanim został sam, wiedział, że potrzebował wezwać kogoś do pomocy z aurorskiej gwardii. I rzucić jeszcze kilka zabezpieczających miejsce zaklęć.
| zt x2
Młodzieniec, mimo wyraźnego lęku i wahania, nie wycofał się z powierzonego zadania. Niezależnie od okoliczności, wymagało to odwagi. Albo głupoty. Nie wnikał, kątem oka wciąż obserwując towarzysza dla pewności. Skamander nie mógł powiedzieć, że ufał poznanemu czarodziejowi. Na to, trzeba było zapracować. A jednak nieoczekiwana sytuacja w jakiej się obaj znaleźli i doświadczenie w ocenie obcych, minimalizowało instynktowne odruchy. Stawiał po prostu na chłodną - jak na okoliczności - kalkulację. Opłacało mu się skorzystać z dodatkowej pomocy i mieć przy sobie potencjalnego świadka. Albo informatora. Nawet tak niewdzięcznie brudnej zajęcie, jak targanie trupów do przygotowanej magicznie mogiły było koniecznością. Minęłoby zbyt wiele czasu, gdyby musiał zająć się wszystkim sam. I gdyby nie zimowa pora i trzymający mocno mróz, odór rozkładającej się krwi byłby nie do zniesienia. Widok śmierci miał prawdopodobnie na długo odbić się makabrycznymi scenami w pamięci chłopaka. I w duchu tylko gratulował, że młody czarodziej nie zwymiotował. Jeszcze.
Magia zdecydowanie lubiła z nim dziś współpracę nawet w dziedzinie, która wydawała mu się najbardziej obca. Przeszło mu nawet przez myśl, czy nie jest to spowodowane czymś więcej, mniej naturalnym niż jego własny talent. Nie znalazł jednak innych ponad dostrzeżone elementy czarnej magii. A tej było aż nadto - Wiele z drapieżników poluje także w zimie. Widziałeś kiedyś wilki? Głód nie dotyczy tylko ludzi. A i magiczne stworzenia zrobiły się bardziej agresywne - odpowiadał niemal raportowo, nawet nie patrząc na Thomasa, zajęty krótkim przeszukaniem ciała, by potem unieść je do góry. Coś nieprzyjemnie chrupnęło, gdy sięgnął wyłamanego ramienia. Nie zareagował jednak słowem, ignorując wibrujące od napięcia powietrza. Nie zdziwiłby się, gdyby kiedyś, na miejscu kaźni, pojawiły się duchy.
Przerwał zajęcie dopiero na propozycję, jaką usłyszał. Uchwycił spojrzenie czarodzieja - Jeśli jest to w zasięgu twoich możliwości, będzie bardzo pomocne - z uwagą świdrował twarz młodzieńca, zastanawiając się, jakim cudem znalazł się dwa razy w podobnych okolicznościach. I jakie konsekwencje miało przynieść? Po reakcjach i zachowaniu, nie wierzył, żeby wcześniej miał styczność z podobnymi atrakcjami. Wielu czarodziejów wciąż było ślepych na wojenną rzeczywistość - tę brutalną, okrutną i krwawą, nie mającą nic wspólnego z bzdurnymi opisami propagandy.
Nie patrzył, jak ciała znikały w ciemności dołu. Jedno po drugim i z pomocą magii - musieli sobie poradzić. Przynajmniej tymczasowo w tak prowizoryczny sposób. Ponownie zatrzymał ruch, gdy chłopak wyjawił mu tożsamość towarzystwa z wczoraj - Znasz go? A wiec miałeś szczęście. Ułatwi mi to pracę - kontynuował wracając do zadania. Przez większość potem milczał. Wysiłek nawet w jego przypadku zaczął dawać o sobie znać. Zdążył wrócić do sił po powrocie z więzienia, ale nie zapominał o treningach. Miał do tego więcej niż jedna okazję - pozostając w ruchu niemal bez ustanku.
Magia dopełniła dzieła, zasypując ciała i pozwalając na spoczynek. Kilka znalezionych drobiazgów, mogła pomóc w dalszym śledztwie, ale najbardziej oczywistą informacją był list i jego adresatka, którą miał znaleźć w Oazie - Musze tu jeszcze zostać, sprawdzić okolicę, ale jeśli wskażesz mi miejsce drugiego..., będziesz mógł odejść. Skontaktuję się z Tonksem - urwał, oceniając ich niecodzienne dzieło. Zmarszczył brwi - Nie polecam dzielić się tym spotkaniem z obcymi, ale zapamiętaj na przyszłość - zerknął na czarodzieja z ukosa, bardziej ostrzegawczo, poważnie - mimo wszystko dziękuję za pomoc - zakończył łagodniej, chociaż nadal z rezerwą. Był zmęczony, a gorąc targał nim nieprzyjemnie jeszcze przez chwilę, nim wyrównał oddech.
Zanim został sam, wiedział, że potrzebował wezwać kogoś do pomocy z aurorskiej gwardii. I rzucić jeszcze kilka zabezpieczających miejsce zaklęć.
| zt x2
Darkness brings evil things
the reckoning begins
|Przychodzimy z Doliny Godryka
Wszelkie informacje były istotne, każde zwierzę reagowało inaczej na zapachy czy dźwięki. jeżeli podchodziły pod domostwa, oznaczało to, że przestały się obawiać ludzi. Nie było w tym nic dziwnego jeżeli nie działa im się krzywda ze strony ludzi. Gorzej jak zaczynały być agresywne, jak stanowiły zagrożenie dla ludzi, wtedy należało się sprawie przyjrzeć. Zastanawiał się od jakiegoś czasu czy kometa ma z tym coś wspólnego, ale nie znał się na astronomii. Mógł jedynie snuć domysły, a te od jakiegoś czasu same się nasuwały. Tkwiła nadal na niebie i nie chciała zniknąć.
Zarówno stworzenia ze świata mugoli jak i czarodziejów, to było bardzo ciekawe, a wieść o akromantuli nie napawa optymizmem. Zaczął się zastanawiać jakie rośliny najlepiej zasadzić i jakie inne metody zastosować, aby zniechęcić stworzenia do podchodzenia do ludzkich siedzib.
-Na pewno po części dostęp do łatwej zdobyczy może kusić takie stworzenia jak lisy czy kuny. Kołogonek to cięższa sprawa… - Te stworzenia zakradały się do chlewu, ktoś musiał mieć świnie, że się zjawił w okolicy. -Przydałby się biały pies lub kot, ale może uda się go oszukać. - Myślał na głos podążając za dziewczyną Im dłużej słuchał tym bardziej rozumiał, że czeka ich większa praca niż jedno popołudnie. -Nie wiem czy znajdziemy rośliny, ale na pewno na sam początek warto skorzystać z tego co znajdziemy. jak zobaczę czym dysponujemy będzie nam łatwiej zdecydować co dalej. - Obawiał się, że nie znajdą na tyle roślin, aby tylko je przesadzić, będa musieli działać na różnych płaszczyznach. Zarówno zapachowych jak i dźwiękowych. Widział gdzie zmierzają, a ta część kraju była znana z pewnej rośliny, bardzo miododajnej. -Rośnie tu licznie wielosił błękitny. - Zauważył kiedy schodzili dość stromym zboczem w stronę obozu, który malował się u ich stóp coraz wyraźniej. -Roślina, któr może przyciągać owady, zwłaszcza jak ktoś ma ja przy swoim domostwie. - To mogło też tłumaczyć skąd taka liczba tych stworzeń przy siedlisku ludzkim. Dolina rzeki była obfita w liczną roślinność więc może jedna ponure myśli się nie ziszczą. -Co do kadzideł, możemy pomyśleć o takich, które mają działanie uspokajające, aby palić je w na granicy obozu, dzięki temu zwierzęta, nawet jak podejdą, nie będa agresywne. - To było pierwsze co mu przyszło na myśl w związku z zarysowanym mu problemem przez Su. -O! - Zawołał nagle i podszedł do rośliny. -Tymianek, odstrasza owady, a tam lawenda, ona również zniechęca osy. - Wskazywał kolejne rośliny jakie mijali. Tutejsza ziemia sprzyjała naturze, a ta sprawiała, że co chwila natrafiali na kolejne zioła. -Zwierzęta nie lubią zapachu cytrusów, powinniśmy znaleźć tu roślinę, która wydziela taki zapach. - Bacznie się rozglądał i patrzył pod nogi, szukając kolejnych bylin jakie mogły im pomóc. -Można pomyśleć też o krzewach kolczastych o grubych pędach, to też skutecznie odstrasza zwierzęta.
Wszelkie informacje były istotne, każde zwierzę reagowało inaczej na zapachy czy dźwięki. jeżeli podchodziły pod domostwa, oznaczało to, że przestały się obawiać ludzi. Nie było w tym nic dziwnego jeżeli nie działa im się krzywda ze strony ludzi. Gorzej jak zaczynały być agresywne, jak stanowiły zagrożenie dla ludzi, wtedy należało się sprawie przyjrzeć. Zastanawiał się od jakiegoś czasu czy kometa ma z tym coś wspólnego, ale nie znał się na astronomii. Mógł jedynie snuć domysły, a te od jakiegoś czasu same się nasuwały. Tkwiła nadal na niebie i nie chciała zniknąć.
Zarówno stworzenia ze świata mugoli jak i czarodziejów, to było bardzo ciekawe, a wieść o akromantuli nie napawa optymizmem. Zaczął się zastanawiać jakie rośliny najlepiej zasadzić i jakie inne metody zastosować, aby zniechęcić stworzenia do podchodzenia do ludzkich siedzib.
-Na pewno po części dostęp do łatwej zdobyczy może kusić takie stworzenia jak lisy czy kuny. Kołogonek to cięższa sprawa… - Te stworzenia zakradały się do chlewu, ktoś musiał mieć świnie, że się zjawił w okolicy. -Przydałby się biały pies lub kot, ale może uda się go oszukać. - Myślał na głos podążając za dziewczyną Im dłużej słuchał tym bardziej rozumiał, że czeka ich większa praca niż jedno popołudnie. -Nie wiem czy znajdziemy rośliny, ale na pewno na sam początek warto skorzystać z tego co znajdziemy. jak zobaczę czym dysponujemy będzie nam łatwiej zdecydować co dalej. - Obawiał się, że nie znajdą na tyle roślin, aby tylko je przesadzić, będa musieli działać na różnych płaszczyznach. Zarówno zapachowych jak i dźwiękowych. Widział gdzie zmierzają, a ta część kraju była znana z pewnej rośliny, bardzo miododajnej. -Rośnie tu licznie wielosił błękitny. - Zauważył kiedy schodzili dość stromym zboczem w stronę obozu, który malował się u ich stóp coraz wyraźniej. -Roślina, któr może przyciągać owady, zwłaszcza jak ktoś ma ja przy swoim domostwie. - To mogło też tłumaczyć skąd taka liczba tych stworzeń przy siedlisku ludzkim. Dolina rzeki była obfita w liczną roślinność więc może jedna ponure myśli się nie ziszczą. -Co do kadzideł, możemy pomyśleć o takich, które mają działanie uspokajające, aby palić je w na granicy obozu, dzięki temu zwierzęta, nawet jak podejdą, nie będa agresywne. - To było pierwsze co mu przyszło na myśl w związku z zarysowanym mu problemem przez Su. -O! - Zawołał nagle i podszedł do rośliny. -Tymianek, odstrasza owady, a tam lawenda, ona również zniechęca osy. - Wskazywał kolejne rośliny jakie mijali. Tutejsza ziemia sprzyjała naturze, a ta sprawiała, że co chwila natrafiali na kolejne zioła. -Zwierzęta nie lubią zapachu cytrusów, powinniśmy znaleźć tu roślinę, która wydziela taki zapach. - Bacznie się rozglądał i patrzył pod nogi, szukając kolejnych bylin jakie mogły im pomóc. -Można pomyśleć też o krzewach kolczastych o grubych pędach, to też skutecznie odstrasza zwierzęta.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Wiedza astronomiczna stanowiła zbyt wielką zagadkę także dla Sue. Znała podstawy, ale było to za mało na pewną ocenę komety - zresztą, nawet specjaliści łamali sobie głowę nad niecodziennym zjawiskiem. Nie próbowała wychylać się z wnioskami, lecz w jej oglądzie powiązanie niefortunnych zdarzeń z lśniącym na niebie obiektem wydawało się oczywiste. Świat wyraźnie zareagował na tajemniczą łunę, a rozlegające się co jakiś czas dźwięki (to dopiero było zastanawiające!) drażniły zwierzynę, natura wydawała się reagować instynktownie. Zresztą, nawet ona sama odczuwała lęk, słysząc zawodzenie komety i spoglądając na nią. Niestety, mogli reagować jedynie na skutki, przyczyna pozostawała poza zasięgiem.
- Z kołkogonkiem na pewno sobie poradzę, znam na nie parę ciekawych sposobów - między innymi ten, o którym wspominasz. Jest sprawdzony i najskuteczniejszy, ale nie jedyny - odpowiedziała miękko, z ciepłym uśmiechem, całkiem wzruszona faktem, że Herbert tak dobrze odnajdywał się także w świecie stworzeń. Zawsze ujmował ją fakt współdzielenia pasji, a dodatkowe spojrzenie na temat mogło być tylko zaletą. Razem zawsze dało się zdziałać więcej. - Rozglądam się już za białym psem, rozpuściłam wieści wśród znajomych, do tej pory bez skutku, ale szukamy. Kota również, choć one nieczęsto są chętne do współpracy, zazwyczaj nic sobie z kołkogonka nie robią i prędko wracają na własną ścieżkę - przyznała z lekkim wzruszeniem ramion. Zdarzyła jej się ta próba, z psami współpracowało się znacznie prościej, były posłuszniejsze. - Na ten moment świnie stąd zabrane, ale jestem pewna, że kiedy wrócą, wróci też kołkogonek.
- Zamierzam zrobić wszystko, co tylko możliwe - rośliny to tylko jedna z kwestii - zapewniła, zanim świstoklik zabrał ich na miejsce. Pogoda dopisywała, Lovegood rozejrzała się po okolicy, chłonąc bogactwo natury, której panowanie było tu bardzo wyraźne. Lekkim ruchem osłoniła oczy od słońca, by widzieć wyraźniej znajomy już obóz. Nie znała rośliny, o której wspomniał Herbert, ani z nazwy, ani z właściwości.
- Czyli powinniśmy zadbać o to, by wielosił rósł raczej w oddaleniu, a w pobliżu obozu się go pozbyć? - dopytała. To zadanie sprawiało wrażenie prostego, najchętniej zaangażowałaby do tego mieszkańców obozu, z ich pomocą raz dwa uporaliby się z problemem. Wzrokiem powiodła po błękicie kwiatów, nie potrafiąc wyzbyć się wrażenia, że z tej rośliny mimo wszystko mogło być więcej pożytku niż szkody, nie miałaby serca wyrwać jej z korzeniami i bezmyślnie pozwalać zmarnować się potencjalnym właściwościom. - Jakie ma działanie? Może da się z niego zrobić użytek? Zasuszyć, zrobić wyciąg? - dopytała żywo, zastanawiając sie jeszcze, jak wiele roślin mogło z podobnym powodzeniem ściągać owady do obozu - rzeka Lathkill szczodrze obdarzyła dolinę i było to bardzo widoczne. Powstrzymała się przed potokiem kolejnych pytań, gorączkowo powtarzając sobie w myślach kwestie, które chciałaby poruszyć jeszcze później. Póki co skupiła się na kadzidłach i innych ziołach, bardziej znajomych, powszechnie znanych.
- Wspaniale - podsumowała ze szczerym entuzjazmem, kucając przy lawendzie, która kojarzyła jej się z domem rodzinnym - opuszki palców zetknęła z kwiatami, zaciągając się ich zapachem. - Tak myślałam, że to miejsce nas nie zawiedzie - dodała, podnosząc sie energicznie, gotowa do dalszej drogi.
- Co do kadzideł uspokajających - to mogłoby pomóc. Zrobiłabym nawet specjalne paleniska - stwierdziła, wzrokiem sięgając granic obozu, by wstępnie rozplanować, gdzie mogłyby się znaleźć. - Myślałam już o ogrodzeniu, jak widzisz wokół nie ma żadnej fizycznej bariery - na niej można by zawiesić dzwonki, chciałabym dodać też kilka zmyłek, iluzji, aby odstraszyć zwierzęta sylwetkami ich naturalnych wrogów - wyjawiła, pragnąc zrobić użytek ze swoich transmutacyjnych zdolności. Czuła się w nich pewnie, problemem mogły być jedynie ostatnie problemy z cieniami, od których miała to miejsce ochronić i zabezpieczyć. Poza tym zamierzała trochę odciągnąć zwierzynę od obozu, dając im alternatywnie kuszące kąski gdzieś dalej, opierając się na specyfice każdego gatunku.
- Wspaniały pomysł! Choć przy krzewach może być dużo pracy, prawda? Nie miałabym pojęcia, jak się za to zabrać - przyznała, nie wyobrażając sobie przesadzania wielkiego, kłującego krzewu. Nie żeby bała się ran, po prostu nie miała pojęcia, w jaki sposób się to robi. - Ale jeśli dasz mi wskazówki, chętnie w tym pomogę albo znajdę osoby, które się tym zajmą.
- Chciałabym jak najlepiej wykorzystać tę roślinność, póki mamy lato - zebrać ile się da, wykorzystać do eliksirów, ususzyć, przeszkolić mieszkańców, jak mogą to wszystko wykorzystać i rozpoznawać. Byłbyś w stanie pomóc mi z taką listą, a najlepiej z całym szkoleniem?
- Z kołkogonkiem na pewno sobie poradzę, znam na nie parę ciekawych sposobów - między innymi ten, o którym wspominasz. Jest sprawdzony i najskuteczniejszy, ale nie jedyny - odpowiedziała miękko, z ciepłym uśmiechem, całkiem wzruszona faktem, że Herbert tak dobrze odnajdywał się także w świecie stworzeń. Zawsze ujmował ją fakt współdzielenia pasji, a dodatkowe spojrzenie na temat mogło być tylko zaletą. Razem zawsze dało się zdziałać więcej. - Rozglądam się już za białym psem, rozpuściłam wieści wśród znajomych, do tej pory bez skutku, ale szukamy. Kota również, choć one nieczęsto są chętne do współpracy, zazwyczaj nic sobie z kołkogonka nie robią i prędko wracają na własną ścieżkę - przyznała z lekkim wzruszeniem ramion. Zdarzyła jej się ta próba, z psami współpracowało się znacznie prościej, były posłuszniejsze. - Na ten moment świnie stąd zabrane, ale jestem pewna, że kiedy wrócą, wróci też kołkogonek.
- Zamierzam zrobić wszystko, co tylko możliwe - rośliny to tylko jedna z kwestii - zapewniła, zanim świstoklik zabrał ich na miejsce. Pogoda dopisywała, Lovegood rozejrzała się po okolicy, chłonąc bogactwo natury, której panowanie było tu bardzo wyraźne. Lekkim ruchem osłoniła oczy od słońca, by widzieć wyraźniej znajomy już obóz. Nie znała rośliny, o której wspomniał Herbert, ani z nazwy, ani z właściwości.
- Czyli powinniśmy zadbać o to, by wielosił rósł raczej w oddaleniu, a w pobliżu obozu się go pozbyć? - dopytała. To zadanie sprawiało wrażenie prostego, najchętniej zaangażowałaby do tego mieszkańców obozu, z ich pomocą raz dwa uporaliby się z problemem. Wzrokiem powiodła po błękicie kwiatów, nie potrafiąc wyzbyć się wrażenia, że z tej rośliny mimo wszystko mogło być więcej pożytku niż szkody, nie miałaby serca wyrwać jej z korzeniami i bezmyślnie pozwalać zmarnować się potencjalnym właściwościom. - Jakie ma działanie? Może da się z niego zrobić użytek? Zasuszyć, zrobić wyciąg? - dopytała żywo, zastanawiając sie jeszcze, jak wiele roślin mogło z podobnym powodzeniem ściągać owady do obozu - rzeka Lathkill szczodrze obdarzyła dolinę i było to bardzo widoczne. Powstrzymała się przed potokiem kolejnych pytań, gorączkowo powtarzając sobie w myślach kwestie, które chciałaby poruszyć jeszcze później. Póki co skupiła się na kadzidłach i innych ziołach, bardziej znajomych, powszechnie znanych.
- Wspaniale - podsumowała ze szczerym entuzjazmem, kucając przy lawendzie, która kojarzyła jej się z domem rodzinnym - opuszki palców zetknęła z kwiatami, zaciągając się ich zapachem. - Tak myślałam, że to miejsce nas nie zawiedzie - dodała, podnosząc sie energicznie, gotowa do dalszej drogi.
- Co do kadzideł uspokajających - to mogłoby pomóc. Zrobiłabym nawet specjalne paleniska - stwierdziła, wzrokiem sięgając granic obozu, by wstępnie rozplanować, gdzie mogłyby się znaleźć. - Myślałam już o ogrodzeniu, jak widzisz wokół nie ma żadnej fizycznej bariery - na niej można by zawiesić dzwonki, chciałabym dodać też kilka zmyłek, iluzji, aby odstraszyć zwierzęta sylwetkami ich naturalnych wrogów - wyjawiła, pragnąc zrobić użytek ze swoich transmutacyjnych zdolności. Czuła się w nich pewnie, problemem mogły być jedynie ostatnie problemy z cieniami, od których miała to miejsce ochronić i zabezpieczyć. Poza tym zamierzała trochę odciągnąć zwierzynę od obozu, dając im alternatywnie kuszące kąski gdzieś dalej, opierając się na specyfice każdego gatunku.
- Wspaniały pomysł! Choć przy krzewach może być dużo pracy, prawda? Nie miałabym pojęcia, jak się za to zabrać - przyznała, nie wyobrażając sobie przesadzania wielkiego, kłującego krzewu. Nie żeby bała się ran, po prostu nie miała pojęcia, w jaki sposób się to robi. - Ale jeśli dasz mi wskazówki, chętnie w tym pomogę albo znajdę osoby, które się tym zajmą.
- Chciałabym jak najlepiej wykorzystać tę roślinność, póki mamy lato - zebrać ile się da, wykorzystać do eliksirów, ususzyć, przeszkolić mieszkańców, jak mogą to wszystko wykorzystać i rozpoznawać. Byłbyś w stanie pomóc mi z taką listą, a najlepiej z całym szkoleniem?
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Schodząc w dół cały czas się rozglądał, badał okolicę, notował w pamięci jakie jeszcze rośliny mijali po drodze. Choć wiele słyszał o tej Dolinie tak teraz był zaskoczony jak wiele okazów się w niej znajduje. Aż dziw brał, że wcześniej się w te rejony nie zapuścił. Dzisiaj miał okazję skorzystać z możliwości tej ziemi oraz połączyć je z wiedzą i umiejętnościami jakie posiadał. Nie tylko z zakresu roślin, ale również magii. Transmutacja nie była mu obca pomagała w tworzeniu szklarni i w opiece nad roślinami. Dziewczyna wcześniej mówiła, że zna się na stworzeniach, co tym samym teraz potwierdzała swoim działaniem i stworzonym planem. On ekspertem nie był, trochę wiedział dzięki podróżom czy mieszkaniu w Greengrove Farm, ale wiedzę miał dość skromną, co innego w kwestii roślin. Tutaj mógł się poszczycić obszerną znajomością tematu.
-Wielosił to wdzięczna roślina, łatwa w uprawie. - Zapewnił Sue mijając kolejne stanowisko gdzie niebieskie kwiaty były widoczne w ilościach. -Najbardziej lubi tereny żyzne i wilgotne. Jak tutaj.- Nie musiał pobierać próbek ziemi, aby widzieć jak bardzo jest użyźniona. Idealne miejsce do hodowania wszelkich ziół i kwiatów. -Jest rośliną leczniczą. - Uspokoił czarownicę widząc, że nie chciała, aby ich działania zniszczyły czy też zaszkodziły kwiatom. -Kłącza i korzenie wykorzystywane są na odwary i napary, a nawet na tworzenie nalewek. Ma głównie działanie wykrztuśne i uspokajające. - Przystanął na chwilę, aby się rozejrzeć, jeszcze z góry na obóz. Chciał ocenić gdzie jest największe nasłonecznienie, czy dostrzeże stoki lub pochyłość terenu, jaką można wykorzystać na rabaty. -Zobacz, tamto miejsce jest idealnie nasłonecznione. Można stworzyć coś na wzór ogrodu zielnego. Posadzimy i przesadzimy tam rośliny niezbędne do stworzenia kadzideł, ale też takie, które można wykorzystać do leczenia. A wokół obozu… - Dłonią zarysowywał obszar o jakim mówił. -Posadzimy krzewy, jest parę zaklęć, które przyspieszają wzrost roślin. Są też zaklęcia, które sprawiają, że świat flory pomaga i ostrzega o niebezpieczeństwie. Na ogrodzeniu powiesimy dzwonki oraz posadzimy rośliny, które wydzielają cytrusowy zapach. A w lesie… - Tym razem wskazał ścianę zieleni, pełną wysokich i strzelistych drzew. -Można budować karmniki i pasieki. Tylko należy pamiętać o ich uzupełnianiu, aby zwierzęta tam przychodziły, nie zaś do obozowiska. - Widząc dokładnie miejsce mógł sugerować działania i tworzyć wstępny plan. -Oczywiście, nie zrobimy tego sami. Potrzeba do tego wielu rąk do pracy. Sporządze przepisy na kadzidła, dokładny opis, aby na bieżąco mieszkańcy je robili. - Zerknął na Sue co myśli na temat tego planu, jeszcze wstępnego, ale nabierającego kształtów. Gdy zaś zapytała czy jej pomoże kiwnął głową. Nie mógł zostawić jej samej z całym tym obowiązkiem, a widział jak bardzo jest zaangażowana i jak mocno pragnie pomóc. Takie działania należało wspierać, a jako członek Zakonu Feniksa nie wyobrażał sobie, że jedynie się powymądrza, a następnie zniknie.
-Wielosił to wdzięczna roślina, łatwa w uprawie. - Zapewnił Sue mijając kolejne stanowisko gdzie niebieskie kwiaty były widoczne w ilościach. -Najbardziej lubi tereny żyzne i wilgotne. Jak tutaj.- Nie musiał pobierać próbek ziemi, aby widzieć jak bardzo jest użyźniona. Idealne miejsce do hodowania wszelkich ziół i kwiatów. -Jest rośliną leczniczą. - Uspokoił czarownicę widząc, że nie chciała, aby ich działania zniszczyły czy też zaszkodziły kwiatom. -Kłącza i korzenie wykorzystywane są na odwary i napary, a nawet na tworzenie nalewek. Ma głównie działanie wykrztuśne i uspokajające. - Przystanął na chwilę, aby się rozejrzeć, jeszcze z góry na obóz. Chciał ocenić gdzie jest największe nasłonecznienie, czy dostrzeże stoki lub pochyłość terenu, jaką można wykorzystać na rabaty. -Zobacz, tamto miejsce jest idealnie nasłonecznione. Można stworzyć coś na wzór ogrodu zielnego. Posadzimy i przesadzimy tam rośliny niezbędne do stworzenia kadzideł, ale też takie, które można wykorzystać do leczenia. A wokół obozu… - Dłonią zarysowywał obszar o jakim mówił. -Posadzimy krzewy, jest parę zaklęć, które przyspieszają wzrost roślin. Są też zaklęcia, które sprawiają, że świat flory pomaga i ostrzega o niebezpieczeństwie. Na ogrodzeniu powiesimy dzwonki oraz posadzimy rośliny, które wydzielają cytrusowy zapach. A w lesie… - Tym razem wskazał ścianę zieleni, pełną wysokich i strzelistych drzew. -Można budować karmniki i pasieki. Tylko należy pamiętać o ich uzupełnianiu, aby zwierzęta tam przychodziły, nie zaś do obozowiska. - Widząc dokładnie miejsce mógł sugerować działania i tworzyć wstępny plan. -Oczywiście, nie zrobimy tego sami. Potrzeba do tego wielu rąk do pracy. Sporządze przepisy na kadzidła, dokładny opis, aby na bieżąco mieszkańcy je robili. - Zerknął na Sue co myśli na temat tego planu, jeszcze wstępnego, ale nabierającego kształtów. Gdy zaś zapytała czy jej pomoże kiwnął głową. Nie mógł zostawić jej samej z całym tym obowiązkiem, a widział jak bardzo jest zaangażowana i jak mocno pragnie pomóc. Takie działania należało wspierać, a jako członek Zakonu Feniksa nie wyobrażał sobie, że jedynie się powymądrza, a następnie zniknie.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Herberta dobrze się słuchało - jego głos był przyjemny, żadną miarą nie sięgał monotonii, zaś rozległa wiedza na temat roślin wzbudzała w Susanne żywe zaciekawienie, nie rozpraszała się więc, przysłuchując kolejnym opisom, wzorkiem podążając za wskazywanymi kwiatami i roślinami.
- O, to jest wspaniała wiadomość - skomentowała ekspresyjnie, zadowolona z wizji zgromadzenia zapasów leczniczych. Skoro tak, można było wykorzystać wielosił nie tylko tutaj, nie tylko w obozie, ale i podsunąć dobrodziejstwo uzdrowicielom Zakonu Feniksa, na pewno zrobią z niego użytek także w innych rejonach. Niestety, to miało być potrzebne, nie łudziła się nawet, że po zawieszeniu broni wojna stanie się łagodniejsza. - W takim wypadku nie pozwolimy zmarnować się wielosiłowi, parę wskazówek i nasi mieszkańcy będą wiedzieli wszystko na jego temat.
Przyjrzała się wskazywanemu miejscu, już wyobrażając sobie zioła poruszające się na wietrze i te cudowne zapachy. - Ufam ci, w takim razie zaklepuję ten obszar na ogród - na pewno przydadzą się też ingrediencje do eliksirów, ale to wyniknie samo z siebie - kiwnęła głową, bardziej do siebie, upewniając się w zamyśle. Ufała Primie, doskonale wiedziała, że alchemiczne cuda cioci sprawdzą się idealnie i jeśli mogła dostarczyć jej najlepsze z możliwych składników - zamierzała tak zrobić.
- Ach, tak, masz na myśli Flosimuro? - zapytała, dzieląc się pierwszym skojarzeniem, które przyszło jej do głowy. - Rzeczywiście może się sprawdzić. W przeciwieństwie do technik sadzenia wielkich krzewów, ten czar jest mi znany, z tym na pewno będę mogła pomóc - stwierdziła z lekką ulgą, teraz dostrzegając, w jaki sposób można było sobie poradzić z rozmieszczeniem krzewów. - Herbarius nuntius też jest mi znane. Na pewno warto wskazać je mieszkańcom, który będą pełnić warty, kiedy już otoczymy obóz odpowiednią roślinnością - przyznała, doskonale zdając sobie sprawę, że to zaklęcie miało swoje ograniczenia - mimo tego, szkoda byłoby go nie wykorzystać, w tej sytuacji naprawdę wydawało się idealne.
- Rąk do pomocy na pewno nam nie zabraknie - zapewniła z lekkością, przekonana o tym fakcie. Miała nie tylko wielu zaufanych znajomych, mieszkańcy obozu nie zamierzali stać z założonymi rękoma, przyglądając się pracy - dobrze wiedziała, że i oni aktywnie zaangażują się w pracę, robiąc użytek z rąk oraz umiejętności. - Byłoby cudownie - przyznała, bo nawet jeśli obozowicze potrzebowaliby pomocy ze sporządzeniem kadzideł, same przepisy już miały ułatwić zadanie na przyszłość. - Dziękuję ci, Herbercie - powiedziała szczerze, obdarzając mężczyznę ciepłym uśmiechem.
- Chodź, pora żebyś poznał mieszkańców - na pewno zauważysz, kto najchętniej podejmie się czuwania nad ogrodem, a kto sprawdzi się przy kadzidłach - zapewniła, już mając przed oczami konkretne twarze, konkretne zainteresowania i mocne strony. Nie znała ich może dogłębnie ani długo, ale widziała jak na dłoni, że wszystkim zależało na zabezpieczeniu tego miejsca i utrzymaniu w nim bezpieczeństwa.
- O, to jest wspaniała wiadomość - skomentowała ekspresyjnie, zadowolona z wizji zgromadzenia zapasów leczniczych. Skoro tak, można było wykorzystać wielosił nie tylko tutaj, nie tylko w obozie, ale i podsunąć dobrodziejstwo uzdrowicielom Zakonu Feniksa, na pewno zrobią z niego użytek także w innych rejonach. Niestety, to miało być potrzebne, nie łudziła się nawet, że po zawieszeniu broni wojna stanie się łagodniejsza. - W takim wypadku nie pozwolimy zmarnować się wielosiłowi, parę wskazówek i nasi mieszkańcy będą wiedzieli wszystko na jego temat.
Przyjrzała się wskazywanemu miejscu, już wyobrażając sobie zioła poruszające się na wietrze i te cudowne zapachy. - Ufam ci, w takim razie zaklepuję ten obszar na ogród - na pewno przydadzą się też ingrediencje do eliksirów, ale to wyniknie samo z siebie - kiwnęła głową, bardziej do siebie, upewniając się w zamyśle. Ufała Primie, doskonale wiedziała, że alchemiczne cuda cioci sprawdzą się idealnie i jeśli mogła dostarczyć jej najlepsze z możliwych składników - zamierzała tak zrobić.
- Ach, tak, masz na myśli Flosimuro? - zapytała, dzieląc się pierwszym skojarzeniem, które przyszło jej do głowy. - Rzeczywiście może się sprawdzić. W przeciwieństwie do technik sadzenia wielkich krzewów, ten czar jest mi znany, z tym na pewno będę mogła pomóc - stwierdziła z lekką ulgą, teraz dostrzegając, w jaki sposób można było sobie poradzić z rozmieszczeniem krzewów. - Herbarius nuntius też jest mi znane. Na pewno warto wskazać je mieszkańcom, który będą pełnić warty, kiedy już otoczymy obóz odpowiednią roślinnością - przyznała, doskonale zdając sobie sprawę, że to zaklęcie miało swoje ograniczenia - mimo tego, szkoda byłoby go nie wykorzystać, w tej sytuacji naprawdę wydawało się idealne.
- Rąk do pomocy na pewno nam nie zabraknie - zapewniła z lekkością, przekonana o tym fakcie. Miała nie tylko wielu zaufanych znajomych, mieszkańcy obozu nie zamierzali stać z założonymi rękoma, przyglądając się pracy - dobrze wiedziała, że i oni aktywnie zaangażują się w pracę, robiąc użytek z rąk oraz umiejętności. - Byłoby cudownie - przyznała, bo nawet jeśli obozowicze potrzebowaliby pomocy ze sporządzeniem kadzideł, same przepisy już miały ułatwić zadanie na przyszłość. - Dziękuję ci, Herbercie - powiedziała szczerze, obdarzając mężczyznę ciepłym uśmiechem.
- Chodź, pora żebyś poznał mieszkańców - na pewno zauważysz, kto najchętniej podejmie się czuwania nad ogrodem, a kto sprawdzi się przy kadzidłach - zapewniła, już mając przed oczami konkretne twarze, konkretne zainteresowania i mocne strony. Nie znała ich może dogłębnie ani długo, ale widziała jak na dłoni, że wszystkim zależało na zabezpieczeniu tego miejsca i utrzymaniu w nim bezpieczeństwa.
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Entuzjazm i chęć do działania jaką emanowała Sue była zaraźliwa. Nie trzeba było go zmuszać do pracy, ale energia dziewczyny była bardzo zaraźliwa. Cieszył się, że widzi potencjał w tym co mówił, że pragnęła od zaraz zabrać się do realizowania wstępnego planu jaki przed nią zarysował. -Wielosił to wdzięczna roślina, na pewno nie przysporzy nikomu kłopotów. - Wystarczyło trzymać się wytycznych związanych z przechowywaniem i suszeniem odpowiednich elementów. -Nie są to idealne rozwiązania, ale nie możemy się zamykać na każdą nieidealną opcję. - Zadowolony, że dziewczyna zna zaklęcia i nie musi ich tłumaczyć, odetchnął, bo musiałby jeszcze tłumaczyć ich działanie, a może nawet nauczyć. Zbliżali się już do osady, gdzie mógł dokładniej się przyjrzeć rozmieszczeniu budynków, jakie są między nimi odległości, jak duże ogrodzenia muszą zrobić, oraz jak daleko postawić paśniki. Zwrócił niebieskie spojrzenie na czarownicę. -Jeszcze niczego nie zrobiłem. - Zaśmiał się cicho słysząc podziękowania, po czym poprawiając torbę przewieszoną przez ramię ruszył na spotkanie mieszkańców. Ludzie byli chętni do pracy, bardzo zaangażowani, w końcu chodziło o ich życie i los ich bliskich. Niektórzy byli pełni ekscytacji działaniem jak Sue, inni zaś nie tryskali energią, ale słuchali z uwagą tego co miał im do powiedzenia.
-Bardzo ważne jest to, jak roślina zostanie wykopa ze swojego stanowiska. Należy uważać na korzenie. - Mówiąc to okopywał właśnie krzew omawiając dokładnie co robi. -Uszkodzone korzenie mogą sprawić, że roślina nie przyjmie się w nowym miejscu. - Po dłuższej chwili udało się dokładnie wykopać krzew, a tym samym z pomocą innego mężczyzny podniósł ją wraz z korzeniami. Ostrożnie przenieśli całość do wcześniej przygotowanego miejsca. -Wszystkie krzewy należy tak potraktować. - Kiedy upewnił się, że każdy wie co należy robić, odnalazł Sue i wręczył jej opisy kadzideł oraz jak je przygotować. -Będziesz wiedzieć komu je przekazać. Zaraz idę zobaczyć miejsca na pasieki. Pokażę ci je oraz jak je wybierać, tak na przyszłość. - Skierował kroki w stronę zielonej ściany lasu. Kiedy wkroczyli między drzewa, szedł przez jakiś czas w milczeniu uważnie się rozglądając wokół siebie. -Paśniki najlepiej stawiać przy drzewach jakie są blisko siebie. Ochrona dla zwierząt i podpora dla struktury paśnika. - Pamiętał jak tę samą wiedzę przekazywał mu jego ojciec. Wspomnienia wracały, ale już bez bólu, a z nutą nostalgii. -Muszą być też jeszcze dalej od osady. Chodźmy, oznaczymy miejsca na nie. - Tak będzie znacznie lepiej, wtedy mieszkańcy nie będą musieli sami szukać odpowiednich miejsc.
-Bardzo ważne jest to, jak roślina zostanie wykopa ze swojego stanowiska. Należy uważać na korzenie. - Mówiąc to okopywał właśnie krzew omawiając dokładnie co robi. -Uszkodzone korzenie mogą sprawić, że roślina nie przyjmie się w nowym miejscu. - Po dłuższej chwili udało się dokładnie wykopać krzew, a tym samym z pomocą innego mężczyzny podniósł ją wraz z korzeniami. Ostrożnie przenieśli całość do wcześniej przygotowanego miejsca. -Wszystkie krzewy należy tak potraktować. - Kiedy upewnił się, że każdy wie co należy robić, odnalazł Sue i wręczył jej opisy kadzideł oraz jak je przygotować. -Będziesz wiedzieć komu je przekazać. Zaraz idę zobaczyć miejsca na pasieki. Pokażę ci je oraz jak je wybierać, tak na przyszłość. - Skierował kroki w stronę zielonej ściany lasu. Kiedy wkroczyli między drzewa, szedł przez jakiś czas w milczeniu uważnie się rozglądając wokół siebie. -Paśniki najlepiej stawiać przy drzewach jakie są blisko siebie. Ochrona dla zwierząt i podpora dla struktury paśnika. - Pamiętał jak tę samą wiedzę przekazywał mu jego ojciec. Wspomnienia wracały, ale już bez bólu, a z nutą nostalgii. -Muszą być też jeszcze dalej od osady. Chodźmy, oznaczymy miejsca na nie. - Tak będzie znacznie lepiej, wtedy mieszkańcy nie będą musieli sami szukać odpowiednich miejsc.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Kiwnęła głową, zgadzając się z Herbertem w kwestii rozwiązań nieidealnych.
- Myślę, że każde rozwiązanie może nieść za sobą pewne ryzyka i każdy plan może mieć dziurę. Choćbyśmy chcieli, nie przewidzimy wszystkiego, zawsze coś może nas zaskoczyć - nasza w tym głowa, by przygotować się na jak najwięcej ewentualności. Zresztą, w tym momencie nawet rozwiązania tymczasowe będą dobrym ruchem, trzeba działać, a jeśli kiedyś pojawią się lepsze i osiągalne wyjścia, wtedy będziemy z nich korzystać - odpowiedziała. Nie chciała mieć sobie nic do zarzucenia, dla dobra tych ludzi naprawdę była skłonna poświęcić mnóstwo swojego czasu, energii i serca, bo tak właśnie działała, oddając się sprawie, pragnąc na świecie spokoju dla każdej duszy. Uśmiechnęła się uprzejmie, słysząc zdanie padające z ust Herberta - miała nieco inny pogląd na sprawę. - To nieprawda - już wniosłeś pomysły i zdołałeś się zaangażować, teraz cię po prostu nie wypuszczę, dopóki wszystko nie będzie zrobione - stwierdziła pół żartem, pół serio, wyszczerzając się. Nigdy nie krępowała się wyrażaniem wdzięczności, uwielbiała ludzi doceniać - zwłaszcza, gdy decydowali się na pomoc bezinteresownie - co nigdy nie było oczywiste, a zawsze szalenie kochane.
Przybywszy do obozu Susanne zadbała o zwołanie mieszkańców, prędko odszukując jedną z najbardziej zaradnych osób, jakie tu poznała. Przedstawiła Ninę Herbertowi - Nina była czarownicą bardzo szczupłą, niebywale wysoką, o spojrzeniu jastrzębia, lecz o gołębim sercu - kryła je pod grubo ciosanym charakterem, ale wszyscy i tak wiedzieli, co się pod nim chowa. Lovegood przegadała z nią już paręnaście godzin, pieczołowicie notując, kto w czym był dobry, a kto się do czego absolutnie nie nadawał; kobieta pomagała w koordynacji, znała tu każdego, z nią najsprawniej załatwiało się sprawy dotyczące obozowiczów. Bez trudu zmotywowała każdego lenia do przybycia w punkt zbiórki, gdzie mogli zacząć omawiać najważniejsze sprawy. Część osób była nieobecna, oni mieli dowiedzieć się wszystkiego później, o co miała zadbać, oczywiście, Nina. Najpierw odezwała się Sue, zgrabnie występując w widoczne miejsce, nieskrępowana licznymi spojrzeniami.
- Witajcie, poznajcie Herberta - przedstawiła czarodzieja. - Jest specjalistą, którego zielarska wiedza wykracza ponad przeciętność. Pomoże nam wykorzystać potencjał okolicy, zajmie się ogrodem i przeprowadzi instruktaż, dlatego bardzo proszę was o uważne słuchanie - ta wiedza pozwoli nam uporać się z paroma problemami. Mamy kilka zadań, które razem z Niną rozdzieliłyśmy, biorąc pod uwagę wasze siły oraz predyspozycje. Niektórzy zostaną zaangażowani w sadzenie krzewów, inni zajmą się dokładnym zbieraniem roślin z okolicy, by nie zwabiały nam tu niepotrzebnie owadów, zadania są różne - jeśli uważacie, że sprawdzicie się lepiej w innej sprawie - nie wahajcie się mówić. Zadawajcie Herbertowi pytania, zwłaszcza jeśli macie wątpliwości - poprosiła, niedługo później oddając głos Greyowi, którego sama słuchała z uwagą. Przyglądała się przesadzaniu krzewu, z Niną oraz paroma innymi osobami ustalając dokładne granice obozu - wiedząc, że trzeba będzie zatroszczyć się także o drewniane ogrodzenie, o którym wspomniała wcześniej Herbertowi. Odebrane od niego opisy obejrzała pobieżnie, doceniając szczegółowość - na ten moment zachowała je w magicznej torbie, obiecując sobie, że odda je do rąk odpowiedzialnych osób i osobiście przyjrzy się ich pracy.
- Och, ten temat nie jest mi obcy - odpowiedziała uprzejmie Herbertowi, gdy wspomniał o paśnikach. Stworzeniami i zwierzętami fascynowała się od maleńkości, informacje na ich temat chłonęła, jak gąbka, doszukiwała się zależności między środowiskiem, otoczeniem, a konkretnymi gatunkami, obserwowała je, leczyła, pracując w lecznicy - udomowione i nie. - Ale to dobry pomysł, zajmijmy się tym teraz - zgodziła się, wierząc, że zawsze może dowiedzieć się czegoś więcej. Mimo wszystko, nie była leśniczką, nie specjalizowała się w paśnikach - z uwagą przyjęła wskazówki, kiwając głową. - Już wiem, kto je zbuduje - powiedziała, bardziej do siebie, odnajdując zadanie dla swojego znajomego z Hogwartu. - Mam znajomego stolarza - wyjaśniła naprędce Herbertowi, z którym gawędziła podczas leśnej podróży, trafnie wybierając miejsca na paśniki - zostały oznaczone zaklęciem, a wiedza o tym - przekazana odpowiednim mieszkańcom, gdy wrócili do obozu.
- Jeśli masz jeszcze siłę, zbierzmy trochę ingrediencji. Chciałabym dostarczyć je alchemiczce jak najprędzej, to miejsce jest magiczne - tereny naprawdę obfitują w bogactwa - przyznała, jeszcze w leśnych objęciach, zamierzając wykorzystać potencjał okolicy - wkrótce dotarli znów nad rzekę, dopełniając zbiory najróżniejszymi roślinami - nawet parę drobnych komponentów zwierzęcych wpadło w ich ręce!
| ztx2
- Myślę, że każde rozwiązanie może nieść za sobą pewne ryzyka i każdy plan może mieć dziurę. Choćbyśmy chcieli, nie przewidzimy wszystkiego, zawsze coś może nas zaskoczyć - nasza w tym głowa, by przygotować się na jak najwięcej ewentualności. Zresztą, w tym momencie nawet rozwiązania tymczasowe będą dobrym ruchem, trzeba działać, a jeśli kiedyś pojawią się lepsze i osiągalne wyjścia, wtedy będziemy z nich korzystać - odpowiedziała. Nie chciała mieć sobie nic do zarzucenia, dla dobra tych ludzi naprawdę była skłonna poświęcić mnóstwo swojego czasu, energii i serca, bo tak właśnie działała, oddając się sprawie, pragnąc na świecie spokoju dla każdej duszy. Uśmiechnęła się uprzejmie, słysząc zdanie padające z ust Herberta - miała nieco inny pogląd na sprawę. - To nieprawda - już wniosłeś pomysły i zdołałeś się zaangażować, teraz cię po prostu nie wypuszczę, dopóki wszystko nie będzie zrobione - stwierdziła pół żartem, pół serio, wyszczerzając się. Nigdy nie krępowała się wyrażaniem wdzięczności, uwielbiała ludzi doceniać - zwłaszcza, gdy decydowali się na pomoc bezinteresownie - co nigdy nie było oczywiste, a zawsze szalenie kochane.
Przybywszy do obozu Susanne zadbała o zwołanie mieszkańców, prędko odszukując jedną z najbardziej zaradnych osób, jakie tu poznała. Przedstawiła Ninę Herbertowi - Nina była czarownicą bardzo szczupłą, niebywale wysoką, o spojrzeniu jastrzębia, lecz o gołębim sercu - kryła je pod grubo ciosanym charakterem, ale wszyscy i tak wiedzieli, co się pod nim chowa. Lovegood przegadała z nią już paręnaście godzin, pieczołowicie notując, kto w czym był dobry, a kto się do czego absolutnie nie nadawał; kobieta pomagała w koordynacji, znała tu każdego, z nią najsprawniej załatwiało się sprawy dotyczące obozowiczów. Bez trudu zmotywowała każdego lenia do przybycia w punkt zbiórki, gdzie mogli zacząć omawiać najważniejsze sprawy. Część osób była nieobecna, oni mieli dowiedzieć się wszystkiego później, o co miała zadbać, oczywiście, Nina. Najpierw odezwała się Sue, zgrabnie występując w widoczne miejsce, nieskrępowana licznymi spojrzeniami.
- Witajcie, poznajcie Herberta - przedstawiła czarodzieja. - Jest specjalistą, którego zielarska wiedza wykracza ponad przeciętność. Pomoże nam wykorzystać potencjał okolicy, zajmie się ogrodem i przeprowadzi instruktaż, dlatego bardzo proszę was o uważne słuchanie - ta wiedza pozwoli nam uporać się z paroma problemami. Mamy kilka zadań, które razem z Niną rozdzieliłyśmy, biorąc pod uwagę wasze siły oraz predyspozycje. Niektórzy zostaną zaangażowani w sadzenie krzewów, inni zajmą się dokładnym zbieraniem roślin z okolicy, by nie zwabiały nam tu niepotrzebnie owadów, zadania są różne - jeśli uważacie, że sprawdzicie się lepiej w innej sprawie - nie wahajcie się mówić. Zadawajcie Herbertowi pytania, zwłaszcza jeśli macie wątpliwości - poprosiła, niedługo później oddając głos Greyowi, którego sama słuchała z uwagą. Przyglądała się przesadzaniu krzewu, z Niną oraz paroma innymi osobami ustalając dokładne granice obozu - wiedząc, że trzeba będzie zatroszczyć się także o drewniane ogrodzenie, o którym wspomniała wcześniej Herbertowi. Odebrane od niego opisy obejrzała pobieżnie, doceniając szczegółowość - na ten moment zachowała je w magicznej torbie, obiecując sobie, że odda je do rąk odpowiedzialnych osób i osobiście przyjrzy się ich pracy.
- Och, ten temat nie jest mi obcy - odpowiedziała uprzejmie Herbertowi, gdy wspomniał o paśnikach. Stworzeniami i zwierzętami fascynowała się od maleńkości, informacje na ich temat chłonęła, jak gąbka, doszukiwała się zależności między środowiskiem, otoczeniem, a konkretnymi gatunkami, obserwowała je, leczyła, pracując w lecznicy - udomowione i nie. - Ale to dobry pomysł, zajmijmy się tym teraz - zgodziła się, wierząc, że zawsze może dowiedzieć się czegoś więcej. Mimo wszystko, nie była leśniczką, nie specjalizowała się w paśnikach - z uwagą przyjęła wskazówki, kiwając głową. - Już wiem, kto je zbuduje - powiedziała, bardziej do siebie, odnajdując zadanie dla swojego znajomego z Hogwartu. - Mam znajomego stolarza - wyjaśniła naprędce Herbertowi, z którym gawędziła podczas leśnej podróży, trafnie wybierając miejsca na paśniki - zostały oznaczone zaklęciem, a wiedza o tym - przekazana odpowiednim mieszkańcom, gdy wrócili do obozu.
- Jeśli masz jeszcze siłę, zbierzmy trochę ingrediencji. Chciałabym dostarczyć je alchemiczce jak najprędzej, to miejsce jest magiczne - tereny naprawdę obfitują w bogactwa - przyznała, jeszcze w leśnych objęciach, zamierzając wykorzystać potencjał okolicy - wkrótce dotarli znów nad rzekę, dopełniając zbiory najróżniejszymi roślinami - nawet parę drobnych komponentów zwierzęcych wpadło w ich ręce!
| ztx2
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
| razem z ciocią Primą przybywamy stąd
- Na pewno znajdziemy, nie martw się! Ten tekst każdy pamięta inaczej, więc jak odtworzymy go z pamięci fragmentami... - zamyśliła się, próbując wyłowić parę wersów - ... to na pewno wszystko będzie na swoim miejscu - stwierdziła z niezłomną pewnością, niezrażona faktem, że co roku tekst był inny. Zapisane kopie "tej ostatecznej wersji" zawsze ginęły, ale czy to źle? Utwór ewoluował! Nic dziwnego, że nikt nie potrafił spamiętać całej treści, skoro nie do końca istniała...
- Oczywiście, że odwiedzi! Artemis wrócił ze mną do Rudery, wiesz? - oznajmiła łagodnie, z rozczuleniem i lekkim zmieszaniem, bo nie tylko ciocię zaniedbywała ostatnimi miesiącami. - Uprzątnęliśmy dom, to było całkiem ambitne zadanie, bez przygód się nie obyło - westchnęła, lecz to nie opowieść na teraz. Kiedyś ją nadrobią. - Elric nie będzie miał wyjścia - jak będzie miał obiekcje, to Celine go w mig przekona - stwierdziła z miną niewiniątka, nie wyobrażając sobie innej opcji. Trochę się u nich ostatnimi czasy zadziało, ale nadal pozostawali rodziną, mieli swoje tradycje.
- Tym bardziej się cieszę - odpowiedziała, uradowana z entuzjazmu cioci, a jeśli mała wyprawa miała wnieść nieco przełamać rutynę - tym lepiej. - Musisz też niebawem odwiedzić Ruderę - zasugerowała, gotowa ugościć ciocię, kiedy tylko będzie miała ochotę wpaść z wizytą. Ruderze były potrzebne takie momenty, dzięki nim mogła podnieść się i wypełnić ciepłem na nowo. Kto mógł sobie poradzić z takim zadaniem lepiej niż Lovegoodowie? Im więcej wspomnień w nią wleją, tym prędzej odzyska miano azylu.
Alchemiczne zabiegi pochłonęły sporo czasu, lecz nie dłużył się ani trochę. W towarzystwie cioci Susanne czuła się coraz lżej, całkiem bezpiecznie, niemal błogo - z pogodą ducha podsuwała Primie pojemniczki i zaglądała do kociołka, przypatrując się specjalistce przy pracy. Miała ogromne doświadczenie, dostrzegalne na pierwszy rzut oka - zawsze wiedziała co i ile, w mig zauważała nietypowe cechy wywarów, drobne odchylenia i subtelne zmiany, które umykały białowłosej. Sukcesy alchemiczki nie były dla Sue zaskoczeniem, jeszcze zanim napisała list miała pewność, że dzieła Primy będą skuteczne i silne, ale z każdym kolejnym sukcesem duma wypełniała serce. Nikomu innemu nie zaufałaby tak, jak cioci. Palce zacisnęły się na otrzymanych fiolkach - w szkle zamknięto silne właściwości, które w przyszłości mogły uratować jej życie.
- Dziękuję, ciociu. Odpocznijmy chwilę, zanim ruszymy do obozu, dobrze? - poprosiła, wyściskawszy serdecznie Primę. Wolała dać jej trochę oddechu, po intensywnej pracy wypadałoby zregenerować siły i choć Sue pomknęłaby do celu natychmiast, gotowa zająć się wszystkimi już i teraz, chciała mieć pewność, że ciocia nie nadwyręży swoich sił - czasem trzeba było zadbać o kogoś w jego imieniu. Obie rozumiały to doskonale.
Sue zapoznawała się z okolicą coraz lepiej, do obozu przybywała bowiem w każdej wolnej chwili, co rusz podrzucając pojedyncze sztuki dóbr, które udało się zdobyć tu i tam. Lubiła też od czasu do czasu zaskoczyć Ninę nowym pomysłem, tymi zaś wolała dzielić się osobiście, obawiając się wysyłania ważnych informacji listownie. Dzisiejsza wizyta była jedną z zapowiedzianych, parę dni wcześniej Lovegood dała kobiecie znać, że pojawi się z eliksirami, do tego momentu Nina miała oszacować, kto najbardziej potrzebuje pomocy. Jak to w życiu - niektórzy radzili sobie z tragedią lepiej niż inni, stanowiąc podporę dla najbardziej udręczonych. Sporym problemem były oparzenia, większość mieszkańców pochodziła z okolicznych wiosek, spalonych bestialsko przez Rycerzy Walpurgii, nie lepiej sprawa miała się ze spokojem ducha. Ludzi dręczyły koszmary, stres, rozpacz, żałoba... a pracy przy obozie wcale nie brakowało, z dnia na dzień zdawało się jej przybywać.
- Nina! - zawołała, machając energicznie ręką do kobiety, gdy ujrzała ją przy ogródku, który powstał dzięki wiedzy i zaangażowaniu Herberta. Wokół obozu widziała też coraz więcej krzewów, mających pomóc w trzymaniu zwierzyny na dystans, wyraźnie zarysowano granice, zebrano trochę drewna na ogrodzenie. - Poznaj Primę, najwspanialszą alchemiczkę - przedstawiła sobie obie dusze. - Jak sobie radzicie?
- Ach, skarbie, daj spokój, co tu się wyprawia! - usłyszała na wstępie, z zainteresowaniem unosząc brwi - oby nic złego, pomyślała w przestrachu, ale grymas na twarzy Niny układał się bardziej w niecierpliwość niż złość, co było dobrą wróżbą. Jeszcze nie widziała Niny całkowicie spokojnej - i czemu tu się dziwić, to ona trzymała tu porządek. Niełatwe zadanie, obciążające fizycznie oraz psychicznie. - Żeśmy te krzaki sadzili, pojmujesz, nawet się Randall zaangażował, a wszyscy myśleli, że z dziada już nic nie będzie - no i przesadził, biedaczyna, przecież to nie na jego siły i gadam mu, gadam żeby już skończył i poszedł wielosił oporządzać, jak go prosiłam, a ten ciągnie te zarośla zamiast czarów użyć, jakby mu magię i rozum odjęło - i co? I teraz ledwo dycha, uzdrowiciela woła, wszyscy zajęci, tam się Aniela sparzyła, a do tego kołkogonków brakowało - znowu lezą, a przecież już tu świniaków ni ma nawet - fuknęła, zaraz wzdychając ciężko i ocierając pot z czoła.
- Ajaj - mruknęła Sue, drapiąc się po głowie. - Nina, słuchaj, ja Randallowi uzdrowiciela ściągnę i się nie przejmuj, coś wymyślę. Kołkogonki mi pokaż i o nich nie myśl, pamiętaj tylko żeby mi w mig dawać znać, kiedy tylko wracają - im szybciej zareaguję, tym mniej strachu. Z Anielą sobie prędko poradzimy, ciocia zrobiła pastę na oparzenia, posmarujemy i po bólu, śladu nie będzie - od razu do niej prowadź. Reszta gotowa? Pastę wykorzystamy pewnie całą... - stwierdziła, kalkulując w myślach. Priorytetem były aktualne rany, nie zapasy na przyszłość.
Na widok oparzeń Anieli Sue musiała zacisnąć zęby żeby nie syknąć boleśnie. Nastoletnia duszka zbyt mocno zaangażowała się w pomoc i teraz siedziała zapłakana, w upale próbując znieść ból. Lovegood obejrzała rany z najwyższą ostrożnością. Wolałaby, aby zajął się tym uzdrowiciel, ale czasami trzeba było działać natychmiast.
- Zaraz się z tym uporamy - obiecała łagodnie, odszukując w zapasach eliksir przeciwbólowy, ale zawahała się. Może powinna zachować go dla Randalla? Był cennym pomocnikiem... Zerknęła czujnie na dziewczynę. - Dasz radę bez przeciwbólowego? Mamy ograniczone zapasy, ale jeśli to za dużo, dam go tobie - obiecała spokojnie. Łzy potoczyły się po policzkach młodej czarownicy, ale pokręciła głową, zagryzła zęby i stwierdziła, że da radę. Głos jej drżał, ale nie sposób było odmówić mu determinacji. Dzielna, zaradna - taką ją poznała, tego właśnie się spodziewała. - Randall będzie ci bardzo wdzięczny, kochana - odpowiedziała jej ze słabym uśmiechem. Umyła ręce, nim przystąpiła do pracy, nie chcąc w żaden sposób zanieczyścić pasty na oparzenia. Przez ostatnie miesiące robiła użytek ze swojej wiedzy o pierwszej pomocy, brakowało jej tylko wprawy w czarach z tej dziedziny - teraz boleśnie odczuwała własne niedopatrzenie. Mimo tego, z oparzeniami poradziła sobie całkiem nieźle. Zostawiła Anieli i jej przyjaciółce szczegółową instrukcję odnośnie użycia pasty, w ich ręce powierzając gliniany słoiczek.
Następnie zajęła się kołkogonkami - niestety, na ten moment zostawały rozwiązania tymczasowe. Dzięki zdolnej Jessie, która plotła wspaniałe kosze, udało się transmutować kilka z wiklinowych dzieł w białe koty. Rozstawione w kilku punktach miały zapobiec zbliżaniu się stworzeń do obozu - znalezienie prawdziwego białego psa albo kota nastręczało Sue sporo problemów, ale na dniach zamierzała przeszukać każdy zakątek kraju, byle tylko jakiegoś znaleźć. Na ten moment musiało wystarczyć - prędko ruszyła do mężczyzny, o którym mówiła Nina.
- Randall, mój drogi, coś ty sobie ubzdurał? - zapytała troskliwie, przyglądając się staruszkowi, który przeszedł już swoje. Bez ręki wiodącej, jednego ucha, ale przecież nogi ma dwie, więc będzie te krzaki przesadzał. Co za upór! - Wypij to - poleciła, siadając obok umęczonego mężczyzny, w dłoń wsuwając mu odmierzona dawkę eliksiru przeciwbólowego. - Wezwę uzdrowiciela, ale bardzo cię proszę - nie dokładaj Ninie zmartwień. Mówiła, że kiedyś robiłeś kadzidła, przecież wiesz, że ich potrzebujemy. Zróbże użytek z własnych zdolności, są bardziej cenne niż sądzisz - podpowiedziała, mierzona podejrzliwym spojrzeniem. Ostatecznie musiał dać się przekonać - zwłaszcza, że ból zelżał po eliksirze. - Nie ruszaj się, póki specjalista cię nie obejrzy - poprosiła.
Eliksir uspokajający oraz druga porcja pasty na oparzenia przypadły dzieciom, dwóm osieroconym chłopcom, na których widok pękało serce. Ledwo uszli z życiem, dzielnie wydarci z pożaru przez męża Niny, on jednak nie miał tyle szczęścia, za własne bohaterstwo płacąc najwyższą cenę - Sue z podziwem obserwowała kobietę, działającą sprawnie mimo świeżej tragedii i ciężkiej żałoby. Dlatego właśnie szepnęła cioci Primie, by dyskretnie zajęła się przewodniczką, ktoś musiał przypilnować, by zjadła, odetchnęła i pozwoliła sobie na przerwę. W tym czasie Lovegood zajęła się chłopcami, mając nadzieję, że paskudne blizny uda się zaleczyć - eliksir uspokajający wyraźnie ukoił ich cierpienie, na twarzyczkach na chwilę zagościły trochę lżejsze emocje. Musiała zdobyć ich zaufanie, ale nie było to trudne, bo z dziećmi zawsze dogadywała się świetnie.
Czyścioszek przypadł Olivii, która dosyć poważnie zatruła się nieświeżym mięsem. Sue otarła pot z jej czoła, poświęcając kobiecie dobrą chwilę, zajęła ją opowieścią o znikaczach, czekając na pierwsze oznaki działania eliksiru. Dopiero upewniwszy się, że mikstura działa odpowiednio, ruszyła dalej. Maść z wodnej gwiazdy przydała się przy licznych skaleczeniach - niestety, trzeba było wybierać, skupiając się na najpoważniejszych ranach. Gdyby tylko mogła, uleczyłaby je wszystkie.
| zużywam (na NPC):
- Czyścioszek (1 porcja, stat. 5)
- Maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat. 26)
- Eliksir przeciwbólowy (1 porcja)
- Eliksir uspokajający (+67 PŻ; 1 porcja)
- Pasta na oparzenia (+109; 2 porcje)
| ztx2
- Na pewno znajdziemy, nie martw się! Ten tekst każdy pamięta inaczej, więc jak odtworzymy go z pamięci fragmentami... - zamyśliła się, próbując wyłowić parę wersów - ... to na pewno wszystko będzie na swoim miejscu - stwierdziła z niezłomną pewnością, niezrażona faktem, że co roku tekst był inny. Zapisane kopie "tej ostatecznej wersji" zawsze ginęły, ale czy to źle? Utwór ewoluował! Nic dziwnego, że nikt nie potrafił spamiętać całej treści, skoro nie do końca istniała...
- Oczywiście, że odwiedzi! Artemis wrócił ze mną do Rudery, wiesz? - oznajmiła łagodnie, z rozczuleniem i lekkim zmieszaniem, bo nie tylko ciocię zaniedbywała ostatnimi miesiącami. - Uprzątnęliśmy dom, to było całkiem ambitne zadanie, bez przygód się nie obyło - westchnęła, lecz to nie opowieść na teraz. Kiedyś ją nadrobią. - Elric nie będzie miał wyjścia - jak będzie miał obiekcje, to Celine go w mig przekona - stwierdziła z miną niewiniątka, nie wyobrażając sobie innej opcji. Trochę się u nich ostatnimi czasy zadziało, ale nadal pozostawali rodziną, mieli swoje tradycje.
- Tym bardziej się cieszę - odpowiedziała, uradowana z entuzjazmu cioci, a jeśli mała wyprawa miała wnieść nieco przełamać rutynę - tym lepiej. - Musisz też niebawem odwiedzić Ruderę - zasugerowała, gotowa ugościć ciocię, kiedy tylko będzie miała ochotę wpaść z wizytą. Ruderze były potrzebne takie momenty, dzięki nim mogła podnieść się i wypełnić ciepłem na nowo. Kto mógł sobie poradzić z takim zadaniem lepiej niż Lovegoodowie? Im więcej wspomnień w nią wleją, tym prędzej odzyska miano azylu.
Alchemiczne zabiegi pochłonęły sporo czasu, lecz nie dłużył się ani trochę. W towarzystwie cioci Susanne czuła się coraz lżej, całkiem bezpiecznie, niemal błogo - z pogodą ducha podsuwała Primie pojemniczki i zaglądała do kociołka, przypatrując się specjalistce przy pracy. Miała ogromne doświadczenie, dostrzegalne na pierwszy rzut oka - zawsze wiedziała co i ile, w mig zauważała nietypowe cechy wywarów, drobne odchylenia i subtelne zmiany, które umykały białowłosej. Sukcesy alchemiczki nie były dla Sue zaskoczeniem, jeszcze zanim napisała list miała pewność, że dzieła Primy będą skuteczne i silne, ale z każdym kolejnym sukcesem duma wypełniała serce. Nikomu innemu nie zaufałaby tak, jak cioci. Palce zacisnęły się na otrzymanych fiolkach - w szkle zamknięto silne właściwości, które w przyszłości mogły uratować jej życie.
- Dziękuję, ciociu. Odpocznijmy chwilę, zanim ruszymy do obozu, dobrze? - poprosiła, wyściskawszy serdecznie Primę. Wolała dać jej trochę oddechu, po intensywnej pracy wypadałoby zregenerować siły i choć Sue pomknęłaby do celu natychmiast, gotowa zająć się wszystkimi już i teraz, chciała mieć pewność, że ciocia nie nadwyręży swoich sił - czasem trzeba było zadbać o kogoś w jego imieniu. Obie rozumiały to doskonale.
Sue zapoznawała się z okolicą coraz lepiej, do obozu przybywała bowiem w każdej wolnej chwili, co rusz podrzucając pojedyncze sztuki dóbr, które udało się zdobyć tu i tam. Lubiła też od czasu do czasu zaskoczyć Ninę nowym pomysłem, tymi zaś wolała dzielić się osobiście, obawiając się wysyłania ważnych informacji listownie. Dzisiejsza wizyta była jedną z zapowiedzianych, parę dni wcześniej Lovegood dała kobiecie znać, że pojawi się z eliksirami, do tego momentu Nina miała oszacować, kto najbardziej potrzebuje pomocy. Jak to w życiu - niektórzy radzili sobie z tragedią lepiej niż inni, stanowiąc podporę dla najbardziej udręczonych. Sporym problemem były oparzenia, większość mieszkańców pochodziła z okolicznych wiosek, spalonych bestialsko przez Rycerzy Walpurgii, nie lepiej sprawa miała się ze spokojem ducha. Ludzi dręczyły koszmary, stres, rozpacz, żałoba... a pracy przy obozie wcale nie brakowało, z dnia na dzień zdawało się jej przybywać.
- Nina! - zawołała, machając energicznie ręką do kobiety, gdy ujrzała ją przy ogródku, który powstał dzięki wiedzy i zaangażowaniu Herberta. Wokół obozu widziała też coraz więcej krzewów, mających pomóc w trzymaniu zwierzyny na dystans, wyraźnie zarysowano granice, zebrano trochę drewna na ogrodzenie. - Poznaj Primę, najwspanialszą alchemiczkę - przedstawiła sobie obie dusze. - Jak sobie radzicie?
- Ach, skarbie, daj spokój, co tu się wyprawia! - usłyszała na wstępie, z zainteresowaniem unosząc brwi - oby nic złego, pomyślała w przestrachu, ale grymas na twarzy Niny układał się bardziej w niecierpliwość niż złość, co było dobrą wróżbą. Jeszcze nie widziała Niny całkowicie spokojnej - i czemu tu się dziwić, to ona trzymała tu porządek. Niełatwe zadanie, obciążające fizycznie oraz psychicznie. - Żeśmy te krzaki sadzili, pojmujesz, nawet się Randall zaangażował, a wszyscy myśleli, że z dziada już nic nie będzie - no i przesadził, biedaczyna, przecież to nie na jego siły i gadam mu, gadam żeby już skończył i poszedł wielosił oporządzać, jak go prosiłam, a ten ciągnie te zarośla zamiast czarów użyć, jakby mu magię i rozum odjęło - i co? I teraz ledwo dycha, uzdrowiciela woła, wszyscy zajęci, tam się Aniela sparzyła, a do tego kołkogonków brakowało - znowu lezą, a przecież już tu świniaków ni ma nawet - fuknęła, zaraz wzdychając ciężko i ocierając pot z czoła.
- Ajaj - mruknęła Sue, drapiąc się po głowie. - Nina, słuchaj, ja Randallowi uzdrowiciela ściągnę i się nie przejmuj, coś wymyślę. Kołkogonki mi pokaż i o nich nie myśl, pamiętaj tylko żeby mi w mig dawać znać, kiedy tylko wracają - im szybciej zareaguję, tym mniej strachu. Z Anielą sobie prędko poradzimy, ciocia zrobiła pastę na oparzenia, posmarujemy i po bólu, śladu nie będzie - od razu do niej prowadź. Reszta gotowa? Pastę wykorzystamy pewnie całą... - stwierdziła, kalkulując w myślach. Priorytetem były aktualne rany, nie zapasy na przyszłość.
Na widok oparzeń Anieli Sue musiała zacisnąć zęby żeby nie syknąć boleśnie. Nastoletnia duszka zbyt mocno zaangażowała się w pomoc i teraz siedziała zapłakana, w upale próbując znieść ból. Lovegood obejrzała rany z najwyższą ostrożnością. Wolałaby, aby zajął się tym uzdrowiciel, ale czasami trzeba było działać natychmiast.
- Zaraz się z tym uporamy - obiecała łagodnie, odszukując w zapasach eliksir przeciwbólowy, ale zawahała się. Może powinna zachować go dla Randalla? Był cennym pomocnikiem... Zerknęła czujnie na dziewczynę. - Dasz radę bez przeciwbólowego? Mamy ograniczone zapasy, ale jeśli to za dużo, dam go tobie - obiecała spokojnie. Łzy potoczyły się po policzkach młodej czarownicy, ale pokręciła głową, zagryzła zęby i stwierdziła, że da radę. Głos jej drżał, ale nie sposób było odmówić mu determinacji. Dzielna, zaradna - taką ją poznała, tego właśnie się spodziewała. - Randall będzie ci bardzo wdzięczny, kochana - odpowiedziała jej ze słabym uśmiechem. Umyła ręce, nim przystąpiła do pracy, nie chcąc w żaden sposób zanieczyścić pasty na oparzenia. Przez ostatnie miesiące robiła użytek ze swojej wiedzy o pierwszej pomocy, brakowało jej tylko wprawy w czarach z tej dziedziny - teraz boleśnie odczuwała własne niedopatrzenie. Mimo tego, z oparzeniami poradziła sobie całkiem nieźle. Zostawiła Anieli i jej przyjaciółce szczegółową instrukcję odnośnie użycia pasty, w ich ręce powierzając gliniany słoiczek.
Następnie zajęła się kołkogonkami - niestety, na ten moment zostawały rozwiązania tymczasowe. Dzięki zdolnej Jessie, która plotła wspaniałe kosze, udało się transmutować kilka z wiklinowych dzieł w białe koty. Rozstawione w kilku punktach miały zapobiec zbliżaniu się stworzeń do obozu - znalezienie prawdziwego białego psa albo kota nastręczało Sue sporo problemów, ale na dniach zamierzała przeszukać każdy zakątek kraju, byle tylko jakiegoś znaleźć. Na ten moment musiało wystarczyć - prędko ruszyła do mężczyzny, o którym mówiła Nina.
- Randall, mój drogi, coś ty sobie ubzdurał? - zapytała troskliwie, przyglądając się staruszkowi, który przeszedł już swoje. Bez ręki wiodącej, jednego ucha, ale przecież nogi ma dwie, więc będzie te krzaki przesadzał. Co za upór! - Wypij to - poleciła, siadając obok umęczonego mężczyzny, w dłoń wsuwając mu odmierzona dawkę eliksiru przeciwbólowego. - Wezwę uzdrowiciela, ale bardzo cię proszę - nie dokładaj Ninie zmartwień. Mówiła, że kiedyś robiłeś kadzidła, przecież wiesz, że ich potrzebujemy. Zróbże użytek z własnych zdolności, są bardziej cenne niż sądzisz - podpowiedziała, mierzona podejrzliwym spojrzeniem. Ostatecznie musiał dać się przekonać - zwłaszcza, że ból zelżał po eliksirze. - Nie ruszaj się, póki specjalista cię nie obejrzy - poprosiła.
Eliksir uspokajający oraz druga porcja pasty na oparzenia przypadły dzieciom, dwóm osieroconym chłopcom, na których widok pękało serce. Ledwo uszli z życiem, dzielnie wydarci z pożaru przez męża Niny, on jednak nie miał tyle szczęścia, za własne bohaterstwo płacąc najwyższą cenę - Sue z podziwem obserwowała kobietę, działającą sprawnie mimo świeżej tragedii i ciężkiej żałoby. Dlatego właśnie szepnęła cioci Primie, by dyskretnie zajęła się przewodniczką, ktoś musiał przypilnować, by zjadła, odetchnęła i pozwoliła sobie na przerwę. W tym czasie Lovegood zajęła się chłopcami, mając nadzieję, że paskudne blizny uda się zaleczyć - eliksir uspokajający wyraźnie ukoił ich cierpienie, na twarzyczkach na chwilę zagościły trochę lżejsze emocje. Musiała zdobyć ich zaufanie, ale nie było to trudne, bo z dziećmi zawsze dogadywała się świetnie.
Czyścioszek przypadł Olivii, która dosyć poważnie zatruła się nieświeżym mięsem. Sue otarła pot z jej czoła, poświęcając kobiecie dobrą chwilę, zajęła ją opowieścią o znikaczach, czekając na pierwsze oznaki działania eliksiru. Dopiero upewniwszy się, że mikstura działa odpowiednio, ruszyła dalej. Maść z wodnej gwiazdy przydała się przy licznych skaleczeniach - niestety, trzeba było wybierać, skupiając się na najpoważniejszych ranach. Gdyby tylko mogła, uleczyłaby je wszystkie.
| zużywam (na NPC):
- Czyścioszek (1 porcja, stat. 5)
- Maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat. 26)
- Eliksir przeciwbólowy (1 porcja)
- Eliksir uspokajający (+67 PŻ; 1 porcja)
- Pasta na oparzenia (+109; 2 porcje)
| ztx2
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Rzeka Lathkill
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Derbyshire