Wydarzenia


Ekipa forum
Towtown
AutorWiadomość
Towtown [odnośnik]29.03.21 22:08
First topic message reminder :

Towtown

Towton to niewielka wioska na południu hrabstwa Yorkshire, którą dziś zamieszkuję po części mugole, po części czarodzieje. Pozornie niczym nie różni się od wielu innych w Anglii. To kilkadziesiąt domów - niektóre są naprawdę bardzo stare - otoczone przez malownicze pola uprawne. Yorkshire słynie z żyznych gleb, nie brakuje tu więc gospodarstw rolnych. W samym środku wsi wciąż funkcjonuje dawna karczma, obecnie pub "Pod Dwiema Różami", nawiązująca do wydarzenia, z którego słynie Towton - w 1461 roku doszło tu do jednego z najbardziej krwawych i brutalnych starć średniowiecza, decydująca bitwa pierwszego etapu Wojny Dwóch Róż. Niektórzy mówią, że na rozległych polach pod wioską nocą wciąż słychać zawodzenie poległych.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
towtown - Towtown - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Towtown [odnośnik]06.09.21 21:34
26 stycznia 1958

Nad Anglią zapadał zmierzch, gdy Sigrun zmaterializowała się kilka mil od Towtown, przy starym, opuszczonym gospodarstwie, gdzie miała spotkać się z Macnairem. Tym razem nie Drew, choć liczyła, że dzisiejszy wieczór będzie równie owocny, choć nie planowała równie ognistych atrakcji. Dziś mieli działać po cichu. Bardziej zależało jej na informacjach, niż wymordowaniu kilku pojedynczych rebeliantów, czy członków Zakonu Feniksa - bądź po prostu kogoś, kto pomagał ukrywać się i pomagał mugolom na terenie Yorkshire. Po nitce Sigrun chciała dotrzeć do kłębka, do czegoś większego. Dlatego też o pomoc poprosiła Cilliana. Sądziła, że lepiej się przy tym sprawdzi - jako doświadczony łowca. Potrafił być dyskretny i nie zauważony w obecności wyjątkowo wyczulonych magicznych bestii. Poradzi sobie i przy tropieniu ludzi. Wierzyła w to.
- Myślę, że gdzieś tutaj mają kryjówkę albo tylko się spotykają, by ruszyć do niej, kiedy się upewnią, że to nie jest podstęp. Sama uczyniłabym podobnie - powiedziała Sigrun, wyciągając z kieszeni szaty własnoręcznie skręconego papierosa, kiedy Macnair zbliżył się do niej, kilka chwil po tym jak rozległ się charakterystyczny trzask towarzyszący teleportacji.
Już wcześniej mówiła mu, że wpadła na trop mężczyzny o nazwisku Jeffrey Evans, wiódł on zaś do Towtown - niewielkiej wioski, gdzie większość mieszkańców stanowili mugole, na obrzeżach jednak mieszkało także kilkoro czarodziejów. Mogli być uwikłani w pomoc dla niemagicznych.
- To swoją drogą całkiem zabawne, że akurat tutaj. Pięćset lat temu zarżnięto tu całe setki mugoli. Pod tą wioską. Ponoć nocą dalej słychać ich wrzaski. Mam nadzieję, że to usłyszę - zagadnęła go, zaciągając się papierosem, powoli. Nie śpieszyła się. Musiała sobie ostatnimi czasy wyliczać te przyjemności.
- Gotów? - spytała, wyrzucając z żalem niedopałek na ziemię tak wilgotną od jesiennego deszczu, że ta breja z uschniętych liści nie miała szansy zająć się ogniem. - Polecę od wschodu. Ty możesz na miotle od zachodu. Tamtędy wiedzie główna droga. Będziemy mieć na oku czarodziejskie domy. Podejrzewam, że to u kogoś z nich mogą się spotykać. One najprędzej mogą być obłożone czarami ochronnymi. Spróbuję je wykryć zawczasu - poinformowała Cilliana o swoim planie, wsuwając dłonie do kieszeni płaszcza, bo styczniowe zimno dawało jej się ostatnimi czasy we znaki. Powiodła spojrzeniem po okolicy pogrążającej się w mroku zmierzchu. Sigrun wydawało się, że ujrzała Alpharda i zamarła w bezruchu na kilka chwil, kiedy Cillian mówił - nie słuchała go jednak, przejęta, że znów widzi martwych, tym, że w nozdrza wdziera się woń rozkładu. Zamrugała kilkakrotnie i potrząsnęła głową, jakby chciała strącić z powiek ten obraz. Nie, to niemożliwe, to już za nią.
- Co mówiłeś? - spytała lekko nieprzytomnie, przenosząc wzrok na kuzyna.


| rzut na opętanie


She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am

r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
i n s a n e
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t5310-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/t5379-astrid#121534 https://www.morsmordre.net/t12476-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/f100-harrogate-skala https://www.morsmordre.net/t5380-skrytka-bankowa-nr-1330#121543 https://www.morsmordre.net/t5381-sigrun-n-rookwood#121544
Re: Towtown [odnośnik]06.09.21 21:34
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 9
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
towtown - Towtown - Page 2 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Towtown [odnośnik]06.09.21 22:25
Zjawił się w okolicy miasteczka wraz z charakterystycznym dźwiękiem towarzyszącym teleportacji. Doceniał, że takowa nadal działała w Anglii, a ograniczona została jedynie w samej stolicy, której nie zaszczycał swoją obecnością zbyt często. Pokonywanie dużych odległości bez tej umiejętności, byłoby wyjątkowo uciążliwe i irytujące na dłuższy czas, zważywszy na jego miejsce zamieszkania. Mimo to alternatywą pozostawała miotła, którą swoją drogą miał ze sobą, lecz mniej chętniej wybierał jako środek transportu. Rozejrzał się po najbliższym otoczeniu zanim dołączył do Sigrun w umówionym miejscu. Zatrzymując się obok blondynki, rzucił jej krótkie spojrzenie, słuchając tego, co miała do powiedzenia i co najwyraźniej zdążyła już ustalić. Pamiętał, że wspominała o konkretnym człowieku, ale nie wątpił, że nie wszystko przekazała w liście.- Obstawiam drugą opcję. Mimo wszystko zdają się zbyt inteligentni, aby przedstawiać na tacy swoje kryjówki, nawet jeśli miło byłoby trafić na odstępstwo od normy.- zdążył rozeznać się w sytuacji, trafić na kilka irytujących szkodników i musiał oddać im jedno, byli okropnie ostrożni. Nie było więc po co liczyć, że Evans czy ktokolwiek inny w Towtown, okaże się mniej przezorny.
Z obrzydzeniem podchodził do podobnych mieścin, gdzie mugole i czarodzieje żyli obok siebie, ale niestety nawet bliskie mu Carnham rządziło się takimi prawami. Planował coś z tym zrobić, jednak jeszcze nie teraz. Dziś musiał skupić się na innych priorytetach.
- Trochę ironiczne, ale może chcą powtórki? – kącik jego ust uniósł się, gdy spojrzał na kuzynkę. Nie miałby nic przeciwko, jak skończą już z Jeffreyem i wątpił, aby Sigrun odmówiła sobie podobnej zabawy. Nawet jeśli miałoby to być liczone jedynie w paru nic nieznaczących jednostek.- Mam ostatnio dość zmarłych, wolałbym, aby się nie odzywali.- przyznał, lecz nie wdawał się w szczegóły. Chciał jednak, aby umarli pozostali cisi.
- Tak, rozejrzyjmy się jak najszybciej.- odparł, nie widząc powodów, aby musieli jeszcze zwlekać, nawet jeśli czas ich nie gonił. Oboje wiedzieli, co muszą zrobić.- Jasne, zobaczymy co kryją w sobie zabudowania.- zgodził się z blondynką. Spojrzał na nią z lekko uniesioną brwią, kiedy najwyraźniej przestała go słuchać, ale nie miał jej tego za złe. Nie powiedział nic istotnego.
- Nic ważnego, sprawdźmy okolicę.- wyjaśnił. Zgodnie z tym co ustalili, skierował się na zachód, aby z tamtej strony zbadać okolicę. Obniżył nieco lot i zawisł w powietrzu, by w zaklęcie objęło konkretny obszar.- Homenum Revelio.- szepnął, wykonując spokojny ruch różdżką. Zaklęcie pozornie nie powinno nic dać, lecz on wiedział, czego szukać. Pośród rozsianych sylwetek, zamierzał szukać większych skupisk, które wyglądałyby inaczej na tle pozostałych.


W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew

Cillian Macnair
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8529-cillian-macnair https://www.morsmordre.net/t8563-dante#249835 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f199-gloucestershire-okolice-cranham https://www.morsmordre.net/t8564-skrytka-bankowa-nr-2018#249854 https://www.morsmordre.net/t8557-cillian-macnair
Re: Towtown [odnośnik]06.09.21 22:25
The member 'Cillian Macnair' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 49
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
towtown - Towtown - Page 2 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Towtown [odnośnik]12.09.21 21:54
Już od dłuższego czasu problem z teleportacją nie stanowił problemu dla czarodziejów i czarownic, poza Londynem rzecz jasna, który dla bezpieczeństwa wciąż obłożony był zaklęciami uniemożliwiającymi deportację i aportację, co doceniało się po długich miesiącach anomalii, gdy wszyscy zrezygnowali z tego sposobu podróżowania dla własnego bezpieczeństwa. W przypadku każdego kończyło się to właściwie bolesnym rozszczepieniem. Rookwood korzystała wówczas z najbardziej pewnego dla siebie środku komunikacji - miotły. Uwielbiała latać, robiła to pewnie i dobrze, irytowała się jednak, bo zajmowało to wiele czasu. Dzięki Czarnemu Panu posiadła jednak umiejętność przemiany w czarny obłok i pod jego postacią nawet dalekie odległości pokonywała szybko i bezproblemowo - nie każdemu jednak dane było dostąpić tej wiedzy. W taką pogodę zaś miotły odpadały, wiatr mógł być zbyt silny. Pojawieniu się Cilliana towarzyszył więc znajomy trzask, wierzyła jednak, że z jego potencjałem i talentami pewnego dnia może sam rozpłynąć się w strzępach czarnej mgły - tak jak jego krewni.
- Obawiam się, że niestety możesz mieć rację - przyznała kwaśnym tonem.
Dawno już przestrzegali młodszych stażem i rangą Rycerzy Walpurgii, aby nie lekceważyli wroga, nie uznawali każdego członka Zakonu Feniksa i rebelianta Harolda Longbottoma za idiotę, bo nimi nie byli. Należało przyznać, że mieli wśród swoich czarodziejów utalentowanych i silnych. Nie na tylu, aby zwyciężyć tę wojnę, lecz wystarczająco, by ta wciąż trwała, a oni nieustannie psuli im krew i krzyżowali plany. Rycerze Walpurgii musieli przyłożyć się bardziej. Uderzać mocniej i celniej. Tropić ich wszystkich bardziej zawzięcie. Któż mógł przy tropieniu kryjówki rebeliantów sprawdzić się lepiej niż dwójka zawodowych łowców?
- Mieli przecież zamilknąć na wieki - mruknęła ponuro Rookwood. O tym kto ma bardziej dość zmarłych mogłaby dyskutować. To przecież ona przez długie tygodnie po opuszczeniu podziemi Banku Gringotta widywała zmarłych. Alpharda Blacka, który do niej przemawiał, towarzyszył jej na każdym kroku. Halucynacje przeminęły, ale wciąż nie mogła o tym zapomnieć. Szczególnie ze świadomością, ze coś z tamtych podziemi w niech tkwiło i w pewnych momentach próbowało przejąć nadeń kontrolę. Sigrun potrafiła to zwalczyć, była silna, niepewność jednak nieustannie jej towarzyszyła. Tak jak śmierć.
Skinęła głową, potrząsając nią lekko, jakby chciała strącić z powiek zamyślenie, po czym rozmyła się w strzępach czarnej mgły i uniosła wysoko pod ziemię okrytą śniegiem. Polecieli tak jak to zaplanowała. On od zachodu, ona od wschodu, gdzie było więcej czarodziejskich domów. Pod postacią mgły trudniej było ją dostrzec. Materializując się w jednej z ciemnych uliczek, gdzie nie sięgało światło ulicznych latarni wysunęła z rękawa różdżkę i wyszeptała inkantację: - Carpiene.
Chciała sprawdzić, czy dom czarodziejów, Taylorów, został w jakiś sposób zabezpieczony. Jednocześnie szukała spojrzeniem Cilliana.


She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am

r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
i n s a n e
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t5310-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/t5379-astrid#121534 https://www.morsmordre.net/t12476-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/f100-harrogate-skala https://www.morsmordre.net/t5380-skrytka-bankowa-nr-1330#121543 https://www.morsmordre.net/t5381-sigrun-n-rookwood#121544
Re: Towtown [odnośnik]12.09.21 21:54
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 90
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
towtown - Towtown - Page 2 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Towtown [odnośnik]04.10.21 13:07
Nie ukrywał, że w tej kwestii wolałby się mylić. Byłoby zdecydowanie łatwiej trafić na bandę kretynów, którzy podłożyliby się przez przypadek i oszczędzili im czasu. Jednak odkąd wrócił do Anglii i zaczął jakkolwiek aktywnie działać wśród Rycerzy, musiałby być ślepy, żeby nie zauważyć, że przebiegłość była cechą również drugiej strony konfliktu. Dlatego nawet teraz nie liczył, że wszystko pójdzie łatwo, bez odrobiny wysiłku z ich strony. Był ciekaw, co kryło się w ciemnych uliczkach i domostwach, których mieszkańcy szykowali się na koniec dnia. Gdzieś wśród nich musiał być ktoś, a raczej grupa osób, której szukał dziś z Sigrun. Wodził spojrzeniem po zabudowaniach, majaczących nieco dalej.
- Żywi mają przykrą tendencję, nierobienia tego, co powinni... martwi są w tym chyba bardziej upierdliwi.- mruknął pod nosem. Nie wiedział, że z ich dwójki to kuzynka miała mniej przyjemne doświadczenia ze zmarłymi. On mógł kazać odczepić się Calebowi, uciec przed nim, chociaż tego nawet nie brał pod uwagę. Nie uciekał, przed nikim i niczym. Może nie było to mądre, ale tak już niestety miał.
Ona natomiast musiała mierzyć się ze zwidami. Nie współczułby jej, wiedząc o tym. Z jednej strony wiedział, że najpewniej szybko by pożałował, a z drugiej zwyczajnie nie odczuwał litości wobec kogokolwiek. Rodzina, dalsza czy bliższa nie była w tym wyjątkiem.
Zerknął na kłęby czarnej mgły, w których zniknęła sylwetka Rookwood. Cień zazdrości ukuł go, ale był jeszcze za słaby na podobne umiejętności i dobrze o tym wiedział.
Znajdując się już w powietrzu, rzucając szeptem zaklęcie, obserwował pojawiające się sylwetki. Rozjarzone postaci, zajęte szarą codziennością, przemieszczały się po domach. Nic interesującego.
Cierpliwie przeskakiwał spojrzeniem, chcąc przy takiej ilości wychwycić swój cel. Przechylił się nieco, zwabiony widokiem trzech sylwetek na piętrze. Nie była to liczba, która wykraczała poza rodzinę, nic zaskakującego, a jednak coś mu nie pasowało. Zwłaszcza gdy piętro niżej połyskiwały drobne, najpewniej dziecięce postaci. Wylądował kawałek dalej, miotłę schował w bocznej uliczce, zamierzając później po nią wrócić. Teraz tylko przeszkadzałaby mu.
Poprawił, długi czarny płaszcz, dzięki, któremu zlewał się z ciemnością i nie rzucał przesadnie w oczy. Podszedł do Sigrun, zauważając ją koło domu, w którym znajdowało się towarzystwo.
- Masz coś? – spytał, ciekaw czy mieli przejmować się zabezpieczeniami.
Uniósł wzrok na budynek, który bez działania zaklęcia, nie przykuwał uwagi w żaden sposób na tle innych.
- W środku na piętrze są trzy osoby. Na dole kolejne, ale obstawiam dwójkę dzieci, są za drobne na dorosłych.- mruknął, by wiedziała, co kryło się wewnątrz, a co zdążył zobaczyć, nim świat znów pogrążył w mroku nadchodzącej nocy.- Czekamy, aż zaczną się przemieszczać? Czy wchodzimy dowiedzieć się więcej? – spytał, bo finalnie decyzja i tak należała do blondynki. Nigdy nie miał problemu działać pod jej rozkaz, była jedyną osobą, przy której nie zwracał na to uwagi. Nawyki z Rumunii pozostały w nim.


W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew

Cillian Macnair
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8529-cillian-macnair https://www.morsmordre.net/t8563-dante#249835 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f199-gloucestershire-okolice-cranham https://www.morsmordre.net/t8564-skrytka-bankowa-nr-2018#249854 https://www.morsmordre.net/t8557-cillian-macnair
Re: Towtown [odnośnik]15.10.21 10:10
Już dawno przeminął czas, kiedy Rycerze Walpurgii lekceważyli swego wroga, uznając Zakon Feniksa za bandę przygłupich idealistów i słabeuszy. Zdążyli się przekonać, że po drugiej stronie barykady stanęli czarodzieje utalentowani i potężni. Rookwood miała nieprzyjemność doświadczyć tego na własnej skórze. Tego jak silne potrafili rzucać zaklęcia i nieustępliwi byli. Przyznawała to z kwaśną miną i niezadowoleniem, wolałaby, aby Cillian się mylił, lecz tak nie było i musieli to wszyscy przyjąć do wiadomości. Do wroga podchodzić z należytą ostrożnością. Nie pasowało to do dawnej Sigrun, która z ryzykiem była za pan brat i podejmowała decyzje dość lekkomyślnie; kiedy jednak Czarny Pan powierzył jej władzę, dowództwo, wypalając na lewym przedramieniu Mroczny Znak, musiała nauczyć się kalkulacji zysków i strat, chłodniejszego osądu.
- Masz na myśli duchy? - spytała, zerkając na Cilliana przez ramię. On, tak jak i ona, w brzuchu matki rozwijał się wraz z bliźniaczym bratem. Może to geny Rookwoodów, może przypadek. W jej rodzinie było więcej szczęście - Christopher nigdy nie przyniósł ich nazwisku podobnego wstydu, co Caleb. Zniknął, ale żył - tego Sigrun była pewna. Bliźnięta łączyła specjalna więź, którą mało kto potrafił zrozumieć - zastanawiała się jak było w przypadku Cilliana i Caleba. Pewna była tylko tego, że wymierzyłaby należną karę każdemu, kto sprzeciwiłby się woli Czarnego Pana i Rycerzy Walpurgii, niezależnie, czy byłby to jej brat, ojciec, czy inny krewny. Więzy krwi były dla Sigrun ważne, lecz służba Jemu - jeszcze ważniejsza.
Zaklęcie, które rzuciła, Carpiene, wykazało, że na budynek nałożono kilka nietrudnych do przełamania zabezpieczeń. Ich aktywacja nie uczyniłaby im krzywdy, lecz narobiła kłopotu, Rookwood i Macnairowi zaś zależało na tym, by wroga zaskoczyć. Pokiwała głową w odpowiedzi na pytanie łowcy.
- Cave Inicum, Bubonem... - wymieniła cichym tonem, po czym przeniosła na niego wzrok. - Złamię je, ale daj mi kilka minut. Pilnuj, czy nikt się nie zbliża. Później wejdziemy tam cicho i spróbujemy dowiedzieć się co planują, gdzie się wybierają. Może zamiast pojmania ich, lepszym rozwiązaniem byłoby podążanie ich śladem - zobaczymy gdzie nas doprowadzą - zdecydowała Sigrun, po czym uniosła swoją różdżkę, by propozycję o przełamaniu zabezpieczeń przekuć w czyn.
Pułapki nie były zbyt skomplikowane, nietrudne do przełamania; Sigrun potrzebowała jedynie czasu, aby przekierować swą magię odpowiednim strumieniem we wrażliwe miejsca tego magii. Kiedy tylko część energii zaczynała się uginać pod naporem wiedźmy, poszło już gładko. Jedno, drugie, trzecie. Mijały kolejne minuty, a Sigrun mamrotała pod nosem kolejne inkantacje - w końcu jednak pozbyła się wszystkiego.
Obeszła budynek, ręką przyzywając Cilliana, by poszedł za nią; dotarli do tylnych drzwi, które otworzyła cicho, naciskając klamkę. Nie zabezpieczyli ich w inny sposób.


She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am

r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
i n s a n e
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t5310-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/t5379-astrid#121534 https://www.morsmordre.net/t12476-sigrun-rookwood https://www.morsmordre.net/f100-harrogate-skala https://www.morsmordre.net/t5380-skrytka-bankowa-nr-1330#121543 https://www.morsmordre.net/t5381-sigrun-n-rookwood#121544
Re: Towtown [odnośnik]09.08.22 19:12
5 kwietnia 1958
Dolina rzeki Calder, West Riding of Yorkshire


List otrzymany od lorda Ministra nie pozostawiał żadnych wątpliwości co do sposobu wykonania postawionego przed nią zadania. Zachodnie Yorkshire dotknięte zostało dotknięte kataklizmem szczególnego rodzaju. Miało ono swe źródło w tej samej zbrodniczej, niosącej — teraz tak wyraźne — zniszczenie i cierpienie magii, którą z początkiem roku skażono ziemie pozostającego wciąż pod wyłączną i pewną opieką Greengrassów Staffordshire. Mare mogła cieszyć się jedynie z tego, że kataklizm zdołał utrzymać się w granicach Yorku, nie przechodząc na graniczące z Carrowami hrabstwa czy to Greengrassów, czy Ollivanderów.
Dziś granice nie miały mieć znaczenia. Nie pomagała bowiem wrogowi, jakim bez wątpienia byli ospali Carrowowie, w niczym niepodobni do hodowanych przez nich z zapałem stworzeń. Zjawiła się w dolinie rzeki Calder w towarzystwie swego męża i młodszego brata po to, by udzielić odpowiedniej pomocy znajdującym się tam poszkodowanym czarodziejom. Słyszała, że wojna bardzo rzadko zaglądała w te regiony — nic dziwnego, zwolennicy Uzurpatora zwykli przecież lubować się w swoistym podgryzaniu sąsiadów. Najwidoczniej nie przyszło im do głowy, że ich zuchwałe działania mogą odbić się negatywnie na tych, którzy wcześniej nie myśleli o wojennej zawierusze. Teraz niestety byli do tego zmuszeni i pozostawieni — dotychczas — zupełnie sami.
Do tymczasowego obozowiska w dolinie rzeki Calder nie trafili jednak wyłącznie lady Mare oraz lordowie Elroy i Roratio. Ze względu na ciążę damy podróż odbyli przy pomocy magicznego powozu, za którym nieco wolniej poruszał się wóz ozdobiony emblematem Greengrassów — motyla o skrzydłach czarnych na górze i zielonych na dole. Z wozu wydobywał się przede wszystkim zapach przygotowanych na tę okazję potraw, ale przy którejś z nierówności dzwoniły cicho miski i sztućce, przygotowane przezornie przez Mare w razie, gdyby poszkodowani nie mieli nawet tego. Wieści, które nadeszły do Derby o huraganie mówiły, że wiele osób straciło cały dorobek swego życia, trudno było ocenić bezpośrednie, pilne potrzeby, jednak jedzenie zawsze stało na szczycie listy priorytetów.
— Wygląda na to, że jesteśmy na miejscu — odezwała się Mare, gdy powóz zatrzymał się wreszcie, tym razem na dłuższą chwilę niż chwilowy postój. Ostrożnie odsunęła zasłonkę znajdującą się na oknie i wyjrzała za nie. Przed nimi malował się widok naprawdę przykry. Pomyślałby kto, że doświadczona wydarzeniami ze Staffordshire lady Greengrass uodporni się na widok ludzkiego cierpienia. Tak jednak nie było i prawdopodobnie nigdy nie będzie — Mare wierzyła głęboko, wierzyła szczerze, że ten, kto przestawał szczerze reagować na krzywdę, nie osiągał wewnętrznego spokoju. Osiągał tylko i wyłącznie potworną nieczułość, oddzielającą go od tego, co najważniejsze było przecież w życiu człowieka: troski o drugie istnienie, nadziei na lepsze jutro.
Pozwoliła bratu i mężowi wysiąść z powozu, a gdy to się stało, sama podniosła się do wyjścia. Przy asyście męża, jak zawsze niezastąpionego w podobnych sytuacjach, udało jej się wydostać na zewnątrz bez wielkich kłopotów. Poprawiła zapięcie swej ozdobnej peleryny — również przyjmujące postać motyla z kamieniami szlachetnymi odpowiadającymi rodowym barwom wciśniętymi w odpowiednie miejsca skrzydełek — wszystko miało dziś zapewnić mieszkańców West Riding of Yorkshire, że pomoc nie szła z Yorku, a z zewnątrz, z Derby, nad którym opiekuńcze skrzydła rozciągał przecież Feniks, wraz z Zakonem.
— Roratio, dojrzyj, proszę, czy Claudia i pozostali nie potrzebują twojej pomocy przy rozładowaniu wozu — zwróciła się do brata, dumna z jego zaangażowania w wojnę po właściwej stronie. Choć wiedziała o bardziej wojowniczej naturze swego brata, kontrastującą przecież z raczej dyplomatycznym nastawieniem starszego rodzeństwa, cieszyła się z tego, że postanowił towarzyszyć jej w tej wyprawie.
Następnie spojrzenie szmaragdowych oczu skupiło się w równie zielonych tęczówkach męża, gdy na wargach zafalował łagodny, choć zdeterminowany uśmiech.
— My też powinniśmy ruszyć — gdy mąż zaofiarował jej ramię, wsunęła dłoń w odpowiednie miejsce, kierując się w stronę tymczasowego obozowiska. Powóz zatrzymał się kilkadziesiąt metrów dalej, mieli więc jeszcze kilka chwil na zaobserwowanie tego, jak wyglądała sytuacja. Przed nimi wyrosło kilka najwyraźniej pospiesznie postawionych namiotów. Sądząc po ich rozmiarze, jeden z nich mógł pomieścić nawet tuzin dorosłych. Pogoda wciąż nie rozpieszczała nikogo, pomimo zbliżającego się południa wciąż wokół kostek przybyłych snuła się gęsta, mleczna mgła. Im bliżej było obozowiska, tym bardziej mogło wydawać się, że miesza się ze strużkami dymu uciekającego ze świeżo rozpalonego ogniska. Mokre drewno strzykało w charakterystyczny sposób, który mógł Elroyowi przypomnieć jedną z wypraw na Ukrainę i próbę rozpalenia ogniska przy pomocy zmokłych gałęzi. Nie było to zadanie niemożliwe do zrobienia, jednak dym, który towarzyszył takim próbom, mógł dość prosto zdradzić położenie tych, którzy w innych warunkach mogli maskować się zdecydowanie lepiej. Drobny deszcz zacinał z ukosa, lecz dla uratowanych z huraganu ludzi prawdopodobnie nie wydawał się niczym strasznym. Na zewnątrz nie było nikogo, lecz gdy Mare skupiła się przez moment, usłyszała ściszone dźwięki prowadzonej z zapałem rozmowy. Najpierw jednej, później, im bliżej obozowiska znajdowało się małżeństwo, tym więcej głosów mogła wyłapać, choć ciężko było wychwycić konkretne słowa, gdy ginęły w szumie kropel deszczu uderzających w materiały namiotów.
— Dzień dobry! — zawołała więc Mare, wcześniej spoglądając na męża z błyskiem gotowości do działania w oku. To był przecież jej moment, musiała dać z siebie wszystko; nie tylko, a może raczej nie dla siebie, a dla ludzi pozostawionych samym sobie. — Dzień dobry, czy jest tu ktoś? — powtórzyła zawołanie, choć dokładnie wiedziała, że czarodzieje skryli się w namiotach przed deszczem. Chwilę później jej przeczucie zostało dodatkowo potwierdzone, gdy kilka głów — z dołu ciekawskich dzieci, z góry również zainteresowanych, choć lepiej skrywających entuzjazm dorosłych — wyłoniło się zza pół namiotów. Gdy to się stało, Mare dygnęła wszystkim na przywitanie z gracją wypracowaną przez całe szlacheckie wychowanie, po czym przemówiła raz jeszcze. — Nazywam się lady Mare Greengrass i wraz z mym mężem chciałabym państwu pomóc — w trakcie przywitania złożyła swą dłoń na sercu, chwilowo zaniechując przedstawiania męża. Jako mężczyzna powinien zrobić to samodzielnie, jeżeli będzie miał ku temu chęć i sposobność. Widziała jednak, że przedstawienie starczyło, by wlepione w nią do tej pory oczy otworzyły się odrobinę szerzej, zainteresowane tym, co arystokratka miała do powiedzenia. — Możemy z państwem porozmawiać? — spytała miękko, przekrzywiając delikatnie głowę w bok i uśmiechając się przy tym ciepło, zapraszająco. Choć namioty nie wyglądały w żaden sposób imponująco, stanowiły przecież tymczasowe domy tych osób. A niegrzecznym było wpraszanie się do kogoś bez wcześniejszego zaproszenia.

| na wozie znajdują się cztery duże garnki z przygotowanym w Derby jedzeniem. Garnek 1 — gulasz wołowy z warzywami (wołowina, pieczarki, sól i pieprz z zaopatrzenia rodowego; cebula, marchew, czosnek, papryka i ziemniaki z kategorii I przysługującej wg. zasad zaopatrzenia); Garnek 2 — pieczona kiełbasa i kaszanka z zasmażaną kapustą z marchwią (kiełbasa i kaszanka z zaopatrzenia rodowego; kapusta, marchew z kategorii I przysługującej wg. zasad zaopatrzenia); Garnek 3 — kasza gryczana z cebulą, burakami i wędzonym boczkiem (wędzony boczek i przyprawy (pieprz i sól) z zaopatrzenia rodowego; cebula, buraki i kasza gryczana z kategorii I przysługującej wg. zasad zaopatrzenia); Garnek 4 — rosół (kura, ziemniaki, przyprawy ziołowe, pietruszka, marchew, seler z kategorii I przysługującej wg. zasad zaopatrzenia). Dodatkowo, z myślą o dzieciach znajdujących się w obozowisku przygotowano tuzin drożdżówek z truskawkami (drożdże, mleka krowie, mąka pszenna, jajka, masło i płatki owsiane z kategorii I przysługującej wg. zasad zaopatrzenia, cukier i sól z zaopatrzenia rodowego).


who will the goddess of victory smile for?
is the goddess of victory fair to everyone?
Mare Greengrass
Mare Greengrass
Zawód : Arystokratka, mecenas nauki
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
it takes grace
to remain kind
in cruel situations
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
 Ab imo pectore
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10169-mare-catherine-greengrass#308845 https://www.morsmordre.net/t10364-unda#313340 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f105-derby-grove-street-12-siedziba-greengrassow https://www.morsmordre.net/t10850-szuflada-m-greengrass#330582 https://www.morsmordre.net/t10365-m-greengrass#313341
Re: Towtown [odnośnik]17.08.22 23:35
W drodze na ziemie Yorku pozostawał niezwyczajnie cichy. Chociaż angażował się w rozmowę to z mniejszym zaangażowaniem ją inicjował, mimo iż uśmiech pojawiał się na jego usłanej piegami twarzy to kąciki nie sięgały tak wysoko jak zazwyczaj.
A wszystko za sprawą wczorajszego wieczoru. Wieczoru, kiedy po raz pierwszy zmierzył się z wojną w jej okrutnej postaci i czymś jeszcze. Czymś czego nie umiał zrozumieć i miał wrażenie, że nie był jedyny. Po raz pierwszy na jego barkach spoczywała odpowiedzialność za życie drugiego człowieka, kiedy mknął na miotle w stronę bezpiecznego Weymouth. Krew sącząca się z ran Herberta plamiła jego koszulę, a on naprzemiennie wypowiadając swoje prośby to na głos, to znowu we własnych myślach, błagał, aby zdążyli.
Aż dziw, że to wszystko miało miejsce zaledwie kilka - a może kilkanaście? - godzin temu. Może miałby czas, aby oswoić się ze swoimi własnymi myślami, ale z młodzieńczą butnością odwracał się od nich plecami i zajął swoją głowę czymś innym. Przecież złożył obietnicę pomocy Mare i miał zamiar tej obietnicy dotrzymać. Prawdę mówiąc, nawet gdyby miał chwilę na złapanie oddechu to nie chciał otwierać ust, nie chciał, aby jego myśli ujrzały światło dzienne. Bo i nie widział na horyzoncie osoby, której mógłby się zwierzyć; duma zamykała mu usta przed Elroyem, nie chcąc, aby szwagier uznał jego wątpliwości jako słabość, Archibald z pewnością by nie zrozumiał i być może cofnąłby swoje przyzwolenie na działanie w terenie. Zaś Mare była damą, a jej nie wypadało słuchać o takich sprawach.
Zwinnie wyskoczył z powozu, gdy ten osiadł bezpiecznie na podłożu i z ulgą przyjął deszcz, mżawkę, spadającą z nieba. Krople kojąco osiadały na skórze, co Rory przyjął z delikatnym uśmiechem. - Naturalnie - zgodził się bez zawahania na polecenie siostry i posłał jej szeroki uśmiech. Nic się nie stało, prawda? Truchtem zwrócił się w stronę drugiego wozu, którym dotarło przygotowane przez kucharzy jedzenie dla potrzebujących wraz ze służbą, która teraz w pośpiechu przygotowywała wszystko na podjęcie głodnych. - Claudio, poczekaj - zawołał, widząc jak kobieta zabiera się za wyciągnięcie jednego z wielkich garnków, w których przygotowane było danie. Zajęcie dłoni oznaczało też zajęcie myśli, które nie mogłyby już uciec w drugą stronę. Roratio wywodził się wszakże z rodu gospodarzy, czyż nie? Z wrodzoną niemalże lekkością dyrygował przygotowaniami. Wpierw należało przenieść stolik, na którym mogliby dalej przygotować przygotowane przez Greengrassów. Chociaż stół można było przenieść za pomocą prostego zaklęcia, o tyle nie chciał ryzykować przy przenoszeniu w ten sposób garnków z jedzeniem, szczególnie tym w formie płynnej. Mozolnie i ostrożnie przenosili wszelkie dobra, przecież trzeba było wszystko rozładować, odpowiednio przygotować, poprzenosić i jeszcze ustawić tak, aby wszystko szło sprawnie. Czuł jak krople cieknącego po skroniach deszczu mieszają się wraz z osiadającym na skroniach potem. Mimo to energicznie pokonywał dystans naprzemiennie niosąc ze sobą wypełnione ciepłym (i apetycznie pachnącym) jedzeniem, to znowuż łapiąc się za zapakowane odpowiednio naczynia, które teraz należało przygotować. Być może powinien stać z boku, jednakże zwyczajnie nie umiał. Wolał wmieszać się w tłum służby, co jakiś czas jedynie w duecie z Claudią, wydając kolejne polecenia. Może to i lepiej? Ludzie, którzy zauważą kontrast między paniskami w zamkniętych zamkach a arystokratami nie stroniącymi przed kontaktem z ludnością zamieszkującą ich ziemie.
Na sam koniec drożdżówki; ich zapach - zdaniem Roratio - miał kupić sympatię dzieci. - Sam zjadłbym taką drożdżówkę - rzucił z cichym westchnięciem, gdy przyszedł czas zająć się słodkimi wypiekami. - W Derby jeszcze trochę ich zostało? - zagadnął z ciekawością Claudię, na co służka uśmiechnęła się życzliwie. Rory pokusiłby się o stwierdzenie, że kobieta darzyła go sympatią. - Myślę, że coś znajdziemy, sir - odparła grzecznie kobieta z życzliwym uśmiechem formującym się na ustach.
Roratio J. Prewett
Roratio J. Prewett
Zawód : dumny przedstawiciel swego rodu, utrapienie lorda nestora
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
owijam wokół palca wolny czas
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10993-roratio-j-prewett https://www.morsmordre.net/t11046-polypodiopsida https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f77-dorset-weymouth-palace https://www.morsmordre.net/t11053-roratio-j-prewett
Re: Towtown [odnośnik]26.08.22 1:29
Granice hrabstw były jeszcze bardziej widoczne niż kiedykolwiek wcześniej - jeszcze silniej zarysowane, znacznie bardziej wyraźnie, jednocześnie zacierając się w cierpieniu i nieszczęściu ludzi dotkniętych tym wszystkim.
Derbyshire potrzebowało pomocy, Staffordshire potrzebowało pomocy - Weymouth, Lancashire, Yorkshire. Cała Anglia na kolanach błagała o pomoc, ci niewinni którzy nie mieli sił ani możliwości aby bronić się przed agresorem - szczególnie, kiedy po raz kolejny pogoda i natura zdawała się znów brutalnie deptać te życia, które pragnęły wyłącznie odpoczynku.
Nie mogli wiedzieć jakie były zniszczenia - nie mogli wiedzieć, czego dokładnie mogli się spodziewać na miejscu. Nie było tutaj rzezi - to nie rycerze walpurgii dotarli na te ziemię, to ulewy i natura; to huragan. Silny podmuch wiatru mógł wyrządzić wiele szkód, przecież był tego świadkiem nie tylko podczas swoich podróży.
Nie naciskał na rozmowę w wozie, wiedząc że wszyscy potrzebowali chwili ciszy. Wszyscy potrzebowali ułożyć to co się wydarzyło - i nawet jeśli Roratio nie mówił tego na głos, widział w jakim stanie zjawił się w Derby.
Pomógł Mare opuścić powóz, ale złapał jeszcze za ramię Roratio zanim ten ruszył za Claudią.
- Poczekaj - poprosił łagodnie - choć może to po prostu wrażenie, jakie sprawiał, kiedy nie nosił strojów godnych lorda? Zjawił się tutaj w stroju bardziej pasujących na wyprawę - skórzane elementy, prosta koszula i wzmacniana kurtka, gdzieniegdzie nadgryzione ogniem, ciepły płaszcz i jedynie zielona brosza spinająca płaszcz sugerująca jego pochodzenie. - Jeśli coś się stanie, od razu daj nam znać. Nie znamy sytuacji tutaj. Możesz wysłać w niebo flagrate, będę obserwował na wszelki wypadek - poprosił, puszczając lorda Prewetta.
Nie chciał wierzyć, że zastaną tutaj widok jak w styczniu na ich ziemiach - ale nie mógł tego wykluczyć. Tym bardziej, kiedy zaoferował Mare swoje ramię, spojrzał na nią z troską i zaniepokojeniem. Powinna znajdywać się w domu, w bezpiecznym Derby - a jednocześnie wiedział, jak bardzo jej obecność była potrzebna prostym ludziom. On mógł im pomóc w organizacji obozowiska, w pokazaniu nie tylko zaklęć ale i praktycznych umiejętności, w tym jak rozpalić ogień czy jak zabezpieczyć namioty przed deszczem, nawet jeśli miała to być wyłącznie drobna pomoc.
Przesunął wzrokiem po tym widoku, który zastali, kiedy ruszył wraz z Mare. Widział obozowiska - te gorsze, i te bardziej dostosowane do jego pozycji. Dopiero z czasem zrozumiał jak bardzo był uprzywilejowany na wielu z wypraw, które odbył w życiu - z czasem odmawiając niektórych z wygód na rzecz innych towarzyszy podróży, jak i ich sympatii. Tak jak teraz, nie byli przecież tutaj po to, aby się wywyższać nad tymi, którzy potrzebowali pomocy.
Uśmiechnął się do niej łagodnie, widząc jej spojrzenie, jakby chciał dodać jej otuchy w działaniu. Nie mógłby jej puścić samej na te ziemie - nie, kiedy była w takim stanie jak teraz. Może to przeczucie nim kierowało, kiedy w lutym sprezentował jej pierścień? To była główna rzecz, dla której się zgodził na pojawienie się tutaj Mare - miał pewnego rodzaju pewność, zabezpieczenie dla ich dziecka. Dla ich syna.
Skłonił się ludziom, którzy wychylili się do nich na powitanie - zainteresowani tym, co miało miejsce.
- Nazywam się lord Elroy Greengrass, wieści o huraganie i zniszczeniach, dotarły do Derbyshire oraz Staffordshire, nie mogliśmy odwrócić się od ludzi w potrzebie dotkniętych tragedią ze strony natury - odezwał się spokojnie i opanowanie, przyjaźnie.
Ludzie wyraźnie byli zmieszani - lęk wojny, ale i nadzieja w ramach pomocy mieszała się w ich odczuciach i była bardziej zauważalna niż kiedykolwiek. Nie byli pewni jak powinni postąpić, ale ostatecznie wyburczeli coś cicho, cofając się do środka prowizorycznego namiotu i pozwalając parze wejść do miejsca, które Elroya wcale nie zaszokowało. Chłód i wilgoć, wydeptana ziemia i warunki polowe nie były nigdy czymś, co byłoby dla niego obce. Choć dostrzegał wiele problemów w związku z rozstawionymi obozami - ale czy mógł im się dziwić? To nie byli ludzie, którzy posiadali doświadczenie potrzebne do wznoszenia takich miejsc i do zarządzania nimi - i nigdy nie powinni poczuwać się odpowiedzialnymi do takich zadań.
- Dziękujemy za zaufanie - powiedział Elroy, kiedy podszedł do nich mężczyzna, który zdawał się być choć odrobinę odpowiedzialny - przynajmniej za namiot, w którym się znaleźli.
- Witam, witam.. tak, naturalnie, to nie problem żadny no no... To rozmowa w końcu, a pomoc to potrzebna, bo ito widać, że potrzebna. Mokro i zimo, a kto by myślał, że to zima najgorsza co nas spotkać mogło, a to jednak tylo gorzej i gorzej! - mówił mężczyzna, uściskając dłoń Elroya. Lord uśmiechnął się łagodnie, choć jego surowe rysy były dość widoczne - i wciaż zaniepokojone tym, jak prezentowało się to miejsce.
- Zrobimy co w naszej mocy, aby pomóc państwu. Również w zabezpieczeniu obozowiska przed dalszymi tragediami - zapewnił, chociaż czuł to wątpiące spojrzenie na sobie i na Mare. Nie mógł się mu zdziwić, kiedy w końcu przemawiali przed nimi lord i lady - cóż mogli wiedzieć o podobnych warunkach? - Na co dzień zajmuję się - zawahał się, nie będąc pewnym co do odpowiedniego określenia - jak wielu mugoli się tutaj znajdywało? Nie powinni myśleć o terminologii, której używali? Nawet jeśli w jego rękawie na wszelki wypadek znajdywała się różdżka - wciąż powinni brać pod uwagę tych, dla których magiczny świat pozostawał nie tyle zupełną tajemnicą, co był w ogromnej części niezrozumiały. Oni mieli swoje dziwne urządzenia - tak jak chociażby to nieszczęsne radio. - zwierzętami - zdecydował się użyć zamiast smoków. - w terenie, w przeszłości wielokrotnie brałem udział w wyprawach, rozkładając podobne obozy. Polowe warunki nie są łatwe, i trzeba przygotować się na wiele zmiennych, ale pomogę jak tylko będę w stanie - kontynuował spokojnie, nie dostrzegając w pierwszej chwili jednej ze starszych kobiet, która podeszła do Mare.
- Oho, droga kochana, siądzie że kochana na rozmowę! Wy to tak z daleka, bo daleko to Derbyshire to to jest! A nasi lordowie to nawet nie zjawili się tutaj, nikogo nie było... A ja wiem, kto to jest z nich, a kto nie jest! Czasem widziałam to ja ich, a piękne też zwierzęta mają! - mówiła kobieta, zabierając lady Greengrass od boku Elroya, na co ten nie był zbyt zachwycony - pozwalając jednak ruszyć swojej małżonce. - Porozmawiają to tam mężczyźni, tam o tych tam namiotach i o tych tam tamach...




Hope's not gone
Elroy Greengrass
Elroy Greengrass
Zawód : Smokolog w Peak District
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
I won't talk myself up, I don't need to pretend
You won't see me coming 'til it's too late again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10916-elroy-greengrass#332716 https://www.morsmordre.net/t10962-obsydian#334127 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f105-derby-grove-street-12-siedziba-greengrassow https://www.morsmordre.net/t10963-skrytka-bankowa-2372 https://www.morsmordre.net/t10961-elroy-greengrass#334126
Re: Towtown [odnośnik]26.08.22 9:17
The member 'Elroy Greengrass' has done the following action : Rzut kością


'Zdarzenia' :
towtown - Towtown - Page 2 DkueKwD
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
towtown - Towtown - Page 2 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Towtown [odnośnik]27.08.22 14:52
Obecność Elroya i Roratio była naprawdę olbrzymim wsparciem dla lady Greengrass. Nie tylko ze względu na jej brzemienny stan, ale przede wszystkim dla spokoju ducha. Niewiele było osób, w których towarzystwie Mare czuła się prawdziwie bezpieczna — obydwaj bracia, mąż i szwagrowie należeli do tego grona, świadomie lub nie dodając damie otuchy oraz pewności w podejmowanych przez nią działaniach.
W szczególności mąż, poznawszy ją od podszewki, wiedział, że nie potrafiła przymykać oczu na cudzą krzywdę, niezależnie od tego, jak błaha mogłaby się wydawać. Wobec słanych do niej próśb odpowiadała na wszystkie listy, próbując pomóc w każdym przypadku według swojej najlepszej wiedzy. Nie inaczej było w tym przypadku; widok obozowiska, opuszczonego przez panujących w Yorkshire Carrowów jedynie utwierdził szlachciankę w przekonaniu, że ich działania były nie tylko konieczne, co potrzebne. Elroy miał rację, zauważając, że wraz z postępem konfliktu liczba potrzebujących wyłącznie się zwiększa. Ale musieli — naprawdę musieli — robić wszystko, co w ich mocy, by ulżyć przynajmniej części z nich. Mare wierzyła szczerze, że nawet niewielki gest dobroci był w stanie odmienić losy pewnej grupy ludzi. Że za impulsem szła reakcja: ci, którzy otrzymali pomoc, byli w stanie odnaleźć w sobie siłę, by przekazać nadzieję dalej, byli bardzo cennymi sojusznikami w sprawie. I kto wie, może dzisiejsze spotkanie z poszkodowaną ludnością West Riding of Yorkshire będzie początkiem nowej, lepszej drogi dla tej społeczności. Nie będzie ona prosta, przynajmniej na początku, ale przecież nie byli w tym sami. Mare chciała, by zapamiętali, że był na świecie ktoś, kogo obchodziły ich rozterki i bolączki. Że warto było im zaufać.
Nie spodziewała się wylewnego powitania i tak właśnie się stało; Elroy nie wydawał się tym speszony, podobnie jak jego małżonka, przedstawiając klarowniej powody ich wizyty w tym miejscu. Obozowicze widzieli przecież, że małżeństwo nie stanowiło dla nich zagrożenia, że nie przypominało urodzonych w siodle lordów Yorku, którzy tę okolicę przemierzali raz na jakiś czas wyłącznie dla skorzystania z rozrywki, którą przynosiło polowanie, a nigdy do zaglądnięcia do tej lub innej wioski i prawdziwej, szczerej rozmowy. Najwyraźniej jej brakowało tym ludziom najbardziej, bowiem pomimo pewnej naturalnej nieufności wpuścili lordostwo Greengrass do środka.
Mare ostrożnie przestąpiła progi pierwszego z namiotu, uważając, by pewnie stawiać stopy. W środku było mokro i ślisko, deszcz z pewnością nie ułatwiał bytowania w takich warunkach, lecz ufała, że Elroy pomoże obozowiczom przynajmniej chwilowo zabezpieczyć teren, do czasu, aż nie otrzymają wiadomości zwrotnych z innych hrabstw, że lordowie sojuszu odnaleźli miejsca gotowe do przyjęcia potrzebujących pod dach. Dziś Elroy, Mare i Roratio powrócą do Derbyshire z najbardziej potrzebującymi. Transport kolejnych osób będzie kwestią najbliższych kilku dni.
Przysłuchiwała się słowom męża, który od razu odnalazł wspólny język z mężczyznami zamieszkującymi w namiocie, lecz prędzej od niego dostrzegła ruch w kąciku swego oka. Zwróciła ostrożnie głowę w tymże kierunku, napotykając spojrzeniem starszą kobietę, niziutką, ale o energicznym temperamencie jak na swoje lata.
— Z wielką przyjemnością, proszę pani — odezwała się łagodnie, posyłając jeszcze raz delikatnie przepraszające spojrzenie w kierunku Elroya. Nie oponowała jednak przed byciem poprowadzoną przez staruszkę w stronę niewielkiego zgromadzenia kobiet. Kiwnęła kilkukrotnie głową, z zasmuconą miną, przyjmując do wiadomości, że jej przypuszczenia okazały się słuszne. Faktycznie Carrowowie nie kwapili się do pomocy swoim mieszkańcom, co łamało serce damy.
— Usiądźże, kochana, nie godzi się tak młodej przy nadziei kazać stać, jak ten słup soli — nalegała kobieta, gestem nakazując kilkorgu dzieci, prawdopodobnie swoim wnuczkom, zejść z leżanki, którą zajmowały. Dzieci zsunęły się z mebla odrobinę niechętnie, lecz z zainteresowaniem.
— Ależ nie trzeba było... — zaczęła lady Greengrass, wodząc wzrokiem za dziećmi, gdy starsza kobieta weszła jej w słowo.
— Ależ było, było! Myśmy marzyli, by kiedyś jakiś lord i lady do nas przyszli, ale oni tu tylko na polowania, tylko na polowania... Piękne mają te zwierzęta, mówiłam już, kochać je muszą całym swym sercem, że dla nas, ludzi, nie ma już w nich miejsca... — kobieta była wyraźnie rozgoryczona stanem, w którym znalazła się jej społeczność. Mare nie mogła się temu dziwić, zaprosiła więc staruszkę obok siebie, by również zasiadła na leżance, a gdy tak się stało, złożyła swą jasną dłoń na tej należącej do kobiety, noszącej ślady wieku i ciężkiej pracy. Nim jednak odezwała się do niej, zwróciła się do bawiących się nieopodal dzieci.
— Dzieci, wyjdźcie, proszę na zewnątrz. Przywieźliśmy ze sobą coś naprawdę dobrego, specjalnie dla was — nie musiała ich długo namawiać. Dzieci wybiegły z namiotu w te pędy, a gdy tylko zniknęły za połą, rozejrzały się ciekawsko, bardzo prędko dostrzegając stanowisko, którym zarządzał Roratio. Prędko podbiegły więc do niego i służby, zwabione zapachem pyszności z garnków.
— Ładna pani powiedziała, że jest tu coś dobrego! — oznajmił z entuzjazmem chłopczyk, około pięcioletni, bez przedniego zęba. Wpatrywał się wyczekująco w Roratio, który zaintrygował go swym niecodziennym w tych stronach kolorem włosów.
Tymczasem Mare zwróciła się do siedzącej obok kobiety, gdy inne, około ośmiu zgromadziły się wokół nich.
— Lordowie i lady Sojuszu Kornwalijskiego nie są głusi na krzywdę, nawet gdy dzieje się ona poza granicami ich hrabstw — zaczęła ciepło, spoglądając z uśmiechem na każdą z kobiet. — Przybyłam do was dzisiaj jako wasza sąsiadka, a dobre sąsiedztwo jest przecież kluczem do dobrego życia, czyż nie? — uśmiechnęła się lekko, a w tym samym momencie, po jej lewej stronie przykucnęła młoda dziewczyna, była może trzy lata młodsza od Mare.
— Przed tym huraganem i tak było nam ciężko, ale nikt z nas nie narzekał, wie pani? — spytała ostrożnie, z wyraźną nutą goryczy w głosie. Gdy uniosła swój wzrok na Mare, w bursztynowych oczach kręciły się łzy. — Ale teraz, gdy straciliśmy wszystko... Nikt się nami nie zainteresował. My wszyscy, cały ten obóz... To myśmy sami zrobili. Mój mąż każe mi się nie martwić, ale każda z nas wie, że to tylko na moment, na chwilę. Bo jak tu żyć? Gdy zima znowu przyjdzie? Ale my nie mamy dokąd wrócić, to wszystko, co nam zostało.
Gdy skończyła mówić i zwiesiła nos na kwintę, odezwała się kolejna z kobiet, wysoka i tęga, o spojrzeniu ciskającym gromy.
— Zresztą, kto by chciał tutaj wracać. Dzieciaki w nocy koszmary mają, bo śni im się ten wiatr, co chałupę na pół rozrywa. My byśmy chciały wyjechać stąd, zacząć od nowa gdzieś indziej, nawet nasze chłopy uparte by chcieli, ale nie mówią, bo myślą, że my nie chcemy. Świat na głowie staje — wywróciła oczami, krzyżując ręce na piersiach. Mare słuchała wszystkich głosów z uwagą, a gdy na chwilę zamilkły, poprosiła gestem, by kobiety zbliżyły się do niej.
— Łzy feniksa wielokrotnie niosły ulgę tym, którzy tego potrzebowali. Dziś i ja jestem jego wysłanniczką i przybyłam właśnie w tym celu. Chciałabym, oczywiście za zgodą pań i mężów, pomóc państwu w przeniesieniu się stąd w miejsca bezpieczniejsze. Derbyshire, Dorset, Somerset, Kornwalia. Wiem, że znajdzie się tam dla państwa i miejsce do spania, i praca. Nie mogę obiecać luksusów, ale mogę obiecać bezpieczeństwo i to, o czym mówiłam wcześniej — dobre sąsiedztwo. — mówiła szeptem, zdradzając wprost, że dziś wyjątkowo motyl fruwał pod feniksem. Przyglądała się reakcji swych słuchaczek, kucająca dziewczyna wreszcie nie powstrzymała łez, obejmując pewnie Mare w pasie i wtulając głowę w jej bok.
— Pani dobrodziejko... — wydusiła z siebie, nim stojąca za nia kobieta stuknęła ją lekko w ręce.
— Uważaj, Mary, widzisz, że pani jest przy nadziei... — syknęła ostrzegawczo, raz jeszcze wywracając oczami. Młoda Mary wyraźnie poluźniła uścisk, ale dalej łkała w szatę arystokratki. Mare przeprosiła na moment starszą panią, by objąć głowę dziewczęcia, i głaskać jej włosy uspokajająco.
— Nic się nie stało, droga Mary. Musisz zapamiętać, tak samo jak wy wszystkie, moje panie, że nigdy nie zostaniecie ze swymi problemami same — powiedziała, zwracając się po kolei do każdej z kobiet. — Dziś przywiozłam ze sobą trochę jedzenia, aby choć tak wam pomóc. Nie będę w stanie zabrać do nowego miejsca wszystkich jednocześnie, zresztą... Potrzebują państwo też trochę czasu na spakowanie, czyż nie? Pomyślałam więc, jeżeli panie się zgodzą, że dziś zabiorę ze sobą tych, którzy potrzebują najpilniejszej pomocy medycznej. Czy jest tu ktoś taki?
Starsza kobieta, która była odpowiedzialna za przyprowadzenie w to miejsce Mare, wiedziała, że to jej kolej.
— Oczywiście, że się zgodzimy, kochanieńka. Bylibyśmy głupi, jak te konie, gdybyśmy się na to nie zgodziły. Mamy tutaj jeden namiot, to tylko kilka osób, które nam chorują. Posłaliśmy po uzdrowicieli i o. Widzi kochanieńka, okrągłe nic! — im dłużej trwała rozmowa, tym bardziej niezawodolona ze stanu rzeczy wydawała się być ta starsza kobieta. Tym razem oparła dłonie ściśnięte w piąstki o swoje biodra, wzdychając cierpiętniczo. — Los nam z nieba kochanieńką zesłał. Doprawdy...
Tymczasem stojący obok Elroya mężczyzna dłubał butem dziurę w namokłej ziemi klepiska.
— Próbowaliśmy to czymś utwardzić, sam pan widzi — zaczął niechętnie, wzrok wbijając w ziemię. — Ale ciągle padają te deszcze, nie ma chwili suchoty... A...A... Apsik!


who will the goddess of victory smile for?
is the goddess of victory fair to everyone?
Mare Greengrass
Mare Greengrass
Zawód : Arystokratka, mecenas nauki
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
it takes grace
to remain kind
in cruel situations
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
 Ab imo pectore
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10169-mare-catherine-greengrass#308845 https://www.morsmordre.net/t10364-unda#313340 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f105-derby-grove-street-12-siedziba-greengrassow https://www.morsmordre.net/t10850-szuflada-m-greengrass#330582 https://www.morsmordre.net/t10365-m-greengrass#313341
Re: Towtown [odnośnik]31.08.22 2:26
Wydarzenia wczorajszego dnia poturbowały jego spokój, nadszarpnęły ego, ale nie odbiły się na jego formie fizycznej. A to miało wystarczyć, prawda? Być może na rozmowy przyjdzie czas, ale na razie usta Roratio pozostawały szczelnie zamknięte. Potrzebował chwili, może dwóch, aby poukładać sobie w głowie wydarzenia mające miejsce zaledwie kilkanaście godzin temu.
Na miejscu ponownie uderzyć miała go sytuacja, w jakiej pozostawieni zostali ludzie przez zarządców tych ziem i od razu wśród jego myśli zakiełkowała niepewność; czy w Dorset również znajdowali się ludzie dotknięci tragedią, którzy pozostawali niezauważeni przed lordów im panujących? Miał nadzieję, że podobny los ominął mieszkańców terenów znajdujących się pod opieką Prewettów. Gdzieś w pamięci odłożył ten temat na później, kiedy będzie miał chwilę, aby odbyć kolejną, poważną rozmowę z Archibaldem, która wiązać się miała z przyszłością tych, którzy na nich polegali. W tym momencie zostało jednak przed nim postawione konkretne zadanie i to właśnie w jego kierunku zmierzał.
W czasie, gdy Mare oraz Elroy rozmawiali z dorosłymi w jednym z namiotów, Roratio zajmował się przygotowaniem stanowiska z ciepłą strawą. I musiał przyznać, że z pomocą Claudii, która udowodniła, że jest odpowiednią osobą, na odpowiednim stanowisku, udało im się postawić godnie reprezentujące się miejsce, gdzie spokojnie starczyło miejsca na naczynia oraz garnki z przygotowanymi potrawami. I chociaż nie chciał temu mówić głośno to sam zrobił się głodny.
- No to teraz tylko przyszło czekać nam na... - już miał dokończyć, kierując swoje słowa oczywiście do Claudii, kiedy z kierunku, w którym zniknęli Elroy oraz Mare dobiegło go jakieś zamieszanie, a gdy skupione spojrzenie błękitnych oczu powędrowało w stronę... gromadki dzieci. Zacięty wyraz twarzy Roratio momentalnie złagodniał, kiedy te zbliżyły się w jego kierunku. I on wyszedł im na przeciw, przyklejając na twarz ciepły i szeroki uśmiech. Na ich czele stał chyba najbardziej rezolutny chłopiec z całej grupy, który z marszu niemalże przedstawiło cel swojego pojawienia się tutaj.
- Ładna pani miała rację. Zapraszam, chodźcie ze mną, mamy tutaj dużo ciepłych pyszności - odparł całkiem poważnie. Ruszył powoli w stronę rozstawionych stołów, a dzieciaki zaciekawione jego osobą i obietnicą złożoną przez ładną panią, obskoczyły go z każdej strony. - Ja nazywam się Rory, przyjechałem tu z ładną panią i jej mężem, dzielnym lordem, żeby wam pomóc. A to jest Claudia, najlepsza kucharka na całym świecie, dacie wiarę? I specjalnie dla was przygotowała dzisiaj posiłek - zwrócił się w stronę dzieci. Widać, że takie określenia lordowstwa Greengrass im odpowiadały, zatem Roratio zręcznie chciał zaszczepić w świadomości najmłodszych zalety panów sąsiadujących hrabstw. Skinął w stronę służby głową, a ci niemalże od razu zabrali się do pracy. Naczynia poszły w ruch, a dzieci wyciągały wysoko rączki. Trudno było ustawić ich w kolejkę, aby żadne nie zostało pominięte. Ja, ja chcę! Ja poproszę! Te okrzyki padające jedno, po drugim potrafiły łamać serce. Na końcu, gdzieś na uboczu stała dziewczynka, najszczuplejsza i najsmutniejsza z nich wszystkich. Roratio nieco zmarszczył brwi i skierował się w jej stronę. - Cześć - zwrócił się z krótkim powitaniem, kucnąwszy przed nią, wcześniej zwijając z tacki jedną drożdżówkę. - Jak masz na imię? - zagadnął po chwili, kiedy ta wbiła swoje zielone oczęta w piegowatą twarz Roratio. - Emilia - odparła niepewnie, zerkając coraz częściej w stronę trzymanej przez niego słodkości. - Emilio - zaczął zatem. - Nie jesteś głodna? Chodź, starczy dla wszystkich - zapewnił ją, ale dziewczynka jedynie wlepiała w niego szeroko otwarte oczy, po czym pokręciła główką. Wyjrzała za jego ramię, w stronę dzieci. - Chcesz kawałek? Nie powinno jeść się słodkości przed obiadem, ale niech to będzie nasza mała tajemnica, dobra? - chyba w ten sposób zachęcił ją do swojej osoby, ponieważ Emilia wzięła do ręki drożdżówkę i obdarzyła go uśmiechem. Zanim zdążyła trochę zjeść, większość dzieci już siedziała z pełnymi miskami. - Pójdziesz ze mną? Również bym coś zjadł, a nie chcę iść sam - zwrócił się jeszcze do Emilii, a ona uśmiechnęła się śmielej i podała mu rączkę. Razem podeszli do garnków, dziewczynka wybrała jedną z potraw, po czym usiedli z resztą. - Smakuje? - zagadnął na co odpowiedziano mu zgodnym chórem tak! - Od badzo dafna nie było tak duzo jedzenia pse pana Rorka - powiedział chłopiec, na oko sześcioletni, który niedawno zaczął gubić zęby. - Tato mówił, że dużo zwierzątek uciekło i dlatego nie mamy mięska, a reszta została wyłapana przez panów lordów na wieeeeelkich koniach - odezwała się kolejna, tym razem dziewczynka o bystrym spojrzeniu i zaróżowionych policzkach. - A ktoś was odwiedzał? - zagadnął. Dzieciaki były znane ze swojej szczerości i raczej nie musiał się martwić, że zaczną coś kręcić. Rodzice owszem, dorośli robili różne rzeczy, aby ratować swoje pociechy i chyba nie miał się co im dziwić. Dzieci jedno przez drugie zaczęło krzyczeć, że nikogo tu nie było, że czasem z daleka patrzą na piękne i duże zwierzęta i ich jeźdźców, ale nie widzieli eleganckich panów od bardzo dawna. I kiedy tak wszyscy przekrzykiwali się między sobą, mała Emilia, która siedziała na kolanach Roratio, pociągnęła go za materiał wierzchniego odzienia. - Już nie mogę, mogłabym zanieść mamusi? - prośba bardzo go ujęła. - Zjedz, starczy i dla twojej mamusi, a gdzie ona jest? - zagadnął, skupiając na sobie całą uwagę. - W takim duużym namiocie, gdzie się idzie jak się źle czuje, mama źle się czuje i nie może przychodzić - powiedziała. Rory obiecał jej, że jej mama też dzisiaj się naje, a ona może spokojnie dokończyć to, co miała w miseczce. Pozostawił na chwilę dzieci same i odnalazł Claudię. - Claudio, przygotuj proszę garnek, może z rosołem. Gdzieś tu są chorzy, obawiam się, że nie będą w stanie dojść do stoiska, chciałbym, aby część ludzi udała się do nich - na razie jedynie tyle mogli zrobić zanim przetransportują najbardziej potrzebujących do Derby.
Roratio J. Prewett
Roratio J. Prewett
Zawód : dumny przedstawiciel swego rodu, utrapienie lorda nestora
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
owijam wokół palca wolny czas
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10993-roratio-j-prewett https://www.morsmordre.net/t11046-polypodiopsida https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f77-dorset-weymouth-palace https://www.morsmordre.net/t11053-roratio-j-prewett
Re: Towtown [odnośnik]31.08.22 16:13
Widział w jakim stanie znajdywało się to obozowisko - jedynie mógł zakładać, że inne namioty wcale nie były w lepszym stanie. Z tego co obserwował przez okno, miejsce wcale nie było najlepsze na podobne obozowisko - ale nie znał jednocześnie tych terenów, trudno było określić czy mogło być w okolicy gdzieś lepsze miejsca na podobny obóz. Powinien pracować na tym, co mieli tutaj na ziemi i co było im znane.
Przede wszystkim sposób na osuszenie ziemi, żeby w namiotach nie było problemów z wilgocią. To były podstawy, aby nie wpuszczać wilgoci do środka - aby odpowiednio zabezpieczyć.
- Rozumiem, proszę się nie martwić - zwrócił się Elroy, sięgając po jedną z chusteczek, które przy sobie nosił - choć nie tę, którą w lutym podarowała mu Mare podczas ich małej przygody, w której przenieśli się do średniowiecza. - Proszę mi pokazać obóz. Jesteśmy tutaj dzisiaj, aby was wspomóc, użyczyć nie tylko fizycznej i realnej pomocy, ale również i wiedzy. Pomogę w organizacji i osuszeniu obozu - zapewnił pewnie, spoglądając jeszcze na moment w stronę Mare. Na moment przeprosił mężczyznę, ruszając w stronę Mare. Klęknął przy niej, dłoń układając na jej przedramieniu.
- Pójdę zorientować się w sytuacji w obozie, pomóc mężczyznom w organizacji. Jeśli czegoś będziesz potrzebowała, proszę, wezwij mnie od razu - powiedział miękko, spoglądając na swoją ukochaną z delikatnym uśmiechem, po tym się podnosząc. Jego spojrzenie skierowało się na starszą kobietę. - Dziękuję za opiekę nad moją małżonką. Powierzam ją pani tymczasowo, czas dla nas aby skupić się na celu naszej podróży tutaj i pracy - powiedział, delikatnie skinąwszy głową, a po tym już wrócił do mężczyzny, opuszczając razem z nim namiot.
Ziemia była rozmokła, a uciążliwy deszcz wcale nie pomagał. Powinni również martwić się zasobami pitnej wody - zastanawiał się czy mieli cokolwiek, do czego zbierali deszczówkę. W końcu czy po huraganach nie nastąpią susze? Powinni wykorzystywać podobne sytuacje, przygotować się zanim nastąpi najgorsze.
- Ilu ludzi przebywa teraz w obozowisku? I jak wielu czarodziejów wśród tych osób?- dopytał, a widząc niepewne spojrzenie mężczyzny, uśmiechnął się przepraszająco. - Magia może pomóc w osuszeniu i zabezpieczeniu namiotów - pośpieszył z wytłumaczeniem. - Jeśli będzie możliwość, chciałbym nauczyć tych czarodziejów odpowiednich zaklęć i pokazać im, jak mogą się nimi posługiwać... Jesteśmy tutaj aby pomóc, niezależnie od pochodzenia. Musimy jednak wykorzystać wszystkie możliwości, które jesteśmy w stanie - zapewnił lord Greengrass, co wyraźnie nieco uspokoiło mężczyznę.
- Taa... kilku takich jest, ale to chłypki takie co to im fiu bździu w głowie. Do szkoły nie chodzą, rodzice ich uczyli, póki to to nie zaginęli... - rzucił mężczyzna, choć jego głos wyraźnie sugerował, że znał ich los i nie było to czymś przyjemnym. - Mamy też kilku starszych, to oni tam jak wojna się już zaczęła, trochę pomagają. Jedna wiedźma co to maści robi, ale nie ma z czego teraz... Uczyła ich jak zbierać to co ona potrzebuje, żeby te maści robić, ale no nie są to oni za mądrzy, takie nico im z tego wychodzi - kontynuował dalej mężczyzna. - Niektórzy potracili różdżki, pogubili... ten huragan no rozumie pan to... Ja moją złamałem, ledwo czaruję nią - kontynuował, pociągając nieco nosem, kiedy szli wydeptaną ziemią.
- Jest dużo pracy, i będzie jej mnóstwo, więc niezależnie od umiejętności, na pewno znajdzie się jej dla każdego - przyznał spokojnie, mijając w międzyczasie Roratio, który rozmawiał z dziećmi. Skinął do niego jedynie głową, jednak nie zatrzymywał się dłużej, słuchając słów oprowadzającego go po tym miejscu czarodzieja, który wyjaśniał mu ułożenie wszystkich namiotów - gdzie zatrzymywali się ludzie, w którym miejscu byli ci najbardziej potrzebujący, ale również i to, gdzie składowali drewno czy to jedzenie, które udało mu się uratować.
Po drodze, mężczyzna również zwoływał z pobliskich namiotów mężczyzn - czarodziejów jak i mugoli, którzy byli w różnym stanie. Niektórzy kaszleli, inni kichali, a jeszcze inni byli wyraźnie ranni - choć nie tak bardzo jak ci, którzy nie mogli się nawet podnieść.
Wiedział, że nie mógł zrzucić na nich całej pracy, tym bardziej nie w momencie, w którym niektórzy z nich mu nie ufali. Choć nie odział się dzisiaj w rodowe barwy i piękne stroje, wciąż wyróżniał się postawą i wyprostowaną piersią, choć wcale wzrostem nie górował nad nimi - ani tym bardziej wiekiem. Ale posiadał wiedzę, którą chciał się z nimi podzielić.
Mżawka ustawała, chociaż mgła i wilgoć były wyraźnie odczuwalne w powietrzu.
- Najważniejszym jest zabezpieczenie źródeł ciepła i opałów. W każdym z namiotów, powinniśmy zapewnić zapas opału oraz osuszyć glebę - to będziemy w stanie zrobić, mam nadzieję, przy użyciu magii. Zaklęcia rozpalające i ogrzewające są względnie prostymi, ale nie możemy we wnętrzach namiotów posługiwać się urokami. Te zaklęcia są silnie destrukcyjne, a nie potrzeba nam niekontrolowanych pożarów... - wyjaśniał spokojnie, chociaż dostrzegł kątem oka młodzików, o których wyraźnie mężczyzna wcześniej mu wspominał. Nie słuchali, wydawali się być dość wrogo nastawieni do niego - nieco go przedrzeźniali i zdawali się zupełnie nie przejmować, kiedy utkwił w nich wzrok.
- Wiemy co mamy robić, nie pomożesz nam oczywistościami - rzucił w końcu jeden z nich.
- No gadaniem to nam nie pomożesz - zawtórował mu drugi
Elroy jednak nie dał się wyprowadzić z równowagi, choć z pewnością w nim zawrzało. Miał za sobą jednak zbyt wiele lat nauki panowania nad gniewem, który często w nim wybuchał - musiał wiedzieć jak go tłumić.
- Lord Elroy Eliah Greengrass, na co dzień opiekun smoków w rezerwacie Peak District - powiedział głośno, na co niektórzy spojrzeli na niego z mieszanymi odczuciami.
- Smo... smoków..? - dopytał ktoś cicho, wyraźnie bledszy na podobną myśl.
- Owszem - potwierdził, nie odrywając wzroku od młodego chłopca, który pierwszy podważył ich działania. Wyciągnął różdżkę, przytykając ją do piersi młodzieńca, co wywołało kolejne poruszenie i chwilę ciszy. - Podróżowałem po Europie, żyłem w podobnych obozowiskach, rozkładałem je i naprawiałem, chroniłem przed huraganami i upałami, ale i przed dzikimi zwierzętami. Zarówno tymi magicznymi, jak i dobrze znanymi niemagicznym - kontynuował spokojnie. - A dzisiaj, choć powinien być to obowiązek lordów Carrow, jestem tutaj z wami wraz z lordem Prewett. Wierzę, że wiecie co robicie, ale potrzebujecie wsparcia, dlatego tutaj jestem. Chcę wam pomóc, nie tylko mową, chłopcze - powiedział stanowczo. - Więc zacznijmy od rąbania drewna. Potrzebujemy pozbyć się kory z kawałków, ona jest trudno palna. Wióry również łatwiej wzniecają ogień, a jeśli zeskładujemy drewno wyżej, pod drzewami, będziemy mieli większe prawdopodobieństwo, że nie zmoknie, tym bardziej do czasu aż nie zadbamy o osuszenie ziemi w namiotach - powiedział, a chłopak wyraźnie się speszył. Odwrócił wzrok od lorda, nie odzywając się.
Elroy wtedy odsunął się o dwa kroki od niego, spoglądając po reszcie.
- Pierw chcę również dowiedzieć się, kto z was posługuje się magią. I kto czuje się w jakiej dziedzinie dobrze, aby wiedzieć jak rozdzielić obowiązki i zadania - oznajmił, po tym wysłuchując po kolei każdego z mężczyzn, starając zapamiętać się ich słowa, twarz czy imiona - aby móc zwracać się do nich odpowiednio, aby nie wymagać od mugola rzucania zaklęć transmutacyjnych, a czarodzieja nie oddelegować do pracy fizycznej, wiedząc że to jego różdżka może się przydać.
Wiedział, że był tutaj obcy - był dodatkowo czarodziejem, lordem, kimś kto nie pasował do tego miejsca, ale wysłuchiwał każdego, nawet tych niechętnie mówiących, z mężczyzn, dopiero wtedy powoli określając ich zadania.




Hope's not gone
Elroy Greengrass
Elroy Greengrass
Zawód : Smokolog w Peak District
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
I won't talk myself up, I don't need to pretend
You won't see me coming 'til it's too late again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10916-elroy-greengrass#332716 https://www.morsmordre.net/t10962-obsydian#334127 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f105-derby-grove-street-12-siedziba-greengrassow https://www.morsmordre.net/t10963-skrytka-bankowa-2372 https://www.morsmordre.net/t10961-elroy-greengrass#334126

Strona 2 z 3 Previous  1, 2, 3  Next

Towtown
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach